A. i B. Strugaccy - Bajka o trojce

Szczegóły
Tytuł A. i B. Strugaccy - Bajka o trojce
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

A. i B. Strugaccy - Bajka o trojce PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie A. i B. Strugaccy - Bajka o trojce PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

A. i B. Strugaccy - Bajka o trojce - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Strona 1 Strugaccy A i B - Bajka o trojce 4 Strona 2 a³a historia zaczê³a siê od tego, ¿e w samym œrodku robo- Crowanym czego dnia, gdy poci³em siê nad kolejnym pismem skie- do kitie¿gradskich zak³adów magotechniki, poja- wi³ siê u mnie w gabinecie mój serdeczny przyjaciel Edik Amperian. Jako cz³owiek dobrze wychowany i wykszta³co- ny, nie pad³ bezceremonialnie na kulawe krzes³o dla intere- santów, nie wlecia³ niespodzianie przez œcianê ani nie wdar³ siê otwart¹ furtk¹, jak g³az wyrzucony z katapulty. W wiêk- szoœci wypadków moi koledzy ci¹gle siê gdzieœ spieszyli, z czymœ nie nad¹¿ali, gdzieœ siê spóŸniali i dlatego pojawiali siê, w³amywali i wdzierali z absolutn¹ swobod¹, lekcewa¿¹c normalne œrodki komunikacji. Edik do takich nie nale¿a³. Skromnie pojawi³ siê w drzwiach. Zapuka³ nawet uprzednio, ale nie mia³em czasu odpowiedzieæ. – Czy w dalszym ci¹gu jest ci potrzebna Czarna Skrzyn- ka? – zapyta³ po przywitaniu. – Skrzynka? – wymamrota³em, nie maj¹c si³ oderwaæ siê od pisma. – Jakby tu powiedzieæ… Jaka w³aœciwie skrzynka? – Wydaje mi siê, ¿e przeszkadzam – powiedzia³ delikat- nie uprzejmy Edik. – Przepraszam ciê, ale przys³a³ mnie szef… 5 Strona 3 Rzecz w tym, ¿e za godzinê odbêdzie siê pierwszy start win- dy poza obrêb trzynastego piêtra. Proponuj¹ nam skorzystaæ z okazji. Mózg mia³em jeszcze zasnuty truj¹cymi wyziewami urzê- dowej frazeologii i dlatego odrzek³em tylko têpo: – Jaka winda ma byæ dostarczona pod nasz adres jeszcze trzynastego piêtra bie¿¹cego roku…? Po chwili jednak¿e pierwsze dziesi¹tki bitów Edikowej informacji dosiêg³y moich szarych komórek. Od³o¿y³em d³u- gopis i poprosi³em o powtórzenie. Edik cierpliwie powtórzy³. – To pewne? – spyta³em zamieraj¹cym szeptem. – W zupe³noœci – potwierdzi³ Edik. – Idziemy – powiedzia³em, wyci¹gaj¹c z biurka teczkê z kopiami swoich zapotrzebowañ. – Gdzie? – Jak to gdzie? Na siedemdziesi¹te szóste. – Nie, zaraz – powiedzia³ Edik, krêc¹c g³ow¹. – Najpierw trzeba zajœæ do szefa. – A po co? – Prosi³ o to. Z tym siedemdziesi¹tym szóstym piêtrem jest jakaœ historia. Szef ma coœ dla nas na drogê. Wzruszy³em ramionami, lecz nie protestowa³em. Za³o¿y- ³em marynarkê, wyj¹³em z teczki zapotrzebowanie na Czarn¹ Skrzynkê i ruszyliœmy do szefa, Fiodora Simeonowicza Kiw- rina, zarz¹dzaj¹cego oddzia³em Szczêœcia Linearnego. Na pierwszym piêtrze, przed zakratowanym szybem win- dy panowa³o nieopisane o¿ywienie. Drzwi szybu by³y otwarte, drzwi kabiny tak¿e, œwieci³a masa lamp, b³yszcza³y lustra, mêt- nie po³yskiwa³y lakierowane powierzchnie. Pod starym, wy- blak³ym ju¿ transparentem „Dla uczczenia œwiêta wykonamy windê” t³oczyli siê chc¹cy sobie pojeŸdziæ. Wszyscy z powag¹ s³uchali zastêpcy dyrektora dzia³u administracyjno-gospodar- czego, Modesta Matwiejewicza Kamieniojada, przemawiaj¹ce- go przed szeregiem mechaników so³owieckiego Kot³onadzoru. – Nale¿y z tym wreszcie skoñczy栖 wyjaœnia³ Modest Matwiejewicz. – To jest winda, a nie jakieœ tam spektroskopy- 6 Strona 4 -mikroskopy. Winda jest potê¿nym œrodkiem postêpu – to raz. Tak¿e œrodkiem transportu. Winda powinna byæ jak wy- wrotka: podjedzie, wyrzuci i z powrotem. To po pierwsze. Administracji dobrze wiadomo, ¿e wielu towarzyszy uczo- nych, w tej liczbie i pewni akademicy, nie potrafi w³aœciwie eksploatowaæ windy. Z tym walczymy i to likwidujemy. Eg- zaminy na prawo prowadzenia windy, nie patrz¹c na zas³u- gi… ustanowienie tytu³u przodownika windowego… i tak dalej. To po drugie. Ale monterzy ze swej strony powinni zabezpieczyæ regularnoœæ kursowania. Nie ma siê co powo- ³ywaæ na obiektywne trudnoœci. Wznosimy has³o: winda dla wszystkich. Niezale¿nie od osoby. Winda powinna wytrzy- maæ wejœcie do kabiny nawet najbardziej niezwyk³ego aka- demika. Przedarliœmy siê przez t³um; ruszyliœmy dalej. Uroczysta oprawa tego zaimprowizowanego mityngu wywar³a na mnie ogromne wra¿enie. Czu³o siê, ¿e dziœ winda zacznie nareszcie dzia³aæ, byæ mo¿e bêdzie dzia³aæ nawet przez