9921
Szczegóły |
Tytuł |
9921 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9921 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9921 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9921 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ERLE STANLEY GARDNER
SPRAWA KULAWEGO
KANARKA
(Prze�o�y�a: Magda Bia�o�-Chalecka)
Wydawnictwo Dolno�l�skie
2000
ROZDZIA� PIERWSZY
Ka�dy, kto cho� troch� zna si�. na charakterze cz�owieczym, zgodzi si�, �e
wygl�d
wybitnych przedstawicieli pewnych grup zawodowych zazwyczaj zupe�nie nie
odpowiada
stereotypom. Najlepsi detektywi wygl�daj� jak urz�dnicy, hazardzi�ci
przypominaj�
bankier�w. A ju� zupe�nie nic w powierzchowno�ci Perry�ego Masona nie
wskazywa�o, �e
jego bystry umys�, �mia�e posuni�cia i niekonwencjonalne metody dzia�ania
uczyni�y ze�
najwybitniejszego adwokata w mie�cie.
Perry przygl�da� si� w�a�nie zza swojego biurka m�odej kobiecie, kt�ra siedzia�a
naprzeciwko niego w du�ym, obitym sk�r� fotelu, trzymaj�c na kolanach klatk� z
kanarkiem.
Zamiast przeszywa� j� wzrokiem w spos�b w�a�ciwy prawnikom lubuj�cym si� w
metodzie
�krzy�owego ognia pyta�, spogl�da� na ni� z zabarwion� wsp�czuciem
cierpliwo�ci�, a jego
twarz wygl�da�a niczym wykuta z granitu.
- Ten kanarek ma zranion� n�k� - powiedzia� ze spokojnym uporem osoby, kt�ra
dop�ty b�dzie powtarza�a swoje, dop�ki nie osi�gnie zamierzonego celu.
M�oda kobieta odstawi�a klatk� na pod�og�, jakby chcia�a usun�� j� spoza zasi�gu
wzroku adwokata.
- Och, chyba nie - odrzek�a, a po chwili doda�a, jakby to mia�o co� wyja�ni�: -
Jest
troch� przestraszony.
Mason bacznie przyjrza� si� jej m�odzie�czej figurze, szaroper�owej garsonce,
d�oniom o d�ugich szczup�ych palcach, eleganckim bucikom i r�kawiczkom.
- Zatem pani sprawa do mnie by�a pilna do tego stopnia, �e wdar�a si� tu pani,
nie
bacz�c na moje zaj�cia.
Unios�a brod� w obronnym ge�cie.
- Sprawa jest wa�na. Nie mog�am z ni� czeka�.
- Rozumiem - z zadum� skonstatowa� prawnik - �e cierpliwo�� nie nale�y do pani
zalet.
- Nie s�dzi�am, �e cierpliwo�� w og�le nale�y do zalet - odpar�a.
- Tak przypuszcza�em. Jak si� pani nazywa?
- Rita Swaine.
- Ile pani ma lat, panno Swaine?
- Dwadzie�cia siedem.
- Gdzie pani mieszka?
- Przy Chestnut Street 1388 - odpowiedzia�a, zerkaj�c na Dell� Street, kt�ra
stenografowa�a rozmow�.
- Wszystko w porz�dku - uspokoi� j� Mason. - Nie ma powodu do obaw. Panna Street
jest moj� sekretark�. Czy mieszka pani w bloku?
- Owszem. W apartamencie numer 408.
- Ma pani telefon?
- Nie bezpo�redni. W portierni jest centrala.
- W jakiej sprawie chcia�a si� pani ze mn� zobaczy�?
Spu�ci�a wzrok, wyra�nie nie mog�c si� zdecydowa�.
- Czy chodzi o kanarka? - zapyta� prawnik.
- Nie - zaprzeczy�a po�piesznie - ale� sk�d!
- Czy zawsze go pani ze sob� nosi?
Roze�mia�a si� nerwowo.
- Oczywi�cie, �e nie. Nie wiem, dlaczego tak si� pan o niego dopytuje.
- Dlatego - odrzek� - �e klienci rzadko przynosz� kanarki do mojego biura.
Ju� mia�a co� powiedzie�, ale si� powstrzyma�a. Mason znacz�co zerkn�� na
zegarek,
dzi�ki czemu szybko przesz�a do rzeczy.
- Chcia�abym, �eby pom�g� pan mojej siostrze Rossy - wyja�ni�a. - To zdrobnienie
od
Rosalind. Mniej wi�cej p� roku temu wysz�a za Waltera Prescotta. Jest z zawodu
likwidatorem szk�d i o�eni� si� dla pieni�dzy. Urz�dzi� wszystko tak, �eby
wydosta� od niej
jak najwi�cej, a teraz... teraz, pr�buje wp�dzi� Rossy w k�opoty.
-Jakiego rodzaju k�opoty? - ponagli� j� Mason, widz�c, �e si� waha.
- Dotycz�ce Jimmy�ego.
- A kto to taki, ten Jimmy?
- Jimmy Driscoll. Chodzi�a z nim, zanim po�lubi�a Waltera.
- I Driscoll nadal j� kocha?
Energicznie pokr�ci�a g�ow�:
- Nie. On kocha mnie.
- Dlaczego wi�c m�� pani siostry...
- Och, bo Jimmy napisa� do niej list, oczywi�cie jako przyjaciel.
- Jaki list?
- Rosalind sama to wszystko zacz�a. Napisa�a do Jimmy�ego, �e jest
nieszcz�liwa, a
on odpisa� jej po przyjacielsku, �e powinna odej�� od Waltera. Doda�, �e Walter
o�eni� si� z
ni� tylko dla pieni�dzy i �e ma��e�stwo przypomina inwestycj� finansow�:
pierwsza strata
powinna by� jedyn� strat�. Widzi pan... - za�mia�a si� nerwowo - Jimmy jest
maklerem i
zanim Rosalind wysz�a za m��, zajmowa� si� inwestowaniem jej pieni�dzy, wi�c ona
dobrze
rozumia�a, co mia� na my�li.
- Po �lubie nie zajmowa� si� ju� jej finansami?
- Nie.
- A list Driscolla wpad� w r�ce Waltera?
- Zgadza si�.
Twarz Masona wyra�a�a zainteresowanie.
- Poza tym - ci�gn�a m�oda kobieta - Rossy chyba nie wie, co Jimmy do mnie
czuje.
Widzi pan, nigdy o nim nie rozmawiamy. Mam troch� w�asnych pieni�dzy i po �lubie
Rosalind Jimmy zajmowa� si� moimi inwestycjami, no wi�c cz�sto si� z nim
widywa�am.
- A siostra nic o tym nie wie?
- Nie... W ka�dym razie tak mi si� wydaje.
- Co Prescott zamierza zrobi� w sprawie listu? - zapyta� Perry.
- Chce wnie�� spraw� o rozw�d z winy Rossy pod pozorem, �e utrzymywa�a romans z
Jimmym. A jego chce oskar�y� o rozbicie ma��e�stwa, poniewa� sugerowa�, �e
Walter o�eni�
si� z ni� dla pieni�dzy i �e powinna od niego odej��.
Mason pokr�ci� g�ow�.
- Nie zajmuj� si� sprawami rozwodowymi.
- Och, ale t� musi si� pan zaj��. Nie opowiedzia�am panu jeszcze wszystkiego.
Mason rzuci� kpi�ce spojrzenie Delli, u�miechn�� si� i odrzek�:
- No c�, prosz� wi�c opowiedzie� mi wszystko.
- Walter wy�udzi� od Rossy oko�o dwunastu tysi�cy dolar�w. Powiedzia�, �e
zamierza
zainwestowa� w swoj� firm� i �e Rossy zyska na tym wi�cej ni� dziesi�� procent,
bo warto��
inwestycji b�dzie ros�a. A teraz przysi�ga, �e nigdy nie dosta� od niej ani
centa.
- Czy mo�na mu udowodni� k�amstwo?
- Obawiam si�, �e nie. Wie pan, jak to jest z takimi rzeczami. Kobieta nie
poprosi
przecie� m�a, �eby wystawi� jej pokwitowanie. Rosalind da�a Walterowi
obligacje, kt�re
mia� sprzeda�, a pieni�dze zainwestowa� w ten sw�j interes. Walter utrzymuje,
�e, owszem,
sprzeda� w imieniu �ony jakie� papiery warto�ciowe, ale potem odda� jej
wszystkie pieni�dze.
A George Wray, partner Waltera z firmy Prescott and Wray Likwidatorzy Szk�d,
mieszcz�cej
si� w budynku Dorana, uwa�a za absurdalne, jako by Walter mia� tyle zainwestowa�
w ich
firm�. M�wi, �e oni czerpi� pieni�dze z firmy, a nie dop�acaj� do niej. No i tak
to wygl�da.
Walter przyw�aszczy� sobie pieni�dze Rossy, a teraz pr�buje zrzuci� z siebie
win� i da�
drapaka.
