Alex Kava - Maggie O'Dell 0.5 - Przedsmak zła

Szczegóły
Tytuł Alex Kava - Maggie O'Dell 0.5 - Przedsmak zła
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

Alex Kava - Maggie O'Dell 0.5 - Przedsmak zła PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd Alex Kava - Maggie O'Dell 0.5 - Przedsmak zła pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Alex Kava - Maggie O'Dell 0.5 - Przedsmak zła Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

Alex Kava - Maggie O'Dell 0.5 - Przedsmak zła Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Strona 1 Strona 2 Alex Kava Przedsmak zła Tłumaczenie: Katarzyna Ciążyńska Strona 3 Spis treści Rozdział pierwszy Rozdział drugi Rozdział trzeci Rozdział czwarty Rozdział piąty Rozdział szósty Rozdział siódmy Rozdział ósmy Rozdział dziewiąty Rozdział dziesiąty Rozdział jedenasty Rozdział dwunasty Rozdział trzynasty Rozdział czternasty Rozdział piętnasty Rozdział szesnasty Rozdział siedemnasty Rozdział osiemnasty Strona 4 Rozdział dziewiętnasty Rozdział dwudziesty Rozdział dwudziesty pierwszy Rozdział dwudziesty drugi Rozdział dwudziesty trzeci Rozdział dwudziesty czwarty Rozdział dwudziesty piąty Rozdział dwudziesty szósty Rozdział dwudziesty siódmy Rozdział dwudziesty ósmy Rozdział dwudziesty dziewiąty Rozdział trzydziesty Rozdział trzydziesty pierwszy Rozdział trzydziesty drugi Rozdział trzydziesty trzeci Rozdział trzydziesty czwarty Rozdział trzydziesty piąty Rozdział trzydziesty szósty Rozdział trzydziesty siódmy Rozdział trzydziesty ósmy Rozdział trzydziesty dziewiąty Strona 5 Rozdział czterdziesty Rozdział czterdziesty pierwszy Rozdział czterdziesty drugi Rozdział czterdziesty trzeci Rozdział czterdziesty czwarty Rozdział czterdziesty piąty Rozdział czterdziesty szósty Rozdział czterdziesty siódmy Rozdział czterdziesty ósmy Rozdział czterdziesty dziewiąty Rozdział pięćdziesiąty Rozdział pięćdziesiąty pierwszy Rozdział pięćdziesiąty drugi Rozdział pięćdziesiąty trzeci Rozdział pięćdziesiąty czwarty Rozdział pięćdziesiąty piąty Rozdział pięćdziesiąty szósty Rozdział pięćdziesiąty siódmy Rozdział pięćdziesiąty ósmy Rozdział pięćdziesiąty dziewiąty Rozdział sześćdziesiąty Strona 6 Rozdział sześćdziesiąty pierwszy Rozdział sześćdziesiąty drugi Rozdział sześćdziesiąty trzeci Rozdział sześćdziesiąty czwarty Rozdział sześćdziesiąty piąty Rozdział sześćdziesiąty szósty Rozdział sześćdziesiąty siódmy Rozdział sześćdziesiąty ósmy Rozdział sześćdziesiąty dziewiąty Rozdział siedemdziesiąty Rozdział siedemdziesiąty pierwszy Rozdział siedemdziesiąty drugi Rozdział siedemdziesiąty trzeci Rozdział siedemdziesiąty czwarty Rozdział siedemdziesiąty piąty Rozdział siedemdziesiąty szósty Rozdział siedemdziesiąty siódmy Rozdział siedemdziesiąty ósmy Rozdział siedemdziesiąty dziewiąty Rozdział osiemdziesiąty Rozdział osiemdziesiąty pierwszy Strona 7 Rozdział osiemdziesiąty drugi Rozdział osiemdziesiąty trzeci Rozdział osiemdziesiąty czwarty Rozdział osiemdziesiąty piąty Rozdział osiemdziesiąty szósty Rozdział osiemdziesiąty siódmy Strona 8 Pamięci Patti El-Kachouti (28.12.1954 – 13.11.2016) Twoja dobroć i odwaga zawsze będą dla mnie inspiracją Strona 9 ROZDZIAŁ PIERWSZY Hrabstwo Shenandoah, Wirginia Z czoła skapywał mu pot, ale i tak siłą woli zwiększył tempo. Był w dobrej formie, po prostu wyszedł z wprawy. Podniecenie i adrenalina przyśpieszały mu tętno. Znał na pamięć ukryte w głębi lasu ścieżki, tyle że dawno już tu nie polował. W dole, w pobliżu potoku, wznosiły się okazałe dęby, ale tu, na górze, sosny rosły tak gęsto, że musiał się między nimi przeciskać. Kusza wydawała się cięższa niż zwykle. To przez nią