9902

Szczegóły
Tytuł 9902
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9902 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9902 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9902 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Susanna Clarke Jonathan Strange i pan Norrell tom 02 T�umaczenie: Ma�gorzata Hesko-Ko�odzi�ska Tytu� orygina�u: Jonathan Strange & Mr Norrell Wydanie angielskie: 2004 Wydanie polskie: 2004 Pami�ci mojego brata, Paula Fredericka Gunna Clarkea, Jonathan Strange - Czy mag mo�e zabi� za pomoc� magii? - spyta� Strangea lord Wellington. Strange zmarszczy� brwi. Pytanie najwyra�niej nie przypad�o mu do gustu. - Mag zapewne mo�e - przyzna� - lecz d�entelmen z pewno�ci� nie powinien. Rozdzia� pierwszy Dom Cieni lipiec 1809 W pewien letni dzie� 1809 roku dwaj je�d�cy podr�owali such� jak pieprz wiejsk� dr�k� w Wiltshire. Niebo mia�o barw� g��bokiego, l�ni�cego b��kitu, a pod nim rozpo�ciera�a si� sk�pana w s�o�cu Anglia. Przy drodze r�s� wielki kasztanowiec, rzucaj�cy na ziemi� rozleg�� plam� cienia. �w cie� poch�on�� sylwetki podr�nych, gdy tylko wjechali pod roz�o�yste konary - teraz jedynie g�osy �wiadczy�y o ich obecno�ci w tym miejscu. � Jak d�ugo jeszcze b�dzie si� pan wstrzymywa� z publikacj�? - spyta� jeden z m�czyzn. - Ju� najwy�szy czas. Zastanawia�em si� nad tym i uwa�am, �e publikowanie jest obowi�zkiem ka�dego nowoczesnego maga. Zdumiewa mnie, �e Norrell nic nie wydaje. � Z pewno�ci� pr�dzej czy p�niej co� napisze - odpar� drugi g�os. - Ale kto zechce czyta� moje przemy�lenia? Teraz, kiedy Norrell niemal bez przerwy czyni cuda, nie spodziewam si�, �e dzie�o maga teoretyka kogokolwiek zainteresuje. � Och! Przesadna skromno�� - powiedzia� pierwszy g�os. - Norrell nie jest jedyny na �wiecie. Nie mo�e si� zajmowa� wszystkim. � Owszem, mo�e. Mo�e... - westchn�� drugi. Jak�e mi�o powita� starych przyjaci�! Byli to bowiem panowie Honeyfoot i Segundus. Dlaczego jednak spotykamy ich w siod�ach? Przecie� jazda konna im nie s�u�y�a, niecz�sto wybierali ten �rodek lokomocji z racji podesz�ego wieku pana Honeyfoota oraz ub�stwa pana Segundusa. I do tego w taki dzie�! Upa� sprawia�, �e pan Honeyfoot obla� si� potem, odczuwa� niezno�ne sw�dzenie, a na ciele wyskoczy�y mu czerwone krostki. Z kolei pana Segundusa taka o�lepiaj�ca jasno�� z pewno�ci� mog�a przyprawi� o atak migreny. Co zatem robili w Wiltshire? Tak si� z�o�y�o, �e w trakcie badania sprawy dziewcz�cia z li��mi bluszczu we w�osach pan Honeyfoot natrafi� na pewien trop. By� przekonany, �e morderca to mieszkaniec Avebury, przyjecha� wi�c do Wiltshire, by zerkn�� do dawnych dokument�w przechowywanych w tutejszej�parani. - Je�li ustal� jego to�samo��, by� mo�e zdo�am r�wnie� odkry�, jaka niegodziwo�� popchn�a go do zbrodni i kim by�a owa dziewczyna - wyja�ni� panu Segundusowi. Pan Segundus pojecha� z przyjacielem, przejrza� z nim wszystkie papiery i pom�g� zrozumie� staro�aci�skie zwroty. Ale cho� kocha� stare dokumenty (nikt nie darzy� ich wi�kszym uczuciem) i szczerze wierzy�, �e mog� dostarczy� informacji, w duchu pow�tpiewa� w to, �e siedem �aci�skich s��w sprzed pi�ciu stuleci zdo�a wyja�ni� tajemnice czyjego� �ycia. Pan Honeyfoot natomiast tryska� optymizmem. W pewnym momencie pan Segundus doszed� do wniosku, �e skoro s� ju� w Wiltshire, mog� skorzysta� z okazji i odwiedzi� Dom Cieni, kt�ry znajdowa� si� w tym hrabstwie. �aden z nich go jeszcze nie widzia�. Wi�kszo�� z nas s�ysza�a w szkole o Domu Cieni. Nazwa ta przywodzi na my�l magi� i ruiny, niewielu jednak ma poj�cie, dlaczego budynek ten jest tak wa�ny. W istocie historycy magii wci�� tocz� sp�r o jego znaczenie - cz�� z nich twierdzi, �e Dom Cieni nie odgrywa wielkiej roli w historii angielskiej magii. Nie zdarzy�o si� tam nic wa�nego, do tego mieszkali w nim jedynie dwaj magowie, z kt�rych jeden okaza� si� szarlatanem, a drugi kobiet�. Oczywi�cie nie wzbudza to zachwytu obecnych mag�w d�entelmen�w i historyk�w, ale przez dwa stulecia Dom Cieni s�yn�� jako jedno z najbardziej magicznych miejsc w Anglii. Zbudowa� go w szesnastym wieku Gregory Absalom, nadworny mag kr�la Henryka VIII i dw�ch kr�lowych: Marii oraz El�biety. Je�li mierzy� sukces maga skuteczno�ci� praktykowanej przeze� magii, to Absaloma w og�le magiem zwa� nie nale�a�o, gdy� jego zakl�cia nie dzia�a�y. Je�li jednak miar� stan� si� zarobione przeze� pieni�dze, to Absalom z pewno�ci� nale�a� do grona najwi�kszych angielskich mag�w: urodzi� si� w biedzie, a zmar� jako bogacz. Jednym z jego najwi�kszych osi�gni�� by�o przekonanie kr�la Danii, by zap�aci� gar�ci� brylant�w za zakl�cie, kt�re, zdaniem Absaloma, powinno zmieni� cia�o kr�la Szwecji w wod�. Rzecz jasna, zakl�cie nie zadzia�a�o, ale za pieni�dze uzyskane ze sprzeda�y po�owy du�skich klejnot�w Absalom wzni�s� Dom Cieni. Po�o�y� w nim tureckie dywany, zawiesi� weneckie lustra, wstawi� szyby i mn�stwo innych zachwycaj�cych rzeczy. Kiedy dom by� got�w, zdarzy�o si� co� dziwnego (cho� to tylko przypuszczenie; niekt�rzy twierdz�, �e nie zdarzy�o si� nic nadzwyczajnego). Mianowicie, zdaniem niekt�rych os�b (ale tylko niekt�rych), magia oferowana klientom przez Absaloma zacz�a si� samodzielnie objawia�. Pewnej ksi�ycowej nocy 1610 roku dwie s�u��ce wygl�da�y przez okno na pi�trze i zobaczy�y dwadzie�cia lub trzydzie�ci pi�knych dam, ta�cz�cych w k�ko na trawniku wraz z przystojnymi d�entelmenami. W lutym 1666 roku Valentine Greatrakes, Irlandczyk, rozmawia� po hebrajsku z prorokami Moj�eszem i Aaronem w ma�ym korytarzu nieopodal magla. W1667 roku goszcz�ca w domu pani Penelope Chelmorton ujrza�a w zwierciadle ma��, trzy - lub czteroletni� dziewczynk�. Dziecko ros�o, dojrzewa�o, i w ko�cu dama rozpozna�a sam� siebie. Odbicie pani Chelmorton nie przestawa�o si� starze�, a� w lustrze pozosta�o jedynie wysuszone truch�o. Po tych i setkach podobnych opowie�ci Dom Cieni zyska� z�� s�aw�. Absalom mia� jedyn� c�rk� o imieniu Maria. Urodzi�a si� ona w Domu Cieni i mieszka�a tam przez ca�e �ycie, wyje�d�aj�c z rzadka na dzie� lub dwa. Gdy by�a dzieckiem, dom odwiedzali