Baker_Margaret_-_Narzeczona_doktora
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Baker_Margaret_-_Narzeczona_doktora |
Rozszerzenie: |
Baker_Margaret_-_Narzeczona_doktora PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Baker_Margaret_-_Narzeczona_doktora pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Baker_Margaret_-_Narzeczona_doktora Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Baker_Margaret_-_Narzeczona_doktora Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Margaret Barker
Narzeczona doktora
Strona 2
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Samolotem rzucało na wszystkie strony. Sara przy-
trzymała sie˛ umywalki, by nie upas´ c´ . W toalecie prze-
bywała juz˙ od kilku minut i chciała jak najszybciej
wyjs´ c´ , by nie prowokowac´ niepotrzebnych pytan´ .
W dodatku istniało ryzyko, z˙ e ktos´ be˛dzie potrzebo-
wał lekarza, i załoga zacznie jej szukac´ . Sara zgodziła
sie˛ słuz˙ yc´ swoja˛ pomoca˛ podczas lotu, w zamian za co
linie lotnicze dały jej miejsce w klasie biznes za cene˛
biletu normalnego.
Po raz kolejny spojrzała na trzymany w re˛ku test.
Nie ma wa˛tpliwos´ ci – jest w cia˛z˙ y. Pokre˛ciła głowa˛
z niedowierzaniem i wyszła z toalety. Nieco otumanio-
na przeciskała sie˛ przez rze˛dy foteli, by jak najszybciej
usia˛s´ c´ i zebrac´ mys´ li.
No co´ z˙ , cia˛z˙ a to nie koniec s´ wiata. Moz˙ e w tej
chwili tak jej sie˛ wydaje, ale tylko dlatego, z˙ e jest
w szoku.
Wyjrzała przez okno, staraja˛c sie˛ uspokoic´ . Pod
brzuchem samolotu przesuwały sie˛ os´ niez˙ one szczyty
Alp. Mimo z˙ e był styczen´ , w Londynie, kto´ ry za soba˛
zostawiała, nie spadł nawet płatek s´ niegu. Widok z ok-
na wyraz´ nie jej us´ wiadamiał, jak bardzo zmienia sie˛
jej z˙ ycie.
Wro´ ciła mys´ lami do chwili, gdy po raz pierwszy
Strona 3
4 MARGARET BARKER
zauwaz˙ yła symptomy cia˛z˙ y. Mdłos´ ci pojawiały sie˛ juz˙
od kilku dni, ale dopiero dzisiejszego ranka stały sie˛ na
tyle silne, z˙ e nie mogła ich ignorowac´ . Pozałatwiała
wszystkie formalnos´ ci zwia˛zane ze zmiana˛ pracy,
a potem poszła do apteki i kupiła test cia˛z˙ owy. Nie
miała jednak czasu go uz˙ yc´ . Az˙ do teraz.
– Czy moge˛ zaproponowac´ szampana? – Jej roz-
mys´ lania przerwał uprzejmy głos stewardesy.
Sara podzie˛kowała i sa˛cza˛c delikatny płyn, us´ wia-
domiła sobie, z˙ e jej obecny stan ła˛czy sie˛ włas´ nie
z nim. A konkretnie z poz˙ egnalna˛ wizyta˛ byłego chło-
paka, Robina. Wpadł do niej w drodze na przyje˛cie, na
kto´ re kupił dwie butelki szampana. Wspominaja˛c swo´ j
romans, otworzyli jedna˛ z nich i wypili po kieliszku.
Wspomnienia zaczynały coraz bardziej odz˙ ywac´
w ich pamie˛ci, potem takz˙ e emocje. Wypili naste˛pny
kieliszek, potem jeszcze jeden. Ostatecznie mieli co
s´ wie˛towac´ . Oboje otrzymali bardzo atrakcyjne propo-
zycje pracy. Zbliz˙ ało sie˛ Boz˙ e Narodzenie, no i wypa-
dało zakon´ czyc´ w miłym nastroju ich zwia˛zek. Bo
choc´ sie˛ rozstawali, czynili to bez wzajemnych urazo´ w
i pretensji.
Ani on, ani Sara nie czuli sie˛ gotowi na zwia˛zek na
całe z˙ ycie. Chcieli do maksimum wykorzystac´ mło-
dos´ c´ , zwiedzic´ s´ wiat i nacieszyc´ sie˛ wolnos´ cia˛, nie
maja˛c na głowie rodziny i zobowia˛zan´ .
Nie wiedza˛c kiedy, skon´ czyli obydwie butelki. W ja-
kims´ momencie, gdy Robin rozwodził sie˛ na temat
swych niebosie˛z˙ nych plano´ w, nachylił sie˛ i obja˛ł Sare˛.
To wystarczyło, by ogarne˛ła ich ciepła fala nostal-
gii za wspo´ lnie spe˛dzonymi chwilami. I stało sie˛...
Strona 4
NARZECZONA DOKTORA 5
Potrza˛sne˛ła głowa˛. Jak mogła byc´ tak nierozsa˛dna?
Co ja˛ skusiło, by jeszcze ten jeden raz is´ c´ z Robinem
do ło´ z˙ ka?! Zamiast sympatycznego zakon´ czenia ro-
mansu, zafundowała sobie komplikacje˛, z kto´ ra˛ niełat-
wo be˛dzie sie˛ uporac´ .
