989
Szczegóły |
Tytuł |
989 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
989 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 989 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
989 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John Steinbeck
O ludziach i myszach
SAWW
Pozna� 1993
PWZN
Print 6
Lublin 1998
Tytu� orygina�u:
"Of Mice and Men"
Przedruku dokonano
na podstawie pozycji
wydanej przez SAWW
Pozna� 1993
`st
Od wydawcy
�aden cz�owiek nie jest samoistn� wysp�� ka�dy stanowi u�omek kontynentu,
cz�� l�du,� je�eli morze zmyje cho�by grudk� ziemi,� Europa b�dzie
pomniejszona tak samo,� jak gdyby poch�on�o przyl�dek,� w�o�� twoich
przyjaci�, czy twoj� w�asn�.� �mier� ka�dego cz�owieka umniejsza mnie,�
albowiem jestem zespolony z ludzko�ci�,� przeto nigdy nie pytaj, komu bije
dzwon:� Bije on tobie.�
John Donne
Ten fragment wiersza angielskiego poety z prze�omu Xvi i Xvii w.
stanowi�cy motto powie�ci jednego z najg�o�niejszych pisarzy Xx wieku,
Ernesta Hemingwaya chcieliby�my wykorzysta� w podobnej intencji w serii
Arcydzie� Literatury �wiatowej adresowanej do wszystkich, kt�rzy szukaj� w
literaturze odpowiedzi na pytania nieod��cznie zwi�zane z ludzk�
�wiadomo�ci�.
Literatura w tej czy innej formie towarzyszy cz�owiekowi niemal od
zarania dziej�w i je�li odrzuci� z niej to wszystko, co stanowi znak czasu,
zawsze pr�buje rozstrzygn�� podstawowe problemy egzystencji. Dotycz� one
niezmiennie �ycia, �mierci, mi�o�ci, szcz�cia i odpowiedzialno�ci, sensu i
bezsensu, jednym s�owem ca�ej struktury otaczaj�cej nas rzeczywisto�ci.
Literatura z w�a�ciwym sobie instynktem wie - wbrew pogl�dom unaukowionym
i stechnicyzowanym - �e to co istotne stanowi zaledwie po�ow� zagadnienia,
za� na ca�� prawd� w r�wnej mierze sk�ada si� to co istotne i to co
nieistotne. Recepty na stworzenie arcydzie�a, podobnie jak wybitnego
talentu nie ma. Nie liczy si� czas ani miejsce, nagrody i wyr�nienia,
uznanie krytyk�w, obfito�� dorobku pisarskiego, a cz�sto nawet tematyka
utworu. S� pisarze, kt�rzy wkraczaj� do salonu Arcydzie� Literatury jedn�
jedyn� ksi��k�. Czasami bywa to dzie�o obszerne, wielotomowe, jak w wypadku
"Poszukiwania straconego czasu" Marcela Prousta, niekiedy zaledwie
kilkadziesi�t stron zapisu zmaga� starego cz�owieka z ryb� (Hemingway).
Cho� m�wi�, �e bardziej jest si� dzieckiem swego czasu ni� swego ojca, w
wypadku niekt�rych dzie� literackich up�yw wiek�w wydaje si� bez znaczenia.
Nawet dzi� bardziej porusza rozpaczliwa, nieszcz�liwa mi�o�� rzymskiego
poety Katullusa, dzieje Tristana i Izoldy, Ginevry i Lancelota, losy
Wielkiego Gatsby'ego i Wokulskiego ni� ca�ej plejady heroin i heros�w spod
znaku Harlequina i rewolucji seksualnej. Za� agenci r�nej ma�ci "jawni,
tajni i dwup�ciowi", jakie maj� szanse do��czy� do kr�la Marka i rycerzy
Okr�g�ego Sto�u?
Przez stulecia prym wiod�a literatura francuska, pod koniec Xix wieku
przysz�a kolej na angielsk�, po�owa wieku Xx nale�y do literatury
ameryka�skiej. Nie znaczy to wcale, �e arcydzie�a nie powstaj� na obrze�ach
tzw. centrum kulturalnego, �eby wspomnie� cho�by "Ullissesa" Joyce a lub
"Sto lat samotno�ci" Marqueza.
Bohaterowie arcydzie� bywaj� skrajnie wysublimowanymi intelektualistami i
artystami (M. Proust, T. Mann), mordercami (M. Camus, F. Dostojewski),
�o�nierzami (Hasek, Heller), wreszcie zwyk�ymi szarymi lud�mi drepcz�cymi
pod obdrapanymi murami kamienic najobrzydliwszych uliczek Dublina (Joyce)
lub najemnymi robotnikami rolnymi na zapad�ych farmach (Faullcner,
Steinbeck). �wiat, w kt�rym �yj�, czasami ma wymiar zupe�nie realny, kiedy
indziej paradoksalny (Vonnegut, Heller) lub ca�kiem ba�niowy (Tolkien).
Jednak wszystkie te rozmaite i r�norodne ksi��ki ��czy jedno: kr�ciutki,
zawarty najcz�ciej mi�dzy wierszami b�ysk geniuszu, kt�ry pozwala przez
chwil� poczu�, �e oto stoimy wobec tajemnicy ludzkiej egzystencji i
podgl�damy struktur� wszech�wiata. �e oto kto� ukaza� nam w�a�nie swoisty -
zamkni�ty i kompletny - system filozoficzny, kt�ry bez skomplikowanych
termin�w, logicznych zabieg�w i pr�b niwelowania nie daj�cych si� pogodzi�
przeciwie�stw odpowiada na podstawowe pytania o byt, o sens, o warto��.
Sami pe�ni waha�, pyta� i w�tpliwo�ci zdecydowali�my si� na wydawanie
inaugurowanej w�a�nie serii dla tych wszystkich, kt�rzy nieciekawi kto
zabi�, ani czy ona w ko�cu mu uleg�a, �l�cz� tak�e w bezsenne noce nad
kartkami ksi��ek, tropi�c owo nik�e �wiate�ko prawdy mocniejszej ni� tysi�c
s�o�c. Nikt z nas nie jest w tym szukaniu samoistn� wysp�; tak by�o, jest i
miejmy nadziej� b�dzie w przysz�o�ci.
O Johnie Steinbecku
W "Ma�ym s�owniku pisarzy angielskich i ameryka�skich" (Wiedza
Powszechna. Warszawa 1971�) pod has�em "John Steinbeck" mo�na znale��
nast�puj�c� notk�: "By� post�powym libera�em pe�nym sympatii dla
proletariatu wiejskiego i miejskiego, cho� nigdy nie identyfikowa� si� z
�adn� konkretn� parti� polityczn�. Tym wi�kszym zaskoczeniem, bolesnym, a
zarazem budz�cym zdecydowany protest, by� wyjazd Steinbecka w charakterze
korespondenta wojennego do Wietnamu, sk�d przysy�a� reporta�e aprobuj�ce
ameryka�sk� agresj� w tym kraju, co dobitnie kontrastowa�o ze stanowiskiem
og�u ameryka�skich pisarzy i intelektualist�w".
Nie ma sensu zn�ca� si� dzi� nad autorem tego komentarza, ani nawet
ujawnia� jego nazwiska (w�cibskich odsy�am do wymienionego "S�ownika").
"S�ownik" jest jednak nadal w u�yciu, a wraz z nim kilka fa�szywych
stereotyp�w, utrwalaj�cych r�ne obiegowe s�dy na temat niekt�rych
angloj�zycznych pisarzy, kt�re niepostrze�enie zweryfikowa� czas. Nale�y do
nich, na przyk�ad, przekonanie, �e Steinbeck najpierw by� post�powy i lubi�
wiejski proletariat, a potem pojecha� zrzuca� na niego bomby w Wietnamie. W
ojczy�nie pisarza tak�e naros�o wok� jego osoby i tw�rczo�ci wiele
nieporozumie�, a przyznanie mu Literackiej Nagrody Nobla w 1962 roku wcale
nie wywo�a�o tam entuzjazmu. Cz�� krytyki uwa�a�a, �e o tw�rczo�� nie
dor�wnuje poziomem poprzednim ameryka�skim noblistom. Steinbeck by� zreszt�
cz�sto oceniany po obu stronach Atlantyku na tle Hemingwaya i Faulknera -
albo jako Hemingway z domieszk� dziwacznego mistycyzmu, albo jako
kalifornijski Faulkner, kt�remu brakuje technicznego mistrzostwa, �eby
przetworzy� w�ciek�o�� i wrzask robotnik�w rolnych z Kalifornii w
prawdziwie monumentalne dzie�o.
