9925
Szczegóły |
Tytuł |
9925 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9925 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9925 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9925 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ryszard Dominiak
TENEGERA 3 WZYWA SOS
198
Kiedy SOS dotar�o do ��tej Planety... Ale nie uprzedzajmy fakt�w.
Rozproszone �wiat�o poranka r�owi�o kopulaste wie�e stacji kontrolnych, znaczy�o
szarym po�yskiem metalowe konstrukcje wyrzutni, zapala�o srebrzyste blaski na
sto�kowatych kad�ubach pojazd�w. W dole, na betonowej r�wninie �arzy�y si� zielonkawym
�wiat�em pasy startowe dla aerostat�w i samolot�w rakietowych. Po��czone pomostami wie�e
tworzy�y gigantyczn� figur� trapezu, kt�rego podstaw� by� budynek obserwatorium
kosmicznego. Przez jedn� z jego szklanych �cian teleoperator Tay patrzy� na pogr��ony w
nocnej ciszy kosmodrom. Widzia� ��tawe �ciany krzemowych wyrzutni, sto�kowate leje
podziemnych tuneli, w kt�rych nape�niano zbiorniki pojazd�w dalekiego zasi�gu. Jeden z
tych pojazd�w wisia� uczepiony w magnetycznych �apach ud�wig�w, podobny do ogromnej,
sp�aszczonej biedronki. Za kilka godzin ud�wigi osadz� pojazd na pier�cieniach wyrzutni.
Mechanicy Trustu M�zg�w zaopatrz� go w paliwo i pojazd Gwiazda-3 wystartuje w pr�bny
rejs. Tay chcia�by zobaczy� start nowo skonstruowanego statku. Na monitorach wizji i
nas�uchu, w jakie wyposa�ona by�a jego kabina, m�g�by dok�adnie �ledzi� lot Gwiazdy-3,
znaczony jasnymi p�omykami spalaj�cego si� lotium. Tay wiedzia�, �e nowy pojazd
kosmiczny zaopatrzony jest w dwa r�ne �r�d�a poruszaj�cej go energii. Jedno to klasyczny
uk�ad odrzutu podw�jnego, do kt�rego stosuje si� mieszanki ci�kich deutron�w, tak zwane
lotium, oraz drugie... W�a�nie. To drugie �r�d�o energii utrzymywane by�o przez rad� Trustu
M�zg�w w tajemnicy. Nawet zatrudnieni przy budowie pojazdu mechanicy, w�r�d kt�rych
Tay mia� przyjaci�, nie wiedzieli, co kryje si� pod kryptonimem �Manon� - tak� bowiem
nazw� otrzyma�o do�wiadczenie z zastosowaniem nowego paliwa. Domy�lano si�, �e
dzia�anie nowego nap�du wywo�a� mo�e przy�pieszenie zbli�one do pr�dko�ci rozchodzenia
si� foton�w. Dlatego w konstrukcji Gwiazdy-3 uwzgl�dniono najnowsze badania z dziedziny
dynamiki kosmicznej i materia�owej. Z tych wzgl�d�w teleoperator Tay ciekawy by� wyniku
planowanego eksperymentu. Ale za trzy godziny ko�czy si� dy�ur Taya. B�dzie musia�
opu�ci� kosmodrom. Nikomu z pracownik�w nie wolno by�o przebywa� tu poza godzinami
pracy. Rozporz�dzenia tego strzeg�y ustawione w pomieszczeniach, a tak�e na wie�ach,
elektronowe czujniki kontrolne. Tay z do�wiadczenia wiedzia�, �e przed ich radarowymi
oczami nikt si� nie ukryje. Gdyby cokolwiek zak��ci�o ustalony na obszarze kosmodromu
porz�dek, czujniki poinformowa�yby o tym dy�uruj�cego cz�onka Trustu M�zg�w, kt�ry -
je�li uzna�by to za konieczne - og�osi�by alarm. Tay pami�ta histori� in�yniera Roya. W
okresie inwazji mieszka�c�w ��tej Planety na planet� Hez, by� on pracownikiem tej sekcji
Trustu, kt�rej zadaniem by�o opracowywanie koncepcji masowego wyniszczenia
przeciwnika. Wchodzi�y tutaj w gr� te rodzaje broni, przeciw kt�rym nieprzyjaciel nie m�g� w
kr�tkim czasie zastosowa� skutecznego systemu obrony. In�ynierowi Royowi uda�o si�
skonstruowa� urz�dzenie, kt�re przesz�o do historii jako tak zwana cicha �mier�. By�o to co�
w rodzaju generatora wytwarzaj�cego takie fale elektroakustyczne, kt�re w zetkni�ciu z
�ywym organizmem powodowa�y natychmiastowy rozpad czerwonych cia�ek krwi. Straszna
ta bro� dzia�a�a w promieniu trzystu kilometr�w, a umieszczona w pojemnikach rakiet-
satelit�w mog�a w ci�gu kilkunastu godzin zniszczy� istoty my�l�ce planety Hez. Kiedy Roy
u�wiadomi� sobie skutki dzia�ania swego wynalazku, by�o ju� za p�no. Rada Trustu M�zg�w
zaakceptowa�a wynalazek i zaleci�a natychmiastow� produkcj� niezb�dnej ilo�ci generator�w.
Nie pomog�y protesty wynalazcy. W�wczas Roy zdecydowa� si� wykra�� zamkni�te w
sejfach Trustu w�asne plany. Przy pomocy przyjaciela, specjalisty elektronika, unieruchomi�
czujniki i wdar� si� do podziemnego archiwum. W�a�nie otwierali jedn� z metalowych szaf,
kiedy poczuli wzmo�on� wibracj� powietrza. W betonowym pomieszczeniu co� si� dzia�o.
Ale co? Dopiero kiedy us�yszeli szelest zamykanych drzwi, zrozumieli, �e s� w pu�apce. Raz
jeszcze superkomputer So, ten przekl�ty robot, kt�ry szydzi� z istot ludzkich, che�pi�c si� tym,
�e g�ruje nad nimi wiedz� i inteligencj�, okaza� si� silniejszy. �miej�c si� zatrzasn��
metalowe wrota, a kiedy zrozpaczeni ludzie zagrozili zniszczeniem znajduj�cej si� w
pomieszczeniu dokumentacji, wype�ni� sal� archiwum gazem parali�uj�cym. Nazajutrz s�d
Trustu M�zg�w skaza� ich na do�ywotnie ci�kie roboty w kopalniach rud metali
p�szlachetnych. Tak, Tay zna wiele przyk�ad�w ludzkiego buntu. Ale zawsze bunt ten
skierowany by� przeciwko tym, kt�rzy strzegli w�adzy - przeciwko maszynom my�l�cym.
Dziwne to by�o i niezrozumia�e dla Taya. Gniew zbuntowanej jednostki nigdy nie dotar� do
aeropagu w�adzy - do istot tworz�cych Rad� Trustu M�zg�w. Tych trzydziestu kilku ludzi,
dzier��cych w swych r�kach najwy�sz� w�adz�, by�o dla przeci�tnego mieszka�ca ��tej
Planety czym� tak nieosi�galnym jak podr� aerostatkiem do najbli�szej planety w�asnego
uk�adu gwiezdnego. Cz�onkowie Rady uwa�ani byli za geniuszy. Sp�dzali �ycie w ca�kowitej
izolacji. Mieszkali na sztucznej wyspie zbudowanej ze szk�a i krzemu. Unosi�a si� ona na
specjalnej platformie na wysoko�ci tysi�ca pi�ciuset metr�w ponad poziomem morza Ug i
strze�ona by�a przez sie� maszyn my�l�cych, kt�rymi rozporz�dza� superkomputer So. Tay
zastanawia� si� cz�sto, jak ci nieosi�galni dla zwyk�ych ludzi w�adcy planety wygl�daj�, co
robi�, jakie maj� zamierzenia i plany. Na ich temat kr��y�y r�ne opinie, kt�re z czasem
przekszta�ci�y si� w mity. Jeden z nich g�osi�, �e szef Trustu, Ky, osi�gn�� ju� tak�
doskona�o�� w konstruowaniu sztucznych m�zg�w, �e pewnego dnia rozkaza� cz�onkowi rady
Trustu, odpowiedzialnemu za badania medyczne, aby przeszczepi� mu jeden z tych m�zg�w.
Byli i tacy, co utrzymywali, �e Ky kaza� sobie wymieni� i inne narz�dy, a nawet serce. Gdyby
wierzy� pog�oskom, to szef Trustu by�by ju� tylko zlepkiem czego�, co powleczone jest
ludzk� sk�r�. Ale Tay nie dawa� wiary tym opowie�ciom. Dwa lata temu na uroczysto�ci
wr�czania dyplom�w uko�czenia studi�w Tay s�ysza� g�os szefa Trustu. S�yszeli go wszyscy
zgromadzeni na sali absolwenci uczelni kosmicznej, nad kt�r� Ky sprawowa� honorowy
patronat. Jego p�yn�ce z g�o�nik�w s�owa na trwale zapisa�y si� w pami�ci Taya.
