9945

Szczegóły
Tytuł 9945
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9945 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9945 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9945 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Robin Hobb Z�ocisty B�azen Golden Fool T�umaczenie: Agnieszka Sylwanowicz Wydanie oryginalne: 2003 Wydanie polskie: 2005 PROLOG STRATY Uczucia zwi�zane ze strat� zwierz�cia, z kt�rym by�o si� zwi�zanym Rozumieniem, trudno wyja�ni� nawet komu� pozbawionemu tej magii. Osoba potrafi�ca skwitowa� �mier� zwierz�cia s�owami �To by� tylko pies� nigdy tych uczu� nie pojmie. Inni, umiej�cy zdoby� si� na wi�cej wsp�czucia, postrzegaj� tak� strat� jako �mier� czworono�nego ulubie�ca. Nawet ci, kt�rzy m�wi�: �To pewnie jakby straci� dziecko albo �on�, wci�� widz� tylko jedn� stron� medalu. Strata �ywego stworzenia, z kt�rym by�o si� zwi�zanym Rozumieniem, to co� wi�cej ni� odej�cie towarzysza czy ukochanej osoby. To by�a nag�a amputacja po�owy mego fizycznego cia�a. Widzia�em mniej wyra�nie, a md�y smak jedzenia odebra� mi apetyt. Gorzej s�ysza�em i... R�kopis, rozpocz�ty przed tak wielu laty, ko�czy si� nat�okiem kleks�w i dziurek, kt�re powsta�y na skutek gniewnych uderze� pi�rem. Pami�tam chwil�, kiedy zda�em sobie spraw�, �e uog�lnienia zmieni�y si� w m�j w�asny, intymny opis b�lu. W miejscu, gdzie podepta�em ci�ni�ty na pod�og� zw�j, s� zagi�cia. A� dziwne, �e tylko go gdzie� odkopn��em, a nie wrzuci�em do ognia. Nie wiem, kto si� nad nim zlitowa� i w�o�y� do stojaka. Mo�e M�otek, robi�cy porz�dki po swojemu � metodycznie i bezmy�lnie. Taki los nierzadko spotyka� moje pisarskie pr�by. Wysi�ki spisania historii Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw cz�sto rozmywa�y si� w histori� mojego �ycia. Traktat o zio�ach zbacza� w dygresje o rozmaitych lekarstwach na dolegliwo�ci wywo�ywane u�ywaniem Mocy. Moje studia nad bia�ymi prorokami zag��biaj� si� zbyt wnikliwie w ich relacje z katalizatorami. Nie wiem, czy to zarozumialstwo zawsze popycha mnie do rozwa�a� nad moim w�asnym �yciem, czy moja pisanina stanowi �a�osn� pr�b� wyja�nienia w�asnych los�w samemu sobie. Min�y dziesi�tki lat, a ja noc w noc bior� do r�ki pi�ro i pisz�. Wci�� usi�uj� zrozumie�, kim jestem. Wci�� sobie obiecuj�, �e nast�pnym razem p�jdzie mi lepiej, �ywi�c nazbyt ludzkie przekonanie, �e zawsze b�dzie jaki� �nast�pny raz�. Nie zrobi�em tak jednak, kiedy straci�em �lepuna. Nie obieca�em sobie, �e zn�w si� zwi��� z jakim� zwierz�ciem i b�d� lepiej traktowa� mojego nast�pnego partnera. To by�aby zdradziecka my�l. �mier� �lepuna wywr�ci�a mnie na nice. Bezpo�rednio po tym wydarzeniu kroczy�em przez �ycie poraniony, nie zdaj�c sobie sprawy, jak bardzo mnie ono okaleczy�o. By�em jak kto�, kto narzeka na sw�dzenie odci�tej nogi. Sw�dzenie odwraca uwag� od �wiadomo�ci, �e ju� do ko�ca �ycia b�dzie si� kule�. Tak wi�c �a�oba po �mierci wilka ukry�a pe�ny zakres zniszcze�, jakie ta �mier� we mnie poczyni�a. By�em zdezorientowany, s�dz�c, �e m�j b�l i strata s� tym samym, a w rzeczywisto�ci jedno stanowi�o wy��cznie objaw drugiego. W dziwny spos�b by�o to powt�rne uzyskanie dojrza�o�ci. Tym razem nie wszed�em w wiek m�ski, lecz raczej powoli u�wiadomi�em sobie, kim jestem. Okoliczno�ci wci�gn�y mnie z powrotem w dworskie intrygi Koziej Twierdzy. Cieszy�em si� przyja�ni� B�azna i Ciernia. Sta�em u progu prawdziwego zwi�zku z wr�k� Dziewann�. M�j ch�opiec, Traf, ca�ym sercem odda� si� terminowaniu oraz romansom i wygl�da�o na to, �e rozpaczliwie usi�uje przebrn�� przez jedno i drugie. Ksi��� Sumienny, znajduj�cy si� w przededniu zar�czyn z narczesk� Wysp Zewn�trznych, zwr�ci� si� do mnie jak do mentora; nie tylko jako nauczyciela pos�ugiwania si� Moc� i Rozumieniem, ale i kogo�, kto przeprowadzi go do m�sko�ci przez bystrzyny dorastania. Nie brak�o mi ludzi, kt�rym na mnie zale�a�o ani na kt�rych zale�a�o mnie. Mimo to by�em bardziej samotny ni� kiedykolwiek przedtem. A najdziwniejsza z tego wszystkiego okaza�a si� powoli budz�ca si� �wiadomo��, �e sam wybra�em to odosobnienie. �lepun by� niezast�piony; podczas wsp�lnie sp�dzonych lat bardzo mnie zmieni�. Nie by� po�ow� mnie; cho� razem stanowili�my ca�o��. Nawet kiedy w naszym �yciu pojawi� si� Traf, ujrzeli�my w nim m�od� istot�, za kt�r� wsp�lnie musimy wzi�� odpowiedzialno��. Decyzje podejmowa� jednolity zesp�, sk�adaj�cy si� z wilka i ze mnie. Byli�my partnerami. Gdy �lepun odszed�, poczu�em, �e nigdy ju� nie zaznam podobnego zwi�zku, czy to z cz�owiekiem, czy ze zwierz�ciem. Kiedy jako m�odzieniec sp�dza�em czas w towarzystwie ksi�nej Cierpliwej i jej s�u��cej Lam�wki, cz�sto s�ysza�em, jak bez ogr�dek oceniaj� m�czyzn przebywaj�cych na dworze. Obie kobiety dzieli�y przekonanie, �e osoba po trzydziestce, kt�ra jest samotna, prawdopodobnie taka ju� pozostanie. � Ma swoje przyzwyczajenia � kwitowa�a ksi�na Cierpliwa plotk�, �e jaki� siwiej�cy szlachcic nagle zacz�� si� zaleca� do m�odej dziewczyny. � Wiosna zawr�ci�a mu w g�owie, ale ma�a wkr�tce si� przekona, �e w jego �yciu nie ma miejsca na partnerk�. Za d�ugo wszystko robi� po swojemu. I tak, bardzo powoli, zacz��em postrzega� samego siebie. Cz�sto bywa�em samotny. Wiedzia�em, �e si�gam Rozumieniem, poszukuj�c towarzystwa, chocia� by�a to czynno�� odruchowa, podrygiwanie odci�tej ko�czyny. Nikt, cz�owiek ani zwierz�, nie m�g�by wype�ni� luki, jaka zosta�a w moim �yciu po �lepunie. Powiedzia�em o tym B�aznowi w jednej z nielicznych rozm�w w czasie drogi powrotnej do Koziej Twierdzy. Obozowali�my wtedy przy trakcie. Zostawi�em go z ksi�ciem i Leszczyn�, �owczyni� kr�lowej; usiedli przy ognisku, usi�uj�c odegna� nocne zimno i posili� si� skromnymi zapasami. Ksi��� spos�pnia� i zamkn�� si� w sobie, wci�� cierpi�c �wie�y b�l po stracie kocicy. Przebywanie w jego pobli�u by�o dla mnie jak przysuwanie oparzonej d�oni do p�omienia � tym dotkliwiej czu�em w�asny b�l, dlatego pod pretekstem przyniesienia drewna oddali�em si� od ogniska. Zima oznajmia�a swoj� blisko�� ciemnym, ch�odnym wieczorem. W ponurym �wiecie nie zachowa�y si� �adne kolory i z dala od ognia szuka�em drewna po omacku. W ko�cu da�em sobie z tym spok�j i usiad�em na