9903

Szczegóły
Tytuł 9903
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9903 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9903 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9903 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Susanna Clarke Jonathan Strange i pan Norrell tom 3 T�umacz: Ma�gorzata Hesko-Ko�odzi�ska Tytu� orygina�u: Jonathan Strange &MrNorrell Wydanie angielskie: 2004 Wydanie polskie: 2005 Pami�ci mojego brata, Paula Fredericka Gunna Clarke�a, 1961-2000 John Uskglass Pan Norrell z Hanover Square pragnie, aby z magii nowoczesnej usuni�to wszystko, co wi��e si� z Johnem Uskglassem, tak jak usuwa si� mole i kurz z p�aszcza. Czy rozumie, do czego to doprowadzi? Je�li pozb�dziemy si� Johna Uskgiassa, zostanie nam jedynie powietrze. Jonathan Strange, prolog Historii i zastosowania angielskiej magii, wyd. John Murray, Londyn 1816. Rozdzia� pierwszy Prolog Historii i zastosowania angielskiej magii Jonathana Strangea Pod koniec ino roku w p�nocnej Anglii pojawi�a si� dziwna armia. Najpierw us�yszano o niej w niejakim Penlaw, trzydzie�ci b�d� czterdzie�ci kilometr�w na p�nocny zach�d od Newcastle. Nikt nie wiedzia�, sk�d przybywa - powszechnie s�dzono, �e to inwazja Szkot�w, Du�czyk�w, a nawet Francuz�w. Na pocz�tku grudnia armia zaj�a zamki w Newcastle i Durham i kontynuowa�a marsz na zach�d. W ko�cu przyby�a do Allendale, niewielkiej kamiennej osady po�o�onej wysoko na wzg�rzach Northumbrii. Noc� rozbi�a ob�z na skraju wrzosowiska, za miasteczkiem. Ludzie w Allendale trudnili si� hodowl� owiec, nie wojaczk�. Miasteczka nie otacza�y mury obronne, a �o�nierze stacjonowali ponad pi��dziesi�t kilometr�w od nich i zaj�ci byli przygotowaniami do obrony zamku w Carlisle. Tak wi�c mieszka�cy Allendale uznali, �e nale�y bezzw�ocznie zaprzyja�ni� si� z obc� armi�. W tym celu wys�ano do �o�nierzy kilka �adnych dziewcz�t - dzielnych Judyt gotowych za wszelk� cen� broni� siebie i s�siad�w. Gdy jednak przyby�y one do obozu, oblecia� je strach. Obozowisko wyda�o im si� pos�pne i ciche. Sypa� g�sty �nieg. Nieprzyjaciele le�eli na ziemi, otuleni czarnymi pelerynami. Zrazu dziewcz�ta pomy�la�y, �e m�czy�ni nie �yj�. Wra�enie to pog��bia�a obecno�� kruk�w i innych czarnych ptak�w, kt�re rozsiad�y si� w okolicy, oraz fakt, �e �o�nierze le�eli na brzuchach. �yli jednak; od czasu do czasu kt�ry� si� wzdraga�, podnosi� i szed� do koni lub odp�dza� ptaki, gdy te usi�owa�y podzioba� mu twarz. Jeden z �o�nierzy wsta� na widok m�odych kobiet. Najodwa�niejsza zebra�a si� w sobie, podesz�a do niego i uca�owa�a go w usta. Mia� bardzo blad� cer� (opalizowa�a niczym ksi�yc) bez najmniejszej skazy. Jego w�osy by�y d�ugie i proste; przypomina�y kaskady ciemnobr�zowej wody. Ko�ci twarzy mia� niezwykle delikatne, lecz mocne, min� powa�n�. Jego niebieskie oczy by�y przepastne i sko�ne, a cienkie i ciemne brwi przypomina�y poci�gni�cie pi�rem zako�czone dziwnym zawijasem. �aden z tych szczeg��w ani troch� nie zaniepokoi� dziewczyny. Wiedzia�a przecie�, �e ka�dy Du�czyk, Szkot i Francuz, kt�ry kiedykolwiek przyszed� na ten �wiat, jest nieziemsko urodziwy. Nieznajomy ch�tnie przyj�� ca�usa i pozwoli� uca�owa� si� raz jeszcze. Potem odwzajemni� pieszczot�. Z ziemi podni�s� si� inny �o�nierz i otworzy� usta, a z jego gard�a pop�yn�y smutne, melodyjne d�wi�ki. Pierwszy �o�nierz poprosi� dziewczyn� do ta�ca. Dotyka�, obraca� i popycha� j� d�ugimi bia�ymi palcami, a� zacz�a si� porusza� tak, jak tego pragn��. Po pewnym czasie dziewczyna rozgrza�a si� ta�cem, wi�c przystan�a, by �ci�gn�� peleryn�. Wtedy pozosta�e kobiety ujrza�y na jej ramionach, twarzy i nogach, perl�ce si� niczym pot, krople krwi, kt�re zacz�y skapywa� na �nieg. Widok by� przera�aj�cy, wi�c uciek�y. Dziwne wojsko nigdy nie wesz�o do Allendale. W nocy �o�nierze wyruszyli w kierunku Carlisle. Nast�pnego dnia mieszka�cy miasta ostro�nie wspi�li si� na wzg�rza, gdzie uprzednio obozowa�a armia. Tam znale�li bia�� jak p��tno i pozbawion� krwi dziewczyn�. �nieg wok� niej zabarwi� si� szkar�atnie. Dzi�ki tym �ladom rozpoznali Daoine Sidhe - Elfi Zast�p. Walczono wsz�dzie, Anglicy przegrywali na ca�ego. Na Bo�e Narodzenie Elfi Zast�p by� ju� w Yorku. Elfy zaj�y Newcastle, Durham, Carlisle i Lancaster. Poza doprowadzeniem do �mierci dziewcz�cia z Allendale nie okazywa�y okrucie�stwa, z kt�rego s�ynie ich rasa. Ze wszystkich zaj�tych przez siebie miast i fortyfikacji z dymem pu�ci�y jedynie Lancaster. W Thirsku za�, na p�noc od Yorku, �winia obrazi�a jednego z cz�onk�w zast�pu, wpadaj�c pod kopyta jego rumaka. Ko� run�� na ziemi� i skr�ci� kark. Elfy dopad�y �wini� i wy�upi�y jej �lepia. Zazwyczaj jednak przybycie zast�pu budzi�o wielki entuzjazm w�r�d zwierz�t, zar�wno dzikich, jak i udomowionych, gdy� rozpoznawa�y one w elfach sojusznik�w w walce ze wsp�lnym wrogiem - cz�owiekiem. Na Bo�e Narodzenie kr�l Henryk wezwa� earl�w, biskup�w, opat�w i wielkich ludzi kr�lestwa na narad� do swej siedziby w Westminsterze. W tamtych czasach elfy mo�na by�o spotka� �atwiej ni� obecnie. Swoje osady mia�y w wielu miejscach - cz�� by�a ukryta dzi�ki magii, a inne chrze�cijanie starali si� omija�. Doradcy kr�la Henryka doszli do wniosku, �e elfy s� niegodziwe z natury - lubie�ne, k�amliwe i sk�onne do kradzie�y. Do tego uwodzi�y m�odzie�, m�ci�y w g�owach podr�nym, porywa�y dzieci, krad�y byd�o i zbo�e. By�y nieprawdopodobnie leniwe: ju� przed tysi�cem lat opanowa�y sztuk� kamieniarki, ciesielki i rze�by, ale miast zada� sobie trud budowania dom�w, wola�y mieszka� w miejscach, kt�re nazywa�y zamkami, a kt�re w istocie by�y starymi kopcami. M�wiono na nie brugh. Elfy sp�dza�y czas na piciu i ta�cach, podczas gdy owies i ziarna gni�y na polach, zwierz�ta za� trz�s�y si� z zimna i pada�y z ch�odu na wzg�rzach. Wszyscy doradcy kr�la Henryka doszli do wniosku, �e gdyby nie magia i zdolno�� przed�u�ania �ycia niemal w niesko�czono��, ca�a rasa elf�w dawno by wymar�a z g�odu i pragnienia. Ale te niezaradne i niegospodarne istoty podbi�y jednak dobrze strze�one chrze�cija�skie kr�lestwo, wygrywa�y wszystkie bitwy i przejmowa�y ka�d� twierdz� napotkan� na swej drodze. To wszystko �wiadczy�o o pewnej stanowczo�ci, o jak� nikt elf�w nie podejrzewa�. Nie wiadqmo by�o, jak sobie z tym poradzi�. W styczniu Elfi Zast�p opu�ci� York i ruszy� na po�udnie. Zatrzyma� si� nad Trentem. I to w�a�nie na brzegu owej rzeki, w Newarku, kr�l Henryk i jego armia starli si� z Daoine Sidhe. Tu� przed bitw� szeregi armii kr�la Henryka owia� magiczny wiatr i rozbrzmia�a w�r�d nich s�odka muzyka wygrywana na flecie. Wiele koni pogalopowa�o ku elfom, niejednokrotnie unosz�c na grzbietach nieszcz�snych je�d�c�w. Po chwili za� �o�nierze us�yszeli g�osy swych bliskich - matek, ojc�w, dzieci, kochanek - prosz�ce ich, by wr�cili do domu. Stado kruk�w run�o z nieba, dziobi�c Anglik�w i o�lepiaj�c ich pl�tanin� czarnych skrzyde�. �o�nierze nie tylko musieli poradzi� sobie z umiej�tno�ciami oraz gwa�towno�ci� Sidhe, ale i pokona� w�asny l�k przed ich niesamowit� magi�. Trudno si� dziwi�, �e bitwa by�a kr�tka i �e kr�l Henryk przegra� z kretesem. W chwili gdy zapad�a cisza i sta�o si� jasne, �e kr�l zosta� pokonany, ptaki roz�piewa�y si� z rado�ci. Kr�l i jego doradcy czekali na zjawienie si� dow�dcy wroga. W ko�cu szeregi Daoine Sidhe si� rozst�pi�y i wysun�� si� przed nie pi�tnastoletni ch�opiec. Podobnie jak reszta Daoine Sidhe, ubrany by� w obszarpany str�j z szorstkiej czarnej we�ny i mia� d�ugie, proste, czarne w�osy. Tak jak elfy nie m�wi� ani po angielsku, ani po francusku (by�y to j�zyki u�ywane wtedy w Anglii), jedynie w dialekcie Faerie . By� blady, przystojny i powa�ny i nikt nie mia� w�tpliwo�ci, �e to jednak cz�owiek, nie elf. Zdaniem norma�skich i angielskich earl�w i rycerzy, kt�rzy tamtego dnia zobaczyli go po raz pierwszy, zdecydowanie brakowa�o mu obycia. Nie widzia� nigdy �y�ki ani krzes�a, ani �elaznego dzbanka, ani pensa, ani �wiecy z wosku. W tamtych czasach �aden klan elf�w nie mia� tak zbytkownych przedmiot�w. Kiedy kr�l Henryk i ch�opiec przyst�pili do podzia�u Anglii, kr�l, siedz�c na drewnianej �awie, popija� wino ze srebrnego kielicha, ch�opiec za� usiad� na pod�odze i pi� z kamiennego kubka owcze mleko. Kronikarz Orderic Vitalis opisuje oko�o trzydziestu lat p�niej zaskoczenie dworzan, kt�rzy ujrzeli, jak podczas wa�nych rokowa� �o�nierz Daoine Sidhe pochyla si� i pieczo�owicie wyci�ga wszy z brudnych w�os�w ch�opca. W Elfim Zast�pie walczy� m�ody norma�ski �o�nierz Thomas Dundale . Cho� wiele lat wcze�niej zosta� porwany do Faerie, na tyle dobrze pami�ta� w�asny j�zyk (francuski), by pos�u�y� za t�umacza ch�opca i kr�la Henryka. Kr�l spyta� ch�opca o imi�, ten za� odpar�, �e nie ma �adnego . Kr�l Henryk chcia� wiedzie�, dlaczego wyda� wojn� Anglii. Ch�opiec odpar�, �e jest jedynym �yj�cym potomkiem norma�skich arystokrat�w, kt�rym ojciec kr�la Henryka, Wilhelm Zdobywca, podarowa� ziemie na p�nocy Anglii. W�o�ci i �ycia pozbawi� rodzin� niegodziwy Hubert de Cotentin. Ch�opiec powiedzia�, �e wiele lat temu jego ojciec zwraca� si� do Wilhelma II (brata i poprzednika kr�la Henryka) o sprawiedliwo��, nie doczeka� si� jej jednak. Wkr�tce ojca ch�opca zamordowano. Ch�opiec doda�, �e jako niemowl� zosta� pojmany przez ludzi Huberta i porzucony w lesie. Znalaz� go Daoine Sidhe i zabra� do Faerie. Teraz ch�opiec powr�ci�. Z m�odzie�cz� �arliwo�ci� wierzy�, �e to on ma racj�, natomiast ca�a reszta si� myli. Wbi� sobie do g�owy, �e cz�� Anglii mi�dzy rzekami Tweed i Trent b�dzie sprawiedliw� rekompensat� za niedope�nienie zemsty przez kr�l�w norma�skich na mordercach jego rodziny. Kr�lowi Henrykowi mia�a natomiast przypa�� po�udniowa cz�� kr�lestwa. Ch�opiec oznajmi�, �e ju� jest kr�lem, w Faerie. Wymieni� w�adc� elf�w, swojego pana. Nikt nic nie zrozumia� . Tego dnia rozpocz�� ponad trzystuletnie rz�dy. W wieku czternastu lat zd��y� ju� stworzy� podwaliny magii, kt�r� stosujemy dzisiaj, a raczej stosowaliby�my, gdyby�my mogli. Wi�kszo�� tej wiedzy posz�a w zapomnienie. Jego magia by�a idealn� mieszank� magii elf�w i ludzkiej organizacji - pot�ga elf�w zosta�a sprz�ona z jego przera�aj�c� determinacj�. Nie potrafimy wyja�ni�, czemu jedno porwane ludzkie dziecko wyros�o na maga wszech czas�w. I przed nim, i po nim porywano dzieci do Faerie, ale �adne nie skorzysta�o na tym do�wiadczeniu tak jak ono. W por�wnaniu z jego osi�gni�ciami nasze wysi�ki wydaj� si� trywialne i nic nie znacz�ce. Pan Norrell z Hanover Square pragnie, �eby z magii nowoczesnej usuni�to wszystko, co wi��e si� z Johnem Uskglassem, tak jak usuwa si� mole i kurz z p�aszcza. Czy rozumie, do czego to doprowadzi? Je�li pozb�dziemy si� Johna Uskglassa, zostanie nam jedynie powietrze. Jonathan Strange, prolog Historii i zastosowania angielskiej magii, tom I, wyd. John Murray, Londyn 1816 Rozdzia� drugi �Niebo przem�wi�o...� stycze� 1816 Dzie� by� pochmurny. Lodowaty wiatr zwiewa� p�atki �niegu na okna biblioteki pana Norrella, gdzie Childermass pisa� s�u�bowe listy. Cho� dopiero co min�a godzina dziesi�ta, �wiece ju� si� pali�y. S�ycha� by�o jedynie syk w�gielk�w w palenisku i skrobanie pi�ra Childermassa. Hanover S�uare, 8 stycznia 1816 Do lorda Sidmoutha, ministra spraw wewn�trznych Wasza Lordowska Mo��, Pan Norrell pragnie poinformowa� Pana, �e zakl�cia wstrzymuj�ce wylew rzek w hrabstwie Suffolk s� gotowe. Rachunek wy�lemy w dniu dzisiejszym do pana Wynne�a z Ministerstwa Skarbu... Gdzie�, bardzo daleko, bi� dzwon - za�omy d�wi�k. Ghildermass ledwie zdawa� sobie z tego spraw�, ale bicie dzwonu sprawi�o, �e pok�j pociemnia� i posmutnia�. ...Magia zatrzyma wody w granicach rzecznych koryt. Jednak�e pan Leeves, m�ody in�ynier zatrudniony przez reprezentanta korony w Suffolk do oceny wytrzyma�o�ci obecnych most�w i innych budowli s�siaduj�cych z rzekami, wyrazi� pewne w�tpliwo�ci... Rozci�ga� si� przed nim pos�pny krajobraz. Widzia� go bardzo wyra�nie, jakby dobrze zna� to miejsce lub widywa� ten obraz codziennie przez ca�e lata. Brunatne puste pola i ruiny budynk�w pod smutnym szarym niebem... ...czy mosty na Stour i Orwell wytrzymaj� o wiele gwa�towniejszy nap�r wody, kt�rej poziom z pewno�ci� si� podniesie podczas intensywnych opad�w. Pan Leeves zaleca natychmiastow� i dok�adn� inspekcj� most�w, m�yn�w i brod�w w Suffolku, od