kr�lowie i ambasadorzy, uczeni, wojacy i poeci. Nawet po �mierci jej ojca przybywali ludzie, by rzuci� okiem na ostatni przejaw dzia�ania angielskiej magii, na jej �ab�dzi �piew. Potem go�cie zjawiali si� coraz rzadziej, dom podupad�, a ogr�d zar�s� chwastami. Maria Absalom nie chcia�a jednak wyremontowa� domostwa ojca. Nie sprz�tano nawet pot�uczonych naczy� . Gdy Maria mia�a lat pi��dziesi�t, bluszcz tak si� rozr�s�, �e wdar� si� do wszystkich szaf i pokry� pod�og�, a� niebezpiecznie by�o po niej st�pa�. Ptaki �piewa�y nie tylko przed domem, ale i w nim. Dobieg�szy setki, panna Absalom by�a r�wnie zniszczona jak dom, oboje jednak nie poddawali si� �mierci. Prze�y�a jeszcze czterdzie�ci dziewi�� lat, a� zmar�a pewnego letniego poranka, w ��ku, pod olbrzymim wi�zem, a promienie s�o�ca prze�wituj�ce przez ga��zie pada�y na jej oblicze. Gdy panowie Honeyfoot i Segundus �pieszyli tego upalnego popo�udnia do Domu Cieni, denerwowali si� nieco, �e pan Norrell dowie si� o ich wyprawie. Dzi�ki pe�nym szacunku listom i wizytom admira��w oraz ministr�w znaczenie pana Norrella wci�� ros�o, wi�c tym bardziej obawiali si�, by mag nie uzna�, �e pan Honeyfoot z�ama� warunki umowy. Dlatego te� nikomu nie powiedzieli dok�d jad� i wyruszyli bardzo wczesnym rankiem. Miejscowy farmer wynaj�� im konie. Do Domu Cieni dotarli okr�n� drog�. Na ko�cu szerokiej zakurzonej bia�ej �cie�ki ujrzeli wysok� bram� o dw�ch skrzyd�ach. Pan Segundus zsiad� z konia. Bram� wykonano z kastylijskiego kutego �elaza, ale obecnie mia�a ju� rdzaw�, ciemnoczerwon� barw�, a jej pierwotny kszta�t uleg� deformacji. Na d�oni pana Segundusa zosta�y ciemne �lady, ca�kiem jakby bram� wzniesiono z miliona suszonych, sprasowanych r�. �elazne zawijasy by�y zdobione ma�ymi p�askorze�bami psotnych, roze�mianych twarzyczek, szkar�atnych i zniekszta�conych, zupe�nie jakby cz�� Piek�a zamieszkan� przez dusze owych pogan mia� w swej pieczy nieuwa�ny demon, kt�ry zbytnio rozgrza� piec. Za bram� kwit�y tysi�ce bladych r�; ros�y tam r�wnie� wysokie, o�wietlone s�o�cem wi�zy, jesiony i kasztanowce, a zza nich wyziera�o intensywnie b��kitne niebo. Widzieli cztery tr�jk�tne �ciany szczytowe, d�ugie, szare kominy oraz okna z kamiennymi kratownicami. Dom Cieni sta� zrujnowany ju� od ponad wieku. W r�wnym stopniu tworzy�y go dzikie bzy i szypszyna, jak i srebrzysty wapie�, a unosi� si� w nim nie tylko zapach �elaza i drewna, ale r�wnie� aromat lata. - Ca�kiem jak w Innych Ziemiach - oznajmi� pan Segundus, z entuzjazmem przyciskaj�c twarz do kraty, przez co na jego policzku pozosta�o jej rdzawe odbicie. Otworzy� bram� i wprowadzi� konia. Pan Honeyfoot poszed� w jego �lady. Przywi�zali wierzchowce do kamiennej fontanny i postanowili uda� si� na przechadzk� po ogrodzie. Tereny wok� Domu Cieni nie zas�u�y�y by� mo�e na miano ogrodu. Od ponad stu lat nikt si� nimi nie zajmowa�. Nie by�y jednak lasem ani dzicz�. Nie istnieje w naszym j�zyku s�owo opisuj�ce ogr�d maga dwie�cie lat po jego �mierci. Panowie Segundus i Honeyfoot w �yciu nie widzieli tak g�stego, bujnie poro�ni�tego ogrodu, kt�ry sprawia� wra�enie ca�kowicie dzikiego. Pana Honeyfoota zachwyca�o dos�ownie wszystko. Wyrazi� podziw dla wielkiej alei wi�z�w, gdzie drzewa ros�y zanurzone w morzu jaskrawor�owych naparstnic. Zadziwi�a go rze�ba lisa, kt�ry trzyma� w pysku ma�e dziecko. Opowiada� z o�ywieniem o niezwyk�ej magicznej atmosferze tego miejsca i o�wiadczy�, �e nawet pan Norrell m�g�by doj�� tutaj do ca�kiem nowych wniosk�w. W rzeczywisto�ci jednak pan Honeyfoot nie by� szczeg�lnie podatny na t� atmosfer�. Pan Segundus za� zacz�� odczuwa� niepok�j. Nabiera� przekonania, �e ogr�d Absaloma ma na niego dziwny wp�yw. Kilkakrotnie, gdy tak spacerowa� z panem Honeyfootem, zdawa�o mu si�, �e widzi znajomych ludzi, i ju� chcia� si� z nimi wita�. Innym razem pomy�la�, �e rozpoznaje pewne miejsca. Ale gdy otwiera� usta, u�wiadamia� sobie nagle, �e sylwetka przyjaciela to tylko gra cieni na r�anym krzewie, a rzekoma g�owa lub r�ka znajomego okazywa�a si� jedynie ga��zk� bladych kwiat�w. Miejsce, kt�re wydawa�o si� panu Segundusowi dobrze znane z dzieci�stwa, by�o pl�tanin� li�ci ��tego krzewu i ko�ysz�cych si� ga��zi bzu obok sk�panego w s�o�cu w�g�a domu. Poza tym nie m�g� sobie przypomnie�, kt�rego ze znajomych widzia�, ani nie potrafi� dok�adnie okre�li�, czym by�o owo niby znajome miejsce. Tak go to zm�czy�o, �e po p� godzinie zaproponowa� panu Honeyfootowi kr�tki odpoczynek. - Drogi przyjacielu! - westchn�� pan Honeyfoot. - O co chodzi? �le si� pan poczu�? Jest pan bardzo blady, dr�� panu r�ce. Czemu mi pan wcze�niej nic nie powiedzia�? Pan Segundus przetar� d�oni� czo�o i wymamrota�, �e jego zdaniem zaraz do�wiadcz� dzia�ania magii. By� o tym wr�cz przekonany. - Magii? - powt�rzy� pan Honeyfoot. - Jakiej magii? - Rozejrza� si� nerwowo, jakby w obawie, �e zza drzewa wyskoczy pan Norrell. - Obawiam si�, �e dzisiejszy upa� panu zaszkodzi�. Sam jestem bardzo zgrzany. Ale z nas zakute pa�y, �e to lekcewa�ymy. Tam jednak znajdziemy ulg�! Tam czeka nas b�ogo��! Odpoczynek w cieniu wysokich drzew, takich jak te nad szemrz�cym potokiem, to najlepszy �rodek na wzmocnienie! Chod�my, drogi panie, usi�dziemy. Spocz�li na poro�ni�tym traw� brzegu brunatnego strumyka. Ciep�e, delikatne powietrze i aromat r� ukoi�y pana Segundusa. Zamkn�� oczy. Otworzy�. Znowu zamkn��. Otworzy�, powoli i z trudem. Niemal natychmiast zacz�� �ni�: Ujrza� wysokie odrzwia w ciemnym budynku, wyrze�bione w srebrzystym kamieniu, kt�ry lekko l�ni�, jakby o�wietlony blaskiem ksi�yca. Pionowe elementy futryny wykonano na podobie�stwo dw�ch m�czyzn (a mo�e tylko jednego, gdy� wygl�dali tak samo). Posta� jakby wychodzi�a ze �ciany, i John Segundus natychmiast zrozumia�, �e to mag. Niezbyt dobrze widzia� jego oblicze, cho� zauwa�y�, �e jest ono m�ode i urodziwe. M�czyzna mia� na g�owie czapk� z ostrym dziobem i kruczymi skrzyd�ami po bokach. John Segundus min�� drzwi. Przez chwil� widzia� tylko czarne niebo, gwiazdy; s�ysza� �wist wiatru. Potem jednak spostrzeg�, �e znalaz� si� w zdewastowanym