989

Szczegóły
Tytuł 989
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

989 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 989 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

989 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

John Steinbeck O ludziach i myszach SAWW Pozna� 1993 PWZN Print 6 Lublin 1998 Tytu� orygina�u: "Of Mice and Men" Przedruku dokonano na podstawie pozycji wydanej przez SAWW Pozna� 1993 `st Od wydawcy �aden cz�owiek nie jest samoistn� wysp�� ka�dy stanowi u�omek kontynentu, cz�� l�du,� je�eli morze zmyje cho�by grudk� ziemi,� Europa b�dzie pomniejszona tak samo,� jak gdyby poch�on�o przyl�dek,� w�o�� twoich przyjaci�, czy twoj� w�asn�.� �mier� ka�dego cz�owieka umniejsza mnie,� albowiem jestem zespolony z ludzko�ci�,� przeto nigdy nie pytaj, komu bije dzwon:� Bije on tobie.� John Donne Ten fragment wiersza angielskiego poety z prze�omu Xvi i Xvii w. stanowi�cy motto powie�ci jednego z najg�o�niejszych pisarzy Xx wieku, Ernesta Hemingwaya chcieliby�my wykorzysta� w podobnej intencji w serii Arcydzie� Literatury �wiatowej adresowanej do wszystkich, kt�rzy szukaj� w literaturze odpowiedzi na pytania nieod��cznie zwi�zane z ludzk� �wiadomo�ci�. Literatura w tej czy innej formie towarzyszy cz�owiekowi niemal od zarania dziej�w i je�li odrzuci� z niej to wszystko, co stanowi znak czasu, zawsze pr�buje rozstrzygn�� podstawowe problemy egzystencji. Dotycz� one niezmiennie �ycia, �mierci, mi�o�ci, szcz�cia i odpowiedzialno�ci, sensu i bezsensu, jednym s�owem ca�ej struktury otaczaj�cej nas rzeczywisto�ci. Literatura z w�a�ciwym sobie instynktem wie - wbrew pogl�dom unaukowionym i stechnicyzowanym - �e to co istotne stanowi zaledwie po�ow� zagadnienia, za� na ca�� prawd� w r�wnej mierze sk�ada si� to co istotne i to co nieistotne. Recepty na stworzenie arcydzie�a, podobnie jak wybitnego talentu nie ma. Nie liczy si� czas ani miejsce, nagrody i wyr�nienia, uznanie krytyk�w, obfito�� dorobku pisarskiego, a cz�sto nawet tematyka utworu. S� pisarze, kt�rzy wkraczaj� do salonu Arcydzie� Literatury jedn� jedyn� ksi��k�. Czasami bywa to dzie�o obszerne, wielotomowe, jak w wypadku "Poszukiwania straconego czasu" Marcela Prousta, niekiedy zaledwie kilkadziesi�t stron zapisu zmaga� starego cz�owieka z ryb� (Hemingway). Cho� m�wi�, �e bardziej jest si� dzieckiem swego czasu ni� swego ojca, w wypadku niekt�rych dzie� literackich up�yw wiek�w wydaje si� bez znaczenia. Nawet dzi� bardziej porusza rozpaczliwa, nieszcz�liwa mi�o�� rzymskiego poety Katullusa, dzieje Tristana i Izoldy, Ginevry i Lancelota, losy Wielkiego Gatsby'ego i Wokulskiego ni� ca�ej plejady heroin i heros�w spod znaku Harlequina i rewolucji seksualnej. Za� agenci r�nej ma�ci "jawni, tajni i dwup�ciowi", jakie maj� szanse do��czy� do kr�la Marka i rycerzy Okr�g�ego Sto�u? Przez stulecia prym wiod�a literatura francuska, pod koniec Xix wieku przysz�a kolej na angielsk�, po�owa wieku Xx nale�y do literatury ameryka�skiej. Nie znaczy to wcale, �e arcydzie�a nie powstaj� na obrze�ach tzw. centrum kulturalnego, �eby wspomnie� cho�by "Ullissesa" Joyce a lub "Sto lat samotno�ci" Marqueza. Bohaterowie arcydzie� bywaj� skrajnie wysublimowanymi intelektualistami i artystami (M. Proust, T. Mann), mordercami (M. Camus, F. Dostojewski), �o�nierzami (Hasek, Heller), wreszcie zwyk�ymi szarymi lud�mi drepcz�cymi pod obdrapanymi murami kamienic najobrzydliwszych uliczek Dublina (Joyce) lub najemnymi robotnikami rolnymi na zapad�ych farmach (Faullcner, Steinbeck). �wiat, w kt�rym �yj�, czasami ma wymiar zupe�nie realny, kiedy indziej paradoksalny (Vonnegut, Heller) lub ca�kiem ba�niowy (Tolkien). Jednak wszystkie te rozmaite i r�norodne ksi��ki ��czy jedno: kr�ciutki, zawarty najcz�ciej mi�dzy wierszami b�ysk geniuszu, kt�ry pozwala przez chwil� poczu�, �e oto stoimy wobec tajemnicy ludzkiej egzystencji i podgl�damy struktur� wszech�wiata. �e oto kto� ukaza� nam w�a�nie swoisty - zamkni�ty i kompletny - system filozoficzny, kt�ry bez skomplikowanych termin�w, logicznych zabieg�w i pr�b niwelowania nie daj�cych si� pogodzi� przeciwie�stw odpowiada na podstawowe pytania o byt, o sens, o warto��. Sami pe�ni waha�, pyta� i w�tpliwo�ci zdecydowali�my si� na wydawanie inaugurowanej w�a�nie serii dla tych wszystkich, kt�rzy nieciekawi kto zabi�, ani czy ona w ko�cu mu uleg�a, �l�cz� tak�e w bezsenne noce nad kartkami ksi��ek, tropi�c owo nik�e �wiate�ko prawdy mocniejszej ni� tysi�c s�o�c. Nikt z nas nie jest w tym szukaniu samoistn� wysp�; tak by�o, jest i miejmy nadziej� b�dzie w przysz�o�ci. O Johnie Steinbecku W "Ma�ym s�owniku pisarzy angielskich i ameryka�skich" (Wiedza Powszechna. Warszawa 1971�) pod has�em "John Steinbeck" mo�na znale�� nast�puj�c� notk�: "By� post�powym libera�em pe�nym sympatii dla proletariatu wiejskiego i miejskiego, cho� nigdy nie identyfikowa� si� z �adn� konkretn� parti� polityczn�. Tym wi�kszym zaskoczeniem, bolesnym, a zarazem budz�cym zdecydowany protest, by� wyjazd Steinbecka w charakterze korespondenta wojennego do Wietnamu, sk�d przysy�a� reporta�e aprobuj�ce ameryka�sk� agresj� w tym kraju, co dobitnie kontrastowa�o ze stanowiskiem og�u ameryka�skich pisarzy i intelektualist�w". Nie ma sensu zn�ca� si� dzi� nad autorem tego komentarza, ani nawet ujawnia� jego nazwiska (w�cibskich odsy�am do wymienionego "S�ownika"). "S�ownik" jest jednak nadal w u�yciu, a wraz z nim kilka fa�szywych stereotyp�w, utrwalaj�cych r�ne obiegowe s�dy na temat niekt�rych angloj�zycznych pisarzy, kt�re niepostrze�enie zweryfikowa� czas. Nale�y do nich, na przyk�ad, przekonanie, �e Steinbeck najpierw by� post�powy i lubi� wiejski proletariat, a potem pojecha� zrzuca� na niego bomby w Wietnamie. W ojczy�nie pisarza tak�e naros�o wok� jego osoby i tw�rczo�ci wiele nieporozumie�, a przyznanie mu Literackiej Nagrody Nobla w 1962 roku wcale nie wywo�a�o tam entuzjazmu. Cz�� krytyki uwa�a�a, �e o tw�rczo�� nie dor�wnuje poziomem poprzednim ameryka�skim noblistom. Steinbeck by� zreszt� cz�sto oceniany po obu stronach Atlantyku na