9869

Szczegóły
Tytuł 9869
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9869 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9869 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9869 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

J.M. Coetzee CZEKAJ�C NA BARBARZY�C�W Krak�w 2003 Wydanie I Tytu� orygina�u Waiting for the Barbarians I Nigdy dot�d nie widzia�em czego� podobnego: przed oczyma ma zawieszone dwa niewielkie szkie�ka w drucianej oprawie. Czy�by by� niewidomy? Gdyby chcia� zas�oni� niewidz�ce ga�ki oczne, m�g�bym to zrozumie�. Ale przecie� nie jest �lepy. Szk�a s� ciemne i wydaj� si� z zewn�trz nieprzejrzyste, ale on przez nie widzi. T�umaczy mi, �e to najnowszy wynalazek. - Chroni� oczy przed blaskiem s�o�ca - powiada. - Sam uzna�by je pan za po�yteczne, zw�aszcza tu, na pustyni. Dzi�ki nim nie trzeba ci�gle mru�y� oczu. I nie tak cz�sto boli g�owa. Niech pan spojrzy. - Dotyka lekko k�cik�w oczu. - �adnych zmarszczek. - Z powrotem wk�ada okulary. To prawda. Ma cer� m�czyzny m�odego. - Nosi je ca�y kraj. Siedzimy w najlepszym pokoju ober�y, oddzieleni od siebie flaszk� i miseczk� orzech�w. Nie dochodzimy przyczyn, dla kt�rych si� tu znalaz�. Zosta� przys�any w misji specjalnej, to wystarcza. M�wimy o polowaniu. Opowiada o wielkiej ob�awie, w kt�rej ostatnio bra� udzia�; ubito tysi�ce sztuk zwierzyny p�owej, dzik�w i nied�wiedzi, tak wiele, �e trzeba by�o zostawi� ca�� g�r� rozk�adaj�cego si� �cierwa. (Szkoda). M�wi� mu o ogromnych stadach g�si i kaczek pojawiaj�cych si� w czasie ptasich w�dr�wek ka�dego roku i o tutejszych sposobach ich chwytania. Rzucam my�l, �e mog� go zabra� kiedy� �odzi� tubylc�w na nocny po��w ryb. - Jest to prze�ycie, kt�rego nie wolno pomin�� - m�wi� - rybacy trzymaj� p�on�ce pochodnie i bij� w b�bny tu� nad powierzchni� wody, �eby zap�dzi� ryby do zarzuconej sieci. - Kiwa g�ow� na znak zgody. Opowiada mi o jednej ze swoich inspekcji w pasie przygranicznym, gdzie ludzie jedz� niekt�re gatunki w��w, uwa�aj�c je za wielki przysmak; potem o wielkiej antylopie, kt�r� ustrzeli�. Powoli, niepewnie porusza si� mi�dzy meblami, do kt�rych jeszcze nie przywyk�, ale ciemnych szkie� nie zdejmuje. Wcze�nie o�wiadcza, �e chce odpocz��. Zakwaterowali�my go tutaj, w ober�y, gdy� jest to najlepsze pomieszczenie, jakie mo�na znale�� w mie�cie. Obs�udze wyt�umaczy�em, �e jest go�ciem bardzo wa�nym. - Pu�kownik Joll jest z Tr�jki, z Trzeciego Wydzia�u - obja�ni�em. - Tr�jka jest obecnie najwa�niejszym wydzia�em S�u�by Cywilnej. - Tyle przynajmniej wiemy z plotek, kt�re dochodz� do nas ze stolicy z wielkim op�nieniem. W�a�ciciel potakuj�co kiwa g�ow�, obs�uguj�ce go�ci dziewcz�ta sp�oszone spuszczaj� oczy. - Musimy zrobi� na nim dobre wra�enie. Wynosz� swoj� mat� do spania na mur forteczny, gdzie powiew nocy przynosi pewn� ulg� w panuj�cym upale. Na p�askich dachach dom�w miasteczka dostrzegam w po�wiacie ksi�yca kszta�ty u�o�onych do snu ludzi. Spod rosn�cych na skwerze w�oskich orzech�w ci�gle dobiega mnie szmer rozm�w. W ciemno�ci fajka wygl�da jak robaczek �wi�toja�ski, rozja�nia si�, przygasa, to zn�w jarzy s�abym blaskiem. Lato powoli chyli si� ku ko�cowi. Sady uginaj� si� pod ci�arem owoc�w. Stolicy nie widzia�em od czasu, kiedy by�em m�odym cz�owiekiem. Budz� si� przed �witem, na palcach przechodz� obok �pi�cych �o�nierzy, kt�rzy kr�c� si� niespokojnie i wzdychaj�, zapewne do matek lub narzeczonych, i schodz� w d� po schodach. Z nieba patrzy na nas tysi�ce gwiazd. Jeste�my tu naprawd� na dachu �wiata. Kiedy si� cz�owiek budzi w nocy, pod go�ym niebem, jest wr�cz o�lepiony. Przy bramie, ze skrzy�owanymi nogami, pogr��ony w g��bokim �nie, siedzi wartownik, mocno przyciskaj�c do siebie karabin. Dy�urka od�wiernego jest zamkni�ta, jego w�zek stoi na zewn�trz. Id� dalej. - Nie mamy odpowiednio urz�dzonych pomieszcze� dla wi�ni�w - wyja�niam. - Przest�pstwa trafiaj� si� tu rzadko i kar� jest zazwyczaj grzywna albo przymusowa praca. Ten barak jest, jak pan widzi, po prostu sk�adzikiem przylegaj�cym do spichlerza. - W �rodku powietrze jest zat�ch�e i smrodliwe. Nie ma okna. Na pod�odze le�� skr�powani wi�niowie. To od nich bije ten smr�d, smr�d rozk�adaj�cego si� moczu. Wo�am stra�nika, �eby wszed� do �rodka. - Zabierz tych ludzi, niech si� umyj�, staraj si� z tym uwin��. Wprowadzam mojego go�cia do ch�odnego i mrocznego wn�trza spichlerza. - W tym roku spodziewamy si� z gminnych p�l jakie trzy tysi�ce korc�w zbo�a. Obsiewamy je tylko raz. Pogoda nam sprzyja. - M�wimy o szczurach i sposobach, jakimi mo�na opanowa� t� plag�. Wracamy do baraku, w kt�rym teraz unosi si� wo� mokrego popio�u, a w k�cie kl�cz� oporz�dzeni wi�niowie. Jeden to cz�owiek stary, drugi jest ch�opcem. - Pojmano ich kilka dni temu - wyja�niam. - Nieca�e dwadzie�cia mil st�d by�a ob�awa. To rzecz niezwyk�a. Zazwyczaj trzymaj� si� na znaczn� odleg�o�� od fortu. Tych dwu zgarni�to ju� p�niej. Twierdz�, �e nie maj� nic wsp�lnego z ob�aw�. Sam nie wiem. By� mo�e m�wi� prawd�. Je�li pan chce z nimi pom�wi�, to oczywi�cie pomog� panu, znam j�zyk. Twarz ch�opca jest obrzmia�a i posiniaczona, jedno oko zamkni�te z powodu opuchliny. Przykucam przed nim i poklepuj� go po policzku. - Pos�uchaj, ch�opcze - m�wi� w dialekcie ludzi z pogranicza - chcemy z tob� porozmawia�. �adnej odpowiedzi. - On udaje - m�wi stra�nik. - Rozumie wszystko. - Kto go zbi�? - pytam. - To nie ja - stwierdza stra�nik. - Wygl�da� tak, kiedy tu przyszed�. - Kto ci� bi�? - pytam ch�opca. Nie s�ucha tego, co m�wi�. Patrzy ponad moim ramieniem, nie na stra�nika, lecz na stoj�cego za nim pu�kownika Jolla. Odwracam si� do Jolla. - Prawdopodobnie jeszcze nigdy nie widzia� czego� takiego. - Robi� gest r�k�. - Mam na my�li okulary. Pewnie my�li, �e pan jest ociemnia�y. - Ale Joll nie u�miecha si� w odpowiedzi. Zapewne uwa�a, �e w obecno�ci wi�ni�w nale�y zachowa� postaw� zdecydowan�. Przykucam przed starcem. - Ojcze, pos�uchaj mnie. Wzi�li�my ci� tutaj, bo przy�apano ci� na chwytaniu byd�a. Ty wiesz, �e to powa�na sprawa. Wiesz, �e mo�esz by� za to ukarany. Wysuwa j�zyk i zwil�a wargi. Twarz ma szar� i zm�czon�. - Ojcze, widzisz tego pana? Ten pan przyjecha� do nas