9921

Szczegóły
Tytuł 9921
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9921 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9921 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9921 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ERLE STANLEY GARDNER SPRAWA KULAWEGO KANARKA (Prze�o�y�a: Magda Bia�o�-Chalecka) Wydawnictwo Dolno�l�skie 2000 ROZDZIA� PIERWSZY Ka�dy, kto cho� troch� zna si�. na charakterze cz�owieczym, zgodzi si�, �e wygl�d wybitnych przedstawicieli pewnych grup zawodowych zazwyczaj zupe�nie nie odpowiada stereotypom. Najlepsi detektywi wygl�daj� jak urz�dnicy, hazardzi�ci przypominaj� bankier�w. A ju� zupe�nie nic w powierzchowno�ci Perry�ego Masona nie wskazywa�o, �e jego bystry umys�, �mia�e posuni�cia i niekonwencjonalne metody dzia�ania uczyni�y ze� najwybitniejszego adwokata w mie�cie. Perry przygl�da� si� w�a�nie zza swojego biurka m�odej kobiecie, kt�ra siedzia�a naprzeciwko niego w du�ym, obitym sk�r� fotelu, trzymaj�c na kolanach klatk� z kanarkiem. Zamiast przeszywa� j� wzrokiem w spos�b w�a�ciwy prawnikom lubuj�cym si� w metodzie �krzy�owego ognia pyta�, spogl�da� na ni� z zabarwion� wsp�czuciem cierpliwo�ci�, a jego twarz wygl�da�a niczym wykuta z granitu. - Ten kanarek ma zranion� n�k� - powiedzia� ze spokojnym uporem osoby, kt�ra dop�ty b�dzie powtarza�a swoje, dop�ki nie osi�gnie zamierzonego celu. M�oda kobieta odstawi�a klatk� na pod�og�, jakby chcia�a usun�� j� spoza zasi�gu wzroku adwokata. - Och, chyba nie - odrzek�a, a po chwili doda�a, jakby to mia�o co� wyja�ni�: - Jest troch� przestraszony. Mason bacznie przyjrza� si� jej m�odzie�czej figurze, szaroper�owej garsonce, d�oniom o d�ugich szczup�ych palcach, eleganckim bucikom i r�kawiczkom. - Zatem pani sprawa do mnie by�a pilna do tego stopnia, �e wdar�a si� tu pani, nie bacz�c na moje zaj�cia. Unios�a brod� w obronnym ge�cie. - Sprawa jest wa�na. Nie mog�am z ni� czeka�. - Rozumiem - z zadum� skonstatowa� prawnik - �e cierpliwo�� nie nale�y do pani zalet. - Nie s�dzi�am, �e cierpliwo�� w og�le nale�y do zalet - odpar�a. - Tak przypuszcza�em. Jak si� pani nazywa? - Rita Swaine. - Ile pani ma lat, panno Swaine? - Dwadzie�cia siedem. - Gdzie pani mieszka? - Przy Chestnut Street 1388 - odpowiedzia�a, zerkaj�c na Dell� Street, kt�ra stenografowa�a rozmow�. - Wszystko w porz�dku - uspokoi� j� Mason. - Nie ma powodu do obaw. Panna Street jest moj� sekretark�. Czy mieszka pani w bloku? - Owszem. W apartamencie numer 408. - Ma pani telefon? - Nie bezpo�redni. W portierni jest centrala. - W jakiej sprawie chcia�a si� pani ze mn� zobaczy�? Spu�ci�a wzrok, wyra�nie nie mog�c si� zdecydowa�. - Czy chodzi o kanarka? - zapyta� prawnik. - Nie - zaprzeczy�a po�piesznie - ale� sk�d! - Czy zawsze go pani ze sob� nosi? Roze�mia�a si� nerwowo. - Oczywi�cie, �e nie. Nie wiem, dlaczego tak si� pan o niego dopytuje. - Dlatego - odrzek� - �e klienci rzadko przynosz� kanarki do mojego biura. Ju� mia�a co� powiedzie�, ale si� powstrzyma�a. Mason znacz�co zerkn�� na zegarek, dzi�ki czemu szybko przesz�a do rzeczy. - Chcia�abym, �eby pom�g� pan mojej siostrze Rossy - wyja�ni�a. - To zdrobnienie od Rosalind. Mniej wi�cej p� roku temu wysz�a za Waltera Prescotta. Jest z zawodu likwidatorem szk�d i o�eni� si� dla pieni�dzy. Urz�dzi� wszystko tak, �eby wydosta� od niej jak najwi�cej, a teraz... teraz, pr�buje wp�dzi� Rossy w k�opoty. -Jakiego rodzaju k�opoty? - ponagli� j� Mason, widz�c, �e si� waha. - Dotycz�ce Jimmy�ego. - A kto to taki, ten Jimmy? - Jimmy Driscoll. Chodzi�a z nim, zanim po�lubi�a Waltera. - I Driscoll nadal j� kocha? Energicznie pokr�ci�a g�ow�: - Nie. On kocha mnie. - Dlaczego wi�c m�� pani siostry... - Och, bo Jimmy napisa� do niej list, oczywi�cie jako przyjaciel. - Jaki list? - Rosalind sama to wszystko zacz�a. Napisa�a do Jimmy�ego, �e jest nieszcz�liwa, a on odpisa� jej po przyjacielsku, �e powinna odej�� od Waltera. Doda�, �e Walter o�eni� si� z ni� tylko dla pieni�dzy i �e ma��e�stwo przypomina inwestycj� finansow�: pierwsza strata powinna by� jedyn� strat�. Widzi pan... - za�mia�a si� nerwowo - Jimmy jest maklerem i zanim Rosalind wysz�a za m��, zajmowa� si� inwestowaniem jej pieni�dzy, wi�c ona dobrze rozumia�a, co mia� na my�li. - Po �lubie nie zajmowa� si� ju� jej finansami? - Nie. - A list Driscolla wpad� w r�ce Waltera? - Zgadza si�. Twarz Masona wyra�a�a zainteresowanie. - Poza tym - ci�gn�a m�oda kobieta - Rossy chyba nie wie, co Jimmy do mnie czuje. Widzi pan, nigdy o nim nie rozmawiamy. Mam troch� w�asnych pieni�dzy i po �lubie Rosalind Jimmy zajmowa� si� moimi inwestycjami, no wi�c cz�sto si� z nim widywa�am. - A siostra nic o tym nie wie? - Nie... W ka�dym razie tak mi si� wydaje. - Co Prescott zamierza zrobi� w sprawie listu? - zapyta� Perry. - Chce wnie�� spraw� o rozw�d z winy Rossy pod pozorem, �e utrzymywa�a romans z Jimmym. A jego chce oskar�y� o rozbicie ma��e�stwa, poniewa� sugerowa�, �e Walter o�eni� si� z ni� dla pieni�dzy i �e powinna od niego odej��. Mason pokr�ci� g�ow�. - Nie zajmuj� si� sprawami rozwodowymi. - Och, ale t� musi si� pan zaj��. Nie opowiedzia�am panu jeszcze wszystkiego. Mason rzuci� kpi�ce spojrzenie Delli, u�miechn�� si� i odrzek�: - No c�, prosz� wi�c opowiedzie� mi wszystko. - Walter wy�udzi� od Rossy oko�o dwunastu tysi�cy dolar�w. Powiedzia�, �e zamierza zainwestowa� w swoj� firm� i �e Rossy zyska na tym wi�cej ni� dziesi�� procent, bo warto�� inwestycji b�dzie ros�a. A teraz przysi�ga, �e nigdy nie dosta� od niej ani centa. - Czy mo�na mu udowodni� k�amstwo? - Obawiam si�, �e nie. Wie pan, jak to jest z takimi rzeczami. Kobieta nie poprosi przecie� m�a, �eby wystawi� jej pokwitowanie. Rosalind da�a Walterowi obligacje, kt�re mia� sprzeda�, a pieni�dze zainwestowa� w ten sw�j interes. Walter utrzymuje, �e, owszem, sprzeda� w imieniu �ony jakie� papiery warto�ciowe, ale potem odda� jej wszystkie pieni�dze. A George Wray, partner Waltera z firmy Prescott and Wray Likwidatorzy Szk�d, mieszcz�cej si� w budynku Dorana, uwa�a za absurdalne, jako by Walter mia� tyle zainwestowa� w ich firm�. M�wi, �e