Ałbena Grabowska - Uczniowie Hippokratesa 2 - Doktor Anna

Szczegóły
Tytuł Ałbena Grabowska - Uczniowie Hippokratesa 2 - Doktor Anna
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

Ałbena Grabowska - Uczniowie Hippokratesa 2 - Doktor Anna PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie Ałbena Grabowska - Uczniowie Hippokratesa 2 - Doktor Anna PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

Ałbena Grabowska - Uczniowie Hippokratesa 2 - Doktor Anna - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strona 2 Strona 3 Spis treści Karta redakcyjna Wstęp Elizabeth Blackwell (1821–1910) Rozdział I Charles Darwin (1809–1882) Rozdział II Florence Nightingale (1820–1910) Rozdział III Louis Pasteur (1822–1895) Rozdział IV Joseph Lister (1827–1912) Rozdział V Felix Hoffmann (1868–1946) Rozdział VI Wilhelm Röntgen (1845–1923) Rozdział VII Epilog Przypisy Strona 4 Wydawca ADAM PLUSZKA Redaktorka prowadząca AGNIESZKA RADTKE Redakcja KAROLINA WĄSOWSKA Korekta MAŁGORZATA KUŚNIERZ, JAN JAROSZUK Projekt okładki i stron tytułowych ANNA POL Opracowanie typograficzne, łamanie | manufaktu-ar.com Copyright © by Ałbena Grabowska Copyright © by Wydawnictwo Marginesy, Warszawa 2021 Warszawa 2021 Wydanie pierwsze ISBN 978-83-66863-33-0 Wydawnictwo Marginesy Sp. z o.o. ul. Mierosławskiego 11A 01-527 Warszawa tel. 48 22 663 02 75 e-mail: [email protected] www.marginesy.com.pl Konwersja: eLitera s.c. Strona 5 WSTĘP Przedstawiam Wam historię Anny Tomaszewicz-Dobrskiej, pierwszej polskiej dyplomowanej lekarki, prekursorki opieki położniczej w Polsce, jednej z najbardziej światłych postaci medycyny XIX i XX wieku. Osoby pięknej i szlachetnej – wzoru nie tylko dla kobiet i lekarek. Medycyna już w drugiej połowie XX wieku była zawodem sfeminizowanym. Dziś sześćdziesiąt procent lekarzy, szczególnie w specjalnościach niezabiegowych, to przedstawicielki płci pięknej. Trudno nam sobie wyobrazić, że w XIX wieku kobiety nie mogły studiować medycyny. Te, którym się to w końcu udało, początkowo w Stanach Zjednoczonych, potem w Anglii i Szwajcarii, były szykanowane i wykpiwane na każdym kroku. Nawet po ukończeniu studiów nie mogły znaleźć pracy albo nie miały pacjentów. Walczyły jednak o prawo do leczenia chorych, przyjmowały ich bezpłatnie, zakładały szpitale dla ubogich położnic i dzieci z biednych rodzin. Dziś szumnie nazywa się je ginekolożkami, ale to nie jest do końca prawdą. Leczyły kobiety, ponieważ tylko to pozwalano im robić – opiekować się tymi, którymi i tak nikt by się nie zajął. Były wspaniałymi klinicystkami, wykładowczyniami, działały społecznie na rzecz ubogich i wykluczonych, walczyły o prawa kobiet. Pracowały bez wytchnienia, aby udowodnić, że nie są gorsze od mężczyzn. Zwykle były od nich lepsze i bardziej zdeterminowane. Opowieść fabularną o Annie przetykam historiami prawdziwych postaci. Zabieg ten zastosowałam już w poprzednim tomie, aby łatwiej było zrozumieć czasy, w których żyły moje postaci. Głównym bohaterem niniejszej powieści, podobnie jak w pierwszej z tego cyklu, jest medycyna – jej rozwój i ograniczenia. O ile w poprzednim tomie historie dotyczyły wyłącznie lekarzy, o tyle w tym zdecydowałam się opisać życie osób, które nie były lekarzami, ale ich działalność, wynalazki czy doświadczenia Strona 6 wyraźnie wpłynęły na rozwój medycyny XIX i XX wieku. Są to: Elizabeth Blackwell (lekarka), Louis Pasteur (chemik), Wilhelm Röntgen (fizyk), Charles Darwin (biolog), Felix Hoffmann (chemik) oraz Florence Nightingale (pielęgniarka). Zaczniemy od Elizabeth Blackwell, pierwszej kobiety, która uzyskała dyplom lekarza. Strona 7 Elizabeth Blackwell 1821–1910 – To nieporozumienie, panienko. – Sekretarz dyrektora Geneva College w Nowym Jorku uśmiechnął się cierpko i pogładził bujne bokobrody. Elizabeth zamrugała oczami. – Jak to „nieporozumienie”? – spytała grzecznie. – Jest pani kobietą – powiedział sekretarz tonem pełnym zażenowania i kaszlnął kilka razy, zapewne aby jeszcze bardziej podkreślić niestosowność jej płci. – Owszem, jestem kobietą – podkreśliła słowo „kobieta”. – Co to ma do rzeczy? – Kobiety nie studiują medycyny – wyjaśnił, jakby mówił do dziecka. – Przyjęliście mnie w poczet studentów – przypomniała i na dowód wyciągnęła list informujący, że została studentką wydziału medycznego. – Jak mówiłem – sekretarz się skrzywił – zaszło nieporozumienie. Nie zwróciliśmy uwagi na pani imię. Została pani początkowo wpisana jako Ebenezer Blackwell. Wzięliśmy panią, co zrozumiałe, za mężczyznę. – Tu jest napisane Elizabeth. – Podsunęła mu list pod nos. – A nie Ebenezer. Elizabeth to bez wątpienia imię żeńskie i nie może być mowy o pomyłce. – A jednak to pomyłka – upierał się sekretarz. – Nie może pani studiować medycyny. Postanowiła, że nie podda się bez walki. – Nie przyjmuję tego do wiadomości – powiedziała stanowczo i ponownie potrząsnęła swoim listem. – Kiedy przyjmowano mnie na studia, wzięto zapewne pod uwagę moje wykształcenie? Strona 8 Sekretarz skinął głową. – Przyznaję, że ma pani odpowiednie wykształcenie. Nie zmienia to jednak faktu, że jest pani kobietą. Tak, była kobietą, ale skończyła college. W Anglii, gdzie przyszła na świat, jej ojciec był właścicielem cukrowni. Rodzina należała do zamożnych, a rodzice przykładali szczególną wagę do wykształcenia swoich dziewięciorga dzieci. Po śmierci ojca w 1832 roku cała rodzina przeniosła się do Nowego Jorku. Matka z pomocą najstarszego brata założyła cukiernię. Elizabeth zaczęła pracować jako nauczycielka. Była jednak kobietą z ambicjami i pragnęła od życia czegoś więcej niż poprawiania zadań domowych uczniów oraz uczenia ich gramatyki i geometrii. Chciała zostać lekarzem. – Jak już mówiłam: przyjęliście mnie i mam potwierdzenie tego na piśmie – powtórzyła uparcie. Aplikowała do wszystkich znanych jej uczelni w całym kraju i wszystkie jej odmawiały. Nie umiała powiedzieć, ile razy czytała słowa: „Nie została Pani przyjęta w poczet studentów naszej uczelni” albo „Nie został Pan przyjęty w poczet studentów naszej uczelni”. Niektóre uczelnie zadawały sobie nieco trudu i przesyłały jej listy wyjaśniające, dlaczego kobieta nie może wykonywać zawodu medyka. Padały zawsze te same argumenty: kobiety mają za mało siły zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Kobiety nie mają wystarczających zdolności, aby opanować tak szeroki zakres wiedzy. Wreszcie: kobiety nigdy nie będą szanowane w zawodzie lekarza i żaden pacjent nie zdecyduje się powierzyć im swojego życia czy zdrowia. Oczywiście nie odpisywała, bo i po co. Odpowiadała na te absurdalne zarzuty w zaciszu swojego domu, mówiąc do ściany albo do Harriet Beecher Stowe[1], swojej najlepszej przyjaciółki. Przekonywała, że zawód lekarza nie wymaga użycia nadludzkiej siły. Przecież