Aveyard Victoria - Czerwona Królowa (4) - Wojenna burza
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Aveyard Victoria - Czerwona Królowa (4) - Wojenna burza |
Rozszerzenie: |
Aveyard Victoria - Czerwona Królowa (4) - Wojenna burza PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Aveyard Victoria - Czerwona Królowa (4) - Wojenna burza pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Aveyard Victoria - Czerwona Królowa (4) - Wojenna burza Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Aveyard Victoria - Czerwona Królowa (4) - Wojenna burza Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Moim rodzicom, moim przyjaciołom, mnie i Tobie
Strona 4
Strona 5
ROZDZIAŁ 1
MARE
Przez długą chwilę toniemy w ciszy.
Corvium jest senne, pełne ludzi, ale jakieś puste.
„Dziel i rządź”.
Następstwa są jasne, granice wyraźnie zaznaczone. Zarówno Farley, jak
i Davidson intensywnie się we mnie wpatrują, a ja odwzajemniam ich spojrzenia.
Cal pewnie nie ma bladego pojęcia, że Szkarłatna Gwardia i Montfort
absolutnie nie zamierzają pozwolić mu, by zatrzymał tron, który sobie wywalczy.
Podejrzewam, że bardziej przejmuje się koroną niż tym, co myślą sobie Czerwoni.
I podejrzewam też, że nie powinnam już dłużej nazywać go Calem.
„Tyberiasz. Calore. Król Tyberiasz. Tyberiasz Siódmy”.
Z takim imieniem się urodził, to imię nosił, gdy go poznałam.
Nazwał mnie wtedy złodziejką. To było moje imię.
Chciałabym móc zapomnieć ostatnią godzinę. Odrobinę cofnąć się w czasie.
Zatoczyć. Przewrócić. Jeszcze przez sekundę cieszyć się istnieniem w tym dziwnie
błogim miejscu, w którym jedyną rzeczą, jaką czułam, był ból zmęczonych mięśni
i kości. Pustka po adrenalinie, którą wyzwoliła bitwa. Pewność jego miłości
i wsparcia. I mimo że mam złamane serce, nie znajduję w sobie nienawiści do
niego z powodu wyboru, którego dokonał. Wściekłość przyjdzie później.
Przez moment widzę troskę na twarzy Farley. To do niej nie pasuje.
Niewzruszona determinacja lub płonąca furia są u Diany Farley bardziej
naturalnymi emocjami. Wyczuwa mój uporczywy wzrok i blizna na jej twarzy
drga.
Strona 6
– Przekażę decyzję Cala Dowództwu – mówi niskim, wyważonym tonem,
przerywając ciche napięcie. – Tylko Dowództwu. Ada dostarczy wiadomość.
Premier Montfortu kiwa głową, zgadzając się.
– Dobrze. Możliwe, że generałowie Dobosz i Łabędź są już świadomi rozwoju
zdarzeń. Monitorowali posunięcia królowej Lerolan, odkąd zaczęła mieszać się
w sprawę.
– Anabel Lerolan była na dworze Mavena wystarczająco długo, przynajmniej
kilka tygodni – odpowiadam. Jakimś cudem nie drży mi głos. Słowa wydobywają
się ze mnie miarowym tonem, pełne mocy. Muszę sprawiać wrażenie silnej, nawet
jeśli teraz tego nie czuję. To kłamstwo, ale dobre kłamstwo. – Pewnie ma więcej
informacji, niż ja kiedykolwiek wam przekazałam.
– Prawdopodobnie – odpowiada Davidson, z zamyśleniem kiwając głową.
Przymruża powieki i spogląda za mury, na ziemię w dole. Nie rozgląda się, tylko
koncentruje.
Przed nami roztacza się wielkie pole. Droga nie będzie prosta. Nawet dziecko
by się tego domyśliło.
– I dlatego muszę wracać na górę – dodaje, niemal przepraszającym tonem.
Jak gdybym mogła być na niego zła za to, że ma obowiązki.
– Oczy i uszy otwarte, jasne?
– Oczy i uszy otwarte. – Farley i ja odpowiadamy jednym głosem, zaskakując
siebie nawzajem.
Davidson odwraca się i wychodzi z zaułka. Słońce lśni na jego błyszczących
srebrnych włosach. Oporządził się po bitwie, zmywając z siebie pot oraz popiół
i zmieniając poplamiony krwią mundur na świeży. Wszystko po to, by
zaprezentować swoje zwyczajowe spokojne, opanowane, codzienne oblicze. Mądra
decyzja. Srebrni poświęcają tyle swojej energii wyglądowi zewnętrznemu,
fałszywej dumie z widocznej gołym okiem siły i władzy. A w szczególności król
Samos i rodzina w wieży nad nami. Przy Volvo, Evangeline, Ptolemejuszu
i syczącej królowej Viper Davidsona łatwo przeoczyć. Gdyby chciał, mógłby się
Strona 7
wtopić w ścianę. „Nawet nie zauważą, jak nadchodzi. Nawet nie zauważą, jak my
wszyscy nadchodzimy”.