Stour i Orwell pocz�wszy. M�wiono mi, �e pisa� ju� do Waszej Lordowskiej Mo�ci w tej sprawie... Ju� nie tylko my�la� o pejza�u. Wydawa�o mu si�, �e w�a�nie do�ftrafi�. Sta� na pokrytej koleinami wiekowej drodze, kt�ra wi�a si� po czarnym wzg�rzu ku niebu. Na wzg�rzu zbiera�o si� wielkie stado czarnych ptak�w... ...Pan Norrell odm�wi� wydania gwarancji trwa�o�ci zakl��. Jego zdaniem przetrwaj� one r�wnie d�ugo jak same rzeki, cho� pan Norrell prosi Wasz� Lordowsk� Mo�� o pozwolenie na skontrolowanie zakl�� za dwadzie�cia lat. W nast�pny wtorek zamierza u�y� tej samej magii w hrabstwie Norfolk... Ptaki by�y niczym czarne litery na szarym niebie. Pomy�la�, �e za moment zrozumie, co oznacza to pismo. Kamienie na starej drodze by�y symbolami przepowiadaj�cymi drog� w�drowca. Childermass drgn��, zaniepokojony. Pi�ro wypad�o mu z r�ki, a atrament poplami� list. Rozejrza� si�, zdezorientowany. Chyba nie �ni�. Widzia� wszystkie dobrze mu znane przedmioty: p�ki pe�ne ksi��ek, zwierciad�o, ka�amarz, przybory do kominka, porcelanow� figurk� Martina Pale�a. Nie ufa� ju� jednak w�asnym zmys�om. Nie wierzy�, �e ksi��ki, lustra, porcelanowa figurka naprawd� si� tutaj znajduj�. Czu�, �e to wszystko jest jak bibu�a, �e gdyby j� rozdar�, znalaz�by pod ni� zimne pustkowie. Brunatne pola byty cz�ciowo zalane. Pokrywa�y je �a�cuszki lodowatych szarych ka�u�. Ich uk�ad na polach mia� znaczenie. Ka�u�e zosta�y wypisane przez deszcz. By�y magi� deszczu, tak jak stado czarnych ptak�w by�o zakl�ciem rzuconym przez niebo, a ruch szarobr�zowych traw zakl�ciem wiatru. Wszystko mia�o ukryte znaczenie. Childermass zerwa� si� od biurka i zadr�a�. Obieg� ca�y pok�j i zadzwoni� po s�u��cego, ale magia ponownie da�a mu si� we znaki. Gdy przyszed� Lucas, Childermass nie wiedzia� ju�, czy przebywa w bibliotece pana Norrella, czy te� stoi na starej drodze... Gwa�townie pokr�ci� g�ow� i kilkakrotnie zamruga�. - Gdzie pan Norrell? - zapyta�. - Co� si� nie zgadza. � Prosz� pana? - Lucas patrzy� na niego z niepokojem. - Jest pan chory? � Niewa�ne. Gdzie pan Norrell? � W admiralicji. My�la�em, �e pan wie. Przed godzin� przyjecha�a kareta. S�dz�, �e nied�ugo wr�ci. � Nie, to niemo�liwe - odpar� Childermass. - Nie m�g� wyj��. Na pewno nie czaruje na g�rze? � Na pewno nie, prosz� pana. Widzia�em, jak odje�d�a kareta z panem Norrellem. Po�l� Matthew po medyka. Wygl�da pan bardzo niezdrowo. Childermass otworzy� usta, by zaprotestowa�, �e wcale nie jest chory, ale w tej samej chwili... ... niebo spojrza�o na niego. Ziemia wzruszy�a ramionami, gdy� poczu�a go na swym grzbiecie. Niebo przem�wi�o. Nigdy wcze�niej nie s�ysza� tego j�zyka. Nawet nie by� pewien, czy to s�owa. Zapewne przem�wi�o do niego czarnym pismem stworzonym przez ptaki. By� ma�y, bezbronny, nie m�g� ucieka�. Uwi�z�pomi�dzy ziemi� a niebem, jakby zamkni�ty w dw�ch d�oniach. Mog�y go zmia�d�y�, gdyby tylko chcia�y. Niebo znowu przem�wi�o. - Nie rozumiem - odpar�. Zamruga� oczyma i zobaczy� nad sob� Lucasa. Childermass oddycha� z trudem. Wyci�gn�� r�k�, dotkn�a czego� u jego boku. Odwr�ci� g�ow� i ze zdumieniem ujrza� nog� krzes�a. Le�a� na pod�odze. - Co...? - zacz��. � Jest pan w bibliotece - wyja�ni� Lucas. - Chyba pan zemdla�. � Pom� mi wsta�. Musz� porozmawia� z Norrellem. � M�wi�em ju� panu... � Nie, mylisz si� - przerwa� Childermass. - Musi tu by�. Musi. Prowad� mnie na g�r�. Lucas pom�g� mu wyj�� z pomieszczenia, ale kiedy dotarli do schod�w, Childermass ponownie omal nie zemdla�. Lucas zawo�a� Matthew, drugiego lokaja, i razem na wp� zanie�li, na wp� zawlekli Childermassa do ma�ego gabinetu na drugim pi�trze, gdzie pan Norrell odprawia� sw� najbardziej sekretn� magi�. Lucas otworzy� drzwi. W pokoju p�on�� ogie�. Pi�ra, no�yki do pi�r, obsadki spoczywa�y na niewielkiej tacy, ka�amarz by� pe�en i zamkni�ty srebrnym korkiem. Ksi��ki i notatniki le�a�y w schludnych kupkach albo sta�y na p�kach. Wszystko odkurzono i wypolerowano. Najwyra�niej pan Norrell nie wchodzi� tu dzisiejszego ranka. Childermass odepchn�� lokaj�w i w zdumieniu ogl�da� pok�j. � Widzi pan? - spyta� Lucas. - Tak jak m�wi�em. Pan przebywa w admiralicji. � Tak - powiedzia� Childermass. To nie mia�o sensu. Je�li nie Norrell by� autorem tej dziwnej magii, to kto? � Czy Strange tu by�? - zapyta�. � Ale� sk�d! - odpar� Lucas z oburzeniem. - Zbyt dobrze znam swoje obowi�zki, nie wpu�ci�bym pana Strange�a do domu. Nadal dziwnie pan wygl�da. Prosz� mi pozwoli� pos�a� po medyka. � - Nie, nie. Ju� mi lepiej. Znacznie lepiej. Pom� mi usi���. - Childermass z westchnieniem opad� na krzes�o. - Na co si� obaj gapicie, u licha? - Niecierpliwie machn�� r�k�. - Matthew, brak ci zaj��? Lucas, przynie� szklank� wody. Wci�� by� oszo�omiony i kr�ci�o mu si� w g�owie, ale md�o�ci ust�pi�y. Dobrze przypomina� sobie krajobraz, utrwali� si� w jego umy�le. Wyczuwa� jego pustk�, jego nieziemsko��, ale ju� nie przera�a�o go, �e si� w nim zgubi. M�g� my�le�. Lucas powr�ci� z tac�, na kt�rej sta� kieliszek do wina i karafka z wod�. Nala� wody do kieliszka. Childermass zna� pewne zakl�cie, kt�re odkrywa�o magi�. Nie m�wi�o, co to za magia ani kto j� odprawia; po prostu pozwala�o rozpozna�, czy w pobli�u kto� j� stosuje. Przynajmniej tak brzmia�a teoria. Childermass wypr�bowa� je tylko raz, nic wtedy nie zasz�o, nie wiedzia� zatem, czy zadzia�a�o. - Nalej jeszcze wody - nakaza� Lucasowi. Lucas wype�ni� polecenie. Childermass nie opr�ni� kieliszka. Wymamrota� do niego kilka s��w, potem podni�s� go do �wiat�a i obejrza� przez szk�o wszystkie k�ty pokoju. Nic. - Nawet nie wiem, czego szukam - mrukn�� i rzuci� do Lucasa: - Podejd�, potrzebna mi twoja pomoc. Wr�cili do biblioteki. Childermass znowu uni�s� kieliszek, wypowiedzia� zakl�cie i ponownie si� rozejrza�. Nic. Podszed� do okna. Wydawa�o mu si�, �e dojrza� na dnie kieliszka co�, co wygl�da�o jak per�a bia�ego �wiat�a. � To jest na placu - powiedzia�. � Co jest na placu? - zainteresowa� si� Lucas. Childermass nie odpowiedzia�. Zamiast tego wyjrza� przez okno. Kocie �by na Hanover S�uare pokry� �nieg. Czarne balustrady, kt�re ogradza�y �rodkow� cz�� placu, wyra�nie odcina�y si� od bieli. �nieg