poradziłaby sobie nawet z amputacją nogi. W domu rodzinnym zdarzało się jej dźwigać ciężkie garnki z zupą, rąbać drewno na opał czy nosić wodę ze studni Niejednokrotnie piłowała razem z bratem grube pnie drewna, a brat chwalił ją, że ma tyle siły co mężczyzna. Była świadkiem śmierci przyjaciółki na gruźlicę, ojca na serce, wyniszczającej choroby ciotki i agonii małego braciszka, który umierał Strona 9 na jej rękach po stratowaniu go przez konia. Radziła sobie z cierpieniem jak mało kto. Argumenty, że nie ma wystarczającej chłonności umysłu, aby nauczyć się anatomii i fizjologii człowieka, także mogła z łatwością podważyć, gdyby ktoś dał jej szansę – potrafiła wyrecytować z pamięci większość sonetów Szekspira, wiersze Byrona i jej ulubionej George Eliot. Jako nauczycielka musiała opanować tematy związane z botaniką, przyrodą i geografią. Miała rozległą wiedzę na temat roślin, znała nazwy większości gór, rzek, jezior i miast oraz ich miejsce na mapie świata. Mogła się założyć, że jej pamięć była o wiele lepsza niż większości mężczyzn. Ostatni powód mogła obalić, przytaczając historię, która nakłoniła ją do myśli o medycynie. Jedna z bliskich jej kuzynek miała poważne dolegliwości dróg rodnych i musiała skorzystać z porady lekarskiej. Czuła się wyjątkowo zawstydzona, pokazując się mężczyźnie bez bielizny. Kiedy opowiadała o tym Elizabeth, wzdychała: „Gdybym tak mogła leczyć się u kobiety”. – Proszę pana – podjęła kolejną próbę przekonania sekretarza Geneva College. – Nie ruszę się stąd, dopóki nie porozmawiam z pana przełożonym. – Profesor Blessing – rzucił z przekąsem sekretarz – jest bardzo zajęty. – Poczekam – powiedziała Elizabeth i usiadła na krześle, patrząc sekretarzowi prosto w oczy. Dwie godziny później wciąż siedziała w tym samym miejscu, nie spuszczając wzroku z sekretarza, który przekładał papiery i pisał coś na marginesach książek, wyraźnie czekając, aż Elizabeth się znudzi i opuści budynek uczelni. – Ja się stąd nie ruszę – powiedziała po kolejnej godzinie. Sekretarz wstał, wygładził włosy, zażył tabaki i rzucił jej złe spojrzenie. – Dobrze, pójdę porozmawiać z profesorem Blessingiem. – Proszę zrozumieć – wyjaśniał profesor William Blessing, wybitny chirurg. – Nie może pani studiować. Strona 10 – Proszę zrozumieć – upierała się Elizabeth. – Przyjęliście mnie, a teraz bez żadnego powodu wyrzucacie, a jeszcze nie zdążyłam przekroczyć progu sali wykładowej. Sekretarz bezradnie rozłożył ręce. – Tłumaczyłem pannie Blackwell, że została przyjęta przez pomyłkę. – Nie mam do ciebie pretensji, Stubbins. – Blessing machnął ręką. – Droga panienko... – Proszę nie nazywać mnie „drogą panienką” – powiedziała Elizabeth, starając się nad sobą zapanować. – Panno Blackwell – poprawił się profesor Blessing. – Nie może pani studiować medycyny. – Proszę pokazać mi status uczelni i zapis, który to stwierdza – zażądała stanowczo. Profesor Blessing spojrzał na Stubbinsa. – Nie mamy takiego zapisu – stwierdził. – Ale nasza uczelnia opiera się na tradycji. A ta mówi, że kobieta lekarz to coś sprzecznego z naturą. – A ja panu mówię, że nie. – Może pani zostać pielęgniarką, w ten sposób pracować w służbie zdrowia – zasugerował. – Nie – odpowiedziała stanowczo. – Chcę być lekarzem i mam do tego wszelkie prawo, o zdolnościach nie wspominając. Niech mnie pan dopuści do studiów. Jeśli sobie nie poradzę, będzie pan