poruszał się wolniej, chociaż przewiesił pasek przez głowę i lewe ramię, by broń znalazła się na plecach. Ale i tak kusza zahaczała o niższe gałęzie, szarpiąc go do tyłu. Powtarzał sobie, że robił to dziesiątki razy, tylko trochę zardzewiał. Każdemu może się zdarzyć. Najważniejsze, że kusza była nowa i lepsza niż poprzednia. Działała szybciej i była wyposażona w laserowy celownik. Sprzedawca w sklepie sportowym zapewnił go, że od trzydziestu czterech do pięćdziesięciu siedmiu kilogramów siły naciągu to więcej niż dość, by trafić jelenia wirginijskiego ze średniej odległości. – Jak szybko? – spytał. – Wystarczająco szybko. – Sprzedawca spojrzał na niego, jakby miał do czynienia ze zwykłym klientem, a nie z doświadczonym myśliwym. – Potrzebuję takiej siły naciągu, żeby prędkość wylotowa Strona 10 wynosiła co najmniej dziewięćdziesiąt jeden metrów na sekundę. Dzięki temu strzała zyska wystarczająco dużo energii kinetycznej, żeby zredukować trajektorię, zwiększyć precyzję strzału i gładko trafić ofiarę. Dopiero wtedy sprzedawca spojrzał na niego z szacunkiem, powoli rozjaśniając twarz w uśmiechu. – W stanie Wirginia nie obowiązuje żadne regulaminowe minimum ani maksimum dla siły naciągu – odparł. – Więcej znaczy szybciej. – Zgadza się, proszę pana. – Więc przejdźmy do dwustu. Sprzedawca znów się uśmiechnął i skinął głową. Już wiedział, że ma do czynienia z nie byle jakim myśliwym. Przeciętni szarzy ludzie często są niedoceniani. Zwykle uważał za dar losu, że postrzegano go jako szarego człowieka. Cieszył się, że się nie wyróżniał. Inni wkładali zbyt wiele wysiłku w to, żeby ich zauważono, natomiast on postępował przeciwnie, robił, co w jego mocy, by zniknąć w tłumie albo – jak w tym przypadku – by dopasować się do otoczenia. Niczym opadające z nieba smużki chmur pojawiła się mgła. Na płaskim terenie jego posuwiste kroki, kiedy szedł po sosnowych igłach, brzmiały raczej jak popiskujące w zabawie wiewiórki niż groźne kroki tropiącego drapieżnika. Znajdując się na górze, już zyskiwał przewagę, ale doświadczony myśliwy powinien znać swoją ofiarę. Przewidzieć każdy jej ruch. Od wielu dni prowadził obserwację. To miejsce przy potoku było bezpieczną przystanią. Po kamieniach spływała krystalicznie czysta woda. To było idealne miejsce do zaspokojenia pragnienia. Dzień wcześniej znalazł informacje o tym terenie i zabrał się do pracy. Zbudował solidną jak skała podporę, na której mógł oprzeć Strona 11 kuszę. Kiedy uklęknął, widział wszystko idealnie. Przed wyruszeniem w drogę odciągnął kurek, pewien, że trzy wbudowane mechanizmy zabezpieczające zapobiegną strzelaniu na sucho. Teraz wystarczyło naciągnąć cięciwę, położyć palec na spuście, wycelować. I czekać. Nie musiał długo czekać. Przez mgłę dojrzał w dole jakiś ruch. Uśmiechnął się pod nosem. Wystarczyły trzy dni i nawet tam, w środku lasu, rodziła się skłonność do pewnej rutyny. Działanie według ustalonych wzorów dawało poczucie komfortu, mogło zażegnać niebezpieczeństwo. Tyle że jednocześnie ten, kto działa rutynowo, staje się przewidywalny. Jego tętno znów zaczęło szaleć. Włoski na karku stanęły mu dęba. Zdawało się, że zakończenia nerwów ożyły, kiedy tak trwał w pozycji gotowy do strzału. Tego właśnie zbyt długo mu brakowało. Tego fantastycznego podniecenia, które rozpala wszystkie zmysły. Trzymał palce na miejscu, w pogotowiu, i patrzył przez celownik. Sekundy zamieniały się w minuty. Cierpliwości, powiedział sobie, starając się ignorować spływającą po plecach strużkę potu. Ani drgnął. Nawet nie mrugnął. Patrzył, jak cel powoli przesuwa się w siatce celownika. Mgła zgęstniała, utrudniając widzenie, lecz on