Beverley Jo - Mroczny rycerz
Szczegóły |
Tytuł |
Beverley Jo - Mroczny rycerz |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Beverley Jo - Mroczny rycerz PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Beverley Jo - Mroczny rycerz PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Beverley Jo - Mroczny rycerz - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Po nagłej śmierci swego ojca Imogena
zostaje panią zamku Carrisford.
Wkrótce musi jednak stamtąd uciekać
przed brutalnym atakiem sąsiada.
O pomoc może się zwrócić jedynie
do FitzRogera z Cleeve, mrocznego rycerza,
który ma opinię tyrana i człowieka bezwzględnego.
FitzRoger odzyskuje zamek Imogeny,
a jej nie pozostaje nic innego, jak zawrzeć
małżeństwo ze swym wybawicielem,
tym bardziej że przyszły mąż gotów jest przystać
na pewne jej warunki. Jak potoczy się
życic Imogeny u boku mrocznego rycerza?
Czy zdoła być posłuszną żoną? I jakim człowiekiem
okaże się jej przystojny i władczy mąż?
Strona 2
Strona 3
Rozdział I
Anglia, 1101
I mogena z Carrisford stała w lodowatej ciemno
ści, a stłumione odgłosy rozgrywającej się w po
bliżu tragedii przyprawiały ją o drżenie. Nawet tu,
w tajemnych przejściach swego zamku, nie zdołała
uciec od szczęku broni, złowieszczych hałasów bi
tewnego szału, gorączkowego ryku rozkazów
i krzyków trwogi.
Krzyków umierających.
Wrzawa świadczyła o rzeczach straszliwych, nie
do wyobrażenia, lecz mały otwór do podglądania,
który miała przed sobą, ukazywał jedynie piękną
wielką komnatę zamku Carrisford, pustą, nie
tkniętą, ozłoconą światłem pochodni i świec. Jedy
nym śladem przemocy byli tu jedwabni wojownicy
walczący złoconymi mieczami na drogocennych
zasłonach.
Stołki leżały przewrócone po wieczornym posił
ku, tylko potężny dębowy stół i dwa solidne wielkie
krzesła stały na swoim miejscu. Na jednym siadał
jej ojciec, na drugim - ona.
Ojciec nie żył.
Dzban wina i kilka pucharów świadczyły, że od
bywało się tu spotkanie, nagle przerwane. Zgodnie
ze zwyczajem, pogrążona w żałobie ustalała z dwo
rzanami swego ojca plany na przyszłość. Z prze-
5
Strona 4
wróconego srebrnego pucharu sączyło się czerwo
ne wino, wsiąkając w drewno i kapiąc rytmicznie
na kamienną posadzkę.
Jedyna oznaka nieporządku.
Spokojna, znajoma komnata kusiła, by opuścić
kryjówkę, lecz Imogena nie ruszyła się. Sir Gilbert
de Valens, marszałek ojca, wepchnął ją do ukryte
go korytarza pomiędzy podwójnymi ścianami i za
klął na wszelkie świętości, by tam pozostała. Na
jeźdźcy - kimkolwiek byli - przyszli po jedną jedy
ną rzecz. Skarb Carrisford.
Po nią. Dziedziczkę wszelkich dóbr i posiadłości
ojca.
Tajemny korytarz był wąski, lecz wystarczający,
by zmieścił się w nim mężczyzna. Choć Imoge
na nie dorównywała posturą większości mężczyzn,
jej ciało ocierało się czasem o ściany, a sącząca się
z masywnych kamieni wilgoć przenikała chłodem
przez suknię.
Choć może chłód brał się ze strachu.
A może po prostu z męki oczekiwania.
Imogena wolałaby znaleźć się na zewnątrz niż
kryć się tu jak tchórz. Jako pani Carrisford z pew
nością powinna być ze swymi ludźmi.
Najeźdźcy wdarli się do zamku, ale jak?
Zamek Carrisford był potężną fortecą nie
do zdobycia. Ojciec twierdził, że wytrzyma najazd
całej Anglii.
Westchnęła smutno. Ojca już nie ma.
Myśl o osieroceniu, okrutnej i świeżej stracie
wypłynęła ponad wszystko, odsuwając nawet od
głosy rozgrywającej się w pobliżu tragedii. Jak Ber
nard z Carrisford, potężny baron zachodniej An
glii, mógł umrzeć tak szybko od maleńkiej rany od
niesionej na polowaniu?