- W porz�dku - odezwa� si� Mason - proponuj�, �eby znalaz�a pani dobrego
prawnika
specjalizuj�cego si� w sprawach rozwodowych i...
- Nie, nie. My chcemy pana. Widzi pan... dzi� rano wydarzy�a si� pewna rzecz.
Mason u�miechn�� si� wyrozumiale.
- Prosz� pos�ucha�, m�oda damo, nie interesuj� mnie sprawy rozwodowe. Lubi�
prawo
karne. Specjalizuj� si� w sprawach o morderstwo, poniewa� uwielbiam tajemnice.
Wsp�czuj� pani siostrze, ale jej przypadek mnie nie interesuje. S� w mie�cie
setki
kompetentnych prawnik�w, kt�rzy z ch�ci� b�d� j� reprezentowali.
Usta dziewczyny zacz�y dr�e�.
- P-p-przynajmniej m�g�by pan wys�ucha�, co chc� p-p-powiedzie� - wyszepta�a,
mruganiem powstrzymuj�c �zy. Lecz widocznie uzna�a, �e i tak b�aga�aby na
pr�no, wi�c
wsun�a �rodkowy palec prawej d�oni w k�ko u szczytu metalowej klatki i zacz�a
wstawa� z
fotela.
- Chwileczk� - powstrzyma� j� Mason. - Ciekawi mnie ten kanarek. Takie nietypowe
rzeczy zostaj� mi w pami�ci. Chcia�bym, �eby pani wyja�ni�a, po co przynios�a
tego ptaszka
do mojego biura.
- Do tego w-w�a�nie zmierza�am. Chcia�am to opowiedzie� po s-s-swojemu.
- W takim razie s�ucham - zach�ci� j� prawnik. - Mo�e wtedy b�d� m�g� o tym
zapomnie�. Inaczej zmarnuj� ca�e popo�udnie, roztrz�saj�c t� spraw� i usi�uj�c
znale�� jakie�
logiczne wyt�umaczenie.
- Dobrze. Dzi� rano by�am w domu Rosalind, �eby c��kami obci�� kanarkowi
pazurki.
Wie pan, je�li kanarka trzyma si� w klatce, trzeba mu je cz�sto przycina�.
W�a�nie to robi�am,
kiedy przyszed� Jimmy... i powiedzia�, �e mnie kocha, obj�� mnie, a kanarek
uciek�... A wtedy
tu� pod domem zderzy�y si� dwa samochody... wi�c spojrza�am do g�ry, a w oknie
by�a pani
Nos, kt�ra nas obserwowa�a. M�czyzna w samochodzie by� ranny i Jimmy wybieg� na
ulic�,
a policjanci zapisali jego nazwisko, wi�c zostanie wezwany na �wiadka, kiedy
dojdzie do
rozprawy. I Walter powie, �e on p-przyszed� do jego domu bez jego z-zgody i...
i... A niech to
diabli! Nie cierpi� traci� panowania nad sob�, ale pan doprowadzi� mnie do �ez.
Gwa�townie otworzy�a torebk�, wy�owi�a z niej pachn�c� koronkow� chusteczk� i
energicznie zacz�a wyciera� �zy p�yn�ce po policzkach.
Mason usadowi� si� w fotelu, g��boko wzdychaj�c z zadowolenia.
- Wypadek samochodowy, historia mi�osna, kulawy kanarek i pani Nos. C� mo�e by�
lepszego? Co� mi m�wi, �e wezm� spraw� pani siostry. W ka�dym razie wys�ucham
wszystkiego do ko�ca. A teraz prosz� przesta� p�aka� i opowiedzie� mi o pani
Nos.
Rita Swaine spr�bowa�a u�miechn�� si� przez �zy.
- Nie znosz� p�aka�. Zazwyczaj dzielnie znosz� pora�ki. Prosz� nie my�le�, �e
odegra�am scen�, �eby pana zmi�kczy�, panie Mason, bo to nieprawda.
Pokiwa� g�ow� i zapyta�:
- Kto to jest pani Nos?
- Tak j� nazywamy, bo strasznie w�ciubia we wszystko nos. Nazywa si� Stella
Anderson, jest wdow� i mieszka w s�siednim domu. Bezustannie w�szy i wszystkich
szpieguje.
- A Jimmy powiedzia�, �e pani� kocha?
- Tak.
- I po to przyszed� do domu Rosalind?
- Tak.
- A jak to si� sta�o, �e akurat tam poszed� wyzna� pani mi�o�� i gdzie wtedy
by�a
Rosalind?
- To by�o tak - podj�a, osuszaj�c ostatnie �zy - Walter znalaz� list od
Jimmy�ego i
zrobi� potworn� scen�. Potem poszed� si� spotka� ze swoim prawnikiem. Grozi�
Rossy, �e j�
zabije, a ona wie, �e sta� go na wszystko, wi�c chcia�a natychmiast stamt�d
uciec. Wybieg�a z
domu i ba�a si� wr�ci�.
- O kt�rej godzinie to by�o?
- Nie wiem dok�adnie. Wcze�nie rano, chyba oko�o dziewi�tej lub dziesi�tej. W
ka�dym razie kilka minut po jedenastej zadzwoni�a do mnie, opowiedzia�a, co si�
sta�o i
poprosi�a, �ebym posz�a do domu i spakowa�a jej ubrania do kufra i kilku walizek
le��cych w
szafie w sypialni. Widzi pan, jej dom znajduje si� przy Alsace Avenue. Walter
kupi� go tu�
przed �lubem, a to tylko kilka przecznic od mojego mieszkania.
- Ma pani klucze? - zapyta� Mason.
Pokr�ci�a przecz�co g�ow�.
- To jak si� pani dosta�a do �rodka?
- Rossy wybieg�a z domu i nie zamkn�a drzwi - odpowiedzia�a m�oda kobieta. -
Walter grozi�, �e j� zabije, wi�c bardzo si� ba�a.
- A kanarek? - dopytywa� si� prawnik.
- To jej kanarek, ma go od lat. Chcia�a, �ebym wzi�a klatk� do siebie, bo
Walter
by�by w stanie zamordowa� ptaszka zamiast niej. To pod�y cz�owiek. Wpadnie w
sza�, gdy
wr�ci i odkryje, �e odesz�a.
- Tak mi przykro - westchn�� Mason. - Powinienem by� pozwoli� pani odej��,
m�g�bym wtedy snu� przypuszczenia na temat tego, jaki splot okoliczno�ci zmusi�
przestraszon� m�od� kobiet� do przej�cia przez miasto z kanarkiem w klatce i
przyniesienia
go do mojego biura. A pani wyja�ni�a niesamowicie intryguj�c� zagadk�, czyni�c z
niej rzecz
zwyk�� i nieciekaw�.
Spojrza�a na niego z oburzeniem.
- Przepraszam, �e pana znudzi�am, panie Mason! - wybuchn�a. - W ko�cu szcz�cie
mojej siostry nie ma najmniejszego znaczenia w por�wnaniu z pana rozrywkami!
Adwokat u�miechn�� si� i pokr�ci� g�ow�.
- Prosz� mnie �le nie rozumie�. Zajm� si� t� spraw�. To cena, jak� zap�ac� za
swoj�
ciekawo��. Niech pani zatem opowie mi ca�� reszt�.
- To znaczy, �e b�dzie pan reprezentowa� Rossy?
Mason skin�� g�ow�.
Na twarzy dziewczyny wyra�nie wida� by�o ulg�.
- To mi�o z pana strony.
- Wcale nie - zaprzeczy� znu�onym tonem. - Zainteresowa� mnie ten kanarek, a
jedyna
s�uszna droga, kt�ra pozwoli�aby mi wtr�ca� si� w pani prywatne sprawy, to
zosta� pani
prawnikiem. Podj��em wi�c decyzj� i p�ac� za ni�. Fakt, �e wpl�tuj� si� w�a�nie
w
niesmaczn� spraw�, nie powinien mie� dla pani najmniejszego znaczenia. Zatem
Jimmy
Driscoll wyzna� pani mi�o��, tak?
Kiwn�a g�ow�.
- Czy ju� kiedy� wcze�niej m�wi� pani podobne rzeczy? - zapyta� Mason,
przygl�daj�c
si� jej bacznie.
- Nie - odpar�a. - Nigdy przedtem.
Spu�ci�a wzrok i wpatrzy�a si� w kanarka uwi�zionego w klatce.
- Ale pani oczywi�cie zdawa�a sobie spraw� z jego uczu� - stwierdzi�.
- Niezupe�nie - odrzek�a cicho. - Wiedzia�am, �e go lubi�, i mia�am nadziej�, �e
on
lubi mnie. Ale to wyznanie by�o dla mnie niespodziank�.
- A jak to si� sta�o, �e Jimmy przyszed� do domu Rosalind?