Wciągam w płuca niepewny oddech i przełykam, wymuszając kolejną myśl.
„Cal też nie”.
„Tyberiasz”, poprawiam samą siebie. Jedna pięść się zaciska, paznokcie
wżynają się w ciało z satysfakcjonującym ukłuciem. „Mów na niego »Tyberiasz«”.
Czarne ściany Corvium po zakończonym oblężeniu wydają się dziwnie ciche
i nagie. Odwracam wzrok od oddalającego się Davidsona i patrzę na przedpiersia
otaczające wewnętrzną część fortecy. Przeszywająca zimnem strategiczna zamieć
dawno minęła, ciemność się rozproszyła i wszystko wydaje się teraz jakieś
mniejsze. Mniej imponujące. Kiedyś Czerwoni żołnierze przemaszerowywali przez
to miasto, większość w drodze ku nieuniknionej śmierci w okopie. Teraz Czerwoni
patrolują mury, ulice, bramy. Czerwoni siedzą wraz ze Srebrnymi królami
i rozmawiają o wojnie. Kilku wojskowych ze szkarłatnymi chustami chodzi tam
i z powrotem, rzucając na boki nerwowe spojrzenia i trzymając w gotowości
wysłużoną broń. Szkarłatna Gwardia nie da się wziąć z zaskoczenia, choć nie mają
zbyt wielu powodów, by tak się denerwować. A przynajmniej nie teraz. Armie
Mavena się wycofały. I nawet Volvo Samos nie jest na tyle śmiały, by przypuścić
atak od wewnątrz Corvium. Nie wtedy, kiedy potrzebuje Gwardii, Montfortu i nas.
I nie przy Calu – „Tyberiaszu, głupia” – i całej tej jego pustej gadce na temat
równości. Volvo potrzebuje go tak samo jak nas. Potrzebuje jego nazwiska, jego
korony i przeklętej ręki w przeklętym małżeństwie z jego przeklętą córką.
Robię się cała czerwona. Jestem zażenowana kiełkującą we mnie zazdrością.
Jego strata powinna być najmniejszym z moich problemów. Jego strata nie
powinna boleć tak bardzo jak możliwość śmierci, przegrania tej wojny, utraty
wszystkiego, o co walczyliśmy. Ale boli. Mogę jedynie spróbować jakoś to
ścierpieć.
„Dlaczego powiedział »tak«?”
Odrzuciłam jego ofertę. Tak jak jego. Rozdzierała mnie kolejna zdrada – zdrada
Cala, ale także moja. „Kocham cię” to obietnica, którą oboje złożyliśmy i oboje
Strona 8
złamaliśmy. Powinna oznaczać: „Wybieram cię ponad wszystko. Pragnę ciebie
bardziej. Bezwzględnie cię potrzebuję. Nie mogę bez ciebie żyć. Zrobię wszystko,
by nasze drogi nigdy się nie rozeszły”.
Ale on tego nie zrobił. I nie zrobi.
Znaczę dla niego mniej niż jego korona, a on znaczy mniej niż moja walka.
I mniej, o wiele mniej niż mój lęk przed kolejną klatką. „Kochanka”,
zasugerował, proponując mi niemożliwą koronę. Zrobiłby ze mnie królową, gdyby
Evangeline dało się odsunąć na bok. Po raz kolejny. Wiem już, jak wygląda świat
z perspektywy prawej ręki króla. Nie tęsknię do tamtego życia. Choć Cal to nie
Maven, tron pozostaje ten sam. Zmienia ludzi, mąci im w głowach.
Jakie dziwne byłoby to życie. Cal ze swoją koroną, królową Samos i mną. Nie
mogę nic na to poradzić, że część mnie żałuje, że się nie zgodziłam. To byłoby
proste. Miałabym szansę odpuścić, zrobić krok wstecz, wy grać – i cieszyć się
światem, o którym nawet mi się nie śniło. Mogłabym zapewnić swojej rodzinie
najlepsze możliwe życie. Zapewnić nam bezpieczeństwo. I zostać z nim. Stać
u boku Cala, Czerwona dziewczyna ze Srebrnym królem u swojego ramienia.
Miałabym moc, by zmienić świat. Zabić Mavena. Nigdy więcej nie mieć
koszmarów, żyć bez strachu.
Ostro zagryzam wargę, by zdusić w sobie to pragnienie. Ma w sobie coś
nieodpartego i prawie rozumiem jego wybór. Nawet rozdzieleni pasujemy do
siebie.