oni czerpi� pieni�dze z firmy, a nie dop�acaj� do niej. No i tak to wygl�da. Walter przyw�aszczy� sobie pieni�dze Rossy, a teraz pr�buje zrzuci� z siebie win� i da� drapaka. - W porz�dku - odezwa� si� Mason - proponuj�, �eby znalaz�a pani dobrego prawnika specjalizuj�cego si� w sprawach rozwodowych i... - Nie, nie. My chcemy pana. Widzi pan... dzi� rano wydarzy�a si� pewna rzecz. Mason u�miechn�� si� wyrozumiale. - Prosz� pos�ucha�, m�oda damo, nie interesuj� mnie sprawy rozwodowe. Lubi� prawo karne. Specjalizuj� si� w sprawach o morderstwo, poniewa� uwielbiam tajemnice. Wsp�czuj� pani siostrze, ale jej przypadek mnie nie interesuje. S� w mie�cie setki kompetentnych prawnik�w, kt�rzy z ch�ci� b�d� j� reprezentowali. Usta dziewczyny zacz�y dr�e�. - P-p-przynajmniej m�g�by pan wys�ucha�, co chc� p-p-powiedzie� - wyszepta�a, mruganiem powstrzymuj�c �zy. Lecz widocznie uzna�a, �e i tak b�aga�aby na pr�no, wi�c wsun�a �rodkowy palec prawej d�oni w k�ko u szczytu metalowej klatki i zacz�a wstawa� z fotela. - Chwileczk� - powstrzyma� j� Mason. - Ciekawi mnie ten kanarek. Takie nietypowe rzeczy zostaj� mi w pami�ci. Chcia�bym, �eby pani wyja�ni�a, po co przynios�a tego ptaszka do mojego biura. - Do tego w-w�a�nie zmierza�am. Chcia�am to opowiedzie� po s-s-swojemu. - W takim razie s�ucham - zach�ci� j� prawnik. - Mo�e wtedy b�d� m�g� o tym zapomnie�. Inaczej zmarnuj� ca�e popo�udnie, roztrz�saj�c t� spraw� i usi�uj�c znale�� jakie� logiczne wyt�umaczenie. - Dobrze. Dzi� rano by�am w domu Rosalind, �eby c��kami obci�� kanarkowi pazurki. Wie pan, je�li kanarka trzyma si� w klatce, trzeba mu je cz�sto przycina�. W�a�nie to robi�am, kiedy przyszed� Jimmy... i powiedzia�, �e mnie kocha, obj�� mnie, a kanarek uciek�... A wtedy tu� pod domem zderzy�y si� dwa samochody... wi�c spojrza�am do g�ry, a w oknie by�a pani Nos, kt�ra nas obserwowa�a. M�czyzna w samochodzie by� ranny i Jimmy wybieg� na ulic�, a policjanci zapisali jego nazwisko, wi�c zostanie wezwany na �wiadka, kiedy dojdzie do rozprawy. I Walter powie, �e on p-przyszed� do jego domu bez jego z-zgody i... i... A niech to diabli! Nie cierpi� traci� panowania nad sob�, ale pan doprowadzi� mnie do �ez. Gwa�townie otworzy�a torebk�, wy�owi�a z niej pachn�c� koronkow� chusteczk� i energicznie zacz�a wyciera� �zy p�yn�ce po policzkach. Mason usadowi� si� w fotelu, g��boko wzdychaj�c z zadowolenia. - Wypadek samochodowy, historia mi�osna, kulawy kanarek i pani Nos. C� mo�e by� lepszego? Co� mi m�wi, �e wezm� spraw� pani siostry. W ka�dym razie wys�ucham wszystkiego do ko�ca. A teraz prosz� przesta� p�aka� i opowiedzie� mi o pani Nos. Rita Swaine spr�bowa�a u�miechn�� si� przez �zy. - Nie znosz� p�aka�. Zazwyczaj dzielnie znosz� pora�ki. Prosz� nie my�le�, �e odegra�am scen�, �eby pana zmi�kczy�, panie Mason, bo to nieprawda. Pokiwa� g�ow� i zapyta�: - Kto to jest pani Nos? - Tak j� nazywamy, bo strasznie w�ciubia we wszystko nos. Nazywa si� Stella Anderson, jest wdow� i mieszka w s�siednim domu. Bezustannie w�szy i wszystkich szpieguje. - A Jimmy powiedzia�, �e pani� kocha? - Tak. - I po to przyszed� do domu Rosalind? - Tak. - A jak to si� sta�o, �e akurat tam poszed� wyzna� pani mi�o�� i gdzie wtedy by�a Rosalind? - To by�o tak - podj�a, osuszaj�c ostatnie �zy - Walter znalaz� list od Jimmy�ego i zrobi� potworn� scen�. Potem poszed� si� spotka� ze swoim prawnikiem. Grozi� Rossy, �e j� zabije, a ona wie, �e sta� go na wszystko, wi�c chcia�a natychmiast stamt�d uciec. Wybieg�a z domu i ba�a si� wr�ci�. - O kt�rej godzinie to by�o? - Nie wiem dok�adnie. Wcze�nie rano, chyba oko�o dziewi�tej lub dziesi�tej. W ka�dym razie kilka minut po jedenastej zadzwoni�a do mnie, opowiedzia�a, co si� sta�o i poprosi�a, �ebym posz�a do domu i spakowa�a jej ubrania do kufra i kilku walizek le��cych w szafie w sypialni. Widzi pan, jej dom znajduje si� przy Alsace Avenue. Walter kupi� go tu� przed �lubem, a to tylko kilka przecznic od mojego mieszkania. - Ma pani klucze? - zapyta� Mason. Pokr�ci�a przecz�co g�ow�. - To jak si� pani dosta�a do �rodka? - Rossy wybieg�a z domu i nie zamkn�a drzwi - odpowiedzia�a m�oda kobieta. - Walter grozi�, �e j� zabije, wi�c bardzo si� ba�a. - A kanarek? - dopytywa� si� prawnik. - To jej kanarek, ma go od lat. Chcia�a, �ebym wzi�a klatk� do siebie, bo Walter by�by w stanie zamordowa� ptaszka zamiast niej. To pod�y cz�owiek. Wpadnie w sza�, gdy wr�ci i odkryje, �e odesz�a. - Tak mi przykro - westchn�� Mason. - Powinienem by� pozwoli� pani odej��, m�g�bym wtedy snu� przypuszczenia na temat tego, jaki splot okoliczno�ci zmusi� przestraszon� m�od� kobiet� do przej�cia przez miasto z kanarkiem w klatce i przyniesienia go do mojego biura. A pani wyja�ni�a niesamowicie intryguj�c� zagadk�, czyni�c z niej rzecz zwyk�� i nieciekaw�. Spojrza�a na niego z oburzeniem. - Przepraszam, �e pana znudzi�am, panie Mason! - wybuchn�a. - W ko�cu szcz�cie mojej siostry nie ma najmniejszego znaczenia w por�wnaniu z pana rozrywkami! Adwokat u�miechn�� si� i pokr�ci� g�ow�. - Prosz� mnie �le nie rozumie�. Zajm� si� t� spraw�. To cena, jak� zap�ac� za swoj� ciekawo��. Niech pani zatem opowie mi ca�� reszt�. - To znaczy, �e b�dzie pan reprezentowa� Rossy? Mason skin�� g�ow�. Na twarzy dziewczyny wyra�nie wida� by�o ulg�. - To mi�o z pana strony. - Wcale nie - zaprzeczy� znu�onym tonem. - Zainteresowa� mnie ten kanarek, a jedyna s�uszna droga, kt�ra pozwoli�aby mi wtr�ca� si� w pani prywatne sprawy, to zosta� pani prawnikiem. Podj��em wi�c decyzj� i p�ac� za ni�. Fakt, �e wpl�tuj� si� w�a�nie w niesmaczn� spraw�, nie powinien mie� dla pani najmniejszego znaczenia. Zatem Jimmy Driscoll wyzna� pani mi�o��, tak? Kiwn�a g�ow�. - Czy ju� kiedy� wcze�niej m�wi� pani podobne rzeczy? - zapyta� Mason, przygl�daj�c si� jej bacznie. - Nie - odpar�a. - Nigdy przedtem. Spu�ci�a wzrok i wpatrzy�a si� w kanarka uwi�zionego w klatce. - Ale pani oczywi�cie zdawa�a sobie spraw� z jego uczu� - stwierdzi�. - Niezupe�nie - odrzek�a cicho. - Wiedzia�am, �e go lubi�, i mia�am nadziej�, �e on lubi mnie. Ale to wyznanie by�o dla mnie niespodziank�. - A