Dokument i folklor
Tw�rczo�� Johna Ernsta Steinbecka (1902-1968�) ��czy si� z jednym
geograficznym regionem Stan�w Zjednoczonych - z dolin� Salinas w �rodkowej
Kalifornii. Tutaj te� rozgrywa si� akcja jego noweli "O myszach i ludziach"
(1937�), gdzie znajdujemy charakterystyczne dla tw�rczo�ci pisarza realia:
�rodowisko sezonowych robotnik�w rolnych, kt�rzy na przemian w�druj�,
pracuj� za 50 dolar�w miesi�cznie i snuj� edeniczne marzenia, brutalnie
konfrontowane z rzeczywisto�ci�. Pojawiaj�ce si� co jaki� czas nazwy
geograficzne, takie jak g�ry Gabilan, przypominaj�, �e miejsce akcji nie
jest bynajmniej fikcyjne, lecz mo�na je odszuka� na mapie Kalifornii. Ta
dokumentalna precyzja oraz czerpanie z kalifornijskiego folkloru tworz�
wr�cz znak firmowy pisarza urodzonego w Salinas w roku 1902 i silnie
zwi�zanego ze swoimi rodzinnymi stronami.
Dziadek Steinbecka nosi� nieco d�u�sze nazwisko - Grossteinbeck - i by�
Niemcem z okolicy Dusseldorfu. Do Stan�w Zjednoczonych przyjecha�, co
ciekawe, z Jerozolimy, gdzie towarzyszy� bratu, lutera�skiemu misjonarzowi.
W nowej ojczy�nie zasta�a go wojna secesyjna i chc�c nie chc�c musia�
w�o�y� mundur armii konfederackiej. Domow� rze� uda�o mu si� jednak prze�y�
i wkr�tce po zwolnieniu z wojska ruszy� z rodzin� do Kalifornii. Historia
ta, przetworzona i opowiedziana od nowa, znalaz�a swoje odbicie w sadze
rodzinnej, napisanej przez wnuka Herr Grossteinbecka w 1952, "Na Wsch�d od
Edenu". Za jej dalekie echo mo�na te� chyba uzna� obsesyjnie powracaj�cy
niemal w ka�dej powie�ci pisarza motyw poszukiwania ziemi obiecanej.
Pisarstwo Steinbecka nie jest autobiograficzne w tym samym sensie co, na
przyk�ad, tw�rczo�� Hemingwaya. Autor "O myszach i ludziach" nie przemawia
w swoich powie�ciach w pierwszej osobie, przetwarza siebie samego w
literack� fikcj�, nie siada przy jednym stole z George'em i Lennie'em.
Opisuje jednak niemal wy��cznie rzeczywisto��, kt�r� zna z w�asnego
do�wiadczenia; rzeczywisto�� o konkretnych cechach geograficznych i
spo�ecznych. Czasem, na przyk�ad w "Gronach gniewu" (1939�), pos�uguje si�
bezpo�rednio technikami reporta�u. Pisz�c raczej o robotnikach ni� o klasie
robotniczej, nie musi korzysta� z tekst�w �r�d�owych; sam ima� si� r�nych
zaj��: by� dozorc� plantacji nad jeziorem Tahoe, zbieraczem owoc�w,
aptekarzem, pcha� taczki z zapraw� na budowie Madison Square Garden.
Pracowa� te� jako reporter w nowojorskiej gazecie, sk�d, jak dowiadujemy
si� z pewnym zaskoczeniem od niego samego, zosta� szybko zwolniony.
Nie wiadomo, jakimi kryteriami kierowa� si� nowojorski pracodawca, ale
najwyra�niej epizod ten nie zrazi� Steinbecka do faktograficznej
drobiazgowo�ci przy konstruowaniu fikcji literackiej. Wiele lat p�niej,
pisz�c swoj� s�ynn� opowie�� o w�dr�wce rodziny zubo�a�ych farmer�w z
Oklahomy do Kalifornii, Steinbeck, nie przymuszony ju� materialn�
konieczno�ci�, jedzie do Oklahomy, przy��cza si� do rzeszy robotnik�w
ci�gn�cych na zach�d i dociera do Kalifornii, gdzie pracuje razem z nimi w
polu. Jego towarzysze podr�y to, podobnie jak fikcyjna rodzina Joad�w,
"Oakies" - mieszka�cy Oklahomy, kt�rzy w czasie Wielkiego Kryzysu trac�
swoje gospodarstwa i ruszaj� do s�onecznej Kalifornii, gdzie pracy ma by�
pono� pod dostatkiem, a dojrza�e owoce spadaj� same do r�k. Nic wi�c
dziwnego, �e "Grona gniewu" tchn� autentyzmem, wzmocnionym dodatkowo przez
obecno�� paradokumentalnych rozdzia��w, nie nale��cych bezpo�rednio do
powie�ciowej fabu�y. Autentyzmu tego nie brakuje te� noweli "O myszach i
ludziach", opartej na r�wnie bezpo�redniej obserwacji j�zyka i zachowa�
w�drownych robotnik�w w dolinie Salinas, gdzie pisarz wielokrotnie pracowa�
na plantacjach bawe�ny i w sadach owocowych.
Lata dwudzieste to w biografii Steinbecka trudny okres, wype�niony
wyczerpuj�c� prac� fizyczn� na rozmaitych posadach i uporczywym,
niezmordowanym pisaniem. W 1929 roku ukazuje si� drukiem jego pierwsza
powie��, "Z�ota czara", fikcyjna historia �ycia pirata Henry'ego Morgana.
Romans ten, w kt�rym pe�no pirackich skarb�w, brodatych korsarzy i
ognistych kobiet, mia� pewnie przy nie�� autorowi je�li nie s�aw�, to
przynajmniej pieni�dze. Nie przyni�s� ani jednego, ani drugiego. Nast�pne
dwie powie�ci, "Pastwiska niebieskie" (1932�) i "Do nieznanego boga"
(1933�), te� pozostaj� nie zauwa�one. Sukces przychodzi dopiero w roku 1935
wraz z powie�ci� "Tortilla Flat". Steinbeck rozwija w niej w pe�ni sw�j
talent folklorysty, opisuj�c fikcyjn� spo�eczno�� kalifornijskich Latynos�w
o nazwie "paisanos", osiad�ych w pobli�u Monterey. Swoj� lu�n�, epizodyczn�
struktur� oraz lekkim tonem ksi��ka przypomina powie�� �otrzykowsk�.
Steinbeck przedstawia galeri� latynoskich ekscentryk�w, kt�rzy odznaczaj�
si� sympatyczn� niech�ci� do ci�kiej pracy oraz zami�owaniem do jedzenia,
picia i weselenia si� we wszystkich okoliczno�ciach. Cho� "paisanos"
wchodz� czasem w konflikt z prawem, nie s� przest�pcami. Weso�kowie z
"Torilla Flat" �yj� w idyllicznej przestrzeni ludowej gaw�dy, kt�ra
niewiele ma wsp�lnego z okrutn� cz�sto rzeczywisto�ci� kalifornijsk�,
opisywan� przez Steinbecka w innych powie�ciach. Jego tw�rczo�� jest jednak
stylistycznie bardzo zr�nicowana; opr�cz epickich sag mo�na w mej znale��
tak�e ludyczne komedie z rodzaju "Tortilla Flat", gdzie pisarz w spos�b
nieskr�powany, bezpo�redni przedk�ada proste przyjemno�ci �yciowe nad
sukces w spo�ecze�stwie ogarni�tym ��dz� posiadania, wolno�� nad w�asno��,
wielki spok�j nad wielki zysk. Trudno jednak zarzuci� mu tworzenie z�udze�,
�e �wiat dobrodusznych "paisanos" to tylko utopijna wizja pastwisk
niebieskich, niemo�liwy raj na ziemi.
Od rytua�u do mitu
Nie trzeba by� szczeg�lnie wnikliwym czytelnikiem, �eby w powie�ciach
Johna Steinbecka dostrzec pod warstw� lokalnego folkloru i realistycznego
szczeg�u co� wi�cej, znacznie wi�cej. Czasem do g��bszych pok�ad�w
znaczeniowych prowadzi niespodziewany zwrot dialogu, czasem zaskakuj�cy
opis lub scena. W noweli "O myszach i ludziach" rol� tak� pe�ni powracaj�cy
refren: co jaki� czas Lennie sk�ania George'a, �eby ponownie opowiedzia�
mu, jak b�dzie wygl�da�o ich wsp�lne �ycie na w�asnej, wymarzonej farmie.