Farley zaczyna się wiercić, czym przykuwa moją uwagę. Wzdycha, opierając
się plecami o mur zaułka, i krzyżuje ręce na piersi. W przeciwieństwie do
Davidsona nie zdjęła jeszcze zakrwawionego munduru. Nie jest tak obrzydliwy jak
mój, nie ma na nim błota ani brudu. Oczywiście jest poplamiony srebrną krwią,
która po zaschnięciu wygląda na czarną. Minęło zaledwie kilka miesięcy, odkąd
Farley urodziła Clarę, i z dumą nosi dodatkowy ciężar, który pozostał jej wokół
bioder. Wszelkie współczucie, które może miała względem mnie, zniknęło,
zastąpione przez gniew błyszczący w jej niebieskich oczach. Nie jest jednak
skierowany do mnie. Generał spogląda do góry, na wieżę nad nami. Tam, gdzie
Strona 9
rada Srebrnych i Czerwonych decyduje o naszym losie.
– Widziałam go tam. – Nie czeka, aż zapytam kogo. – Srebrne włosy, gruby
kark, idiotyczna zbroja. I jakimś cudem nadal oddycha, choć władował kulę
w serce Shade’a.
Mocniej wbijam w siebie paznokcie na myśl o Ptolemejuszu Samosie. Księciu
Rowów. Zabójcy mojego brata. Podobnie jak Farley czuję nagły gniew. I równie
silne poczucie wstydu.
– Tak.
– Bo dogadałaś się z jego siostrą. Twoja wolność za jego życie.
– Za moją zemstę – dopowiadam pod nosem. – I owszem, dałam Evangeline
swoje słowo.
Farley szczerzy do mnie zęby z wyraźnym obrzydzeniem.
– Dałaś słowo Srebrnej. Ta obietnica jest warta mniej niż garść prochu.
– Ale to nadal obietnica.
Farley wydaje z siebie niskie gardłowe warknięcie. Prostuje szerokie barki
i odwraca się tak, by w pełni widzieć wieżę. Zastanawiam się, jak bardzo musi się
hamować, by nie pomaszerować na górę i nie wydłubać Ptolemejuszowi oczu
z czaszki. Nie powstrzymałabym jej, gdyby postanowiła to zrobić. Znalazłabym
sobie krzesło i się przyglądała.
Nieco rozluźniam pięść i odpuszczam ból. Po cichu robię krok w stronę Farley.
Przez chwilę się waham, ale w końcu kładę jej dłoń na ramieniu.
– To ja złożyłam tę obietnicę. Nie ty. Ani nikt inny.
Farley nieco się uspokaja, jej opryskliwa mina zamienia się w ironiczny
uśmiech. Staje do mnie twarzą w twarz, a pod światło jej niebieskie oczy
przybierają jasny, jaskrawy odcień.
– Raczej bardziej nadajesz się do polityki niż do wojny, Mare Barrow.
Rzucam jej smutny uśmiech.
– To jedno i to samo. – Chyba w końcu przyswoiłam tę trudną lekcję. –
Myślisz, że możesz to zrobić? Zabić go?
Strona 10
Kiedyś spodziewałabym się, że Farley się oburzy i rzuci mi pogardliwe
spojrzenie, słysząc sugestię, że mogłoby być inaczej. To twarda kobieta, o jeszcze
twardszej zewnętrznej skorupie. Jest taka, jaka musi być. Ale coś – może Shade,
a na pewno Clara oraz więź, jaka nas teraz łączy – pozwala mi zajrzeć pod to
zazwyczaj niewzruszone i pewne siebie oblicze. Generał nieco się waha, a jej butny
uśmiech blednie.
– Nie wiem – mamrocze. – Ale nigdy nie będę w stanie spojrzeć na siebie ani
Clarę, jeśli nie spróbuję.
– Ja też nie będę mogła na nią spojrzeć, jeśli pozwolę, byś zginęła, próbując. –
Mocniej zaciskam dłoń na jej ramieniu. – Proszę, nie zrób niczego głupiego.
Jej uśmiech wraca z pełną siłą, jak za przyciśnięciem guzika. Farley nawet
puszcza mi oko.
– A od kiedy to ja jestem głupia, Mare Barrow?
Gdy odwzajemniam jej spojrzenie, czuję dreszcze przebiegające po bliznach na
moim karku, o których prawie całkiem zapomniałam. Ten ból wydaje się niewielki
w porównaniu z innymi rzeczami.
– Po prostu zastanawiam się, kiedy to wszystko się skończy – mruczę pod
nosem, licząc, że mnie zrozumie.
Farley kręci głową.
– Nie mogę odpowiedzieć na pytanie, na które istnieje zbyt wiele odpowiedzi.
– Chodzi mi o… Shade’a. Ptolemejusza. Zabijesz go i co dalej? Evangeline
zabije ciebie? Ja zabiję Evangeline? I tak dalej, bez końca?
Śmierć nie jest mi obca, ale w pewien dziwny sposób to wydaje się zupełnie
czymś innym. Zaplanowane morderstwa. Mam wrażenie, że to w stylu Mavena, nie
naszym. Mimo że Ptolemejusz trafił na czarną listę Farley, znacznie wcześniej,
w czasach, gdy udawałam Mareenę Tytaniusz, znalazł się tam z powodu Gwardii.
