9951

Szczegóły
Tytuł 9951
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9951 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9951 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9951 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GRAHAM MASTERTON DEMONY NORMANDII PRZE�O�Y�A: E. KAY TYTU� ORYGINA�U: THE DEVILS OF D�DAY Najgorsze diab�y to te, kt�re ciesz� si� wojn� i rozlewem krwi i kt�re do�wiadczaj� ludzi najokrutniejszymi ci�gami Francis Barrett OD AUTORA Wszystkie diab�y i demony, kt�re pojawiaj� si� w tej ksi��ce, s� legendarnymi stworami pochodz�cymi z piekie�. Istniej� rzeczowe dowody na ich istnienie. Z tego powodu nie poleca�bym nikomu wzywania ich za pomoc� zakl�� wyst�puj�cych w tek�cie, gdy� zakl�cia te r�wnie� s� autentyczne. Chcia�bym podkre�li�, �e Pentagon i brytyjskie Ministerstwo Obrony usilnie zaprzeczaj�, jakoby wypadki tu opisane zdarzy�y si� kiedykolwiek, pozostawiam to jednak do Waszego uznania. 1 Widzia�em ich, jak nadje�d�ali, ju� z odleg�o�ci ponad kilometra � dwie niewielkie postaci rowerzyst�w, o twarzach szczelnie owini�tych szalikami, w�ciekle peda�uj�ce po�r�d bia�ych zimowych drzew. Gdy przybli�yli si�, s�ysza�em te�, jak rozmawiali, i dostrzeg�em ob�oczki zimnej pary, zalegaj�ce wok� ich warg. Znajdowa�em si� w Normandii, w grudniu, �wiat wydawa� si� mglisty i szary niby fotografia, a ponure, czerwone s�o�ce zaczyna�o ju� zsuwa� si� za poro�ni�te lasem wzg�rza. Poza tymi dwoma robotnikami francuskimi, kt�rzy z wolna nadje�d�ali w moim kierunku, na drodze nie by�o nikogo. Sta�em sam ze swoim statywem mierniczego na trawie zwarzonej szronem, wynaj�ty citroen 2cv zaparkowawszy niezgrabnie pod k�tem na poboczu. Trzyma� tak piekielny mr�z, �e prawie nie czu�em d�oni i nosa, i nawet obawia�em si� przytupywa�, by nie odpad�y mi palce u n�g. M�czy�ni przybli�yli si�. Byli niem�odzi. Obaj mieli na sobie ciasne marynarki i berety, a jednemu z nich wystawa� zza plec�w podniszczony wojskowy tornister, z kt�rego stercza�a d�uga bagietka. Na oszronionej jezdni opony k� rower�w pozostawia�y bia�e, futrzaste �lady. W sercu prowincji Suisse Normande panowa� niewielki ruch. Czasami pojawi� si� jaki� przypadkowy traktor albo mign�� p�dz�c setk� jeszcze bardziej przypadkowy citroen maserati, wzbijaj�c lodowe tumany. � Bonjour, messieurs! � zawo�a�em. Jeden ze staruszk�w zwolni� i zsiad�. Podprowadzi� rower a� pod sam statyw i odrzek�: � Bonjour monsieur. Qu�est�ce que vous faites? � M�j francuski nie jest najlepszy � powiedzia�em. � Czy m�wi pan po angielsku? Staruszek skin�� g�ow�. � Sporz�dzam map� � doda�em, wskazuj�c w kierunku zimnych, srebrzystych wzg�rz u kra�ca doliny. � Une carte. � Ah, oui � rzek� staruszek. � Une carte. Ten drugi, kt�ry nadal siedzia� okrakiem na rowerze, zsun�� z twarzy szalik i wytar� nos. � To pod now� drog�? � zapyta�. � Now� autostrad�? � Nie, nie. Dla kogo�, kto pisze ksi��k� historyczn�. To b�dzie mapa ca�ego tutejszego regionu do ksi��ki o drugiej wojnie �wiatowej. � Ah, la guerre. � Pierwszy staruszek skin�� g�ow�. � Une carte de la guerre, hunh? Nast�pnie wyj�� b��kitn� paczuszk� gitane��w i pocz�stowa� mnie. Zazwyczaj nie pali�em francuskich papieros�w, po cz�ci dlatego, �e zawiera�y du�o smo�y, po cz�ci dlatego, �e cuchn�y niczym palona sier�� ko�ska, ale nie chcia�em wyda� si� niegrzeczny, w ka�dym razie nie po dw�ch zaledwie dniach sp�dzonych w p�nocnej Francji. Poza tym z rado�ci� przyj��em nawet tak ma�e �r�d�o ciep�a jak roz�arzony papieros. Przez chwil� palili�my i u�miechali�my si� do siebie w milczeniu, tak jak to robi� ludzie, kt�rzy nie umiej� si� dobrze pos�ugiwa� cudzym j�zykiem. � Bili si� w ca�ej dolinie i nad rzek� Orne � powiedzia� wreszcie staruszek z bagietk�. � Bardzo dobrze pami�tam. � Czo�gi, wie pan? Tu i tu � doda� ten drugi. � Amerykanie nadci�gali z przeciwnej strony, od Clecy, a Niemcy wycofywali si� dolin� Orne. Ci�ka bitwa, widzi pan, tam, pod Pont D�Ouilly. Ale tamtego dnia Niemcy nie mieli szans. Te czo�gi ameryka�skie przesz�y mostem w Le Vey i odci�y im odwr�t. Noc�, w�a�nie st�d, wida� by�o p�on�ce niemieckie czo�gi na ca�ej linii rzeki a� do zakr�tu. Wypu�ci�em k��b dymu i pary. Panowa� taki mrok, i� z trudno�ci� wy�owi�em ze� ci�ki, granitowy zarys ska�ek ko�o Ouilly, gdzie Orne rozszerzaj�c si� zakr�ca�a, by spa�� pienist� kaskad� z tamy w Le Vey i pod��y� na p�noc. S�ysza�em jednak�e odg�os rw�cej wody i sm�tne bicie dzwonu ko�cielnego w odleg�ej wiosce. Tu, w tym zimnym i zaszronionym miejscu, wydawa�o nam si�, i� jeste�my jedynymi lud�mi na ca�ym kontynencie europejskim. � Ci�kie by�y te walki � odezwa� si� staruszek z bagietk�. � Nigdy takich nie widzia�em. Bez trudu z�apali�my trzech Niemc�w. Z rado�ci� si� nam poddali. Pami�tam, jak jeden z nich powiedzia�: �Dzisiaj walczy�em z szatanem�. Drugi rowerzysta pokiwa� g�ow�. � Der Teufel. Tak w�a�nie powiedzia�. Sam s�ysza�em. On i ja jeste�my kuzynami. U�miechn��em si� do obu. Nie bardzo wiedzia�em, co rzec. � C� � zauwa�y� ten z bagietk�. � Musimy wraca� na posi�ek. � Dzi�kuj�, �e panowie si� zatrzymali � powiedzia�em. � Gdy cz�owiek tak stoi, robi si� samotny. � Interesuje si� pan wojn�? � zapyta� drugi. Wzruszy�em ramionami. � Nieszczeg�lnie. Jestem kartografem. Rysownikiem map. � Mn�stwo jest historii o wojnie. Niekt�re to zwyk�e bzdury. I tu, w tej okolicy, natknie si� pan na wiele opowie�ci. Tam, mo�e kilometr od Pont D�Ouilly, stoi w zaro�lach ameryka�ski czo�g. Noc� ludzie do niego nie podchodz�. Powiadaj�, �e w ponure noce s�ycha�, jak w �rodku rozmawia ze sob� jego za�oga. � Upiorne. Staruszek podci�gn�� szalik tak wysoko, �e wygl�da�y spoza niego tylko oczy, stare, otoczone zmarszczkami. Przypomina� dziwacznego arabskiego wieszcza albo straszliwie porAntonego cz�owieka. Wcisn�� r�ce w dziane r�kawiczki | i odezwa� si� przyt�umionym g�osem: � To tylko opowie�ci. S�dz�, �e wszystkie pola bitewne maj� swe upiory. W ka�dym razie, le potage s�attend. Kuzyni machn�li mi na po�egnanie i powoli odjechali i drog�. Wkr�tce znikn�li we mgle za zakr�tem obsadzonym drzewami. Znowu zosta�em sam, skostnia�y z zimna, niemal got�w spakowa� wszystko i jecha� na