ze stolicy. Dokonuje przegl�du wszystkich fort�w wzd�u� pogranicza. Jego zadaniem jest doj�� prawdy. To wszystko, czym si� zajmuje. Chce dociec prawdy. Je�li mi nie odpowiesz, b�dziesz musia� z nim porozmawia�. Rozumiesz? - Ekscelencjo - zaczyna m�wi�. G�os mu chrypnie, odchrz�kuje. - Ekscelencjo, my nic nie wiemy o kradzie�y. �o�nierze zatrzymali nas i zwi�zali. Bez powodu. Byli�my na drodze, szli�my do lekarza. To ch�opak mojej siostry. Ma ran�, kt�ra si� nie goi. Nie jeste�my z�odziejami. Poka� ekscelencji swoj� ran�. Zr�cznie, pos�uguj�c si� jedn� d�oni� i z�bami, ch�opiec zaczyna odwija� szmaty, kt�rymi obanda�owana jest jego r�ka. Ostatnie zwoje, zlepione krwi� i rop�, przywieraj� do cia�a, ale on podnosi opatrunek, �eby pokaza� mi czerwony, bolesny brzeg rany. W drodze powrotnej id� z wizytatorem przez plac. Mijaj� nas trzy kobiety z koszami do bielizny na g�owach, wracaj�ce znad tamy irygacyjnej. Szyje maj� sztywno wyprostowane, przygl�daj� si� nam z ciekawo�ci�. S�o�ce zwala z n�g. - To s� pierwsi ludzie, jakich aresztowali�my od d�u�szego czasu - m�wi�. - Zbieg okoliczno�ci: gdyby nie to, nie mieliby�my ani jednego barbarzy�cy, �eby go panu pokaza�. Tak zwany bandytyzm w�a�ciwie nie istnieje. Uprowadz� kilka owiec albo odetn� juczne zwierz� z karawany. W odwet urz�dzamy czasem na nich ob�aw�. S� to przewa�nie biedni koczownicy wypasaj�cy swoje mizerne stadka wzd�u� rzeki. Taki stan staje si� ju� chlebem powszednim. Stary m�wi�, �e szli do doktora. I pewnie to prawda. Trudno sobie wyobrazi�, �eby w czasie ob�awy zgarni�to starca i chorego ch�opaka. Zaczynam sobie u�wiadamia�, �e staj� w ich obronie. - Oczywi�cie, nie mo�na by� tego zupe�nie pewnym. Ale nawet je�li k�ami�, czy naprawd� mog� si� panu przyda� tacy prymitywni ludzie jak oni? Staram si� t�umi� irytacj�, jak� we mnie budzi jego zagadkowe milczenie, ta licha teatralna tajemniczo�� ciemnych kr��k�w, za kt�rymi kryj� si� zdrowe oczy. Id�c, trzyma r�ce splecione z przodu jak kobieta. - Mimo wszystko - m�wi - powinienem ich przes�ucha�. Dzi� wiecz�r, je�li to dogodna pora. Wezm� z sob� mojego pomocnika. B�d� tak�e potrzebowa� jeszcze kogo�, jakiego� t�umacza. Mo�e by� stra�nik. Czy on zna ten j�zyk? - Ka�dy z nas potrafi si� z nimi porozumie�. Woli pan, �eby mnie przy tym nie by�o? - Mog�oby to pana znudzi�. Trzymamy si� w�asnego sposobu prowadzenia �ledztwa. Nie s�ysz� nic z tego krzyku, o kt�rym p�niej ludzie opowiadaj�, jakoby dochodzi� ze spichlerza. Przez ca�y wiecz�r, w ka�dej jego minucie, wype�niaj�c swoje obowi�zki, zdaj� sobie spraw�, co si� tam mo�e dzia�, a przecie� s�uch mam nie�le wyczulony na wszystkie odcienie ludzkiego b�lu. Spichlerz jest jednak masywnym budynkiem o ci�kich drzwiach i ma�ych okienkach; stoi za rze�ni� i m�ynem, od strony po�udniowej. Poza tym to, co by�o kiedy� posterunkiem, a potem granicznym fortem, rozros�o si� w rolnicz� osad�, miasteczko licz�ce trzy tysi�ce dusz, w kt�rym gwar tocz�cego si� �ycia, zgie�k, jaki te dusze czyni� podczas ciep�ego letniego wieczoru, nie ustaje z tego powodu, �e gdzie� tam kto� krzyczy. (W pewnej chwili zaczynam usprawiedliwia� si� przed samym sob�). Kiedy ponownie widz� pu�kownika Jolla, w czasie gdy ju� sko�czy� swoj� robot�, sprowadzam rozmow� na temat tortur. - Co wtedy, je�eli pana wi�zie� m�wi prawd�, a jednak widzi, �e mu nie wierz�? - pytam. - Czy� to nie straszna sytuacja? Wyobra�my sobie: by� przygotowanym na to, �e trzeba si� przyzna�, wyzna� prawd�, nie mie� nic wi�cej do powiedzenia, wyzna� wszystko, a mimo to by� przymuszanym do dalszych zezna�! Jaka� odpowiedzialno�� tego, kto przeprowadza badanie! Sk�d w og�le mo�na wiedzie�, kiedy cz�owiek wyzna� prawd�? - Po szczeg�lnym brzmieniu g�osu - m�wi Joll. - G�os cz�owieka, kt�ry m�wi prawd�, nabiera specyficznej barwy. Wprawianie si� w tej umiej�tno�ci, a tak�e do�wiadczenie potrafi� nas nauczy� rozpoznawa� ten g�os. - G�os prawdy! Potrafi pan wy�owi� ten ton w codziennej mowie? Umie pan uchwyci� uchem, kiedy ja m�wi� prawd�? Jest to chwila najwi�kszego zbli�enia, kt�re on przekre�la lekkim ruchem d�oni. - Nie, �le mnie pan zrozumia�. M�wi� wy��cznie o szczeg�lnej sytuacji, o sytuacji, w kt�rej pr�buj� wysondowa� prawd�, w kt�rej musz� stosowa� przymus, �eby t� prawd� wydoby�. Najpierw s�ysz� k�amstwa, rozumie pan - tak to wygl�da - najpierw k�amstwa, nast�pnie stosuj� presj�, potem wi�ksza porcja k�amstw, wi�c wi�ksza presja, potem przerwa i zn�w zwi�kszenie presji, wtedy prawda. Tak w�a�nie wydobywa si� prawd�. Tylko b�l jest prawd�; wszystko inne budzi w�tpliwo�ci. Oto, co wynios�em z rozmowy z pu�kownikiem Jollem, kt�rego razem z jego wypiel�gnowanymi paznokciami, fioletowymi chusteczkami, w�skimi stopami w mi�kkich p�butach ci�gle widz� na tle stolicy, gdzie mu wyra�nie tak spieszno, widz� go, jak w kuluarach teatru w czasie przerw mi�dzy aktami rozmawia �ciszonym g�osem z przyjaci�mi. (Z drugiej strony, kim�e w�a�ciwie jestem, by uskar�a� si� na jego rezerw� w stosunku do mnie? Pij� z nim, jadam z nim, oprowadzam go po okolicy, pomagam we wszystkim, czego wymaga zlecona mu misja, a nawet jeszcze wi�cej. Pa�stwo nie ��da, by si� jego urz�dnicy kochali, wystarczy, je�li wype�niaj� swoje obowi�zki). Raport, jaki sporz�dza dla mnie jako s�dziego, jest kr�tki. �W czasie badania sta�o si� jasne, �e zeznanie aresztowanego zawiera sprzeczno�ci. Powiadomiony o nich aresztowany wpad� w furi� i zaatakowa� oficera prowadz�cego �ledztwo. Wywi�za�a si� szamotanina, w czasie kt�rej aresztowany ca�ym ci�arem upad� na �cian�. Wysi�ki przywr�cenia go do �ycia nie da�y rezultatu�. Dla uzupe�nienia, jak wymaga tego przepis prawny, wzywam stra�nika i polecam mu z�o�y� o�wiadczenie. Wyg�asza je jednym tchem, a ja zapisuj� jego s�owa: �Aresztowany straci� panowanie nad sob� i zaatakowa� wizytuj�cego oficera. Zawo�ano mnie, bym pom�g� go uspokoi�. Zanim tam wszed�em, szamotanina usta�a. Aresztowany by� nieprzytomny i krwawi� z nosa�. Wskazuj� mu miejsce, gdzie ma postawi� krzy�yk. Z szacunkiem bierze ode mnie pi�ro. - Czy pan oficer m�wi� ci, co masz mi powiedzie�? - pytam �agodnym g�osem. - Tak jest - odpowiada. - Czy aresztowany mia� r�ce