6
Strona 5
Ojciec Wulfgan rzekł, że to wola boża. Spowied
nik pouczył ją, by miała w pamięci, iż przeznacze
nie dosięga wielkich i możnych na równi z małymi
i biednymi. Zapewne miał słuszność. Czysta z po
czątku rana jątrzyła się, i zanim ktokolwiek po-
miarkował, co się dzieje, ojciec leżał już w gorącz
ce. Ani gorące żelazo, ani okłady, ani zioła, ani wo
da święcona nie zatrzymały zakażenia.
Na łożu śmierci Bernard podyktował prośbę
do króla o ochronę. Rozkazał, by zamknięto za
mek i nie wpuszczano nikogo ani wysokiego, ani
niskiego urodzenia, nikogo poza wysłannikiem
królewskim. Wszystko po to, by ratować swoje je
dyne dziecko, bezbronne w szesnastej wiośnie ży
cia, zdane na łaskę pierwszego zachłannego za
lotnika, który usłyszy wieść o śmierci Bernarda.
A teraz drżące z chłodu w ciemnej wilgotnej
dziurze.
To, co zdawało się niemożliwe, okazało się
prawdą. Ledwie nad lordem Bernardem zamknęło
się wieko trumny, wieść dotarła do zachłannego
zalotnika, który natychmiast przybył i dostał się
do środka. Teraz Imogena musiała ratować się
ucieczką.
Wrzawa stała się głośniejsza i Imogena odsunę
ła się od otworu. Lecz za chwilę znowu przywarła
doń twarzą, szukając jakiegokolwiek dowodu
na to, co się działo. Przeszywający krzyk świadczył,
że tuż za ścianą ma miejsce przemoc. Czy to krzy
czała ciocia Konstancja? Z pewnością nie. Któż
mógłby skrzywdzić tak dobrą, łagodną damę?
Imogena dziękowała Bogu, że nie było tu już
szlachetnie urodzonej młodzieży. Dwie towarzysz
ki jej dzieciństwa niedawno opuściły zamek, by
wyjść za mąż, zaś paziowie i giermkowie ojca zo-
7
Strona 6
stali wysłani do swych domów rodzinnych zaraz
po wczorajszym pogrzebie.
Została tylko ciocia Konstancja.
Gdybyż tylko ciocia była wraz ze wszystkimi w sa
li, kiedy wszczęto alarm. Lecz pełna słodyczy deli
katna dama nie zdradzała zainteresowania przy
ziemnymi sprawami i przebywała w swoim ukocha
nym ogrodzie. Tylko niebiosa mogły wiedzieć, jaki
spotkał ją los.
Drogi Jezu, co się dzieje?
Otwarły się drzwi i w polu widzenia pojawił się
sir Gilbert de Valens, słaniając się na nogach z wy
czerpania i osłabienia od poniesionych ran. Nie
zdążył przywdziać zbroi. Nieosłonięta głowa po
mazana była krwią, tunika poszarpana i poplamio
na. Miecz zwisał w strudzonej prawej ręce, a z bez
użytecznej lewej sączyła się z wolna krew.
Imogena przywarła wzrokiem do szkarłatnych
kropli. Kropla za kroplą.
Teraz, w obliczu przemocy, poczuła się raczej
oszołomiona niż strwożona.' Wiedziała, że jest bez
pieczna. Tylko rodzina i starsza służba znała se
kretne korytarze. Otwór, przez który wyglądała,
ukryty był za tarczą wiszącą na ścianie...
Ojciec nauczył ją tego wszystkiego.
Ojciec nie żył.
Krew kapiąca kropla za kroplą. Trzeba przewiązać
tę ranę. Powinna iść i pomóc sir Gilbertowi. Wkrót
ce jego cenne życie wysączy się wraz z kroplami
na kamienną posadzkę, a ona jako pani Carrisford
ma obowiązek pielęgnować chorych i rannych. Led
wie zdołała sformułować tę myśl, gdy skrzydło
na wpół otwartych drzwi trzasnęło, z hukiem obija
jąc się o ścianę. W wejściu ukazała się ogromna po
stać, a za nią horda wyjących złoczyńców.
8
Strona 7
Arnulf z Warbrick!
Był to olbrzym - wysoki i masywny. Pod kolczu
gą ogromny brzuch puchł jak monstrualna ciąża,
a wielkie jak pnie drzew nogi były tak krzywe, że
nigdy nie mógł ich zewrzeć. Wkroczył zuchwale.
