9814
Szczegóły |
Tytuł |
9814 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9814 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9814 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9814 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
John W. Campbell
Zmierzch
- Co do autostopowicz�w, to pewnego razu podwioz�em faceta, kt�ry naprawd� by� niezwyk�ym typem - o�wiadczy� Jim Bendell niezbyt pewnym g�osem. - Opowiedzia� mi najdziwniejsz� histori�, jak� kiedykolwiek s�ysza�em. - Za�mia� si�, ale jako� dziwnie. - Wi�kszo�� z�nich opowiada o�tym, jak utracili swe dobre posady i�teraz pr�buj� znale�� zaj�cie tutaj, na rozleg�ych obszarach Zachodu. Chyba nie rozumiej�, ilu takich przyby�o tu przed nimi. Wydaje im si�, �e ca�y ten pi�kny, olbrzymi kraj jest nie zamieszkany.
Jim Bendell jest agentem sprzeda�y nieruchomo�ci. To jego ulubiony temat i�dobrze wiem, jak potrafi go rozwija�. Niepokoi si�, bo w�naszym stanie zosta�o jeszcze wiele nie zaj�tych dzia�ek. Ci�gle plecie o�pi�knym kraju, ale nigdy nie wychyli� nosa g��biej w�pustyni� ni� do ostatnich zabudowa�. Trzeba to powiedzie� szczerze: boi si� jej. Musia�em wi�c naprowadzi� go z�powrotem na tor rozmowy.
- Ten te� mia� jakie� pretensje, Jim? Poszukiwacz, kt�ry nie mo�e znale�� teren�w do poszukiwa�?
- To wcale nie jest �mieszne, Bart. Nie chodzi�o mu o��adne pretensje. Nie wspomnia� nawet o�tym, po prostu opowiedzia� swoj� histori�. �eby jeszcze twierdzi�, �e m�wi prawd�. Nie, on j� tylko opowiedzia�. To mnie w�a�nie zastanowi�o. Wiem, �e zmy�li� to wszystko, ale opowiada� w�taki spos�b... Zreszt� sam nie wiem.
Chyba naprawd� si� pogubi�. Jim Bendell zwykle bardzo dba o�p�ynno�� wymowy, jest z�tego wr�cz dumny. Kiedy zaczyna si� pl�ta�, oznacza to, i� co� go gn�bi. Zupe�nie jak wtedy, kiedy wzi�� grzechotnika za kawa�ek ga��zki i�chcia� go wrzuci� do ognia.
- Mia� tak�e �mieszne ubranie - ci�gn�� Jim. - Wygl�da�o, jakby by�o zrobione ze srebra, lecz w�dotyku przypomina�o jedwab, a�noc� troch� �wieci�o.
Zabra�em go ju� o�zmierzchu. W�a�ciwie to podnios�em go z�ziemi, le�a� bowiem jakie� trzy metry od jezdni Drogi Po�udniowej. Z�pocz�tku my�la�em, �e kto� go potr�ci� i�nie zatrzyma� si�. W�zapadaj�cym zmroku nie by� dobrze widoczny. Podnios�em go z�ziemi, wsadzi�em do samochodu i�ruszy�em w�drog�. Mia�em do przejechania oko�o pi�ciuset kilometr�w, lecz pomy�la�em, �e mog� go zostawi� w�Warren Spring u�doktora Vance�a. Ale on po pi�ciu minutach doszed� do siebie i�otworzy� oczy. Popatrzy� na drog�, potem na samoch�d i�na ksi�yc. �Dzi�ki Bogu!� rzek�, po czym spojrza� na mnie. Niemal prze�y�em szok. By� pi�kny; nie, w�a�ciwie przystojny.
Ani jedno ani drugie. By� wspania�y. Mia� ponad metr osiemdziesi�t wzrostu i�w�osy br�zowe z�czerwonoz�otym po�yskiem. Wygl�da�y jak cieniutki miedziany przew�d, kt�ry z�wiekiem zbr�zowia�. Poza tym by�y poskr�cane w�k�dziory. Mia� szerokie czo�o, dwa razy szersze od mojego; delikatne, lecz bardzo charakterystyczne rysy, oczy szare jak wyryte w��elazie i�wi�ksze od moich. Du�o wi�ksze.
A jego ubi�r - wygl�da� troch� jak po��czenie stroju k�pielowego ze spodniami od pi�amy. D�ugie ramiona swym delikatnym umi�nieniem przypomina�y sylwetki Indian. Sk�r� mia� jednak bia��, cho� ze s�abym odcieniem z�ota a�nie br�zu.
By� wspania�y - najpi�kniejszy cz�owiek, jakiego w��yciu widzia�em. Zreszt� do diab�a z�tym.
- Cze�� - powiedzia�em. - Mia� pan wypadek?
- Nie; przynajmniej nie w�tym czasie.
Jego g�os tak�e brzmia� wspaniale. To nie by� zwyk�y g�os. Mog�oby si� zdawa�, i� zamiast strun g�osowych mia� piszcza�ki organowe.
- Chyba nie doszed�em jeszcze ca�kiem do siebie. Przeprowadza�em pewien eksperyment - rzek�. - Niech mi pan powie, jaki mamy dzisiaj dzie�, kt�ry rok i�tak dalej.
- Dzi� jest dziewi�ty grudnia tysi�c dziewi��set trzydziestego drugiego roku - odpar�em.
Niezbyt mu si� spodoba�a ta data. Zakas�a� chc�c zamaskowa� grymas, jaki przebieg� po jego twarzy.
- Ponad tysi�c... - rzek� w�zamy�leniu. - Lepsze to ni� siedem milion�w. Nie ma co narzeka�.
- Siedem milion�w? Czego?
- Lat - odpowiedzia� spokojnie, zupe�nie jakby m�wi� serio. - Przeprowadza�em pewne do�wiadczenie. Raczej b�d� je przeprowadza�. B�d� musia� to zrobi� jeszcze raz. Mia�o to miejsce w�roku trzy tysi�ce pi��dziesi�tym dziewi�tym. Sko�czy�em w�a�nie pr�b� uwalniania. Badanie przestrzeni. Nadal wierz�, �e nie by�a to pu�apka czasu. To przestrze�. Czu�em, jak pole zamyka si� wok� mnie, jednak nie mog�em si� ju� wycofa�. Pole gamma - H�481, nat�enie 935 w�skali Pellmana. Wessa�o mnie, po czym wyrzuci�o na zewn�trz.
My�l�, �e przeby�o w�przestrzeni drog� do tego miejsca, kt�re b�dzie zajmowa� Uk�ad S�oneczny. Poprzez jaki� kolejny wymiar, osi�gaj�c szybko�� wy�sz� od pr�dko�ci �wiat�a i�wyrzucaj�c mnie w�dalekiej przysz�o�ci.
To nie by�a zwyk�a opowie��. On po prostu g�o�no my�la� i�dopiero po chwili zauwa�y� moj� obecno��.
- Nie by�em w�stanie nic odczyta� z�ich przyrz�d�w. Siedem milion�w lat ewolucji odmieni�o wszystko. St�d te� wracaj�c min��em si� nieco z�celem. Musia�em si� znale�� w�roku trzy tysi�ce pi��dziesi�tym dziewi�tym.
Niech mi pan powie, jakie jest wasze ostatnie osi�gni�cie naukowe?
Tak mnie zaskoczy� tym pytaniem, �e wymieni�em pierwsz� rzecz, jaka przysz�a mi na my�l.
- Chyba telewizja. Poza tym radio, samoloty.
- Radio... to �wietnie. B�d� mieli odpowiednie przyrz�dy.
- Chwileczk�. Kim pan w�a�ciwie jest?
- Och, przepraszam. Zapomnia�em - odrzek� tym swoim organowym g�osem. - Nazywam si� Ares Sen Kenlin. A�pan?
- James Waters Bendell.
- Waters?... C� to oznacza? Nie rozumiem.
- C�, to imi�, rzecz jasna. Dlaczego mia�by pan je rozumie�?
- To znaczy, �e nie macie jeszcze klasyfikacji. �Sen� oznacza naukowiec.
- Sk�d pan przyby�, panie Kenlin?
- Sk�d? - u�miechn�� si�. - Z�przestrzeni, z�dystansu ponad siedmiu milion�w lat - odpar�, powoli i�mi�kko wymawiaj�c wyrazy. - Ludzie przysz�o�ci stracili rachub� czasu. Maszyny wyeliminowa�y zb�dne czynno�ci. Nie wiadomo ju� by�o, kt�ry jest rok. A�tak w�og�le, pochodz� z�Neva�th City, z�roku 3059.
Wtedy w�a�nie zacz��em podejrzewa�, �e facet jest stukni�ty.