Z powodu naszej wspólnej sprawy, czegoś większego niż ślepa i krwawa zemsta.
Farley robi wielkie oczy. Pobłyskuje w nich energia i niedowierzanie.
– Mam dać mu żyć?
Strona 11
– Oczywiście, że nie – odpowiadam z oburzeniem. – Nie wiem, czego chcę.
Nie wiem, o czym mówię. – Słowa wypadają ze mnie jedno po drugim. – Ale nadal
mogę się zastanawiać, Farley. Wiem, co pragnienie zemsty i furia potrafią zrobić
z człowiekiem, z ludźmi wokół ciebie. I nie chcę, żeby Clara wychowywała się bez
matki.
Farley gwałtownie się ode mnie odwraca, by ukryć twarz. Nie jest jednak na
tyle szybka, żebym nie dostrzegła łez, które napłynęły jej do oczu. Nie spływają po
policzkach. Szarpnięciem ramienia generał odrzuca moją rękę.
Drążę temat. Nie mam innego wyjścia. Ona musi to usłyszeć.
– Clara już straciła Shade’a, a gdyby miała wybierać pomiędzy zemstą za ojca
a życiem matki… wiem, co by wybrała.
– A skoro już mowa o wyborach – cedzi przez zęby Farley, wciąż na mnie nie
patrząc. – Jestem dumna z tego, którego dokonałaś.
– Nie zmieniaj tematu…
– Czy ty mnie słyszałaś, dziewuszko od błyskawic? – Pociąga nosem i odwraca
się do mnie, siląc się na uśmiech, przez co widzę jej zaczerwienioną, pokrytą
plamami twarz. – Powiedziałam, że jestem z ciebie dumna. Zapisz to sobie. Wyryj
w pamięci. Pewnie więcej tego nie usłyszysz.
Choć nie jest mi do śmiechu, wyduszam z siebie ponury rechot.
– Niech ci będzie. A dokładnie z czego dumna?
– Cóż, pomijając twoje nienaganne wyczucie stylu – strzepuje mi z ramion
zabarwiony krwią pył – i oczywiście miłe i spokojne usposobienie…
Znów rechoczę.
– … jestem z ciebie dumna, bo wiem, jak to jest stracić kogoś, kogo kochasz. –
Tym razem to ona chwyta mnie za ramię, pewnie po to, żebym nie uciekła od
rozmowy, na którą raczej nie jestem gotowa.
„Mare, wybierz mnie”. Te słowa padły zaledwie godzinę temu. Prześladują
mnie z taką łatwością.
– Miałam wrażenie, że to zdrada – szepczę.
Strona 12
Wlepiam wzrok w podbródek Farley, żebym nie musiała patrzeć jej w oczy.
Blizna przy lewym kąciku ust jest głęboka i nieco ciągnie wargi do boku. Czyste
cięcie nożem. Nie miała jej, kiedy się poznałyśmy, przy świetle niebieskiej świecy,
w starym wozie Willa Pukawki.
– Z jego strony? Oczywiście…
– Nie. Nie z jego strony.
Przez niebo przepływa chmura, rzucając nam na twarze ruchome cienie. Letni
wiatr nagle staje się dziwnie chłodny. Aż przeszywa mnie dreszcz. Niemal
instynktownie myślę o tym, jaka szkoda, że nie ma tu Cala i jego ciepła. Nigdy nie
pozwalał, żebym marzła. Na tę myśl czuję ucisk w żołądku i nagłe mdłości, bo
uświadamiam sobie, z czego oboje zrezygnowaliśmy.
– Złożył mi pewne obietnice – ciągnę – ale ja jemu też. Złamałam je. A on ma
do spełnienia jeszcze kilka innych. Złożonych sobie, swojemu zmarłemu ojcu.
Kochał koronę, zanim pokochał mnie, choć może nie do końca zdaje sobie z tego
sprawę. I ostatecznie uważa, że postępuje słusznie, robi coś dobrego dla nas
wszystkich. Jak mogę mieć o to do niego pretensje?
Zmuszam się, by spojrzeć Farley w oczy. Generał nie ma dla mnie odpowiedzi,
a przynajmniej nie taką, jaką chciałabym usłyszeć. Przygryza wargę,
powstrzymując się od powiedzenia, co naprawdę o tym myśli. Mało skutecznie.
Parska prześmiewczo, sądząc chyba, że zachowuje się łagodniej niż normalnie.
Ale jest kąśliwa jak zwykle.
– Nie przepraszaj za niego ani za to, jaki jest.
– Nie przepraszam.
– Ale tak to brzmi. – Wzdycha z poirytowaniem. – Inny król to nadal król.
Może i jest idiotą, ale tyle na pewno wie.