pomieszczeniu. Na �cianach wisia�y obrazy, gobeliny i zwierciad�a. Postaci na gobelinach porusza�y si� i prowadzi�y rozmowy, a w lustrach nie odbija� si� pok�j, lecz ca�kiem inne miejsca. Po przeciwnej stronie pomieszczenia, przy stole, w blasku ksi�yca i �wiec, siedzia�a kobieta. Ubrana by�a w bardzo staro�wieck� sukni�, uszyt�, zdaniem Johna Segundusa, ze zbyt du�ej ilo�ci materia�u. Str�j mia� dziwn�, g��bok� niebiesk� barw�, l�ni�y na nim brylanty kr�la Danii. Nieznajoma patrzy�a na pana Segundusa, gdy ten si� zbli�a�. Mia�a sko�ne oczy, rozstawione zbyt szeroko jak na kanon kobiecej urody, i szerokie wargi, rozci�gni�te w u�miechu, kt�rego znaczenia Segundus nie umia� odgadn��. W migocz�cym blasku �wiec widzia� ogni�cie rude w�osy. Nagle we �nie Johna Segundusa pojawi�a si� inna osoba - d�entelmen we wsp�czesnym stroju. Nie wydawa� si� ani troch� zdumiony pi�knie (cho� raczej niemodnie) ubran� dam�, ale bardzo go zdziwi�a obecno�� Johna Segundusa. Wyci�gn�� zatem r�k�, z�apa� go za rami� i zacz�� nim potrz�sa�... Nagle pan Segundus poczu�, �e pan Honeyfoot trzyma go za rami� i delikatnie nim potrz�sa. - Prosz� mi wybaczy� - powiedzia� pan Honeyfoot. - Krzycza� pan przez sen, pomy�la�em wi�c, �e lepiej pana zbudz�. Speszony pan Segundus spojrza� na pana Honeyfoota. - Mia�em sen - o�wiadczy�. - Przedziwny. I opowiedzia� jego tre�� przyjacielowi. � Bardzo magiczne miejsce - rzek� pan Honeyfoot z aprobat�. - Mamy na to jeszcze jeden dow�d: pa�ski sen pe�en jest dziwnych symboli i wr�b. � Aleco on oznacza? - spyta� pan Segundus. � Och! - westchn�� pan Honeyfoot i raptem umilk�. - Dama ubrana by�a w niebieski str�j, tak? Niech pomy�l�... Niebieska barwa symbolizuje nie�miertelno��, niewinno�� i wierno��, poza tym to kolor Jowisza. Bywa symbolizowany przez cyn�. Uch. I co z tego wynika? � Niewiele, jak s�dz� - odpar� pan Segundus. - Chod�my. Pan Honeyfoot bardzo chcia� zobaczy� wi�cej, wi�c zaproponowa�, by jeszcze zwiedzili wn�trze Domu Cieni. W o�lepiaj�cym s�o�cu budynek wygl�da� jak niebiesko- zielony tuman mg�y. � Och! - wykrzykn�� pan Segundus, gdy min�li wej�cie do sali g��wnej. � Co? Co takiego? - dopytywa� si� poruszony pan Honeyfoot. Po obu stronach drzwi ujrzeli dwie kamienne rze�by Kr�la Kruk�w. - Widzia�em je w swoim �nie - wyja�ni� pan Segundus. W sali g��wnej pan Segundus rozejrza� si� dooko�a. Nie by�o tu zwierciade� i obraz�w z jego snu. Lilaki i dzikie bzy pi�y si� po sp�kanych �cianach. Kasztanowce i jesiony tworzy�y srebrzystozielony dach, kt�ry falowa� i pstrzy� si� na tle niebieskiego nieba. Delikatna z�ocista trawa i firletka stanowi�y ramy pustych kamiennych okien. Na pod�odze go�cie dostrzegli kilka osobliwie wygl�daj�cych przedmiot�w. By�y to zapewne magiczne narz�dzia: kartki papieru z nabazgranymi na nich zakl�ciami, srebrn� mis� pe�n� wody i na wp� wypalon� �wieczk� w starym mosi�nym �wieczniku. W najdalszej cz�ci pokoju, w s�o�cu, sta�y dwie osoby. Pan Honeyfoot przywita� si� grzecznie z nieznajomymi. Jeden z nich odpowiedzia� mu powa�nym, uprzejmym tonem, lecz drugi natychmiast wykrzykn��: - Henry, to on! To ten cz�owiek! Ten, kt�rego opisywa�em! Nie widzisz? Cz�owieczek o w�osach i oczach tak ciemnych, �e wygl�da jak po�udniowiec, chocia� W tej czerni wida� srebrne nitki. Wyraz jego twarzy jest tak spokojny i boja�liwy, �e to z pewno�ci� Anglik! Sfatygowane okrycie, zakurzone i po�atane, wystrz�pione r�kawy, kt�re usi�uje ukry�, bo obci�� nitki. Och! Henry, to on! Prosz� si� wyt�umaczy�! - wrzasn�� nagle do pana Segundusa. Biedny pan Segundus ze zdumieniem wys�ucha� dok�adnego (cho� bardzo przygn�biaj�cego!) opisu swojej osoby i odzienia. Gdy tak sta�, usi�uj�c zebra� my�li, nieznajomy wszed� w cie� jesionu, kt�ry tworzy� cz�� p�nocnej �ciany sali. Wtedy po raz pierwszy na jawie pan Segundus zobaczy� Jonathana Strangea. Z niejakim wahaniem (gdy� zdawa� sobie spraw�, �e zabrzmi to dziwnie) powiedzia�: - S�dz�, �e widzia�em pana w swoim �nie. To jeszcze bardziej rozw�cieczy�o Strange�a: � To by� m�j sen, zapewniam pana! Specjalnie si� po�o�y�em, by go �ni�. Mog� dostarczy� dowod�w, przedstawi� �wiadk�w, kt�rzy potwierdz�, �e sen nale�a� do mnie. Pan Woodhope - wskaza� na swego towarzysza - widzia�, co robi�. Pan Woodhope to duchowny, pastor w hrabstwie Gloucester! Chyba nikt nie b�dzie w�tpi� w jego s�owa! Moim zdaniem w Anglii sny d�entelmena to jego prywatna sprawa. Zastanawiam si�, czy istnieje prawo, kt�re to reguluje, a je�li nie, to powinno si� zmusi� parlament, by natychmiast je uchwali�! Nie wypada, by obcy cz�owiek wdziera� si� w cudze sny! - Strange urwa�, by zaczerpn�� tchu. � Drogi panie! - wykrzykn�� pan Honeyfoot z pasj�. - Bardzo prosz�, by zwraca� si� pan do tego d�entelmena z wi�kszym szacunkiem. Nie ma pan przyjemno�ci zna� go r�wnie dobrze jak ja, ale gdyby spotka� pana ten zaszczyt, wiedzia�by pan, �e obra�anie innych jest ca�kiem sprzeczne z jego natur�. Strange j�kn�� ze zniecierpliwieniem. � Rzeczywi�cie, bardzo to dziwne, �e ludzie wchodz� do cudzych sn�w - zauwa�y� Henry Woodhope. - Ale to chyba nie m�g� by� ten sam sen? � Och! Obawiam si�, �e by� ten sam - westchn�� ci�ko pan Segundus. - Od momentu, gdy znalaz�em si� w tym ogrodzie, czu�em, �e jest on pe�en niewidzialnych drzwi. Mija�em jedne po drugich, a� zapad�em w drzemk� i wy�ni�em sen, w kt�rym zobaczy�em tego d�entelmena. Wszystko mi si� pomiesza�o. Zdawa�em sobie spraw�, �e to nie ja otworzy�em te drzwi, ale na to nie zwa�a�em. Pragn��em jedynie sprawdzi�, co znajd� po drugiej stronie. Henry Woodhope spogl�da� na pana Segundusa, jakby nic nie rozumia�. � Nadal w�tpi�, czy to by� ten sam sen. - Zwraca� si� do pana Segundusa jak do oci�a�ego umys�owo dziecka. - O czym pan �ni�? � O damie w niebieskiej sukni - odpar� pan Segundus. - Podejrzewam, �e by�a to panna Absalom. � Naturalnie, �e by�a to panna Absalom! - wykrzykn�� Strange z irytacj�, jakby nie m�g� s�ucha� takich oczywisto�ci. - Niestety, mia�a si� spotka� z jednym d�entelmenem. Zaniepokoi� j� widok dw�ch, wi�c po�piesznie znik�a. - Pokr�ci� g�ow�. - W ca�ej Anglii