Agenci Chaosu 1 - Próba bohatera - Lucerno James
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | Agenci Chaosu 1 - Próba bohatera - Lucerno James |
Rozszerzenie: |
Agenci Chaosu 1 - Próba bohatera - Lucerno James PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd Agenci Chaosu 1 - Próba bohatera - Lucerno James pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Agenci Chaosu 1 - Próba bohatera - Lucerno James Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
Agenci Chaosu 1 - Próba bohatera - Lucerno James Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Strona 1
James Lucerno - Próba bohatera
4
Strona 2
Mojemu synkowi Jakeowi
i Nowej erze Jedi
5
Strona 3
N Y
I O
E G O
M rd
An ante
R ob ll
W NA
Vort is
NE
Ith
KÓ ZD
Bilbrin ex
gi
UU IE
Reecee
A
I-R GW
Z N scan
Coru A
t
SS DA
I E AD HT (Alderaan)
A
M AC KIE
N
OM
O
Kuat
N O
GR OR £ÊB RO G
wia
GR
D
KO G J¥ ki
Fondor
kty Commenor
W
j¹dra gala
ty
EW
Korelia
dina
Duro Gynmool
NÊ
a
mma
TR
Bakur
KOLONIE
Rho
ZN
wy Osarian
E
d l o RUBIE¯E IE
h an YagDhul nna R UB
ak Ty E
szl A
or
I W RZ
k i ANSJ O
End
s K S P K W N O
iañ NE
relS SEKT REJO R OD EST THA
Va Bes Hoth on
o PRZ BO
y
K - EN OR
low
ro in
JU EK Y
na
VE SA Rodia ui
and
Umgul
p
t
KS - w
tha
Trasa na
Sullusta
kh
A Naboo
Bo Roon
Is
Eriadu
a
szl
S Clakdor VII ODLEG£E RU
ki
EL EKT Sluis Van
añs
Zhar Tatooine
Koreliê
RO OR Dagobah
mi
OD GRO Ryloth
Rim
SEK A MA
DA
Alzoc III
TOR MIN
OS A
KA
TH O RZ
OL W
A ST
R ZE
P
IE
Z IK
D
6
Strona 4
Belk
(Hels adan
RA
I U M ka)
Bast
PER
M
M D i o n (Sern
Muu ubrill
IÊ
I pida
n ion
TI
Yag Dantoilist l)
NG
aM o in
G nie e
ga
EL EK LNY
Agaarqui jsza a dro
mar ñs k
ydia
Al
S
WS
DathomiraH Y
ma
av
PÓ
TO
nia
S
hor ME EKT in
Way RID OR
R
y
My land IA ha ndlow
NA k
rkr szla
Obroa-skai iañski GROMADA
P erl em TION
r CRO ADY I
ar
l OM TK
GROMADA HAPES m
k la
Ho esse GR CZ¥
y y
Kasihn
y Ka
N
t s aari
SZ
la i
Tho Bimm A
RZ
O
W
TW TÓ
gh
K
E S
no
E¯ ZE UT
PR H utta
Nal H I
a
zj
b
ra
Ile
B a
Gamorra
Pzob
BIE¯E
ga a
dro iañsk
d
Hy
wy
i szlak handlo
Perlemiañsk Ra
Ch Br Es Rhi llt
tii
an en el ns n
r
Co
dr taa s e al
ru
ila l
lag
7
Strona 5
Gwiezdne Wojny: Powieci
44 lata przed 32 lata przed 22 lata przed 20 lat przed
Now¹ nadziej¹ Now¹ nadziej¹ Now¹ nadziej¹ Now¹ nadziej¹
Uczeñ Jedi Gwiezdne Wojny Gwiezdne Wojny Gwiezdne Wojny
czêæ I i II czêæ I: czêæ II czêæ III
Mroczne widmo
3 lata po 3,5 roku po 4 lata po 6,57,5 roku po
Nowej nadziei Nowej nadziei Nowej nadziei Nowej nadziei
Gwiezdne Wojny Cienie Imperium Gwiezdne Wojny X-skrzyd³owiec:
czêæ V: czêæ VI: Eskadra £obuzów
Imperium Powrót Jedi Ryzyko Wedgea
kontratakuje Opowieci z pa³acu Pu³apka z Krytos
Opowieci ³owców Hutta Jabby Wojna o bactê
nagród Wojny ³owców nagród: Eskadra Widm
Mandaloriañska zbroja ¯elazna Piêæ
Spisek Xizora Dowódca Solo
Twardy towar
Pakt na Bakurze
14 lat po 1617 lat po 17 lat po 18 lat po
Nowej nadziei Nowej nadziei Nowej nadziei Nowej nadziei
Kryszta³owa Trylogia Kryzys Nowa rebelia Trylogia koreliañska:
gwiazda Czarnej Floty: Zasadzka na Korelli
Przed burz¹ Napaæ na Selonii
Tarcza k³amstw Zwyciêstwo na
Próba tyrana Centerpoint
8
Strona 6
Kiedy co siê wydarzy³o
100 lat przed ok. 25 lat przed 03 lata po
Now¹ nadziej¹ Now¹ nadziej¹ Nowej nadziei
Trylogia Przygody Landa Opowieci
Hana Solo: Calrissiana: z kantyny Mos
Rajska pu³apka Myloharfa Sharów Gwiezdne Wojny Eisley
Gambit Huttów Ogniowicher Oseona czêæ IV: Spotkanie na
wit Rebelii Gwiazdogrota ThonBoka Nowa Nadzieja Mimban
Przygody Hana Solo:
Han Solo na Krañcu
Gwiazd
Zemsta Hana Solo
Han Solo i utracona
fortuna
8 lat po 9 lat po 11 lat po 1213 lat po
Nowej nadziei Nowej nadziei Nowej nadziei Nowej nadziei
lub Trylogia Thrawna: Trylogia Akademia Dzieci Jedi
ksiê¿niczki Leii Dziedzic Imperium Jedi: Miecz Ciemnoci
Ciemna Strona Mocy W poszukiwaniu Jedi Planeta zmierzchu
Ostatni rozkaz Uczeñ Ciemnej X-skrzyd³owiec:
X-skrzyd³owiec: Strony Wojownicy
Zemsta Isard W³adcy Mocy z Adumara
Ja, Jedi
19 lat po 22 lata po 2324 lata po 25 lat po