Komplikacje˛? To jest katastrofa! Bo Sara leciała
włas´ nie do Rzymu obja˛c´ posade˛ lekarki...
Nurtowały ja˛ setki pytan´ . Ile miesie˛cy be˛dzie w sta-
nie pracowac´ ? Gdzie ma wychowywac´ dziecko? We
Włoszech czy w Anglii? Jes´li w Anglii, gdzie ma rodzi-
co´ w i siostre˛, konieczna be˛dzie rezygnacja z nowej po-
sady. Jes´ li we Włoszech, to be˛dzie musiała pracowac´ ,
by utrzymac´ siebie i dziecko. A kto podczas jej pracy
zajmie sie˛ niemowle˛ciem?
Pozostaje jeszcze kwestia praw rodzicielskich Ro-
bina. A to oznacza, z˙ e najpierw musi mu oznajmic´ , z˙ e
zostanie ojcem. Nie paliła sie˛ do tego, tak ze wstydu,
jak i przekonania, z˙ e Robin zupełnie nie nadaje sie˛ do
tej roli.
Ale jako biologiczny ojciec ma prawa do dziecka.
Jak zareaguje? Czy be˛dzie ja˛ przekonywał, by wro´ cili
do siebie ze wzgle˛du na dobro dziecka? Na to nie
mogłaby sie˛ zgodzic´ . Odczuwała zbyt wielka˛ ulge˛, gdy
w kon´ cu sie˛ rozstali.
– Doktor Montgomery? – usłyszała głos stewar-
desy.
– Tak?
– Jedna z pasaz˙ erek, mała dziewczynka, z´ le sie˛
poczuła – wyjas´ niła stewardesa. – Ma kłopoty z od-
dychaniem. Czy pani doktor mogłaby na nia˛ zerkna˛c´ ?
– Oczywis´ cie.
Strona 5
6 MARGARET BARKER
Umysł Sary natychmiast sie˛ przestawił i z trapionej
obawami kobiety przemieniła sie˛ w lekarza. Gdy dota-
rła na miejsce, zauwaz˙ yła blada˛ dziewczynke˛ lez˙ a˛ca˛
na podłodze w ogonie samolotu, na rozłoz˙ onych przez
załoge˛ poduszkach. Sara szybko stwierdziła, z˙ e dziew-
czynka ma dusznos´ ci.
– To Judy – przedstawiła mała˛ stewardesa. – Ma
osiem lat i podro´ z˙ uje do Rzymu pod nasza˛ opieka˛.
– Witaj, Judy. – Sara us´ miechne˛ła sie˛, podłoz˙ yła
pod plecy dziewczynki dłon´ i pomogła jej usia˛s´ c´ . – Na-
zywam sie˛ Sara Montgomery i jestem lekarka˛. A teraz
powiedz, skarbie, co sie˛ dzieje.
– Nie moge˛ oddychac´ – odparła Judy. Miała s´ wisz-
cza˛cy oddech. – W ogo´ le nie moge˛ nabrac´ głe˛boko
powietrza.
– Miałas´ juz˙ kiedys´ podobne objawy?
– Dwa lata temu miałam astme˛. Ale potem mi
przeszło.
– Problem w tym – odparła Sara, odgarniaja˛c grzy-
wke˛ ciemnych włoso´ w z czoła dziecka – z˙ e astma
włas´ ciwie nigdy nie znika. Czasem lubi powracac´ . Ale
nie ma sie˛ co martwic´ na zapas, a przede wszystkim
musze˛ ci jakos´ pomo´ c. Na razie podam ci tlen, z˙ ebys´
mogła swobodnie oddychac´ . Zgoda?
Widza˛c, z˙ e dziewczynka kiwa głowa˛, Sara nałoz˙ yła
jej maske˛ tlenowa˛ na twarz.
– Teraz musisz sie˛ rozluz´ nic´ – instruowała dalej.
– O tak, s´ wietnie. Oddychaj spokojnie, staraja˛c sie˛
o niczym nie mys´ lec´ . Za chwile˛ poczujesz sie˛ lepiej.
Dziewczynka ponownie skine˛ła głowa˛. Sara kuc-
ne˛ła przy niej i oparła sie˛ plecami o s´ ciane˛ samolotu.
Strona 6
NARZECZONA DOKTORA 7
Po raz kolejny pomys´ lała, z˙ e zawo´ d lekarza ma i te˛
zalete˛, z˙ e w przypadku kłopoto´ w osobistych pozwala
o nich zapomniec´ , poniewaz˙ trzeba sie˛ zaja˛c´ pacjen-
tami, kto´ rzy maja˛ problemy zwia˛zane z troska˛ o zdro-
wie, a czasem nawet ze strachem o z˙ ycie.
Po chwili spojrzała na mała˛ pacjentke˛ i uje˛ła delika-
tnie jej dłon´ . Puls Judy był nadal przyspieszony, ale
oddech wyraz´ nie sie˛ uspokajał. Sara s´ cia˛gne˛ła dziecku
maske˛.
– Dzie˛kuje˛, pani doktor, juz˙ lepiej – sapne˛ła z ulga˛
dziewczynka. – Ale nie chce˛ wracac´ na swoje miejsce.