jest g�ra pi�ciu ludzi paraj�cych si� magi�, ale na moje nieszcz�cie jeden z nich musia� si� zjawi� akurat tutaj i zak��ci� przebieg mojego spotkania z c�rk� Absaloma. Trudno mi w to uwierzy�! Jestem najwi�kszym pech�wcem w ca�ym kraju! D�ugo pracowa�em nad tym snem. Przygotowanie zakl�cia przywo�uj�cego zaj�o mi trzy tygodnie. M�czy�em si� dniami i nocami, a je�li chodzi o... � Cudownie - przerwa� mu pan Honeyfoot. - Wspaniale! Nawet pan Norrell nie zdo�a�by tego dokona�! � Och, nie jest to takie trudne, jak pan s�dzi - Strange obr�ci� si� do pana Honeyfoota. - Najpierw nale�y wys�a� damie zaproszenie: nada si� ka�de zakl�cie przywo�uj�ce. Ja wykorzysta�em Ormskirka . Rzecz jasna, trudno�� polega�a na tym, by�my - panna Absalom i ja - zjawili si� w moim �nie w tym samym czasie. Czar Ormskirka jest tak nieprecyzyjny, �e wzywana osoba mo�e si� uda� gdziekolwiek i stwierdzi�, �e wype�ni�a zobowi�zanie. Przyznaj�, problem synchronizacji nie sprawi� mi wielkiej trudno�ci. Rezultat by� zadowalaj�cy. Potem musia�em rzuci� zakl�cie na siebie, bym zapad� w magiczny sen. Naturalnie s�ysza�em o takich czarach, ale nie natrafi�em na �aden z nich i musia�em sam go wymy�li�. Jest marny, ale czeg� innego mo�na by si� spodziewa�? � Dobry Bo�e! - krzykn�� pan Honeyfoot. - Chce pan powiedzie�, �e ca�a ta magia to w�a�ciwie pa�ski wynalazek? � No c� - odpar� Strange. - Je�li o to chodzi... Mia�em Ormskirka - wszystko oparte jest na Ormskirku. � Och? Ale czy Hether-Gray nie nada�by si� lepiej od Ormskirka? - spyta� pan Segundus. - Wybaczcie mi. Nie jestem praktykuj�cym magiem, ale Hether-Gray zawsze wydawa� mi si� znacznie bardziej wiarygodny ni� Ormskirk. � Doprawdy? - zdziwi� si� Strange. - Naturalnie s�ysza�em o Hetherze-Grayu. Niedawno nawi�za�em korespondencj� z pewnym d�entelmenem z hrabstwa Lincoln. Twierdzi on, �e dysponuje egzemplarzem Anatomii Minotaura Hethera-Graya. A wi�c warto do niej zajrze�, tak? Pan Honeyfoot o�wiadczy�, �e w �adnym wypadku, bo dzie�o Hethera-Graya to najgorsze brednie pod s�o�cem. Pan Segundus wyrazi� sprzeciw. Strange bardzo si� zainteresowa� t� wymian� zda�. Ju� prawie zapomnia� o gniewie. No bo kto m�g�by �ywi� uraz� do pana Segundusa? S� na �wiecie ludzie, kt�rzy nie lubi� dobroci i grzeczno�ci, kt�rych irytuje �agodno�� - ale z rado�ci� o�wiadczam, �e Jonathan Strange si� do nich nie zalicza�. Pan Segundus ponownie przeprosi� za popsucie czar�w, a Strange z u�miechem i uk�onem o�wiadczy�, �e rozm�wca mo�e ju� o tym zapomnie�. - Nie b�d� pyta�, czy jest pan magiem - doda�. - �atwo��, z jak� wnika pan do cudzych sn�w, dowodzi pa�skiej mocy. - Strange odwr�ci� si� do pana Honeyfoota. - Czy i pan para si� magi�? Nieszcz�sny pan Honeyfoot! Takie niewinne pytanie, a trafi�o w tak czu�y punkt! Nadal w g��bi serca by� magiem i nie lubi�, gdy przypominano mu, co utraci�. Odpar�, �e do niedawna zajmowa� si� t� dziedzin�, zmuszono go jednak do zaniechania studi�w. Pozostawa�o to w ca�kowitej sprzeczno�ci z jego wol�. Studiowanie magii - dobrej angielskiej magii - by�o, jego zdaniem, najszlachetniejszym zaj�ciem na �wiecie. Strange patrzy� na niego ze zdumieniem. - Zupe�nie nie pojmuj� pa�skich s��w. Jak kto� m�g� zmusi� pana do rezygnacji z magii, skoro pan sobie tego nie �yczy�? I wtedy panowie Segundus i Honeyfoot opowiedzieli mu o Uczonym Towarzystwie Mag�w Yorku, rozwi�zanym na ��danie pana Norrella. Pan Honeyfoot spyta� Strange�a, co s�dzi o s�ynnym magu. � Och, to ulubieniec angielskich ksi�garzy - odpar� Strange z u�miechem. � S�ucham? - zainteresowa� si� pan Honeyfoot. � Jego nazwisko znane jest we wszystkich miejscach, gdzie si� handluje ksi��kami, od Newcastle do Penzance. Ksi�garz k�ania si� i m�wi z u�miechem: �Przybywa pan zbyt p�no! Mia�em mn�stwo dzie� o magii i historii. Sprzeda�em je jednak uczonemu d�entelmenowi z hrabstwa York�. Zawsze chodzi o Norrella. Kto chce, mo�e kupi� to, co pozostawi�. Odkry�em, �e ksi��ki wzgardzone przez Norrella znakomicie si� nadaj� na podpa�k�. Panowie Segundus i Honeyfoot naturalnie natychmiast zapragn�li lepiej pozna� Jonathana Strange�a, a i on mia� chyba ochot� z nimi pogaw�dzi�. Gdy obie strony zada�y zwyczajowe pytania oraz zaspokoi�y ciekawo�� (�Gdzie si� panowie zatrzymali?�; �Och! U George�a w Avebury�; �Zdumiewaj�ce. My r�wnie��), po�piesznie zadecydowano, �e ca�a czw�rka powr�ci do gospody, by wsp�lnie spo�y� obiad. Opuszczaj�c Dom Cieni, Strange przystan�� przy odrzwiach z wizerunkami Kr�la Kruk�w i spyta�, czy kt�ry� z d�entelmen�w odwiedzi� na p�nocy Newcastle, dawn� stolic� kr�la. Okaza�o si�, �e �aden tam nie by�. - Podobne drzwi znajd� panowie na ka�dym rogu w tamtym mie�cie - powiedzia� Strange. - Pierwsze powsta�y jeszcze za bytno�ci kr�la w Anglii. W Newcastle wydaje si�, �e wsz�dzie, dok�d cz�owiek p�jdzie, z jakiego� ciemnego, pe�nego kurzu przej�cia zmierza ku niemu kr�l. - Strange u�miechn�� si� krzywo. - Milczy jednak, a jego twarz cz�ciowo ukryta jest w cieniu. O pi�tej zasiedli do posi�ku w gospodzie U George�a. Panowie Honeyfoot i Segundus uznali Strangea za niezwykle sympatycznego towarzysza - by� on energiczny i rozmowny. Henry Woodhope skoncentrowa� si� na jedzeniu, a gdy sko�czy�, zacz�� wygl�da� przez okno. Pan Segundus pomy�la�, �e pan Woodhope czuje si� nieco zaniedbywany, wi�c nachyli� si� do niego i pochwali� sztuczk�, kt�r� Strange zaprezentowa� w Domu Cieni. Henry Woodhope wydawa� si� zdumiony. � Nie s�dzi�em, �e jest czego gratulowa� - o�wiadczy�. - Strange nie m�wi�, �e to co� niezwyk�ego. � Drogi panie! - wykrzykn�� pan Segundus. - Kto wie, kiedy ostatnio widziano w Anglii tak� sztuk�? � Och! Nic nie wiem o magii. Jest chyba modna, zauwa�y�em wzmianki o niej w londy�skich gazetach. Duchowny nie mo�e jednak po�wi�ca� zbyt wiele czasu na lektur�. Poza tym znam Strange�a od dzieci�stwa i wiem, �e ma wielce kapry�ny charakter. Zdumiewa mnie, �e ten zapa� do magii trwa tak d�ugo. �miem twierdzi�, �e wkr�tce si� ni� znudzi, jak wszystkim innym. Po tych s�owach wsta� od sto�u i o�wiadczy�, �e od pewnego czasu ma ochot� na przechadzk� po