– Zapewne dla mnie to też mogło być dobre wyjście. Dla wszystkich
Czerwonych. Kto wie, co zdołałaby osiągnąć Czerwona królowa.
– Bardzo mało, Mare. Jeśli w ogóle cokolwiek – odpowiada Farley z dziwną
pewnością. – Zmiana, która a nuż wyniknęłaby z przyjęcia przez ciebie korony,
Strona 13
byłaby za wolna i za słaba. – Jej głos łagodnieje. – I zbyt łatwa do cofnięcia. Nie
utrzymałaby się. To, co byśmy osiągnęli, umarłoby razem z tobą. Nie zrozum mnie
źle, ale świat, który chcemy zbudować, musi przetrwać dłużej niż my.
„Dla tych, którzy przyjdą po nas”.
Farley wpatruje mi się w oczy z niemal nadludzką koncentracją. Clara ma oczy
Shade’a, nie Farley. Koloru miodu, nie oceanu. Ciekawe, jakie jeszcze cechy
odziedziczyła po ojcu lub matce.
Wiatr porusza świeżo przystrzyżonymi włosami generał, ciemnozłotymi
w cieniu chmur. Mimo tylu blizn nadal jest młoda, to kolejne dziecko wojny
i zniszczeń. Widziała więcej niż ja, zrobiła więcej niż ja. Więcej poświęciła
i wycierpiała. Jej matka, jej siostra, mój brat i jego miłość. Kobieta, na którą
pragnęła wyrosnąć, gdy była małą dziewczynką. To wszystko przepadło. Jeśli ona
może brnąć do przodu, nadal wierząc w to, co robimy, to ja też. Bo choć często
bierzemy się za łby, ufam Farley. Jej słowa są nieoczekiwanym, ale potrzebnym mi
pocieszeniem. Już i tak zbyt długo biję się z myślami i użalam nad sobą, aż
zaczynam mieć tego dość.
– To prawda. – Coś we mnie pęka i dziwne marzenie o przyjęciu propozycji
Cala spada w mroczną przepaść, z której nie ma powrotu.
Nie będę Czerwoną królową.
Farley mocno ściska mnie za ramię, prawie robiąc mi krzywdę. Mimo pomocy
Uzdrowicieli nadal jestem obolała, a ona nadal ma potwornie mocny uścisk.
– A zresztą – dorzuca – to nie ty siedziałabyś na tronie. Królowa Lerolan i król
Rowów wyrazili się jasno. To będzie ona, ta mała Samos.
Parskam zdumiona, myśląc o tym. Evangeline Samos jasno dała do
zrozumienia, jakie są jej intencje, kiedy wszyscy byliśmy w sali obrad. Jestem
zaskoczona, że Farley tego nie zauważyła.
– O ile Evangeline temu nie zaradzi.
– Hmm? – Przymruża oczy w skupieniu, a ja wzruszam ramionami.
– Widziałaś, co tam zrobiła, jak cię prowokowała.
Strona 14
Przez głowę przebiega mi wciąż świeże wspomnienie tego, jak Evangeline
potraktowała Czerwoną służącą na oczach wszystkich, jak rozbiła kielich z winem,
dla zabawy zmuszając biedną dziewczynę, by posprzątała bałagan. Zrobiła to, by
rozjuszyć każdego na sali, w którego żyłach płynie czerwona krew. Nietrudno
zrozumieć, co nią powodowało albo co chciała osiągnąć.
– Ona nie chce być częścią tego sojuszu. Nie, kiedy oznacza to, że musi
poślubić… Tyberiasza.
Przynajmniej raz Farley wygląda na zaskoczoną. Szybko mruga powiekami,
zbita z tropu. Ale jest zaintrygowana.
– Myślałam, że dostała to, czego od początku chciała. Dobra, nie będę udawać,
że choć trochę rozumiem zachowanie Srebrnych, ale mimo wszystko…
– Evangeline ma teraz tytuł księżniczki, który zawdzięcza tylko sobie. To
wszystko, czego pragnęła. Nie musi go osiągać przez małżeństwo. Jedynie temu
miał służyć ten związek. Jemu też – dodaję, czując ukłucie w sercu. – Wymianie
władzy. Władzy, którą ona już ma lub – głos nieco mi słabnie – której już nie
potrzebuje.
Wracam myślami do czasu, który spędziłam z Evangeline w Pałacu Białego
Ognia. Poczuła ulgę, gdy Maven ożenił się z Iris Cygnet zamiast z nią. I nie tylko
dlatego, że Maven to potwór. Wydawało mi się, że… jest ktoś inny, na kim jej
zależało. Bardziej niż na koronie Calore.