tle Hemingwaya i Faulknera - albo jako Hemingway z domieszk� dziwacznego mistycyzmu, albo jako kalifornijski Faulkner, kt�remu brakuje technicznego mistrzostwa, �eby przetworzy� w�ciek�o�� i wrzask robotnik�w rolnych z Kalifornii w prawdziwie monumentalne dzie�o. Dokument i folklor Tw�rczo�� Johna Ernsta Steinbecka (1902-1968�) ��czy si� z jednym geograficznym regionem Stan�w Zjednoczonych - z dolin� Salinas w �rodkowej Kalifornii. Tutaj te� rozgrywa si� akcja jego noweli "O myszach i ludziach" (1937�), gdzie znajdujemy charakterystyczne dla tw�rczo�ci pisarza realia: �rodowisko sezonowych robotnik�w rolnych, kt�rzy na przemian w�druj�, pracuj� za 50 dolar�w miesi�cznie i snuj� edeniczne marzenia, brutalnie konfrontowane z rzeczywisto�ci�. Pojawiaj�ce si� co jaki� czas nazwy geograficzne, takie jak g�ry Gabilan, przypominaj�, �e miejsce akcji nie jest bynajmniej fikcyjne, lecz mo�na je odszuka� na mapie Kalifornii. Ta dokumentalna precyzja oraz czerpanie z kalifornijskiego folkloru tworz� wr�cz znak firmowy pisarza urodzonego w Salinas w roku 1902 i silnie zwi�zanego ze swoimi rodzinnymi stronami. Dziadek Steinbecka nosi� nieco d�u�sze nazwisko - Grossteinbeck - i by� Niemcem z okolicy Dusseldorfu. Do Stan�w Zjednoczonych przyjecha�, co ciekawe, z Jerozolimy, gdzie towarzyszy� bratu, lutera�skiemu misjonarzowi. W nowej ojczy�nie zasta�a go wojna secesyjna i chc�c nie chc�c musia� w�o�y� mundur armii konfederackiej. Domow� rze� uda�o mu si� jednak prze�y� i wkr�tce po zwolnieniu z wojska ruszy� z rodzin� do Kalifornii. Historia ta, przetworzona i opowiedziana od nowa, znalaz�a swoje odbicie w sadze rodzinnej, napisanej przez wnuka Herr Grossteinbecka w 1952, "Na Wsch�d od Edenu". Za jej dalekie echo mo�na te� chyba uzna� obsesyjnie powracaj�cy niemal w ka�dej powie�ci pisarza motyw poszukiwania ziemi obiecanej. Pisarstwo Steinbecka nie jest autobiograficzne w tym samym sensie co, na przyk�ad, tw�rczo�� Hemingwaya. Autor "O myszach i ludziach" nie przemawia w swoich powie�ciach w pierwszej osobie, przetwarza siebie samego w literack� fikcj�, nie siada przy jednym stole z George'em i Lennie'em. Opisuje jednak niemal wy��cznie rzeczywisto��, kt�r� zna z w�asnego do�wiadczenia; rzeczywisto�� o konkretnych cechach geograficznych i spo�ecznych. Czasem, na przyk�ad w "Gronach gniewu" (1939�), pos�uguje si� bezpo�rednio technikami reporta�u. Pisz�c raczej o robotnikach ni� o klasie robotniczej, nie musi korzysta� z tekst�w �r�d�owych; sam ima� si� r�nych zaj��: by� dozorc� plantacji nad jeziorem Tahoe, zbieraczem owoc�w, aptekarzem, pcha� taczki z zapraw� na budowie Madison Square Garden. Pracowa� te� jako reporter w nowojorskiej gazecie, sk�d, jak dowiadujemy si� z pewnym zaskoczeniem od niego samego, zosta� szybko zwolniony. Nie wiadomo, jakimi kryteriami kierowa� si� nowojorski pracodawca, ale najwyra�niej epizod ten nie zrazi� Steinbecka do faktograficznej drobiazgowo�ci przy konstruowaniu fikcji literackiej. Wiele lat p�niej, pisz�c swoj� s�ynn� opowie�� o w�dr�wce rodziny zubo�a�ych farmer�w z Oklahomy do Kalifornii, Steinbeck, nie przymuszony ju� materialn� konieczno�ci�, jedzie do Oklahomy, przy��cza si� do rzeszy robotnik�w ci�gn�cych na zach�d i dociera do Kalifornii, gdzie pracuje razem z nimi w polu. Jego towarzysze podr�y to, podobnie jak fikcyjna rodzina Joad�w, "Oakies" - mieszka�cy Oklahomy, kt�rzy w czasie Wielkiego Kryzysu trac� swoje gospodarstwa i ruszaj� do s�onecznej Kalifornii, gdzie pracy ma by� pono� pod dostatkiem, a dojrza�e owoce spadaj� same do r�k. Nic wi�c dziwnego, �e "Grona gniewu" tchn� autentyzmem, wzmocnionym dodatkowo przez obecno�� paradokumentalnych rozdzia��w, nie nale��cych bezpo�rednio do powie�ciowej fabu�y. Autentyzmu tego nie brakuje te� noweli "O myszach i ludziach", opartej na r�wnie bezpo�redniej obserwacji j�zyka i zachowa� w�drownych robotnik�w w dolinie Salinas, gdzie pisarz wielokrotnie pracowa� na plantacjach bawe�ny i w sadach owocowych. Lata dwudzieste to w biografii Steinbecka trudny okres, wype�niony wyczerpuj�c� prac� fizyczn� na rozmaitych posadach i uporczywym, niezmordowanym pisaniem. W 1929 roku ukazuje si� drukiem jego pierwsza powie��, "Z�ota czara", fikcyjna historia �ycia pirata Henry'ego Morgana. Romans ten, w kt�rym pe�no pirackich skarb�w, brodatych korsarzy i ognistych kobiet, mia� pewnie przy nie�� autorowi je�li nie s�aw�, to przynajmniej pieni�dze. Nie przyni�s� ani jednego, ani drugiego. Nast�pne dwie powie�ci, "Pastwiska niebieskie" (1932�) i "Do nieznanego boga" (1933�), te� pozostaj� nie zauwa�one. Sukces przychodzi dopiero w roku 1935 wraz z powie�ci� "Tortilla Flat". Steinbeck rozwija w niej w pe�ni sw�j talent folklorysty, opisuj�c fikcyjn� spo�eczno�� kalifornijskich Latynos�w o nazwie "paisanos", osiad�ych w pobli�u Monterey. Swoj� lu�n�, epizodyczn� struktur� oraz lekkim tonem ksi��ka przypomina powie�� �otrzykowsk�. Steinbeck przedstawia galeri� latynoskich ekscentryk�w, kt�rzy odznaczaj� si� sympatyczn� niech�ci� do ci�kiej pracy oraz zami�owaniem do jedzenia, picia i weselenia si� we wszystkich okoliczno�ciach. Cho� "paisanos" wchodz� czasem w konflikt z prawem, nie s� przest�pcami. Weso�kowie z "Torilla Flat" �yj� w idyllicznej przestrzeni ludowej gaw�dy, kt�ra niewiele ma wsp�lnego z okrutn� cz�sto rzeczywisto�ci� kalifornijsk�, opisywan� przez Steinbecka w innych powie�ciach. Jego tw�rczo�� jest jednak stylistycznie bardzo zr�nicowana; opr�cz epickich sag mo�na w mej znale�� tak�e ludyczne komedie z rodzaju "Tortilla Flat", gdzie pisarz w spos�b nieskr�powany, bezpo�redni przedk�ada proste przyjemno�ci �yciowe nad sukces w spo�ecze�stwie ogarni�tym ��dz� posiadania, wolno�� nad w�asno��, wielki spok�j nad wielki zysk. Trudno jednak zarzuci� mu tworzenie z�udze�, �e �wiat dobrodusznych "paisanos" to tylko utopijna wizja pastwisk niebieskich, niemo�liwy raj na ziemi. Od rytua�u do mitu Nie trzeba by� szczeg�lnie wnikliwym czytelnikiem, �eby w powie�ciach Johna Steinbecka dostrzec pod warstw� lokalnego folkloru i realistycznego