Nie tylko tre��, lecz tak�e forma tej opowie�ci jest sztywna i niezmienna;
ko�czy si� zawsze s�owami o braterstwie i solidarno�ci a ka�de odst�pstwo
od ustalonej formu�y spotyka si� z protestem Lennie'ego. Niepostrze�enie
sen dw�ch prostak�w o w�asnym kawa�ku ziemi zamienia si� w religi�, a
George obejmuje rol� jej kap�ana, kt�ry raz po raz, aczkolwiek niech�tnie,
odprawia �wi�ty obrz�dek. Krytycy zwracaj� czasem uwag� na dramatyczn�
fabu�y: w pewnym momencie, kiedy bohaterowie dopuszczaj� do sp�ki
Candy'ego, wraz z jego 350 dolarami oszcz�dno�ci, mrzonka staje si� ca�kiem
realn� mo�liwo�ci�. Mo�liwo�� ta wcale nie znika po tragicznych
wydarzeniach pod koniec ksi��ki, czego George wydaje si� jakby nie
zauwa�a�. Candy ma przecie� nadal 350 dolar�w oszcz�dno�ci. Trzeba jednak
pami�ta�, �e w trakcie opowie�ci upragnione ranczo przestaje by� zwyk�ym
przedmiotem kupna. Bez Lennie'ego, swojego jedynego wyznawcy, George nie
mo�e zrealizowa� snu o ziemi. Przypomina Moj�esza; kt�ry straci� sw�j nar�d
i nie ma kogo prowadzi� do obiecanego Kanaanu.
Steinbeck zawsze irytowa� si�, ilekro� kt�re� z wpisanych przez niego w
realistyczn� fabu�� znacze� nie zosta�o w�a�ciwie odczytane. Nag�a
popularno�� ksi��ki "Tortilla Flat" ucieszy�a go, ale te� nieprzyjemnie
do�wiadczy�a. W li�cie do wydawcy skar�y� si�: "My�la�em, �e zarys mojego
arturia�skiego cyklu zostanie �atwo zauwa�ony, �e wszyscy rozpoznaj� mojego
Gawaina, Lancelota, kr�la Artura i Galahada... Najwyra�niej nie jest to
do�� jasne". Na pierwszy rzut oka zestawienie ludowych prostaczk�w z
rycerzami okr�g�ego Sto�u wydaje si� zaskakuj�ce. Autor nie szcz�dzi jednak
czytelnikowi ca�kiem bezpo�rednich wskaz�wek. Przygody "paisanos" z
"Tortilla Flat" rzeczywi�cie nak�adaj� si� na fabularn� struktur� legend o
kr�lu Arturze, a dociekliwy czytelnik bez wi�kszego trudu wska�e na
szczeg�owe zbie�no�ci i podobie�stwa.
Legenda arturia�ska pojawia si� u Steinbecka nie tylko w "Tortilla Flat"
i nie jest to wynik zupe�nie przypadkowej lektury. Przypomnijmy, �e
tw�rczo�� pisarza kszta�towa�a si� w latach dwudziestych, z dala od
wielkich o�rodk�w �ycia literackiego, w domku dozorcy nad jeziorem Tahoe a
nie w Pary�u, gdzie by� mo�e w tym samym czasie Hemingway dyskutowa� o
�yciu i literaturze z Ezr� Poundem. Niemniej ksi��ki, kt�re czyta� m�ody
Steinbeck, by�y cz�sto tymi samymi lekturami pokoleniowymi, kt�re omawiano
z o�ywieniem w paryskich kawiarniach. Nale�a�a do nich niezmiernie
popularna w literackich kr�gach lat dwudziestych ksi��ka Jesse Weston "Od
rytua�u do romansu" (1920�), uwypuklaj�ca kulturotw�rcze znaczenie legendy
o �w. Gralu, Kr�lu Rybaku i Ziemi Ja�owej. �ledz�c zwi�zki arturia�skich
legend ze staro�ytnymi kultami p�odno�ci, Weston opiera�a si� na
religioznawczym studium Jamesa Frazera pt. "Z�ota ga���", kolejnej lekturze
obowi�zkowej awangardy literackiej lat dwudziestych. Wystarczy przypomnie�,
jak zawrotn� karier� zrobi� w literaturze ameryka�skiej, powsta�ej po
wielkiej, apokaliptycznej wojnie, motyw ziemi ja�owej, od poematu T. S.
Eliota do symbolicznych obraz�w z powie�ci Francisa Scotta Fitzgeralda
"Wielki Gatsby" (1925�) i Ernesta Hemingwaya "S�o�ce te� wschodzi" (1926�).
Z pewno�ci�, �eby czyta� Steinbecka z intelektualnym po�ytkiem, nie
trzeba koniecznie zna� etnologicznego dzie�a Frazera. Fascynacja pisarza
kultami i mitologi� pierwotnych cywilizacji rzuca jednak wi�cej �wiat�a na
pojawiaj�ce si� czasem w jego powie�ciach zagadkowe sceny i zachowania
bohater�w, nie zawsze dostatecznie umotywowane przez naturalistyczn�
narracj�. Farmer z powie�ci Do nieznanego boga, na przyk�ad, sk�din�d
chrze�cijanin, otwarcie sk�ada ofiary staremu d�bowi i czci ska��, kt�ra
znajduje si� na jego posiad�o�ci. Nie do�� na tym, nie mog�c doczeka� si�
deszczu po d�ugotrwa�ej suszy k�adzie si� na skale i rytualnie podcina
sobie �y�y. Jego krew u�y�nia wypalon� ziemi�, a on sam przyjmuje rol�
kr�la-ofiary z prymitywnych kult�w p�odno�ci, opisanych szczeg�owo przez
Frazera. Trudno nie zgodzi� si� z pewnym recenzentem, kt�ry nazwa� powie��
Do nieznanego boga "wsp�czesnym suplementem do Z�otej ga��zi".
Inna zaskakuj�ca scena: w zako�czeniu powie�ci "Grona gniewu" rodzina
Joad�w napotyka umieraj�cego z g�odu cz�owieka. Jedna z bohaterek, m�oda
matka, kt�ra w�a�nie straci�a dziecko, karmi m�czyzn� w�asn� piersi�.
Epizod ten wywo�a� zreszt� oburzenie cz�ci czytelnik�w, zarzucaj�cych
Steinbeckowi albo skrajny naturalizm, albo wr�cz przeciwnie - sk�onno�� do
przedstawiania zachowa� nienaturalnych. Pisarz broni� si�, wskazuj�c na
�r�d�a folklorystyczne i literackie oraz na symboliczny wyd�wi�k ko�cowej
sceny, kt�ra w jego zamy�le mia�a by� szczeg�ln� eucharysti�, momentem
ostatecznego triumfu �ycia, braterstwa i ludzkiej wsp�lnoty.
Pod naturalistycznym reporta�em Steinbecka o robotnikach w Kalifornii
ukrywa si� zatem niemal zawsze mit - animistyczny, chrze�cija�ski,
literacki. Wskazuj� na to dobitnie same tytu�y wielu jego powie�ci,
zapo�yczone z innych dzie� literackich lub z Biblii. Tytu� noweli "O
myszach i ludziach" pochodzi, na przyk�ad, z wiersza Xviii-wiecznego poety
szkockiego, Roberta Burnsa. Mit nie jest dla Steinbecka elementem
dodatkowym, zewn�trzn� dekoracj�: s�u�y mu raczej jako ironiczny kontrast i
komentarz do rzeczywisto�ci, nadaj�c jej przynajmniej poz�r trwa�ego,
niezmiennego znaczenia i awansuj�c prostych farmer�w z Oklahomy i
Kalifornii do rangi bohater�w wielkiego, kosmicznego dramatu.
Cz�owiek w grupie
"Jako cz�onek grupy cz�owiek nie jest ju� sob�, lecz staje si� kom�rk� w
organizmie, kt�ry w niczym go nie przypomina, tak samo jak nasze kom�rki w
niczym nie przypominaj� nas samych". Zdanie to nie pochodzi od kt�rego� ze
znanych nam klasyk�w ko�chozowego kolektywizmu, lecz z powie�ci Steinbecka
"W w�tpliwej walce" (1936�). Tego rodzaju o�wiadczenia, przedk�adaj�ce
zbiorowo�� nad jednostk� oraz robotniczo-ch�opska tematyka wi�kszo�ci jego
utwor�w przysporzy�y pisarzowi sporo pochlebnych ocen w ojczy�nie Lenina i
Trockiego. Wspomniana opowie�� o strajku robotnik�w na plantacji,
zorganizowanym przez parti� komunistyczn�, wydawa�a si� dobitnym sygna�em,
�e idea �wiatowej rewolucji ca�kiem nie�le przyjmuje si� w�r�d post�powych
towarzyszy ameryka�skich.