d³ugie dni. To wspania³e. Winda by³a zawsze piêt¹ achillesow¹ Instytutu i Mo- desta Matwiejewicza. W³aœciwie niczym wyj¹tkowym nasza winda siê nie wyró¿nia³a. Winda jak winda, mia³a swoje wady i zalety. Jak wypada uczciwej windzie, lubi³a stawaæ miêdzy piêtrami, wiecznie by³a zajêta, przepala³a wkrêcone ¿arówki, wymaga³a bezb³êdnego obchodzenia siê z drzwiami, a przy wchodzeniu do kabiny nikt nie móg³ z pewnoœci¹ stwierdziæ, gdzie i kiedy uda mu siê j¹ opuœciæ. Mia³a jednak nasza winda pewn¹ osobliwoœæ. Nie mog³a sobie poradziæ z wjechaniem wy¿ej ni¿ na dwunaste piêtro. To znaczy, historia Instytutu zna³a wypadki, kiedy pewni specjaliœci potrafili okie³znaæ krn¹brn¹ maszyneriê i gdy dali jej odpowiedniego kopniaka, wznosili siê na zupe³nie fantastyczne wysokoœci. Ale dla szarego cz³owie- ka ca³y niekoñcz¹cy siê ogrom Instytutu powy¿ej dwunaste- go piêtra pozostawa³ niezmiennie bia³¹ plam¹. O tych prawie ca³kowicie odciêtych od œwiata terytoriach kr¹¿y³y najró¿- niejsze, w wiêkszoœci wypadków sprzeczne s³uchy. Mówiono na przyk³ad, ¿e sto dwudzieste czwarte piêtro posiada wyjœcie 7 Strona 5 w przestrzeñ o innych w³aœciwoœciach fizycznych; na dwieœcie trzydziestym zamieszkuje jakoby nieznane plemiê alchemi- ków – ideowych nastêpców s³ynnego „Zwi¹zku Dziewiêciu”, utworzonego przez wykszta³conego indyjskiego króla Aszko- ju; na tysi¹c siedemnastym po dziœ dzieñ ¿yj¹ sobie spokojnie i szczêœliwie nad brzegiem B³êkitnego Morza staruszek, sta- ruszka i z³oty narybek Z³otej Rybki. Mnie osobiœcie, tak jak i Edika, interesowa³o przede wszyst- kim piêtro siedemdziesi¹te szóste. Tam, zgodnie z informacja- mi z inwentarza, ukryta by³a Idealna Czarna Skrzynka, niezbêd- na dla oœrodka obliczeniowego, przebywa³a tam równie¿ pewna mówi¹ca pluskwa, na której ogromnie zale¿a³o oddzia³owi Szczêœcia Linearnego. Z tego co by³o nam wiadome, na sie- demdziesi¹tym szóstym znajdowa³ siê sk³ad deficytowych zja- wisk przyrodniczych i spo³ecznych. Wielu naszych wspó³pra- cowników pragnê³o gor¹co siê tam znaleŸæ, aby zanurzyæ w tym skarbcu swoje chciwe rêce. Fiodor Simeonowicz na przyk³ad marzy³ o rozprzestrzeniaj¹cych siê tam hektarach gruntu pod Optymizm. Kolegom z wydzia³u Meteorologii Socjalnej nie- zbêdny by³ choæ jeden MroŸny Szewc – a mia³o ich tam byæ trzech i wszyscy jak jeden m¹¿ z efektywn¹ temperatur¹ blisk¹ absolutnemu zeru. Taki Christobal Hozewicz Junta, zarz¹dza- j¹cy oddzia³em Sensu ¯ycia, doktor najbardziej niespotykanych nauk, wprost rwa³ siê na siedemdziesi¹te szóste po unikalny egzemplarz tak zwanego Bezskrzyd³ego Marzenia Przyziem- nego – by je wypchaæ. Szeœæ razy w ci¹gu ostatniego æwieræ- wiecza próbowa³ przebiæ siê na siedemdziesi¹te szóste, wyko- rzystuj¹c swoje wybitne zdolnoœci do pionowej transgresji. Nawet jemu siê nie powiod³o: zgodnie ze sprytnym zamys³em staro¿ytnych architektów, wszystkie piêtra powy¿ej dwunaste- go by³y ca³kowicie zablokowane dla wszystkich typów trans- gresji. Tak wiêc udany start windy oznacza³ nowy etap w ¿yciu naszego kolektywu. Zatrzymaliœmy siê przed gabinetem Fiodora Simeonowi- cza, a przystojny i czyœciutki staruszek, skrzat Tichon, uprzej- mie otworzy³ przed nami drzwi. Weszliœmy. 8 Strona 6 Fiodor Simeonowicz nie by³ sam. Za jego wielkim biur- kiem siedzia³ niedbale rozwalony w wygodnym fotelu oliw- kowy Christobal Hozewicz i poci¹ga³ wonne hawañskie cy- garo. Sam Fiodor Simeonowicz, z kciukami za³o¿onymi za jaskrawe szelki, spacerowa³ po gabinecie ze spuszczon¹ g³o- w¹, staraj¹c siê st¹paæ po samym brze¿ku szemachañskiego dywanu. Na stole cieszy³y oko rajskie p³ody w kryszta³owych wazach: wielkie rumiane jab³ka Wiadomoœci Z³ego oraz zu- pe³nie na oko niejadalne, a jednak zawsze robaczywe, jab³ka Wiadomoœci Dobrego. Porcelanowe naczynie przy ³okciu Christobala Hozewicza pe³ne by³o ogryzków i niedopa³ków. Na nasz widok, Fiodor Simeonowicz zatrzyma³ siê. – A oto i oni s-sami – rzek³, bez typowego dla siebie uœmie- chu. – P-proszê, siadajcie. Sz-szkoda czasu. K-Kamieniojad to gadu³a, ale chyba sz-szybko skoñczy. Ch-christo, przed- staw sytuacjê, bo-bo mnie to nigdy nie wychodzi. Siedliœmy. Christobal Hozewicz, przymru¿ywszy od dymu prawe oko, obejrza³ nas taksuj¹co. – Pozwól, ¿e zacznꠖ powiedzia³ do Fiodora Simeono- wicza. – M³odzi ludzie, okolicznoœci sprawy s¹ takie, ¿e jako pierwsi na siedemdziesi¹te szóste piêtro