obiad. S�o�ce wygasa�o, zduszone bia�ym p�atem opadaj�cej mg�y, tak �e ledwie t mog�em dostrzec w�asne d�onie, gdy je unios�em do twarzy, c� wi�c m�wi� o szczytach odleg�ych ska�ek. U�o�y�em ekwipunek w baga�niku, wgramoli�em si� na fotel kierowcy i przez pi�� minut usi�owa�em uruchomi� samoch�d. Przekl�ty grat r�a� jak ko�, tote� mia�em ochot� wysi��� i da� mu porz�dnego kopniaka, ale silnik nagle kaszln�� i o�y�. W��czy�em �wiat�a, wykr�ci�em i skierowa�em si� do Falaise, do swego brudnego hoteliku. Ujecha�em nieca�y kilometr, gdy zobaczy�em przed sob� drogowskaz � PONT D�OUILLY 4 KM. Rzuci�em okiem na zegarek. Dochodzi�o dopiero wp� do pi�tej, pomy�la�em wi�c, �e ma�y wypad, by popatrze� na nawiedzony czo�g, m�g�by okaza� si� interesuj�cy. Ewentualnie spr�bowa�bym go sfotografowa� jutro, przy �wietle dziennym, mo�e Roger zechcia�by wykorzysta� zdj�cie w swojej ksi��ce. Roger Kellman napisa� w�a�nie rys historyczny �The Days after D�Day�, kt�ry mia�em zilustrowa� mapami. Ka�dy drobiazg dotycz�cy pami�tek wojskowych stanowi�by dla niego smakowity k�sek. Skr�ci�em w lewo i prawie natychmiast po�a�owa�em swej decyzji. Droga wiod�a ostro w d�, wij�c si� i kr�c�c mi�dzy drzewami i ska�ami, by�a �liska od lodu, b�ota i na po�y zamarzni�tych krowich plack�w. Samoch�d raz po raz wpada� w po�lizg, rzuca�o nim na boki, a przednia szyba zasz�a zupe�nie mg�� od mojego nerwowego sapania, a� musia�em w ko�cu otworzy� okno i wysun�� g�ow� na zewn�trz, co przy temperaturze dobrze poni�ej zera wcale nie sprawia�o mi �adnej przyjemno�ci. Mija�em milcz�ce, podupad�e gospodarstwa, w kt�rych dachy ob�r obwis�y niebezpiecznie, a szyby w oknach zast�powa�y deski. Mija�em szare pastwiska, na kt�rych sta�y krowy podobne do zabrudzonych br�zowo�bia�ych uk�adanek. Z w�ochatych warg zwisa�a im soplami zamarzni�ta �lina. Mija�em opuszczone domy i sko�ne pola, opadaj�ce ku ciemnej, zimowej rzece. Jedyn� oznak� �ycia, na jak� natkn��em si�, by� warkocz�cy traktor, z ko�ami oblepionymi niemal do podw�jnych rozmiar�w glink� koloru ochry, postawiony na poboczu. Ale wewn�trz nie zauwa�y�em nikogo. Wreszcie kr�ta droga zaprowadzi�a mnie mi�dzy szorstkie mury kamienne, pod arkad� spl�tanych bezlistnych ga��zi drzew i dalej na most w Ouilly. Rozgl�da�em si� za czo�giem opisanym przez rowerzyst�w, ale za pierwszym razem min��em go wcale go nie zauwa�ywszy. Przez pi�� minut walczy�em z samochodem, by zmusi� go do powrotu t� sam� tras�. Dwa razy zgas� mi silnik, a raz ma�o brakowa�o, bym ugrz�z� w bramie jakiego� gospodarstwa. Widzia�em przez podw�rze, jak otworzy�y si� drzwi od stajni i jak podejrzliwie przyjrza�a mi si� staruszka o szarej twarzy, w bia�ym koronkowym czepku na g�owie, ale wnet drzwi si� zamkn�y. Wcisn��em co�, co przypomina�o drugi bieg, i z rykiem ruszy�em z powrotem. Tego czo�gu mo�na by�o nie zauwa�y� w �wietle dnia, a co dopiero o zmierzchu w samym �rodku mro�nej normandzkiej zimy. Gdy wyje�d�a�em zza zakr�tu, stan�� mi przed oczyma: Uda�o mi si� zatrzyma� citroena kilka metr�w dalej, w niewielkiej odleg�o�ci od czo�gu, cho� podwozie j�kn�o w prote�cie. Wysiad�em z samochodu prosto w podmarzni�ty krowi placek. Przynajmniej w takiej postaci nie cuchn��. Wytar�em but o kamie� na poboczu i podszed�em do czo�gu, by mu si� przyjrze�. By� ciemny i masywny, ale dziwnie ma�y. Zapewne tak si� przyzwyczaili�my do widoku wsp�czesnych czo�g�w wojskowych, �e zapomnieli�my, jak niewielkie rozmiary mia�y w rzeczywisto�ci czo�gi w czasach drugiej wojny �wiatowej. Od jego czarnej powierzchni odpada�y p�aty rdzy, i tak wr�s� w �ywop�ot, �e wygl�da� jak jaki� przedmiot z ba�ni o �pi�cej kr�lewnie. G�ogi i ciernie wi�y si� wok� wie�yczki, poprzerasta�y g�sienice i oplot�y kr�tk� luf�. Nie wiem, jakiego typu by� ten czo�g, s�dzi�em, �e mo�e sherman, czy co� w tym rodzaju. Niew�tpliwie by� to czo�g ameryka�ski. Na boku widnia�a wyblak�a, przerdzewia�a gwiazda i jaki� malunek, prawie zatarty dzia�aniem czasu i pogody. Kopn��em czo�g i us�ysza�em g�uche, puste dudnienie. Wzd�u� drogi sz�a wolno jaka� kobieta nios�c aluminiowy kube� na mleko. Podchodz�c, patrzy�a na mnie z uwag�, a gdy znalaz�a si� blisko, stan�a i postawi�a kube�. By�a do�� m�oda, mo�e mia�a dwadzie�cia trzy, dwadzie�cia cztery lata. G�ow� owi�za�a chustk� w czerwone kropki. Najwyra�niej by�a to c�rka jakiego� gospodarza. R�ce mia�a szorstkie od rannego dojenia kr�w w zimnych oborach, a policzki jaskrawokarmazynowe jak u malowanej lalki. � Bonjour, mam�selle � powiedzia�em. Skin�a g�ow�, po czym zapyta�a: � Jest pan Amerykaninem? � Tak. � Tak my�la�am. Tylko Amerykanie tu przystaj�, by si� przyjrze� tej maszynie. � �wietnie m�wi pani po angielsku. Nie u�miechn�a si�. � Pracowa�am jako pomoc domowa w Anglii, w Pinner, trzy lata. � Ale wr�ci�a pani na wie�? � Umar�a moja matka. Ojciec zosta� zupe�nie sam. � Ma dobr� c�rk�. � Tak � odpar�a, spuszczaj�c oczy. � S�dz� jednak, �e pewnego dnia znowu wyjad�. Czuj� si� tu bardzo solitaire. Bardzo samotnie. Odwr�ci�em si� ku ponurej, przygn�biaj�cej masie opuszczonego czo�gu. � Powiedziano mi, �e tu straszy. Noc� s�ycha� rozmowy za�ogi. Dziewczyna nie odezwa�a si�. Odczeka�em chwil� i obr�ci�em si� znowu. Przyjrza�em si� jej dok�adniej. � My�li pani, �e to prawda? � zapyta�em. � �e tu rzeczywi�cie straszy? � Nie wolno o tym m�wi� � powiedzia�a. � Je�eli si� o tym m�wi, kwa�nieje mleko. Popatrzy�em na jej aluminiowy kube�. � Serio? Je�eli m�wi� o duchach z czo�gu, to kwa�nieje mleko? � Tak � wyszepta�a. Zdawa�o mi si�, �e s�ysza�em ju� wszystko, ale to by�o zadziwiaj�ce. Wsp�czesna Francja, nowoczesna dziewczyna, inteligentna, szepcze w pobli�u poobijanego shermana w obawie, by nie skwa�nia�o jej �wie�e mleko. Po�o�y�em d�o� na zimnym, zardzewia�ym b�otniku czo�gu i poczu�em, �e znalaz�em co� wyj�tkowego. Rogerowi dopiero by si� to spodoba�o! � Czy s�ysza�a pani te duchy? � zapyta�em. Szybko potrz�sn�a g�ow�. � A zna pani kogo�, kto s�ysza�? Kogo�, z kim m�g�bym pom�wi�? Podnios�a kube� i ruszy�a dalej. Przeszed�em jednak na drug� stron� drogi i dotrzymywa�em jej kroku, mimo �e nie chcia�a na mnie spojrze� ani mi odpowiada�. � Nie