wci�� pada�, wia� silny wiatr, mimo to na dole znajdowa�o si� kilka os�b. By�o powszechnie wiadomo, �e pan Norrell mieszka na Hanover S�uare, wi�c mn�stwo ludzi przychodzi�o tu w nadziei, �e go zobacz�. Teraz r�wnie� jaki� d�entelmen i dwie m�ode damy (bez w�tpienia fanatycy magii) stali przed domem, patrz�c na� z zainteresowaniem. Nieco dalej ciemnow�osy m�odzieniec opiera� si� o barierki. Obok niego sta� sprzedawca atramentu w podartym paltocie i z beczu�k� inkaustu na plecach. Po prawej Childermass ujrza� jak�� kobiet�. Odwr�cona plecami do domu, sz�a powoli ku Hanover Street, ale Childermass odni�s� wra�enie, �e przed chwil� znajdowa�a si� w�r�d gapi�w. By�a w modnej i drogiej ciemnozielonej pelisie zdobionej gronostajami, a r�ce ukry�a w obszernej mufce z takiego samego futra. Childermass dobrze zna� sprzedawc� atramentu, cz�sto si� u niego zaopatrywa�. Wszyscy inni byli mu obcy. - Rozpoznajesz kogo�? - zapyta�. � Tego o ciemnych w�osach. - Lucas wskaza� m�odzie�ca opartego o barierki. - To Frederick Marston. By� tu kilka razy prosi�, by pan Norrell przyj�� go na ucznia, ale nasz pan nie chcia� go widzie�. � Tak. Chyba mi o nim wspomina�e�. - Childermass jeszcze przez chwil� przygl�da� si� ludziom na placu, po czym powiedzia�: - Cho� wydaje si� to zupe�nie nieprawdopodobne, kto� z nich czaruje. Musz� zej�� i to sprawdzi�. Chod�. Nie dam sobie rady bez ciebie. Na placu dzia�anie magii by�o jeszcze silniej wyczuwalne. W g�owie Childermassa zabi� smutny dzwon. Za zas�on� �niegu oba �wiaty migota�y na przemian jak obrazy w magicznej latarni - w jednej chwili Hanover Square, w nast�pnej pos�pne pola i czarne pismo na niebie. Childermass wyci�gn�� kieliszek, by wypowiedzie� s�owa zakl�cia, ale nie by�o takiej potrzeby. Szk�o zal�ni�o mi�kkim bia�ym �wiat�em, najja�niejszym w tym zimowym dniu. By�o ono czystsze ni� �wiat�o jakiejkolwiek lampy - rzuca�o przy tym dziwne cienie na twarze Childermassa i Lucasa. Niebo przem�wi�o do niego raz jeszcze. Tym razem uzna�, �e to pytanie. Od jego odpowiedzi zale�a�o bardzo wiele. Gdyby tylko rozumia�, czego od niego chc�, i znalaz� w�a�ciwe s�owa odpowiedzi, co� by si� okaza�o - co�, co na zawsze zmieni�oby angielsk� magi�, co�, czego Strange i Norrell nawet nie podejrzewali. Przez d�ug� chwil� usi�owa� zrozumie�. J�zyk czy zakl�cie wydawa�o si� teraz zwodniczo znajome. Pomy�la�, �e lada chwila wszystko pojmie. W ko�cu �wiat przemawia� do niego przez ca�e �ycie - tyle �e wcze�niej tego nie dostrzega�... Lucas co� m�wi�. Childermass musia� ponownie zas�abn��, bo u�wiadomi� sobie, �e lokaj go podtrzymuje i stawia na nogi. Kieliszek le�a� strzaskany na bruku, bia�e �wiat�o rozla�o si� na �niegu. -...bardzo dziwne - oznajmi� Lucas. - O tak, prosz� pana. Prosz� si� wyprostowa�. Nigdy nie widzia�em pana w takim stanie. Na pewno nie chce pan wr�ci� do domu? O, jest pan Norre�l. B�dzie wiedzia�, co robi�. Childermass spojrza� w prawo. Kareta pana Norrella w�a�nie wje�d�a�a na plac od strony George Street. Sprzedawca atramentu te� j� dostrzeg�. Natychmiast podszed� do d�entelmena i obu m�odych dam. Uk�oni� si� im z szacunkiem i przem�wi� do m�czyzny, a wtedy ca�a tr�jka odwr�ci�a g�owy i spojrza�a na pow�z. D�entelmen si�gn�� do kieszeni i wr�czy� sprzedawcy atramentu monet�. Sprzedawca raz jeszcze z�o�y� im uk�on i odszed�. Pan Marston, ciemnow�osy m�odzian, tak�e rozpozna� karet� pana Norrella. Na jej widok oderwa� si� od barierek i ruszy� przed siebie. Nawet dama w modnym stroju zawr�ci�a i sz�a teraz ku nim, zapewne z zamiarem zerkni�cia na pierwszego maga Anglii. Kareta stan�a pod domem. Lokaj zszed� z koz�a i otworzy� drzwi. Pan Norrell wysiad�. By� tak okutany szalami, �e jego drobna sylwetka wydawa�a si� niemal barczysta. Natychmiast zatrzyma� go pan Marston i zacz�� co� m�wi�. Pan Norrell pokr�ci� g�ow� i niecierpliwie machn�� r�k�. Dama w modnym stroju min�a Childermassa i Lucasa. By�a bardzo blada i powa�na. Childermass pomy�la�, �e ludzie, kt�rych interesuj� tego typu sprawy, zapewne uwa�aj� j� za przystojn�. Teraz jednak, gdy dok�adniej jej si� przyjrza�, zda�o mu si�, �e j� zna. � Lucas - mrukn��. - Kim jest ta kobieta? � Przykro mi, prosz� pana, chyba nigdy jej nie widzia�em. � Pan Marston by� coraz natarczywszy, pan Norre�� coraz bardziej si� z�o�ci�. Rozejrza� si� dooko�a i ujrzawszy w pobli�u Lucasa i Childermassa, skin�� na nich. W�a�nie w tej samej chwili dama w modnym stroju zrobi�a krok ku panu Norrellowi. Przez chwil� wydawa�o si�, �e przem�wi do niego, ale nie to by�o jej zamiarem. Wyj�a z mufki pistolet i z zimn� krwi� wycelowa�a w serce maga. Obaj panowie, Norrell i Marston, gapili si� na ni�. Wtedy kilka rzeczy wydarzy�o si� jednocze�nie. Lucas pu�ci� Childermassa, kt�ry run�� jak kamie� na ziemi�, i ruszy� na pomoc swemu panu. Pan Marston chwyci� dam� w pasie. Davey, stangret pana Norrella, zeskoczy� z koz�a i z�apa� j� za r�k�, w kt�rej trzyma�a pistolet. Childermass le�a� w �niegu, w�r�d szk�a. Widzia�, jak kobieta z niezwyk�� �atwo�ci� oswobadza si� z u�cisku pana Marstona. Popchn�a go na ziemi� z tak� si��, �e ju� nie wsta�. Drobn� d�o� w r�kawiczce przy�o�y�a do piersi Daveya i stangret polecia� kilka metr�w do ty�u. Lokaj pana Norrella, ten, kt�ry otworzy� drzwi karety, usi�owa� j� obali�, ale jego cios nie zrobi� na niej najmniejszego wra�enia. Przy�o�y�a d�o� do jego twarzy. Wydawa�o si�, �e to najl�ejszy dotyk na �wiecie, ale lokaj osun�� si� na bruk. Lucasa zdzieli�a pistoletem. Childermass niewiele z tego rozumia�. Zdo�a� wsta� i przej�� kilka metr�w, lecz nie wiedzia�, czy w�druje po bruku Hanover Square, czy te� starej drodze w Faerie. Pan Norrell wpatrywa� si� w dam� zbyt przera�ony, by krzykn�� czy uciec. Childermass dotkn�� kobiety pojednawczym gestem. - Prosz� pani... - zacz��. Nawet na niego nie spojrza�a. Bia�e, padaj�ce z nieba p�atki go rozprasza�y. Mimo wysi�ku nie m�g� pozosta� na Hanover Square. Nieziemski pejza� go wzywa�. Pan Norrell mia� zgin��, a on nie m�g� temu zapobiec. I wtedy zdarzy�a si� dziwna rzecz. I wtedy zdarzy�a si� dziwna rzecz. Hanover Sguare znikn��. Pan Norrell, Lucas i cala reszta r�wnie�. Dama jednak pozosta�a. Patrzy�a