zwi�zane? - Tak jest. To znaczy, nie, prosz� pana. Odprawiam go i wype�niam formularz potrzebny dla pogrzebania zw�ok. Jednak przed p�j�ciem do ��ka bior� latarni�, przecinam plac i okr�n� drog�, tylnymi uliczkami id� do spichlerza. Przy drzwiach baraku nowy stra�nik, jaki� wiejski ch�opak, �pi szczelnie otulony kocem. Kiedy podchodz� bli�ej, cykanie �wierszcza ustaje. Otwieranie zasuwy nie budzi wartownika. Wysoko trzymaj�c latarni�, wchodz� do baraku, zdaj�c sobie spraw�, �e wdzieram si� na teren uznany za miejsce �wi�te, czy mo�e przekl�te, je�li jest mi�dzy tymi poj�ciami jaka� r�nica, nietykalny, zastrze�ony dla tajemnic pa�stwa. Ch�opiec le�y w k�cie, na pos�aniu ze s�omy, �yje, to dobrze. Wygl�da, jakby spa�, zdradza go jednak napi�cie wyczuwalne w ca�ej postaci. Ma r�ce zwi�zane przed sob�. W drugim k�cie d�ugi bia�y tob�. Budz� stra�nika. - Kto ci powiedzia�, �eby zostawi� zw�oki tutaj? Kto je zaszy�? S�yszy gniew w moim g�osie. - Ten cz�owiek, kt�ry tu by� razem z wasz� ekscelencj�. Zasta�em go tutaj, kiedy przyszed�em obj�� s�u�b�. Powiedzia� do ch�opca, s�ysza�em, jak m�wi�: ��pij razem z dziadkiem, grzej go�. Wygl�da�o, jakby chcia� tak�e ch�opca zaszy� w prze�cierad�o, to samo prze�cierad�o, ale tego nie zrobi�. Podczas gdy ch�opiec ci�gle le�y sztywno, niby �pi�c, z mocno zaci�ni�tymi powiekami, wynosimy cia�o. Na dziedzi�cu stra�nik trzyma latarni�, a ja ostrym ko�cem swojego no�a odnajduj� szew, rozpruwam go i odwijam z p��tna g�ow� starca. Siwa broda zlepiona jest krwi�. Wargi zmia�d�one i rozchylone, powybijane z�by. Jedno oko przewr�cone do g�ry, oczod� drugiego jest krwaw� jam�. - Zawi� z powrotem - m�wi�. Stra�nik ujmuje brzegi p��tna, zbli�aj�c je do siebie. Opadaj� na powr�t. - M�wi�, �e uderzy� g�ow� o �cian�. Co pan o tym my�li? - Spogl�da na mnie ostro�nie. - Przynie� jaki� sznur i obwi�� go porz�dnie. Trzymam latarni� nad ch�opcem. Nie poruszy� si�, ale kiedy si� pochylam, �eby dotkn�� jego policzka, wzdryga si� i zaczyna dr�e�; ca�ym cia�em od st�p do g�owy wstrz�saj� drgawki. - Pos�uchaj, co m�wi�, ch�opcze - odzywam si�. - Nie mam zamiaru zrobi� ci krzywdy. - Kuli si� i podnosi zwi�zane r�ce, zas�aniaj�c twarz. S� obrzmia�e i czerwonofioletowe. Zaczynam rozpl�tywa� sup�y. Ka�da moja czynno��, ka�dy kontakt z ch�opcem wprawiaj� mnie w zak�opotanie. - S�uchaj: musisz powiedzie� panu oficerowi prawd�. Wszystko, co chce od ciebie us�ysze�, to - prawda. Kiedy raz nab�dzie pewno�ci, �e m�wisz prawd�, nie zrobi ci krzywdy. Ale musisz mu powiedzie� wszystko, co wiesz. Na ka�de jego pytanie musisz odpowiedzie� uczciwie. Chocia� ci� teraz boli, nie tra� odwagi. - D�ubi�c przy ostatnim w�le, rozwi�za�em wreszcie sznur. - Pocieraj r�ce jedna o drug�, �eby krew zacz�a kr��y�. - Uj�wszy jego r�ce w swoje d�onie, rozcieram je. Z trudem rozprostowuje palce. Zdaj� sobie spraw�, �e nie mog� u�mierzy� jego b�lu i pocieszy� go tak jak matka, kt�ra potrafi da� ukojenie swemu dziecku po kolejnym napadzie gniewu ojca. Poj��em, �e prowadz�cy �ledztwo mo�e mie� dwa oblicza, m�wi� r�nym g�osem, na przemian szorstkim i ujmuj�cym. - Czy on co� jad� dzi� wiecz�r? - pytam stra�nika. - Nie wiem. - Jad�e� co�? - pytam ch�opca. Potrz�sa przecz�co g�ow�. Ogarnia mnie przygn�bienie. Nigdy nie chcia�em by� zamieszany w co� takiego. Nie mam poj�cia, jak si� to sko�czy. Obracam si� do stra�nika. - Odchodz� teraz, ale chc�, �eby� zrobi� trzy rzeczy. Po pierwsze, kiedy r�ce ch�opca dojd� troch� do siebie, zwi�� je, ale nie tak ciasno, by puch�y. Po drugie, cia�o zostaw na dziedzi�cu, tam gdzie teraz. Nie wno� go tutaj. Wczesnym rankiem przy�l� grup� ludzi, �eby je zakopali, wydasz im cia�o. Gdyby by�y jakie� pytania, powiesz, �e to ja wyda�em rozkazy. Po trzecie, chc�, �eby� zamkn�� teraz barak i poszed� ze mn�. Dam ci z kuchni troch� jedzenia dla ch�opca, przyniesiesz to tu, wracaj�c. Chod�. Nie mia�em zamiaru wpl�tywa� si� w t� histori�. Reprezentuj� w�adz� administracyjno-s�dow�, jestem odpowiedzialnym urz�dnikiem w s�u�bie Imperium, wykonuj�cym na tym sennym pograniczu powierzone mi funkcje, czekam, �eby przej�� na emerytur�. �ci�gam dziesi�cin� i podatki, administruj� komunalnymi gruntami, dogl�dam zaopatrzenia garnizonu, sprawuj� nadz�r nad m�odszymi oficerami, kt�rzy s� jedynymi oficerami, jakich tu mamy, czuwam nad handlem, dwa razy w tygodniu przewodnicz� rozprawom s�dowym. W przerwach mi�dzy zaj�ciami obserwuj� wschody i zachody s�o�ca, jem, �pi� i jestem zadowolony. Kiedy umr�, mam nadziej�, �e b�d� mia� prawo do trzech linijek drobnym drukiem w dzienniku urz�dowym Imperium. Nie ��da�em dla siebie niczego wi�cej pr�cz spokojnego �ycia w spokojnej atmosferze. Ale w ubieg�ym roku ze stolicy zacz�y do nas nap�ywa� wie�ci o panuj�cych w�r�d barbarzy�c�w niepokojach. Napadano i grabiono podr�uj�cych po bezpiecznych drogach kupc�w. Kradzie�e byd�a sta�y si� cz�stsze, zuchwalsze. Zagin�a ekipa urz�dnik�w przeprowadzaj�ca spis ludno�ci, ich cia�a znaleziono p�niej zakopane w p�ytkich grobach. Do gubernatora prowincji odbywaj�cego podr� inspekcyjn� oddano seri� strza��w. Mia�y miejsce utarczki z pogranicznymi patrolami. Kr��y�y pog�oski, �e barbarzy�skie plemiona si� zbroj�; Imperium powinno zastosowa� �rodki zapobiegawcze, w przeciwnym razie z pewno�ci� dojdzie do walki wr�cz. Co do mnie, nic z tego, o czym m�wi�, nie dostrzeg�em. Na w�asny u�ytek zaobserwowa�em, �e w ka�dym pokoleniu nieuchronnie dochodzi do wybuchu histerii z powodu barbarzy�c�w. Nie ma takiej kobiety w pasie nadgranicznym, kt�ra oczyma wyobra�ni nie widzia�aby wynurzaj�cej si� spod jej ��ka czarnej r�ki, chwytaj�cej j� za �ydk�, ani takiego m�czyzny, kt�rego nie prze�ladowa�aby wizja pijanych dzikus�w hulaj�cych w jego domu, t�uk�cych talerze, podpalaj�cych firanki i gwa�c�cych jego c�rki. Te majaczenia wynikaj� ze zbytniego spokoju. Niech mi poka�� zbrojnych dzikich, wtedy i ja uwierz�. W stolicy obawiano si�, �e mo�e doj�� do po��czenia si� szczep�w barbarzy�skich z p�nocy i po�udnia. Oficerowie sztabu generalnego dostali rozkaz objazdu granic. Wzmocniono niekt�re garnizony. Ka�dy kupiec, kt�ry o to prosi�, otrzymywa� eskort� wojskow�. I oto, po raz pierwszy w pasie nadgranicznym, na w�asne oczy ujrzano funkcjonariuszy Trzeciego Wydzia�u, stra�nik�w bezpiecze�stwa pa�stwa, specjalist�w od rozszyfrowywania konspiracyjnych mechanizm�w wzniecania bunt�w, ludzi bez reszty oddanych prawdzie, uczonych w sztuce przeprowadzania �ledztwa. Tak wi�c zdaje si�, i� ko�cz� si� moje szcz�liwe lata, kiedy mog�em k�a�� si� spa� w spokoju ducha, wiedz�c, �e wystarczy tam lekko potr�ci�, tu dotkn��, i �wiat wr�ci do swej zwyk�ej r�wnowagi. Gdybym tylko przekaza� pu�kownikowi tych dw�ch bez sensu aresztowanych, rozmy�lam. - Pu�kowniku, jest pan specjalist�, niech pan zobaczy, co si� panu uda z nich wydoby�! - Gdybym si� wybra� na kilka dni na polowanie, tak jak zamierza�em, na przyk�ad w g�r� rzeki, wr�ci� i nawet nie czytaj�c jego raportu lub tylko przebieg�szy po nim oboj�tnym wzrokiem, po�o�y� swoj� piecz��, nie pytaj�c, co on nazywa ��ledztwem�, co si� pod tym s�owem kryje, czy jest ono jak kamie�, pod kt�rym le�y przywalony zwiastun �mierci - gdybym by� do�� m�dry i zrobi� to, pewno m�g�bym wtedy wr�ci� do moich �ow�w, polowa� z jastrz�biem i dyskretnego zaspokajania zmys��w; m�g�bym czeka�, a� ucichn� prowokacje i opadnie podniecenie wzd�u� granicy. C�, niestety, nie wyjecha�em: zamiast tego zatka�em uszy na ha�asy dochodz�ce z baraku przy spichrzu, gdzie trzymane s� narz�dzia, a potem w nocy wzi��em latarni� i poszed�em zobaczy� wszystko na w�asne oczy. A� po widnokr�g ziemia bieli si� pokryta �niegiem. Bez ustanku pada z nieba, na kt�rym �r�d�o �wiat�a jest rozproszone i wszechobecne, jak gdyby s�o�ce rozp�yn�o si� we mgle i samo sta�o si� powietrzem. �ni�, �e przechodz� przez bram� prowadz�c� do koszar, mijam maszt bez flagi, przede mn� rozci�ga si� czworoboczny dziedziniec, kt�rego kontury zlewaj� si� z roz�wietlonym niebem. Mury, drzewa, budynki s� mniejsze, straci�y swoje wymiary, usun�y si� jakby na koniec �wiata. W miar� jak sun� powoli przez plac, z panuj�cej bieli wy�aniaj� si� ciemne sylwetki postaci; to dzieci bawi� si�, lepi�c ze �niegu zamek, na szczycie kt�rego zatkn�y czerwon� chor�giewk�. Wszystkie maj� r�kawiczki z jednym palcem, s� ciep�o otulone przed zimnem. Garstk� po gar�ci znosz� �nieg, formuj�c mury swojego zamku, �eby by� jak nale�y. Przy ka�dym oddechu ulatuj� z ich buziak�w ob�oczki bia�ej pary. Wa� obronny zamku jest ju� w po�owie wzniesiony. Usi�uj� co� uchwyci� z dziwnego szczebiotu ich g�os�w nios�cego si� w powietrzu, ale nic nie mog� zrozumie�. Jestem �wiadom tego, �e moja posta� jest olbrzymi� bezcielesn� zjaw�, nie dziwi� si� zatem, i� kiedy si� zbli�am, dzieci odp�ywaj� w obie strony. Wszystkie z wyj�tkiem jednego. Dziewczynka, starsza od innych, mo�e nawet ju� nie dziecko, w nasuni�tym kapturku, siedzi na �niegu w rozkroku ty�em do mnie, zaj�ta formowaniem wr�t do zamku, wykopuje otw�r, uklepuj�c, modeluj�c. Stoj� za ni� i obserwuj�. Nie odwraca si�. Pr�buj� wyobrazi� sobie jej twarz ukryt� pod nisko nasuni�tym sto�kiem kapturka, ale nie mog�. Ch�opiec le�y na plecach, nagi, �pi, jego oddech jest szybki i p�ytki. Ca�a sk�ra b�yszczy od potu. Po raz pierwszy na jego przedramieniu nie ma banda�a i mog� zobaczy� zaognion�, otwart� ran�, kt�r� przykrywa� opatrunek. Przysuwam latarni� bli�ej. Jego brzuch i obie pachwiny poznaczone s� g��bokimi �ladami, strupami, si�cami i skaleczeniami, niekt�re z nich nosz� �lady stru�ek krwi. - Co oni z nim robili? - pytam szeptem stra�nika, tego samego m�odego m�czyzny, kt�ry tu by� poprzedniego wieczoru. - N� - odpowiada takim samym szeptem. - Zwyk�y no�yk, taki jak ten. - Prostuje palce du�y i wskazuj�cy i pozoruj�c chwycenie no�yka, zadaje szybkie pchni�cia w cia�o �pi�cego ch�opca, po czym wykonuje delikatny obr�t no�em, tak jak obraca si� kluczem, najpierw w lewo, potem w prawo. Nast�pnie wyci�ga go, z powrotem opuszcza r�k� wzd�u� boku i staje w pozycji wyczekuj�cej. Kl�kam nad ch�opcem, przysuwaj�c latarni� bli�ej do jego twarzy, i potrz�sam nim. Jego oczy otwieraj� si� oci�ale, po czym znowu zamykaj�. S�ysz� westchnienie, szybki oddech staje si� nieco spokojniejszy. - Pos�uchaj! - m�wi� do niego. - Mia�e� z�y sen. Musisz si� obudzi�. - Podnosi powieki i ponad �wiec�c� lamp� patrzy na mnie przymru�onymi oczyma. Stra�nik podaje miseczk� wody. - Czy on mo�e usi���? - pytam. Stra�nik przecz�co kr�ci g�ow�. Podnosi ch�opca i pomaga mu si� napi� kilka �yk�w. - Pos�uchaj - odzywam si�. - M�wiono mi, �e z�o�y�e� zeznanie. Podobno przyzna�e� si�, �e ty i ten starzec, a tak�e inni m�czy�ni z waszego klanu, kradli�cie owce i konie. Powiedzia�e�, �e ludzie waszego klanu zbroj� si�, �e na wiosn� wszyscy po��cz� swe si�y w wielkiej wojnie przeciwko Imperium. M�wisz prawd�? Czy zdajesz sobie spraw�, jakie znaczenie b�dzie mia�o twoje zeznanie? Czy ty to rozumiesz? - Przerywam; na moj� gwa�towno�� reaguje wzrokiem ca�kowicie oboj�tnym, jak kto� �miertelnie zm�czony po przebiegni�ciu wielkiego dystansu. - To oznacza, �e �o�nierze wyrusz� na ob�aw� przeciw twoim. B�d� zabija�. Gin�� b�d� twoi krewni, mo�e nawet rodzice, bracia i siostry. Czy�by� tego chcia�? - Nie odpowiada. Potrz�sam go za rami�, wymierzam mu policzek. Nawet nie drgn��: jak gdyby kto� uderzy� martwe cia�o. - Wydaje mi si�, �e on jest bardzo s�aby - s�ysz� szept stra�nika za moimi plecami - bardzo obola�y i bardzo chory. - Nie spuszczaj�c ze mnie wzroku, ch�opiec zamyka oczy. Wzywam jedynego lekarza, jakiego mamy, starucha zarabiaj�cego na �ycie wyrywaniem z�b�w i sporz�dzaniem �rodk�w wzmagaj�cych pop�d p�ciowy, kt�re robi z mielonych ko�ci i jaszczurczej krwi. Na du�� ran� k�adzie gor�cy ok�ad z gliny, setki niewielkich smaruje ma�ci�. W ci�gu tygodnia, przyrzeka, ch�opak b�dzie m�g� chodzi�. Zaleca, �eby go dobrze od�ywia�, i pospiesznie znika. Nie pyta, w jaki spos�b ch�opiec dozna� obra�e�. Ale pu�kownik jest niecierpliwy. Chce urz�dzi� b�yskawiczn� ob�aw� na koczownik�w i aresztowa� wi�ksz� liczb� os�b. Chce, �eby ch�opiec s�u�y� mu za przewodnika. Z garnizonu, kt�ry liczy czterdziestu �o�nierzy, ��da ode mnie, bym odkomenderowa� trzydziestu oraz dostarczy� dla nich koni. Pr�buj� go od tego odwie��. - Przy ca�ym szacunku, jaki mam dla pana, pu�kowniku - t�umacz� - przypominam, �e nie jest pan zawodowym wojskowym, nigdy nie przysz�o panu bra� udzia�u w akcji na tych nieprzyjaznych terenach. Nie b�dzie pan mia� �adnego przewodnika poza tym dzieciakiem, kt�ry si� pana �miertelnie boi, kt�ry powie wszystko, co mu strzeli do g�owy, �eby si� panu przypodoba�, kt�ry zreszt� i tak nie nadaje si� do wyruszenia w drog�. Na pomoc �o�nierzy nie ma co liczy�, s� to tylko wiejskie ch�opaki, poborowi, wi�kszo�� z nich nigdy nie by�a poza obr�bem pi�ciu mil od naszej osady. Barbarzy�cy, kt�rych pan �ciga, pojawienie si� pana wyczuj� w�chem i ulotni� si� na pustyni�, kiedy pan b�dzie jeszcze o dzie� drogi od nich. Mieszkaj� tu od urodzenia i znaj� ca�y teren. Pan i ja jeste�my tu obcy - pan w jeszcze wi�kszym stopniu ni� ja. Gor�co panu radz� nie jecha�. Wys�uchuje mnie do ko�ca, a nawet (mam takie uczucie) jakby mnie poci�ga� za j�zyk. Jestem pewny, �e przebieg tej rozmowy zapisa� p�niej z adnotacj�, �e �nie zas�uguje na zaufanie�. Po wys�uchaniu wszystkiego z moimi zastrze�eniami za�atwia si� kr�tko: - Powierzono mi pewne zadanie, panie s�dzio. Tylko ja sam mog� os�dzi�, czy zosta�o wykonane. - I z energi� wraca do przygotowa�. Wybiera si� w drog� swoim czarnym powozem, z polowym ��kiem i sk�adanym stolikiem do pisania przytwierdzonymi do dachu rzemieniami. Daj� mu konie, wozy, pasz� i prowiant na trzy tygodnie. Towarzyszy mu podporucznik garnizonu. M�wi� mu poufnie: - Nie polegajcie na waszym przewodniku. Jest s�aby i zastraszony. Niech pan uwa�a na pogod� i trzyma si� s�up�w granicznych. Pierwszym pana obowi�zkiem jest troska o to, by inspektor bezpiecznie powr�ci�. - Pochyla g�ow�. Z kolei podchodz� do Jolla, pr�buj�c dowiedzie� si� czego� wi�cej o jego zamiarach. - C� - m�wi. - Nie chcia�bym, rzecz jasna, przedwcze�nie zdradza� swojego planu. Ale m�wi�c og�lnie, ustalimy po�o�enie obozowisk tych pana koczownik�w, a potem b�dziemy dalej prowadzi� nasz� akcj� w zale�no�ci od sytuacji. - Pytam - ci�gn� dalej - jedynie dlatego, �e je�li si� pan zgubi w terenie, zadaniem nas wszystkich tutaj b�dzie odnale�� pana i zwr�ci� cywilizacji. - Milczymy obaj, ka�dy ze swojego punktu widzenia delektuj�c si� ironi� tego s�owa. - Tak, istotnie - odpowiada. - Ale to ma�o prawdopodobne. Szcz�liwie mamy znakomite mapy ca�ego regionu sporz�dzone w�asnor�cznie przez pana. - Te mapy, pu�kowniku, oparte s� prawie wy��cznie na tym, czego si� dowiedzia�em ze s�yszenia. Wiadomo�ci uzyskane od podr�nych uk�ada�em w ca�o�� przez dziesi�� czy mo�e nawet dwana�cie lat. Nigdy nie postawi�em stopy tam, gdzie si� pan wybiera. M�wi� to jedynie, �eby pana ostrzec. Od drugiego dnia pobytu Jolla tutaj by�em zbyt poch�oni�ty jego obecno�ci�, by w moim zachowaniu w stosunku do niego wykroczy� poza pewn� poprawno��. Przypuszczam, �e jako wysy�any to tu, to tam sadystyczny tropiciel, przyzwyczajony jest do tego, �e zamyka si� oczy na jego robot�. (A mo�e to tylko w terenie my�li si� o wszelkich wywiadowcach i oprawcach jako o ludziach pozbawionych etyki?) Patrz�c na niego, zastanawiam si�, jak to by�o za pierwszym razem: czy kiedy jako praktykantowi polecono mu obraca� kleszczami lub wkr�ca� �rub�, czy co oni tam robi�, ot�, czy zadr�a� cho�by przez chwil�, zdaj�c sobie spraw�, �e przekracza w tym momencie pr�g tego, co dozwolone? Ciekaw tak�e jestem, czy wynalaz� jaki� w�asny spos�b oczyszczania si� z tego, co robi, jakie� magiczne zakl�cie, kt�re wypowiada, zamkn�wszy za sob� drzwi, rytua� umo�liwiaj�cy mu powr�t do innych ludzi i spo�ywanie z nimi chleba. Czy mo�e starannie myje r�ce albo zmienia ubranie, wszystko, co wtedy mia� na sobie; czy podobna, by Wydzia� stworzy� nowy typ cz�owieka, kt�ry bez wewn�trznego niepokoju potrafi przechodzi� do porz�dku nad tym, co niemoralne. Do p�nej nocy s�ysz� rz�polenie i dudnienie orkiestry pod starym orzechem w�oskim, po drugiej stronie placu. Powietrze czerwieni si� �un� od wielkiego stosu roz�arzonego w�gla, nad kt�rym �o�nierze piek� ca�ego barana, podarunek od �Ekscelencji�. Do wczesnych godzin rannych b�d� pi�, po czym o �wicie wyrusz� w drog�. Bocznymi uliczkami dostaj� si� do spichlerza. Stra�nika nie ma, drzwi do baraku stoj� otworem. Ju� mam wchodzi�, kiedy z wn�trza dochodz� mnie szepty i chichot. Wpatruj� si� w nieprzeniknion� ciemno��. - Kto tam jest? - pytam. S�ycha�, jak kto� si� czo�ga, i przede mn� staje, chwiej�c si� na nogach, m�ody stra�nik. - Przepraszam - m�wi. Czuj� jego oddech przesycony odorem rumu. - Zawo�a� mnie aresztowany i pr�bowa�em mu pom�c. - Z ciemno�ci dochodzi t�umiony wybuch �miechu. Zasypiam, budzi mnie kolejna eksplozja skocznej muzyki dochodz�ca od placu, zn�w usypiam, �ni mi si� rozci�gni�te na plecach cia�o, bogactwo �onowych w�os�w l�ni�cych jak str�ka czerni i z�ota przep�ywaj�ce przez brzuch, od l�d�wi w g�rze ku do�owi jakby strza�� do bruzdy mi�dzy udami. Kiedy wyci�gam r�k�, �eby je pog�aska�, w�osy zaczynaj� si� rusza�. Okazuje si�, �e to nie w�osy, lecz pszczo�y ciasno le��ce jedna na drugiej: opite miodem, lepkie, powoli wype�zaj� z bruzdy i rozpo�cieraj� skrzyd�a. Moim ostatnim gestem kurtuazyjnym jest wyruszenie z pu�kownikiem i odprowadzenie go a� do tego miejsca, gdzie droga skr�ca na p�nocny zach�d, biegn�c wzd�u� brzegu jeziora. S�o�ce stoi wysoko i jego tarcza tak w�ciekle jaskrawo �wieci, �e musz� os�oni� oczy. Ludzie, zm�czeni i skacowani po hulaszczej nocy, wlok� si� za nami. W po�owie kolumny, podpierany przez stra�nika, kt�ry trzyma si� jego boku, jedzie aresztant. Twarz ma trupioblad�, na koniu siedzi niezgrabnie, wyra�nie wci�� jeszcze dokuczaj� mu rany. Z ty�u id� juczne konie i tocz� si� wozy z beczu�kami wody, prowiantem i ci�szym ekwipunkiem: lancami, karabinami, amunicj� i namiotami. W sumie widok niezbyt frapuj�cy: bez�adna kolumna je�d�c�w, jedni z g�ow� obna�on�, inni w ci�kich, ozdobionych pi�rami kawaleryjskich he�mach, niekt�rzy po prostu w sk�rzanych czapkach. Wszyscy odwracaj� oczy od o�lepiaj�cego blasku s�o�ca, wszyscy z wyj�tkiem jednego, kt�ry patrzy przed siebie twardym wzrokiem i na�laduj�c swego szefa, trzyma przed oczyma przytwierdzony do patyka kr��ek dymnego szk�a. Jak daleko potrafi posun�� si� w tej absurdalnej