�Otrzymali�cie zas�b wiedzy, kt�r� nale�y stale rozwija�. Wasze przysz�e osi�gni�cia
naukowe wzbogac� wiedz�, kt�ra tak pi�knie przyczyni�a si� do rozwoju cywilizacji naszej
planety. Powinni�cie by� z tego dumni. By� mo�e, jeste�my jedynymi istotami w przestrzeni
kosmicznej, kt�rych w�adza staje si� nieograniczona. Podporz�dkowali�my sobie planety
naszego uk�adu gwiezdnego, ale fakt ten nie powinien nas zadowala�. Dlatego nasze statki
powietrzne penetrowa� b�d� przestrze� kosmiczn� tak d�ugo, a� osi�gniemy najbli�szy nam
uk�ad gwiezdny. Wtedy wyl�dujemy na jednej z planet i je�li b�dzie tam cywilizacja,
opanujemy j�, zmuszaj�c istoty rozumne do pos�usze�stwa. Nasze wspania�e osi�gni�cia
naukowe musz� by� respektowane wsz�dzie tam, gdzie dotr� nasze pojazdy. Taka jest wola
Butu i my wszyscy razem musimy j� wype�nia�. W imieniu w�asnym i Rady Trustu M�zg�w
�ycz� wam sukces�w w zdobywaniu nowych obszar�w kosmosu�. Tak powiedzia� Ky, a Tay
i pozostali s�uchali w skupieniu jego s��w, pochylaj�c z nale�yt� czci� g�owy. Potem Tay
wielokrotnie analizowa� o�wiadczenie szefa Trustu. Zestawienie s��w, ich sens, a przede
wszystkim logika zawarta w tre�ci przem�wienia �wiadczy�y, �e przemawia� cz�owiek z krwi
i ko�ci. Co� jednak by�o w g�osie Ky, co zmusza�o do my�lenia. Z up�ywem czasu Tay
nabiera� prze�wiadczenia, �e Ky jest cz�owiekiem op�tanym ��dz� w�adzy, pot�nej,
rozci�gaj�cej si� na inne uk�ady gwiezdne w�adzy, wobec kt�rej niczym by�by legendarny
w�adca wszech�wiata - Butu. Szale�cza idea starca z Chmur (tak bowiem powszechnie
nazywano Ky), kt�r� wy�uszcza� on w swych przem�wieniach, mia�a swoich zwolennik�w
w�r�d tych mieszka�c�w ��tej Planety, kt�rzy sp�dzali �ycie w wolnym od wysi�ku, b�ogim
lenistwie, nadzoruj�c przydzielonych im robotnik�w i kontroluj�c prac� robot�w. Tam gdzie
praca ze wzgl�du na sw� specyfik� wymaga�a udzia�u istoty rozumnej, zatrudniano ludzi z
planety Hez. Oni w�a�nie byli robotnikami. Po podboju planety przez Trust M�zg�w
sprowadzono stamt�d grup� ludzi obojga p�ci i kazano im zaludni� wyznaczony teren.
Wszystkim wstrzykni�to preparat Wu, kt�rego dzia�anie os�abia�o wol�, likwidowa�o
agresywno�� i wszelkie odruchy buntu. Ludzie z planety Hez byli wi�c istotami �agodnymi,
pogodzonymi ze swym losem i otaczaj�cym ich �wiatem. W drugim pokoleniu nie pami�tali
ju� swej rodzinnej planety, na kt�rej kwit�a niegdy� wspania�a sztuka. Bogata i r�norodna
kultura mieszka�c�w planety Hez, zniszczona inwazj� rodak�w Taya, by�a teraz dla nich
mglistym wspomnieniem. Tay obserwowa� cz�sto tych ludzi. Nieustannie zaj�ci, ka�d�,
nawet najci�sz� prac� wykonywali z u�miechem, co upodobnia�o ich do bawi�cych si�
dzieci. S�uchaj�c ich �piewu Tay doznawa� nie znanego, obcego swej naturze uczucia,
wywo�uj�cego jakby zadum� nad losem ludzi z planety Hez. Trwa�o to jednak kr�tko i by�o
tak ulotne, �e Tay nigdy nie m�g� u�wiadomi� sobie w pe�ni, co to w�a�ciwie jest. By�
mieszka�cem planety, kt�rej istoty my�l�ce nie okazywa�y wsp�czucia, nie rozr�nia�y
takich uczu� i poj�� jak �al, szlachetno��, po�wi�cenie. Dla Taya i jego wsp�rodak�w ich
w�asne cele �yciowe podporz�dkowane by�y zadaniom okre�lanym przez Rad� Trustu i
wszelkie odst�pstwa od tej zasady spotyka�y si� z og�lnym pot�pieniem. Obywatel ��tej
Planety �y� na niej po to, aby budowa� nowe, doskonalsze pojazdy, na pok�adzie kt�rych
mo�na by�oby odbywa� dalekiej rejsy, przekracza� granice galaktyki. Ludzie, nauka i sztuka,
przemys� i technika - wszystko to podporz�dkowane by�o jednemu celowi. Wyznacza� go
nieomylny Ky, a Rada Trustu akceptowa�a jego pomys�y bez s�owa protestu. Czy
rzeczywi�cie? Je�li Taya ogarniaj� czasem w�tpliwo��, to czy nie mog� ich mie� inni
mieszka�cy ��tej Planety?
Tay ci�gle patrzy na wy�aniaj�ce si� z mroku ogromne konstrukcje kosmodromu. W
ich pozornym chaosie tkwi �elazna logika i precyzja znamionuj�ca niebywale wysoki poziom
my�li technicznej mieszka�c�w ��tej Planety. Tay jest z tego dumny. C� znacz� nurtuj�ce
go w�tpliwo�ci wobec materialnej pot�gi ludzkiego umys�u? S� one tak drobne, tak nic nie
znacz�ce, �e mog� wywo�a� tylko pob�a�liwy u�miech. Tay podchodzi do pulpitu. Pe�no na
nim kolorowych przycisk�w, po�yskuj�cych lamp, przyrz�d�w pomiarowych. Ponad g�ow�
Taya zawieszone na suwnicach srebrz� si� ekrany wizualnego nas�uchu. Tay nacisn��
w��cznik i pokr�ci� ga�k� wzmacniacza. Monitor zamigota� niebieskawym �wiat�em i powoli
zmienia� barw� przechodz�c w granat. Z g�stniej�cej czerni wy�oni�y si� nagle migoc�ce
punkciki gwiazd. Rojowisko gwiazd, planet, mg�awic i b��dz�cych strz�pk�w materii
kosmicznej przybli�y�o si� gwa�townie, nabieraj�c ostro�ci. Patrz�c na tr�jwymiarowy obraz
przekazany za po�rednictwem teleskop�w, odnosi�o si� wra�enie, jakby obserwator znalaz�
si� w g�szczu migoc�cych punkcik�w: wi�kszych, mniejszych i tak male�kich, �e ledwie
widocznych. Ten pozorny chaos cia� niebieskich zion�� pustk� ogromnej przestrzeni,
przyt�aczaj�c� cz�owieka poczuciem bezradno�ci i bezgranicznego osamotnienia, kt�re
ogarnia�o Taya, kiedy obejmuj�c stanowisko teleoperatora kosmicznego spogl�da� na
kontrolowany przez siebie wycinek Z-l kosmosu.� Ale tak by�o dawniej. Od tego czasu
min�y dwa lata i Tay zd��y� ju� si� przyzwyczai�. Pozna� do�� dobrze migoc�ce w zasi�gu
obserwacji cia�a niebieskie, o ka�dym z nich, nawet o najbardziej oddalonym, b��kaj�cym si�
by� mo�e na kra�cach galaktyki, wiedzia� wiele. Dla Taya w zbiorowisku gwiezdnym
panowa� porz�dek okre�lony formu�� matematyczn�. Czasem jednak w tym, zdawa�oby si�,
nieruchomym obrazie pojawia�o si� lub gin�o jakie� cia�o. B��dz�ce zbiorowiska materii
mkn�y po sobie tylko znanych orbitach, ci�gn�c za sob� uzbierany po drodze py� kosmiczny.
Kilka miesi�cy temu Tay by� �wiadkiem �mierci gwiazdy - Wesei. Gwiazda trzeciej
wielko�ci w konstelacji Zut by�a wyj�tkowo pi�kna. �wieci�a coraz ja�niej, a nawet - co Taya
zaniepokoi�o - zdawa�a si� zwi�ksza� sw� obj�to��, rosn��. Kt�rego� dnia Tay zauwa�y�, �e
Weseja promienieje jednobarwnym, bia�ym �wiat�em, �e dzieje si� z ni� co� niezwyk�ego.