Pani, kto´ ra siedzi przede mna˛, jest bardzo niemiła. Jak
tylko usiadłam, zaraz na mnie nakrzyczała, z˙ e kopie˛
w oparcie jej fotela. A ja wcale nie kopałam, chciałam
tylko wycia˛gna˛c´ z kieszonki magazyny i pewnie tro-
che˛ ja˛ szturchne˛łam.
W oczach dziewczynki zacze˛ły zbierac´ sie˛ łzy
i zno´ w zachłysne˛ła sie˛ powietrzem. Sara otoczyła ja˛
ramieniem i pomogła wstac´ .
– Usia˛dziesz ze mna˛. Miejsce obok jest wolne,
takz˙ e przed nami nikt nie siedzi, wie˛c be˛dziesz mogła
rozprostowac´ no´ z˙ ki bez obawy, z˙ e ktos´ cie˛ skrzyczy.
Sara poprosiła stewardese˛, by przyniosła dziew-
czynce cos´ do picia i zauwaz˙ yła, z˙ e Judy us´ miechne˛ła
sie˛ rados´ nie. Nie ma wa˛tpliwos´ ci, z˙ e czuje sie˛ lepiej
i z˙ e zainteresowanie dorosłych przywraca jej dobry
nastro´ j. Sara była pewna, z˙ e atak astmy spowodowany
był tym, z˙ e dziewczynka podro´ z˙ uje sama. Nawet dla
dorosłych taka podro´ z˙ , zwłaszcza samolotem, jest
ogromnym stresem.
– Kto cie˛ ma odebrac´ na lotnisku? – spytała Sara,
Strona 7
8 MARGARET BARKER
gdy usiadły, a dziewczynka dostała sok pomaran´ -
czowy.
– Mo´ j tatus´ . Jest Włochem – odparła z duma˛ mała.
No tak, pomys´ lała Sara. To by wyjas´ niało te s´ liczne
ciemnobra˛zowe oczy i oliwkowa˛ cere˛. Niewa˛tpliwie
Judy wyros´ nie na przepie˛kna˛ dziewczyne˛.
– A twoja mamusia? – spytała Sara.
– Mamusia jest w podro´ z˙ y pos´ lubnej z Jamesem.
Mamusia i James sa˛ Anglikami, i mieszkamy w Lon-
dynie. James mieszka z nami od czasu, kiedy byłam
malutka. Kilka miesie˛cy temu mama urodziła dziecko
i chciała wyjs´ c´ za Jamesa. Ale on nie chciał. Mo´ wił, z˙ e
jemu tak jest dobrze. Potem sie˛ kło´ cili, z˙ e az˙ strach.
A raz była taka awantura, z˙ e...
– Judy, skarbie – przerwała jej cicho Sara – moz˙ e
nie powinnas´ mi tego wszystkiego mo´ wic´ ...
– To nie tajemnica – odparła rezolutnie Judy. –
O awanturze mamy i Jamesa pisały nawet gazety, bo
James jest sławnym aktorem.
Judy podała nazwisko i Sara przypomniała sobie
z trudem, z˙ e jest ktos´ taki, i ten ktos´ gra w mydlanych
operach. A o wspominanej przez dziewczynke˛ kło´ tni
czytała kiedys´ przypadkiem podczas oczekiwania na
swoja˛ kolej u fryzjera. Biedna mała, pomys´ lała ze
wspo´ łczuciem. Troche˛ tego za duz˙ o jak na os´ mioletnie
dziecko. A teraz jeszcze samotna podro´ z˙ samolotem.
Nic dziwnego, z˙ e astma dała o sobie znac´ .
– W tej sytuacji, zwłaszcza z˙ e jestes´ moja˛ pacjent-
ka˛ – oznajmiła Sara – poczekam z toba˛ na lotnisku na
twojego tatusia. Na długo do niego jedziesz?
– Nie wiem. – Judy wzruszyła niepewnie ramion-
Strona 8
NARZECZONA DOKTORA 9
kami. – Pewnie az˙ Jamesowi przejdzie. Moz˙ e na za-
wsze, bo mnie nie lubi.
– Nie martw sie˛, skarbie. – Sara przytuliła dziew-
czynke˛, staraja˛c sie˛ hamowac´ gniew. – Zobaczysz, z˙ e
u tatusia be˛dzie fajnie. A z czasem wszystko sie˛ ułoz˙ y.
– Moz˙ e... – odparła niepewnie dziewczynka.
Powieki Judy opadały. Sara opatuliła ja˛ kocem i po
chwili dziewczynka smacznie zasne˛ła. Sara tez˙ miała
ochote˛ na drzemke˛, lecz wro´ ciła mys´ lami do swoich
spraw.
Na lotnisku ma na nia˛ czekac´ Carlos, jes´ li oczywis´ -
cie nie przeszkodza˛ mu obowia˛zki szefa oddziału nag-
łych wypadko´ w. Na mys´ l o nim us´ miechne˛ła sie˛. Za-
wsze był rewelacyjnym przyjacielem. Poznała go jesz-
cze jako dziecko, kiedy rodzice zabrali ja˛ i jej siostre˛
bliz´ niaczke˛ do Włoch.
Wynaje˛li letnia˛ posiadłos´ c´ o nazwie Villa Florissa
na wybrzez˙ u, na południowy zacho´ d od Rzymu. Dom
nalez˙ ał do rodzico´ w Carlosa, i tak sie˛ włas´ nie poznali.