triumfował. Blessing wyraźnie się wahał, wobec czego Elizabeth szybko dodała: – A jeśli uda mi się skończyć studia, niewątpliwie Geneva College przejdzie do historii. Wziął pan to pod uwagę? Stubbins parsknął śmiechem. – Panno Blackwell – powiedział dyrektor college’u – poddam pod głosowanie kwestię przyjęcia pani na studia. Jeśli studenci się na to zgodzą, będzie pani mogła studiować. Stubbins ze zdumieniem spojrzał na swojego pryncypała. Elizabeth chwilę rozważała wszelkie za i przeciw, ale doszła do wniosku, że nie ma innego Strona 11 wyjścia, jak się zgodzić. – Dobrze. Czy daje pan słowo, że to będzie uczciwe głosowanie? – spytała. Profesor Blackwell żachnął się. – Proszę nie podawać tego faktu w wątpliwość – burknął Stubbins. – No nie wiem. – Elizabeth spojrzała na obu ze stanowczością. – Najpierw pozwalacie mi studiować, potem mnie wyrzucacie. Teraz uzależniacie moją obecność na uczelni od głosowania. Mogę wam wierzyć? Profesor Blessing pokiwał głową. – Jutro poddam pani kandydaturę pod głosowanie. Proszę przyjść koło południa, przedstawię pani wyniki. – Do zobaczenia – powiedziała i rzuciła Stubbinsowi triumfujące spojrzenie. – Kobieta chce zostać lekarzem – powiedział z namysłem profesor Blessing. – Może jej pozwolić? Przestraszy się, kiedy tylko zobaczy trupa. – A jeśli się nie przestraszy? – spytał Stubbins, wpatrując się w drzwi, przez które wyszła Elizabeth. – Wyobrażasz sobie, żeby ktokolwiek pozwolił się jej zbadać? O zoperowaniu nie wspomnę. Profesor Blessing stał przed zgromadzeniem studentów. – Drodzy koledzy – zaczął. – Zwracam się do was z nietypową prośbą. Chciałbym poddać pewną sprawę pod głosowanie. Na sali było około sześćdziesięciu osób. Większość szeptała coś między sobą, kilku studentów, jak dostrzegł profesor, czytało gazety, tylko nieliczni patrzyli na niego z zainteresowaniem. – Otóż jest pewna... – chrząknął – kobieta, która pragnie studiować medycynę ramię w ramię z wami. To od was zależy, czy zostanie dopuszczona do studiów. Szepty ucichły. Strona 12 – Musimy poddać pod głosowanie jej kandydaturę – kontynuował Blessing. – Stary chyba najadł się szaleju – mruknął Tom Hiddle do swojego kolegi Raymonda Ratta, który siedział obok. – O co chodzi? – spytał Ratt, ukradkiem zerkając na gazetę. Zaraz po zajęciach wybierał się na wyścigi konne. Miał pewniaka i zamierzał trochę zarobić. Jego ojciec, bogaty przemysłowiec, już dawno zakręcił kurek z pieniędzmi, mając na uwadze fatalne wyniki syna w nauce. – Stary mówi, że kobieta chce być lekarzem, i pyta, czy się na to zgadzamy – powiedział Tom. – A co my mamy do tego? – Raymond wciąż wpatrywał się w rozkład gonitw. – Chce studiować na naszej uczelni. Mamy głosować – wyjaśnił Tom. – Czy się zgadzamy czy nie. – Głosować? – Raymond nie zrozumiał. – Jeśli zagłosujemy za, to kobieta będzie z nami studiowała. – Tom zrobił niepewną minę. – Rozumiesz? Będzie lekarzem. Jak my. – A to dobry dowcip. – Raymond zaśmiał się cicho. – Wiesz co? Głosujmy za. Staremu wyjdą oczy z orbit. – A wiesz, że to niezły pomysł. – Tom też się roześmiał. – Zróbmy mu na złość. Odwrócił się dyskretnie do siedzącego z tyłu Grega Damiana. – Zrobimy Blessingowi numer. Głosujemy za tym, żeby dziewczyna mogła z nami studiować. Greg pokiwał głową i pochylił się w stronę swojego sąsiada po lewej stronie. – Głosujemy za. Podaj dalej. Profesor Blessing kończył swoją