afektacji? Jedziemy w ciszy. �niwiarze, kt�rzy wyszli na pola jeszcze przed �witem, na nasz widok przerywaj� prac�, �eby nam pomacha�. W miejscu gdzie droga skr�ca, �ci�gam konia lejcami i �egnam si�. - �ycz� panu szcz�liwego powrotu, pu�kowniku - m�wi�. G�owa w obramowaniu okna powozu pochyla si� w nieodgadnionym ge�cie. Tak wi�c jad� z powrotem do domu, uwolniwszy si� od swego ci�aru, szcz�liwy, �e zn�w mog� by� sam w �wiecie, kt�ry znam i rozumiem. Wchodz� na mury obronne, �eby popatrze�, jak skromna kolumna, wij�c si�, sunie drog� prowadz�c� na p�nocny zach�d w stron� odleg�ego pasma zieleni, gdzie z jeziora wyp�ywa rzeka, a linia horyzontu gubi si� w wisz�cej nad pustyni� mgie�ce. S�o�ce, br�zowe i ci�kie, wci�� jeszcze wisi nad tafl� wody. Na po�udnie od jeziora ci�gn� si� rozleg�e trz�sawiska i s�one moczary, za nimi sinoniebieskie pasmo nagich wzg�rz. Na polu ch�opi za�adowuj� siano na dwa wielkie, wys�u�one drabiniaste wozy. W g�rze nad nimi sznur dzikich kaczek zatacza kr�g i �lizgowym lotem opada na wod�. P�ne lato, czas spokoju i obfito�ci. Wierz� w spok�j, mo�e nawet w spok�j za wszelk� cen�. Dok�adnie dwie mi�e na po�udnie od miasta, z p�askiego pustynnego krajobrazu, wznosi si� grupa wydm. �apanie �ab na bagnach i jazda w d� po stokach tych wydm na wy�lizganych drewnianych sankach to g��wne rozrywki dzieci w czasie lata, pierwsza na rano, druga na wiecz�r, kiedy s�o�ce stacza si� coraz ni�ej i piasek staje si� ch�odniejszy. Chocia� wiatr wieje jak rok d�ugi, wydmy stoj� nieporuszone dzi�ki pokrywaj�cym je czapom sk�pej trawy, kt�ra pozwala im si� utrzyma�, a tak�e, co odkry�em przypadkowo kilka lat temu, dzi�ki belkom stanowi�cym szkielet budowlanej konstrukcji. Wydmy bowiem kryj� w sobie ruiny dom�w pochodz�cych z odleg�ych czas�w, zanim jeszcze zagarni�to zachodnie prowincje i zbudowano fort. Odkopywanie tych ruin sta�o si� jednym z moich najulubie�szych zaj��. Je�li system irygacyjny nie wymaga �adnych napraw, wtedy winnych drobnych wykrocze� skazuj� na kilka dni kopania w wydmach; r�wnie� �o�nierzy odkomenderowuj� tam dla odbycia kary; w chwilach szczytowego zapa�u zdobywa�em si� nawet na p�acenie z w�asnej kieszeni przypadkowym robotnikom. Nikt tej pracy nie lubi, kopanie idzie mozolnie, nie ma si� gdzie schroni� ani przed pra��cym s�o�cem, ani przed przenikliwym wiatrem rozwiewaj�cym piach na wszystkie strony. Pracuj� wi�c bez przekonania, nie podzielaj� mojego entuzjazmu (na kt�ry patrz� jak na dziwactwo) zniech�ceni szybko�ci�, z jak� piasek zasypuje wszystko z powrotem. Niemniej w ci�gu kilku lat uda�o mi si� odkry� do poziomu pod�ogi kilka najwi�kszych budowli. Ta, odkryta ostatnio, przypomina stoj�cy na pustyni wrak statku widoczny nawet z mur�w miasta. W tej w�a�nie budowli, kt�ra mog�a by� �wi�tyni� czy te� jakim� publicznym gmachem, znalaz�em ci�kie nadpro�e z topolowego drewna, na kt�rym przeplataj�c� si� lini� wyrze�biono rzucaj�ce si� ryby, a kt�re teraz wisi nad moim kominkiem. Znalaz�em tak�e zakopany pod pod�og� worek, kt�ry przy dotkni�ciu rozsypa� si� w proch; by�y w nim ukryte drewniane tabliczki z namalowanymi na nich literami pisma, z jakim si� nigdy przedtem nie spotka�em. Ju� wcze�niej znale�li�my podobne tabliczki rozrzucone w ruinach tu i �wdzie, jak spinacze do wieszania bielizny, jednak wi�kszo�� z nich tak by�a starta przez piasek, �e napisy by�y zupe�nie nieczytelne. Teraz, w nadziei, �e odcyfruj� to pismo, zabra�em si� do zbierania tabliczek wszelkimi sposobami, a bawi�cym si� tam dzieciom powiedzia�em, �e za jedn� znalezion� sztuk� zawsze dostan� pensa. Bale, kt�re ods�aniamy, s� suche i spr�chnia�e. Wiele z nich trzyma�o si� tylko dzi�ki temu, �e pokrywa� je piach, ale raz wystawione na dzia�anie powietrza, rozsypuj� si� w proch. Niekt�re odpadaj� przy najl�ejszym dotkni�ciu. Nie wiem, ile lat mo�e mie� to drewno. Barbarzy�cy, kt�rzy p�dz� �ywot pasterski, s� koczownikami i mieszkaj� w sza�asach, nic nie wspominaj� w swoich legendach o sta�ych osadach w pobli�u jeziora. Nie ma te� w�r�d ruin �adnych ludzkich szcz�tk�w. Nawet je�li jest tam cmentarz, my�my go nie znale�li. Nie ma r�wnie� sprz�t�w w tych domach. W kupie popio�u znalaz�em skorupy wyrob�w garncarskich z wysuszonej na s�o�cu gliny i co� br�zowego, co mog�o by� kiedy� sk�rzanym obuwiem albo nakryciem g�owy, ale to co� rozpad�o si� na moich oczach. Nie wiem, sk�d pochodzi�o drewno do budowy tych dom�w. Prawdopodobnie w przesz�o�ci skaza�cy, niewolnicy lub mo�e �o�nierze w�drowali dwana�cie mil nad rzek�, gdzie wyr�bywali, ci�li pi�� i heblowali topole, by nast�pnie zwie�� wozami gotowe bale i budowa� z nich domy, a tak�e, o ile wiem, fort, mr�c przy tym jeden za drugim po to, aby ich rozkazodawcy, naczelnicy, s�dziowie czy wojskowi dow�dcy mogli rano i wieczorem wyj�� na dachy i wie�e i uwa�nie bada� teren wzd�u� ca�ego horyzontu, wypatruj�c znak�w �wiadcz�cych o obecno�ci barbarzy�c�w. Kto wie, mo�e swoim odkopywaniem zaledwie musn��em powierzchni�. Mo�e dziesi�� st�p pod pod�og� znajduj� si� ruiny innego fortu, zr�wnanego z ziemi� przez barbarzy�c�w, ruiny kryj�ce ko�ci ludzi, kt�rzy s�dzili, �e za wysokimi murami znajd� bezpieczne schronienie. Mo�e, kiedy stoj� na posadzce s�du, je�li istotnie jest to sala s�dowa, stoj� nad g�ow� s�dziego, takiego samego urz�dnika jak ja, innego posiwia�ego w s�u�bie Imperium s�dziego, kt�ry pad� na arenie w�asnej w�adzy, znalaz�szy si� w ko�cu twarz� w twarz z barbarzy�c�. W jaki spos�b mam si� o tym przekona�? Grzebi�c w ziemi jak dziki kr�lik? Mo�e pewnego dnia opowiedz� mi o tym znaki na drewnianych tabliczkach? Jest ich w worku dwie�cie pi��dziesi�t sze��. Liczba doskona�a. Czy to przypadek? Po tym, kiedy policzywszy je po raz pierwszy, zrobi�em to odkrycie, usun��em wszystko z pod�ogi mego gabinetu i u�o�y�em na niej tabliczki na pocz�tek w jeden du�y kwadrat, potem w szesna�cie mniejszych, nast�pnie w przer�ne inne kombinacje, mniemaj�c, �e to, co dot�d bra�em za litery jakiego� alfabetu, mo�e by� w rzeczywisto�ci fragmentem obrazu, kt�rego kontur sam skoczy mi do oczu, je�li natrafi� na w�a�ciwy uk�ad: mo�e b�dzie to mapa kraju nale��cego do barbarzy�c�w w dawnych