szczeg�u co� wi�cej, znacznie wi�cej. Czasem do g��bszych pok�ad�w znaczeniowych prowadzi niespodziewany zwrot dialogu, czasem zaskakuj�cy opis lub scena. W noweli "O myszach i ludziach" rol� tak� pe�ni powracaj�cy refren: co jaki� czas Lennie sk�ania George'a, �eby ponownie opowiedzia� mu, jak b�dzie wygl�da�o ich wsp�lne �ycie na w�asnej, wymarzonej farmie. Nie tylko tre��, lecz tak�e forma tej opowie�ci jest sztywna i niezmienna; ko�czy si� zawsze s�owami o braterstwie i solidarno�ci a ka�de odst�pstwo od ustalonej formu�y spotyka si� z protestem Lennie'ego. Niepostrze�enie sen dw�ch prostak�w o w�asnym kawa�ku ziemi zamienia si� w religi�, a George obejmuje rol� jej kap�ana, kt�ry raz po raz, aczkolwiek niech�tnie, odprawia �wi�ty obrz�dek. Krytycy zwracaj� czasem uwag� na dramatyczn� fabu�y: w pewnym momencie, kiedy bohaterowie dopuszczaj� do sp�ki Candy'ego, wraz z jego 350 dolarami oszcz�dno�ci, mrzonka staje si� ca�kiem realn� mo�liwo�ci�. Mo�liwo�� ta wcale nie znika po tragicznych wydarzeniach pod koniec ksi��ki, czego George wydaje si� jakby nie zauwa�a�. Candy ma przecie� nadal 350 dolar�w oszcz�dno�ci. Trzeba jednak pami�ta�, �e w trakcie opowie�ci upragnione ranczo przestaje by� zwyk�ym przedmiotem kupna. Bez Lennie'ego, swojego jedynego wyznawcy, George nie mo�e zrealizowa� snu o ziemi. Przypomina Moj�esza; kt�ry straci� sw�j nar�d i nie ma kogo prowadzi� do obiecanego Kanaanu. Steinbeck zawsze irytowa� si�, ilekro� kt�re� z wpisanych przez niego w realistyczn� fabu�� znacze� nie zosta�o w�a�ciwie odczytane. Nag�a popularno�� ksi��ki "Tortilla Flat" ucieszy�a go, ale te� nieprzyjemnie do�wiadczy�a. W li�cie do wydawcy skar�y� si�: "My�la�em, �e zarys mojego arturia�skiego cyklu zostanie �atwo zauwa�ony, �e wszyscy rozpoznaj� mojego Gawaina, Lancelota, kr�la Artura i Galahada... Najwyra�niej nie jest to do�� jasne". Na pierwszy rzut oka zestawienie ludowych prostaczk�w z rycerzami okr�g�ego Sto�u wydaje si� zaskakuj�ce. Autor nie szcz�dzi jednak czytelnikowi ca�kiem bezpo�rednich wskaz�wek. Przygody "paisanos" z "Tortilla Flat" rzeczywi�cie nak�adaj� si� na fabularn� struktur� legend o kr�lu Arturze, a dociekliwy czytelnik bez wi�kszego trudu wska�e na szczeg�owe zbie�no�ci i podobie�stwa. Legenda arturia�ska pojawia si� u Steinbecka nie tylko w "Tortilla Flat" i nie jest to wynik zupe�nie przypadkowej lektury. Przypomnijmy, �e tw�rczo�� pisarza kszta�towa�a si� w latach dwudziestych, z dala od wielkich o�rodk�w �ycia literackiego, w domku dozorcy nad jeziorem Tahoe a nie w Pary�u, gdzie by� mo�e w tym samym czasie Hemingway dyskutowa� o �yciu i literaturze z Ezr� Poundem. Niemniej ksi��ki, kt�re czyta� m�ody Steinbeck, by�y cz�sto tymi samymi lekturami pokoleniowymi, kt�re omawiano z o�ywieniem w paryskich kawiarniach. Nale�a�a do nich niezmiernie popularna w literackich kr�gach lat dwudziestych ksi��ka Jesse Weston "Od rytua�u do romansu" (1920�), uwypuklaj�ca kulturotw�rcze znaczenie legendy o �w. Gralu, Kr�lu Rybaku i Ziemi Ja�owej. �ledz�c zwi�zki arturia�skich legend ze staro�ytnymi kultami p�odno�ci, Weston opiera�a si� na religioznawczym studium Jamesa Frazera pt. "Z�ota ga���", kolejnej lekturze obowi�zkowej awangardy literackiej lat dwudziestych. Wystarczy przypomnie�, jak zawrotn� karier� zrobi� w literaturze ameryka�skiej, powsta�ej po wielkiej, apokaliptycznej wojnie, motyw ziemi ja�owej, od poematu T. S. Eliota do symbolicznych obraz�w z powie�ci Francisa Scotta Fitzgeralda "Wielki Gatsby" (1925�) i Ernesta Hemingwaya "S�o�ce te� wschodzi" (1926�). Z pewno�ci�, �eby czyta� Steinbecka z intelektualnym po�ytkiem, nie trzeba koniecznie zna� etnologicznego dzie�a Frazera. Fascynacja pisarza kultami i mitologi� pierwotnych cywilizacji rzuca jednak wi�cej �wiat�a na pojawiaj�ce si� czasem w jego powie�ciach zagadkowe sceny i zachowania bohater�w, nie zawsze dostatecznie umotywowane przez naturalistyczn� narracj�. Farmer z powie�ci Do nieznanego boga, na przyk�ad, sk�din�d chrze�cijanin, otwarcie sk�ada ofiary staremu d�bowi i czci ska��, kt�ra znajduje si� na jego posiad�o�ci. Nie do�� na tym, nie mog�c doczeka� si� deszczu po d�ugotrwa�ej suszy k�adzie si� na skale i rytualnie podcina sobie �y�y. Jego krew u�y�nia wypalon� ziemi�, a on sam przyjmuje rol� kr�la-ofiary z prymitywnych kult�w p�odno�ci, opisanych szczeg�owo przez Frazera. Trudno nie zgodzi� si� z pewnym recenzentem, kt�ry nazwa� powie�� Do nieznanego boga "wsp�czesnym suplementem do Z�otej ga��zi". Inna zaskakuj�ca scena: w zako�czeniu powie�ci "Grona gniewu" rodzina Joad�w napotyka umieraj�cego z g�odu cz�owieka. Jedna z bohaterek, m�oda matka, kt�ra w�a�nie straci�a dziecko, karmi m�czyzn� w�asn� piersi�. Epizod ten wywo�a� zreszt� oburzenie cz�ci czytelnik�w, zarzucaj�cych Steinbeckowi albo skrajny naturalizm, albo wr�cz przeciwnie - sk�onno�� do przedstawiania zachowa� nienaturalnych. Pisarz broni� si�, wskazuj�c na �r�d�a folklorystyczne i literackie oraz na symboliczny wyd�wi�k ko�cowej sceny, kt�ra w jego zamy�le mia�a by� szczeg�ln� eucharysti�, momentem ostatecznego triumfu �ycia, braterstwa i ludzkiej wsp�lnoty. Pod naturalistycznym reporta�em Steinbecka o robotnikach w Kalifornii ukrywa si� zatem niemal zawsze mit - animistyczny, chrze�cija�ski, literacki. Wskazuj� na to dobitnie same tytu�y wielu jego powie�ci, zapo�yczone z innych dzie� literackich lub z Biblii. Tytu� noweli "O myszach i ludziach" pochodzi, na przyk�ad, z wiersza Xviii-wiecznego poety szkockiego, Roberta Burnsa. Mit nie jest dla Steinbecka elementem dodatkowym, zewn�trzn� dekoracj�: s�u�y mu raczej jako ironiczny kontrast i komentarz do rzeczywisto�ci, nadaj�c jej przynajmniej poz�r trwa�ego, niezmiennego znaczenia i awansuj�c prostych farmer�w z Oklahomy i Kalifornii do rangi bohater�w wielkiego, kosmicznego dramatu. Cz�owiek w grupie "Jako cz�onek grupy cz�owiek nie jest ju� sob�, lecz staje si� kom�rk� w organizmie, kt�ry w niczym go nie przypomina, tak samo jak nasze kom�rki w niczym nie przypominaj� nas samych". Zdanie to nie pochodzi od