9963

Szczegóły
Tytuł 9963
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9963 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9963 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9963 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Henning Mankell Fa�szywy trop Na pr�no gi�� mi, potrz�sa� na pr�no, bo� stara jest i nieczu�a ta krata, nie rozewrze sif, my�l� o tym trwo�no, jako �e we mnie mocno tkwi ta krata, dopok�d nie sczezn�, nie scze�nie i krata, Gustaf Fr�ding, Gazda Jonowi Dominikana 1978 Prolog Tu� przed �witem Pedra Santan� obudzi� sw�d kopc�cej si� lampy naftowej. Otworzy� oczy i w pierwszej chwili nie wiedzia�, gdzie jest. Zosta� wyrwany ze snu, kt�ry chcia�by jeszcze �ni�. W�drowa� przez przedziwny skalisty pejza�, powietrze by�o tam rozrzedzone i wydawa�o mu si�, �e opuszczaj� go wszystkie wspomnienia. Kopc�ca lampa naftowa przenikn�a do �wiadomo�ci, przywo�uj�c s�aby zapach wulkanicznego popio�u. Ale nagle pojawi�o si� co� jeszcze: g�os udr�czonego, dysz�cego cz�owieka. Wtedy sen prys� i Pedro wr�ci� do ciemnego pokoju, w kt�rym sp�dzi� sze�� dni i sze�� nocy, �pi�c zaledwie po kilka minut. Lampa naftowa zgas�a. Wok� panowa�y ciemno�ci. Siedzia� bez ruchu. Noc by�a bardzo ciep�a. Koszula klei�a si� od potu. Zda� sobie spraw�, �e cuchnie. Dawno si� nie my�. Nie mia� na to si�y. Zn�w us�ysza� g�os dysz�cego cz�owieka. Podni�s� si� ostro�nie i szuka� w ciemno�ciach plastikowego kanistra z naft�. Powinien sta� przy drzwiach. Musia�o pada�, kiedy spa�em, pomy�la�. Czu� pod stopami wilgotn� ziemi�. Z oddali dobieg�o go pianie koguta. Wiedzia�, �e to kogut Ramireza. Zawsze pia� we wsi pierwszy, przed s'witem. By� jak niecierpliwy cz�owiek. Jak jeden z tych miastowych, kt�rym si� zdaje, �e tyle ich czeka pracy, a nie starcza im czasu na nic wi�cej pr�cz troski o w�asny po�piech. Nie to, co tutaj, na wsi, gdzie wszystko wyznacza rytm �ycia. Po co mieliby dok�d� p�dzi�, skoro ro�liny, kt�re zapewniaj� im byt, rosn� wolno? Uderzy� d�oni� o kanister. Wyj�� szmacian� zatyczk� i odwr�ci� si�. Dyszenie, kt�re s�ysza� w ciemno�ciach, stawa�o si� coraz bardziej nieregularne. Znalaz� lamp�, wyci�gn�� korek i ostro�nie wla� naft�. Pr�bowa� sobie przypomnie�, gdzie po�o�y� zapa�ki. Pami�ta�, �e pude�ko by�o prawie puste, powinny w nim by� dwie albo trzy. Odstawi� kanister i obmacywa� r�kami ziemi�. Wyczul je niemal od razu. Zapali� zapa�k�, podni�s� szklany klosz i patrzy�, jak knot zaczyna si� pali�. Odwr�ci� si� z udr�k�. Nie chcia� tam patrze�. Kobieta le��ca pod �cian� umiera�a. Ju� to wiedzia�, mimo �e pr�bowa� sobie wmawia�, �e kryzys nied�ugo minie. Dot�d sen by� jego jedyn� ucieczk�. Teraz nie mia� ju� szans. Cz�owiek nigdy nie ucieknie od �mierci. Ani od swojej, ani od �mierci bliskiej osoby. Kucn�� obok jej ��ka. Lampa rzuca�a niespokojne cienie na �ciany. Spojrza� na jej blad� twarz. By�a m�oda i mimo zapadni�tych policzk�w nadal pi�kna. Tylko uroda nie opuszcza mojej �ony, pomy�la�. W oczach,zakr�ci�y mu si� �zy. Dotkn�� jej czo�a. Gor�czka zn�w podskoczy�a. Obrzuci� spojrzeniem za�atane kawa�kiem tektury okno. Jeszcze nie �wita. Kogut Ramireza nie mia� na razie konkurencji. Oby do �witu, pomy�la�. Ona umrze w nocy. Nie w dzie�. �eby tylko starczy�o jej si� do �witu. Wtedy jeszcze mnie nie zostawi. Nagle otworzy�a oczy. Chwyci� jej d�o� i pr�bowa� si� u�miecha�. - Gdzie dziecko? - spyta�a tak s�abym g�osem, �e ledwie m�g� j� zrozumie�. - U mojej siostry- odpowiedzia�. - Tak jest najlepiej. Jego odpowied� chyba j� uspokoi�a. - D�ugo spa�am? - Wiele godzin. - Siedzia�e� tutaj ca�y czas? Musisz odpocz��. Za kilka dni ju� mnie tu nie b�dzie. - Spa�em - odpar�. - Wkr�tce wyzdrowiejesz. Zastanawia� si�, czy wyczu�a jego k�amstwo. Zastanawia� si�, czy ona wie, �e ju� nigdy nie wstanie z ��ka. Czy�by si� nawzajem, w rozpaczy, ok�amywali? �eby to, co nieuniknione, by�o mniej bolesne? - Jestem bardzo zm�czona - powiedzia�a. - Musisz spa�, �eby wyzdrowie� - odpowiedzia�, odwracaj�c g�ow�, �eby nie zobaczy�a, jak s�abo nad sob� panuje. Chwil� p�niej do chaty zajrza� �wit. Zanurzy�a si� w nie�wiadomo�ci. Siedzia� na ziemi przy jej ��ku. Zm�czenie odebra�o mu kontrol� nad my�lami. W�drowa�y swobodnie, nie mia� si�y ich okie�zna�. Spotka� Dolores, kiedy mia� dwadzie�cia jeden lat. Przeszli z bratem Juanem kawa� drogi do Santiago de los Treinta Cabal-leros, �eby popatrze� na karnawa�. Dwa lata starszyjuan by� ju� w mie�cie, Pedro znalaz� si� tutaj po raz pierwszy. W�drowali trzy dni. Czasami uda�o im si� podjecha� par� kilometr�w na wozie zaprz�onym w wo�y. Przewa�nie jednak szli. Raz chcieli si� zabra� na gap� autobusem. Ale zostali przy�apani, kiedy wdrapywali si� na dach, �eby da� nura mi�dzy torby i tobo�ki. Kierowca ich przegoni� i pocz�stowa� obelgami. Wykrzykiwa�, �e nie powinno by� takich biedak�w, kt�rych nie sta� nawet na bilet autobusowy. - Taki kierowca autobusu musi by� bardzo bogaty -powiedzia� Pedro, kiedy szli zapylon� drog�, wij�c� si� w�r�d niezliczonych plantacji trzciny cukrowej. - G�upi jeste� - odpar� Juan. - Pieni�dze z bilet�w id� do w�a�ciciela autobusu. Nie do tego, kto nim kieruje. - A kto to jest? - spyta� Pedro. - Sk�d mam wiedzie�? - obruszy� si� Juan. - Kiedy b�dziemy w mie�cie, poka�� ci domy, w kt�rych tacy mieszkaj�. W ko�cu dotarli do celu. By� lutowy dzie� i ca�e miasto ogarn�a gor�czka karnawa�u. Pedro, oniemia�y, patrzy� na kolorowe stroje z naszytymi, po�yskuj�cymi lusterkami. Przerazi�y go maski diab��w i zwierz�t. Ca�e miasto wydawa�o si� ko�ysa� w rytm tysi�cy b�bn�w i gitar. Juan pewnie i swobodnie prowadzi� go ulicami i zau�kami. Noce sp�dzali na �awce w Parque Duarte. Pedro niepokoi� si�, �e Juan zniknie mu z oczu w tym nieprzebranym t�umie. Czu� si� jak dziecko, kt�re boi si� zgubi� rodzica. Ale nie dawa� tego po sobie pozna�. Nie chcia�, �eby Juan si� z niego �mia�. A jednak sta�o si�. Ostatniego dnia, wieczorem. Byli na Calle del Soi, najwi�kszej ulicy w mie�cie, kiedy Juan nagle przepad� w t�umie rozta�czonych ludzi. Nie ustalili �adnego miejsca spotkania na wypadek, gdyby si� rozdzielili. Szuka� brata do p�na, zapad�a ju� noc, i nie znalaz�. Nie by�o go na parkowej �awce, gdzie wcze�niej spali. Nast�pnego dnia, o �wicie, Pedro usiad� pod jednym z pomnik�w