kamieniu nad brzegiem strumienia, czekaj�c, a� oczy przyzwyczaj� mi si� do ciemno�ci. Siedz�c tak w samotno�ci i czuj�c wdzieraj�ce si� wsz�dzie zimno, straci�em ch�� szukania drewna, a w�a�ciwie robienia czegokolwiek. Patrzy�em przed siebie, s�ucha�em szumu strumienia i wch�ania�em ponury mrok nocy. W ciemno�ci przyszed� do mnie po cichu B�azen. Usiad� na ziemi obok mnie i przez jaki� czas milczeli�my. A potem po�o�y� mi d�o� na ramieniu i powiedzia�: � Chcia�bym ci jako� ul�y� w �alu. To by�y zupe�nie niepotrzebne s�owa i trefni� chyba to wyczu�, bo zamilk�. Mo�e to duch �lepuna zgani� mnie za gburowate milczenie wobec naszego przyjaciela, bo po pewnej chwili spr�bowa�em znale�� jakie� s�owa, kt�re rozja�ni�yby mrok mi�dzy nami. � To jak rozci�cie na g�owie, B�a�nie. Zagoi si� z czasem i najlepsze �yczenia na �wiecie tego nie przy�piesz�. Nawet je�liby istnia� spos�b na rozproszenie tego b�lu, jakie� zio�o czy alkohol, kt�ry by go przyt�pi�, nie skorzysta�bym z niego. Nic nigdy nie z�agodzi �alu po �mierci �lepuna. Mog� jedynie liczy� na to, �e przyzwyczaj� si� do samotno�ci. Wbrew moim wysi�kom te s�owa i tak brzmia�y jak wyrzut. A nawet gorzej, sprawia�y wra�enie, jakbym u�ala� si� nad sob�. Dobrze �wiadczy o moim przyjacielu, �e nie obrazi� si� za nie. Wsta� tylko z wdzi�kiem i cicho westchn��. � A zatem ci� zostawi�. My�l�, �e wolisz op�akiwa� go samotnie, i uszanuj� twoj� decyzj�. Nie uwa�am jej za najm�drzejsz� spo�r�d wszystkich twoich decyzji, ale j� uszanuj�. � Milcza� przez chwil�. � Teraz co� zrozumia�em; przyszed�em tu, bo chcia�em, by� wiedzia�, �e jestem �wiadom twego b�lu. Nie dlatego, �e m�g�bym ci� od niego uwolni�, ale dlatego �e chcia�em da� ci zna�, �e dziel� go poprzez nasz� wi�. Podejrzewam, �e jest w tym domieszka samolubstwa, i chcia�em, �eby� wiedzia� i o tym. Wsp�lne d�wiganie ci�aru mo�e go nie tylko zmniejszy�, ale i przyczyni� si� do powstania wi�zi mi�dzy tymi, kt�rzy go nios�. �eby nikt nie musia� zmaga� si� z nim w pojedynk�. Wiedzia�em, �e w jego s�owach jest jakie� ziarno m�dro�ci, co�, nad czym powinienem si� zastanowi�, lecz by�em zbyt zm�czony i zdruzgotany, by je wy�uska�. � Za chwil� wr�c� do ogniska � powiedzia�em i B�azen wyczu� w mym g�osie odpraw�. Zdj�� r�k� z mojego ramienia i odszed�. Zrozumia�em jego s�owa dopiero p�niej, kiedy si� nad nimi zastanowi�em. Wtedy chcia�em zosta� sam; nie by�o to nieuniknione nast�pstwo �mierci wilka ani nawet starannie rozwa�ona decyzja. Z otwartymi ramionami przyjmowa�em moj� samotno��, flirtowa�em z b�lem. Post�powa�em tak nie pierwszy raz. Obraca�em t� my�l ostro�nie, by�a bowiem wystarczaj�co ostra, by mnie zabi�. Sam wybra�em lata odosobnienia z Trafem w mojej chatce. Nikt mnie nie skaza� na to wygnanie. Ironia tkwi�a w tym, �e by�o to spe�nienie mego cz�sto wypowiadanego �yczenia. Przez ca�� m�odo�� zawsze twierdzi�em, �e tak naprawd� chc� prowadzi� �ycie, w kt�rym m�g�bym dokonywa� w�asnych wybor�w, niezale�ny od �obowi�zk�w� zwi�zanych z moim pochodzeniem i pozycj�. Zda�em sobie spraw� z koszt�w tego �yczenia dopiero wtedy, gdy los je spe�ni�. Mog�em pozby� si� odpowiedzialno�ci wobec innych i �y� tak, jak chcia�em, tylko wtedy, gdy przeci��em jednocze�nie ��cz�ce mnie z nimi wi�zy. Nie mog�em mie� i jednego, i drugiego. By� cz�ci� rodziny czy jakiejkolwiek spo�eczno�ci znaczy mie� obowi�zki i by� odpowiedzialnym, zwi�zanym zasadami przyj�tymi przez t� grup�. Przez jaki� czas �y�em z dala od tego wszystkiego, ale teraz wiedzia�em, �e takiego dokona�em wyboru. Postanowi�em odrzuci� obowi�zki wobec rodziny i przyj��em wi���c� si� z t� decyzj� izolacj�. W�wczas wmawia�em sobie, �e to los zmusi� mnie do odegrania tej roli. Tak jak teraz te� dokonywa�em wyboru, mimo �e usi�owa�em przekona� samego siebie, i� pod��am jedynie �cie�k� wytyczon� mi przez los. U�wiadomienie sobie, �e samemu jest si� �r�d�em w�asnej samotno�ci, nie uleczy jej. B�dzie jednak krokiem ku zrozumieniu, �e nie jest ona nieunikniona i �e decyzja tkwienia w niej nie musi by� nieodwo�alna. ROZDZIA� 1 SROKACI Srokaci zawsze utrzymywali, �e pragn� jedynie wolno�ci od prze�ladowa�, kt�rymi od pokole� n�kano Rozumiej�cych w Kr�lestwie Sze�ciu Ksi�stw. Ich zapewnienia mo�na odrzuci� jako zar�wno k�amstwo, jak i sprytne oszustwo. Srokaci pragn�li w�adzy. Ze wszystkich Rozumiej�cych Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw zamierzali stworzy� zjednoczon� si��, kt�ra by powsta�a przeciwko monarchii, przej�a nad ni� kontrol� i odda�a w�adz� w ich r�ce. Twierdzili mi�dzy innymi, �e od abdykacji Rycerskiego wszyscy kr�lowie s� samozwa�cami i �e nieprawe pochodzenie Bastarda Rycerskiego Przezornego zosta�o mylnie uznane za przeszkod� uniemo�liwiaj�c� mu odziedziczenie tronu. Legendy o �Wiernym Bastardzie�, kt�ry wsta� z grobu, by s�u�y� kr�lowi Szczeremu podczas jego misji, rozpleni�y si� ponad wszelki rozs�dek, a przypisywa�y Bastardowi Rycerskiemu moce, czyni�ce z niego niemal b�stwo. Z tego powodu Srokaci byli tak�e znani jako wyznawcy kultu Bastarda. Te �mieszne twierdzenia mia�y w pewnym stopniu uzasadni� d��enia Srokatych do obalenia monarchii Przezornych i osadzenia na tronie kogo� spo�r�d siebie. W tym celu rozpocz�li oni przemy�ln� kampani� zmuszania ludzi obdarzonych Rozumieniem do przy��czania si� do nich pod gro�b� ujawnienia, �e ludzie ci w�adaj� zwierz�c� magi�. By� mo�e taka taktyka zosta�a podyktowana post�powaniem Kebala �elaznor�kiego, przyw�dcy Zawyspiarzy podczas wojny ze szkar�atnymi okr�tami, powiada si� bowiem, �e przyci�ga� on do siebie zwolennik�w nie dzi�ki charyzmie, lecz wi�za� ich strachem przed tym, co m�g�by uczyni� ich domom i rodzinom, gdyby nie dostosowali si� do jego plan�w. Srokaci post�powali w prosty spos�b. Rodziny ska�one Rozumieniem albo przyst�powa�y do ich sojuszu, albo by�y o praktykowanie Rozumienia publicznie oskar�ane, co prowadzi�o do egzekucji. Podobno Srokaci cz�sto rozpoczynali podst�pny atak na obrze�ach jakiej� pot�nej rodziny, ujawniaj�c najpierw s�ug� czy mniej zamo�nego kuzyna i przez ca�y czas daj�c jasno do zrozumienia, �e je�li senior niez�omnej familii nie spe�ni ich ��da�, to i jego spotka ostatecznie taki sam koniec. Nie jest to post�powanie