9962
Szczegóły |
Tytuł |
9962 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9962 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9962 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9962 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Holowi Smithowi
WILLIAM
FAULKNER
KIEDY
UMIERAM
Tytu� orygina�u: AS I LAY DYING
Copyright � for the Polish translation by Ewa �ycie�ska
Wydanie drugie w j�zyku polskim
Redakcja: Adam Bia�y
Opracowanie graficzne:
Joanna i Wojciech Ko�yszko
ISBN 83-85156-50-X
Wydawnictwo ATEXT Sp�ka z o.o.
80-557 Gda�sk, ul. Za�ogowa 6, tel.: 43-00-01. fax.: 43-10-53
Sk�ad: Maria Chojnicka
Druk: ATEXT
DARL
Klejnot i ja wracamy z pola, idziemy �cie�k� jeden za drugim. Ja pi�tna�cie st�p przed nim, ale jakby kto� na nas patrzy� z szopy na bawe�n�, toby widzia� wystrz�piony i wygnieciony kapelusz Klejnota o ca�� g�ow� nade mn�.
Do g�adko�ci wydeptana ludzkimi nogami i lipcem na tward� ceg�� wypalona �cie�ka leci prosto jak pion mi�dzy zielonymi rz�dami pok�adzionej kukurydzy do szopy po�rodku pola, czterema �ci�tymi zakr�tami wymija szop� i leci dalej przez pole, wydeptana ludzkimi nogami tak, �e ju� ich nie zna�.
Szopa na bawe�n� jest z surowych bali i ze szpar mi�dzy nimi dawno ju� si� wszystko wykruszy�o. Jest kwadratowa, z zapad�ym jednospadowym dachem, pusta i zrujnowana, i pochylona w rozedrganym �arze s�o�ca, szerokie okna po jednym w �cianach naprzeciwko wychodz� na przestrza� na �cie�k�. Dochodzimy, ja zakr�cam i id� �cie�k� naoko�o. Klejnot, pi�tna�cie st�p za mn�, nawet nie patrzy na boki, daje jeden krok i wchodzi przez okno. Wci�� patrzy prosto przed siebie, te blade oczy ma jak z drewna w drewnianej twarzy, robi cztery kroki przez klepisko ci�ko i sztywno jak Indianin z trafiki w po�atanym kombinezonie o�ywiony od pasa w d�, jednym krokiem wychodzi przez okno naprzeciwko z powrotem na �cie�k�, a ja wychodz� zza rogu. Jeden za drugim o pi�� st�p, teraz Klejnot na przedzie, idziemy �cie�k� pod �cian� urwiska.
-5-
W�z Tulla stoi przy �r�dle uwi�zany do poprzeczki w p�ocie, z lejcami okr�conymi o ko�ek przy siedzeniu. Na wozie dwa krzes�a. Klejnot staje przy �r�dle, bierze czerpak z ga��zi wierzby i pije. Mijam go i wchodz� na stromizn�, i ju� s�ysz� pi�� Casha.
Kiedy jestem na g�rze, Cash ju� nie pi�uje. Stoi w kupie wi�r�w i pasuje jedn� desk� do drugiej. Mi�dzy smugami cienia s� ��te jak z�oto, jak mi�kkie z�oto, na p�aszczyznach maj� faliste �lady ostrza topora - dobry cie�la z tego Casha. Przytrzymuje obie deski na ko�le przypasowane brzegami do zbitej ju� w jednej czwartej trumny. Przykl�ka, mru�y oczy i sprawdza, czy r�wno leci spojenie, potem opuszcza deski i bierze top�r. Dobry cie�la. Addie Bundren nie mog�aby sobie �yczy� lepszego cie�li ani te� lepszej trumny. W tej b�dzie le�a�a pewnie i wygodnie. Mijam go i id� do domu, a za mn�
czak czak czak
topora.
-6-
C�RA
Wi�c od�o�y�am te jajka i wczoraj piek�am. Placki wysz�y udane. Ju� to pewne, �e do tych kur nie dok�adamy. Nios� si� dobrze, ile ich si� tam uchowa�o przed oposami i r�nymi takimi. I w�ami w lecie. W�� tak samo potrafi si� zakra�� do kurnika albo i lepiej, wi�c jak si� okaza�o, �e maj� o tyle wi�cej kosztowa�, ni� Tuli my�la�, i jak powiedzia�am, �e r�nica w ilo�ci jajek to wyr�wna, to musia�am si� stara� jak nigdy, bo moje s�owo przewa�y�o, �e�my je wzi�li. Mogli�my trzyma� ta�sze kury, ale si� zobowi�za�am, jak mi powiedzia�a panna Lawington, kiedy mi radzi�a bra� dobr� ras�, bo sam Tuli si� godzi, �e na dalsz� met� dobra rasa czy to kr�w, czy wieprzy pop�aca. Wi�c kiedy nam tyle ich przepad�o, nie sta� nas by�o na to, �eby samym zjada� jajka, bo nie dopuszcz�, �eby si� Tuli ze mnie prze�miewa�, kiedy�my je wzi�li na moje s�owo. Wi�c kiedy panna Lawington mi powiedzia�a o tych plackach, pomy�la�am sobie, �e mog� je upiec i za jednym razem zarobi� tyle, �eby si� warto�� netto ca�ego stadka powi�kszy�a o dwie g�owy. I �e jak co dzie� po jednym jaju od�o��, to i jajka nic mnie nie b�d� kosztowa�y. I w tym tygodniu tak si� dobrze nios�y, �e nie tylko uzbiera�am o tyle wi�cej, ni� by�o zam�wione do sprzedania, �e mog�am upiec te placki, ale jeszcze sporo od�o�y�am, tak �e nic mnie nie kosztowa�y ani m�ka, ani cukier, ani drwa do pieca. Wi�c wczoraj piek�am i stara�am si� jak nigdy w �yciu,
-7-
i placki wysz�y udane. Dzi� rano zaje�d�amy do miasta i panna Lawington mi m�wi, �e ta pani si� rozmy�li�a i na koniec nie urz�dza przyj�cia.
- Powinna te placki wzi�� tak czy owak - powiada Kate.
- Ba - m�wi�. - Widzi mi si�, �e teraz one jej na nic.
- Powinna wzi�� te placki - powiada Kate. - Ale bogaczki z miasta to mog� si� rozmy�la�. Biedni ludzie nie mog�.
Bogactwa s� niczym w oczach Pana, Pan patrzy w ludzkie serca.
- Mo�e je sprzedam na bazarze w sobot� - m�wi�. Wysz�y naprawd� udane.
- Nie dostaniesz dwa dolary za placek - powiada Kate.
- No, przecie� one mnie nic nie kosztowa�y - m�wi�. Od�o�y�am te jajka i z tuzin wymieni�am na m�k� i cukier.
Nie o to idzie, �eby te placki mnie co� kosztowa�y, sam Tull rozumie, �e jajka, co je od�o�y�am, by�y dodatkowe, nie z tych, co�my mieli sprzeda�, wi�c to tak, jakby�my je znale�li czy dostali.
- Powinna wzi�� te placki, bo tak, jakby ci da�a s�owo -powiada Kate.
Pan widzi ludzkie serca. Je�li Pan dopuszcza, �e niekt�rzy maj� inne poj�cie o uczciwo�ci ni� my, nie moja rzecz si� wtr�ca� w wyroki boskie.
- Widzi mi si�, �e wcale jej nie by�y potrzebne - m�wi�. Ale wysz�y udane jak si� patrzy, szkoda gada�.
Ko�dr� ma podci�gni�t� pod brod�, cho� gor�co, tylko r�ce i twarz na wierzchu. Pod g�ow� jej pod�o�yli poduszk�, �eby mog�a wygl�da� przez okno, a jego s�ycha�, ile razy bierze za top�r czy pi��. Cho�by�my byli g�usi, starczy�oby nam popatrze� na jej twarz, i ju� by�my go s�yszeli i widzieli. Na twarzy tak zmarnia�a, �e ko�ci jej stercz� pod sk�r� bia�ymi krechami. Oczy jak dwie �wiece, patrzysz, a one jakby si� dopala�y i wpe�ga�y w g��b �elaznych lichtarzy. Ale nie dla niej wiekuiste zbawienie i niewyczerpana �aska boska.
-8-
- Wysz�y udane, nie ma co - m�wi�. - Ale gdzie im do tych, jakie Addie piek�a.
Po poszewce poduszki wida�, jak ta dziewucha pierze i prasuje, je�eli w og�le ta poszewka by�a prasowana. Mo�e pojmie swoje za�lepienie, kiedy tak le�y na �asce czterech ch�op�w i nieokrzesanej dziewuchy.
- �adna tutaj nie dor�wna plackami Addie Bundren - m�wi�. - Ani si� obejrzymy, jak wstanie i na nowo si� we�mie do pieczenia, i nie znajdzie si� kupca na wasze.