chc� by� natr�tem, mam�selle. Ale piszemy ksi��k� o naje�dzie na Normandi�, o dniu ,,D�, i o tym, co zdarzy�o si� potem. Wydaje mi si�, �e to jest w�a�nie dobry lemat do ksi��ki. Naprawd�. Jestem przekonany, �e kto� s�ysza� te g�osy, je�eli tylko s� prawdziwe. Dziewczyna zatrzyma�a si� i popatrzy�a na mnie hardo. Jak na normandzk� wie�niaczk� by�a ca�kiem �adna. Mia�a prosty nos, taki sam, jaki widuje si� u jedenastowiecznych dam na �Tkaninie z Bayeux�, i opalizuj�ce zielone oczy. Zabrudzona b�otem kamizelka, prosta sp�dnica i gumiaki kry�y zupe�nie niez�� figur�. � Nie wiem, dlaczego mia�by to by� dra�liwy temat. Przecie� to tylko opowie�ci. Chodzi mi o to, �e duchy nie istniej�, prawda? Dziewczyna patrzy�a na mnie nadal. � To nie duch, to co� innego � przem�wi�a wreszcie. � Jak to co� innego? � Nie mog� powiedzie�. Zacz�a i�� tak szybko, �e z trudno�ci� za ni� nad��a�em. Bez w�tpienia ten, kto chodzi codziennie pi�� kilometr�w do ob�r i z powrotem, nie�le sobie wzmacnia mi�nie n�g. Gdy dotarli�my do omsza�ej kamiennej bramy, przy kt�rej zawraca�em samoch�d, z trudno�ci� �apa�em oddech i bola�o mnie gard�o od zimnego, mglistego powietrza. � To moje gospodarstwo � powiedzia�a dziewczyna. � Tu wchodz�. � Nic mi pani wi�cej nie powie? � Nie ma co opowiada�. Ten czo�g stoi tam od czas�w wojny. To ponad trzydzie�ci lat, prawda? Jak mo�na s�ysze� g�osy w czo�gu po trzydziestu latach? � W�a�nie o to pytam. Odwr�ci�a g�ow� profilem. Mia�a smutne, wygi�te ku do�owi wargi. I z tym prostym, arystokratycznym nosem wydawa�a si� prawie pi�kna. � Czy mog� zna� pani imi�? � zapyta�em. Przez jej twarz przemkn�� kr�tki u�miech. � Madeleine Passerelle. Et vous? � Dan. To skr�t od Daniel. Daniel McCook. Dziewczyna wyci�gn�a do mnie d�o� i u�cisn�li�my sobie r�ce. � Mi�o mi by�o pana pozna� � powiedzia�a. � A teraz musz� i��. � Czy m�g�bym ci� znowu zobaczy�? B�d� tu jeszcze jutro. Ko�cz� rysowa� map�. Potrz�sn�a g�ow�. � Wcale nie staram si� ciebie poderwa� � zapewni�em j�. � Mo�e mogliby�my p�j�� si� czego� napi�. Czy jest tu jaki� bar? Rozejrza�em si� po tej zimnej, wilgotnej krainie, po polach i sm�tnych krowach gromadz�cych si� przy p�ocie po drugiej stronie drogi. � No, mo�e jaki� hotelik? � poprawi�em si�. Madeleine rozhu�ta�a wiadro z mlekiem. � Chyba jestem zaj�ta � powiedzia�a. � Poza tym m�j ojciec wymaga troskliwej opieki. � Kim jest ta staruszka? � Jaka staruszka? � Staruszka, kt�r� widzia�em u drzwi stajni, gdy zawraca�em samoch�d. Mia�a na g�owie bia�y koronkowy czepek. � Ach� To Eloise. Ca�e �ycie przemieszka�a na wsi. Opiekowa�a si� moj� matk�, gdy ta by�a chora. O, to w�a�nie z ni� powinien pan porozmawia�, je�eli interesuj� pana opowie�ci o czo�gu. Ona wierzy we wszystkie przes�dy. Zakas�a�em z zimna. � Czy m�g�bym teraz z ni� pom�wi�? � Dzisiaj wiecz�r nie � powiedzia�a Madeleine. � Mo�e kiedy indziej. Obr�ci�a si� i zacz�a i�� przez podw�rze, ale dogoni�em j� i chwyci�em wiadro. � Pos�uchaj, mo�e jutro? � zapyta�em. � M�g�bym przyjecha� oko�o po�udnia. Czy po�wieci�aby� mi kilka minut? Upar�em si�, �e nie pozwol� jej odej��, zanim si� ze mn� konkretnie nie um�wi w taki czy w inny spos�b. Czo�g i duchy stanowi�y niez�� ciekawostk�, ale jeszcze bardziej intrygowa�a mnie Madeleine Passerelle. Gdy cz�owiek rysuje wojskow� map� jakiego� rejonu w p�nocnej Francji, ma�o ma przy tym rozrywek, a par� kieliszk�w wina i zabawa na sianie z gospodarsk� c�rk�, nawet w �rodku zimy, wydaj� si� o wiele milszym sp�dzaniem czasu ni� samotne posi�ki w br�zowym, cuchn�cym czosnkiem mauzoleum, kt�re w moim hotelu dowcipnie nazywano jadalni�. Madeleine u�miechn�a si�. � Dobrze. Prosz� przyj�� na obiad. Ale prosz� przyj�� wcze�nie, o wp� do dwunastej. We Francji jadamy wcze�nie. � B�dzie to wydarzenie tygodnia. Straszne dzi�ki. Pochyli�em si�, by j� poca�owa�, ale noga po�lizn�a mi si� na rozdeptanym b�ocie podw�rza i ma�o brakowa�o, a wywr�ci�bym si�. Uratowa�em jednak spor� cz�� swojej godno�ci. Uda�o mi si� wyj�� z po�lizgu, zamieniaj�c go w trzy szybkie kroczki, lecz ca�us rozwia� si� w mro�nym powietrzu zmierzchu. � Au revoir, Monsieur McCook � powiedzia�a rozbawiona Madeleine. � Do jutra. Patrzy�em, jak idzie przez podw�rze i jak znika za drzwiami stajni. Z wieczornego nieba zacz�� si�pi� lodowaty deszcz, kt�ry za godzin� lub dwie zamieni si� prawdopodobnie w �nieg. Opu�ci�em gospodarstwo i ruszy�em z powrotem drog� w kierunku Pont D�Ouilly, do miejsca, gdzie zostawi�em samoch�d. Na drodze by�o cicho, ciemno i mokro. Wcisn��em d�onie g��boko do kieszeni p�aszcza i naci�gn��em szalik na usta, W dole, z prawej strony, s�ysza�em szum rzeki, kt�ra bieg�a po brunatnych granitowych kamieniach p�ytkiego koryta, z lewej, tu� za �ywop�otem, wznosi�y si� skalne bloki, od kt�rych posz�a nazwa tego regionu Normandii � Normandia Szwajcarska. Ska�ki okrywa�a lepka, zielonkawa ma� i mech, zwisa�y z nich girlandy korzeni drzew. Z �atwo�ci� mo�na by�o sobie wyobrazi� dziwaczne i z�owrogie stwory czyhaj�ce w szczelinach i szparach. Nie zdawa�em sobie sprawy z tego, �e a� tak daleko zaszed�em drog� za Madeleine. Maszerowa�em pi�� minut, zanim �dostrzeg�em ��ty samoch�d na poboczu i skulon� czarn� mas� porzuconego czo�gu. M�awka zamienia�a si� w ogromne p�aty roztapiaj�cego si� �niegu, podci�gn��em wi�c ko�nierz p�aszcza i przy�pieszy�em kroku. Kt� mo�e wiedzie�, do jakich sztuczek zdolne s� oczy w ciemno�ciach podczas �nie�nej zamieci! Gdy ma si� zm�czone oczy, �atwo zobaczy� jakie� cienie usuwaj�ce si� a� na skraj pola widzenia. Zdaj� si� one sta� wyprostowane, drzewa za� przesuwa�. Lecz tamtego wieczoru na drodze do Pont D�Ouilly nic mia�em �adnych w�tpliwo�ci, �e to nie oczy mnie mami�, �e naprawd� co� zobaczy�em. Jest we Francji znak drogowy, kt�ry ostrzega przed zwodniczo�ci� ciemno�ci, i prawdopodobnie co� takiego w�a�nie mnie si�. przytrafi�o, nadal jednak uwa�am, i� to, co mi mign�o przed oczyma, nie by�o iluzj�. W przeciwnym razie nie zatrzyma�bym si� przecie� na drodze i nic poczu� mro�nego dreszczu, jeszcze zimniejszego ni� wieczorne powietrze. Przez sypi�cy �nieg, kilka metr�w od wraku czo�gu, dostrzeg�em niewielk� ko�cist� posta�, bielej�c� w