Nowej nadziei Nowej nadziei Nowej nadziei Nowej nadziei
Duologia Rêka Najm³odsi rycerze M³odzi rycerze Jedi: Nowa era Jedi:
Thrawna: Jedi: Spadkobiercy Mocy Wektor Pierwszy
Widmo przesz³oci Z³ota Kula Akademia Ciemnej Strony Mroczny
Wizja przysz³oci wiat Lyrica Zagubieni przyp³yw I:
Obietnice Miecze wietlne Szturm
Wyprawa Anakina Najciemniejszy Rycerz Mroczny
Forteca Vadera Oblê¿enie Akademii Jedi przyp³yw II:
Ostrze Kenobiego Okruchy Alderaana Inwazja
Sojusz Ró¿norodnoci Agenci Chaosu I:
Mania wielkoci Próba
Nagroda Jedi bohatera
Zaraza Imperatora
Powrót na Ord Mantell
Tarapaty w Miecie w Chmurach
Kryzys na Crystal Reef
9
Strona 7
10
Strona 8
ROZDZIA£
Je¿eli s³oñce systemu by³o zaniepokojone tym, co dzia³o siê na
powierzchni i w przestworzach wokó³ czwartej planety, nie dawa³o ni-
czego po sobie poznaæ. Wype³niaj¹c atmosferê ciep³ym z³ocistym bla-
skiem, wieci³o równie spokojnie i jasno jak wówczas, kiedy bitwa do-
piero siê zaczyna³a. Cierpia³ tylko ujarzmiony wiat, czego dowodzi³y
sk¹pane w s³onecznym blasku rany na jego powierzchni. Okolice, które
kiedy mieni³y siê zieleni¹, b³êkitem lub biel¹, przybra³y teraz barwê
rudobrunatn¹ albo popielatoszar¹. Spomiêdzy przera¿onych chmur
wznosi³y siê k³êby dymu ze spustoszonych miast i czarnych cie¿ek,
wypalonych w ciemnej zieleni iglastych lasów. Dna wysuszonych gór-
skich jezior i p³ytkich mórz kry³y siê w ob³okach przegrzanej pary.
W g³êbi otaczaj¹cych planetê chmur popio³ów i wyrzuconych
w powietrze szcz¹tków unosi³ siê gwiezdny okrêt, g³ówny sprawca
wszystkich zniszczeñ. Wygl¹da³ jak gigantyczne jajo wykonane
z korala yorik. Jego szorstk¹ czarn¹ powierzchniê zdobi³y tu i ówdzie
b³yszcz¹ce niczym wulkaniczne szkliwo g³adkie plamy. W mrocz-
nych wg³êbieniach chropowatej pow³oki kry³y siê wyrzutnie rakiet
i dzia³a plazmowe. Inne, jeszcze g³êbsze, podobne do kraterów jamy
mieci³y dovin basale, które nie tylko napêdza³y okrêt, ale tak¿e chro-
ni³y go, poch³aniaj¹c energiê laserowych strza³ów. Z dziobowej
i rufowej czêci jednostki wystawa³y krwistoczerwone i b³êkitne ra-
miona. Niczym skorupiaki przyczepi³y siê do nich, podobne do astero-
id, gwiezdne myliwce. Wokó³ okrêtu roi³o siê od mniejszych stat-
ków. Piloci jednych usuwali odniesione w trakcie bitwy uszkodzenia;
inni uzupe³niali zapasy energii systemów uzbrojenia, kilku za trans-
portowa³o ³upy ze spustoszonej planety.
11
Strona 9
Nieco dalej od miejsca bitwy unosi³ siê o wiele mniejszy okrêt.
Jego fasetkowa pow³oka sprawia³a wra¿enie wypolerowanej po-
wierzchni klejnotu. Od czasu do czasu niektóre fasetki rozjania³y
siê albo gas³y. Wygl¹da³o to, jakby jedne sektory przekazywa³y s¹-
siednim wa¿ne informacje.
W dolnej czêci kanciastego dziobu okrêtu, na poduszkach kryj¹-
cych podobny do grzêdy stojak, siedzia³a ze skrzy¿owanymi nogami
posêpna chuda istota. Obserwowa³a unosz¹ce siê w przestworzach
przedmioty i szcz¹tki, pêdzone przez grawitacyjne si³y w okolice jej
jednostki. Spogl¹da³a obojêtnie na fragmenty rozerwanych okrêtów
liniowych i myliwców Nowej Republiki. Nie okazywa³a ¿adnych
uczuæ na widok ubranych w pró¿niowe skafandry cia³, zastyg³ych
w najró¿niejszych pozach. Chyba nie widzia³a pocisków, które nie
wybuch³y, bo nie dotar³y do celu. W pewnej chwili jej uwagê zwró-
ci³ podziurawiony kad³ub cywilnego statku. Napis na burcie g³osi³
Rozpadlina Pengi.
W niewielkiej odleg³oci unosi³ siê sczernia³y szkielet obronnej
platformy. Nieopodal przewala³ siê bezw³adnie z burty na burtê wy-
palony wrak gwiezdnego kr¹¿ownika. Ju¿ wkrótce mia³ roztrzaskaæ
siê o powierzchniê planety. Wysysane przez pró¿niê, z jego wnêtrza
niczym z siewnika wysypywa³y siê ró¿ne przedmioty. W innym miej-
scu wype³niony uchodcami transportowiec zosta³ pochwycony przez
szpikulec pêkatego zdobywczego statku, który wci¹ga³ go do wnê-
trza gigantycznego okrêtu.
Siedz¹ca istota patrzy³a na to wszystko, nie okazuj¹c ani rado-
ci, ani wspó³czucia. Zniszczenia by³y podyktowane najzwyklejsz¹
koniecznoci¹. Musia³o siê tak staæ.