- By�em badaczem - kontynuowa�. - Uczonym, jak ju� powiedzia�em. M�j ojciec te� by� naukowcem, zajmowa� si� genetyk� ludzi. Ja jestem efektem jego do�wiadcze�. Dopi�� swego. Na ca�ym �wiecie zacz�to stosowa� jego metod�. Ja by�em pierwszym z�nowej rasy.
Nowa rasa... O�Bo�e... Co by�o... Co b�dzie...
Jaki b�dzie koniec? Widzia�em go... prawie. Widzia�em ich... ma�ych ludzik�w... zdzicza�ych... zagubionych. I�maszyny. Czy musi si� tak sta�?... Czy nic nie mo�na odmieni�?...
Niech pan s�ucha: nauczy�em si� takiej piosenki.
Za�piewa� j�. Teraz nie musia� ju� opowiada� o�tych ludziach. Zna�em ich. Zdawa�o mi si�, �e s�ysz� ich g�osy brzmi�ce w�dziwnych, jakby trzaskaj�cych, nieangielskich s�owach. Wyczuwa�em ich straszliw� t�sknot�. Piosenka by�a, jak s�dz�, w�tonacji minorowej. Nawo�ywa�a. Wzywa�a i�zapytywa�a. I�bez nadziei szuka�a czego�. Ponad tym wszystkim g�rowa� szum i�zawodzenie nieznanych, zapomnianych maszyn.
Maszyn, kt�rych nie mo�na by�o wy��czy�, gdy� kiedy� puszczono je w�ruch, a�mali ludzie zapomnieli, jak si� je zatrzymuje. Zapomnieli nawet, do czego one s�u��; przygl�dali si� im jedynie i�nas�uchiwali. I�dziwili si�. Nie potrafili ju� ani czyta� ani pisa�. J�zyk uleg� tak gruntownym zmianom, �e zapisy foniczne ich przodk�w nie przedstawia�y dla nich �adnej warto�ci.
Lecz piosenka trwa�a, a�ludzie zastanawiali si�. Spogl�dali w�przestrze� i�widzieli ciep�e, przyjazne im gwiazdy, ale zbyt odleg�e. Znali dziewi�� planet, kt�re zamieszkiwali. Oddzieleni niesko�czon� pustk�, nie widzieli dot�d innych cywilizacji, nowego �ycia.
A w�tym wszystkim - dwie rzeczy: maszyny i�os�upia�e zapomnienie; Mo�e jeszcze pytanie: dlaczego?
O tym m�wi�a piosenka, od kt�rej przesz�y mnie ciarki po grzbiecie. Nie powinno si� jej �piewa� dzisiejszym ludziom. Robi�a wra�enie, jakby zabija�a wszystko, a�na pewno zabija�a nadziej�. Po jej wys�uchaniu zacz��em mu wierzy�.
Kiedy sko�czy� �piewa�, milcza� przez chwil�. Potem otrz�sn�� si� i�kontynuowa� sw� opowie��.
- Nie uwierzy pan, jeszcze nie. A�ja ich widzia�em. Stali tu� obok mnie - zdeformowani ludzie o�olbrzymich g�owach. Lecz ich g�owy d�wiga�y jedynie m�zgi. Mieli maszyny, kt�re potrafi�y my�le�, ale kto� wy��czy� je jaki� czas wcze�niej, a�nikt z�nich nie wiedzia�, jak si� je uruchamia. To by�a najstraszniejsza rzecz. Mieli wspania�e m�zgi, o�wiele lepsze ni� pa�ski czy m�j. Ale wy��czono ich mo�e kilka milion�w lat wcze�niej i�od tego czasu byli pozbawieni my�li. Sympatyczni, mali ludzie. Tyle tylko wiedzieli.
Kiedy dosta�em si� w�to pole, zacisn�o si� ono niczym pole grawitacyjne transportuj�ce �adownik w�kierunku planety. Najpierw mnie wessa�o, potem wyplu�o. Tyle, �e po jego drugiej stronie znalaz�em si� siedem milion�w lat w�przysz�o�ci. Tak to si� sta�o. Musia�em zawisn�� niemal dok�adnie w�tym samym punkcie nad powierzchni� planety, lecz nigdy si� nie dowiedzia�em, jaka by�a tego przyczyna.
Panowa�a noc; w�pewnej odleg�o�ci ujrza�em miasto. Nie podoba� mi si� ten krajobraz w��wietle Ksi�yca. Widzi pan, cz�owiek w�ci�gu tych siedmiu milion�w lat ingerowa� w�pozycje cia� planetarnych: zmienia� trajektorie, oczyszcza� uk�ad z�asteroid�w i�tak dalej. Poza tym siedem milion�w lat to wystarczaj�co d�ugi okres czasu, aby pozycje cia� uleg�y naturalnym zmianom. Ksi�yc znajdowa� si� jakie� osiemdziesi�t tysi�cy kilometr�w dalej od Ziemi, a�ponadto obraca� wok� swej osi. Przez jaki� czas przygl�da�em si� mu. Nawet gwiazdy mia�y inne konfiguracje.
Miasto posiada�o komunikacj� mi�dzyplanetarn�. Co chwila w�t� i�z powrotem w�drowa�y statki niczym modele przesuwane na sznurku. Rzecz jasna by�y to tylko linie si�owe. Cz�� miasta po�o�ona ni�ej by�a jasno o�wietlona czym�, co wygl�da�o na rt�ciowe lampy pr�niowe. �wiat�o mia�o barw� b��kitno-zielon�. Ludzie nie wytrzymaliby przy nim, k�u�o w�oczy. Ale g�rna cz�� miasta by�a skromniej o�wietlona.
W�wczas ujrza�em co� opadaj�cego z�nieba na to miasto. By�a to jaskrawa, olbrzymia kula, kieruj�ca si� wprost w�stron� srebrzysto-czarnego, zat�oczonego centrum.
Nie mam poj�cia, co to mog�o by�, zrozumia�em jednak, �e miasto jest wyludnione. By�o to dziwne prze�wiadczenie, jako �e nigdy przedtem nie widzia�em opuszczonego miasta. Mimo to przeby�em odleg�o�� dwudziestu pi�ciu kilometr�w i�wkroczy�em mi�dzy jego mury. Po ulicach przesuwa�y si� maszyny, chyba naprawcze. Nie rozumia�y, i� miasto nie potrzebuje ich ju�, a�wi�c funkcjonowa�y nadal. Trafi�em na pojazd pasa�erski, kt�ry wygl�da� prawie tak jak obecne. Posiada� r�czne urz�dzenia sterownicze, w�kt�rych do�� szybko si� zorientowa�em.
Nie mam poj�cia, od jak dawna to miasto mog�o by� wyludnione. Niekt�rzy ludzie z�innych miast twierdzili, �e od stu pi��dziesi�ciu tysi�cy lat. Inni wymieniali liczb� trzystu tysi�cy. Min�o wi�c trzysta tysi�cy lat od czasu, kiedy stopa cz�owieka stan�a w�mie�cie. Lecz pojazd znajdowa� si� w�znakomitym stanie i�ruszy� od razu. By� idealnie czysty, tak jak i�ca�e miasto by�o utrzymane w�czysto�ci. Kiedy ujrza�em restauracj�, poczu�em, �e jestem g�odny. Ale jeszcze bardziej pragn��em porozmawia� z�kimkolwiek. W�mie�cie nie by�o nikogo, ale wtedy jeszcze tego nie wiedzia�em.
W restauracji potrawy by�y ukazane bezpo�rednio, tak �e �atwo mo�na by�o dokona� wyboru. Produkty liczy�y sobie, jak s�dz�, trzysta tysi�cy lat. Nie wiedzia�em jednak o�tym; nie mia�o to zreszt� wi�kszego znaczenia, jako �e automaty serwuj�ce przyrz�dza�y dania syntetycznie, a�robi�y to znakomicie. Kiedy budowniczowie projektowali to miasto, zapomnieli o�jednej rzeczy - nie wzi�li pod uwag� faktu, �e nic nie trwa wiecznie.
Budowa aparatu zaj�a mi sze�� miesi�cy; pod koniec tego okresu by�em ju� got�w ucieka� stamt�d. Ucieka� tak�e przed widokiem maszyn, na �lepo, lecz precyzyjnie wykonuj�cych swoje obowi�zki, niezniszczalnych, nadal wytrwale realizuj�cych zamierzenia ich tw�rc�w wiele lat po tym, jak ich konstruktorzy, a�tak�e ich synowie i�synowie ich syn�w przestali ich ju� potrzebowa�...
Nawet gdy Ziemia b�dzie ju� martwa, a�S�o�ce zacznie przygasa�, to maszyny nadal b�d� wype�nia�y swe funkcje. Kiedy Ziemia zacznie p�ka� i�rozpada� si�, te wspania�e, doprowadzone do perfekcji maszyny b�d� pr�bowa�y j� naprawi�...