Steinbecka trzeba jednak czyta� uwa�nie. Walka klas na kalifornijskich
plantacjach jest dla niego od pocz�tku w�tpliwa, tak samo jak obraz partii
komunistycznej, kt�ry wy�ania si� z powie�ci. Pewna jest natomiast walka
dobra ze z�em, Szatana ze wszechmog�cym Bogiem. Pewne jest te� to, �e raj
na ziemi, jak sugeruje tytu� zapo�yczony z poematu Miltona, zosta� przez
cz�owieka bezpowrotnie utracony. Partia jawi si� tu jako demoniczny
kusiciel robotnik�w, n�c�c ich obietnic� sprawiedliwo�ci spo�ecznej i
powszechnego dobrobytu w zamian za bunt przeciwko nieludzkiej wszechmocy
pracodawc�w. Pisarz zn�w wprowadza nas w przestrze� mityczn�, ca�kowicie
zdeterminowan� i okre�lon�: wynik buntu anio��w jest przecie� z g�ry
przes�dzony. Jednostka staje si� tylko niewiele znacz�c� kom�rk� w
zbiorowym organizmie partii, kt�ry nie kieruje si� ju� indywidualnymi
motywami, takimi jak d��enie do sprawiedliwo�ci czy dobrobytu, lecz
biologicznym instynktem walki, pokonania innego zbiorowego organizmu. Taka
wizja spo�ecze�stwa ma z pewno�ci� wi�cej wsp�lnego z pogl�dami Darwina ni�
Lenina.
Steinbeck rzeczywi�cie interesowa� si� biologi�. W pewnym momencie �ycia
by� nawet wsp�w�a�cicielem laboratorium biologicznego, kt�re prowadzi�
razem z wieloletnim przyjacielem, zawodowym zoologiem. W roku 1941 pisze
ksi��k� "Morze Corteza", rodzaj zbeletryzowanego dziennika z podr�y po
Pacyfiku, kt�rej celem by�o zbieranie pr�bek i preparat�w dla wspomnianego
laboratorium. Obserwacje zoologa-amatora staj� si� pretekstem do
filozoficznych rozwa�a� na temat �wiata i ludzi. Niekt�rzy czytelnicy
dostrzegali w "Morzu Corteza" radykaln� zmian� �wiatopogl�du pisarza i
porzucenie agrarnych idea��w z "Gron gniewu" na rzecz konserwatywnych
zapatrywa�. Tymczasem Steinbeck tylko rozwija tutaj w pe�ni, bez �adnych
niedom�wie�, swoj� hierarchiczn� wizj� �wiata, kt�rej �lady mo�na �atwo
odnale�� w jego pozosta�ych ksi��kach, tak�e w "Gronach gniewu".
W Morzu Corteza dowiadujemy si� wprost, �e pa�stwo jest dla pisarza
pojedynczym organizmem i jako takie stanowi cz�� organizmu wy�szego rz�du
- ludzko�ci, kt�ra z kolei jest cz�ci� sk�adow� biosfery. Ca�y �wiat to
pojedynczy, �ywy organizm. Teoria ta prowadzi Steinbecka do przekona�,
kt�re czytelnik, upatruj�cy w autorze za namow� "Ma�ego s�ownika pisarzy
angielskich i ameryka�skich" "post�powego libera�a", mo�e bez wahania
nazwa� konserwatywnymi teorie, �e bezrobocie jest konieczne; �e wojna to
cenny symptom schorzenia �wiatowego organizmu; �e g��d i choroby s�
potrzebne jako czynniki hartuj�ce jednostk� w walce o przetrwanie.
Opr�cz biologii i teorii Karola Darwina specyficzny kolektywizm
Steinbecka ma jeszcze jedno �r�d�o: ameryka�sk� tradycj� literack�. Wizja
�wiata jako organicznej jedno�ci jest bowiem zbie�na z pogl�dami g�oszonymi
w Xix wieku przez g��wnego ideologa ameryka�skiego romantyzmu Ralpha Waldo
Emersona. Kiedy jeden z bohater�w Gron gniewu, kaznodzieja Jim Casey,
o�wiadcza, �e dusza ka�dego cz�owieka jest cz�stk� jednej wielkiej duszy, w
rzeczywisto�ci powtarza tylko pogl�d Emersona, �e �wiat przenikni�ty jest
bosko�ci�, a �wiadomo�� jednostki uczestniczy w transcendentnej jedno�ci
Wszechduszy. W takim �wiecie to�samo�� ka�dej rzeczy okre�la odniesienie do
wy�szego szczebla bytu; kom�rka jest przede wszystkim cz�ci� organizmu, a
kalifornijski robotnik cz�ci� ameryka�skiego pa�stwa. Naturalny krajobraz
staje si� symboliczn� map�, a ludzka osobowo�� elementem kosmicznej
zbiorowo�ci.
U Steinbecka problem cz�owieka w grupie ma zatem przede wszystkim wymiar
metafizyczny, a dopiero p�niej spo�eczny. Pisarz bardziej sk�onny jest
snu� przypowie�ci o myszach i ludziach, ni� wyk�ada� z pasj� o po�o�eniu
klasy robotniczej w Kalifornii w roku 1937; opowiada� o nostalgii za
utraconym rajem raczej, ni� roztacza� wizje spo�ecznej utopii.
T�sknota za Edenem
Bez w�tpienia pisarstwo johna Steinbecka mo�na wywie�� z wielu
intelektualnych �r�de�. Jego mitologicznym fundamentem pozostaje jednak
Biblia, a zw�aszcza jeden biblijny archetyp o dw�ch nazwach: Eden i Kanaan,
nieosi�galna kraina ziemskiej szcz�liwo�ci, Ogr�d utracony przez Adama i
obiecany Moj�eszowi. Czym innym jest bowiem Kalifornia, do kt�rej zmierza
rodzina Joad�w w Gronach gniewu, odtwarzaj�c w czasie Wielkiego Kryzysu
histori� biblijnego exodusu? Czy trzycz�ciowy podzia� opowie�ci na opis
suszy w Oklahomie, w�dr�wk� przez Stany Zjednoczone i pe�ne gorzkich
rozczarowa� �ycie w Kalifornii nie odpowiada dok�adnie dziejom ludu
wybranego od ucisku w Egipcie, przez drog� do Ziemi Obiecanej po osadnictwo
w zamieszka�ej przez wrogie narody krainie Kanaan? W powie�ci roi si� od
szczeg�owych odniesie� i aluzji fabularnych. Cz�� z nich jest wiern�
rekonstrukcj� biblijnych zdarze�, cz�� za� celowym "wyko�lawieniem"
literackiego pierwowzoru. Pami�tamy, na przyk�ad, �e Moj�esz jako niemowl�
prze�y� rze� nowo narodzonych dzi�ki temu, �e zosta� puszczony rzek� w
skrzynce z papirusu. U Steinbecka pod koniec powie�ci Joadowie umieszczaj�
w skrzynce po jab�kach (!) martwego noworodka i puszczaj� go z pr�dem
rzeki, Mit zn�w pos�u�y� pisarzowi jako gorzki komentarz do wsp�czesno�ci.
Nie ma nadziei na nowego Moj�esza. Nie ma powrotu do Edenu.
Niczym innym jak niemo�liwym do odzyskania Ogrodem jest te� ranczo pe�ne
kr�lik�w, o kt�rym marz� George i Lennie w noweli "O myszach i ludziach".
Co prawda, Eden ma tutaj jasno okre�lon� cen�: 600 dolar�w, ani mniej ani
wi�cej. Niewiele to jednak zmienia "Nikt nigdy nie trafia do nieba",
o�wiadcza w pewnym momencie jeden z bohater�w i trudno o lepsze oddanie
fatalistycznej atmosfery, w jakiej toczy si� ta tragiczna i ponura
przypowie��.
Nagrod� Nobla Steinbeck dosta� w roku 1962 przede wszystkim za powie�ci
napisane w pierwszym okresie �ycia, w Kalifornii. W 1943 pisarz przenosi
si� do Nowego Jorku, jakby pod pr�d kierunku w�dr�wki rodziny Joad�w. Na
pewno nie ma w tym �adnego symbolicznego znaczenia, ale trudno nie
zauwa�y�, �e w�a�ciwie wszystko, co Steinbeck napisa� w Nowym Jorku, jest
tylko nik�ym odbiciem jego powie�ci z okresu kalifornijskiego, t�tni�cych
�ywym mitem i bogactwem znacze�.