ciemno�ci, niewiele wi�ksz� od pi�cioletniego dziecka. Wydawa�o mi si�, �e ten kto� podskakuje czy te� biegnie. Widok by� tak nag�y i tak przedziwny, �e prze/ chwil� napawa! mnie przera�eniem, ale natychmiast oprzytomnia�em i rzuci�em si� za tym kim� biegiem, krzycz�c przez �nieg: � Ej! Ty! M�j krzyk odbi� si� g�uchym echem o pobliskie ska�ki. Spoziera�em w ciemno�ci, ale nikogo ani te� niczego ju� nie widzia�em opr�cz rdzewiej�cego, masywnego shermana, wpl�tanego w g�stwin� cierni i �ywop�ot. Nie dojrza�em �ladu postaci czy dziecka. Wr�ci�em do samochodu i obejrza�em go, szukaj�c uszkodze�, by si� upewni�, czy ten kto� nie by� wandalem lub z�odziejem, ale citroen nic nie ucierpia�. W zamy�leniu usadowi�em si� za kierownic� i przez par� minut siedzia�em, wycieraj�c twarz i w�osy chusteczk� do nosa i zastanawiaj�c si�, co, u licha, si� tu dzia�o. Uruchomi�em silnik, ale zanim odjecha�em, przyjrza�em si� jeszcze raz czo�gowi. Bardzo dziwne budzi� we mnie uczucia, gdy my�la�em, �e tak stoi nie ruszony na poboczu i niszczeje od 1944 roku, �e w�a�nie tutaj armia ameryka�ska walczy�a o wolno�� Normandii. Po raz pierwszy w swojej karierze kartografa poczu�em �yw� histori�, zrozumia�em, �e znalaz�em si� na historycznym miejscu. Chwil� zastanawia�em si�, czy szkielety za�ogi czo�gu nadal tkwi� w �rodku, ale doszed�em do wniosku, �e zapewne dawno temu zabrano je i pochowano, jak przysta�o. Francuzi odnosili si� z wielk� i wspania�� powag� wobec szcz�tk�w tych, kt�rzy zgin�li w walce o ich wyzwolenie. Zwolni�em hamulec i ruszy�em z powrotem mroczn� drog� w d�, nast�pnie przez most, a potem zygzakiem pod g�r� do g��wnej szosy. �nieg opada� tumanem na przedni� szyb�, tak �e dwie �a�osne wycieraczki radzi�y sobie z nim, niczym dw�ch geriatryk�w ze �mieciami i konfetti zalegaj�cymi ulice Nowego Jorku po �wi�tecznej paradzie. Gdy w��cza�em si� do ruchu, omal nie zderzy�em si� z ren�wk�, kt�ra szorowa�a przez �nie�yc� setk�. Vive la velocit�, pomy�la�em sobie, wlok�c si� do Falaise trzydziestk�. Nast�pnego dnia, siedz�c pod wysokim sufitem hotelowej jadalni, posila�em si� uroczy�cie rogalikami z konfitur� i pi�em kaw�. Obserwuj�c od czasu do czasu w�asne odbicie w nakrapianych lustrach, usi�owa�em r�wnocze�nie rozszyfrowa� za pomoc� egzemplarza �Le Figaro�, przytwierdzonego do d�ugiego patyka, co te�, do cholery, wydarzy�o si� lego dnia na �wiecie. Po drugiej stronie sali pulchny Francuz z woskowanymi w�sami i ogromn� bia�� serwet� umocowan� do ko�nierzyka koszuli po�era� bu�eczki w takim tempie, jakby chcia� spowodowa� raptowny wzrost cen akcji przemys�u piekarskiego. Ubrana na czarno kelnerka o �ci�gni�tej twarzy cz�apa�a w tenis�wkach po czarno�bia�ej, kafelkowej posadzce, umacniaj�c ka�dego w przekonaniu, i� jest absolutnie niepo��danym intruzem, kt�ry w dodatku bezpardonowo domaga si� jeszcze �niadania, Przysz�o mi na my�l, �eby zmieni� hotel, ale wspomnia�em Madeleine i �ycie nabra�o kolor�w. Niemal ca�y ranek sp�dzi�em na zakr�cie drogi, biegn�cej z po�udniowego wschodu do Clecy. Suchy wiatr zgarn�� wi�kszo�� �niegu w ci�gu nocy, ale wci�� by�o w�ciekle zimno. Pokryta szronem wioska le�a�a w niewielkiej dolinie, wsparta o szerokie, garbate wzg�rza. W drzwiach pojawiali si� to wchodz�c, to wychodz�c malute�cy wie�niacy. Zajmowali si� ogr�dkami, praniem, noszeniem drew, a dzwon na wie�y ko�cielnej wybija� godziny. Nowy Jork wydawa� mi si� niezmiernie daleki. Pewnie by�em rozkojarzony, bo zdo�a�em zrobi� zaledwie po�ow� pomiar�w, jakie wyznaczy�em sobie tego ranka. O jedenastej spakowa�em si� ju�, got�w jecha� do Pont D�Ouilly. Nawet zada�em sobie tyle trudu, by zatrzyma� si� i kupi� w wiejskim sklepiku butelk� ca�kiem porz�dnego bordeaux, na wszelki wypadek, gdyby ojciec Madeleine wymaga� ug�askania. Kupi�em te� dla Madeleine pude�ko owoc�w kandyzowanych. W Normandii nie brakowa�o tego przysmaku. Wynaj�ty citroen kas�a� i d�awi� si�, ale wreszcie trafi� kr�t� drog� na most. W dziennym �wietle ca�a ta okolica wcale nie wydawa�a si� bardziej go�cinna ni� noc�. Nad polami wisia� zimny, srebrzysty opar, a pasma mg�y pod wi�zami kojarzy�y si� z przybrudzonymi siatkowymi firanami. Krowy wci�� sta�y na zimnie, cierpliwie �uj�c bezbarwn� traw� i wypuszczaj�c takie k��by pary, i� przypomina�y zast�py na�ogowych palaczy. Przejecha�em przez kamienny mostek nad bulgocz�c� rzek�, a potem przyhamowa�em, chc�c si� bli�ej przyjrze� czo�gowi. Sta� tam � milcz�cy, potrzaskany � omotany cierniem i bezlistnym wilcem. Zatrzyma�em samoch�d na chwil� i opu�ci�em szyb�, aby popatrze� na skorodowane ko�a, opad�e g�sienice, na niewielk�, ciemn� wie�yczk� o �uszcz�cych si� bokach. Czo�g sprawia� z�owrogie i smutne wra�enie. Przypomina� �Mulberry Harbour�, kt�ry porzucony nadal le�a� przy brzegu w pobli�u Arromanches, po normandzkiej stronie kana�u La Manche, niczym pos�pny pomnik upami�tniaj�cy 6 czerwca 1944 roku. Takiego pomnika nigdy nie uda si� zast�pi� kamiennym monumentem czy statu�. Przez kilka chwil przygl�da�em si� wilgotnemu i st�ch�emu �ywop�otowi, a potem uruchomi�em silnik i pojecha�em do gospodarstwa Madeleine. Skr�ci�em w bram� i przejecha�em przez podw�rze, rozpryskuj�c na wszystkie strony b�oto, a wok� mnie gdaka�y bij�c skrzyd�ami kury, stadko umorusanych g�si za� ucieka�o przede mn� niby grupa biegaczy prze�ajowych. Wysiad�em z samochodu uwa�aj�c, gdzie stawiam stopy, i si�gn��em po prezenty. Otworzy�y si� drzwi i us�ysza�em, jak kto� idzie w moj� stron�. � Bonjour, monsieur. Qu�est�ce que vous voulez? � odezwa� si� m�ski g�os. Na podw�rzu, wcisn�wszy d�onie w kieszenie, sta� niewysoki Francuz odziany w ub�ocone spodnie, ub�ocone gumiaki i ub�ocon� br�zow� marynark�. Mia� pod�u�n� normandzk� twarz i pali� gauloise�a, kt�ry zdawa� si� przyklejony na sta�e do jego warg. Beret wci�gn�� na uszy, tote� wygl�da� z wiejska, ale jego oczy b�yszcza�y inteligencj�. Reprezentowa� typ takiego gospodarza, przed kt�rym niewiele da si� ukry�. � Nazywam si� Dan McCook � oznajmi�em. � Pa�ska c�rka, Madeleine, zaprosi�a mnie na obiad. Eee� pour dejeuner? Wie�niak skin�� g�ow�. � Tak, monsieur. M�wi�a mi o tym. Jestem Jacques Passerelle. U�cisn�li�my