Spojrza�a mu prosto w oczy:
- Najpierw poszed� do mojego mieszkania. Portier go lubi, poniewa� Jimmy pom�g�
mu kiedy� zarobi� troch� pieni�dzy, wi�c powiedzia�, �e dzwoni�a moja siostra,
kt�ra
wydawa�a si� bardzo podekscytowana, i �e pobieg�am p�dem do jej domu.
- Pods�ucha� wasz� rozmow�?
- Nie wydaje mi si�. Zna g�os Rossy, wi�c pozna�, �e to ona dzwoni, a poza tym,
wychodz�c, powiedzia�am mu, dok�d si� wybieram.
- Zatem Jimmy poszed� do domu Rosalind?
- Tak, to niedaleko ode mnie.
- I tam pani� znalaz�? Konkretniej: gdzie?
- W oran�erii.
- I pani mu powiedzia�a, �e Rossy odesz�a?
- To prawda.
- Co si� sta�o p�niej?
Znowu odwr�ci�a wzrok.
- No wi�c rozmawiali�my przez chwil�, a ja trzyma�am w r�ku kanarka i obcina�am
mu pazurki. Potem nagle Jimmy mnie obj�� i wyzna� mi mi�o��, a ja przytulaj�c
si� do niego,
wypu�ci�am ptaszka. Kiedy pr�bowa�am go z�apa�, wydarzy� si� przed domem ten
straszny
wypadek. Naturalnie pobiegli�my z oran�erii do okna w salonie i zobaczy�am, �e
kryta
ci�ar�wka zderzy�a si� z kabrioletem, oczywi�cie mniejsze auto ucierpia�o
bardziej.
Cz�owiek, kt�ry je prowadzi�, by� ranny, wi�c Jimmy pobieg�, �eby pom�c wydosta�
go zza
kierownicy. Wtedy ten z furgonetki stwierdzi�, �e szybciej b�dzie, je�eli sam
odwiezie
rannego do szpitala, zamiast czeka� na karetk�, i Jimmy pom�g� mu go przenie��.
- A potem wr�ci� do domu? - zapyta� Mason.
Kiwn�a g�ow�.
- Co wydarzy�o si� p�niej?
- Om�wili�my spraw� i uzna�am, �e Jimmy powinien sobie p�j��, bo by�oby
niedobrze, �eby wi�cej os�b wiedzia�o o jego wizycie. Walter i tak odgra�a� si�,
�e narobi mu
k�opot�w. Przede wszystkim martwi�o mnie, �e mo�e zosta� wezwany jako �wiadek w
sprawie tego wypadku. Widzi pan, Jimmy zaparkowa� swoje auto przy chodniku, wi�c
obawia�am si�, �e kierowca ci�ar�wki wr�ci i b�dzie chcia� jako� zamiesza� go w
to
wszystko. Poza tym pani Nos obserwowa�a nas, kiedy Jimmy mnie przytula� i...
- Zatem Jimmy wyszed� z domu?
- Tak. Ale pani Nos chyba zadzwoni�a po policj�, poniewa� kiedy tylko wyszed� za
pr�g, natkn�� si� na dw�ch detektyw�w, kt�rzy podjechali radiowozem. Zadawali mu
pytania
na temat wypadku i zapisali jego nazwisko oraz adres. Kazali mu pokaza� prawo
jazdy, wi�c
po prostu musia� poda� prawdziwe dane.
- Kt�ra by�a wtedy godzina? - zainteresowa� si� prawnik.
- To by�o jakie� dwie czy trzy godziny temu. Wydaje mi si�, �e wypadek mia�
miejsce
oko�o po�udnia.
- A o kt�rej Rosalind dzwoni�a do pani?
- Mi�dzy dziesi�t� a jedenast�. Chyba... Nie wiem dok�adnie.
- Zatem dobrze - powiedzia� Mason. - Je�eli chce pani, �ebym reprezentowa�
siostr� w
sprawie rozwodowej, to musi j� pani przyprowadzi� do mnie na rozmow�.
Rita Swaine pokiwa�a g�ow�, po czym pochyli�a si� do przodu i powiedzia�a
szybko:
- Tak, oczywi�cie, przyprowadz� j�, ale czy nie uwa�a pan, �e powinni�my
wszystko
tak urz�dzi�, aby Walter nigdy nie dowiedzia� si� o wizycie Jimmy�ego? Widzi
pan, on
m�g�by tak zezna�, �eby wygl�da�o, jakby Jimmy mia� co� wsp�lnego z odej�ciem
Rosalind.
- Ale przecie� Jimmy kocha pani� - zaoponowa� Mason.
Kiwn�a g�ow�.
- No to dlaczego nie ujawnicie tego? Dlaczego nie mo�na po prostu og�osi�
waszych
zar�czyn?
- Poniewa� - odpar�a - ludzie pomy�leliby, �e wraz z Jimmy�em i Rosalind
wymy�lili�my taki podst�p, �eby zwi�za� Walterowi r�ce.
Mason zmru�y� oczy.
- Zatem przysz�o to pani do g�owy...
- Przecie� to logiczne. Prawnik Waltera na pewno u�y�by takiego argumentu.
Pomy�la�am wi�c, �e mo�e m�g�by pan zaj�� si� tym wypadkiem. Je�li dosz�o do
niego z
winy kierowcy kabrioletu, to trzeba by nak�oni� tego drugiego, aby nie wni�s�
oskar�enia, i
vice versa. M�g�by pan dopilnowa�, �eby doszli do porozumienia i nie oddawali
sprawy do
s�du. Wtedy wizyta Jimmy�ego w domu Waltera nie wysz�aby na jaw.
- Czy ten m�czyzna odni�s� powa�ne obra�enia? - zapyta� Mason.
- Nie wiem. By� nieprzytomny, kiedy Jimmy pomaga� za�adowa� go do ci�ar�wki.
- Wie pani, kto jest jej w�a�cicielem?
- Tak, by� na niej napis �Towarzystwo Transportowe Tradera�.
- A co z kabrioletem?
- Nadal stoi przed domem - odrzek�a - bardzo poobijany. Ma numer 6T2993, a dow�d
rejestracyjny jest wystawiony na nazwisko Carla Packarda, zamieszka�ego przy
Robinson
Avenue 1836, Altaville, Kalifornia.
Mason skin�� g�ow� i powiedzia� do Delli:
- Zadzwo� do Agencji Detektywistycznej Paula Drake�a i popro� go, �eby tu
wst�pi�. -
Odwr�ci� si� ponownie do panny Swaine. - Zaraz si� tym zajm� i zobacz�, co si�
da zrobi� w
sprawie tego wypadku. Tymczasem niech pani poprosi siostr�, by mnie odwiedzi�a.
- Nie wiem, gdzie ona teraz jest, ale gdy tylko si� do mnie odezwie, powiem jej,
�eby
do pana przysz�a.
- Jak mog� si� z pani� skontaktowa�?
- B�d� u siebie w domu.
Prawnik zerkn�� na Dell�.
- Zapisa�a� adres?
- Tak - odpowiedzia�a. - Prosz� mi jeszcze poda� numer telefonu.
- Ordway 60922.
Mason wsta�, przeszed� przez gabinet i otworzy� drzwi na korytarz.
- Czy mam teraz wp�aci� zaliczk�? - spyta�a panna Swaine, otwieraj�c portmonetk�
i
wyjmuj�c z niej zwitek banknot�w.
- Ale� nie - powstrzyma� j� Mason. - W ko�cu sam si� wprosi�em... Lepiej niech
pani
umie�ci te pieni�dze w banku. Dobry Bo�e! Czy zawsze chodzi pani z tak� sum� po
mie�cie?
- Sk�d�e znowu! Po prostu my�la�am, �e b�dzie pan chcia� cz�� pieni�dzy przed
zaanga�owaniem si� w spraw�. Wst�pi�am wi�c do banku i pobra�am dwa tysi�ce
dolar�w.
Mason ju� mia� co� odpowiedzie�, ale u�miechn�� si� tylko i przytrzyma� drzwi.
- W takim razie lepiej niech je pani odniesie z powrotem do banku. Ustal� stawk�
p�niej, kiedy b�d� w lepszym nastroju. Teraz my�l� o pani wy��cznie jako o
m�odej
kobiecie, kt�ra odar�a tajemnic� z uroku. Do widzenia.
- Do zobaczenia, panie Mason - odpowiedzia�a. Schowa�a banknoty do portmonetki,
podnios�a klatk� z kanarkiem i szybkim krokiem wysz�a z biura. Zatrzyma�a si�
jeszcze na
korytarzu i zapyta�a: - Czy wie pan co� mo�e o sklepie zoologicznym, kt�ry
znajduje si� tu
obok?
- Jego w�a�ciciel by� kiedy� moim klientem - odrzek� prawnik. - To stary
Niemiec,
wielce interesuj�ca persona. Nazywa si� Karl Helmold. A dlaczego pani pyta?
- Chcia�abym zostawi� mu Dickeya na jaki� czas.
- To kanarek?
