Bascomb Neal - Wytropić Eichmanna

Szczegóły
Tytuł Bascomb Neal - Wytropić Eichmanna
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Bascomb Neal - Wytropić Eichmanna PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Bascomb Neal - Wytropić Eichmanna PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Bascomb Neal - Wytropić Eichmanna - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 <<w książce brakuje oznaczeń miejsc, gdzie zaczyna się większość rozdziałów, do sprawdzenia z oryginałem>> Wytropić EICHMANNA Pościg za największym zbrodniarzem w historii Neal Bascomb tłumaczenie Magdalena Komorowska Hunting Eichmann. How a Band of Survivors and a Young Spy Agency Chased Down the Worlds Most Notorious Nazi Nie wystarczy, by sprawiedliwości stało się zadość, należy także sprawić, by było widoczne, że sprawiedliwości stało się zadość. Lord Gordon Hewart, 1924 Przyszedłeś więc, nasz wspaniały wrogu, stworzenie opuszczone, otoczony śmiercią człowiek. Cóż powiesz teraz przed naszym zgromadzeniem ? Primo Levi, Per Adolf Eichmann, (Dla Adolfa Eichmanna), 1960 Strona 2 PROLOG MĘŻCZYZNA Z AUTOBUSU 203 się SPÓŹNIAŁ. Już od trzech tygodni obserwowali, jak codziennie wracał z pracy do niewielkiego ceglanego, przypominającego bunkier domu przy ulicy Garibaldiego. Każdy wieczór wyglądał tak samo: o dziewiętnastej czterdzieści autobus numer 203 zatrzymywał się obok kiosku przy wąskiej szosie, około stu metrów od rogu ulicy Garibaldiego; mężczyzna wysiadał z autobusu; oprócz niego wysiadała jeszcze tylko jedna kobieta. Rozdzielali się. Mężczyzna czasem kupował w kiosku papierosy, ale zajmowało mu to najwyżej minutę. Przechodził przez jezdnię i szedł ciemną ulicą w kierunku domu. Kiedy nadjeżdżał jakiś samochód, mężczyzna zaświecał latarkę, z jednej strony białą, a z drugiej - czerwoną, żeby zasygnalizować swoją obecność. Przed wejściem do domu obchodził go dookoła, jakby chciał się upewnić, że nic mu nie zagraża. W środku witał się z żoną i synkiem, zapalał kilka dodatkowych lamp naftowych i siadał do kolacji. Miał ustalone zwyczaje i lubił trzymać się planu. Ta przewidywalność była jego słabością. Jednak tamtego wieczoru, w środę 11 maja 1960 roku, dziewiętnasta czterdzieści minęła, a ani autobus, ani mężczyzna się nie pojawili. Czekali na niego w dwóch samochodach. Jeden, czarny chevrolet sedan, stał na skraju szosy numer 202 zwrócony przodem do przystanku autobusowego. Gdyby mężczyzna się pojawił, jeżeliby się pojawił, kierowca samochodu ubezpieczającego miał błysnąć światłami i oślepić go, zanim skręci w lewo w stronę domu. Samochód pościgowy, czarny buick, stał na ulicy Garibaldiego, między szosą a domem mężczyzny. Kierowca w mundurze szofera podniósł maskę, żeby sprawić wrażenie, że limuzyna się zepsuła. Dwaj pozostali agenci stali obok samochodu w zimnym, wietrznym zmroku, udając, że dłubią przy silniku. Obaj byli potężnie zbudowani i silni, a ich zadaniem było schwytanie mężczyzny i zapakowanie go do auta możliwie cicho i szybko. O dziewiętnastej czterdzieści cztery szosą numer 202 nadjechał wreszcie autobus, ale zamiast zatrzymać się przy kiosku, pojechał dalej. Nie mogli zbyt długo czekać na tym odludziu na północnych obrzeżach Buenos Aires, nie budząc niczyich podejrzeń. Na płaskiej, niemal bezdrzewnej równinie stało tylko kilka domów. Obce auta zwracały uwagę. Zostali jednak. Ukryty na tylnym siedzeniu limuzyny dowódca grupy nalegał, by czekali bez względu na ryzyko. Nikt się nie sprzeciwiał. Nie teraz. Nie w krytycznym momencie. Ten człowiek nie mógł cieszyć się wolnością przez jeszcze jeden dzień. Dokładnie piętnaście lat wcześniej, w ostatnich dniach Trzeciej Rzeszy, Strona 3 podpułkownik SS Adolf Eichmann, szef Wydziału IVB4 Reichssicherheitshauptamt (RHSA), czyli Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy i kierownik operacyjny nazistowskiego ludobójstwa, zbiegł w Alpy austriackie. Kobieta, która teraz niecierpliwie oczekiwała na powrót męża z pracy, podała, że poległ w walce. Szukali go zarówno alianccy śledczy, jak i niezależni łowcy nazistów, między innymi Szymon Wiesenthal. Krążyły pogłoski, że został zabity przez żydowskich mścicieli. Widziano go podobno w Niemczech Zachodnich, Anglii, Kuwejcie, Stanach Zjednoczonych, a nawet w Izraelu. Jego trop to stygł, to na nowo stawał się ciepły. Poszukiwany zdołał na tyle skutecznie ukryć swoją tożsamość, że agenci Mosadu czekający tamtego wieczoru przy ulicy Garibaldiego nadal nie byli całkiem pewni, czy człowiek, po którego przyjechali, to rzeczywiście Adolf Eichmann. Na wypadek gdyby się okazało, że to nie on, mieli przygotowany plan awaryjny. Prawdopodobieństwo było jednak na tyle duże, że zdecydowali się na niebezpieczną operację na obcym terytorium z udziałem kilkunastu agentów, wśród których znalazł się sam szef izraelskiego wywiadu. Przeczytali akta Eichmanna i zostali dokładnie poinformowani o roli, jaką odegrał w masowych mordach na narodzie żydowskim. Byli zawodowcami, lecz mimo to z trudem zachowywali obojętny stosunek do tej misji. Od przyjazdu do Argentyny jeden z nich ciągle widział twarze najbliższych, którzy zginęli w Holokauście. Mogli poczekać na autobus numer 203 jeszcze kilka minut. O dwudziestej pięć po raz kolejny zobaczyli słaby poblask w oddali. Kilka chwil później w spowijającym drogę mroku rozbłysły przednie światła pojazdu. Zapiszczały hamulce, drzwi autobusu otwarły się z trzaskiem, dwoje pasażerów wysiadło na ulicę. Kiedy autobus odjechał, kobieta odwróciła się i odeszła w lewo, oddalając się od mężczyzny. Mężczyzna ruszył w stronę ulicy Garibaldiego, pochylając się pod uderzeniami wiatru. Ręce wcisnął do kieszeni płaszcza. W oddali rozległ się trzask gromu, nadciągała burza. Nadszedł czas, aby Adolf Eichmann odpowiedział za swoje czyny. ROZDIAŁ PIERWSZY PRZED MAUTHAUSEN, obozem koncentracyjnym założonym w pobliżu kamieniołomu granitu na północnym brzegu Dunaju w górnej Austrii, Ober- sturmbannfiihrer Adolf Eichmann stał na czele długiej kolumny stu czterdziestu samochodów i ciężarówek1. Była niedziela 19 marca 1944 roku, samo południe, a Eichmann miał trzydzieści osiem lat. W jasnoszarym esesmańskim mundurze wyglądał na człowieka o zapatrywaniach i usposobieniu granitowego głazu. Miał gęste jasne włosy, Strona 4 wąskie usta, długi nos i szaroniebieskie oczy. Wyraźną wklęsłość skroni podkreślała jeszcze głęboko nasunięta na głowę czapka z daszkiem. Średniego wzrostu, chodził lekko