Warbrick. Zły Warbrick, brutalny brat wyklęte
go Roberta de Belleme...
Kiedy Warbrick zjawił się na zamku jako konku
rent do ręki Imogeny, cały w aksamitach i jedwa
biach, z największym trudem powstrzymała się
od śmiechu na widok wielkiego i pękatego jak becz
ka pretendenta. W demonie, którego teraz przed so
bą widziała, nie było nic zabawnego. Każde słowo
z tego, co mówiono o jego bestialskim okrucieństwie
i nadludzkiej sile, było z pewnością prawdą.
Przybył, by ją poślubić.
- Ha! Sir Gilbert! - zaryczał. - Gdzie piękna pa
nienka?
- Lady Imogena opuściła zamek i podąża
do króla - odparł słabo sir Gilbert. - Zostaw nas
w spokoju, lordzie Warbrick.
Warbrick zbliżył się do rycerza. Gilbert uniósł
miecz, lecz ręka mu drżała. Warbrick z siłą byka
ścisnął nadgarstek Gilberta i z łatwością stłumił je
go opór.
- Łżesz! Kazałem dzień i noc obserwować drogi.
Jedynym człowiekiem, który jechał na wschód, był
posłaniec wysiany do króla z prośbą o wzięcie
dziewczyny pod opiekę.
Gilbert opadł na kolana. Imogena poczuła, że
nogi miękną jej ze strachu. Skoro Warbrick wie
o posłańcu, to znaczy, że go nie przepuścił. Pomoc
nie nadejdzie.
Warbrick chwycił starszego mężczyznę za gardło.
- Gdzie ona jest?
9
Strona 8
- Wyjechała - wycharczał sir Gilbert.
-Dokąd?! - Wielka twarz Warbricka nabiegła
krwią z wściekłości i jął potrząsać sir Gilbertem jak
pies szczurem.
W odpowiedzi dało się słyszeć tylko charczenie.
Warbrick warknął i cisnął nieszczęśnikiem o podło
gę. Imogena patrzyła z przerażeniem na przyjacie
la i wiernego wasala ojca. Miał zmiażdżoną szyję.
Imogena poczęła dygotać. Nie mogła się po
wstrzymać. Była pewna, że mężczyźni w komnacie
słyszą szczękanie jej zębów.
Nie mogła się poruszyć.
Nie mogła zebrać myśli.
Do komnaty wbiegła przerażona kobieta. Ucho
dząc przed okropnym losem, napotkała gorszy. To
była Janine, służebna Imogeny, kobieta w średnim
wieku. Zastygła nieruchomo, po czym cofnęła się,
by uciec, lecz schwytało ją dwóch osiłków.
Na jedno słowo Warbricka cisnęli ją na dębowy
stół. Spódnice zadarli nad głowę, głusząc jej wrza
ski i daremne modlitwy. Złapali jej wierzgające
nogi i rozchylili. Warbrick wydobył z szat monstru
alnego fallusa. Wepchnął go siłą w Janine i jął wy
konywać posuwiste ruchy.
Janine krzyknęła głośno przy pierwszym ataku,
po czym jej płacz i krzyki zlały się w rytmie z ru
chami Warbricka.
Janine wydawała z siebie krótkie, przenikliwie
wysokie krzyki, Warbrick zagłębił się bardziej, je
go ciężkie cielsko uderzało, uderzało i uderzało.
Imogena spostrzegła, że w czasie gwałtu i ona
zaczęła jęczeć ze strachu, wepchnęła więc do ust
pięść, by stłumić odgłos. Gdyby ją odkryto, podzie
liłaby niechybnie los Janine.
10
Strona 9
Przypuszczała, że Warbrick poślubiłby ją, zanim
rozciągnąłby ją na stole i wbił się w nią, lecz na tym
różnica pewnie by się skończyła. Nie wątpiła, że
gdyby tylko odważyła się mu opierać, rozkazałby
swoim łotrom, by ją trzymali dla jego uciechy.
Chciała zwrócić wzrok gdzie indziej, lecz trwała
jak sparaliżowana. Odwrócić wzrok oznaczało po
rzucić Janine i stygnące ciało sir Gilberta.
Imogena patrzyła więc, jak Warbrick poprawił
szaty i skinął na jednego z pachołków trzymających
Janine. Mężczyzna wykrzywił twarz i powtórzył
zbrodnicze dzieło swego pana. Krzyki służącej prze
szły w jeden przeciągły przerażający jęk rozpaczy.