przemowę: – Proszę napisać wyraźnie „tak” albo „nie”. „Tak” oznacza zgodę na to, aby panna Blackwell studiowała z wami ramię w ramię, żeby wchodziła do prosektorium i badała ludzi, zarówno kobiety, jak i mężczyzn. „Nie” oznacza, Strona 13 że nie jesteśmy gotowi, aby kobieta sprawowała zawód tak trudny, tak szlachetny i tak dostojny. – „Nie” oznacza „tak, tak, tak” – naśladował Blessinga Raymond. Tak trudny, tak szlachetny, tak dostojny... Po czym wydarł kawałek kartki i napisał na niej ołówkiem „tak”. – Miejmy nadzieję, że to będzie ładna niewiasta – zaśmiał się w stronę Toma. – To jakiś żart. – Blessing rozłożył bezradnie ręce. – Ja też sądziłem, że nie wyrażą zgody, tymczasem dziewięciu na dziesięciu głosowało za. – Nie rozumiem tego – dumał Blessing. – Jak oni sobie wyobrażają wspólną naukę? – Prosektorium na przykład? – podchwycił Stubbins. – Ucieknie – stwierdził Blessing. – Koledzy jej nie zaakceptują. – Stubbins pochylił się w jego stronę. – Nigdy w życiu. Profesor westchnął. – No cóż – powiedział. – Zobaczymy. Słowo się rzekło, nie ma co dywagować, tylko trzeba tę pannę zaprosić w progi uczelni. I zrobić wszystko, żeby sama odeszła. – Też tak myślę. – Stubbins z nadzieją spojrzał w sufit, jakby chciał, żeby usłyszał go sam Bóg, który, jak wiadomo, jest mężczyzną. – Ja nie zamierzam jej pobłażać – orzekł dyrektor Geneva College. – Przeciwnie, będę ją traktować z całą surowością. Niech ma, czego chciała. Ot co. – Dochodzi dwunasta – zauważył Stubbins. – Zaraz tu będzie. Strona 14 – Proszę podejść, panienko – zawołał ją profesor Dark. – Koledzy, zróbcie miejsce pannie Blackwell. Studenci, którzy do tej pory umyślnie zasłaniali zwłoki mężczyzny leżącego na stole prosektoryjnym, niechętnie odsunęli się, aby zrobić miejsce koleżance. Elizabeth podeszła. Profesor Dark pokazał na serce. – Proszę opisać krążenie wieńcowe i w tym czasie wskazywać odpowiednie tętnice oraz żyły – zwrócił się do niej. Zaczęła omawiać po kolei wszystkie naczynia, wskazując je palcem. – Bardzo dobrze, panienko. – Dark uśmiechnął się do niej, gdy skończyła. – Słyszycie, koledzy? Każdy ma w takim stopniu opanować budowę naczyń wieńcowych. Za jej plecami rozległy się niechętne szepty. Była do tego przyzwyczajona i nic sobie z nich nie robiła. Zdumiona i zaskoczona pozytywnym wynikiem głosowania, ale niezmiernie szczęśliwa zgłosiła się na zajęcia. Natychmiast dowiedziała się, że głosowanie za jej kandydaturą miało być „żartem z Blessinga” i tak naprawdę nikt jej tu chce. Od razu dało się to zauważyć. Większość studentów była jej wyraźnie niechętna. Miała wrażenie, że ta nieżyczliwość wynika z dwóch powodów. Pierwszy napawał ją dumą, drugi rozczarowaniem. Otóż Elizabeth była lepsza od wszystkich mężczyzn, którzy z nią studiowali. Wszystko ją ciekawiło. Budowa serca, mózgu, wątroby, naczyń tętniczych i żylnych. Przychodziła na sekcje pierwsza, wychodziła ostatnia. Opanowywała materiał natychmiast, wystarczyło, by kilka razy spojrzała na przebieg tętnicy czy nerwu, a już umiała go opisać z pamięci. Co zrozumiałe, nie spotykało się to z życzliwym przyjęciem kolegów, chociaż profesor Dark, jej ulubiony wykładowca, od razu dostrzegł jej zdolności oraz wspaniałą pamięć i bardzo ją chwalił. – Może udzieli mi pani korepetycji? – spytał Raymond, kiedy skończyły się zajęcia. Stanęła zaskoczona. Do tej pory raczej nikt się do niej