pochylony do przodu, jak drapieżnik na łowach. Kiedy patrzył, jak jego ludzie przygotowują się do odjazdu, lewy kącik ust drgał mu nieznacznie, nadając całej twarzy wyraz niezadowolenia2. Konwój wiozący ponad pięciuset esesmanów był gotowy. Silniki kolejnych samochodów z łoskotem budziły się do życia, wypluwając na drogę czarne spaliny. Eichmann wsiadł do sztabowego mercedesa i dał znak motocyklistom prowadzącym kolumnę, żeby ruszali w stronę Budapesztu, szlakiem przetartym już przez 1. Dywizję Pancerną. Dwanaście godzin wcześniej jedenaście dywizji Wehrmachtu przekroczyło granicę węgierską, a w stolicy Węgier lądowali spadochroniarze, których zadaniem było zajęcie strategicznych pozycji i rządowych budynków. Adolf Hitler wydał rozkaz rozpoczęcia okupacji Węgier, by uniemożliwić partnerowi z paktu osi zawarcie rozejmu z aliantami w obliczu nadciągającej ze wschodu Armii Czerwonej. Kolumna pojazdów szybko oddalała się od Mauthausen, a Eichmann spodziewał się, że w ciągu kilku krótkich miesięcy obóz i otaczające go mniejsze lagry zapełnią się przymusowymi żydowskimi robotnikami, którzy będą pracować w kamieniołomach i okolicznych fabrykach wytwarzających amunicję, stal i samoloty. „Przyślijcie tu samego Mistrza"3 - napisał o Eichman- nie Reichsfiihrer SS Heinrich Himmler w instrukcjach dotyczących przeczesania Węgier ze wschodu na zachód i wyłapania Żydów. Sprawni fizycznie mieli zostać wysłani do obozów, skazani na „zagładę przez pracę", niezdolni do niej mieli być natychmiast eksterminowani. Misja Obersturmbannfiihrera była drugorzędna, jednak kluczowa dla całej inwazji na Węgry. Puchł z dumy z powodu zaufania Himmlera, który powierzył mu osobisty nadzór nad operacją. Eichmann nie powstrzymałby się przed niczym, byle okazać się godnym nowego miana: „Mistrz". Zebrał wszystkich najstarszych rangą i najskuteczniejszych oficerów z całej Europy, żeby wsparli jego działania. Ponieważ niemiecka armia była już pod Budapesztem, kolumna esesmanów napotkała niewielki opór i bez trudu posuwała się naprzód. Pokonując czterystukilometrową trasę do stolicy, sztab Eichmanna czuł się na tyle pewnie, by zatrzymać się i wznieść rumem toast z okazji rocznicy jego urodzin4. Kolumna zatrzymała się jeszcze dwa razy, żeby uzupełnić paliwo, poza tym jednak podpułkownik nie miał nic do roboty prócz palenia kolejnych papierosów i rozmyślania nad strategią możliwie najszybszego wyeliminowania siedmiuset dwudziestu pięciu tysięcy węgierskich Żydów, bez żadnych powstań (co się zdarzyło w Polsce) i masowych ucieczek (jak w Strona 5 Danii)5. Tym właśnie torem biegły jego myśli, kiedy długi na półtora kilometra konwój parł naprzód z ogłuszającym rykiem. Obmyślając przez ostatnie tygodnie plan dla Węgier, Eichmann mógł czerpać z ośmioletniego doświadczenia w nadzorowaniu spraw żydowskich dla SS. Jako szef Wydziału IVB4 był odpowiedzialny za wdrażanie hitlerowskiej polityki unicestwienia Żydów. Sprawował swój urząd, jakby zajmował kierownicze stanowisko w międzynarodowej korporacji. Stawiał ambitne cele; wyszukiwał skutecznych podwładnych i powierzał im część zadań; często podróżował, żeby kontrolować ich postępy; sprawdzał, co okazało się skuteczne, a co zawiodło, i wprowadzał poprawki; dbał także, by jego przełożeni dostawali tabele i wykresy świadczące o jego skuteczności. Musiał sobie radzić z częstymi zmianami polityki, prawnymi ograniczeniami i walczyć o swoje. Choć nosił mundur, miarą jego sukcesu nie były wygrane bitwy, lecz dotrzymane terminy, wyrobione normy, zwiększona wydajność, zrealizowane wytyczne i wysłane transporty. W czasie operacji, którymi kierował w Austrii, Niemczech, we Francji i Włoszech, w Holandii, Belgii, Danii, na Słowacji, w Rumunii i Polsce, wypracował skuteczne metody działania. Zamierzał teraz wykorzystać je na Węgrzech6. Pierwszym etapem planu było odizolowanie Żydów7. Rozkazy przewidywały wymóg noszenia żółtej gwiazdy Dawida, zakaz podróży, używania telefonu i radia oraz zatrudniania Żydów w administracji państwowej i w dziesiątkach różnych instytucji. Eichmann zamierzał wprowadzić ponad sto podobnych regulacji, mających na celu zidentyfikowanie i wyodrębnienie Żydów z węgierskiego społeczeństwa. Następny etap przewidywał zabezpieczenie ich majątku dla Trzeciej Rzeszy. Konta bankowe miały zostać zamrożone, fabryki i przedsiębiorstwa należące do Żydów - skonfiskowane, a aktywa każdej prywatnej osoby, z kartkami żywnościowymi włącznie - zagrabione. Następnie miały zostać utworzone getta - Żydzi mieli być wysiedlani z domów i gromadzeni razem, aby umożliwić ostatni, czwarty etap: deportację do obozów. Tam los więźniów zależał już od innego wydziału SS. Aby zapobiec ucieczkom i powstaniom, Eichmann zamierzał prowadzić grę pozorów na wszystkich czterech etapach realizacji swojego projektu8. Planował spotykać się twarzą w twarz z żydowskimi przywódcami i zapewniać ich, że restrykcyjne działania wobec ich społeczności to tylko czasowa wojenna konieczność. Dopóki przywódcy będą pilnować wprowadzania ich w życie, Żydom nie stanie się żadna krzywda. Przewidywał przyjmowanie od Żydów łapówek w zamian za obietnicę lepszego traktowania - pozwoliłoby to nie tylko wyłudzić więcej bogactw, ale także sprawić wrażenie, że pojedyncze osoby mogłyby się uratować, spełniając żądania Niemców. Eichmann uważał też, że etapy trzeci i czwarty Strona 6 najlepiej byłoby rozpocząć w odległych regionach, zostawiając Budapeszt, gdzie ryzyko zbrojnego oporu było największe, na koniec. Nawet w chwili ładowania Żydów do pociągów miano im mówić, że wywozi się ich dla ich własnego bezpieczeństwa albo do pracy dla Niemiec. Kłamstwa te mogły zostać przejrzane, jednak - jak wynikało z wcześniejszych doświadczeń - pozwalały zyskać na czasie i wyrobić w Żydach potulność, by potem łatwo było dokończyć dzieła za pomocą brutalnej siły. Eichmann wiedział, że do realizacji tych planów potrzebne były poparcie i pomoc węgierskiego rządu9. Jego sztab liczył zaledwie stu pięćdziesięciu ludzi, więc pozyskanie władz do współpracy było pierwszym zadaniem po przybyciu do Budapesztu. W przeciwnym razie transporty do Auschwitz, Mauthausen i innych obozów nie zdążyłyby na czas. Niemieckie wojska dotarły do Budapesztu i zajęły pozycje na ulicach, nisko nad Dunajem huczały eskadry myśliwców z czarnymi krzyżami na skrzydłach. Agenci Gestapo rozbiegli się po mieście, by aresztować znanych Węgrów mogących sprzeciwiać się okupacji10. Na