ludzi, kt�rzy pragn� po�o�y� kres prze�ladowaniom swoich pobratymc�w. Jest to post�powanie bezwzgl�dnej frakcji, zdecydowanej zdoby� w�adz� przez podporz�dkowanie sobie ludzi w�asnego pokroju. Wio�larz �Spisek Srokatych� Zmieni�y si� stra�e. Dzwon i okrzyk stra�nika miejskiego ledwie przebi� si� przez odg�osy burzy, ale go us�ysza�em. Noc oficjalnie si� sko�czy�a, nadchodzi� ranek, a ja wci�� siedzia�em w domku Dziewanny, czekaj�c na Trafa. Wraz z ni� cieszy�em si� ciep�em jej przytulnego kominka. Jaki� czas temu wr�ci�a jej siostrzenica i zanim posz�a spa�, chwilk� z nami porozmawia�a. Sp�dzali�my z Dziewann� czas, dok�adaj�c drew do ognia i plotkuj�c o b�ahostkach. W domku wr�ki by�o ciep�o i mi�o, a jej towarzystwo przyjemne, i oczekiwanie na mojego ch�opca sta�o si� pretekstem do robienia, co mi si� podoba�o, czyli po prostu do spokojnego siedzenia. Rozmawiali�my z przerwami. Dziewanna zapyta�a, czy uda�o mi si� za�atwi� moje sprawy. Odpar�em, �e tylko towarzyszy�em mojemu panu. Nie chc�c, by zabrzmia�o to zbyt szorstko, doda�em, �e wielmo�ny pan Z�ocisty zdoby� kilka pi�r do swojej kolekcji, a potem opowiedzia�em o Mojejkarej. Wiedzia�em, �e wr�ki tak naprawd� nie interesuje m�j ko�, ale s�ucha�a z �yczliwo�ci�. S�owa przyjemnie wype�nia�y dziel�c� nas niewielk� przestrze�. W rzeczywisto�ci nasze interesy nie mia�y nic wsp�lnego z pi�rami i wi�za�y si� bardziej ze mn� ni� z wielmo�nym panem Z�ocistym. Wsp�lnie odbili�my ksi�cia Sumiennego z r�k Srokatych, kt�rzy najpierw si� z nim zaprzyja�nili, a potem go schwytali. Przywie�li�my go do Koziej Twierdzy tak, �e �aden z wysoko urodzonych dworzan niczego si� nie domy�li�. Dzisiejszego wieczoru arystokracja Kr�lestwa Sze�ciu Ksi�stw ucztowa�a i ta�czy�a, a jutro mia�a sformalizowa� zar�czyny ksi�cia Sumiennego z zawyspiarsk� narczesk� Elliani�. Pozornie nic si� nie zmieni�o. Niewiele os�b mia�o si� dowiedzie�, ile kosztowa�o nas z ksi�ciem bezbolesne przywr�cenie normalno�ci na zamku. Jego kotka, z kt�r� by� zwi�zany Rozumieniem, odda�a za niego �ycie. Ja straci�em wilka. Przez niemal dwadzie�cia lat �lepun by� moim drugim ja, opiekunem po�owy mojej duszy, a teraz odszed�. Spowodowa�o to w moim �yciu tak g��bok� zmian�, jak zgaszenie lampy w ciemnym pokoju. Nieobecno�� wilka wydawa�a si� dotykalna, by�a ci�arem, kt�ry musia�em d�wiga� opr�cz �a�oby. Noce by�y ciemniejsze. Nikt ju� nie czuwa� za moimi plecami. Mimo to wiedzia�em, �e b�d� �y�. Czasami ta �wiadomo�� wydawa�a si� najgorszym co mnie spotka�o. Powstrzyma�em si� przed ca�kowitym pogr��eniem w �alu nad sob�. Nie tylko ja kogo� straci�em. Chocia� ksi��� by� zwi�zany z kotk� kr�cej, wiedzia�em, �e on te� bardzo cierpi. Rozumienie tworzy mi�dzy cz�owiekiem i zwierz�ciem z�o�on� magiczn� wi�. Przerwanie jej nigdy nie jest �atwe. Niemniej jednak ch�opiec zapanowa� nad swoj� �a�ob� i dzielnie stwarza� pozory, �e wype�nia swe obowi�zki. Ja nie musia�em jutro wieczorem stawi� czo�a w�asnym zar�czynom. Od wczorajszego popo�udnia, kiedy wr�cili�my do Koziej Twierdzy, ksi��� natychmiast zosta� wci�gni�ty w wir swoich codziennych zaj��. Zesz�ego wieczoru bra� udzia� w uroczysto�ciach powitalnych przysz�ej ma��onki. Dzisiaj b�dzie musia� u�miecha� si� i uczestniczy� w biesiadzie, prowadzi� rozmowy, przyjmowa� �yczenia, ta�czy� i sprawia� wra�enie zadowolonego z tego, co zgotowa� mu los i matka. Pomy�la�em o jaskrawym �wietle, piskliwej muzyce, �miechu oraz g�o�nych rozmowach i pokr�ci�em g�ow�, pe�en wsp�czucia dla Sumiennego. � O czym my�lisz, �e tak kr�cisz g�ow�, Tomie Borsuczow�osy? Moje rozmy�lania przerwa� g�os Dziewanny; u�wiadomi�em sobie, �e milcz� ju� do�� d�ugo. Odetchn��em g��boko i znalaz�em nieszkodliwe k�amstwo. � Burza nie chce jako� ucichn��, prawda? �a�owa�em tych, kt�rzy musz� tej nocy by� poza domem. Jakie to szcz�cie, �e nie jestem jednym z nich. � No tak. Dodam do tego, �e jestem ci wdzi�czna za towarzystwo � powiedzia�a z u�miechem wr�ka. � A ja tobie � mrukn��em niezr�cznie. Spokojne sp�dzanie nocy w towarzystwie mi�ej kobiety by�o dla mnie nowym do�wiadczeniem. Jej kot mrucza� na moich kolanach, a sama Dziewanna robi�a co� na drutach. Przytulne ciep�o ognia odbija�o si� w kasztanowych pasmach jej kr�conych w�os�w i piegach porozrzucanych na przedramionach. Twarz te� mia�a piegowat�, bynajmniej nie pi�kn�, ale spokojn� i sympatyczn�. Tego wieczoru rozmawiali�my o wszystkim, pocz�wszy od zi�, z kt�rych zrobi�a herbat�, i tego, jak drewno wyrzucone przez morze pali si� czasami kolorowym ogniem, a sko�czywszy na nas. Odkry�em, �e Dziewanna jest o jakie� sze�� lat m�odsza ode mnie, a ona wyrazi�a zdumienie, kiedy stwierdzi�em, �e mam jakoby czterdzie�ci dwa lata. Doda�em ich sobie siedem; starszy wiek stanowi� cz�� mojej roli Toma Borsuczow�osego. Sprawi�o mi przyjemno�� wyznanie wr�ki, �e widzia�a we mnie raczej swego r�wie�nika. �adne z nas nie przywi�zywa�o jednak wagi do wypowiadanych s��w. Kiedy tak siedzieli�my przy kominku i cicho rozmawiali�my, po��czy�o nas interesuj�ce, lekkie napi�cie, niczym wibruj�ca struna. Zanim uda�em si� na wypraw� ze Z�ocistym, sp�dzi�em z Dziewann� jedno popo�udnie. Poca�owa�a mnie wtedy. Nie towarzyszy�y temu �adne s�owa, �adne zapewnienia o mi�o�ci czy komplementy. By� tylko ten jeden poca�unek, przerwany powrotem jej siostrzenicy z targu. Teraz �adne z nas nie bardzo wiedzia�o, jak wr�ci� do chwili, w kt�rej by�a mo�liwa taka intymno��. Co prawda nie by�em pewien, czy chc� to powt�rzy�. Nie by�em got�w na drugi poca�unek, nie m�wi�c ju� o tym, do czego m�g�by on doprowadzi�. Mia�em na to zbyt obola�e serce. Chcia�em jednak siedzie� przy jej kominku. Brzmi to jak sprzeczno�� sama w sobie i mo�e ni� by�o. Nie pragn��em nieuniknionych komplikacji, do kt�rych doprowadzi�yby pieszczoty, lecz poni�s�szy tak� strat� w Rozumieniu, czerpa�em z towarzystwa tej kobiety pociech�. Nie przyszed�em tu jednak dla Dziewanny. Chcia�em si� zobaczy� z Trafem, moim przybranym synem. Przyby� niedawno do miasta le��cego u st�p Koziej Twierdzy i zatrzyma� si� u wr�ki. Chcia�em sprawdzi�, czy dobrze mu si� terminuje u stolarza D�bka. Musia�em mu te� powiedzie� o �mierci �lepuna, cho� bardzo si� tego ba�em. Wilk