na Pla�a de Cultura. Ugasi� pragnienie wod� z fontanny. Nie mia� pieni�dzy na jedzenie. Pomy�la�, �e pozostaje mu jedynie odszuka� drog� powrotn� do domu. Jak tylko wyjdzie z miasta, zakradnie si� na jedn� z wielu plantacji banan�w i naje do syta. 10 Nagle zauwa�y�, �e kto� ko�o niego siedzi. Dziewczyna w jego wieku. Pomy�la�, �e to najpi�kniejsza dziewczyna, jak� kiedykolwiek widzia�. Kiedy na niego spojrza�a, speszony opu�ci� wzrok. Ukradkiem zobaczy�, jak zdejmuje sanda�y i rozciera obola�e stopy. Tak w�a�nie pozna� Dolores. Cz�sto p�niej wspominali, �e po��czy�o ich znikni�cia Juana w karnawa�owym t�umie i jej obola�e stopy. Siedzieli przy fontannie i rozmawiali. Okaza�o si�, �e Dolores jest w mie�cie od niedawna. Szuka�a posady s�u��cej, chodz�c �d drzwi do drzwi zamo�nych dom�w. Ale bez powodzenia. Tak jak Pedro, by�a dzieckiem campesino i pochodzi�a z wioski po�o�onej niedaleko wioski Pedra. Razem wyszli z miasta, ogo�ocili bananowiec, �eby zaspokoi� g��d, i im bli�ej byli celu, tym wolniej szli. Dwa lata p�niej, w maju, przed por� deszczow�, pobrali si� i zamieszkali w jego wiosce, w ma�ym domku, kt�ry dostali od jednego z wuj�w Pedra. Pedro pracowa� na plantacji trzciny cukrowej, a Dolores uprawia�a warzywa i sprzedawa�a je przeje�d�aj�cym kupcom. �yli biednie, ale byli m�odzi i szcz�liwi. By�o tylko jedno ale. Po trzech latach Dolores nadal nie mog�a zaj�� w ci���. Nigdy o tym nie rozmawiali. Ale Pedro widzia�, �e �ona coraz bardziej si� tym martwi. W tajemnicy przed nim pojecha�a pod granic� z Haiti szuka� pomocy u curiositas, nic si� jednak nie zmieni�o. Min�o osiem lat. Pewnego wieczoru, kiedy Pedro wr�ci� z plantacji, wysz�a mu na spotkanie i powiedzia�a, �e jest w ci��y. Pod koniec �smego roku ich ma��e�stwa urodzi�a c�rk�. Ledwie Pedro zobaczy� dziecko, od razu wiedzia�, �e odziedziczy�o urod� po matce. Tego samego wieczoru poszed� do ko�cio�a i ofiarowa� z�ot� bi�uteri�, podarunek od matki, kiedy jeszcze �y�a. Ofiarowa� j� Marii Dziewicy. Pomy�la�, �e ze swo- 11 im dzieckiem w powijakach przypomina Dolores i ich nowo narodzon� c�rk�. Wracaj�c do domu, �piewa� tak g�o�no i dono�nie, �e mijaj�cy go ludzie zastanawiali si�, czy przypadkiem nie wypi� za du�o sfermentowanego soku z trzciny cukrowej. Dolores spa�a. Oddycha�a coraz gwa�towniej i porusza�a si� niespokojnie. - Nie mo�esz umrze� - szepn�� Pedro i zda� sobie spraw�, �e nie potrafi ju� zapanowa� nad rozpacz�. - Nie mo�esz zostawi� mnie i c�rki. Dwie godziny p�niej by�o po wszystkim. Przez chwil� oddycha�a spokojnie. Otworzy�a oczy i spojrza�a na niego. - Musisz ochrzci� nasz� c�rk� - powiedzia�a. - Musisz j� ochrzci� i musisz si� ni� zaj��. - Nied�ugo wyzdrowiejesz - odpar�. - Razem p�jdziemy do ko�cio�a i j� ochrzcimy. - Mnie ju� nie ma - odpowiedzia�a i zamkn�a oczy. Potem odesz�a. Dwa tygodnie p�niej Pedro wyszed� z wioski, nios�c c�rk� w koszu na plecach. Brat Juan kawa�ek go odprowadzi�. - Wiesz, co robisz? - zapyta�. - Robi� tylko to, co konieczne - odpar� Pedro. - Dlaczego musisz ochrzci� c�rk� w mie�cie? Dlaczego nie tutaj, w wiosce? Ten ko�ci� by� dobry i dla ciebie, i dla mnie. I dla naszych rodzic�w. Pedro zatrzyma� si� i popatrzy� na brata. - Przez osiem lat czekali�my na dziecko. Kiedy w ko�cu nasza c�rka przysz�a na �wiat, Dolores zachorowa�a. Nikt nie m�g� jej pom�c. Ani lekarze, ani leki. Nie sko�czy�a trzy- 12 dziestu lat i musia�a umrze�. Bo jestes'my biedni. Bo chorujemy z n�dzy. Pozna�em Dolores w czasie karnawa�u, kiedy znikn��e�' w t�umie. Chc� p�js'� do du�ej katedry przy placu, gdzie si� spotkalis'my. Moja c�rka b�dzie ochrzczona w najwi�kszym kos'ciele w naszym kraju. Tylko tyle mog� zrobi� dla Dolores. Nie czekaj�c na odpowied� Juana, odwr�ci� si� i poszed�. Kiedy p�nym wieczorem dotar� do rodzinnej wioski Dolores, zatrzyma� si� przed domem jej matki. Powiedzia�, dok�d idzie. Stara kobieta ze smutkiem pokr�ci�a g�ow�. - Smutek wp�dza, ci� w szale�stwo - powiedzia�a. - Pomys'-la�by� raczej o c�rce, kt�rej na pewno nie zrobi dobrze podskakiwanie na twoich plecach taki szmat drogi a� do Santiago. Pedro milcza�. Nast�pnego dnia wczes'nie rano podj�� w�dr�wk�. Ca�y czas m�wi� do dziecka, kt�re siedzia�o w koszu na jego plecach. Opowiedzia� wszystko, co pami�ta�, o Dolores. Kiedy nie mia� ju� nic do dodania, zaczyna� od pocz�tku. By� w mies'cie po po�udniu, kiedy na horyzoncie gromadzi�y si� ci�kie deszczowe chmury. Usiad� pod wrotami katedry Santiago Aposto� i czeka�. Od czasu do czasu karmi� c�rk� tym, co zabra� z domu. Przygl�da� si� wszystkim przechodz�cym ksi�om. Albo wydawali mu si� zbyt m�odzi, albo zbyt si� spieszyli, by m�g� im powierzy� chrzest c�rki. Czeka� wiele godzin. Wko�cu zobaczy� starego ksi�dza, kt�ry wolno przemierza� plac, kieruj�c si� do katedry. Wtedy wsta�, zdj�� z g�owy kapelusz z �yka i wyj�� c�rk� z kosza. Stary ksi�dz cierpliwie go wys�ucha�, po czym skin�� g�ow�. - Ochrzcz� twoj� c�rk� - powiedzia�. - Z daleka przyszed�e�' wiedziony wiar�. W naszych czasach to bardzo rzadkie. Ludzie rzadkopd bywaj� tak dalekie w�dr�wki, powodowani wiar�. Dlato^�Viarw�|l�da tak, jak wygl�da. 13 Pedro uda� si� za ksi�dzem do mrocznej katedry. Czu� i obecno�� Dolores. Jej dusza unosi�a si� nad nimi, by�a z nimi, gdy szli do chrzcielnicy. Stary ksi�dz opar� lask� o kolumn�. - Jak dziewczynka b�dzie mia�a na imi�? - spyta�. - Jak jej matka. Dolores. A na drugie Maria. Dolores Maria Santana. Po chrzcie Pedro wyszed� na plac i usiad� pod pomnikiem, tam, gdzie dziesi�� lat wcze�niej spotka� Dolores. C�rka spala w koszu. Siedzia� bez ruchu, zatopiony w my�lach. Ja, Pedro Santana, jestem prostym cz�owiekiem. Po rodzicach nie odziedziczy�em nic pr�cz n�dzy i ub�stwa. Nie uda�o mi si� zatrzyma� �ony. Ale obiecuj� ci, �e nasza c�rka b�dzie �y� inaczej. Zrobi� wszystko, �eby nie musia�a �y� tak jak my. Obiecuj� ci, Dolores, �e twoja c�rka b�dzie mia�a d�ugie, szcz�liwe i godne �ycie. Tego samego wieczoru Pedro opu�ci� miasto. Z c�rk�, Dolores Mari�, wr�ci� do swojej wioski. By�o to 9 maja 1978 roku. Ub�stwiana przez ojca Dolores Maria Santana mia�a wtedy osiem miesi�cy. Skania 21-24 czerwca 1994 O �wicie rozpocz�� przemian�. Wszystko dok�adnie zaplanowa�, �eby nie by�o �adnej wpadki. Po�wi�ci na to ca�y dzie�, nie