Imogena nie mogła już tego znieść. Sir Gilbert
nakazał jej pozostać w sekretnym przejściu bez
względu na to, co by się działo, lecz sir Gilbert zgi
nął, a Warbrick chciał jej. Gdyby się poddała, ten
koszmar by się skończył, a Janine pozostawiono by
w spokoju. Poczęła przesuwać się wzdłuż ściany
w kierunku wąskiego wyjścia.
Myśl o oddaniu się w ręce Warbricka ścisnęła jej
gardło, lecz świadomość, że podjęła jakieś działa
nie, przyniosła ulgę. Może uda się jej uratować
ucieczką przed zakończeniem przygotowań do ślu
bu? A jeżeli nie, przemknęła myśl, może zawsze
targnąć się na swoje życie.
Z dala od szpary w ścianie nie było światła, ale
Imogena wiedziała, że musi podążać przejściem, by
znaleźć wyjście pod schodami od zachodniej stro
ny. Szła, przytłoczona samotnością, wdzięcz
na za otulającą ją ciemność. Nic nie widziała, nie
wiele słyszała, lecz wreszcie miała coś do zrobienia.
Lekka smuga światła zdradziła, że wyjście jest
już niedaleko. Przyśpieszyła kroku.
11
Strona 10
Nagle ciemny kształt zasłonił światło. Imoge-
na wzdrygnęła się i wstrzymała dech w piersiach.
- To ty, pani? - wyszeptały czyjeś usta.
- Siward? - odetchnęła z ulgą. - Och, Siwardzie.
Nie możemy na to pozwolić. Muszę oddać się w rę
ce Warbricka.
- Obawiałem się, że przyjdzie ci to do głowy
- odparł zarządca dworu, a jego pięść powędrowa
ła w stronę twarzy Imogeny. I to była ostatnia
rzecz, którą Imogena zobaczyła.
Odzyskała przytomność w lesie. Świecił księżyc,
więc nie było ciemno. Pod ciężkim sklepieniem let
niego listowia było jednak wystarczająco bezpiecz
nie. Wpierw do świadomości Imogeny dotarł ból
szczęki, jęła ją więc rozcierać, mrucząc pod nosem
niepochlebne uwagi pod adresem zamachowca.
Po czym przypomniała sobie.
Sir Gilbert.
Janine.
Warbrick.
Siward zapewne wlał w nią jakieś zioła, by długo
nie odzyskiwała przytomności. Wciąż czuła się
oszołomiona. Pamięć podsuwała jej straszliwe sce
ny jedną po drugiej - pomyślała, że będą się prze
wijać przed jej oczami do końca życia - lecz zda
wały się nierzeczywiste jak przedstawienia kome
diantów. Jakby jej nie dotyczyły.
Jednak niezupełnie. Zaczęła drżeć, a twarz wy
krzywiła się bólem.
Schowała skołataną głowę w ramionach. Co
dzieje się na zamku? W jej pięknym, dotąd tak
spokojnym, domu?
12
Strona 11
Nagle zebrała myśli.
Spojrzała w górę i spostrzegła siedzącego obok
Siwarda. Kilka ciemnych postaci świadczyło, że
ktoś jeszcze uszedł z Carrisford.
- Siwardzie - wyszeptała Imogena - uczyniłeś
niegodną rzecz. Co stanie się z moimi ludźmi, gdy
Warbrick będzie przetrząsał Carrisford, szukając
mnie?
Sługa siedział przygarbiony, a Imogena teraz
dopiero zauważyła, jak bardzo się zestarzał. Sły
sząc jej głos, wyprostował się jednak i powiedział
z mocą:
- A co stanie się z twymi ludźmi, pani, gdy War
brick zmusi cię do zamążpójścia i tym sposobem
zostanie panem Carrisford? Sir Gilbert wyznaczył
mnie, bym cię bronił. I to uczynię. Musisz trzymać
się z dala od rąk tego diabla.
Imogena przycisnęła mocno dłonie do twarzy.
Ma rację, pomyślała.
Jej grzechem było, że jest panią na Carrisford
i dziedziczką zamku, kluczem do zawładnięcia wiel
kim bogactwem i władzą. Powinna więc działać
na rzecz i dla dobra wszystkich swych poddanych.
Pan musi być zdecydowany poświęcić kilku dla do
bra wielu.
