Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Zobacz podgląd pliku o nazwie Abercrombie Joe - Czerwona kraina PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Tytuł oryginału: Red Country
Copyright © 2012 Joe Abercrombie
Copyright for the Polish translation © 2013 by Wydawnictwo MAG
Redakcja: Joanna Figlewska
Korekta: Magdalena Górnicka
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń
Ilustracja na okładce: Dark Crayon
Opracowanie okładki: Piotr Chyliński
ISBN 978-83-66409-87-3
Wydanie III
Wydawca: Wydawnictwo MAG
ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa
tel./fax 22 813 2519
www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor: Dressler Dublin sp. z o.o.
ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.
tel. 22 733 50 10
www.dressler.com.pl
Skład wersji elektronicznej
[email protected]
Strona 4
Spis treści
I Kłopoty
Wyjątkowy tchórz
Najprostsze wyjście
Zwyczajni ludzie
Najlepszy człowiek
Każdy ma przeszłość
Porwani
II Drużyna
Sumienie i zgnilizna fiuta
Nowe życia
Twardy wędrowiec
Drewno niesione wodą
Powody
Mój Boże, ten pył
Przeprawa Słodkiego
Marzenia
Gniew Boga
Praktyczne umysły
Uczciwa zapłata
III Fałda
Tandetne piekło
Działki
Słowa i takt
Takie proste
Wczorajsze wieści
Strona 5
Rychły rozlew krwi
Uśpiony partner
Zabawa
Wysoka stawka
Starzy przyjaciele
Bez celu
IV Smoki
Trójkami
Wśród barbarzyńców
Przynęta
Dzicy
Leże Smoka
Chciwość
V Kłopoty
Rozliczenia
Powrót
Wysłuchane modlitwy
Ostre zakończenia
Donikąd
Czasy się zmieniają
Cena
Ostatnie słowa
Wyjątkowy tchórz
Podziękowania
Strona 6
Dla Teddy’ego,
A także Clinta Eastwooda,
Ale skoro Clinta pewnie niezbyt to obchodzi,
Głównie dla Teddy’ego.
Strona 7
I
Kłopoty
„Wy, którzy sądzicie ludzi po rękojeści i pochwie,
jak sprawić, byście poznali się na ostrzu?”.
Jedediah M. Grant
Strona 8
Wyjątkowy tchórz
– Złoto... – Wist sprawił, że to słowo zabrzmiało jak
niewyjaśniona tajemnica – ...czyni ludzi szalonymi.
Płoszka pokiwała głową.
– Tych, którzy już nie są szaleni.
Siedzieli przed Domem Mięsa u Stupfera. Taką nazwę mógłby
nosić burdel, lecz w istocie była to najgorsza oberża
w promieniu pięćdziesięciu mil, chociaż konkurencja była ostra.
Płoszka przycupnęła na workach w swoim wozie, zaś Wist na
płocie, jak miał w zwyczaju, zupełnie jakby unieruchomiła go
tam drzazga wbita w dupę. Obserwowali tłum.
– Przyjechałem tutaj, żeby uciec od ludzi – rzekł Wist.
Płoszka pokiwała głową.
– No to popatrz.
Poprzedniego lata można było spędzić w mieście cały dzień
i nie napotkać żadnych nieznajomych. Można było spędzić tutaj
kilka dni i w ogóle nikogo nie spotkać. Jednakże wiele może się
zmienić za sprawą kilku miesięcy oraz gorączki złota. Teraz
Uczciwość pękała w poszarpanych szwach od śmiałych
pionierów. Ruch odbywał się tylko w jedną stronę, na zachód ku
domniemanym bogactwom. Niektórzy przebijali się tak szybko,
na ile pozwalał tłum, a inni przystawali, żeby zwiększyć pulę
handlu i chaosu. Turkotały koła wozów, rżały muły i konie,
wrzeszczał żywy inwentarz i ryczały woły. Mężczyźni, kobiety
i dzieci wszelkich ras oraz stanów również robili mnóstwo
Strona 9
hałasu, w różnych językach i z różnego powodu. Byłby to
całkiem kolorowy spektakl, gdyby nie wzbijany z ziemi pył,
który nadał wszystkiemu taki sam brudny odcień.
Wist hałaśliwie pociągnął z butelki.
– Niezła zbieranina, co?
Płoszka przytaknęła.
– Wszyscy chcą zdobyć coś za darmo.
