Armer Karl Michael - Miasto - Labirynt

Szczegóły
Tytuł Armer Karl Michael - Miasto - Labirynt
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Armer Karl Michael - Miasto - Labirynt PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Armer Karl Michael - Miasto - Labirynt PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Armer Karl Michael - Miasto - Labirynt - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Karl Michael Armer - Miasto - Labirynt Elektroniczna opowieść miłosna Oto jedna z tych naładowanych elektrycznością nocy, kiedy wiatr wieje od zachodu, a licznik Geigera tyka jak szalony. Powietrze, dostające się do środka przez otwarte okno, jest ciężkie i sprawia, że ciarki przechodzą po skórze. Druga nad ranem. Miasto jeszcze śpi, a ja siedzę przed monitorem i myślę o tobie, Katarzyno. Wciskam klawisz i na ekranie pojawia się twoja twarz. Mój Boże, jaka jesteś piękna! Wpatruję się w ciebie tak długo, aż zaczynają łzawić mi oczy. Odwracam wzrok i wtedy dostrzegam swoje odbicie w ciemnej szybie okiennej: słabo oświetloną twarz i okulary odbijające jasny prostokąt ekranu. A w tym jasnym prostokącie jesteś ty, Katarzyno. Drobna i nieskazitelna, jak zawsze. Kręcę głową to w lewo, to w prawo, a twój obraz wędruje po szkłach okularów. Odbicie odbicia zakodowanej pamięci. Trafne określenie. Odbitka z trzeciej ręki. Nie pozostało mi już nic innego, odkąd cię utraciłem, odkąd zaginęłaś w ziemi niczyjej swoich elektronicznych marzeń. Cholerne taśmy RELEX. Zużyte przyciski wydają ciche trzaski pod moimi palcami, wykonującymi swój precyzyjny taniec po klawiaturze. Zaczynasz się poruszać, odchylać do tyłu, twoja twarz jest tak nieskończenie miękka. - Chodź - szepczą twoje wargi. Powoli zdejmujesz przez głowę bluzeczkę. - Nie! Przerywam program. Nie, Katarzyno, nie mogę ci tego zrobić. Nie uczynię z ciebie bezbronnego obiektu własnych pragnień. To, co właśnie ukazało się na ekranie, nie wydarzyło się nigdy w rzeczywistości, to tylko uzewnętrznienie mojej olbrzymiej tęsknoty, fantazja, którą tej samotnej, spoconej nocy przekształciłem w ruchome obrazy za pomocą wideosortera. To całkiem proste. Każdą dającą się wymyślić scenę można urzeczywistnić dzięki elektronice. Masz wroga, którego nienawidzisz? Żaden problem. Możesz go upokorzyć, poddać wymyślnym torturom, nawet zabić. Potrzebny ci jest tylko odpowiedni program - a jest ich pod dostatkiem - i zdjęcie tego osobnika. Wideosorter miesza jedno z drugim i potem możesz już zrobić ze swoim wrogiem to, co ci się żywnie podoba. Wszystko rozgrywa się wprawdzie tylko na ekranie, ale ponieważ obecnie i tak odbieramy naszą rzeczywistość niemal wyłącznie poprzez ekran, wydaje nam się, że odbywa się to naprawdę. To tak jak stechnicyzowane czary voodoo: obraz twego wroga zostaje zaczarowany. Jesteś panem elektronicznych Zombie. Ty także jesteś teraz takim Zombie, Katarzyno. Żyjesz połowicznie w fantastycznym świecie programu ARCADIA, a mnie porzuciłaś, zostawiłaś samego. Dlaczego to zrobiłaś? Wiem, pomiędzy nami istniał olbrzymi, groteskowy problem, ale przecież