skupił się na jednej plamie koloru, którą rozpoznał, na której polegał. Wycelował, wstrzymując oddech. Wiedział, że ma tylko jedną szansę. Bezbłędna wiązka laserowa. Patrzył, jak strzała trafiła do celu. Precyzyjnie, prosto w nogę. Znów się uśmiechnął. Strona 12 Trzy dni wcześniej, kiedy gra się zaczęła, powiedział tej kobiecie, że pewnie pożałuje zakupu pomarańczowych odblaskowych butów do biegania. Strona 13 DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ Strona 14 ROZDZIAŁ DRUGI Quantico, Wirginia Agentka specjalna Maggie O’Dell wymknęła się do swojego małego, zagraconego pokoju i zamknęła drzwi. Koperta, którą trzymała pod pachą, była wypchana i grubsza, niż się spodziewała. Zirytowała się, czując lekki skok adrenaliny. Przynajmniej zdawała sobie sprawę, że ekscytowanie się zawartością przesyłki było jednak czymś dziwnym. Ktoś mógłby nawet uznać, że chorobliwym. Od kilku lat funkcjonariusze służb ochrony porządku publicznego z całego kraju przesyłali jej informacje dotyczące spraw, których nie byli w stanie rozwikłać. Zazwyczaj nie przysyłali zbyt wiele – skrawki dowodów, niewyraźne polaroidy i niepełne kopie raportów koronera – a wszystko to z nadzieją, że Maggie cały ten bałagan poskłada niczym fragmenty układanki i stworzy logiczną całość. W większości przypadków udawało jej się opracować wyczerpujący profil psychologiczny sprawcy. Co więcej, robiła to, nie będąc na miejscu zbrodni. W ciągu minionych dwudziestu sześciu miesięcy w małym pokoju w czeluściach Wydziału Badań Behawioralnych FBI przygotowała profile psychologiczne, które pomogły zatrzymać i aresztować ośmiu – a przypuszczalnie nawet dziewięciu – morderców. O’Dell zyskała renomę, ale sukces pociągnął za sobą taką liczbę próśb o pomoc, z którą trudno jej było sobie poradzić. Strona 15 Ostatnio stale nosiła przy sobie co najmniej jedną teczkę z dokumentami. Podczas lunchu, pomiędzy spotkaniami czy w domu skulona na sofie kartkowała, przeglądała, raz jeszcze sprawdzała, szukała czegoś, co mogło jej umknąć. Zajmowało jej to niemal cały czas. Greg, mąż Maggie, oskarżył ją, że jest opętana pracą. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy zaczęła się obawiać, że Greg może mieć rację. Tego dnia tak się śpieszyła, by poznać szczegóły nowej sprawy, że nawet nie zjadła lunchu. To fakt, że właśnie dzięki niej wielu morderców straciło szansę na powiększenie listy swych ofiar. Każda pomyślnie zakończona sprawa dawała jej poczucie swoistej mocy. Ale z tą mocą łączyła się ogromna odpowiedzialność, a także równie wielkie zobowiązanie wobec tych, którzy oczekiwali od niej wsparcia. Do tego stopnia, że nie chciała odrzucić żadnej prośby, nie znosiła dokonywać selekcji, wybierać i odrzucać. Niestety – a może na szczęście dla jej psychicznego i fizycznego zdrowia – jej szef, zastępca dyrektora Cunningham, wprowadził pewne ograniczenia. – Musi pani od czasu do czasu odpocząć, agentko O’Dell – powiedział, gdy zaczynała pracę. – Nie mogę dopuścić do tego, żeby się pani wypaliła przed trzydziestką. Maggie niby pamiętała te słowa, ale teraz, gdy znalazła się sama w swoim pokoju, niecierpliwie otworzyła kopertę i wysunęła jej zawartość na biurko. Jej wzrok natychmiast przykuły zdjęcia. To nie były nieostre polaroidy. Na zbliżeniu karku ofiary zobaczyła coś, co mogło być otarciem po sznurze. Na kolejnym zdjęciu widniały ślady po ugryzieniu, czerwone wylewy na miękkiej wewnętrznej części ramienia. Nie sięgnęła po żadne ze zdjęć, by się przyjrzeć z bliska. Zostawiła je tak, jak się ułożyły, wysuwając się z koperty wraz Strona 16 z innymi dokumentami. Cofnęła się, wsparła ręce na biodrach i