Wszyscy oszołomieni wariacką nadzieją. Albo chciwością,
w zależności od tego, jak bardzo patrzący wierzył w ludzkość,
z czym u Płoszki nie było najlepiej. Wszyscy pijani wizją
sięgnięcia obiema rękami w głąb jakiegoś lodowatego stawu
pośrodku wielkiego pustkowia i znalezienia w nim nowego
życia. Pozostawienia monotonnej egzystencji na brzegu niczym
zrzuconej skóry i skorzystania ze skrótu do szczęścia.
– Nie kusi cię, żeby do nich dołączyć? – spytał Wist.
Przycisnęła język do przednich zębów i splunęła przez
szparę.
– Ani trochę.
Jeśli nawet przedostaną się żywi przez Daleką Krainę,
prawdopodobnie spędzą zimę z tyłkami w lodowatej wodzie
i nie znajdą niczego poza błotem. A jeśli nawet piorun trafi
w czubek twojej łopaty, to co z tego? Czy bogaci nie mają
kłopotów?
Kiedyś Płoszka wierzyła, że dostanie w życiu coś za darmo.
Zrzuci skórę i odsunie się od niej z uśmiechem. Okazało się, że
czasami skrót nie prowadzi tam, gdzie byśmy chcieli, lecz
wiedzie na krwawe manowce.
– Wystarczy plotka o złocie, żeby stracili rozum. – Wist
pociągnął kolejny łyk, aż podskoczyła grdyka na jego wątłej szyi.
Patrzył, jak dwóch niedoszłych poszukiwaczy złota walczy
Strona 10
o ostatni kilof na straganie, a handlarz bezskutecznie próbuje
ich uspokoić. – Wyobraź sobie, jak ci dranie będą się
zachowywali, jeśli wpadnie im w ręce samorodek.
Płoszka nie musiała sobie tego wyobrażać. Widziała to na
własne oczy i nie lubiła tych wspomnień.
– Mężczyznom niewiele trzeba, żeby zachowywać się jak
zwierzęta.
– Podobnie jak kobietom – dodał Wist.
Zmrużyła oczy.
– Dlaczego patrzysz na mnie?
– Zajmujesz najważniejsze miejsce w moich myślach.
– Nie wiem, czy mam ochotę być z tobą tak blisko.
Wist roześmiał się, pokazując zęby wyglądające jak nagrobki,
po czym podał jej butelkę.
– Dlaczego nie znajdziesz sobie mężczyzny, Płoszko?
– Chyba nie bardzo ich lubię.
– Ty nikogo nie lubisz.
– To oni zaczęli.
– Wszyscy?
– Wystarczająco wielu. – Mocno przechyliła butelkę,
uważając, żeby upić tylko łyczek. Wiedziała, jak łatwo jeden łyk
może się zmienić w całą butelkę, a potem w przebudzenie
w zaszczanym ubraniu z jedną nogą w strumyku. Ludzie na nią
liczyli, a ona już dostatecznie wiele razy zawodziła.
Rozdzielono walczących, którzy obrzucali się wyzwiskami
w swoich językach, nie rozumiejąc szczegółów, ale pojmując
ogólne przesłanie. Wyglądało na to, że kilof zaginął w całym
zamieszaniu; zapewne zabrał go jakiś sprytniejszy awanturnik,
gdy oczy wszystkich były zwrócone w innym kierunku.
Strona 11
– Złoto z pewnością może czynić ludzi szalonymi – mruknął
z mądrą miną Wist. – Ale gdyby nagle otworzyła się ziemia
i zaproponowała mi swoje bogactwa, raczej bym nie odmówił.
Płoszka pomyślała o gospodarstwie i wszystkich
obowiązkach, na które nie miała czasu, po czym potarła
poobijanymi kciukami o pogryzione palce. Przez chwilę
wyprawa na wzgórza nie wydawała jej się aż takim szalonym
pomysłem. A jeśli tam naprawdę jest złoto? Obfite bogactwa
rozsiane na dnie jakiegoś strumienia, tęskniące za pocałunkiem
jej świerzbiących palców? Płoszka Południe, największa
szczęściara w Bliskiej Krainie...
– Ha. – Odpędziła tę myśl jak natrętną muchę. Nie mogła
sobie pozwolić na luksus marzeń. – Z doświadczenia wiem, że
ziemia niczego nie daje za darmo. To taka sama sknera jak my
wszyscy.
– Nie brakuje ci go, prawda?
– Czego?
– Doświadczenia.
Mrugnęła, oddając mu butelkę.
– Żebyś wiedział, staruszku.
Na pewno miała więcej doświadczenia niż większość
pionierów. Pokręciła głową, obserwując najnowszą grupę. Po
wyglądzie rozpoznała w jej członkach czcigodnych Unionistów,
których stroje bardziej nadawały się na piknik niż na kilkaset
mil podróży przez pozbawione praw pustkowie. Ludzie, którzy
powinni być zadowoleni ze swojego wygodnego życia, nagle
postanowili, że zrobią wszystko, żeby jeszcze bardziej się
obłowić. Zastanawiała się, jak prędko pokuśtykają do domu,
złamani i zubożali. Jeżeli w ogóle wrócą.
– Gdzie jest Gully? – spytał Wist.
Strona 12
– Został w gospodarstwie, opiekuje się moim bratem i siostrą.
– Dawno go nie widziałem.
– Dawno go tu nie było. Twierdzi, że jazda konna sprawia mu
ból.
– Starzeje się. To dotyka nas wszystkich. Kiedy się z nim
zobaczysz, powiedz, że mi go brakuje.
– Gdyby tutaj był, opróżniłby twoją butelkę jednym haustem,
a ty przeklinałbyś jego imię.
– Nie zaprzeczę. – Wist westchnął. – Tak to już jest
z rzeczami, za którymi tęsknimy.
Owca brnął ulicą pełną ludzi, a jego siwa czupryna sterczała
ponad głowami tłumu, chociaż był jeszcze bardziej
przygarbiony niż zazwyczaj.
– Ile dostaniemy? – spytała Płoszka, zeskakując z wozu.
Owca się skrzywił, jakby wiedział, co się zaraz wydarzy.
– Dwadzieścia siedem? – Jego grzmiący głos załamał się
piskliwie na końcu zdania, zmieniając wypowiedź w pytanie, ale
tak naprawdę mężczyzna chciał spytać: „Jak bardzo to
spieprzyłem?”.
Płoszka pokręciła głową, wypychając policzek językiem, co
znaczyło, że spieprzył to koncertowo.
– Wyjątkowy z ciebie tchórz, Owco. – Uderzyła pięścią
w worki, wzbijając obłok zbożowego pyłu. – Nie po to wlekłam
je tutaj przez dwa dni, żeby teraz oddać je za darmo.
Jeszcze bardziej się skrzywił, a na jego ogorzałej i brudnej
twarzy porośniętej siwą brodą wyraźniej zarysowała się siatka
starych blizn i kurzych łapek.
– Przecież wiesz, że nie umiem się targować.
– A co ty w ogóle umiesz? – rzuciła przez ramię, ruszając
Strona 13
w stronę sklepu Claya. Przepuściła stado łaciatych kóz, po czym
przecisnęła się bokiem pomiędzy jadącymi wozami. – Poza
noszeniem worków?
– To też coś, prawda? – mruknął.
W sklepie panował jeszcze większy ścisk niż na ulicy
i unosiła się woń pociętego drewna, przypraw oraz stłoczonych,
ciężko pracujących ciał. Płoszka musiała się przepchnąć
pomiędzy sprzedawcą a jakimś czarniejszym niż noc
Południowcem, próbującym się dogadać w języku, którego nigdy
nie słyszała, potem okrążyć tarkę zwieszającą się z niskich
krokwi, rozbujaną przez czyjś nieostrożny łokieć, wreszcie
minąć marszczącego czoło Ducha o rudych włosach, w których
tkwiły gałązki wciąż porośnięte liśćmi. Wszyscy ci ludzie prący
na zachód oznaczali szansę na zarobek i biada kupcowi, który
spróbowałby stanąć między Płoszką a jej pieniędzmi.
– Clay?! – wrzasnęła, wiedząc, że szeptanie zda się na nic. –
Clay!
Handlarz podniósł surowy wzrok, przerywając ważenie mąki
na szalkach wielkości dorosłego mężczyzny.
– Płoszka Południe w Uczciwości. Czyż to nie mój szczęśliwy
dzień?
– Na to wygląda. Całe miasteczko pełne frajerów, których
można okantować! – Ostatnie słowo wypowiedziała z większym
naciskiem, co sprawiło, że kilka głów zwróciło się w ich stronę,
a Clay oparł potężne pięści na biodrach.
– Nikt tutaj nikogo nie kantuje – odrzekł.
– I tak pozostanie, póki mam na ciebie oko.
– Z twoim ojcem umówiliśmy się na dwadzieścia siedem,
Płoszko.
– Dobrze wiesz, że on nie jest moim ojcem. Poza tym, umowa
Strona 14
jest gówno warta, jeśli to nie ja ją zawarłam.
Clay uniósł brew i zerknął na Owcę, a Północny wbił wzrok
w ziemię, odsuwając się w bok, jakby bezskutecznie próbował
zniknąć. Mimo potężnej postury, Owca nie potrafił wytrzymać
surowego spojrzenia. Był serdecznym człowiekiem, nie bał się
ciężkiej pracy i godnie zastępował ojca Ro, Pestce, a także
Płoszce – w stopniu, w jakim mu na to pozwalała – ale, na spokój
zmarłych, był z niego wyjątkowy tchórz.
Płoszka wstydziła się za niego oraz wstydziła się jego
towarzystwa, co ją irytowało. Wycelowała w twarz Claya palec,
jakby to był obnażony sztylet, którego nie zawaha się użyć.
– Dziwne, że rozkręcasz interes w mieście o nazwie
Uczciwość! W zeszłym sezonie płaciłeś dwadzieścia osiem,
a miałeś ponad czterokrotnie mniej klientów. Wezmę trzydzieści
osiem.
– Co takiego? – Clay odezwał się jeszcze bardziej piskliwie niż
się spodziewała. – To złote ziarno?
– Zgadza się. Najwyższej jakości. Nie zważając na odciski,
młóciłam je własnymi rękami.
– I moimi – mruknął Owca.
– Cicho – syknęła Płoszka. – Zgodzę się na trzydzieści osiem,
w przeciwnym razie nie ruszę się stąd.
– Nie robisz mi łaski! – wściekł się Clay, a jego tłusta twarz
pokryła się zmarszczkami. – Ponieważ kochałem twoją matkę,
dam ci dwadzieścia dziewięć.
– Nigdy nie kochałeś niczego poza swoją sakwą. Trzydzieści
osiem albo ustawię się obok twojego sklepu i będę sprzedawała
ziarno ludziom taniej niż ty.
Wiedział, że Płoszka to zrobi, nawet gdyby miała na tym
stracić. Nigdy nie należy wygłaszać gróźb, co do których nie ma
Strona 15
się choćby połowicznej pewności, że można je wcielić w życie.
– Trzydzieści jeden – wychrypiał.
– Trzydzieści pięć.
– Tylu ludzi musi przez ciebie czekać, samolubna suko! –
A raczej tylu ludzi właśnie dowiedziało się, jakie Clay ma zyski,
i wkrótce mogą zmądrzeć.
– To same szumowiny, a ja będę tutaj stała, dopóki Juvens nie
wróci z krainy umarłych, jeśli dzięki temu dostanę trzydzieści
pięć.
– Trzydzieści dwa.
– Trzydzieści pięć.
– Trzydzieści trzy, a wychodząc, równie dobrze możesz spalić
mój sklep!
– Nie kuś mnie, grubasie. Trzydzieści trzy i dorzucisz dwie
nowe łopaty oraz trochę paszy dla wołów. Żrą prawie tyle co ty.
– Napluła sobie na dłoń i wyciągnęła ją w jego stronę.
Clay skrzywił się z goryczą, ale w końcu również splunął
i podali sobie dłonie.
– Twoja matka nie była lepsza.
– Nie znosiłam jej. – Płoszka przepchnęła się łokciami do
drzwi, pozostawiając Claya, by wyładował złość na następnym
kliencie. – To nie takie trudne, prawda? – rzuciła przez ramię do
Owcy.
Wielki stary Północny wodził palcem po zagłębieniu
w małżowinie ucha.
– Chyba wolałbym pozostać przy dwudziestu siedmiu.
– Bo wyjątkowy z ciebie tchórz. Najlepiej jest stawić czoło
temu, czego się boimy. Czy nie to mi zawsze powtarzałeś?
– Czas pokazał mi, że ta rada ma swoje złe strony – szepnął
Strona 16
Owca, ale Płoszka była zbyt zajęta gratulowaniem samej sobie.
Trzydzieści trzy to dobra cena. Kiedy wszystko sobie
przeliczyła, wyszło jej, że po załataniu przeciekającego dachu
stodoły i kupieniu parki prosiaków w miejsce tych, które ubili
zimą, zostanie im coś na książki dla Ro. Może uda się kupić także
trochę nasion i wskrzesić zagon z kapustą. Uśmiechnęła się
szeroko, myśląc o tym, jak wiele może naprawić i zbudować
dzięki tej sumie.