wiosce. �yczy� panom Honeyfootowi i Segundusowi mi�ego wieczoru, po czym ich opu�ci�. � Biedny Henry - powiedzia� Strange po jego wyj�ciu. - Podejrzewam, �e okrutnie go znudzili�my. � Bardzo jest �yczliwy, skoro zgodzi� si� panu towarzyszy�, cho� nie interesowa� go cel wyprawy - zauwa�y� pan Honeyfoot. � Och, naturalnie! - zgodzi� si� Strange. - Ale w�a�ciwie zosta� zmuszony do tej podr�y, bo zacz�� mu doskwiera� spok�j w domu. Henry przyjecha� do nas na kilka tygodni, ale u nas nic si� nie dzieje, a ja wci�� jestem zaj�ty studiami. Pan Segundus zapyta�, kiedy pan Strange zainteresowa� si� magi�. - Wiosn� zesz�ego roku. � I tyle pan ju� osi�gn��?! - zdumia� si� pan Honeyfoot. - W niespe�na dwa lata?! Drogi panie, to nadzwyczajne! � Doprawdy? Mnie si� wydaje, �e prawie nic nie osi�gn��em. W dodatku nawet nie mia�em kogo prosi� o rad�. S� panowie pierwszymi kolegami po fachu, jakich napotykam, i lojalnie uprzedzam, �e zamierzam wypytywa� pan�w przez p� nocy. � B�dziemy zachwyceni, je�li si� na co� przydamy - zapewni� go pan Segundus. - W�tpi� jednak, czy nasza wiedza przyniesie panu jaki� po�ytek. Jeste�my jedynie magami teoretykami. � Nadmierna skromno�� - zauwa�y� Strange. - Prosz� cho�by wzi�� pod uwag�, �e czytali panowie znacznie wi�cej ode mnie. I tak pan Segundus zacz�� poleca� autor�w, o kt�rych Strange by� mo�e jeszcze nie s�ysza�, a ten nieco chaotycznie zapisywa� ich nazwiska i dzie�a w ma�ym notesie, czasem na odwrocie rachunku za obiad, innym razem na grzbiecie d�oni. Potem przyst�pi� do szczeg�owego wypytywania pana Segundusa o ksi�gi. Nieszcz�sny pan Honeyfoot! Jak�e pragn�� uczestniczy� w tej interesuj�cej konwersacji! I faktycznie bra� w niej udzia�, oszukuj�c jedynie samego siebie swoimi przebieg�ymi fortelami: - Prosz� mu powiedzie�, by przeczyta� J�zyk ptak�w lhomasa Lanchestera - m�wi� do pana Segundusa. - Och! Mo�e niezbyt pan sobie ceni to dzie�o, uwa�am jednak, �e mo�na si� z niego sporo nauczy�. Pan Strange odpar�, �e zaledwie pi�� lat temu z ca�� pewno�ci� w Anglii by�y cztery egzemplarze J�zyka ptak�w, jeden znajdowa� si� w ksi�garni w Gloucester, drugi w prywatnej bibliotece maga d�entelmena w Kendal, trzeci nieopodal Penzance, u kowala, kt�ry przyj�� ksi�g� w formie p�atno�ci za napraw� bramy, a ostatni pos�u�y� za klin w uchylonym oknie szko�y dla ch�opc�w w pobli�u katedry w Durham. � Gdzie s� teraz? - zapyta� pan Honeyfoot. - Czemu nie zakupi� pan �adnego z nich? � Przybywszy w ka�de z tych miejsc, dowiadywa�em si�, �e Norrell by� tam przede mn� - wyja�ni� Strange. - Nigdy go nawet na oczy nie widzia�em, ale na ka�dym kroku psuje mi szyki. Dlatego w�a�nie postanowi�em sprowadzi� jakiego� zmar�ego maga i zada� mu - lub te� jej - kilka pyta�. Doszed�em do wniosku, �e dama �yczliwiej potraktuje m� pro�b�, tote� wybra�em pann� Absalom . Pan Segundus pokr�ci� g�ow�. � To chyba zbyt radykalne dzia�anie. Nie m�g� pan wymy�li� prostszego sposobu na zaspokojenie g�odu wiedzy? W ko�cu w z�otym wieku angielskiej magii ksi�gi by�y rzadsze ni� obecnie, a mag�w mimo to nie brakowa�o. � Studiowa�em histori� i biografie aureat�w, by odkry�, jak zaczynali - odpar� Strange. - Wygl�da na to, �e w tamtych czasach, gdy kto� odkry� swoje powo�anie, natychmiast wyrusza� do domu innego, starszego, maga z wi�kszym do�wiadczeniem i zostawa� jego uczniem . - Powinien si� pan zatem zg�osi� do pana Norrella! - wykrzykn�� pan Honeyfoot. - W rzeczy samej! O tak, wiem - doda�, widz�c, �e pan Segundus zamierza protestowa�. - Norrell jest nieco pow�ci�gliwy, ale c� z tego, przy panu Strangeu z pewno�ci� zwalczy nie�mia�o��. Mimo swoich wad Norrell nie jest g�upcem i bez w�tpienia dostrze�e po�ytki p�yn�ce z przyj�cia takiego asystenta! Pan Segundus mia� wiele zastrze�e� do tego planu, zw�aszcza bra� pod uwag� awersj� pana Norrella do innych mag�w. Za to pan Honeyfoot z wrodzonym entuzjazmem uzna�, �e pomys� da si� zrealizowa� bez �adnych przeszk�d. - Zgadzam si�, �e Norrell nigdy nie spogl�da� na nas, mag�w teoretyk�w, �askawym okiem. �miem jednak twierdzi�, �e r�wnego sobie potraktuje inaczej. Strange nie mia� nic przeciwko temu, bardzo ciekawi� go pan Norrel�. Natomiast pan Segundus, podejrzewaj�c, �e decyzja i tak ju� zosta�a podj�ta, pozwala� na stopniowe zbijanie swoich argument�w. - To cudowny dzie� dla Wielkiej Brytanii! - radowa� si� pan Honeyfoot. - Prosz� spojrze�, czego dokona� jeden mag! A ilu cud�w dokona�oby dw�ch! Strange i Norrell! Brzmi znakomicie! Po czym pan Honeyfoot kilkakrotnie powt�rzy� �Strange i Norrell� zachwyconym tonem, co bardzo rozbawi�o Strange�a. Jak wiele os�b o mi�kkim sercu, pan Segundus cz�sto zmienia� zdanie. Gdy Strange sta� tak przed nim, wysoki, u�miechni�ty i pewny siebie, pan Segundus szczerze wierzy�, �e jego geniusz musi si� spotka� z uznaniem, na jakie zas�uguje, nawet je�li pan Norrell, zamiast pom�c, b�dzie wola� rzuca� mu k�ody pod nogi. Nast�pnego ranka jednak, po odje�dzie Strange�a i Henry�ego Woodhope�a, jego my�li powr�ci�y do wszystkich mag�w, kt�rych pan Norrell skutecznie wyeliminowa�, i Segundus zn�w zacz�� si� zastanawia�, czy pan Honeyfoot i on sam nie wskazali Strange�owi z�ej drogi. - Nie mog� przesta� my�le� o tym, �e nale�a�o przestrzec pana Strange�a przed panem Norrellem. Zamiast zach�ca� go do szukania z nim kontaktu, nale�a�o poradzi� mu, by znalaz� sobie dobr� kryj�wk�. Pan Honeyfoot w og�le tego nie pojmowa�. - �aden d�entelmen nie lubi, gdy doradza mu si� ucieczk� - odpar� - a je�li pan Norrell zechce skrzywdzi� pana Strange�a, w co bardzo w�tpi�, z pewno�ci� pan Strange pierwszy si� o tym dowie. Rozdzia� drugi Drugi mag wrzesie� 1809 Pan Drawlight poprawi� si� lekko na krze�le, u�miechn�� si� i rzek�: - Wygl�da na to, �e kto� b�dzie mia� rywala. Zanim pan Norrell zdo�a� wymy�li� stosown� odpowied�, Lascelles zapyta� o nazwisko. � Strange - odpar� Drawlight. � Nie znam - powiedzia� Lascelles. � Och! - wykrzykn�� Drawlight. - Musisz go zna�. Jonathan Strange ze Shropshire. Dwa tysi�ce funt�w rocznie. � Nie mam poj�cia, o kim m�wisz. Czekaj no! Czy to nie ten, kt�ry jeszcze na studiach przerazi� kota prezydenta kolegium Corpus Christi? Drawlight przytakn��. Lascelles od razu przypomnia� sobie Strange�a i obaj wybuchn�li �miechem. Pan Norrell siedzia�, milcz�c jak g�az. Uwaga Drawlighta by�a okropnym ciosem. Ca�kiem si� za�ama�, mia� wra�enie, �e nawet przedmioty w pomieszczeniu sprzysi�g�y si� przeciwko niemu. Wzburzenie niemal odebra�o mu mow�, by� pewien, �e lada chwila si� rozchoruje. Wola� nie my�le�, co zaraz powie Drawlight - mo�e co� o wielkiej mocy lub o cudach, w por�wnaniu z kt�rymi wyczyny pana Norrella oka�� si� �a�osn� zabaw�? A przecie� zada� sobie tyle trudu, by usun�� ewentualnych rywali! Czu� si� jak cz�owiek, kt�ry noc� obchodzi sw�j dom, rygluje drzwi i okna, po czym s�yszy kroki w pokoju na g�rze. Powoli jednak te nieprzyjemne doznania mija�y i pan Norrell odzyskiwa� spok�j. Gdy Drawlight i Lascelles rozmawiali o wycieczkach Strange�a do Brighton i jego wizytach w Bath, a tak�e o posiad�o�ci w Shropshire, doszed� do wniosku, �e chyba wie, co to za cz�owiek: modny i p�ytki, podobny do Lascellesa. Skoro tak (pomy�la� pan Norrell), by� mo�e zdanie: �Kto� b�dzie mia� rywala�, wypowiedziane zosta�o pod adresem Lascellesa w�a�nie? Ten Strange (rozumowa� dalej pan Norrell) zapewne rywalizuje z Lascellesem o wzgl�dy jakiej� damy. Norrell popatrzy� na swoje d�onie kurczowo zaci�ni�te na kolanach i pomy�la� z rozbawieniem o w�asnej wybuja�ej fantazji. � Czy�by Strange by� obecnie magiem? - chcia� wiedzie� Lascelles. � Och! - Drawlight obr�ci� si� do pana Norrella. - Jestem pewien, �e nawet najlepsi przyjaciele pana Strange�a nie por�wnuj� jego talent�w z umiej�tno�ciami szacownego pana Norrella. Ale chyba cieszy si� powodzeniem w Bristolu i Bath. Obecnie bawi w Londynie. Jego przyjaciele licz� na to, �e b�dzie pan �askaw go przyj��. Czy m�g�bym prosi� o pozwolenie na uczestnictwo w spotkaniu dw�ch wybitnych przedstawicieli magicznej profesji? � Pan Norrell powoli uni�s� brwi. - Z przyjemno�ci� poznam pana Strangea - powiedzia�. Pan Drawlight nie musia� d�ugo czeka� na donios�e spotkanie mag�w (i bardzo dobrze, bo nie cierpia� czekania). Zaproszenie wystosowano, a panowie Lascelles i Drawlight r�wnie� obiecali si� zjawi�. Strange nie by� ani tak m�ody, ani tak przystojny, jak si� obawia� pan Norrell. Zbli�a� si� do trzydziestki i je�li inny d�entelmen m�g� ocenia� takie rzeczy, natura nie obdarzy�a go urod�. Nieoczekiwanie jednak przyprowadzi� z sob� �adn� m�od� kobiet�, pani� Strange. Ju� na progu pan Norrell spyta� Strange�a, czy przyni�s� swoje publikacje. Ch�tnie by je przeczyta�. � Moje publikacje? - Strange na moment umilk�. - Obawiam si�, �e nie rozumiem, co pan ma na my�li. Niczego nie napisa�em. � Och! - zdumia� si� pan Norrell. - Pan Drawlight m�wi� mi, �e proszono pana o tekst do �The Gentleman�s Magazine�, ale mo�e... � Ach, to! - przerwa� Strange. - W og�le o tym nie pomy�la�em. Nichols zapewnia� mnie, �e potrzebuje tego tekstu dopiero na nast�pny pi�tek. � W pi�tek zostanie panu tydzie�, a jeszcze pan nie zacz��?! - zdumia� si� pan Norrell. � Och, my�l�, �e im szybciej kto� przelewa my�li na papier i oddaje do druku, tym lepiej. Zapewne podziela pan moje zdanie. - U�miechn�� si� przyja�nie do rozm�wcy. Pan Norrell, kt�ry nigdy nie przela� swych my�li na papier, kt�ry niczego nie zani�s� do druku i kt�rego ka�da literacka pr�ba znajdowa�a si� na etapie takiej czy innej redakcji, nic nie odpowiedzia�. - Sam jeszcze nie wiem, co napisz�, najprawdopodobniej b�d� polemizowa� z tezami artyku�u Portisheada w �Magu Nowoczesnym� . Widzia� pan ten artyku�? Przez tydzie� chodzi�em w�ciek�y. Autor chce udowodni�, �e wsp�cze�ni magowie nie powinni zadawa� si� z elfami. Czym innym jest twierdzenie, �e utracili�my moc przyzywania tego typu istot, a czym� zupe�nie innym przekonywanie, �e w og�le nie powinni�my korzysta� z ich us�ug! Nie mam cierpliwo�ci do takich wywod�w. Najdziwniejsze jednak, �e na razie nigdzie nie widzia�em krytyki artyku�u Portisheada. Teraz, gdy zbli�amy si� do utworzenia spo�eczno�ci magicznej, powa�nym b��dem by�oby pozostawi� podobne bzdury bez komentarza. Strange zamilk�, najwyra�niej uznawszy, �e do�� ju� si� nagada�, i czeka� na reakcj� kt�rego� z d�entelmen�w. Po chwili pan Lascelles zauwa�y�, �e lord Portishead napisa� ten artyku� na �yczenie pana Norrella, z jego pomoc� i przy jego aprobacie. - Doprawdy? - Strange wydawa� si� zaskoczony. Znowu zapad�a cisza, po czym Lascelles zapyta� ze znu�eniem w g�osie, jak mo�na si� obecnie uczy� magii. - Z ksi�g - odpar� Strange. - Drogi panie, jak dobrze, �e pan tak twierdzi! - wykrzykn�� pan Norrell. - Bardzo prosz� nie traci� czasu, lecz przyk�ada� si� do czytania! Nie ma takiej rzeczy, kt�rej nie warto by�oby po�wi�ci� dla zag��biania si� w magiczne ksi�gi! Strange pos�a� panu Norrellowi nieco ironiczne spojrzenie i zauwa�y�: � Niestety, brak materia��w jest powa�n� przeszkod�. Chyba nie ma pan poj�cia, jak niewiele ksi�g o magii pozosta�o w Anglii. Wszyscy ksi�garze przyznaj�, �e niegdy� by�o ich wiele, teraz jednak... � Doprawdy? - przerwa� pan Norrell po�piesznie. - C�, to bez w�tpienia bardzo dziwne. Zapad�a wyj�tkowo niezr�czna cisza. Oto w pomieszczeniu siedzieli jedyni wsp�cze�ni angielscy magowie. Jeden wyzna�, �e brak mu ksi�g, drugi, jak wszyscy wiedzieli, mia� dwie wielkie biblioteki wype�nione po brzegi. Zwyk�a uprzejmo�� wymaga�a, by pan Norrell zaoferowa� pomoc, cho�by symboliczn�. On jednak milcza�. � Pewnie bardzo dziwne okoliczno�ci sk�oni�y pana do zostania magiem - odezwa� si� w ko�cu pan Lascelles. � Rzeczywi�cie osobliwe - przyzna� Strange. - Opowie nam pan o nich? Strange u�miechn�� si� z�o�liwie. � Jestem pewien, �e pana Norrella bardzo ucieszy informacja, �e to dzi�ki niemu zosta�em magiem. � Dzi�ki mnie? - wykrzykn�� pan Norrell przera�ony. � Prawda jest taka - wtr�ci�a Arabella Strange szybko - �e chwyta� si� ju� wszystkiego: uprawy roli, poezji, odlewania �elaza. W jednym roku pr�bowa� wielu zaj��, przy �adnym nie pozosta�. Pr�dzej czy p�niej musia� natrafi� na magi�. Znowu na chwil� zapad�a