nie odzywał. – A potrzebuje ich pan? – odpowiedziała pytaniem. Strona 15 Raymond był przystojny i pochodził z szanowanej rodziny z tradycjami. – Nie wiem, jak pani to robi, że wszystko umie – wyznał z dziwnym uśmieszkiem. – Uczę się – odpowiedziała zgodnie z prawdą. – Ja też się uczę – stwierdził. – Ja się uczę bardzo dużo – dodała, chcąc go pocieszyć, bo minę miał dość nieszczęśliwą. – Wie pan, zanim zaczęłam studiować na Geneva College, wynajmowałam mieszkanie, w którym kiedyś mieszkał lekarz. Zostawił po sobie książki medyczne, a ja zaczęłam je studiować. Chciała mu szczegółowo opowiedzieć, jak zaczytywała się w księgach o anatomii i fizjologii, studiowała piśmiennictwo o lekach i różnych objawach chorobowych, ale Raymond chyba nie był zainteresowany, bo zmienił temat: – Mogłaby pani udostępnić mi swój rysunek serca z tymi... naczyniami? Pokiwała głową. – Proszę – powiedziała. Raymond wziął od niej arkusz i uśmiechnął się, prezentując komplet białych zębów. – Dziękuję bardzo. Moja wdzięczność nie ma granic. – Nie przerysuje pan? – spytała, widząc, że odchodzi ze szkicem serca, na który poświęciła dwie godziny. – Nie mam na czym – odparł niechętnie. Ponownie otworzyła teczkę, wyjęła czystą kartkę oraz ołówek. – Proszę – powtórzyła. Raymond westchnął. – Niech pani posłucha, Elizabeth – powiedział, patrząc na nią z niechęcią. – Nie mam czasu rysować. Zresztą nie umiem i nie lubię. Czemu nie da mi pani tego rysunku? Dark już pani nie spyta, a na mnie jest cięty. Ponownie wyciągnęła ku niemu kartkę i ołówek. – Z dwóch powodów – wyjaśniła koledze Elizabeth, która była niezwykle dokładna. – Po pierwsze, nie nauczy się pan, jeśli nie przerysuje, a po drugie, Strona 16 poświęciłam dwie godziny na stworzenie tego rysunku i nie chcę, żeby zginął. Raymond wyglądał, jakby go uderzyła. Uniósł szkic naczyń wieńcowych, złapał kartkę drugą ręką i przedarł ją na jej oczach na pół. Potem starannie złożył połówki i również je przedarł. Patrzyła z żalem. – Dlaczego pan to zrobił? – spytała. – Zmarnował pan moją pracę, ale to pan nie będzie miał się teraz z czego uczyć. – Słuchaj no, jak ci tam... – wciąż patrzył na nią ze złością – ...panno Blackwell. Ja sobie poradzę. Ale ty uważaj. Po czym splunął jej pod nogi i odszedł wolnym krokiem. Drugą przyczyną niechęci studentów była jej płeć i tak zwane dobre obyczaje, co powracało zawsze przy okazji lekcji anatomii męskich narządów płciowych. – Nie wyrażamy zgody, aby panna Blackwell była obecna na tej lekcji – perorował Raymond Ratt. – Nie powinna oglądać męskich genitaliów. – Tak, stanowczo nie powinna – dodał Tom Hiddle z bardzo poważną miną. – Jednak... – zaczął profesor Dark, ale kilkunastu studentów podniosło wrzawę. – To tylko w trosce o morale tej panienki – zapewnił Will Stone. – Tak, mamy na uwadze jej dobro – dodał Terry Hays. – Nic innego. – Mogłaby dostać pomieszania zmysłów – dodał Raymond Ratt z wielką troską w głosie, po czym spojrzał na nią z udawaną życzliwością. – Nasza Elizabeth mogłaby to przypłacić utratą zdrowia. Zachowała obojętność, chociaż wszystko się w niej gotowało ze złości. – Nie sądzę, aby moje zmysły ucierpiały – powiedziała spokojnie. – Kochana Elizabeth – Raymond wyciągnął ku niej dłonie złożone jak do modlitwy – błagam cię, usłuchaj nas i odejdź. Przynajmniej na tę jedną godzinę. Strona 17 Elizabeth spojrzała na niego z obrzydzeniem. Dark