chcia� ryzykowa�, �e nagle zabraknie mu czasu. Wzi�� p�dzelek i trzyma� go w d�oni, przed sob�. Ze stoj�cego na posadzce magnetofonu dobiega�y go g�osy b�bn�w. Spojrza� na swoj� twarz w lustrze. I zrobi� na czole pierwsze czarne kreski. Zauwa�y�, �e d�o� ma pewn�. Nie jest wi�c zdenerwowany. Mimo �e po raz pierwszy nak�ada� makija� wojownika nie dla zabawy. Dotychczas by�a to tylko forma ucieczki, spos�b obrony przed niesprawiedliwo�ciami, na jakie by� nieustannie nara�ony. Teraz wielka przemiana nabra�a innego charakteru. Powagi. Ka�da namalowana kreska zdawa�a si� go oddala� od poprzedniego �ycia. Nie by�o odwrotu. Zabawa raz na zawsze si� sko�czy�a, wyruszy na wojn�, w kt�rej ludzie umr� naprawd�. �wiat�o by�o bardzo ostre. �eby unikn�� niepotrzebnych odbi�, precyzyjnie poustawia� lustra. Kiedy tutaj wszed� i zamkn�� za sob� drzwi, po raz ostatni sprawdzi�, czy o niczym nie zapomnia�. Wszystko by�o na swoim miejscu. Starannie wyczyszczone p�dzle, porcelanowe miseczki z farbami, r�czniki i woda. Obok ma�ej tokarki, na kawa�ku czarnego ma- 15 teria�u le�a�a bro�: trzy siekiery, no�e r�nej d�ugos'ci i spray. W jednej tylko sprawie nic jeszcze nie postanowi�. B�dzie musia� wybra� bro�. Nie m�g� zabra� wszystkiego. Wiedzia� jednak, �e decyzja zapadnie sama, kiedy przyst�pi do przemiany. Zanim usiad� przed �aw�, �eby pomalowa� twarz, opuszkami palc�w sprawdzi� ostrza siekier i no�y. Nie mog�y by� ostrzejsze. Nie opar� si� pokusie i mocniej nacisn�� palcem jeden z no�y. Natychmiast pokaza�a si� krew. Wytar� palec i n� r�cznikiem. I usiad� przed lustrami. Pierwsze kreski na czole powinny by� czarne. Jakby nacina� dwie g��bokie rany, otwiera� m�zg, opr�niaj�c go ze wszystkich wspomnie� i my�li, kt�re mu towarzyszy�y, dr�czy�y i upokarza�y. Potem b�d� czerwone i bia�e kreski, ko�a, czworok�ty, a na ko�cu, na policzkach, w�owe ornamenty. Jego bia�a sk�ra w og�le nie b�dzie widoczna. Tak dokona si� przemiana. To, co by�o, przestanie istnie�. Narodzi si� zwierz�, kt�re nigdy nie przem�wi ludzkim g�osem. Pomy�la�, �e gdyby to by�o konieczne, bez wahania obetnie sobie j�zyk. Przemiana zaj�a mu ca�y dzie�. Sko�czy� tu� po sz�stej po po�udniu. Wtedy zdecydowa� si� zabra� najwi�ksz� siekier�. Wetkn�� trzonek za gruby sk�rzany pas. By�y tam ju� dwa no�e. Rozejrza� si�. O niczym nie zapomnia�. Spray w�o�y� do wewn�trznej kieszeni sk�rzanej kurtki. Po raz ostatni spojrza� na swoj� twarz w lustrze. Wzdrygn�� si�. A potem wolno w�o�y� kask na g�ow�, zgasi� �wiat�o i wyszed�. Boso, tak jak tutaj przyszed�. Pi�� minut po dziewi�tej Gustaf Wetterstedt �ciszy� telewizor i zadzwoni� do matki. Zgodnie ze starym zwyczajem. Odk�d przesz�o dwadzie�cia pi�� lat temu opu�ci� fotel ministra sprawiedliwo�ci i zaniecha� wszelkiej dzia�alno�ci politycznej, 16 z niech�ci� i niesmakiem ogl�da� telewizyjne wiadomo�ci. Nie m�g� si� pogodzi� z tym, �e ju� go tam nie ma. Przez wiele lat ministrowania by� w centrum �ycia publicznego i przynajmniej raz w tygodniu pokazywa� si� w telewizji. Pilnowa�, by sekretarki rejestrowa�y ka�de jego wyst�pienie na ta�mie wideo. Ta�my zajmowa�y teraz ca�� �cian� w jego gabinecie. Czasami je ogl�da�. I zawsze z zadowoleniem konstatowa�, �e ani razu podczas tylu lat na stanowisku ministra sprawiedliwo�ci �adne nieoczekiwane lub podchwytliwe pytanie z�o�liwego dziennikarza nie wyprowadzi�o go z r�wnowagi. Z nietajon� pogard� my�la� o kolegach, kt�rzy bali si� dziennikarzy telewizyjnych. Cz�sto co� dukali, sami sobie przeczyli i nie umieli z tego wybrn��. Jemu nigdy co� podobnego si� nie przydarzy�o. Jego nikt nie usidli�. Dziennikarze nie byli w stanie go pokona�. Nigdy te� nie uda�o im si� wytropi� jego tajemnicy. W��czy� telewizor o dziewi�tej, na skr�t wiadomo�ci. Potem go �ciszy�, przysun�� telefon i zadzwoni� do matki. Urodzi�a go bardzo wcze�nie. Teraz mia�a dziewi��dziesi�t cztery lata, jasny umys� i niespo�yt� energi�. Mieszka�a sama w du�ym mieszkaniu w centrum Sztokholmu. Ile razy podnosi� s�uchawk� i wykr�ca� numer, zawsze mia� nadziej�, �e nie odbierze. Mia� powy�ej siedemdziesi�tki i zaczyna� si� niepokoi�, �e matka go prze�yje. Niczego bardziej nie pragn�� ni� jej �mierci. Zosta�by sam. Nie musia�by do niej wydzwania�, szybko by zapomnia�, jak wygl�da�a. Sygna�y rozbrzmiewa�y. Czekaj�c, patrzy� na pozbawionego g�osu lektora wiadomo�ci. Po czwartym sygnale zacz�� mie� nadziej�, �e nareszcie umar�a. I wtedy j� us�ysza�. Przybra� �agodny ton. Spyta�, jak si� czuje, jak min�� dzie�. Kiedy musia� uzna�, �e jednak �yje, chcia� maksymalnie skr�ci� rozmow�. Sko�czy� i siedzia� z r�k� na s�uchawce. Ona nie umrze, pomy�la�. Nie umrze, chyba �e j� zabij�. 17 Siedzia� w ciszy. Szumia�o morze, w pobli�u przejecha� samotny motorower. Wsta� z kanapy i podszed� do du�ego okna tarasu z widokiem na morze. By� pi�kny, nastrojowy zmierzch. Na brzegu opodal jego du�ej posesji by�o pusto. Ludzie siedz� przed telewizorami, pomy�la�. Kiedy� mogli zobaczy�, jak chwytam reporter�w za gard�o. By�em wtedy ministrem sprawiedliwo�ci. Powinienem zosta� premierem. Ale nie zosta�em. Starannie zaci�gn�� ci�kie zas�ony, �eby nie by�o �adnych prze�wit�w. Chocia� w swoim domu na wschodnich przedmie�ciach Ystadu stara� si� �y� anonimowo, zdarza�o si�, �e obserwowali go ciekawscy. Min�o dwadzie�cia pi�� lat, odk�d odszed� ze stanowiska, a mimo to nie zosta� jeszcze ca�kiem zapomniany. Poszed� do kuchni i nala� sobie kawy z termosu. Kupi� go pod koniec lat sze��dziesi�tych, podczas oficjalnej wizyty we W�oszech. By� tam bodaj w sprawie przedyskutowania wzrostu nak�ad�w na powstrzymanie rosn�cej fali terroryzmu w Europie. W jego domu wsz�dzie by�y pami�tki przywo�uj�ce na my�l dawne czasy. Powinien je wyrzuci�. Uzna� to jednak za bezsensowny wysi�ek. Usiad� na kanapie z fili�ank� kawy. Pilotem wy��czy� telewizor i my�la� o mijaj�cym dniu. Przed po�udniem odwiedzi�a go dziennikarka z pewnego du�ego miesi�cznika, kt�ry publikowa� cykl reporta�y o niegdy� znanych ludziach, obecnie na emeryturze. Nie uda�o mu si� dociec, dlaczego wybra�a akurat jego. Przysz�a z fotografem, robili mu zdj�cia nad morzem i w domu. Zawczasu postanowi�, �e si� zaprezentuje jako pogodny staruszek, pogodzony ze swoim �yciem. M�wi�, �e jest bardzo szcz�liwy. �e �yje w odosobnieniu, �eby