Wyszed�em z�restauracji i�zacz��em zwiedza� miasto, je�d��c taks�wk�. Pojazd wyposa�ony by�, jak s�dz�, w�niewielki silnik elektryczny, ale czerpa� energi� z�jakiej� centralnej, du�ej elektrowni. Szybko zorientowa�em si�, i� znajduj� si� w�bardzo odleg�ej przysz�o�ci. Miasto podzielone by�o na dwa sektory. W�pierwszym z�nich, wielopoziomowym, pracowa�y maszyny wydaj�ce g��boki, basowy pomruk, kt�ry rozlega� si� echem w�ca�ym mie�cie niczym wszechpot�na, nie ko�cz�ca si� pie�� energii. Wszystkie metalowe konstrukcje odpowiada�y na ten zew, przenosi�y go i�zwielokrotnia�y. By� jednak zarazem �agodny, �ciszony i�uspokajaj�cy.
Musia�o si� tam znajdowa� co najmniej trzydzie�ci pi�ter powy�ej poziomu gruntu i�ze dwadzie�cia poni�ej. Wszystko z�metalu - �ciany, pod�ogi, a�tak�e szklano-metalowe pot�ne maszyny. Jedynym �wiat�em w�pomieszczeniach by� niebieskozielony blask lamp rt�ciowych. Widmo pasm rt�ci zawiera wiele pasm wysokoenergetycznych, kt�re stymuluj� wzbudzenie elektroelektryczne atom�w metali alkalicznych. Czy m�wi� o�rzeczach wykraczaj�cych poza poziom waszej nauki? Nie pami�tam ju� tego.
Stosowali to o�wietlenie, poniewa� liczne spo�r�d ich urz�dze� wyposa�one by�y w�fotokom�rki. To naprawd� wspania�e maszyny. Przez pi�� godzin kr�ci�em si� po olbrzymiej elektrowni umieszczonej na jednym z�najni�szych poziom�w. Mia�em co podziwia�, a�z powodu otaczaj�cego mnie ci�g�ego ruchu, tego mechanicznego pseudo-�ycia, czu�em si� troch� mniej osamotniony.
Generatory, kt�re obserwowa�em, pracowa�y na zasadzie uwalniania, odkrytego przeze mnie... kiedy? Chodzi mi o�proces wyzwalania energii z�materii. Kiedy je ujrza�em, zrozumia�em, �e ich praca mo�e trwa� jeszcze niezliczone stulecia.
Ca�a dolna cz�� miasta zosta�a oddana we w�adanie maszynom. By�o ich tysi�ce. Lecz wi�kszo�� z�nich sta�a w�bezruchu albo te� oczekiwa�a na na�adowanie akumulator�w. Rozpozna�em nawet aparat telefoniczny, ale nie pojawi� si� w�nim �aden sygna�. W�mie�cie nie by�o �ywej duszy. Kiedy nacisn��em klawisz umieszczony pod ekranem na jednej ze �cian pokoju, urz�dzenie zacz�o normalnie pracowa�. By�o sprawne, tyle �e nikt go ju� nie potrzebowa�. Ludzie wiedzieli, co to znaczy �mier�, byli martwi. Maszynom to poj�cie by�o obce.
W ko�cu przeszed�em do g�rnej cz�ci miasta, na jego wy�sze poziomy. I�tu znalaz�em raj.
By�y tu parki, krzewy i�drzewa pogr��one w�delikatnej po�wiacie b�yszcz�cego powietrza. Pi�� milion�w lat wcze�niej ludzie nauczyli si� wytwarza� �wiat�o w�powietrzu, po trzech milionach zapomnieli, jak to si� robi, ale maszyny nadal zna�y ten sam proces i�ci�gle produkowa�y t� po�wiat�. To by�o wspania�e - powietrze �wiec�ce mi�kkim, srebrzystym, nieco r�owawym blaskiem, pogr��aj�cym zaro�la w�p�mroku. Tutaj nie spotka�em maszyn, wiedzia�em jednak, �e za dnia wychodz� z�ukrycia i�piel�gnuj� ogrody - raj dla ludzi, kt�rych nie by�o ju� na �wiecie - a�o zmierzchu przerywaj� sw� prac�.
Na pustyni za miastem powietrze by�o ch�odniejsze i�bardzo suche. Tutaj by�o ciep�o i�przyjemnie, a�atmosfer� przepe�nia� zapach kwiat�w, kt�rych hodowl� przez setki tysi�cy lat ludzie doprowadzili do perfekcji.
Sk�d� nap�yn�a muzyka. Jej �r�d�em by�o powietrze; po chwili wype�nia�a ju� ca�� przestrze�. Ksi�yc zapada� za horyzont, za� kiedy zaszed�, r�owosrebrzysta po�wiata znikn�a, a�muzyka nasili�a si�.
Nadp�ywa�a zewsz�d i�znik�d jednocze�nie. Czu�em j� nawet wewn�trz siebie. Nie mam poj�cia, jak oni tego dokonali; nie przypuszczam te�, by tak� muzyk� m�g� skomponowa� jaki� cz�owiek.
Ludzie pierwotni tworz� muzyk� zbyt prost�, by mog�a si� podoba�, lecz za to kipi�c� �yciem. P�-dzicy komponuj� muzyk� nadzwyczaj pi�kn� i�niespotykanie prost�. Muzyka murzy�ska waszych czas�w nale�y do najlepszych. Czarni rozumieli pie�ni, kiedy ich s�uchali, a��piewali je tak, jak je naprawd� czuli.
W�a�nie p�cywilizowani ludzie tworzyli najwspanialsz� muzyk�. Byli z�niej dumni i�wiedzieli, �e buduj� wielkie dzie�o; tak wielkie, �e a� nie do zniesienia.
Zawsze s�dzi�em, �e nasza muzyka jest znakomita. Ale ta, kt�ra pojawi�a si� w�powietrzu, by�a prawdziw� pie�ni� triumfu, �piewan� przez wysoko rozwini�t�, znajduj�c� si� u�szczytu ewolucji cywilizacj�. To w�a�nie cz�owiek w�tych majestatycznych d�wi�kach, kt�re mnie porwa�y, wy�piewywa� sw�j triumf; ukazywa� mi n�c�c� przysz�o�� i�wzywa� mnie do siebie.
I pie�� zamilk�a w�powietrzu, kiedy przygl�da�em si� wymar�emu miastu. Maszyny powinny by�y wymaza� t� pie�� ze swej pami�ci, tak jak cz�owiek zapomnia� o�niej ju� wiele lat wcze�niej.
Wszed�em do pomieszczenia, kt�re musia�o by� jednym z�ich mieszka�. W�przy�mionym �wietle szed�em niewyra�n� �cie�k�, lecz gdy stan��em przed progiem, �wiat�o, nie funkcjonuj�ce od Trzystu tysi�cy lat, o�wietli�o pokoje specjalnie dla mnie zielonkawym blaskiem przypominaj�cym barw� robaczki �wi�toja�skie, mog�em wi�c wej�� do �rodka. Natychmiast powietrze pomi�dzy futryn� drzwi przekszta�ci�o si� w�taki spos�b, jakby zawis�a tam nieprzezroczysta, mleczna kurtyna. W�pomieszczeniu, do kt�rego wszed�em, dominowa�y metal i�kamie� - jaka� matowoczarna substancja, w�dotyku jakby aksamitna, w�r�d metali natomiast przewa�a�y srebro i�z�oto. Na pod�odze le�a� dywan, wykonany z�takiego samego materia�u, w�jaki jestem odziany, tylko znacznie grubszego i�bardziej wytrzyma�ego. Wzd�u� �cian znajdowa�y si� niskie otomany, pokryte tym samym mi�kkim metalicznym materia�em b�yszcz�cym czerni�, srebrem i�z�otem.
Nigdy nie widzia�em czego� podobnego. Prawdopodobnie nie zobacz� nigdy wi�cej, a�m�j i�pa�ski j�zyk nie s� w�stanie w�pe�ni tego opisa�.
Budowniczowie tego miasta mieli pe�ne prawo, a�tak�e pow�d, aby �piewa� t� pie�� triumfu - triumfu, kt�rym by�o zaludnienie dziesi�ciu planet oraz pi�tnastu nadaj�cych si� do zamieszkania ksi�yc�w.
Lecz ludzi tych nie by�o ju� na �wiecie. Ja tak�e postanowi�em st�d odej��. Zarysowa� si� w�mej g�owie pewien plan, zawr�ci�em do centrali telefonicznej, by przyjrze� si� dok�adnie mapie, kt�r� tam widzia�em. Planeta wygl�da�a niemal dok�adnie tak samo. Siedem czy nawet siedemna�cie milion�w lat to niezbyt d�ugi okres czasu dla starej Matki Ziemi. Podejrzewam, �e do�yje ona chwili, kiedy te wspania�e maszyny miasta legn� w�gruzach. Mo�e up�yn�� sto milion�w lat, czy nawet miliard lat, zanim sama rozsypie si� w�proch.