listach tajnej policji znalazły się setki Żydów. Eichmann zatrzymał się ze swoim sztabem we wspaniałym hotelu Majestic, położonym na zalesionym wzgórzu na zachód od starej Budy11. Budynek otoczono trzema rzędami zasieków z drutu kolczastego i wieżyczkami wartowniczymi, a strażnicy z owczarkami niemieckimi patrolowali teren wokół niego. Podpułkownik obawiał się napaści żydowskich partyzantów i alianckich komandosów, dlatego bardzo dbał o swoje bezpieczeństwo12. Wolał pozostawać na drugim planie, wykonywanie władzy powierzając podwładnym, rzadko też pozwalał się fotografować. Poza tym zawsze przezornie woził w sztabowym samochodzie podręczny arsenał pistoletów maszynowych i granatów. W nowej kwaterze Mistrz spędził pierwszą z wielu bezsennych nocy, łącząc kolejne elementy machiny, która - gdyby tylko zostało mu to dane - krok po kroku systematycznie wyzyskałaby, a potem usunęła wszystkich węgierskich Żydów. Zdaniem Eichmanna byli oni wrogami Rzeszy i tak jak groźny nowotwór należało ich wykorzenić i zniszczyć. O ŚWICIE 15 KWIETNIA, ostatniego dnia obchodów święta Paschy, machina dotarła do drzwi rodziny Zeeva Sapira13. Miał wówczas dwadzieścia lat i mieszkał z rodzicami oraz pięciorgiem młodszego rodzeństwa w wiosce Dobradowo, oddalonej o piętnaście kilometrów od Munkacsu, zakarpackiego miasta na północnym wschodzie Węgier. Żandarmi obudzili wszystkich i kazali im się pakować. Pozwolono im zabrać Strona 7 jedzenie, ubrania i pościel, nie więcej jednak niż pięćdziesiąt kilogramów na osobę. Kilka cennych rodzinnych pamiątek skonfiskowano im, jeszcze zanim zostali wyprowadzeni na ulicę. Potem żandarmi znęcaniem się i biciem zmusili grupę stu trzech osób do pieszego marszu do Munkacsu. Najmłodsi i najstarsi jechali w ciągniętych przez konie wozach na siano. Od czasu gdy Niemcy miesiąc wcześniej rozpoczęli okupację Węgier, Sapir z godnością znosił liczne nakładane na Żydów restrykcje. Wśród zakarpackiej ludności antysemityzm tlił się nieustannie. Urodzony w ortodoksyjnej rodzinie Zeev dorastał, słysząc z ust innych dzieci, że jest „żydkiem"; doświadczył też władzy kilku różnych reżimów, które w czasie jego krótkiego życia panowały nad tym zakątkiem świata. Czy to Czesi, czy Węgrzy albo Ukraińcy, wszyscy uciskali jego lud. Madziarzy kilka lat wcześniej zabrali jego najstarszego brata do obozu pracy przymusowej. Początkowo Niemcy nie wydawali się wiele gorsi. Zeev razem z innymi nosił na rękawie gwiazdę Dawida. Różnymi sposobami omijał godzinę policyjną i ograniczenia związane z podróżowaniem, by prowadzić handel mąką na czarnym rynku i pomagać w utrzymaniu rodziny. Inne restrykcje narzucone przez rząd - między innymi ograniczenie wolności druku, utrata miejsc pracy, zakaz przebywania w miejscach publicznych i konfiskaty żydowskiej własności - nie odbiły się natychmiastowym echem w biednej, prowincjonalnej mieścinie, która była jego domem. Teraz się bał. Jego rodzina dotarła do Munkacsu wieczorem, wyczerpana długim marszem i dźwiganiem bagaży. Ulice były zatłoczone mężczyznami, kobietami i dziećmi przemieszczającymi się w tym samym kierunku. Doszli do starej cegielni, która miała się stać ich nowym domem. W czasie kilku następnych dni w getcie zamknięto ponad czternaście tysięcy Żydów z miasta i okolic. Powiedziano im, że przeniesiono ich ze „strefy działań zbrojnych", by chronić ich przed nadciągającymi Rosjanami. Wiadomość ta nie była żadnym pocieszeniem dla Sapira, którego rodzina mieszkała w prowizorycznym szałasie, mając do jedzenia często tylko chochlę ziemiaczanki serwowanej z balii. Wody było jeszcze mniej - dwa krany na całe getto. Mijały kolejne dni i noce, płacz głodnych i spragnionych dzieci stawał się dla Zeeva nieznośny. Potem przyszły ulewne deszcze, które zamieniły cegielnię w bajoro, wywołując epidemię tyfusu i zapalenia płuc. Sapirowi, jego rodzicom, braciom (w wieku piętnastu, jedenastu, sześciu i trzech lat) i siostrze (ośmioletniej) udało się uniknąć śmiertelnej choroby. W dzień węgierscy strażnicy, żeby zademonstrować swoją władzę, zabawiali się, zmuszając brygady robotników do przenoszenia stosów cegieł z jednego końca getta na drugi. Po dwóch tygodniach pobytu w getcie w Munkacsu Sapir nie miał pojęcia, Strona 8 jak długo jeszcze mieli tam zostać ani gdzie zamierzano ich potem wysłać. Kto zadawał podobne pytania, ryzykował pobiciem przez strażników. Sapir dostał od kogoś lokalną gazetę, w której przeczytał, że do ich getta przyjedzie na inspekcję wysoki rangą oficer SS. Być może ów niemiecki oficer, niejaki Eichmann - jak powiedziano Sapirowi - potrafi udzielić odpowiedzi. W dniu przyjazdu Eichmanna wszystkim mieszkańcom getta kazano ustawić się w półkolu na głównym placu. W otoczeniu trzydziestu węgierskich i esesmańskich oficerów podpułkownik zamaszyście wkroczył do cegielni ubrany w proste spodnie do jazdy konnej, czarne buty i czapkę. Mocnym, dźwięcznym głosem zwrócił się do więźniów: „Żydzi - o nic się nie martwcie. Chcemy dla was jak najlepiej. Niedługo stąd wyjedziecie i udacie się do naprawdę pięknych miejsc. Będziecie tam pracować, wasze żony zostaną w domach, a dzieci pójdą do szkoły. Będziecie wieść wspaniałe życie"14. Sapirowi nie pozostawało nic innego, niż mu uwierzyć. Wkrótce po wizycie Eichmanna, 22 maja, na torach prowadzących do dawnej cegielni stanęły pociągi15. Resztki nadziei, jaką jeszcze miał Sapir, zgasły. Wymachując korbaczami, pałkami i pistoletami maszynowymi, strażnicy zmusili Żydów do wyjścia z getta na tory. Wszystkim co do jednego - mężczyznom, kobietom i dzieciom - kazano się rozebrać, po czym przetrząśnięto ich ubrania i nieliczne pakunki w poszukiwaniu ostatnich wartościowych przedmiotów. Tych, którzy ociągali się z wykonywaniem rozkazów, bito bez litości. Zapanowały przerażenie i chaos. Strażnik potargał dokumenty Zeeva i oddał mu ubranie. Sapir włożył je, a potem razem z rodziną i innymi Żydami ze swojego miasteczka został wepchnięty do bydlęcego wagonu. Normalnie zajmowało go osiem krów; teraz stłoczono w nim sto trzy osoby. Dostali wiadro wody i drugie, które miało służyć jako toaleta. Strażnicy zatrzasnęli drzwi i zamknęli je na kłódkę. Wnętrze wagonu pogrążyło się w ciemności. Pociąg powoli ruszył. Nikt nie wiedział, dokąd jadą. Kiedy mijali podmiejskie stacyjki, ktoś próbował odczytywać nazwy miejscowości z tablic na peronach, ale przez jedno jedyne okienko, zaciągnięte drutem kolczastym, by uniemożliwić ucieczkę, niewiele dało