Pod ko�dr� zna� j� tyle, co ko�ek, a �e oddycha, pozna� mo�na tylko po szele�cie plew w sienniku. Nie drgn� jej nawet w�osy u skroni, cho� ta dziewucha stoi tu� nad ni� i wachluje j� wachlarzem. Patrzymy, a ona nie przestaj�c wachlowa� przek�ada wachlarz z r�ki do r�ki.
- �pi? - pyta szeptem Kate.
- To� uwa�a na Casha za oknem - powiada dziewczyna.
S�ycha�, jak pi�a je�dzi po desce. Jakby chrapa�a. Eula odwraca si� na pie�ku i wygl�da przez okno. �adnie jej w tych koralach do czerwonego kapelusza. Nikt by nie powiedzia�, �e da�a za nie �wier� dolara.
- Powinna by�a wzi�� te placki - powiada Kate. Pieni�dze to by mi si� przyda�y. Ale placki kosztowa�y mnie
tylko tyle, co robota. Mog� mu powiedzie�, �e ka�demu si� zdarzy zrobi� co� na darmo, ale nie ka�dy potrafi wyj�� z tego bez straty, niech wie. Niech wie, nie ka�dy potrafi wyj�� na swoje, kiedy si� przeliczy.
Kto� wchodzi do sieni. To Darl. Mija drzwi i nie patrzy do �rodka. Eula spogl�da na niego, kiedy przechodzi i znika w g��bi domu. R�ka si� jej podnosi, dotyka lekko korali, a potem w�os�w. Kiedy widzi, �e ja patrz�, z oczu jej wszystko znika.
-9-
DARL
Tata i Vernon siedz� na kuchennym ganku. Tata kciukiem
i wskazuj�cym palcem odci�ga doln� warg�, przechyla wieczko tabakierki i wsypuje sobie tabaki. Odwracaj� za mn� g�owy, kiedy przechodz� przez ganek, zanurzam tykw� w wiadrze z wod� i pij�.
- Gdzie Klejnot? - pyta tata.
Pierwszy raz si� przekona�em, �e woda du�o lepiej smakuje, jak postoi troch� w cedrowym wiadrze, kiedy by�em ma�y. Jest ciep�o-ch�odna, smakuje troch� jak zapach gor�cego czerwcowego wiatru w cedrach. Trzeba, �eby si� najmniej przez sze�� godzin usta�a, i trzeba j� pi� z tykwy. Wody nie powinno si� pi� z metalu.
A w nocy jest jeszcze lepsza. Le�a�em zwykle na sienniku w sieni, nas�uchiwa�em, czy ju� wszyscy �pi�, i wtedy wstawa�em i szed�em do wiadra. By�o czarne, p�ka by�a czarna, spokojna powierzchnia wody jak okr�g�a dziura w pustce, a w niej, zanim j� poruszy�em czerpakiem, w wiadrze wida� by�o gwiazd� albo dwie, i w czerpaku jeszcze, zanim wypi�em, mo�e jedn� czy dwie gwiazdy. Potem podros�em, nie by�em ju� taki ma�y. Czeka�em, a� wszyscy usn�, le�a�em z podci�gni�t� koszul�, s�ucha�em, jak �pi� i czu�em sam siebie bez dotykania, czu�em, jak ch�odna cisza wieje mi mi�dzy nogi, i zastanawia�em si�, czy i Cash tam po ciemku te� robi to samo, mo�e ju� od
-10-
dw�ch lat, zanim mnie to przysz�o czy w og�le mog�o przyj�� do g�owy.
Tata ma strasznie rozp�aszczone stopy, palce mu si� pokurczy�y, przygi�y i �uszcz� si�, na najmniejszych wcale nie ma paznokci od ci�kiej pracy jeszcze za dziecka na mokrym w swojej roboty butach. Obok krzes�a stoj� jego buty. Wygl�daj�, jakby je kto wyciosa� t�pym toporem z surowego �elaza. Vernon je�dzi� do miasta. Jeszcze nie widzia�em, �eby jecha� do miasta w kombinezonie. To przez �on�, powiadaj�. Ona i w szkole kiedy� uczy�a.
Wytrz�sam ostatnie krople wody z czerpaka na ziemi� i ocieram usta r�kawem. Do rana b�dzie pada�o. Mo�e do zmroku.
- Przy stodole - m�wi�. - Zaprz�ga.
Cacka si� tam z tym swoim koniem. Przechodzi przez stodo�� na ��k�. Konia nie wida�, jest na zboczu, w sosnowym zagajniku, w ch�odzie. Klejnot gwi�d�e raz, ostro. Ko� parska, Klejnot ju� go widzi, przez moment miga mu pstro w niebieskich cieniach. Klejnot gwi�d�e jeszcze raz, ko� na sztywnych nogach zbiega w d�, strzy�e uszami, stawia je do g�ry, toczy tymi swoimi oczami nie do pary i zatrzymuje si� dwadzie�cia st�p od niego, staje bokiem i z ukosa, po koniemu, ostro�nie zerka na Klejnota.
- Bli�ej, stary - powiada Klejnot.
Rusza si�. Ten ruch mu przelatuje po sier�ci, mi�nie graj�, zwijaj� si� po nim j�zyczki jak p�omienie. Ko� potrz�sa grzyw� i ogonem, toczy okiem, znowu boczkiem rzuca si� do przodu i znowu staje, podgina kopyta i patrzy na Klejnota. Klejnot rusza prosto na niego, z r�kami przy sobie. Gdyby nie nogi Klejnota w ruchu, byliby jak dwie p�askie figurki w tym s�o�cu.
Kiedy Klejnot ju�, ju� go dotyka, ko� wspina si� na tylne nogi i tnie przednimi w Klejnota. Ju� Klejnota wcale nie wida� w tym migocie �yskaj�cych kopyt jakby w skrzyd�ach; w tym migocie pod uniesion� piersi� konia Klejnot rusza si� gibko, b�yskawicznie jak w��. Zanim si� zauwa�y najmniejszy ruch jego r�k, przez chwil� wida�, jak ca�y odrywa si� od ziemi i poziomo
-11-
trzepoce si� w powietrzu gi�tki jak w��, a� dosi�ga nozdrzy konia i zn�w dotyka ziemi. I zastygaj� nieruchomi, straszni, ko� wypi�ty do ty�u na zesztywnia�ych, dr��cych nogach, z przygi�tym �bem, Klejnot zaryty obcasami w ziemi jedn� r�k� zatyka koniowi dech, a drug� pr�dziutko, drobniutko i czule klepie go po szyi i klnie go plugawie i z �arem.
Stoj� straszni, sztywni, zamarli, ko� dr�y i st�ka. I ju� Klejnot siedzi mu na grzbiecie. Leci w g�r� i opada jak p�tla bicza, ju� w powietrzu okracza konia. Jeszcze chwil� ko� stoi rozparty, z pochylon� g�ow�, a potem wystrzela. Lec� w d� karko�omnymi susami. Klejnot wysoko przypi�ty do k��b�w konia jak pijawka, a� przy p�ocie ko� si� zn�w zatrzymuje i czeka.
- No - powiada Klejnot. - M�g�by� ju� da� spok�j, jake� dosta� swoje.
W stodole Klejnot w locie ze�lizguje si� na ziemi�, zanim ko� stanie. Ko� wchodzi do boksu, Klejnot za nim. Ko� na �lepo wierzga w niego, wali jednym kopytem w �cian�, jakby kto strzeli� z pistoletu. Klejnot kopie go w brzuch, ko� wygina szyj� do ty�u i szczerzy z�by, Klejnot wali go pi�ci� w pysk, przemyka si� do ��obu i w�azi na ���b. Czepia si� drabinki na siano, schyla g�ow� i patrzy nad boksami w stron� wr�t. Na �cie�ce pusto, st�d nie s�ycha� wcale pi�y Casha. Si�ga do g�ry, �ci�ga pr�dko nar�cze siana i wpycha za drabink�.
- �ryj - powiada. - Zmiataj, �eby nikt nie widzia�, kiedy ci si� trafia, ty beko szczyn. Ty pieszczoszku, skurwielu.
-12-
KLEJNOT
To dlatego on tam sterczy pod samym oknem i stuka, i pi�uje przy tym diabelnym pudle. �eby go na pewno widzia�a. �eby za ka�dym oddechem musia�a wdycha� to stukanie i pi�owanie, �eby s�ysza�a, jak on powiada, patrz, patrz, jak� dobr� ci j� robi�. M�wi�em mu, �eby si� wyni�s� gdzie indziej. M�wi�em, Bo�e �wi�ty, ty chyba chcesz j� widzie� ju� w trumnie. Jak wtedy, kiedy by� ma�y, a ona powiedzia�a, �e jakby mia�a troch� nawozu, toby pr�bowa�a zasadzi� par� kwiat�w. Wzi�� wtedy blach� od chleba i przyni�s� w niej ze stajni pe�no �ajna.