jak to si� sta�o, �e Jimmy przyszed� do domu Rosalind? Spojrza�a mu prosto w oczy: - Najpierw poszed� do mojego mieszkania. Portier go lubi, poniewa� Jimmy pom�g� mu kiedy� zarobi� troch� pieni�dzy, wi�c powiedzia�, �e dzwoni�a moja siostra, kt�ra wydawa�a si� bardzo podekscytowana, i �e pobieg�am p�dem do jej domu. - Pods�ucha� wasz� rozmow�? - Nie wydaje mi si�. Zna g�os Rossy, wi�c pozna�, �e to ona dzwoni, a poza tym, wychodz�c, powiedzia�am mu, dok�d si� wybieram. - Zatem Jimmy poszed� do domu Rosalind? - Tak, to niedaleko ode mnie. - I tam pani� znalaz�? Konkretniej: gdzie? - W oran�erii. - I pani mu powiedzia�a, �e Rossy odesz�a? - To prawda. - Co si� sta�o p�niej? Znowu odwr�ci�a wzrok. - No wi�c rozmawiali�my przez chwil�, a ja trzyma�am w r�ku kanarka i obcina�am mu pazurki. Potem nagle Jimmy mnie obj�� i wyzna� mi mi�o��, a ja przytulaj�c si� do niego, wypu�ci�am ptaszka. Kiedy pr�bowa�am go z�apa�, wydarzy� si� przed domem ten straszny wypadek. Naturalnie pobiegli�my z oran�erii do okna w salonie i zobaczy�am, �e kryta ci�ar�wka zderzy�a si� z kabrioletem, oczywi�cie mniejsze auto ucierpia�o bardziej. Cz�owiek, kt�ry je prowadzi�, by� ranny, wi�c Jimmy pobieg�, �eby pom�c wydosta� go zza kierownicy. Wtedy ten z furgonetki stwierdzi�, �e szybciej b�dzie, je�eli sam odwiezie rannego do szpitala, zamiast czeka� na karetk�, i Jimmy pom�g� mu go przenie��. - A potem wr�ci� do domu? - zapyta� Mason. Kiwn�a g�ow�. - Co wydarzy�o si� p�niej? - Om�wili�my spraw� i uzna�am, �e Jimmy powinien sobie p�j��, bo by�oby niedobrze, �eby wi�cej os�b wiedzia�o o jego wizycie. Walter i tak odgra�a� si�, �e narobi mu k�opot�w. Przede wszystkim martwi�o mnie, �e mo�e zosta� wezwany jako �wiadek w sprawie tego wypadku. Widzi pan, Jimmy zaparkowa� swoje auto przy chodniku, wi�c obawia�am si�, �e kierowca ci�ar�wki wr�ci i b�dzie chcia� jako� zamiesza� go w to wszystko. Poza tym pani Nos obserwowa�a nas, kiedy Jimmy mnie przytula� i... - Zatem Jimmy wyszed� z domu? - Tak. Ale pani Nos chyba zadzwoni�a po policj�, poniewa� kiedy tylko wyszed� za pr�g, natkn�� si� na dw�ch detektyw�w, kt�rzy podjechali radiowozem. Zadawali mu pytania na temat wypadku i zapisali jego nazwisko oraz adres. Kazali mu pokaza� prawo jazdy, wi�c po prostu musia� poda� prawdziwe dane. - Kt�ra by�a wtedy godzina? - zainteresowa� si� prawnik. - To by�o jakie� dwie czy trzy godziny temu. Wydaje mi si�, �e wypadek mia� miejsce oko�o po�udnia. - A o kt�rej Rosalind dzwoni�a do pani? - Mi�dzy dziesi�t� a jedenast�. Chyba... Nie wiem dok�adnie. - Zatem dobrze - powiedzia� Mason. - Je�eli chce pani, �ebym reprezentowa� siostr� w sprawie rozwodowej, to musi j� pani przyprowadzi� do mnie na rozmow�. Rita Swaine pokiwa�a g�ow�, po czym pochyli�a si� do przodu i powiedzia�a szybko: - Tak, oczywi�cie, przyprowadz� j�, ale czy nie uwa�a pan, �e powinni�my wszystko tak urz�dzi�, aby Walter nigdy nie dowiedzia� si� o wizycie Jimmy�ego? Widzi pan, on m�g�by tak zezna�, �eby wygl�da�o, jakby Jimmy mia� co� wsp�lnego z odej�ciem Rosalind. - Ale przecie� Jimmy kocha pani� - zaoponowa� Mason. Kiwn�a g�ow�. - No to dlaczego nie ujawnicie tego? Dlaczego nie mo�na po prostu og�osi� waszych zar�czyn? - Poniewa� - odpar�a - ludzie pomy�leliby, �e wraz z Jimmy�em i Rosalind wymy�lili�my taki podst�p, �eby zwi�za� Walterowi r�ce. Mason zmru�y� oczy. - Zatem przysz�o to pani do g�owy... - Przecie� to logiczne. Prawnik Waltera na pewno u�y�by takiego argumentu. Pomy�la�am wi�c, �e mo�e m�g�by pan zaj�� si� tym wypadkiem. Je�li dosz�o do niego z winy kierowcy kabrioletu, to trzeba by nak�oni� tego drugiego, aby nie wni�s� oskar�enia, i vice versa. M�g�by pan dopilnowa�, �eby doszli do porozumienia i nie oddawali sprawy do s�du. Wtedy wizyta Jimmy�ego w domu Waltera nie wysz�aby na jaw. - Czy ten m�czyzna odni�s� powa�ne obra�enia? - zapyta� Mason. - Nie wiem. By� nieprzytomny, kiedy Jimmy pomaga� za�adowa� go do ci�ar�wki. - Wie pani, kto jest jej w�a�cicielem? - Tak, by� na niej napis �Towarzystwo Transportowe Tradera�. - A co z kabrioletem? - Nadal stoi przed domem - odrzek�a - bardzo poobijany. Ma numer 6T2993, a dow�d rejestracyjny jest wystawiony na nazwisko Carla Packarda, zamieszka�ego przy Robinson Avenue 1836, Altaville, Kalifornia. Mason skin�� g�ow� i powiedzia� do Delli: - Zadzwo� do Agencji Detektywistycznej Paula Drake�a i popro� go, �eby tu wst�pi�. - Odwr�ci� si� ponownie do panny Swaine. - Zaraz si� tym zajm� i zobacz�, co si� da zrobi� w sprawie tego wypadku. Tymczasem niech pani poprosi siostr�, by mnie odwiedzi�a. - Nie wiem, gdzie ona teraz jest, ale gdy tylko si� do mnie odezwie, powiem jej, �eby do pana przysz�a. - Jak mog� si� z pani� skontaktowa�? - B�d� u siebie w domu. Prawnik zerkn�� na Dell�. - Zapisa�a� adres? - Tak - odpowiedzia�a. - Prosz� mi jeszcze poda� numer telefonu. - Ordway 60922. Mason wsta�, przeszed� przez gabinet i otworzy� drzwi na korytarz. - Czy mam teraz wp�aci� zaliczk�? - spyta�a panna Swaine, otwieraj�c portmonetk� i wyjmuj�c z niej zwitek banknot�w. - Ale� nie - powstrzyma� j� Mason. - W ko�cu sam si� wprosi�em... Lepiej niech pani umie�ci te pieni�dze w banku. Dobry Bo�e! Czy zawsze chodzi pani z tak� sum� po mie�cie? - Sk�d�e znowu! Po prostu my�la�am, �e b�dzie pan chcia� cz�� pieni�dzy przed zaanga�owaniem si� w spraw�. Wst�pi�am wi�c do banku i pobra�am dwa tysi�ce dolar�w. Mason ju� mia� co� odpowiedzie�, ale u�miechn�� si� tylko i przytrzyma� drzwi. - W takim razie lepiej niech je pani odniesie z powrotem do banku. Ustal� stawk� p�niej, kiedy b�d� w lepszym nastroju. Teraz my�l� o pani wy��cznie jako o m�odej kobiecie, kt�ra odar�a tajemnic� z uroku. Do widzenia. - Do zobaczenia, panie Mason - odpowiedzia�a. Schowa�a banknoty do portmonetki, podnios�a klatk� z kanarkiem i szybkim krokiem wysz�a z biura. Zatrzyma�a si� jeszcze na korytarzu i zapyta�a: - Czy wie pan co� mo�e o sklepie zoologicznym, kt�ry znajduje si� tu obok? - Jego w�a�ciciel by� kiedy� moim klientem - odrzek� prawnik. - To stary Niemiec, wielce interesuj�ca persona. Nazywa si� Karl