w spokoju odda� si� medytacjom, i z dobrze udawanym za�enowaniem napomkn�� o ewentualnym spisaniu swoich wspomnie�. Dziennikarka, kobieta oko�o czterdziestki, by�a pod wra�eniem 18 i traktowa�a go z pokornym respektem. Potem odprowadzi� go�ci do samochodu i pomacha� im na po�egnanie. Z satysfakcj� pomy�la�, �e nie powiedzia� ani jednego s�owa prawdy. By�a to jedna z-niewielu rzeczy, kt�re go nadal bawi�y. Oszuka� i nie da� si� przy�apa�. Rozsiewa� pozory i z�udzenia. Po wielu latach obecno�ci w �yciu politycznym zda� sobie spraw�, �e w konsekwencji zostaje jedynie k�amstwo. Prawda przebrana za k�amstwo albo k�amstwo przebrane za prawd�. Niespiesznie dopi� kaw�. Czu� narastaj�ce zadowolenie. Najlepsze by�y wieczory i noce. Wtedy oddala�y si� od niego my�li o wszystkim, co by�o kiedy� i co min�o bezpowrotnie. Nikt jednak nie m�g� go pozbawi� najwa�niejszego. Tajemnicy, kt�r� zna� tylko on sam. Czasami my�la� o sobie jak o obrazie w lustrze, kt�ry jest jednocze�nie wkl�s�y i wypuk�y. By�a w nim ta sama dwuznaczno��. Inni widzieli jedynie powierzchni�, ot, zdolny jurysta, szanowany minister sprawiedliwo�ci, pogodny emeryt, kt�ry przechadza si� po ska�skim nabrze�u. Nikt nie podejrzewa�, �e jest swoim w�asnym sobowt�rem. Sk�ada� wizyty kr�lom i prezydentom, k�ania� si� z u�miechem i my�la�: �eby�cie tylko wiedzieli, kim naprawd� jestem i co o was my�l�. Kiedy sta� przed kamerami telewizyjnymi, ta sentencja - �eby�cie tylko wiedzieli, kim jestem - nigdy nie opuszcza�a jego �wiadomo�ci. Ale nikt tego nie odczyta�, nie zg��bi� jego tajemnicy, tej oto, �e gardzi parti�, kt�r� reprezentuje, pogl�dami, kt�rych broni, wi�kszo�ci� ludzi, kt�rych spotyka. I z t� tajemnic� umrze. Przejrza� �wiat na wylot, wszystkie jego marno�ci, widzia� bezsens egzystencji. Nikt jednak nie zna� jego prawdziwych pogl�d�w i nie pozna. Nie odczuwa� potrzeby dzielenia si� swoimi spostrze�eniami i zapatrywaniami. Coraz bardziej cieszy� si� na jutrzejszy dzie�. Tu� po dziewi�tej wieczorem mieli si� u niego zjawi� przyjaciele. Czarnym 19 mercedesem z przydymionymi lustrzanymi szybami. Wjad� do gara�u, on b�dzie na nich czeka� w salonie, za starannie zaci�gni�tymi zas�onami, jak teraz. Jego oczekiwania natychmiast wzros�y, kiedy zacz�� sobie wyobra�a�, jak� dziewczyn� mu tym razem przywioz�. Przekaza� wiadomo��, �e ostatnio by�o za du�o blondynek. Niekt�re by�y za stare, mia�y ponad dwadzie�cia lat. �yczy�by sobie m�odsz�, najch�tniej rasy mieszanej. Kiedy we�mie dziewczyn� do sypialni, przyjaciele posiedz� w piwnicy, gdzie wstawi� telewizor. Przed �witem ju� ich nie b�dzie, a on zacznie snu� fantazje o dziewczynie, kt�r� przywioz� za tydzie�. Na my�l o jutrzejszym dniu podnieci� si�, wsta� z kanapy i wszed� do gabinetu. Zanim zapali� �wiat�o, zaci�gn�� zas�ony. Przez moment mia� wra�enie, �e na brzegu kto� stoi. Zdj�� okulary i zmru�y� oczy. Zdarza�o si�, �e nocne marki wysiadywa�y akurat pod jego posesj�. Kilka razy musia� wzywa� policj�, skar��c si� na m�odych ludzi, kt�rzy rozpalali ognisko na brzegu i ha�asowali. Policjanci zjawiali si� natychmiast i zabierali intruz�w. Cz�sto my�la� o tym, �e nigdy nie przysz�oby mu do g�owy, jakie b�dzie mia� wiadomo�ci i kontakty jako minister sprawiedliwo�ci. Nie tylko pozna� specyficzn� mentalno�� szwedzkiej policji, pozyska� tak�e przyjaci� w strategicznych punktach szwedzkiej machiny prawniczej. Nie mniej wa�ne by�y kontakty, jakie nawi�za� ze �rodowiskiem przest�pczym. Zaprzyja�ni� si� z dzia�aj�cymi w pojedynk� inteligentnymi bandziorami i z szefami du�ych grup przest�pczych. Mimo �e sporo si� zmieni�o w ci�gu ostatnich dwudziestu pi�ciu lat, jego stare kontakty nadal przysparza�y mu du�o rado�ci. Zw�aszcza ci jego przyjaciele, kt�rzy dbali o to, by co tydzie� odwiedza�a go panienka w stosownym wieku. Posta� na brzegu by�a przywidzeniem. Poprawi� zas�ony i wysun�� szuflad� biurka, kt�re odziedziczy� po ojcu, suro- 20 wym profesorze prawa. Wyj�� kosztowny, pi�knie zdobiony album i powoli, niemal nabo�nie wertowa� sw�j zbi�r zdj�� pornograficznych, pami�taj�cych pocz�tki sztuki fotografowania. Najstarsze zdj�cie by�o prawdziwym rarytasem: dagero-typ z 1855 roku, kt�ry kupi� kiedy� w Pary�u. Przedstawia�o nag� kobiet� obejmuj�c� psa. Jego kolekcj� dobrze zna�o jedynie doborowe grono m�czyzn o identycznych zainteresowaniach. Zdj�cia Lecadre'a z lat dziewi��dziesi�tych XIX wieku, kt�rych by� posiadaczem, ust�powa�y jedynie kolekcji pewnego leciwego potentata przemys�u hutniczego z okr�gu Ruhry. Najd�u�ej zatrzymywa� si� przy zdj�ciach bardzo m�odych modelek, b�d�cych - s�dz�c po oczach - pod wp�ywem narkotyk�w. Cz�sto �a�owa�, �e sam nie po�wi�ci� si� fotografii. By�by teraz w posiadaniu unikatowych zbior�w. Przejrza� album i w�o�y� go do szuflady. Od przyjaci� wym�g� obietnic�, �e po jego �mierci zaoferuj� zdj�cia pewnemu paryskiemu antykwariuszowi specjalizuj�cemu si� w tego typu transakcjach. Pieni�dze ze sprzeda�y mia�y trafi� na konto fundacji dla m�odych prawnik�w, kt�r� ju� za�o�y�, a kt�rej istnienie ujawniono by dopiero po jego �mierci. Zgasi� lamp� na biurku i siedzia� w mroku. Cicho szumia�o morze. Zn�w mu si� wydawa�o, �e s�yszy przeje�d�aj�cy w pobli�u motorower. Ci�gle nie m�g� sobie wyobrazi� w�asnej �mierci, mimo �e mia� przesz�o siedemdziesi�t lat. W USA dwukrotnie uczestniczy� incognito w egzekucjach; widzia� �mier� na krze�le elektrycznym i, co rzadkie, w komorze gazowej. Sprawi�o mu to osobliw� przyjemno��. Ale w�asnej �mierci sobie nie wyobra�a�. Wszed� do salonu i nala� sobie z barku kieliszek likieru. Zbli�a�a si� p�noc. Przed snem pozosta� mu jedynie kr�tki 21 spacer nad morzem. W�o�y� kurtk�, wsun�� stopy w par� zu�ytych drewniak�w i opus'ci� dom. By�o bezwietrznie. Jego posiad�o�� le�a�a na uboczu, nie widzia� st�d �wiate� w oknach najbli�szych s�siad�w. Z oddali dobiega� szum samochod�w jad�cych w kierunku Kasebergi. Poszed� przez ogr�d do furtki, kt�ra wychodzi�a na brzeg. Ku swemu niezadowoleniu zauwa�y�, �e lampa przy furtce jest popsuta. Morze czeka�o. Wyj�� klucze i otworzy� furtk�. Po chwili by� na brzegu. Morze by�o spokojne. Daleko na horyzoncie widzia� �wiat�a statku, kt�ry p�yn�� na zach�d. Rozpi�� rozporek i sika� do wody, rozmy�laj�c o jutrzejszej wizycie. Nagle, cho� nic nie s�ysza�, zorientowa� si�, �e kto� za nim stoi. Zesztywnia�, sparali�owany strachem. Potem szybko si� odwr�ci�. Cz�owiek, kt�rego zobaczy�, przypomina� zwierz�. M�czyzna mia� na sobie tylko kr�tkie spodnie. Z histerycznym przera�eniem spojrza� mu w twarz. Nie wiedzia�, czy jest zdeformowana, czy przes�ania j� maska. Dostrzeg� w jego r�ku siekier�. Pomy�la� mgli�cie, �e d�o� obejmuj�ca trzonek jest bardzo ma�a, �e m�czyzna przypomina kar�a. Krzykn�� i ruszy� do bramy. Zmar� w tym samym momencie, w kt�rym ostrze siekiery przeci�o mu kr�gos�up, tu� pod �opatkami. Ju� nie widzia�, jak cz�owiek, kt�ry by� mo�e by� zwierz�ciem, kl�ka, przecina mu czo�o, po czym jednym mocnym szarpni�ciem zrywa w�osy. Min�a p�noc. By� wtorek, 21 czerwca. W pobli�u odezwa� si� samotny motorower. Po chwili d�wi�k silnika umilk�. I zn�w by�o bardzo cicho. 