Carlos był dziewie˛c´ lat starszy od dziewczynek
i wkro´ tce stał sie˛ dla nich namiastka˛ starszego brata.
Cze˛sto tez˙ zajmował sie˛ nimi, gdy zostawały same,
a rodzice nie mogli znalez´ c´ opiekunki. Obie rodziny
bardzo sie˛ z soba˛ zz˙ yły i ich przyjaz´ n´ trwała przez lata.
Było wie˛c naturalne, z˙ e gdy Carlos został mianowany
szefem oddziału w ogromnym szpitalu nad Tybrem,
natychmiast powiadomił o tym Sare˛.
A potem zacza˛ł namawiac´ ja˛ do przyjazdu. Okazało
sie˛ bowiem, z˙ e w szpitalu potrzebowano lekarzy mo´ -
wia˛cych po angielsku z powodu ogromnej liczby tury-
sto´ w odwiedzaja˛cych Rzym. A z˙ e Sara posługiwała sie˛
Strona 9
10 MARGARET BARKER
płynnie takz˙ e włoskim, posada była dla niej jak wyma-
rzona.
Choc´ praca w londyn´ skim szpitalu ja˛satysfakcjono-
wała, propozycja Carlosa wymagała zastanowienia.
Sara zbliz˙ała sie˛ do trzydziestki i coraz bardziej korciło
ja˛, by dokonac´ w z˙ yciu zmiany. W Londynie nie trzy-
mało ja˛ wiele. Ona i Robin od pewnego czasu mys´ leli
o rozstaniu. A w jej z˙ ycie prywatne, jak i zawodowe,
zakradła sie˛ nuz˙ a˛ca rutyna.
Perspektywa wyjazdu do Rzymu, jej ukochanego
miasta, stała sie˛ zbyt kusza˛ca, by jej na serio nie
rozwaz˙ yc´ . Gdy stało sie˛ jasne, z˙ e Robin zacza˛ł szukac´
pracy za granica˛, Sara dłuz˙ ej sie˛ nie wahała.
Skontaktowała sie˛ z Carlosem i załatwiła formalno-
s´ ci. Potem zdała egzamin zorganizowany w Londynie
i maja˛c poparcie samego szefa oddziału, bez trudu
uzyskała posade˛.
Od dawna nie patrzyła tak optymistycznie w przy-
szłos´ c´ . Czuła, z˙ e zno´ w z˙ yje. Zacze˛ła planowac´ , co
zobaczy, gdzie pojedzie, z kim sie˛ spotka. Chciała jak
najlepiej wykorzystac´ pobyt w Rzymie dla rozwoju
zawodowego i osobistego. A teraz nagle, wraz z wia-
domos´ cia˛ o cia˛z˙ y, miała wraz˙ enie, jakby ziemia usu-
wała jej sie˛ spod sto´ p.
Wiedziała, z˙ e wkro´ tce opanuje panike˛ i znajdzie
rozwia˛zanie swych problemo´ w, ale na pewno nie
w cia˛gu najbliz˙ szego czasu. A za kilka godzin czeka ja˛
spotkanie z Carlosem. Choc´ ła˛czy ich serdeczna przy-
jaz´ n´ , nie moz˙ e zapominac´ , z˙ e Carlos jest jednoczes´ nie
jej nowym szefem, totez˙ musi jak najszybciej ustalic´ ,
co mu powie.
Strona 10
NARZECZONA DOKTORA 11
Czy powinna natychmiast poinformowac´ go o swo-
jej cia˛z˙ y? Tak by było najuczciwiej, bo Carlos miałby
szanse˛ przeanalizowania wraz z nia˛ sytuacji. Istniała
moz˙ liwos´ c´ , z˙ e cia˛z˙ a nie be˛dzie Sarze słuz˙ yc´ , a wtedy
Carlos musiałby dos´ c´ szybko szukac´ kogos´ na za-
ste˛pstwo.
Z drugiej strony, po co od razu zakładac´ taka˛ ewen-
tualnos´ c´ ? Moz˙ e doskonale zniesie swo´ j stan i be˛dzie
pracowac´ niemal do połogu? Na pewno be˛dzie o to
walczyc´ . Bo posada w Rzymie, mies´ cie, z kto´ rym
Sarze kojarzyły sie˛ najpie˛kniejsze lata dziecin´ stwa,
była jej marzeniem. Moz˙ e w takim razie niepotrzebnie
sie˛ martwi?
W głos´ nikach zabrzmiał głos kapitana, kto´ ry infor-
mował, z˙ e zbliz˙ aja˛ sie˛ do lotniska Fiumicino i przypo-
mniał o zapie˛ciu paso´ w.
Sara zbudziła dziewczynke˛. W tym momencie po-
deszła do nich stewardesa i z zakłopotana˛ mina˛ zwro´ -
ciła sie˛ do Judy:
– Włas´ nie otrzymalis´ my wiadomos´ c´ , z˙ e two´ j oj-
ciec spo´ z´ ni sie˛ dwie godziny. Prosił, z˙ eby do tego cza-
su zaopiekowała sie˛ toba˛ obsługa lotniska.
– Prosze˛ sobie nie sprawiac´ kłopotu – wła˛czyła sie˛
Sara, widza˛c, jak mała markotnieje. – Zajme˛ sie˛ Judy
i poczekam z nia˛ na jej ojca.
– Doskonale – rzekła zadowolona stewardesa. –
Ogromnie dzie˛kuje˛, pani doktor.