sobie r�ce. Poda�em mu butelk� wina. � Przywioz�em to dla pana. Mam nadziej�, �e lubi pan to wino. Bordeaux. Jacques Passerelle zawaha� si� chwil� i si�gn�� do kieszonki na piersiach po okulary w drucianej oprawie. Zahaczy� je na uszach i przyjrza� si� pilnie butelce. Poczu�em si� tak, jakbym bezczelnie sprezentowa� bekon w opakowaniu pr�niowym hodowcy �wi� z Kentucky. Ale Francuz skin�� zn�w g�ow�, schowa� okulary i powiedzia�: � Merci bien, monsieur. Schowam to na dimanche. Wprowadzi� mnie przez stajenne drzwi do kuchni. Krz�ta�a si� w niej Eloise, przy odziana w ciemnoszar� sukni� i bia�y koronkowy czepek. W wielkim miedzianym rondlu dusi�a jab�ka. Kiedy Jacques przedstawi� mnie, poda�em jej r�k�. Palce starej kobiety by�y mi�kkie i suche, a na jednym z nich tkwi� srebrny pier�cie� z miniaturow� Bibli�. Mia�a tak� p�ask�, blad�, pomarszczon� twarz, jakie czasami widuje si� w oknach przytu�k�w dla starc�w lub za szybami autokar�w wioz�cych wycieczki emeryt�w. W domostwie Passerelle��w czu�a si� jednak silna i niezale�na i chodzi�a wyprostowana. � Madeleine wspomina�a mi, �e interesuje si� pan czo�giem � powiedzia�a. Rzuci�em spojrzenie na Jacquesa, ale wydawa� si� nie s�ucha�. Chrz�kn��em i odrzek�em: � Tak. Sporz�dzam map� tego regionu do ksi��ki o dniu �D�. � Ten czo�g jest tutaj od wrze�nia 1944 roku. Od po�owy wrze�nia. Skona� w bardzo gor�cy dzie�. Spojrza�em na ni�. Jej oczy zdawa�y si� bladoniebieskie niczym niebo po wiosennym deszczu. Trudno by�o orzec, czy patrzy�y na zewn�trz czy do wewn�trz. � Mo�e uda nam si� porozmawia� o tym po obiedzie � powiedzia�em. Wyszed�szy z zaparowanej kuchni pachn�cej jab�kami znale�li�my si� w w�skim korytarzyku, w kt�rym pod�og� u�o�ono z nagich drewnianych desek. Jacques otworzy� boczne drzwi i zapyta�: � Czy ma pan ochot� na aperilif? Najwyra�niej ten frontowy salonik s�u�y� wy��cznie do przyjmowania go�ci. Panowa� w nim mrok, albowiem w oknach wisia�y ci�kie story. W powietrzu czu�o si� kurz i st�chlizn� zmieszane z woni� pasty do czyszczenia mebli. Sta�y tam trzy fotele obite perkalem, podobne do tych, jakie mo�na znale�� w ka�dym domu meblowym jak Francja d�uga i szeroka. Na �cianie wisia�a miedziana grza�ka do po�cieli, a tak�e plastikowa statuetka Matki Boskiej z niewielkim pojemniczkiem na wod� �wi�con�. Ciemny kredens zdobi�y fotografie �lub�w i wnucz�t, ka�d� z nich umieszczono na osobnej koronkowej serwetce. Minuty zimowego poranka odlicza� powoli i znu�enie wysoki zegar. � Prosz� o calvados � powiedzia�em. � Nie znam niczego, co mog�oby rozgrza� cz�owieka lepiej w mro�ny dzie�. Nawet jack daniels mu nie dor�wnuje. Jacques wyj�� dwie niewielkie szklaneczki z kredensu, odkorkowa� calvados i nala�. Podsun�� mi jedn�, drug� podni�s� z powag�. � Sant� � rzek� nieg�o�no i wszystko wypi� jednym haustem. S�czy�em sw�j z wi�ksz� ostro�no�ci�. Calvados, normandzkie brandy z jab�ek, to mocny trunek, a ja mimo wszystko chcia�em jeszcze powa�nie popracowa� tego popo�udnia. � By� pan tutaj latem? � zapyta� Jacques. � Nie, nigdy. Dopiero trzeci raz jestem w Europie. � W zimie nie jest tak mi�o. B�oto, mr�z. Ale latem jest bardzo pi�knie. Mamy tu go�ci z ca�ej Francji, no i z Europy. Mo�na wynaj�� ��d� i wios�owa� po rzece. � To brzmi fantastycznie. Przyje�d�a tu wielu Amerykan�w? Jacques wzruszy� ramionami. � Jeden czy dw�ch. Czasem te� zjawiaj� si� Niemcy. Ale tutaj dociera ich niewielu. Pont D�Ouilly to przykre wspomnienia. Niemcy uciekali st�d, jakby goni� ich sam diabe�. Prze�kn��em jeszcze troch� calvadosu, kt�ry �arzy� mi si� w prze�yku niczym rozpalony koks. � Pan jest drug� osob�, kt�ra mi to m�wi � powiedzia�em. � Der Teufel. Jacques u�miechn�� si� lekko w spos�b przypominaj�cy u�miech Madeleine. � Musz� si� przebra� � oznajmi�. � Nie lubi� zasiada� do sto�u jak b�otniak. � Ale� prosz� � powiedzia�em. � Czy Madeleine zejdzie? � Za chwil�. Chcia�a si� umalowa�. C� nie mamy tu wielu go�ci. Jacques poszed� si� umy�, a ja przystan��em w oknie, by popatrzy� na sad. Wszystkie drzewa by�y nagie, poprzycinane, a trawa bia�a od szronu. Na plocie uplecionym z bia�ej brzozy, znajduj�cym si� na ko�cu ogrodu, przysiad� na chwil� ptak i zaraz odlecia�. Zwr�ci�em si� w stron� pokoju. Jedna z fotografii umieszczonych na kredensie przedstawia�a m�od� dziewczyn� w uczesaniu z lat czterdziestych. Domy�li�em si�, �e to matka Madeleine. Przyjrza�em si� r�wnie� kolorowej fotografii wyobra�aj�cej Madeleine w wieku niemowl�cym, z u�miechni�tym ksi�dzem w tle, a tak�e oficjalnemu portretowi Jacquesa w wysokim bia�ym ko�nierzyku. Obok tego wszystkiego sta�a wykonana z br�zu statuetka w kszta�cie �redniowiecznej katedry. Na jednej z wie� kto� zawiesi� obr�czk� ze splecionych w�os�w. Nie umia�em si� domy�li� znaczenia takiego gestu, ale nie by�em katolikiem obrz�dku rzymskiego, no i w�a�ciwie nie interesowa�y mnie religijne relikwie. W�a�nie mia�em podnie�� miniaturk�, aby si� jej lepiej przyjrze�, gdy otworzy�y si� drzwi saloniku. Wesz�a Madeleine. Mia�a na sobie jasnokremow� kretonow� sukienk�. Ciemnoblond w�osy zaczesa�a do ty�u i spi�a grzebieniami z szylkretu, wargi za� pomalowa�a na czerwono. � Prosz� � odezwa�a si�. � Nie dotykaj tego. Cofn��em d�onie od malutkiej katedry. � Przepraszam. Tylko chcia�em si� przyjrze�. � To pami�tka po mojej matce. � Przepraszam. � Nie szkodzi. Nie my�l o tym. Czy ojciec pocz�stowa� ci� czym� do picia? � Jasne. Calvadosem. Ju� mi dzwoni w uszach. Czy do��czysz do mnie? Potrz�sn�a g�ow�. � Nie mog� tego pi�. Dano mi troch�, gdy mia�am dwana�cie lat, i strasznie si� rozchorowa�am. Teraz pij� tylko wino. Usiad�a. Przysiad�em naprzeciw. � Nie powinna� by�a ubiera� si� specjalnie dla mnie � powiedzia�em. � Ale i tak �licznie wygl�dasz. Madeleine zarumieni�a si�. To znaczy, jej policzki sta�y si� lekko r�owe. Nie w�tpi�em jednak, �e to rumieniec. Od lat nie widzia�em takiej skromno�ci. � Wczoraj wieczorem przytrafi�o mi si� co� dziwnego � powiedzia�em. � Gdy wraca�em do samochodu, widzia�em co�, m�g�bym przysi�c, na drodze. � Co? � Podnios�a oczy. � W�a�ciwie nie jestem pewny. To co� wygl�da�o jak ma�e dziecko, by�o jednak zbyt chude i ko�ciste jak na