22 21 czerwca, o dwunastej w po�udnie, Kurt Wallander wyszed� z budynku komendy policji w Ystadzie. �eby nikt nie zauwa�y� jego znikni�cia, wymkn�� si� przez gara�. A potem wsiad� do samochodu i pojecha� do portu. Poniewa� by�o ciep�o, zostawi� marynark� na krze�le w swoim pokoju. Ci, kt�rzy w ci�gu najbli�szych godzin b�d� go szuka�, pomy�l�, �e jest w budynku. Zaparkowa� przed teatrem, uda� si� na najdalsze molo i usiad� na �awce pod czerwonym barakiem morskiej s�u�by ratowniczej. Wzi�� ze sob� ko�onotatnik i kiedy zamierza� zabra� si� do pisania, zorientowa� si�, �e nie ma pi�ra. W pierwszym odruchu irytacji chcia� wrzuci� notatnik do basenu portowego i da� sobie z tym spok�j. Wiedzia� jednak, �e to niemo�liwe. Koledzy nigdy by mu tego nie wybaczyli. Nie przejmuj�c si� jego protestami, wybrali go, �eby w ich imieniu wyg�osi� mow� po�egnaln� na cze�� ich komendanta Bj�rka, kt�ry tego dnia, o trzeciej, ko�czy� u nich prac�. Wallander nigdy dot�d nie wyg�asza� �adnych m�w. Jedyne publiczne wyst�py, w jakich musia� uczestniczy�, to niezliczone konferencje prasowe, organizowane na u�ytek prowadzonych �ledztw. Ale jak si� dzi�kuje odchodz�cemu komendantowi? I za co si� w�a�ciwie dzi�kuje? Czy w og�le mieli za co by� mu wdzi�czni? Najch�tniej powiedzia�by kilka s��w o tym, jak bardzo go niepokoj� powa�ne i najwyra�niej nieprzemy�lane reorganizacje i redukcje w policji. Wyszed� z komendy, �eby si� w spokoju zastanowi�, co powie. Poprzedniego wieczoru siedzia� do p�nej nocy przy kuchennym stole i nic nie wymy�li�. Ale teraz musi. Za niespe�na trzy godziny wr�cz� Bj�rkowi prezent. Nast�pnego dnia Bj�rk zacznie prac� w Malm� jako szef wojew�dzkiego wydzia�u do spraw cudzoziemc�w. : 23 Wsta� z �awki i poszed� do portowej kawiarni. Na cumach ko�ysa�y si� rybackie kutry. Przypomnia� sobie, �e siedem lat temu by� s'wiadkiem wy�awiania zw�ok z basenu portowego. Otrz�sn�� si� z tych wspomnie�. Mowa, jak� mia� wyg�osi� na cze�� Bj�rka, by�a teraz wa�niejsza. Kelnerka po�yczy�a mu d�ugopis. Usiad� przy stoliku, zam�wi� kaw� i zmusi� si� do skre�lenia kilku s��w. Do pierwszej uda�o mu si� skleci� p� strony. Ponuro patrzy� na rezultat. Wiedzia� jednak, �e nic lepszego nie wymy�li. Przywo�a� kelnerk�, dola�a mu kawy. - Lato ka�e na siebie czeka� - powiedzia� Wallander. - Mo�e wcale nie przyjdzie - odpar�a. Mimo swojego beznadziejnego przem�wienia Wallander by� w dobrym humorze. Za kilka tygodni pojedzie na urlop. Mia� sporo powod�w do rado�ci. Zima by�a d�uga i m�cz�ca. Wypoczynek bardzo mu si� przyda. O trzeciej zebrali si� w sto��wce i Wallander wyg�osi� mow� na cze��. Potem Svedberg wr�czy� by�emu szefowi spinning, a Ann-Britt H�glund - kwiaty. Wallanderowi uda�o si� nieco urozmaici� dr�twe przem�wienie, gdy w nag�ym ol�nieniu postanowi� przytoczy� kilka zdarze�, jakie si� przytrafi�y jemu i Bj�rkowi. Og�lne rozbawienie wzbudzi�a opowie�� o ich k�pieli w szambie, kiedy zawali�o si� rusztowanie. Potem pili kaw� i jedli tort. Bj�rk w swojej mowie po�egnalnej �yczy� powodzenia nast�pcy. A raczej nast�pczyni. By�a ni� Lisa Hol-gersson, pracuj�ca dotychczas w jednym z wi�kszych okr�g�w policji w Smalandii. Mia�a obj�� stanowisko jesieni�. Na razie obowi�zki komendanta powierzono Hanssonowi. Po uroczysto�ci Wallander wr�ci� do siebie. Do uchylonych drzwi zapuka� Martinsson. 24 - �adne przem�wienie - powiedzia�. - Nie wiedzia�em, �e to potrafisz. - Bo nie potrafi� - odpar� Wallander. - Przem�wienie by�o kiepskie. Wiesz o tym r�wnie dobrze jak ja. Martinsson ostro�nie usiad� na popsutym krze�le przeznaczonym dla go�ci. - Ciekawe, jak to b�dzie z szefem kobiet� - zacz��. - A dlaczego mia�oby by� �le? - zdziwi� si� Wallander. - Martw si� lepiej o redukcje. - W�a�nie dlatego przyszed�em. Chodz� s�uchy, �e w Ysta-dzie maj� zmniejszy� liczb� personelu w czasie weekend�w, z soboty na niedziel� i z niedzieli na poniedzia�ek. Wallander przygl�da� si� Martinssonowi z niedowierzaniem. - �wietnie - powiedzia�. - A kto b�dzie pilnowa� aresztan-t�w? - Wie�� niesie, �e zajmie si� tym prywatna firma ochroniarska. Wallander patrzy� na Martinssona zdziwiony. - Firma ochroniarska? - Tak s�ysza�em. Wallander pokr�ci� g�ow�. Martinsson wsta�. - Pomy�la�em, �e powiniene� o tym wiedzie� - powiedzia�. - Rozumiesz, co tu jest na rzeczy i co si� stanie z policj�? - Nie. Potraktuj to jako szczer� i wyczerpuj�c� odpowied�. Martinsson nie wychodzi�. - Co� jeszcze? Martinsson wyj�� kartk� z kieszeni. - Jak wiesz, zacz�y si� mistrzostwa �wiata w pi�ce no�nej. Dwa do dw�ch z Kamerunem. Obstawi�e� pi�� do zera dla Kamerunu. Jeste� na ostatnim miejscu. 25 - Jak mo�na by� na ostatnim miejscu? Albo si� typuje dobrze, albo �le. - Prowadzimy statystyk�, kto jak l�duje. - Bo�e! A po co? - Tylko jeden z drog�wki obstawi� dwa do dw�ch - oznajmi� Martinsson, ignoruj�c pytanie Wallandera. - Teraz typujemy nast�pny mecz, Szwecja - Rosja. Wallander nie interesowa� si� pi�k� no�n�. Kilka razy obejrza� mecze pi�ki r�cznej, w kt�rych gra�a w swoim czasie jedna z najlepszych w Szwecji dru�yn z Ystadu. Ostatnio nie m�g� jednak nie dostrzec, �e uwag� ca�ego kraju zaprz�ta tylko jedno: mistrzostwa �wiata w pi�ce no�nej. Ile razy w��cza� telewizor albo otwiera� gazet�, zawsze trafia� na nieko�cz�ce si� spekulacje, jak te� si� powiedzie szwedzkiej dru�ynie. Mia� jednak �wiadomos'�, �e nie mo�e si� wymigiwa� od ich wewn�trznego, policyjnego typowania. Mog�oby to zosta� odebrane jako arogancja. Wyj�� portfel z tylnej kieszeni spodni. -Ile? - Tyle samo, co przedtem. Sto koron. Da� pieni�dze Martinssonowi, kt�ry to odnotowa� na swojej lis'cie. - A wi�c mam wytypowa� wynik? - Szwecja z Rosj�. - Cztery do czterech - powiedzia� Wallander. - Bardzo rzadko pada a� tyle bramek w pi�ce no�nej - ze zdumieniem zauwa�y� Martinsson. - Co innego w meczu hokejowym. - No to trzy jeden dla Rosji. Mo�e by�? Martinsson zapisa�. - Mo�e za jednym zamachem obstawimy mecz z Brazyli� -zaproponowa� Martinsson. 