„Elane Haven”. Pamiętam, że gdy jej dom zbuntował się przeciw Mavenowi,
ten nazwał ją dziwką Evangeline. Nie zauważyłam jej wśród zgromadzonych
w wieży, ale dom Haven popiera dom Samos i jest z nimi związany sojuszem. To
Cieniści, którzy potrafią zniknąć, kiedy mają na to ochotę. Elane mogła być tam
cały czas, a ja nawet jej nie zauważyłam.
– Myślisz, że spróbowałaby zniweczyć dzieło ojca? Gdyby mogła? – Farley
wygląda teraz jak kot, który złapał na kolację bardzo grubą mysz. – Gdyby ktoś
jej… pomógł?
Cal nie zrezygnował z korony dla miłości. A co w takiej sytuacji zrobiłaby
Strona 15
Evangeline?
Coś mi podpowiada, że by mogła. Wszystkie jej manipulacje, potajemne
stawianie oporu, igranie z ogniem.
– Możliwe. – Te słowa teraz nabierają dla nas nowego znaczenia. Nowej
wagi. – Ma własne motywy. I wydaje mi się, że to daje jej pewną przewagę.
Usta Farley prawie przybierają kształt prawdziwego uśmiechu. Mimo tego
wszystkiego, czego się dowiedziałam, czuję nagły przypływ nadziei. Farley
szturcha mnie w ramię, a jej uśmiech się rozszerza.
– No, Barrow, znów to sobie zapisz. Jestem z ciebie cholernie dumna.
– Od czasu do czasu jednak się przydaję.
Farley parska śmiechem i zaczyna iść, dając mi znak, żebym ruszyła za nią.
Widzę ulicę za zaułkiem, bruk błyszczy od topniejących w świetle letniego słońca
resztek śniegu. Waham się, nie chcę opuszczać swojej bezpiecznej kryjówki. Świat
za tą wąską przestrzenią wciąż wydaje się zbyt wielki. W oddali wyłania się
wewnętrzny dziedziniec Corvium, na którego środku stoi wieża rządowa.
Oddychając niepewnie, zmuszam się do wykonania kroku. Boli. Tak jak następny.
– Nie musisz wracać na górę – burczy Farley, idąc koło mnie. Wlepia wzrok
w wieżę. – Powiadomię cię, jak wygląda sytuacja. Davidson i ja damy sobie radę.
Nie wiem, czy jestem w stanie znieść powrót na salę obrad i siedzenie tam,
podczas gdy Tyberiasz będzie deptał wszystko, co wspólnie osiągnęliśmy. Ale
muszę. Zauważam rzeczy, które inni przeoczają. Wiem o rzeczach, o których inni
nie wiedzą. Muszę tam wrócić. Dla naszego wspólnego celu.
I dla nieg o.
Nie mogę zaprzeczyć temu, jak bardzo pragnę wrócić tam dla niego.
– Chcę wiedzieć wszystko to co ty – szepczę do Farley. – O wszystkim, co
zaplanował Davidson. Nie mam zamiaru władować się na kolejną minę.
Szybko się zgadza. Niemal za szybko.
– Jasne.
– Możesz mnie wykorzystać. W dowolny sposób. Ale pod jednym warunkiem.
Strona 16
– Mów.
Spowalniam krok, a Farley dopasowuje się do niego.
– On ma przeżyć. Gdy dobrniemy do końca.
Przechyla głowę na bok jak zdezorientowany pies.
– Rozłamcie jego koronę, zniszczcie mu tron, rozerwijcie na strzępy jego
królestwo. – Wpatruję się w nią z całą siłą, na jaką jestem w stanie się zdobyć.
Błyskawica w mojej krwi zaczyna się burzyć, błagając, bym dała jej ujście. – Ale
Tyberiasz przeżyje.
Farley zasysa powietrze i prostuje się, prezentując swój imponujący wzrost.
Mam wrażenie, jakby widziała przeze mnie na wylot. Przez moje niedoskonałe
serce. Ale nie odpuszczam. Zasłużyłam sobie, by o to prosić.
Odpowiada mi niepewnym tonem.
– Nie mogę ci tego obiecać. Ale się postaram. Na pewno się postaram, Mare.
Przynajmniej mnie nie okłamuje.
Czuję się tak, jakby ktoś przeciął mnie na pół, rozerwał. W mojej głowie wisi
oczywiste pytanie. Kolejny wybór, którego może będę musiała dokonać. „Jego
życie czy nasze zwycięstwo?” Nie wiem, którą możliwość wybiorę, jeśli nastanie
taka konieczność. Którą stronę zdradzę. Ta świadomość jest jak nóż wbijający się
we mnie głęboko, tak że krwawię w miejscu, którego nikt nie widzi.
Podejrzewam, że właśnie o to chodziło jasnowidzowi. Jon mówił niewiele, ale
wszystko, co powiedział, miało konkretne znaczenie. Choć bardzo nie chcę, chyba
muszę zaakceptować los, który przewidział.
„Powstać”.
„Sama przeciwko wszystkiemu”.
Widzę pod stopami kamienie brukowe zmieniające się z każdym krokiem.