powinniœmy siê udaæ my, ludzie wykszta³ceni i doœwiadczeni. Niestety, wedle po- gl¹dów administracji, jesteœmy zbyt starzy i zbyt szanowni, by uczestniczyæ w pierwszym eksperymentalnym starcie. Dla- tego wysy³amy was i na wstêpie ostrzegam, ¿e to nie ot taki sobie spacerek, ale rozpoznanie. Byæ mo¿e rozpoznanie bo- jem. Wymaga siê od was wytrzyma³oœci, odwagi i maksymal- nej spostrzegawczoœci. Osobiœcie nie widzê w was wspomnia- nych cech, jednak¿e gotów jestem ust¹piæ wobec rekomendacji Fiodora Simeonowicza. Na wszelki wypadek powinniœcie wie- dzieæ, ¿e przyjdzie wam dzia³aæ na terytorium wroga – wroga nieub³aganego, okrutnego, nie cofaj¹cego siê przed niczym. Po takim wyst¹pieniu mrówki zaczê³y mi biegaæ po skórze. Christobal Hozewicz zacz¹³ wyjaœniaæ, jak wygl¹da sprawa. A sprawa wygl¹da³a tak. Na siedemdziesi¹tym szóstym piêtrze le¿y, jak siê okazuje, staro¿ytne miasto Tmuskorpion, 9 Strona 7 zdobyte w swoim czasie przez Mœciwego Olega. Od niepa- miêtnych czasów Tmuskorpion stanowi³ centrum niezwyk³ych zjawisk i by³ aren¹ niezwyk³ych wydarzeñ. Dlaczego tak siê dzia³o, nie wiadomo, ale wszystko to, co na kolejnych eta- pach naukowego, technicznego i spo³ecznego rozwoju nie mog³o byæ na drodze rozumowej dowiedzione, przechodzi³o w³aœnie tam, by oczekiwaæ lepszych czasów. Jeszcze za Pio- tra Wielkiego, równoczeœnie z utworzeniem w Sankt-Peters- burgu wspania³ej Kunstkamery, ówczesna so³owiecka admi- nistracja w osobie bombardier-porucznika Ptacha i jego roty grenadierów utworzy³a w Tmuskorpionie na jej wzór „Jego Imperatorskiej Wysokoœci Przecudownych i Przedziwnych Kunsztów Kamerê z wiêzieniem i dwiema ³aŸniami”. W tym czasie siedemdziesi¹te szóste piêtro by³o drugim, o windach nikt jeszcze nie s³ysza³ i w J. I. W. Kunsztów Kamerze ³a- twiej by³o siê znaleŸæ ni¿ w ³aŸni. W póŸniejszym czasie, wraz z powszechnym rozwojem „Gmachu Nauki”, dostêp tam sta- wa³ siê coraz trudniejszy, a od chwili pojawienia siê windy sta³ siê prawie niemo¿liwy. Jednoczeœnie „Kunsztów Kame- ra” wci¹¿ ros³a, wzbogaca³a siê o nowe eksponaty i za cza- sów Katarzyny Drugiej przekszta³ci³a siê w „Zoologiczne i In- nych Cudów Natury Imperatorskie Muzeum”, z kolei za Aleksandra Drugiego – w „Rosyjski Imperatorski Rezerwat Magicznych, Spirytystycznych i Okultystycznych Fenome- nów”, a na koniec w Pañstwow¹ Koloniê Niewyjaœnionych Zjawisk przy INBADCZAM-ie Akademii Nauk. Katastrofal- ne skutki odkrycia windy utrudnia³y wykorzystanie tego skarbca dla celów naukowych. Urzêdowa korespondencja z tamtejsz¹ administracj¹ by³a wyj¹tkowo utrudniona i z oczy- wistych powodów ogromnie przewlek³a; spuszczane z góry liny z korespondencj¹ pêka³y pod w³asnym ciê¿arem, go³êbie pocztowe odmawia³y latania na tak¹ wysokoœæ, ³¹cznoœæ ra- diowa ze wzglêdu na zacofanie tmuskorpioñskiej techniki by³a niemo¿liwa, a zastosowanie urz¹dzeñ lataj¹cych prowadzi³o tylko do utraty deficytowego helu… Zreszt¹, wszystko to ju¿ tylko historia. 10 Strona 8 Na przyk³ad, dwadzieœcia lat temu zwariowana winda wy- rzuci³a na siedemdziesi¹tym szóstym piêtrze inspekcyjn¹ ko- misjê So³owieckiego Miejskiego Przedsiêbiorstwa Komunal- nego, która skromnie wybra³a siê obejrzeæ na czwartym piêtrze zatkane przewody kanalizacyjne w laboratoriach profesora Wybiega³³y. Nigdy nie wyjaœniono, co siê faktycznie zdarzy- ³o. Wspó³pracownik Wybiega³³y, który oczekiwa³ komisji na klatce schodowej, opowiada³, ¿e kabina windy wznios³a siê z ob³¹kañczym rykiem, za szklanymi drzwiami mignê³y wy- krzywione twarze i straszliwy obraz znikn¹³. Dok³adnie po godzinie zauwa¿ono kabinê na dwunastym piêtrze: by³a spie- niona, zdyszana i dr¿a³a jeszcze ze wzburzenia. Komisji w ka- binie nie znaleziono, lecz na œciance biurowym klejem przy- klejona by³a notatka zapisana na odwrocie „Sprawozdania o Niezadowalaj¹cym Stanie”. Figurowa³o tam: „Wychodzê na inspekcjê. Widzê dziwny kamieñ. Towarzyszowi Farfurkiso- wi udziela siê nagany za ucieczkê w krzaki. Przewodnicz¹cy komisji: £. Winiukow”. D³ugi czas nie by³o wiadomo, gdzie faktycznie £. Winiu- kow ze swymi podw³adnymi opuœci³ kabinê. Przychodzi³a mi- licja i by³o wiele nieprzyjemnoœci. Po miesi¹cu na dachu kabi- ny zauwa¿ono dwie zapieczêtowane paczki, adresowane do kierownika Miejskiego Przedsiêbiorstwa Komunalnego. Pierw- sza zawiera³a pisane na bibu³ce papierosowej zarz¹dzenia, w których zawiadamiano o