To jednak było trudne. Nie mogła zapomnieć
służebnej wołającej o litość i o pomoc...
- Janine! - jęknęła. - Widziałeś... ? Och Siwar
dzie, czy ty to widziałeś?
Przytulił ją bez słowa. Dygotała, lecz nie uroniła
ani jednej łzy.
Imogena nigdy dotąd nie zetknęła się z przemo
cą, a dziś doświadczyła jej zbyt wiele. Nigdy nie wi
działa aktu zbliżenia kobiety i mężczyzny, lecz sce
na, której była dziś świadkiem, wryła się głęboko
13
Strona 12
w świadomość, a przejmujące dźwięki rozbrzmie
wały w głowie. Któregoś dnia i ona będzie musiała
przez to przejść, z jakimś mężczyzną... Odepchnę
ła tę myśl od siebie, aby nie oszaleć. Nie z Warbric-
kiem. Przynajmniej nie z Warbrickiem. Jeśli nie
dostanie się w jego ręce, może to jakoś zniesie. Nie
wszyscy mężczyźni są tacy źli.
Głos Siwarda przebił się przez strwożone myśli.
- Nie możemy tu pozostać, pani. To niebez
pieczne. Dokąd mam cię zabrać?
Imogena spojrzała zaskoczona. Była przekona
na, że jej ludzie panują nad wszystkim, tymczasem
czekali na jej rozkazy.
Nie miała pojęcia, co zrobić. Jeszcze dwa dni
wcześniej była umiłowaną i rozpieszczoną córką
Bernarda Carrisforda, wielkiego lorda Gloucester-
shire. Dni upływały jej na muzyce, szyciu i hafto
waniu, polowaniu z sokołem i czytaniu cennych
manuskryptów ojca. Aż do ostatniej wiosny cieszy
ła się bezpiecznie zaplanowaną przyszłością i jej
życie miało dalej się toczyć wytyczonym torem.
Gdy miała lat dziesięć, zaręczono ją z lordem Ge
rardem z Huntwich, piętnaście lat od niej starszym,
miłym i wpływowym mężczyzną, który dawał pew
ność zabezpieczenia przyszłości.
Traktował ją zawsze z takim samym uprzej
mym pobłażaniem jak ojciec i rad był czekać, aż
Imogena ukończy wszelkie kobiece nauki, zanim
zabierze ją do siebie. Nauki zakończyły się
w kwietniu, a data zaślubin ustalona została
na dwudziestego października, siedemnaste uro
dziny Imogeny.
Lecz w czerwcu Gerald zatruł się rybą i umarł.
Ojciec Imogeny przekazał jej tę nowinę z cięż
kim sercem w obawie, że się przestraszy, bo wszel-
14
Strona 13
kie plany legły w gruzach, i zmartwi, bo straciła ko
goś bliskiego.
- Myślałem, że ten człowiek ma więcej oleju
w głowie - zrzędził. - A teraz idą niespokojne cza
sy i trudno mi będzie szybko znaleźć ci nowego
męża.
Imogena w milczeniu rozważała fakt, że czuje
tylko łagodny żal po tej śmierci. Czuła się dziwnie.
- Niech Bóg ma w opiece jego duszę - powie
działa wdzięczna, że ma przed sobą robótkę, która
zajęła jej ręce i oczy. - Co będzie teraz, ojcze?
Lord Bernard zaczął nagle kaszleć i opadł
na krzesło.
- Każdy mężczyzna stanu wolnego w Anglii bę
dzie się kręcił wokół ciebie, skarbie. - Strzepnął
pergamin, który trzymał w ręce. - Niektórzy kują
żelazo, póki gorące. Dostałem właśnie grzeczny li
ścik od Lancastera z zapowiedzią, że będzie tutaj
przejazdem w przyszłym tygodniu.
- Lancaster! Ale jego syn jest na pewno za mło
dy! - zauważyła Imogena.
- Owszem, ale jego żona umarła dopiero co,
po Bożym Narodzeniu. Na pewno pamiętasz. Po
luje dla siebie.
Zauważył cień niedowierzania na jej twarzy.
- Jest tylko parę lat starszy od Huntwicha, Imo-
geno. To potężny pan. Przy nim będziesz bez
pieczna.