W roku 1952 pisarz podejmuje literack� pr�b� powrotu do w�asnego Edenu, a
przynajmniej do swojej pierwotnej, rodzinnej przestrzeni. Postanawia
napisa� monumentalne dzie�o na temat doliny Salinas w Kalifornii, kt�re
b�dzie jego �yciowym osi�gni�ciem. O rezultat mo�na si� d�ugo spiera�,
wskazywa� wady i s�abo�ci "Na wsch�d od Edenu", dwupokoleniowej sagi
rodziny Trask�w, osnutej wok� biblijnej historii Kaina i Abla. Tymczasem
za chwil� mamy pogr��y� si� w lekturze zupe�nie innej opowie�ci. Czy jednak
rzeczywi�cie zupe�nie innej? Ca�y �wiat bohater�w Steinbecka, rodziny
Trask�w i rodziny Joad�w, Lennie'ego i George a po�o�ony jest przecie� na
wsch�d od Edenu, w krainie przyznanej Kainowi, w pobli�u miasteczka,
kt�rego nazwa brzmi zawsze Soledad (hiszp. - samotno��).
Jaros�aw Sok�
Kilka mil na po�udnie od Soledad rzeka Salinas toczy swe g��bokie i
zielone wody w stron� wzg�rz. Przemyka przez l�ni�ce w s�o�cu ��te piaski
i ogrzana tworzy w�sk� zatok�. Z jednej strony opadaj� ku niej z�ociste i
skaliste zbocza g�r Gabilan, a drugi brzeg, od strony doliny, porastaj�
drzewa - wierzby �wie�o zielone z ka�d� wiosn�, ale zachowuj�ce na
opadaj�cych ku ziemi ga��ziach �lady zimowych powodzi, i bia�e, nakrapiane
sykomory, pochylaj�ce si� �ukowato nad wod�. Piaszczysty brzeg pod drzewami
pokrywaj� grub� warstw� li�cie tak wysuszone, �e szeleszcz� nawet, gdy
przebiega mi�dzy nimi jaszczurka. Wieczorem z zaro�li wychodz� na
wyg�adzony przez wod� piasek kr�liki, krzy�uj� si� te� tu �lady nocnych
w�dr�wek kojot�w, ps�w z pobliskich farm jeleni, przychodz�cych po
zapadni�ciu zmierzchu napi� si� wody. Wiedzie tu, pomi�dzy wierzbami i
sykomorami, �cie�ka wydeptana przez ch�opc�w z farm, przychodz�cych wyk�pa�
si� w zatoce, i ubita zm�czonymi stopami w�drowc�w schodz�cych wieczorem z
autostrady, by rozbi� ob�z w pobli�u wody.
Pod rosn�c� nisko nad ziemi� poziom� ga��zi� olbrzymiej sykomory le�y
popi� wielu ognisk. Wierzch ga��zi jest wytarty a� do po�ysku przez tych,
kt�rzy na niej siadali.
Pod wiecz�r tego skwarnego dnia li�cie poruszy� delikatny wiatr. Cie�
zacz�� pi�� si� po zboczu w stron� szczytu wzg�rza. Kr�liki, siedz�ce na
piaszczystym brzegu, wygl�da�y jak ma�e, szare, kamienne rze�by. I wtedy od
strony stanowej autostrady dobieg� odg�os krok�w, depcz�cych suche li�cie
sykomor. Kr�liki bezszelestnie znikn�y w zaro�lach. Czapla ci�ko wzbi�a
si� w powietrze i poszybowa�a w d� rzeki. Przez t� chwil�, zanim nad
zielon� zatok� pojawili si� dwaj m�czy�ni, miejsce sprawia�o wra�enie
wymar�ego. M�czy�ni posuwali si� �cie�k� g�siego, ale nawet gdy zeszli z
niej, przystan�li jeden za drugim. Obydwaj ubrani byli w drelichowe spodnie
i drelichowe marynarki z mosi�nymi guzikami. Mieli te� takie same czarne,
bezkszta�tne kapelusze i obydwaj nie�li przewieszone przez rami� zrolowane
koce. Pierwszy by� �wawy i niski, mia� niespokojne oczy osadzone w ciemnej
twarzy o ostrych rysach. Ka�da cz�� jego cia�a by�a wyrazista - ma�e,
silne r�ce, smuk�e ramiona i chudy, ko�cisty nos. Drugi stanowi� jego
przeciwie�stwo - masywnej budowy, z przygarbionymi, szerokimi plecami, o
twarzy bez wyrazu, z du�ymi, bezbarwnymi oczami. Stawia� kroki ci�ko,
pow��cz�c nogami jak nied�wied�. Ramiona nie ko�ysa�y si�, tylko zwisa�y
bezw�adnie.
Po wyj�ciu na otwart� przestrze� pierwszy m�czyzna przystan�� tak
gwa�townie, �e post�puj�cy za nim o ma�o nie wpad� na niego. Zdj�� z g�owy
kapelusz, zebra� palcem pot z tej strony, kt�ra styka si� z czo�em, i
strz�sn�� kropl� na ziemi�. Jego masywny towarzysz zrzuci� koc z plec�w,
pad� na ziemi� i zanurzy� usta w zielonej tafli wody. Pi� d�ugimi �ykami,
parskaj�c jak ko�. Niski m�czyzna podszed� do niego zdenerwowany.
- Lennie - powiedzia� ostro - Lennie, na Boga, nie pij tak du�o.
Lennie parska� nadal, �ykaj�c wod�. Niski pochyli� si� nad nim i
potrz�sn�� go za rami�.
- Lennie, b�dziesz chory, jak ostatniej nocy.
Lennie zanurzy� ca�� g�ow�, a gdy wyprostowa� si� i usiad� na brzegu,
woda kapa�a mu z kapelusza na niebiesk� marynark� i �cieka�a po plecach.
- Jest dobra - rzek�. - �yknij troch�, George. Napij si� porz�dnie. -
U�miecha� si� uszcz�liwiony.
George rozsup�a� rzemie� i rzuci� delikatnie sw�j koc na brzeg.
- Nie jestem pewien, czy to dobra woda - powiedzia�. - Wygl�da co�
muli�cie.
Lennie zanurzy� swoj� wielk� �ap� i zacz��, poruszaj�c palcami,
rozpryskiwa� wod�. Kr�gi odbi�y si� od drugiego brzegu i wr�ci�y.
Przypatrywa� si� im.
- Patrz, George! Patrz, co zrobi�em.
George kl�kn�� na brzegu, zaczerpn�� d�oni� wody i napi� si�.
- Smakuje dobrze - przyzna� - chocia� wygl�da na stoj�c�. Nigdy nie
powiniene� pi� stoj�cej wody, Lennie. Ale ty, jak masz pragnienie, napi�by�
si� ze �cieku - doda� z rezygnacj�.
Chlusn�� sobie wod� w twarz, zgarn�� d�oni� z brody i rozprowadzi� po
szyi. Potem za�o�y� kapelusz, podni�s� si� i usiad�, obejmuj�c r�kami
kolana. Lennie, kt�ry przypatrywa� si� George'owi, zacz�� go na�ladowa�.
Podni�s� si�, podci�gn�� kolana, obj�� je r�kami i spojrza�, by upewni�
si�, �e przyj�� tak� sam� pozycj�. Opu�ci� nieco kapelusz na oczy, tak samo
jak George.
George z niech�ci� przypatrywa� si� wodzie. Powieki mia� zaczerwienione
od s�o�ca.
- Mogliby�my dojecha� do samej farmy - powiedzia� ze z�o�ci� - gdyby ten
kierowca autobusu, psia jego ma�, w og�le wiedzia�, o czym gada. "Taa, to
tylko kawa�ek wzd�u� drogi" powiedzia�. "Ma�y kawa�ek..." Do diab�a, to
by�y prawie cztery mile! M�g�by nas podwie�� pod sam� bram�, ale nie
chcia�o si� temu leniwemu sukinsynowi. Ciekawe, czy chcia�o mu si�
zatrzyma� w Soledad? Wywala nas i m�wi "Taa, to tylko kawa�ek..." Za�o��
si�, �e by�o wi�cej ni� cztery mile. Pieprzony upa�.
- George - Lennie popatrzy� na niego nie�mia�o.
- Czego chcesz?
- Dok�d idziemy, George?
Niski m�czyzna trzepn�� d�oni� w rondo kapelusza i warkn��:
- Ju�e� zapomnia�? Zn�w mam ci powtarza�?! Jezu Chryste, co za
pieprzni�ty g�upek!
- Zapomnia�em - powiedzia� �agodnie Lennie. - Pr�bowa�em zapami�ta�, jak
Boga kocham, �e pr�bowa�em, George.