naganach udzielonych towarzyszo- wi Farfurkisowi oraz towarzyszowi Chlebowwodowowi – w wiêkszoœci wypadków za przejawianie indywidualizmu i nie ca³kiem jasnego, „opieszalstwa”. W drugiej paczce znajdowa- ³y siê materia³y z inspekcji stanu urz¹dzeñ kanalizacyjnych Tmuskorpionu (stan okaza³ siê niezadowalaj¹cy) i podanie do ksiêgowoœci o wyliczenie delegacji wysokogórskich dodatko- wów. Od tego czasu korespondencja z góry przychodzi³a w mia- rê regularnie. Z pocz¹tku by³y to protoko³y z posiedzeñ komi- sji MPK, nastêpnie Specjalnej Komisji dla Zbadania Sytuacji, potem nagle Tymczasowej Trójki. Po rozpatrzeniu dzia³alno- œci ob. Zubowa, komendanta Kolonii Niewyjaœnionych Zjawisk, 11 Strona 9 na trzech pod rz¹d raportach „o przestêpczym opieszalstwie”, £. Winiukow podpisa³ siê jako przewodnicz¹cy Trójki dla Ra- cjonalizacji Utylizacji i Niewyjaœnionych Zjawisk (TRIUNZ). Z góry przesta³y przychodziæ protoko³y, a zaczê³y pojawiaæ siê okólniki i wytyczne. Papiery by³y równie straszne w formie, jak i w treœci. Niezaprzeczalnie œwiadczy³y one o tym, ¿e by³a komisja MPK uzurpowa³a sobie w³adzê w Tmuskorpionie, i nie by³a w stanie poradziæ sobie rozumnie z t¹ w³adz¹. – G³ówne niebezpieczeñstwo polega na tym – miarowym tonem kontynuowa³ Christobal Hozewicz, poci¹gaj¹c zgas³e cygaro – ¿e w posiadaniu tych oszustów znajduje siê znana wszystkim Wielka Okr¹g³a Pieczêæ. Mam nadziejê, ¿e rozu- miecie, co to oznacza… – Rozumiem – powiedzia³ cicho Edik. – Siekier¹ nie wy- r¹biesz… – Jego pogodna zazwyczaj twarz zachmurzy³a siê. – Có¿, mo¿e wykorzystamy remoralizator? Christobal Hozewicz wymieni³ spojrzenie z Fiodorem Si- meonowiczem. – Mo¿na spróbowa栖 powiedzia³, wzruszaj¹c ramiona- mi. – Obawiam siê jednak, ¿e proces posun¹³ siê zbyt daleko. – N-nie – no dlaczego – zaoponowa³ Fiodor Simeono- wicz. – Wykorzystajcie, Ediku. Nic tam jednak automaty… N-niestety, maj¹ jeszcze ze sob¹ Wybiega³³ê… – Jak to? – zdziwiliœmy siê. Okaza³o siê, ¿e trzy miesi¹ce temu przys³ano z góry za- potrzebowanie na naukowego konsultanta z propozycj¹ fan- tastycznego wynagrodzenia. Nikt w tê propozycjê nie wie- rzy³, a ju¿ szczególnie profesor Wybiega³³o, który w tym czasie koñczy³ wielk¹ pracê nad wytworzeniem drog¹ samokszta³- cenia robaka samonadziewaj¹cego siê na haczyk. O swoim niedowierzaniu profesor Wybiega³³o zawiadomi³ wszystkich na posiedzeniu naukowym i tego samego wieczora uciek³, porzuciwszy wszystko. Wielu widzia³o, jak profesor z trzy- man¹ w zêbach teczk¹ gramoli³ siê po wewnêtrznej stronie szybu, wychodz¹c na piêtrach, by podreperowaæ si³y w bufe- cie. A po tygodniu zosta³ spuszczony okólnik, zawiadamiaj¹cy 12 Strona 10 o powo³aniu profesora Wybiega³³y A.A. na stanowisko na- ukowego konsultanta przy TRIUNZ-ie, z wymienieniem wy- sokoœci zapowiedzianej pensji, wraz z dodatkami za znajo- moœæ jêzyków obcych. – Dziêkujꠖ powiedzia³ dobrze wychowany Edik. – To cenne informacje. W takim razie pójdziemy. – IdŸcie, idŸcie g-go³¹bki – rzek³ ze wzruszeniem Fiodor Simeonowicz i spojrza³ w magiczny kryszta³. – Tak, ju¿ czas. Kamieniojad j-ju¿ koñczy. I u-uwa¿ajcie na siebie… N-nie- przebyty to teren i s-straszny… – I bez emocji! – dobitnie przypomnia³ Christobal Hoze- wicz. – Nie chc¹ oddaæ naszych pche³ i skrzynek – bez ³aski. Jesteœcie wywiadowcami. Ustanowi siê z wami jednostronn¹ ³¹cznoœæ telepatyczn¹. Bêdziemy obserwowaæ ka¿dy wasz krok. Zbierajcie dane – oto wasze zasadnicze zadanie. – Rozumiemy – rzek³ Edik. Christobal Hozewicz obejrza³ nas jeszcze raz taksuj¹co. – Mo¿e by im tak Modesta doda栖 b¹kn¹³. – Klin kli- nem… – Z rezygnacj¹ machn¹³ rêk¹. – Dobra, idŸcie. Buena- wentura. Wyszliœmy i Edik powiedzia³, ¿e musimy teraz wpaœæ do jego laboratorium, by wzi¹æ remoralizator. Ostatnimi czasy Edik pasjonowa³ siê praktyczn¹ remoralizacj¹. W laborato- rium, w dziewiêciu szafach, znajdowa³ siê aparat, którego dzia³anie polega³o na tym, ¿e wydobywaj¹c w naœwietlanym na zewn¹trz odruchy prymitywne przekszta³ca³ je w rozum- ne, dobre i wieczne. Przy pomocy tego aparatu uda³o siê Edi- kowi wyleczyæ pewnego filatelistê z tyfusu, przywróciæ na ³ono rodziny dwóch namiêtnych kibiców hokeja i wprowa- dziæ w ramy spo³ecznoœci zatwardzia³ego oszczercê. Obec- nie, na razie bez rezultatu, leczy³ z chamstwa naszego ser- decznego przyjaciela Witka Korniejewa. – Jak my to wszystko udŸwigniemy – powiedzia³em, pa- trz¹c z przera¿eniem na szafy. Edik uspokoi³ mnie jednak. Okaza³o siê, ¿e by³ ju¿ pra- wie wykonany przenoœny remoralizator, o mniejszej mocy, 13 Strona 11 lecz, zdaniem Edika, zupe³nie wystarczaj¹cej na nasze po- trzeby. – Tam go polutujê i z³o¿ê – powiedzia³, chowaj¹c do kie- szeni p³askie, metalowe pude³ko. Kiedy wróciliœmy na klatkê schodow¹, Modest Matwie- jewicz koñczy³ w³aœnie przemówienie. – …To tak¿e zlikwidujemy – zapewnia³ nieco ochryp³ym g³osem. – Dlatego ¿e, po pierwsze, winda oszczêdza nasze zdrowie. I oszczêdza czas roboczy. Winda kosztuje pieni¹dze i kategorycznie paliæ w niej nie pozwolimy… Kto tu na ochot- nika? – powiedzia³, niespodziewanie obróciwszy siê w kie- runku t³umu. Odezwa³o siê kilka g³osów, ale Modest Matwiejewicz od- rzuci³ te kandydatury. – M³odym by windami jeŸdzi栖 oœwiadczy³. – Nie tylko spektroskopy. Milcz¹c przecisnêliœmy siê do pierwszego rzêdu. – My na siedemdziesi¹te szóste – cicho powiedzia³ Edik. Zapanowa³a pe³na szacunku cisza. Modest Matwiejewicz obejrza³ nas od stóp do g³ów z ogromnym pow¹tpiewaniem. – S³abiuteñcy – wymamrota³ z zadum¹. – Zieloni jesz- cze… Palicie? – zapyta³. – Nie – odrzek³ Edik. – Czasami – powiedzia³em. Przez t³um przedar³ siê woŸny Tichon i zacz¹³ szeptaæ coœ na ucho Modesta Matwiejewicza. Modest Matwiejewicz wy- d¹³ usta i napuszy³ siê. – Jeszcze sprawdzimy – powiedzia³, po czym wyj¹³ z kie- szeni s³u¿bowy notes. – W jakiej kwestii udajecie siê, Ampe- rian? – zapyta³ z niezadowoleniem. – Po Gadacza Pluskwꠖ odpowiedzia³ Edik. – A wy, Priwa³ow? – Po Czarn¹ Skrzynkê. – Hmm… – Modest Matwiejewicz przekartkowa³ notes. – Faktycznie… jest… ta-ak… Kolonia Niewyjaœnionych Zja- wisk. Poka¿cie zaœwiadczenia. 14 Strona 12 Pokazaliœmy. – No có¿, jedŸcie… Nie wy pierwsi, nie wy ostatni… Modest Matwiejewicz zasalutowa³. Rozleg³y siê dŸwiêki smutnej muzyki. T³um zafalowa³. Wst¹piliœmy w drzwi ka- biny. By³em smutny, ba³em siê. Przypomnia³em sobie, ¿e nie po¿egna³em siê ze Stell¹. – Zadepcz¹ ich tam – wyjaœni³ Modest Matwiejewicz. – Szkoda… Równe ch³opy… Amperian nawet nie pali i nie pije… Metalowe drzwi szybu zatrzasnê³y siê ze szczêkiem. Nie patrz¹c na mnie, Edik nacisn¹³ guzik siedemdziesi¹tego szó- stego piêtra. Drzwi kabiny zamknê³y siê automatycznie, za- pali³ siê napis „Nie paliæ! Zapi¹æ pasy!” i ruszyliœmy w drogê. Z pocz¹tku kabina sz³a leniwie, ociê¿a³ym truchtem. Wy- czuwa³o siê, ¿e nic jej siê nie chce. Powoli sp³ywa³y w dó³ znajome korytarze, zatroskane twarze przyjació³, naprêdce wykonane plakaty „Junacy” i „Nie zapomnimy o was!”. Na dwunastym piêtrze po raz ostatni pomachano nam chustecz- kami i kabina wesz³a w nieznane rejony. Pojawia³y siê i zni- ka³y bezludne na oko pomieszczenia, wstrz¹sy windy by³y coraz rzadsze i coraz s³absze, kabina zasypia³a w ruchu i na szesnastym piêtrze zatrzyma³a siê. Ledwie zd¹¿yliœmy za- mieniæ kilka s³ów z jakimiœ uzbrojonymi ludŸmi, którzy okazali siê pracownikami oddzia³u Zaczarowanych Skarbów, gdy nagle kabina stanê³a dêba i z ¿elaznym r¿eniem pode- rwa³a siê dzikim galopem wzwy¿. Zamigota³y ¿arówki, za- szczêka³y przekaŸniki. Straszliwe przeci¹¿enie zbi³o nas z nóg. Aby utrzymaæ siê na nogach przytrzymywaliœmy siê nawzajem. Lustra odbija³y nasze spocone z napiêcia twarze i ju¿ przygotowaliœmy siê na najgorsze, gdy nagle galop prze- szed³ w lekki k³us. Si³a ciê¿koœci wyraŸnie spad³a. Nabrali- œmy otuchy. Stêkaj¹c, winda przybi³a do piêædziesi¹tego siódmego piêtra i zatrzyma³a siê. Otworzy³y siê drzwi, wszed³ korpulentny starszy cz³owiek z akordeonem, powie- dzia³ od niechcenia: „Ogólne dzieñ dobry!” i nacisn¹³ guzik siedemdziesi¹tego trzeciego piêtra. Gdy kabina ruszy³a, opar³ 15 Strona 13 siê o œcianê, marzycielsko przymru¿y³ oczy i zacz¹³ cicho graæ „Cegie³eczki”. – Z do³u? – poinformowa³ siê leniwie, nie odwracaj¹c g³owy. – Z do³u – odpowiedzieliœmy. – Kamieniojad jeszcze pracuje? – Pracuje. – Pozdrówcie go ode mnie – rzek³ nieznajomy i wiêcej nie zwraca³ na nas uwagi. Kabina wznosi³a siê bez poœpiechu, podryguj¹c w takt „Cegie³eczek”, a my z za¿enowania zaczêliœmy uczyæ siê wyrytej na miedzianej p³ycie „Instrukcji obs³ugi”. Dowiedzie- liœmy siê, ¿e zabronione jest osiedlaæ siê w kabinie fruwaj¹- cym myszom, wampirom i skrzydlatym wiewiórkom; wycho- dziæ przez œcianê w razie zatrzymania windy miêdzy piêtrami; przewoziæ w kabinie substancji