Podniecony, skierowa� na ni� sprz�one teleskopy. Dostrzeg� gro�ne b�yski. Pot�ne reakcje
j�drowe dw�ch przeciwstawnych sobie gaz�w �ciera�y si� z sob�, wyrzucaj�c z wn�trza
gwiazdy ogromne masy materii. Przez obiektywy wielkiego teleskopu mo�na by�o dojrze�,
jak Weseja, p�on�c, zwi�ksza swoj� obj�to��. Po kilku dniach zacz�a si� kurczy�, traci�
jasno��, a� w ko�cu sta�a si� czerwonawym, ledwo widocznym w czarnej g��bi kosmosu
punkcikiem. Przez kilkana�cie dni Tay obserwowa� to niezwykle rzadkie zjawisko. Znaj�c
odleg�o�� od Wesei obliczy�, �e katastrofa wydarzy�a si� trzydzie�ci lat temu, kiedy nie by�o
go jeszcze w�r�d istot ��tej Planety. Tay bole�nie odczu� �mier� ulubionej gwiazdy. Kiedy
pisa� na ��danie Trustu M�zg�w raport w tej sprawie, zacz�y si� w nim budzi� refleksje. W
wydarzeniu tym odnajdywa� co� tragicznego, co�, co przypomina�o o niesko�czono�ci
wiecznego przemijania, o zmienno�ci form bytu.
Ze wszystkich znanych Tayowi praw jedynie prawo zachowania masy mia�o dla niego
pewien sens filozoficzny, znajduj�cy potwierdzenie we wszystkich postaciach istnienia, i tu,
na powierzchni ��tej Planety, i tam, w sko�czonej, ale nieograniczonej przestrzeni kosmosu.
Wed�ug Taya materia z ca�� swoj� r�norodno�ci� form by�a funkcj� wypadkowych dzia�a�
uk�ad�w energetycznych, kt�rych odpowiednie kombinacje tworzy�y nisko lub wysoko
zorganizowane struktury. Ale te zorganizowane struktury by�y przemijaj�ce jak �ycie
mieszka�c�w ��tej Planety, jak ca�y ten pozornie stabilny wszech�wiat.
Tay �ci�gn�� z uszu s�uchawki i w��czy� je w akustyczny obw�d pods�uchu. Z
g�o�nika wydobywa�y si� szmery o wysokiej cz�stotliwo�ci� j�kliwe, przechodz�ce w pisk
zawodzenia powtarza�y si� jednostajnie i uparcie. Towarzyszy�y im pojedyncze, suche trzaski,
raz nieregularne, to znowu rytmiczne, jak sygna�y nadawane przez istoty rozumne. Ale Tay
doskonale wiedzia�, �e s� one echem proces�w fizycznych w kosmosie. Te docieraj�ce do
sondy kosmicznego nas�uchu trzaski i szmery �wiadczy�y, �e materia w kosmosie zmienia
sw� form� i �e towarzyszy temu wydzielanie energii. Za pomoc� analizy Tay ustali�, �e w
pewnym okresie nat�enie promieniowania elma z gwiazdozbioru Czerwonego Warkocza
wzmaga si�, co oznacza�o, �e synteza gaz�w N + S osi�gn�a na jednej z gwiazd stan
krytyczny. Ale r�norodny deszcz rejestrowanych przez przyrz�dy promieni kosmicznych nie
by� dla Taya czym� szczeg�lnie interesuj�cym. W cz�stotliwo�ci kosmicznych d�wi�k�w nie
zabrzmia�o nic takiego, co zas�ugiwa�oby na szczeg�ln� uwag�. Od�o�y� wi�c s�uchawki,
prze��czaj�c nas�uch na g�o�niki, i wtedy poczu� znu�enie. Dy�ur ko�czy� si� za dwie
godziny. Jednostajno�� wykonywanych czynno�ci, rejestrowanie zjawisk ci�gle si�
powtarzaj�cych, to nieustannie wierc�ce m�zg brz�czenie sprawi�o, �e ogarn�a go apatia.
By�o to co� w rodzaju psychicznego ot�pienia, co�, co powoduje fizyczn� oci�a�o�� i niech��
do wi�kszego wysi�ku. Z ulg� pomy�la� o czekaj�cym go wypoczynku, o tych kilkunastu
godzinach beztroski, kt�re zamierza� sp�dzi� w towarzystwie swej dziewczyny. Maya to by�a
urocza dziewczyna. Jej wdzi�k bra� si� nie tyle z m�odzie�czej, troch� naiwnej jeszcze
przekory, co z �ywio�owego optymizmu, z pe�nego zachwytu spojrzenia na �wiat i ludzi. Dla
Taya �wiat ci�gle by� zagadk�. Niepokoi�o w nim co� nie ujawnionego, co�, co w ka�dej
chwili zagrozi� mog�o jemu, jego najbli�szym, wszystkim zamieszkuj�cym ��t� Planet�
istotom. To tkwi�ce w pod�wiadomo�ci Taya poczucie pewnego rodzaju zagro�enia mia�o
swoj� przyczyn� w tym, �e bardziej ni� ktokolwiek inny zdawa� sobie spraw� z paradoksalnej
sytuacji, jaka w ci�gu ostatnich kilkunastu lat wytworzy�a si� na ��tej Planecie. Ot� Trust
M�zg�w zgromadzi� tak pot�ny arsena� �rodk�w masowej zag�ady, �e gdyby kto� uruchomi�
tylko cz�� tych wysy�aj�cych �miertelne promienie aparat�w, to pomijaj�c ju� skutki samych
wybuch�w j�drowych, �ycie biologiczne na ��tej Planecie przesta�oby istnie� w ci�gu kilku
godzin. I to mog�o si� zdarzy�! Tay podejrzewa�, �e Rada Trustu M�zg�w sk�ada si� z
szale�c�w, kt�rzy w swych d��eniach do opanowania kosmosu nie cofn� si� przed
najbardziej niebezpiecznymi przedsi�wzi�ciami. W rozmowach z May� zwierza� si� jej ze
swych niepokoj�w. Ona jednak, pe�na wiary w ludzi, nie podziela�a jego obaw i robi�a
wszystko, aby go odwie�� od z�ych my�li. Urz�dza�a wycieczki w zaciszne zak�tki jeziora
Ofa, gdzie woda by�a tak czysta, �e wida� by�o pe�zaj�ce po dnie gady. �y�y one w
rozpadlinach ska� i by�y osobliwo�ci� �wiata zwierz�cego ��tej Planety. Dziwaczne w
kszta�cie, o odra�aj�cych pyskach i ciele pokrytym guzami, mia�y w sobie co� z p�az�w, ryb i
ssak�w jednocze�nie. Wychodz�c na l�d stawa�y na tylnych �apach i wydawa�y dono�ny,
rechotliwy pisk. Maya twierdzi�a, �e stworzenia te �miej� si� z ludzi, bo zachowywa�y si� tak
zawsze wtedy, gdy ludzie im si� przygl�dali. Te stwory, jak gdyby �yj�ca skamielina,
pozostaj�ce pod ochron�, by�y z natury leniwe i �agodne. Karmi�a je cz�sto ich ulubionym
przysmakiem, jajkami bonga. Niekt�re z nich tak si� do niej przyzwyczai�y, �e bieg�y ci�ko i
nieporadnie na jej spotkanie. B�d�c z wykszta�cenia biologiem, Maya lubi�a przebywa� w
towarzystwie zwierz�t. Buntowa�a si� przeciwko do�wiadczeniom, kt�rych celem by�a
degeneracja okre�lonego gatunku. Tymczasem kieruj�cy procesami Instytutu Biologii
Do�wiadczalnej profesor Mut g�osi�, a jednocze�nie wciela� w �ycie teori�, �e na planecie
rozmna�a� si� powinny tylko te zwierz�ta, kt�rych hodowla przynosi cz�owiekowi efektywne
korzy�ci. Wszystkie inne powinny ulec stopniowemu wyniszczeniu lub by� poddane takim
przeszczepom hanozeidalnym, aby mo�na by�o uzyska� z nich now�, wysoko wydajn� ras�.