dziecko. Przez kilka sekund Madeleine przygl�da�a mi si� w milczeniu. � Nie wiem � odezwa�a si� w ko�cu. � To zapewne przez �nieg^ � Nie wiem, co to by�o, ale piekielnie si� zl�k�em. Madeleine skuba�a ta�m� wyka�czaj�c� obicie por�czy fotela. � To ambiance, ta atmosfera wok� czo�gu. Dzi�ki niej ludzie widz� albo czuj� rzeczy, kt�rych nie ma. Eloise opowie ci kilka podobnych historii, je�li zechcesz. � A sama w nie nic wierzysz? Wzruszy�a ramionami. � Po co? Po to tylko, by siebie wystraszy�? Wol� my�le� o rzeczywistych sprawach, a nie o duchach i zjawach. Odstawi�em szklaneczk� na niewielki stolik przy fotelu. � Mam wra�enie, �e nie lubisz tej okolicy. � To znaczy domu mojego ojca? � Nic, Pont D�Ouilly. Nie jest to centrum towarzyskie p�nocnej Francji, prawda? Madeleine wsta�a i podesz�a do okna. Na tle szarego zimowego �wiat�a jej sylwetka wydawa�a si� ciemna. � �ycie towarzyskie nie ma dla mnie takiego znaczenia � powiedzia�a. � Gdy mieszka si� tu, w Pont D�Ouilly, poznaje si� smutek, i w�a�ciwie wszystko jest lepsze od smutku. � Czy�by� kocha�a i straci�a? U�miechn�a si�. � W pewnym sensie. Kocha�am �ycie i straci�am dla� serce. � Chyba nie rozumiem � odpar�em. Ale w�a�nie w owej chwili z drugiego ko�ca korytarza dolecia� nas d�wi�k gongu. Madeleine odwr�ci�a si� i powiedzia�a: � Obiad gotowy. Lepiej chod�my. Tego dnia obiad podano w jadalni, chocia�, jak podejrzewa�em, zwykle jadano w kuchni, szczeg�lnie w te dni, gdy moi gospodarze wracali do domu z sze�ciocentymetrow� warstw� b�ota na butach, g�odni jak wilki. Eloise postawi�a na owalnym stole ogromn� waz� pe�n� gor�cej, brunatnej zupy cebulowej, do tego poda�a chrupi�cy chleb czosnkowy, a ja u�wiadomi�em sobie nagle, �e dawno nie jad�em domowych potraw. Jacques ju� sta� przy ko�cu sto�u, ubrany w starannie wyprasowany br�zowy garnitur, a gdy wszyscy zaj�li�my swoje miejsca, sk�oni� ku nam �ysiej�c� g�ow� i odm�wi� modlitw�. � O, Panie, kt�ry dajesz nam wszystko, co spo�ywamy, dzi�kujemy ci za ten posi�ek. Chro� nas przed g�osem z�ego, w imi� Ojca i Syna, i Ducha �wi�tego. Amen. Spojrza�em przez st� na Madeleine i stara�em si� nada� pytaj�cy wyraz swojej twarzy. Glos ;lego!? O co tu chodzi? O g�osy w czo�gu? Czy o co� innego? Ale Madeleine ca�� sw� uwag� skupi�a na wielkiej wazie, z kt�rej Eloise nalewa�a na talerze paruj�c�, przezroczyst� zup�. Czy chcia�a unikn�� mojego wzroku, nie wiem, ale nie podnios�a oczu a� do chwili, gdy jej ojciec wznowi� rozmow�. � G�rne pole zamarz�o � powiedzia�, dotykaj�c ust serwetk�. � Dzi� rano zaora�em hektar i wyorywa�em z ziemi� l�d. Od dziesi�ciu lat nie by�o tu takiego mrozu. � Nadejd� gorsze zimy. Psy wiedz� � odezwa�a si� Eloise. � Psy? � zapyta�em. � Tak, monsieur. Kiedy pies trzyma si� blisko domu, kiedy odzywa si� w nocy, wtedy przez trzy kolejne lata noce b�d� zimne. � Wierzy w to pani? Nic jest to ludowe porzekad�o francuskie? Eloise zmarszczy�a brwi patrz�c na mnie. � To nie ma nic wsp�lnego z wiar�. To prawda. Nieraz si� o tym przekona�am. � Eloise umie odczytywa� znaki przyrody, panie McCook � doda� Jacques. � Umie wyleczy� chorego naparem z mniszka albo u�pi� �opianem i tymiankiem. � A wyp�dza� duchy? � Dan� � szepn�a Madeleine. Nie speszy�o to jednak Eloise. Przyjrza�a mi si� badawczo swoimi wodnistymi oczyma i prawie si� u�miechn�a. � Mam nadziej�, �e nie uwa�a mnie pani za impertynenta � powiedzia�em. � Ale wydaje mi si�, �e w tej okolicy wszyscy boj� si� czo�gu, i gdyby uda�o si� pani go egzorcyzmowa� Eloisc powoli pokr�ci�a g�ow�. � Tylko ksi�dz mo�e dokona� egzorcyzm�w � powiedzia�a �agodnie. � A jedyny ksi�dz, kt�ry by nam uwierzy�, jest za stary i za s�aby na taki wysi�ek� � Naprawd� uwa�a pani, �e tam straszy? � To zale�y, co pan rozumie przez �straszy�, monsieur. � To znaczy, o ile dobrze zrozumia�em, �e noc� s�ycha� rozmowy martwej za�ogi, tak? � Niekt�rzy tak utrzymuj� � powiedzia� Jacques. Spojrza�em na niego. � A co inni powiadaj�? � Inni wcale nie chc� o tym rozmawia�. Eloise ostro�nie nabra�a zupy �y�k�. � Nikt nie wie zbyt wiele o czo�gach. Ale tamte czo�gi nie by�y podobne do zwyczajnych czo�g�w ameryka�skich. By�y inne, zupe�nie inne, a ojciec Anton, nasz ksi�dz, twierdzi, �e przyby�y prosto z piek�a, l�enfer. � Eloise� � odezwa�a si� Madeleine � czy musimy tyle na ten temat m�wi�? Popsujemy sobie obiad. Ale Eloise unios�a d�o�. � Wszystko jedno. Ten m�ody cz�owiek chce dowiedzie� si� czego� o czo�gu, niech si� wi�c dowie. � Czym si� r�ni�y? � zapyta�em. � Ten mi przypomina normalny czo�g. � C� � powiedzia�a Eloise � wymalowano je na czarno, chocia� teraz tego nie wida�, bo rdza i deszcze z�ar�y lakier. A by�o ich trzyna�cie. Wiem, bo liczy�am je, gdy nadje�d�a�y szos� z Le Vey. Trzyna�cie, trzynastego wrze�nia. Ale, co najdziwniejsze, nie otwiera�y wie�yczek. Wi�kszo�� ameryka�skich czo�g�w przeje�d�a�a z otwartymi klapami i �o�nierze rzucali nam cukierki, papierosy albo nylonowe po�czochy. Te czo�gi za� przejecha�y i nikt nie widzia� tych, co nimi kierowali. Zawsze by�y zamkni�te. Madeleine siedzia�a wyprostowana na krze�le. Sko�czy�a zup�. Mocno przyblad�a, nie mia�em wi�c w�tpliwo�ci, �e ta rozmowa na temat tajemniczych czo�g�w wyprowadza�a j� z r�wnowagi. � Czy pytali�cie o nie Amerykan�w? � zagadn��em. � Czy kiedykolwiek wyja�niono wam, co to by�o takiego? � Nie wiedzieli albo nie chcieli m�wi� � odpar� Jacques z ustami pe�nymi czosnkowego chleba. � M�wili, �e to dywizja specjalna, i tyle. � Zosta� tylko jeden � wtr�ci�a Eloise. � Ten czo�g, kt�remu p�k�a g�sienica i kt�ry musia� si� zatrzyma�. Ale Amerykanie wcale nie starali si� go zabra�. A nast�pnego dnia, gdy przyjechali, zalutowali wie�yczk�. O tak, zalutowali, po czym zjawi� si� jaki� angielski ksi�dz i odm�wi� modlitw�, no i tak go pozostawiono, by gni�. � To znaczy, �e za�oga zosta�a wewn�trz? Jacques oderwa� jeszcze k�s chleba. � Kto wie? Nie dopu�cili w pobli�e nikogo. Wiele razy rozmawia�em z policj� i z burmistrzem i za ka�dym razem s�ysza�em, �e czo�gu nie wolno rusza�. Wi�c stoi. � A odk�d tu si� znalaz�, wioska sta�a si� martwa i smutna � doda�a Madeleine. � Z powodu g�os�w? � S�yszano g�osy. � Dziewczyna wzruszy�a ramionami. � A