Helmold. A dlaczego pani pyta? - Chcia�abym zostawi� mu Dickeya na jaki� czas. - To kanarek? - Tak. Kiedy tylko Rossy u�o�y sobie �ycie, b�dzie mog�a go zabra�. Ale chcia�abym mie� pewno��, �e Walter nie dowie si�, gdzie go zostawi�am. - Jestem przekonany, �e mo�e pani zaufa� dyskrecji Karla Helmolda. Prosz� mu powiedzie�, �e to ja pani� przys�a�em. Skin�a g�ow� i ruszy�a w stron� windy, g�o�no stukaj�c obcasami. Mason zamkn�� za ni� drzwi i zwr�ci� si� do Delli Street. - Oto - powiedzia�, krzywi�c si� zabawnie - do czego prowadzi fascynacja zagadkowymi morderstwami. W banalnych, codziennych zjawiskach dopatruj� si� rzeczy niezwyk�ych. Przysz�a do mnie dziewczyna z kanarkiem w klatce. By�a podekscytowana, zdenerwowana i poruszona, a ja, jak ostami idiota, od razu zacz��em roi� o tajemniczych zdarzeniach. - Czemu jej nie odm�wi�e�, szefie? - zapyta�a sekretarka. - Nie mog�em, skoro ju� zada�em tyle osobistych pyta�. Pami�taj, �e dla nas to tylko interes, ale dla klienta co� zupe�nie innego. Sprawa rozwodowa jej siostry b�dzie dla mnie istn� mord�g�, ale akurat teraz to najwa�niejsza kwestia w �yciu tej m�odej damy, no, mo�e poza romansem z Jimmym Driscollem. Della z zadum� przyjrza�a si� swojemu szefowi. - Przem�wi teraz przeze mnie kobieta - powiedzia�a - kt�ra nie ma �adnych z�udze� co do przedstawicielek swojej p�ci, i dlatego te� pozostaje nieczu�a na damskie fortele oraz �zawe b�agania. Czy nie przysz�o ci do g�owy, �e jest co� dziwnego w sposobie, w jaki panna Swaine traktuje ten romans? Kiedy o nim opowiada�a, nie potrafi�a spojrze� ci w oczy. Zachowywa�a si� tak, jakby to by�o co� potajemnego, co�, czego si� wstydzi i co nale�y ukrywa�. Nie uwa�asz, �e aby zdoby� Jimmy�ego, mog�a oszuka� siostr� bardziej ni� si� do tego przyznaje? Mason roze�mia� si� z zachwytem. - No i prosz�! Powiadam ci, za du�o tajemniczych morderstw. Najpierw ja �api� si� na kanarka w klatce, a potem ty na romantyczn� mi�o��. Potrzebne nam s� wakacje. Co by� powiedzia�a na to, �eby zamkn�� interes i pojecha� w podr� dooko�a �wiata? Ja b�d� bada� r�ne systemy prawodawstwa, a ty b�dziesz notowa�a moje obserwacje. Della szeroko otworzy�a oczy ze zdumienia. - M�wisz powa�nie, szefie? - Jasne. - A co z kancelari�? - Zostawimy wszystko. Pod nasz� nieobecno�� Jackson mo�e si� zaj�� rutynowymi sprawami, a jak wr�cimy, b�dzie na nas czeka�o mn�stwo du�ych zagadek. - A co z t� spraw�? - Och - westchn�� Mason - wyci�gniemy Rossy z tarapat�w. Nie zajmie nam to wiele czasu. Della Street podnios�a s�uchawk� i poprosi�a telefonistk� z centrali: - Niech mnie pani po��czy z Kompani� Okr�tow� Dollara. Natychmiast, prosz�, zanim szef zmieni zdanie. ROZDZIA� DRUGI Paul Drake, szef Agencji Detektywistycznej opar� si� leniwie o framug� drzwi. Ten wysoki i szczup�y m�czyzna mia� nieco wy�upiaste oczy, zawsze przes�oni�te mgie�k�, kt�ra niczym zas�ona odgradza�a jego my�li od zewn�trznego �wiata. W chwilach odpoczynku rozchyla� lekko swoje rybie usta, co nadawa�o jego twarzy wyraz b�aze�ski. Nawet wnikliwy obserwator przyzna�by, �e Paul bardziej przypomina pijanego grabarza ni� detektywa. - Rany boskie, Perry - odezwa� si�, cedz�c s�owa - nie m�w mi tylko, �e zaczynasz nast�pn� spraw�. Mason twierdz�co kiwn�� g�ow�. - Chcia�bym - ci�gn�� Drake pogodnym tonem - �eby� wzi�� wakacje w trosce o moje zdrowie. - Co to, Paul, nie dajesz ju� rady? Drake wolnym krokiem podszed� do fotela i usiad� na nim w poprzek, tak �e plecami opar� si� o jedn� por�cz, a nogi przewiesi� przez drug�. - Znam ci� od pi�ciu lat - powiedzia� z wyrzutem - i nigdy jeszcze nie widzia�em, �eby� si� nie �pieszy�. - No c� - cierpko odrzek� Mason - nie b�d� teraz zmienia� przyzwyczaje�. Oko�o po�udnia w pobli�u rogu Czternastej Ulicy i Alsace Avenue ci�ar�wka nale��ca do Towarzystwa Transportowego Tradera wjecha�a na kabriolet prowadzony przez Carla Packarda z Altaville w Kalifornii. Nie powinno by� �adnych k�opot�w ze sprawdzeniem tego. Packard straci� przytomno�� i kierowca ci�ar�wki zawi�z� go swoim wozem do szpitala. Dowiedz si�, jaki to szpital, czy Packard odni�s� powa�ne obra�enia, czy by� ubezpieczony, czy furgonetka by�a ubezpieczona, czy jej kierowca zg�osi� wypadek, czy w�a�ciciele firmy b�d� sk�onni ponie�� koszta i za ile strona poszkodowana zgodzi si� p�j�� na ugod�. - I potrzebujesz tego wszystkiego natychmiast? - zapyta� Drake. - Tak. Chc� mie� te informacje za godzin�. - Czy to ju� wszystko? - Nie. Jeszcze jedna sprawa. Walter Prescott, Alsacc Avenue 1396, wnosi spraw� o rozw�d. Dowiedz si�, kim jest jego kochanka. - Dlaczego uwa�asz, �e j� ma? - Wy�udzi� od �ony dwana�cie tysi�cy dolar�w i nie zainwestowa� tych pieni�dzy w swoj� firm�. - Wiesz o nim co� wi�cej? - Niewiele. Jest likwidatorem szk�d. Firma nazywa si� Prescott and Wray, a jej siedziba znajduje si� w budynku Dorana. Dowiedz si�, gdzie kupuje kwiaty i zdob�d� adres odbiorcy. Wy�lij do jego biura agenta, kt�ry b�dzie twierdzi�, �e m�oda kobieta prowadz�ca samoch�d Prescotta zarysowa�a mu b�otnik i uciek�a. Zapisz numer, pod kt�ry zadzwoni, �eby sprawdzi� t� historyjk�. Niech go �ledzi kilku ludzi i niech sprawdz�, dok�d chodzi, kiedy nie ma go w biurze. - A je�li jest sprytny i nigdzie nie chodzi? - Napisz do niego anonimowy list, �e jego go��beczka ma innego absztyfikanta, kt�ry odwiedza j� ka�dego popo�udnia. Zmu� go do wykonania jakiego� ruchu. Drake wyj�� z kieszeni oprawiony w sk�r� notes i zapisa� wszystkie nazwiska oraz adresy. - Jest jeszcze jedna sprawa - doda� Mason. - Niejaka Stella Andersen mieszka w domu obok Prescotta. Najwyra�niej zbiera wszystkie ploty z okolicy. Wpadnij tam i wyci�gnij z niej, co si� da. Mo�e b�dzie wiedzia�a co� na temat s�siad�w. Dowiedz si�, czy facet sp�dza wieczory w domu, czy mo�e cz�sto wychodzi. Sprawd� te�, czy b�dzie rzuca�a kalumnie na jego �on�. - Innymi s�owy - skonstatowa� ponuro Drake - chcesz mie� wszystko. - Zgadza si� - przyzna� adwokat. - Roze�lij ch�opak�w natychmiast. I lepiej b�dzie, je�li najpierw porozmawiasz z pani� Nos, a dopiero potem sprowokujesz Prescotta. Mo�esz napisa� ten anonim i