W tylnej czêci grzêdy dowodzenia sta³ m³ody akolita. Przeka-
zywa³ najnowsze informacje, jakie otrzymywa³ od cienkiego stwo-
rzenia, przyczepionego szecioma cienkimi nogami do wewnêtrznej
powierzchni jego prawego przedramienia.
Zwyciê¿ylimy, eminencjo odezwa³ siê w pewnej chwili.
Nasze si³y powietrzne i l¹dowe opanowa³y g³ówne skupiska ludnoci,
a koordynator wojenny zainstalowa³ siê w p³aszczu. Akolita zerk-
n¹³ na przytwierdzonego do przedramienia odbiorczego villipa, któ-
rego ³agodny bioluminescencyjny blask rozjania³ pomieszczenie
chyba bardziej ni¿ sk¹pe owietlenie grzêdy dowodzenia. Wojsko-
wy taktyk komandora Tli jest przekonany, ¿e przechowywane tam
astrogacyjne mapy i historyczne dane oka¿¹ siê podczas naszej kam-
panii bardzo cenne.
12
Strona 10
Kap³an Harrar przeniós³ spojrzenie na wielki okrêt.
Czy taktyk powiadomi³ komandora Tlê o swojej opinii?
Akolita zawaha³ siê, zanim siê odezwa³, co samo w sobie wy-
starczy³o za odpowied. Ale Harrar i tak pragn¹³ j¹ us³yszeæ.
Nasze przybycie nie wprawi³o komandora w zachwyt, emi-
nencjo odrzek³ w koñcu akolita. Co prawda, dowódca nie
owiadczy³ wprost, ¿e uwa¿a sk³adanie ofiar za co zbytecznego;
stwierdzi³ jednak, ¿e dziêki pomylnemu przebiegowi dotychcza-
sowej kampanii nie musi uciekaæ siê do pomocy religijnych nad-
zorców. Obawia siê, ¿e nasza obecnoæ mo¿e tylko utrudniæ jego
zadanie.
Komandor Tla nie potrafi poj¹æ, ¿e anga¿ujemy wroga na
ró¿nych frontach oznajmi³ Harrar. Przeciwników mo¿na bardzo
³atwo zmusiæ do pos³uszeñstwa. Nikt jednak nie zagwarantuje, ¿e
wrogowie nawróc¹ siê na nasz¹ wiarê.
Czy mam przekazaæ tê opiniê komandorowi, eminencjo?
zapyta³ akolita.
To nie twoje zadanie burkn¹³ kap³an. Sam siê tym zajmê.
Harrar, samiec w rednim wieku, wsta³ i podszed³ do prze-
zroczystego wieloboku. Sta³ tam jaki czas ze splecionymi z ty³u
g³owy trójpalczastymi d³oñmi. W religijnym zapale pozosta³e palce
powiêci³ podczas ró¿nych rytualnych ceremonii. Jego szczup³e cia-
³o okrywa³a luna szata o pastelowych barwach, a d³ugie czarne w³osy
ukrywa³a starannie spleciona chusta. Na karku widnia³y wyciête
w skórze i wypchniête przez koci krêgos³upa znaki, które porusza-
³y siê przy ka¿dym ruchu g³owy.
Harrar chwilê spogl¹da³ na obracaj¹c¹ siê tarczê planety.
Jak nazywa siê ten wiat? zapyta³ w koñcu.
Obroa-skai, eminencjo.
Obroa-skai... powtórzy³ kap³an, jakby myla³ g³ono. Co
oznacza ta nazwa?
Na razie tego nie wiemy odrzek³ akolita. Bez w¹tpienia
odkryjemy to, kiedy zapoznamy siê ze zdobytymi informacjami.
Harrar uczyni³ praw¹ rêk¹ gest na znak, ¿e jego rozmówca mo¿e
odejæ.
To i tak nie ma najmniejszego znaczenia powiedzia³.
Ujrza³ k¹tem oka jaki b³ysk i odwróci³ g³owê w kierunku pla-
nety Obroa-skai. Z jej cienia wy³oni³a siê koralowa kanonierka. Ru-
fowe dzia³ka okrêtu plu³y ogniem w stronê czwórki cigaj¹cych j¹
gwiezdnych myliwców typu X, które z pewnoci¹ ukry³y siê w mroku
13
Strona 11
zacienionej strony. Niewielkie X-skrzyd³owce bardzo szybko zmniej-
sza³y odleg³oæ dziel¹c¹ je od wiêkszej jednostki. Ryzykuj¹c prze-
ci¹¿enie silników swoich gwiezdnych maszyn, czterej ludzie zasy-
pywali kanonierkê b³yskawicami laserowych strza³ów. Harrar s³ysza³,
¿e piloci Nowej Republiki opanowali ca³kiem niele sztukê wywo-
dzenia dovin basali w pole, zmieniaj¹c czêstotliwoæ i si³ê ognia
laserowych dzia³ek. Ci czterej cigali kanonierkê, opanowani prze-
mo¿n¹ ¿¹dz¹ mordu. Ich pewnoæ siebie i skupienie uwagi na jed-
nym celu znamionowa³y cechy charakteru, o których Yuuzhanie nie
powinni zapominaæ podczas dalszej kampanii. Tymczasem wojow-
nicy rasy Yuuzhan Vong nie przejmowali siê takimi drobiazgami.
Musieli siê jednak nauczyæ, ¿e pragnienie przetrwania odgrywa
w psychice wrogów równie wa¿n¹ rolê jak mieræ w wierzeniach
Yuuzhan.
Piloci kanonierki zmienili wektor lotu i skierowali siê ku wielkie-
mu okrêtowi. Zapewne zamierzali skorzystaæ z os³ony, jak¹ mog³y im
zapewniæ dzia³a jednostki komandora Tli. Czterej piloci myliwców
nie zrezygnowali z pocigu. Z³amali szyk i jeszcze bardziej przyspie-
szyli. Zaatakowali kanonierkê z czterech stron równoczenie.