przynajmniej tak niekt�rzy utrzymuj�. Przede wszystkim idzie o obecno�� tego czo�gu. To straszliwe przypomnienie czego�, o czym wi�kszo�� z nas teraz wola�aby zapomnie�. � Tych czo�g�w nie mo�na by�o zatrzyma� � ci�gn�a Eloise. � Ostrzeliwa�y czo�gi niemieckie pociskami zapalaj�cymi wzd�u� ca�ej rzeki, a potem strzela�y do ludzi, do Niemc�w, kt�rzy usi�owali ucieka�. Przez ca�� noc s�yszeli�my wrzaski p�on�cych ludzi. Rano czo�gi znikn�y. Kto wie, gdzie i jak. Walczy�y ca�y dzie� i ca�� noc, i nie by�o takiej si�y na ziemi, kt�ra by mog�a je powstrzyma�. Wiem, monsieur, �e one nas uratowa�y, ale wci�� wzdragam si� na sam� my�l o nich. � Czy kto� s�ysza� te g�osy? Czy wiadomo, o czym rozprawiaj�? � Ju� niewiele os�b chodzi tamt� drog� w nocy � powiedzia�a Eloise. �� Ale madame Verrier m�wi�a mi, �e pewnej lutowej nocy s�ysza�a szepty i �miech, stary Henriques za� wspomina� o dudni�cych, wrzaskliwych g�osach, Ja sama nios�am jaja i mleko ko�o tego czo�gu, no i mleko skwa�nia�o, a jaja zrobi�y si� �mierdz�ce. Gaston z s�siedniego gospodarstwa mia� teriera, kt�ry po obw�chaniu czo�gu dosta� drgawek. A potem wypad�a mu sier�� i pies zdech� po trzech dniach. Ka�dy tu zna jak�� opowie�� o z�u, kt�re dotyka cz�owieka, gdy ten zbli�y si� do czo�gu, Dzisiejszymi czasy nikt wi�c lam nie chodzi. � A nic s� to zwyk�e przes�dy? � zapyta�em. � Chodzi mi o to, �e tak naprawd� to nie ma namacalnych dowod�w. � Powinien pan zapyta� ojca Antona � powiedzia�a Eloise. � Je�li rzeczywi�cie jest pan na tyle lekkomy�lny, aby chcie� dowiedzie� si� czego� wi�cej. Ojciec Anton prawdopodobnie opowie panu wi�cej. Anglik, kt�ry modli� si� nad czo�giem, mieszka� u niego przez miesi�c, i wiem, �e cz�sto rozmawiali o czo�gu. Ojciec Anton nigdy nie pogodzi� si� z tym, �e tak pozostawiono ten czo�g przy drodze, ale nie m�g� nic zrobi�, chyba tylko wynie�� go daleko na w�asnych plecach. � M�wmy o czym� innym � poprosi�a Madeleine. � Wojna to taki smutny temat. � Dobrze � odpar�em, unosz�c r�ce, jakbym si� poddawa�. � Dzi�kuj� za to, co mi pani powiedzia�a. Z tego b�dzie �wietny temat ksi��kowy. A teraz mia�bym ochot� na dolewk� zupy cebulowej. Eloise u�miechn�a si�. � Ma pan du�y apetyt, monsieur. Pami�tam ameryka�skie apetyty. Nala�a mi wi�cej zupy, a Madeleine i jej ojciec przygl�dali mi si� z przyjazn� obaw� i mo�e lekk� podejrzliwo�ci�, a tak�e nadziej�, �e nie zrobi� nic rzeczywi�cie rozstrajaj�cego, czego� w rodzaju z�o�enia wizyty u ojca Antona i wypytania go o to, co te� zdarzy�o si� 13 wrze�nia 1944 roku na drodze z Le Vey. Po drugim daniu, sk�adaj�cym si� z duszonego zaj�ca oraz dobrego czerwonego wina i owoc�w, siedzieli�my wko�o sto�u, palili�my gauloise�y, a Jacques opowiada� mi historie ze swoich ch�opi�cych lat w Pont D�Ouilly. Madeleine przysiad�a obok mnie i widzia�em wyra�nie, �e coraz bardziej si� jej podobam. Eloise wycofa�a si� do kuchni i wszcz�a tam rumor w�r�d garnk�w, wr�ci�a jednak po pi�tnastu minutach z malutkimi fili�ankami najaromatyczniejszej kawy, jak� w �yciu pi�em. Wreszcie, gdy by�o ju� dobrze po trzeciej, powiedzia�em: � Dobrze mi si� tu u pa�stwa siedzia�o, ale musz� wraca� do roboty. Mam jeszcze fur� pomiar�w do zrobienia przed zmierzchem. � Mi�o nam by�o z panem porozmawia� � odpar� Jacques wstaj�c i oddaj�c mi p�ytki uk�on. � Niecz�sto mamy u nas go�ci na obiedzie. Chyba mieszkamy zbyt blisko czo�gu, a ludzie nie lubi� t�dy przechodzi�. � Tak �le? � C�, nie najlepiej. Gdy Madeleine pomaga�a wynosi� ostatnie talerze i p�miski, a Jacques poszed� otworzy� mi bram�, sta�em w kuchni zapinaj�c p�aszcz i patrz�c na zgi�te plecy Eloise, pochylonej nad statkami zanurzonymi w paruj�cej wodzie. � Au revoir, Eloise � powiedzia�em. Nie odwr�ci�a si� do mnie, ale odrzek�a: � Au revoir, monsieur. Post�pi�em w kierunku drzwi kuchennych, zawaha�em si� jednak i znowu na ni� spojrza�em. � Eloise? � zapyta�em. � Oui, monsieur? � Co tam naprawd� jest, tam, w �rodku tego czo�gu? Zauwa�y�em prawie nieuchwytne znieruchomienie krzy�a. �cierka przesta�a plaska� po naczyniach, widelce i no�e umilk�y. � Nie wiem, monsieur. Naprawd�. � To zgadnij. Milcza�a chwil�. � Mo�e niczego nie ma � powiedzia�a wreszcie. � A mo�e jest co�, o czym nie wie ani ziemia, ani niebo� � Pozosta�o ju� tylko piek�o. Znowu zamilk�a. Potem odwr�ci�a si� od zlewu i popatrzy�a na mnie jasnymi, m�drymi oczyma. � Oui, monsieur. Et le roi de 1�enfer, c�est le diable. Ksi�dz by� bardzo stary. Musia� mie� prawie dziewi��dziesi�tk�. Siedzia� jak worek ziemniak�w przy zakurzonym, obitym sk�r� biurku. �agodna twarz odznacza�a si� inteligencj�, i mimo �e m�wi� powoli i nieg�o�no, albowiem jego p�uca, niby stuletnie miechy, z wysi�kiem nape�nia�y si� powietrzem i ze� opr�nia�y, wys�awia� si� jasno i dok�adnie. Mia� postrz�pione siwe w�osy i ko�cisty nos, na kt�rym mo�na by powiesi� kapelusz, a gdy m�wi�, raz po raz sk�ada� d�onie czubkami palc�w i wyci�ga� szyj�, by spojrze� na szary, brukowany dziedziniec wiod�cy do jego domu. � Tym duchownym z Anglii by� wielebny Taylor � powiedzia� i wyjrza� na dziedziniec, jakby si� spodziewa�, �e wielebny Taylor wynurzy si� zza rogu lada chwila. � Wielebny Taylor? W Anglii jest z pi�� tysi�cy wielebnych Taylor�w. Ojciec Anton u�miechn�� si� i wykona� jaki� skomplikowany manewr sztuczn� szcz�k�. � Prawdopodobnie tak. Ale jestem absolutnie przekonany, �e jest tylko jeden wielebny Woodfall Taylor. By�o ju� wp� do pi�tej i prawie zupe�nie ciemno, ale tak mnie wci�gn�a tajemnica niszczej�cego shermana, �e da�em spok�j pomiarom kartograficznym i uda�em si� na drugi koniec wioski, by porozmawia� z ojcem Antonem. Mieszka� w ogromnym, ponurym, odstraszaj�cym francuskim domostwie w najsurowszym z mo�liwych stylu. Przecina� je ciemny, wybity drewnian� boazeri� korytarz, zako�czony mn�stwem ch�odnych marmurowych schod�w, w kt�rym z powodzeniem m�g�by wyl�dowa� boeing 747. Na �cianach wisia�y ponure olejne portrety kardyna��w i papie�y oraz innych dostojnik�w Ko�cio�a. Gdziekolwiek cz�owiek spojrza�, napotyka� czyj�� sm�tn� twarz. Przypomina�o mi to wieczorek p�ytowy w ma�ym miasteczku. � Kiedy tu przyjecha�, by� m�odym, pe�nym entuzjazmu