przekrzywiła głowę, próbując ogarnąć wzrokiem je wszystkie. Po chwili skupiła się na raporcie koronera, nie biorąc go do ręki. Przebiegła wzrokiem pierwszą stronę od początku do środka, aż znalazła to, czego szukała. Denat nazywał się David Robards, lat dwadzieścia jeden, sto siedemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu, sześćdziesiąt osiem kilogramów wagi. W raporcie z autopsji przyczynę śmierci określono jako „nierozstrzygniętą”. Ale Maggie już wiedziała, że pierwsze raporty policyjne mówiły o „utonięciu związanym z alkoholem”. Tylko tyle informacji zgodziła się przyjąć od detektywa Michaela Hogana. Nie krył zdumienia, kiedy go powstrzymała przed przekazaniem większej liczby szczegółów. – Najpierw muszę obejrzeć zdjęcia – wyjaśniła. – Kiedy będziemy rozmawiać następnym razem, poproszę, żeby mi pan w taki sposób opowiedział o miejscu zbrodni, jakbym tam była obok pana. Hogan zgodził się bez słowa sprzeciwu. Wszyscy tak robili. Gdy o tym myślała, dziwiła się, że tak niewielu z nich kwestionuje metody jej pracy, zupełnie jakby była jasnowidząca, a oni nie śmieli zakłócać magii, której nie rozumieli, ale którą szanowali. Była pod wrażeniem, może nawet zbyt podekscytowana tym, że Hogan przesłał jej wyjątkowo bogatą dokumentację sprawy, sporo zdjęć, a nawet kilka plastikowym woreczków z dowodami. Zazwyczaj dostawała znacznie mniej. Zanim jednak na dobre zajęła się przesyłką, raz jeszcze wróciła pamięcią do znanych już jej szczegółów. David Robards był jedną z trzech ofiar, które znaleziono w ciągu dziewięciu miesięcy. Wszystkimi ofiarami byli młodzi biali mężczyźni, studenci college’u, choć z różnych uniwersytetów. Każdy z nich przed Strona 17 zaginięciem bawił się i pił z przyjaciółmi. Ich ciała znaleziono w rzece wiele dni, a czasami tygodni później. Zerknęła na wybór zdjęć. Słowa „związane z alkoholem” nie wyjaśniały otarć po sznurze na karku Robardsa ani tego, co wyglądało na ślad po ugryzieniu na wewnętrznej stronie ramienia. Na dźwięk stukania do drzwi wzdrygnęła się. – Proszę – powiedziała, choć tak naprawdę miała ochotę powiedzieć „odejdź”. Preston Turner uchylił drzwi na tyle, by wsadzić do środka dużą głowę i prawe ramię. Kojarzył się Maggie z futbolistą grającym na obronie, który zabójczą szarżą może zmiażdżyć napastników drużyny przeciwnej. Była pewna, że gdyby tylko miał taką fantazję, mógłby do niej wejść bez pukania, po prostu wyłamując drzwi. – O’Dell, rety, cieszę się, że jesteś – powiedział z uśmiechem. – Delaney ma jakąś rodzinną sprawę. Chciałabyś pojechać ze mną na autopsję? Zawahała się nie dlatego, że jej przeszkodził, ale z powodu niespodziewanego zaproszenia. Żaden z agentów nigdy jej nie prosił, żeby mu towarzyszyła. – Jasne – odparła nonszalanckim tonem, bo tak mówili koledzy, więc i ona powinna. Z tego samego powodu spytała: – Może po drodze zatrzymamy się i coś kupimy na lunch? – Podczas tej rozmowy chowała materiały od Hogana z powrotem do dużej koperty, stojąc do Turnera tyłem. – Bardzo zabawne, O’Dell. Więc Delaney już dał ci cynk. – Jaki cynk? – Powiedział, że nie znoszę autopsji. Odwróciła się i spojrzała na niego, i dopiero teraz zobaczyła Strona 18 jego zaciśnięte zęby i prawą dłoń kurczowo trzymająca klamkę. Agenci Turner i Delaney traktowali ją jak młodszą siostrę, odkąd pomogła im rozwikłać ciągnącą się od trzech lat sprawę seryjnego podpalacza. W minionym tygodniu zaprosili ją nawet w bufecie do tak bardzo pożądanego „męskiego stolika”, gdzie jedli lunch z trzema innymi kolegami. Delaney wpadł do niej parę razy, żeby spytać, nad czym pracuje. Nie miała nic przeciw. Obaj byli szanowanymi agentami, poza tym