Wykonali swój manewr ze zdumiewaj¹c¹ precyzj¹. Usi³uj¹c
pokonaæ opór dovin basali du¿ej jednostki, nie przestawali raziæ jej
laserowymi b³yskawicami i jaskraworó¿owymi smugami pro-
tonowych torped. Mniej wiêcej po³owê strza³ów poch³ania³y wy-
twarzane przez dovin basale czarne mikrodziury, ale co najmniej
drugie tyle trafia³o do celu. Raz po raz w kad³ubie szturmowej jed-
nostki pojawia³y siê ogniste dziury. W przestworza szybowa³y bry³y
czerwonawo-czarnego koralu yorik. Zaskoczona zaciek³oci¹ ataku
za³oga kanonierki kuli³a siê za os³on¹ tarcz. Zapewne czeka³a na
chwilê wytchnienia, ale napastnicy nie rezygnowali. Uciekaj¹c¹
jednostkê raz po raz trafia³y energetyczne ciosy, które zmusza³y j¹
do zmiany kursu. W koñcu dovin basale zaczê³y dawaæ za wygran¹.
Ujrzawszy, ¿e elementy obronne s³abn¹, za³oga wiêkszej jednostki
postanowi³a przes³aæ energiê do systemów uzbrojenia.
Rozpaczliwie chwytaj¹c siê ostatniej szansy ocalenia, przyst¹-
pi³a do kontrataku. Z dziesi¹tków stanowisk artylerii pomknê³y
w przestworza mciwe nitki z³ocistego ognia. Myliwce Nowej Re-
publiki by³y jednak szybsze i zwrotniejsze. Atakuj¹c raz po raz, ich
piloci przeorywali ognistymi smugami kad³ub bezbronnej kanonier-
ki. Z g³êbokich ran i wypalanych przez lasery bruzd strzela³y fon-
tanny zwêglonych tkanek. W pewnej chwili zniszczenie wyrzutni
14
Strona 12
plazmy zapocz¹tkowa³o ³añcuchow¹ eksplozjê stanowisk ogniowych
sterburty. Ogniste rozb³yski przewêdrowa³y od dziobu do rufy. Sto-
pione bry³y koralu yorik ci¹gnê³y siê za kanonierk¹ niczym smuga
dymu. Z rdzenia zaczê³y siê wydobywaæ b³yski olepiaj¹cego wiat-
³a. Skazany na zag³adê okrêt zmniejszy³ prêdkoæ i zacz¹³ wirowaæ
wokó³ osi. W koñcu, wstrz¹niêty ostatnim paroksyzmem, znikn¹³
w kuli ognia, która p³onê³a zaledwie kilka sekund.
Wygl¹da³o na to, ¿e w zapale walki zdecydowani na wszystko
piloci X-skrzyd³owców zamierzaj¹ zaatakowaæ wielki okrêt. W ostat-
niej chwili jednak zawrócili. Salwy z potê¿nych dzia³ przeciê³y po-
bliskie przestworza, ale ¿aden pocisk nie trafi³ do celu.
Poznaczona bliznami twarz Harrara by³a nieprzenikniona jak
maska. W pewnej chwili kap³an odwróci³ g³owê i spojrza³ nad ra-
mieniem na akolitê.
Zaproponuj komandorowi Tli, ¿eby jego ¿arliwi artylerzyci
pozwolili tym ma³ym uciec odezwa³ siê, ani na chwilê nie trac¹c
opanowania i pewnoci siebie. Mimo wszystko kto musi prze¿yæ,
¿eby opowiedzieæ, co siê tu wydarzy³o.
Niewierni walczyli mê¿nie i zginêli jak bohaterowie zary-
zykowa³ akolita.
Harrar odwróci³ g³owê jeszcze bardziej i popatrzy³ na rozmów-
cê. W g³êboko osadzonych oczach kap³ana zab³ys³y iskierki zdzi-
wienia.
Czy¿bym us³ysza³ w twoim g³osie cieñ szacunku?
Akolita powa¿nie kiwn¹³ g³ow¹.
To by³a tylko uwaga, eminencjo. Gdyby chcieli zas³u¿yæ na
mój szacunek, musieliby z w³asnej woli przyj¹æ prawdê, któr¹ im
g³osimy.
Na grzêdzie pojawi³ siê m³odszy stopniem pos³aniec. Oddaj¹c
wojskowe honory, skrzy¿owa³ rêce na piersi i uderzy³ piêciami
w przeciwleg³e barki.
Belek tiu, eminencjo oznajmi³. Przynoszê wiadomoæ, ¿e
zgromadzono wszystkich jeñców.
Ilu?
Kilkuset, ró¿nych ras. Czy ¿yczysz sobie osobicie dokonaæ
wyboru tych, których z³o¿ymy w ofierze?
Harrar wyprostowa³ siê i poprawi³ fa³dy eleganckiej szaty.
Uczyniê to z prawdziw¹ przyjemnoci¹.
15
Strona 13
Przezroczysta pieczêæ gardzieli transportowca otworzy³a siê
i ukaza³a oczom kap³ana olbrzymi¹ ³adowniê. Wype³niali j¹ po brzegi
jeñcy, pochwyceni na powierzchni i w przestworzach wokó³ planety
Obroa-skai. Do pomieszczenia weszli najpierw towarzysz¹cy Har-
rarowi stra¿nicy i s³udzy. Dopiero za nimi wp³yn¹³ sam kap³an. Pod-
kuliwszy jedn¹ nogê i zwiesiwszy drug¹, siedzia³ na unosz¹cej siê
poduszce. Utrzymywa³ j¹ w powietrzu niewielki pulsuj¹cy dovin
basal o kszta³cie serca. Reaguj¹c na wydawane przez Harrara rozka-
zy, móg³ przyczepiæ siê do sufitu, gdyby kap³an ¿yczy³ sobie znaleæ
siê jeszcze wy¿ej. Potrafi³ tak¿e po¿eglowaæ w stronê którejkolwiek
odleg³ej grodzi, gdyby Harrar wyda³ polecenie lotu w przód, w pra-
wo albo w lewo.