„Nie trzeba mieć wielkich marzeń”, mawiała jej matka
w tych rzadkich chwilach, gdy miała dobry nastrój. „Wystarczą
małe”.
– Przenieśmy worki – powiedziała Płoszka.
Chociaż Owcy przybyło lat i był tępy jak ich ulubiona krowa,
wciąż nie brakowało mu sił. Nie uginał się pod żadnym
ciężarem. Płoszka mogła tylko stać na wozie i wrzucać kolejne
worki na jego ramiona, podczas gdy on stał nieruchomo, nie
uskarżając się na swoje brzemię bardziej niż wóz, którym
przywieźli ładunek. Potem nosił je czwórkami i układał na
podwórzu Claya tak łatwo, jakby były wypełnione pierzem.
Płoszka była od niego o połowę lżejsza i, pomimo łatwiejszego
zadania oraz dwudziestu pięciu lat mniej na karku, wkrótce jej
ciało było mokre jak świeżo wykopana studnia. Kamizela
przykleiła się jej do grzbietu, a włosy do twarzy, ręce zaś
zaróżowiły się od szorstkiego płótna i ubieliły zbożowym pyłem.
Wepchnęła język w szparę między zębami i przeraźliwie
zaklęła.
Owca przystanął z dwoma workami na jednym ramieniu
i kolejnym przerzuconym przez drugie ramię. Nawet nie miał
zadyszki. W kącikach jego oczu wyraźnie rysowały się głębokie
kurze łapki.
Strona 17
– Chcesz odpocząć, Płoszko?
Posłała mu ostre spojrzenie.
– Chyba od twojego marudzenia.
– Mógłbym ułożyć dla ciebie posłanie z tych worków. Może
tam z tyłu znajdzie się jakiś koc. Zaśpiewam ci kołysankę, tak jak
wtedy, gdy byłaś młoda.
– Wciąż jestem młoda.
– Powiedzmy. Czasami przypominam sobie tamtą małą
dziewczynkę, która się do mnie uśmiechała. – Owca popatrzył
w dal, kręcąc głową. – Wtedy zastanawiam się, gdzie ja i twoja
matka popełniliśmy błąd.
– Może to dlatego, że ona umarła, a ty do niczego się nie
nadajesz? – Podniosła ostatni worek i upuściła mu go na ramię
z jak największej wysokości.
Owca tylko się uśmiechnął, nakrywając worek dłonią.
– Może tak.
Gdy się obracał, prawie wpadł na innego Północnego, który
był równie potężny i znacznie groźniej wyglądał. Mężczyzna
zaczął wywarkiwać jakieś przekleństwo, ale zamilkł w połowie.
Owca oddalił się z opuszczoną głową, jak zawsze czynił
w obliczu nawet najmniejszych kłopotów. Północny popatrzył ze
zmarszczonym czołem na Płoszkę.
– Co? – spytała, odwzajemniając spojrzenie.
Zerknął w ślad za Owcą, po czym odszedł, drapiąc się po
brodzie.
Cienie się wydłużyły, a chmury na zachodzie poróżowiały,
gdy Płoszka zrzuciła ostatni worek, a uśmiechnięty Clay podał
jej pieniądze schowane w skórzanym woreczku dyndającym na
jego grubym palcu wskazującym. Rozprostowała plecy, otarła
czoło rękawicą, po czym rozsznurowała woreczek i zajrzała do
Strona 18
środka.
– Wszystko się zgadza?
– Nie zamierzam cię okraść.
– Jasne, że nie. – Zabrała się za liczenie. „Łatwo poznać
złodzieja po tym, z jaką troską obchodzi się z własnymi
pieniędzmi”, mawiała jej matka.
– Może powinienem zajrzeć do wszystkich worków, żeby się
upewnić, że w środku jest ziarno, a nie gówno?
Parsknęła.
– Czy gdyby tam było gówno, nie próbowałbyś go sprzedać?
Kupiec westchnął.
– Niech będzie jak chcesz.
– Oczywiście.
– Tak się zazwyczaj dzieje – dodał Owca.
Zapadła cisza, którą zakłócał tylko brzęk monet i liczby
przeskakujące w głowie Płoszki.
– Słyszałem, że Glama Złoty wygrał kolejny pojedynek
niedaleko Greyer – rzekł Clay. – Mówią, że to najtwardszy drań
w całej Bliskiej Krainie, a tam nie brakuje twardzieli. Tylko
głupiec stawiałby teraz przeciwko niemu. Tylko głupiec chciałby
z nim walczyć.