się zobaczyć. Pod koniec pierwszego dnia podróży gorąco, smród i pragnienie stały się nieznośne. Młodsze rodzeństwo Sapira z płaczem prosiło o wodę i coś do jedzenia. Matka uspokajała je, mówiąc: „Prześpij się, kochanie". Mieszkańcy miasteczka mdleli z wyczerpania, a kilku udusiło się z braku powietrza. Zeev przez większość czasu stał. Miejsca do siedzenia było mało i zajmowali je najsłabsi. W pewnej chwili pociąg stanął. Drzwi wagonu otwarto i esesman zapytał, czy chcą wody. Sapir z trudem wysiadł, żeby napełnić wiadro na stacji. Kiedy wrócił, strażnik wytrącił mu pełne po brzegi wiaderko z rąk. Strona 9 Musieli obejść się bez picia. Cztery dni po opuszczeniu Munkacsu pociąg zatrzymał się ze zgrzytem. Była późna noc, a gdy drzwi wagonu się otwarły, jego pasażerów oślepił błysk latarek. Esesmani krzyczeli: „Raus! Wysiadać! Natychmiast!". Gdy wysypywali się z wagonów - wychudłe kopie ludzi, którymi kiedyś byli - towarzy- szyło im ujadanie psów. Właściciel sklepu z miasteczka Sapira chciał wrócić do wagonu po tałes. Człowiek w pasiaku, zabierając ich bagaże, wskazał na dymiący komin. „Po co ci tałes? Tam ci się nie przyda". Wtedy Sapir poczuł zapach palonych ciał. Zrozumiał, co ich czekało w tym miejscu, w Auschwitz. Na peronie oficer SS skinieniem dłoni bądź ostro wypowiadanym „lewo" albo „prawo" kierował przybyszów do dwóch kolumn. Kiedy Zeev i jego rodzina stanęli przed esesmanem, ten skierował go na lewo, a jego rodziców i rodzeństwo - na prawo. Ponieważ Sapir nie chciał się z nimi rozdzielać, został pobity przez strażników. Już nigdy nie zobaczył swojej rodziny. Piaszczysta, ogrodzona drutem kolczastym droga, którą go poprowadzono, była dopiero początkiem walki o przetrwanie16. SZEŚĆ TYGODNI PÓŹNIEJ, O ósmej trzydzieści w niedzielny poranek 2 lipca 1944 roku, w całym Budapeszcie, Królowej Dunaju, rozległo się wycie syren ogłaszających alarm lotniczy. Niedługo potem pierwsze z siedmiuset pięćdziesięciu alianckich ciężkich bombowców prowadzonych przez amerykańską 15. Flotę Powietrzną zrzuciły na miasto swój ładunek bomb. Artyleria przeciwlotnicza i niemieckie myśliwce próbowały odeprzeć niespodziewany atak, ale uległy pod naporem kolejnych fal bombowców i ich eskorty. Kiedy Budapeszt zaczynał płonąć, Eichmann siedział w kucki w swojej jednopiętrowej willi na wzgórzu, należącej wcześniej do żydowskiego przemysłowca. Cztery godziny później ostatni bombowiec zniknął za horyzontem. Nad miastem unosiły się słupy dymu. Zmasowane bombardowanie zrównało z ziemią całe dzielnice. Zniszczone zostały rafinerie, fabryki, składy paliwa, zajezdnie kolejowe i wiele innych miejsc. Tysiące cywilów poniosły śmierć17. Kiedy podpułkownik cały i zdrowy wyszedł z willi, zobaczył alianckie ulotki spływające powoli w dół na trawnik. Wroga propaganda donosiła, że na wschodzie Sowieci parli przez Rumunię, a na zachodzie alianci wylądowali we Francji i Włoszech, a teraz kierowali się na Niemcy. Trzecia Rzesza stała w obliczu klęski - głosiły ulotki - opór był bezcelowy. Co więcej, prezydent Roosevelt oznajmił, że „wyjątkowo ciężkie" prześladowania węgierskich Żydów i innych mniejszości muszą się skończyć. Odpowiedzialni za nie mieli być ścigani i ukarani. Ani alianckie bombardowanie, ani groźby amerykańskiego prezydenta, ani nawet sam Hitler nie mogli powstrzymać Strona 10 Eichmanna przed dokończeniem jego arcydzieła - zniszczenia węgierskiej ludności żydowskiej, którego właściwym początkiem dopiero były deportacje z Munkacsu. Eichmann wyszedł z willi, żeby sprawdzić, czy jego sztab w hotelu Maje- stic bardzo ucierpiał. Dotychczasowe osiągnięcia jasno stały mu przed oczami. Już w pierwszym tygodniu lipca plan, który opracował, okazał się nader skuteczny. Pięć z sześciu stref operacyjnych przeznaczonych do deportacji - w sumie 437 402 „jednostki" - zostało oczyszczonych przez węgierskie władze, które okazały się chętne do współpracy przy realizacji planu18. Każdego dnia do Auschwitz-Birkenau przyjeżdżały średnio cztery pociągi wiozące ładunek trzech i pół tysiąca jednostek19. Zaledwie dziesięć procent przybyłych uznawano za nadających się do obozów pracy. Reszta zasługiwała na „specjalne traktowanie" w komorach gazowych. Wcześniejsze uzgodnienia z komendantem obozu Rudolfem Hóssem pozwalały mieć pewność, że obóz zagłady jest gotowy przyjąć przewidziane transporty. Zwiększono załogę obozu, rozbudowano rampy, zbudowano nową potrójną rozdzielnię kolejową, unowocześniono krematoria. Zostali jeszcze tylko Żydzi z Budapesztu. Przesiedlono ich już do wybranych domów oznaczonych żółtą gwiazdą Dawida, które wolno im było opuszczać tylko między godziną czternastą a siedemnastą. W przeprowadzeniu planowanych deportacji mieli pomóc policjanci i żandarmi z odległych prowincji. Przygotowywano rozkład jazdy pociągów20. Plany Eichmanna miały jednak swoich przeciwników, których wpływy rosły w związku z alianckimi sukcesami na obydwu frontach i nalotem na Budapeszt21. W czasie kilku ostatnich tygodni międzynarodowe protesty - od Roosevelta po papieża Piusa XII i króla Szwecji - domagały się od admirała Miklósa Horthyego, pozostawionego przez Hitlera na stanowisku marionetkowego regenta Węgier, zaprzestania działań przeciwko Żydom. Horthy nie pozostawał obojętny na te apele nie tylko dlatego, że ostatnio dowiedział się prawdy o obozach zagłady z raportów dwóch zbiegłych więźniów Auschwitz, ale także z powodu niedawnego nieudanego zamachu stanu, na którego czele stał Laszló Baky, najważniejszy sprzymierzeniec Eichmanna w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Pięć dni po alianckim nalocie, 7 lipca, Horthy wstrzymał deportacje i zdymisjonował Bakyego oraz jego zauszników. Rozwścieczony tą przeszkodą w realizacji planu Eichmann rozkazał jednak swoim podwładnym wysłać do Auschwitz siedem i pół tysiąca Żydów więzionych w cegielni na północ od miasta22. Nie napotkał oporu. Tydzień później spróbował więc zrobić to samo z półtora tysiącem Żydów internowanych w obozie w Kistarcsy, dwadzieścia kilometrów od Strona 11 Budapesztu. Kiedy miejska Rada Żydowska dowiedziała się o odjeździe pociągu, jej członkowie zdołali przekonać Horthyego, by zatrzymał go w drodze do obozu zagłady23. Berlin nie zareagował jeszcze na wstrzymanie przez Horthyego deportacji, ale Eichmanna to nie interesowało. Nie zamierzał pozwolić, by regent pokrzyżował jego plany. 