£adowniê zalewa³o jakrawe wiat³o. Wydobywa³o siê z bio-
luminescencyjnych ³at, rozmieszczonych w nieregularnych odstê-
pach na suficie i cianach. Pomieszczenie zosta³o podzielone na dwa
równoleg³e rzêdy, licz¹ce po dwadziecia odizolowanych od siebie
krêpuj¹cych obszarów. Za wytwarzanie ich i utrzymywanie odpo-
wiada³y wiêksze dovin basale. W ka¿dym obszarze stali, st³oczeni
ciasno obok siebie, naukowcy i badacze z ró¿nych planet: ludzie,
Bothanie, Bithowie, Quarrenowie i Caamasjanie. Be³kotali co g³ono
w ojczystych jêzykach, jakby starali siê przekrzyczeæ wszystkich
pozosta³ych. Selekcji mieli pilnowaæ odziani na czarno stra¿nicy
uzbrojeni w amphistaffy. S³u¿¹ce zazwyczaj do transportu zaopa-
trzenia koralowych skoczków, ogromne pomieszczenie cuchnê³o te-
raz krwi¹, potem i wyziewami cia³ istot z ró¿nych planet.
Przede wszystkim w powietrzu wyczuwa³o siê jednak przera-
¿enie.
Harrar unosi³ siê na poduszce, kieruj¹c os³oniête kapturem oczy
coraz to w inn¹ stronê. Cz³onkowie jego wity zostali z ty³u, tak by
kap³an móg³ unosiæ siê nad biegn¹cym rodkiem ³adowni przejciem
i przygl¹daæ wiêniom, st³oczonym po obu stronach. Zanim jednak
móg³ dotrzeæ w pobli¿e pierwszej pary krêpuj¹cych obszarów, mu-
sia³ omin¹æ ogromny stos skonfiskowanych automatów. Setki robo-
tów i androidów, rzuconych byle jak jedne na drugie, tworzy³o pl¹-
taninê koñczyn, wysiêgników, wypustek, manipulatorów i innych
mechanicznych podzespo³ów.
Kiedy Harrar wyda³ rozkaz zatrzymania siê obok góry au-
tomatów, te sporód nich, które spoczywa³y na wierzchu, zadr¿a³y
pod jego bezlitosnym spojrzeniem. Rozleg³o siê brzêczenie przeci¹-
¿onych serwomotorów. Obróci³y siê czerepy w kszta³cie kopu³ek,
16
Strona 14
prostopad³ocianów i ludzkich g³ów. Z obudów wy³oni³y siê czujni-
ki dwiêków. Niezliczone fotoreceptory nastawi³y siê na najwiêksz¹
czu³oæ i ostroæ. Chwilê póniej ze szczytu ruszy³a niewielka lawi-
na. Kilka automatów, tocz¹c siê i kozio³kuj¹c, spoczê³o u stóp stosu,
g³êboko pod powierzchni¹ pok³adu.
Harrar skierowa³ zdumione spojrzenie na wykrzywionego pro-
tokolarnego androida. Górn¹ praw¹ koñczynê automatu zdobi³a prze-
paska z wielobarwnej tkaniny. Kap³an rozkaza³, aby poduszka pod-
p³ynê³a w pobli¿e unieruchomionego mechanizmu.
Dlaczego niektóre z tych blunierstw nosz¹ ubrania? zapy-
ta³ szefa swojej wity.
Wygl¹da na to, eminencjo, ¿e pe³nili obowi¹zki pomocników
naukowców wyjani³ s³u¿¹cy. Do bibliotek planety Obroa-skai
mieli dostêp tylko ci, którzy zawarli kontrakt z wykwalifikowanymi
badaczami. Opaska na rêce tej maszyny wskazuje, ¿e pracowa³a ona
w tak zwanym Obroañskim Instytucie.
Harrar sprawia³ wra¿enie wstrz¹niêtego.
Chcesz powiedzieæ, ¿e szanowani naukowcy traktowali te
przedmioty jak równych sobie?
S³u¿¹cy kiwn¹³ g³ow¹.
Wszystko na to wskazuje, eminencjo powiedzia³.
Kap³an u³o¿y³ twarz w wyraz pogardy i obrzydzenia.
Pozwólcie maszynie myleæ, ¿e jest równa ¿ywej istocie, a nie-
d³ugo zacznie uwa¿aæ siebie za kogo lepszego. Wyci¹gn¹³ rêkê
i zerwa³ opaskê z koñczyny androida, po czym rzuci³ kawa³ek mate-
ria³u na pok³ad. Dopilnujcie, ¿eby z³o¿ono w ofierze reprezentatywn¹
próbkê tych blunierstw rozkaza³ w³adczym tonem. A pozosta³e
wrzuæcie do ognia.
Jestemy zgubieni z g³êbi stosu rozleg³ siê st³umiony
syntetyzowany g³os.
Kiedy siedz¹cy na poduszce Harrar skierowa³ siê do najbli¿szego
krêpuj¹cego obszaru, wyci¹gnê³y siê ku niemu w b³agalnym gecie
¿ywe koñczyny ró¿nych d³ugoci, barw i kszta³tów. Niektórzy wiê-
niowie prosili go o zmi³owanie; wiêkszoæ jednak milcza³a i tylko
patrzy³a na niego z przera¿eniem. Kap³an zachowywa³ siê obojêt-
nie, dopóki jego spojrzenie nie spoczê³o na cz³ekokszta³tnej istocie
poroniêtej d³ug¹ sierci¹. Z wystaj¹cego czo³a stworzenia wyrasta-
³a para rogów w kszta³cie sto¿ków. Na obna¿onych d³oniach i sto-
pach widnia³y lady ciê¿kiej fizycznej pracy. Odciski i zgrubienia
skóry nie mog³y jednak ukryæ inteligencji w kryszta³owo przejrzystych
2 Próba bohatera 17
Strona 15
oczach. Cz³ekokszta³tna istota by³a ubrana w pozbawiony rêkawów,
podobny do worka strój, opadaj¹cy do kolan i przewi¹zany w pasie
sznurem splecionym z jakich rolin.