– O, jest! – zawołała Sara rados´ nie. – Popatrz,
Judy. To pan Carlos Fellini, mo´ j stary przyjaciel, a te-
raz szef.
Strona 11
12 MARGARET BARKER
Wraz z dziewczynka˛ przecisne˛ła sie˛ przez tłum
pasaz˙ ero´ w i podeszła do us´ miechnie˛tego Carlosa, wy-
sokiego postawnego me˛z˙ czyzny o ciemnych włosach.
– Ciao, Saro! – Carlos us´ ciskał ja˛ i ucałował. –
A kimz˙ e jest ta czaruja˛ca signorina?
– Nazywam sie˛ Judy Mendicci – odrzekła Judy. –
Pani doktor obiecała poczekac´ ze mna˛ na tatusia.
– Mendicci? – Carlos sie˛ zamys´ lił. – Powiedz, Ju-
dy, gdzie mieszka two´ j tatus´ .
– Gdzies´ niedaleko Via Veneto.
– Czy two´ j tatus´ to Pietro Mendicci? – spytał Car-
los z oz˙ ywieniem.
– Tak – odparła zdumiona Judy. – Czy pan go zna?
– Oczywis´ cie! Two´ j tatus´ jest w Rzymie bardzo
znany. To człowiek wielkiego serca. Miałem z nim
kontakt kilkanas´ cie razy, poniewaz˙ wspiera finansowo
słuz˙ be˛ zdrowia i jest obecny na wielu spotkaniach le-
karzy. – Carlos mys´ lał przez chwile˛ intensywnie. –
Moz˙ e zro´ bmy tak. Z ˙ ebys´ my niepotrzebnie nie czekali
na lotnisku, zadzwonie˛ do niego i zaproponuje˛, z˙ e cie˛
zabierzemy. Ze szpitala be˛dzie cie˛ mo´ gł szybciej ode-
brac´ . Zgoda?
– O tak, s´ wietnie! – zawołała dziewczynka.
Sara us´ miechne˛ła sie˛ w duchu. Typowy Carlos.
Choc´ znaja˛ sie˛ juz˙ tyle lat, za kaz˙ dym razem na nowo
podziwia uczynnos´ c´ i zmysł organizacyjny przyjacie-
la. Zanim jakis´ problem zda˛z˙ y sie˛ jeszcze wyłonic´ ,
Carlos juz˙ znajduje jego rozwia˛zanie. Nic nie jest
w stanie zbic´ go z tropu. Pewnie dlatego nadaje sie˛ tak
doskonale do funkcji kierowniczych.
Tymczasem Carlos zadzwonił z telefonu komo´ rko-
Strona 12
NARZECZONA DOKTORA 13
wego do ojca Judy i przez chwile˛ z nim rozmawiał.
Sara us´ miechała sie˛. Potok włoskich sło´ w brzmiał dla
jej ucha jak muzyka. W dziecin´ stwie posługiwała sie˛
włoskim jak rodowita co´ ra Italii i teraz z rados´ cia˛
odkryła, z˙ e niewiele sie˛ zmieniło – przynajmniej pod
wzgle˛dem rozumienia.
Słuchaja˛c mimo woli tego, co Carlos mo´ wi do ojca
Judy, wywnioskowała, z˙ e me˛z˙ czyz´ ni dobrze sie˛ znaja˛,
moz˙ e nawet ła˛czy ich zaz˙ yłos´ c´ . Potem Carlos podał na
chwile˛ telefon stewardesie naziemnej, po czym jesz-
cze chwile˛ rozmawiał z ojcem Judy. W kon´ cu oznaj-
mił, z˙ e sprawa jest załatwiona i zabrał obie panie
w strone˛ postoju takso´ wek.
Dopiero teraz Sara miała czas, by zastanowic´ sie˛
nad pierwszymi impresjami po przylocie do Rzymu.
Przede wszystkim zaskoczył ja˛ widok Carlosa. Ze-
rkaja˛c na niego spod oka, zastanawiała sie˛, dlaczego
ma wraz˙ enie, jakby zobaczyła go po raz pierwszy.
Wprawdzie nie widzieli sie˛ kilka lat, ale przeciez˙ lu-
dzie doros´ li nie zmieniaja˛ sie˛ tak bardzo. Nigdy dota˛d
nie zastanawiała sie˛, czy Carlos jest przystojny. Za-
wsze był dla niej wypro´ bowanym przyjacielem i kum-
plem, zaste˛puja˛cym starszego brata.
Dzis´ nie mogła nie dostrzec, z˙ e prezentuje sie˛ osza-
łamiaja˛co. Miał na sobie s´ wietnie skrojony garnitur,
jak przystało na członka kierownictwa szpitala. A przy
tym wygla˛dał jak typowy Włoch: wysoki, dobrze zbu-
dowany, o klasycznych rysach twarzy i sympatycznym
spojrzeniu.
Zastanawiała sie˛ nad jego wiekiem. Był starszy od
niej o dziewie˛c´ lat, a wie˛c musi miec´ około trzy-
Strona 13
14 MARGARET BARKER
dziestu siedmiu. Nadal jednak wygla˛dał bardzo młodo,
niemal chłopie˛co. To dziwne, pomys´ lała, poniewaz˙
kiedy miała pie˛c´ lat, wydawał jej sie˛ dorosły. I tak było
włas´ ciwie przez całe z˙ ycie. Teraz nagle, gdy naprawde˛
zbliz˙ ał sie˛ do dojrzałego wieku, przypominał niemal
jej ro´ wies´ nika. Widac´ w jego przypadku proces starze-
nia sie˛ przebiega inaczej.