kt�rego� ze znanych nam klasyk�w ko�chozowego kolektywizmu, lecz z powie�ci Steinbecka "W w�tpliwej walce" (1936�). Tego rodzaju o�wiadczenia, przedk�adaj�ce zbiorowo�� nad jednostk� oraz robotniczo-ch�opska tematyka wi�kszo�ci jego utwor�w przysporzy�y pisarzowi sporo pochlebnych ocen w ojczy�nie Lenina i Trockiego. Wspomniana opowie�� o strajku robotnik�w na plantacji, zorganizowanym przez parti� komunistyczn�, wydawa�a si� dobitnym sygna�em, �e idea �wiatowej rewolucji ca�kiem nie�le przyjmuje si� w�r�d post�powych towarzyszy ameryka�skich. Steinbecka trzeba jednak czyta� uwa�nie. Walka klas na kalifornijskich plantacjach jest dla niego od pocz�tku w�tpliwa, tak samo jak obraz partii komunistycznej, kt�ry wy�ania si� z powie�ci. Pewna jest natomiast walka dobra ze z�em, Szatana ze wszechmog�cym Bogiem. Pewne jest te� to, �e raj na ziemi, jak sugeruje tytu� zapo�yczony z poematu Miltona, zosta� przez cz�owieka bezpowrotnie utracony. Partia jawi si� tu jako demoniczny kusiciel robotnik�w, n�c�c ich obietnic� sprawiedliwo�ci spo�ecznej i powszechnego dobrobytu w zamian za bunt przeciwko nieludzkiej wszechmocy pracodawc�w. Pisarz zn�w wprowadza nas w przestrze� mityczn�, ca�kowicie zdeterminowan� i okre�lon�: wynik buntu anio��w jest przecie� z g�ry przes�dzony. Jednostka staje si� tylko niewiele znacz�c� kom�rk� w zbiorowym organizmie partii, kt�ry nie kieruje si� ju� indywidualnymi motywami, takimi jak d��enie do sprawiedliwo�ci czy dobrobytu, lecz biologicznym instynktem walki, pokonania innego zbiorowego organizmu. Taka wizja spo�ecze�stwa ma z pewno�ci� wi�cej wsp�lnego z pogl�dami Darwina ni� Lenina. Steinbeck rzeczywi�cie interesowa� si� biologi�. W pewnym momencie �ycia by� nawet wsp�w�a�cicielem laboratorium biologicznego, kt�re prowadzi� razem z wieloletnim przyjacielem, zawodowym zoologiem. W roku 1941 pisze ksi��k� "Morze Corteza", rodzaj zbeletryzowanego dziennika z podr�y po Pacyfiku, kt�rej celem by�o zbieranie pr�bek i preparat�w dla wspomnianego laboratorium. Obserwacje zoologa-amatora staj� si� pretekstem do filozoficznych rozwa�a� na temat �wiata i ludzi. Niekt�rzy czytelnicy dostrzegali w "Morzu Corteza" radykaln� zmian� �wiatopogl�du pisarza i porzucenie agrarnych idea��w z "Gron gniewu" na rzecz konserwatywnych zapatrywa�. Tymczasem Steinbeck tylko rozwija tutaj w pe�ni, bez �adnych niedom�wie�, swoj� hierarchiczn� wizj� �wiata, kt�rej �lady mo�na �atwo odnale�� w jego pozosta�ych ksi��kach, tak�e w "Gronach gniewu". W Morzu Corteza dowiadujemy si� wprost, �e pa�stwo jest dla pisarza pojedynczym organizmem i jako takie stanowi cz�� organizmu wy�szego rz�du - ludzko�ci, kt�ra z kolei jest cz�ci� sk�adow� biosfery. Ca�y �wiat to pojedynczy, �ywy organizm. Teoria ta prowadzi Steinbecka do przekona�, kt�re czytelnik, upatruj�cy w autorze za namow� "Ma�ego s�ownika pisarzy angielskich i ameryka�skich" "post�powego libera�a", mo�e bez wahania nazwa� konserwatywnymi teorie, �e bezrobocie jest konieczne; �e wojna to cenny symptom schorzenia �wiatowego organizmu; �e g��d i choroby s� potrzebne jako czynniki hartuj�ce jednostk� w walce o przetrwanie. Opr�cz biologii i teorii Karola Darwina specyficzny kolektywizm Steinbecka ma jeszcze jedno �r�d�o: ameryka�sk� tradycj� literack�. Wizja �wiata jako organicznej jedno�ci jest bowiem zbie�na z pogl�dami g�oszonymi w Xix wieku przez g��wnego ideologa ameryka�skiego romantyzmu Ralpha Waldo Emersona. Kiedy jeden z bohater�w Gron gniewu, kaznodzieja Jim Casey, o�wiadcza, �e dusza ka�dego cz�owieka jest cz�stk� jednej wielkiej duszy, w rzeczywisto�ci powtarza tylko pogl�d Emersona, �e �wiat przenikni�ty jest bosko�ci�, a �wiadomo�� jednostki uczestniczy w transcendentnej jedno�ci Wszechduszy. W takim �wiecie to�samo�� ka�dej rzeczy okre�la odniesienie do wy�szego szczebla bytu; kom�rka jest przede wszystkim cz�ci� organizmu, a kalifornijski robotnik cz�ci� ameryka�skiego pa�stwa. Naturalny krajobraz staje si� symboliczn� map�, a ludzka osobowo�� elementem kosmicznej zbiorowo�ci. U Steinbecka problem cz�owieka w grupie ma zatem przede wszystkim wymiar metafizyczny, a dopiero p�niej spo�eczny. Pisarz bardziej sk�onny jest snu� przypowie�ci o myszach i ludziach, ni� wyk�ada� z pasj� o po�o�eniu klasy robotniczej w Kalifornii w roku 1937; opowiada� o nostalgii za utraconym rajem raczej, ni� roztacza� wizje spo�ecznej utopii. T�sknota za Edenem Bez w�tpienia pisarstwo johna Steinbecka mo�na wywie�� z wielu intelektualnych �r�de�. Jego mitologicznym fundamentem pozostaje jednak Biblia, a zw�aszcza jeden biblijny archetyp o dw�ch nazwach: Eden i Kanaan, nieosi�galna kraina ziemskiej szcz�liwo�ci, Ogr�d utracony przez Adama i obiecany Moj�eszowi. Czym innym jest bowiem Kalifornia, do kt�rej zmierza rodzina Joad�w w Gronach gniewu, odtwarzaj�c w czasie Wielkiego Kryzysu histori� biblijnego exodusu? Czy trzycz�ciowy podzia� opowie�ci na opis suszy w Oklahomie, w�dr�wk� przez Stany Zjednoczone i pe�ne gorzkich rozczarowa� �ycie w Kalifornii nie odpowiada dok�adnie dziejom ludu wybranego od ucisku w Egipcie, przez drog� do Ziemi Obiecanej po osadnictwo w zamieszka�ej przez wrogie narody krainie Kanaan? W powie�ci roi si� od szczeg�owych odniesie� i aluzji fabularnych. Cz�� z nich jest wiern� rekonstrukcj� biblijnych zdarze�, cz�� za� celowym "wyko�lawieniem" literackiego pierwowzoru. Pami�tamy, na przyk�ad, �e Moj�esz jako niemowl� prze�y� rze� nowo narodzonych dzi�ki temu, �e zosta� puszczony rzek� w skrzynce z papirusu. U Steinbecka pod koniec powie�ci Joadowie umieszczaj� w skrzynce po jab�kach (!) martwego noworodka i puszczaj� go z pr�dem rzeki, Mit zn�w pos�u�y� pisarzowi jako gorzki komentarz do wsp�czesno�ci. Nie ma nadziei na nowego Moj�esza. Nie ma powrotu do Edenu. Niczym innym jak niemo�liwym do odzyskania Ogrodem jest te� ranczo pe�ne kr�lik�w, o kt�rym marz� George i Lennie w noweli "O myszach i ludziach". Co prawda, Eden ma tutaj jasno okre�lon� cen�: 600 dolar�w, ani mniej ani wi�cej. Niewiele to jednak zmienia "Nikt nigdy nie trafia do nieba", o�wiadcza