Maya przeciwstawia�a si� tego rodzaju praktykom uwa�aj�c, �e jest to sprzeczne z istot�
natury, �e stwarza niebezpiecze�stwo zachwiania r�wnowagi biologicznej. Jej protest�w nikt
jednak nie bra� pod uwag�, wi�c Maya na w�asn� r�k� stara�a si� sabotowa� zarz�dzenia
profesora. Jej naiwne poczynania szybko zosta�y odkryte i May� karnie przeniesiono do
dzia�u struktur pierwotnych. Kara nie odstraszy�a jej od bada� nad ewolucj�
jednokom�rkowc�w. Wkr�tce osi�gn�a wyniki, kt�re w znacznym stopniu podwa�a�y teori�
profesora Muta. Tay zazdro�ci� jej - ciesz�c si� jednocze�nie i podziwiaj�c - energii,
optymizmu, niezra�ania si� przeciwno�ciami i chwilowymi niepowodzeniami, co pozwala�o
jej z ufno�ci� patrze� w przysz�o��. Sam z natury pesymista, tym wi�ksz� znajdowa� pociech�
w obcowaniu z May�. Kocha� j� nie tylko dlatego, �e odznacza�a si� rzadkimi zaletami
charakteru, kocha� j� te� za to, �e by�a �agodna, m�dra, nigdy nie usi�uj�ca narzuca� swej
woli. �agodno�ci� i tolerancj� zjednywa�a sobie przyjaci�, kt�rzy wiedli z ni� gor�ce
dyskusje na temat zagro�enia przyrody przez cywilizacj� techniczn�. Tay, przys�uchuj�c si�
dyskutantom, przyznawa� im racj�, ale podobnie jak oni by� bezradny. Ta bezsilno�� wobec
zagra�aj�cych ludzkiej egzystencji faktom wprawia�a Taya w stan przygn�bienia, stawa� si�
zamy�lony, zamkni�ty w sobie, nieprzyst�pny. Ostatnio by� szczeg�lnie rozdra�niony.
Rozumia�, �e pochodzi to z niemocy wobec nieokre�lonego, a jednak realnego, czaj�cego si�
gdzie� niebezpiecze�stwa. Czy rzeczywi�cie takie niebezpiecze�stwo istnia�o? Czy nie by�o
to tylko urojenie przem�czonej wyobra�ni? Jak to jest naprawd�? Bezustannie dr�czy�a go ta
my�l.
Tay kr��y pomi�dzy iskrz�cymi si� �lepiami aparat�w, po�yskuj�cych srebrem
membran, z kt�rych wydobywa� si� wielokrotnie wzmocniony �piewny szept kosmosu. Nagle
z mieszaniny d�wi�k�w wprawny s�uch Taya wy�owi� suchy, rytmicznie powtarzaj�cy si�
stukot. Tay znieruchomia� z wra�enia. Trzaski powtarza�y si� w jednakowych odst�pach. Nie
by�y to fale magnetyczne, wywo�ane procesami fizycznymi zachodz�cymi w materii
kosmicznej. By�y to sygna�y nadawane przez istoty rozumne i Tay co do tego nie mia�
w�tpliwo�ci. To nie spotykane dot�d zdarzenie tak mocno podzia�a�o na niego, �e ci�gle sta�
nieporuszony, jakby zelektryzowany tym, co rejestrowa�y aparaty. By�a to niezwyk�a chwila.
Prowadzony od ponad dwustu lat nas�uch kosmiczny potwierdza� w tej chwili przewidywania
Trustu M�zg�w. Gdzie� na jednej z odleg�ych planet mieszka�y istoty rozumne. Och�on�wszy
z pierwszego wra�enia Tay w��czy� komputer pami�ci i m�zg analizy szyfr�w. Jednocze�nie
na jednym z monitor�w analizatora nas�uchu ukaza�y si� pierwsze znaki graficzne kosmicznej
depeszy. Tay patrzy� w ekran monitora jak urzeczony. Graficzny zapis depeszy w pierwszej
swej cz�ci przedstawia� kilka figur geometrycznych, prawdopodobnie symboli wzor�w, a
dalej drobne znaki pisma. Tak, Tay nie mia� w�tpliwo�ci, �e tre�� depeszy zawarta jest w tych
drobnych znakach. Ale kto je odczyta? Czy superkomputer So zdo�a rozszyfrowa� znaczenie
tajemniczych znak�w? Tay jest przekonany, �e zrobi to Rada Trustu M�zg�w, ale czy jemu
jako naocznemu �wiadkowi tego niezwyk�ego w historii ��tej Planety zjawiska nie
przys�uguje pierwsze�stwo w odczytaniu kosmicznej depeszy? Teleoperator Tay jest tak
podniecony, �e przez chwil� kr�ci si� bezradnie po swej pracowni, trzymaj�c w d�oni
pod�u�ny karton, na kt�rym m�zg szyfr�w dokona� zapisu. �wiadom jest, �e b�d�ca w jego
dyspozycji aparatura nie jest dostosowana do niezwykle trudnej operacji t�umaczenia zupe�nie
nie znanych poj�� i �e dokona� tego mo�e tylko So. Ale czy ten cyniczny i z�o�liwy zarazem
komputer spe�ni jego polecenie? Czy nie zawiadomi przedtem Trustu M�zg�w? Tak czy
inaczej, Tay postanawia dzia�a�. Nawet je�liby z tego powodu mia� ponie�� konsekwencje.
Z depesz� w r�ku wychodzi na korytarz. Mija kilka po�yskuj�cych niklow� opraw�
drzwi i schodzi kr�tymi schodkami o jeden poziom ni�ej. Mie�ci si� tutaj centralna
dyspozytornia, do kt�rej Tay ma prawo wst�pu. Kiedy otwiera� kluczykiem masywne drzwi,
zawieszone nad nimi radarowe czujniki mign�y niebieskim �wiat�em. Oznacza�o to woln�
drog�. Tay nacisn�� guzik i kiedy drzwi rozsun�y si�, wszed�. Niewielkie, okr�g�e
pomieszczenie po�yskiwa�o bia�� wyk�adzin� marmurowych �cian. Wmontowane w nie by�y
r�ne aparaty i tablice rozdzielcze. Ilo�� przycisk�w, w��cznik�w d�wigniowych wysokich
napi�� i mikrofon�w dyspozycyjnych by�a tak wielka, �e cz�owiek nie obeznany ze
znajduj�cymi si� tutaj urz�dzeniami poczu�by si� bezradnym. Ale Tay zna� dzia�anie
poszczeg�lnych urz�dze�. Pewnym krokiem podszed� do zespo�u oznaczonego ��t� lini�
kwadratu. By�o to stanowisko dyspozycji dla komputer�w i maszyn posiadaj�cych zdolno�ci
kojarzenia pewnych fakt�w i wyci�gania z nich logicznych wniosk�w. Na czele tej sztucznie
o�ywionej materii sta� pot�ny superkomputer So. To on wydawa� rozkazy rozmieszczonym
w r�nych pracowniach komputerom. W ci�gu jednej sekundy potrafi� wyda� ogromn� ilo��
polece�. W niezliczonych zwojach sztucznego m�zgu rejestrowa� wiadomo�ci dotycz�ce
��tej Planety i kosmosu. Sw� ogromn� wiedz� i umiej�tno�ciami pos�ugiwania si� ni� budzi�
w�r�d ludzi strach. Dziwna rzecz: przed kilkunastu laty ci sami ludzie tworzyli go z zapa�em,
z entuzjazmem budowali jego poszczeg�lne zespo�y, montuj�c gigantyczne monstrum.
Dopiero po kilku latach pracy superkomputera zrozumieli, �e stworzyli co�, co dzia�a ponad
nimi, nad czym stracili kontrol�. Ale na jakiekolwiek przeciwdzia�anie by�o ju� za p�no.
Superkomputer sta� si� gorliwym wykonawc� polece� Trustu M�zg�w. Uzale�niony od Rady,
okaza� si� jej kontrolerem. Dlatego ludzie bali si� pot�nego So.
Tay nie �ywi� jednak wobec niego �adnych obaw. Sprawa, kt�r� chcia� przekaza� So,
by�a niezmiernej wagi i Tay m�g� sobie pozwoli� na naruszenie prawa zawarowanego
wy��cznie dla Trustu. W��czy� wi�c obw�d i powiedzia�:
- So, przekazuj� ci do odczytania znaki z kosmosu. Nale�y je rozszyfrowa�!
B�ysn�o bia�o �wiat�o i Tay us�ysza� g�os So:
- Dobrze, przyjacielu, przyjmuj� polecenie. Tylko... - w g�osie komputera co�
zgrzytn�o, jakby wahanie wywo�a�o w nim irytacj� - nie potrafi� okre�li� terminu uko�czenia
pracy, bo tego nie mo�na przewidzie�.
Tay u�miechn�� si� i powiedzia�:
Gdyby� m�g� wykona� zadanie w ci�gu dw�ch godzin - zawiesi� na chwil� g�os -
by�bym ci bardzo wdzi�czny.