A ci tam siedz� jak s�py. Czekaj�, wachluj� si�. A m�wi�em, m�g�by� chocia� sko�czy� z tym pi�owaniem i stukaniem, a� spa� nie mo�na i jej r�ce le�� na ko�drze, jak wykopane korzenie, co si� nie daj� wymy�, cho�by� chcia�. Widz� st�d tylko wachlarz i r�k� Dewey Dell. M�wi�em, dajcie jej chocia� spok�j. Pi�uj� i stukaj�, i bez �adnego zatrzymania czy ustanku dmuchaj� jej to powietrze w twarz za pr�dko, �eby kto� zm�czony m�g� nim oddycha�, i ten diabelny top�r wci�� swoje Jeszcze wi�r, Jeszcze wi�r, Jeszcze wi�r, �eby ka�dy, kto przechodzi drog�, musia� stan��, popatrze� i powiedzie�, jaki dobry z niego cie�la. Gdyby to ode mnie zale�a�o, czy to wtedy, kiedy Cash spad� z ko�cio�a, czy wtedy, kiedy tat� zmog�o, jak ten w�z drzewa si� na niego zwali�, nie by�oby tak, �eby ka�dy skurwysyn z okolicy m�g� przychodzi� si� na ni� gapi�, bo po czorta
-13-
jest B�g, je�eli jest. Byliby�my tylko ja i ona na wysokiej g�rze i zwala�bym w d� kamienie prosto im w z�by, �apa�bym ich i zrzuca� w d� na �eb, na szyj�, na pysk, niech mnie szlag, �eby mia�a spok�j, a nie ten czartowski top�r ze swoim Jeszcze wi�r, Jeszcze wi�r, a b�dzie po wszystkim.
-14-
DARL
Pokazuje si� zza rogu i wchodzi po schodkach. Nie patrzy na nas.
- Gotowi�cie? - pyta.
- No, jake� zaprz�g� - m�wi�. - Czekaj. - Staje i patrzy na tat�. Vernon spluwa nie wstaj�c. Pluje schludnie, celnie i akurat-nie w dziobaty kurz pod gankiem. Tata poma�u pociera r�kami
o kolana. Patrzy przez pole na skraj urwiska. Klejnot mu si� chwil� przygl�da, potem idzie do wiadra i znowu pije.
- Nie lubi� niezdecydowanych jak nikt - powiada tata.
- To dla nas trzy dolary - m�wi�. Koszula wyblak�a tacie na karku bardziej ni� gdzie indziej. Nie ma �ladu potu na koszuli. Jak �yj�, nie widzia�em na niej �ladu potu. Kiedy�, kiedy mia� dwadzie�cia dwa lata, pochorowa� si� od pracy w s�o�cu
i wszystkim opowiada, �e umar�by, jakby si� spoci�. Chyba w to wierzy.
- Jakby nie doczeka�a waszego powrotu - powiada - nie darowa�aby nam.
Vernon pluje w kurz. Ale do rana b�dzie deszcz.
- Liczy na nas - powiada tata. - Rada by ju� ko�czy�. Znam j�. Obieca�em jej, �e b�d� trzyma� mu�y gotowe przy domu, i liczy na to.
- To ju� koniecznie trzeba nam b�dzie tych trzech dolar�w - m�wi�. Tata gapi si� na pole i trze r�kami kolana. Odk�d
-15-
nie ma z�b�w, usta mu si� czasami zapadaj�, jak prze�yka. Ten wygl�d starego psa daje mu szczecina na dolnej szcz�ce. - Lepiej si� raz-dwa decyduj, �eby�my przed zmrokiem zd��yli zajecha� i za�adowa�.
- Mama nie jest taka chora - powiada Klejnot. - Zamknij si�, Darl.
- Racja - m�wi Vernon. - Dzi� podobniejsza do siebie ni� przez ca�y zesz�y tydzie�. Zanim wr�cicie z Klejnotem, ju� b�dzie siada�.
- Ty dobrze wiesz, a jak�e - m�wi Klejnot. - Tyle razy przy-�azisz i jej si� przygl�dasz. Ty i twoi.
Vernon spogl�da na niego. Oczy Klejnota w jego zaczerwienionej twarzy wygl�daj� jak jasne drewno. Od wszystkich nas jest o g�ow� wy�szy, jak zawsze by�. A m�wi�em, �e to dlatego mama zawsze go i bi�a, i ho�ubi�a bardziej ni� nas. Bardziej si� trzyma� domu. To dlatego nazwa�a go Klejnotem, m�wi�em im.
- Zamknij si�, Klejnot - powiada tata, ale jakby nie bardzo s�ucha�. Gapi si� przez pole i trze kolana.
- Mo�esz po�yczy� mu��w od Vernona, jakby na nas nie zaczeka�a - powiadam - my was dogonimy.
- Ach, zamknij si� do cholery - m�wi Klejnot.
- Chcia�aby jecha� naszymi, w�asnymi - m�wi tata. Pociera kolana. - Widzia� to kto co� gorszego.
- To przez to le�enie i patrzenie, jak Cash struga t� cholern�... - m�wi Klejnot chrapliwie, dziko, ale samego tego s�owa nie wypowiada. Jak ma�y ch�opak po ciemku, dla dodania sobie odwagi, kt�ry nagle milknie wystraszony w�asnym g�osem.
- Tego ona chce, tak jak chce jecha� naszym w�asnym wozem - powiada tata. - �acniej spocznie, jak b�dzie wiedzia�a, �e ma dobr� i w�asn�. Zawsze by�a za tym, �eby mie� w�asne. Dobrze to wiesz.
- Niech sobie ma w�asn� - powiada Klejnot. - Ale sk�d, do cholery, si� spodziewasz, �e b�dzie... - I patrzy na ty� taty g�owy, oczy ma jak wyci�te z jasnego drewna.
-16-
- Ano - powiada Vernon. - To pewne, �e si� wstrzyma, a� on sko�czy. Wstrzyma si�, a� wszystko b�dzie gotowe, a� jej czas si� wype�ni. A przy dzisiejszych drogach zawieziecie j� do miasta, nim si� obejrzysz.
- Na deszcz si� ma - m�wi tata. - Pechowiec ze mnie. I zawsze tak by�o. - Pociera r�kami o kolana, - Idzie o tego cholernego doktora, lada chwila tu b�dzie. Dopiero teraz mog�em mu da� zna�. A niech tak wypadnie, �e przyjdzie jutro i powie, �e czas jej bliski, ona nie poczeka. Znam j�. B�dzie w�z czy nie b�dzie wozu, nie strzyma si�. I wyjdzie z nerw, a za Boga bym nie chcia� wyprowadzi� jej z nerw. Ten ich rodzinny gr�b jest w Jefferson i jej krewniaki tam na ni� czekaj�, b�dzie jej pilno. Da�em s�owo, �e razem z ch�opakami zawioz� j� tam, co mu� wyskoczy, �eby le�a�a sobie spokojnie. - Pociera d�o�mi
o kolana. - Ju� tak mi si� to nie widzi, �e nie wiem.
- �eby cho� wszystkim nie by�o tak pilno j� tam wie�� -m�wi Klejnot tym chrapliwym dzikim g�osem. - I Cash ca�y dzie� pod jej oknem stuka i pi�uj� t�...
- Taka jej wola - powiada tata. - Nie masz dla niej serca ani wyrozumienia. I nigdy nie mia�e�. Nie b�dziemy o nic nikogo prosi�, ja ani ona. Nigdy nie prosili�my, i spokojniej b�dzie jej si� le�a�o z t� my�l�. I z my�l�, �e to krew z jej krwi wyci�a te deski i wbi�a gwo�dzie. Ona z takich, co to sami po sobie sprz�taj�.
- To dla nas trzy dolary - m�wi�. - To chcesz, �eby�my jechali czy nie? - Tata trze kolana. - B�dziemy nazad jutro o zachodzie.
- Nno... - powiada tata. Patrzy przez pole, rozczochrany,
i poma�u obraca prymk� po dzi�s�ach.
- To chod� - m�wi Klejnot.
Schodzi ze schodk�w. Vernon schludnie spluwa w kurz.
- Ale b�d�cie o zachodzie - powiada tata. - Lepiej, �eby nie musia�a czeka�.
Klejnot szybko si� ogl�da i obchodzi dom dooko�a. Ja wchodz� do sieni i jeszcze przed drzwiami s�ysz� g�osy. Nasz dom
-17-
stoi na zboczu troch� pochy�o i zawsze przeci�g ci�gnie przez sie� w g�r�. Je�li przy drzwiach od frontu po�o�y� pi�rko, podniesie si� i przesunie po suficie, znoszone na ty� domu, a� wejdzie w przeci�g, co ci�gnie w d� do drzwi od ty�u. Tak samo jest z g�osami. Jak si� wejdzie do sieni, to je tak s�ycha�, jakby przemawia�y gdzie� wysoko nad g�ow�.