Maggie było miło, że w zdominowanym przez mężczyzn wydziale są i tacy koledzy, których bardziej interesuje jej talent profilera niż to, jak wygląda w granatowym kostiumie ze spodniami. A jednak nigdy by nie zgadła, że Preston Turner, czarujący twardziel, źle znosi autopsje. – Delaney nic mi nie mówił. – Nie? Uhm. – Turner udawał, że to nic takiego, i zerknął na zegarek, jakby nagle czas stał się bardzo ważny. – Nie jadłam lunchu – wyjaśniła. – Okej, w takim razie gdzieś się zatrzymamy i kupimy ci coś do jedzenia. – Przytrzymał dla niej drzwi. – Prawdę mówiąc, jakoś się nie zmartwię, jeśli trochę się spóźnimy. Strona 19 ROZDZIAŁ TRZECI Hrabstwo Warren, Wirginia Wybrał inny zjazd z międzystanowej. Kiedy człowiek nabiera zbytniej pewności siebie i jeździ stale tą samą drogą, nigdy nie kończy się to dobrze. Chociaż z drugiej strony patrząc, obecnie był bardziej uzależniony od GPS-u, niż sobie tego życzył. Tak czy inaczej, życie to ciągłe ryzyko i dostrzeganie okazji, które inni mijają, bezmyślnie jadąc dalej. Coś o tym wiedział, bo nieprzewidywalne zachowania zawsze mu się opłacały. Aż do tej pory. Po dziesięciu minutach jazdy po asfaltowej dwupasmówce w tylnym lusterku zobaczył radiowóz. Odruchowo zerknął na prędkościomierz. Jeśli w ogóle przekroczył dozwoloną prędkość, to najwyżej o trzy kilometry na godzinę. Mimo to gdy znów podniósł wzrok, w lusterku ujrzał mrugające światła radiowozu pędzącego tuż za nim. To idiotyczne. Nie zrobił nic, co dałoby im prawo do takiego zachowania. Było też o wiele za wcześnie, by zgłoszono kradzież samochodu. Zwolnił i ostrożnie, tylko dwoma kołami, zjechał z asfaltu na błotniste pobocze. Nadstawił uszu, wstrzymując oddech, i siedział absolutnie nieruchomo. Nie szukał nerwowo prawa jazdy, nie sięgnął do przegródki na rękawiczki, gdzie niektórzy właściciele samochodów trzymają dowód rejestracyjny. W każdym razie liczył, że akurat ten właściciel właśnie tam go trzymał. Zamiast Strona 20 tego siedział nieruchomo, nasłuchując jakichś nadzwyczajnych dźwięków, i patrzył w boczne lusterko. Widział, że dupek się nie śpieszy. Czy chodziło o numer rejestracyjny, który temu gliniarzowi z czymś się skojarzył? Wreszcie policjant wysiadł z radiowozu i dumnie ruszył w jego stronę. Znał ten krok. Uniform opięty na piersi i ramionach dla podkreślenia mięśni, nad którymi tak ciężko pracował. Naciągnięte na czoło rondo kapelusza, tak że niemal dotykało oprawy okularów. Powstrzymał złośliwy uśmieszek, kiedy zauważył, że to okulary lustrzanki. No jasne, nie mogło być inaczej. To wszystko wchodziło w skład ich szkolenia. Kurs podstawowy: jak zaznaczać swój autorytet. Czekał, aż dupek znajdzie się o krok od drzwi jego samochodu, dopiero wtedy nacisnął przycisk opuszczający szybę w oknie. – Dobry wieczór, panie oficerze – powiedział z szacunkiem. Te słowa zaskoczyły policjanta. Większość ludzi natychmiast nerwowo się dopytuje, o jaką przewinę chodzi, i z góry zaprzecza wszystkim oskarżeniom. Przyjaźnie nastawiony, a nie konfrontacyjny czy broniący się atakiem kierowca? To było nieprzewidywalne. – Prawo jazdy i dowód rejestracyjny. Rzeczowy i wymagający aż do granic nieuprzejmości. Dupek sądził pewnie, że znów podkreślił swoją pozycję, tymczasem tak naprawdę się odsłonił. Właśnie udowodnił, że poziom jego pewności siebie nie jest na tyle wysoki, by pozwolił wymienić z kierowcą przyjazne powitanie, nie naruszając przy tym jakże cennego policyjnego autorytetu. – Tak, sir. Powoli wyjmował portfel z kieszeni kurtki. Wykonywał bardzo spokojne i przemyślane ruchy. Nie chciał, żeby policjant nagle

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!