Jechali włas´nie obwodnica˛ okalaja˛ca˛ Rzym. Ruch sie˛
wzmagał i zniecierpliwieni kierowcy ogłuszaja˛co tra˛-
bili.
– Mam nadzieje˛, Saro – Carlos zwro´ cił sie˛ do niej
z us´ miechem – z˙ e pamie˛tasz, jak zachowuja˛ sie˛ tu
kierowcy.
– Niestety! – westchne˛ła. – Hałas w Londynie jest
nie do wytrzymania, ale w poro´ wnaniu z tym, co tu sie˛
dzieje, Londyn to oaza ciszy.
– Rzeczywis´ cie, jez´ dzi sie˛ u nas z fantazja˛ – roze-
s´ miał sie˛ Carlos. – I czasami działa to na nerwy. Ale
nie martw sie˛, nasz il conducert to s´ wietny takso´ w-
karz. Dojedziemy cali i zdrowi.
Po chwili kierowca zjechał z obwodnicy w alejke˛
wysadzana˛ starymi drzewami. Nad całos´ cia˛ go´ rował
majestatyczny renesansowy kos´ cio´ ł, a po bokach uli-
czki pyszniły sie˛ nowoczesne sklepy sa˛siaduja˛ce ze
starymi, dostojnie wygla˛daja˛cymi kamienicami.
Pomimo zmartwienia Sara nie potrafiła opanowac´
podniecenia z powodu powrotu do ulubionego miasta.
Nadal nie mogła uwierzyc´ , z˙ e be˛dzie mieszkac´ i praco-
wac´ w Rzymie. Jes´ li w swojej obecnej sytuacji ma na
to szanse˛...
– Jestes´ my prawie na miejscu – oznajmił Carlos,
Strona 14
NARZECZONA DOKTORA 15
gdy takso´ wka wjechała na droge˛ przylegaja˛ca˛ do ko-
ryta Tybru. – Oto nasza duma, szpital Ospedale Te-
vere.
– Alez˙ pie˛knie usytuowany, nad sama˛ rzeka˛! – za-
chwycała sie˛ Sara.
– Tak, to niezwykłe szcze˛s´ cie. Parcele˛ oddał nam
w darowiz´ nie jeden z bogatych sponsoro´ w. Inni, w tym
tatus´ naszej Judy, Pietro Mendicci, wspierali nas hoj-
nie podczas budowy i wyposaz˙ ania. To dzie˛ki takiej
pomocy udało sie˛ zorganizowac´ prawdziwie nowocze-
sny szpital, w tym Pronto Soccorso, oddział nagłych
wypadko´ w, kto´ ry prowadze˛.
– To ogromne wyzwanie budowac´ cos´ od zera.
– Fakt – odrzekł Carlos z us´ miechem. – Ale tez˙
ogromna satysfakcja, kiedy udaje sie˛ wcielic´ w z˙ ycie
własne pomysły. Wro´ c´ my do przyziemnych spraw.
Jestes´ cie głodne?
– Jak wilki! – zawołała Judy, wyskakuja˛c z tak-
so´ wki.
– W takim razie, moja panno, idziemy do stoło´ wki
na obiad. Co sobie z˙ yczysz?
– Oczywis´ cie pizze˛!
Obserwuja˛c radosne zachowanie Judy, Sara poczu-
ła ukłucie niepokoju, gdy pomys´ lała o jej sytuacji.
Miała gora˛ca˛ nadzieje˛, z˙ e Pietro Mendicci nie jest
tylko sponsorem na pokaz i wie, z˙ e dawanie dobra
zaczyna sie˛ w domu.
Sara i Carlos jedli makaron linguini, natomiast Judy
pałaszowała pizze˛. Rozgla˛daja˛c sie˛ woko´ ł, Sara doszła
do wniosku, z˙ e stoło´ wka rzymskiego szpitala nie ro´ z˙ ni
sie˛ niczym od podobnych miejsc w całej Europie – tyle
Strona 15
16 MARGARET BARKER
tylko, z˙ e tu na kaz˙ dym stole znajduje sie˛ karafka do-
mowego wina.
Nagle dostrzegła w drzwiach stoło´ wki wysokiego,
dystyngowanie wygla˛daja˛cego me˛z˙ czyzne˛. Przez
chwile˛ rozgla˛dał sie˛ po sali, potem zdecydowanym
krokiem ruszył w ich kierunku, us´ miechaja˛c sie˛ sze-
roko.
– Mi scusi per il disturbo. Jeszcze raz przepraszam
Judy i pan´ stwa za całe zamieszanie – tłumaczył po-
spiesznie Pietro Mendicci, bo włas´ nie on to był. – Mia-
łem wyja˛tkowo waz˙ na˛ sprawe˛...
– Nic sie˛ nie stało, signor Mendicci. – Carlos wstał
i podał mu re˛ke˛. – Pan´ ska co´ rka jest uosobieniem czaru.