-18-
C�RA
Pi�kniejszej rzeczy w �yciu nie widzia�am. Jakby wiedzia�, �e nigdy jej ju� nie zobaczy, �e Anse Bundren odp�dza go od matczynego �o�a �mierci i ju� jej na tym �wiecie nie b�dzie ogl�da�. Zawsze m�wi�am, �e Darl nie jest taki jak inni. Zawsze m�wi�am, �e z nich wszystkich on jeden ma natur� matki i jakie� ludzkie uczucia. Nie jak ten Klejnot, co to go w takich m�kach urodzi�a i tak g�aska�a i pie�ci�a, a on urz�dza� fanaberie albo si� zacina� i wymy�la� diabelstwa jej na z�o��, �e ja bym go chyba ze sto razy �ywcem rozszarpa�a. Ten nie przyszed� si� po�egna�. Ten by nie przepu�ci� okazji, �eby zarobi� dodatkowe trzy dolary za cen� ostatniego poca�unku matki. To Bundren z ko�ciami, dla nikogo nie ma serca i troszczy si� tylko o to, jak tu naj�atwiejszym sposobem co zarobi�. Tull powiada, �e Darl ich prosi�, �eby poczekali. Powiada, �e prawie na kolanach ich b�aga�, �eby nie kazali mu jej zostawia� w takim stanie. Ale nic nie pomo�e, kiedy Anse i Klejnot uparli si� zarobi� trzy dolary. Nikomu, kto zna Anse'a, do g�owy by nie przysz�o, �e mo�e by� inaczej, ale �eby i ten, ten jej Klejnot, mia� sprzedawa� wszystkie te jej lata wyrzecze� i jawnych wyr�nie�... mnie nie zwiod�, i Tuli powiada, �e pani Bundren Klejnota lubi�a najmniej ze wszystkich, ale mnie nie zwiod�. Wiedzia�am, �e ma do niego s�abo�� przez to samo w nim, co i w niej by�o, i co jej pozwoli�o znosi� Anse'a
-19-
Bundrena, kiedy, jak m�wi Tull, stru� go powinna. �eby dla trzech dolar�w odmawia� w�asnej matce ostatniego poca�unku...
No, ju� trzy tygodnie przychodz�, kiedy mog�, a czasem i wtedy, kiedy nie powinnam, zaniedbuj� swoich i obowi�zki, �eby tylko kogo� przy sobie mia�a w tym strasznym czasie i nie musia�a spogl�da� w Wielk� Tajemnic� bez jednej znajomej twarzy przy sobie, co by jej doda�a odwagi. Nie, �ebym to robi�a dla jakiej� zas�ugi. Sama tego b�d� wymaga�a od ludzi. Ale Bogu dzi�ki, ja b�d� mia�a przy sobie swoj� krew serdeczn�, ko�� z ko�ci, bo Pan B�g bardziej mi pob�ogos�awi� w m�u i dzieciach ni� wielu innym, cho� bywa, �e utrapieniem to mi oni s�.
A ona, biedna samotnica, zasklepi�a si� w swojej dumie i stara�a si�, �eby ludzie my�leli, �e jest inaczej, ukrywa�a, �e oni j� tylko znosz�, bo przecie� jeszcze w trumnie nie ostyg�a, jak j� czterdzie�ci mil wozem wlekli, �eby z�o�y� w ziemi, gwa�c�c wol� Bo��, byle tego dokona�. Nie dali jej spocz�� w tej samej ziemi co Bundrenowie.
- Ale ona chcia�a jecha� - powiada Tull. - Taka by�a jej w�asna wola, chcia�a spocz�� w�r�d swoich.
- To dlaczego za �ycia si� nie wybra�a? - pytam. - �aden z nich jej nie trzyma�, nawet ten ma�y ju� na tyle odr�s� od ziemi, �e sta� si� egoist� o kamiennym sercu, jak i reszta.
- Taka by�a jej w�asna wola - powiada Tuli. - Sam s�ysza�em, jak Anse m�wi�.
- A ty zaraz wierzysz temu Anse - m�wi�. - I to ty. Nie opowiadaj mi.
- Dlaczego mam mu nie wierzy�, jak m�wi co�, co by mu nic nie przynios�o, gdyby nie powiedzia�? - powiada Tull.
- Ju� ty mi nie opowiadaj - m�wi�. - Miejsce kobiety jest przy m�u i dzieciach, �ywa czy umar�a. Spodziewasz si�, �e jak m�j czas przyjdzie, to zechce mi si� wraca� do Alabamy i zostawi� ciebie i dziewczynki, cho� przysz�am tu z w�asnej woli, �eby by� z wami na dobre i na z�e, do �mierci i na wieki wieczne?
- No, ludzie s� r�ni - powiada.
-20-
Ja my�l�. Stara�am si� �y�, jak trzeba, przed Bogiem i przed lud�mi, dla chluby i pociechy swojego chrze�cija�skiego m�a, -i dla mi�o�ci, i poszanowania swoich chrze�cija�skich dzieci. �eby, kiedy spoczn� w "�wiadomo�ci spe�nionego obowi�zku i zas�u�onej nagrody, widzie� ko�o siebie twarze najbli�szych i wzi�� w nagrod� ostatni poca�unek ka�dego z nich. Nie jak Ad-die Bundren, co umiera w samotno�ci, kryj�c si� ze swoj� dum� i z�amanym sercem. Szcz�liwa, �e odchodzi. Le�a�a biedaczka z g�ow� podpart�, �eby widzie�, jak Cash zbija jej trumn�, a musia�a na niego uwa�a�, �eby jej nie zbi� byle jak, co by si� pewno sta�o, bo tym ch�opom o nic nie chodzi�o, tylko o to, �eby jeszcze zarobi� te trzy dolary, zanim si� rozpada, zanim woda tak si� podniesie, �e nie da rady przejecha�. Jak nic, gdyby nie to, �e postanowili jeszcze raz obr�ci�, toby j� na ko�drze za�adowali na ten w�z i przeprawili si� przez rzek�, a potem stan�li i dali jej umrze� wed�ug nich po chrze�cija�sku.
Jeden Darl. To by�o takie pi�kne, �e nic r�wnie pi�knego w �yciu nie widzia�am. Czasami trac� wiar� w ludzi, do�wiadcza mnie pokusa zw�tpienia. Ale Pan B�g za ka�dym razem przywraca mi wiar� i ukazuje mi swoj� szczodrobliw� mi�o�� dla stworzenia. Nie Klejnot, kt�rego tak zawsze ho�ubi�a, nie ten. Ten polecia� na te dodatkowe trzy dolary. Jeden Dar�, o kt�rym ludzie m�wi�, �e jaki� dziwny, �e leniwy, �e si� obija po gospodarce tak samo jak Anse, kiedy Cash to dobry cie�la i wi�cej zawsze buduje, ni� da rad�, a Klejnot nic tylko si� ugania za zarobkiem albo �ci�ga na siebie ludzkie gadanie, i ta p�naga dziewucha, co nie odst�powa�a od Addie z tym swoim wachlarzem, tak �e kiedy cz�owiek chcia� zagada� do niej i rozerwa� j�, to zaraz sama w te p�dy odpowiada�a, jakby chcia�a wszystkich bez wyj�tku od niej odsun��.
To Darl. Przyszed�, stan�� w drzwiach i popatrzy� na umieraj�c� matk�. Tylko na ni� popatrzy�, a ja zaraz na nowo poczu�am szczodrob�iwe Bo�e mi�osierdzie i �ask�. Zobaczy�am, �e z Klejnotem to ona tylko tak udawa�a, a zrozumienie i prawdziwe uczucie to by�o mi�dzy ni� a Darlem. Tylko na ni� popatrzy�,
-21-
nawet nie wszed�, �eby go nie zobaczy�a, boby si� mog�a zdenerwowa�, jakby zobaczy�a, �e Anse go wyp�dza i �e on ju� jej nie zobaczy. Nic nie powiedzia�, tylko na ni� popatrzy�.
- Czego� chcia�, Darl? - pyta zaraz Dewey Dell i nie przestaje macha� tym wachlarzem, i nawet jego do niej nie dopuszcza. Nic nie odpowiedzia�. Posta� tylko i popatrzy� na umieraj�c� matk� z sercem takim przepe�nionym, �e nie m�g� wydoby� s�owa.
-22-
DEWEY DELL
Pierwszy raz to razem z Lafe'em zrywali�my w jednym rz�dku. Tata boi si� spoci�, �eby si� na �mier� nie pochorowa�, to wszyscy nam przychodz� pomaga�. A Klejnot to si� niczym nie martwi, z tym to si� od nas wyrodzi�, z tym to on nie nasz. A Cash jakby pi�owa� na deski te d�ugie, gor�ce smutne dni i przybija� je do czego� gwo�dziami. A tata to my�li, �e s�siedzi to zawsze tacy b�d� jeden dla drugiego, bo on zawsze tylko czeka, a� zrobi�, co trzeba, zanim on si� obejrzy. I tak mi si� widzi, �e i Darl by o niczym nie pomy�la�, siada to do kolacji z oczami, co patrz� dalej ni� jedzenie i ni� lampa i pe�ne s� ziemi wykopanej z jego g�owy, a w dziurach daleko�� za t� ziemi�.