na niego, stoj�c na starej drodze, pod niebem pe�nym k��bi�cych si� i niespokojnych czarnych ptak�w. Unios�a pistolet i wycelowa�a z Faerie do Anglii, wprost w serce pana Norrella. - Prosz� pani - powiedzia� Childermass ponownie. Popatrzy�a na niego z zimn�, �arliw� furi� w oczach. �adne na �wiecie st�wa nie mog�y jej powstrzyma�, ani na tym �wiecie, ani na innym. Zrobi� zatem jedyn� rzecz, jaka przysz�a mu do g�owy. Chwyci� za luf� pistoletu. Rozleg� si� wystrza�, nieprawdopodobnie g�o�ny. Childermass pomy�la�, �e to w�a�nie huk wystrza�u wepchn�� go na powr�t do Anglii. Teraz ni to siedzia�, ni to le�a� na Hanover Square, plecami do stopni karety. Zastanawia� si�, gdzie jest Norrell i czy ju� nie �yje. Pomy�la�, �e powinien to sprawdzi�, ale u�wiadomi� sobie, �e niewiele go to obchodzi, wi�c pozosta� na miejscu. Dopiero po przybyciu chirurga zrozumia�, �e dama faktycznie kogo� postrzeli�a i �e tym kim� jest w�a�nie on. Reszta dnia i wi�ksza cz�� nast�pnego up�yn�y mu w b�lu i na snach wywo�anych opiatami. Czasem Childermass my�la�, �e stoi na starej drodze pod m�wi�cym niebem, ale to Lucas opowiada� mu o pannach z fraucymeru i wiadrach na w�giel. Na niebie rozpi�to lin� akrobatyczn�, po kt�rej w�drowa� t�um ludzi. Byli w�r�d nich Strange i Norrell, ka�dy ze stosikiem ksi��ek w r�kach. Childermass widzia� tam te� wydawc� Johna Murraya, Vinculusa i wielu innych. Czasem b�l w ramieniu ucieka�, biega� po drodze i si� ukrywa�. Kiedy tak si� dzia�o, Childermass my�la�, �e b�l zamieni� si� w ma�e zwierz�tko. A poniewa� nikt nie by� tego �wiadom, uzna�, �e powinien si� podzieli� t� informacj� z innymi, �eby mogli zwierz�tko wyp�dzi�. Czasami je widzia�; mia�o futerko koloru p�omienia, bardziej jaskrawe ni� lis... Wieczorem drugiego dnia le�a� w ��ku ju� jako tako zorientowany, kim jest, gdzie przebywa i co zasz�o. Oko�o si�dmej wieczorem do pokoju wszed� Lucas z krzes�em z jadalni. Ustawi� je przy ��ku. Po chwili nadszed� pan Norrell i usiad� na krze�le. Przez kilka minut nic nie m�wi�, jedynie z niepokojem wpatrywa� si� w narzut�. Potem wymamrota� pytanie. Childermass nie dos�ysza�, ale naturalnie za�o�y�, �e pan Norrell pyta go o zdrowie, zacz�� zatem t�umaczy�, �e lada dzie� mu si� poprawi. - Dlaczego rzuci�e� Oko Belasisa ? - przerwa� mu ostro pan Norrell. � Co? � Lucas powiedzia�, �e czarowa�e� - wyja�ni� pan Norrell. - Opisa� mi, jak. Natychmiast rozpozna�em Oko Belasisa. - Zerkn�� podejrzliwie na dysponenta. - Dlaczego je rzuci�e�? I co wa�niejsze, gdzie, u licha, si� tego nauczy�e�? Jak mam pracowa�, skoro wci�� jestem zdradzany? Zdumiewa mnie, �e w og�le zdo�a�em cokolwiek osi�gn��, skoro otaczaj� mnie s�udzy ucz�cy si� zakl�� za moimi plecami i uczniowie stawiaj�cy sobie za cel zniweczenie wszystkich moich sukces�w. Childermass popatrzy� na niego z lekk� irytacj�. � Sam mnie go pan nauczy�. � Ja?! - wykrzykn�� pan Norrell, a jego g�os by� o kilka ton�w wy�szy ni� zwykle. � Zanim przyjecha� pan do Londynu, w czasach, gdy przesiadywa� pan w bibliotece w Hurtfew, a ja je�dzi�em po kraju i skupowa�em dla pana cenne ksi�gi. Nauczy� mnie pan tego zakl�cia na wypadek, gdybym natkn�� si� na kogo�, kto b�dzie si� podawa� za praktykuj�cego maga. Obawia� si� pan, �e jaki� inny mag m�g�by... � Tak, tak - przerwa� pan Norrell niecierpliwie. - Teraz pami�tam. Ale to nie wyja�nia, po co wczorajszego ranka rzuci�e� to zakl�cie na placu. � Bo wsz�dzie odczuwa�o si� dzia�anie magii. � Lucas niczego nie zauwa�y�. � To nie nale�y do jego obowi�zk�w, tylko do moich. To najdziwniejsza rzecz, jak� kiedykolwiek widzia�em. Wydawa�o mi si�, �e jestem zupe�nie gdzie indziej. S�dz�, �e przez chwil� grozi�o mi prawdziwe niebezpiecze�stwo. Nie bardzo wiem, co to by�o za miejsce. Z pewno�ci� nie w Anglii. Mia�o kilka dziwnych cech, zaraz je panu opisz�. To by�o chyba Faerie. Jakie zakl�cia daj� taki rezultat? Sk�d pochodzi�y? Czy ta kobieta mog�a by� magiem? � Kt�ra kobieta? � Ta, kt�ra mnie postrzeli�a. Pan Norrell mrukn�� z irytacj�. � Kula zrani�a ci� dotkliwiej, ni� przypuszcza�em - powiedzia� lekcewa��co. - Czy gdyby ta kobieta by�a wielkim magiem, poradzi�by� sobie z ni� tak �atwo? Na placu nie by�o maga. A ju� ona z pewno�ci� nim nie jest. � Wi�c kt� to taki? Pan Norrell przez chwil� milcza�. - �ona sir Waltera Pole�a - odpar� w ko�cu. - Dama, kt�r� sprowadzi�em z krainy umar�ych. Teraz zamilk� Childermass. � Zdumiewa mnie pan! - wykrztusi� po chwili. - Przychodzi mi na my�l kilka os�b, kt�re mia�yby pow�d mierzy� do pana z pistoletu, ale za nic nie potrafi� zrozumie�, czemu ta kobieta jest jedn� z nich. � M�wiono mi, �e jest szalona - mrukn�� pan Norrell. - Ucfek�a ludziom, kt�rzy mieli jej strzec, i przyby�a tu, by mnie zabi�. Zgodzisz si� chyba ze mn�, �e to dow�d szale�stwa. - Ma�e oczka maga wpatrywa�y si� w przestrze�. - W ko�cu ka�dy wie, �e jestem jej dobroczy�c�. Childermass prawie go nie s�ucha�. � Sk�d wzi�a pistolet? Sir Walter to rozs�dny cz�owiek. Trudno mi wierzy�, �e zostawi� bro� na wierzchu. � To by� pistolet do pojedynk�w, jeden z dw�ch nale��cych do sir Waltera. Trzyma je w zamkni�tej szkatu�ce w zamkni�tej szufladzie biurka w gabinecie. M�wi, �e m�g�by przysi�c, i� nic o nich nie wiedzia�a. Sk�d wzi�a klucz - oba klucze - jest zagadk� dla wszystkich. � A dla mnie nie. �ony, nawet te szalone, potrafi� wyci�gn�� od m�a wszystko, czego pragn�... � Ale sir Walter nie mia� tych kluczy. To w�a�nie najdziwniejsze. Te pistolety to jedyna bro� w domu, a sir Walter bardzo dba� o bezpiecze�stwo �ony i swej w�asno�ci, gdy� cz�sto bywa nieobecny. Klucze mia� kamerdyner - ten wysoki czarnosk�ry m�czyzna, na pewno wiesz, o kogo mi chodzi. Sir Walter nie rozumie, jak m�g� pope�ni� taki b��d. Twierdzi, �e ten kamerdyner to najbardziej solidny i godny zaufania cz�owiek pod s�o�cem. Rzecz jasna, nigdy nie wiadomo, co tak naprawd� my�li sobie s�u�ba - ci�gn�� pan Norrell beztrosko, zapominaj�c najwyra�niej, z kim rozmawia. - Trudno jednak zak�ada�, �e ten kamerdyner ma co� przeciwko mnie. Nigdy w �yciu nie zamieni�em z nim s�owa. Oczywi�cie m�g�bym wnie�� oskar�enie przeciwko lady Pole. Wczoraj by�em nawet got�w to