– Całkowicie sie˛ z tym zgadzam! – zawołał Pietro
Mendicci i porwał dziewczynke˛ w ramiona. Zacza˛ł cos´
do niej mo´ wic´ , lecz ona natychmiast mu przerwała:
– Tatusiu, ja nie umiem tak dobrze po włosku!
– Nie przejmuj sie˛, kochanie. – Ojciec pogłaskał ja˛
po głowie. – Pomoge˛ ci, a wkro´ tce be˛dziesz mo´ wiła
jak rodowita rzymianka. To zreszta˛ koniecznos´ c´ , sko-
ro przeniosłas´ sie˛ do mnie na stałe.
– Jak to na stałe? – spytała z niepokojem Judy.
Oczy zrobiły jej sie˛ okra˛głe ze zdziwienia. – Mys´ -
lałam, z˙ e przyjechałam tylko na wakacje, bo mamusia
i James sa˛ w podro´ z˙ y pos´ lubnej...
– Mamusia nic ci nie mo´ wiła? – Pietro spojrzał na
nia˛ z konsternacja˛. – Tak mi przykro, kochanie, mys´ -
lałem, z˙ e wiesz. Zdecydowalis´ my, z˙ e tak be˛dzie naj-
lepiej dla wszystkich...
– Dla wszystkich? – Dziewczynce załamał sie˛ głos.
– A dlaczego mnie nikt nie zapytał?
Strona 16
NARZECZONA DOKTORA 17
– Tak mi przykro, kochanie. – Pietro miał zroz-
paczona˛ mine˛. – Twoja mama powiedziała...
– Niewaz˙ ne – przerwała Judy, ocieraja˛c oczy i przy
okazji rozmazuja˛c po twarzy pomidorowy sos.
Sara wzie˛ła serwetke˛ i delikatnie wytarła buzie˛
dziecka. Carlos zreflektował sie˛, z˙ e jeszcze jej nie
przedstawił.
– To doktor Sara Montgomery, moja długoletnia
przyjacio´ łka. To ona zaopiekowała sie˛ Judy w sa-
molocie.
– Judy miała nawro´ t astmy – wyjas´ niała Sara. –
Chyba juz˙ sie˛ nie powto´ rzy, ale trzeba szybko zrobic´
komplet badan´ .
– Czy moz˙ na je wykonac´ u pan´ stwa w szpitalu? –
spytał Pietro Mendicci.
– Oczywis´ cie – odparł Carlos. – Postaram sie˛ o jak
najszybsza˛ konsultacje˛ dobrego alergologa i skontak-
tuje˛ sie˛ z panem i Judy.
– Be˛de˛ szczerze zobowia˛zany. I jeszcze raz dzie˛-
kuje˛ za opieke˛ nad Judy.
W tym momencie zadzwonił pager Carlosa. Prze-
prosił i podszedł do telefonu. Sara odprowadziła go
wzrokiem. Podczas rozmowy marszczył czoło, a po
chwili wro´ cił szybko do stołu.
– Musze˛ sie˛ poz˙ egnac´ . Przepraszam, ale na obwod-
nicy Raccordo zdarzył sie˛ wypadek, włas´ ciwie karam-
bol. Sa˛ dziesia˛tki rannych.
– W takim razie nie zawracamy panu głowy – po-
wiedział pospiesznie Pietro.
Wzia˛ł Judy za re˛ke˛ i poz˙ egnawszy sie˛ z Sara˛ i Car-
losem, ruszył z co´ reczka˛ do wyjs´ cia.
Strona 17
18 MARGARET BARKER
– Poczekaj, zapomniałes´ , z˙ e od dzis´ jestem człon-
kiem twojego personelu? – zawołała Sara i energicz-
nym krokiem ruszyła za Carlosam.
– Dasz rade˛? – Carlos sie˛ obejrzał. – Nie jestes´ zbyt
zme˛czona?
– Jestem. Ale nie be˛de˛ patrzec´ , jak sami harujecie.
Strona 18
ROZDZIAŁ DRUGI
Włoz˙ yła pospiesznie kitel podany przez Carlosa.
W całym oddziale roiło sie˛ od noszy, kozetek i foteli
na ko´ łkach, na kto´ rych usadowiono rannych. W panu-
ja˛cym hałasie Sara z trudem rozumiała pacjento´ w,
sama tez˙ miała problemy ze sformułowaniem zdan´ po
włosku. Wkro´ tce jednak zacze˛ła doskonale sobie ra-
dzic´ .
Zaje˛ła sie˛ młodym me˛z˙ czyzna˛, lez˙ a˛cym najbliz˙ ej
na kozetce. Odsune˛ła delikatnie opatrunek na jego
nogach i zobaczyła czerwone, wilgotne rany po opa-
rzeniach, kto´ re zakwalifikowała jako drugi stopien´ .
Me˛z˙ czyzna miał zamknie˛te oczy, a zduszony je˛k, kto´ -
ry wydobywał sie˛ z jego gardła, s´ wiadczył o ogrom-
nym cierpieniu. Sara wiedziała, z˙ e przy tak rozległych
oparzeniach rany nie zagoja˛ sie˛ samoistnie i pacjenta
czeka rekonstrukcja sko´ ry. Na razie jednak ma przed
soba˛ długa˛ i bolesna˛ kuracje˛. Najpierw trzeba zadbac´ ,
by stan chłopaka sie˛ nie pogorszył. Spojrzała na karte˛,
odszukuja˛c jego nazwisko.