- Tak. Kiedy tylko Rossy u�o�y sobie �ycie, b�dzie mog�a go zabra�. Ale
chcia�abym
mie� pewno��, �e Walter nie dowie si�, gdzie go zostawi�am.
- Jestem przekonany, �e mo�e pani zaufa� dyskrecji Karla Helmolda. Prosz� mu
powiedzie�, �e to ja pani� przys�a�em.
Skin�a g�ow� i ruszy�a w stron� windy, g�o�no stukaj�c obcasami.
Mason zamkn�� za ni� drzwi i zwr�ci� si� do Delli Street.
- Oto - powiedzia�, krzywi�c si� zabawnie - do czego prowadzi fascynacja
zagadkowymi morderstwami. W banalnych, codziennych zjawiskach dopatruj� si�
rzeczy
niezwyk�ych. Przysz�a do mnie dziewczyna z kanarkiem w klatce. By�a
podekscytowana,
zdenerwowana i poruszona, a ja, jak ostami idiota, od razu zacz��em roi� o
tajemniczych
zdarzeniach.
- Czemu jej nie odm�wi�e�, szefie? - zapyta�a sekretarka.
- Nie mog�em, skoro ju� zada�em tyle osobistych pyta�. Pami�taj, �e dla nas to
tylko
interes, ale dla klienta co� zupe�nie innego. Sprawa rozwodowa jej siostry
b�dzie dla mnie
istn� mord�g�, ale akurat teraz to najwa�niejsza kwestia w �yciu tej m�odej
damy, no, mo�e
poza romansem z Jimmym Driscollem.
Della z zadum� przyjrza�a si� swojemu szefowi.
- Przem�wi teraz przeze mnie kobieta - powiedzia�a - kt�ra nie ma �adnych
z�udze� co
do przedstawicielek swojej p�ci, i dlatego te� pozostaje nieczu�a na damskie
fortele oraz �zawe
b�agania. Czy nie przysz�o ci do g�owy, �e jest co� dziwnego w sposobie, w jaki
panna
Swaine traktuje ten romans? Kiedy o nim opowiada�a, nie potrafi�a spojrze� ci w
oczy.
Zachowywa�a si� tak, jakby to by�o co� potajemnego, co�, czego si� wstydzi i co
nale�y
ukrywa�. Nie uwa�asz, �e aby zdoby� Jimmy�ego, mog�a oszuka� siostr� bardziej
ni� si� do
tego przyznaje?
Mason roze�mia� si� z zachwytem.
- No i prosz�! Powiadam ci, za du�o tajemniczych morderstw. Najpierw ja �api�
si� na
kanarka w klatce, a potem ty na romantyczn� mi�o��. Potrzebne nam s� wakacje. Co
by�
powiedzia�a na to, �eby zamkn�� interes i pojecha� w podr� dooko�a �wiata? Ja
b�d� bada�
r�ne systemy prawodawstwa, a ty b�dziesz notowa�a moje obserwacje.
Della szeroko otworzy�a oczy ze zdumienia.
- M�wisz powa�nie, szefie?
- Jasne.
- A co z kancelari�?
- Zostawimy wszystko. Pod nasz� nieobecno�� Jackson mo�e si� zaj�� rutynowymi
sprawami, a jak wr�cimy, b�dzie na nas czeka�o mn�stwo du�ych zagadek.
- A co z t� spraw�?
- Och - westchn�� Mason - wyci�gniemy Rossy z tarapat�w. Nie zajmie nam to wiele
czasu.
Della Street podnios�a s�uchawk� i poprosi�a telefonistk� z centrali:
- Niech mnie pani po��czy z Kompani� Okr�tow� Dollara. Natychmiast, prosz�,
zanim
szef zmieni zdanie.
ROZDZIA� DRUGI
Paul Drake, szef Agencji Detektywistycznej opar� si� leniwie o framug� drzwi.
Ten
wysoki i szczup�y m�czyzna mia� nieco wy�upiaste oczy, zawsze przes�oni�te
mgie�k�, kt�ra
niczym zas�ona odgradza�a jego my�li od zewn�trznego �wiata. W chwilach
odpoczynku
rozchyla� lekko swoje rybie usta, co nadawa�o jego twarzy wyraz b�aze�ski. Nawet
wnikliwy
obserwator przyzna�by, �e Paul bardziej przypomina pijanego grabarza ni�
detektywa.
- Rany boskie, Perry - odezwa� si�, cedz�c s�owa - nie m�w mi tylko, �e
zaczynasz
nast�pn� spraw�.
Mason twierdz�co kiwn�� g�ow�.
- Chcia�bym - ci�gn�� Drake pogodnym tonem - �eby� wzi�� wakacje w trosce o moje
zdrowie.
- Co to, Paul, nie dajesz ju� rady?
Drake wolnym krokiem podszed� do fotela i usiad� na nim w poprzek, tak �e
plecami
opar� si� o jedn� por�cz, a nogi przewiesi� przez drug�.
- Znam ci� od pi�ciu lat - powiedzia� z wyrzutem - i nigdy jeszcze nie
widzia�em,
�eby� si� nie �pieszy�.
- No c� - cierpko odrzek� Mason - nie b�d� teraz zmienia� przyzwyczaje�. Oko�o
po�udnia w pobli�u rogu Czternastej Ulicy i Alsace Avenue ci�ar�wka nale��ca do
Towarzystwa Transportowego Tradera wjecha�a na kabriolet prowadzony przez Carla
Packarda z Altaville w Kalifornii. Nie powinno by� �adnych k�opot�w ze
sprawdzeniem tego.
Packard straci� przytomno�� i kierowca ci�ar�wki zawi�z� go swoim wozem do
szpitala.
Dowiedz si�, jaki to szpital, czy Packard odni�s� powa�ne obra�enia, czy by�
ubezpieczony,
czy furgonetka by�a ubezpieczona, czy jej kierowca zg�osi� wypadek, czy
w�a�ciciele firmy
b�d� sk�onni ponie�� koszta i za ile strona poszkodowana zgodzi si� p�j�� na
ugod�.
- I potrzebujesz tego wszystkiego natychmiast? - zapyta� Drake.
- Tak. Chc� mie� te informacje za godzin�.
- Czy to ju� wszystko?
- Nie. Jeszcze jedna sprawa. Walter Prescott, Alsacc Avenue 1396, wnosi spraw� o
rozw�d. Dowiedz si�, kim jest jego kochanka.
- Dlaczego uwa�asz, �e j� ma?
- Wy�udzi� od �ony dwana�cie tysi�cy dolar�w i nie zainwestowa� tych pieni�dzy w
swoj� firm�.
- Wiesz o nim co� wi�cej?
- Niewiele. Jest likwidatorem szk�d. Firma nazywa si� Prescott and Wray, a jej
siedziba znajduje si� w budynku Dorana. Dowiedz si�, gdzie kupuje kwiaty i
zdob�d� adres
odbiorcy. Wy�lij do jego biura agenta, kt�ry b�dzie twierdzi�, �e m�oda kobieta
prowadz�ca
samoch�d Prescotta zarysowa�a mu b�otnik i uciek�a. Zapisz numer, pod kt�ry
zadzwoni, �eby
sprawdzi� t� historyjk�. Niech go �ledzi kilku ludzi i niech sprawdz�, dok�d
chodzi, kiedy nie
ma go w biurze.
- A je�li jest sprytny i nigdzie nie chodzi?
- Napisz do niego anonimowy list, �e jego go��beczka ma innego absztyfikanta,
kt�ry
odwiedza j� ka�dego popo�udnia. Zmu� go do wykonania jakiego� ruchu.
Drake wyj�� z kieszeni oprawiony w sk�r� notes i zapisa� wszystkie nazwiska oraz
adresy.
- Jest jeszcze jedna sprawa - doda� Mason. - Niejaka Stella Andersen mieszka w
domu
obok Prescotta. Najwyra�niej zbiera wszystkie ploty z okolicy. Wpadnij tam i
wyci�gnij z
niej, co si� da. Mo�e b�dzie wiedzia�a co� na temat s�siad�w. Dowiedz si�, czy
facet sp�dza
wieczory w domu, czy mo�e cz�sto wychodzi. Sprawd� te�, czy b�dzie rzuca�a
kalumnie na
jego �on�.
- Innymi s�owy - skonstatowa� ponuro Drake - chcesz mie� wszystko.
- Zgadza si� - przyzna� adwokat. - Roze�lij ch�opak�w natychmiast. I lepiej
b�dzie,
je�li najpierw porozmawiasz z pani� Nos, a dopiero potem sprowokujesz Prescotta.
Mo�esz
napisa� ten anonim i dostarczy� go przez pos�a�ca. Wy�lij za nim kilku ludzi...
- Kto to jest ta pani Nos? - zdziwi� si� Paul.
- Och, zapomnia�em - u�miechn�� si� Perry. - To pieszczotliwe okre�lenie pani
Anderson.