– Niewątpliwie – mruknął Owca, który zawsze się peszył,
kiedy poruszano temat przemocy.
– Słyszałem od człowieka, który to widział, że Glama tak
mocno pobił starego Stocklinga Niedźwiedzia, że wyleciały mu
z dupy flaki.
– To ma być rozrywka? – spytała Płoszka.
– Lepsze to niż zesrać się własnymi flakami.
– Kiepska rekomendacja.
Strona 19
Clay wzruszył ramionami.
– Są gorsze rzeczy. Słyszeliście o bitwie pod Rostod?
– Coś mi się obiło o uszy – odburknęła, próbując nie pomylić
się w rachunkach.
– Podobno buntownicy znów dostali lanie, tym razem
poważne. Wszyscy są w odwrocie. Nie licząc tych, których
dopadła Inkwizycja.
– Biedacy – rzekł Owca.
Płoszka na chwilę przerwała liczenie, po czym znów do niego
wróciła. Na świecie jest wielu biedaków, ale ona nie może się
nimi przejmować. Ma wystarczająco dużo zmartwień ze swoimi
bratem i siostrą, Owcą, Gullym oraz gospodarstwem. Nie ma
czasu płakać nad pechowym losem, który inni sami na siebie
sprowadzili.
– Możliwe, że stawią opór w Mulkovej, ale długo się nie
utrzymają. – Ogrodzenie zaskrzypiało, gdy Clay oparł się o nie
swoim miękkim ciałem, krzyżując ręce na piersi i chowając
dłonie pod pachy, tak że sterczały spod nich tylko kciuki. –
Wojna już prawie się skończyła, jeśli można to nazwać wojną,
i wielu ludzi wypędzono z ich ziem, okradziono albo spalono im
cały dobytek. Otwarto kanały żeglowne, przybywają okręty.
Nagle mnóstwo osób dostrzegło swoją fortunę na zachodzie. –
Wskazał głową chaotyczny tłum wzbijający obłoki pyłu na ulicy,
kłębiący się pomimo nadchodzącego zmierzchu. – To tylko
pierwsza strużka. Nadchodzi prawdziwa powódź.
Owca pociągnął nosem.
– Zapewne wkrótce przekonają się, że góry nie są zbudowane
ze złota, i zaczną ciągnąć w przeciwnym kierunku.
– Niektórzy tak. Inni zapuszczą korzenie. Po nich nadejdzie
Unia. Nieważne, jak wiele ziemi zdobywają Unioniści, wciąż jest
Strona 20
im mało, a odkrycie na zachodzie sprawi, że poczują zapach
pieniędzy. Ten stary wredny drań Sarmis siedzi na granicy
i wymachuje mieczem w imieniu Imperium, ale to akurat nic
nowego. Myślę, że nie powstrzyma tej powodzi. – Clay zbliżył się
o krok do Płoszki i odezwał cichym głosem, jakby dzielił się
tajemnicą: – Słyszałem, że w Hormringu już pojawili się agenci
Unii i rozważają dokonanie aneksji.
– Wykupują ludzi?
– Owszem, w jednej dłoni będą mieli monetę, ale w drugiej
ostrze. Tak jak zawsze. Powinniśmy się zastanowić, jak to
rozegramy, kiedy przybędą do Uczciwości. Powinniśmy stanąć
ramię w ramię, skoro jesteśmy związani z tym miejscem.
– Nie interesuje mnie polityka. – Płoszki nie interesowało nic,
z czym mogły się wiązać kłopoty.
– Jak większości z nas – odrzekł Clay. – Ale czasami polityka
może się zainteresować nami. Unioniści tutaj przyjdą
i przyniosą swoje prawo.
– Nie wydaje mi się, żeby prawo było czymś złym – skłamała
Płoszka.
– Może i nie. Ale w ślad za prawem podążają podatki, jak wóz
za osłem.
– Za podatkami rzeczywiście nie przepadam.
– To tylko bardziej elegancka forma kradzieży, czyż nie?
Wolałbym, żeby uczciwie mnie obrabował zamaskowany
bandyta ze sztyletem, a nie jakiś blady drań z piórem
i papierami.
– No nie wiem – odparła Płoszka. Żadna z osób, które
obrabowała, nie wydawała się zachwycona tym
doświadczeniem, a niektórym wyjątkowo nie przypadło to do
gustu. Wsypała monety z powrotem do woreczka i mocno