Imogena zupełnie dobrze znosiła lorda z Lanca-
steru jako znajomego ojca - był to jeden z wielkich
i potężnych mężów, zręcznie poruszających się
w meandrach poplątanej angielskiej polityki. Nie
widziała go jednak w roli swojego małżonka. Ubie
rał się za bogato, miał za delikatne dłonie i nie był
zbyt bystry. Imogena, choć rozpieszczana przez oj-
15
Strona 14
ca i chroniona przed światem, ceniła sobie ludzi
walki i honoru. Jej ojciec był człowiekiem honoru,
ciągle zdolnym do zwycięskiej walki.
Niemniej nie burzyła się zbytnio, bowiem wie
działa, że ojciec nie będzie przymuszał jej do związ
ku, do którego nie będzie miała przekonania.
- Czy mam jeszcze innych konkurentów?
- spytała. Zaczęło się jej podobać, że są tacy, co
zabiegają o jej rękę. Mając łat dziesięć, poświę
cała tej sprawie niewiele uwagi, teraz mogła mieć
z tego niezłą rozrywkę.
Lord Bernard jął bez końca wymieniać męż
czyzn, którzy z pewnością poczynią starania, by
zdobyć jedną z najbogatszych dziedziczek Anglii,
jeśli nie dla siebie, to dla swoich synów.
- Ale jeszcze niczego nie zadecydowałem, skar
bie. Nie jestem pewien, czy Henryk Beauclerk jest
dość mocny, by utrzymać się na tronie. Złożyłem
mu przysięgę i dotrzymam jej, lecz nie wiem, co
uczynią pozostali. Jeśli Henryk utrzyma się na tro
nie do świętego Michała, zobaczymy, kto będzie
miał wpływy.
Nie minął rok od wstąpienia na tron nowego
króla - Henryka I zwanego Beauclerk - a starszy
brat króla Robert, książę Normandii, podważył je
go sukcesję. Robert zbierał flotę, by zaatakować
Anglię, tak jak zrobił to niegdyś jego ojciec Wil
helm Zdobywca.
Imogena zadrżała.
- Będziesz musiał walczyć, ojcze?
- Wszyscy robimy to, co musimy, córeczko. Ni
gdy o tym nie zapominaj - odparł ze znużeniem.
- Nikt nie ochroni cię lepiej niż ja. Ale nadejdzie
kiedyś czas, że i ty będziesz musiała walczyć, by
ocalić nasz honor, lub nawet by przeżyć.
16
Strona 15
Podniósł się z krzesła i ujął ją za podbródek.
- Ale teraz, skarbie, baw się! Stawi się tu
przed tobą bez wątpienia cala potęga Anglii, pysz
niąca się i nadymająca, w atlasach i jedwabiach.
Będziesz mogła przebierać i wybrać sama, o ile tyl
ko wybierzesz człowieka honoru.
Było tak, jak przepowiedział ojciec. Przez jakiś
czas Imogena cieszyła się urokami lata, zabawiając
najznakomitszych mężów Anglii stanu wolnego,
przyodzianych w atłasy i jedwabie.
W lipcu najechał na Anglię książę Normandii
i lord Bernard ruszył na odsiecz królowi. Wstrzy
mano konkury. Na początku sierpnia książę uległ
królowi Henrykowi i jego sprzymierzeńcom. Za
wrócił, skąd przybył.
Lord Bernard i jego ludzie powrócili cali i zdro
wi, a Imogenę znów otoczyli niecierpliwi zalotnicy.
Zabawa była zbyt przyjemna, by ją szybko kończyć,
a ojciec nie nalegał.
Z perspektywy czasu okazało się to wielkim błę
dem.
Gdyby Gerald żył, lub gdyby Imogena została
przyrzeczona innemu, Warbrick nie ryzykowałby
zbrojnego napadu. A teraz już nic nie mogło zapo
biec rozlewowi krwi.
Wymknęła się z zasadzki, lecz tylko na chwilę.
Zadrżała na myśl o swym losie w rękach Warbric-
ka. Okrucieństwem przerastał go tylko jeden czło
wiek - rodzony brat - Robert Belleme. Pierwsza
żona Belleme'a umarła pobita, a druga, Agnes
z Ponthieu, uciekła od niego jako obłąkana.
Imogena wiedziała, że szaleństwem było chcieć
oddać się we władzę Warbricka. Skąd w ogóle
przyszło jej do głowy, że czekałby aż do uroczysto
ści weselnych, by ją posiąść? Znaleźć się w rękach
17
Strona 16
człowieka tak bezbożnego i pozbawionego honoru
oznaczałoby gwałt i uwięzienie do końca życia.