dostarczy� go przez pos�a�ca. Wy�lij za nim kilku ludzi... - Kto to jest ta pani Nos? - zdziwi� si� Paul. - Och, zapomnia�em - u�miechn�� si� Perry. - To pieszczotliwe okre�lenie pani Anderson. - Co� jeszcze? - Tak. Kiedy b�dziesz wyci�ga� z niej informacje na temat s�siad�w, spr�buj si� dowiedzie� czego� na temat sceny mi�osnej, kt�r� podgl�da�a dzi� rano. - Czego mia�bym si� dowiedzie� na ten temat? - Niech ci j� po prostu opisze - odpowiedzia� Mason. - Uzna�em to za troch� podejrzane. - Czy w tamtej okolicy ludzie rano nie uprawiaj� mi�o�ci? - zapyta� Drake. - Nie o to chodzi. Po prostu opisano mi to w dziwny spos�b. Dobra, Paul, bierz si� do dzie�a. - Ilu ch�opak�w mog� wys�a� do tej roboty? - Tylu, ilu b�dzie trzeba, �eby szybko si� z ni� upora�. - S� jakie� ograniczenia koszt�w? - �adnych - odrzek� Mason. - Ja stawiam. - Co tu jest grane? Zaj��e� si� dzia�alno�ci� dobroczynn�? - Nie. Nabra�em si� na kulawego kanarka i na co�, co uzna�em za tajemnic�. A oto rezultaty. - Ca�a sprawa brzmi krety�sko - stwierdzi� Drake, wstaj�c. - Bo taka jest. - Dobra. Mam sk�ada� raporty telefonicznie? - Tak. Chc� by� o wszystkim informowany na bie��co. Je�eli mnie nie b�dzie, to przekazuj wiadomo�ci Delli. Wychodz� odwiedzi� pewnego cz�owieka. - W sprawie psa? - zapyta� Drake, u�miechaj�c si�. - W sprawie kanarka. Detektyw zmarszczy� brwi. - O co chodzi z tym kanarkiem? - Sam nie wiem. Powiedz mi, Paul, w jaki spos�b kanarek mo�e skaleczy� si� w n�k�? - A niech mnie! W jaki? Mason machn�� d�oni� w stron� drzwi. - Id� ju� - ponagli� przyjaciela. - Nie mam z ciebie �adnego po�ytku. Detektyw westchn�� g�o�no. - Bardzo jestem zadowolony o�wiadczy. - A to z jakiego powodu? - zainteresowa� si� adwokat. - Bo nie kaza�e� mi �ledzi� kanarka - odparowa� Drake. - Ba�em si�, �e wypu�cisz go z klatki, ka�esz mi wzi�� samolot i lornetk�, a potem przedstawi� pe�ny raport na jego temat od chwili wyklucia z jajka do momentu wsadzenia do klatki. Uchyli� drzwi i wymkn�� si� na korytarz. Przez chwil� w szparze wida� by�o jego u�miech, gdy cicho zamyka� za sob� drzwi. Mason si�gn�� po kapelusz i powiedzia� do Delli: - Schodz� do sklepu zoologicznego. - Nadal m�czy ci� ten kanarek, szefie? - spyta�a. Kiwn�� g�ow�. - Jak kanarek mo�e okule�? I dlaczego dziewczyna niesie go przez miasto a� do biura prawnika? - Bo jej siostra prosi�a, �eby umie�ci� kanarka w bezpieczny m miejscu. - Wygl�da na to - powoli powiedzia� Mason - �e ta siostra zamierza znikn�� na jaki� czas. A jak si� nad tym zastanowi�, to nikt nam nie powiedzia�, gdzie ona teraz jest. - Panna Swaine m�wi�a, �e nie wie - wyja�ni�a Della. - W�a�nie o to mi chodzi. A niech mnie. �ycie przecie� obfituje w zagadki. Je�li da si� wycisn�� jak�� tajemnic� z tego kanarka, to zrobi� to, cho�bym mia� go przepu�ci� przez wy�ymaczk�. ROZDZIA� TRZECI W sklepie zoologicznym na rogu panowa�a nieopisana wrzawa. Mason skin�� g�ow� sprzedawcy i ruszy� w stron� biura znajduj�cego si� na ty�ach pomieszczenia. Jaka� papuga zgrzytliwym g�osem wyskrzecza�a powitanie. W�cibska ma�pka wyci�gn�a �ap� i chwyci�a go za po�� p�aszcza. Gruby m�czyzna o bladych, cierpliwych oczach, w czarnej mycce nasadzonej na g�ow� �ys� jak kolano, uni�s� wzrok znad ksi�gi rachunkowej, a potem kaczym krokiem wyszed� z przeszklonego kantorka. - Ja, ja - powiedzia� - oto Herr mecenas we w�asnej osobie! To zaszczyt, �e pan zawita� do mojego miejsca pracy. Mason u�cisn�� wyci�gni�t� d�o� i przysiad�szy na kraw�dzi kontuaru, powiedzia�: - Mam ma�o czasu, Karl. Chcia�bym ci� o co� zapyta�. - Ja, ja! O Fr�ulein, kt�ra przysz�a z kanarkiem, h�? M�wi�a, �e pan mecenas j� przys�a�. Pan pewnie chce co� wiedzie� o kanarku? Mason kiwn�� g�ow�. - To dobry kanarek - oceni� Helmold. - Wart niez�� sumk�. Pi�knie �piewa. - Wydawa�o mi si�, �e co� mu si� sta�o w n�k� - podpowiedzia� prawnik. - Ja. To nic takiego. Za kr�tko obci�te pazurki na prawej n�ce. Dzi� on kuleje. Jutro kuleje. Pojutrze nic mu nie jest. A jeszcze nast�pnego dnia nikt nie pozna, �e co� mu dolega�o. - A co z lew� n�k�? - zapyta� Mason. - Pazurki na lewej n�ce s� �adnie przyci�te, wszystkie poza jednym. Ten jeden jest w og�le nie tkni�ty. Nie rozumiem tego. - Czy pazurki obci�to mu dzisiaj? - docieka� prawnik. - Ja ja. Na grz�dzie wida� �lady krwi ze zranionej n�ki. Ja, zrobiono to dzisiaj. - Ta m�oda dama chcia�a, �eby kanarek zosta� tutaj? - Ja. - Na jak d�ugo? Gruby w�a�ciciel sklepu wzruszy� ramionami i powiedzia�: - Nie wiem. Nie m�wi�a tego. - Na jeden dzie�? Helmold szeroko otworzy� oczy ze zdumienia. - Pan �artuje, nicht wahr? Jeden dzie�! C� by to by� za interes? - Chc� wiedzie� - upiera� si� Mason. - Czy powiedzia�a, �e kanarek ma tu zosta� tylko do jutra? - Ach, nie. Policzy�em jej za miesi�c i ona za tyle zap�aci�a. Rozumie pan, panie mecenasie, nawet nie za tydzie�: za miesi�c. Mason zsun�� si� z kontuaru. - W porz�dku, Karl - powiedzia�. - Chcia�em to tylko sprawdzi�. - Dzi�kuj�, �e pan j� do mnie przys�a�. Mo�e pewnego dnia ja b�d� m�g� zrobi� co� dla pana... - Mo�liwe - przyzna� Mason. - Jakie nazwisko poda�a? - Nazwisko? - Tak. Helmold wszed� do biura, przekartkowa� jak�� ksi�g� i wr�ci� z wizyt�wk� w r�ku. - Nazywa si� Mildred Owens. Poda�a adres: poste restante, Reno. Przenosi si� do Reno i za jaki� czas przy�le po ptaszka. Ale nie potrwa to d�u�ej ni� miesi�c. U�miech rozja�ni� twarz adwokata. - To dobra wiadomo��? - spyta� Helmold, zerkaj�c znad okular�w. - Bardzo dobra - przyzna� Mason. - Widzisz, Karl, zaczyna�em ju� my�le�, �e przeczucie mnie zawiod�o. Teraz czuj� si� o wiele lepiej. Opiekuj si� tym ptaszkiem. - Ja, ja. B�d� si� opiekowa�. Chcia�by si� pan rozejrze� i... - Nie dzisiaj, Karl. Wpadn� innym razem, teraz si� �piesz�. Helmold dobrotliwie pokiwa� g�ow� i odprowadzi� Masona do drzwi sklepu. - Jak tylko b�d� m�g� co� zrobi� dla pana mecenasa, prosz� mi powiedzie�. To b�dzie dla mnie przyjemno��. Ta rozmowa o kulawym kanarku... - machn�� r�k�. - To nic nie znaczy. Chcia�bym m�c zrobi� co� konkretnego. Mason zostawi� w�a�ciciela sklepu k�aniaj�cego si� i rozp�ywaj�cego w u�miechach, a