wychowa� ch�opaka w takim samym stopniu, jak ja. Krzywi�c si� na sam� my�l o przekazaniu tej wie�ci, mia�em jednak nadziej�, �e, tak jak m�wi� B�azen, zmniejszy to nieco ci�ar mojego smutku. Z Trafem mog�em dzieli� �a�ob�, bez wzgl�du na to, jak bardzo to by�o samolubne. Przez ostatnie siedem lat Traf nale�a� do mnie. Razem �yli�my i przebywali�my w towarzystwie wilka. Je�li nadal nale�a�em do kogo� lub do czego�, to do mojego ch�opca. Bardzo chcia�em to poczu�. � Jeszcze herbaty? � zapyta�a Dziewanna. Nie chcia�em wi�cej herbaty. Wypili�my ju� trzy dzbanki i dwa razy odwiedzi�em wyg�dk�. Mimo to wr�ka proponowa�a mi ten nap�j na znak, �e mog� jeszcze zosta�, bez wzgl�du na p�n� � albo wczesn� � godzin�. Poprosi�em wi�c o kolejn� porcj� i Dziewanna od�o�y�a rob�tk�, by powt�rzy� rytua� nape�niania czajnika �wie�� wod� z beczu�ki i zawieszania go na haku nad ogniem. Na zewn�trz wichura szarpa�a i �omota�a okiennicami w nowym przyp�ywie w�ciek�o�ci. A potem to nie by�a ju� wichura, tylko stukaj�cy do drzwi Traf. � Dziewanna? � zawo�a� niepewnym g�osem. � Nie �pisz jeszcze? � Nie �pi� � odpar�a i odwr�ci�a si� od czajnika. � Na twoje szcz�cie, bo inaczej ty spa�by� w szopie z kucem. Ju� otwieram. Unios�a skobel, a ja wsta�em, delikatnie zrzucaj�c kota z kolan. �Imbecyl. Kotu by�o wygodnie�. Koper obruszy� si�, zeskakuj�c na pod�og�, ale by� zbyt ot�pia�y od ciep�a, by przy�o�y� si� do protestu. Wskoczy� tylko na krzes�o Dziewanny i zwin�� si� tam, nie racz�c nawet na mnie spojrze�. Kiedy Traf pchn�� drzwi, razem z nim do chatki wpad�a wichura. Podmuch wiatru wp�dzi� do pokoju krople deszczu. � Ale� pogoda. Wsad� ko�ek na miejsce, ch�opcze � skarci�a Trafa wr�ka. Pos�usznie zamkn�� za sob� drzwi i zaryglowa� je, a potem stan�� przed nimi, ociekaj�c wod�. � Na dworze szaleje burza � stwierdzi� z b�ogim pijackim u�miechem, ale oczy roz�wietla�o mu co� wi�cej ni� wino. B�yszcza�o w nich zadurzenie tak wyra�ne, jak krople deszczu sp�ywaj�ce mu z prostych w�os�w na twarz. Dopiero po kilku chwilach Traf zorientowa� si�, �e jestem w pokoju i go obserwuj�. � Tom! Wreszcie wr�ci�e�! � zawo�a� w ko�cu, rozpo�cieraj�c ramiona z pijack� �ywio�owo�ci�, a ja ze �miechem u�ciska�em mojego mokrego ch�opaka. � Nie zalej Dziewannie ca�ej pod�ogi! � zbeszta�em go. � Nie, nie powinienem tego robi�. No tak. No to nie zalej� � oznajmi� i �ci�gn�� przemoczony p�aszcz. Powiesi� go na ko�ku przy drzwiach i zdj�� we�nian� czapeczk�, by te� obciek�a z wody. Usi�owa� zdj�� buty na stoj�co, ale straci� r�wnowag�, wi�c usiad� na pod�odze i tam doko�czy� dzie�a. Odchyli� si� i ustawi� buty przy drzwiach pod p�aszczem, po czym wyprostowa� si� z b�ogim u�miechem. � Pozna�em dziewczyn�, Tomie. � Naprawd�? S�dz�c po zapachu, my�la�em, �e pozna�e� butelk�. � O, tak � przyzna� bez �enady. � To te�. Ale wiesz, musieli�my wypi� zdrowie ksi�cia. I jego przysz�ej. I za szcz�liwe ma��e�stwo. I za du�o dzieci. No i za takie samo szcz�cie dla nas. � U�miechn�� si� do mnie g�upkowato. � M�wi, �e mnie kocha. Podobaj� si� jej moje oczy. � To dobrze. Ile razy w �yciu Trafa ludzie patrzyli na jego odmienne oczy, jedno piwne, a drugie niebieskie, i czynili znak przeciwko z�u? Poznanie dziewczyny, kt�ra uzna�a je za atrakcyjne, musia�o by� balsamem na dusz� ch�opaka. I nagle u�wiadomi�em sobie, �e nie pora obci��a� go teraz moimi smutkami. Odezwa�em si� �agodnie, lecz stanowczo: � Chyba powiniene� si� po�o�y�, synu. Przecie� tw�j mistrz b�dzie ci� rano oczekiwa� u siebie. Wygl�da�, jakbym go zdzieli� ryb�. U�miech znikn�� mu z twarzy. � Ojej. To prawda. B�dzie na mnie czeka�. Stary D�bek wymaga, by jego terminatorzy przychodzili do pracowni przed czeladnikami, a czeladnicy pracowali ju� w najlepsze, kiedy sam si� w niej pojawia. � Zebra� si� w sobie i powoli wsta�. � Tomie, terminowanie u niego wcale nie spe�nia moich oczekiwa�. Zamiatam, nosz� deski i obracam susz�ce si� drewno. Ostrz� narz�dzia, czyszcz� narz�dzia i nacieram narz�dzia oliw�. Potem zn�w zamiatam. Wcieram olej w uko�czone przez czeladnik�w sprz�ty. A przez te wszystkie dni ani razu nie trzyma�em w r�ku narz�dzia po to, by co� nim zrobi�. Ca�y czas s�ysz� tylko �Patrz, jak to si� robi, ch�opcze� albo �Powt�rz, co ci w�a�nie powiedzia�em� i �Nie o to prosi�em. Odnie� to na stos drewna i przynie� mi drobnoziarnist� wi�ni�. I wiesz co? Oni mnie przezywaj�. Wie�niakiem i t�pakiem. � D�bek przezywa wszystkich swoich terminator�w, Trafie. � �agodny g�os Dziewanny uspokaja� i pociesza�, ale i tak dziwnie by�o mie� trzeciego uczestnika naszej rozmowy. � Ca�e miasto o tym wie. Jeden z czeladnik�w przej�� nawet swoje przezwisko, kiedy otworzy� w�asny warsztat. Teraz za st� Prostaka p�aci si� spore pieni�dze. Dziewanna wr�ci�a ju� do swego krzes�a i rob�tki, ale nie usiad�a � jej miejsce wci�� zajmowa� kot. Usi�owa�em nie okaza�, jak bardzo zmartwi�y mnie s�owa Trafa. Spodziewa�em si� us�ysze�, �e uwielbia swoje zaj�cie i jest mi wdzi�czny, �e uda�o mi si� umie�ci� go u D�bka. Wierzy�em, �e jego terminowanie oka�e si� jedyn� rzecz�, kt�ra si� powiod�a. � No c�. Uprzedza�em ci�, �e b�dziesz musia� ci�ko pracowa� � zacz��em. � I by�em na to gotowy, Tomie, naprawd�. Jestem got�w przez ca�y dzie� ci�� drewno, dopasowywa� je i kszta�towa�. Nie spodziewa�em si� jednak �miertelnej nudy. Zamiatanie, polerowanie i przynoszenie r�nych rzeczy... Je�li chodzi o nauk�, to r�wnie dobrze m�g�bym zosta� w domu. Niewiele rzeczy k�uje tak dotkliwie, jak bezmy�lne s�owa z ust m�odzie�ca. Jego pogarda dla naszego dawnego �ycia, wyra�ona tak jasno, odj�a mi mow�. Popatrzy� na mnie oskar�ycielsko. � A gdzie ty by�e� i dlaczego znikn��e� na tak d�ugo? Nie wiedzia�e�, �e ci� potrzebuj�? � Spojrza� na mnie spod przymru�onych powiek. � Co zrobi�e� z w�osami? � Obci��em je � odpar�em. Przeci�gn��em z zak�opotaniem d�oni� po skr�conych w �a�obie kosmykach. Nagle nie chcia�em powiedzie� nic wi�cej. Wiedzia�em, �e to tylko ch�opak, kt�ry widzi we wszystkim najpierw to, co dotyczy bezpo�rednio jego samego. Niestety, ju� sama lakoniczno�� mojego wyja�nienia powiedzia�a mu, �e nie us�ysza� ode mnie wszystkiego. Powi�d� wzrokiem po mojej twarzy. � Co si� sta�o? � zapyta� ostro. Zaczerpn��em