zrobi�. Kilka os�b u�wiadomi�o mi jednak, �e musz� wzi�� pod uwag� dobro sir Waltera. Twierdz� tak zar�wno lord Liverpool, jak i pan Lascelles. Moim zdaniem maj� racj�. Sir Walter to przyjaciel angielskiej magii. Nie mog� mu dawa� powodu do tego, by kiedykolwiek �a�owa� swej przyja�ni ze mn�. Obieca� mi solennie, �e jego �ona zostanie umieszczona w jakim� odleg�ym zak�adzie, gdzie nie b�dzie nikogo widywa�a ani te� nikt nie b�dzie widywa� jej. Pan Norrell nie zada� sobie trudu, by zapyta� Childermassa o zdanie w tym wzgl�dzie. By�o jasne, �e pan Norrell uwa�a� si� za ofiar�, mimo i� to Childermass le�a� w ��ku os�abiony z b�lu i utraty krwi, a obra�enia pana Norrella sprowadza�y si� do lekkiego b�lu g�owy i rozci�cia na palcu. � Wi�c kto rzuca� zakl�cia? - spyta� Childermass. � Ja, naturalnie! - odpar� pan Norrell ze z�o�ci�. - A niby kto? To magia, kt�rej u�y�em, �eby przywr�ci� lady Pole do �ycia. To odczu�e� i to ujawni�o Oko Belasisa. Poniewa� zakl�cie rzuci�em na pocz�tku mojej kariery, przyznaj�, �e przez pewne nieprawid�owo�ci skutkuje dziwnymi konsekwencjami... � Dziwnymi konsekwencjami...?! - wykrzykn�� szorstko Childermass i w tym momencie chwyci� go atak kaszlu. Kiedy usta�, Childermass powiedzia�: - W ka�dej chwili mog�em trafi� do krainy ca�kowicie przesi�kni�tej magi�. Niebo przem�wi�o do mnie! Wszystko do mnie m�wi�o! Jak to mo�liwe? � Nie wiem. - Pan Norrell uni�s� brew. - Mo�e by�e� pijany. � Czy kiedykolwiek widzia� pan, abym by� pijany podczas wykonywania obowi�zk�w? - zapyta� Childermass lodowato. Pan Norrell wzruszy� ramionami. � Nie mam poj�cia, co robisz. Wydaje mi si�, �e od chwili, gdy zago�ci�e� w moim domu, nie liczysz si� z nikim ani z niczym. � Ale z pewno�ci� nie jest to takie dziwne w �wietle dawnej angielskiej magii - upiera� si� Childermass. - Czy� nie m�wi� mi pan, �e aureaci uwa�ali drzewa, wzg�rza, rzeki i tak dalej za �ywe stworzenia obdarzone rozumem, wspomnieniami i pragnieniami? Aureaci s�dzili, �e ca�y �wiat przesi�kni�ty jest magi�. � � Niekt�rzy rzeczywi�cie tak uwa�ali. T� wiar� przej�li od swych elfich s�u��cych, kt�rzy przypisywali cz�� swojej niezwyk�ej magii umiej�tno�ciom rozmawiania z drzewami i rzekami; potrafili te� zawiera� z nimi sojusze. Nie ma jednak powodu przypuszcza�, �e mieli racj�. Moja magia nie opiera si� na tak nonsensownych podstawach. � Niebo przem�wi�o do mnie - powiedzia� Childermass. - Je�li to, co widzia�em, jest prawd�... - urwa�. � To co? - spyta� pan Norrell. Os�abiony Childermass my�la� na g�os. Chcia� powiedzie�, �e je�li wszystko, co widzia�, jest prawd�, wtedy dokonania Strange�a i Norrella mo�na przyr�wna� do dzieci�cej zabawy, a magia jest o wiele silniejsza i bardziej przera�aj�ca, ni� ktokolwiek podejrzewa�. Strange i Norrell ciskali papierowe rzutki po salonie, prawdziwa magia za� szybowa�a, nurkowa�a i wygina�a swoje wielkie skrzyd�a na bezkresnym niebie, wysoko, wysoko nad ich g�owami. U�wiadomi� sobie jednak, �e pan Norrell raczej nie zareaguje z entuzjazmem na takie nowiny, wi�c nic nie powiedzia�. O dziwo, pan Norrell i tak odgad� jego my�li. � Och! - wykrzykn�� z nag�� z�o�ci�. - Prosz� bardzo! Tak my�lisz, co? Wobec tego radz� ci natychmiast do��czy� do Strange�a, Murraya i innych zdrajc�w! S�dz�, �e w twoim obecnym stanie ich pogl�dy bardzo przypadn� ci do gustu! A i oni uciesz� si� z twojego towarzystwa. B�dziesz m�g� zdradzi� im wszystkie moje sekrety! Na pewno sowicie ci� wynagrodz�. B�d� zrujnowany i... � Niech si� pan uspokoi. Nie mam zamiaru szuka� nowego zaj�cia. Jest pan moim ostatnim pracodawc�. � Zapad�a kr�tka cisza i pan Norrell mia� chyba czas przemy�le� niestosowno�� wyk��cania si� z cz�owiekiem, kt�ry zaledwie dzie� wcze�niej ocali� mu �ycie. Bardziej rzeczowym tonem o�wiadczy�: � Chyba nikt ci jeszcze nie m�wi�, �e �ona Strange�a nie �yje. � Co takiego? � Nie �yje. Sir Walter mi powiedzia�. Najwyra�niej wybra�a si� na spacer podczas �nie�ycy. Bardzo nierozs�dnie. Dwa dni p�niej zmar�a. Childermassa przeszy� zimny dreszcz. Pos�pny krajobraz nagle zn�w si� zbli�y�, niemal�e przes�ania� widoki Anglii. Childermass m�g� sobie ponownie wyobrazi� siebie na pradawnej drodze... ...a przed nim sta�a Arabella Strange. By�a odwr�cona plecami do niego i sz�a samotnie po ch�odnej szarej ziemi, pod magicznie przemawiaj�cym niebem... - M�wiono mi - ci�gn�� pan Norrell, nie�wiadomy nag�ej blado�ci i przy�pieszonego oddechu Childermassa - �e �mier� pani Strange bardzo unieszcz�liwi�a lady Pole. Jej smutek najprawdopodobniej wynika� z tego, �e by�y przyjaci�kami. A� do teraz nie u�wiadamia�em sobie tego faktu. Gdybym mia� o tym poj�cie, by� mo�e... - urwa�, a jego twarz odzwierciedla�a emocje, kt�re nim targa�y. - Teraz jednak nie ma to znaczenia. Jedna z nich oszala�a, druga zmar�a. Ze s��w sir Waltera Pole�a wywnioskowa�em, �e lady Pole mnie wini za �mier� pani Strange. - Na wypadek jakichkolwiek w�tpliwo�ci doda�: - Nonsens, rzecz jasna. W�a�nie w tej samej chwili do pokoju weszli dwaj znakomici lekarze, kt�rych pan Norrell wezwa� do Childermassa. Zdumia� ich widok pana Norrella - zdumia� i zachwyci�. Z ich u�miechni�tych oblicz i zgi�tych w uk�onach cia� mo�na by�o wywnioskowa�, �e uwa�aj� jego obecno�� za wspania�y przyk�ad �askawo�ci wielkiego cz�owieka, kt�ry przychodzi z wizyt� do s�ugi. Powiedzieli, �e rzadko kiedy pan domu tak dba o zdrowie po�ledniejszych istot i rzadko kiedy s�u��cy s� gotowi broni� swego pana nie z poczucia obowi�zku, lecz z szacunku i uwielbienia. Pan Norrell by� r�wnie �asy na pochlebstwa jak wi�kszo�� ludzi, chyba nawet bardziej, i ju� zaczyna� my�le�, �e by� mo�e rzeczywi�cie zachowuje si� niezwykle szlachetnie. Wyci�gn�� r�k�, maj�c zamiar przyjacielsko poklepa� Childermassa po d�oni, jednak na widok zimnego spojrzenia dysponenta zreflektowa� si�, zakaszla� i wyszed�. Childermass odprowadzi� go wzrokiem. �Wszyscy magowie k�ami�, a ten z nich najbardziej�, powiedzia� kiedy� Vinculus. Rozdzia� trzeci �Czarny m�odzian i niebieski jegomo�� - to co� znaczy� koniec stycznia 1816 Kareta sir Waltera Pole�a podskakiwa�a na opustosza�ej drodze w hrabstwie York. Stephen Black jecha� obok na bia�ym