gor¹cych i wybuchowych, a tak¿e naczyñ z d¿inami i wilko³akami bez ognioodpornych kagañców; korzystaæ z windy ubo¿êtom i strzygom bez osób towarzysz¹cych… Wszystkim bez wyj¹tku zabrania³o siê wy- czyniaæ swawole, zajmowaæ siê spaniem oraz wykonywaæ podskoki. Nie zd¹¿yliœmy doczytaæ do koñca. Kabina zatrzy- ma³a siê, nieznajomy wysiad³ i Edik znów nacisn¹³ guzik sie- demdziesi¹tego szóstego. Kabina wyrwa³a do góry tak gwa³- townie, ¿e pociemnia³o nam w oczach. Gdy odetchnêliœmy, kabina sta³a ju¿ nieruchomo, drzwi by³y otwarte. Byliœmy na siedemdziesi¹tym szóstym. Spojrzeliœmy po sobie i ruszyli- œmy, wznosz¹c nad g³owami nasze zaœwiadczenia niczym bia³e flagi parlamentariuszy. Nie wiem, czegoœmy faktycznie ocze- kiwali. Czegoœ z³ego. Jednak¿e nic z³ego siê nie zdarzy³o. ZnaleŸliœmy siê w okr¹g³ej, pustej, bardzo zakurzonej sali z niskim, szarym sufitem. Na œrodku wznosi³ siê wroœniêty w parkiet bia³y g³az, podobny do zapory przeciwczo³gowej. Wokó³ g³azu wala³y siê stare, po¿ó³k³e koœci. Pachnia³o myszami, panowa³ ponu- ry nastrój. Nagle drzwi szybu zatrzasnê³y siê ze szczêkiem. Drgnêliœmy, spojrzeliœmy za siebie, lecz zd¹¿yliœmy tylko 16 Strona 14 zobaczyæ nikn¹cy dach spadaj¹cej kabiny. Z³owieszczy huk przewali³ siê po sali i zamar³. Byliœmy w pu³apce. Zapragn¹- ³em koniecznie i natychmiast wracaæ na dó³, ale wyraz zak³o- potania na twarzy Edika doda³ mi si³. Wysun¹³em szczêkê, za³o¿y³em rêce do ty³u i na sztywnych nogach, staraj¹c siê zachowaæ sceptyczny i niezale¿ny wygl¹d, ruszy³em w kie- runku g³azu. Jak oczekiwa³em, kamieñ okaza³ siê czymœ w ro- dzaju czêsto spotykanego w bajkach drogowskazu. Wyryty na nim napis g³osi³ co nastêpuje: §1 na lewo pój dziesz g³owê stra cisz §2 na prawo pój dziesz nigdzie nie dojdziesz §3 pro sto pój S W U C H Ostatni wers po³¹czyli – wyjaœni³ Edik. – Aha, jest jesz- cze jakiœ napis o³ówkiem… „Tutaj… konsultowaliœmy siê ze spo³eczeñstwem i wysuniêto postulat, ¿e iœæ nale¿y… prosto. Podpis: £. Winiukow”. Spojrzeliœmy na wprost. Teraz, gdy nasze oczy przywy- k³y do rozproszonego œwiat³a, wpadaj¹cego do sali nie wia- domo w jaki sposób, zobaczyliœmy drzwi. By³o ich troje, przy czym drzwi prowadz¹ce na prawo i na lewo by³y zabite de- skami, a do drzwi na wprost prowadzi³a wydeptana w kurzu œcie¿ka omijaj¹ca kamieñ. – Nie podoba mi siê to – stwierdzi³em z mêsk¹ otwarto- œci¹. – Koœci jakieœ… – Koœci, wed³ug mnie, s³oniowe – powiedzia³ Edik. – Zreszt¹ niewa¿ne. Nie bêdziemy siê cofaæ. – Mo¿e mimo wszystko zrobimy notatkê i wrzucimy do szybu? – zaproponowa³em. – Zginiemy przecie¿ bez œladu. – Sasza – powiedzia³ Edik – nie zapominaj, ¿e mamy ³¹cz- noœæ telepatyczn¹. Nie wypada. Otrz¹œnij siê. Otrz¹sn¹³em siê. Znów wysun¹³em szczêkê i ruszy³em do drzwi na wprost. Edik szed³ obok mnie. – Przekroczyliœmy Rubikon! – oznajmi³em i pchn¹³em nog¹ drzwi. 2 – Bajka o Trójce 17 Strona 15 Niestety, efekt prys³. Na drzwiach widnia³a trudna do za- uwa¿enia tabliczka „Ci¹gn¹æ do siebie” i przysz³o nam prze- kraczaæ Rubikon po raz drugi. Tym razem ju¿ bez gestów, za to z poni¿aj¹cym przezwyciê¿aniem silnej sprê¿yny. Tu¿ za drzwiami znajdowa³ siê zalany s³onecznym œwia- t³em park. Ujrzeliœmy wysypane piaskiem alejki, przystrzy- ¿one krzaki i ostrze¿enie „Nie chodziæ po trawniku i nie jeœæ trawy”. Naprzeciw sta³a ¿eliwna ³awka z od³amanym opar- ciem, a na ³awce siedzia³ dziwny cz³owiek w binoklach i czyta³ gazetê, ruszaj¹c d³ugimi palcami bosych nóg. Na nasz widok zmiesza³ siê nie wiadomo czemu, nie opuszczaj¹c gazety zdj¹³ sprawnie nog¹ binokle, przetar³ szk³a o spodnie i znów za³o- ¿y³ na nos. Nastêpnie od³o¿y³ gazetê i wsta³. Potê¿nego wzro- stu, okropnie zaroœniêty, ubrany by³ w czysty, bia³y bezrêkaw- nik oraz niebieskie p³ócienne spodnie na szelkach. Z³ocone binokle œciska³y jego szerok¹ koœæ nosow¹ i nadawa³y mu jak- by cudzoziemski wygl¹d. By³o w nim coœ z politycznej kary- katury w centralnej gazecie. Poruszy³ wielkimi ostrymi usza- mi i zrobi³ kilka kroków na spotkanie. – Witam w Tmuskorpionie i pozwólcie, ¿e siê przedsta- wiꠖ rzek³ ochryp³ym, lecz sympatycznym g³osem. – Fiodor, cz³owiek œniegu. Uk³oniliœmy siê w milczeniu. – Wy przecie¿ z do³u. Chwa³a Bogu. Czekam na was d³u- ¿ej ni¿ rok – od czasu, gdy mnie zracjonalizowano. Przysi¹dŸ- cie siê. Do rozpoczêcia wieczornego posiedzenia Trójki zo- sta³a prawie godzina. Bardzo bym