czasach albo rysunek zburzonego panteonu. Wpad�em nawet na pomys� odcyfrowania tabliczek w lustrze, potem nak�ada�em rysunek jednej na rysunek drugiej, wreszcie pr�bowa�em ��czy� z sob� po��wki dw�ch r�nych tabliczek. Pewnego wieczoru, gdy dzieci pobieg�y ju� do dom�w na kolacj�, kr�ci�em si� w�r�d ruin o fioletowym zmierzchu przy pojawiaj�cych si� pierwszych gwiazdach, w porze, kiedy wed�ug prastarych wierze� budz� si� duchy zmar�ych. Przy�o�y�em ucho do ziemi, tak jak mnie poucza�y dzieci, �eby pos�ysze� to, co s�ysza�y one: dobywaj�ce si� z jej wn�trza ci�kie st�pania, j�ki i g��bokie nieregularne uderzenia w b�bny. Na policzku czu�em mu�ni�cia przesuwaj�cych si� ziarenek piasku w ich w�dr�wce przez pustyni� znik�d donik�d. Zgas�y ostatnie �wiat�a, mury forteczne stawa�y si� coraz mniej widoczne na tle nieba, wreszcie rozp�yn�y si� w ciemno�ci. Godzin� jeszcze czeka�em, owin�wszy si� p�aszczem, oparty plecami o naro�n� belk� domu, w kt�rym kiedy� ludzie musieli przecie� z sob� rozmawia�, spo�ywa� posi�ki czy muzykowa�. Siedzia�em, patrz�c na wschodz�cy ksi�yc, ale wszystkimi zmys�ami ch�on��em zjawiska nocy w oczekiwaniu na znak potwierdzaj�cy, �e to, co jest wok� mnie, co le�y pod moimi stopami, to nie tylko piach, proch ko�ci, warstwa rdzy, skorupy i popi�. Nie pojawi� si� taki znak. Nie czu�em najmniejszego l�ku, strachu przed duchami. Moje gniazdo w piachu by�o wygrzane. Wkr�tce przy�apa�em si� na tym, �e drzemi�. Wsta�em i przeci�gn��em si�; potem powlok�em si� do domu w przepojonej wonno�ciami nocy, orientuj�c si� w kierunku wed�ug nik�ej �uny �wiate� domostwa. To doprawdy �mieszne, pomy�la�em: m�czyzna z posiwia�� ju� brod�, zamiast wraca� do koszar, gdzie czeka go kolacja z �o�nierskiego kot�a i wygodne ��ko, siedzi w ciemno�ci w nadziei, �e przyjd� i przem�wi� do niego duchy zmar�ych z marginesu historii. Przestrze�, kt�ra nas otacza, jest zwyczajnie jak�� przestrzeni� ani gorsz�, ani lepsz� od przestrzeni, kt�r� zajmuje stolica ze swoimi ruderami, czynszowymi domami, �wi�tyniami i budynkami mieszcz�cymi urz�dy. Przestrze� jak przestrze�, �ycie jak �ycie, wsz�dzie to samo. Za� je�li chodzi o mnie, to wyr�czany w trudach przez innych i nie maj�c pospolitych na�og�w ludzi cywilizowanych, kt�re wype�ni�yby mi wolny czas po pracy, z egzaltacj� poddaj� si� swoim nastrojom i na pustkowiu, jakim jest ta pustynia, pr�buj� zazna� czego� niezwyk�ego, pikantnego, zwi�zanego z histori�. Zuchwalec, naiwny, zawiedziony! Co za szcz�cie, �e nikt mnie nie widzi! Dzisiaj, zaledwie w cztery dni po wyruszeniu ekspedycji, przybyli pierwsi wi�niowie pu�kownika. Przypatruj� si� im ze swojego okna, jak przechodz� przez plac otoczeni z dwu stron przez konnych stra�nik�w, pokryci kurzem, padaj�cy z wyczerpania, ju� teraz kul�cy si� i przed gapiami, kt�rzy si� t�ocz� wok� nich, i przed rozbrykanymi dzie�mi, i przed szczekaj�cymi psami. W cieniu �ciany koszar stra�nicy zsiadaj� z koni: wi�niowie natychmiast kucaj�, �eby odpocz��, wszyscy z wyj�tkiem ma�ego ch�opca, kt�ry stoi na jednej nodze, opar�szy r�k� na ramieniu matki, i szeroko otwartymi oczyma przygl�da si� gapiom. Kto� przynosi wiadro wody i chochl�. Pij� chciwie, gdy tymczasem ci�ba ro�nie i napiera na nich tak ciasnym pier�cieniem, �e ju� nic wi�cej nie mog� zobaczy�. Z niecierpliwo�ci� czekam na stra�nika, kt�ry przedziera si� teraz przez t�um i przecina dziedziniec koszarowy. - Jak to wyt�umaczysz? - naskakuj� na niego. Pochyla g�ow� i co� tam grzebie przy kieszeniach. - Przecie� to rybacy! Jak mogli�cie ich tu przyprowadzi�? Wyci�ga list. Rozrywam piecz�� i czytam: �Zar�wno tych, jak i nast�pnych schwytanych prosz� do mego powrotu trzyma� w odosobnieniu�. Pod podpisem odci�ni�ta ta sama piecz��, piecz�� jego Wydzia�u, kt�r� przywi�z� z sob� na t� pustyni� i, oczywi�cie gdyby zgin��, moim obowi�zkiem b�dzie wys�a� nast�pn� ekspedycj�, �eby j� odnalaz�a. - B�azen! - krzycz�. Rzucam si� po gabinecie jak szalony. Nigdy nie powinno si� podwa�a� autorytetu oficera w obecno�ci �o�nierzy czy autorytetu ojca w obecno�ci dzieci, jednak w stosunku do tego cz�owieka nie znajduj� w sobie �ladu lojalno�ci. Czy nikt mu nie powiedzia�, �e to rybacy? Sprowadzanie ich tutaj to strata czasu! Macie mu przecie� pomaga� w wytropieniu z�odziei, bandyt�w, naje�d�c�w Imperium! Czy oni wygl�daj� na takich, kt�rzy stanowi� jak�kolwiek gro�b� dla Imperium? Ciskam listem w okno. Ci�ba rozst�puje si� przede mn� i dochodz� wreszcie do �rodka, staj�c twarz� w twarz z dwunastoma po�a�owania godnymi wi�niami. Widz�c m�j gniew, cofaj� si� jakby, ma�y ch�opiec osuwa si� w ramiona matki. Ruchem r�ki przywo�uj� stra�nik�w: - Zr�bcie przej�cie i zaprowad�cie tych ludzi na dziedziniec! - Pop�dzaj� przed sob� zbit� gromad�; zamyka si� za nimi brama koszar. - Teraz t�umaczcie si� z tego - m�wi�. - Czy nikt mu nie powiedzia�, �e z tych zatrzymanych nie b�dzie mia� �adnego po�ytku? Nikt nie zwr�ci� mu uwagi na to, jaka jest r�nica mi�dzy rybakami, kt�rzy maj� tylko sieci, a dzikimi koczownikami na koniach uzbrojonymi w �uki? Nikt mu nie powiedzia�, �e oni nawet nie u�ywaj� tego samego j�zyka. Jeden z �o�nierzy wyja�nia: - Kiedy spostrzegli, �e nadje�d�amy, pr�bowali zaszy� si� w trzcinie. Zobaczyli zbli�aj�cych si� je�d�c�w, wi�c usi�owali si� ukry�. Wobec tego pan oficer, ekscelencjo, wyda� rozkaz pojmania ich. Dlatego, �e si� chowali. Mog�em tylko zakl�� z w�ciek�o�ci. Policjant! Spos�b my�lenia policjanta! - Czy ekscelencja m�wi�, w jakim celu chce ich tu sprowadzi�? Czy wyja�ni�, dlaczego nie mo�e zada� im tych samych pyta� tam, na miejscu? - Nikt nie potrafi� si� z nimi porozumie�, panie s�dzio. To przecie� oczywiste! Ci ludzie znad rzeki to rdzenna ludno�� pierwotna, starsza nawet od koczownik�w. �yj� w osadach wzd�u� brzeg�w rzeki, po dwie, trzy rodziny, �owi� ryby i zastawiaj� wi�cierze przez wi�ksz� cz�� roku, jesieni� wios�uj� do odleg�ych brzeg�w jeziora na po�udniu, gdzie na przyn�t� szukaj� czerwonych robak�w, kt�re potem susz�, klec� liche sza�asy z trzciny, przez ca�� zim� trz�s� si� od ch�odu w swych odzieniach ze sk�r. Czy to mo�liwe, �eby �yj�c w strachu przed ka�dym, czaj�c si� w trzcinach, wiedzieli