nast�pnie poszed� do fryzjera, gdzie go ogolono, zrobiono masa� i manikiur. Zazwyczaj, gdy fryzjer ok�ada� mu twarz gor�cymi r�cznikami, Perry relaksowa� si� i zapada� w dziwny stan zawieszenia mi�dzy jaw� a snem. Jego wyobra�nia dzia�a�a wtedy du�o sprawniej, dzi�ki czemu potrafi� dostrzega� r�ne aspekty sprawy z krystaliczn� wprost jasno�ci�. Lecz tym razem gor�ce r�czniki nie pobudzi�y w nim �adnych nowych my�li. Kanarek by� kulawy. Jeden pazurek na lewej n�ce nie zosta� przyci�ty, cho� pozosta�e skr�cono we w�a�ciwy spos�b. Natomiast pazurki na prawej obci�to zbyt kr�tko i dlatego kanarek okula�. Co wi�cej, Rita Swaine, zanosz�c ptaszka do sklepu zoologicznego, by�a na tyle szczera, �e powo�a�a si� na Masona, ale poda�a fa�szywe nazwisko i adres. Dlaczego? Po sko�czonych zabiegach Mason wsta� z fotela, poprawi� krawat, zerkn�� na zegarek i leniwym krokiem wr�ci� do biura. Ulica, na kt�rej ju� zaczyna�y si� korki, pe�na by�a popo�udniowych cieni. Skr�ciwszy za r�g. korytarzem prowadz�cym z windy, zobaczy� Dell� Street stoj�c� w drzwiach jego prywatnego gabinetu i energicznie machaj�c� r�k�. Przy�pieszy� kroku, a sekretarka wybieg�a mu na spotkanie. - Paul Drake zadzwoni� na zastrze�ony numer - powiedzia�a szybko. - Twierdzi, �e musi natychmiast z tob� porozmawia�. Mason przy�pieszy� jeszcze bardziej. - Kiedy dzwoni�? - Jest teraz na linii. Rozpozna�am twoje kroki na korytarzu. - Dzwoni po raz pierwszy? - Tak. - To mo�e by� wa�na sprawa - stwierdzi� Perry. - Nie wychod� do domu, dop�ki si� nie dowiemy, o co chodzi - wbieg� do gabinetu i podni�s� s�uchawk� telefonu stoj�cego na biurku. - Cze��, Paul, co si� sta�o? Lekko zniekszta�cone brzmienie g�osu detektywa �wiadczy�o o tym, �e trzyma usta tu� przy mikrofonie. - Czy to by�a podpucha? - Co takiego? - Ta sprawa z rozwodem. - Nie. O czym ty m�wisz? - My�l� - stwierdzi� Drake - �e lepiej b�dzie, je�li natychmiast tu przyjedziesz. - To znaczy, gdzie? - Pod dom Stelli Andersen przy Alsace Avenue. Dzwoni� ze sklepu kilka przecznic dalej, ale spotkamy si� przy moim samochodzie. - Co si� sta�o? - zapyta� Mason, �ci�gaj�c brwi. Drake �ciszy� g�os. - Kilku facet�w w wozie patrolowym podjecha�o pod dom Prescott�w. Otworzyli wytrychem tylne drzwi i weszli do �rodka. Mniej wi�cej kwadrans p�niej przyjecha� na sygnale sier�ant Holcomb i par� os�b z wydzia�u zab�jstw. A chwil� potem pojawi� si� koroner. Mason gwizdn�� cicho. - Znasz jakie� szczeg�y? - Niewiele. Wiem tylko, �e chyba dostali cynk od niejakiej pani Weyman, kt�ra s�siaduje z Prescottami od zachodu, czyli od strony Czternastej Ulicy. - Dlaczego ich zawiadomi�a? - zapyta� Mason. - Nie wiadomo. - I nie masz poj�cia, czyje cia�o znale�li? - Nie. - Poczekaj na mnie przed domem Stelli Anderson. Ju� do ciebie jad�. I dam ci dobr� rad�, Paul: nigdy nie lekcewa� przeczu�, kt�re obudzi w tobie kulawy kanarek. ROZDZIA� CZWARTY Drake zaparkowa� sw�j samoch�d w pobli�u �adnego, lecz troch� zaniedbanego domu, s�siaduj�cego z dwupi�trow� rezydencj�, pod kt�r� sta�o z p� tuzina aut. Detektyw czeka� na Masona na chodniku obok swojego auta. - Wiedz�, �e tu jeste�, Paul? - Nie, jeszcze mnie nie wypatrzyli. - Czy zacz�li ju� wypytywa� s�siad�w? - Nie. Na razie myszkuj� w domu. - Prasa ju� si� pojawi�a? - Tak, kilka aut nale�y do pismak�w. Od jednego z nich dowiedzia�em si�, �e to ta Weyman da�a cynk policji. - Dobra, mamy ma�o czasu. Wpadnij do pani Weyman, udaj�c, �e sprzedajesz pralki, ubezpieczenia na �ycie albo prowadzisz dochodzenie w sprawie wypadku. Ja zajm� si� pani� Nos. Spotkamy si� tutaj. Ruszaj si� �wawo. Drake kiwn�� g�ow� i zawr�ci� na pi�cie. Mason w�sk� betonow� alejk� dotar� do skrzypi�cych schod�w prowadz�cych na drewniany ganek. Nacisn�� guzik dzwonka. Dzwoni� w�a�nie po raz trzeci, kiedy drzwi gwa�townie si� otworzy�y i stan�a w nich chuda kobieta z d�ugim, ko�cistym nosem i rozbieganymi oczami. - Czego pan chce? - zapyta�a ze zniecierpliwieniem. - Zajmuj� si� dochodzeniem w sprawie wypadku samochodowego, kt�ry mia� miejsce... - Niech pan wejdzie - przerwa�a mu. - Szybko. Jest pan detektywem? Kiedy Mason pokr�ci� przecz�co g�ow�, na jej twarzy odmalowa�o si� rozczarowanie. Zaprowadzi�a jednak go�cia do staromodnego salonu, w kt�rym sta�y krzes�a z koronkowymi serwetkami na oparciach i pod�okietnikach. - Prosz� usi��� - powiedzia�a. - O m�j Bo�e, taka jestem podekscytowana, �e a� si� ca�a trz�s�. Najpierw ten wypadek samochodowy, a teraz jakie� przest�pstwo w domu Prescott�w. Po prostu nie mog� si� uspokoi�. Adwokat usiad� i wyci�gn�� szyj�, �eby zerkn�� przez okno. - Co to za przest�pstwo w domu Prescott�w? - zapyta�. - Nie wiem - odrzek�a. - Ale uwa�am, �e to morderstwo. I nie wiem, czy s�usznie post�pi�am, �e nie powiedzia�am policjantom o tym, co widzia�am. Chyba przyjd� tu, �eby mnie przes�ucha�, jak pan my�li? Mason u�miechn�� si�. - A co pani widzia�a, pani Andersen? - No - odpar�a, siadaj�c wyprostowana jak struna - du�o, bardzo du�o. Pomy�la�am sobie: �W tym domu co� si� dzieje, a ty, Stello Andersen, powinna� wezwa� policj�. - Ale nie wezwa�a pani? - Nie w tej sprawie. Zadzwoni�am za to w sprawie kraksy samochodowej. - Ale nie m�wi�a im pani, co pani widzia�a w domu? Pokr�ci�a g�ow�, jej usta zacisn�y si� w w�sk� kresk�. - Nie pytali mnie - powiedzia�a z oburzeniem. - Nawet nie podeszli pod m�j dom. Nie mia�am szansy nic im powiedzie�, i dobrze im tak! - Co� takiego! - obruszy� si� Mason. - Nawet nie przyszli porozmawia� po tym, jak pani ich zawiadomi�a? - Zgadza si�. Przyjechali, obejrzeli kabriolet, zapisali numery i dane z dowodu rejestracyjnego, potem porozmawiali z m�odym cz�owiekiem, kt�ry wyszed� z domu Waltera Prescotta, a nast�pnie wsiedli do samochodu i odjechali. Nie wst�pili do mnie nawet na chwil�! - A pani widzia�a co�, o czym mog�aby im pani opowiedzie�? - dopytywa� si�. - Oj, mog�abym. Adwokat bacznie jej si� przyjrza�, za�o�y� nog� na nog� i rzuci� oboj�tnym tonem: - No c�, gdyby to by�o wa�ne, na pewno by pani� spytali. Zako�ysa�a si� w prz�d i w ty� na kraw�dzi krzes�a, a� sztywna z oburzenia. - Jak to? - warkn�a. - Zapewne