mogliśmy się z nim uporać. Ty natomiast uciekłaś w ten świat łąk i lasów, świat, w którym zawsze świeci słońce, ptaszki ćwierkają, drzewa szumią na wietrze i nie istnieje coś takiego jak nienawiść. Piękna jest ARCADIA, to prawda, powinnaś jednak wiedzieć, jak bardzo mi ciebie brak. Ale tu gorąco! Moje myśli krążą po głowie, jak da karuzeli. Pędzą wkoło, ciągle tylko wkoło, nie idą do przodu. Muszę z kimś porozmawiać. Może Aleksandra jeszcze nie śpi. Ale kiedy wchodzę do jej pokoju, widzę od razu, że nic z tej rozmowy nie będzie. Aleksandra leży płasko na swoim okrągłym, szykownym superłożu, z hełmem kontaktowym na głowie i błogim uśmiechem marzyciela programu RELEX na twarzy. Jest teraz gdzieś bardzo daleko, w innym życiu. Powinienem był to przewidzieć. Ostatnio była raczej niedostępna. Z pewnością woli syntetyczne przygody, pompowane do jej głowy przez komputer RELEX, od rzeczywistości. Wodzę wzrokiem po naszym obszernym mieszkaniu, w którym cicho pomrukuje urządzenie klimatyzacyjne, przenoszę go na wysokie okna, zajmujące całą wysokość ściany. Oświetlone wieżowce miasta wznoszą się ku niebu jak piękne pomniki. Na najwyższym wierzchołku wieży, miga krążący wokoło, czerwony sygnał świetlny i oblewa różowym blaskiem przeciągające za nim chmury. Całe miasto pogrążone jest w elektronicznym śnie. Czasem wydaje mi się, że jestem jedynym, który czuwa nocą w tym wielkim mieście - i świadomość ta daje mi osobliwe poczucie smutku i samotności. Aleksandra pojękuje przez sen. Wygląda na to, że w tym widmowym świecie, powstałym w jej głowie ze sterowanych przez komputer elektrycznych impulsów, rozgrywa się właśnie coś dramatycznego. Patrzę na pustą powłokę programu RELEX, jaki właśnie przeżywa. "Caryca Katarzyna i jej pułk przyboczny". Ciągle ten sam kicz! Wybiera tylko takie programy, w których może być Kleopatrą, Messaliną lub Lukrecją Borgią. Oto, czego jej trzeba: luksusu, władzy i mężczyzn. Do luksusu przywiązywała zawsze największą wagę. Byle tylko żadnych niewygód, a tym bardziej bólu! Nie zdobyła się nawet na dziewięciomiesięczną ciążę, aby mieć własne dziecko. Tuż po zapłodnieniu powierzyła donoszenie ciąży zastępczej matce. Idealne rozwiązanie. Bardzo wygodne. Nie chodziło tu przecież o nic poważnego, jak na przykład ó wybór garderoby lub fryzjera, lecz tylko o dziecko. Uciążliwy, aczkolwiek drobny nabytek, nie wymagający większego poświęcenia. I właśnie dlatego nie nazwę cię nigdy matką. Dla mnie pozostaniesz na zawsze Aleksandrą, żoną mojego ojca. Ale dzisiejszej nocy porozmawiałbym chętnie nawet z tobą, cóż, kiedy ty udaremniłaś to w sobie tylko właściwy sposób. - Nie ma nic ważniejszego niż rodzina - odzywam się na głos, aby przerwać tę cholerną ciszę. - Właśnie to ciepło, poczucie bezpieczeństwa; dzięki temu staje się na nogi. Zatrzaskuję za sobą drzwi i idę z powrotem do swojego pokoju. Jest tu tak ciepło, że momentalnie oblewa mnie pot. Ale to mi nie przeszkadza. Pocenie się, to przynajmniej oznaka życia w tym wysterylizowanym świecie. Z tego też powodu nie włączam nigdy urządzenia klimatyzacyjnego, co