Pr�bowa�em uzyska� po��czenie z�kilkoma centralami innych miast ukazanych na mapie. Kiedy przyjrza�em si� bli�ej urz�dzeniom centrali, szybko zrozumia�em zasady jej dzia�ania.
Pr�bowa�em raz, drugi i�trzeci, w�sumie chyba z�tuzin razy. Yawk City, Lunon City, Paree, Shkago, Singpor i�inne miasta. Zaczyna�em ju� s�dzi�, �e jestem jedynym �ywym cz�owiekiem na ca�ym �wiecie. I�przygniata�a mnie �wiadomo��, �e w�ka�dym z�tych miast maszyny odbiera�y m�j sygna� i�realizowa�y po��czenie. Urz�dzenia by�y sprawne wsz�dzie, nawet w�najbardziej odleg�ej centrali. Ja znajdowa�em si� w�Neva City, niezbyt du�ym mie�cie; Yawk City na przyk�ad mia�o ponad osiemset kilometr�w �rednicy.
W ka�dym z�miast wybiera�em kilka numer�w. Wreszcie po��czy�em si� z�San Frisco. Tam kto� by�. Us�ysza�em ludzki g�os, a�na ma�ym ekranie zobaczy�em twarz cz�owieka. Widzia�em, jak zerwa� si� na r�wne nogi i�przygl�da� mi si� w�zdumieniu. Po chwili zacz�� m�wi�. Nic nie rozumia�em, rzecz jasna. My mo�emy si� porozumie�; nasze j�zyki niewiele si� r�ni�, a�to dlatego, �e wasza mowa zosta�a zapisana w�r�nych nagraniach d�wi�kowych, a�nasza jest na niej oparta.
Niekt�re rzeczy uleg�y zmianie, na przyk�ad nazwy miast, kt�re zwykle s� polisylabiczne. Ludzie, cz�sto ich u�ywaj�c, maj� tendencj� do upraszczania ich i�skracania. Pan powiedzia�by, �e znajdowa�em si� w�Ne-va-da City. Tak to si� wymawia? My m�wimy tylko Neva. Albo Yawk State. Lecz nazwy Ohio, czy Iowa pozosta�y niezmienione. Okres ponad tysi�ca lat nie spowodowa� powa�niejszych zmian w�brzmieniu s��w; by�y one zreszt� utrwalone.
Ale ja by�em siedem milion�w lat w�przysz�o�ci. Ludzie zapomnieli o�starych nagraniach korzystaj�c z�nich coraz rzadziej w�miar� up�ywu czasu. Ich mowa uleg�a zmianie, a� wreszcie nadszed� taki okres, kiedy nie mogli ju� zrozumie� nagra�. Nie mogli tak�e korzysta� z�materia��w pisanych.
Od czasu do czasu zdarzali si� na pewno mi�dzy nimi ludzie czuj�cy g��d wiedzy, ale nie byli w�stanie nic zrobi�. Stare pisma mog�y by� przet�umaczone, gdyby tylko odkryto podstawowe regu�y. Ale nagrania... Skoro zapomniano nie tylko o�prawach nauki, ale r�wnie� o�u�yteczno�ci m�zgu.
Nie rozumia�em nic z�mowy cz�owieka, kt�ry odpowiedzia� na moje wezwanie. Mia� wysoki, piskliwy g�os i�rozmywa� wszystkie s�owa, nie akcentuj�c ich. Jego mowa brzmia�a prawie jak muzyka. By� podekscytowany i�po chwili przywo�a� innych. Nie mog�em si� z�nimi porozumie�, lecz wiedzia�em, gdzie ich szuka�. Mog�em si� do nich uda�.
Zszed�em wi�c na d� z�tych rajskich ogrod�w i�zacz��em przygotowywa� si� do drogi. Na niebie wstawa� �wit. Nie znane mi gwiazdy powoli blad�y i�znika�y. Tylko jedna znajoma b�yszcza�a na niebie - Wenus. Okruch z�ota w�wczas. Wtedy to po raz pierwszy przyjrza�em si� dok�adniej niebu i�wreszcie zrozumia�em, co od pocz�tku mi si� w�nim nie podoba�o, stwarza�o wra�enie obco�ci. Ich niebo by�o zupe�nie r�ne od naszego.
W moich czasach, podobnie jak teraz, Uk�ad S�oneczny na swojej galaktycznej marszrucie znajduje si� w�pobli�u swoistego kosmicznego skrzy�owania. Gwiazdy, kt�re widzimy noc� na niebie, nale�� do przemieszczaj�cych si� gwiezdnych gromad. W�rzeczywisto�ci nasz uk�ad przemierza w�a�nie centrum gromady Wielkiej Nied�wiedzicy. W�promieniu pi�ciuset lat �wietlnych od nas znajduje si� sze�� podobnych grup gwiezdnych.
W przeci�gu tych siedmiu milion�w lat S�o�ce zd��y�o ju� opu�ci� skupisko. Na pierwszy rzut oka niebo by�o niemal zupe�nie puste; tylko gdzieniegdzie widoczne by�y blade gwiazdki. W�poprzek tego mrocznego niebosk�onu rozci�ga�o si� pasmo Drogi Mlecznej. Poza tym niebo by�o puste.
To, o�czym �piewali w�swojej pie�ni, musia�o wi�c dotyczy� jeszcze czego�. Chodzi�o im o�samotno�� w�sensie braku nawet bliskich, przyjaznych gwiazd. My do wielu gwiazd mamy nie wi�cej ni� sze�� lat �wietlnych. Oni twierdzili, �e ich przyrz�dy, bezpo�rednio wskazuj�ce odleg�o�� do dowolnej gwiazdy, sygnalizowa�y, i� od najbli�szej gwiazdy dzieli Ziemi� dystans stu pi��dziesi�ciu lat �wietlnych. By�a to gwiazda nadzwyczaj jasna, ja�niejsza od widocznego na naszym niebie Syriusza. Fakt, i� by� to niebieskobia�y supergigant, czyni� go dla ludzi jeszcze bardziej obcym obiektem. Nasze S�o�ce mog�oby by� z�powodzeniem satelit� tej gwiazdy.
Sta�em jeszcze przez chwil� i�przygl�da�em si�, jak r�owosrebrna po�wiata znika w�miar� nasilania si� krwistoczerwonego blasku S�o�ca na horyzoncie. Teraz po uk�adzie gwiazd wiedzia�em ju�, �e znajduj� si� w�przysz�o�ci odleg�ej o�kilka milion�w lat. Taki dystans czasowy dzieli� mnie od poprzedniego wschodu S�o�ca, jaki widzia�em. Krwistoczerwony blask na wschodzie wzbudzi� moje obawy, czy S�o�ce przypadkiem nie zaczyna ju� dogasa�.
Wkr�tce kraw�d� olbrzymiej szkar�atnej tarczy wychyn�a zza horyzontu. W�miar� podnoszenia si� na niebie S�o�ce przybiera�o coraz �agodniejsze odcienie i�po p� godzinie przy�wieca� mi znowu dobrze znany, z�ocisto��ty dysk.
Przez tyle stuleci nie zmieni�o si� ani troch�.
Moje obawy by�y bezpodstawne. Siedem milion�w lat nic nie znaczy�o dla Ziemi, a�ile� mniej dla S�o�ca. Od czasu, kiedy ostatnio obserwowa�em jego wsch�d, min�o dwa tysi�ce tysi�cy tysi�cy takich wschod�w. Dwa tysi�ce tysi�cy tysi�cy dni. Gdyby min�o tyle� lat, mo�e dostrzeg�bym jak�� zmian�.
Wszech�wiat zmienia si� bardzo powoli. Tylko �ycie jest gwa�towne, niecierpliwe. Osiem kr�tkich milion�w lat. Osiem dni w��yciu Ziemi - a�jej cywilizacja ju� dobiega�a kresu. Pozosta�y po niej tylko maszyny. One tak�e kiedy� umr�, cho� nie b�d� nawet tego rozumia�y. Tak mi si� wydaje. Mo�e... mo�e i�zapobieg�em temu. Opowiem panu. P�niej.
Kiedy S�o�ce wzesz�o, rozejrza�em si� jeszcze raz po niebie i�po ziemi, le��cej jakie� pi��dziesi�t pi�ter pode mn�. Znajdowa�em si� ju� na samym kra�cu miasta.