- Co� jeszcze?
- Tak. Kiedy b�dziesz wyci�ga� z niej informacje na temat s�siad�w, spr�buj si�
dowiedzie� czego� na temat sceny mi�osnej, kt�r� podgl�da�a dzi� rano.
- Czego mia�bym si� dowiedzie� na ten temat?
- Niech ci j� po prostu opisze - odpowiedzia� Mason. - Uzna�em to za troch�
podejrzane.
- Czy w tamtej okolicy ludzie rano nie uprawiaj� mi�o�ci? - zapyta� Drake.
- Nie o to chodzi. Po prostu opisano mi to w dziwny spos�b. Dobra, Paul, bierz
si� do
dzie�a.
- Ilu ch�opak�w mog� wys�a� do tej roboty?
- Tylu, ilu b�dzie trzeba, �eby szybko si� z ni� upora�.
- S� jakie� ograniczenia koszt�w?
- �adnych - odrzek� Mason. - Ja stawiam.
- Co tu jest grane? Zaj��e� si� dzia�alno�ci� dobroczynn�?
- Nie. Nabra�em si� na kulawego kanarka i na co�, co uzna�em za tajemnic�. A oto
rezultaty.
- Ca�a sprawa brzmi krety�sko - stwierdzi� Drake, wstaj�c.
- Bo taka jest.
- Dobra. Mam sk�ada� raporty telefonicznie?
- Tak. Chc� by� o wszystkim informowany na bie��co. Je�eli mnie nie b�dzie, to
przekazuj wiadomo�ci Delli. Wychodz� odwiedzi� pewnego cz�owieka.
- W sprawie psa? - zapyta� Drake, u�miechaj�c si�.
- W sprawie kanarka.
Detektyw zmarszczy� brwi.
- O co chodzi z tym kanarkiem?
- Sam nie wiem. Powiedz mi, Paul, w jaki spos�b kanarek mo�e skaleczy� si� w
n�k�?
- A niech mnie! W jaki?
Mason machn�� d�oni� w stron� drzwi.
- Id� ju� - ponagli� przyjaciela. - Nie mam z ciebie �adnego po�ytku.
Detektyw westchn�� g�o�no.
- Bardzo jestem zadowolony o�wiadczy.
- A to z jakiego powodu? - zainteresowa� si� adwokat.
- Bo nie kaza�e� mi �ledzi� kanarka - odparowa� Drake. - Ba�em si�, �e wypu�cisz
go z
klatki, ka�esz mi wzi�� samolot i lornetk�, a potem przedstawi� pe�ny raport na
jego temat od
chwili wyklucia z jajka do momentu wsadzenia do klatki.
Uchyli� drzwi i wymkn�� si� na korytarz. Przez chwil� w szparze wida� by�o jego
u�miech, gdy cicho zamyka� za sob� drzwi.
Mason si�gn�� po kapelusz i powiedzia� do Delli:
- Schodz� do sklepu zoologicznego.
- Nadal m�czy ci� ten kanarek, szefie? - spyta�a.
Kiwn�� g�ow�. - Jak kanarek mo�e okule�? I dlaczego dziewczyna niesie go przez
miasto a� do biura prawnika?
- Bo jej siostra prosi�a, �eby umie�ci� kanarka w bezpieczny m miejscu.
- Wygl�da na to - powoli powiedzia� Mason - �e ta siostra zamierza znikn�� na
jaki�
czas. A jak si� nad tym zastanowi�, to nikt nam nie powiedzia�, gdzie ona teraz
jest.
- Panna Swaine m�wi�a, �e nie wie - wyja�ni�a Della.
- W�a�nie o to mi chodzi. A niech mnie. �ycie przecie� obfituje w zagadki. Je�li
da si�
wycisn�� jak�� tajemnic� z tego kanarka, to zrobi� to, cho�bym mia� go
przepu�ci� przez
wy�ymaczk�.
ROZDZIA� TRZECI
W sklepie zoologicznym na rogu panowa�a nieopisana wrzawa. Mason skin�� g�ow�
sprzedawcy i ruszy� w stron� biura znajduj�cego si� na ty�ach pomieszczenia.
Jaka� papuga
zgrzytliwym g�osem wyskrzecza�a powitanie. W�cibska ma�pka wyci�gn�a �ap� i
chwyci�a
go za po�� p�aszcza. Gruby m�czyzna o bladych, cierpliwych oczach, w czarnej
mycce
nasadzonej na g�ow� �ys� jak kolano, uni�s� wzrok znad ksi�gi rachunkowej, a
potem kaczym
krokiem wyszed� z przeszklonego kantorka.
- Ja, ja - powiedzia� - oto Herr mecenas we w�asnej osobie! To zaszczyt, �e pan
zawita� do mojego miejsca pracy.
Mason u�cisn�� wyci�gni�t� d�o� i przysiad�szy na kraw�dzi kontuaru, powiedzia�:
- Mam ma�o czasu, Karl. Chcia�bym ci� o co� zapyta�.
- Ja, ja! O Fr�ulein, kt�ra przysz�a z kanarkiem, h�? M�wi�a, �e pan mecenas j�
przys�a�. Pan pewnie chce co� wiedzie� o kanarku?
Mason kiwn�� g�ow�.
- To dobry kanarek - oceni� Helmold. - Wart niez�� sumk�. Pi�knie �piewa.
- Wydawa�o mi si�, �e co� mu si� sta�o w n�k� - podpowiedzia� prawnik.
- Ja. To nic takiego. Za kr�tko obci�te pazurki na prawej n�ce. Dzi� on kuleje.
Jutro
kuleje. Pojutrze nic mu nie jest. A jeszcze nast�pnego dnia nikt nie pozna, �e
co� mu
dolega�o.
- A co z lew� n�k�? - zapyta� Mason.
- Pazurki na lewej n�ce s� �adnie przyci�te, wszystkie poza jednym. Ten jeden
jest w
og�le nie tkni�ty. Nie rozumiem tego.
- Czy pazurki obci�to mu dzisiaj? - docieka� prawnik.
- Ja ja. Na grz�dzie wida� �lady krwi ze zranionej n�ki. Ja, zrobiono to
dzisiaj.
- Ta m�oda dama chcia�a, �eby kanarek zosta� tutaj?
- Ja.
- Na jak d�ugo?
Gruby w�a�ciciel sklepu wzruszy� ramionami i powiedzia�:
- Nie wiem. Nie m�wi�a tego.
- Na jeden dzie�?
Helmold szeroko otworzy� oczy ze zdumienia.
- Pan �artuje, nicht wahr? Jeden dzie�! C� by to by� za interes?
- Chc� wiedzie� - upiera� si� Mason. - Czy powiedzia�a, �e kanarek ma tu zosta�
tylko
do jutra?
- Ach, nie. Policzy�em jej za miesi�c i ona za tyle zap�aci�a. Rozumie pan,
panie
mecenasie, nawet nie za tydzie�: za miesi�c.
Mason zsun�� si� z kontuaru.
- W porz�dku, Karl - powiedzia�. - Chcia�em to tylko sprawdzi�.
- Dzi�kuj�, �e pan j� do mnie przys�a�. Mo�e pewnego dnia ja b�d� m�g� zrobi�
co�
dla pana...
- Mo�liwe - przyzna� Mason. - Jakie nazwisko poda�a?
- Nazwisko?
- Tak.
Helmold wszed� do biura, przekartkowa� jak�� ksi�g� i wr�ci� z wizyt�wk� w r�ku.
- Nazywa si� Mildred Owens. Poda�a adres: poste restante, Reno. Przenosi si� do
Reno i za jaki� czas przy�le po ptaszka. Ale nie potrwa to d�u�ej ni� miesi�c.
U�miech rozja�ni� twarz adwokata.
- To dobra wiadomo��? - spyta� Helmold, zerkaj�c znad okular�w.
- Bardzo dobra - przyzna� Mason. - Widzisz, Karl, zaczyna�em ju� my�le�, �e
przeczucie mnie zawiod�o. Teraz czuj� si� o wiele lepiej. Opiekuj si� tym
ptaszkiem.
- Ja, ja. B�d� si� opiekowa�. Chcia�by si� pan rozejrze� i...
- Nie dzisiaj, Karl. Wpadn� innym razem, teraz si� �piesz�.
Helmold dobrotliwie pokiwa� g�ow� i odprowadzi� Masona do drzwi sklepu.
- Jak tylko b�d� m�g� co� zrobi� dla pana mecenasa, prosz� mi powiedzie�. To
b�dzie
dla mnie przyjemno��. Ta rozmowa o kulawym kanarku... - machn�� r�k�. - To nic
nie
znaczy. Chcia�bym m�c zrobi� co� konkretnego.
Mason zostawi� w�a�ciciela sklepu k�aniaj�cego si� i rozp�ywaj�cego w
u�miechach, a
nast�pnie poszed� do fryzjera, gdzie go ogolono, zrobiono masa� i manikiur.