w pewnym momencie jeden z bohater�w i trudno o lepsze oddanie fatalistycznej atmosfery, w jakiej toczy si� ta tragiczna i ponura przypowie��. Nagrod� Nobla Steinbeck dosta� w roku 1962 przede wszystkim za powie�ci napisane w pierwszym okresie �ycia, w Kalifornii. W 1943 pisarz przenosi si� do Nowego Jorku, jakby pod pr�d kierunku w�dr�wki rodziny Joad�w. Na pewno nie ma w tym �adnego symbolicznego znaczenia, ale trudno nie zauwa�y�, �e w�a�ciwie wszystko, co Steinbeck napisa� w Nowym Jorku, jest tylko nik�ym odbiciem jego powie�ci z okresu kalifornijskiego, t�tni�cych �ywym mitem i bogactwem znacze�. W roku 1952 pisarz podejmuje literack� pr�b� powrotu do w�asnego Edenu, a przynajmniej do swojej pierwotnej, rodzinnej przestrzeni. Postanawia napisa� monumentalne dzie�o na temat doliny Salinas w Kalifornii, kt�re b�dzie jego �yciowym osi�gni�ciem. O rezultat mo�na si� d�ugo spiera�, wskazywa� wady i s�abo�ci "Na wsch�d od Edenu", dwupokoleniowej sagi rodziny Trask�w, osnutej wok� biblijnej historii Kaina i Abla. Tymczasem za chwil� mamy pogr��y� si� w lekturze zupe�nie innej opowie�ci. Czy jednak rzeczywi�cie zupe�nie innej? Ca�y �wiat bohater�w Steinbecka, rodziny Trask�w i rodziny Joad�w, Lennie'ego i George a po�o�ony jest przecie� na wsch�d od Edenu, w krainie przyznanej Kainowi, w pobli�u miasteczka, kt�rego nazwa brzmi zawsze Soledad (hiszp. - samotno��). Jaros�aw Sok� Kilka mil na po�udnie od Soledad rzeka Salinas toczy swe g��bokie i zielone wody w stron� wzg�rz. Przemyka przez l�ni�ce w s�o�cu ��te piaski i ogrzana tworzy w�sk� zatok�. Z jednej strony opadaj� ku niej z�ociste i skaliste zbocza g�r Gabilan, a drugi brzeg, od strony doliny, porastaj� drzewa - wierzby �wie�o zielone z ka�d� wiosn�, ale zachowuj�ce na opadaj�cych ku ziemi ga��ziach �lady zimowych powodzi, i bia�e, nakrapiane sykomory, pochylaj�ce si� �ukowato nad wod�. Piaszczysty brzeg pod drzewami pokrywaj� grub� warstw� li�cie tak wysuszone, �e szeleszcz� nawet, gdy przebiega mi�dzy nimi jaszczurka. Wieczorem z zaro�li wychodz� na wyg�adzony przez wod� piasek kr�liki, krzy�uj� si� te� tu �lady nocnych w�dr�wek kojot�w, ps�w z pobliskich farm jeleni, przychodz�cych po zapadni�ciu zmierzchu napi� si� wody. Wiedzie tu, pomi�dzy wierzbami i sykomorami, �cie�ka wydeptana przez ch�opc�w z farm, przychodz�cych wyk�pa� si� w zatoce, i ubita zm�czonymi stopami w�drowc�w schodz�cych wieczorem z autostrady, by rozbi� ob�z w pobli�u wody. Pod rosn�c� nisko nad ziemi� poziom� ga��zi� olbrzymiej sykomory le�y popi� wielu ognisk. Wierzch ga��zi jest wytarty a� do po�ysku przez tych, kt�rzy na niej siadali. Pod wiecz�r tego skwarnego dnia li�cie poruszy� delikatny wiatr. Cie� zacz�� pi�� si� po zboczu w stron� szczytu wzg�rza. Kr�liki, siedz�ce na piaszczystym brzegu, wygl�da�y jak ma�e, szare, kamienne rze�by. I wtedy od strony stanowej autostrady dobieg� odg�os krok�w, depcz�cych suche li�cie sykomor. Kr�liki bezszelestnie znikn�y w zaro�lach. Czapla ci�ko wzbi�a si� w powietrze i poszybowa�a w d� rzeki. Przez t� chwil�, zanim nad zielon� zatok� pojawili si� dwaj m�czy�ni, miejsce sprawia�o wra�enie wymar�ego. M�czy�ni posuwali si� �cie�k� g�siego, ale nawet gdy zeszli z niej, przystan�li jeden za drugim. Obydwaj ubrani byli w drelichowe spodnie i drelichowe marynarki z mosi�nymi guzikami. Mieli te� takie same czarne, bezkszta�tne kapelusze i obydwaj nie�li przewieszone przez rami� zrolowane koce. Pierwszy by� �wawy i niski, mia� niespokojne oczy osadzone w ciemnej twarzy o ostrych rysach. Ka�da cz�� jego cia�a by�a wyrazista - ma�e, silne r�ce, smuk�e ramiona i chudy, ko�cisty nos. Drugi stanowi� jego przeciwie�stwo - masywnej budowy, z przygarbionymi, szerokimi plecami, o twarzy bez wyrazu, z du�ymi, bezbarwnymi oczami. Stawia� kroki ci�ko, pow��cz�c nogami jak nied�wied�. Ramiona nie ko�ysa�y si�, tylko zwisa�y bezw�adnie. Po wyj�ciu na otwart� przestrze� pierwszy m�czyzna przystan�� tak gwa�townie, �e post�puj�cy za nim o ma�o nie wpad� na niego. Zdj�� z g�owy kapelusz, zebra� palcem pot z tej strony, kt�ra styka si� z czo�em, i strz�sn�� kropl� na ziemi�. Jego masywny towarzysz zrzuci� koc z plec�w, pad� na ziemi� i zanurzy� usta w zielonej tafli wody. Pi� d�ugimi �ykami, parskaj�c jak ko�. Niski m�czyzna podszed� do niego zdenerwowany. - Lennie - powiedzia� ostro - Lennie, na Boga, nie pij tak du�o. Lennie parska� nadal, �ykaj�c wod�. Niski pochyli� si� nad nim i potrz�sn�� go za rami�. - Lennie, b�dziesz chory, jak ostatniej nocy. Lennie zanurzy� ca�� g�ow�, a gdy wyprostowa� si� i usiad� na brzegu, woda kapa�a mu z kapelusza na niebiesk� marynark� i �cieka�a po plecach. - Jest dobra - rzek�. - �yknij troch�, George. Napij si� porz�dnie. - U�miecha� si� uszcz�liwiony. George rozsup�a� rzemie� i rzuci� delikatnie sw�j koc na brzeg. - Nie jestem pewien, czy to dobra woda - powiedzia�. - Wygl�da co� muli�cie. Lennie zanurzy� swoj� wielk� �ap� i zacz��, poruszaj�c palcami, rozpryskiwa� wod�. Kr�gi odbi�y si� od drugiego brzegu i wr�ci�y. Przypatrywa� si� im. - Patrz, George! Patrz, co zrobi�em. George kl�kn�� na brzegu, zaczerpn�� d�oni� wody i napi� si�. - Smakuje dobrze - przyzna� - chocia� wygl�da na stoj�c�. Nigdy nie powiniene� pi� stoj�cej wody, Lennie. Ale ty, jak masz pragnienie, napi�by� si� ze �cieku - doda� z rezygnacj�. Chlusn�� sobie wod� w twarz, zgarn�� d�oni� z brody i rozprowadzi� po szyi. Potem za�o�y� kapelusz, podni�s� si� i usiad�, obejmuj�c r�kami kolana. Lennie, kt�ry przypatrywa� si� George'owi, zacz�� go na�ladowa�. Podni�s� si�, podci�gn�� kolana, obj�� je r�kami i spojrza�, by upewni� si�, �e przyj�� tak� sam� pozycj�. Opu�ci� nieco kapelusz na oczy, tak samo jak George. George z niech�ci� przypatrywa� si� wodzie. Powieki mia� zaczerwienione od s�o�ca. - Mogliby�my dojecha� do samej farmy - powiedzia� ze z�o�ci� - gdyby ten kierowca autobusu, psia jego ma�, w og�le wiedzia�, o czym gada. "Taa, to tylko kawa�ek wzd�u� drogi" powiedzia�. "Ma�y kawa�ek..." Do diab�a, to by�y prawie cztery mile! M�g�by nas podwie�� pod