koniu. Po obu stronach drogi puste, sine wrzosowiska rozci�ga�y si� hen do szarego nieba, z kt�rego lada chwila m�g� spa�� �nieg. Tu i �wdzie z ziemi wyrasta�y szare zdeformowane ska�y, przez co krajobraz wydawa� si� jeszcze bardziej ponury i nieprzyjemny. Raz na jaki� czas promie� s�o�ca przeszywa� chmury, pod�wietlaj�c spieniony strumie� albo trafiaj�c w pe�ne wody wg��bienie w ziemi, kt�re nagle zaczyna�o b�yszcze� jak zgubiona srebrna jednopens�wka. Dotarli do rozstaju dr�g. Stangret wstrzyma� konie i spojrza� ponuro na miejsce, w kt�rym jego zdaniem powinien sta� drogowskaz. � Nie ma drogowskaz�w - zauwa�y� Stephen. - Po czym pozna�, dok�d prowadz� te drogi? � Je�li za�o�ymy, �e w og�le dok�d� prowadz� - mrukn�� stangret. - Zaczynam w to w�tpi�. - Wyci�gn�� z kieszeni tabak� i za�y� spor� szczypt�. � Obok stangreta na ko�le siedzia� lokaj (jemu by�o najzimniej i najmniej wygodnie z ca�ej tr�jki), kt�ry zacz�� siarczy�cie kl�� na hrabstwo York, jego wszystkich mieszka�c�w oraz drogi. - Chyba powinni�my jecha� na p�noc lub p�nocny wsch�d - powiedzia� Stephen. - Ale troch� si� zgubi�em przez te wrzosowiska. Masz poj�cie, gdzie le�y p�noc? Stangret, do kt�rego skierowane by�o pytanie, burkn��, �e jego zdaniem wszystkie kierunki wygl�daj� na p�noc. Lokaj parskn�� nieweso�ym �miechem. Nie uzyskawszy pomocy od towarzyszy, Stephen zrobi� to, co zawsze w takich okoliczno�ciach - przej�� dowodzenie. Nakaza� stangretowi jecha� jedn� drog�, a sam postanowi� pod��y� drug�. - Je�li mnie si� powiedzie, znajd� was albo wy�l� pos�a�ca - o�wiadczy�. - Je�li wy traficie we w�a�ciwie miejsce, za�atwcie spraw�. Mn� si� nie przejmujcie. I ruszy� przed siebie, przygl�daj�c si� sceptycznie wszystkim mijanym dr�kom i �cie�kom. Raz napotka� samotnego je�d�ca i poprosi� go o wskaz�wki, ale nieznajomy, jak si� okaza�o nietutejszy, nigdy nie s�ysza� o miejscu wspomnianym przez Stephena. W ko�cu Stephen dotar� do w�skiej dr�ki, kt�ra wi�a si� mi�dzy murami, zgodnie z miejscow� tradycj� zbudowanymi wy��cznie z kamieni, bez zaprawy. Ruszy� t� dr�k�. Pod murami wznosi�y si� bezlistne drzewa. Gdy z nieba zacz�y spada� pierwsze p�atki �niegu, zobaczy� wiosk�, a w niej ponure kamienne domki i wal�ce si� mury. Wsz�dzie panowa�a dziwna cisza. Poniewa� wioska by�a niedu�a, szybko znalaz� budynek, kt�rego szuka�. By� to d�ugi, niski dom z wybrukowanym podw�rzem. Stephen obrzuci� niech�tnym spojrzeniem niskie dachy, staro�wieckie okna i poro�ni�te mchem kamienie. - Halo! - zawo�a�. - Jest tam kto?! �nieg sypa� coraz mocniej. Zza rogu budynku wybiegli dwaj s�u��cy. Mieli schludne i czyste stroje, ale ich nerwowo�� i niezr�czno�� sprawi�y, �e Stephen a� si� skrzywi� i �a�owa�, �e to nie on ich szkoli�. S�u��cy gapili si� na czarnego cz�owieka na bia�ej klaczy. Dzielniejszy wykona� co� w rodzaju p�uk�onu. � Czy to Starecross Hali? - zapyta� Stephen. � Tak, prosz� pana - odpar� odwa�ny s�uga. � Przyjecha�em w sprawie sir Waltera Pole�a. Id� po swego pana. M�czyzna natychmiast pobieg�. Po chwili otworzy�y si� drzwi frontowe i stan�� w nich szczup�y ciemnow�osy cz�owiek. � Jest pan dyrektorem domu wariat�w? - spyta� Stephen. - Pan John Segundus? � W rzeczy samej! - wykrzykn�� pan Segundus. - Zapraszam do �rodka! Stephen zsiad� z konia i rzuci� lejce s�udze. � C� za miejsce, diabelsko trudne do znalezienia! Jedziemy tym przekl�tym wrzosowiskiem od ponad godziny. Czy mo�e pan wys�a� cz�owieka po karet� mojej pani? Skr�ci�a w lewo na rozstaju dr�g, trzy kilometry st�d. � Oczywi�cie. Bezzw�ocznie - zapewni� pan Segundus. - Przykro mi, �e mieli pa�stwo trudno�ci z dojazdem. Dom jest, jak pan widzi, po�o�ony na zupe�nym uboczu, ale w ko�cu to jeden z powod�w, dla kt�rych sir Walter go wybra�. Jego ma��onka dobrze si� miewa, mam nadziej�. � Jego ma��onka jest bardzo zm�czona podr�. � Wszystko gotowe na jej przyjazd. - Pan Segundus zaprowadzi� Stephena do domu. - Oczywi�cie, zdaj� sobie spraw�, �e to lokum bardzo si� r�ni od tego, do czego przywyk�a... Przeszli przez kamienny korytarzyk i weszli do pokoju, kt�ry przyjemnie kontrastowa� z ponurym otoczeniem. By� wyj�tkowo przytulny i mi�y. Wyposa�ono go w obrazy i �adne meble, mi�kkie dywany i lampy, kt�re rzuca�y ciep�e �wiat�o. Znalaz�y si� tu r�wnie� podn�ki dla zm�czonych st�p damy, parawany maj�ce j� chroni� od przeci�g�w, ksi��ki dla jej rozrywki, gdyby �yczy�a sobie poczyta�. - Pok�j nie jest odpowiedni? - spyta� pan Segundus. - Wnioskuj� z pa�skiej miny, �e nie. Stephen otworzy� usta, �eby poinformowa� gospodarza, �e widzi co� zupe�nie innego ni� on. Dojrza� to, co mia�a zobaczy� lady Pole po wej�ciu do pokoju. Fotele, obrazy, lampy by�y wr�cz widmowe. Za nimi znajdowa�y si� o wiele solidniejsze i bardziej namacalne kszta�ty ponurych sal i schod�w Utraconej Nadziei. T�umaczenie tego nie mia�o jednak sensu. S�owa zmieni�yby si� w jego ustach w brednie o piwie warzonym z gniewu i pragnienia zemsty; o dziewcz�tach, kt�rych �zy zmienia�y si� w opale i per�y, gdy przybywa�o ksi�yca, i kt�rych �lady st�p wype�nia�y si� krwi�, gdy go ubywa�o. Wobec tego powiedzia� jedynie: - Nie, nie. Jest zadowalaj�cy. Lady Pole nie potrzeba niczego wi�cej. Wiele os�b uzna�oby ten komentarz za niezbyt entuzjastyczny, zw�aszcza gdyby pracowa�y tak ci�ko jak pan Segundus, ale ten si� nie obruszy�. � Czy to dama, kt�r� pan Norrell sprowadzi� z krainy umar�ych? - spyta�. � Tak - potwierdzi� Stephen. � Oto czyn, na kt�rym opiera si� ca�a odnowa angielskiej magii! � Tak. � Ale pr�bowa�a go zabi�! Bardzo to wszystko dziwne! Bardzo dziwne! Stephen milcza�. Jego zdaniem nie by� to odpowiedni temat do rozmowy z dyrektorem domu wariat�w. Nie s�dzi�, by pan Segundus cokolwiek wni�s� do sprawy. �eby odci�gn�� jego my�li od lady Pole i jej domniemanej zbrodni, powiedzia�: - Sir Walter sam wybra� to miejsce. Nie wiem za czyj� rad�. Od dawna jest pan dyrektorem tego przytu�ku dla ob��kanych? Pan Segundus wybuchn�� �miechem. � Nie, od niedawna. Mniej wi�cej od dw�ch tygodni. Lady Pole to moja pierwsza podopieczna. � Co� podobnego! � Zapewne sir Walter uwa�a m�j brak do�wiadczenia za atut. Inni d�entelmeni paraj�cy si� t� profesj� s� przyzwyczajeni