Zazwyczaj, gdy
fryzjer ok�ada� mu twarz gor�cymi r�cznikami, Perry relaksowa� si� i zapada� w
dziwny stan
zawieszenia mi�dzy jaw� a snem. Jego wyobra�nia dzia�a�a wtedy du�o sprawniej,
dzi�ki
czemu potrafi� dostrzega� r�ne aspekty sprawy z krystaliczn� wprost jasno�ci�.
Lecz tym
razem gor�ce r�czniki nie pobudzi�y w nim �adnych nowych my�li. Kanarek by�
kulawy.
Jeden pazurek na lewej n�ce nie zosta� przyci�ty, cho� pozosta�e skr�cono we
w�a�ciwy
spos�b. Natomiast pazurki na prawej obci�to zbyt kr�tko i dlatego kanarek
okula�. Co wi�cej,
Rita Swaine, zanosz�c ptaszka do sklepu zoologicznego, by�a na tyle szczera, �e
powo�a�a si�
na Masona, ale poda�a fa�szywe nazwisko i adres. Dlaczego?
Po sko�czonych zabiegach Mason wsta� z fotela, poprawi� krawat, zerkn�� na
zegarek
i leniwym krokiem wr�ci� do biura. Ulica, na kt�rej ju� zaczyna�y si� korki,
pe�na by�a
popo�udniowych cieni.
Skr�ciwszy za r�g. korytarzem prowadz�cym z windy, zobaczy� Dell� Street stoj�c�
w
drzwiach jego prywatnego gabinetu i energicznie machaj�c� r�k�. Przy�pieszy�
kroku, a
sekretarka wybieg�a mu na spotkanie.
- Paul Drake zadzwoni� na zastrze�ony numer - powiedzia�a szybko. - Twierdzi, �e
musi natychmiast z tob� porozmawia�.
Mason przy�pieszy� jeszcze bardziej.
- Kiedy dzwoni�?
- Jest teraz na linii. Rozpozna�am twoje kroki na korytarzu.
- Dzwoni po raz pierwszy?
- Tak.
- To mo�e by� wa�na sprawa - stwierdzi� Perry. - Nie wychod� do domu, dop�ki si�
nie dowiemy, o co chodzi - wbieg� do gabinetu i podni�s� s�uchawk� telefonu
stoj�cego na
biurku. - Cze��, Paul, co si� sta�o?
Lekko zniekszta�cone brzmienie g�osu detektywa �wiadczy�o o tym, �e trzyma usta
tu�
przy mikrofonie.
- Czy to by�a podpucha?
- Co takiego?
- Ta sprawa z rozwodem.
- Nie. O czym ty m�wisz?
- My�l� - stwierdzi� Drake - �e lepiej b�dzie, je�li natychmiast tu
przyjedziesz.
- To znaczy, gdzie?
- Pod dom Stelli Andersen przy Alsace Avenue. Dzwoni� ze sklepu kilka przecznic
dalej, ale spotkamy si� przy moim samochodzie.
- Co si� sta�o? - zapyta� Mason, �ci�gaj�c brwi.
Drake �ciszy� g�os.
- Kilku facet�w w wozie patrolowym podjecha�o pod dom Prescott�w. Otworzyli
wytrychem tylne drzwi i weszli do �rodka. Mniej wi�cej kwadrans p�niej
przyjecha� na
sygnale sier�ant Holcomb i par� os�b z wydzia�u zab�jstw. A chwil� potem pojawi�
si�
koroner.
Mason gwizdn�� cicho.
- Znasz jakie� szczeg�y?
- Niewiele. Wiem tylko, �e chyba dostali cynk od niejakiej pani Weyman, kt�ra
s�siaduje z Prescottami od zachodu, czyli od strony Czternastej Ulicy.
- Dlaczego ich zawiadomi�a? - zapyta� Mason.
- Nie wiadomo.
- I nie masz poj�cia, czyje cia�o znale�li?
- Nie.
- Poczekaj na mnie przed domem Stelli Anderson. Ju� do ciebie jad�. I dam ci
dobr�
rad�, Paul: nigdy nie lekcewa� przeczu�, kt�re obudzi w tobie kulawy kanarek.
ROZDZIA� CZWARTY
Drake zaparkowa� sw�j samoch�d w pobli�u �adnego, lecz troch� zaniedbanego domu,
s�siaduj�cego z dwupi�trow� rezydencj�, pod kt�r� sta�o z p� tuzina aut.
Detektyw czeka� na Masona na chodniku obok swojego auta.
- Wiedz�, �e tu jeste�, Paul?
- Nie, jeszcze mnie nie wypatrzyli.
- Czy zacz�li ju� wypytywa� s�siad�w?
- Nie. Na razie myszkuj� w domu.
- Prasa ju� si� pojawi�a?
- Tak, kilka aut nale�y do pismak�w. Od jednego z nich dowiedzia�em si�, �e to
ta
Weyman da�a cynk policji.
- Dobra, mamy ma�o czasu. Wpadnij do pani Weyman, udaj�c, �e sprzedajesz pralki,
ubezpieczenia na �ycie albo prowadzisz dochodzenie w sprawie wypadku. Ja zajm�
si� pani�
Nos. Spotkamy si� tutaj. Ruszaj si� �wawo.
Drake kiwn�� g�ow� i zawr�ci� na pi�cie. Mason w�sk� betonow� alejk� dotar� do
skrzypi�cych schod�w prowadz�cych na drewniany ganek. Nacisn�� guzik dzwonka.
Dzwoni�
w�a�nie po raz trzeci, kiedy drzwi gwa�townie si� otworzy�y i stan�a w nich
chuda kobieta z
d�ugim, ko�cistym nosem i rozbieganymi oczami.
- Czego pan chce? - zapyta�a ze zniecierpliwieniem.
- Zajmuj� si� dochodzeniem w sprawie wypadku samochodowego, kt�ry mia�
miejsce...
- Niech pan wejdzie - przerwa�a mu. - Szybko. Jest pan detektywem?
Kiedy Mason pokr�ci� przecz�co g�ow�, na jej twarzy odmalowa�o si�
rozczarowanie.
Zaprowadzi�a jednak go�cia do staromodnego salonu, w kt�rym sta�y krzes�a z
koronkowymi
serwetkami na oparciach i pod�okietnikach.
- Prosz� usi��� - powiedzia�a. - O m�j Bo�e, taka jestem podekscytowana, �e a�
si�
ca�a trz�s�. Najpierw ten wypadek samochodowy, a teraz jakie� przest�pstwo w
domu
Prescott�w. Po prostu nie mog� si� uspokoi�.
Adwokat usiad� i wyci�gn�� szyj�, �eby zerkn�� przez okno.
- Co to za przest�pstwo w domu Prescott�w? - zapyta�.
- Nie wiem - odrzek�a. - Ale uwa�am, �e to morderstwo. I nie wiem, czy s�usznie
post�pi�am, �e nie powiedzia�am policjantom o tym, co widzia�am. Chyba przyjd�
tu, �eby
mnie przes�ucha�, jak pan my�li?
Mason u�miechn�� si�.
- A co pani widzia�a, pani Andersen?
- No - odpar�a, siadaj�c wyprostowana jak struna - du�o, bardzo du�o. Pomy�la�am
sobie: �W tym domu co� si� dzieje, a ty, Stello Andersen, powinna� wezwa�
policj�.
- Ale nie wezwa�a pani?
- Nie w tej sprawie. Zadzwoni�am za to w sprawie kraksy samochodowej.
- Ale nie m�wi�a im pani, co pani widzia�a w domu?
Pokr�ci�a g�ow�, jej usta zacisn�y si� w w�sk� kresk�.
- Nie pytali mnie - powiedzia�a z oburzeniem. - Nawet nie podeszli pod m�j dom.
Nie
mia�am szansy nic im powiedzie�, i dobrze im tak!
- Co� takiego! - obruszy� si� Mason. - Nawet nie przyszli porozmawia� po tym,
jak
pani ich zawiadomi�a?
- Zgadza si�. Przyjechali, obejrzeli kabriolet, zapisali numery i dane z dowodu
rejestracyjnego, potem porozmawiali z m�odym cz�owiekiem, kt�ry wyszed� z domu
Waltera
Prescotta, a nast�pnie wsiedli do samochodu i odjechali. Nie wst�pili do mnie
nawet na
chwil�!
- A pani widzia�a co�, o czym mog�aby im pani opowiedzie�? - dopytywa� si�.
- Oj, mog�abym.
Adwokat bacznie jej si� przyjrza�, za�o�y� nog� na nog� i rzuci� oboj�tnym
tonem:
- No c�, gdyby to by�o wa�ne, na pewno by pani� spytali.
Zako�ysa�a si� w prz�d i w ty� na kraw�dzi krzes�a, a� sztywna z oburzenia.
- Jak to? - warkn�a.
- Zapewne mieli wszystkie potrzebne informacje na temat wypadku - wyja�ni�
Mason.