z kolei powstrzymuje Aleksandrę przed złożeniem wizyty w moim pokoju. Sama myśl o tym, że mogłaby się spocić, jest dla niej nie do zniesienia, dla tej dobrze wychowanej pani de Keyser, trawionej przez skryte pragnienia. O tym wszystkim zapominam jednak w chwili, kiedy wciskam przycisk sterowania, a na ekranie pojawia się znowu twoja twarz, Katarzyno. Jak zawsze, przeszywa mnie słodkie uczucie bólu, przypominające mi, że nie zobaczymy się już nigdy i że przedtem było nam ze sobą bardzo dobrze. Przynajmniej nikt nie odbierze mi tych wspomnień. Nasza love story miała dość niezwykły początek. Kiedy spotkałem cię po raz pierwszy, mogłaś zapoznać się jednocześnie z moim ciosem. Tym, co cię uderzyło, był szinai, drewniany miecz samurajski stosowany w walce kendo. Działo się to około północy w tej części miasta, gdzie mieszczą się muzea i gdzie zwyczajowo już spotykali się o tej porze wojownicy. Wojownicy, czyli tacy wariaci jak ja, którzy nie chcą dać się ogłupić przez programy RELEX, lecz poszukują prawdziwego życia. Odnajdują je właśnie w walce, dlatego że tu wszystko jest prawdziwe: podniecenie, ból, krew. Policja nie zawraca sobie nami głowy, my zaś odbywamy o tej godzinie duchów, pomiędzy gmachami muzeów, nasze rytualne walki. My, odszczepieńcy, psychopunki, czerpiący swoje uczucia nie z programów komputerowych lub narkotyków, lecz ze swojej własnej adrenaliny. Tamtej nocy właśnie przybyłem na miejsce walki, kiedy nagle jakiś typek zagrodził mi drogę kocim ruchem, sprawiającym wrażenie szybkiego i jednocześnie majestatycznie powolnego. Napastnik miał na sobie czarne, skórzane ubranie, wywatowane w ramionach tak groteskowo, że wydawało się, jakby był obdarzony skrzydłami. Włosy skrywał dziwaczny hełm ze skóry i stali, a oczy ginęły pod czarnymi goglami. Miecz szinai trzymał zgodnie z rytuałem: oburącz, wyciągnąwszy dłonie przed siebie, końcem ostrza pionowo ku górze. - I co? - zapytał. - Zgoda - odparłem. W następnej chwili nasze miecze zderzyły się ze szczękiem. Sytuacja nie była wesoła. Już wkrótce zorientowałem się, że nigdy jeszcze nie miałem przed sobą tak groźnego przeciwnika. Przez cały czas byłem w defensywie, a opadające ku mnie drewniane ostrze miecza mogłem odeprzeć dosłownie w ostatnim ułamku sekundy. Kiedy zacząłem nastawiać się psychicznie na porażkę, czarny samuraj potknął się o pustą puszkę po coli i na moment wypadł z rytmu. Wykorzystałem tę szansę i z całej siły zadałem cios. Przeciwnik runął na ziemię. Walka była zakończona. W ten sposób poznałem cię, Katarzyno, gdyż zaraz potem podniosłaś się z ziemi i niechętnym gestem zdjęłaś z głowy hełm; przekonałem się wówczas, że jesteś najpiękniejszą dziewczyną, jaką kiedykolwiek widziałem i zobaczę w przyszłości. - Mogłabym posiekać cię na drzazgi - powiedziałaś gniewnie. Mój Boże, jak piękna byłaś w tym momencie. Bez słowa skinąłem głową. Rozwiązałaś węzeł na karku. Nieokiełznana grzywa czarnych loków zsunęła ci się na ramiona. Odrzuciłaś włosy do tyłu, potrząsając głową w taki sposób, że myślałem, iż oszaleję. Machinalnie, nie zdając