Maszyny porusza�y si� tak�e po powierzchni ziemi; by� mo�e wyr�wnywa�y j�. Z�miasta w�kierunku wschodnim wiod�a prosto szeroka, szara linia, po�yskuj�ca nieco w��wietle wschodz�cego S�o�ca - droga przeznaczona dla pojazd�w ziemnych. Nie dostrzeg�em na niej �adnego ruchu.
Ujrza�em te� statek nadlatuj�cy ze wschodu. Zbli�a� si� z�delikatnym, j�kliwym wibrowaniem powietrza, zupe�nie jak dziecko pop�akuj�ce przez sen. R�s� w�moich oczach niczym nadymany balon, a�kiedy osiad� na wielkim polu l�dowiska w�dolnej cz�ci miasta, by� ogromny. Po chwili rozleg� si� brz�k i�stukot maszyn, pracuj�cych bez w�tpienia nad przetworzeniem dostarczonych w�a�nie towar�w. Maszyny zamawia�y surowce. Maszyny w�innych miastach dostarcza�y je. Maszyny transportowe przewozi�y je tutaj.
Jedynymi miastami zamieszka�ymi w�p�nocnej Ameryce by�y San Frisco i�Jacksville. Ale statki zawija�y tak�e do innych miast, nie mog�y bowiem zmieni� swych program�w. Nikt nie przewidzia� takiej mo�liwo�ci.
Nagle z�miasta le��cego pode mn�, z�jego centralnej cz�ci, wystrzeli�y wysoko w�g�r� trzy niewielkie kule. One tak�e, podobnie jak statek transportowy, nie posiada�y �adnych widocznych mechanizm�w nap�dowych. Punkt, kt�ry wykwit� na niebie niczym czarna gwiazda w�b��kitnej przestrzeni, ur�s� powoli do rozmiar�w Ksi�yca. Trzy kule zetkn�y si� na jego wysoko�ci, po czym zacz�y opada�, a� znikn�y mi z�oczu gdzie� w�centralnej cz�ci miasta.
By� to, jak si� dowiedzia�em, transport z�Wenus. Natomiast statek, kt�rego l�dowanie obserwowa�em poprzedniej nocy, przylecia� z�Marsa.
Zszed�em na dolny poziom i�uda�em si� na poszukiwania jakiego� samolotu. Przemierzy�em prawie ca�e miasto, lecz nie znalaz�em niczego podobnego. Przeszuka�em nast�pnie wy�sze poziomy. Gdzieniegdzie sta�y tam porzucone statki, ale by�y one o�wiele za du�e jak na moje potrzeby i�pozbawione przyrz�d�w sterowniczych.
Dochodzi�o po�udnie. Ponownie skorzysta�em z�automat�w restauracyjnych i�tym razem r�wnie� trafi�em na �wietne jedzenie.
Zda�em sobie spraw�, �e by�o to miasto pogrzebanych proch�w ludzkich nadziei. Nadziei nie jednej rasy, nie ludzi bia�ych, ��tych czy czarnych, ale nadziei ca�ego cz�owiecze�stwa. Musia�em wydosta� si� z�tego miasta. Nie mia�em odwagi wyruszy� drog� wiod�c� w�kierunku zachodnim, przypuszcza�em bowiem, �e taks�wka, kt�r� je�dzi�em, zasilana by�a z�jakiego� �r�d�a energii znajduj�cego si� w�mie�cie i�po ujechaniu ilu� tam kilometr�w za miasto przestanie funkcjonowa�.
By�o ju� p�ne popo�udnie, kiedy w�pobli�u zewn�trznej �ciany metalowego miasta odkry�em niewielki hangar. W��rodku sta�y trzy statki. Penetrowa�em w�a�nie ni�sze poziomy zamieszka�ej niegdy� g�rnej cz�ci miasta. Mie�ci�y si� tam restauracje, sklepy i�teatry. Gdy wszed�em do jednego z�pomieszcze�, natychmiast rozbrzmia�a �ciszona muzyka, a�na ekranie naprzeciwko zacz�y si� pojawia� jakie� kolorowe kszta�ty.
Tutaj tak�e, zar�wno w�d�wi�kach, jak i�w barwnych formach mo�na by�o odnale�� triumf wysoko rozwini�tej cywilizacji - rasy, kt�ra przez pi�� milion�w lat uparcie sz�a naprz�d, nie dostrzegaj�c, �e jej droga urywa si� gdzie� we mgle - cywilizacji nie istniej�cej ju�, martwej, kt�ra pozostawi�a po sobie martwe, cho� nadal funkcjonuj�ce miasta. Wyszed�em szybko stamt�d. Pie��, nie �piewana przez trzysta tysi�cy lat, urwa�a si� za moimi plecami.
Znalaz�em jednak hangar; przypuszczam, �e by�a to w�asno�� prywatna. Trzy statki - pierwszy mia� jakie� pi�tna�cie metr�w d�ugo�ci i�pi�� �rednicy, prawdopodobnie jacht, szalupa kosmiczna. Drugi, o�d�ugo�ci pi�ciu i��rednicy p�tora metra musia� by� statkiem powietrznym rodziny. Trzeci by� malutki, mia� mniej ni� trzy metry d�ugo�ci i�z p� �rednicy. Zapewne podr�owa�o si� w�nim na le��co.
Wewn�trz znajdowa�o si� urz�dzenie peryskopowe pozwalaj�ce obserwowa� przestrze� wok� statku i�bezpo�rednio nad nim, za� ma�e okienko ukazywa�o widok pod statkiem. Pod mlecznym ekranem umieszczona by�a mapa, a�specjalny aparat ukazywa� na ekranie jej rzut w�taki spos�b, �e krzy�uj�ce si� linie w�ka�dej chwili wskazywa�y aktualn� pozycj� pojazdu.
P� godziny zaj�o mi zapoznawanie si� z�przyrz�dami statku. Nie by�o to takie proste - od techniki konstruktor�w tych urz�dze�, kt�rej �ywym �wiadectwem by�y wspania�e maszyny, dzieli�o mnie pi�� milion�w lat. Rozpozna�em aparat, kt�ry kontrolowa� mechanizm wyzwalania energii b�d�cy �r�d�em nap�du statku. Zna�em zasady tego procesu, tote� po pewnym czasie zorientowa�em si� te� w�uk�adach mechanicznych. Nie by�o tam jednak �adnych przewod�w, jedynie blade snopy energii, kt�re tak szybko pulsowa�y, �e zjawisko to ledwie dawa�o si� dostrzec go�ym okiem. Sze�� snop�w, prawdopodobnie tak samo b�yszcz�cych i�pulsuj�cych od trzystu tysi�cy lat, a�mo�e nawet d�u�ej.
Gdy zbli�y�em si� do nich, z�pulpitu wykwit�o nagle sze�� nast�pnych snop�w energii. Da�o si� odczu� delikatne dr�enie, a�ca�e moje cia�o przebieg�o dziwne napr�enie. Zrozumia�em po chwili, �e maszyna spoczywa na neutralizatorach grawitacyjnych. W�a�nie wtedy, kiedy pracowa�em nad polami przestrzennymi powsta�ymi po zastosowaniu wyzwalania, mia�em nadziej� je odkry�.
Oni musieli je zna� ju� od kilku milion�w lat, gdy budowali t� wspania��, niezniszczaln� maszyn�. Chyba ci�ar mojego cia�a uruchomi� urz�dzenia przygotowuj�ce statek do lotu. Wewn�trz wytworzona zosta�a sztucznie grawitacja r�wna grawitacji ziemskiej, a�przej�cie z�naturalnego pola ci��enia do symulowanego spowodowa�o powstanie napr�enia, kt�re odczu�em.
Statek by� got�w, wyposa�ony w�pe�ny zapas paliwa. Ludzie tak konstruowali aparaty, by te natychmiast realizowa�y ich potrzeby i�pragnienia. Ka�de z�urz�dze� by�o niemal�e �ywym stworzeniem. Specjalny uk�ad czuwa� nad gotowo�ci� statku, zaopatrzeniem w�paliwo, a�gdy zachodzi�a potrzeba, dokonywa� nawet prostych napraw. Je�li nie by� w�stanie tego zrobi�, to jak si� p�niej dowiedzia�em, samodzielnie przybywa� na miejsce pojazd serwisowy, dokonywa� wymiany zu�ytych cz�ci, te za� dostarcza� do wytw�rni, gdzie inne automaty wykonywa�y naprawy.