Z wysoko�ci dwustu metr�w Tay obserwowa� rozci�gaj�ce si� na wsch�d od miasta
piaski. Obszar ten porasta�a niegdy� bujna ro�linno��. Kiedy jednak wybudowano reaktory
atomowe, zapasy wody w glebie w ci�gu kilku lat zosta�y wyczerpane, poniewa� przemys�
atomowy poch�ania� ogromne jej ilo�ci. Wod� pobierano z rzeki Po i z g��binowych studni,
kt�rych wiercono coraz wi�cej. Z braku wilgoci zamar�a ro�linno��, rozpada�a si� �yzna
niegdy� gleba. Rzeka Po kurczy�a si�, stawa�a strumykiem, a potem martwym, piaszczystym
kanionem. Brak ro�linno�ci wywar� wp�yw na opady atmosferyczne. Burze nad wschodni�
pustyni� nie przynosi�y deszczu. Dmucha�y gor�cym wiatrem, kt�ry unosi� piasek zasypuj�c
resztki ro�linnej szaty.
Tay, patrz�c na wsch�d s�o�ca, usi�owa� roz�adowa� w ten spos�b napi�cie wywo�ane
oczekiwaniem. Czy superkomputer upora si� z trudnym zadaniem? Jaka tre�� zawarta jest w
depeszy? Mija�y minuty, podniecenie Taya wzmaga�o si�. Nie potrafi� nawet skupi� uwagi na
otaczaj�cych go przedmiotach. Wsch�d s�o�ca, kt�ry tak lubi� ogl�da�, piaski pustyni,
u�pione miasto i dalekie pasmo czerwonych wzg�rz - wszystko to, co zwykle podziwia� przez
szklan� �cian� swej pracowni, teraz dra�ni�o go, wywo�a�o stan agresywno�ci. U�wiadomi� to
sobie, gdy odruchowo chwyci� ga�k� oscyloskopu i wyszarpn�� go z zacisk�w. To
przywr�ci�o mu r�wnowag�. Zachowuj� si� jak dziecko - pomy�la�. Si�gn�� do kieszeni i
wyci�gn�� z niej niewielki flakonik, wytrz�sn�� dwie zielone pigu�ki i w�o�y� je do ust.
Skrzywi� si�, bo by�y bardzo gorzkie. Podszed� do kranu i w plastykowy kubek nabra� wody
mineralnej. By�a zimna i mia�a kwaskowy smak. Skutecznie gasi�a pragnienie. Tay usiad� w
fotelu i utkwi� wzrok w radiotelefonie. Minuty mija�y, a superkomputer ci�gle milcza�. Ale
Tay by� ju� spokojny. Za�yte pastylki zawiera�y �rodek �agodz�cy wewn�trzne napi�cie. Czu�,
jak ogarnia go senno��.
Obudzi� go natarczywy d�wi�k brz�czyka radiotelefonu. Nacisn�� guzik i w��czy�
zapis. W g�o�niku zaskrzypia�o, po czym rozleg� si� metaliczny g�os superkomputera So:
- Podaj� wyniki. Tay, s�yszysz mnie? Podaj� wyniki.
Tay poczu� gwa�towne bicie serca i skurcz w krtani. Pokonuj�c niemi�e wra�enie
wykrztusi�:
- S�ysz� ci�, So.
- Dobrze. A wi�c tak brzmi tre�� telegramu: Jeste�my mieszka�cami trzeciej planety w
uk�adzie gwiezdnym Czerwonego Warkocza. Nasza gwiazda stanowi wierzcho�ek wielkiego
tr�jk�ta i oddalona jest o pi�� lat �wietlnych od s�siaduj�cego z nami uk�adu tworz�cego
trapez. Nasza cywilizacja opanowa�a planety naszego uk�adu, ale s� one martwe. Nie
posiadamy pojazdu, kt�ry m�g�by dotrze� w rejony innych uk�ad�w planetarnych. Zwracamy
si� do was, gdziekolwiek jeste�cie w nieograniczonej przestrzeni kosmicznej, pom�cie nam!
Ratujcie nas przed wirusem, kt�ry zatru� nasze dusze agresywno�ci�. Wolnych od niego jest
garstka. Zara�eni morduj� si� wzajemnie, okrutnie i bezwzgl�dnie. Je�li mo�ecie, przy�lijcie
nam pomoc.
Tay s�ucha� skupiony i przej�ty. Stara� si� na podstawie danych telegramu ustali�
po�o�enie planety. W��czy� obraz obserwowanego przez siebie wycinka kosmosu. Obraz nie
by� ju� tak dok�adny jak przed
dwiema godzinami. R�owy blask wstaj�cego dnia zaciera� jasno�� odleg�ych system�w
gwiezdnych. Tayowi mimo wielu pr�b nie uda�o si� osi�gn�� celu. By� mo�e planeta
znajdowa�a si� poza zasi�giem jego obszaru obserwacji. A czas nagli�. Za kilka minut ko�czy�
si� dy�ur Taya, a on dot�d nie spe�ni� najwa�niejszego obowi�zku: nie przekaza� depeszy
Trustowi M�zg�w. Wiedzia�, �e je�eli nie przeka�e informacji natychmiast, mo�e by�
oskar�ony o spisek i skazany na ci�kie roboty. Tay ba� si� r�wnie�, �e Trust M�zg�w mo�e
ustali� po�o�enie planety i dokona� na ni� inwazji, bo wydarzenia na trzeciej planecie uk�adu
Czerwonego Warkocza sprzyja�y agresywnym zamiarom Trustu. Ale czy na pewno to
uczyni? A mo�e Trust M�zg�w postanowi udzieli� pomocy nie znanej planecie? Pe�en
w�tpliwo�ci, Tay decyduje si� nagle. W��cza aparat nas�uchu w obw�d bezpo�redniej
��czno�ci radiowej z dy�uruj�cym cz�onkiem Rady i przekazuje tre�� telegramu w brzmieniu
oryginalnym i w t�umaczeniu.
Po opuszczeniu kosmodromu Tay mimo zm�czenia uda� si� do Mayi. Na obszernym,
wy�o�onym ��tym piaskowcem placu sta�o kilka pojazd�w przypominaj�cych kszta�tem
talerze. By�y to ma�e, czteroosobowe aerostaty przeznaczony na u�ytek pracownik�w
kosmodromu. Startowa�y i l�dowa�y pionowo, by�y niezwykle zwrotne w czasie lotu, o
stosunkowo kr�tkim zasi�gu i lata�y z szybko�ci� sze�ciuset mil na godzin�. U�ywane by�y
przez mieszka�c�w ��tej Planety jako napowietrzne taks�wki. Tay zatrzasn�� owalne drzwi
pojazdu i usiad� w fotelu pilota. W��czy� silnik, ale nim wystartowa�, wystrzeli� w g�r�
czerwon� rakiet� oznaczaj�c� kierunek lotu. By�o to konieczne ze wzgl�du na
bezpiecze�stwo, Rakieta zostawia�a b�yszcz�c� smug� gazu, kt�rej �ladem lecia� pojazd. W
ci�gu kilku sekund pojazd wzbi� si� na wysoko�� dwustu metr�w, zatrzyma� si� w przestrzeni,
po czym poszybowa� nad miastem w kierunku po�udniowym. Cho� godzina by�a wczesna,
kr��y�y ju� na r�nych wysoko�ciach podobne pojazdy i Tay musia� pilnie uwa�a�, aby nie
zboczy� z wyznaczonego rakiet� kursu. Pod nim rozpo�ciera�o si� miasto. Wie�owce o
cylindrycznych kszta�tach i wielkich, p�askich dachach-l�dowiskach, po��czone mi�dzy sob�
mostami, tworzy�y gigantyczn� konstrukcj� w kszta�cie gwiazdy, l�ni�c� chromem i szk�em.