tchu. Nic ju� nie da si� zrobi�. � �lepun nie �yje � powiedzia�em cicho. � Ale... to moja wina? On uciek� ode mnie, ale si� nim opiekowa�em, przysi�gam, �e si� nim opiekowa�em. Dziewanna mo�e ci powiedzie�... � To nie twoja wina. Poszed� za mn� i mnie znalaz�. By�em przy nim, kiedy umiera�. To nie przez ciebie, Trafie. Po prostu si� zestarza�. Nadszed� jego czas i �lepun odszed� ode mnie. Wbrew wszelkim wysi�kom s�owa wi�z�y mi w gardle. Ulga, kt�ra pojawi�a si� na twarzy ch�opca, wbi�a mi si� w serce kolejn� strza��. Czy poczucie, �e w niczym nie zawini� �mierci wilka, by�o dla niego wa�niejsze od tego, �e �lepun nie �yje? Zrozumia�em go jednak, kiedy powiedzia�: � Nie mog� uwierzy�, �e go nie ma. To by�a prawda. Dopiero za dzie�, a mo�e kilka dni, u�wiadomi sobie, �e stary wilk ju� si� nie pojawi. �lepun ju� nigdy nie rozci�gnie si� obok niego przy kominku, nigdy ju� nie szturchnie go �bem, by Traf podrapa� go za uszami, nigdy ju� nie ruszy u jego boku na polowanie na kr�liki. Do oczu nap�yn�y mi �zy. � Wszystko b�dzie dobrze. Tylko troch� to potrwa � zapewni�em go zduszonym g�osem. � Miejmy nadziej� � odpowiedzia� ponuro. � Id� do ��ka. Jeszcze zd��ysz si� przespa� par� godzin. � Tak � zgodzi� si�. � Chyba powinienem si� po�o�y�. � Post�pi� krok w moj� stron�. � Tak mi przykro, Tomie � powiedzia� i jego niezr�czny u�cisk prawie zniwelowa� z�e wra�enie, jakie zrobi�y na mnie jego wcze�niejsze s�owa. Podni�s� na mnie wzrok i zapyta� z powag�: � Przyjdziesz jutro wieczorem, prawda? Musz� z tob� porozmawia�. To bardzo wa�ne. � Przyjd�. Je�li Dziewanna nie b�dzie mia�a nic przeciwko temu. Wypuszczaj�c Trafa z obj��, spojrza�em ponad jego ramieniem na wr�k�. � Dziewanna nie b�dzie mia�a przeciwko temu nic a nic � zapewni�a mnie; mia�em nadziej�, �e tylko ja s�ysz� w jej g�osie dodatkow� ciep�� nut�. � Dobrze, zatem do wieczora. Kiedy b�dziesz trze�wy. A teraz do ��ka, ch�opcze. Zmierzwi�em mu wilgotne w�osy i us�ysza�em wymruczane w odpowiedzi �Dobranoc�. Traf poszed� do swojej sypialni, a ja nagle znalaz�em si� sam na sam z Dziewann�. Na kominku zapad�a si� k�oda i przez chwil� jedynym d�wi�kiem rozlegaj�cym si� w pokoju by� syk iskier. � No tak. Musz� i��. Dzi�kuj�, �e pozwoli�a� mi tu zaczeka� na Trafa. Dziewanna po raz kolejny od�o�y�a rob�tk�. � Bardzo prosz�, Tomie Borsuczow�osy. M�j p�aszcz wisia� na ko�ku przy drzwiach. Zdj��em go i okr�ci�em sobie nim ramiona. Wr�ka unios�a r�ce, by mi go zapi��. Nasun�a mi kaptur na podci�te w�osy i z u�miechem poci�gn�a za brzegi kaptura, przyci�gaj�c moj� twarz do swojej. � Dobranoc � powiedzia�a bez tchu. Unios�a podbr�dek. Po�o�y�em d�onie na jej ramionach i poca�owa�em j�. Chcia�em to zrobi�, a jednak dziwi�em si�, �e sobie na to pozwoli�em. Przecie� taka wymiana poca�unk�w mog�a doprowadzi� tylko do komplikacji i k�opot�w. Czy wyczu�a moje obawy? Kiedy oderwa�em wargi od jej ust, potrz�sn�a lekko g�ow� i chwyci�a mnie za r�k�. � Za du�o si� martwisz, Tomie Borsuczow�osy. � Unios�a moj� d�o� i z�o�y�a na jej wewn�trznej stronie ciep�y poca�unek. � Niekt�re rzeczy s� o wiele mniej skomplikowane, ni� s�dzisz. Poczu�em si� niezr�cznie, ale wykrztusi�em: � By�oby cudownie, gdyby to by�a prawda. � Jaki dworny j�zyk. � Jej s�owa ogrza�y moje serce, ale po chwili doda�a: � Ale �agodna mowa nie uchroni Trafa przed ugrz�ni�ciem na mieli�nie. Nied�ugo b�dziesz musia� wzi�� tego m�odego cz�owieka w ryzy. Trzeba mu na�o�y� pewne ograniczenia, bo inaczej miasto zagarnie go dla siebie. Nie by�by pierwszym porz�dnym ch�opcem ze wsi, kt�ry stoczy� si� w mie�cie. � Chyba znam mojego w�asnego syna � powiedzia�em nieco cierpko. � Mo�e znasz ch�opca. Ja si� boj� o m�odego m�czyzn�. � O�mieli�a si� roze�mia� z mojego marsa i dorzuci�a: � Zachowaj to spojrzenie dla Trafa. Dobrej nocy, Tomie. Do jutra. � Dobrej nocy, Dziewanno. Wypu�ci�a mnie, a potem stan�a w drzwiach i odprowadza�a mnie wzrokiem. Obejrza�em si� na ni�, na posta� rysuj�c� si� w plamy ciep�ego, ��tego �wiat�a. Wiatr szarpa� jej kr�conymi w�osami. Zamacha�a do mnie, wi�c jej odmachn��em, a wtedy zamkn�a drzwi. Westchn��em i mocniej otuli�em si� p�aszczem. Najwi�kszy deszcz ju� przeszed� i burza uspokoi�a si� do podmuch�w wiatru, czaj�cych si� na rogach ulic, ale przedtem poigra�a sobie z dekoracj� miasta. Porywisty wicher zrzuci� girlandy na ulice, gdzie miota�y si� w�owymi ruchami, i poszarpa� na strz�py proporce. Zwykle w uchwytach przy drzwiach tawern p�on�y pochodnie, wskazuj�ce klientom drog�, ale o tej porze albo si� wypali�y, albo zosta�y zdj�te. Wi�kszo�� tawern i zajazd�w zamkn�a na noc swoje podwoje. Wszyscy porz�dni ludzie oraz wi�kszo�� nieporz�dnych od dawna le�eli w ��kach. Szed�em �piesznie zimnymi, ciemnymi ulicami, polegaj�c bardziej na wyczuciu kierunku ni� na wzroku. Kiedy wydostan� si� z przytulonego do ska�y miasta i zaczn� wspina� kr�t� drog� przez las do Koziej Twierdzy, zrobi si� jeszcze ciemniej, ale t� drog� zna�em od dzieci�stwa. Stopy same zaprowadz� mnie do domu. Kiedy wychodzi�em spomi�dzy ostatnich rozrzuconych dom�w miasta, u�wiadomi�em sobie, �e id� za mn� jacy� ludzie. Wiedzia�em, �e mnie �ledz�, a nie tylko pod��aj� t� sam� drog�, bo kiedy zwolni�em, oni zrobili to samo. Najwyra�niej nie zamierzali mnie dogoni�, dop�ki nie wyjd� z miasta. To nie �wiadczy�o dobrze o ich intencjach. Moje wiejskie nawyki obr�ci�y si� przeciwko mnie, bo wyszed�em z zamku bez broni. Mia�em za pasem n�, jaki przydaje si� ka�demu m�czy�nie dziesi�tki razy dziennie, ale nic wi�kszego. M�j nie�adny, zwyczajny miecz schowany w sfatygowanej pochwie wisia� na �cianie w moim pokoiku. Powiedzia�em sobie, �e prawdopodobnie s� to tylko zwykli rabusie, szukaj�cy �atwego �upu. Zapewne my�leli, �e jestem pijany i nie�wiadom ich obecno�ci. Gdy tylko stawi� im czo�o, uciekn�. W�t�a to by�a pociecha. Wcale nie chcia�em walczy�. Mia�em dosy� wszelkich konflikt�w i by�em zm�czony zachowywaniem czujno�ci. W�tpi�em, by ich to obchodzi�o, zatrzyma�em si� wi�c i odwr�ci�em na ciemnej drodze, by stan�� twarz� w twarz z napastnikami. Doby�em no�a, stan��em w rozkroku i czeka�em. Za mn� cisz� m�ci� jedynie szum wiatru w drzewach tworz�cych sklepienie nad