Wiatr znów się wzmaga, tym razem wiejąc z zachodu. Niesie ze sobą niemożliwy
do pomylenia ostry zapach krwi. Wzbiera we mnie fala wymiotów, gdy wszystko
sobie przypominam. Oblężenie. Ciała. Krew w obu kolorach. Trzask swoich
łamanych nadgarstków w uścisku Twardoskórego. Pękające karki, miażdżone
Strona 17
żebra, eksplodujące ciała, lśniące organy i przebijające się przez skórę kości.
W walce łatwo się odciąć od takich okropieństw. To wręcz konieczne. Zginęłabym,
gdybym pozwoliła, by zawładnął mną lęk. Ale walka się skończyła. Serce zaczyna
mi bić trzy razy szybciej, a po plecach spływa zimny pot. Choć przeżyliśmy
i wygraliś my, strach przed przegraną zrobił we mnie wielką wyrwę.
Nadal je czuję. Nerwy, elektryczne nici, którymi błyskawica przeszyła każdą
moją ofiarę. Cienkie żarzące się gałęzie, każda inna, ale też taka sama. Zbyt wielu
martwych, by ich zliczyć. W czerwonych i niebieskich mundurach, Nortańczycy,
Lakelandczycy. Wszyscy Srebrni.
„Mam nadzieję”.
Nagle do głowy wpada mi pewna potworna myśl. Maven już wcześniej
wykorzystywał Czerwonych jako mięso armatnie lub ludzkie tarcze. Nawet nie
przyszło mi to do głowy. Ani mnie, ani żadnemu z naszych – a może nikt się tym
nie przejął. Davidson, Cal, a nawet Farley, jeśli uznała, że skutek był wart
poniesionych kosztów.
– Hej – mruczy do mnie, chwytając mnie za nadgarstek.
Zrywam się przestraszona, czując dotyk jej skóry i palców zaciskających się jak
kajdany. Gwałtownie wyrywam się z uścisku, wydając z siebie dziwne warknięcie.
Czerwienieję zawstydzona, że nadal reaguję w ten sposób.
Farley cofa się z uniesionymi rękami, robiąc wielkie oczy. Ale nie ma w nich
strachu ani osądu. Nawet politowania. Czy ja widzę wyrozu miałoś ć?
– Przepraszam – mówi szybko. – Zapomniałam o nadgarstkach.
Ledwie zauważalnie kiwam głową i wpycham dłonie do kieszeni, żeby ukryć
fioletowe iskry na koniuszkach palców.
– Nie szkodzi. To nawet nie…
– Wiem, Mare. Tak się dzieje, kiedy zwalniamy. Ciało zaczyna więcej
przyswajać. Czasem to po prostu zbyt wiele, nie trzeba się wstydzić. – Farley
skinieniem głowy pokazuje w stronę przeciwną do wieży. – To też nie wstyd, żeby
zrobić sobie przerwę. Koszary są…
Strona 18
– Czy tam byli Czerwoni? – Pokazuję dłonią w stronę pola bitwy i przerwanych
murów Corvium. – Czy Maven i Lakelandczycy posłali ze swoimi Czerwonych
żołnierzy?
Farley mruga, szczerze zaskoczona moim pytaniem.
– Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiada w końcu i słyszę pobrzmiewający
w jej głosie dyskomfort.
Ona też nie wie. Nie chce wiedzieć i ja też nie. Nie mogę tego znieść.
Odwracam się na pięcie, przynajmniej raz zmuszając ją, by to ona biegła za
mną. Znów zapada cisza, po części wypełniona złością i wstydem. Pogrążam się
w niej, torturując samą siebie. Abym pamiętała to obrzydzenie i ten ból. Przyjdą
kolejne bitwy. Umrze jeszcze więcej ludzi, bez względu na kolor krwi. To wojna.
To rewolucja. Następni także zginą w walce. Zapomnieć oznacza znów skazać ich
na straszny los, tak jak tych, którzy przyjdą po nas.
Gdy wchodzę na stopnie wieży rządowej, wkładam dłonie do kieszeni
i zaciskam je w pięści. Czuję ukłucie sztyftu kolczyka, a czerwony kamień wydaje
się ciepły w mojej dłoni. Powinnam wyrzucić go przez okno. Jeśli jest coś, o czym
powinnam zapomnieć, to właśnie o tym.
Ale kolczyk zostaje.
Razem z Farley znów wkraczamy na salę obrad. Wzrok nieco mi się rozmazuje,
ale staram się szybko wrócić do robienia tego, co umiem. Obserwowania.
Zapamiętywania. Szukania dziur w wypowiadanych zdaniach, doszukiwania się
sekretów i kłamstw w tym, czego nie wyrażają. To cel i jednocześnie sposób na
rozproszenie uwagi. I wtedy zdaję sobie sprawę, dlaczego tak się rwałam, by tu
wrócić, mimo że miałam wszelkie prawo, by stąd uciec.