W dole, mi�dzy wy�o�onymi ��tym piaskowcem ulicami, zieleni�y si� drzewa i krzewy, a
mi�dzy nimi po�yskiwa�y sztuczne zbiorniki wodne. Za miastem ci�gn�y si� hale fabryczne,
p�askie i jednobarwne, ale zbudowane r�wnie� wed�ug gwie�dzistej symetrii. Z wysoko�ci
kilkuset metr�w bez trudu mo�na by�o dostrzec, �e zbudowane u podn�a czerwonych
wzg�rz miasto tworzy ogromn� czteroramienn� gwiazd�, kt�rej ko�ce ramion dotykaj�
pustyni, wzg�rz, jeziora i dalekiego lasu, ledwo widocznego na p�nocy horyzontu. Tay zna�
dobrze to miasto, urodzi� si� w nim i w nim sp�dzi� m�odo��. Po uko�czeniu studi�w
rozpocz�� prac� w tutejszym kosmodromie. By�o to nie lada wyr�nienie, poniewa� tylko
nieliczni absolwenci wy�szych uczelni mogli mieszka� i pracowa� w mie�cie, kt�re by�o
siedzib� Rady Trustu M�zg�w. Zwykle wysy�ano ich do odleg�ych prowincji, gdzie
powierzano im doz�r nad produkcj� przemys�ow�. Tay zosta� zaliczony do grupy
pracownik�w naukowych. Powinien by� zadowolony. Ale nie by�. Wiedzia� bowiem, �e ci z
Trustu M�zg�w zatrudnili go w kosmodromie tylko ze wzgl�du na ojca, wybitnego
konstruktora pojazd�w dalekiego zasi�gu. Ojciec by� jedn� z ofiar kosmosu. Cztery lata temu
Tay g��boko prze�y� jego �mier�. I nie m�g� pogodzi� si� z faktem, �e Trust M�zg�w,
prowadz�c eksperyment badania nad zachowaniem si� organizm�w w przestrzeni
mi�dzyplanetarnej, z okrutnym wyrachowaniem dopu�ci� do choroby ojca, zwanej ob��dem
kosmicznym. Symptomy choroby pojawi�y si�, gdy statek kosmiczny, w kt�rym znajdowa�
si� ojciec wraz z dwoma innymi cz�onkami za�ogi, m�g� jeszcze powr�ci� na ��t� Planet�.
Rada Trustu, wiedz�c o tym, wyda�a rozkaz, aby kontynuowa� lot do czasu dotarcia do
mg�awicy Oyet. Zadanie zosta�o wykonane. Ale ojciec Taya poni�s� �mier�.
Przez specjalny wziernik Tay szuka miejsca do l�dowania. Zmniejszy� szybko�� i
zataczaj�c kr�gi obni�y� lot tu� nad dachy lotniska. Jeszcze jedno okr��enie i powietrzna
taks�wka zawis�a nieruchomo, by po chwili osi��� �agodnie na betonowej platformie jednego
z trzydziestopi�trowych budynk�w. Sta�o tu ju� kilkana�cie pojazd�w. Tay opu�ci� aerostat i
jedn� z wind zjecha� na dwunaste pi�tro, gdzie mieszka�a Maya. Mieszkanie jej sk�ada�o si� z
trzech niewielkich pokoik�w, �azienki i pomieszczenia na przyrz�dzanie posi�k�w. Wy�o�one
kolorow� boazeri� �ciany, lekkie, puszyste fotele i samoporuszaj�cy si� barek stanowi�y
wyposa�enie p�okr�g�ego saloniku. Tay zatrzyma� si� w nim na chwil�. Us�ysza� oddech
pogr��onej we �nie Mayi. Chwil� zastanawia� si�, czy j� obudzi�, czy nie. Postanowi� nie
budzi�. Dziewczyna traci�a humor, je�li wyrywa�o si� j� nagle ze snu. Senne marzenia by�y
dla niej jakby uzupe�nieniem �ycia na jawie, kt�re traktowa�a jako zjawisko uwarunkowane
konieczno�ci� istnienia. Przyjmowa�a nawet z u�miechem monotonno�� pracy, polegaj�cej na
powtarzanych codziennie w podobnych do siebie jak krople wody czynno�ciach. �ycie
ludzkie na ��tej Planecie by�o bowiem zaprogramowane wed�ug ustalonych przez
technokratyczny ustr�j kanon�w. Wyznacza�y one jednostce �ci�le okre�lone zadania, za
kt�rych wykonanie otrzymywa�a niezb�dne �rodki do �ycia, a wi�c �ywno��, mieszkanie
wyposa�one w meble, robota, aerostat, kt�rym mog�a udawa� si� do pracy, na wycieczk�,
odwiedza� swych krewnych lub znajomych. Ludzie na ��tej Planecie nie oddalali si� zbytnio
od miejsca swej pracy, gdy� ka�de sp�nienie by�o surowo karane. Oczywi�cie obywatel
��tej Planety m�g� ogl�da� program telewizyjny albo za�ywaj�c pastylki boa-boa �ni� senne
rojenia. Maya wola�a pastylki ni� telewizj�, w kt�rej pokazywano eksperymenty naukowe i
nowe rozwi�zania techniczne. Sen by� dla niej ucieczk� od �ycia pe�nego komputer�w i
r�nego rodzaju sztucznych m�zg�w. Przyt�acza� ten �wiat po�yskuj�cy szk�em, metalem i
wyk�adzin� z zimnego marmuru, �wiat, w kt�rym praca ludzka by�a nieustannie kontrolowana
przez czujniki, a ludzie zamieniali tylko zdawkowe s�owa i oboj�tnie patrzyli sobie w oczy.
Tay pi�knych sn�w nie mia�. Je�li nawiedza�y go marzenia senne, to jawi�y mu si� one
pod postaci� dziwnych, nap�ywaj�cych z ciemnej g��bi kosmicznej stwor�w. Kr��y�y te
stwory nad jego g�ow�, pada�y na piersi i dusi�y. Budzi� si� wtedy z krzykiem i pozostaj�c
pod wra�eniem snu macha� ramionami. Tay tak�e za�ywa� przed snem pastylki boa-boa, ale
one w niewielkim stopniu wp�ywa�y na tre�� sennych majacze�.
Tay w��cza stop� aparacik steruj�cy i niewielki, owalny barek przysuwa si�
bezg�o�nie do fotela, w kt�rym usiad�. Z wn�trza barku wyci�ga kryszta�ow�, ozdobion�
srebrem karafk� i nalewa do szklanki musuj�cego p�ynu. Znowu naciska jeden z guzik�w
sterownika. Wmontowane w �cian� pokoju drzwiczki rozsuwaj� si� i we wn�ce ukazuje si�
ekran telewizora. Na dawany jest w�a�nie przegl�d prasy porannej. Na ekranie przesuwa si�
tekst komunikat�w prasowych. Tay czyta je bez specjalnego zainteresowania. Nagle d�o�, w
kt�rej trzyma� szklank� z napojem, zawis�a w powietrzu. To, co czyta� teraz, poruszy�o go do
najwy�szego stopnia. �Jak podaje Agencja Kosmos - g�osi� komunikat - obserwatorium
przestrzeni kosmicznej w prowincji Rat zarejestrowa�o o godzinie zero czterdzie�ci
dwukrotny przelot nie zidentyfikowanego obiektu. Obiekt ten, lec�c na du�ej wysoko�ci z
kierunku p�nocnego, znalaz� si� w sferze przyci�gania naszej planety, ale po dw�ch
okr��eniach znikn�� w przestrzeni. Z kosmodromu Alfa wys�ano za nim dwa nasze pojazdy
typu Gwiazda-2, kt�re nie osi�gn�y celu, gdy� zbyt p�no wystartowa�y. Wobec winnych
tego zaniedbania wyci�gni�te zostan� konsekwencje. Z fotografii wynika, �e nie by� to
meteoryt, a pojazd skonstruowany przez istoty rozumne�. Tay, zaszokowany wiadomo�ci�,
postawi� tak nieuwa�nie szklank� na stoliku, �e zachwia�a si� i upad�a na pod�og�. Ostry
d�wi�k t�uczonego szk�a obudzi� May�. Przez matow� szyb� drzwi Tay widzia� ciemny zarys
jej szczup�ej sylwetki. Maya, ubrana w przezroczyst�, lu�n� szat�, poprawi�a swe d�ugie,
opadaj�ce poni�ej ramion w�osy. Na widok Taya nie okaza�a zdziwienia. U�miechn�a si�
ciep�ym, troch� jakby dziecinnym u�miechem. Tay chcia� co� powiedzie�, ale ona odezwa�a
si� pierwsza:
- Wiedzia�am, �e przyjdziesz. Widzia�am ci� we �nie. Mia�am przykry sen. - Twarz jej
spowa�nia�a. - Co� si� sta�o, prawda?
Podesz�a do niego i obj�a go za szyj�. Tay poca�owa� j� w policzek.
- Tak, Maya - powiedzia�. - Sta�o si� co� niebywa�ego.
Patrzy�a na niego w niemym oczekiwaniu,
- Prosz�, przeczytaj.
Poda� jej sztywny, powleczony srebrzyst� foli� kartonik, na kt�rym ostro odcina� si�
czarny druk. Kiedy bra�a do r�ki kartonik, palce jej dr�a�y. W miar� jak czyta�a, w oczach jej
mo�na by�o dostrzec rosn�ce zdumienie. Gdy przeczyta�a tekst po raz drugi, zawo�a�a:
- To jednak oni s�. Gdzie� we wszech�wiecie s� podobne do nas inteligentne istoty i
ty, Tay, dowiedzia�e� si� o tym pierwszy. - Nagle zapyta�a: - Przekaza�e� meldunek Radzie
M�zg�w?
- S�dzisz, �e m�g�bym tego nie zrobi�?