sobie nawet z tego sprawy, uformowałem swoje myśli w słowa: - Jesteś śliczna - powiedziałem. Roześmiałaś się. - Wiem o tym. I to dopełniło miary. Odkąd sięgnę pamięcią, czułem zawsze przewagę nad innymi - oprócz ojca. Teraz jednak patrzyłem w twoje mglistoszare oczy i wiedziałem, że od tego momentu czeka mnie walka. Oto moje wyzwanie. Chyba jednak i ty dostrzegłaś we mnie coś, co robiło na tobie wrażenie, gdyż od tego czasu widywaliśmy się częściej. Spotykaliśmy się zawsze w tym samym miejscu, ale nie nudziliśmy się nigdy. Zresztą nie mieliśmy wyboru: nie było już prawie kawiarń, kin czy dyskotek. Żyliśmy w widmowym mieście. Cała Ziemia jest taką widmową planetą. Pracują wyłącznie maszyny i kilka niepoprawnych typów. Reszta ludzkości spędza życie na marzeniach, pod dyktando programów RELEX. Rozmawialiśmy i o tym. - Próbowałaś kiedyś? - zapytałem. - Jeden raz - powiedziałaś. - I co? Przyjemnie było? - Przyjemnie - twoje oczy spoglądały teraz łagodnie. - Cudownie. Byłam w programie ARCADIA. Było tak spokojnie, idyllicznie. Najchętniej zostałabym tam na zawsze. - To dlaczego nie próbowałaś tam wrócić? - Ponieważ jestem zwolenniczką prostych rozwiązań - wyjaśniłaś. Potem spojrzałaś na mnie i przez dłuższą chwilę nie odrywałaś wzroku. - A poza tym nie muszę się odurzać, aby być szczęśliwą. Sposób, w jaki to powiedziałaś, napełnił mnie dumą. A kilka tygodni później udałaś się znowu do ARCADII. Och, Katarzyno! Moje palce tańczą znowu po lepkiej od potu klawiaturze. Cyfrowe zdjęcia, jedno po drugim, ukazują się na ekranie i znikają z powrotem. Są to wyłącznie twoje zdjęcia, cały elektroniczny album. Ja zaś siedzę, patrzę i marzę. Potem wszystko mija. Siedzę w bezruchu przed pustym ekranem i nie wiem, co mam robić. Jak zwykle w takich wypadkach pozostaje mi tylko jedno: porozmawiać z ojcem, którego kocham jeszcze w tym samym stopniu, co przed czterema laty, kiedy umarł. Wprowadzam płat pamięci i aktywizuję program. Ekran rozjaśnia się ponownie, ukazuje się na nim twarz mojego ojca. Uśmiecha się do mnie, jak gdyby mógł mnie naprawdę dojrzeć. - Och, wizyta - mówi. - Zaraz zgadnę. Czy to ty, Robin? Czuję falę ciepła w okolicy serca. Chwilowo zapominam, że w rzeczywistości nie rozmawiam wcale z ojcem, lecz z zakodowanym elektronicznie modelem osobowości. - Tak, tato - mówię. - To ja, Robin. Kiwa głową. - To ładnie, że znowu znalazłeś dla mnie trochę czasu. Jaki mamy dziś dzień? - Dziesiąty sierpnia 2022. - Och, gratuluję. A więc ukończyłeś właśnie siedemnaście lat - potrząsa głową. - Mój Boże, ależ ten czas leci! Pamiętam jeszcze, jak miałeś dwanaście lat dwa tygodnie temu - urywa i marszczy brwi. Przez chwilę sprawia wrażenie bezradnego, jak gdyby jego program zawierał jakiś koszmar. - Bzdura! Jakie dwa tygodnie! Chciałem oczywiście powiedzieć cztery lata temu. Hmm, a więc jesteś już prawie dorosły. Szkoda, że nie mogę cię teraz zobaczyć. - Tak - mówię - rzeczywiście szkoda, że nie możesz mnie widzieć - głos mam trochę ochrypły. Mój ojciec jest uczuciowy nawet jako elektroniczna kopia. - No cóż, trudno - mówi z