- Ha, ale tak si� sk�ada, �e to nie by�o zwi�zane z wypadkiem - powiedzia�a
zadziornie. - Nie wyci�gaj pochopnych wniosk�w, m�ody cz�owieku.
Mason uni�s� brwi.
- A z czym to by�o zwi�zane?
- Nie pa�ski interes. Pan prowadzi dochodzenie w sprawie kraksy. Co pan chce
wiedzie�?
- Wszystko, co pani wie - odpar� Perry.
- No wi�c by�am wtedy w domu.
- Widzia�a pani wypadek?
- Us�ysza�am pisk opon i podbieg�am do okna tu� po zderzeniu - odpowiedzia�a z
wyra�nym �alem. - Samochody wpad�y w po�lizg, a potem ze strasznym hukiem
uderzy�y w
kraw�nik. Cz�owiek, kt�ry prowadzi� ci�ar�wk�, wyskoczy� i pr�bowa� otworzy�
drzwi
kabrioletu, ale mu si� nie uda�o. Podbieg� wi�c do drzwi od strony pasa�era, a
wtedy z domu
Prescotta wypad� ten m�czyzna. Pom�g� mu...
- Jaki m�czyzna? - przerwa� jej Mason.
- Widzia�am go ju� wcze�niej.
Mason powt�rzy�:
- Zatem widzia�a go pani wcze�niej.
- Oczywi�cie.
- Nie wspomnia�a pani o tym.
- Bo nie da� mi pan mo�liwo�ci.
- Zdaje si�, �e pyta�em, co pani widzia�a w domu, a pani stwierdzi�a, �e to nie
m�j
interes... Czy m�g�bym zapali�?
- Wcale nie m�wi�am, �e to nie pa�ski interes - zaprzeczy�a - i wola�abym, �eby
pan
nie pali�. Smr�d tytoniu wsi�ka w zas�ony i trudno si� go pozby�.
- Gdzie pani by�a, gdy us�ysza�a pani pisk opon?
- W jadalni.
Mason kiwn�� g�ow� w stron� sklepionego przej�cia.
- To ten pok�j?
- Tak.
- Czy mog�aby pani - poprosi� - pokaza�, gdzie dok�adnie pani sta�a?
Zwinnie wsta�a z fotela, w og�le nie zginaj�c plec�w. Bez s�owa przesz�a do
jadalni.
- Prosz� stan�� dok�adnie tam, gdzie sta�a pani w chwili, gdy rozleg� si� pisk
opon.
Odwr�ci�a si� i wyjrza�a przez okno w po�udniowej �cianie. Mason podszed� do
niej.
- Czy to dom Prescott�w? - zapyta�.
- Tak.
- Bardzo blisko pani mieszkania.
- To prawda.
- Co to za pomieszczenie naprzeciwko?
- Oran�eria.
- I w�a�nie tutaj pani sta�a, gdy rozleg� si� pisk opon?
- Tak.
- Mniej wi�cej w takiej samej pozycji?
- Tak.
- I co pani zrobi�a?
- Pobieg�am do salonu, rozsun�am firanki i wyjrza�am przez tamto okno.
- I zobaczy�a pani, jak ci�ar�wka wpycha samoch�d osobowy na kraw�nik?
- Tak.
- Czy wie pani, kto spowodowa� wypadek?
- Nie. Nie widzia�am, jak do niego dosz�o. A nawet gdybym widzia�a, i tak
niewiele
mog�abym powiedzie�. Nigdy nie nauczy�am si� prowadzi� samochodu. Wr��my teraz
do
tamtego pokoju. Interesuje mnie pewna sprawa i...
- Co pani robi�a po wypadku?
- No, podesz�am do telefonu i zawiadomi�am policj�. Po kilku minutach zza rogu
wyjecha� samoch�d policyjny. M�ody cz�owiek, kt�ry pom�g� kierowcy za�adowa�
rannego
do ci�ar�wki, w�a�nie wychodzi� z domu Prescott�w. Policjanci wypytywali go i
kazali
pokaza� prawo jazdy...
Urwa�a, gdy w Alsace Avenue wjecha� samoch�d. �ledzi�a go wzrokiem a� do chwili,
gdy zwolni� i skr�ci� w Czternast� Ulic�.
- To ju� si�dme auto, kt�re tu przyjecha�o w ci�gu ostatniej p� godziny. Jak
pan
my�li, kto to m�g� by�?
- Nie mam poj�cia - odrzek� Mason.
- Na jednym samochodzie widnia� napis �Wydzia� Zab�jstw�. Wycie syren s�ycha�
by�o w ca�ej okolicy.
- Mo�e umar� ten cz�owiek, kt�ry zosta� ranny w wypadku - zasugerowa� adwokat.
- Niech pan nie gada g�upot - ofukn�a go. - Ten cz�owiek pojecha� do szpitala.
Poza
tym wypadek samochodowy to nie zab�jstwo, a to by� wydzia� zab�jstw.
- Czy jest pani zupe�nie pewna, �e ten m�ody cz�owiek wybieg� z domu Prescott�w?
- Ale� oczywi�cie.
- A czy nie ma takiej mo�liwo�ci, �e siedzia� w samochodzie zaparkowanym za
rogiem? Widz�, �e dom Prescott�w jest na rogu Czternastej Ulicy i...
- Na pewno nie - zaprzeczy�a stanowczo. - To absurdalne ! Chyba wiem, kiedy
cz�owiek wychodzi z domu. Poza tym widzia�am go w �rodku przed wypadkiem.
Mason spojrza� na ni� pytaj�co.
- To, co si� wydarzy�o w domu Prescott�w, mog�o nie mie� �adnego zwi�zku z
wypadkiem samochodowym. Obawiam si�, �e wyolbrzymia pani jakie� zwyk�e
s�siedzkie
wydarzenie...
- Bzdury! - przerwa�a mu. - Pos�uchaj, m�ody cz�owieku... Jak pan si� nazywa?
- Mason.
- Dobrze, panie Mason, niech pan pos�ucha. Wiem, kiedy co� jest wa�ne, a kiedy
nie.
Jak panu opowiem, co tam widzia�am, zrozumie pan, �e to naprawd� by�o wa�ne i �e
ci
policjanci pope�nili wielki b��d, nie rozmawiaj�c ze mn�. Ot� spogl�da�am przez
okno w
jadalni. Nie patrzy�am na nic w szczeg�lno�ci, ale sam pan widzi, jak tu jest i
nic si� na to nie
poradzi. Wida� st�d wszystko, co si� dzieje w oran�erii Prescott�w, chyba �e
story s�
zaci�gni�te. Ale pani Prescott nigdy ich nie zaci�ga. Bo�e drogi, c� ja za
rzeczy widzia�am...
No wi�c ten m�ody cz�owiek by� tam z siostr� pani Prescott. Byli zupe�nie sami w
domu.
- Pewnie wst�pi� na chwil� z towarzysk� wizyt� - wtr�ci� Mason.
- Towarzyska wizyta! - parskn�a pogardliwie. - By� tam dok�adnie czterdzie�ci
dwie
minuty, zanim zdarzy� si� wypadek. A jakby pan widzia� to, co ja, kiedy Rita
Swaine
wypu�ci�a kanarka, toby si� pan tak nie wym�drza�.
- A dlaczego wypu�ci�a kanarka? - zapyta� Mason, staraj�c sienie zdradzi�
swojego
zainteresowania.
- Sta�a tam - pokaza�a pani Andersen - tu� obok okna. Zas�ony by�y odsuni�te i
musia�a wiedzie�, �e mog� j� zobaczy� z jadalni, gdybym przypadkiem spojrza�a w
okno...
Nie dlatego, �e mam zwyczaj zagl�da� ludziom do dom�w, bo nie mam. Nie lubi�
wtyka�
nosa w cudze sprawy. Ale je�eli m�oda kobieta nie zaci�ga zas�on i oddaje si�
nami�tnej grze
mi�osnej tu� przed moimi oczami, nie powinna narzeka�, gdy sobie popatrz�. Bo�e
drogi! Nie
zamierzam zas�ania� okien tylko dlatego, �e moi s�siedzi nie maj� wstydu. Te
nowoczesne
kobiety nawet nie wiedz�, co to znaczy. Kiedy by�am dziewczyn�. ..
- Zatem ci m�odzi ludzie kochali si�, tak? - podpowiedzia� Mason.
- No c� - odpar�a afektowanym tonem - w moich czasach tak si� to nie nazywa�o.
Kocha� si�, ha! W �yciu nie widzia�am, �eby ludzie tak si� zachowywali.
- A czy nie myli si� pani co do kanarka? - zapyta� prawnik.
- W �adnym wypadku. Rita Swaine trzyma�a kanarka w d�oni. W�a�nie zaczyna�a
obcina� mu pazurki, kiedy ten m�ody cz�owiek wzi�� j� w ramiona. A owin�a si�
wok�
niego w taki wyuzdany spos�b, �e a� mi si� za ni� wstyd zrobi�o. Nigdy nie
widzia�am czego�
podobnego. Na pewno takiego ob�ciskiwania nie nauczy�a si� w szkole dla panienek
z
dobrych dom�w. Ona po prostu...