Do jakiej nale¿ysz rasy? zapyta³ Harrar, zwracaj¹c siê do
istoty w nienagannym basicu.
Jestem Gotalem.
Harrar wskaza³ przewi¹zany w pasie strój przypominaj¹cy wo-
rek.
Twoje ubranie przystoi bardziej pokutuj¹cemu grzesznikowi
ni¿ naukowcowi zauwa¿y³. Kim jeste?
I jednym, i drugim, a zarazem ¿adnym z nich odpar³ Gotal.
Jestem hkigiañskim kap³anem.
Harrar energicznie obróci³ siê na poduszce i popatrzy³ na cz³on-
ków swojej wity.
Mamy szczêcie powiedzia³. Znalelimy jakiego wiê-
tego. Przeniós³ spojrzenie z powrotem na Gotala. Opowiedz mi
co o swojej religii, hkigiañski kap³anie.
Dlaczego interesujesz siê moimi wierzeniami?
Ach, ja tak¿e jestem wykonawc¹ rytua³ów oznajmi³ Yuuz-
hanin. Je¿eli wolisz, mo¿esz zwierzyæ mi siê jak kap³an ka-
p³anowi.
My, Hkigianie, wierzymy, ¿e najwiêksz¹ wartoæ ma cnot-
liwe ¿ycie odpar³ szczerze Gotal.
To prawda, ale jakiemu celowi ma to s³u¿yæ? zapyta³ Har-
rar. Zapewnieniu obfitych plonów, wywy¿szeniu siebie czy te¿ mo¿e
zapewnieniu odpowiedniego miejsca w przysz³ym ¿yciu?
Cnota jest nagrod¹ sam¹ w sobie.
Na twarzy yuuzhañskiego kap³ana odmalowa³o siê zaintere-
sowanie.
Tak owiadczyli ci twoi bogowie?
Tak przedstawia siê nasza prawda odpar³ wiêzieñ. Jedna
z wielu.
Jedna z wielu powtórzy³ Harrar. A z jak¹ prawd¹ zapoznali
ciê Yuuzhanie? Je¿eli owiadczysz, ¿e uznajesz naszych bogów, mo¿e
zastanowiê siê i darujê ci ¿ycie.
Gotal spojrza³ na niego z niezm¹conym spokojem.
Tylko fa³szywy bóg móg³by ¿¹daæ mierci tylu istot i zni-
szczeñ tylu wiatów powiedzia³.
A zatem to prawda stwierdzi³ Yuuzhanin. Obawiasz siê
mierci.
18
Strona 16
Nie bojê siê zgin¹æ w imiê prawdy oznajmi³ Gotal. Nie
bojê siê, je¿eli moja mieræ przyniesie ulgê w cierpieniu albo po³o¿y
kres z³u i nienawici.
Cierpienie? Harrar pochyli³ siê z³owieszczo ku jeñcowi.
Pozwól, ¿e powiem ci co o nim, kap³anie. Cierpienie jest esencj¹
¿ycia. Ci, którzy uznaj¹ tê prawdê, rozumiej¹, ¿e tylko mieræ uwal-
nia ich od cierpienia. Pogodzilimy siê z tym i dlatego nie boimy siê
mierci. Wyprostowa³ siê, powiód³ spojrzeniem po wiêniach
i podniós³ g³os tak, aby mogli us³yszeæ go wszyscy w wielkiej ³a-
downi. Nie ¿¹damy od was wiêcej ni¿ od siebie. Chcemy tylko,
¿ebycie odwdziêczyli siê bogom za ofiary, jakie ponieli podczas
stwarzania kosmosu. Sk³adamy im w ofierze cia³o i krew, aby ich
dzie³o mog³o przetrwaæ.
Nasi bogowie nie wymagaj¹ od nas niczego oprócz dobrych
uczynków odezwa³ siê Gotal.
Uczynków, które wzbudzaj¹ niechêæ i nienawiæ parskn¹³
pogardliwie Yuuzhanin. Je¿eli wymagaj¹ od was tylko tego, nic
dziwnego, ¿e opucili was w potrzebie.
Nie czujemy siê opuszczeni zaprotestowa³ wiêzieñ. Mamy
rycerzy Jedi.
Przez t³um wiêniów przetoczy³a siê fala potakuj¹cych po-
mruków. Z pocz¹tku ledwie s³yszalna, po chwili przybra³a na sile
i przekonaniu.
Harrar powiód³ spojrzeniem po stoj¹cych pod nim istotach. Za-
skoczy³o go, jak ró¿ne mieli twarze: pomarszczone albo g³adkie,
poroniête sierci¹ albo bezw³ose, z guzami, rogami albo g³êbokimi
bruzdami o miêsistych albo cienkich wargach. Zamieszkuj¹ce inn¹
galaktykê istoty rasy Yuuzhan Vong stara³y siê kiedy wyelimino-
waæ tak¹ ró¿norodnoæ. Wybuch³y wojny, które trwa³y ca³e tysi¹cle-
cia. Kosztowa³y mieræ tylu ofiar i spowodowa³y zniszczenie tylu
wiatów, ¿e nie da³oby siê wszystkich zliczyæ. Tym razem jednak
Yuuzhanie zamierzali byæ przezorniejsi. Planowali unicestwiæ tylko
te ludy i planety, które by³y niezbêdne do dokoñczenia czystki.
Czy ci Jedi to wasi bogowie? zapyta³ w koñcu Harrar, zwra-
caj¹c siê do wiênia.
Gotal zastanawia³ siê chwilê czy dwie, zanim odpowiedzia³.
Rycerze Jedi s¹ stra¿nikami sprawiedliwoci i pokoju.
A ta Moc, o której mi mówiono dopytywa³ siê Yuuzhanin.
Jak móg³by j¹ opisaæ?
Gotal rozci¹gn¹³ usta w lekkim umiechu.
19
Strona 17
To co, czego nigdy nie dotkniesz odpar³ cicho. Gdybym
nie wiedzia³, ¿e to niemo¿liwe, powiedzia³bym, ¿e wyskoczylicie
z jej ciemnej strony.