uderzającą wesołością w głosie. - Czy mógłbym coś dla ciebie zrobić, Robinie? Nie wiem, od czego zacząć. Niezdecydowanie przesuwam ręką po plastykowej obudowie komputera. - Gdybyś był tu teraz przy mnie - mamroczę. - Przecież jestem przy tobie. - To prawda, ale... - waham się przez chwilę - ale nie tak naprawdę. Wiesz, co mam na myśli. I nie rozwijasz się dalej. Właśnie dlatego stajesz mi się obcy. Opracowałeś ten program, który cię przedstawia, cztery lata temu, na dwa tygodnie przed... twoją śmiercią. To program perfekcyjny, ale nie przyjmuje nic nowego. Wszystko, o czym mówię ci dziś, zostaje wprowadzone do pamięci tymczasowej, a następnym razem okazuje się, że nic z tego nie zapamiętałeś. Ciągle muszę opowiadać ci od początku, co wydarzyło się na świecie. Za każdym razem myślisz, że mam dwanaście lat. To bardzo utrudnia sytuację. - Rozumiem - uśmiecha się. - Istnieje program, jakiego nie udało mi się umieścić na rynku. Dzięki niemu można wprowadzać uzupełnienia do istniejącego programu dowolną ilość razy i to za pomocą dynamicznego sprzężenia zwrotnego pomiędzy poszczególnymi częściami, to znaczy... Wygłasza długi wykład, z którego wynika, że dzięki temu programowi o nazwie MERGER mogę wprowadzić do jego modelu osobowości jako doświadczenie każdą przeprowadzoną z nim rozmowę. To robi na mnie wrażenie. - Wspaniale - mówię. - Nic dziwnego, że to właśnie ty opracowałeś pierwszy program RELEX. Z posępną miną potakuje. - Tak, ale teraz myślę, że nie powinienem był się za to brać. Do diabła, ma rację! Gdyby nie te nieszczęsne programy, Katarzyna nadal byłaby przy mnie. Ale jemu chodzi oczywiście o coś innego. Chciał przez to powiedzieć, że mimo woli zniszczył naszą cywilizację. RELEX to skrót. Cała nazwa brzmi: Real Life Experience. Kiedy program RELEX zostaje wprowadzony do systemu nerwowego człowieka, delikwent przeżywa wydarzenia tak, jak gdyby odbywały się w rzeczywistości. To tak jak w kinie, tylko że tu uczestniczy się w tym samemu. Możesz na przykład nie tylko patrzeć na Roberta de Niro, ale stać się nim. Albo Sylwestrem Stallone. Lub Tarzanem. Albo nawet Marilyn. Jest to oczywiście piękniejsze niż prawdziwe życie. I w ten sposób wszyscy ulegli urokowi programów RELEX. Z opłakanymi skutkami. - Robin. Nikomu nie zależy już na tym, aby zarabiać pieniądze. Przecież program RELEX, w którym można żyć w nieprawdopodobnym luksusie jako multimilioner, jest o wiele lepszy. Nikt nie wyjeżdża na urlop. RELEX zapewnia wymarzony urlop z dostawą do domu, a raczej: z dostawą do mózgu. Nikt nie myśli o tym, aby się zakochać, nikt nie chodzi do restauracji, aby zjeść coś dobrego. Wszystko dzięki programowi RELEX, tyle że w sposób bardziej doskonały. Ludzie nie mogą się już bez tego obyć, marnotrawią życie w błogich marzeniach oferowanych przez RELEX. A świat w tym czasie ulega zagładzie. - Robinie - czy mnie słyszysz? Otrząsam się z natłoku myśli. - Przepraszam. Bardzo mi przykro. Myślałem o programie RELEX. Jeden wynalazek, a jak bardzo zmienił świat. Aż trudno w to uwierzyć. Ojciec wzdycha. - Przecież nie chciałem