- A co si� sta�o z kanarkiem?
- Przestraszony, fruwa� po ca�ym pomieszczeniu i odbija� si� od okien.
- Zatem ten m�czyzna by� tam od d�u�szego czasu?
- Tak. W ko�cu j� pu�ci�, a ona by�a bardzo rozdygotana i zdenerwowana.
Pr�bowa�a
z�apa� kanarka, ale jej si� nie udawa�o. M�ody cz�owiek wyszed� do przyleg�ego
pokoju. I
wtedy us�ysza�am pisk opon i huk zderzaj�cych si� samochod�w.
- I przesz�a pani spod okna w jadalni do okna od frontu, zgadza si�?
- Tak.
- Co si� wydarzy�o p�niej?
Pani Andersen �ciszy�a g�os.
- Potem ten m�odzieniec wr�ci� do domu Prescott�w, a ja wr�ci�am do okna w
jadalni.
Ca�y czas zastanawia�am si�, co on i pani Prescott...
- Och, wi�c pani Prescott te� tam by�a?
- Nie, nie by�o jej - zaprzeczy�a. - Pomyli�am si�. Pocz�tkowo my�la�am, �e to
ona.
Widzi pan, Rita Swaine mia�a na sobie jedn� z sukienek siostry, t� w du�e,
kolorowe kwiaty.
Znam t� sukienk� tak dobrze, jak w�asne ubrania, bo cz�sto j� widuj�. One nie s�
bli�niaczkami, ale s� do siebie bardzo podobne. Kiedy zobaczy�am sukienk�, a nie
widzia�am
dok�adnie twarzy, uzna�am, �e to pani Prescott. I pomy�le�, co by to by�a za
historia, gdyby
ten m�ody cz�owiek tak sobie poczyna� z zam�n� kobiet�... No, ciesz� si�, �e to
nieprawda!
- A mo�e to jednak by�a pani Prescott?
- Nie. P�niej dobrze przyjrza�am si� jej twarzy.
- I to nie by�a ona?
- Nie - powiedzia�a z wyra�nym �alem - nie ona.
- Jest pani pewna?
- Oczywi�cie, �e jestem. Tak pewna jak tego, �e tu teraz stoj�.
- Kiedy si� pani upewni�a, �e to siostra s�siadki?
- Po wypadku. Ten m�ody m�czyzna wr�ci� do domu Prescott�w. Wygl�da�, jakby
si� czego� ba�, i da� Ricie Swaine pistolet.
- Pistolet?
- Tak... Och, mia�am panu o tym nie m�wi�. Mo�e nie powinnam. Pan...
- Jaki to by� pistolet?
- Rewolwer z oksydowanej stali. Wyj�� go z kieszeni spodni i da� Ricie, a ona
wysun�a szuflad� w tym du�ym biurku w rogu oran�erii i w�o�y�a do niej bro�.
- A co si� sta�o potem? - zapyta� Mason.
- No, wcze�niej zawiadomi�am policj�, �e by� wypadek i �e jest jeden ranny.
My�la�am, �e powiem im o broni, jak przyjd� mnie przes�ucha�. Ale oni nie
przyszli.
- Czy ranny by� nadal w samochodzie, kiedy pani dzwoni�a?
- Nie, ten drugi zabra� go do szpitala.
- Potrafi pani okre�li�, ile czasu min�o od pani telefonu do przyjazdu policji?
- My�l�, �e niewiele wi�cej ni� pi�� minut. Mo�e siedem lub osiem, ale wydaje mi
si�,
�e bli�ej pi�ciu.
- I co zrobili policjanci?
- Ju� m�wi�am: obejrzeli kabriolet i zanotowali jego numery. Potem, kiedy ten
m�ody
cz�owiek wyszed� z domu, kazali mu pokaza� prawo jazdy i zapisali jego dane. W
ko�cu
pozwolili mu odej��, wsiedli do samochodu i odjechali, nawet nie zbli�aj�c si�
do mojego
domu. Nie rozumiem tego. To przecie� ja ich zawiadomi�am, a nawet mnie nie
spytali, co
widzia�am.
- No, ale pani przecie� nie widzia�a wypadku.
- Widzia�am wystarczaj�co du�o. A ponadto sk�d mogli o tym wiedzie�? R�wnie
dobrze mog�am by� �wiadkiem wypadku od pocz�tku do ko�ca. Przecie� gdybym sta�a
przy
oknie od frontu...
- No tak, rzeczywi�cie - przyzna� w zadumie Mason. - M�wi�a pani o tym komu�?
- Nikomu. Tylko pani Weyman.
- Pani Weyman?
- Tak - potwierdzi�a. - To s�siadka z drugiej strony, z Czternastej Ulicy.
Mieszka tam
od p� roku. Tylne drzwi jej domu znajduj� si� ledwie kilka krok�w od moich.
Rozmawia�y�my o tym nied�ugo po wypadku, mo�e jak�� godzin� p�niej. To
wspania�a
kobieta. Fatalna historia z tym jej m�em.
- A co jest jej m�owi? - zainteresowa� si� prawnik.
- Pije, ot co! - parskn�a. - Na trze�wo jest ca�kiem w porz�dku, ale kiedy si�
upije, od
razu szuka guza. Zawsze albo on komu� da w z�by, albo kto� da jemu. Przyszed� do
domu,
kiedy jej o tym opowiada�am. Bo�e drogi! Cuchn�� whisky na kilometr i ledwo si�
trzyma� na
nogach. By� koszmarnie pobity. No c�, mo�e to b�dzie dla niego nauczka. Tym
razem jemu
si� oberwa�o.
- Przyzna� si� do tego? - spyta� z u�miechem Mason.
- Nie musia� si� przyznawa�. Mia� rozci�ty policzek, podbite oczy, a z nosa
ciek�a mu
krew. By� w takim stanie, �e musia� p�j�� do lekarza, �eby go opatrzy�. Co za
�wi�stwo! Taka
s�odka, urocza kobieta jak pani Weyman wyp�akuje sobie oczy, a on pije i pakuje
j� w
k�opoty.
Mason pokiwa� wsp�czuj�co g�ow�.
- A wracaj�c do tego, co pani widzia�a w domu Prescott�w... - zerkn�� przez okno
i
zauwa�y� kr�pego osobnika, kt�ry zdecydowanym krokiem zmierza� w stron� domostwa
pani
Andersen. - M�wi pani, �e dobrze si� przyjrza�a Ricie Swaine... Czy to znaczy,
�e rozpozna�a
j� pani bez �adnych w�tpliwo�ci?
- Oczywi�cie. W ko�cu z�apa�a kanarka i stan�a tu� obok okna. Wygl�da�o na to,
�e
potrzebuje mn�stwo �wiat�a. M�j Bo�e, pomy�la�by kto, �e robi operacj� m�zgu,
tak si�
cacka�a z tymi pazurkami!
- Ciekaw jestem - powiedzia� Mason - czy potrafi pani zapami�tywa� szczeg�y.
- My�l�, �e jestem do�� spostrzegawcza, m�ody cz�owieku.
- Czy umia�aby pani, na przyk�ad, powiedzie�, kt�r� n�k� zajmowa�a si� wtedy,
gdy
potrzebowa�a tak du�o �wiat�a?
Pani Anderson �ci�gn�a usta w ciup, zmarszczy�a czo�o, a potem odpowiedzia�a z
pe�n� stanowczo�ci�:
- Praw�.
- Jest pani pewna?
- Absolutnie. Mam jej obraz przed oczyma, jak stoi tam przy oknie, lew� r�k�
trzymaj�c kanarka, a on ma n�k� uniesion� do g�ry... Tak, zajmowa�a si� praw�.
- To by�o ju� po wyj�ciu tego m�odego m�czyzny?
- Och tak, to by�o ju� po moim powrocie od Weyman�w... No prosz�, kto� jeszcze
tu
idzie! Ciekawa jestem, czego chce. Rany boskie, c� za dzie�!
Mason podni�s� si� z fotela, a pani Nos szybkimi, nerwowymi kroczkami podrepta�a
do drzwi. Sier�ant Holcomb nie zd��y� jeszcze zdj�� palca z dzwonka, kiedy mu
otworzy�a i
zapyta�a:
- Witam, czego pan sobie �yczy?
- Pani Stella Andersen?
- Tak.
- Jestem sier�ant Holcomb z wydzia�u zab�jstw. Podobno widzia�a pani, jak w domu
obok m�ody cz�owiek da� rewolwer kobiecie, kt�ra nast�pnie go ukry�a.
- No tak - odrzek�a. - Ale nie mam poj�cia, jak pan si� o tym dowiedzia�. Nie
wspomnia�am o tym n