19 lipca wezwał do siebie Radę Żydowską. Podczas gdy jeden z jego pomagierów zajmował wezwanych, podpułkownik wysłał esesmanów do Kistarcsy, by zmusili internowanych do ponownego wejścia do pociągu. Członków rady Eichmann wypuścił dopiero wtedy, gdy wypełnione Żydami wagony przejechały granicę z Polską. W tym samym tygodniu Hitler zabrał głos w sprawie konfliktu z Horthym. Chcąc utrzymać sojusz Niemiec z Węgrami, zaproponował, że pozwoli regentowi wyemigrować do Palestyny z czterdziestoma tysiącami budapeszteńskich Żydów, pozostali mieli jednak, zgodnie z wcześniejszym planem, trafić do obozów. Nie uspokoiło to jednak Eichmanna, który nie chciał, by choćby jeden Żyd wymknął mu się z rąk. Z miejsca ruszył więc do siedziby niemieckiego pełnomocnika na Węgrzech. - Reichsfiihrer SS Himmler pod żadnym pozorem nie zgadza się na emigrację węgierskich Żydów do Palestyny - wściekał się Eichmann. - Żydzi, o których mowa, stanowią bez wyjątku ważny materiał biologiczny, wielu z nich to starzy syjoniści, których wyjazd jest wysoce niepożądany. Przedstawię tę sprawę Reichsfuhrerowi SS i jeśli będzie trzeba, postaram się o zmianę decyzji u samego Fiihrera24. Węgierski pełnomocnik i sam Berlin byli niewzruszeni. Wojna przybrała niekorzystny obrót dla Niemiec i wielu spośród przywódców Rzeszy, z Himmlerem włącznie, uważało teraz Żydów za argument przetargowy25. Zdaniem Eichmanna, była to słabość, choć oczywiście sam także martwił się o swoją przyszłość - w czasie konfliktu z Horthym powiedział jednemu z esesmanów, że kiedy po wojnie alianci ogłoszą listy zbrodniarzy wojennych, jego nazwisko znajdzie się na pierwszym miejscu z powodu publicznej roli, jaką odegrał na Węgrzech26. W sierpniu, gdy Sowieci podbili Rumunię, Himmler całkowicie zarzucił plany deportacji. Eichmann dostał rozkaz rozwiązania swojej jednostki na Węgrzech, nie wyzbył się jednak ambicji pozbycia się wszystkich Żydów z tego kraju. Poza krótką misją w Rumunii spędził w Budapeszcie kolejne dwa miesiące, czekając na okazję powrotu do przerwanych działań. Jeździł konno albo wybierał się terenowym samochodem na wycieczki za miasto. Spędzał po kilka dni w zamku należącym do jednego z węgierskich oficerów albo otoczony służbą przesiadywał w swojej jednopiętrowej willi z ogrodem na obrzeżach miasta. Stołował się w modnych budapeszteńskich Strona 12 restauracjach i upijał do nieprzytomności w kabaretach. W Pradze czekali na niego żona i trzech synów, poza tym miał dwie kochanki - bogatą trzydziestoletnią rozwódkę oraz żonę węgierskiego hrabiego. Niektórym z tych zajęć oddawał się od chwili przyjazdu do Budapesztu, teraz jednak miał na nie więcej czasu, choć rozwój wojennych wydarzeń coraz bardziej go niepokoił. Palił coraz więcej i często bez powodu ciskał przekleństwa na swoich podwładnych27. Pod koniec października, kiedy Sowieci byli sto pięćdziesiąt kilometrów od Budapesztu, a Horthyego niedawno usunięto z urzędu regenta, Eichmann podjął ostatnią próbę dokończenia tego, co zaczął na Węgrzech. - Znowu się spotykamy - oznajmił przywódcom Żydów w stolicy28. BRAK XXX norował. W końcu, na początku grudnia, Himmler osobiście wezwał Eichmanna do Czarnego Szańca. Przed spotkaniem Eichmann, dobrze wiedząc, że Reichsfiihrer SS nie znosi papierosów, wyczyścił pociemniałe od tytoniu palce pumeksem i sokiem z cytryny29. - Jeżeli do tej pory tępił pan Żydów - powiedział Himmler ze złością - to rozkazuję panu od tej chwili pomagać im, tak jak ja to teraz robię... Jeżeli nie jest pan w stanie tego zrobić, niech mi pan o tym powie30! - Tak jest, Herr Reichsfiihrer! - odparł Eichmann, wiedząc, że jakakolwiek inna odpowiedź oznaczałaby w jego sytuacji samobójstwo. RANKIEM POD KONIEC GRUDNIA 1944 ROKU ZIMOWY WIATR WDZIERAŁ się do drewnianego baraku w Jaworznie, podobozie Auschwitz. Zeev Sapir trząsł się z zimna na swojej pryczy. Dodatkową koszulę wymienił na bochenek chleba; potargane pozostałości ubrania luźno zwisały na wychudłym ciele31. O czwartej trzydzieści odezwała się syrena. Zeev zeskoczył z posłania, by uniknąć gradu ciosów, jaki spadał na każdego, kto się spóźnił. Wybiegł z baraku razem ze stoma innymi więźniami - wydani na pastwę przenikliwego wiatru i zimna, czekali na apel. Potem zaczął dwunastogodzinną zmianę w kopalni węgla Dachsgrube. W czasie jednej zmiany musiał napełnić węglem czterdzieści pięć wagoników, w przeciwnym razie czekało go dwadzieścia pięć batów. Praca ta byłaby trudna nawet dla człowieka w pełni sił, a po śniadaniu składającym się z kubka kawy i jednej szesnastej bochenka chleba Strona 13 był to wysiłek herkulesowy. Sapir często nie wyrabiał normy. Tego wieczoru, kiedy wyczerpany i pokryty węglowym pyłem wrócił do obozu, trzem tysiącom więźniów z obozu kazano rozpocząć marsz. Esesmani oznajmili, że na tereny polskie zbliża się Armia Czerwona. Sapira niewiele to obchodziło. Kazali mu iść, więc szedł. To - i dar od losu - pozwoliło mu utrzymać się przy życiu przez ostatnich osiem miesięcy. Po przyjeździe z Węgier do Auschwitz, rozdzieleniu z rodziną i pobiciu Sapir został popędzony do baraków, rozebrany, zbadany, odwszony i ogolony. Na lewym przedramieniu wytatuowano mu numer A3800. Następnego ranka zmuszono go do pracy w komorach gazowych - przypuszczał, że w jednej z nich zginęła tamtej nocy jego rodzina. Sapir wyciągał umarłych z komór i kładł ich na wznak na dziedzińcu, gdzie fryzjer obcinał im włosy, a technik dentystyczny wyrywał złote zęby. Później przenosił ciała do ogromnych dołów, gdzie palono je, leżące jedne na drugich jak kłody drewna. Środkiem wykopów biegł kanał, którym spływał tłuszcz wytapiający się z ciał, używany potem do podsycania ognia. Gęsty dym, ciemnoczerwone płomienie i gryzące wyziewy zatruły mu duszę32. Sapir stracił poczucie czasu, nie znał godziny ani dnia tygodnia. Wiedział tylko, czy jest dzień czy noc. Udało mu się uniknąć egzekucji, losu, jaki przypadał w udziale większości robotników wyznaczanych do pracy w komorach gazowych i krematoriach. Niemcy, chcąc utrzymać swoje poczynania w tajemnicy, ciągle werbowali nowych pracowników, a starych zabijali. Zeeva wysłano jednak do Jaworzna, by dalej się nad nim znęcać. Po wyjściu z obozu więźniowie brnęli w głębokim śniegu. Szli dwa dni, nie wiedząc, ani dokąd, ani w jakim kierunku zmierzają. Esesmani rozstrzeliwali każdego, kto się ociągał albo stanął, żeby odpocząć. Kiedy zapadła noc, doszli do Brzeszcz, tam kazano im usiąść przy drodze33. Dowodzący oficer SS, przechodząc wzdłuż rzędu siedzących, oznajmił: „Ci, którzy nie