Statek czeka� cierpliwie na m�j sygna� do startu. Sterowanie okaza�o si� nadzwyczaj proste. D�wignia z�lewej pchni�ta do przodu powodowa�a lot naprz�d, za� cofni�ta wywo�ywa�a ruch wsteczny. Z�prawej strony znajdowa� si� poziomy, umocowany na osi pr�t, kt�ry skr�cony w�lewo zmienia� kurs w�lewo, a�gdy si� go skr�ci�o w�prawo, statek zakr�ca� w�prawo; pchni�cie go do g�ry powodowa�o zmian� wysoko�ci lotu, a��ci�ganie w�d� powodowa�o obni�anie kursu. Za pomoc� jednego dr��ka sterowniczego mo�na by�o ca�kowicie kontrolowa� lot statku.
Unios�em go nieco w�g�r�. Strza�ka na skali umieszczonej na wprost moich oczu przesun�a si� nieco i�statek powoli zacz�� odrywa� si� od pod�o�a. Pchn��em drugi dr��ek od siebie. Nabieraj�c szybko�ci stopniowo wznios�em statek ponad miasto. Kiedy oba dr��ki przesun��em w�po�o�enie zerowe, pojazd kontynuowa� ruch si�� bezw�adu, dop�ki op�r powietrza nie zatrzyma� go w�miejscu. Obr�ci�em dr��kiem i�strza�ka na drugiej skali zacz�a si� przesuwa�, ukazuj�c pozycj� statku. Nie mog�em nic z�niej odczyta�. Mapa pod ekranem nie przemieszcza�a si�, by�a chyba zepsuta. Poprowadzi�em wi�c statek na wyczucie w�kierunku zachodnim.
Wewn�trz tego wspania�ego pojazdu nie odczuwa�o si� �adnych przyspiesze�. Ziemia pode mn� powoli przesuwa�a si� i�po chwili znajdowa�em si� ju� poza granicami miasta. Dopiero teraz dostrzeg�em ruch mapy. Lecia�em w�kierunku po�udniowo-zachodnim. Skr�ci�em nieco na p�noc spogl�daj�c na odkryty dopiero co kompas. Statek przyspieszy� zgodnie z�moim pragnieniem.
Zacz��em baczniej przygl�da� si� mapie i�kompasowi. Nagle rozleg� si� d�wi�k brz�czyka, maszyna zwi�kszy�a nieco pu�ap i�skr�ci�a w�kierunku p�nocnym, cho� nie dotyka�em �adnych dr��k�w. Przede mn� rozci�ga�y si� g�ry. Nie dostrzeg�em ich jeszcze, lecz statek �widzia�� ju� przeszkod�.
Dopiero teraz zauwa�y�em to, czego szuka�em bezskutecznie od pocz�tku - dwie ma�e �rubki pozwalaj�ce przesuwa� map� pod ekranem. Lecz kiedy zacz��em ni� porusza�, zabrzmia� sygna� d�wi�kowy i�statek rozpocz�� hamowanie. Po chwili lecia� ju� z�minimaln� pr�dko�ci�, zmieniaj�c jednocze�nie kurs. Pr�bowa�em nim pokierowa�, ale maszyna nie reagowa�a zupe�nie na ruchy dr��kami sterowniczymi.
Poruszaj�c map� uruchomi�em jaki� automat. Statek m�g� albo lecie� po kursie wyznaczonym przez map�, albo te� mapa przesuwa�a si� zgodnie z�trajektori� pojazdu. Przesun��em j� ponownie i�statek znowu zmieni� kurs dostosowuj�c si� do narzuconego programu lotu. Obok ekranu znajdowa� si� jeszcze jeden ma�y przycisk, nie wiedzia�em jednak, do czego on s�u�y. Statek ponownie zacz�� reagowa� na ruchy sterami dopiero wtedy, 17 Droga do SF - i�kiedy ca�kowicie zako�czy� sw�j program i�zawis� jakie� pi��dziesi�t centymetr�w nad powierzchni� ziemi w�samym centrum rozci�gaj�cych si� dooko�a ruin wielkiego miasta. By�a to prawdopodobnie pozosta�o�� po Sacramento.
Teraz zrozumia�em wszystko. Ustawi�em map� tak, by linie przecina�y si� w�San Frisco i�po chwili statek uni�s� si� w�powietrze. Nabra� wysoko�ci ponad rozrzucon� bez�adnie mas� ska�, powr�ci� na pierwotny kurs i�pomkn�� przed siebie niczym t�ponosy, samosteruj�cy oszczep.
Kiedy dolecia� do San Frisco, nie wyl�dowa� od razu. Zawis� po prostu w�powietrzu i�zasygnalizowa� koniec lotu g��bokim, melodyjnym g�osem dzwonu. Po chwili sygna� powt�rzy� si�, lecz ja tak�e czeka�em, spogl�daj�c w�d�.
Tam byli ludzie - po raz pierwszy zobaczy�em ludzi tej epoki. Byli bardzo niscy, jakby skarlali i�zdziczali, o�nieproporcjonalnie wielkich, cho� jeszcze nie olbrzymich g�owach.
Szczeg�lnie zaintrygowa�y mnie ich oczy. By�y ogromne. Kiedy wpatrywa�y si� we mnie, wydawa�o mi si�, �e dostrzegam w�nich niewyobra�aln� pot�g�, u�pion� jednak tak g��boko, i� wr�cz niezdoln� do wydobycia.
Pos�uguj�c si� r�cznymi sterami sprowadzi�em statek na ziemi�. Ledwie jednak wyszed�em na zewn�trz, maszyna automatycznie unios�a si� i�odlecia�a. Pojazd wyposa�ony by� w�urz�dzenie parkingowe. Osiad� w�najbli�szym publicznym hangarze, gdzie automaty mog�y zapewni� mu konserwacj� i�przygotowa� go do nast�pnego lotu. W�statku by� niewielki nadajnik, kt�ry wychodz�c powinienem by� zabra� ze sob�, a�kt�ry po naci�ni�ciu guzika wezwa�by statek do mnie, w�kt�rejkolwiek cz�ci miasta bym si� znajdowa�.
Ludzie, kt�rzy mnie otoczyli, zacz�li m�wi� mi�dzy sob�, co dla mnie brzmia�o bardziej jak �piew. Inni nadci�gali powoli w�moj� stron�. Byli w�r�d nich m�czy�ni i�kobiety, tak�e kilka os�b m�odych, ale nikogo w�podesz�ym wieku. M�odych traktowano nieomal z�szacunkiem, dbaj�c o�to, by ich nie potr�ci� i�nie przewr�ci�.
Mieli po temu wa�ne powody. Byli bardzo d�ugowieczni, niekt�rzy do�ywali a� trzech tysi�cy lat. Umierali nagle, bez jakichkolwiek zewn�trznych oznak, nie starzej�c si� nigdy. Serce po prostu zatrzymywa�o si�, m�zg przestawa� pracowa� i�tak ko�czyli �ycie. Najm�odszych, niedojrza�ych traktowano z�najwy�sz� ostro�no�ci�. W�r�d licz�cej sto tysi�cy ludzi populacji w�przeci�gu ostatniego miesi�ca przysz�o na �wiat tylko jedno dziecko. Ludzko�� po prostu zaczyna�a by� niep�odna.
Czy m�wi�em ju� panu o�ich samotno�ci? Czuli si� beznadziejnie samotni. Wci�� rozwijaj�ca si� cywilizacja doprowadzi�a do wyt�pienia wszystkich zagra�aj�cych jej form �ycia. Choroby, insekty. A�potem wygin�y insekty, a�na ko�cu - ostatnie drapie�ne zwierz�ta.
Naturalna r�wnowaga zosta�a zburzona, wi�c nasta�a d�ugowieczno�� - tak jak z�tymi maszynami, kt�re raz puszczone w�ruch kontynuowa�y sw� dzia�alno��. Rozpocz�ty proces wyniszczania innych form �ycia nie m�g� by� zahamowany. Najpierw wytrzebiono wszystkie ro�liny b�d�ce szkodnikami i�chwastami, potem inne, uprzednio niegro�ne. Nast�pnie wybito zwierz�ta ro�lino�erne, zwierzyn� p�ow�, antylopy, kr�liki, konie - kt�re �eruj�c na uprawianych przez maszyny polach sta�y si� szkodnikami. Ludzie ci�gle jeszcze spo�ywali produkty naturalne.
Rozumie pan, �e taki proces musia� si� wymkn�� spod kontroli. Na ko�cu wytrzebiono mieszka�c�w m�rz, t�umacz�c si� konieczn� samoobron�. Po wygini�ciu organizm�w utrzymuj�cych r�wnowag� naturaln� pozosta�e rozpleni�y si� ponad miar�. Po pewnym czasie �ywno�� syntetyczna zast�pi�a produkty naturalne. W�jakie� dwa i�p� miliona lat od naszych czas�w nawet powietrze by�o oczyszczone z�wszelkiego �ycia, nie wy��czaj�c mikroorganizm�w.
Naturaln� kolej� rzeczy nale�a�o oczy�ci� ziemskie wody. Dokonano tego, lecz kosztem ca�ego �ycia w�tym �rodowisku. Istnia�y przecie� niewielkie zwierz�ta od�ywiaj�ce si� mikroorganizmami, malutkie rybki, kt�rych po�ywieniem by�y te w�a�nie zwierz�tka, wi�ksze ryby �eruj�ce na najmniejszych rybach i�wreszcie ryby-olbrzymy, kt�rych pokarm stanowi�y mniejsze ryby - tymczasem pocz�tek tego �a�cucha zosta� zlikwidowany. �ycie w�morzach znikn�o w�przeci�gu jednego pokolenia. Dla nich oznacza�o to oko�o p�tora tysi�ca lat. Nawet ro�linno�� morska wygin�a.
Na ca�ej Ziemi pozostali przy �yciu jedynie ludzie oraz te organizmy, kt�re znajdowa�y si� pod ich ochron� - ro�liny ozdobne i�zwierz�ta domowe utrzymywane w�ultrahigienicznych warunkach, tak samo d�ugowieczne, jak ich opiekunowie. Mi�dzy innymi psy, wyj�tkowe zwierz�ta. W�czasach, kiedy cz�owiek wspina� si� na szczyty rozwoju cywilizacji, jego nieod��czny przyjaciel, towarzysz�cy mu od miliona lat licz�cy do naszej epoki i�cztery miliony w�przysz�o��, rozwin�� sw� inteligencj�. W�staro�ytnym muzeum - we wspania�ych warunkach, przy idealnych zabezpieczeniach, gdzie mi�dzy innymi mog�em ogl�da� cia�o jednego z�najwi�kszych przyw�dc�w ludzko�ci zmar�ego pi�� i�p� miliona lat wcze�niej - w�tym muzeum, po�o�onym na pustkowiu, widzia�em przedstawiciela rasy ps�w. Jego czaszka by�a niemal tak du�a jak moja. Ludzie konstruowali specjalne, niewielkie pojazdy dla ps�w i�budowali drogi wy��cznie dla nich.
W jaki� milion lat p�niej cz�owiek osi�gn�� wreszcie najwy�szy etap rozwoju. Teraz ju� tak bardzo g�rowa� nad psami, i� te przesta�y by� dla niego odpowiednim towarzystwem. Coraz mniej by�y potrzebne. Po up�ywie nast�pnego miliona lat, kiedy ludzko�� wkroczy�a na opadaj�c� �cie�k�, psy tak�e wymar�y.
Teraz topniej�ca w�oczach spo�eczno�� ludzka nie mia�a w�swym otoczeniu �adnych form �ycia, kt�rym mog�aby przekaza� swoje dziedzictwo. Do tej pory ilekro� upada�a jaka� cywilizacja, na jej prochach zawsze wyrasta�a nowa. Istnia�a jeszcze ludzko��, lecz nie by�o innych ras, nie by�o nawet innych organizm�w, poza nielicznymi ro�linami. A�dystans, jaki dzieli� cz�owieka od ro�liny, by� tak wielki, i� nie istnia�a jakakolwiek mo�liwo�� przekazu informacji. Mo�e na samym szczycie rozwoju nie by�o to nierealne, ale nie teraz.
W ci�gu tych milion�w lat ewolucji zaludniono inne �wiaty - wszystkie planety i�wszystkie nadaj�ce si� do tego ksi�yce by�y zamieszkane. Teraz ludzie �yli tylko na planetach, spo�eczno�ci ksi�yc�w przesta�y istnie�. Mieszka�cy Plutona wyemigrowali jeszcze przed moim przybyciem. Podczas mojego pobytu trwa�a ucieczka ludzi z�Neptuna w�kierunku S�o�ca i�ojczystej planety. Byli to ludzie dziwnie ma�om�wni. Wi�kszo�� z�nich po raz pierwszy widzia�a planet�, na kt�rej zrodzi�a si� ich cywilizacja.
Kiedy w�wczas wyszed�em ze statku i�ujrza�em, jak odsuwaj� si� ode mnie, zrozumia�em, dlaczego ludzko�� musia�a umrze�. Spogl�da�em na twarze tych ludzi i�czyta�em w�nich jak w�ksi�gach. Brakowa�o w�nich pewnej cechy, cho� przecie� ich umys�y by�y o�wiele pot�niejsze od mojego czy pa�skiego. Musia�em skorzysta� z�pomocy jednego z�nich przy rozwi�zywaniu kilku moich problem�w. Przestrze� opisywana jest przez dwadzie�cia wsp�rz�dnych, z�kt�rych dziesi�� to zero, sze�� ma warto�ci sta�e, a�cztery pozosta�e reprezentuj� nasz� zmienn� czasoprzestrze�. Oznacza to, i� w�obliczeniach musia�em pos�ugiwa� si� nie podw�jnymi, potr�jnymi, czy nawet poczw�rnymi, ale dziesi�ciokrotnymi ca�kami.
Samemu zaj�oby mi to zbyt wiele czasu. Nigdy nie sko�czy�bym wszystkich potrzebnych mi oblicze�. Nie mog�em skorzysta� z�ich maszyn matematycznych, a�moja, rzecz jasna, zosta�a w�przesz�o�ci odleg�ej o�siedem milion�w lat. Ale jeden z�nich udzieli� mi swej pomocy. Potrafi� oblicza� cztero - i�pi�ciokrotne ca�ki, nawet w�r�nych granicach wyk�adniczych - w�pami�ci.
Ale dopiero, gdy go poprosi�em o�to. Widzi pan, w�a�nie ta cecha, kt�ra stanowi o�wielko�ci cz�owieka, zanikn�a. Pozna�em to ju� zaraz po l�dowaniu, kiedy przygl�da�em si� ich twarzom i�ich oczom. Patrzyli na mnie jak na obcego, niezbyt potrzebnego im przybysza, i�odchodzili. Przyszli tylko po to, �eby obejrze� l�dowanie statku. By�o to dla nich rzadkie wydarzenie. Po prostu witali mnie w�przyjacielski spos�b. Nie interesowa�em ich! Cz�owiek utraci� instynkt zainteresowania.
No, mo�e nie ca�kowicie. Interesowa�y ich maszyny, ciekawi�y gwiazdy. Ale nie robili nic. Nie stracili zainteresowania ca�kowicie, lecz niewiele z�niego zosta�o, by�a to cecha szcz�tkowa. W�ci�gu tych sze�ciu miesi�cy, jakie sp�dzi�em w�r�d nich, nauczy�em si� wi�cej ni� oni w�okresach dw�ch czy nawet trzech tysi�cy lat swego �ycia, sp�dzanego w�otoczeniu maszyn.
Czy potrafi pan wyobrazi� sobie, jak bardzo czu�em si� osamotniony? Ja, kt�ry kocham nauk�, kiedy widz�, czy te� widzia�em w�niej zbawienie, nieustanny rozw�j ludzko�ci, musia�em przygl�da� si� tym cudownym maszynom b�d�cym wytworem superrozwini�tej cywilizacji - dzia�aj�cym w�zapomnieniu i�niezrozumieniu. Cudownym, doprowadzonym do perfekcji maszynom, stworzonym do s�u�enia, opiekowania si� i�dbania o�tych �agodnych, dobrych ludzi, kt�rzy... po prostu utracili pami��.
Ludzie czuli si� w�r�d nich zagubieni. Miasto by�o dla nich jedynie wspania�ymi ruinami, czym� zdumiewaj�cym, co rozci�ga�o si� doko�a. Czym� niezrozumia�ym, co le�a�o w�naturze ich �wiata. Czym�, co po prostu by�o, nie zosta�o wybudowane, lecz by�o. Tak jak g�ry, jak pustynia czy woda w�morzach.
Czy pan to rozumie? Czy pan pojmuje, �e czas, jaki up�yn�� od chwili powstania tych maszyn, by� d�u�szy ni� okres, jaki dzieli nas od narodzin cz�owieka? A�czy my pami�tamy legendy naszych pierwszych przodk�w? Czy posiadamy ich wiedz� o�lasach i�jaskiniach? Czy znamy tajemnic� takiego oszlifowania kamienia, by jego brzegi by�y ostre i�z�bkowane? Czy potrafiliby�my wytropi� i�zabi� tygrysa szablastego, nie padaj�c jego ofiar�?
Oni znajdowali si� w�podobnej sytuacji, tyle �e dzieli� ich jeszcze wi�kszy dystans czasu. Wci�� doskonalona mowa uleg�a gruntownym przeobra�eniom, a�wszystko za nich - do czego przyzwyczaili si� od pokole� - wykonywa�y maszyny.