tego. - Oczywiście, tato, nie chciałeś tego. Nikt nie był bardziej przerażony konsekwencjami tego wynalazku, niż ty sam. To zmartwienie zabiło cię, nieświadomie sam siebie skazałeś na karę śmierci. Usiłuje zmienić temat. - Jak się mają twoi przyjaciele? - pyta. - Co z Mickiem? - Nie żyje. Kalifornijska ruletka. - Kalifornijska ruletka? - Tak. Istnieje kilka drobnych firm, które wbudowują w swoje programy zabezpieczenie przed pirackimi próbami kopiowania. Urządzenie niszczy komputer, ale jednocześnie intruza. Huk, wielki wybuch, rozumiesz? Tak jakby eksplozja bomby atomowej w głowie. Oficjalnie nazywają to śmiercią mózgu. Są tacy, dla których kopiowanie stało się próbą męstwa. Przełączają na kopiowanie, włamują się do programu i czekają, czy wybuchnie. Jeżeli przeżyją, stają się wielkimi bohaterami, jeżeli nie, to... pokój ich neuronom! - Czegoś bardziej zwariowanego nie słyszałem od dawna! - Ojciec nie ukrywa nawet swego ogromnego zdziwienia. - Czyżby życie znaczyło dla nich tak mało? - A czym jest życie, tato? To tylko elektryczne impulsy w głowie, mówiące nam, co jest rzeczywistością. A może być zupełnie inaczej. Może się mylimy. Może jesteśmy programami z zakodowanymi iluzjami życia. Może to wszystko, co tu widzimy - szerokim gestem obejmuję pokój, całe miasto, noc i gwiazdy - może to wszystko jest tylko programem z małej, srebrnej dyskietki, tylko że jeszcze się w tym nie połapaliśmy? - Przestań! - krzyczy ojciec. - Przestań! Naprawdę go przeraziłem. Czyżby uwierzył w te moje idiotyczne pomysły? Czyżby uważał, że to jest możliwe? Czuję zimny dreszcz przebiegający mi po krzyżu. - Wybacz - mówię. - Jestem teraz tak skołowaciały, że nie można nawet ze mną porozmawiać. Właściwie chciałem cię prosić o radę w sprawie Katarzyny, ale... - Kto to jest Katarzyna? - No - odpowiadam - tego się nie da wyjaśnić tak po prostu. Może innym razem. - Nachylam się nad pulpitem i wyłączam program. Nie wiem nawet, dlaczego to zrobiłem. Po prostu taki impuls. I znowu jestem sam w tym gorącym pokoju. Sam ze wspomnieniami o tobie, Katarzyno. Byłaś zawsze pełna niespodzianek. Upłynęło sześć tygodni naszej znajomości, zanim zaprosiłaś mnie do siebie do domu. Twój sposób bycia, narzucanie innym swojej woli, pewność siebie - wszystko to przemawiało za tym, że pochodzisz z jakiegoś bogatego domu. A potem stałem w tym twoim śmiesznym, małym, zagraconym mieszkaniu, w ponurym domu czynszowym w pobliżu dworca kolejowego, a ty wskazałaś na ociężałą, korpulentną kobietę i powiedziałaś: "To moja matka. Zarabia pieniądze jako zastępcza matka. Mój ojciec porzucił nas." Nie były to takie stosunki rodzinne, jakich się spodziewałem. Zastępcza matka. Ten zawód nie cieszył się szczególnym poważaniem. Ale ja nie zwracałem na to uwagi. Nie wiem dlaczego, ale twoja matka spodobała mi się od pierwszego wejrzenia. Podobało mi się również twoje małe mieszkanie, dawało bowiem poczucie ciepła. Panował tu dobry klimat. Tego wieczoru wiedziałem, że obserwujesz mnie uważnie. Ponieważ przekonałaś się, że moja pozytywna reakcja była szczera, oznaczało to, że