mają siły iść dalej, mogą zostać tutaj. Przewieziemy ich potem ciężarówką". Sapir dawno już nauczył się nie wierzyć podobnym obietnicom, ale był zbyt zmęczony, przemarznięty i zobojętniały, by kontynuować wędrówkę. Dwustu innych więźniów również przystało na propozycję Niemców, pozostali ruszyli w dalszą drogę. Zeev usnął tam, gdzie stał, na śniegu. Rano dano im łopaty i kilofy, po czym wysłano na pobliskie pole i kazano kopać. Ziemia była zamarznięta, oni jednak nie przestawali kopać, choć wiedzieli, że kopią własny grób. Tamtego wieczoru zabrano ich do kantyny pobliskiej kopalni. Wszystkie szyby były porozbijane od wybuchów bomb. Za nimi weszli oficerowie SS prowadzeni przez zastępcę dowódcy Lausmanna. „Tak, tak. Wiem, że Strona 14 jesteście głodni" - powiedział tonem pełnym współczucia, gdy do sali wniesiono ogromny kocioł. Sapir stał w grupie więźniów wygłodniały, ledwo trzymając się na nogach. Najbardziej zdesperowani przepchnęli się naprzód, mając nadzieję na coś do jedzenia. Ci zginęli najpierw. Lausmann chwytał jednego więźnia po drugim, przechylał nad kotłem i strzelał im w kark. Strzelał raz za razem. W środku tej rzezi młody więzień zaczął przemówienie do każdego, kto mógł go usłyszeć. „Naród niemiecki odpowie za to wobec historii" - powiedział, zanim kula przeszyła również jego kark. Lausmann strzelał bez przerwy, aż zostało zaledwie jedenastu więźniów, wśród nich Sapir. Zanim go wywołano, oprawca został wezwany przez prze- łożonego i wyszedł z sali. Esesmani zabrali pozostałych jedenastu więźniów pociągiem do obozu koncentracyjnego w Gliwicach, gdzie zamknięto ich w piwnicy z ziemniakami. Wygłodniali, rzucili się na zamarznięte kartofle. Rankiem, razem z tysiącami innych, kazano im iść w kierunku lasu. Nagle odezwały się karabiny maszynowe. Sapir biegł między drzewami, dopóki nogi nie odmówiły mu posłuszeństwa - przewracając się, stracił przytomność. Ocknął się sam, z zakrwawioną stopą i w jednym bucie. Kiedy znaleźli go żołnierze Armii Czerwonej, ważył trzydzieści kilogramów, a skórę miał żółtą i suchą jak papier pergaminowy. Jaką taką fizyczną sprawność odzyskał dopiero w kwietniu 1945 roku. Sapir nigdy nie zapomniał obietnicy złożonej przez Eichmanna w getcie w Munkacsu ani wołania o sprawiedliwość swojego współwięźnia na chwilę przed egzekucją z ręki Lausmanna. Musiało jednak upłynąć wiele lat, zanim zaczął wracać do nich myślą. ROZDZIAŁ DRUGI GDY WOJNA DOBIEGŁA KOŃCA, świat miał stanąć twarzą w twarz ze śladami koszmaru, którego doświadczył Sapir. 12 kwietnia 1945 roku alianci otworzyli drogę do Berlina34. Ren przekroczyli już kilka tygodni wcześniej, a brytyjskie i kanadyjskie wojska nacierały w swoich shermanach przez północne Niemcy, na wschód od Bremy. Amerykanie otoczyli Zagłębie Ruhry, odcinając Hitlera od ośrodków przemysłowych i otwierając ogromną lukę we froncie zachodnim. Między osiemdziesięcioma pięcioma alianckimi dywizjami a Berlinem stała garstka źle uzbrojonych, obdartych niemieckich dywizji. Czoło amerykańskiej 9. Armii zakładało już przyczółki mostowe na Łabie, zaledwie sto kilometrów od stolicy Trzeciej Rzeszy. Na wschodzie, pięćdziesiąt kilometrów od Berlina, na brzegu Odry stało milion dwieście pięćdziesiąt tysięcy rosyjskich żołnierzy z dwudziestoma dwoma tysiącami dział. Berlin był skazany na klęskę. Strona 15 Gdy wspomniane siły przygotowywały się do zadania ostatecznego ciosu Niemcom, dwaj pułkownicy Wehrmachtu, powiewając ze swojego mercedesa białą flagą, dotarli do wysuniętej kwatery dowodzenia brytyjskiego 159. Batalionu. Przyjechali z propozycją miejscowego zawieszenia broni, by przekazać aliantom kontrolę nad Bergen-Belsen, odległym o kilka kilometrów obozem koncentracyjnym, w którym wybuchła epidemia tyfusu35. Tego samego dnia generał Dwight Eisenhower, naczelny dowódca Alianckich Sił Ekspedycyjnych, wkroczył do obozu pracy w pobliżu miasteczka Ohrdurf. Był wstrząśnięty tym, co zobaczył. W czasie wojny do aliantów docierały informacje o niemieckich aktach ludobójstwa. Już latem 1941 roku deszyfranci w Bletchley Park przechwycili transmisję szczegółowo opisującą masowe egzekucje Żydów w Związku Sowieckim36. W 1942 roku rotmistrz Witold Pilecki dobrowolnie dał się złapać i przewieźć do Auschwitz, skąd co jakiś czas wysyłał raporty docierające do zachodnich rządów. Dwóch słowackich Żydów uciekło z Auschwitz-Birkenau w kulminacyjnym momencie eksterminacji swoich węgierskich współbraci i przekazało szczegółowe informacje o liczbie transportów przychodzących do obozu, narodowości przybyszów i ich losie w komorach gazowych. To właśnie ich relacja wywołała serię skierowanych do admirała Horthyego protestów przeciw węgierskim deportacjom w 1944 roku, wśród których znalazła się również następującej treści nota od prezydenta Roosevelta: „Hitlerowcom, ich podwładnym, funkcjonariuszom i państwom satelickim, narodowi niemieckiemu i wszystkim innym narodom pod nazistowskim jarzmem oznajmiamy, że jesteśmy zdeterminowani ukarać wszystkich biorących udział w tych bestialskich aktach"37. Roosevelt ogłosił podobną deklarację już w październiku 1942 roku38. Dwa miesiące później brytyjski minister spraw zagranicznych Anthony Eden oznajmił w Izbie Gmin, że celem Hitlera była eksterminacja narodu żydowskiego. W myśl ówczesnego brytyjskiego stanowiska, sformułowanego przez Winstona Churchilla w nocie do jego gabinetu w 1943 roku, po aresztowaniu niemieccy przywódcy powinni stanąć przed sądem, by w krótkim procesie potwierdzić ich tożsamość, a sześć godzin później zostać „rozstrzelani (...) bez możliwości odwołania do wyższej instancji"39. Co ciekawe, to Józef Stalin, dla którego podobne nieformalne procesy nie były nowością, z pomocą Roosevelta powściągnął Churchilla. W czasie wizyty Churchilla w Moskwie w październiku 1944 roku Stalin nalegał, by nie przeprowadzać żadnych egzekucji bez należytego procesu, bo w przeciwnym razie „świat powiedziałby, że baliśmy się ich sądzić"40. Mimo to pod koniec wojny alianccy przywódcy dalej spierali się, w jaki sposób oddać nazistów w ręce wymiaru sprawiedliwości. Plany pojmania przestępców wojennych dopiero zaczynały powstawać41. Strona 16 Alianci mieli przede wszystkim trudności z ustaleniem, kogo należy ścigać. Brytyjczycy opowiadali się za wąskim rozumieniem tego terminu - za zbrodniarzy chcieli uznać tych znaczących Niemców, których „notoryczne przestępstwa (...) nie miały określonej lokalizacji geograficznej"42. Amerykanie