Zrywali�my w jednym rz�dku, coraz to bli�ej by� las i schowanie w cieniu, i w m�j worek i w Lafe'a worek zbierali�my coraz bli�ej tego schowania w cieniu. Bo kiedy mia�am p� worka, pomy�la�am sobie, zrobi� to czy nie, bo powiedzia�am sobie, �e jak worek b�dzie pe�ny, kiedy dojdziemy do lasu, to nie b�dzie na mnie. Powiedzia�am, �e jak mam tego nie robi�, worek nie b�dzie pe�ny i zawr�c� w drugi rz�dek, ale jak worek b�dzie pe�ny, nic nie poradz�. To b�dzie si� znaczy�o, �e od pocz�tku mia�am to zrobi� i nie ma rady. I zrywali�my coraz bli�ej schowania w cieniu, i nasze oczy coraz si� spotyka�y to na jego, to na moich r�kach, a ja nic nie m�wi�.
- Co robisz? - powiadam.
-23-
A on na to:
- Zrywam do twojego worka.
I worek by� pe�ny, kiedy�my doszli do ko�ca rz�dka, i nic nie mog�am poradzi�.
I tak to by�o, bo nic nie mog�am poradzi�. I zaraz si� sta�o, i zaraz zobaczy�am Darla, i on powiedzia�. Powiada, �e wiedzia�, bez m�wienia, tak jak bez m�wienia powiedzia� mi, �e mama umiera, i wiedzia�am, �e wie, bo jakby powiedzia�, �e wie, nie uwierzy�abym, �e tam by� i nas widzia�. Ale on powiada, �e wie, a ja powiadam:
- Powiesz tacie, zabijesz go? - bez s��w ja to powiadam, a on powiada bez s��w:
- Po co?
I przez to ja mog� m�wi� do niego wiedz�cy i z nienawi�ci�, bo on wie.
Staje w drzwiach i patrzy na ni�.
- Czego� chcia�, Darl? - powiadam.
- Ona umiera - powiada on. I ten stary indyk, ten s�p Tuli przy�azi patrze�, jak ona umiera, ale ju� oni niczego si� po mnie nie domy�la.
- Kiedy umrze? - pytam.
- Nim wr�cimy - on na to.
- To dlaczego ka�ecie Klejnotowi ze sob� jecha�? - pytam.
- Potrzebny mi do pomocy w �adowaniu - powiada.
-24-
TULL
Anse bez ustanku trze si� po kolanach. Kombinezon ma sp�owia�y, na jednym kolanie cajgowa �ata wyci�ta z niedzielnych portek, wy�wiecona na blach�.
- Ju� mnie si� to najmniej widzi z was wszystkich � powiada.
- Czasem cz�owiek musi i naprz�d przewidzie� - m�wi�.
- Ale jak tam by�o, ni w jednym, ni w drugim szkoda si� nie stanie.
- Ona by chcia�a, �eby zaraz wyrusza� - powiada. - I przy najlepszej pogodzie do Jefferson �adny kawa� drogi.
- Ale droga teraz dobra - m�wi�.
I zbiera si� na deszcz dzi� wiecz�r. Do tego jego rodzina grzebie swoich w New Hope, nieca�e trzy mile st�d. Ale to w�a�nie do niego podobne �eni� si� z kobiet�, co si� rodzi�a o dobry dzie� drogi gdzie� tam, �eby potem mie� k�opot, jak umrze.
Patrzy przez pole i trze kolana.
- Ju� mnie si� to najmniej widzi z was wszystkich - powiada.
- W czas wr�c� - m�wi�. - Ju� ja bym si� nie martwi�.
- To dla nas trzy dolary - powiada.
- Mo�e by�, �e wcale nie b�d� musieli si� spieszy� - m�wi�.
- Tak� mam nadziej�.
- Ju� ona si� zabiera - powiada. - Ju� si� na to nastawi�a.
-25-
Ju� to zaprawd� ci�kie �ycie dla kobiety. Dla niekt�rej. Pomn�, �e moja mama �y�a do siedemdziesi�tki i d�u�ej. Dzie� w dzie�, s�o�ce czy deszcz, praca. Od tego dnia, jak urodzi�a ostatniego ch�opaka, ani dnia choroby, a� kiedy� tak si� rozejrza�a wko�o siebie, a potem wzi�a i w�o�y�a t� swoj� nocn� koszul� obszyt� koronk�, co j� mia�a od czterdziestu pi�ciu lat i nie wyjmowa�a ani razu ze skrzyni, i po�o�y�a si� na ��ku, podci�gn�a przykrycie pod brod� i zamkn�a oczy. - Trzeba, �eby�cie si� zaj�li ojcem, jak kt�re potrafi - powiada. - Ja jestem zm�czona.
Anse pociera r�ce o kolana.
- B�g daje... - powiada.
Za rogiem s�ycha�, jak Cash wali m�otkiem i pi�uje.
To prawda. Wi�kszej prawdy nikt nigdy nie powiedzia�.
- B�g daje - przy�wiadczam.
Pod g�r� idzie ten ch�opak. Niesie ryb� prawie tak� du�� jak on sam. Zsuwa j� na ziemi� i chrz�ka, �hm", i spluwa przez rami� jak m�czyzna. Niech takiego diabli. On ju� prawie m�czyzna.
- A to co? - pytam. - �winia? Gdzie�e� j� z�apa�?!
- Przy mo�cie - powiada.
Obraca ryb�. Od spodu, tam gdzie by�a mokra, oblepi�a si� piaskiem, oko ma przes�oni�te, z�e pod piaskiem.
- Chcesz j� tu zostawi� na ziemi? - powiada Anse.
- Chc� j� mamie pokaza� - powiada Vardaman. Patrzy w stron� drzwi. S�yszymy, jak z przeci�giem dochodzi rozmowa. I jak Cash stuka i zbija m�otkiem deski. - Kto� tam jest - powiada.
- To tylko moi - m�wi�. - Oni j� te� z ch�ci� zobacz�. Nic nie m�wi, patrzy na drzwi. Potem patrzy w d�, na ryb�
na ziemi. Obraca j� nog� i palcem od nogi szturcha wypuk�e oko, d�ubie w nim. Anse patrzy przez pole. Vardaman spogl�da na twarz Anse'a, a potem na drzwi. Odwraca si� i idzie za r�g domu, a Anse wo�a go nie ruszaj�c g�ow�.
- Ty, wypatrosz t� ryb�!
-26-
Vardaman staje.
- A Dewey Dell to nie mo�e? - pyta.
- Ty j� wypatrosz - powtarza Anse.
- Ale tam, tata - powiada Vardaman.
- Ty j� wypatrosz - m�wi Anse. Nie og�ada si�. Vardaman wraca i podnosi ryb�. Ryba wy�lizguje mu si� z r�k, paprze go b�otem i chlapie znowu na ziemi�, i zn�w si� oblepia ziemi�, z rozdziawionym pyskiem, z wy�a��cymi na wierzch oczami, i zagrzebuje si� w piach, jakby jej by�o wstyd, �e nie �yje, jakby si� spieszy�a, �eby si� schowa� z powrotem. Vardaman klnie ryb�. Klnie jak doros�y i staje nad ni� okrakiem. Anse si� nie ogl�da. Vardaman znowu j� podnosi. Idzie doko�a domu i taszczy j� obur�cz jak nar�cze drzewa, a ryba sterczy na boki, z jednej strony ogon, z drugiej �eb. Cholera, prawie taka jak on.
Anse'emu przeguby r�k wisz� z r�kaw�w - jak �yj� nie widzia�em, �eby mia� "koszul�, co by wygl�da�a na jego w�asn�. Wszystkie tak wygl�daj�, jakby mu Klejnot oddawa� swoje stare. Chocia� nie, nie Klejnot. Ten ma d�ugie r�ce, cho� chudy. Tylko �e koszule Anse'a nie s� zapocone. W ten spos�b bez omy�ki mo�na powiedzie�, �e nie s� niczyje inne, tylko Anse'a. Oczy w jego twarzy wygl�daj� jak dwa wypalone w�gielki wpatrzone gdzie� w pole.
Kiedy cie� dotyka schodk�w, powiada:
- Jest pi�ta.
W�a�nie wstaj�, kiedy do drzwi podchodzi Cora i m�wi, �e czas rusza�. Anse si�ga po buty.
- No, panie Bundren - powiada Cora - niech pan jeszcze nie wstaje.