Zainteresowanie Harrara wyranie wzros³o.
Chcesz powiedzieæ, ¿e ta Moc ma jasn¹ i ciemn¹ stronê?
Jak wszystko inne na tym wiecie.
A któr¹ ty zajmujesz w stosunku do nas? zapyta³ Yuuzhanin.
Jeste taki pewien, ¿e stoisz po jasnej stronie?
Wiem tylko to, czego uczy mnie serce.
Harrar zastanawia³ siê chwilê nad tym, co us³ysza³.
A zatem ta walka to co wiêcej ni¿ zwyczajna wojna stwier-
dzi³ po chwili. To zmagania bogów, a wy i my jestemy tylko na-
rzêdziami.
Gotal uniós³ dumnie g³owê.
To mo¿liwe powiedzia³. Ale ostateczny wynik ju¿ zosta³
ustalony.
Harrar prychn¹³.
Niech to przekonanie przyniesie ci ulgê w ostatnich chwi-
lach ¿ycia burkn¹³. Zapewniam, nie zosta³o ci ich wiele. Pod-
niós³ g³os i zwróci³ siê do st³oczonych jeñców. A¿ dot¹d istoty
waszych ras mia³y do czynienia tylko z yuuzhañskimi wojownikami
i politykami. Dowiedzcie siê, ¿e dzisiaj przybyli prawdziwi archi-
tekci waszego przeznaczenia.
Odwróci³ g³owê i gestem zachêci³ cz³onków wity, ¿eby do nie-
go do³¹czyli.
Ta Moc to tylko dziwaczne, irracjonalne wierzenia po-
wiedzia³ cicho do s³u¿¹cego, który stan¹³ obok podtrzymywanej przez
dovin basala poduszki. Je¿eli jednak naprawdê zamierzamy nad
nimi panowaæ, powinnimy zrozumieæ, w jaki sposób jednoczy mi-
liardy tak odmiennych istot. Musimy tak¿e unicestwiæ wszystkich
Jedi. Skutecznie i raz na zawsze.
20
Strona 18
ROZDZIA£
Mimo i¿ galaktyka obfitowa³a w wiele cudów i dziwów, skupiska
potê¿nych drzew i krzy¿uj¹cych siê ga³êzi podtrzymuj¹cych miasto
Wookiech Rwookrrorro cieszy³y siê zas³u¿on¹ s³aw¹. Ogl¹dane
z góry, na tle ciemnej zieleni bezdennego lasu, miasto sprawia³o nie-
zwyk³e wra¿enie. Wygl¹da³o, jakby ocala³o ze straszliwych, najni¿szych
poziomów d¿ungli Kashyyyka i jako przyk³ad doskona³ej harmonii przy-
rody i techniki, zosta³o powierzone opiece zachmurzonego nieba.
Na skraju miasta z daleka od okr¹g³ych domów, które wyra-
sta³y z g¹bczastego pod³o¿a i trzyma³y siê pni gigantycznych wro-
shyrów na wierzcho³ku wielkiego konaru ³¹cz¹cego korony kilku
drzew trwa³a uroczysta ceremonia ku czci nie koñcz¹cego siê cyklu
narodzin i mierci.
Uczestniczy³o w niej dwadziecioro kilkoro Wookiech i istot
ludzkich obojga p³ci. Wszyscy tworzyli kr¹g wokó³ drewnianego
sto³u, który tak¿e by³ okr¹g³y. Jedni stali, inni kucali, a jeszcze inni
siedzieli, ale na twarzach wszystkich malowa³ siê taki sam wyraz
smutku i powagi. Jedyny wyj¹tek stanowi³y dwa automaty, C-3PO
Threepio i R2-D2 Artoo-Detoo. Im tak¿e pozwolono wzi¹æ udzia³
w ceremonii, ale bez wzglêdu na okolicznoci, na ich metalowych
obliczach nie mog³y siê odmalowaæ ¿adne uczucia.
C-3PO sta³ z g³ow¹ przekrzywion¹ na bok i rêkami zgiêtymi
pod k¹tem rzadko spotykanym u istot, na wzór których go skonstru-
owano. Dziwaczna postawa nie wydawa³a siê jednak z³ocistemu
androidowi niczym niestosownym. Stanowi³a konsekwencjê szczegó-
³ów konstrukcyjnych i wiecznie zmieniaj¹cych siê wymagañ narzuca-
nych serwomotorom, które pozwala³y mu poruszaæ siê i wykonywaæ
21
Strona 19
ró¿ne gesty. Obok androida tkwi³ nieruchomo jak pos¹g jego bary³-
kowaty partner, robot Artoo-Detoo. Wci¹gn¹³ rodkowy wspornik,
a dwa boczne unieruchomi³ na powierzchni konara.
Threepio zauwa¿y³, ¿e z miejsca, gdzie sta³, roztacza³ siê nie-
zwyk³y widok. Konary pobliskich drzew ledwo majaczy³y w gêstej
mgle; nie by³o nawet widaæ krêgu pobliskich ¿³obków, szkó³ i przed-
szkoli. Przez gêste chmury tylko z trudem przedziera³y siê pierwsze
promienie s³oñca, rozproszone i rozszczepione jak przez pryzmat.
Threepio doszed³ do wniosku, ¿e ten widok z pewnoci¹ wielu ale
nie jemu zapiera dech w piersi.
[Zgrromadzilimy siê, ¿eby uczciæ pamiêæ Chewbaccy, czcigodnego
syna, ukochanego mê¿a, oddanego ojca, lojalnego przyjaciela i towa-
rzysza broni, mistrza i bliskiego krrewnego wszystkich cz³onków kla-
nu... przynajmniej w duchowym, je¿eli nie w tradycyjnym znaczeniu.]
Wookie, który wypowiedzia³ te s³owa, nazywa³ siê Ralrrachen.