i Rosjanie preferowali znacznie szerszą definicję. Spowodowało to pojawienie się wielu różnych i niezgodnych z sobą wykazów zbrodniarzy wojennych. Alianci nie tylko nie zdołali ustalić ostatecznej listy, ale - co ważniejsze - do kwietnia zorganizowali zaledwie siedem zespołów śledczych, po pięciu oficerów i siedmiu żołnierzy w każdym, mających odnaleźć poszukiwanych zbrodniarzy. Dla porównania: w angielsko-amerykańskiej operacji o kryptonimie „Paperclip" wzięły udział trzy tysiące śledczych - rozproszyli się na całym terytorium Trzeciej Rzeszy, by aresztować najlepszych niemieckich naukowców i zdobyć technologiczne informacje, aby nie wpadły w ręce Rosjan43. Ci, którym przypadło w udziale tropienie zbrodniarzy wojennych, nie mieli nawet operacyjnego kryptonimu. Takie właśnie były priorytety Waszyngtonu i Londynu, gdy wojna w Europie zbliżała się ku końcowi. Generał Eisenhower czytał doniesienia wywiadu o potwornościach, jakich dopuszczali się Niemcy, mimo to nie był przygotowany na to, co zobaczył w Ohrdurfie. Naczelny dowódca i jego sztab - oprowadzani przez byłych więźniów - weszli do szpitala. Leżeli tam mężczyźni, których ciała nosiły ślady brutalnych tortur; stłoczeni jeden przy drugim, konali z głodu, nie spodziewając się już niczego oprócz śmierci. W piwnicy Eisenhower zobaczył szubienice, na których wieszano więźniów na strunach od fortepianu, dość długich, by palce ofiary dotykały ziemi, odwlekając śmierć, ale przedłużając agonię. Na jednym z placów generał zobaczył około czterdziestu ciał, zawszonych, ułożonych w rzędach. Na przylegającym do obozu polu leżały kolejne trzy tysiące dwieście ciał, wiele z ranami postrzałowymi z tyłu głowy, a obok stos drewna, który miał posłużyć do zatarcia wszystkich śladów ich istnienia. Towarzyszący Eisenhowerowi generał Omar Bradley nie mógł znaleźć słów, a zawsze trzeźwo myślący generał George Patton zwymiotował pod ścianą. Wyjeżdżając z Ohrdurfu, Eisenhower powiedział do swoich oficerów: „Chcę, żeby każdy amerykański oddział będący za linią frontu zobaczył to miejsce. Mówią, że amerykański żołnierz nie wie, za co walczy. Teraz przynajmniej będzie wiedział, przeciw czemu walczy". Po powrocie do swojej kwatery wstrząśnięty aliancki naczelny dowódca wysłał do Waszyngtonu i Londynu depesze z żądaniem, by do Ohrdurfu przyjechali przedstawiciele rządu i reporterzy. Chciał udokumentować tę zbrodnię44. W czasie kilku kolejnych dni Amerykanie wyzwolili większe obozy, między innymi Nordhausen i Buchenwald. 15 kwietnia Brytyjczycy wkroczyli w Strona 17 końcu do Bergen-Belsen, przywożąc z sobą reporterów i kamerzystów, którzy udokumentowali sześćdziesiąt tysięcy „żywych szkieletów" idących chwiejnym krokiem w kierunku zbliżających się jeepów. Dziennikarz „Evening Standard" napisał: „Cała hańba śmierci widoczna nad ziemią - odsłonięte zęby, obnażona postać, która powinna być świętością i kiedyś nią była dla kogoś kochanego, upiornie blade stosy ciał, maleńka rzecz ze szponami zamiast dłoni - dziecko w uścisku odsłoniętych kości, matczynych ramion, a wszystko to na nazistowskiej stercie zwłok"45. Zdjęcia i kroniki filmowe z Bergen-Belsen i pozostałych obozów, do których Eisenhower pozwolił wejść reporterom, wywarły potężne wrażenie na opinii publicznej. „The Jewish Chronicie", która kilka miesięcy wcześniej opublikowała szczegółowe dane na temat wyzwolonego przez Sowietów Auschwitz, pytała: „Dlaczego dopiero teraz budzi to powszechną odrazę?"46. Koszmar ostatecznego rozwiązania, koszmar z krwi i kości, został wreszcie ujawniony, i to z całą wyrazistością, społeczeństwu i jego przywódcom. Każdego dnia odkrywano i dokumentowano nowe, coraz potworniejsze dowody, a schwytanie winnych stawało się sprawą coraz większej wagi. 13 KWIETNIA WSPANIAŁA KIEDYŚ STOLICA NIEMIEC była ruiną pokrytą kraterami po eksplozjach bomb47. Długotrwałe naloty obróciły miasto w zgliszcza. Czarny dym unosił się nad ulicami, często zasłaniając słońce. Syreny nie przestawały wyć. Berlińczycy przedzierali się we mgle do swoich biur i fabryk albo stali w długich kolejkach po jedzenie. Życie toczyło się dalej. Pozdrawiali się słowami: Bleib tibrig! - „Ocalej!". Przy Kurfiirstenstrasse 116 myśl o ocaleniu nie przestawała nurtować członków Gestapo. Wprowadzili się do ogromnego budynku ze zbyt dużymi pomieszczeniami i marmurowymi klatkami schodowymi, w którym znajdował się gabinet Eichmanna, gdy bomby zapalające obróciły w perzynę ich kwaterę główną przy Prinz Albrecht Strasse. Pewnego popołudnia Eichmann, który wrócił do Berlina w grudniu 1944 roku, po tym jak Rosjanie najechali Budapeszt, zastał kilku znajomych oficerów z Wydziału IV zebranych w sali, w której za czasów zwycięskiego pochodu Niemców przez Europę grywał na skrzypcach przy akompaniamencie kilku ludzi ze swojego sztabu. Stał tu teraz stół, a pracownik wydziału, którego zadaniem było wydawanie fałszywych dokumentów, notował, jaką tożsamość chcieli przybrać poszczególni oficerowie, by sfabrykować zaświadczenia o zatrudnieniu, korespondencję firmową i inne papiery. W głębi sali, dystansując się od grupki zabiegającej o lewe dokumenty, stał Eichmann i z niesmakiem obserwował oficerów SS pragnących teraz zostać agentami ubezpieczeniowymi albo parać się innymi, równie banalnymi profesjami, Strona 18 żeby tylko uniknąć aresztowania przez aliantów. Podszedł do niego jego szef Heinrich Muller. - Eichmann? Co z panem? - Nie potrzebuję tych papierów. - Eichmann poklepał tkwiący w kaburze pistolet „Steyr". - To jest mój paszport. Gdy nie ma innej drogi, to jest mój ostatni ratunek. Niczego więcej mi nie trzeba48. Eichmann miał romantyczny zamiar wytrwania w swojej berlińskiej „lisiej norze". Od powrotu z Budapesztu, gdzie w Wigilię ledwo umknął rosyjskiej artylerii, budował w podziemiach Kurfurstenstrasse 116 schron z generatorem, systemem wentylacji oraz zapasami nafty, środków opatrunkowych, wody i żywności, które powinny wystarczyć na kilka tygodni. Na zewnątrz kazał swoim ludziom zamienić gruzy otaczające budynek w pozycje obronne z rowami przeciwczołgowymi i stanowiskami strzelców wyborowych. Gdyby doszło do najgorszego, Eichmann miał kapsułki z cyjankiem - trzymał je pod ręką na wypadek pojmania przez wroga49. Plany zaszycia się w lisiej norze i czekania na aliantów pokrzyżował Eich- mannowi Himmler, który wezwał go do swojej nowej kwatery w zamku niedaleko stolicy. Reichsfuhrer SS, bardziej niż kiedykolwiek chętny