drog�. Po chwili us�ysza�em fale rozbijaj�ce si� o dalekie urwiska. Nas�uchiwa�em szelestu krzak�w roztr�canych przez ludzi czy szurania krok�w na drodze, ale nic nie us�ysza�em. Straci�em cierpliwo��. � Wy�a�cie! � rykn��em w noc. � Niewiele mo�ecie mi zabra� opr�cz no�a, ale nie dostaniecie go trzonkiem do przodu. Miejmy to ju� za sob�! Po tych s�owach nast�pi�a cisza i moje wykrzykiwanie w ciemno�� nagle wyda�o mi si� g�upie. Kiedy niemal uzna�em, �e wyobrazi�em sobie tych prze�ladowc�w, co� przebieg�o mi przez stop�. By�o to jakie� drobne, zwinne i szybkie zwierz�tko; szczur, �asica albo mo�e nawet wiewi�rka, ale oswojona, bo uszczypn�a mnie w nog�. Zdenerwowa�em si� i odskoczy�em. Z prawej strony dobieg� mnie st�umiony �miech. Kiedy odwraca�em si� w jego kierunku, usi�uj�c dojrze� co� w ciemnym lesie, z lewej, z do�� bliska, rozleg� si� g�os: � Gdzie tw�j wilk, Tomie Borsuczow�osy? W tych s�owach d�wi�cza�a drwina i wyzwanie. Us�ysza�em za plecami zgrzytanie pazur�w na �wirze; to mog�o by� jakie� du�e zwierz�, mo�e pies, ale kiedy si� odwr�ci�em, wtopi�o si� ju� w mrok. Znowu si� odwr�ci�em do wt�ru cichego �miechu. Co najmniej trzech m�czyzn, pomy�la�em, i dwoje zwierz�t zwi�zanych Rozumieniem. Stara�em si� my�le� tylko o czekaj�cej mnie walce i niczym poza ni�. Nad pe�nym znaczeniem tego spotkania zastanowi� si� p�niej. Oddycha�em powoli, g��boko, i czeka�em. Otworzy�em zmys�y ca�kowicie na noc, odpychaj�c od siebie nag�� t�sknot� nie tylko za ostrzejszym postrzeganiem otoczenia przez �lepuna, ale te� za dodaj�c� otuchy �wiadomo�ci�, �e strze�e mnie m�j wilk. Tym razem us�ysza�em chrobot �ap zbli�aj�cego si� mniejszego zwierz�cia. Wyrzuci�em nog� w jego stron�, gwa�towniej ni� zamierza�em, ale tylko je musn��em. Znikn�o. � Zabij� je! � rzuci�em w zaczajon� noc, ale moja gro�ba spotka�a si� jedynie z szyderczym �miechem. A potem narobi�em sobie wstydu w�ciek�ym krzykiem: � Czego ode mnie chcecie?! Zostawcie mnie w spokoju! Echa tego dziecinnego pytania i pro�by ulecia�y z wiatrem. Straszna cisza, jaka potem zapad�a, stanowi�a cie� mojej samotno�ci. � Gdzie tw�j wilk, Tomie Borsuczow�osy?! � zawo�a� kto� w ciemno�ci i tym razem by� to g�os kobiety, rozedrgany od t�umionego �miechu. � T�sknisz za nim, odszczepie�cze? Strach, kt�ry p�yn�� w moich �y�ach razem z krwi�, zmieni� si� nagle w lodowat� w�ciek�o��. Nie rusz� si� st�d, dop�ki ich wszystkich nie zabij� i nie zostawi� na drodze ich dymi�cych wn�trzno�ci. Moja pi�� zaci�ni�ta na trzonku no�a nagle rozlu�ni�a si� i ogarn�a mnie fala spokoju. Czeka�em na nich nieruchomy, opanowany. Zaatakuj� mnie nagle ze wszystkich kierunk�w, zwierz�ta przy ziemi, a ludzie wy�ej, broni�. Mia�em tylko n�. B�d� musia� zaczeka�, a� si� zbli��. Gdybym zacz�� ucieka�, dopadliby mnie z ty�u. Lepiej zaczeka� i zmusi� ich, by wyszli na mnie. Wtedy ich zabij�, zabij� wszystkich. Naprawd� nie wiem, jak d�ugo tam sta�em. Takie napi�cie mo�e sprawi�, �e czas staje w miejscu albo mknie wichrem. Odezwa� si� jaki� ptak, odpowiedzia� mu drugi, a ja wci�� czeka�em. Kiedy nocne niebo zacz�o ja�nie�, odetchn��em g��biej. Rozejrza�em si� uwa�nie dooko�a, zapuszczaj�c wzrok mi�dzy drzewa, ale niczego nie zobaczy�em. Porusza�y si� jedynie jakie� ptaszki, polatuj�ce wysoko w ga��ziach drzew, i spadaj�ce srebrem, potr�cone przez nie krople deszczu. Moi prze�ladowcy znikn�li. Zwierz�tko, kt�re mnie uk�si�o, nie zostawi�o �adnych �lad�w na wilgotnych kamieniach drogi. To wi�ksze, kt�re przesz�o za mn�, postawi�o �ap� w b�ocie na skraju drogi. Ma�y pies. I to wszystko. Odwr�ci�em si� i podj��em w�dr�wk� do zamku. Po kilku krokach zacz��em dr�e�, ale nie ze strachu � to opuszcza�o mnie napi�cie, a na jego miejscu pojawi�a si� w�ciek�o��. Czego chcieli? Przestraszy� mnie. U�wiadomi� mi swoj� obecno��, da� mi do zrozumienia, �e wiedz�, kim jestem i gdzie mieszkam. No to im si� uda�o, i nie tylko to. Zmusi�em si� do uporz�dkowania my�li i spr�bowa�em ch�odno oceni� zagro�enie, jakie stanowili. Rozci�gn��em je te� na innych. Czy wiedz� o Dziewannie? Czy szli za mn� od jej drzwi, a je�li tak, to czy wiedz� te� o moim ch�opcu? Przekl��em w�asn� g�upot� i lekkomy�lno��. Jak mog�em sobie wyobra�a�, �e Srokaci dadz� mi spok�j? Wiedzieli, �e pan Z�ocisty przyby� z Koziej Twierdzy i �e jego s�u��cy, Tom Borsuczow�osy, jest obdarzony Rozumieniem. Wiedzieli, �e Tom odr�ba� Chwalebnemu r�k� i odebra� im ksi���cego zak�adnika. B�d� chcieli zemsty. Mogliby jej z �atwo�ci� dokona� przez wywieszenie jednego ze swoich zwoj�w, w kt�rym ujawniliby, �e uprawiam Rozumienie, pogardzan� zwierz�c� magi�. Zosta�bym za to powieszony, po�wiartowany i spalony. Czy s�dzi�em, �e ukryj� si� przed nimi w Koziej Twierdzy albo w mie�cie? Powinienem by� wiedzie�, �e stanie si� co� takiego. Wr�ciwszy na dw�r, do jego intryg i polityki, wystawi�em si� na wszystkie spiski i knowania zwi�zane z w�adz�. Przyzna�em z gorycz�, �e wiedzia�em, �e tak b�dzie. Przez jakie� pi�tna�cie lat trzyma�em si� dzi�ki tej wiedzy z dala od Koziej Twierdzy. Zwabi� mnie do niej tylko Cier� i jego pro�ba o pomoc w odbiciu ksi�cia Sumiennego. Teraz czu�em dotyk zimnej rzeczywisto�ci. Mia�em przed sob� jedynie dwie drogi post�powania: albo przeci�� wszelkie wi�zy i uciec, jak kiedy�, albo rzuci� si� ca�ym sob� w wir intryg, jaki zawsze stanowi� dw�r Przezornych. Gdybym zosta�, musia�bym zn�w zacz�� my�le� jak skrytob�jca, zawsze �wiadom ryzyka i gro��cych mi niebezpiecze�stw oraz tego, jaki maj� one wp�yw na otaczaj�cych mnie ludzi. A potem wepchn��em my�li na �cie�k� maj�c� wi�cej wsp�lnego z prawd�. Skrytob�jc� b�d� musia� znowu by�, a nie tylko my�le� jak on. Kiedy napotkam ludzi zagra�aj�cych mojemu ksi�ciu albo mnie, b�d� musia� by� got�w ich zabi�. Nie da si� bowiem unikn�� naszego zwi�zku: ci, kt�rzy chcieli rozdra�ni� Toma Borsuczow�osego szyderstwami z jego Rozumienia i �mierci wilka, wiedzieli, �e ich pogardzan� zwierz�c� magi� dysponuje te� ksi��� Sumienny. To by� ich �rodek nacisku na ksi�cia, argument, kt�rym pos�u�� si� nie tylko po to, by zako�czy� prze�ladowania ludzi obdarzonych Rozumieniem, ale te� po to, by zyska� w�adz� dla siebie. Wcale mi nie pomaga�a �wiadomo��, �e cz�ciowo