Sam król nie byłby w stanie unieważnić takiego
małżeństwa.
Przywarła do Siwarda. Najchętniej zakopałaby
się w opadłych liściach i ukryła jak ścigane zwierzę,
którym się teraz czuła. Lecz, jak zauważył Siward,
nie było tu bezpiecznie. Jak tylko Warbrick prze
kona się, że nie ma jej w zamku, przeczesze do
kładnie całe Gloucestershire, by ją znaleźć.
Potrzebowała do obrony kogoś równego mocą
i władzą.
Siward pogłaskał ją po głowie.
- Powinniśmy spróbować przedostać się
na wschód do króla, pani. - Zabrzmiało to trochę
niepewnie, i słusznie. Na wschodzie rozciągała się
ziemia Warbricka i wszystkie drogi były strzeżone
przez jego ludzi.
Imogena przypomniała sobie, że jest dziedzicz
ką ojca, dziedziczką nie tylko jego bogactwa, lecz
także jego powinności. Odsunęła się od ramienia
sługi i zmusiła do myślenia. To ona musi podejmo
wać decyzje.
- Nie. Tę drogę Warbrick obserwować będzie
szczególnie starannie. A skąd wiadomo, gdzie król
teraz jest i czy będzie mógł przyjść mi na pomoc?
Najpewniej pilnuje wybrzeża, na wypadek gdyby
jego brat znowu zagrażał Anglii. By dotrzeć
do Londynu, potrzeba aż tygodnia. Jeśli nawet nie
powstrzyma nas Warbrick, boję się innych niebez
pieczeństw. - Spojrzała wokół. - Czy wydostał się
którykolwiek ze zbrojnych?
- Nie wiem o żadnym, pani.
Całkowicie bezbronni. Imogena nigdy dotąd, jak
żyła, nie wyszła poza swój zamek bez zbrojnej
13
Strona 17
eskorty i teraz czuła się obnażona przed światem.
Starała się, by głos jej brzmiał pewnie, gdy rzekła:
- Musimy więc szukać pomocy w sąsiedztwie.
Siward potrząsnął głową.
- Lecz gdzie, pani? Na północ i wschód są Bel-
leme i Warbrick. Na południu sir Kyle. Na zacho
dzie zaś Cleeve.
Imogena zadrżała. To było jak wybór napiętno
wany przeznaczeniem.
- Sir Kyle nie uczyni mi krzywdy - powiedziała,
myśląc o starszym rycerzu, który bronił zamku
Breedon dla lorda Lancastera.
- Boję się, że nie uczyni też wiele dobrego, pani.
Wiesz dobrze, że to stary człowiek o gwałtownym
usposobieniu. Tylko dlatego był bezpieczny, że nikt
nie chciał ryzykować starcia z Lancasterem. A two
ja osoba może skusić Warbricka do podjęcia wy
zwania. Jeśli Warbrick i jego ludzie dotrą do bram
Breedon, stary Kyle przekaże cię w ich ręce.
- Z pewnością nie! - zaprotestowała Imogena,
ale wiedziała, że to prawda. Opierała się przed je
dynym możliwym źródłem pomocy.
- Myślisz, że powinnam udać się do Cleeve?
- wyszeptała. - Ale przecież zamek jest w rękach
Bastarda FitzRogera!
- Cleeve jest twoim jedynym ocaleniem
przed Warbrickiem, o ile nie chcesz ukrywać się
w lesie do przybycia króla.
W pobliżu zahukała sowa i rozległy się odgłosy
bezładnej ucieczki. Imogena poczuła się jak maleń
kie zwierzątko rozpaczliwie kryjące się przed dra
pieżnikami.
Odsunęła narzucające się porównanie. Jest Imo
geną z Carrisford. Jest wilczycą, nie zającem. Po
trzebuje jedynie sprzymierzeńca.
19
Strona 18
- Czy FitzRoger jest taki niezłomny, jak o nim
mówią? - spytała.
- Nie mieszka w sąsiedztwie na tyle długo, żeby
powiedzieć na pewno. Jest tu dopiero od stycznia.
- Siward podrapał się po długim nosie. - Wszyst
ko, co o nim wiadomo, to plotki. To syn starego
Rogera z Cleeve, wychowany we Francji. Przybył
z nowym królem i zajął się rodziną, jeśli tak moż
na to nazwać. Jego słabowity brat Hugh odziedzi
czył zamek, lecz kiedy umarł bezpotomnie, król
podarował zamek FitzRogerowi.