do rokowań z aliantami, rozkazał Eichmannowi zebrać tysiąc dwustu najbardziej znanych Żydów przetrzymywanych w getcie i obozie przejściowym w Teresinie, na północny zachód od Pragi, po czym przewieźć ich w Alpy Tyrolskie i trzymać jako zakładników, by Himmler mógł ich użyć jako karty przetargowej. - Nigdy jeszcze nie byłem tak dobrej myśli. Nigdy. Potraktują nas lepiej niż w Hubertusburgu50 - powiedział Himmler, uderzając dłonią w kolano. - Trochę nas oskubią, ale i tak będzie lepiej51. W czasie kilku godzin poprzedzających atak na Berlin Eichmann wrócił do biura i zebrał w jednym miejscu swoich przygnębionych ludzi. Pożegnał się z nimi, mówiąc, że wojna jest przegrana, on o tym wie, i dlatego powinni zrobić co w ich mocy, by zostać przy życiu. - Jeśli o mnie chodzi - mówił dalej - to na tym świecie pozostało mi tylko walczyć do ostatka i szukać śmierci w walce. - Potem ostro dodał: - Z radością wskoczę w otchłań, mając świadomość, że razem ze mną znajdzie się tam pięć milionów wrogów Rzeszy52. Pięć milionów była to liczba Żydów, których według obliczeń Eichmanna eksterminowano w czasie ostatecznego rozwiązania. Pomimo dumy ze swych osiągnięć spalił jednak wszystkie akta swojego wydziału, kiedy alianci Strona 19 zbliżyli się do Berlina. Po takim pożegnaniu Obersturmbannfuhrer ruszył opancerzonym sztabowym samochodem między rosyjskimi i amerykańskimi siłami na południe, do Pragi, by przekazać rozkazy dowódcy SS w sprawie przeniesienia Żydów z Teresina. Z Pragi pojechał do Innsbrucku, by przygotować wszystko na przyjęcie zakładników. Nagle na opustoszałej drodze aliancki myśliwiec ostrzelał samochód Eichmanna. Uszedł z życiem, niedługo potem jednak znalazł się w centrum bombardowania w przemysłowym miasteczku w północnym Tyrolu. Esesman został wyrzucony z samochodu, a gdy podniósł twarz z kurzu drogi, zobaczył, że jego samochód został doszczętnie zniszczony. Był 17 kwietnia. Dzień wcześniej na berlińskim niebie rozbłysły trzy czerwone race - Sowieci rozpoczęli końcowe natarcie. Eichmann szybko zarekwirował maleńkiego fiata topolino i kontynuował podróż. Po przyjeździe do Innsbrucku poinformował Franza Hofera, przewodniczącego partii nazistowskiej w Tyrolu, o planowanym przyjeździe tysiąca dwustu Żydów. Hofer miał inne sprawy na głowie i nie wykazał chęci do współpracy. Eichmann przygotował więc dwa hotele w Brenner Pass na przyjęcie zakładników. Próbował dodzwonić się do Pragi, żeby rozpoczęli deportacje, lecz linia była głucha. Nie mogąc nawiązać łączności telefonicznej, musiał z powrotem przemierzyć południową Europę, by dopilnować wykonania rozkazów Himmlera. Po drodze zatrzymał się w Linzu, żeby odwiedzić ojca. Jego zdaniem dyrektywy Himmlera nie miały na tym etapie wojny żadnego znaczenia, ale Eichmann czuł potrzebę wypełniania rozkazów aż do końca. Opuścił rodzinne miasto zaledwie kilka godzin po tym, jak główny posterunek policji został zrównany z ziemią przez aliancki nalot. Niebawem miała tu wkroczyć amerykańska 3. Armia. W Pradze Eichmann zastał istne pobojowisko. Sztab SS rozproszył się, na miejscu został tylko dowódca, który powiedział: - W Berlinie nic już nie ma... Sowieci przerwali linię obrony. Eichmann, rozpaczliwie próbując się dowiedzieć, co powinien teraz zrobić, dodzwonił się do doktora Ernsta Kaltenbrunnera w Altaussee. Od zabójstwa Reinharda Heydricha w 1942 roku Kaltenbrunner był szefem RSHA, potężnej struktury w ramach SS kierującej wywiadem wewnętrznym i zagranicznym, Gestapo i policją kryminalną. Polecił Eichmannowi przyjechać do Altaussee po dalsze instrukcje. O Żydach z Teresina miał zapomnieć. Eichmann wskoczył do fiata i ruszył w drogę, wykonując rozkaz wydany przez rozpadającą się strukturę dowodzenia53. Strona 20 30 KWIETNIA SOWIECI STANĘLI W CENTRUM BERLINA. Szybko pokonali miasto samą tylko skalą ostrzału. Dwa tygodnie wcześniej dokładnie o trzeciej nad ranem rozpoczęli natarcie ogniem artyleryjskim z czterdziestu tysięcy dział. Wkrótce jedna za drugą zaczęły nadlatywać fale ciężkich bombowców. Teraz ulicami śródmieścia toczyły się radzieckie tanki, równając z ziemią każdy budynek, w którym mogli się ukrywać niemieccy żołnierze. Za nimi szła piechota Armii Czerwonej. Napotykając uliczne barykady, Sowieci strzelali z ręcznej broni przeciwpancernej przez mury podwórek i stropy piwnic. Ukrywających się w tych ostatnich wyganiały na powierzchnię również miotacze ognia. Zesztywniałe ciała tych, którzy chcieli uniknąć walki, zarówno cywili, jak i wojskowych, leżały na ulicach pokryte pyłem z pokruszonych cegieł i kamieni54. Piętnaście metrów pod Kancelarią Rzeszy, w obwarowanym trzydziesto- pokojowym bunkrze, Adolf Hitler odmówił opuszczenia Berlina55. Przez ostatnie tygodnie to obiecywał cudowne zwycięstwo, to czerwony na twarzy trząsł się z wściekłości pewien, że wojna jest przegrana. Nie zmieniły się tylko przekleństwa miotane pod adresem Żydów. Nazistowskie dowództwo się rozpadło: Himmler, Göring i generałowie zdradzili Hitlera, rozpoczynając rozmowy o traktacie; Fiihrer nie miał też właściwie żadnego kontaktu ze światem. Gdy Sowieci podeszli do dymiącej skorupy pobliskiego Reichstagu, Hitler poszedł do swojego pokoju, połknął cyjanek i strzelił sobie w prawą skroń ze swojego walthera. To był koniec Tysiącletniej Rzeszy. Wyznawcy Hitlera - od jego wewnętrznego kręgu, który do niedawna panował nad całą Europą, po esesmanów w obozach, którzy byli tam panami życia i śmierci - nie mieli już teraz żadnej władzy. Większość pomniejszych graczy zrzuciła mundury i uciekła. W ostatnim miesiącu samochody z paliwem, dobrze podrobione dokumenty i autentyczne żółte gwiazdy Dawida osiągnęły zawrotne ceny56. Spośród najwyższych przywódców tylko Joseph Goebbels, Martin Bormann i dwaj generałowie nadal byli w bunkrze, kiedy Fiihrer odebrał sobie życie57. Goebbels wybrał samobójstwo, to samo zrobiła jego żona. Szóstka ich bezbronnych dzieci nie miała wyboru. Dwaj generałowie również popełnili samobójstwo. Bormann, sekretarz Hitlera, rzucił się do rozpaczliwej ucieczki, próbując przedrzeć się przez sowieckie okrążenie, lecz nie zdołał umknąć. Pozostali z najbliższego otoczenia Fiihrera opuścili Berlin kilka dni albo tygodni wcześniej. Mieli tylko dwa wyjścia - poddać się albo uciec. KIEDY 2 MAJA EICHMANN DOTARŁ DO ALTAUSSEE, to położone nad jeziorem miasteczko roiło się od przywódców partii nazistowskiej, gestapowców, członków Sicherheitsdienst (SD) i innych berlińskich