Anse wk�ada buty, tupie przy tym, robi to tak jak wszystko, jakby ca�y czas mia� nadziej�, �e w gruncie rzeczy nie da rady i mo�e si� przesta� wysila�. Kiedy wchodzimy do sieni, s�yszymy, jak tupi� po pod�odze, jakby by�y �elaznymi buciorami. Idzie do tych drzwi, za kt�rymi ona le�y, i mru�y oczy, jakby patrzy� przed siebie, zanim co� zobaczy, jakby si� spodziewa�, �e zastanie j� mo�e siedz�c� na krze�le albo mo�e z miot�� przy
-27-
robocie, i patrzy za drzwi z tym swoim zdziwieniem, z jakim zagl�da i za ka�dym razem wci�� widzi j� w ��ku, a Dewey Dell wci�� nad ni� z tym wachlarzem. I staje tam, jakby nie zamiarowa� si� ju� ruszy� ani nic.
- No, to chyba my ju� lepiej jed�my - powiada Cora. -Musz� da� kurom.
Do tego zanosi si� na deszcz. Z takimi chmurami nie ma �art�w, a ka�dy dzie� wa�ny dla bawe�ny. I to go jeszcze czeka. Cash wci�� marudzi przy deskach.
- Mo�e w czym� mo�emy si� przyda� - powiada Cora.
- Anse da nam zna� - m�wi�.
Anse na nas nie patrzy. Ogl�da si� i mruga z tym swoim zdziwieniem, jakby si� nim zm�czy� na �mier�, a potem i ono go zdziwi�o. Oby Cash tak samo stara� si� przy budowie mojej stodo�y.
- M�wi�em Anse, �e to pewno nie b�dzie potrzebne - m�wi�. - Oby tak by�o.
- Ju� ona si� zdecydowa�a - on powiada. - Miarkuj�, �e ju� jej czas.
- Wszystkim nam na to przyjdzie - powiada Cora. - Niechaj Pan B�g was pocieszy.
- A co do tej kukurydzy - m�wi� mu. Powtarzam mu, �e mu dopomog�, gdyby by� w potrzebie, bo tu ona chora i w og�le. Jak prawie wszyscy tutaj ju� mu tyle napomaga�em, �e teraz nie da rady przesta�.
- Mia�em si� dzi� do niej zabra� - powiada. - Jako� nic mi nie idzie.
- Mo�e ona si� strzyma, a� zbierzecie - m�wi�.
- Wola boska - on na to.
- Niech was B�g pocieszy - powiada Cora.
Niechby tylko Cash stara� si� tak samo przy mojej stodole. Podnosi oczy, kiedy przechodzimy.
- Miarkuj�, �e tego tygodnia nie b�d� m�g� zaj�� do was -powiada.
- Nie spieszy si� - m�wi�. - Kiedy ci tam wypadnie.
-28-
Siadamy na w�z. Cora stawia na kolanach pud�o z ciastem. Ani chybi zbiera si� na deszcz.
- Nie wiem, co on zrobi - powiada Cora. - Ju� sama nie wiem.
- Biedny Anse - m�wi�. - Z g�r� trzydzie�ci lat go gna�a do pracy. Ju� si� chyba zm�czy�a.
- A mnie si� widzi, �e ona go jeszcze drugie trzydzie�ci lat pogoni - powiada Kate. - A jak nie ona, to on si� postara o inn� przed zbieraniem bawe�ny.
- Chyba Cash i Darl mog� si� ju� �eni� - powiada Eula.
- Ten biedny ch�opak - powiada Cora - ten biedny smarkacz.
- A Klejnot? - m�wi Kate.
- On te� mo�e - powiada Eula.
- Ha - m�wi Kate. - Widzi mi si�, �e on si� b�dzie �eni�, tak mi si� widzi. Widzi mi si�, �e niejedna tutaj nie chcia�aby widzie� Klejnota zwi�zanego. No, ale niech si� nie martwi�.
- Co te� ty, Kate! - m�wi Cora. W�z zaczyna turkota�. -Biedny smarkacz - powtarza Cora.
Zanosi si� na deszcz w nocy. To pewne. Jak w�z turkocze, to ju� wielce sucho jak na Birdsell. Ale nied�ugo tej suszy. Szkoda s��w.
- Powinna by�a bra� te placki, jak ju� powiedzia�a, �e we�mie - powiada Kate.
-29-
ANSE
Cholera z t� drog�, a tu jeszcze zbiera si� na deszcz. Tak jak tu stoj�, jakbym na w�asne oczy widzia�, jak spada za nimi jak �ciana, jak wyrasta mi�dzy nimi a moj� obietnic�. Ja robi�, co mog�, tyle �e o niczym my�le� nie potrafi�, ale cholera z tymi ch�opakami.
I t�dy idzie, tu� pod moje drzwi, �eby musia� trafi� do nich ka�dy pech, jaki chodzi po �wiecie. M�wi�em Addie, �e to �adna korzy�� mieszka� przy drodze, kiedy ju� do nas dosz�a, a ona ci na to jak ka�da baba: To si� st�d zabieraj. To� m�wi�em jej, �e �adna z niej korzy��, bo Pan B�g stworzy� drogi do podr�owania, inaczej dlaczego by je k�ad� p�asko na ziemi? Kiedy chce, �eby co� si� rusza�o, to stwarza to co� wzd�u�, jak droga czy ko�, czy w�z, ale jak zamiaruje, �eby to co� sta�o na miejscu, to stwarza to co� ustawione do g�ry jak drzewo czy cz�owieka. I wcale sobie nie zamierzy�, �eby ludzie mieszkali na drodze, bo, powiadam, co jest pierwsze, droga czy dom? Czy�cie kiedy widzieli, �eby ustanowi� drog� przy domu? - powiadam. Nie, nigdy, powiadam, to tylko ludzie nie spoczn�, p�ki nie ustawi� domu tak, �eby ka�dy, kto przeje�d�a wozem, m�g� im splun�� pod nogi, a� ludziska nie maj� chwili spokoju i chc� si� zabiera� gdzie indziej, gdzie by mogli �y� jak Pan B�g przykaza�, na jednym miejscu jak drzewo czy �an kukurydzy. Bo gdyby Pan B�g postanowi�, �e cz�owiek ma by� wci�� w drodze na inne
-30-
miejsce, czyby go nie stworzy� tak, �eby si� posuwa� wzd�u� na brzuchu jak w��? Na zdrowy rozum to tak by zrobi�.
Po�o�yli j� tak, �e ka�de nieszcz�cie, jakie si� t�ucze t� drog�, musi si� napatoczy� na m�j dom i wle�� mi prosto w drzwi, i jeszcze mnie do tego ob�o�yli podatkami. Musia�em p�aci�, kiedy Cashowi trzeba by�o tych jego ciesielskich papier�w, a gdyby �adnej drogi do nas nie doprowadzili, nie zrobi�by tych papier�w. Po to, �eby spada� z jakich� tam ko�cio��w i przez p� roku nie m�g� kiwa� palcem, kiedy my z Addie harowali�my jak niewolnicy. Jak ju� zachcia�o mu si� pi�owania, to i tu do pi�owania jest dosy�.
A i Darl. Gadali i przekonywali, a� go pu�ci�em z domu, niech ich cholera. To nie to, �ebym si� ba� pracy. Ca�e �ycie umia�em zarobi� na chleb dla siebie i swoich i na dach nad g�ow�. Ale zosta�em bez r�k do pracy, i tylko przez to, �e on patrzy swego, tylko przez to, �e jemu ca�y czas ziemia si� marzy. Z pocz�tku, ja im powiadam, on by� w porz�dku, kiedy marzy�a mu si� ta ziemia, ziemia by�a wtedy jak nale�y. Dopiero kiedy nasta�a ta droga i wzi�a przekr�ci�a ziemi� na p�ask, a z g�owy mu jej nie wybi�a, zacz�li mi grozi�, �ebym go pu�ci�, prawem zacz�li mnie straszy�.
I musz� za to zap�aci�. I jej nic by nie by�o, gdyby nie ta droga. Tylko si� chcia�a po�o�y�, odpocz�� na swoim w�asnym ��ku, i �eby jej dali spok�j.
- Chora jeste�, Addie? - pytam.
- Nie jestem chora - powiada.
- Po�� si� i odpocznij - m�wi�. - Wiedzia�em, �e nie jeste� chora. Jeste� tylko zm�czona. Po�� si� i odpoczywaj.
- Nie jestem chora - ona na to. - Wstan�.
- Le� spokojnie i odpoczywaj - m�wi�. - Jeste� tylko zm�czona. Mo�esz jutro wsta�.
I le�a�aby sobie najzdrowsza na �wiecie, gdyby nie ta droga.
- Wcale po pana nie posy�a�em - m�wi�. - Sam pan za�wiadczy, �e wcale po pana nie posy�a�em.