– Giacomo, słyszy mnie pan? – spytała. Odpowie-
działa jej cisza. – Giacomo? Nazywam sie˛ Sara Mont-
gomery, jestem lekarzem. Słyszy mnie pan?
– Dostał mocny s´ rodek znieczulaja˛cy, pani doktor
– wyjas´ nił jeden z piele˛gniarzy. – Gdy wycia˛gne˛lis´ my
Strona 19
20 MARGARET BARKER
go z szoferki, zwijał sie˛ z bo´ lu, a jego spodnie sie˛
paliły. Odcia˛gne˛lis´ my go w ostatniej chwili, zaraz po-
tem cie˛z˙ aro´ wka wybuchła.
– Moje nogi! – wykrzykna˛ł nagle pacjent.
Sara chwyciła go za dłon´ i spojrzała szybko w karte˛,
by zobaczyc´ , co mu zaaplikowano. Uznała, z˙ e jeszcze
jeden zastrzyk morfiny mu nie zaszkodzi. Wprawnym
ruchem wbiła igłe˛. Po zastrzyku natychmiast podła˛czy-
ła pacjenta do kroplo´ wki, bo stracił mno´ stwo plazmy.
Obserwuja˛c, jak w kroplo´ wce zmniejsza sie˛ ilos´ c´
płynu, cały czas mo´ wiła do Giacoma. Miała nadzieje˛, z˙ e
lada chwila sie˛ ocknie, jak tylko morfina zacznie działac´
i osłabnie bo´ l. Po kilku minutach chłopak wymamrotał:
– Dzie˛kuje˛, pani doktor...
Sara westchne˛ła z ulga˛.
– Jak sie˛ czujesz? – zapytała.
– Grazie, dottore. Z ˙ yje˛, ale ten bo´ l... – Urwał i po
raz pierwszy na nia˛ spojrzał. – Nie jest pani Włoszka˛,
prawda? Angielka˛?
– Tak, rzeczywis´ cie – us´ miechne˛ła sie˛.
– W takim razie prosze˛ do mnie mo´ wic´ Jack. Przez
jakis´ czas mieszkałem w Anglii i tak do mnie sie˛
zwracano. – Nagle jego twarz wykrzywił grymas bo´ lu.
Opadł na poduszki i wychrypiał: – Czy bardzo z´ le
z moim nogami, pani doktor?
– Oparzenia sa˛ na tyle rozległe, z˙ e na pewno czeka
pana transplantacja sko´ ry. A na razie, kiedy tylko
poczuje sie˛ pan lepiej, wys´ lemy pana na oddział lecze-
nia poparzen´ . Tam zajmie sie˛ panem zespo´ ł specjalis-
tyczny, kto´ ry w pierwszej kolejnos´ ci zadba, aby nie
wdała sie˛ infekcja.
Strona 20
NARZECZONA DOKTORA 21
– Czy moz˙ e mi pani towarzyszyc´ ? – spytał Giaco-
mo, chwytaja˛c ja˛ za re˛ke˛.
– Oczywis´ cie – odparła Sara. W oczach chłopaka
czaiło sie˛ tyle bo´ lu i le˛ku, z˙ e nie mogła odmo´ wic´ .
Wioza˛c pacjenta na oddział poparzen´ , obserwowała
z ciekawos´ cia˛ prace˛ swoich przyszłych wspo´ łpracow-
niko´ w. Juz˙ na pierwszy rzut oka dostrzegła, z˙ e ma do
czynienia z niezwykle sprawnym i fachowym zespo-
łem. Coraz bardziej cieszyła sie˛ ze swej decyzji. Gdy-
by tylko nie ta nurtuja˛ca mys´ l, z˙ e jej z˙ ycie uległo
dramatycznej przemianie...
Gdy dotarła z Giacomem na miejsce, chłopak wyda-
wał sie˛ znacznie spokojniejszy. Oddała go w re˛ce chiru-
rga, kto´ ry natychmiast przysta˛pił do wste˛pnych badan´ .
Sara wro´ ciła na swo´ j oddział. Mijaja˛c pacjento´ w,
s´ wiadko´ w karambolu na Raccordo, słyszała urywki
rozmo´ w, z kto´ rych powoli wyłaniał sie˛ cały obraz
zdarzenia.
Zacze˛ło sie˛ niewinnie, gdy na jezdnie˛ wpadł pies.
Nie namys´ laja˛c sie˛, w pogon´ za nim ruszył mały chło-
piec, kto´ ry omal nie wpadł pod koła rozpe˛dzonej cie˛-
z˙ aro´ wki. Na szcze˛s´ cie kierowca w ostatniej chwili
zahamował, lecz pe˛d pojazdu był tak wielki, z˙ e cie˛z˙ a-
ro´ wka przewro´ ciła sie˛ i stane˛ła w poprzek ulicy. W re-
zultacie rozbiło sie˛ kilkanas´ cie samochodo´ w. Na miej-
scu zgine˛ły trzy osoby, a niezliczona liczba rannych
trafiła do szpitala. Kierowca cie˛z˙aro´ wki unikna˛ł s´mier-
ci, ale był w krytycznym stanie.
Chłopak i pies, cali i zdrowi, dotarli na druga˛ strone˛
jezdni.
Sara doła˛czyła do zespołu lekarzy, kto´ ry zaja˛ł sie˛