cisza, a potem Strange powiedzia�: - Nie wiedzia�em wcze�niej, �e lord Portishead pisze w pa�skim imieniu. Mo�e b�dzie pan �askaw co� mi wyja�ni�. Czyta�em wszystkie rozprawy jego lordowskiej mo�ci w �Przyjacio�ach Angielskiej Magii� i �Magu Nowoczesnym�, ale nie zauwa�y�em ani jednej wzmianki o Kr�lu Kruk�w. To przeoczenie jest tak uderzaj�ce, �e zaczynam wierzy�, i� celowe. Pan Norrell skin�� g�ow�. � Jednym z moich zamiar�w jest przyczynienie si� do tego, by jak najszybciej o nim zapomniano, na co sobie zreszt� w pe�ni zas�u�y� - oznajmi�. � No ale bez Kr�la Kruk�w nie by�oby ani magii, ani mag�w... O, to tylko powszechna opinia. Ale nawet gdyby by�a prawdziwa - cho� zupe�nie si� z tym nie zgadzam - ju� dawno temu utraci� on prawo do naszego szacunku. C� bowiem uczyni� po przybyciu do Anglii? Wszcz�� wojn� przeciwko prawowitemu w�adcy kraju i odebra� mu p� kr�lestwa! Czy ja i pan powinni�my rozg�asza�, �e taki cz�owiek jest dla nas przyk�adem? Uwa�a� go za najwa�niejszego z nas? Czy to przyda autorytetu naszej profesji? Czy przekona kr�lewskich ministr�w, by nam ufali? Szczerze w�tpi�! Nie, drogi panie, je�li nie uda nam si� doprowadzi� do tego, by jego imi� zosta�o wymazane z kart historii, to naszym obowi�zkiem - pa�skim i moim! - jest demonstrowa� nienawi�� do niego. Niech wszyscy wiedz�, jak� odraz� �ywimy do jego zdemoralizowanej natury i z�ych uczynk�w! By�o jasne, �e obu mag�w r�ni� i pogl�dy, i charakter. Arabella Strange najwyra�niej dosz�a do wniosku, �e nie ma powodu, by d�entelmeni d�u�ej dzia�ali sobie na nerwy, tak wi�c pa�stwo Strangebwie wkr�tce po�egnali si� i wyszli. Naturalnie pan Drawlight pierwszy wypowiedzia� si� na temat nowego maga. � No c�! - wykrzykn��, zanim jeszcze za Strange�em zamkn�y si� drzwi. - Nie wiem, jaka jest pa�ska opinia, ale ja nigdy w �yciu nie by�em bardziej zaskoczony. Kilka os�b wspomina�o mi, �e to przystojny m�czyzna. Jak pan s�dzi, co mogli mie� na my�li? Ten nos i jeszcze te w�osy. Rudawy br�z to taki dziwaczny kolor, do niczego nie pasuje. Do tego jestem pewien, �e widzia�em na jego g�owie siwe w�osy. A przecie� ma nie wi�cej ni�... ile?... trzydzie�ci lat. Mo�e trzydzie�ci dwa. Za to ona jest urocza. Te br�zowe loki, jak pi�knie utrefione. Szkoda, �e nie zapozna�a si� wcze�niej z londy�sk� mod�. Bardzo �adny by� ten mu�lin we wzorki, ale nale�a�o w�o�y� co� bardziej szykownego - na przyk�ad butelkowozielony jedwab obramowany czarnymi wst��kami i haftowany czarnymi paciorkami. To taka lu�na uwaga, by� mo�e, kiedy ponownie ujrz� t� dam�, przyjdzie mi do g�owy co� ca�kiem innego. � S�dz� panowie, �e ludzie si� nim zainteresuj�? - spyta� pan Norrell. � Och, z pewno�ci� - oznajmi� pan Lascelles. � Ach. Drogi panie Lascellesie, zale�y mi na pa�skiej radzie. Bardzo si� obawiam, �e lord Mulgrave zaprosi go na spotkanie. Zapa� jego lordowskiej mo�ci do stosowania magii na wojnie - sam w sobie godny pochwa�y, rzecz jasna - ma ten nieszcz�sny skutek uboczny, �e zach�ca jego �ordowska mo�� do czytania rozmaitych ksi�g historii magii i wyrabiania sobie opinii na temat ich tre�ci. Zasugerowa� przywo�anie wied�m, kt�re by mi pomog�y pokona� Francuz�w. Chyba ma na my�li te na p� magiczne, na p� ludzkie istoty, wzywane przez niegodziwc�w chc�cych krzywdzi� bli�nich. Innymi s�owy, takie wied�my, jakie Szekspir opisuje w Makbecie. Prosi�, bym sprowadzi� trzy lub cztery. Nie by� zachwycony moj� odmow�. Nowoczesna magia mo�e wiele zdzia�a�, ale sprowadzenie wied�m na ten �wiat oznacza�oby k�opoty dla nas wszystkich. Obawiam si� teraz, �e jego �ordowska mo�� poprosi o pomoc pana Strange�a. My�li pan, �e tak b�dzie, drogi panie? Pan Strange mo�e si� podj�� tego zadania, nie rozumiej�c niebezpiecze�stwa. Mo�e nale�a�oby napisa� do sir Waltera, z pro�b�, by by� tak dobry i zepn�� do ucha jego lordowskiej mo�ci ostrze�enie przed panem Strangeem? - Och, nie widz� powodu - odpar� pan Lascelles. - Je�li uwa�a pan, �e magia pana Strange�a jest niebezpieczna, wkr�tce rozejdzie si� to po mie�cie. Nieco p�niej tego dnia wydawano kolacj� na cze�� pana Norrella w domu na Great Titchfield Street, gdzie stawili si� r�wnie� panowie Drawlight i Lascelles. Wszyscy chcieli pozna� opini� pana Norrella o magu ze Shropshire. - Pan Strange wydaje si� niezwykle mi�ym d�entelmenem i utalentowanym magiem - rzek� pan Norrell. - Bardzo si� przyda w rozwijaniu naszej profesji, tak ostatnio zaniedbanej. - Pan Strange ma osobliwe spojrzenie na magie - o�wiadczy� pan Lascelles. - Nie zada� sobie trudu, by pozna� nowoczesne pogl�dy na ten temat. Mam na my�li pogl�dy pana Norrella, zdumiewaj�co jasne i zwi�z�e. Pan Drawlight doda�, �e rude w�osy pana Strange�a do niczego nie pasuj� i �e suknia pani Strange, cho� niezbyt modna, uszyta zosta�a z bardzo �adnego mu�linu. Mniej wi�cej w tym samym czasie inne towarzystwo, w kt�rym znale�li si� pa�stwo Strangebwie, spo�ywa�o kolacj� w skromniejszym salonie w domu na Charterhouse Square. Przyjaciele pa�stwa Strange��w naturalnie chcieli pozna� ich opini� o wielkim panu Norrellu. � M�wi, �e ma nadziej�, i� Kr�l Kruk�w wkr�tce zostanie zapomniany - oznajmi� Strange ze zdumieniem. - Co pa�stwo na to? Mag, kt�ry pragnie, by zapomniano Kr�la Kruk�w! Gdyby arcybiskup Canterbury potajemnie usi�owa� ukry� ca�� wiedz� o Tr�jcy �wi�tej, mia�oby to dla mnie wi�cej sensu. � Jest niczym muzyk, kt�ry chcia�by zatai� muzyk� pana Haendla - powiedzia�a dama w turbanie, zajadaj�c karczochy z migda�ami. � Albo jak handlarz rybami, kt�ry ma nadziej� przekona� ludzi, �e morze nie istnieje - doda� jeden z d�entelmen�w i na�o�y� sobie du�� porcj� cefala w pysznym winnym sosie. Inni zebrani podawali podobne przyk�ady szale�stwa, rozbawiaj�c wszystkich pr�cz Strangea, kt�ry siedzia� zas�piony nad talerzem. � My�la�am, �e zamierzasz prosi� pana Norrella o pomoc - powiedzia�a Arabella. � Jak mog� go o co� prosi�, skoro od samego pocz�tku si� spieramy? - odrzek� Strange. - Nie lubi mnie. Ja jego te� nie lubi�. � Ale� sk�d! Chocia� mo�e faktycznie ci� nie polubi�. Ale kiedy tam siedzieli�my, nie odrywa� od ciebie