co� o zakrojonych na szerok� skal� zamiarach barbarzy�c�w skierowanych przeciwko Imperium? Jednego z ludzi wysy�am do kuchni po jedzenie. Wraca z bochenkiem czerstwego chleba, kt�ry wr�cza najstarszemu z pojmanych. Starzec z szacunkiem bierze chleb w obie d�onie, w�cha i od�amuj�c kawa�ek po kawa�ku, podaje wszystkim doko�a. Bior� do ust t� mann� z nieba, �uj�c szybko ze spuszczonymi oczyma. Jedna z kobiet wypluwa prze�ut� papk� na d�o� i karmi swoje niemowl�. Ruszam po nast�pn� porcj� chleba. Stoimy, obserwuj�c ich, jak jedz�, jakby to by�y cudaczne zwierz�ta. - Zostawcie ich na dziedzi�cu - m�wi� jednemu ze stra�y. - Nie b�dzie to dla nich wygodne, ale nie ma innego miejsca. Je�eli noc b�dzie zimna, wymy�l� co� innego. Dopilnujcie, �eby byli nakarmieni. Dajcie im jak�� robot�, trzeba ich czym� zaj��. Bram� trzymajcie zamkni�t�. Nie uciekn�, wiem, ale nie chc�, �eby tu wchodzili r�ni wa�konie i gapili si� na nich. Tak wi�c t�umi� w sobie gniew i dzia�am zgodnie z poleceniami pu�kownika: trzymam dla niego �w odosobnieniu� nieprzydatnych do niczego wi�ni�w. Ju� po dniu czy dw�ch barbarzy�cy ci sprawiaj� wra�enie, jakby zapomnieli, �e kiedykolwiek mieli inny dom. Ca�kowicie omamieni darmowym i obfitym po�ywieniem, przede wszystkim chlebem, rozleniwieni, u�miechaj� si� do ka�dego, przenosz� ci�gle z jednego skrawka cienia na dziedzi�cu w drugi, drzemi� i budz� si� znowu, o�ywiaj� si�, kiedy nadchodzi pora posi�k�w. Zachowuj� si� w spos�b ca�kowicie naturalny i obrzydliwy. Jeden k�t dziedzi�ca zamieni� si� w ubikacj�, gdzie m�czy�ni i kobiety przykucaj� bez �enady, a chmary much bzycz� przez ca�y dzie�. (- Dajcie im �opatk� - polecam stra�y; ale dzicy jej nie u�ywaj�). Ma�y ch�opak o�mieli� si� zupe�nie, zagl�da do kuchni, dopraszaj�c si� u dziewcz�t cukru. Poza chlebem, cukier i herbata s� dla nich wielk� nowo�ci�. Co rano dostaj� niewielk� paczuszk� prasowanych li�ci herbaty, kt�re gotuj� w trzyip�litrowym wiaderku zawieszonym na tr�jnogu nad ogniskiem. S� tutaj szcz�liwi; w rzeczy samej, dop�ki ich nie zmusimy do odej�cia, mog� z nami zosta� ju� na zawsze, tak niewiele, jak si� zdaje, trzeba by�o, �eby odci�gn�� tych ludzi od �ycia w stanie pierwotnym. Ca�e godziny sp�dzam, przygl�daj�c si� im z okna na pi�trze (inni gapie musz� patrze� przez bram�). Obserwuj�, jak kobiety wy�apuj� wszy, rozczesuj� i zaplataj� sobie wzajem d�ugie, czarne w�osy. Niekt�re maj� napady ostrego suchego kaszlu. Zastanawiaj�ce, �e w ca�ej grupie, z wyj�tkiem niemowl�cia i ma�ego ch�opca, zupe�nie nie ma dzieci. Czy�by niekt�rym, zwinnym i czujnym, mimo wszystko uda�o si� uciec przed �o�nierzami? Mam nadziej�, �e tak. Wyobra�am sobie, �e kiedy pozwolimy im wr�ci� do chat nad rzek�, b�d� mieli dla swych s�siad�w mn�stwo nie ko�cz�cych si� opowie�ci. Przypuszczam, �e historia ich niewoli przejdzie do legendy, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Ale mam r�wnie� nadziej�, �e wspomnienia, jakie wynios� z miasta, o �atwym �yciu i niezwyk�ych potrawach, nie b�d� tak silne, aby przyci�gn�� ich z powrotem. Nie chc� mie� na sumieniu nowej rasy �ebrak�w. Przez kilka dni rybacka gromada ze sw� dziwn� be�kotliw� mow�, nienasyconym apetytem, zwierz�cym bezwstydem i zmiennymi nastrojami jest pewn� rozrywk�. �o�nierze wysiaduj� we framugach drzwi, �ledz� ka�dy ich ruch, robi� spro�ne uwagi, kt�rych tamci nie rozumiej�, i za�miewaj� si�; zawsze te� s� dzieci z buziami przyci�ni�tymi do �elaznych pr�t�w bramy; ja za� wpatruj� si� w nich przez moje okno na g�rze, niedostrzegalny za jego szyb�. Potem tracimy do nich serce ca�kowicie. Brud, smr�d, ha�as, jaki robi� swymi k��tniami i kaszlem - tego ju� za wiele. Zdarza si� te� paskudny incydent z �o�nierzem, kt�ry pr�buj�c wci�gn�� do sieni, mo�e dla �artu, kt� to wie, jedn� z ich kobiet, zostaje obrzucony kamieniami. Zaczynaj� kr��y� plotki, �e to ludzie chorzy, �e sprowadz� na miasto epidemi�. Mimo �e kaza�em im wykopa� w k�cie dziedzi�ca d� i usuwa� nieczysto�ci, personel kuchenny nie chce im dawa� naczy� i zaczyna rzuca� im jedzenie spod drzwi kuchni, jak gdyby rzeczywi�cie byli zwierz�tami. �o�nierze wej�cie do korytarza w koszarach zamykaj� na klucz, a dzieci nie przychodz� ju� pod bram�. W nocy kto� ciska o �cian� zdech�ego kota, co wywo�uje okropn� wrzaw�. Przez d�ugie upalne dni je�cy snuj� si� bezmy�lnie po pustym dziedzi�cu. Niemowl� p�acze i kaszle, kaszle i p�acze, a� w ko�cu uciekam, szukaj�c schronienia w najodleglejszym k�cie mojego mieszkania. Pisz� protestacyjny list do Trzeciego Wydzia�u, niezmordowanego str�a Imperium, otwarcie oskar�aj�c o niekompetencj� jednego z jego pracownik�w. �Dlaczego na inspekcj� niespokojnej granicy nie przysy�acie ludzi obeznanych z jej problemami?� Przezornie dr� list na strz�py. Je�eli w ciemno�ciach nocy otworz� bram�, zastanawiam si�, czy ci rybacy wymkn� si� przez ni�? Ale nie robi� tego. Nagle pewnego dnia dochodzi do mojej �wiadomo�ci, �e nie s�ycha� p�aczu niemowl�cia. Kiedy rozgl�dam si� z mojego okna, nie mog� go nigdzie dostrzec. Wysy�am na poszukiwanie stra�nika, kt�ry znajduje cia�ko pod ubraniem matki. Sama nie chce go odda�, musimy je od niej oderwa� si��. Siedzi potem przez ca�y dzie� samotnie w kucki z zakryt� twarz�, odmawiaj�c jedzenia. Pobratymcy jakby jej unikali. Zastanawiam si�, czy zabieraj�c dziecko i grzebi�c je, pogwa�cili�my jaki� ich zwyczaj. Przeklinam pu�kownika Jolla za wszystkie k�opoty, kt�re na mnie �ci�gn��, a tak�e za wstyd, kt�ry mnie pali. Nagle wraca w �rodku nocy. Odg�os tr�bki dochodz�cy od mur�w fortecznych wdziera si� w m�j sen. W korytarzu podnosi si� zgie�k, to �o�nierze spieraj� si�, wydzieraj�c sobie bro�. W g�owie mam zam�t, nie spiesz� si� z ubieraniem. Kiedy wychodz� na plac, kolumna ju� przechodzi przez bram�, cz�� �o�nierzy na koniach, inni prowadz� swoje wierzchowce za uzd�. Stoj� z boku, podczas gdy wok� t�oczy si� ci�ba, ludzie dotykaj� i �ciskaj� �o�nierzy, z podniecenia wybuchaj� �miechem (�Wszyscy zdrowi i cali!� - wykrzykuje jaki� g�os); dopiero dochodz�c do �rodka kolumny, spostrzegam to, czego si� tak obawia�em: czarny w�z, za nim pow��cz�ca nogami gromada wi�ni�w powi�zanych jeden do drugiego szn