mieli wszystkie potrzebne informacje na temat wypadku - wyja�ni� Mason. - Ha, ale tak si� sk�ada, �e to nie by�o zwi�zane z wypadkiem - powiedzia�a zadziornie. - Nie wyci�gaj pochopnych wniosk�w, m�ody cz�owieku. Mason uni�s� brwi. - A z czym to by�o zwi�zane? - Nie pa�ski interes. Pan prowadzi dochodzenie w sprawie kraksy. Co pan chce wiedzie�? - Wszystko, co pani wie - odpar� Perry. - No wi�c by�am wtedy w domu. - Widzia�a pani wypadek? - Us�ysza�am pisk opon i podbieg�am do okna tu� po zderzeniu - odpowiedzia�a z wyra�nym �alem. - Samochody wpad�y w po�lizg, a potem ze strasznym hukiem uderzy�y w kraw�nik. Cz�owiek, kt�ry prowadzi� ci�ar�wk�, wyskoczy� i pr�bowa� otworzy� drzwi kabrioletu, ale mu si� nie uda�o. Podbieg� wi�c do drzwi od strony pasa�era, a wtedy z domu Prescotta wypad� ten m�czyzna. Pom�g� mu... - Jaki m�czyzna? - przerwa� jej Mason. - Widzia�am go ju� wcze�niej. Mason powt�rzy�: - Zatem widzia�a go pani wcze�niej. - Oczywi�cie. - Nie wspomnia�a pani o tym. - Bo nie da� mi pan mo�liwo�ci. - Zdaje si�, �e pyta�em, co pani widzia�a w domu, a pani stwierdzi�a, �e to nie m�j interes... Czy m�g�bym zapali�? - Wcale nie m�wi�am, �e to nie pa�ski interes - zaprzeczy�a - i wola�abym, �eby pan nie pali�. Smr�d tytoniu wsi�ka w zas�ony i trudno si� go pozby�. - Gdzie pani by�a, gdy us�ysza�a pani pisk opon? - W jadalni. Mason kiwn�� g�ow� w stron� sklepionego przej�cia. - To ten pok�j? - Tak. - Czy mog�aby pani - poprosi� - pokaza�, gdzie dok�adnie pani sta�a? Zwinnie wsta�a z fotela, w og�le nie zginaj�c plec�w. Bez s�owa przesz�a do jadalni. - Prosz� stan�� dok�adnie tam, gdzie sta�a pani w chwili, gdy rozleg� si� pisk opon. Odwr�ci�a si� i wyjrza�a przez okno w po�udniowej �cianie. Mason podszed� do niej. - Czy to dom Prescott�w? - zapyta�. - Tak. - Bardzo blisko pani mieszkania. - To prawda. - Co to za pomieszczenie naprzeciwko? - Oran�eria. - I w�a�nie tutaj pani sta�a, gdy rozleg� si� pisk opon? - Tak. - Mniej wi�cej w takiej samej pozycji? - Tak. - I co pani zrobi�a? - Pobieg�am do salonu, rozsun�am firanki i wyjrza�am przez tamto okno. - I zobaczy�a pani, jak ci�ar�wka wpycha samoch�d osobowy na kraw�nik? - Tak. - Czy wie pani, kto spowodowa� wypadek? - Nie. Nie widzia�am, jak do niego dosz�o. A nawet gdybym widzia�a, i tak niewiele mog�abym powiedzie�. Nigdy nie nauczy�am si� prowadzi� samochodu. Wr��my teraz do tamtego pokoju. Interesuje mnie pewna sprawa i... - Co pani robi�a po wypadku? - No, podesz�am do telefonu i zawiadomi�am policj�. Po kilku minutach zza rogu wyjecha� samoch�d policyjny. M�ody cz�owiek, kt�ry pom�g� kierowcy za�adowa� rannego do ci�ar�wki, w�a�nie wychodzi� z domu Prescott�w. Policjanci wypytywali go i kazali pokaza� prawo jazdy... Urwa�a, gdy w Alsace Avenue wjecha� samoch�d. �ledzi�a go wzrokiem a� do chwili, gdy zwolni� i skr�ci� w Czternast� Ulic�. - To ju� si�dme auto, kt�re tu przyjecha�o w ci�gu ostatniej p� godziny. Jak pan my�li, kto to m�g� by�? - Nie mam poj�cia - odrzek� Mason. - Na jednym samochodzie widnia� napis �Wydzia� Zab�jstw�. Wycie syren s�ycha� by�o w ca�ej okolicy. - Mo�e umar� ten cz�owiek, kt�ry zosta� ranny w wypadku - zasugerowa� adwokat. - Niech pan nie gada g�upot - ofukn�a go. - Ten cz�owiek pojecha� do szpitala. Poza tym wypadek samochodowy to nie zab�jstwo, a to by� wydzia� zab�jstw. - Czy jest pani zupe�nie pewna, �e ten m�ody cz�owiek wybieg� z domu Prescott�w? - Ale� oczywi�cie. - A czy nie ma takiej mo�liwo�ci, �e siedzia� w samochodzie zaparkowanym za rogiem? Widz�, �e dom Prescott�w jest na rogu Czternastej Ulicy i... - Na pewno nie - zaprzeczy�a stanowczo. - To absurdalne ! Chyba wiem, kiedy cz�owiek wychodzi z domu. Poza tym widzia�am go w �rodku przed wypadkiem. Mason spojrza� na ni� pytaj�co. - To, co si� wydarzy�o w domu Prescott�w, mog�o nie mie� �adnego zwi�zku z wypadkiem samochodowym. Obawiam si�, �e wyolbrzymia pani jakie� zwyk�e s�siedzkie wydarzenie... - Bzdury! - przerwa�a mu. - Pos�uchaj, m�ody cz�owieku... Jak pan si� nazywa? - Mason. - Dobrze, panie Mason, niech pan pos�ucha. Wiem, kiedy co� jest wa�ne, a kiedy nie. Jak panu opowiem, co tam widzia�am, zrozumie pan, �e to naprawd� by�o wa�ne i �e ci policjanci pope�nili wielki b��d, nie rozmawiaj�c ze mn�. Ot� spogl�da�am przez okno w jadalni. Nie patrzy�am na nic w szczeg�lno�ci, ale sam pan widzi, jak tu jest i nic si� na to nie poradzi. Wida� st�d wszystko, co si� dzieje w oran�erii Prescott�w, chyba �e story s� zaci�gni�te. Ale pani Prescott nigdy ich nie zaci�ga. Bo�e drogi, c� ja za rzeczy widzia�am... No wi�c ten m�ody cz�owiek by� tam z siostr� pani Prescott. Byli zupe�nie sami w domu. - Pewnie wst�pi� na chwil� z towarzysk� wizyt� - wtr�ci� Mason. - Towarzyska wizyta! - parskn�a pogardliwie. - By� tam dok�adnie czterdzie�ci dwie minuty, zanim zdarzy� si� wypadek. A jakby pan widzia� to, co ja, kiedy Rita Swaine wypu�ci�a kanarka, toby si� pan tak nie wym�drza�. - A dlaczego wypu�ci�a kanarka? - zapyta� Mason, staraj�c sienie zdradzi� swojego zainteresowania. - Sta�a tam - pokaza�a pani Andersen - tu� obok okna. Zas�ony by�y odsuni�te i musia�a wiedzie�, �e mog� j� zobaczy� z jadalni, gdybym przypadkiem spojrza�a w okno... Nie dlatego, �e mam zwyczaj zagl�da� ludziom do dom�w, bo nie mam. Nie lubi� wtyka� nosa w cudze sprawy. Ale je�eli m�oda kobieta nie zaci�ga zas�on i oddaje si� nami�tnej grze mi�osnej tu� przed moimi oczami, nie powinna narzeka�, gdy sobie popatrz�. Bo�e drogi! Nie zamierzam zas�ania� okien tylko dlatego, �e moi s�siedzi nie maj� wstydu. Te nowoczesne kobiety nawet nie wiedz�, co to znaczy. Kiedy by�am dziewczyn�. .. - Zatem ci m�odzi ludzie kochali si�, tak? - podpowiedzia� Mason. - No c� - odpar�a afektowanym tonem - w moich czasach tak si� to nie nazywa�o. Kocha� si�, ha! W �yciu nie widzia�am, �eby ludzie tak si� zachowywali. - A czy nie myli si� pani co do kanarka? - zapyta� prawnik. - W �adnym wypadku. Rita Swaine trzyma�a kanarka w d�oni. W�a�nie zaczyna�a obcina� mu pazurki, kiedy ten m�ody cz�owiek wzi�� j� w ramiona. A owin�a si� wok� niego w taki wyuzdany