Threepio jednak s³ysza³, ¿e najczêciej nazywano go po prostu Ralr-
ra. By³ stary i wysoki, nawet je¿eli porówna³o siê go z innymi istota-
mi rasy Wookie. Od pozosta³ych odró¿nia³o go jednak co wiêcej
ni¿ tylko niezwyk³y wzrost czy siwa sieræ na twarzy. Ralrra mia³
dziwn¹ wadê wymowy, dziêki której istoty ludzkie mog³y rozumieæ
wszystko, co mówi³. Gdyby mowê wyg³asza³ inny Wookie, popro-
szono by Threepia, aby s³u¿y³ ludziom jako t³umacz. Tego poranka
jednak ¿adna uczestnicz¹ca w ceremonii istota ludzka nie musia³a
korzystaæ z jego umiejêtnoci protokolarnego androida-poligloty.
[To w³anie w nim p³omieñ buntu p³on¹³ z najwiêksz¹ si³¹] ci¹-
gn¹³ Ralrra. Jego czarny nos dr¿a³, a rêce zwisa³y luno wzd³u¿ tor-
su. [Czy to na Kashyyyku, czy gdzie indziej, Chewbacca by³ zawsze
odwa¿ny i nieprzekupny. Mia³ serrce jak dziesiêciu, a si³ê i odwagê
jak piêædziesiêciu Wookiech.]
Chewbacca zgin¹³ szeæ standardowych miesiêcy wczeniej,
podczas zakoñczonej katastrof¹ operacji ratunkowej. Straci³ ¿ycie
na planecie Sernpidal, któr¹ wybrali do zniszczenia najedcy rasy
Yuuzhan Vong. Wszyscy ubolewali, ¿e cia³a Chewbaccy nigdy nie
znaleziono. Gdyby uda³o siê przetransportowaæ zw³oki na rodzinny
Kashyyyk, odby³aby siê uroczysta ceremonia pogrzebowa. Uczest-
niczyæ w niej mogliby tylko najbardziej powa¿ani cz³onkowie ro-
dziny. To, co istoty rasy Wookie robi³y ze zw³okami ziomków, sta-
nowi³o pilnie strze¿on¹ tajemnicê. Jedni eksperci twierdzili, ¿e
Wookie kremuj¹ cia³a swoich zmar³ych. Inni uwa¿ali, ¿e zw³oki s¹
albo grzebane w g¹szczu ga³êzi wroshyrów, albo opuszczane za
22
Strona 20
pomoc¹ pêdów winoroli kshyy w mroczne g³êbiny d¿ungli, sk¹d
istoty siê wywodzi³y. Jeszcze inni utrzymywali, ¿e cia³a zmar³ych
Wookiech s¹ krojone na kawa³ki przy u¿yciu wiêtych ostrzy ryyyk
i pozostawiane na wybranych ga³êziach wroshyrów, sk¹d zabieraj¹
je drapie¿ne katarny albo ptaki kroyie.
C-3PO uwa¿a³, ¿e nawet gdyby odbywa³a siê ceremonia pog-
rzebowa, i tak nikt nie pozwoli³by mu wzi¹æ w niej udzia³u. Uczestnicy
ceremonii ku czci Chewbaccy byli cz³onkami jego licznej i szeroko
rozumianej rodziny. Chyba nikt jednak nie móg³by zaliczyæ do ich
grona z³ocistego androida a ju¿ w ¿adnym wypadku jego bary³ko-
watego partnera, Artoo. Chocia¿ istoty z krwi i koci bardzo czêsto
styka³y siê z automatami, inteligentnymi i innymi, to w sprawach
dotycz¹cych wiêzów rodzinnych albo pokrewieñstwa potrafi³y byæ
wyj¹tkowo dra¿liwe.
Obok Ralrry przykucn¹³ ojciec Chewbaccy, Attichitcuk, a obok
niego siostra zabitego bohatera, br¹zowow³osa Kallabow. Nieco dalej
siedzia³a wdowa po Chewbacce, Mallatobuck, i ich syn, Lumpawar-
rump. Kiedy m³odzieniec pomylnie przeby³ ceremoniê wkroczenia
w wiek dojrza³y, przybra³ imiê Lumpawaroo w skrócie Waroo. Inni
Wookie byli przyjació³mi, kuzynami, bratankami i siostrzeñcami za-
bitego. Do grona tych ostatnich zalicza³ siê Lowbacca, rycerz Jedi.
W ceremonii ku czci Chewbaccy uczestniczy³o tylko szecioro
ludzi: pan Luke, pani Leia, pan Solo i trójka dzieci Solo: Anakin,
Jacen i Jaina. Rzuca³a siê w oczy nieobecnoæ Landa Calrissiana.
Ciemnoskóry mê¿czyzna ku wielkiemu zaniepokojeniu pana Hana
przys³a³ wiadomoæ, ¿e udzia³ w uroczystoci uniemo¿liwiaj¹ mu
nieoczekiwane, choæ bli¿ej niesprecyzowane okolicznoci. W cere-
monii nie uczestniczy³a tak¿e ¿ona pana Lukea, Mara. Z pewnoci¹
wziê³aby w niej udzia³, gdyby nie nag³e pogorszenie stanu zdrowia.
Jej organizm wyniszcza³a tajemnicza choroba, wskutek czego ko-
bieta musia³a pozostaæ na Coruscant.
Artystycznie rzebiony stó³ porodku krêgu uczestników cere-
monii spoczywa³ na kobiercu z lici wroshyrów. Jego podstawê opla-
ta³y ciemnozielone pêdy winoroli kshyy, a okr¹g³y blat zdobi³y
kwiaty kolvissha, jagody wasaka, korzenie orga i b³yszcz¹ce jaskra-
wo¿ó³te p³atki syreniowca. W ch³odnym powietrzu unosi³a siê aro-
matyczna woñ ¿ywicznych kadzide³.
[To w³anie tu, na Kashyyyku, charakterr Chewbaccy ujawni³
siê ju¿ we wczesnym okrresie jego ¿ycia] ci¹gn¹³ Ralrra. [Rrazem
ze zmar³ym przyjacielem Salporinem] mówca przerwa³ na chwilê,
23