opowiadam si� po ich stronie. Sam wiele wycierpia�em przez to, �e by�em ska�ony Rozumieniem. Nie chcia�em patrze�, jak inni uginaj� si� pod tym ci�arem. Gdyby nie stanowili takiego zagro�enia dla mojego ksi�cia, by� mo�e przysta�bym do nich. W�ciek�e tempo marszu zaprowadzi�o mnie do bramy Koziej Twierdzy. Znajdowa�a si� przy niej wartownia, z kt�rej dochodzi�y m�skie g�osy i brz�k naczy� sto�owych. Jeden z �o�nierzy, m�odzieniec mo�e dwudziestoletni, rozpar� si� w drzwiach z chlebem i serem w jednej r�ce, a kuflem piwa w drugiej. Zerkn�� na mnie i maj�c pe�ne usta, kiwni�ciem g�owy przepu�ci� mnie przez bram�. Zatrzyma�em si�, czuj�c, jak po ciele rozlewa mi si� niczym trucizna fala gniewu. � Wiesz, kim jestem? � spyta�em go wojowniczo. Wzdrygn�� si� i przyjrza� mi si� uwa�niej. Najwyra�niej ba� si�, �e urazi� jakiego� drobnego szlachcica, ale rzut oka na moje ubranie uspokoi� go. � Jeste� s�u��cym z twierdzy, prawda? � Czyim s�u��cym? � zapyta�em. To g�upota w taki spos�b zwraca� na siebie uwag�, ale nie potrafi�em si� powstrzyma�. Czy zesz�ej nocy przeszli t�dy jacy� inni ludzie, czy s� teraz w twierdzy? Czy jaki� nieuwa�ny stra�nik wpu�ci� tu ludzi chc�cych zabi� ksi�cia? Wydawa�o si� to bardzo mo�liwe. � No... nie wiem! � wyrzuci� z siebie ch�opak. Wyprostowa� si�, ale i tak musia� patrze� w g�r�, by zgromi� mnie wzrokiem. � Sk�d mam to wiedzie�? Co mnie to obchodzi? � Poniewa� strze�esz g��wnego wej�cia do Koziej Twierdzy, ty przekl�ty g�upcze. Twoja kr�lowa i tw�j ksi��� zawierzyli twojej czujno�ci i temu, �e nie wpu�cisz tu ich wrog�w. Po to tu jeste�. Tak? � No... tak. � Ch�opak potrz�sn�� gniewnie g�ow� i odwr�ci� si� nagle do drzwi wartowni. � Sokole! Mo�esz tu przyj��? Sok� by� m�czyzn� od niego wy�szym i starszym. Porusza� si� jak szermierz, a jego oczy b�yszcza�y nad siw� brod�. Oceni�y zagro�enie, jakie przedstawia�em, i wzrok stra�nika ze�lizn�� si� po mnie oboj�tnie. � O co chodzi? � zapyta� nas obu. W jego g�osie brzmia�o nie ostrze�enie, lecz pewno��, �e poradzi sobie z ka�dym z nas tak, jak na to zas�ugujemy. Stra�nik machn�� kuflem w moj� stron�. � Z�o�ci si�, bo nie wiem, komu s�u�y. � Co? � Jestem s�u��cym wielmo�nego pana Z�ocistego � wyja�ni�em. � Niepokoi mnie, �e wartownicy pilnuj�cy tej bramy tylko obserwuj� ludzi wchodz�cych do twierdzy i z niej wychodz�cych. Ja to robi� ju� od jakich� dw�ch tygodni i ani razu nikt mnie nie okrzykn��. Nie wydaje mi si� to w�a�ciwe. Kiedy odwiedzi�em to miejsce przed dwudziestu laty, wartownicy pe�ni�cy tu s�u�b� traktowali swoje zadanie powa�nie. Kiedy�... � Kiedy� istnia�a taka potrzeba � przerwa� mi Sok�. � Podczas wojny ze szkar�atnymi okr�tami. Teraz mamy pok�j, cz�owieku, a do twierdzy i miasta przyjecha�o na zar�czyny ksi�cia pe�no Zawyspiarzy i szlachty z innych ksi�stw. Chyba nie s�dzisz, �e wszystkich znamy. Prze�kn��em �lin�, �a�uj�c, �e w og�le si� odezwa�em, ale postanowi�em doprowadzi� rzecz do ko�ca. � Wystarczy jeden b��d, by nad naszym ksi�ciem zawis�o niebezpiecze�stwo. � Albo jeden b��d, by obrazi� jakiego� zawyspiarskiego wielmo��. Ja wykonuj� rozkazy kr�lowej Ketriken, a ona powiedzia�a, �e mamy by� serdeczni i go�cinni. Nie podejrzliwi czy nieprzyjemni. Chocia� wobec ciebie m�g�bym zrobi� wyj�tek. U�miech, jakim mnie obdarzy�, z�agodzi� nieco te s�owa, ale by�o jasne, �e nie w smak mu krytyka jego post�powania. Sk�oni�em przed nim g�ow�. �le si� do tego zabra�em. Powinienem zainteresowa� t� spraw� Ciernia i zobaczy�, czy mo�e jemu uda si� postawi� ich w stan wi�kszej czujno�ci. � Rozumiem � powiedzia�em pojednawczo. � No tak. Tylko si� zastanawia�em. � No to jak nast�pnym razem b�dziesz st�d wyje�d�a� na tej swojej karej klaczy, pami�taj, �e nie trzeba wiele m�wi�, by wiele wiedzie�. Ja te� si� nad czym� zastanawiam. Jak si� nazywasz? � Tom Borsuczow�osy, s�u��cy wielmo�nego pana Z�ocistego. � Ach tak. Jego s�u��cy. � U�miechn�� si� porozumiewawczo. � Oraz jego osobisty obro�ca? Tak, s�ysza�em co� o tym. I o innych rzeczach te�. Nie jeste� cz�owiekiem, jakiego spodziewa�bym si� u jego boku. � Spojrza� na mnie dziwnie. Czu�em, �e powinienem jako� na to zareagowa�, ale pow�ci�gn��em j�zyk, nie wiedz�c, do czego pije Sok�. Po chwili wzruszy� ramionami. � No c�. Cudzoziemiec zawsze b�dzie my�la�, �e mieszkaj�c w Koziej Twierdzy, musi mie� osobistego stra�nika. No dobrze, id� ju�, Tomie Borsuczow�osy. Teraz ju� ci� znamy i mam nadziej�, �e odt�d b�dziesz spa� spokojniej. Tak wi�c wpu�cili mnie do zamku. Oddala�em si� od nich z poczuciem za�enowania i niezadowolenia. Postanowi�em porozmawia� z Ketrikien i przekona� j�, �e Srokaci wci�� stanowi� realne zagro�enie dla Sumiennego. W�tpi�em jednak, czy w najbli�szych dniach kr�lowa znajdzie dla mnie cho�by chwil� czasu. Tego wieczoru mia�y si� odby� zar�czyny. Kr�lowa b�dzie my�la�a tylko o negocjacjach z Zawyspiarzami. W kuchni wrza�o. Pokoj�wki i paziowie przygotowywali ca�e szeregi dzbank�w z herbat� i waz z owsiank�. Unosz�ce si� z nich zapachy obudzi�y we mnie g��d, zatrzyma�em si� wi�c, by przygotowa� tac� ze �niadaniem dla pana Z�ocistego. Na�o�y�em na p�misek w�dzon� szynk� i �wie�e bu�eczki, a obok postawi�em garnczek z mas�em i konfitury z truskawek. Z kosza z gruszkami zerwanymi w zamkowym sadzie wybra�em kilka twardych owoc�w. Gdy wychodzi�em z kuchni, pozdrowi�a mnie ogrodniczka z p�askim koszem kwiat�w w r�ku. � Jeste� s�u��cym pana Z�ocistego? � zapyta�a, a kiedy kiwn��em g�ow�, zatrzyma�a mnie gestem i po�o�y�a na mojej tacy wi�zank� �wie�o �ci�tych kwiat�w oraz bukiecik �licznych bia�ych p�czk�w. � Dla jego wielmo�no�ci � poinformowa�a mnie niepotrzebnie i po�pieszy�a w swoj� stron�. Po schodach dotar�em do komnat Z�ocistego, zastuka�em i wszed�em do �rodka. Drzwi do jego sypialni by�y zamkni�te, ale zanim sko�czy�em nakrywa� do sto�u, wszed� do pokoju, w pe�ni ubrany. L�ni�ce w�osy odgarn�� z czo�a i zwi�za� na karku niebiesk� jedwabn� wst��k�. Przez rami� przerzuci� niebieski �akiet; mia� na sobie koszul� z bia�ego jedwabiu, spienion� na piersi od koronek, oraz obcis�e spodnie o odcie� ciemniejsze od �akietu. Dzi�ki z�ocistym w�osom i bursztynowym oczom osi�gn�� efekt letniego nieba. U�miechn�� si� do