Imogena wiedziała jeszcze więcej. Słuchy cho
dziły, że to FitzRoger zabił swego brata. Lord Ber
nard nie mówił o tym zbyt wiele, a Imogena była
zbyt zajęta flirtowaniem z zalotnikami, by ją to ob
chodziło. Stary Roger z Cleeve i jego syn byli ra
czej ponurzy i nietowarzyscy, więc Carrisford nie
wiele miało z nimi do czynienia.
- Miejscowi muszą mieć o nim jakieś zdanie
- rzekła.
- Powiadają, że to miody człowiek, lecz wypró
bowany w boju i turniejach. Żyje blisko z królem
- odparł Siward.
Człowiek, który stanąć może przeciwko War-
brickowi i Belleme'owi, lecz za jaką dla niej cenę?
- Słyszałam, że jest surowy - wyszeptała.
- Tak, trzyma ponoć zamek Cleeve żelazną ręką
- potwierdził Siward.
Przed oczyma Imogeny pojawił się obraz łapska
Warbricka zaciśniętego na gardle sir Gilberta. Po
czuła, że coś dławi ją w przełyku. Z trudem wróci
ła do równowagi.
- Brzmi, jakbyś to pochwalał, Siwardzie.
- Nie moją jest rzeczą osądzać go, pani.
20
Strona 19
- Chciałam tylko spytać, czy sądzisz, że FitzRo
ger to mniejsze ryzyko niż Warbrick? - spytała ze
zniecierpliwieniem. - Wiesz, że ojciec trzymał
mnie z dala od tych spraw i o wielu rzeczach nie
słyszałam.
- Warbrick to nie ryzyko - odparł Siward. - To
pewne zło. Z tego co zasłyszałem, FitzRoger to
człowiek twardy i świetnie zna się na rycerskim
rzemiośle. Tego ci trzeba, pani. Na pewno ci po
może, gdyż CIeeve i Warbrick od dawna są w nie
zgodzie. Poza tym to wasal króla, a Belleme i jego
rodzina to ciernie w koronie Henryka. Sądzę, że
FitzRoger jest dość bogaty, silny i odważny, by sta
nąć przeciwko Warbrickowi, a nawet wziąć odwet
za to, co cię dziś spotkało.
Odwet.
Kiedy tylko padło to słowo, Imogena wiedziała
tylko jedno, że pragnie tego ponad wszystko. Jej
dom splugawiono w najgorszy sposób. Służbę wy
rżnięto i zgwałcono. Pragnęła z powrotem swego
zamku, lecz nade wszystko pragnęła najstraszniej
szej śmierci dla Warbricka za całe zło, którego był
sprawcą.
Żeby tego dopiąć, zapłaci każdą cenę.
Usiadła wyprostowana.
- Zatem podążę do FitzRogera i poproszę go
o pomoc - oświadczyła. - Radźmy, jak przedostać
się tam bezpiecznie.
Strona 20
N astępnego dnia, kiedy słońce zmierzało ku
zachodowi, para starszych ludzi kuśtykała
skrajem zakurzonego gościńca, wiodącego do zam
ku Cleeve. Pobocze gościńca było jedynym miej
scem na pieszą wędrówkę, bowiem środkiem odby
wał się duży ruch, a każdy przejeżdżający koń lub
wóz wzniecał tumany kurzu. Większość udających
się i wracających ze znajdującego się na urwistej
skale zamku stanowili rycerze.
Mężczyzna był siwowłosy, brudny i zgięty
pod wielkim tobołkiem. Kolor włosów kobiety
trudno było odgadnąć, ponieważ przykrywała je
biała, niechlujna chusta. Wyglądała jednak, jakby
też była siwa. Mimo to nie była zapewne tak stara
jak mąż, gdyż dźwigała pokaźny brzuch, wskazują
cy na ciążę. Jednocześnie uginała się pod ciężarem
tobołka równie wielkiego jak ten, który taszczył jej
mąż. Do tego utykała.
Imogena spoglądała w górę na zamek, gdy tylko
pojawił się w polu widzenia i czuła ogromną ulgę.
Nie miało już dla niej znaczenia, jakie zło spotka ją
u celu tej wędrówki. Nie była w mocy postąpić ani
jednego kroku. Gdyby nie mocny kij, który Siward
uciął dla niej, poddałaby się już wiele godzin temu.
Ból zgiętych pleców dokuczał niemiłosiernie, nogi
22