sam� bram�, ale nie chcia�o si� temu leniwemu sukinsynowi. Ciekawe, czy chcia�o mu si� zatrzyma� w Soledad? Wywala nas i m�wi "Taa, to tylko kawa�ek..." Za�o�� si�, �e by�o wi�cej ni� cztery mile. Pieprzony upa�. - George - Lennie popatrzy� na niego nie�mia�o. - Czego chcesz? - Dok�d idziemy, George? Niski m�czyzna trzepn�� d�oni� w rondo kapelusza i warkn��: - Ju�e� zapomnia�? Zn�w mam ci powtarza�?! Jezu Chryste, co za pieprzni�ty g�upek! - Zapomnia�em - powiedzia� �agodnie Lennie. - Pr�bowa�em zapami�ta�, jak Boga kocham, �e pr�bowa�em, George. - Dobra, dobra. Powiem ci. I tak nie mam nic innego do roboty. B�d� ci m�wi�, ty b�dziesz mia� co zapomina�, a ja b�d� mia� znowu co m�wi�. - Pr�bowa�em i pr�bowa�em - powiedzia� Lennie - ale nic z tego nie wysz�o. Za to pami�tam o kr�likach, George... - Do diab�a z kr�likami! Czy tylko to zapami�ta�e�, o kr�likach? Dobra. Teraz s�uchaj i musisz to zapami�ta�, bo inaczej napytamy sobie biedy. Tkwili�my w rynsztoku na ulicy Hovarda i gapili�my si� na t� tablic�... pami�tasz? Twarz Lennie'ego rozja�ni� u�miech. - Jasne, George, pami�tam... ale... co my tam robili�my? Pami�tam, �e przechodzi�y dziewczyny i powiedzia�e�... powiedzia�e�... - Do diab�a z tym, co powiedzia�em! Pami�tasz, jak poszli�my do Murraya i Ready'ego, a oni dali nam karty pracy i bilety na autobus? - Tak, George, teraz sobie przypominam - jego r�ce pow�drowa�y szybko do bocznych kieszeni marynarki. - George - powiedzia� cicho. - Nie mam swojej karty. Zgubi�a mi si�... - Nigdy jej nie mia�e�, ty g�upi sukinsynu! Ja mam obydwie. Czy my�lisz, �e da�bym ci twoj� kart�? Lennie u�miechn�� si� szeroko, z ulg�. - Ja... ja my�la�em, �e wsadzi�em j� do bocznej kieszeni. - Znowu wsun�� r�k� do kieszeni. George spojrza� na niego ostro. - Co� wyj�� z kieszeni? - Tam nic nie ma - odpar� chytrze Lennie. - Wiem, �e nic nie ma. Masz to w r�ku. Poka�, co tam chowasz. - Naprawd� nic, George, przysi�gam... - No dalej, dawaj to! Lennie odsun�� zaci�ni�t� pi�� od George'a. - To tylko mysz. - Mysz? �ywa mysz? - Nieee, zdech�a mysz, George. Nie zabi�em jej, przysi�gam. Znalaz�em. Znalaz�em ju� zdech��. - Dawaj j�! - Och, pozw�l mi j� mie�. - Dawaj j�!!! Zaci�ni�ta d�o� Lennie'ego powoli podda�a si� poleceniu. George wzi�� mysz i rzuci� w krzaki na drugim brzegu. - Po co ci zdech�a mysz? - Mog�em j� g�aska� kciukiem, gdy�my szli - odpar� Lennie. - Taa, nie b�dziesz g�aska� myszy, gdy idziesz ze mn�. A pami�tasz, dok�d teraz idziemy? Lennie zaskoczony ukry� ze wstydem twarz mi�dzy kolanami. - Zn�w zapomnia�em... - Jezu Chryste - powiedzia� z rezygnacj� George - No tak... s�uchaj. B�dziemy robi� na farmie, jak wtedy, gdy wr�cili�my z p�nocy. - Z p�nocy? - Z Weed. - O tak, pami�tam. Z Weed. - Farma, na kt�r� idziemy, jest jakie� �wier� mili st�d. Musimy si� rozm�wi� z gospodarzem. Teraz s�uchaj - ja dam mu nasze karty pracy, a ty nie b�dziesz nic gada�. B�dziesz tylko sta� i ani s�owa. Je�li on odkryje, jaki z ciebie przyg�up, nie dostaniemy roboty. Ale jak najpierw zobaczy, jak robisz, a dopiero potem pos�ucha, jak gadasz, to nas we�mie. Chwytasz? - Pewnie, George. Pewnie, �e chwytam. - Dobra. Teraz, gdy p�jdziemy pogada� z gospodarzem, co masz robi�? - Ja... ja... - Lennie my�la�. Skupienie �ci�gn�o mu brwi. - Ja... mam nic nie gada�. Tylko sta�. - Dobry ch�opak. Elegancko. Powt�rz to sobie ze dwa, trzy razy, �eby� nie zapomnia�. Lennie cicho mamrota� do siebie: - Mam nic nie gada�... mam nic nie gada�... mam nic nie gada�. - Dobra - powiedzia� George. - I nie b�dziesz si� tak �le zachowywa�, jak wtedy w Weed. - Jak w Weed? - Lennie spojrza� zdziwiony. Ech, o tym te� �e� zapomnia�! Co nie? Ale nie b�d� ci tego przypomina�, bo zn�w zaczniesz to robi�. Przez twarz Lennie'ego przebieg� b�ysk ol�nienia. Wywalili nas z Weed! - wyrzuci� z siebie tryumfalnie. - Diab�a tam, wywalili... - skrzywi� si� George. - Sami�my zwiali. Szukali nas, ale nie dorwali. - To pami�tam, a jak! - zachichota� uszcz�liwiony Lennie. George wyci�gn�� si� na piasku i pod�o�y� skrzy�owane r�ce pod g�ow�. Lennie post�pi� dok�adnie tak samo, ale podni�s� g�ow�, by upewni� si�, czy przyj�� identyczn� pozycj�. - Bo�e, ile� z tob� k�opot�w - powiedzia� George. - Gdybym nie musia� ci�gn�� ci� w ogonie, wszystko sz�oby tak �adnie i g�adko. M�g�bym sobie lekko �y� i mo�e mia�bym nawet dziewczyn�. Lennie przez chwil� le�a� i nie odzywa� si�, a potem rzek� z nadziej� w g�osie: - B�dziemy robi� na farmie, George. - Racja. Poj��e� to. Ale spa� b�dziemy tu. Mam swoje powody. Dzie� zacz�� teraz szybko ucieka�. Tylko szczyty g�r Gabilan b�yszcza�y w promieniach s�o�ca, uchodz�cego z doliny. Przez zatok� przemkn�� w�� wodny, z g�ow� wystawion� jak ma�y peryskop. Trzciny ko�ysa�y si� lekko pod wp�ywem pr�du. Gdzie� na autostradzie pokrzykiwa� m�czyzna, a drugi odpowiada� mu. Lekki wiatr zaszele�ci� w li�ciach sykomor i zaraz ucich�. - George, czemu nie p�jdziemy na farm� i nie zjemy kolacji? Tam maj� teraz kolacj�. George przewr�ci� si� na bok. - Nic z tego. Mnie tu dobrze. Jutro p�jdziemy do roboty. Widzia�em po drodze m�ockarni�. Znaczy si�, b�dziemy d�wiga� worki z ziarnem, a� nam flaki wyjd� na wierzch. Dzi� w nocy chc� pole�e� tutaj i rozgl�dn�� si�. Podoba mi si� tu. Lennie podni�s� si� na kolana i spojrza� na George'a. - To nie b�dzie dzi� kolacji? - Jasne, �e b�dzie, je�li nazbierasz troch� suchych patyk�w wierzbowych. Mam w w�ze�ku trzy puszki fasoli. Ty przygotujesz ognisko. Dam ci zapa�ki, jak ju� nazbierasz patyk�w. Podgrzejemy fasol� i b�dzie kolacja. - Lubi� fasol� z sosem pomidorowym - powiedzia� Lennie. - Nie mamy sosu pomidorowego. Id� nazbiera� drewna. I nie marud� za d�ugo, bo zaczyna zmierzcha�. Lennie d�wign�� si� i znikn�� w zaro�lach. George le�a� jak przedtem i zacz�� sobie pogwizdywa�. Nagle us�ysza� odg�os rozpryskiwanej wody, dobiegaj�cy z kierunku, w kt�rym poszed� Lennie. Przesta� gwizda� i zacz�� nas�uchiwa�. - Biedny sukinsyn - powiedzia� cicho i po chwili zacz�� znowu gwizda�. W tym momencie z zaro�li z trzaskiem