natomiast patrzył na nią niepewnie. Pomyślała, że nie będzie przydawała trosk temu miłemu człowiekowi swoim uporem. W końcu on jedyny cenił jej wiedzę, podczas gdy pozostali wykładowcy w najlepszym razie ignorowali ją, a w najgorszym dokuczali jej na każdym kroku i utrudniali naukę. Wstała z miejsca. – Dobrze, wyjdę – powiedziała do profesora. – Poczekam na zewnątrz. Siedziała cierpliwie pod drzwiami przez ponad godzinę, aż studenci skończyli zgłębiać budowę męskich narządów płciowych. Pierwszy salę opuścił Dark i spojrzał w jej stronę. – Tak mi przykro, panno Blackwell – powiedział. – Absolutnie proszę sobie nie czynić wyrzutów – odpowiedziała i widząc, że mija ich Raymond Ratt, dodała głośno: – Pan Ratt miał absolutną rację, nie powinnam uczestniczyć w tego typu lekcjach. Ratt stanął niedaleko i zaczął rozmawiać z Tomem Hiddle’em. Wyraźnie czekał, aż wszyscy sobie pójdą i zostanie z Elizabeth sam. Zastanawiała się, czy nie odejść, ale uznała, że tym samym dałaby mu satysfakcję. Postanowiła, że nie będzie uciekać. Kiedy zostali sami, Raymond przystąpił do ataku. – I co, Blackwell? – Wykrzywił ironicznie twarz. – Pewnie jest ci przykro, że nie zobaczyłaś męskich genitaliów, co? Nie uznała za stosowne odpowiedzieć. Stała spokojnie i wpatrywała się z lekkim uśmiechem w Raymonda. – A może ja zdejmę spodnie, a ty narysujesz moje narządy, co? – Jego twarz jeszcze bardziej się wykrzywiła. – Radziłbym skorzystać z propozycji, bo z twoją brzydotą innych raczej nie zobaczysz. – Chętnie bym skorzystała, ale nie mam przy sobie lupy – odpowiedziała, po czym odwróciła się na pięcie, zostawiając Raymonda czerwonego ze złości. Mimo wszystko stwierdzenie, że jest brzydka, bardzo ją zabolało. – Gdybym była ładna – skarżyła się bratowej, Lucy Stone[2], znanej feministce – byłoby mi łatwiej. – Daj spokój. – Lucy machnęła ręką. – Jesteś wystarczająco ładna, żeby zostać lekarką. A ludzie pokroju tego szczura[3] nigdy się nie wybiją. Strona 18 – Dokuczają mi na każdym kroku, Lucy – dodała. – Muszę pilnować notatek, bo inaczej je zniszczą, zawsze muszę mieć kilka ołówków, bo znikają z pulpitu. Przychodzę pierwsza, żeby zająć miejsce, gdyż nagle okazuje się, że nie mam gdzie usiąść. I często jestem wypraszana z zajęć, ponieważ ich temat jest rzekomo dla mnie nieodpowiedni. – To jest cena, jaką płacisz za możliwość zaistnienia w męskim świecie – zawyrokowała Lucy, zdumiona tym, co usłyszała. – Całe szczęście, że mam książki medyczne w domu i mogę się z nich uczyć. Założę się, że na egzaminie pytania będą dotyczyć tych właśnie lekcji, na których nie pozwolono mi być. – Moje biedactwo. – Lucy pogłaskała ją po głowie. – Pomyśl, że przejdziesz do historii. A pan Szczur przeminie niezauważony. Nieprzekonana do końca Elizabeth pokiwała głową. – Proszę omówić budowę męskich narządów płciowych. – Profesor Blessing spojrzał jej prosto w oczy. – Panna Blackwell nie uczestniczyła w tych zajęciach na wniosek kolegów – rzucił szybko profesor Dark, zerkając na Elizabeth z niepokojem. – Ach tak? – Blessing skrzywił się, po czym zwrócił się do studentki: – Skoro pani nie umie odpowiedzieć, nie mogę... – Ależ potrafię udzielić odpowiedzi na pańskie pytanie – powiedziała, po czym uśmiechnęła się uprzejmie i zaczęła szybko wymieniać oraz szczegółowo opisywać pierwszo-, drugo- i trzeciorzędowe cechy płciowe. Wcześniej profesor przepytał