spojrzenia, wr�cz po�era� ci� wzrokiem. Moim zdaniem jest samotny. Tyle lat �l�cza� nad ksi�gami i nie mia� komu si� zwierzy�. Bo przecie� nie porozmawia szczerze z tymi niemi�ymi panami - zapomnia�am ju�, jak si� nazywali. Teraz jednak, gdy ci� pozna� i wie, �e mo�na z tob� pogaw�dzi�, by�oby bardzo dziwne, gdyby nie ponowi� zaproszenia. Na Great Titchfield Street pan Norrell od�o�y� widelec i otar� usta chusteczk�. - Rzecz jasna, musi si� przy�o�y� - oznajmi�. - Prosi�em go o to. Na Charterhouse Square Strange powiedzia�: - Kaza� mi si� przy�o�y�. Do czego, chcia�em wiedzie�. Do czytania. Nigdy nie by�em bardziej zdumiony. Prawie spyta�em, co czyta�, skoro wykupi� wszystkie ksi�gi. Nast�pnego dnia Strange oznajmi� Arabelli, �e mog� wraca� do Shropshire, gdy tylko sobie tego za�yczy - nic ju� nie trzyma�o ich w Londynie. Doda� r�wnie�, �e postanowi� wi�cej nie my�le� o panu Norrellu. To akurat nie do ko�ca mu si� uda�o, gdy� przez nast�pne kilka dni Arabella musia�a wys�uchiwa� d�ugich monolog�w na temat wad pana Norrella, zawodowych i osobistych. Tymczasem na Hanover Square pan Norrell nieustannie wypytywa� pana Drawlighta, co robi pan Strange, kogo odwiedza i co s�dz� o nim ludzie. Panowie Lascelles i Drawlight byli nieco zaniepokojeni rozwojem sytuacji. Przez ponad rok cieszyli si� niema�ym wp�ywem na maga. Nadskakiwali im admira�owie, genera�owie, politycy - s�owem, ka�dy, kto mia� do pana Norrella jakikolwiek interes. My�l, �e jaki� mag m�g�by si� zbli�y� do pana Norrella bardziej ni� oni, �e m�g�by wzi�� na siebie ci�ar obowi�zk�w zwi�zanych z doradzaniem mu, by�a wielce nieprzyjemna. Pan Drawlight oznajmi�, �e Norrellowi trzeba wybi� z g�owy maga ze Shropshire, i cho� kapry�na natura pana Lascellesa nie pozwala�a mu bez problem�w zgadza� si� z innymi, niew�tpliwie w tym wypadku my�la� podobnie. Trzy lub cztery dni po wizycie pana Strange�a pan Norrell jednak powiedzia�: � Przemy�la�em spraw� i uwa�am, �e nale�y co� zrobi� dla pana Strangea. Narzeka� na brak materia��w. C�, wydaje mi si�, �e m�g�bym, rzecz jasna... To znaczy... M�wi�c kr�tko, postanowi�em sprezentowa� mu ksi��k�. � Ale� drogi panie! - wykrzykn�� pan Drawlight. - Pa�skie cenne ksi�gi! Nie wolno ich oddawa� innym ludziom - zw�aszcza magom, kt�rzy mog� z nich zrobi� niew�a�ciwy u�ytek! � Och, nie mia�em na my�li w�asnej ksi��ki - odpar� pan Norrell. - Obawiam si�, �e �adnej nie mog� udost�pni�. Nie, zakupi�em tom u Edwarda i Skitteringa, by go podarowa� panu Strange�owi. Przyznaj�, �e wyb�r by� trudny. Jest tyle ksi�g, kt�rych, je�li mam by� szczery, na tym etapie nie m�g�bym z czystym sumieniem poleci� panu Strangeowi. Nabi�by sobie g�ow� niew�a�ciwymi pomys�ami. Ta ksi�ga - pan Norrell popatrzy� na ni� niespokojnie - ma wiele wad, obawiam si�, �e nawet bardzo wiele. Pan Strange nie nauczy si� z niej prawdziwej magii. Sporo jednak tu napisano o pilnych studiach i niebezpiecze�stwach zbyt po�piesznego publikowania. Mam nadziej�, �e pan Strange we�mie to sobie do serca. Pan Norrell ponownie zaprosi� Strange�a na Hanover Square i tak jak poprzednio zjawili si� panowie Drawlight i Lasce�les; Strange natomiast tym razem przyszed� sam. Drugie spotkanie odbywa�o si� w bibliotece. Strange patrzy� na niezwyk�� liczb� ksi�g w pomieszczeniu, nie rzek� jednak ani s�owa. Mo�e jego gniew ju� si� wypali�? Obie strony wykazywa�y du�o dobrej woli: magowie pr�bowali rozmawia� i przyja�niej si� traktowa�. � Uczyni� mi pan wielki zaszczyt - powiedzia� Strange, gdy pan Norrell wr�czy� mu prezent. - Angielska magia Jeremyego Totta. - Otworzy� ksi�g�. - Nigdy nie s�ysza�em o tym autorze. � To biografia jego brata, maga teoretyka z zesz�ego stulecia, Horace�a Totta - wyja�ni� pan Norrell. Opisa� znaczenie pilnych bada� i dystansu do gazetowych publikacji, kt�rego Strange powinien si� nauczy�. Strange u�miechn�� si� uprzejmie, uk�oni� i oznajmi�, �e ksi�ga z pewno�ci� oka�e si� bardzo interesuj�ca. Pan Drawlight wyrazi� aprobat� dla prezentu. Pan Norrell spogl�da� na Strange�a z dziwnym wyrazem twarzy, jakby mia� ochot� na pogaw�dk�, ale zupe�nie nie wiedzia�, jak j� rozpocz��. Pan Lascelles przypomnia� gospodarzowi, �e lord Mulgrave z admiralicji zjawi si� za godzin�. � Ma pan wa�ne sprawy do za�atwienia - zauwa�y� Strange. - Nie powinienem przeszkadza�. Sam musz� wype�ni� nie cierpi�cy zw�oki obowi�zek na Bond Street, zlecony przez pani� Strange. � Mo�e pewnego dnia spotka nas zaszczyt ujrzenia magii w wykonaniu pana Strange�a - doda� Drawlight. - Bardzo lubi� ogl�da� sztuczki. � By� mo�e - odpar� Strange. Pan Lascelles zadzwoni� po s�u��cego. Nagle pan Norrell powiedzia�: � Sam ch�tnie zobaczy�bym magi� pana Strange�a, je�li zechcia�by nas teraz zaszczyci� pokazem. � Och! - wykrzykn�� Strange. - Ale ja nie... � By�bym naprawd� zaszczycony - nalega� pan Norrell. � Zatem zgoda - powiedzia� Strange. - Z wielk� przyjemno�ci� co� panom poka��. Pewnie b�dzie to nieco niezdarne w por�wnaniu z tym, do czego pan przywyk�. W�tpi�, drogi panie, bym dor�wnywa� mu finezj�. Pan Norrell tylko si� uk�oni�. Strange rozejrza� si� dooko�a, by sprawdzi�, jak� rnagi� mo�e zademonstrowa�. Jego spojrzenie pad�o na lustro wisz�ce w k�cie pokoju, do kt�rego nie dociera�o �wiat�o. Po�o�y� Angielsk� magi� Jeremyego Totta na stoliku, tak �e jej odbicie wida� by�o w zwierciadle. Przez kilka minut wpatrywa� si� w ksi��k�, lecz nic si� nie dzia�o. Nagle uczyni� dziwny gest: przesun�� r�koma po w�osach, klepn�� si� w kark i przeci�gn�� jak cz�owiek, kt�ry chce rozrusza� zesztywnia�e mi�nie. Nast�pnie si� u�miechn��, bardzo z siebie zadowolony. By�o to dziwne, gdy� ksi�ga wygl�da�a tak samo jak wcze�niej. Na Lascellesie i Drawlighcie, przyzwyczajonych do ogl�dania cudownej magii pana Norrella albo s�uchania opowie�ci o niej, nie wywar�o to wra�enia. Uznali, �e to du�o mniej, ni� mo�na by oczekiwa� od byle sztukmistrza na jarmarku. Lascelles otworzy� usta, bez w�tpienia pragn�c wyg�osi� szydercz� uwag�, lecz nie zd��y�, gdy� pan Norrell wykrzykn�� nagle ze zdumieniem: - Niezwyk�e! To naprawd�... Drogi panie! Nigdy nie s