wyszed� Lennie. Ni�s� jedn�, ma��, wierzbow� ga��zk�. George usiad�. - Dobra - powiedzia� ostro. - Dawaj t� mysz! Lennie przybra� wypracowan�, niewinn� poz�. - Jak� mysz, George? Nie mam �adnej myszy. George wyci�gn�� r�k�. - No ju�! Dawaj j� tu! Nie pr�buj mnie nabiera�. Lennie zawaha� si�, cofn�� i spojrza� na zaro�la, jakby mia� zamiar tam poszuka� schronienia. Oddasz mi j�, czy mam ci� waln��? - zapyta� zimno George. - Co mam ci odda�? - Dobrze wiesz, do diab�a! Dawaj t� mysz! Lennie powoli si�gn�� do kieszeni. G�os mu si� �ama�. - Nie wiem, czemu nie mog� jej mie�. To niczyja mysz. Nie ukrad�em jej. Le�a�a na �cie�ce. George nadal trzyma� wyci�gni�t� r�k�. Powoli jak terier, kt�ry nie chce przynie�� swojemu panu pi�ki, Lennie przybli�y� si�, cofn��, znowu si� zbli�y�. George zniecierpliwiony strzeli� palcami i na ten odg�os Lennie po�o�y� mu mysz na d�oni. - Nie zrobi�em nic z�ego, George. Tylko j� g�aska�em. George wsta� i cisn�� mysz, jak m�g� najdalej, w ciemniej�ce zaro�la. Potem podszed� do wody i umy� r�ce. - Ty g�upku! My�lisz, �e nie zauwa�y�em, �e masz mokre nogi po tym, jak przechodzi�e� przez rzek�, by j� z�apa�? - Us�ysza� szloch Lennie'ego i odwr�ci� si�. - Ryczy jak dzieciak. Jezu Chryste! Taki wielki ch�op jak ty! Usta Lennie'ego zadr�a�y, a w oczach pojawi�y si� �zy. - Och, Lennie - George po�o�y� r�k� na jego ramieniu. - Nie zrobi�em tego bez powodu. Ta mysz ju� �mierdzia�a. A poza tym zdusi�e� j�, g�aszcz�c. Dostaniesz now� mysz i pozwol� ci j� zatrzyma� na chwil�. - Lennie usiad� i opu�ci� g�ow�. - Nie wiem, gdzie mo�na dosta� inn� mysz. Pami�tam pani�, kt�ra mi je dawa�a, wszystkie, jakie mia�a. Ale tu nie ma tej pani. - Pani, h�? - odezwa� si� z drwin� George. - Nawet nie pami�tasz, kim by�a ta pani. To twoja ciotka Klara. I przesta�a ci je dawa�, bo zawsze je dusi�e�. Lennie spojrza� na niego ze smutkiem. - By�y takie ma�e - usprawiedliwia� si�. - G�aska�em je, a one gryz�y mnie w palce, wi�c troch� �ciska�em ich g��wki, a one zaraz zdycha�y. Takie by�y ma�e. Chcia�bym, �eby�my mieli kr�liki, George. One nie s� takie ma�e. - Do diab�a z kr�likami! Nie mo�na ci da� do �apy �adnej myszy. Ciotka Klara da�a ci kiedy� gumow�, ale nie chcia�e� si� ni� bawi�. - Nie da�o si� jej tak dobrze g�aska� - odpar� Lennie. Promie� zachodu s�o�ca d�wign�� si� znad szczyt�w, zmierzch zago�ci� w dolinie i p�mrok obj�� wierzby i sykomory. Wielki karp wystawi� g�ow� z wody, �ykn�� powietrza i zag��bi� si� tajemniczo, pozostawiaj�c faluj�ce na toni kr�gi. Ponad g�owami znowu zatrzepota�y li�cie i bazie wierzbowe, poniesione przez wiatr, osiad�y na powierzchni zatoki. - Przyniesiesz wreszcie to drewno? - zapyta� George. - Za t� sykomor� le�y pe�no ga��zi, wyrzuconych przez pr�d. Zabierz si� do nich. Lennie obszed� drzewo i wr�ci� z nar�czem suchych ga��zi i li�ci. Rzuci� je na miejsce starego ogniska i ruszy� po wi�cej. Tym razem przyni�s� ju� dosy�. Ponad wod� prze�lizgn�� si� go��b. George podszed� do stosu i podpali� suche li�cie. Ogie� obj�� patyki i zacz�� buzowa�. George rozwin�� w�ze�ek i wyj�� trzy puszki fasoli. Postawi� je obok ogniska tak, by nie dotyka�y ich p�omienie. - Wystarczy tej fasoli na czterech m�czyzn - powiedzia�. Lennie spojrza� na niego ponad ogniem. - Lubi� j� z sosem pomidorowym - upiera� si�. - Obejdzie si� bez sosu - wybuchn�� George. - Zawsze chcesz tego, czego nie mamy. Dobry Bo�e, jakie� lekkie by�oby �ycie, gdybym by� sam. Znalaz�bym robot�, pracowa� i nie mia� �adnych problem�w. �adnych, a pod koniec miesi�ca zgarn��bym swoich pi��dziesi�t dolc�w, poszed� do miasta i mia� czego dusza zapragnie. Taa, m�g�bym siedzie� w burdelu ca�� noc. Na�ar�bym si� tego, na co mam ochot�, opi�bym si� w hotelu albo gdziekolwiek indziej. I m�g�bym to robi� przez ca�y pieprzony miesi�c. Kupi�bym sobie galon whisky, wynaj�� �azienk� albo gra� w karty... Lennie przykl�kn�� i spojrza� przez ogie� na roze�lonego George'a. Jego twarz by�a nieruchoma z przera�enia. - A co mam? - George wsta� z w�ciek�o�ci�. - Mam ciebie! Nie utrzymasz si� w �adnej robocie, a ja na tym trac�. Wywalaj� nas. Przez ciebie ci�gle �a�� po ca�ym hrabstwie. Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Narobisz gnoju, �le si� zachowujesz, a ja musz� ci� z tego wyci�ga� - zacz�� prawie krzycze�. - Ty g�upi skurwysynu! Przez ciebie ca�y czas �aduj� si� w jakie� g�wno! - Przyj�� ton przedrze�niaj�cych si� dziewczynek. - Chcia�em tylko pomaca� sukienk� tej dziewczyny... Chcia�em tylko pog�aska� j� jak mysz... Sk�d ona, do diab�a, mia�a wiedzie�, �e chcia�e� tylko pomaca� jej sukienk�?! Zacz�a si� wykr�ca�, a ty �cisn��e� j�, jakby by�a mysz�. Narobi�a wrzasku i musieli�my chowa� si� do rowu i siedzie� tam ca�y dzie�, bo ch�opcy nas szukali. A potem wyle�� po ciemku i wia� z hrabstwa. I ca�y czas to samo, ca�y czas... Chcia�bym ci� wsadzi� do klatki, da� milion myszy, toby� dopiero mia� ubaw! - Nagle opu�ci�a go z�o��. Spojrza� na przestraszon� twarz Lennie'ego po drugiej stronie ognia i wbi� zawstydzony wzrok w p�omienie. By�o ju� zupe�nie ciemno, ale ogie� o�wietla� pnie drzew i wykrzywione ga��zie ponad g�owami. Lennie wolno i ostro�nie obszed� ognisko, a� znalaz� si� obok George'a. Kucn�� na pi�tach. George obr�ci� puszki z fasol� drug� stron� do ognia. Udawa�, �e nie zauwa�a blisko�ci Lennie'ego. - George - szepn�� bardzo delikatnie. �adnej odpowiedzi. - George! - Czego chcesz! - To tylko wyg�upy, George. Nie chc� sosu pomidorowego. Nie jad�bym go, nawet gdyby by� tu obok. - Gdyby tu by�, toby� dosta�. - Ale bym nie ruszy�, George. Zostawi�bym wszystko dla ciebie. M�g�by� pola� sobie nim fasol�, a ja nawet bym go nie tkn��. George ci�gle spogl�da� ponuro w ogie�. - Gdy sobie pomy�l�, jakie bez ciebie mia�bym klawe �ycie, to a� dostaj� na �eb. Nie mam spokoju. Lennie nie zmieni� pozycji. Patrzy� w ciemno�� za rzek�. - George, czy chcesz, �ebym sobie poszed� i zostawi� ci� samego? - Dok�d ty, do diab�a, m�g�by� p�j��? - M�g�bym. Poszed�bym w g�ry i znalaz� jak�� grot�. - Taa?! A co b�dziesz jad�? Masz tak� sieczk� w g�owie, �e nawet nie