- Dobra, dobra. Powiem ci. I tak nie mam nic innego do roboty. B�d� ci
m�wi�, ty b�dziesz mia� co zapomina�, a ja b�d� mia� znowu co m�wi�.
- Pr�bowa�em i pr�bowa�em - powiedzia� Lennie - ale nic z tego nie
wysz�o. Za to pami�tam o kr�likach, George...
- Do diab�a z kr�likami! Czy tylko to zapami�ta�e�, o kr�likach? Dobra.
Teraz s�uchaj i musisz to zapami�ta�, bo inaczej napytamy sobie biedy.
Tkwili�my w rynsztoku na ulicy Hovarda i gapili�my si� na t� tablic�...
pami�tasz?
Twarz Lennie'ego rozja�ni� u�miech.
- Jasne, George, pami�tam... ale... co my tam robili�my? Pami�tam, �e
przechodzi�y dziewczyny i powiedzia�e�... powiedzia�e�...
- Do diab�a z tym, co powiedzia�em! Pami�tasz, jak poszli�my do Murraya i
Ready'ego, a oni dali nam karty pracy i bilety na autobus?
- Tak, George, teraz sobie przypominam - jego r�ce pow�drowa�y szybko do
bocznych kieszeni marynarki. - George - powiedzia� cicho. - Nie mam swojej
karty. Zgubi�a mi si�...
- Nigdy jej nie mia�e�, ty g�upi sukinsynu! Ja mam obydwie. Czy my�lisz,
�e da�bym ci twoj� kart�?
Lennie u�miechn�� si� szeroko, z ulg�.
- Ja... ja my�la�em, �e wsadzi�em j� do bocznej kieszeni. - Znowu wsun��
r�k� do kieszeni.
George spojrza� na niego ostro.
- Co� wyj�� z kieszeni?
- Tam nic nie ma - odpar� chytrze Lennie.
- Wiem, �e nic nie ma. Masz to w r�ku. Poka�, co tam chowasz.
- Naprawd� nic, George, przysi�gam...
- No dalej, dawaj to!
Lennie odsun�� zaci�ni�t� pi�� od George'a.
- To tylko mysz.
- Mysz? �ywa mysz?
- Nieee, zdech�a mysz, George. Nie zabi�em jej, przysi�gam. Znalaz�em.
Znalaz�em ju� zdech��.
- Dawaj j�!
- Och, pozw�l mi j� mie�.
- Dawaj j�!!!
Zaci�ni�ta d�o� Lennie'ego powoli podda�a si� poleceniu. George wzi��
mysz i rzuci� w krzaki na drugim brzegu.
- Po co ci zdech�a mysz?
- Mog�em j� g�aska� kciukiem, gdy�my szli - odpar� Lennie.
- Taa, nie b�dziesz g�aska� myszy, gdy idziesz ze mn�. A pami�tasz, dok�d
teraz idziemy?
Lennie zaskoczony ukry� ze wstydem twarz mi�dzy kolanami.
- Zn�w zapomnia�em...
- Jezu Chryste - powiedzia� z rezygnacj� George - No tak... s�uchaj.
B�dziemy robi� na farmie, jak wtedy, gdy wr�cili�my z p�nocy.
- Z p�nocy?
- Z Weed.
- O tak, pami�tam. Z Weed.
- Farma, na kt�r� idziemy, jest jakie� �wier� mili st�d. Musimy si�
rozm�wi� z gospodarzem. Teraz s�uchaj - ja dam mu nasze karty pracy, a ty
nie b�dziesz nic gada�. B�dziesz tylko sta� i ani s�owa. Je�li on odkryje,
jaki z ciebie przyg�up, nie dostaniemy roboty. Ale jak najpierw zobaczy,
jak robisz, a dopiero potem pos�ucha, jak gadasz, to nas we�mie. Chwytasz?
- Pewnie, George. Pewnie, �e chwytam.
- Dobra. Teraz, gdy p�jdziemy pogada� z gospodarzem, co masz robi�?
- Ja... ja... - Lennie my�la�. Skupienie �ci�gn�o mu brwi. - Ja... mam
nic nie gada�. Tylko sta�.
- Dobry ch�opak. Elegancko. Powt�rz to sobie ze dwa, trzy razy, �eby� nie
zapomnia�.
Lennie cicho mamrota� do siebie:
- Mam nic nie gada�... mam nic nie gada�... mam nic nie gada�.
- Dobra - powiedzia� George. - I nie b�dziesz si� tak �le zachowywa�, jak
wtedy w Weed.
- Jak w Weed? - Lennie spojrza� zdziwiony.
Ech, o tym te� �e� zapomnia�! Co nie? Ale nie b�d� ci tego przypomina�,
bo zn�w zaczniesz to robi�.
Przez twarz Lennie'ego przebieg� b�ysk ol�nienia.
Wywalili nas z Weed! - wyrzuci� z siebie tryumfalnie.
- Diab�a tam, wywalili... - skrzywi� si� George. - Sami�my zwiali.
Szukali nas, ale nie dorwali.
- To pami�tam, a jak! - zachichota� uszcz�liwiony Lennie.
George wyci�gn�� si� na piasku i pod�o�y� skrzy�owane r�ce pod g�ow�.
Lennie post�pi� dok�adnie tak samo, ale podni�s� g�ow�, by upewni� si�, czy
przyj�� identyczn� pozycj�.
- Bo�e, ile� z tob� k�opot�w - powiedzia� George. - Gdybym nie musia�
ci�gn�� ci� w ogonie, wszystko sz�oby tak �adnie i g�adko. M�g�bym sobie
lekko �y� i mo�e mia�bym nawet dziewczyn�.
Lennie przez chwil� le�a� i nie odzywa� si�, a potem rzek� z nadziej� w
g�osie:
- B�dziemy robi� na farmie, George.
- Racja. Poj��e� to. Ale spa� b�dziemy tu. Mam swoje powody.
Dzie� zacz�� teraz szybko ucieka�. Tylko szczyty g�r Gabilan b�yszcza�y w
promieniach s�o�ca, uchodz�cego z doliny. Przez zatok� przemkn�� w�� wodny,
z g�ow� wystawion� jak ma�y peryskop. Trzciny ko�ysa�y si� lekko pod
wp�ywem pr�du. Gdzie� na autostradzie pokrzykiwa� m�czyzna, a drugi
odpowiada� mu. Lekki wiatr zaszele�ci� w li�ciach sykomor i zaraz ucich�.
- George, czemu nie p�jdziemy na farm� i nie zjemy kolacji? Tam maj�
teraz kolacj�.
George przewr�ci� si� na bok.
- Nic z tego. Mnie tu dobrze. Jutro p�jdziemy do roboty. Widzia�em po
drodze m�ockarni�. Znaczy si�, b�dziemy d�wiga� worki z ziarnem, a� nam
flaki wyjd� na wierzch. Dzi� w nocy chc� pole�e� tutaj i rozgl�dn�� si�.
Podoba mi si� tu.
Lennie podni�s� si� na kolana i spojrza� na George'a.
- To nie b�dzie dzi� kolacji?
- Jasne, �e b�dzie, je�li nazbierasz troch� suchych patyk�w wierzbowych.
Mam w w�ze�ku trzy puszki fasoli. Ty przygotujesz ognisko. Dam ci zapa�ki,
jak ju� nazbierasz patyk�w. Podgrzejemy fasol� i b�dzie kolacja.
- Lubi� fasol� z sosem pomidorowym - powiedzia� Lennie.
- Nie mamy sosu pomidorowego. Id� nazbiera� drewna. I nie marud� za
d�ugo, bo zaczyna zmierzcha�.
Lennie d�wign�� si� i znikn�� w zaro�lach. George le�a� jak przedtem i
zacz�� sobie pogwizdywa�. Nagle us�ysza� odg�os rozpryskiwanej wody,
dobiegaj�cy z kierunku, w kt�rym poszed� Lennie. Przesta� gwizda� i zacz��
nas�uchiwa�.
- Biedny sukinsyn - powiedzia� cicho i po chwili zacz�� znowu gwizda�.
W tym momencie z zaro�li z trzaskiem wyszed� Lennie. Ni�s� jedn�, ma��,
wierzbow� ga��zk�. George usiad�.
- Dobra - powiedzia� ostro. - Dawaj t� mysz!
Lennie przybra� wypracowan�, niewinn� poz�.
- Jak� mysz, George? Nie mam �adnej myszy.
George wyci�gn�� r�k�.
- No ju�! Dawaj j� tu! Nie pr�buj mnie nabiera�.
Lennie zawaha� si�, cofn�� i spojrza� na zaro�la, jakby mia� zamiar tam
poszuka� schronienia.