26 - Trzy zero dla Brazylii - bez wahania powiedzia� Wallan-der. - Nie masz zbyt wielkich oczekiwa� wobec Szwecji. - Nie w pi�ce no�nej - odpar� Wallander i dorzuci� jeszcze setk�. Kiedy Martinsson wyszed�, Wallander zastanawia� si� nad tym, co us�ysza�. Potem z irytacj� odrzuci� te my�li. Czas poka�e, co jest prawd�, a co nie. By�o wp� do pi�tej. Wzi�� teczk� z materia�em dochodzeniowym w sprawie zorganizowanego wywozu kradzionych samochod�w do by�ych pa�stw bloku wschodniego. Zajmowa� si� tym od wielu miesi�cy. Na razie rozpracowali tylko fragment tej rozleg�ej dzia�alno�ci przest�pczej. Zdawa� sobie spraw�, �e b�dzie nad tym �l�cza� miesi�cami. W czasie jego urlopu dochodzenie przejmie Svedberg, Wallander mia� jednak nieodparte przeczucie, �e bardzo ma�o si� wtedy wydarzy. Do drzwi zapuka�a Ann-Britt H�glund. I wesz�a. Mia�a na g�owie czarn� czapeczk� baseballow�. - Jak wygl�dam? - zapyta�a. - Jak turystka. - Takie b�d� nasze nowe czapki do munduru. Wyobra� sobie jeszcze napis �Policja" nad daszkiem. Widzia�am zdj�cia. - Co� takiego nigdy nie wyl�duje na mojej g�owie. Powinienem si� chyba cieszy�, �e ju� nie jestem w drog�wce. - Mo�e kt�rego� dnia dojdziemy do wniosku, �e Bj�rk by� fantastycznym szefem - zauwa�y�a Ann-Britt H�glund. - Fajnie m�wi�e�. - Wiem, �e nie - odpar�, poirytowany. - Ale odpowiedzialno�� spada na was. Nie powinni�cie mnie byli wybiera�. Ann-Britt H�glund spojrza�a w okno. Wallander pomy�la�, �e bardzo szybko potwierdzi�a si� opinia o Ann-Britt, kiedy rok temu zjawi�a si� w Ystadzie. Ju� w szkole policyjnej mia�a 27 wyra�ne predyspozycje do pracy w tym zawodzie. Na sw�j spos�b wype�ni�a pustk�, jak� od kilku lat Wallander odczuwa� po �mierci Rydberga. W du�ym stopniu to w�a�nie Ryd-berg wszystkiego go nauczy�. Czasami my�la�, �e teraz na nim spoczywa obowi�zek przekazania swojej wiedzy Ann-Britt H�glund. - Co z samochodami? - spyta�a. - Kradn� - odpar� Wallander. - Wygl�da to na du�� siatk�. - Uda nam si� zrobi� wy�om? - Pr�dzej czy p�niej ich za�atwimy. Przez kilka miesi�cy nic si� nie b�dzie dzia�o, a potem znowu zaczn�. - To si� nigdy nie sko�czy? - Nie. Ystad jest tu, gdzie jest. Dwie�cie kilometr�w dalej, po drugiej stronie Ba�tyku, jest mn�stwo ludzi, kt�rzy chcieliby �y� tak jak my. Problem polega na tym, �e nie maj� czym p�aci�. - Ciekawe, ile kradzionych rzeczy wywozi si� st�d na ka�dym promie - powiedzia�a w zamy�leniu. - Lepiej tego nie wiedzie�. Poszli po kaw�. Ann-Britt H�glund jeszcze w tym tygodniu wybiera�a si� na urlop. Wallander domy�la� si�, �e sp�dzi go w Ystadzie, bo m��, monter, kt�rego miejscem pracy by� ca�y �wiat, w�a�nie bawi� w Arabii Saudyjskiej. - A ty co b�dziesz robi�? - zapyta�a, kiedy zacz�li rozmawia� o urlopie. - Jad� do Skagenu - powiedzia� Wallander. - Razem z ry�ank�? - zainteresowa�a si� Ann-Britt H�glund i u�miechn�a. Wallander, zdumiony, zmarszczy� czo�o. - Sk�d o niej wiesz? - Wszyscy wiedz�. Nie wiedzia�e�? Mo�na by powiedzie�, �e to rezultat naszego nieustaj�cego wewn�trznego �ledztwa. 28 Wallander by� autentycznie zaskoczony. Nikomu nic nie m�wi� o Bajbie, kt�r� pozna� kilka lat wcze�niej w zwi�zku z pewnym dochodzeniem. By�a wdow� po zamordowanym �otewskim policjancie. P� roku temu przyjecha�a do Ystadu w okresie �wi�t Bo�ego Narodzenia. Wielkanoc Wallander sp�dzi� u niej, w Rydze. Nigdy jednak o niej nie m�wi�. Nie przedstawi� �adnemu z koleg�w. Dopiero teraz zacz�� si� zastanawia�, dlaczego tego nie zrobi�. Ich zwi�zek ci�gle by� kruchy, Bajba wyci�gn�a go z melancholii, w jak� popad� po rozwodzie z Mon�. - Tak - przyzna�. - Razem jedziemy do Danii. A reszt� lata po�wi�c� ojcu. - A Linda? - Zadzwoni�a tydzie� temu i powiedzia�a, �e b�dzie chodzi� na kurs teatralny wVisby. - Wydawa�o mi si�, �e chcia�a zosta� tapicerem? - Te� mi si� tak wydawa�o. Teraz wymy�li�a, �e zrobi z przyjaci�k� co� w rodzaju przedstawienia teatralnego. - To chyba interesuj�ce? Wallander z wahaniem pokiwa� g�ow�. - Mam nadziej�, �e przyjedzie tutaj w lipcu. Dawno jej nie widzia�em. Rozstali si� przed drzwiami Wallandera. - Odwied� mnie latem - powiedzia�a. - Z ry�ank� albo bez. Z c�rk� albo bez. - Ma na imi� Bajba. Obieca�, �e j � odwiedz�. Po rozmowie z Ann-Britt H�glund przesz�o godzin� siedzia� nad papierami. Dwa razy bezskutecznie dzwoni� do G�teborga, pr�buj�c si� skontaktowa� z komisarzem, kt�ry na swoim podw�rku rozpracowywa� t� sam� spraw�. Za kwadrans sz�sta zamkn�� teczki i wsta�. Tego wieczoru postanowi� 29 zje�� poza domem. Obmaca� brzuch i skonstatowa�, �e wci�� chudnie. Bajba uzna�a, �e jest za gruby, i od tej pory nie mia� ju� k�opot�w z jedzeniem mniejszych porcji. Kilka razy wbi� si� w dres i biega�, chocia� uwa�a�, �e to nudne. W�o�y� kurtk�. Tego wieczoru postanowi� napisa� list do Bajby. Kiedy mia� wyj��, zadzwoni� telefon. Waha� si� przez chwil�, czy odebra�. Podszed� do biurka i podni�s� s�uchawk�. - Mia�e� dobre przem�wienie - odezwa� si� Martinsson. - Bj�rk by� autentycznie wzruszony. - Ju� to m�wi�e� - zauwa�y� Wallander. - Czego chcesz? Id� do domu. - Przed chwil� odebra�em dosy� dziwny telefon. Pomy�la�em, �e powinienem ci o tym powiedzie�. Wallander niecierpliwie czeka� na ci�g dalszy. - Zadzwoni� rolnik spod Marsvinsholmu. Twierdzi, �e w jego rzepaku jest kobieta, kt�ra si� podejrzanie zachowuje. - To wszystko? -Tak. - Kobieta, kt�ra si� podejrzanie zachowuje w rzepaku? A co takiego robi? -Je�li dobrze zrozumia�em, nic nie robi. Dziwne, �e w og�le jest w rzepaku. Wallander odpowiedzia� bez zastanowienia. - Po�lij tam patrol z drog�wki. To ich dzia�ka. - Problem polega na tym, �e wszyscy s� zaj�ci. Prawie w tym samym czasie dosz�o do dw�ch wypadk�w samochodowych. Jeden przy wje�dzie na Svarte, drugi przed �Continentalem". - Co� powa�nego? - �adnych wi�kszych obra�e�. Tylko zrobi�o si� niez�e zamieszanie. - Ale chyba mog� pojecha� do Marsvinsholmu, kiedy b�d� mieli czas? 30 - Ten rolnik by� wyra�nie zaniepokojony. Nie wiem, jak to wyt�umaczy�, w ka�dym razie gdybym nie musia� odebra� dzieci, sam bym tam pojecha�. - Dobrze, pojad� - powiedzia� Wallander. - Spotkajmy si� na korytarzu, dasz mi nazwisko i dok�adny adres. Kilka minut p�niej Wallander opu�ci� komend�. Skr�ci� w lewo i z ronda pojecha� na Malm�. Obok, na siedzeniu, po�o�y� mapk�, kt�r� dosta� od Martinssona. Rolnik nazywa� si� Salomonsson. Wallander zna� drog�. Na E65 opu�ci� szyb�. Po obu stronach szosy ko�ysa�y si� ��te pola rzepaku. Nie pami�ta�, kiedy ostatnio czu� si� tak dobrze jak teraz. Pu�ci� kaset� z Weselem Figara- Barbara Hendricks �piewa�a parti� Zuzanny - i my�la� o Bajbie, z kt�r� si� niebawem spotka w Kopenhadze. Dojecha� do bocznej drogi na Marsvinsholm, skr�ci� w lewo, min�� zamek i ko�ci�, potem zn�w skr�ci� w lewo. Zerkn�� na mapk� Martinssona i pojecha� w�sk� drog� w�r�d p�l. W oddali majaczy�o morze. Wysiad� przed starym, zadbanym, typowo ska�skim domem Salomonssona i rozejrza� si�. Wsz�dzie ��te pola rzepaku. Otworzy�y si� drzwi i na schodkach stan�� bardzo stary m�czyzna. W r�ku mia� lornetk�. Wallander pomy�la�, �e pewnie wszystko sobie ubrda�. Samotni, mieszkaj�cy na wsi starcy cz�sto dzielili si� z policj� swoimi przywidzeniami. Podszed� do schodk�w i skin�� g�ow�. - Kurt Wallander z ystadzkiej policji. Staruszek by� nieogolony, na nogach mia� zniszczone drewniaki. - Edvin Salomonsson- przedstawi� si� i wyci�gn�� ko�cist� d�o�. - Prosz� opowiedzie�, co si� sta�o. M�czyzna wskaza� na pole rzepaku po prawej stronie domu. 31 - Zobaczy�em j� dzisiaj rano. Budz� si� wcze�nie. By�a tam ju� o pi�tej. Najpierw my�la�em, �e to sarna. Potem zobaczy�em przez lornetk�, �e to kobieta. - Co robi�a? - Sta�a tam. - I nic poza tym? - Sta�a i gapi�a si�. - Na co si� gapi�a? - A sk�d mam wiedzie�? Wallander westchn��. Prawdopodobnie staruszek widzia� sarn�. A potem wyobra�nia wzi�a g�r�. - Nie zna jej pan? - Nigdy przedtem jej nie widzia�em. Gdybym j� zna�, to chybabym nie dzwoni� na policj�, prawda? Wallander skin�� g�ow�. - No wi�c zobaczy� j� pan po raz pierwszy dzisiaj rano. A na policj� zadzwoni� pan dopiero p�nym popo�udniem. - Po co sprawia� komu� k�opot bez potrzeby - odpowiedzia� zwyczajnie. - Policja pewnie ma mn�stwo pracy. - Zobaczy� j� pan przez lornetk� - podj�� Wallander. -By�a na polu rzepaku i pan jej nigdy wcze�niej nie widzia�. I co by�o dalej? - Ubra�em si� i poszed�em jej powiedzie�, �eby si� st�d wynios�a. Przecie� zadeptuje rzepak. - I co si� sta�o? - Pobieg�a. - Pobieg�a? - Schowa�a si� w rzepaku. Kucn�a i straci�em j� z oczu. Najpierw my�la�em, �e sobie posz�a, ale potem znowu j� zobaczy�em przez lornetk�. I tak w k�ko. W ko�cu mia�em tego dosy� i zadzwoni�em do was. - Kiedy pan j� widzia� ostatni raz? 32 - Tu� przed telefonem do was. - Co wtedy robi�a? - Sta�a i gapi�a si�. Wallander spojrza� na pole. Widzia� tylko ko�ysz�cy si� rzepak. - Policjant, z kt�rym pan rozmawia�, powiedzia�, �e sprawia� pan wra�enie zaniepokojonego - powiedzia� Wallander. - Co mo�e robi� cz�owiek w rzepaku? Musi by� co� nie w porz�dku. Wallander postanowi� zako�czy� t� rozmow�. Nie mia� ju� w�tpliwo�ci, �e staruszek wszystko sobie wymy�li�. Nast�pnego dnia zawiadomi opiek� spo�eczn�. - Niewiele mog� zrobi� - powiedzia�. - Na pewno ju� sobie posz�a. Tak czy inaczej, nie ma si� czym przejmowa�. - Wcale sobie nie posz�a - zaprotestowa� Salomonsson. - Znowu j� widz�. Wallander szybko si� odwr�ci� i spojrza� tam, gdzie wskazywa� palec Salomonssona. Na polu, oko�o pi��dziesi�ciu metr�w od nich, sta�a kobieta. Wallander zwr�ci� uwag� na jej bardzo ciemne w�osy. Odcina�y si� ostro na tle ��tego rzepaku. - Porozmawiam z ni� - powiedzia�. - Prosz� tu poczeka�. Wyj�� z baga�nika buty z cholewami. W�o�y� je i poszed�, czuj�c w ca�ej tej sytuacji co� nierzeczywistego. Kobieta sta�a nieruchomo i patrzy�a na niego. Teraz widzia�, �e ma nie tylko czarne w�osy, ale i ciemn� sk�r�. Zatrzyma� si� na skraju pola i podni�s� r�k�, �eby j� przywo�a�. Ani drgn�a. Cho� by�a od niego daleko i faluj�cy rzepak przes�ania� jej twarz, domy�la� si�, �e jest pi�kna. Zawo�a�, �eby podesz�a. Nie poruszy�a si�, a kiedy zrobi� pierwszy krok w jej kierunku, natychmiast znik-n�a. Tak szybko, �e nasun�o mu to skojarzenia z p�ochliwym zwierz�ciem. By� zirytowany. Szed� w�r�d rzepaku i wypatry- 33 wa�. Zauwa�y� j� i �eby znowu nie straci� jej z oczu, zacz�� biec. Porusza�a si� bardzo szybko. Kiedy zadyszany, zbli�y� si� do niej na odleg�o�� oko�o dwudziestu metr�w, byli po�rodku pola. - Sta�! - krzykn��. - Policja! Zacz�� i�� w jej stron�. Nagle stan��. Wszystko potoczy�o si� b�yskawicznie. Chwyci�a plastikowy kanister i zacz�a si� oblewa� jakim� bezbarwnym p�ynem. Przelecia�o mu przez g�ow�, �e pewnie ca�y czas mia�a kanister przy sobie. Teraz zrozumia�, jak bardzo si� ba�a. Wpatrywa�a si� w niego szeroko otwartymi oczami. - Policja! - zawo�a�. - Chc� tylko z tob� porozmawia�. W tym momencie poczu� zapach benzyny. W jej r�ku zap�on�a zapalniczka. Przytkn�a j� do w�os�w. Gdy zaja�nia�a jak pochodnia, Wallander krzykn��. Patrzy�, jak, zataczaj�c si�, chodzi po polu w sycz�cych p�omieniach. On krzycza�, p�on�ca kobieta milcza�a. P�niej nie m�g� sobie przypomnie�, by w og�le s�ysza� jej krzyk. Ju� mia� do niej podbiec, kiedy ca�e pole rzepaku stan�o w p�omieniach. Os�oniwszy r�koma twarz, zacz�� ucieka�. Na o�lep, w dymie i ogniu. Na skraju pola potkn�� si� i wpad� do rowu. Kiedy si� odwr�ci�, zobaczy� j� po raz ostatni, zanim upad�a i znikn�a mu z oczu. Unios�a ramiona, jakby b�aga�a o �ask� na widok wycelowanej w siebie broni. Rzepak p�on��. Gdzie� z ty�u s�ysza� krzyk Salomonssona. Podni�s� si� na dr��cych nogach. A potem si� odwr�ci� i zwymiotowa�. 