znajdziesz nic do jedzenia. - Co� tam znajd�. Nie musz� je�� takiego dobrego �arcia z sosem pomidorowym. B�d� si� wylegiwa� na s�o�cu i nikt mnie nie skrzywdzi. A gdy z�api� mysz, nikt mi jej nie we�mie. George spojrza� na niego szybko i przenikliwie. - By�em pod�y, nie? - Je�li mnie nie chcesz, mog� i�� w g�ry i znale�� grot�. Zawsze mog� odej��. - Nie, s�uchaj, ja tylko tak �artowa�em, Lennie. Chc�, �eby� zosta�. Z tymi myszami idzie o to, �e zawsze je dusisz - przerwa�. - Powiem ci, co zrobi�, Lennie. Dostaniesz ode mnie szczeniaka, gdy tylko nadarzy si� okazja. Mo�e go nie udusisz. To lepsze ni� mysz. I mo�esz go mocniej g�aska�. Lennie poczu� swoj� przewag�. Nie da� si� z�apa� na przyn�t�. - Je�li mnie nie chcesz, tylko powiedz, a p�jd� sobie w tamte g�ry. O tak, prosto w g�ry, i b�d� sobie �y�. I nikt mi nie we�mie myszy. - Chc� �eby� zosta� - powiedzia� George. - Jezu Chryste, kto� got�w ci� wzi�� za kojota i zastrzeli�, gdy b�dziesz sam. Nie, zosta� ze mn�. Ciotka Klara, nawet je�li nie �yje, nie chcia�aby, by� by� sam. - Opowiedz mi, tak, jak to robi�e� wcze�niej - odezwa� si� chytrze Lennie. - O czym? - O kr�likach. - Nie r�b ze mnie g�upka - odburkn�� George. Lennie zacz�� prosi�: - No dalej, George, opowiedz, prosz� George,... Tak jak wtedy. - Rajcuje ci� to, nie? Dobra, powiem ci, ale jak zjemy kolacj�. Brzmienie g�osu George'a sta�o si� g��bsze. - Faceci, tacy jak my, co pracuj� na farmach, to najbardziej samotni faceci na �wiecie - wymawia� s�owa rytmicznie, chocia� powtarza� je ju� wiele razy. - Nie maj� rodziny, nie maj� swojego miejsca. Przychodz� na farm�, pracuj� na akord, a potem id� do miasta i puszczaj� ca�� fors�. I ani si� obejrzysz, jak szukaj� roboty na innej farmie. Nie maj� o co zaczepi� swojej przysz�o�ci. Lennie by� uszcz�liwiony. - O tak, tak. Teraz powiedz, jak to jest z nami. - My mamy do kogo otworzy� g�b� i nie musimy siedzie� w knajpie i puszcza� fors� jak ci, co nie maj� gdzie i��. Inni mog� i�� do paki i gni� tam, i nikt nie da za nich z�amanego grosza. Ale nie my. - Ale nie my - wtr�ci� Lennie. - A czemu? Bo... bo ja mam ciebie, a ty si� mn� opiekujesz, a ty masz mnie i ja si� tob� opiekuj�, ot co! - U�miechn�� si� zachwycony. - Znasz to na pami��. Mo�esz sam opowiada�. - Nie, ty m�w. Ja troch� zapomnia�em. Opowiedz, jak to b�dzie. - Dobra. Kiedy� zbierzemy fors� i b�dziemy mieli ma�y domek i par� akr�w, i krow�, i kilka �wi�, i... - I b�dziemy �y� z tego, co da ziemia - krzykn�� Lennie. - I b�d� kr�liki! Dalej, George, opowiedz, co b�dziemy mieli w ogrodzie, i o klatkach z kr�likami, i o zimowym deszczu, i o piecu, i o �mietanie na mleku, co jest tak gruba, �e mo�na j� kroi�... Opowiedz o tym, George! - Czemu sam nie opowiesz? Wiesz o wszystkim. - Nie... ty m�w. To nie to samo, jak ja m�wi�. Dalej, George, m�w, jak b�d� dba� o kr�liki. - Taa - powiedzia� George. - B�dziemy mieli du�� grz�dk� z warzywami oraz kojec dla kr�lik�w i kurczak�w. A gdy zim� b�dzie pada� deszcz, powiemy "do diab�a z robot�", rozpalimy w piecu i usi�dziemy sobie, s�uchaj�c, jak krople bij� o dach... G�upoty! - Wyci�gn�� scyzoryk. - Ju� wystarczy. Wbi� ostrze w jedn� z puszek, wykroi� denko i poda� j� Lennie'mu. W ten sam spos�b otworzy� drug�. Wyj�� z kieszeni marynarki dwie �y�ki i przesun�� jedn� w stron� Lennie'ego. Usiedli przy ognisku, napchali usta fasol� i zacz�li j� �u�. Kilka ziaren wysun�o si� z ust Lennie'ego. George zacz�� gestykulowa�, trzymaj�c �y�k�. - Co powiesz, gdy jutro gospodarz ci� o co zapyta? Lennie przesta� �u� i prze�kn��. Na jego twarzy malowa�o si� skupienie. - Ja... ja... nic nie powiem. - Dobry ch�opak. W porz�dku. Mo�e ci si� polepsza. Gdy b�dziemy mieli tych kilka akr�w, pozwol� ci dogl�da� kr�lik�w. Zw�aszcza, je�li b�dziesz pami�ta� tak jak teraz. Lennie zach�ysn�� si� dum�. - B�d� pami�ta� - powiedzia�. George zacz�� zn�w obraca� �y�k�. - S�uchaj, Lennie. Chc�, �eby� rozejrza� si� i zapami�ta� to miejsce. Mo�esz to zrobi�? Farma jest nieca�e �wier� mili st�d. Trzeba tylko i�� w d� rzeki. - Jasne - rzek� Lennie - mog� to zapami�ta�. Przecie� nie zapomnia�em, �e mam jutro nic nie gada�. - Oczywi�cie, �e nie zapomnia�e�. Teraz s�uchaj, je�li znowu napytasz sobie jakiej biedy, tak jak zwykle, chc�, �eby� przyszed� w�a�nie tu i schowa� si� w krzakach. - Schowa� si� w krzakach - powt�rzy� powoli Lennie. - Schowa� si� w krzakach, dop�ki po ciebie nie przyjd�. Mo�esz to zapami�ta�? - Jasne, �e mog�, George. Schowa� si� w krzakach, dop�ki nie przyjdziesz. - Ale ty nie zrobisz nic z�ego, bo jak tak, to nie pozwol� ci dogl�da� kr�lik�w - George rzuci� pust� puszk� w zaro�la. - Nie b�d� robi� nic z�ego, George. I nie otworz� g�by. - Dobra. Przynie� sw�j koc bli�ej ogniska. B�dzie si� tu dobrze spa�o, patrz�c w g�r� na li�cie. Nie dok�adaj ju� do ognia. Niech wyga�nie. Rozpostarli swoje koce na piasku, a w miar� jak przygasa�o ognisko, zmniejsza� si� kr�g �wiat�a, znikn�y powyginane ga��zie i tylko nik�y poblask wskazywa�, gdzie znajduj� si� drzewa. Z ciemno�ci odezwa� si� Lennie: - George, �pisz? - Nie. Czego chcesz? - B�dziemy mieli kr�liki r�nej ma�ci, George? - Jasne - mrukn�� sennie George. - Czerwone, niebieskie i zielone. Miliony kr�lik�w. - I puszyste, takie jak widzia�em na targu w Sacramento, George? - Jasne, �e puszyste. - Bo ja nie mog� odej�� od ciebie i �y� gdzie indziej w grocie. - Za to mo�esz i�� do diab�a! - odpar� George. - Zamknij si�! Czerwony �ar jarzy� si� jeszcze na w�glach. Na wzg�rzu od strony rzeki zawy� kojot, a z drugiej strony odpowiedzia�o mu szczekanie psa. Li�cie sykomor szepta�y, poruszane �agodnym, nocnym wiatrem. Barak by� d�ugim, prostok�tnym budynkiem. Od �rodka �ciany wybielono wapnem, ale pod�oga zosta�a nie pomalowana. W trzech �cianach znajdowa�y si� ma�e, kwadratowe okna, a w czwartej mocne drzwi z drewnianym skoblem. Pod �cianami sta�o osiem prycz - pi�� zas�anych kocami, a trzy przykryte tylko workami z sianem. Nad ka�d� prycz� przybita by�a otwarta skrzynka na jab�ka, pe�ni�ca rol� p�ki na osobiste rzeczy w�a�ciciela legowi