Pomimo, i� zewn�trzna planeta, Pluton, zosta�a opuszczona przez ludzi, to nadal funkcjonowa�y maszyny w�znajduj�cych si� tam olbrzymich kopalniach jednego z�niezb�dnych cywilizacji metali. Ca�y system tworzy� harmonijnie dzia�aj�cy mechanizm, zespolony uk�ad doskona�ych urz�dze�.
A ci ludzie wiedzieli tylko tyle, �e chc�c co� otrzyma�, nale�y przycisn�� odpowiedni guzik, co spowoduje taki a�nie inny efekt. Podobnie jak ludzie w��redniowieczu wiedzieli, �e je�eli zetknie si� kawa�ek drewna z�innymi kawa�kami rozgrzanymi do czerwono�ci, to drewno zniknie wydzielaj�c pewn� porcj� ciep�a. Nie rozumieli procesu utleniania drewna, podczas kt�rego nast�puje wydzielanie ciep�a oraz tworzenie dwutlenku w�gla i�wody. Tak samo ci tutaj nie rozumieli proces�w, kt�re powodowa�y wytwarzanie �ywno�ci, odzie�y i�innych niezb�dnych im rzeczy.
Przebywa�em w�r�d nich trzy dni. Potem uda�em si� do Jacksville. Odwiedzi�em te� Yawk City. To by� moloch. Rozci�ga� si�... mniej wi�cej od dzisiejszego Bostonu na p�nocy do Waszyngtonu na po�udniu. Ca�y ten obszar tworzy� miasto Yawk City.
- Kiedy us�ysza�em o�tym, nie wierzy�em w�asnym uszom - wtr�ci� Jim, przerywaj�c opowie��. Wiedzia�em, �e m�wi szczerze. Gdyby w�to wierzy�, dawno kupi�by kawa�ek ziemi gdzie� na tym obszarze i�czeka�, a� jej ceny p�jd� w�g�r�. Znam go. Dla niego siedem milion�w lat brzmia�o nie gorzej ni� siedemset i�m�g�by liczy�, i� jaki� jego praprawnuk zarobi na sprzeda�y ziemi.
- W�ka�dym razie - kontynuowa� Jim - on twierdzi�, �e powodem tego by�o rozrastanie si� miast. Boston rozszerza� si� w�kierunku po�udniowym, Waszyngton na p�noc, a�Yawk City oraz inne miasta w�tym rejonie rozrasta�y si� na wszystkie strony.
Ca�e miasto stanowi�o jeden przeogromny mechanizm, sprawnie dzia�aj�cy i�utrzymywany we wzorowej czysto�ci. System komunikacji pozwala� na podr� do North End do South End trwaj�c� trzy minuty. Mierzy�em dok�adnie. Znale�li jaki� spos�b na neutralizacj� efekt�w przyspiesze�.
Potem wybra�em si� w�podr� na Neptuna. Statki oczywi�cie nadal kursowa�y. Jak ju� m�wi�em, cz�� ludzi korzysta�a z�nich, emigruj�c na Ziemi�.
Statek by� olbrzymi, nale�a� chyba do typu ci�kich transportowc�w. Pot�ny metalowy cylinder, d�ugi na kilometr i�o �rednicy czterystu metr�w, z�trudem oderwa� si� od Ziemi. Po wyj�ciu z�atmosfery zacz�� przyspiesza�. Widzia�em, jak Ziemia maleje w�oczach. Podr�owa�em kiedy� naszym statkiem pasa�erskim na Marsa i�droga ta, w�roku 3048, zaj�a pi�� dni. Teraz, po p� godzinie lotu, Ziemia wygl�da�a ju� jak ma�a gwiazdka, kt�rej towarzyszy�a jeszcze mniejsza, ledwie widoczna plamka Ksi�yca. Po godzinie min�li�my Marsa, a�w osiem godzin p�niej l�dowali�my na Neptunie. G��wne miasto planety nosi�o nazw� M�reen i�by�o wielko�ci Yawk City z�moich czas�w, ale nie mieszka� tam ani jeden cz�owiek.
Planeta by�a ciemna i�zimna - piekielnie zimna. S�o�ce wygl�da�o jak male�ki blady dysk, wcale nie grzej�cy i�niemal nie daj�cy �wiat�a. Ale i�tu miasto by�o wspaniale wyposa�one. �wie�e, wilgotne powietrze przepe�nia� zapach kwiat�w. Wszystkie gigantyczne metalowe konstrukcje dr�a�y delikatnie, przenosz�c pomruk pot�nych urz�dze�, kt�re stanowi�y o��yciu miasta.
Z nagra�, jakie uda�o mi si� odtworzy�, dowiedzia�em si� - jako �e j�zyk, kt�rym pos�ugiwali si� tw�rcy tego miasta, a�na podstawie kt�rego uformowa�a si� mowa umieraj�cej ludzko�ci, by� mi dobrze znany - i� miasto zbudowane zosta�o w�trzy miliony siedemset trzydzie�ci sto pi��dziesi�t lat od daty moich urodzin. Od tamtego czasu �adnej z�maszyn nie dotkn�a ludzka r�ka.
Atmosfera tego miasta by�a dla ludzi idealna. Tutaj tak�e powietrze b�yszcza�o r�owosrebrzy�cie, a�opr�cz tej po�wiaty nie istnia�o �adne inne �r�d�o �wiat�a.
Odwiedzi�em r�wnie� kilka innych miast, w�kt�rych nadal mieszkali ludzie. W�wczas te�, po�r�d tych kurcz�cych si� teren�w zasiedlonych przez cz�owieka, po raz pierwszy us�ysza�em, jak sam j� nazwa�em, Pie�� T�sknoty.
Potem pozna�em jeszcze jedn�, Pie�� Zagubionych Wspomnie�. Prosz� pos�ucha�.
Za�piewa� t� drug� pie��. Jednego by�em pewien - wtr�ci� Jim. W�jego g�osie jeszcze wyra�niej s�ycha� by�o niepewno��; wydawa�o mi si�, �e doskonale rozumiem jego uczucia. Trzeba wszak pami�ta�, �e s�ysza�em o�tym wszystkim z�drugiej r�ki, od zwyk�ego cz�owieka, jakim by� Jim, a�on s�ysza� j� w�wykonaniu innego ni� my cz�owieka, kt�ry na w�asne oczy ogl�da� ten �wiat. Cz�owieka posiadaj�cego w�dodatku organowy g�os. Jednak wydaje mi si�, �e Jim mia� racj�, kiedy m�wi�: to by� niezwyk�y cz�owiek. Kto� taki jak my nie potrafi�by zapami�ta� obu tych pie�ni. By�y jakie� - nie takie. Kiedy on �piewa�, brzmia�o w�nich wiele �a�osnych skarg. Niemal wyczuwa�o si�, jak cz�owiek przeszukuje swoje my�li w�poszukiwaniu czego�, co dawno ulecia�o, czego�, co koniecznie nale�a�o sobie przypomnie� - czego�, co na pewno powinien zna�, co zapad�o w�niepami�� i�wci�� mu si� wymyka�o. Oddala�o si� coraz bardziej w�czasie �piewu. Samotny, oszala�y cz�owiek usi�owa� za wszelk� cen� przypomnie� sobie o�czym�, co mog�oby dla niego by� zbawienne.
Wreszcie zabrzmia�a wyra�na nuta rezygnacji i�pie�� urwa�a si�. Jim pr�bowa� j� powt�rzy�. Nie mia� zbyt dobrego s�uchu, lecz w�tej pie�ni tkwi�a tak wielka si�a, �e nie spos�b by�o jej zapomnie�. Zanuci� kr�tki fragment. Jim nie odznacza si� bujn� wyobra�ni�, gdy� inaczej, jak s�dz�, za�piewanie tej pie�ni w�jego obecno�ci mog�oby go doprowadzi� do ob��du. Takie pie�ni nie powinny by� �piewane wsp�czesnym ludziom, nie s� dla nich. Pewnie s�yszeli�cie rozrywaj�ce serce p�acze niekt�rych zwierz�t, tak bardzo podobne do p�aczu cz�owieka?. Na przyk�ad nur - wydaje takie d�wi�ki, jak gdyby szale�ca mordowano w�najokrutniejszy spos�b.
To tylko drobna nieprzyjemno��. Za� ich pie�ni nios�y ze sob� dok�adn� kopi� wszystkich odczu� tw�rcy - i�cho� mo�e brzmia�y nieludzko, by�y bardzo ludzkie. S�dz�, �e by�a w�nich zawarta sama esencja wysi�k�w - i�upadku ludzko�ci. Zawsze czujemy wsp�czucie dla przyjaciela, kt�ry po wielu staraniach w�ko�cu rezygnuje. Tutaj czu�o si� bezowocn� walk� ca�ej cywilizacji i�wreszcie ostateczn� rezygnacj�. A�wiedzia�o si�, �e nie mo�na zrezygnowa� ca�kowi