wikarym. Rozsadza�a go moc religii. Lecz wydaje mi si�, �e nie ca�kiem poj�� wag� sprawy, kt�r� mu powierzono. Pewnie te� nie rozumia�, jak straszna by�a to rzecz. Nie chcia�bym �le go ocenia�, ale nale�a� do grona tych m�odych ksi�y, kt�rym �atwo wm�wi�, �e mistycyzm to jakby pokaz fajerwerk�w dla uczczenia prawdziwej wiary. Poza tym Amerykanie zap�acili mu wielkie pieni�dze. Wystarczy�o na now� wie�� i sal� ko�cieln�. Trudno mu si� dziwi�. Chrz�kn��em. W domu ojca Antona by�o w�ciekle zimno. Oszcz�dza� nie tylko na ogrzewaniu. Zdawa�o si�, �e �a�uje grosza r�wnie� na elektryczno��. W pokoju panowa� taki mrok, �e prawie nie widzia�em swego gospodarza. Dostrzega�em tylko wyra�ne b�y�ni�cia srebrnego krzy�a na jego szyi. � Nie rozumiem, po co go tu sprowadzono � powiedzia�em. � Co on dla nas mia� takiego zrobi�? � Nigdy mi dok�adnie nic wyja�ni�, monsieur. Kneblowa�y mu usta przysi�gi tajno�ci. Poza tym, wydaje mi si�, �e sam niezupe�nie rozumia�, o co go proszono. � Ale czo�gi� Czarne czo�gi� Stary ksi�dz popatrzy� na mnie, ale w tych ciemno�ciach ledwie widzia�em, jak l�ni� jego za�zawione oczy. � Czarne czo�gi to co�, o czym nie mog� rozmawia�, monsieur. Przez trzydzie�ci d�ugich lat robi�em wszystko, co w mojej mocy, aby ten czo�g usuni�to z Pont D�Ouilly, ale za ka�dym razem s�ysza�em, �e jest za ci�ki i �e nie op�aca�oby si� go st�d zabiera�. Uwa�am wszak�e, �e tak naprawd� to boj� si� go ruszy�. � Dlaczego mieliby si� ba�? Ojciec Anton otworzy� szuflad� biurka i wyj�� ma�� tabakierk� ze srebra i drewna r�anego. � Czy pan u�ywa tabaki? � Nie, dzi�kuj�. Ale nie odm�wi� papierosa. Podsun�� mi pude�ko z papierosami, po czym wci�gn�� dwie poka�ne szczypty tabaki do imponuj�cego nosa, Zawsze wydawa�o mi si�, �e ludzie po za�yciu tabaki kichaj�, ale ojciec Anton tylko prychn�� jak mu� i zatopi� si� g��biej w zgrzytliwym obrotowym fotelu. Zapali�em papierosa i zapyta�em: � Czy wewn�trz tego czo�gu nadal co� jest? Ojciec Anton rozwa�y� pytanie, po czym odpowiedzia�: � By� mo�e. Ale nie wiem co. Wielebny Taylor nigdy nie chcia� o tym m�wi�, a gdy lutowano w�az, nikomu z wioski nie wolno by�o zbli�y� si� do czo�gu na odleg�o�� mniejsz� ni� p� kilometra. � Czy podano jakiekolwiek wyja�nienie? � Tak � odpar� ojciec Anton. � Powiedziano nam, �e w �rodku znajduje si� silny �rodek wybuchowy i �e istnieje niebezpiecze�stwo eksplozji. Ale oczywi�cie nikt z nas w to nie uwierzy�. W jakim celu duchowny mia�by po�wi�ca� kilka kilogram�w TNT? � Wi�c ksi�dz uwa�a, �e w tym czo�gu jest co� z�ego? � To nie ja tak uwa�am, monsieur. Najwyra�niej tak uwa�a�a armia ameryka�ska, a jak dot�d nie spotka�em wi�kszych sceptyk�w ni� wojskowi. Czy�by dow�dztwo wzywa�o kap�ana po to tylko, by ten upora� si� z jak�� tam broni�? Mog� tylko przyj��, �e w tym czo�gu znajdowa�o si� co�, co nie pozostawa�o w zgodzie z prawami boskimi. Nie by�em pewny, o co mu w istocie chodzi, ale spos�b, w jaki to powiedzia� � sepleni�c powoli � spos�b, w jaki s�owa pojawia�y si� w tym lodowatym, podobnym do mauzoleum pokoju, sprawi�, i� poczu�em, jak ciarki biegn� mi po grzbiecie, i ogarn�� mnie dziwny strach. � Wierzy ksi�dz w te g�osy? � zapyta�em. Skin�� g�ow�. � Sam je s�ysza�em. Ka�dy, komu starczy odwagi, aby podej�� do czo�gu po zmierzchu, mo�e je us�ysze�. � Sam ksi�dz je s�ysza�? � Oficjalnie nie. � A nieoficjalnie? Stary kap�an wytar� nos w chusteczk�. � Nieoficjalnie, oczywi�cie. Zaj��em si� tym, uwa�a�em bowiem, �e powinienem. Ostatnio by�em przy czo�gu trzy czy cztery lata temu i sp�dzi�em tam kilka godzin na modlitwie. Niezbyt dobrze wp�yn�o to na m�j reumatyzm. Nie w�tpi� jednak, �e czo�g jest narz�dziem z�ego. � Czy s�ysza� co� ksi�dz wyra�nie? Chodzi mi o to, jakiego rodzaju by�y to g�osy? Ojciec Anton ostro�nie dobiera� s�owa do nast�pnego zdania. � G�osy te, w mojej opinii, nie nale�a�y do ludzi. Zmarszczy�em brwi. � Nie rozumiem. � Monsieur, c� ja mog� panu powiedzie�? Nie by�y to g�osy duch�w ludzkich ani zjaw ludzkich. Nie wiedzia�em, co rzec. Przez kilka minut siedzieli�my w milczeniu, na zewn�trz robi�o si� coraz ciemniej, �wiat zabarwi� si� z lekka na zielono, co zapowiada�o �nieg. Mia�em wra�enie, �e ojciec Anton zatopi� si� w swoich my�lach, ale po chwili uni�s� g�ow� i powiedzia�: � To wszystko, monsieur? Musz� kontynuowa� swoje studia. � No c�, chyba tak. Wszystko to zdaje si� prawdziw� tajemnic�. � Drogi, kt�rymi toczy si� wojna, s� zawsze tajemnicze, monsieur. S�ysza�em wiele opowie�ci o dziwnych i niewyt�umaczalnych zdarzeniach na polach bitewnych czy te� w obozach koncentracyjnych. Czasami zdarzaj� si� cuda, wizytacje �wi�tych. Mam tu w parafii cz�owieka, kt�ry walczy� nad Somm� i kt�ry klnie si�, �e w nocy przychodzi�a do niego �wi�ta Teresa. Nierzadko widywano potwory i si�y piekielne, kt�re wyszukiwa�y ludzi tch�rzliwych i okrutnych. M�wiono, �e Heinrich Reutemann, komendant SS w Dachau, mia� op�tanego, diabelskiego psa. � A ten czo�g? Blade, zasuszone d�onie u�o�y�y si� pobo�nie w wie�yczk�. � Kto wie, monsieur? Tego ja nie zdo�am poj��. Podzi�kowa�em i wsta�em, aby odej��. Pok�j wydawa� si� podobny do ciemnej, st�ch�ej pieczary. � Czy uwa�a ksi�dz, �e to niebezpieczne? � zapyta�em. Nie zwr�ci� ku mnie g�owy. � Manifestacje z�a s� zawsze niebezpieczne, przyjacielu. Ale najwi�ksz� ochron� przed z�em jest niez�omna wiara w Pana Naszego. Przez chwile sta�em przy drzwiach, wyt�aj�c oczy w ciemno�ciach, usi�uj�c dojrze� swego rozm�wc�. � Tak � powiedzia�em, po czym ruszy�em w d� zimnymi marmurowymi schodami do drzwi wej�ciowych i wyszed�em na zimow� ulic�. Nie uda�em si� tam bezpo�rednio, cz�ciowo dlatego �e czeka�em, a� p�ne zimowe popo�udnie stanie si� mroczniejsze, a cz�ciowo dlatego �e ca�a ta sprawa niezwykle mnie denerwowa�a. Oko�o si�dmej, przejechawszy przez b�otniste wioski, siedz�ce wzd�u� Route Sc�nique doliny Orne, w kt�rych wszystkie okna zakrywa�y okiennice, obok jakich� pojedynczych gospodarstw, obok dom�w z ob�a��cymi tynkami, obok przydro�nych kapliczek, w kt�rych wyblak�e figurki ukrzy�owanego Chrystusa patrzy�y smutno na wieczorny, oszroniony krajobraz, obok drzew w kszta�cie atramentowych kleks�w i zimnych, szepcz