do swobodnego dysponowania losem swoich pacjent�w i narzucaj� im najrozmaitsze ograniczenia. Sir Walter jest bardzo temu przeciwny, a ja, jak pan widzi, nie mam takich nawyk�w. Ma��onka sir Waltera spotka si� tu wy��cznie z uprzejmo�ci� i szacunkiem. I poza podstawowymi �rodkami ostro�no�ci, kt�re dyktuje zdrowy rozs�dek - chodzi o ukrywanie przed ni� broni i no�y - b�dzie tu traktowana jak go��. Zrobimy wszystko, by czu�a si� szcz�liwa. Stephen sk�oni� g�ow�, przyjmuj�c to do wiadomo�ci. � Jak pan trafi� w to miejsce? � Jak znalaz�em ten dom? � Nie, t� posad�. � Och! Przez przypadek. We wrze�niu mia�em szcz�cie pozna� pewn� dam�, lady Lennox, moj� dobrodziejk�. Dom nale�y do niej. Przez lata szuka�a odpowiedniego lokatora, ale bez powodzenia. Polubi�a mnie i chcia�a mi wy�wiadczy� przys�ug�. Postanowi�a wykorzysta� to miejsce do prowadzenia interes�w, a mnie postawi� na czele przedsi�wzi�cia. Najpierw pragn�li�my za�o�y� szko�� dla mag�w, ale... � Mag�w?! - wykrzykn�� Stephen ze zdumieniem. - Ale co pan ma wsp�lnego z magami? � Sam jestem magiem. Od lat. � Co� podobnego! Stephen wydawa� si� tak rozgniewany t� nowin�, �e pan Segundus poczu� si� w obowi�zku przeprosi�, cho� zupe�nie nie wiedzia�, dlaczego ma si� kaja�. � Pan Norrell jednak sprzeciwi� si� naszym planom - ci�gn��. - Wys�a� tu Childermassa, by mnie ostrzeg�. Zna pan Childermassa? � Z widzenia - odpar� Stephen. - Nigdy z nim nie rozmawia�em. � Pocz�tkowo pani Lennox i ja pragn�li�my stawi� mu czo�o - naturalnie mam na my�li pana Norrella, nie Childermassa. Napisa�em do pana Strange�a, ale m�j list dotar� tego ranka, gdy zagin�a jego �ona. Jak pan zapewne wie, biedna dama zmar�a po kilku dniach. Stephen chyba zamierza� co� powiedzie�, ale tylko pokr�ci� g�ow�, wi�c pan Segundus ci�gn��: � By�o jasne, �e bez wsparcia pana Strange�a musimy porzuci� my�l o szkole, wi�c uda�em si� do Bath, by zawiadomi� o tym pani� Lennox. By�a bardzo mi�a i powiedzia�a, �e wkr�tce obmy�li nowy plan. Przyznaj�, �e opu�ci�em jej dom bardzo przygn�biony. Szed�em przed siebie i po pewnym czasie ujrza�em co� niezwyk�ego. Na �rodku drogi sta�a dziwna posta� w czarnych �achmanach. Podra�nione zaczerwienione oczy tego nieszcz�nika by�y pozbawione rozumu i nadziei; wywija� r�koma, op�dzaj�c si� od upior�w, kt�re go dr�czy�y, i krzycza�, �eby si� nad nim zlitowa�y. Biedak! Chorzy na ciele mog� czasem znale�� ukojenie we �nie, ale od razu poj��em, �e tego cz�owieka demony prze�laduj� nawet noc�. Wcisn��em mu w d�o� kilka monet i ruszy�em dalej. Nie jestem pewien, czy w og�le o nim my�la�em podczas powrotnej podr�y, jednak gdy tylko stan��em na progu tego domu, zdarzy�o si� co� dziwnego. Chyba musz� nazwa� to wizj�... Ujrza�em tego szale�ca, dok�adnie takiego jak w Bath, w tym westybulu, i u�wiadomi�em sobie, �e �w cichy dom na odludziu m�g�by by� przystani� dla ludzi dotkni�tych chorob� umys�u. Napisa�em do pani Lennox, a ona zaaprobowa�a nowy plan. Wspomina� pan, �e nie wie, kto poleci� mnie sir Walterowi. To Childermass. Childermass obieca�, �e mi pomo�e, je�li zdo�a. � Chyba b�dzie najlepiej, je�li nie wspomni pan o swej profesji ani o szkole, przynajmniej na pocz�tku - powiedzia� Stephen. - Nie ma na tym �wiecie - na tym ani na innych - niczego, co sprawi�oby lady Pole wi�ksz� przykro�� ni� �wiadomo��, �e znowu tkwi w niewoli maga. - W niewoli?! - powt�rzy� pan Segundus zdumiony. - Co za dziwny pomys�! Naprawd�, mam nadziej�, �e nikt nigdy nie uzna si� za mojego niewolnika, a ju� z pewno�ci� nie ta dama! Stephen przez chwil� si� w niego wpatrywa�. - Jestem pewien, �e bardzo si� pan r�ni od pana Norrella - o�wiadczy� w ko�cu. - Mam nadziej� - odpar� pan Segundus z powag�. Godzin� p�niej dobieg�y ich ha�asy z podw�rza. Stephen i pan Segundus wyszli po lady Pole. Konie i kareta nie mog�y przejecha� przez most towarowy, wi�c dama zmuszona by�a przej�� pieszo ostatnich pi��dziesi�t metr�w. Z wahaniem wesz�a na podw�rze, rozgl�daj�c si� po ponurej, przysypanej �niegiem okolicy. Stephen pomy�la�, �e tylko ludzie o wyj�tkowo okrutnych sercach mogliby popatrze� na ni�, na jej m�odo��, urod� i smutn� przypad�o�� i nie zechcie� natychmiast po�pieszy� jej z pomoc�. W duchu przekl�� pana Norrella. Co� w wygl�dzie damy poruszy�o pana Segundusa. Popatrzy� na jej lew� r�k�, ale by�a okryta r�kawiczk�. Szybko odzyska� r�wnowag� i powita� lady Pole w Starecross Hali. Stephen przyni�s� im herbat� do salonu. - M�wiono mi, �e bardzo przygn�bi�a pani� �mier� pani Strange - powiedzia� pan Segundus. - Czy wolno mi z�o�y� kondolencje? Odwr�ci�a g�ow�, by ukry� �zy. - Kondolencje nale�a�oby raczej z�o�y� jej, nie mnie - westchn�a. - M�j m�� zaproponowa�, �e napisze do pana Strange�a z pro�b� o wypo�yczenie portretu jego ma��onki, by ofiarowa� mi kopi� na pociech�. Co to da? Trudno przecie�, bym zapomnia�a jej oblicze... Wszak ka�dej nocy spotykamy si� na tych samych balach i w tych samych orszakach. Tak b�dzie a� do ko�ca naszego �ywota. Stephen wie. Stephen rozumie. - O tak - westchn�� pan Segundus. - Dr�cz� pani� koszmary zwi�zane z ta�cem i muzyk�, wiem. Zapewniam pani�, �e tutaj z�e sny si� nie pojawi�. Nie zdarzy si� nic smutnego, co by pani� unieszcz�liwi�o. Zacz�� opowiada� jej o ksi��kach, kt�re wsp�lnie przeczytaj�, i o spacerach, kt�re odb�d� na wiosn�, je�li lady Pole wyrazi takie �yczenie. Stephenowi, zaj�temu przynoszeniem podwieczorku, ta rozmowa wydawa�a si� ca�kiem nieszkodliwa, tyle �e raz czy dwa zauwa�y�, �e pan Segundus przenosi spojrzenie z lady Pole na niego - spojrzenie uwa�ne i �widruj�ce, kt�re jednocze�nie go zdumiewa�o i wprawia�o w zak�opotanie. Kareta, stangret, pokoj�wka i lokaj mieli pozosta� w Starecross Hali wraz z lady Pole, Stephen jednak wraca� na Harley Street. Wczesnym rankiem, gdy jego pani spo�ywa�a �niadanie, poszed� si� z ni� po�egna�. Z�o�y� jej uk�on, ona za� roze�mia�a si� melancholijnie. - Po�egnanie to nonsens, skoro oboje wiemy, �e za kilka godzin zn�w si� spotkamy. Nie martw si� o mnie, Stephenie. B�dzie mi tu dobrze. Wiem to. Stephen poszed� do stajni, gdzie czeka� na niego ko�. W�a�nie wk�ada� r�kawice, kiedy us�ysza� za sob� g�os: