9890
Szczegóły |
Tytuł |
9890 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9890 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9890 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9890 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Edmund Cooper
Po drugiej stronie nieba
Prze�o�y�a Alicja Skarbi�ska
(A Far Sunset Hodder and Stoughton)
Data wydania oryginalnego 1967
Data wydania polskiego 1987
Rozdzia� pierwszy
Statek gwiezdny unicestwi� si�, tak jak si� tego wszyscy trzej spodziewali, trzydziestego pi�tego dnia od chwili, gdy uwi�ziono ich w lochach Baya Nor. Gdyby dzielili jedn� cel�, by� mo�e mogliby sobie pom�c, lecz od dnia, gdy ich schwytano, pozostawali rozdzieleni. Kontaktowali si� jedynie z nojami, kt�re z nimi mieszka�y, i ze stra�nikami, kt�rzy przynosili jedzenie.
Eksplozja przypomina�a trz�sienie ziemi; Baya Nor zadr�a�a w posadach. B�g-kr�l zasi�gn�� opinii rady, rada zwr�ci�a si� do wyroczni, wyrocznia zbada�a �wi�te ko�ci, dosta�a dreszczy, wpad�a w chwilowy trans, po czym og�osi�a, i� by� to sygna� od Oruri. Oruri przeznaczy� Bay� Nor do wielkich rzeczy, a przybycie obcych stanowi dobry znak.
Jednak�e obcy nic o tym wszystkim nie wiedzieli. Mieli pozosta� uwi�zieni ze swymi nojami, p�ki nie b�d� do�� rozs�dni, aby stan�� przed obliczem boga-kr�la - to znaczy, dop�ki nie naucz� si� j�zyka.
Niestety bogowi-kr�lowi, 609 Ence Ne nie by�o dane pozna� ich wszystkich, poniewa� zniszczenie statku gwiezdnego by�o bolesnym do�wiadczeniem. Wszyscy obcy mieli elektroniczne zegarki, wszyscy mogli dok�adnie �ledzi� up�yw czasu. Ka�dy z nich wiedzia� co do minuty, kiedy g��wny komputer zdecyduje, �e za�oga albo porzuci�a statek, albo nie jest w stanie do niego powr�ci�. Na t� okoliczno�� g��wny komputer - z powod�w oczywistych dla ludzi, kt�rzy zbudowali statek - mia� przygotowany program zniszczenia. Co oznacza�o po prostu, �e bezpiecznik zostanie od��czony od atomowego generatora. Reszta mia�a dokona� si� sama.
Ka�dy obcy w swojej celi rozpocz�� w�asne odliczanie, maj�c jednocze�nie nadziej�, �e kto� z pozosta�ych dziewi�ciu cz�onk�w za�ogi powr�ci na czas. Nie wr�ci� nikt. Statek gwiezdny zmieni� si� w chmur� w kszta�cie grzyba, w p�nocnych lasach Baya Nor wypali�o si� ogniste ko�o, a dla upami�tnienia ca�ego wydarzenia pozosta� tylko niewielki pokryty szkliwem krater.
Drugi in�ynier postrada� zmys�y w lochach Baya Nor. Zwin�� si� ciasno w pozycj� embrionaln�, lecz poniewa� nie znajdowa� si� w macicy i nie by�o p�powiny, kt�ra podtrzymywa�aby go przy �yciu, a noja - jego jedyna towarzyszka - nie mia�a poj�cia o od�ywianiu kropl�wk�, w ko�cu zag�odzi� si� na �mier�.
G��wny nawigator zareagowa� gwa�tem. Udusi� swoj� noj�, po czym znalaz� spos�b, �eby si� powiesi�.
Zastanawiaj�ce, �e jedyn� osob�, kt�ra prze�y�a nie wariuj�c przy tym, by� pok�adowy psychiatra. Poniewa� mia� sk�onno�ci do pesymizmu, ostatnie dwa tygodnie odosobnienia sp�dzi� uwarunkowuj�c si� psychicznie.
Dlatego te� - kiedy lochy zadr�a�y, kiedy jego noja trz�s�a si� ze strachu pod ��kiem i kiedy w wyobra�ni zobaczy� pi�kny kszta�t statku zmieniaj�cy si� w jednej chwili w wielk� ognist� kul� - powtarza� sobie jak zahipnotyzowany:
- Nazywam si� Poul Mer Lo. Jestem obcy. Ale ta planeta stanie si� moim domem. Tu b�d� �y� i tu umr�. Tu musz� zosta�...
Nazywam si� Poul Mer Lo. Jestem obcy. Ale ta planeta stanie si� moim domem. Tu b�d� �y� i tu umr�. Tu musz� zosta�...
Nie�wiadom �ez sp�ywaj�cych mu po policzkach Poul Mer Lo czu� si� niezwykle spokojny. Spojrza� na swoja noj� skulon� pod ��kiem. Chocia� nie wszystkie s�owa jeszcze dobrze rozumia�, zorientowa� si�, �e noja mrucza�a zakl�cia, aby odp�dzi� z�e duchy.
Nagle poczu� dla niej niepoj�t�, wielk� lito��.
- Mylai Tui - zwr�ci� si� do niej oficjalnie. - Nie trzeba si� ba�. To, co s�ysza�a� i odczu�a�, to nie gniew Oruri. To co�, co ja rozumiem, chocia� nie umiem ci tego wyt�umaczy�. To co� bardzo smutnego, lecz nie grozi niczym ani tobie, ani twojemu narodowi.
Mylai Tui wysz�a spod ��ka. Podczas trzydziestu pi�ciu dni i nocy wiele dowiedzia�a si� o Poulu Mer Lo. Odda�a mu swoje cia�o i swoje my�li, nauczy�a go j�zyka baja�skiego. �mia�a si� z jego niezr�czno�ci i z jego g�upoty. Zadziwia�a j� jego czu�o�� i jego przyjazne nastawienie. Nikt, ale to nikt nigdy nie okazywa� zwyk�ej noi przyja�ni.
Nikt, opr�cz tego obcego - Poula Mer Lo.
- M�j pan p�acze - powiedzia�a niepewnie. - Nabieram �mia�o�ci dzi�ki s�owom Poula Mer Lo, lecz jego smutek jest moim smutkiem. Dlatego i ja musz� zap�aka�.
Psychiatra spojrza� na ni�, zastanawiaj�c si�, w jaki spos�b wys�owi� si� w j�zyku, kt�ry zdawa� si� sk�ada� zaledwie z kilkuset wyraz�w. Dotkn�� twarzy noi i ze zdumieniem poczu� pod palcami �zy.
- P�acz� - powiedzia� spokojnie - nad �mierci� wielkiego i pi�knego ptaka. P�acz�, poniewa� jestem daleko od mojego kraju, kt�rego nigdy ju� chyba nie zobacz�... - Zawaha� si�. - Ale ciesz� si�, Mylai Tui, z tego, �e pozna�em ciebie. I ciesz� si� z tego, �e odkry�em nar�d Baya Nor.
Dziewczyna spojrza�a na niego.
- M�j pan ma dar wielko�ci - powiedzia�a po prostu. - Kiedy b�g-kr�l na ciebie spojrzy, na pewno wyda m�dry wyrok.
Rozdzia� drugi
Tej nocy, kiedy Poulowi Mer Lo wreszcie uda�o si� zasn��, m�czy�y go z�e sny. �ni�o mu si�, �e jest zamkni�ty w przezroczystej rurze. �ni�o mu si�, �e ca�e jego zamarzni�te cia�o pokryte jest grub� warstw� szronu, kt�ra le�y nawet na oczach, zatyka mu nozdrza, zakleja sztywne, nieruchome usta. �ni�o mu si� tak�e, �e mu si� �ni.
I w tym �nie wewn�trz snu by�y faluj�ce pola zbo�a, si�gaj�ce horyzontu, oraz niebieskie niebo, na kt�rym puszyste bia�e chmury dryfowa�y jak t�uste, dobroduszne zwierz�ta, leniwie pas�ce si� na b��kitnych ��kach.
By� te� dom - ze �cianami z pobielanej gliny i z krzywymi belkami, z dachem o zakopconym ��tym poszyciu. Nagle znalaz� si� wewn�trz domu. Zobaczy� st�. Jego ramiona by�y na wysoko�ci sto�u. Widzia� pyszne g�ry jedzenia - wszystko to, co najbardziej lubi�.
By�y te� zabawki. Jedn� z nich by� statek gwiezdny na polu startowym. Stawia�o si� statek na wyrzutni, odgina�o d�wigni� jak najdalej do ty�u i naciska�o przycisk. I statek wylatywa� w powietrze jak srebrny ptak.
Dobry olbrzym, jego ojciec, powiedzia�:
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, synu.
Wstr�tna wied�ma, jego matka, powiedzia�a:
- Wszystkiego najlepszego, skarbie.
I nagle znalaz� si� z powrotem w przezroczystej rurze, ze szronem zatykaj�cym mu usta, tak �e nie m�g� ani si� �mia�, ani p�aka�.
By� strach i zimno, i samotno��.
Wszech�wiat by� jedynie wielk� kul� niczego, podziurawion� rozpalonymi koniuszkami igie�, przenikni�t� bezgranicznym mira�em ruchu i bezruchu, celu i bezcelowo�ci.
Nigdy nie przypuszcza�, �e cisza mo�e by� tak zupe�na, �e ciemno�� mo�e by� tak g��boka, �e �wiat�o gwiazd mo�e by� tak zimne.
Wszech�wiat znik�.
By�o miasto, w mie�cie restauracja, w restauracji owo pionowe dwuno�ne stworzenie, �miej�cy si� ssak. Mia�a w�osy koloru zbo�a, kt�re pami�ta� z dzieci�stwa. Mia�a oczy tak niebieskie, jak niebo z dzieci�stwa. Mia�a pi�kne usta, a d�wi�ki, kt�re si� z nich wydobywa�y, nie przypomina�y mu w niczym dzieci�stwa. Przede wszystkim emanowa�a ciep�em. By�a bogactwem pe�ni lata, obietnic� wielkich, s�odkich zbior�w.
Powiedzia�a:
- Wi�c �wiat ci nie wystarcza?
To by�o pytanie, na kt�re zna�a ju� odpowied�.
U�miechn�� si�:
- Ty mi wystarczasz, ale �wiat jest za ma�y.
Obraca�a w d�oni kieliszek.
- Jeszcze jedno pytanie, klasyczne pytanie, a potem zapomnimy o wszystkim, opr�cz tej nocy... Dlaczego naprawd� musisz wyruszy� w gwiazdy?
Wci�� si� u�miecha�, ale u�miech sta� si� mechaniczny. Nie wiedzia�.
- Istnieje klasyczna odpowied� - rzek�. - Poniewa� gwiazdy istniej�.
- Jest ksi�yc. S� planety. Czy to ma�o?
- Ludzie byli na ksi�ycu i na planetach przede mn� - wyja�ni� cierpliwie - dlatego to mi nie wystarcza.
- S�dz�, �e mog�abym da� ci szcz�cie - szepn�a.
Wzi�� j� za r�k�:
- Wiem o tym.
- Mogliby�my mie� dzieci. Nie chcesz mie� dzieci?
- Chcia�bym mie� dzieci z tob�.
- C� wi�c stoi na przeszkodzie? Mo�esz je sp�odzi�.
- Kochanie... moja najdro�sza... Ca�y k�opot w tym, �e chc� czego� wi�cej.
Nie mog�a zrozumie�. Spojrza�a na niego oszo�omiona:
- Czego chcesz? Jaka to rzecz, kt�ra znaczy wi�cej ni� mi�o�� i szcz�cie, i dzieci?
Patrzy� na ni� zak�opotany. Jak znale�� prawd�! Jak odnale�� potrzebne s�owa! I jak uwierzy�, �e s�owa mog� mie� cokolwiek wsp�lnego z prawd�.
- Chcia�bym - powiedzia� z trudno�ci�, szukaj�c w�a�ciwego wyra�enia - chcia�bym by� jednym z tych, co robi� pierwszy krok. Chc� zostawi� �lad na dalekim brzegu. - Roze�mia� si�. - Chc� ukra�� dla siebie male�ki fragment historii. Powiedz, �e jestem paranoikiem; przyznam ci racj�.
Wsta�a.
- Dosta�am swoj� odpowied� i nic ci nie powiem, opr�cz tego, �e graj� cesarskiego walca... Chcesz zata�czy�?
Chcia�.
Ta�czyli razem w zagubionej ba�ce czasu...
Chcia� zap�aka�. Ale jak mo�na p�aka� zamarzni�tymi ustami, zamarzni�tymi oczami i zamarzni�tym sercem. Jak mo�na czu�, kiedy jest si� zamkni�tym w ponurym u�cisku wieczno�ci?
Obudzi� si� z krzykiem.
Lochy Baya Nor nie zmieni�y si�. Czarnow�osa, wielkooka noja u jego boku nie zmieni�a si�. Zmieni� si� jedynie on sam, poniewa� uwarunkowanie - dzi�ki Bogu - nie przyj�o si�. Poniewa� ludzie byli lud�mi, a nie robotami. Poniewa� �al w jego duszy by� tak g��boki i tak beznadziejny, �e on - kt�ry zawsze uwa�a� si� tylko za niebieskooki komputer - wreszcie zrozumia�, co to znaczy by� przera�onym zwierz�ciem.
Usiad� na ��ku, z wytrzeszczonymi oczyma i karkiem zesztywnia�ym ze strachu.
- Nazywam si� Poul Marlowe - wybe�kota� w j�zyku, kt�rego noja nie rozumia�a. - Pochodz� z Ziemi i w ci�gu ostatnich dwudziestu lat postarza�em si� o cztery lata. Zgrzeszy�em przeciwko prawom �ycia.
Obj�� r�kami g�ow�, ko�ysz�c si� na wszystkie strony. - Bo�e! Ukarz mnie b�lem, jaki mog� znie��. Wych�ostaj mnie! Zedrzyj cia�o z moich plec�w. Tylko oddaj mi �wiat, kt�ry odrzuci�em!
Upad� z p�aczem.
Noja przytuli�a do piersi jego g�ow�.
- M�j pan ma wiele wizji - wyszepta�a. - Wizje s� trudne do zniesienia, lecz s� darem Oruri i dlatego trzeba cierpie�. Niech Poul Mer Lo, m�j pan, wie, �e jego s�u�ka ul�y mu w cierpieniach, je�li takie s� wyroki Oruri.
Poul Mer Lo podni�s� g�ow� i spojrza� na noj�. Powoli przychodzi� do siebie.
- Nie smu� si� - powiedzia� do�� poprawnie w j�zyku baja�skim. - Mia�em z�e sny. Cierpi� jedynie z powodu �mierci dziecka, dawno temu.
Mylai Tui zdziwi�a si�.
- M�j panie, najpierw to by�a �mier� wielkiego ptaka, a teraz �mier� dziecka. Czy nie za wiele jest �mierci w twoim sercu?
Poul Mer Lo u�miechn�� si�:
- Masz racj�. Za du�o jest �mierci. Chyba musz� si� nauczy� na nowo �y�.
Rozdzia� trzeci
Roku pa�skiego 2012 (wed�ug czasu miejscowego) trzy statki gwiezdne opu�ci�y planet� So� Trzy, bardziej znan� jej mieszka�com jako Ziemia. Pierwszym statkiem gwiezdnym, kt�ry odwa�y� si� zapu�ci� w g��bok� czarn� nico�� by� - naturalnie - ameryka�ski statek Mayflower. By�a to (zgadzali si� z tym nawet rosyjscy i europejscy inspektorzy) najdoskonalsza, najwi�ksza i chyba najpi�kniejsza maszyna zbudowana przez cz�owieka. Zmontowanie jej na dwugodzinnej orbicie kosztowa�o dziesi�� lat pracy, trzydzie�ci miliard�w neodolar�w oraz �ycie dziewi�ciuset czternastu ludzi. Statek by� przeznaczony dla czterdziestu pi�ciu par ludzi, a jego celem by� system Syriusza.
Drugim statkiem, kt�ry opu�ci� Soi Trzy by� pojazd rosyjski Czerwony Pa�dziernik. Chocia� nie tak du�y jak ameryka�ski, by� on (tak stwierdzili ameryka�scy i europejscy inspektorzy) troch� szybszy, ale tak samo drogi i pi�kny. R�wnie� kosztowa� �ycie wielu ludzi. Rosjanie, mimo powszechnego sceptycyzmu, zdo�ali go zmontowa� na trzygodzinnej orbicie w ci�gu zaledwie sze�ciu lat. Statek przeznaczony by� dla dwudziestu siedmiu m�czyzn i dwudziestu siedmiu kobiet (nie po��czonych w pary), a jego celem by� Procjon.
Trzecim statkiem by�a Gloria Mundi. Zbudowano j� tanim kosztem, na dziewi��dziesi�ciominutowej orbicie w nowych Stanach Zjednoczonych Europy. Nazywa� si� Gloria Mundi, poniewa� Niemcy nie chcieli si� zgodzi� na nazw� angielsk�, Francuzi nie chcieli si� zgodzi� na niemieck�, Anglicy - na francusk�, a W�osi nawet mi�dzy sob� nie potrafili doj�� do porozumienia. Dlatego wybrano s�owa z martwego j�zyka. A poniewa� statek by� najmniejszy ze wszystkich, jego g��wny projektant - Anglik z bardzo angielskim poczuciem humoru - wymy�li� nazw� �Chwa�a �wiata�. Statek przeznaczony by� dla sze�ciu par ludzi: jednej niemieckiej, jednej francuskiej, jednej brytyjskiej, jednej w�oskiej, jednej szwedzkiej i jednej holenderskiej. By� mniejszy ni� rosyjski i nie tak szybki, jak ameryka�ski. Naturalnie jego gwiazda docelowa by�a po�o�ona dalej ni� cel ameryka�ski i rosyjski. Mia� polecie� na Altair - oddalony o blisko szesna�cie lat �wietlnych lub prawie dwadzie�cia jeden lat czasu pok�adowego.
W dwudziestym pierwszym wieku brytyjskie poczucie przyzwoito�ci by�o nadal si��, z kt�r� nale�a�o si� liczy�. Dlatego w�a�nie rankiem 3 kwietnia roku 2012 Poul Marlowe z czerwon� r� w klapie marynarki pojawi� si� punktualnie o 10.30 w urz�dzie stanu cywilnego Caxton Hall. O 10.35 przysz�a Ann Victoria Watkins. O 10.50 zostali ma��e�stwem. Szacowano, i� ceremoni� �lubu ogl�da�o w Eurowizji oko�o trzystu milion�w ludzi.
Poul i Ann ani si� specjalnie lubili, ani nie lubili. Jednak�e jako brytyjska para Gloria Mundi ch�tnie przyj�li na siebie obowi�zek ma��e�ski. Poul, wyszkolony astronauta, psychiatra i pedagog, biegle w�ada� francuskim i niemieckim. Posagiem Ann by�o wykszta�cenie medyczne; poza tym mog�a si� porozumie� po szwedzku i po w�osku oraz - w razie pilnej potrzeby - po niderlandzku.
Po �lubie pojechali na dworzec Victoria, poduszkowcem na lotnisko Gatwick, rakiet� stratosferyczn� do Woomery, a nast�pnie wahad�owcem na dziewi��dziesi�ciominutow� orbit�. Sw�j miodowy miesi�c sp�dzili na przygotowaniach do startu na pok�adzie Gloria Mundi.
Mimo wielu r�nic w wymiarach, projekcie i wygodach, wszystkie trzy statki - ameryka�ski, rosyjski i europejski - mia�y jedn� rzecz wsp�ln�: wszystkie posiada�y komory hibernacyjne dla za�ogi. �aden ze statk�w nie m�g� przekroczy� pr�dko�ci �wiat�a - chocia� Rosjanie twierdzili, �e w teoretycznie idealnych warunkach Czerwony Pa�dziernik m�g� t� barier� pokona� - wi�c za�ogi skazane by�y na wieloletni� podr�, podczas kt�rej ze statystyczn� pewno�ci� niekt�rzy musieli umrze�, zwariowa�, zbuntowa� si� lub znale�� jeszcze bardziej pomys�owy spos�b, aby sta� si� bezu�ytecznym. Chyba �e mieli komory hibernacyjne.
Hibernacj� wynaleziono wiele lat wcze�niej, pod koniec dwudziestego wieku. Pocz�tkowo wykorzystywano j� w bardzo ograniczonym stopniu przy przeszczepach serca. P�niej kto� odkry�, �e zamro�enie nerwowo chorego na okres kilku dni lub tygodni - w zale�no�ci od zaawansowania choroby - mo�e chorego wyleczy� niemal ca�kowicie. Nast�pnie kto� inny wpad� na pomys� hibernacji os�b nienormalnych, nieuleczalnie chorych lub umieraj�cych. Twierdzono, i� tacy ludzie mog� pozosta� w u�pieniu przez wiele dziesi�tek lat, dop�ki nie znajdzie si� lekarstwa na dan� chorob�.
W pocz�tkach dwudziestego pierwszego wieku hibernacja sta�a si� integraln� cz�ci� istnienia ka�dego cywilizowanego spo�ecze�stwa. Usypiano nie tylko �miertelnie chorych i ca�kowicie szalonych. Usypiano kryminalist�w, kt�rych wyroki hibernacji waha�y si� od roku do pi��dziesi�ciu lat, zale�nie od przest�pstwa. A bogaci obywatele, kt�rzy prze�yli wi�kszo�� swojego �ycia i wyczerpali wszelkie mo�liwe techniki odm�adzania, z w�asnej woli poddawali si� procesowi hibernacji, licz�c na to, �e pewnego dnia kto� odkryje tajemnic� nie�miertelno�ci. Procesowi temu poddawano nawet zmar�ych - ale tylko tych wa�niejszych, je�li mo�na by�o do nich dotrze� w chwili �mierci klinicznej - w my�l teorii, �e nast�pne dziesi�ciolecia przynios� nowe osi�gni�cia w dziedzinie wskrzeszania.
Jednak�e niezale�nie od warto�ci hibernacji dla tych, kt�rzy mieli nadziej� oszuka� �mier�, szpital dla wariat�w, kata czy zwyk�e prawa �ycia ludzkiego, by�a to z pewno�ci� idealna forma podr�owania dla tych, kt�rzy udawali si� w g��boki Kosmos.
Obliczono, �e Gloria Mundi nie b�dzie w stanie dotrze� do Altair wcze�niej ni� po dwudziestu latach czasu subiektywnego. Wobec tego opracowano dla za�ogi program rotacyjnej hibernacji. Przez pierwsze trzy miesi�ce podr�y wszyscy cz�onkowie za�ogi mieli by� aktywni. Przez reszt� podr�y, z wyj�tkiem trzech ostatnich miesi�cy, ka�da para po kolei mia�a �y� aktywnie przez jeden miesi�c (czasu ziemskiego) i by� w u�pieniu przez pi�� miesi�cy. W nieprzewidzianych przypadkach wszystkie pi�� u�pionych par (lub tego astronaut�, kt�rego umiej�tno�ci by�yby potrzebne) mo�na by�o przywr�ci� do �ycia w ci�gu dziesi�ciu godzin.
Podczas d�ugiej i jednostajnej podr�y na Altair Poul Marlowe sp�dzi� w sumie blisko cztery lata robocze w towarzystwie ��ony�. Nigdy naprawd� jej nie pozna�. Jako psychiatra sk�onny by� s�dzi�, �e absolutna izolacja w d�ugiej podr�y w przestrzeni musi zbli�y� do siebie dwoje ludzi. A jednak nigdy jej dobrze nie pozna�.
Mia�a ciemne w�osy, atrakcyjn� twarz, i przyjemne cia�o. Podczas pracuj�cych miesi�cy cz�sto si� kochali. Opowiadali sobie dowcipy, dyskutowali o ksi��kach, razem ogl�dali stare filmy. Ale by�a za sumienna, zbyt odleg�a. I nigdy jej naprawd� nie pozna�.
By� mo�e dlatego nie p�aka� nad ni�, nie odczu� osobistej straty, kiedy wreszcie znik�a na Altair Pi��.
Rozdzia� czwarty
Poranne s�o�ce wlewa�o si� przez cztery z szesnastu nie oszklonych okienek lochu. Poul Mer Lo spa�. Noja nie budzi�a go. Najwyra�niej znalaz� si� pod wp�ywem Oruri. Potrzebowa� snu.
Jak zwykle podziwia�a wzrost i wygl�d obcego. By� o po�ow� wy�szy od Mylai Tui, kt�r� jej ziomkowie uwa�ali na nadzwyczaj wysok� - a przez to brzydk�. Jego sk�ra by�a w interesuj�cy spos�b blada, jej za� - br�zowa: faktycznie prawie szara cenn� czerni� staro�ytnego pochodzenia Baja�czyk�w. Jego oczy mia�y jasnoniebieski kolor, podczas gdy wszyscy Baja�czycy mieli oczy br�zowe lub brunatno-��te. Mi�nie jego ramion i n�g przypomina�y mi�nie pot�nego zwierz�cia. Co dziwniejsze: chocia� niew�tpliwie barbarzy�ca, odznacza� si� pewn� wra�liwo�ci�. By� r�wnie� niew�tpliwie m�czyzn�; noja, chocia� jako kap�anka w �wi�tyni Rado�ci pozna�a wielu pe�nych wigoru Baja�czyk�w, ku swemu zaskoczeniu przekona�a si�, �e z trudem mog�a w sobie pomie�ci� jego tanu. Czasami wysi�ek by� bolesny, ale cz�sto przynosi� rado�� wi�ksz� nawet ni� �askawo�� Oruri.
Wzdrygn�a si� na t� blu�niercz� my�l, czym pr�dzej odrzucaj�c j� od siebie. Niemniej jednak z przyjemno�ci� wspomnia�a szale�stwa Poula Mer Lo. Opr�cz tego, �e mia� do�� ostry nos, a uszy zdawa�y si� �le po��czone z g�ow�, jego jedyne powa�ne zniekszta�cenie polega�o na tym, i� mia� za du�o palc�w.
Poul Mer Lo poruszy� si� i ziewn��. Otworzy� oczy.
- Witam ci�, panie - powiedzia�a Mylai Tui uroczy�cie. - Oruri obdarzy� nas b�ogos�awie�stwem jeszcze jednego dnia.
- Witaj, Mylai Tui. - Coraz lepiej poznawa� zwyczaje i j�zyk. - Nie zas�u�yli�my na to b�ogos�awie�stwo. - Odpowied� by�a mechaniczna, a wyraz jego oczu pusty. Lub bardzo, bardzo odleg�y...
- Wkr�tce dostaniemy je�� i pi� - kontynuowa�a, z nadziej� przywr�cenia go rzeczywisto�ci. - Wkr�tce b�dziemy spacerowa� po ogrodzie.
- Tak. - Poul Mer Lo nie poruszy� si�. Le�a� na wznak, przygn�biony, wpatruj�c si� w sufit.
- Panie - powiedzia�a Mylai Tui z rozpacz� - opowiedz mi jeszcze raz histori� o srebrnym ptaku. To bardzo pi�kna historia.
- Przecie� s�ysza�a� ju� opowie�� o srebrnym ptaku. - Nie spojrza� na ni�, lecz gorzko si� za�mia�. - Znasz j� chyba lepiej ode mnie.
- Ale chcia�abym j� us�ysze� ponownie... Je�li moje uszy s� jej wci�� warte.
Poul Mer Lo westchn�� i uni�s� si� opieraj�c na ramieniu, cho� wci�� jeszcze na nie patrzy�.
- Istnieje kraina poza niebem - zacz��. - Jest to kraina pe�na ludzi, kt�rzy potrafi� pracowa� w metalu. Jest to kraina, gdzie ludzie nie znaj� praw Oruri. Jest to kraina, gdzie ludzie mog� ze sob� rozmawia� i ogl�da� si� z du�ych odleg�o�ci. Jest to prawdziwie kraina cud�w. Po�r�d ludzi zamieszkuj�cych t� krain� s� tacy, kt�rzy s� bardzo m�drzy, a tak�e bardzo wykszta�ceni i bardzo ambitni. Patrz�c na nocne niebo, m�wili sobie: �To prawda, �e gwiazdy s� od nas daleko, a jednak nas kusz�. Dlaczego nie mieliby�my szuka� dr�g, aby do nich dotrze�, po to �eby je pozna�?�
Mylai Tui zadr�a�a i, jak zawsze przy tych s�owach, przerwa�a:
- Tacy ludzie - stwierdzi�a - musz� by� nie tylko dzielni i szaleni. Musz� tak�e bardzo chcie� pozna� u�cisk Oruri.
- Nie znaj� praw Oruri - wyja�ni� cierpliwie Poul Mer Lo. - Chc� tylko wiedzy i pot�gi... Tak wi�c wymarzyli sobie zbudowanie stada srebrnych ptak�w, w kt�rych ich m�odzi m�czy�ni i kobiety mogliby wyruszy� do gwiazd.
- To starzy powinni wyruszy� w tak� podr�, poniewa� ich kres jest bliski.
- Niemniej jednak wybrano m�odych. Wiadomo by�o bowiem, �e gwiazdy s� bardzo daleko i �e lot srebrnych ptak�w potrwa wiele p�r roku.
- Ale m�odzi postarzej� si� w czasie podr�y.
- Nie. M�odzi nie postarzeli si�. M�drzy ludzie wynale�li spos�b, �eby mo�na by�o przespa� wi�kszo�� podr�y.
- Panie - powiedzia�a Mylai Tui - ci, kt�rzy za du�o �pi�, gin� z g�odu.
- Ci nie zgin�li z g�odu - odrzek� Poul Mer Lo. - Ich sen by� g��bszy ni� jakikolwiek �ywy sen znany w Baya Nor... Prosi�a� o t� opowie��, nojo, wi�c pozw�l mi j� opowiedzie�; inaczej �adne z nas nie b�dzie zadowolone.
Mylai Tui posmutnia�a. Zwraca� si� do niej per �noja� - wiedz�c, i� to niepoprawnie - tylko wtedy, kiedy by� z�y.
- Poul Mer Lo mnie zgani� - powiedzia�a z powag�. - To sprawiedliwe.
- Wi�c tak. Trzy srebrne ptaki zostawi�y za sob� krain� poza niebem, a ka�dy z nich pod��a� w innym kierunku. Ja i jedenastu moich towarzyszy zostali�my wybrani, aby lecie� ostatnim i najmniejszym ptakiem. Naszym przeznaczeniem by�a gwiazda, kt�r� znasz jako s�o�ce Baya Nor. M�drzy ludzie powiedzieli nam, �e lot potrwa dwadzie�cia lub wi�cej p�r ch�odnych... Podr�owali�my, wi�kszo�� z nas spa�a, ale kto� zawsze czuwa�. Kiedy byli�my blisko tej gwiazdy, zobaczyli�my, �e jasno �wieci na pi�kny �wiat, �wiat Baya Nor. Dla nas, kt�rzy podr�owali�my srebrnym ptakiem w ciemno�ci przez tak wiele p�r, kraina Baya Nor wydawa�a si� bardzo pi�kna. Skierowali�my ptaka, aby wyl�dowa� i �eby�my mogli zobaczy�, jakiego rodzaju lud tu �yje. Dziewi�cioro z nas wyruszy�o w wasze lasy i nie wr�ci�o. Po wielu dniach, ci z nas, kt�rzy zostali, postanowili ich szuka�. Nie znale�li�my ich. Znale�li�my tylko strza�ki waszych my�liwych i lochy Baya Nor... Poniewa� nikt nie wr�ci�, aby skierowa� ptaka w podr� do domu, zniszczy� si� sam ogniem. - Poul Mer Lo spojrza� nagle na noj� i u�miechn�� si�. - I tak, Mylai Tui, jestem tutaj i ty tu jeste�; i razem musimy to jak najlepiej wykorzysta�.
Noja g��boko westchn�a.
- To s�odka i smutna historia - powiedzia�a po prostu. - I ciesz� si�, panie, �e tu jeste�. Ciesz� si�, �e ci� pozna�am.
Na zewn�trz us�yszeli kroki. Wkr�tce zdj�to belki z drzwi. Dw�ch niewolnik�w, kt�rych pilnowali dwaj stra�nicy, wesz�o do lochu z p�miskami i dzbanami z wod�.
Jednak�e Poul Mer Lo nie by� g�odny.
Rozdzia� pi�ty
Gloria Mundi wesz�a na tysi�ckilometrow� orbit� wok� Altair Pi��. Dalej w przestrzeni s�onecznej odkryto inne satelity, lecz one obiega�y planet� w czasie d�u�szym ni� ziemski statek i by�y nie zamieszkane; wielkie martwe kawa�ki ska�y, dziewi�� ksi�yc�w Altair Pi��, kt�re by� mo�e kiedy� stanowi�y jeden ksi�yc. Widziane go�ym okiem by�y wystarczaj�co du�e, aby si� objawia� jako grupa jasnych i widocznie ruchomych gwiazd.
Sama planeta by�a cudem. Ze statystycznego punktu widzenia by�a to g��wna wygrana, poniewa� nikt z za�ogi Gloria Mundi nie by� w stanie uwierzy�, �e w Kosmosie tak pustym, kt�rego jednocze�nie zawarto�� materialna by�a tak zr�nicowana, pozosta�e statki mog�y natkn�� si� na planet� ziemskiego typu. Jak zwi�le uj�� to szwedzki fizyk - szans� by�y takie same, jak cztery razy kolor z r�ki.
Altair Pi�� by�a nie tylko planet� typu ziemskiego - by�a tak�e dziwnie symetryczna i dla ludzi przygotowanych na to, �eby nie oczekiwa� niczego innego poza ja�owym �wiatem, a w najlepszym przypadku poza planetami zamieszkanymi przez formy �ycia stoj�ce nisko w szeregu biologicznym - ca�kiem niebrzydka. By�a odrobin� mniejsza ni� Mars, a dziewi�� dziesi�tych jej powierzchni zajmowa� ocean, upstrzony tu i �wdzie kilkoma ma�ymi grupami wysp. Wida� by�o jednak ca�kiem poka�ny kontynent na biegunie p�nocnym i niemal identyczny na po�udniowym. Jednak�e najbardziej interesuj�ca okaza�a si� szeroka podkowa kontynentu rozci�gaj�ca si� wok� rejonu r�wnikowego, kt�rego jeden kraniec oddziela�o od drugiego kilkaset kilometr�w wody.
Kontynenty biegunowe by�y w wi�kszo�ci pokryte wiecznym �niegiem i lodem, lecz du�y l�d r�wnikowy mia� prawie wszystkie te cechy, jakie mo�na zaobserwowa� z podobnej wysoko�ci na ziemskim kontynencie afryka�skim.
By�y tam g�ry i pustynie, wielkie jeziora, krzewy i tropikalne puszcze. W pal�cym s�o�cu pustynie pali�y si� ognistymi, opalizuj�cymi odcieniami ��ci, oran�u i czerwieni; g�ry by�y brunatne, nakrapiane b��kitem i biel�; krzewy mia�y barw� wypalonego bursztynu, a tropikalne puszcze zdawa�y si� po�yskiwa� subteln� mieszanin� zieleni i turkusu.
Planeta obraca�a si� wok� w�asnej osi co dwadzie�cia osiem godzin i siedemna�cie minut czasu ziemskiego. Obliczenia wykaza�y, �e jeden ca�kowity obr�t wok� Altair - s�o�ca planety - trwa czterysta dwa dni czasu miejscowego.
�ycie na planecie wyra�nie oparte by�o na cyklu w�glowym; a analiza jej atmosfery wykaza�a jedynie, �e azot wyst�puje w nieco wi�kszej ilo�ci ni� w atmosferze Soi Trzy.
Gloria Mundi pozosta�a na tysi�ckilometrowej orbicie przez okres czterystu dziesi�ciu obrot�w lub mniej wi�cej dwudziestu ziemskich dni. W tym czasie wykonano fotografie i telefotografie planety z ka�dego punktu. Jeden wycinek kontynentu r�wnikowego wykazywa� na fotografiach typowe oznaki wyst�powania istot inteligentnych: kana�y nawadniaj�ce lub, co te� nie by�o wykluczone, kana�y komunikacyjne.
Za�oga Gloria Mundi prze�y�a co� zbli�onego do ekstazy. Przetrwali zamkni�cie, hibernacj� i czarn�, znaczon� gwiazdami monotoni� podr�y w g��bokim Kosmosie; przebyli szesna�cie lat �wietlnych w ci�gu szesnastu lat �ycia w u�pieniu i ponad cztery lata czuwania i starzenia si�. I wreszcie ich niewygody i cierpliwo�� zosta�y nagrodzone najlepszym z mo�liwych odkry�: �wiatem zamieszkanym przez ludzi. Nie mia�o znaczenia, czy byli to ludzie z czworgiem oczu i sze�cioma nogami. Znaczenie mia� fakt, i� byli oni inteligentni i tw�rczy. Z istotami takiego kalibru z pewno�ci� mo�na si� by�o w spos�b owocny porozumie�.
Gloria Mundi wyl�dowa�a w odleg�o�ci dwudziestu kilometr�w od najbli�szych kana��w. Przy takim du�ym statku, a tak�e bior�c pod uwag�, �e niemiecki pilot posiada� do�wiadczenie jedynie w dziedzinie symulowanych manewr�w planetarnych, by� to wyczyn nie lada. Statek wypali� dziesi�ciokilometrowy pas w wybuja�ej puszczy, po czym g�adko usiad� na ogonie, gdy tymczasem podpory stabilizacyjne �agodnie, po omacku szuka�y pod�o�a skalnego w tl�cej si� ziemi. Znalaz�y je na g��boko�ci nieca�ych pi�ciu metr�w.
Przez pierwsze trzy dni planetarne nikt nie opu�ci� statku. Przeprowadzono badania najbli�szej okolicy. Po trzech dniach otwarto �luz� powietrzn� i dw�ch uzbrojonych ochotnik�w zesz�o po nylonowej drabinie w puszcz�, kt�ra ju� zaczyna�a goi� swe wypalone rany. Ochotnicy przebywali na zewn�trz przez trzy godziny, zbieraj�c pr�bki, lecz ani na chwil� nie odchodz�c dalej ni� na par� metr�w od podstawy statku. Jeden z nich zastrzeli� du�ego gada przypominaj�cego wygl�dem ziemskiego w�a boa.
Dziewi�tego dnia od wyl�dowania na planecie wyruszy� zesp� badawczy sk�adaj�cy si� z pary szwedzkiej, francuskiej i holenderskiej. Ka�dy cz�onek zespo�u ubrany by� w d�ugie buty, plastykowy pancerz i lekk� plastykow� mask�. Temperatura by�a zbyt wysoka, �eby mogli w�o�y� co� wi�cej, chyba �e w pe�ni opancerzone, izolowane i bardzo ograniczaj�ce ruchy skafandry kosmiczne.
Kobiety mia�y miotacze automatyczne, m�czy�ni byli uzbrojeni w nitro-pistolety i miotacze granat�w atomowych. Ka�dy mia� aparat nadawczo-odbiorczy. Wszyscy razem dysponowali tak� si�� ognia, �e mogli zniszczy� dwudziestowieczny korpus pancerny.
Ich zadaniem by�o zatoczy� p�kole na wsch�d planety, o promieniu pi�ciu kilometr�w; utrzymywa� ��czno�� radiow� co pi�tna�cie ziemskich minut i wr�ci� do statku przed up�ywem trzech dni planetarnych.
Przez pierwszy dzie� i noc czasu planetarnego wszystko by�o w porz�dku. Widzieli i przekazali wiadomo�� o wielu interesuj�cych okazach zwierz�t i ptak�w, cho� nigdzie nie napotkali �ladu istoty inteligentnej. W po�owie drugiego dnia zanik�a ��czno�� radiowa. Pod koniec trzeciego dnia wyprawa nie wr�ci�a.
Na pok�adzie Gloria Mundi pozosta�o sze�cioro zaniepokojonych ludzi. Po up�ywie pi�tnastu dni od wyl�dowania wyruszy�a wyprawa ratunkowa sk�adaj�ca si� z trzech pozosta�ych kobiet. One r�wnie� uzbrojone by�y w nitro-pistolety i miotacze granat�w.
To, �e na poszukiwania uda�y si� kobiety, a nie m�czy�ni, nie by�o przypadkowe. Z trzech m�czyzn, dwaj musieli zosta� (je�eli wyprawa ratunkowa by si� nie powiod�a), �eby statek m�g� w og�le wr�ci� na Ziemi�; trzeci - Poul Marlowe - cierpia� na ostr� biegunk�.
Po�egna� si� z Ann Victoria Marlowe, z domu Watkins, bez wi�kszej emocji. By� zbyt chory, aby si� czymkolwiek przejmowa�; ona by�a zbyt ch�odna, aby co� odczuwa�. Po jej wyj�ciu Poul z powrotem po�o�y� si� na ��ku, staraj�c si� zapomnie� o swych uci��liwych symptomach oraz o Altair Pi��, zag��biwszy si� w mikrofilmie jednej z powie�ci Charlesa Dickensa.
Wyprawa ratunkowa pozostawa�a w kontakcie radiowym zaledwie przez siedem godzin. P�niej i ich radio zamilk�o.
Po czterech dniach Poul Marlowe zacz�� wraca� do zdrowia; zar�wno on, jak i pozostali dwaj m�czy�ni popadli w depresj�.
Rozwa�ali mo�liwo�� czekania w niesko�czono�� w twierdzy Gloria Mundi; rozwa�ali wycofanie si� na orbit�; rozwa�ali nawet mo�liwo�� opuszczenia systemu i powrotu na Soi Trzy. Najwyra�niej na Altair Pi�� co� by�o nie tak.
W ko�cu nie zrobili �adnej z tych rzeczy. W ko�cu postanowili zosta� dru�yn� pod wezwaniem: ��mier� lub zwyci�stwo�.
Poul Marlowe, psychiatra, wykoncypowa� problem logicznie. Obs�uga statku wymaga�a obecno�ci trzech os�b. Dlatego nie mia�o sensu wysy�anie jednej lub dwu os�b, skoro mog�y nie wr�ci�. Statek nie m�g� wystartowa�. Wobec tego musz� albo wszyscy i��, albo wszyscy zosta�. Gdyby pozostali na Gloria Mundi i w ko�cu wr�cili na Ziemi�, straciliby poczucie w�asnej godno�ci, podobnie jak alpini�ci, kt�rzy s� zmuszeni odci�� lin�. Gdyby za�, z drugiej strony, utworzyli drug� wypraw� ratunkow� i nie odnie�li sukcesu, zawiedliby zaufanie, jakie pok�adaj� w nich wszyscy mieszka�cy Stan�w Zjednoczonych Europy.
Jednak�e Stany Zjednoczone Europy znajdowa�y si� w odleg�o�ci szesnastu lat �wietlnych i w obecnych warunkach ich obowi�zki wobec tak odleg�ego poj�cia stanowi�y wielk� abstrakcj�. Bardziej liczyli si� ludzie, z kt�rymi dzielili niebezpiecze�stwo, monotoni� i triumf - a teraz katastrof�.
Naprawd� nie mieli wyboru. Musieli i��.
Wyposa�enie zbrojowni statku by�o teraz znacznie uszczuplone, lecz wci�� znajdowa�o si� tam do�� broni, �eby trzej m�czy�ni mogli si� godnie broni�, gdyby napotkali na widzialnego wroga. Dwudziestego dnia od wyl�dowania wyszli z bezpiecznego �ona Gloria Mundi, �eby - jak to w wyobra�ni widzia� Poul Marlowe - na nowo si� narodzi� w nieznanym, lecz ca�kowicie wrogim otoczeniu.
Projektanci Gloria Mundi starali si� przewidzie� wszelkie mo�liwe niebezpiecze�stwa, ��cznie ze �mierci�, znikni�ciem, dezercj� lub pora�k� ca�ej za�ogi. Twierdzono, �e gdyby jakim� cudem tego typu katastrofa wydarzy�a si� na planecie zamieszka�ej przez istoty wy�szego rz�du, teoretycznie by�oby mo�liwe, �eby takie istoty przej�y statek, sprawdzi�y mapy gwiezdne, obliczy�y kurs powrotny, zaprogramowa�y komputer i - zaprzeczaj�c wszystkim prawom prawdopodobie�stwa, lecz w zgodzie z bardziej t�pymi prawami absurdu - przyby�y na pok�adzie Gloria Mundi na Ziemi�.
Dzia�anie takie, samo w sobie, mog�oby by� dzia�aniem korzystnym i mi�osiernym. Ale te�, w zale�no�ci od natury, mo�liwo�ci i intencji obcych, mog�oby si�, przypadkiem, sta� najgorsz� rzecz�, jaka przydarzy�aby si� rasie ludzkiej. Niezale�nie od wynik�w tak wysoce teoretycznych spekulacji projektanci uwa�ali, przy ca�kowitym poparciu swoich rz�d�w, �e nie nale�y ryzykowa�.
W zwi�zku z tym Gloria Mundi zosta�a zaprogramowana na samozniszczenie w trzydziestym pi�tym dniu od jej porzucenia, gdyby taki katastrofalny przypadek mia� si� wydarzy�. Twierdzono, �e trzydzie�ci pi�� dni to wystarczaj�co d�ugi okres czasu, �eby za�oga mog�a przezwyci�y� ka�dy kryzys. Je�eli trzydzie�ci pi�� dni okaza�oby si� terminem za kr�tkim, w�wczas nale�a�o statek Gloria Mundi i jej za�og� spisa� na straty.
Projektanci byli lud�mi bardzo logicznymi. Niekt�rzy proponowali granic� dwudziestu dni, inni - dziewi��dziesi�ciu. Zaj�ci abstrakcyjnymi rozwa�aniami nie przejmowali si� za bardzo czynnikiem ludzkim, a nikt z nich nie by� w stanie przewidzie� sytuacji na Altair Pi��.
Do wieczora dwudziestego dnia od wyl�dowania trzej pozostali cz�onkowie za�ogi przeszli oko�o siedmiu kilometr�w przedzieraj�c si� z trudem przez puszcz� i nie znajduj�c �ladu po swoich towarzyszach. Ustawili w�a�nie ko�o z niewielkich, lecz silnych lamp elektrycznych i wewn�trzny obw�d z drutu pod napi�ciem, za kt�rym zamierzali rozbi� na noc biwak, kiedy Poul Marlowe poczu� uk�ucie w kolano.
Odwr�ci� si�, �eby co� powiedzie� do swych towarzyszy, lecz w tej�e chwili upad� nieprzytomny na ziemi�.
P�niej obudzi� si� w jednym z loch�w Baya Nor, cho� nie zdawa� sobie z tego w�wczas sprawy.
Znacznie p�niej, faktycznie trzydzie�ci trzy dni p�niej, Gloria Mundi zmieni�a si� w du�y i przez chwil� przera�aj�cy grzyb p�omieni i energii promienistej.
Rozdzia� sz�sty
By�o przedpo�udnie, a Poul Mer Lo, otoczony ma�ymi ta�cz�cymi t�czami, przemoczony drobn� wodn� mgie�k�, kl�cza� z r�kami zwi�zanymi za plecami. Za nim sta�o dw�ch wojownik�w baja�skich, ka�dy uzbrojony w kr�tki tr�jz�b, a ka�dy tr�jz�b, uniesiony nad jego szyj�, gotowy by� do zadania ostatecznego ciosu. Przed nim le�a�a sm�tna kupka jego rzeczy osobistych: jeden elektroniczny zegarek na r�k�, jeden miniaturowy aparat nadawczo-odbiorczy, jeden podkoszulek, jedna koszula, jedna para szort�w, jedna plastykowa maska, kompletny pancerz, para but�w i automatyczny miotacz.
Poul Mer Lo by� nagi. Mgie�ka zmienia�a si� na jego ciele w orze�wiaj�ce kropelki, kt�re spada�y mu po twarzy, po piersi i po plecach. Wojownicy baja�scy stali bez ruchu. Nie by�o nic s�ycha�, opr�cz hipnotycznego d�wi�ku fontann. Nie pozostawa�o nic innego do roboty, jak cierpliwie czeka� na audiencj� u boga-kr�la.
Poul Mer Lo spojrza� na miotacz i u�miechn�� si�. To wspania�a bro�. Z jej pomoc� - a tak�e pod warunkiem, �e m�g�by wybra� sobie pole walki - potrafi�by unicestwi� tysi�c baja�skich wojownik�w uzbrojonych w tr�jz�by. Jednak�e nie dane mu by�o wybra� sobie pola walki. I oto kl�cza� tu, zdany na �ask� dw�ch ma�ych, brunatnych m�czyzn, oczekuj�cy na �askawo�� boga-kr�la Baya Nor.
Chcia�o mu si� �mia�. Bardzo chcia�o mu si� �mia�. Jednak�e st�umi� �miech, poniewa� jego pow�d m�g�by zosta� �le zrozumiany. Nie mo�na by�o si� spodziewa�, aby dwaj ponurzy stra�nicy docenili ironi� sytuacji. Dla nich by� po prostu obcym, wi�niem. Fakt, i� m�g� by� emisariuszem z technologicznej cywilizacji na innym �wiecie, istnia� ca�kowicie poza ich zdolno�ciami rozumienia.
W kraju �lepc�w, pomy�la� Poul Mer Lo, przypominaj�c sobie legend� nale��c� do innego czasu i przestrzeni, jednooki jest kr�lem.
Ponownie zachcia�o mu si� �mia�. Poniewa� - tak jak w legendzie - �lepi przy wszystkich swoich oczywistych ograniczeniach - okazali si� pot�niejsi ni� jednooki.
- U�miechasz si� - powiedzia� dziwnie m�ody g�os. - Niewielu odwa�a si� u�miecha� w obecno�ci. Niewielu te� w og�le nie zauwa�a obecno�ci.
Poul Mer Lo zamruga� oczyma, �eby strz�sn�� kropelki i spojrza� w g�r�. Najpierw pomy�la�, �e widzi wielkiego ptaka, pokrytego wspania�ym upierzeniem, z opalizuj�cymi niebieskimi, czerwonymi, zielonymi i z�otymi pi�rami; z jaskrawo ��tymi oczyma i zakrzywionym czarnym dziobem. Ale pi�ra okrywa�y cz�owieka, a g�owa wielkiego ptaka umieszczona by�a jak he�m nad mo�liw� do rozpoznania twarz�. Twarz Enki Ne, boga-kr�la Baya Nor.
By�a to twarz ch�opca - lub bardzo m�odego m�czyzny.
- Panie - powiedzia� Poul Mer Lo, walcz�c teraz z j�zykiem, kt�ry w rozmowach z noj� wydawa� si� taki �atwy - prosz� o wybaczenie. Moje my�li by�y daleko st�d.
- Mo�e lecia�y na skrzyd�ach srebrnego ptaka - podsun�� Enka Ne - do krainy poza niebem... Tak, rozmawia�em z noj�. Opowiedzia�e� jej dziwn� histori�... Czy to prawda?
- Tak, panie, to prawda.
Enka Ne u�miechn�� si�.
- My tutaj opowiadamy o bestii nazywanej tlamyn. Ma to by� bestia nocna, �yj�ca w jaskiniach i ciemnych miejscach, nigdy nie ukazuj�ca si� za dnia. M�wi�, �e kiedy�, dawno temu, sze�ciu z naszych m�drc�w wprowadzi�o si� do nory tlamyna, nie wiedz�c o obecno�ci ani nawet o istnieniu takiego stworzenia. Jeden z m�drc�w dotkn�� twarzy tlamyna. Mia�a k�y i by�a twarda i ow�osiona jak dongoir, na kt�rego polujemy dla sportu. Dlatego, dotykaj�c jej w ciemno�ci, cz�owiek �w pomy�la�, �e trafi� na dongoira. Inny m�czyzna dotkn�� mi�kkiego podbrzusza. Poczu� dwie wielkie piersi. Dlatego doszed� do wniosku, �e trafi� na wielk� �pi�c� kobiet�. Trzeci dotkn�� nogi bestii. Mia�y �uski i pazury. Oczywi�cie pomy�la�, �e trafi� na ptaka. Czwarty dotkn�� ogona tlamyna. By� d�ugi, dobrze umi�niony i zimny. Dlatego uzna�, �e natrafi� na du�ego w�a. Pi�ty znalaz� par� mi�kkich uszu i wywnioskowa�, �e mia� szcz�cie i odkry� jeden z okaz�w domasi, kt�rego mi�so bardzo sobie cenimy. A sz�sty, czuj�c zapach tlamyna, pomy�la�, �e musi by� w �wi�tyni Rado�ci. Ka�dy z tych m�drc�w podzieli� si� swoim odkryciem z towarzyszami. Ka�dy twierdzi�, �e jego interpretacja jest s�uszna. Ich ha�a�liwa dyskusja, d�uga i za�arta, w ko�cu obudzi�a tlamyna. A bestia, b�d�c bardzo g�odna, szybko ich wszystkich zjad�a... Dodajmy, �e �aden z moich ludzi nigdy nie prze�y� spotkania z tlamynem.
Poul Mer Lo spojrza� na boga-kr�la, zdumiony jego inteligencj�.
- To dobra opowie��, panie. W mojej krainie opowiada si� podobn�, o zwierz�ciu nazywanym s�oniem.
- W krainie po drugiej stronie nieba?
- W krainie po drugiej stronie nieba.
Enke Ne roze�mia� si�.
- C� to jest prawda? - zapyta�. - Poza �wiatem, w kt�rym �yjemy, nie istnieje nic opr�cz Oruri. I nawet ja jestem jedynie mglistym cieniem w jego wiecznych snach.
Poul Mer Lo postanowi� zaryzykowa�.
- A przecie� kt� mo�e stwierdzi�, co nale�y, a co nie nale�y do sn�w Oruri? Czy Oruri nie mo�e �ni� o dziwnej krainie, w kt�rej s� takie rzeczy jak srebrne ptaki?
Enka Ne zamilk�. Za�o�y� r�ce i w zadumie spogl�da� w d� na swego wi�nia. Pi�ra zaszele�ci�y. Pociek�a z nich woda i utworzy�a ma�e ka�u�e na kamiennej pod�odze.
Wreszcie b�g-kr�l przem�wi�:
- Wyrocznia powiedzia�a, �e jeste� nauczycielem - wielkim nauczycielem. Czy to prawda?
- Panie, posiadam umiej�tno�ci, kt�re ceniono sobie po�r�d moich ludzi. Znam cz�� wiedzy mojego narodu. Nie wiem, czy jestem wielkim nauczycielem. Nie wiem jeszcze, czego m�g�bym uczy�.
Odpowied� spodoba�a si� Ence Ne.
- Mo�e m�wisz prawd�... Dlaczego zgin�li twoi towarzysze?
Do tej chwili Poul Mer Lo nie wiedzia�, �e jest ostatnim pozosta�ym przy �yciu cz�onkiem za�ogi. Poczu� ogromne osamotnienie. Poczu� samotno��, kt�ra sprawi�a, �e krzykn��, jakby z b�lu.
- Cierpisz? - spyta� b�g-kr�l. By� zaskoczony.
Poul Mer Lo przem�wi� z trudem.
- Nie wiedzia�em, �e moi towarzysze nie �yj�.
Zn�w zapad�a cisza. Enka Ne z niepokojem wpatrywa� si� w jasnego, kl�cz�cego przed nim olbrzyma. Poruszy� si� na boki, jak gdyby ogl�da� zjawisko pod r�nym k�tem. Pi�ra zaszele�ci�y. Ha�as fontann zabrzmia� g�o�niej, niczym grzmot.
Wreszcie b�g-kr�l podj�� decyzj�:
- Co by� zrobi� - spyta� Enka Ne - gdybym zwr�ci� ci wolno��?
- Musia�bym znale�� sobie jakie� miejsce do mieszkania.
- A co by� wtedy zrobi�?
- Musia�bym znale�� kogo�, kto by mi gotowa�. Nie wiem nawet, co tu mog�, a czego nie mog� je��.
- A po znalezieniu domu i kobiety, co wtedy?
- Wtedy, panie, musia�bym si� zastanowi�, jak mog� si� odwdzi�czy� ludziom z Baya Nor za to wszystko.
Enka Ne wyci�gn�� r�k�.
- �yj - powiedzia� po prostu.
Poul Mer Lo poczu� mocne szarpni�cie. Jego r�ce zosta�y rozwi�zane. Dwaj milcz�cy wojownicy postawili go na nogi. Upad�, poniewa� po tak d�ugim kl�czeniu krew odp�yn�a mu z n�g.
Zn�w go podnie�li i podtrzymali.
Enka Ne spogl�da� na niego bez wyrazu. Potem odwr�ci� si� i odszed�. Po trzech czy czterech krokach jeszcze raz si� odwr�ci�.
Spojrza� na Poula Mer Lo i przem�wi� do stra�nik�w:
- Ten cz�owiek ma za du�o palc�w. To obra�a Oruri - powiedzia�. - Odetnijcie po jednym z ka�dej r�ki.
Rozdzia� si�dmy
Poul Mer Lo otrzyma� ma�y dom z plecionki, zbudowany na kr�tkich palach, na skraju �wi�tego miasta; noj�, kt�ra towarzyszy�a mu w wi�zieniu, i sze��dziesi�t cztery miedziane pier�cienie. Nie zna� warto�ci pier�ciennych pieni�dzy, ale Mylai Tui obliczy�a, �e nawet bez dalszych dar�w od boga-kr�la mo�e prze�y� prawie trzysta dni bez konieczno�ci polowania lub pracy.
Pomy�la�, �e b�g-kr�l okaza� si� bardzo szczodry, poniewa� da� obcemu dostateczn� ilo�� pieni�dzy na tyle czasu, ile sam b�dzie �y�. Prawdopodobnie post�pi� bardzo m�drze, bo nie chcia� wyda� si� za hojny. W ten spos�b 610 Enka Ne nie b�dzie zak�opotany szczodrobliwo�ci� swego poprzednika.
Ma�e palce u obu r�k zosta�y umiej�tnie obci�te, blizny zagoi�y si� i bola�o tylko wtedy, kiedy male�kie kawa�eczki ko�ci wydobywa�y si� powoli na powierzchni�. Czasami, przy brzydkiej pogodzie, Poul Mer Lo odczuwa� rwanie. Jednak�e og�lnie rzecz bior�c, dobrze zni�s� utrat� palc�w. Ze zdumieniem spostrzeg� jak �atwo mo�na dawa� sobie rad� tylko czterema palcami, wykonuj�c co�, co przedtem wymaga�o u�ycia pi�ciu palc�w.
Przez wiele dni po doznaniu kr�lewskiej �aski Poul Mer Lo nie robi� nic, tylko si� uczy�. Swobodnie w�drowa� po ulicach Baya Nor i ze zdziwieniem przekona� si�, �e zwykli ludzie go ignoruj�. Kiedy rozpoczyna� z nimi rozmow�, uprzejmie odpowiadali na pytania, lecz jego nikt o nic nie pyta�. Los Pigmeja na ulicy w Londynie, pomy�la� Poul Mer Lo, by�by na pewno troch� inny. Los nieziemca na ulicy jakiegokolwiek ziemskiego miasta by�by zdecydowanie odmienny. Policja musia�aby pilnowa� t�umu, a nawet - by� mo�e - rozp�dzi� band� linczownik�w. Zrozumia�, �e im wi�cej si� uczy, tym wi�cej pozostaje mu do nauczenia.
Ludno�� Baya Nor, miasta zbudowanego po�rodku puszczy, liczy�a niespe�na dwadzie�cia tysi�cy os�b. Prawie jedn� trzeci� stanowili rolnicy i rzemie�lnicy, a ponad jedn� trzeci� - my�liwi i �o�nierze. Z pozosta�ych, oko�o pi�ciu tysi�cy kap�an�w zajmowa�o si� �wi�tyniami i kana�ami, a oko�o tysi�ca kap�an�w-prawnik�w-urz�dnik�w zarz�dza�o miastem. B�g-kr�l Enka Ne rz�dzi� przy pomocy rady miejskiej i dziedzicznej �e�skiej wyroczni maj�c w�adz� absolutn� przez jeden rok sk�adaj�cy si� z czterystu dni, po up�ywie kt�rego po�wi�cano go w ofierze w �wi�tyni P�acz�cego S�o�ca, jednocze�nie z uroczysto�ci� wy�wi�cenia nowego boga-kr�la.
Baya Nor sk�ada�o si� z wody i kamienia - jakby kto� bez sensu wrzuci� wielkie gotyckie Lido w �rodek dzikiej pustki, my�la� Poul Mer Lo. Baja�czycy czcili wod�, pewno dlatego, �e by�a p�ynem �ycia. Wsz�dzie znajdowa�y si� zbiorniki, baseny i fontanny. G��wnymi drogami by�y szerokie kana�y - tak szerokie, �e z pewno�ci� budowa�y je ca�e pokolenia. Z ka�dego z czterech g��wnych zbiornik�w mgli�cie wyrasta�y w b��kitne niebo zza �ciany fontann �wi�tynie o dziwnym kszta�cie piramid. R�wnie� �wi�ty� nie m�g� zbudowa� dwudziestotysi�czny nar�d w ci�gu mniej ni� stu lat. Wydawa�y si� bardzo stare, wygl�da�o r�wnie� na to, �e przetrwaj� d�u�ej ni� rasa, kt�ra je zbudowa�a.
W sensie zar�wno dos�ownym, jak i symbolicznym Baya Nor by�y to dwa miasta - jedno wewn�trz drugiego. �wi�te miasto zajmowa�o du�� wysp� na jeziorze nazywanym Zwierciad�em Oruri. ��czy�y je z miastem wewn�trznym cztery w�skie groble, a po obu stronach ka�dej ustawiono identyczne rze�by przedstawiaj�ce wszystkich bog�w-kr�l�w od niepami�tnych czas�w.
O ile Baya Nor nie by�o mocne w nauce, z pewno�ci� by�o mocne w sztuce - pokolenia rze�biarzy i kamieniarzy, kt�rzy rze�bili miasto z ciemnego, ciep�ego piaskowca, zostawi�y za sob� pomniki majestatu i klasycznych linii. Odrzucaj�c j�zyk pisany arty�ci elokwentnie stworzyli wsp�lny testament w j�zyku formy i kompozycji. Po�lubili wod� z kamieniem i stworzyli �yw�, ruchom� poezj� fontann, �wiat�a s�onecznego, cienia i piaskowca, kt�ra stanowi�a pie�� rado�ci ku czci Oruri.
Poul Mer Lo niewiele wiedzia� o religii Baja�czyk�w. Jednak�e kiedy ogarnia� wzrokiem jej zewn�trzne formy, czu�, �e znajduje si� pod jej urokiem; odczuwa� tajemnic� ��cz�c� nar�d w niew�tpliwej �wiadomo�ci, �e ich idee, filozofia i spos�b �ycia jest najbardziej doskona�ym wyrazem tajemnicy istnienia.
Czasami Poul Mer Lo ba� si� wiedz�c, �e je�eli ma prze�y� i nie zwariowa�, musi do pewnego stopnia przyj�� rol� w�a w tym wyrafinowanym, a jednocze�nie dziwnie statycznym Edenie. Musi pozosta� sob� - ju� nie cz�owiekiem z Ziemi, a zarazem nie cz�owiekiem z Baya Nor. Cz�owiekiem rozdartym mi�dzy dwoma �wiatami. Cz�owiekiem do�wiadczonym przez lata �wietlne, biczowanym wspomnieniami, nawiedzanym wiedz�. Cz�owiekiem rzuconym przez okoliczno�ci na odrobin� kosmicznego py�u z innej odrobiny, kt�r� kiedy� nazywa� domem. Cz�owiekiem, kt�ry przede wszystkim musi m�wi�, spowiada� si�. Cz�owiekiem z dwojakim celem - tworzenia i niszczenia.
Czasami rozkoszowa� si� swoim celem. Czasami odczuwa� wstyd. Czasami r�wnie� pami�ta� kogo�, kto kiedy� nazywa� si� Poul Marlowe. Pami�ta� o uprzedzeniach, przekonaniach i przymusach, jakie ta obca posta� odczuwa�a. Pami�ta� sw� wynios�o�� i sw� pewno�� siebie - sw� pal�c� ambicj� podr�y do gwiazd.
Poul Marlowe spe�ni� t� ambicj�, lecz spe�niaj�c j� zgin��. Nieszcz�sny Poul Marlowe, kt�ry nigdy nie zdawa� sobie sprawy, �e za osobiste luksusy mo�na zap�aci� wi�ksz� cen� ni� �mier� albo b�l.
Poul Marlowe, mieszkaniec Ziemi, osi�gn�� wi�cej ni� Eryk Rudy, Marco Polo, Kolumb czy nawet Darwin. Jednak�e to Poul Mer Lo, u�askawiony i obdarzony wzgl�dami poddany Enki Ne, zap�aci� cen� tego osi�gni�cia.
A cen� by�a absolutna samotno��.
Rozdzia� �smy
Wychudzony m�odzieniec, ubrany w podarte samu, kt�ry wspina� si� po schodach, kiedy Poul Mer Lo obserwowa� go ze swojej werandy, kogo� mu przypomina�. Jednak�e, mimo, �e na Baya Nor niewielu by�o �ebrak�w, ich twarze zdawa�y si� do siebie podobne - tak jak przys�owiowi Chi�czycy zdawali si� jednakowi ludziom po drugiej stronie �wiata, po drugiej stronie nieba...
- Oruri ci� pozdrawia - powiedzia� m�odzieniec, zapominaj�c wyci�gn�� sw� �ebracz� misk�.
- Pozdrowienie jest b�ogos�awie�stwem - automatycznie odrzek� Poul Mer Lo. Po dw�ch pi��dziesi�ciodniowych miesi�cach sp�dzonych na Baya Nor rytualna rozmowa nie sprawia�a mu trudno�ci. Zgodnie ze zwyczajem m�odzieniec powinien teraz opowiedzie� o szlachetno�ci swego dziadka, o m�sko�ci swego ojca, o bezinteresownym po�wi�ceniu swojej matki i o nieszcz�ciu, jakie sprowadzi� na nich wszystkich Oruri, aby mogli osi�gn�� rado�� poprzez skruch�.
Ale ch�opiec nie rozpocz�� wyg�aszania oczekiwanych zwrot�w. Powiedzia�:
- B�ogos�awieni s� tak�e ci, co poznali wiele cud�w. Czy mog� z tob� porozmawia�?
Nagle Poul Mer Lo, kt�ry siedzia� ze skrzy�owanymi nogami obok Mylai Tui i rozkoszowa� si� lekkim wieczornym wiaterkiem, rozpozna� g�os. Zerwa� si� na nogi.
- Panie, ja nie...
- Nie wolno ci mnie rozpozna�! - S�owa zabrzmia�y w�adczo. Potem ch�opiec rozlu�ni� si� i m�wi� dalej, niemal przepraszaj�co:
- Jestem Szah Szan, ostatnio przewo�nik. Czy mog� z tob� pom�wi�?
- Tak, Szah Szanie, mo�esz ze mn� m�wi�. Jestem Poul Mer Lo, obcy teraz i zawsze.