spos�b, �e a� mi si� za ni� wstyd zrobi�o. Nigdy nie widzia�am czego� podobnego. Na pewno takiego ob�ciskiwania nie nauczy�a si� w szkole dla panienek z dobrych dom�w. Ona po prostu... - A co si� sta�o z kanarkiem? - Przestraszony, fruwa� po ca�ym pomieszczeniu i odbija� si� od okien. - Zatem ten m�czyzna by� tam od d�u�szego czasu? - Tak. W ko�cu j� pu�ci�, a ona by�a bardzo rozdygotana i zdenerwowana. Pr�bowa�a z�apa� kanarka, ale jej si� nie udawa�o. M�ody cz�owiek wyszed� do przyleg�ego pokoju. I wtedy us�ysza�am pisk opon i huk zderzaj�cych si� samochod�w. - I przesz�a pani spod okna w jadalni do okna od frontu, zgadza si�? - Tak. - Co si� wydarzy�o p�niej? Pani Andersen �ciszy�a g�os. - Potem ten m�odzieniec wr�ci� do domu Prescott�w, a ja wr�ci�am do okna w jadalni. Ca�y czas zastanawia�am si�, co on i pani Prescott... - Och, wi�c pani Prescott te� tam by�a? - Nie, nie by�o jej - zaprzeczy�a. - Pomyli�am si�. Pocz�tkowo my�la�am, �e to ona. Widzi pan, Rita Swaine mia�a na sobie jedn� z sukienek siostry, t� w du�e, kolorowe kwiaty. Znam t� sukienk� tak dobrze, jak w�asne ubrania, bo cz�sto j� widuj�. One nie s� bli�niaczkami, ale s� do siebie bardzo podobne. Kiedy zobaczy�am sukienk�, a nie widzia�am dok�adnie twarzy, uzna�am, �e to pani Prescott. I pomy�le�, co by to by�a za historia, gdyby ten m�ody cz�owiek tak sobie poczyna� z zam�n� kobiet�... No, ciesz� si�, �e to nieprawda! - A mo�e to jednak by�a pani Prescott? - Nie. P�niej dobrze przyjrza�am si� jej twarzy. - I to nie by�a ona? - Nie - powiedzia�a z wyra�nym �alem - nie ona. - Jest pani pewna? - Oczywi�cie, �e jestem. Tak pewna jak tego, �e tu teraz stoj�. - Kiedy si� pani upewni�a, �e to siostra s�siadki? - Po wypadku. Ten m�ody m�czyzna wr�ci� do domu Prescott�w. Wygl�da�, jakby si� czego� ba�, i da� Ricie Swaine pistolet. - Pistolet? - Tak... Och, mia�am panu o tym nie m�wi�. Mo�e nie powinnam. Pan... - Jaki to by� pistolet? - Rewolwer z oksydowanej stali. Wyj�� go z kieszeni spodni i da� Ricie, a ona wysun�a szuflad� w tym du�ym biurku w rogu oran�erii i w�o�y�a do niej bro�. - A co si� sta�o potem? - zapyta� Mason. - No, wcze�niej zawiadomi�am policj�, �e by� wypadek i �e jest jeden ranny. My�la�am, �e powiem im o broni, jak przyjd� mnie przes�ucha�. Ale oni nie przyszli. - Czy ranny by� nadal w samochodzie, kiedy pani dzwoni�a? - Nie, ten drugi zabra� go do szpitala. - Potrafi pani okre�li�, ile czasu min�o od pani telefonu do przyjazdu policji? - My�l�, �e niewiele wi�cej ni� pi�� minut. Mo�e siedem lub osiem, ale wydaje mi si�, �e bli�ej pi�ciu. - I co zrobili policjanci? - Ju� m�wi�am: obejrzeli kabriolet i zanotowali jego numery. Potem, kiedy ten m�ody cz�owiek wyszed� z domu, kazali mu pokaza� prawo jazdy i zapisali jego dane. W ko�cu pozwolili mu odej��, wsiedli do samochodu i odjechali, nawet nie zbli�aj�c si� do mojego domu. Nie rozumiem tego. To przecie� ja ich zawiadomi�am, a nawet mnie nie spytali, co widzia�am. - No, ale pani przecie� nie widzia�a wypadku. - Widzia�am wystarczaj�co du�o. A ponadto sk�d mogli o tym wiedzie�? R�wnie dobrze mog�am by� �wiadkiem wypadku od pocz�tku do ko�ca. Przecie� gdybym sta�a przy oknie od frontu... - No tak, rzeczywi�cie - przyzna� w zadumie Mason. - M�wi�a pani o tym komu�? - Nikomu. Tylko pani Weyman. - Pani Weyman? - Tak - potwierdzi�a. - To s�siadka z drugiej strony, z Czternastej Ulicy. Mieszka tam od p� roku. Tylne drzwi jej domu znajduj� si� ledwie kilka krok�w od moich. Rozmawia�y�my o tym nied�ugo po wypadku, mo�e jak�� godzin� p�niej. To wspania�a kobieta. Fatalna historia z tym jej m�em. - A co jest jej m�owi? - zainteresowa� si� prawnik. - Pije, ot co! - parskn�a. - Na trze�wo jest ca�kiem w porz�dku, ale kiedy si� upije, od razu szuka guza. Zawsze albo on komu� da w z�by, albo kto� da jemu. Przyszed� do domu, kiedy jej o tym opowiada�am. Bo�e drogi! Cuchn�� whisky na kilometr i ledwo si� trzyma� na nogach. By� koszmarnie pobity. No c�, mo�e to b�dzie dla niego nauczka. Tym razem jemu si� oberwa�o. - Przyzna� si� do tego? - spyta� z u�miechem Mason. - Nie musia� si� przyznawa�. Mia� rozci�ty policzek, podbite oczy, a z nosa ciek�a mu krew. By� w takim stanie, �e musia� p�j�� do lekarza, �eby go opatrzy�. Co za �wi�stwo! Taka s�odka, urocza kobieta jak pani Weyman wyp�akuje sobie oczy, a on pije i pakuje j� w k�opoty. Mason pokiwa� wsp�czuj�co g�ow�. - A wracaj�c do tego, co pani widzia�a w domu Prescott�w... - zerkn�� przez okno i zauwa�y� kr�pego osobnika, kt�ry zdecydowanym krokiem zmierza� w stron� domostwa pani Andersen. - M�wi pani, �e dobrze si� przyjrza�a Ricie Swaine... Czy to znaczy, �e rozpozna�a j� pani bez �adnych w�tpliwo�ci? - Oczywi�cie. W ko�cu z�apa�a kanarka i stan�a tu� obok okna. Wygl�da�o na to, �e potrzebuje mn�stwo �wiat�a. M�j Bo�e, pomy�la�by kto, �e robi operacj� m�zgu, tak si� cacka�a z tymi pazurkami! - Ciekaw jestem - powiedzia� Mason - czy potrafi pani zapami�tywa� szczeg�y. - My�l�, �e jestem do�� spostrzegawcza, m�ody cz�owieku. - Czy umia�aby pani, na przyk�ad, powiedzie�, kt�r� n�k� zajmowa�a si� wtedy, gdy potrzebowa�a tak du�o �wiat�a? Pani Anderson �ci�gn�a usta w ciup, zmarszczy�a czo�o, a potem odpowiedzia�a z pe�n� stanowczo�ci�: - Praw�. - Jest pani pewna? - Absolutnie. Mam jej obraz przed oczyma, jak stoi tam przy oknie, lew� r�k� trzymaj�c kanarka, a on ma n�k� uniesion� do g�ry... Tak, zajmowa�a si� praw�. - To by�o ju� po wyj�ciu tego m�odego m�czyzny? - Och tak, to by�o ju� po moim powrocie od Weyman�w... No prosz�, kto� jeszcze tu idzie! Ciekawa jestem, czego chce. Rany boskie, c� za dzie�! Mason podni�s� si� z fotela, a pani Nos szybkimi, nerwowymi kroczkami podrepta�a do drzwi. Sier�ant Holcomb nie zd��y� jeszcze zdj�� palca z dzwonka, kiedy mu otworzy�a i zapyta�a: - Witam, czego pan sobie �yczy? - Pani Stella Andersen? - Tak. - Jestem sier�ant Holcomb z wydzia�u zab�jstw. Podobno widzia�a pani, jak w domu obok m�ody cz�owiek da� rewolwer kobiecie, kt�ra nast�pnie go ukry�a. - No tak - odrzek�a. - Ale nie mam poj�cia, jak pan si� o tym dowiedzia�. Nie wspomnia�am o tym n