- Nie, ale... - w g�osie Mayi czu�o si� wahanie - mam obawy... Je�li oni zechc�...
- Mam podobne obawy - odpar�. - I dlatego przyszed�em do ciebie, aby�my si�
zastanowili, co robi� dalej.
- Dwa niezwyk�ej wagi fakty wydarzy�y si� dzisiejszej nocy - powiedzia� Tay, po
d�u�szej chwili milczenia. - Depesza i zaobserwowany przez obserwatorium przelot nie
zidentyfikowanego obiektu. �le si� sta�o, �e nasze statki nie przechwyci�y go. Rozwi�za�oby
to wiele spraw. Otrzymali�my depesze z planety, kt�rej mieszka�cy potrzebuj� pomocy.
Wysy�aj�c wiadomo�� istoty rozumne okre�li�y swe po�o�enie wed�ug najbli�szych im
uk�ad�w gwiezdnych. Ale takich i podobnych uk�ad�w s� w przestrzeni kosmicznej tysi�ce.
Tysi�ce uk�adaj�cych si� w figury geometryczne gwiazd. Gdzie szuka� trzeciej planety w
uk�adzie Czerwonego Warkocza? S�dz�, �e z powierzchni naszej planety uk�ad ten nie
przedstawia ani trapezu, ani tr�jk�ta. Najtrudniejsz� wi�c spraw� b�dzie ustalenie po�o�enia
planety.
Maya zapyta�a g�osem �wiadcz�cym o jej silnym podnieceniu:
- S�dzisz, �e Trust M�zg�w nie ustali po�o�enia planety?
- Na ile znam si� na tym, jest to mo�liwe, ale niezwykle trudne.
- My�l�, �e oni teraz to robi�. - Powiedzia�a to z takim przekonaniem, �e Tay zdziwi�
si�.
- Nie podzielam twej pewno�ci, ale za��my, �e tak. Czy oznacza to, �e problem zosta�
rozwi�zany? By� mo�e, �e planeta uk�adu Czerwonego Warkocza odleg�a jest od nas o
kilkana�cie lat �wietlnych. W takim przypadku jeste�my bezradni. Nasze pojazdy pokonywa�
mog� odleg�o�� do czterech lat �wietlnych.
- Widz�, �e jednak bierzesz pod uwag� to, �e Rada Trustu mo�e wys�a� zamiast
szczepionki pojazdy inwazyjne?
- Oczywi�cie.
- Gdyby co� takiego nast�pi�o, to jaki przewidujesz fina�?
Tay u�miechn�� si�.
- S� trzy mo�liwo�ci. Po pierwsze: ci, kt�rzy wys�ali depesz�, nie ukrywaj�, �e
posiadaj� pojazdy kosmiczne bliskiego zasi�gu. Oznacza to, �e ich cywilizacja techniczna jest
podobna do tej, kt�r� my�my mieli jakie� trzysta lat temu. A je�li tak, to obserwuj� kosmos i
posiadaj� sterowane rakiety atomowe. Mog� wi�c odkry� nasze pojazdy na du�ych
odleg�o�ciach i zniszczy� je, zanim u�yj� one agregat�w cichej �mierci lub promieni let.
Druga mo�liwo�� to zorganizowana przez Trust inwazja. Jej skutki by�yby dla istot z
nieznanej planety katastrofalne. Jestem pewien, �e rozprawiono by si� z nimi podobnie jak z
mieszka�cami planety Hez. Opornych wymordowa�, a nie stawiaj�cym oporu wszczepi�
odpowiedni kod genetyczny. Rada Trustu wyznaczy�aby na zarz�dc� planety swego
namiestnika i za pomoc� eksperyment�w biologicznych stworzy�aby pa�stwo, b�d�ce
poligonem do�wiadczalnym. Trzecia mo�liwo��, najbardziej wed�ug mnie prawdopodobna, to
po prostu niedotarcie do celu naszych pojazd�w. W przestrzeni kosmicznej istnieje
prawdopodobie�stwo zb��dzenia. Mamy, jak sama wiesz, przykre w tym wzgl�dzie
do�wiadczenia.
Maya skin�a g�ow�.
- Tak. Mo�e jednak nasze obawy s� wyolbrzymione. Mo�e Rada Trustu rzeczywi�cie
wy�le szczepionk�?
- Jeste� niepoprawn� optymistk�. Nie, Trust M�zg�w nie cofnie si� przed niczym w
realizacji swoich dalekosi�nych plan�w. Podejrzewam, �e zar�wno Ky jak i pozostali
cz�onkowie Rady wyzbyli si� ju� ludzkich uczu�. Podobno Ky wymieni� sobie m�zg. Nosi
teraz sztuczny, przez siebie skonstruowany.
- Z�o�liwi tak twierdz�.
- A jednak po przeczytaniu depeszy nie mia�a� w�tpliwo�ci co do cel�w Trustu
M�zg�w. Zbyt du�o mamy smutnych, ci�gle jeszcze �ywych wspomnie�. Trzeba to sobie
powiedzie� wprost: rz�dz� nami szale�cy, op�tani mityczn� ide� Butu, b�stwa, kt�rego
absurdaln� filozofi� uczynili dogmatem. Uwa�aj� si� za wybra�c�w. S� przekonani, �e ich
powinno�ci� jest zaw�adn�� wszystkimi planetami, na kt�rych istniej� istoty rozumne.
Maya obejrza�a si� z przestrachem w oczach.
- Cicho! Jeszcze kto� us�yszy i b�dziemy mieli k�opoty.
- Boisz si�? Zawsze by�a� odwa�na. Co si� sta�o?
- Ach, nie, po prostu mia�am okropny sen.
- Przywi�zujesz znaczenie do czego� - powiedzia� Tay ze zniecierpliwieniem - co jest
urojeniem, co jest wyrazem b��kaj�cych si� w twojej pod�wiadomo�ci t�sknot i nie
ujawnionych pragnie�. Jest to �wiat, kt�ry sobie stworzy�a� po to, aby ucieka� od
rzeczywisto�ci, kt�ra ci� przera�a. Dla mnie jednak licz� si� tylko fakty zachodz�ce w
realnym �wiecie, w�r�d realnych ludzi. A fakty s� przera�aj�ce. Mimo to nie zamierzam od
nich ucieka�, wprost przeciwnie, chc� z nimi walczy�. Jeszcze do niedawna by�em
niezdecydowany. B��ka�em si�, nosi�em to w sobie i stara�em si� zrozumie�, czy tak musi
by�, czy tak by� powinno. Gn�bi�o mnie to od �mierci ojca. Teraz zrozumia�em ju�, �e tak
wcale by� nie musi.
Maya podesz�a do niego i po�o�y�a r�ce na jego ramionach.
- Uspok�j si�, Tay, jeste� zm�czony. Pojed�my na par� godzin nad jezioro. Odzyskasz
r�wnowag�.
Tay u�miechn�� si�.
- Dobra z ciebie dziewczyna - powiedzia�. - Gdyby nie ty, Maya...
Po chwili wr�ci� znowu jednak do dr�cz�cej go sprawy.
- Czemu - m�wi� z przej�ciem - czemu my, ludzie �yj�cy na ��tej Planecie, mamy
zapomina� o krzywdach? W imi� czego wykonywa� mamy polecenia tych, kt�rzy nic sobie z
nas nie robi�, kt�rzy traktuj� nas na r�wni z robotami? Ta nasza oboj�tno��, to �lepe
pos�usze�stwo wobec garstki ludzi wypranych z wszelkich uczu� jest dla mnie najbardziej
przera�aj�ce. Stali�my si� bezwolnymi narz�dziami i je�li dalej b�dzie to trwa�o, mo�e doj��
do tego, �e nie b�dziemy zdolni do �adnego dzia�ania w obronie w�asnej godno�ci.
- Chcia�by� przeciwstawi� si� Radzie Trustu M�zg�w? - powiedzia�a Maya z l�kiem.
- A dlaczego by nie?
- To czyste szale�stwo. Wiesz, �e dla nas s� oni niedosi�galni.
- Powtarzasz s�owa tych wszystkich, kt�rzy wierz� w mity. To ci z Rady stworzyli
wok� siebie legend�. Wi�kszo�� ludzi wierzy w te r�ne brednie, bo legenda narasta�a latami
i oni si� w niej wychowali.
Maya nie mog�a opanowa� rosn�cej w niej rozterki.
- M�wmy o czym innym. G�owa mnie rozbola�a. M�wisz straszne rzeczy.
Otworzy�a drzwiczki jednej z wmontowanych w �cian� szaf i wyci�gn�a z niej
niebieski dres. Za�o�y�a go na go�e cia�o. Ciasno opina� jej smuk�� sylwetk�.
- Wi�c jak, jedziemy nad jezioro?