zdałem na piątkę twój ostatni test. Od tej pory w naszej miłości nie było żadnych "jeżeli" i "ale". Odwiedzałem was tak często, jak tylko to było możliwe. Twoja matka miała wszystkie te cechy charakteru, które powinny posiadać zastępcze matki. Była spokojna, zrównoważona i lubiła siedzieć w domu. W ciągu swoich ośmiu ciąży przeczytała mnóstwo książek i umiała wspaniale opowiadać. Był to piękny okres - aż do tego strasznego wieczoru. Twoja matka opowiedziała właśnie kilka śmiałych wspomnień z czasów swojej młodości - w XX wieku ludzie nie byli tak konserwatywni jak dziś - i zatopiona w myślach maczała wargi w filiżance z herbatą. - Posłuchaj, Robinie - odezwała się nagle - znam cię od dłuższego czasu, ale wiem tylko, jak masz na imię. Jak ty się właściwie nazywasz? - Robin de Keyser - odparłem. Filiżanka wypadła jej z ręki, herbata rozlała się, zostawiając na śnieżnobiałym obrusie ciemne plamy. Gdybym wleciał do pokoju przez okno jako duch, nie przeraziłbym jej chyba bardziej. - De Keyser - wyszeptała. - Czy to twój ojciec wynalazł ten idiotyczny RELEX? - Tak - odpowiedziałem niepewnie. Skinęła głową. Drżącą ręką przesunęła po twarzy, na moment przycisnęła palce do opuszczonych powiek. - Idź już, Robinie - powiedziała zmęczonym głosem. - Idź i nie wracaj tu nigdy. Byłem jak sparaliżowany. Krew uderzyła mi do głowy. - Ale co się stało? - zapytałem. - Dlaczego? Obrzuciła mnie wzrokiem, w którym mieszały się ze sobą miłość i ból. - Proszę cię, idź już - powtórzyła. A ty? Wzruszyłaś bezradnie ramionami i odprowadziłaś mnie do drzwi. Na schodach objęliśmy się, zupełnie zdezorientowani, i przywarliśmy do siebie w długim pocałunku. To był nasz ostatni pocałunek. Następnego dnia dowiedziałem się, że jesteś moją siostrą. Właściwie to wszystko było jeszcze bardziej skomplikowane; nasz stopień pokrewieństwa nie miał jeszcze wtedy żadnego określenia, tak był niezwykły. Twoja matka była właśnie tą zastępczą matką, która zamiast Aleksandry donosiła ciążę, wydając mnie na świat. Urodziła więc nas ta sama kobieta, w pewnym sensie byłem twoim starszym o rok bratem. Nie wiedzieliśmy jednak o tym, kiedy połączyło nas uczucie miłości. Jak widać, nie istnieje coś tak nieprawdopodobnego, aby nie mogło się kiedyś wydarzyć. Dla ciebie był to prawdziwy cios. - Między nami wszystko skończone - powiedziałaś. - Jesteśmy rodzeństwem. Próbowałem cię uspokoić. - Tak naprawdę nie jesteśmy ze sobą spokrewnieni - oponowałem. - Geny odziedziczyłem po mojej matce, nie po twojej. Nie dałaś się jednak przekonać. Obstawałaś przy tym, że jesteśmy dziećmi tej samej matki, a więc nie powinniśmy się kochać. Od tej pory przestałem cię widywać. Od znajomych dowiedziałem się, że znalazłaś ukojenie i spokój w ARCADII. Płakałem i kląłem ile wlezie, bałem się o ciebie, wiedziałem bowiem, że kto choć raz zacznie z programami RELEX, ten jest skończony. Sama myśl o tym, że mogłabyś uzależnić się od RELEX - u tak jak Aleksandra, doprowadzała mnie do szału. Rzeczywistość okazała się jeszcze gorsza. Pewnego dnia udałaś się do ARCADII i już nigdy nie