34 Wallander b�dzie pami�ta� p�on�c� dziewczyn�, jak si� pami�ta stary koszmar, o kt�rym najch�tniej chcia�oby si� zapomnie�. Mimo �e wieczorem i do p�na w nocy przynajmniej pozornie zachowywa� spok�j, nie uda�o mu si� potem odtworzy� nic pr�cz ma�o znacz�cych drobiazg�w. Martin-ssona, Hanssona, a przede wszystkim Ann-Britt H�glund zdumiewa�o jego opanowanie. Nie mogli usun�� tarczy, kt�r� si� zas�oni�. By�y w nim zgliszcza, jak w ruinie zawalonego budynku. Wr�ci� do domu po drugiej w nocy. I dopiero wtedy, kiedy w okopconym ubraniu i upapranych glin� butach usiad� na kanapie, tarcza p�k�a. Nala� sobie whisky. Drzwi balkonowe by�y otwarte, pok�j otula�a letnia noc. Wtedy si� rozp�aka�. Jak dziecko. Dziewczyna, kt�ra sp�on�a, te� by�a dzieckiem. Przypomina�a mu jego c�rk�, Linde. Pracuj�c w policji, wykszta�ci� w sobie zdolno�� godzenia si� z tym, co zobaczy na miejscu zbrodni. Widzia� wisielc�w, samob�jc�w, kt�rzy strza�em w usta rozrywali si� na strz�py. Na sw�j spos�b nauczy� si� to znosi�, a potem wyrzuca� z pami�ci. Co innego, je�li chodzi�o o dzieci i ludzi m�odych. W�wczas by� r�wnie bezbronny jak w pierwszych latach pracy w policji. Wiedzia�, �e wi�kszo�� koleg�w reaguje podobnie. Nag�a bezsensowna �mier� dziecka niszczy�a rutyn�. I tak ju� b�dzie zawsze, dop�ki pozostanie w policji. Kiedy p�k�a tarcza, mia� za sob� wst�pn� faz� dochodzenia. Wykona� wszystko bez zarzutu. Z resztkami wymiocin na ustach pobieg� do Salomonssona, kt�ry z niedowierzaniem patrzy� na p�on�ce pole rzepaku, i spyta�, gdzie jest telefon. Poniewa� Salomonsson wydawa� si� nie rozumie� pytania, a mo�e w og�le go nie us�ysza�, odsun�� go na bok i wszed� do domu. 35 Poczu� cierpkawy zapach, zapach starego niemyj�cego si� cz�owieka. Telefon by� w przedpokoju. Wykr�ci� 90 000. Telefonistka, kt�ra przyj�a rozmow�, m�wi�a p�niej, �e by� ca�kowicie spokojny, gdy opisywa�, co zasz�o, i zarz�dzi� przyst�pienie do akcji. Za oknem pali� si� rzepak, p�omienie rozjas'nia�y letni wiecz�r niczym ostre �wiat�a reflektor�w. Zadzwoni� do Martinssona. Najpierw rozmawia� z najstarsz� c�rk�, potem z �on�, zanim Martinsson przyszed� z ogrodu, gdzie strzyg� traw�. Wkilku s�owach opowiedzia�, co si� sta�o, i poprosi�, �eby Martinsson powiadomi� o wszystkim Hanssona i Ann-Britt H�glund. Potem w kuchni dok�adnie umy� twarz. Kiedy wyszed� na podw�rze, Salomonsson sta� w tym samym miejscu, nieruchomo, poch�oni�ty tym niesamowitym widokiem. Przyjechali najbli�si s�siedzi. Wallander kaza� im trzyma� si� z daleka i nie pozwoli� si� zbli�y� do Salo-monssona. Us�ysza� syreny woz�w stra�ackich, kt�re niemal zawsze zjawia�y si� pierwsze. Tu� za nimi przyjecha�y dwa radiowozy i karetka. Szefem ekipy stra�ackiej by� Peter Edler, do kt�rego Wallander mia� pe�ne zaufanie. - Co si� dzieje? - spyta� Edler. - P�niej wszystko wyjas'ni�- odpar� Wallander.-Tylko nie zadeptujcie pola. Le�y tam martwa kobieta. - Dom nie jest zagro�ony. To, co mo�emy zrobi�, to odgrodzi� teren. Edler ruszy� spyta� Salomonssona o szerokos'� polnych dr�g i row�w. W tym czasie do Wallandera podszed� kierowca karetki. Spotka� go wczes'niej, ale nie m�g� sobie przypomnie�, jak si� nazywa. - Czy s� ranni? - zapyta�. Wallander pokr�ci� g�ow�. - Jedna osoba nie �yje. Jest w rzepaku. - Wobec tego potrzebny nam karawan. Co si� sta�o? 36 Wallander zignorowa� pytanie i zwr�ci� si� do Norena, tego policjanta, kt�rego zna� najlepiej. - Na polu le�y martwa kobieta. Dop�ki nie ugasimy po�aru, mo�emy tylko odgrodzi� teren. Noren skin�� g�ow�. - Czy to wypadek? - Raczej samob�jstwo - odpar� Wallander. Kilka minut p�niej, mniej wi�cej w tym czasie, kiedy zjawi� si� Martinsson, Wallander dosta� od Norena kubek kawy. Wpatrywa� si� w swoj� d�o� i zastanawia�, dlaczego nie dr�y. Po chwili przyjecha� Hansson z Ann-Britt H�glund. Zrelacjonowa� im, co si� sta�o. Raz po raz u�ywa� tego samego sformu�owania: Pali�a si� jak pochodnia. - To straszne - zauwa�y�a Ann-Britt H�glund. - Wi�cej ni� straszne - powiedzia� Wallander. - Nic nie mog�em zrobi�. Oby�cie nigdy nie musieli prze�ywa� czego� podobnego. W milczeniu przygl�dali si� stra�akom. Zebra�a si� spora grupa ciekawskich, kt�rych policjanci trzymali w odpowiedniej odleg�o�ci. - Jak ona wygl�da�a? - spyta� Martinsson. - Widzia�e� j� z bliska? Wallander skin�� g�ow�. - Kto� powinien pom�wi� ze staruszkiem - powiedzia�. -Nazywa si� Salomonsson. Hansson wzi�� Salomonssona do kuchni. Ann-Britt H�glund rozmawia�a z Peterem Edlerem. Ogie� zacz�� dogasa�. Kiedy wr�ci�a, powiedzia�a, �e za chwil� b�dzie po wszystkim. - Rzepak pali si� szybko - poinformowa�a. - Poza tym pole jest mokre. Wczoraj pada� deszcz. - By�a m�oda - m�wi� Wallander. - Mia�a czarne w�osy i ciemn� sk�r�. By�a ubrana w ��t� wiatr�wk�. Chyba w d�insach. Co na nogach, nie wiem. Ba�a si�. 37 - Czego si� ba�a? - spyta� Martinsson. Wallander odpowiedzia� po namy�le. - Mnie si� ba�a. Nie jestem pewien, ale wydaje mi si�, �e przestraszy�a si� jeszcze bardziej, kiedy krzykn��em, �e jestem z policji. Czego si� poza tym ba�a, oczywi�cie nie wiem. - A wi�c rozumia�a, co m�wi�e�? - Na pewno zrozumia�a s�owo �policja". Po ogniu pozosta� g�sty dym. - Czy na polu nikogo innego nie by�o? - zapyta�a Ann-Britt H�glund. - Jeste� pewien, �e by�a sama? - Nie, nie jestem pewien. Ale nikogo pr�cz niej nie widzia�em. W milczeniu zastanawiali si� nad jego s�owami. Kim ona by�a? - pomy�la� Wallander. Sk�d si� wzi�a? Dlaczego si� podpali�a? Je�li chcia�a umrze�, to dlaczego wybra�a takie cierpienie? Wr�ci� Hansson. - Powinni�my dostawa� mentol, jak w Stanach- stwierdzi�. - Do smarowania pod nosem. Cuchnie tam jak jasna cholera. Starzy m�czy�ni nie powinni �y� d�u�ej od swoich �on. - Popro� kogo� z karetki, �eby go zbada� - powiedzia� Wallander. - Prze�y� szok. Martinsson poszed� przekaza� wiadomo��. Peter Edler zdj�� kask i stan�� obok Wallandera. - Nied�ugo b�dzie po wszystkim - powiedzia�. - Ale zostawi� tu na noc jeden w�z. - Kiedy mo�emy wej�� na pole? - Za godzin�. Dym jeszcze b�dzie si� unosi�. Ale ziemia ju� si� wych�adza. Wallander odci�gn�� Edlera na bok. - Co zobacz�? - zapyta�. - Obla�a si� pi�cioma litrami benzyny. Wszystko eksplodowa�o, wi�c musia�a wcze�niej rozla� benzyn� na pole. 38 - To nie b�dzie �adny widok - bez ogr�dek zauwa�y� Edler. - Niewiele z niej zosta�o. Wallander nic ju� nie powiedzia� i podszed� do Hanssona. - W ka�dym razie wiemy, �e to samob�jstwo - stwierdzi� Hansson. - Mamy najlepszego �wiadka, policjanta. - Co powiedzia� Salomonsson? - Nigdy przedtem jej nie widzia�, zobaczy� j� po raz pierwszy dzisiaj o pi�tej rano. Nie ma powod�w, by