chcia³, jeœli pozwolicie, abyœcie pojawili siê na zebraniu choæ trochê przygotowani. Naturalnie, wiem niezbyt wiele, lecz pozwólcie, ¿e opowiem wam wszystko, co mi wiadome… 18 Strona 16 Sprawa nr 42 Staruszek Edelwejs rzekroczyliœmy próg sali posiedzeñ równo o pi¹tej. Byli- P œmy poinstruowani, przygotowani na wszystko, wiedzie- liœmy, na co siê decydujemy. W ka¿dym razie tak nam siê wy- dawa³o. Trzeba przyznaæ, ¿e informacje otrzymane od Fiedi trochê mnie uspokoi³y, natomiast Edik wpad³ w przygnêbie- nie. Zdziwi³o mnie to, ale jego przygnêbienie próbowa³em t³umaczyæ sobie tym, ¿e Edik by³ zawsze cz³owiekiem czy- stej nauki, dalekim od wszelkich dzienników podawczych czy rejestrów, dziurkaczy czy wykazów. Jego przygnêbienie wzbu- dza³o we mnie, cz³owieku stosunkowo doœwiadczonym, po- czucie przewagi, czu³em siê starszy i gotów by³em trzymaæ siê twardo. W sali obecny by³ tylko jeden cz³owiek – s¹dz¹c po cha- rakterystyce danej przez Fiediê, komendant Kolonii, towa- rzysz Zubo. Siedzia³ za maleñkim sto³em, trzyma³ przed sob¹ otwart¹ teczkê i a¿ podrygiwa³ z niecierpliwoœci i zdenerwo- wania. Têgi, podobny do Duremara, bez przerwy porusza³ wargami, a oczy mia³ bia³e jak antyczne pos¹gi. Z pocz¹tku nas nie zauwa¿y³. Siedliœmy cichutko przy œcianie pod tablicz- k¹ „Przedstawiciele”. Sala mia³a trzy okna, przy drzwiach sta³ 19 Strona 17 go³y stó³ demonstracyjny, ogromny stó³ przy œcianie naprze- ciw pokryty by³ zielonym suknem. W k¹cie wznosi³ siê po- czwarny brunatny sejf, zawalony biurowymi teczkami stó³ ko- mendanta przycupn¹³ u jego podnó¿ka. W sali znajdowa³ siê równie¿ maleñki stolik pod tabliczk¹ „Konsultant naukowy” oraz gigantyczny, na pó³torej œciany d³ugi transparent. „Spo- ³eczeñstwu zbêdne s¹ niezdrowe sensacje. Spo³eczeñstwu potrzebne s¹ zdrowe sensacje”. Spojrza³em z ukosa na Edika. Edik nie odrywa³ oczu od transparentu. By³ kompletnie przy- bity. Nagle komendant drgn¹³, obróci³ wielki nos i zauwa¿y³ nasz¹ obecnoœæ. – Postronni! – powiedzia³ z pe³nym przera¿enia zdziwie- niem. Wstaliœmy, by siê uk³oniæ. Nie spuszczaj¹c z nas oka, ko- mendant wygramoli³ siê zza swojego stolika, wykona³ kilka skradaj¹cych siê kroków i zatrzymawszy siê przed Edikiem, wyci¹gn¹³ d³oñ. Dobrze wychowany Edik uœmiechn¹³ siê bla- do, uœcisn¹³ mu d³oñ, po czym cofn¹³ siê o krok i znów siê uk³oni³. Wydawa³o siê, ¿e komendant jest wstrz¹œniêty. D³u¿- sz¹ chwilê sta³ w poprzedniej pozie, potem uniós³ d³oñ do twarzy i obejrza³ z niedowierzaniem. Coœ siê nie zgadza³o. Komendant zamruga³ oczami, po czym z ogromnym zanie- pokojeniem, jakby szukaj¹c czegoœ upuszczonego, zacz¹³ ogl¹- daæ pod³ogê przy swoich nogach. W tym momencie zoriento- wa³em siê. – Dokumenty! – sykn¹³em. – Poka¿ mu dokumenty! Komendant, uœmiechaj¹c siê niezbyt normalnie, dalej ogl¹- da³ pod³ogê. Edik pospiesznie poda³ mu swoj¹ legitymacjê s³u¿bow¹ i delegacjê. Komendant po¿ar³ oczami najpierw de- legacjê, potem fotografiê w legitymacji, a na zak¹skê samego Edika. Zgodnoœæ fotografii z orygina³em wprawi³a go w jaw- ny zachwyt. – Bardzo mi mi³o! – wykrzykn¹³. – Moje nazwisko Zubo. Mi³o mi powitaæ. Urz¹dzajcie siê, zakwaterujcie, towarzyszu Amperian, mamy przed sob¹ pracy a pracy… – Nagle zatrzyma³ 20 Strona 18 siê i spojrza³ na mnie. Trzyma³em ju¿ w pogotowiu swoj¹ legi- tymacjê i delegacjê. Procedura po¿erania powtórzy³a siê. – Bar- dzo mi mi³o! – krzykn¹³ komendant z identyczn¹ jak poprzed- nio intonacj¹. – Moje nazwisko Zubo. Komendant. Urz¹dzajcie siê, towarzyszu Priwa³ow, zakwaterujcie… – Jak z hotelem? – spyta³em urzêdowym tonem. Wyda³o mi siê, ¿e bêdzie to najw³aœciwszy ton. Niestety, pope³ni³em b³¹d. Komendant puœci³ moje pytanie mimo uszu. W³aœnie ogl¹da³ delegacjê. – Skrzynka Czarna Idealna – mrucza³ pod nosem. Mamy tak¹, jeszcze nie rozpatrywaliœmy… Mówi¹ca Pluskwa, wie- cie, ju¿ zracjonalizowana, towarzyszu Amperian… Nie wiem, nie wiem… £awr Fiedotowicz jeszcze popatrzy, ale na wa- szym miejscu by³bym ostro¿ny… Nagle zamilk³, natê¿y³ s³uch i k³usem rzuci³ siê na swoje miejsce. W poczekalni rozleg³y siê kroki, kaszel, drzwi otwo- rzy³y siê i na salê wkroczy³a Trójka w pe³nym swoim sk³a- dzie – wszyscy czterej. £awr Fiedotowicz Winiukow ca³kowicie zgadza³ siê z opi- sem: bia³y, wypielêgnowany, potê¿ny, nie zwracaj¹c uwagi na nikogo, przemaszerowa³ na miejsce przewodnicz¹cego, siad³, postawi³ przed sob¹ ogromn¹ teczkê, otworzy³ j¹ z trza- skiem i zacz¹³ wyk³adaæ na zielone sukno przedmioty, nie- zbêdne do skutecznego przewodniczenia. By³a tam teczka na papiery z krokodylowej skóry, komplet d³ugopisów w safia- nowym etui, paczka papierosów „Hercegowina-Flor”, zapal- niczka w kszta³cie ³uku triumfalnego i pryzmatyczna lornet- ka teatralna. Rudolf Archipowicz Chlebowwodow, ¿ó³ty i chudy jak wiejski p³otek, siad³ po lewej rêce £awra Fiedotowicza i na- tychmiast zacz¹³ szeptaæ mu coœ do ucha, biegaj¹c bez celu zaczerwienionymi oczami po k¹tach sali. Rudy, pulchny Farfurkis nie zasiad³ za sto³em. Demokra- tycznie zaj¹³ miejsce na twardym krzeœle naprzeciw komen- danta, wyj¹³ gruby, zapisany notes w wyblak³ej ok³adce i za- cz¹³ coœ notowaæ. 21 Strona 19 Konsultant naukowy, profesor Wybiega³³o, którego pozna- liœmy bez uciekania siê do jakichkolwiek opisów, obejrza³ nas obojêtnie, zmarszczy³ brwi, podniós³ na moment oczy do góry, jak gdyby staraj¹c siê przypomnieæ, gdzie to on mia³ okazjê nas ju¿ poznaæ. Powiewa¿ jednak nie uda³o mu siê to, siad³ za swoim stolikiem i szybko rozpocz¹³ przygotowania do roz- poczêcia pe³nienia obowi¹zków. Pojawi³ siê przed nim pierw- szy tom Ma³ej Encyklopedii Radzieckiej, potem drugi, trzeci, czwarty… – Hrrrm – rzek³ £awr Fiedotowicz i spojrza³ po obecnych wzrokiem przenikaj¹cym œciany i widz¹cym wszystko na wy- lot. Wszyscy byli przygotowani: Chlebowwodow poszepty- wa³, Farfurkis robi³ kolejn¹ notatkê, komendant niczym uczeñ przed klasówk¹ przewraca³ nerwowo kartki, a Wybiega³³o po³o¿y³ przed sob¹ tom szósty. Jeœli chodzi o przedstawicieli, to wedle wszelkich danych nie mieliœmy ¿adnego znaczenia. Spojrza³em na Edika i natychmiast siê odwróci³em. Edik by³ bliski kompletnej demoralizacji. Pojawienie siê Wybiega³³y zupe³nie go wykoñczy³o. – Wieczorne posiedzenie Trójki uwa¿am za otwarte – po- wiedzia³ £awr Fiedotowicz – Nastêpny! Referujcie, towarzy- szu Zubo. Komendant podskoczy³ i rozpocz¹³ cienkim g³osem, trzy- maj¹c przed sob¹ otwart¹ teczkê. – Sprawa numer czterdzieœci dwa. Nazwisko: Maszkin. Imiê: Edelwejs. Imiê ojca: Zachar. – Od kiedy to on siê podaje za Maszkina? – zapyta³ z obrzy- dzeniem Chlebowwodow. – Babkin, a nie Maszkin! Babkin Edelwejs Piotrowicz. Pracowa³em z nim w tysi¹c dziewiêæset szeœædziesi¹tym siódmym roku w Komitecie Gospodarki Mlecznej. Edli Babkin, taki krêpy facet, œliwki bardzo lubi… I niestety, to nie Edelwejs, tylko Edward Piotrowicz Babkin… £awr Fiedotowicz zwróci³ powoli kamienn¹ twarz na Chlebowwodowa. – Babkin? – rzek³. – Nie pamiêtam… Kontynuujcie, to- warzyszu Zubo. 22 Strona 20 – Imiê ojca: Zachar – powtórzy³ komendant i zadr¿a³ mu policzek. – Rok i miejsce urodzenia: tysi¹c dziewiêæset pierw- szy, miasto Smoleñsk, narodowoœæ… – E-dul-wejs czy E-dol-wejs? – zapyta³ Farfurkis. – E-del-wejs – powiedzia³ komendant. – Narodowoœæ: Bia³orusin. Wykszta³cenie: niepe³ne œrednie ogólnokszta³c¹- ce, niepe³ne œrednie techniczne. Znajomoœæ jêzyków obcych: rosyjski – biegle, ukraiñski i bia³oruski – ze s³ownikiem. Miej- sce pracy… Chlebowwodow pacn¹³ siê nagle g³oœno w czo³o. – Ale¿ nie! – wrzasn¹³. – On umar³! – Kto umar³? – drewnianym g³osem zapyta³ £awr Fiedo- towicz. – No, ten Babkin. Jak dziœ pamiêtam – w tysi¹c dziewiêæ- set piêædziesi¹tym szóstym, na zawa³ serca. Zosta³ wówczas dyrektorem administracyjnym Wszechrosyjskiego Zwi¹zku Odkrywców Przyrody i umar³. Dlatego coœ siê tu nie zgadza. £awr Fiedotowicz podniós³ lornetkê i co jakiœ czas ba- dawczo spogl¹da³ na komendanta, który ca³kowicie utraci³ dar mowy. – Czy wyszczególniony jest fakt œmierci? – poinformo- wa³ siê £awr Fiedotowicz. – Jezu Chryste… – wybe³kota³ komendant. – Jakiej œmier- ci?… Po co zaraz œmierci… On ¿yje, czeka w poczekalni… – Chwileczkꠖ wmiesza³ siê Farfurkis. – Pozwolicie, £awrze Fiedotowiczu? Towarzyszu Zubo, kto czeka w pocze- kalni? Tylko dok³adnie. Nazwisko, imiê w³asne, imiê ojca. – Babkin! – jêkn¹³ komendant. – To znaczy, co ja ga- dam! Nie Babkin, a Maszkin! Maszkin czeka. Edelwejs Za- charowicz. – Rozumiem – rzek³ Farfurkis. – A gdzie jest Babkin? – Babkin umar³ – powiedzia³ autorytatywnie Chlebow- wodow. – Z ca³¹ pewnoœci¹ w tysi¹c dziewiêæset piêædzie- si¹tym szóstym. Mówi¹c miêdzy nami, mia³ syna. Chyba by³o mu Paszka. Znaczy siê Pawe³ Edwardowicz. Zarz¹dza teraz magazynem odpadów tekstylnych w Golicynie, tym 23