Oddasz mi j�, czy mam ci� waln��? - zapyta� zimno George.
- Co mam ci odda�?
- Dobrze wiesz, do diab�a! Dawaj t� mysz!
Lennie powoli si�gn�� do kieszeni. G�os mu si� �ama�.
- Nie wiem, czemu nie mog� jej mie�. To niczyja mysz. Nie ukrad�em jej.
Le�a�a na �cie�ce.
George nadal trzyma� wyci�gni�t� r�k�. Powoli jak terier, kt�ry nie chce
przynie�� swojemu panu pi�ki, Lennie przybli�y� si�, cofn��, znowu si�
zbli�y�. George zniecierpliwiony strzeli� palcami i na ten odg�os Lennie
po�o�y� mu mysz na d�oni.
- Nie zrobi�em nic z�ego, George. Tylko j� g�aska�em.
George wsta� i cisn�� mysz, jak m�g� najdalej, w ciemniej�ce zaro�la.
Potem podszed� do wody i umy� r�ce.
- Ty g�upku! My�lisz, �e nie zauwa�y�em, �e masz mokre nogi po tym, jak
przechodzi�e� przez rzek�, by j� z�apa�? - Us�ysza� szloch Lennie'ego i
odwr�ci� si�.
- Ryczy jak dzieciak. Jezu Chryste! Taki wielki ch�op jak ty!
Usta Lennie'ego zadr�a�y, a w oczach pojawi�y si� �zy.
- Och, Lennie - George po�o�y� r�k� na jego ramieniu. - Nie zrobi�em tego
bez powodu. Ta mysz ju� �mierdzia�a. A poza tym zdusi�e� j�, g�aszcz�c.
Dostaniesz now� mysz i pozwol� ci j� zatrzyma� na chwil�.
- Lennie usiad� i opu�ci� g�ow�.
- Nie wiem, gdzie mo�na dosta� inn� mysz. Pami�tam pani�, kt�ra mi je
dawa�a, wszystkie, jakie mia�a. Ale tu nie ma tej pani.
- Pani, h�? - odezwa� si� z drwin� George. - Nawet nie pami�tasz, kim
by�a ta pani. To twoja ciotka Klara. I przesta�a ci je dawa�, bo zawsze je
dusi�e�.
Lennie spojrza� na niego ze smutkiem.
- By�y takie ma�e - usprawiedliwia� si�. - G�aska�em je, a one gryz�y
mnie w palce, wi�c troch� �ciska�em ich g��wki, a one zaraz zdycha�y. Takie
by�y ma�e. Chcia�bym, �eby�my mieli kr�liki, George. One nie s� takie ma�e.
- Do diab�a z kr�likami! Nie mo�na ci da� do �apy �adnej myszy. Ciotka
Klara da�a ci kiedy� gumow�, ale nie chcia�e� si� ni� bawi�.
- Nie da�o si� jej tak dobrze g�aska� - odpar� Lennie.
Promie� zachodu s�o�ca d�wign�� si� znad szczyt�w, zmierzch zago�ci� w
dolinie i p�mrok obj�� wierzby i sykomory. Wielki karp wystawi� g�ow� z
wody, �ykn�� powietrza i zag��bi� si� tajemniczo, pozostawiaj�c faluj�ce na
toni kr�gi. Ponad g�owami znowu zatrzepota�y li�cie i bazie wierzbowe,
poniesione przez wiatr, osiad�y na powierzchni zatoki.
- Przyniesiesz wreszcie to drewno? - zapyta� George. - Za t� sykomor�
le�y pe�no ga��zi, wyrzuconych przez pr�d. Zabierz si� do nich.
Lennie obszed� drzewo i wr�ci� z nar�czem suchych ga��zi i li�ci. Rzuci�
je na miejsce starego ogniska i ruszy� po wi�cej. Tym razem przyni�s� ju�
dosy�. Ponad wod� prze�lizgn�� si� go��b. George podszed� do stosu i
podpali� suche li�cie. Ogie� obj�� patyki i zacz�� buzowa�. George rozwin��
w�ze�ek i wyj�� trzy puszki fasoli. Postawi� je obok ogniska tak, by nie
dotyka�y ich p�omienie.
- Wystarczy tej fasoli na czterech m�czyzn - powiedzia�.
Lennie spojrza� na niego ponad ogniem.
- Lubi� j� z sosem pomidorowym - upiera� si�.
- Obejdzie si� bez sosu - wybuchn�� George. - Zawsze chcesz tego, czego
nie mamy. Dobry Bo�e, jakie� lekkie by�oby �ycie, gdybym by� sam.
Znalaz�bym robot�, pracowa� i nie mia� �adnych problem�w. �adnych, a pod
koniec miesi�ca zgarn��bym swoich pi��dziesi�t dolc�w, poszed� do miasta i
mia� czego dusza zapragnie. Taa, m�g�bym siedzie� w burdelu ca�� noc.
Na�ar�bym si� tego, na co mam ochot�, opi�bym si� w hotelu albo
gdziekolwiek indziej. I m�g�bym to robi� przez ca�y pieprzony miesi�c.
Kupi�bym sobie galon whisky, wynaj�� �azienk� albo gra� w karty...
Lennie przykl�kn�� i spojrza� przez ogie� na roze�lonego George'a. Jego
twarz by�a nieruchoma z przera�enia.
- A co mam? - George wsta� z w�ciek�o�ci�. - Mam ciebie! Nie utrzymasz
si� w �adnej robocie, a ja na tym trac�. Wywalaj� nas. Przez ciebie ci�gle
�a�� po ca�ym hrabstwie. Ale to jeszcze nie jest najgorsze. Narobisz gnoju,
�le si� zachowujesz, a ja musz� ci� z tego wyci�ga� - zacz�� prawie
krzycze�. - Ty g�upi skurwysynu! Przez ciebie ca�y czas �aduj� si� w jakie�
g�wno! - Przyj�� ton przedrze�niaj�cych si� dziewczynek.
- Chcia�em tylko pomaca� sukienk� tej dziewczyny... Chcia�em tylko
pog�aska� j� jak mysz... Sk�d ona, do diab�a, mia�a wiedzie�, �e chcia�e�
tylko pomaca� jej sukienk�?! Zacz�a si� wykr�ca�, a ty �cisn��e� j�, jakby
by�a mysz�. Narobi�a wrzasku i musieli�my chowa� si� do rowu i siedzie� tam
ca�y dzie�, bo ch�opcy nas szukali. A potem wyle�� po ciemku i wia� z
hrabstwa.
I ca�y czas to samo, ca�y czas... Chcia�bym ci� wsadzi� do klatki, da�
milion myszy, toby� dopiero mia� ubaw!
- Nagle opu�ci�a go z�o��. Spojrza� na przestraszon� twarz Lennie'ego po
drugiej stronie ognia i wbi� zawstydzony wzrok w p�omienie.
By�o ju� zupe�nie ciemno, ale ogie� o�wietla� pnie drzew i wykrzywione
ga��zie ponad g�owami. Lennie wolno i ostro�nie obszed� ognisko, a� znalaz�
si� obok George'a. Kucn�� na pi�tach. George obr�ci� puszki z fasol� drug�
stron� do ognia. Udawa�, �e nie zauwa�a blisko�ci Lennie'ego.
- George - szepn�� bardzo delikatnie. �adnej odpowiedzi. - George!
- Czego chcesz!
- To tylko wyg�upy, George. Nie chc� sosu pomidorowego. Nie jad�bym go,
nawet gdyby by� tu obok.
- Gdyby tu by�, toby� dosta�.
- Ale bym nie ruszy�, George. Zostawi�bym wszystko dla ciebie. M�g�by�
pola� sobie nim fasol�, a ja nawet bym go nie tkn��.
George ci�gle spogl�da� ponuro w ogie�.
- Gdy sobie pomy�l�, jakie bez ciebie mia�bym klawe �ycie, to a� dostaj�
na �eb. Nie mam spokoju.
Lennie nie zmieni� pozycji. Patrzy� w ciemno�� za rzek�.
- George, czy chcesz, �ebym sobie poszed� i zostawi� ci� samego?
- Dok�d ty, do diab�a, m�g�by� p�j��?
- M�g�bym. Poszed�bym w g�ry i znalaz� jak�� grot�.
- Taa?! A co b�dziesz jad�? Masz tak� sieczk� w g�owie, �e nawet nie
znajdziesz nic do jedzenia.
- Co� tam znajd�. Nie musz� je�� takiego dobrego �arcia z sosem
pomidorowym. B�d� si� wylegiwa� na s�o�cu i nikt mnie nie skrzywdzi. A gdy
z�api� mysz, nikt mi jej nie we�mie.