- Wiem, �e nie - powiada Peabody. - R�cz�. Gdzie ona?
-31-
- Le�y sobie - powiadam. - Troch� zm�czona, ale...
- Wyjd� st�d, Anse - powiada. - Id�, posied� chwil� na ganku.
I teraz musz� za to p�aci�, ja, co nie mam jednego z�ba w g�bie i chcia�em usk�ada� na wstawienie z�b�w, �ebym m�g� dary boskie je��, jak cz�owiekowi przysta�o, a ona a� do tego dnia zdrowa by�a jak ryba. Musz� p�aci�, bo si� znalaz�em w potrzebie tych trzech dolar�w. P�aci�, bo tym sposobem ch�opaki musz� jecha�, �eby zarobi� te trzy dolary. I ju� widz�, jakbym oczyma duszy ogl�da�, jak ten deszcz nas odcina, jak nadchodzi t� drog� jak g�upi, jakby na ca�ym Bo�ym �wiecie tylko ten dom na niego czeka�.
S�ysza�em, jak niejeden kl�� swojego pecha, ale im si� nale�a�o, nie byli bez winy. A na mnie �adne przekle�stwo nie ci��y, nie powiem, nic takiego nie zrobi�em, �eby �ci�gn�� na siebie przekle�stwo. Racja, religijny nie jestem. Ale sumienie mam spokojne, a jak�e. Robi�em r�ne rzeczy, ale nie lepsze i nie gorsze ni� ci, co udaj� inaczej, i wiem, �e Starszy Pan zadba o mnie, tak jak dba o byle spadaj�cego wr�bla. Ale widzi mi si� to za wiele, �eby droga tak rujnowa�a cz�owieka potrzebuj�cego.
Vardaman wychodzi zza domu, jak wieprz okrwawiony, po kolana, nic tylko posieka� t� ryb� toporzyskiem na kawa�ki albo, jak to on, wyrzuci� dla ps�w. No, mo�e i nie mog� si� wi�cej po nim spodziewa�, jak po jego doros�ych braciach. Idzie, patrzy na dom bez s�owa i siada na schodkach.
- Uff - powiada. - Tom si� zmacha�.
- Id�, umyj r�ce - m�wi� mu. A ju� �adna baba bardziej nie dba�a o wychowanie, u ch�opa czy u dzieciaka, jak Addie, to jej przyznam.
- Krwi i bebech�w to mia�a w sobie jak wieprz - powiada. Ale ja chyba do niczego nie mam g�owy, a i ta pogoda wszystkie si�y ze mnie wysysa. - Tata - m�wi on. - Czy mamie gorzej?
- Id�, umyj r�ce - powiadam. Ale do tego te� chyba nie mam g�owy.
-32-
DARL
Je�dzi� w tym tygodniu do miasta, z ty�u ma w�osy czysto wygolone, bia�� lini� mi�dzy w�osami i opalenizn� jak staw jakiej� bia�ej ko�ci. Ani razu si� nie obejrzy.
- Klejnot - m�wi�. Droga w dole mi�dzy dwoma parami podryguj�cych mulich uszu ucieka do ty�u pod w�z, jakby by�a wst��k�, a przednia o� szpul�. - Klejnot, wiesz, ona umrze.
Trzeba dwojga, �eby zrobi� cz�owieka, starczy jedno, �eby umrze�. Tak oto �wiat si� sko�czy.
Powiedzia�em Dewey Dell: Chcesz, �eby umar�a, �eby� mog�a jecha� do miasta, o to chodzi? Ona nie b�dzie m�wi�a o tym, co to ona i ja wiemy. To dlatego ani s�owa o tym nie m�wisz, bo gdyby� powiedzia�a, cho�by sama do siebie, ju� by� wiedzia�a, �e to prawda, o to chodzi? Ale ju� wiesz, �e tak jest. M�g�bym ci prawie powiedzie�, kt�rego dnia si� dowiedzia�a�, �e tak jest. Dlaczego tego nie powiesz, cho�by sama sobie? Ale ona nie powie. Ona tylko powtarza: Czy powiesz tacie? Czy go zabijesz? Nie mo�esz uwierzy�, �e tak jest, bo nie mo�esz uwierzy�, �eby Dewey Dell, Dewey Dell Bundren, mog�a mie� takiego pecha, o to chodzi?
S�o�ce, jeszcze godzin� drogi nad horyzontem, wisi jak przekrwione jajko nad spi�trzon� czarn� chmur�, wszystko si� zrobi�o miedziane, wygl�da z�owrogo, pachnie siark�, czu� burz�. Kiedy przyjedzie Peabody, b�d� musieli u�y� linki. Rozd�o
-33-
go od jedzenia zimnych jarzyn. Z pomoc� linki wci�gn� go na �e Addie Bundren umrze?
PEABODY
Kiedy na koniec Anse Bundren sam ze siebie po mnie przys�a�, powiedzia�em: Zaora� w ko�cu kobit�. I niech mnie diabli, je�eli nie powiedzia�em prawdy, i z pocz�tku nie chcia�em i��, bo a nu�by si� okaza�o, �e jeszcze mog� dla niej co� zrobi�, i b�d� musia� j� przytrzyma�, na rany boskie. Przysz�o mi na my�l, �e mo�e w niebie wyznaj� tak� sam� g�upi� etyk� jak w kolegium medycznym, �e to mo�e zn�w Vernon Tull po mnie przysy�a, �ebym tam si� zjawi� natychmiast, jak to zawsze Vernon, �eby za pieni�dze Anse'a wycisn��, co si� tylko da, tak jak chce za swoje. Ale kiedy dzie� si� ju� zrobi� na dobre i mo�na by�o pozna�, jaka b�dzie pogoda, wiedzia�em, �e to tylko sam Anse m�g� przys�a�. Ju� wiedzia�em, bo tylko pechowiec mo�e potrzebowa� doktora, kiedy akurat cyklon nadci�ga. I wiedzia�em, �e cho�by i na koniec sam Anse potrzebowa� doktora, to ju� jest za p�no.
Doje�d�am do �r�d�a, wysiadam i przywi�zuj� mu�y, a tu s�o�ce zachodzi za czarn� chmur� wielk� jak niebosi�ne g�rskie pasmo, jakby kto� tam wysypa� g�r� w�gla, a wiatru ani, ani. Jeszcze zanim dojecha�em, na mil� przedtem, s�ycha� by�o pi�� Casha. Anse stoi nad urwiskiem nad �cie�k�.
- Gdzie ko�? - pytam.
- Klejnot go wzi�� i pojecha� - powiada. - Nikt inny nie da rady go z�apa�. Chyba b�dziecie musieli w�azi� sami.
-35-
- Ja mam sam w�azi� przy moich dwustu dwudziestu pi�ciu funtach wagi? - powiadam. - W�azi� na t� diabelsk� �cian�? -A ten sobie stoi pod drzewem. Co za szkoda, �e Pan B�g si� pomyli� i drzewom da� korzenie, a tym Anse'om Bundrenom nogi i stopy. Gdyby to tylko urz�dzi� na odwr�t, nie trzeba by si� by�o martwi�, �e ten kraj straci kiedy� wszystkie lasy. Czy w og�le jaki� kraj. - Jak ty sobie my�lisz, co mam robi�? - powiadam. - Mam tu mo�e czeka� i da� si� zmie�� z powierzchni ziemi, kiedy urwie si� ta chmura?
Cho�by i na koniu, musia�bym mie� pi�tna�cie minut na przejechanie przez ��k� na szczyt wzg�rza i dojechanie do domu. �cie�ka wygl�da�a, jakby wiatr rzuci� na zbocze krzyw� ga���. Anse dwana�cie lat nie by� w mie�cie. Jak te� jego matka tam wlaz�a, �eby go urodzi�, przecie� to jej syn.
- Vardaman ju� niesie lin� - powiada.
Po chwili przychodzi Vardaman z link� od p�uga. Jeden koniec daje ojcu i schodz�c �cie�k�, rozwija j�.
- Trzymaj mocno - m�wi�. - Ju� i tak t� wizyt� zapisa�em do swoich ksi�g i zap�ata b�dzie mi si� nale�a�a, czy wlez�, czy nie.
- Trzymam - powiada Anse. - Mo�ecie w�azi�.
Niech mnie cholera, je�eli wiem, dlaczego nie machn��em na to r�k�. �eby te� siedemdziesi�cioletni m�czyzna, z g�r� dwie�cie funt�w wagi, da� si� ci�gn�� w t� i wewt� na linie na t� przekl�t� g�r�! Chyba po to, �eby zapisa� ostatni dolar z pi��dziesi�ciu tysi�cy w wykazie zmar�ych w swoich ksi�gach, zanim to rzuc�.
- Co, u diab�a, twoja �ona sobie my�li - powiadam - �eby k�a�� si� do ��ka na szczycie tej przekl�tej g�ry?