mnie ciep�o. � Mi�o mi, �e u�wiadomi�e� sobie, i� twoje obowi�zki wymagaj� wczesnego wstawania, Tomie Borsuczow�osy. Gdyby� tylko podobnie obudzi� u siebie wra�liwo�� na przyodziewek. Sk�oni�em si� mu z powag� i odsun��em krzes�o od sto�u. � Po prawdzie nie k�ad�em si� do ��ka � powiedzia�em, cicho i swobodnie, raczej jako przyjaciel ni� s�u��cy. � Traf wr�ci� do domu bladym �witem. A w drodze powrotnej natkn��em si� na kilkoro Srokatych. U�miech znikn�� z twarzy B�azna. Nie usiad� na krze�le, tylko chwyci� mnie za r�k� ch�odnymi palcami. � Jeste� ranny? � zapyta� z niepokojem. � Nie � zapewni�em go i gestem zaprosi�em do sto�u. Usiad� niech�tnie. Stan��em z boku i odkry�em stoj�ce przed nim naczynia. � Nie mieli takiego zamiaru. Chcieli tylko da� mi do zrozumienia, �e wiedz�, jak si� nazywam, gdzie mieszkam i �e pos�uguj� si� Rozumieniem. Oraz �e m�j wilk nie �yje. Te ostatnie s�owa wym�wi�em z wysi�kiem. Zupe�nie jakbym m�g� �y� z t� prawd�, je�li tylko nie ubiera�em jej w s�owa. Kaszln��em i po�piesznie wzi��em do r�ki kwiaty. Poda�em B�aznowi bukiecik i mrukn��em: � Postawi� je przy twoim ��ku. � Dzi�kuj� � odpar� g�osem r�wnie cichym, jak m�j. Znalaz�em w jego pokoju wazon. Najwyra�niej nawet ogrodniczka zna�a nawyki pana Z�ocistego lepiej ode mnie. Nala�em do wazonu wody z dzbanka stoj�cego obok miski i ustawi�em kwiaty na nocnym stoliku. Kiedy wr�ci�em do pokoju, Z�ocisty ju� w�o�y� �akiet. Bia�y bukiecik przypi�� sobie na piersi. � Musz� jak najszybciej porozmawia� z Cierniem � powiedzia�em, nalewaj�c mu herbaty. � Nie mog� jednak �omota� w jego drzwi. Z�ocisty uni�s� fili�ank� i upi� nieco p�ynu. � Nie mo�esz dosta� si� do jego komnat tajemnymi przej�ciami? Spojrza�em na niego. � Znasz tego starego lisa. Jego tajemnice s� wy��cznie jego tajemnicami. Nie chce si� narazi� na ryzyko, �e ktokolwiek b�dzie go szpiegowa� w chwili nieuwagi. Na pewno ma dost�p do tych korytarzy, ale ja go nie znam. Czy zesz�ej nocy po�o�y� si� spa� bardzo p�no? Z�ocisty skrzywi� si�. � Kiedy postanowi�em uda� si� na spoczynek, jeszcze ta�czy�. Gdy pragnie si� zabawi�, znajduje zdumiewaj�ce zasoby energii jak na starego cz�owieka. Po�l� mu jednak wiadomo�� przez pazia. Zaprosz� go na popo�udniow� przeja�d�k�. Nie b�dzie to dla ciebie za p�no? Us�ysza� niepok�j w moim g�osie, lecz o nic nie pyta�. By�em mu za to wdzi�czny. � Dobre i to � zapewni�em go. � Wcze�niej pewnie nie b�dzie potrafi� jasno my�le�. � Pokr�ci�em g�ow�, jakby to mia�o uporz�dkowa� moje my�li. � Nagle trzeba my�le� o tylu sprawach, o tyle rzeczy musz� si� martwi�. Je�li ci Srokaci wiedz� o mnie, to wiedz� i o ksi�ciu. � Rozpozna�e� kt�rego� z nich? To ludzie z bandy Chwalebnego? � By�o ciemno i trzymali si� z dala ode mnie. S�ysza�em g�os kobiety i m�czyzny, ale jestem pewien, �e by�o ich co najmniej troje. Jedno z nich zwi�zane z psem, inne z drobnym, zwinnym ssakiem, szczurem, �asic� czy mo�e wiewi�rk�. � Zaczerpn��em tchu. � Chc�, �eby wartownicy przy bramach Koziej Twierdzy zwi�kszyli czujno��. Ksi�ciu przez ca�y czas powinien kto� towarzyszy�. �Jaki� dobrze umi�niony nauczyciel�, jak to kiedy� zasugerowa� sam Cier�. Musz� te� ustali� z nim sposoby kontaktowania si� w razie, gdybym natychmiast potrzebowa� jego pomocy lub rady. I trzeba codziennie patrolowa� twierdz� w poszukiwaniu szczur�w, szczeg�lnie w komnatach ksi�cia. Z�ocisty zaczerpn�� tchu, by si� odezwa�, ale zaniecha� pytania i powiedzia� tylko: � Obawiam si�, �e musz� ci da� jeszcze jeden temat do przemy�lenia. Zesz�ego wieczoru ksi��� Sumienny przekaza� mi li�cik z pytaniem, kiedy zaczniesz go uczy� pos�ugiwania si� Moc�. � Tak napisa�? Niech�tne kiwni�cie g�ow� pana Z�ocistego przerazi�o mnie. Mia�em �wiadomo��, �e ksi��� za mn� t�skni; wiedz� t� dawa�a mi nasza wi� zrodzona z Rozumienia. Ja sam wznios�em mury obronne, by ukry� przed m�odzie�cem moje my�li, lecz on nie mia� takich umiej�tno�ci. Kilka razy wyczu�em jego s�abe wysi�ki si�gni�cia ku mnie, lecz zignorowa�em je, obiecuj�c sobie, �e wkr�tce nadejdzie stosowniejsza chwila. Najwyra�niej m�j ksi��� nie by� tak cierpliwy. � Trzeba ch�opca nauczy� ostro�no�ci. Niekt�rych spraw nigdy nie powinno si� powierza� papierowi, a te... J�zyk stan�� mi nagle ko�kiem w ustach. Chyba zblad�em, bo pan Z�ocisty gwa�townie wsta� i podsuwaj�c mi swoje krzes�o, zmieni� si� w mego przyjaciela B�azna. � Dobrze si� czujesz, Bastardzie? Zbli�a si� atak? Opad�em na krzes�o. Kr�ci�o mi si� w g�owie, tak g��boka by�a otch�a� mojego szale�stwa, kt�re nagle dostrzeg�em. Ledwie mog�em zaczerpn�� tchu, by przyzna� si�, jakim jestem idiot�. � Dure�. Wszystkie moje zwoje, ca�a pisanina. Tak szybko przyby�em na wezwanie Ciernia, �e zostawi�em je w mojej chatce. Powiedzia�em Trafowi, by przed wyruszeniem do Koziej Twierdzy zamkn�� dom, ale on na pewno ich nie ukry�, tylko zamkn�� drzwi do mojego gabinetu. Je�li Srokaci s� na tyle sprytni, by powi�za� mnie z Trafem... Nie doko�czy�em my�li. Nie musia�em B�aznowi m�wi� nic wi�cej. Jego oczy zrobi�y si� ogromne. Przeczyta� wszystko, co tak lekkomy�lnie przela�em na papier. Zosta�a tam ujawniona nie tylko moja to�samo��, lecz tak�e wiele spraw zwi�zanych z Przezornymi, kt�re lepiej by�oby pozostawi� w zapomnieniu. W tych przekl�tych zwojach ods�oni�em te� wiele moich w�asnych czu�ych punkt�w. Sikork�, moj� utracon� mi�o��. Pokrzyw�, moj� c�rk� z nieprawego �o�a. Jak mog�em by� tak g�upi, by przelewa� takie my�li na papier? Jak mog�em pozwoli�, by fa�szywa pociecha, jak� przynosi�o pisanie o takich sprawach, doprowadzi�a do ich ujawnienia? �aden sekret nie jest bezpieczny, chyba �e jest zamkni�ty wy��cznie w umy�le jego posiadacza. Wszystko to powinno by�o zosta� spalone dawno temu. � Prosz� ci�, B�a�nie. Porozmawiaj z Cierniem w moim imieniu. Musz� tam jecha�. Zaraz. Dzisiaj. B�azen po�o�y� mi r�k� na ramieniu. � Bastardzie. Je�li zwoje znikn�y, ju� jest za p�no. Je�eli Tom Borsuczow�osy opu�ci dzisiaj zamek w dzikim po�piechu, wzbudzi tylko ciekawo�� i ch�� po�cigu. Mo�esz doprowadzi� Srokatych prosto do tych zapisk�w. Po tym, jak ci� osaczyli, b�d� si� spodziewa� twojej ucieczki. B�d� obserwowa� bramy Koziej Twierdzy. Przemy�l to na ch�odno. By� mo�e twoje