wróciłaś. Dobrowolnie przekroczyłaś tę niewidzialną granicę, stając się elegrantem, czyli elektronicznym emigrantem. U ludzi niezrównoważonych może się zdarzyć, że moc wejściowa programu osiąga punkt krytyczny, a świat fantazji w głowie zaczyna żyć własnym życiem. Nawet bez impulsów z komputera pozostaje się wtedy w wybranym uprzednio programie. Świat programu RELEX zastępuje rzeczywistość. Przebąkuje się już o tym, że w tym stadium jest się nieśmiertelnym, jako że posiada się już wyłącznie myśli, ciało jest iluzją. Według mnie jest to jednak bzdura, gdyż ciało pozostaje w naszym świecie jak pusta powłoka. Kiedy ono umiera, kończy się też nasz byt w świecie RELEX - u. Ale tak naprawdę, nikt nie wie, jak to właściwie jest. Ty też jesteś teraz tylko taką powłoką, Katarzyno. Zgoda, mam zakodowaną . symulację osobowości, nigdy jednak jeszcze nie zaktywizowałem tego programu. Myślę, że nie wytrzymałbym tego, gdybyś jeszcze ty zaczęła rozmawiać ze mną przez ekran. Nie wiem już, co robić. Włączam elektroniczną muzykę medytacji, dopasowując rytm muzyki do bicia mego serca. To działa na mnie zawsze uspokajająco. Pozwalam się powoli unosić na harmonijnych wibracjach, dryfując w kierunku odległego horyzontu. I nagle przychodzi olśnienie. Jest wyjście! Zintegruję model osobowości Katarzyny z programem MERGER mojego ojca w programie ARCADIA. Potem udam się tam, ponieważ wiem, że czeka na mnie gdzieś w tamtym świecie. I nigdy więcej tu nie wrócę. Bez wahania przystępuję do działania, wykonując niezbędne czynności. Podczas gdy komputer przeprowadza integrację danych, wstaję i podchodzę do okna. Po raz ostatni spoglądam na moje miasto nocą - widok, jakiego nie ujrzę już nigdy. Z muzyką w tle to wszystko sprawia wrażenie nierzeczywiste, jakby było tylko kadrem z filmu. A może to rzeczywiście tylko projekcja? Któż to może wiedzieć? Rzeczywistość jest dziś tak podziurawiona jak sito. Nie można już na niczym polegać. Ludzie przeżywają przygody, jakich wcale nie przeżywali, fałszywa rzeczywistość jest bardziej prawdziwa niż ta prawdziwa. Zwierzęta w zoo zostały wynalezione przez techników genetycznych, prezydent Stanów Zjednoczonych nazywa się John F. Kennedy i jest programem komputerowym. Moja matka nie jest moją matką. Mój ojciec nie żyje, ale właśnie z nim rozmawiałem. Rzeczywistość to słowo pozbawione wszelkiej wartości. Gra bez reguł. Dlatego ustalę teraz moje własne reguły. Nowy program ARCADIA jest gotowy do startu. Wkładam hełm kontaktowy. Przechodzą mnie ciarki. Wieżowce widoczne za oknem zaczynają rozpływać mi się w oczach. Bez wahania wciskam przycisk rozruchu i stoję już na polnej drodze w ARCADII. Obok mnie złocistożółte łany pszenicy falują na wietrze. Droga wiedzie na pagórek, zza którego wystaje wieża kościelna. Gdzieś w oddali stuka dzięcioł. Kolory są wyraźne, w powietrzu roznosi się zapach wilgotnej ziemi. Na zachodzie przesuwają się ciemne chmury. Cały krajobraz spina podwójna tęcza. Oddycham głęboko i wyruszam przed siebie, na spotkanie tęczy. Wiem, że odnajdę cię tam, Katarzyno. Przełożył Mieczyslaw Dutkiewicz