George spojrza� na niego szybko i przenikliwie.
- By�em pod�y, nie?
- Je�li mnie nie chcesz, mog� i�� w g�ry i znale�� grot�. Zawsze mog�
odej��.
- Nie, s�uchaj, ja tylko tak �artowa�em, Lennie. Chc�, �eby� zosta�. Z
tymi myszami idzie o to, �e zawsze je dusisz - przerwa�. - Powiem ci, co
zrobi�, Lennie. Dostaniesz ode mnie szczeniaka, gdy tylko nadarzy si�
okazja. Mo�e go nie udusisz. To lepsze ni� mysz. I mo�esz go mocniej
g�aska�.
Lennie poczu� swoj� przewag�. Nie da� si� z�apa� na przyn�t�.
- Je�li mnie nie chcesz, tylko powiedz, a p�jd� sobie w tamte g�ry. O
tak, prosto w g�ry, i b�d� sobie �y�. I nikt mi nie we�mie myszy.
- Chc� �eby� zosta� - powiedzia� George. - Jezu Chryste, kto� got�w ci�
wzi�� za kojota i zastrzeli�, gdy b�dziesz sam. Nie, zosta� ze mn�. Ciotka
Klara, nawet je�li nie �yje, nie chcia�aby, by� by� sam.
- Opowiedz mi, tak, jak to robi�e� wcze�niej - odezwa� si� chytrze
Lennie.
- O czym?
- O kr�likach.
- Nie r�b ze mnie g�upka - odburkn�� George.
Lennie zacz�� prosi�:
- No dalej, George, opowiedz, prosz� George,... Tak jak wtedy.
- Rajcuje ci� to, nie? Dobra, powiem ci, ale jak zjemy kolacj�.
Brzmienie g�osu George'a sta�o si� g��bsze.
- Faceci, tacy jak my, co pracuj� na farmach, to najbardziej samotni
faceci na �wiecie - wymawia� s�owa rytmicznie, chocia� powtarza� je ju�
wiele razy. - Nie maj� rodziny, nie maj� swojego miejsca. Przychodz� na
farm�, pracuj� na akord, a potem id� do miasta i puszczaj� ca�� fors�. I
ani si� obejrzysz, jak szukaj� roboty na innej farmie. Nie maj� o co
zaczepi� swojej przysz�o�ci.
Lennie by� uszcz�liwiony.
- O tak, tak. Teraz powiedz, jak to jest z nami.
- My mamy do kogo otworzy� g�b� i nie musimy siedzie� w knajpie i
puszcza� fors� jak ci, co nie maj� gdzie i��. Inni mog� i�� do paki i gni�
tam, i nikt nie da za nich z�amanego grosza. Ale nie my.
- Ale nie my - wtr�ci� Lennie. - A czemu? Bo... bo ja mam ciebie, a ty
si� mn� opiekujesz, a ty masz mnie i ja si� tob� opiekuj�, ot co! -
U�miechn�� si� zachwycony.
- Znasz to na pami��. Mo�esz sam opowiada�.
- Nie, ty m�w. Ja troch� zapomnia�em. Opowiedz, jak to b�dzie.
- Dobra. Kiedy� zbierzemy fors� i b�dziemy mieli ma�y domek i par� akr�w,
i krow�, i kilka �wi�, i...
- I b�dziemy �y� z tego, co da ziemia - krzykn�� Lennie. - I b�d�
kr�liki! Dalej, George, opowiedz, co b�dziemy mieli w ogrodzie, i o
klatkach z kr�likami, i o zimowym deszczu, i o piecu, i o �mietanie na
mleku, co jest tak gruba, �e mo�na j� kroi�... Opowiedz o tym, George!
- Czemu sam nie opowiesz? Wiesz o wszystkim.
- Nie... ty m�w. To nie to samo, jak ja m�wi�. Dalej, George, m�w, jak
b�d� dba� o kr�liki.
- Taa - powiedzia� George. - B�dziemy mieli du�� grz�dk� z warzywami oraz
kojec dla kr�lik�w i kurczak�w. A gdy zim� b�dzie pada� deszcz, powiemy "do
diab�a z robot�", rozpalimy w piecu i usi�dziemy sobie, s�uchaj�c, jak
krople bij� o dach... G�upoty! - Wyci�gn�� scyzoryk. - Ju� wystarczy.
Wbi� ostrze w jedn� z puszek, wykroi� denko i poda� j� Lennie'mu. W ten
sam spos�b otworzy� drug�. Wyj�� z kieszeni marynarki dwie �y�ki i
przesun�� jedn� w stron� Lennie'ego. Usiedli przy ognisku, napchali usta
fasol� i zacz�li j� �u�. Kilka ziaren wysun�o si� z ust Lennie'ego. George
zacz�� gestykulowa�, trzymaj�c �y�k�.
- Co powiesz, gdy jutro gospodarz ci� o co zapyta?
Lennie przesta� �u� i prze�kn��. Na jego twarzy malowa�o si� skupienie.
- Ja... ja... nic nie powiem.
- Dobry ch�opak. W porz�dku. Mo�e ci si� polepsza. Gdy b�dziemy mieli
tych kilka akr�w, pozwol� ci dogl�da� kr�lik�w. Zw�aszcza, je�li b�dziesz
pami�ta� tak jak teraz.
Lennie zach�ysn�� si� dum�.
- B�d� pami�ta� - powiedzia�.
George zacz�� zn�w obraca� �y�k�.
- S�uchaj, Lennie. Chc�, �eby� rozejrza� si� i zapami�ta� to miejsce.
Mo�esz to zrobi�? Farma jest nieca�e �wier� mili st�d. Trzeba tylko i�� w
d� rzeki.
- Jasne - rzek� Lennie - mog� to zapami�ta�. Przecie� nie zapomnia�em, �e
mam jutro nic nie gada�.
- Oczywi�cie, �e nie zapomnia�e�. Teraz s�uchaj, je�li znowu napytasz
sobie jakiej biedy, tak jak zwykle, chc�, �eby� przyszed� w�a�nie tu i
schowa� si� w krzakach.
- Schowa� si� w krzakach - powt�rzy� powoli Lennie.
- Schowa� si� w krzakach, dop�ki po ciebie nie przyjd�. Mo�esz to
zapami�ta�?
- Jasne, �e mog�, George. Schowa� si� w krzakach, dop�ki nie przyjdziesz.
- Ale ty nie zrobisz nic z�ego, bo jak tak, to nie pozwol� ci dogl�da�
kr�lik�w - George rzuci� pust� puszk� w zaro�la.
- Nie b�d� robi� nic z�ego, George. I nie otworz� g�by.
- Dobra. Przynie� sw�j koc bli�ej ogniska. B�dzie si� tu dobrze spa�o,
patrz�c w g�r� na li�cie. Nie dok�adaj ju� do ognia. Niech wyga�nie.
Rozpostarli swoje koce na piasku, a w miar� jak przygasa�o ognisko,
zmniejsza� si� kr�g �wiat�a, znikn�y powyginane ga��zie i tylko nik�y
poblask wskazywa�, gdzie znajduj� si� drzewa. Z ciemno�ci odezwa� si�
Lennie:
- George, �pisz?
- Nie. Czego chcesz?
- B�dziemy mieli kr�liki r�nej ma�ci, George?
- Jasne - mrukn�� sennie George. - Czerwone, niebieskie i zielone.
Miliony kr�lik�w.
- I puszyste, takie jak widzia�em na targu w Sacramento, George?
- Jasne, �e puszyste.
- Bo ja nie mog� odej�� od ciebie i �y� gdzie indziej w grocie.
- Za to mo�esz i�� do diab�a! - odpar� George. - Zamknij si�!
Czerwony �ar jarzy� si� jeszcze na w�glach. Na wzg�rzu od strony rzeki
zawy� kojot, a z drugiej strony odpowiedzia�o mu szczekanie psa. Li�cie
sykomor szepta�y, poruszane �agodnym, nocnym wiatrem.
Barak by� d�ugim, prostok�tnym budynkiem. Od �rodka �ciany wybielono
wapnem, ale pod�oga zosta�a nie pomalowana. W trzech �cianach znajdowa�y
si� ma�e, kwadratowe okna, a w czwartej mocne drzwi z drewnianym skoblem.
Pod �cianami sta�o osiem prycz - pi�� zas�anych kocami, a trzy przykryte
tylko workami z sianem. Nad ka�d� prycz� przybita by�a otwarta skrzynka na
jab�ka, pe�ni�ca rol� p�ki na osobiste rzeczy w�a�ciciela legowi