Nie dlatego, że to ważne. Nie dlatego, że pewnie się na coś przydam.
Ale dlatego, że jestem samolubna, słaba i przestraszona. Nie mogę być ze sobą
sama. Nie teraz, jeszcze nie.
Siadam więc, słucham i obserwuję.
I mimo tych wszystkich zajęć czuję jego spojrzenie.
Strona 19
ROZDZIAŁ 2
EVANGELINE
Byłoby tak łatwo ją zabić.
Na szyi Anabel Lerolan wrzeciona w kolorze różowego złota przeplatają się
z czerwonymi, czarnymi i pomarańczowymi klejnotami. Jeden ruch i mogłabym
przeciąć żyłę tej Niwecznicy. Pozwolić, by wraz z krwią rozlał się cały ten jej
spisek. Zakończyć jej życie i te zaręczyny na oczach wszystkich tu zebranych.
Mojej matki, ojca, Cala – nie wspominając o Czerwonych przestępcach
i dziwadłach z zagranicy, z którymi najwyraźniej jesteśmy teraz sprzymierzeni. Ale
nie Barrow. Ona jeszcze nie wróciła. Pewnie nadal gdzieś wypłakuje sobie oczy, że
straciła swojego księcia.
Oczywiście oznaczałoby to kolejną wojnę, rujnującą sojusz, który i tak
pokrywa już pajęczyna pęknięć. Czy mogłabym zrobić coś takiego – oddać swoją
lojalność w zamian za szczęście? Czuję wstyd, zadając to pytanie, nawet jeśli tylko
w myślach.
Starsza kobieta musi czuć moje spojrzenie. Na moment na mnie zerka i na jej
ustach pojawia się uśmieszek wyższości, gdy opiera się wygodnie na krześle
tronowym, odziana w olśniewające czerwień, czerń i pomarańcz.
To barwy rodu Calore, nie tylko domu Lerolan. Jej lojalność jest wręcz
irytująco wyraźna.
Cała drżąc, spuszczam wzrok i skupiam się na swoich dłoniach. Jeden
z paznokci jest paskudnie pęknięty. Złamany w walce. Robiąc wdech, formuję
pazur z jednego z tytanowych pierścionków i naciągam go na czubek palca.
Wygląda teraz jak ptasi szpon. Stukam nim o ramię krzesła, nawet jeśli tylko po to,
Strona 20
by zirytować matkę. Zerka na mnie z ukosa, co jest jedynym dowodem jej pogardy.
Fantazjuję o zabiciu Anabel odrobinę za długo i tracę orientację co do
przebiegu obrad i tego, co knuje każda ze stron. Jesteśmy mniej liczni, w naradzie
uczestniczą tylko przedstawiciele naszych naprędce zjednoczonych frakcji.
Generałowie, lordowie, kapitanowie i monarchowie. Przemawia przywódca
Montfortu, potem ojciec, potem Anabel i znów od nowa. Wszyscy powściągliwym
tonem, wymuszając sztuczne uśmiechy i puste obietnice.
Żałuję, że nie ma tu Elane. Powinnam była wziąć ją ze sobą. Prosiła mnie, bym
pozwoliła jej jechać. Szczerze mówiąc, nawet błagała. Elane zawsze chce być
blisko mnie, nawet w obliczu zagrożenia. Staram się nie myśleć o naszych
ostatnich wspólnych chwilach, jej ciele w moich objęciach. Jest chudsza niż ja, ale
ma takie miękkie ciało. Ptolemejusz stał przed moimi drzwiami i pilnował, by nikt
nam nie przeszkodził.
– Pozwól mi ze sobą jechać – szepnęła mi do ucha kilkanaście, a może kilkaset
razy.
Ale jej ojciec tego zabronił, i mój też.
„Wystarczy, Evangeline”.
Teraz przeklinam samą siebie. Nigdy by się nie dowiedzieli przy całym tym
zamieszaniu. Elane jest przecież Cienistą, a niewidzialną dziewczynę łatwo
przemycić. Toli by nam pomógł. Nie zabroniłby żonie, by mu towarzyszyła, nie,
gdybym poprosiła go o pomoc. Ale nie mogłam. Najpierw należało zwyciężyć
bitwę – bitwę, w której wygrana nie była dla mnie taka oczywista. A nie miałam
zamiaru podejmować tego ryzyka razem z nią. Elane Haven jest utalentowana, ale
to nie wojowniczka. A w zarzewiu walki tylko by mnie dekoncentrowała
i przysparzała powodów do zmartwień. Wtedy nie mogłam sobie pozwolić ani na
jedno, ani na drugie. Ale teraz…
„Przestań”.
Zaciskam palce na ramionach krzesła tronowego, pragnąc roztrzaskać na
strzępy kawałek żelaza. W Grani liczne metalowe galerie stanowią dla mnie łatwą