- No, to� mi was szkoda - m�wi. Upuszcza lin�, zostawia j� i ju� zawraca do domu. Na g�rze jest jeszcze troch� �wiat�a, ma kolor siarczanych zapa�ek. Deski wygl�daj� jak smugi siarki. Cash si� nie ogl�da. Vernon Tull m�wi, �e Cash ka�d� desk� taszczy do okna, �eby matka obejrza�a i powiedzia�a, czy dobra. Ch�opiec nas wyprzedza. Anse ogl�da si� na niego.
-36-
- Gdzie lina? - pyta.
- Tam, gdzie j� zostawi�e� - m�wi�. - Ale ju� si� nie martw o lin�. Musz� zej�� z tego urwiska. Nie mam zamiaru da� si� tutaj z�apa� burzy. Za daleko bym polecia�, gdyby mnie porwa�a.
Dziewczyna stoi przy ��ku i wachluje j�. Kiedy wchodzimy, odwraca g�ow� i spogl�da na nas. Jest martwa ju� od dziesi�ciu dni. Ani rusz nie mo�e si� przenie��, je�eli to jakie� przenosiny w og�le, bo chyba za d�ugo by�a drug� po�ow� Anse'a. Pami�tam, �e w m�odo�ci my�la�em, �e �mier� to zjawisko cielesne. Teraz wiem, �e to tylko funkcja umys�u - i to umys�u tego, kto pozostaje po zmar�ym przy �yciu. Nihili�ci m�wi�, �e to jest koniec. Fundamentali�ci, �e pocz�tek, a w rzeczywisto�ci to tylko wyprowadzka lokatora czy ca�ej rodziny z jakiego� domu albo miasta.
Patrzy na nas. Chyba tylko jej oczy si� poruszaj�. Jakby nas dotyka�y nie widz�c i nie czuj�c, tylko tak, jak strumie� wody ze szlauchu dotyka, i ten strumie� w chwili, w kt�rej nas dotyka, ju� tak jest od��czony od wylotu szlauchu, jakby nigdy z niego nie wyszed�. Wcale nie patrzy na Anse'a. Patrzy na mnie, potem na ch�opca. Le�y pod ko�dr� jak wi�zka zbutwia�ych patyk�w.
- Halo, Miss Addie - m�wi�. Dziewczyna nie zatrzymuje wachlarza. -Jak si� mamy, siostro? - m�wi�. Wychudzona twarz patrzy z poduszki na ch�opca. - �adn� sobie por� wybieracie, �eby mnie tu sprowadzi� razem z burz�.
Wysy�am zaraz z izby Anse'a i ch�opca. Patrzy za ch�opcem, kiedy wychodzi z izby. Nie poruszy�a si�, tylko jej oczy.
Ch�opiec i Anse s� na ganku, kiedy wychodz�, ch�opiec na schodkach, Anse stoi przy s�upie, nawet si� nie opiera, r�ce mu wisz�, w�osy ma odgarni�te do ty�u i zmierzwione jak u zmoczonego koguta. Odwraca g�ow� i mruga szybko, kiedy patrzy na mnie.
- Dlaczego wcze�niej po mnie nie przys�a�e�? - m�wi�.
- Wci�� co� wypada�o - powiada. - A to kukurydza, co�my si� do niej mieli z ch�opakami zabiera�, a to Dewey Dell si� ni�
-37-
zaj�a, �e nie trzeba lepiej, a to ludzie przychodz�, ka�dy chce pom�c, a to jeszcze co innego, a� w�a�nie my�la�em...
- Do cholery z pieni�dzmi - powiadani. - Czy� kiedy s�ysza�, �ebym kogo dusi� o zap�at�, kiedy nie ma na to?
- Nie �al mi by�o pieni�dzy - powiada - tylko my�la�em... To z ni� koniec? - A ten smark cholerny siedzi na pierwszym schodku i w tym siarkowym �wietle wygl�da jeszcze mniejszy ni� zwykle. To najgorsze u nas w Ameryce, �e ka�da rzecz, pogoda i wszystko, za d�ugo si� trzyma. Jak i rzeki, i ziemia -m�tne, leniwe, gro�ne, i �ycie cz�owieka urabiaj� i stwarzaj� na ten sw�j nieprzejednany i pos�pny obraz. - Wiedzia�em ja -powiada Anse - ca�y czas nabiera�em pewno�ci. Ju� sobie postanowi�a.
- I ca�kiem s�usznie - powiadam. - �eby tylko... - A ten siedzi na pierwszym schodku od g�ry, ma�y i nieruchomy, w sp�o-wia�ym kombinezonie. Wychodz�, a ten jak nie spojrzy na mnie, a potem na Anse'a. Ale ju� teraz na nas nie patrzy. Tylko siedzi.
- Powiedzieli�cie jej ju�? - pyta Anse.
- A po co? - ja na to. - Po diab�a?
- B�dzie wiedzia�a. Wiedzia�a, �e jak was zobaczy, to tak, jakby dosta�a na pi�mie. Nie b�dziecie musieli jej m�wi�. Postanowi�a so...
- Tata - m�wi za nami dziewczyna, patrz� na ni�, na jej
twarz.
- Lepiej si� pospiesz - m�wi�.
Kiedy wchodzimy do izby, patrzy na drzwi. Spogl�da na mnie. Jej oczy wygl�daj�, jak lampy rozja�nione, tu� zanim wypali si� resztka oliwy.
- Chce, �eby pan wyszed� - m�wi dziewczyna.
- Co ty, Addie - powiada Anse - po tym, kiedy doktor taki kawa� drogi zrobi� z Jefferson, �eby ci pom�c?
Patrzy na mnie, czuj� jej wzrok. Jakby mnie nim wypycha�a.
Ju� to widzia�em u kobiet. Jak wyganiaj� z izby ludzi, co przyszli
ze wsp�czuciem i lito�ci�, chc�c naprawd� pom�c, a czepiaj�
si� byle zwierzaka, dla kt�rego zawsze by�y niczym innym jak
-38-
koniem roboczym. To ma by� mi�o��, kt�ra przechodzi zrozumienie - ta duma, ta w�ciek�a ��dza ukrycia poni�aj�cej nago�ci, wniesionej przez nas na sal� operacyjn�, wnoszonej przez nas z uporem i furi� z powrotem na ziemi�. Wychodz� z izby. Za gankiem pi�a Casha wchrapuje si� uparcie w desk�. Chwil� potem ona wo�a go po imieniu, g�os ma zachryp�y i mocny. - Cash! - wo�a. - Ty, Cash!
-39-
DARL
Tata stoi przy ��ku. Zza jego nogi Vardaman wysuwa swoj� okr�g�� g�ow�, okr�g�e oczy i ju�, ju� otwieraj�ce si� usta. Ona patrzy na tat�. Reszta uchodz�cego �ycia jakby wsi�ka�a jej w oczy, nagl�ce, nieujarzmione.
- Ona chce Klejnota - powiada Dewey Dell.
- No, Addie - powiada tata - on z Darlem pojecha� jeszcze raz obr�ci�. My�leli, �e zd���. �e na nich poczekasz i �e te trzy dolary, i w og�le... - Nachyla si� i k�adzie r�ce na jej r�kach. Jeszcze przez chwil� ona na niego patrzy, bez wyrzutu, bez �adnego wyrazu, jakby samymi oczami czeka�a, kiedy nie-uniknienie urwie si� jego g�os. Potem, cho� si� nie porusza�a od dziesi�ciu dni, siada. Dewey Dell si� nachyla i pr�buje j� pchn�� z powrotem na po�ciel.
- Mama - powiada - mama.
Ona wygl�da przez okno na Casha, kt�ry si� miarowo kiwa nad desk� w uchodz�cym �wietle i spieszy z prac�, �eby zd��y� przed zmrokiem i w zmroku, jakby ruchy pi�y same si� o�wietla�y i stwarza�y desk� i pi��.
- Ty, Cash! - wo�a g�osem ostrym, silnym i nie os�abionym. - Ty, Cash!
Cash podnosi oczy na t� wychud�� twarz w ramie okna w zmierzchu. To obraz z�o�ony ze wszystkich obraz�w jej twarzy, jakie widzia� od czasu, gdy by� dzieckiem. Upuszcza pi��
-40-
i podnosi desk�, �eby mog�a j� zobaczy�, i patrzy na okno, w kt�rym twarz si� nie poruszy�a. Wlecze tak samo drug� de-sk� i przyk�ada obie razem, jak b�d� kiedy� z��czone, i r�kami pokazuje jeszcze inne na ziemi, na migi kszta�tuj�c woln� r�k� w powietrzu wyko�czon� trumn�. Jeszcze chwil� ona na niego patrzy z tego obrazu z�o�onego z wielu, bez nagany i bez aprobaty. Potem twarz znika.
K�adzie si� z powrotem i odwraca g�ow�, ledwie spojrzawszy na tat�. Patrzy na Vardamana, jej oczy