ją dokładnie z budowy mięśni, kości i stawów, kazał wymienić i omówić po kolei narządy jamy brzusznej i klatki piersiowej. Spytał o stan ówczesnej wiedzy o mózgu. Elizabeth za każdym razem wyczerpująco odpowiadała na wszystkie pytania. Widziała niechęć na twarzy dyrektora Geneva College. Koledzy, którzy zdawali przed nią, dostawali po dwa, trzy pytania i wychodzili zadowoleni jak Tom Hiddle albo Strona 19 wściekli jak Raymond Ratt. Ona siedziała przed komisją ponad godzinę. Wydawało się, że dadzą jej wreszcie spokój, tymczasem dyrektor wytoczył najcięższe działo. Musiał wiedzieć o szykanach i nieobecności na zajęciach. Po jego minie widziała, że zaskoczyła go jej znajomość tej tematyki. Wyraźnie nie spodziewał się po niej tak szczegółowych odpowiedzi. – No cóż – westchnął. – Muszę pani wystawić ocenę celującą. Pani wiedza jest równa męskiej. Moja wiedza przewyższa pańską, zaoponowała w myślach. – Dziękuję bardzo – powiedziała. Wychodząc, odwróciła się w stronę profesora Darka i ukłoniła mu się. – Jest pan najlepszym wykładowcą w całych Stanach Zjednoczonych. To dzięki panu posiadłam tak gruntowną wiedzę – dodała. Zdążyła zauważyć, jak profesor Dark się rozpromienił. – Twoje zdrowie, Lizzy! – wzniosła toast matka. – Moja córka jest pierwszą kobietą lekarzem na świecie! – Jesteś wzorem dla nas wszystkich, dla wszystkich feministek! – dodała Lucy. – Moja mała siostrzyczka lekarką – wzruszył się jeden z braci, Samuel. – Ja i Lucy nazywamy się feministkami – powiedziała Antoinette Brown[4], żona Samuela – ale ty, moja droga, dajesz świadectwo, że dla nas, kobiet, wszystko jest możliwe. Brawo! Elizabeth wypiła łyk wina. – Trzeba cię włączyć w ruch abolicyjny! – powiedziała nagle Lucy. – Już jestem abolicjonistką – przypomniała Elizabeth. – To ja cię poznałam z Harriet Beecher Stowe. – No tak. – Lucy uderzyła się ręką w czoło. – Ona dużo dla nas robi, ale ty mogłabyś zainteresować naszym ruchem swoich kolegów doktorów. Potrzeba Strona 20 nam światłych ludzi, którzy opowiedzą światu o strasznych rzeczach dziejących się na amerykańskim Południu. – Raczej mnie nie posłuchają. – Elizabeth spojrzała znacząco na Lucy. – Opowiadałam ci przecież, że mieli mnie za nic. – Dlatego że byłaś najlepsza! – krzyknęła Lucy. – Żebyście widzieli ich miny, kiedy skończyłam studia z najlepszym wynikiem. Zwłaszcza Raymonda Ratta, który nie zaliczył egzaminów i musi przystąpić do nich jeszcze raz. Roześmiała się na wspomnienie spojrzenia, jakim ją obdarzył. – Co teraz zrobisz, kochanie? – spytała matka. – Dokończę pracę doktorską o tyfusie – odpowiedziała. – Nie chcesz zacząć pracować? – dopytywała Lucy. – Właśnie, Lizzy – dodała Antoinette. – Sądziłam, że od razu będziesz chciała pójść do pracy. – Chciałam – wyznała. – Ale na razie nikt nie chce mnie zatrudnić. W pokoju zapadła cisza. – Skończyłam studia – powiedziała gorzko – ale nie przestałam być kobietą. – Niech pani wróci do rannych i nie przeszkadza! – wrzasnął doktor Doyle i przyspieszył kroku. – Niech pan na mnie nie wrzeszczy! – odkrzyknęła głosem tak silnym, że lekarz znieruchomiał. Odwrócił się do niej. – Jest pani jak strup na głowie – rzucił ze złością. – Trwa wojna[5]. Chorych przybywa, nie wiem, w co mam ręce włożyć, a pani... – Właśnie – przerwała mu. – Ucina pan ręce, nogi, opatruje rany, chorzy mrą jak muchy, a pan mnie nie słucha, nie pozwala pracować.