Skin�� g�ow�. Mo�e to przywr�ci mu r�wnowag�. Zdawa� sobie spraw�, �e niewiele
mo�e. To pog��bia�o w nim poczucie bezradno�ci i osamotnienia.
Maya z niepokojem obserwowa�a jego stan ducha. Obawia�a si�, �e opanowa�a go
cz�sta na ��tej Planecie choroba psychozy spekulatywnej. Zapadali na ni� ludzie ogarni�ci
gor�czk� tworzenia niezwyk�ych wynalazk�w. Uwik�ani w coraz to nowe pomys�y,
konstruowali dziwne, praktycznie ma�o u�yteczne maszyny. Mimo �e Rada Trustu odrzuca�a
ich projekty, ludzie ci tworzyli nowe konstrukcje, znowu odrzucane, i tak w k�ko, nie zra�eni
niepowodzeniem, konstruowali na nowo, a� popadli w swego rodzaju ob��d. Ale Maya
pociesza�a si�, �e Tay nie by� przecie� fanatykiem, nie op�ta�a go �adna idee fixe. Buntowa�
si� przeciwko istniej�cemu na ��tej Planecie systemowi w�adzy, kt�ra - z pozoru kolektywna
- w praktyce stanowi�a najbardziej wyrafinowan� form� despotyzmu. Czu�, �e powinien co�
zrobi�, zaprotestowa� w taki spos�b, aby dzia�anie by�o skuteczne. Na razie szuka�
sojusznik�w. Wiedzia�, �e sam jeden nie zrobi nic. Ale kiedy zwierzy� si� ze swych
niejasnych jeszcze plan�w Mayi, przyj�a to z przera�eniem. Pomy�la�a, �e jej ch�opiec uleg�
nie znanej jeszcze postaci psychozy.
Wyruszyli nad jezioro.
Aerostat mkn�� w kierunku p�nocno-zachodnim. S�o�ce wisia�o ju� wysoko nad
horyzontem i zapowiada� si� ciep�y wiosenny dzie�. Obok aerostatu przelecia� sznur
d�ugoszyich tuz. Ptaki wraca�y na swe �erowiska, rozleg�e moczary ci�gn�ce si� w pasie
strefy wielkiego zimna. Tay, aby nie przecina� lotu tuzom, �agodnym �ukiem omin�� �yw�
przeszkod�. Obok nich na r�nych wysoko�ciach kr��y�y podobne aerostaty. Jeden, o
rozmiarach wi�kszych ni� pozosta�e, przelecia� uko�nie w kierunku powietrznej wyspy,
po�yskuj�cej w s�o�cu, podobnej do ogromnego cygara, naje�onego masztami anten.
Stanowi�a ona szczyt technicznych osi�gni�� mieszka�c�w ��tej Planety. Wisia�a ponad
bia�ymi ob�oczkami chmur, gro�na, nieosi�galna. W jej wn�trzu mie�ci� si� urz�d, laboratoria
i mieszkania cz�onk�w Rady Trustu M�zg�w. Na B�yszcz�cej Chmurze - tak mieszka�cy
planety nazywali siedzib� Trustu - sprawowa�o w�adz� trzydziestu trzech m�drc�w.
Reprezentowali oni najwa�niejsze dziedziny wiedzy. W razie �mierci jednego z nich Rada
powo�ywa�a natychmiast na jego miejsce wyznaczonego przedtem kandydata. M�g� nim by�
uczony, kt�ry opracowa� przynajmniej trzy wynalazki maj�ce zasadnicze znaczenie dla
mieszka�c�w ��tej Planety. Ponadto kandydat musia� wykaza� si� znajomo�ci� wielu
zagadnie� zwi�zanych z kosmosem. W ci�gu ostatnich kilku lat zainteresowanie podr�ami
kosmicznymi dalekiego zasi�gu wzros�o do tego stopnia, �e praktycznie nie by�o cz�owieka,
kt�ry nie by�by zwi�zany bezpo�rednio lub po�rednio z ogromnym przemys�em kosmicznym.
Szef Trustu, wielki Ky, ze szczeg�ln� bezwzgl�dno�ci� realizowa� ide� swojego �ycia.
Postanowi� podporz�dkowa� sobie cywilizacje innych uk�ad�w gwiezdnych. Jak dot�d, by�o
to nierealne. Dopiero dzisiaj w nocy...
Pogr��ony w zadumie, Tay odruchowo manewruje sterami aerostatu. Pojazd min��
w�a�nie ostatnie zgrupowanie wie�owc�w. W dole ci�gn�a si� brunatna r�wnina, poro�ni�ta
zielonymi, o fioletowym odcieniu drzewami posta. W dali majaczy�a urozmaicona skalnymi
rumowiskami linia brzegu jeziora. Kiedy nadlecieli nad wod�, Maya wskaza�a jedn� z
licznych wysepek.
- Patrz, Tay, tam w prawo od zatoki Tr�jk�ta jest wysepka, na kt�rej jeszcze nie
byli�my. Ro�nie na niej k�pa drzew, z czego mo�na wnioskowa�, �e gnie�d�� si� tam kazeje.
Dawno ju� nie s�ysza�am ich �piewu.
Tay spojrza� na ni� z u�miechem.
- Czy�by nie wystarcza�y ci ich trele, przy kt�rych zasypiasz?
Maya �achn�a si�.
- Kpisz sobie ze mnie.
- Nie gniewaj si�, Maya. Wiem, �e kochasz przyrod� w jej naturalnej postaci. Ale o to
coraz trudniej. Sztuczne struktury, na�laduj�ce natur�, wypieraj� t� prawdziw�. Z roku na rok
ubywa naturalnej zieleni, a z ptak�w pozosta� jedynie ma�y ptaszek kazeja. Nied�ugo
b�dziemy mieli tylko sztuczne drzewa, a na nich w sztucznych gniazdach sztuczne ptaki.
Maya opu�ci�a g�ow�. Twarz jej pociemnia�a, rysy zaostrzy�y si�.
- Te� o tym my�l�. Ale nie mam poj�cia, jak to wszystko b�dzie wygl�da�.
- Badania biologiczne nastawione s� na syntez� cia�ek hezonu. Je�li wi�c uda si� nam
otrzyma� z nich produkt wyj�ciowy, to poprzez cytofonoz� otrzymamy �ywe kom�rki
dowolnego cia�a. Potem wystarczy wszczepi� w nie kod profesora Muta i produkowa�
b�dziemy sztuczne zwierz�ta, a nawet ludzi. S�dz�, �e za dwa, trzy lata problem zostanie
rozwi�zany.
- No w�a�nie, i co dalej?.
- Czy ja wiem? Mo�e ci sztuczni ludzie oka�� si� m�drzejsi? Mo�e wyt�pi� nas i b�d�
budowa� now�, doskonalsz� cywilizacj�? Nie wiem, jak to wszystko si� u�o�y. Jak
wykorzystamy mo�liwo�ci, to ju� zale�e� b�dzie od nas samych.
Tay �ci�gn�� stery. Aerostat �agodnie osiad� na p�askiej p�ce skalnej. Wysiedli.
Otacza�o ich rumowisko brunatnych ska�, sk�po poros�ych szorstk� traw�. Ale zachodni brzeg
wysepki zieleni� si� k�p� drzew ostro kontrastuj�cych ze skalnym otoczeniem. Maya
zaproponowa�a, aby obejrze� wysepk�. Wspi�li si� na najwy�szy pag�rek, sk�d roztacza� si�
widok na ca�e niemal jezioro. P�nocny, daleki brzeg przes�oni�ty by� lekk�, prze�wietlon�
s�onecznym blaskiem mg��. Ze wschodu i po�udnia otacza� jezioro stromy brzeg pe�en zatok i
skalnych nawis�w. Dalej, na tle ciemnob��kitnego masywu g�rskiego, po�yskiwa�y szk�em
g�rne pi�tra budynk�w miasta Zuver. S�aby wietrzyk ledwie marszczy� powierzchni� jeziora.
S�ycha� by�o daleki warkot motor�wki i krzyk ko�uj�cych nad wod� szaropi�rych ptak�w.
Maya nie zwraca�a uwagi na daleki pejza�, sz�a, pochylona, wypatruj�c mi�dzy kamieniami
owad�w. Kiedy zbli�yli si� do k�py drzew, Maya dostrzeg�a niewielki kopczyk, w pobli�u
kt�rego uwija�y si� czerwone �uczki. Usiedli w cieniu rachitycznych drzew iglastych sail.
Wydawa�y one intensywny zapach i by�y ulubionym siedliskiem kazei. Ale ptaszk�w nie
by�o. Za to na pochy�ym pniu wylegiwa� si� ��to-zielony jaszczur paba. Jego obecno��
wyja�nia�a brak ptasich gniazd. Paba, gad, wszystko�erny, szczeg�lnie lubi