9808

Szczegóły
Tytuł 9808
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9808 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9808 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9808 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ANDREA CAMILLERI Z�ODZIEJ KANAPEK (Prze�o�y�: JAROS�AW MIKO�AJEWSKI) NOIR SUR BLANC 2003 1 Obudzi� si� zlany potem. Obci��ony p�torakilogramow� porcj� sardeli z czosnkiem i parmezanem, kt�r� poch�on�� wieczorem, musia� w nocy strasznie si� wierci�, bo by� i opl�tany prze�cierad�ami jak mumia. Wsta�, poszed� do kuchni. otworzy� lod�wk�, wypi� p�l litra lodowatej wody. Z butelk� przy ustach wyjrza� przez otwarte okno. �wiat�o jutrzenki zapowiada�o pogodny dzie�, morze by�o p�askie jak st�, na niebie ani jednej chmurki. Montalbano, kt�rego nastr�j w znacznym stopniu zale�a� od pogody, mia� prawo przeczuwa�, �e co najmniej do po�udnia b�dzie w znakomitej formie. By�o za wcze�nie, �eby wstawa�. Po�o�y� si� z zamiarem przed�u�enia snu o kolejne dwie godziny, naci�gn�� prze�cierad�o na g�ow�. Jak zawsze przed za�ni�ciem pomy�la� o Livii, kt�ra w tym czasie le�a�a w swoim ��ku w Boccadasse ko�o Genui: jej obecno�� krzepi�a go w ka�dej d�ugiej i w ka�dej kr�tkiej podr�y do the country sleep, o kt�rej pisa� Dylan Thomas w jednym z jego ulubionych wierszy. Ledwie rozpocz�� podr�, rozleg� si� dzwonek telefonu; wdar� si� do ucha Montalbana jak wiert�o, kt�re nieuchronnie przewierca�o mu g�ow� na wylot. - S�ucham! - Z kim rozmawiam? - Sam si� przedstaw. - Catarella. - Co jest? - Niech mi pan komisarz wybaczy, ale nie rozpozna�em g�osu pana komisarza, panie komisarzu. Pewnie pan spa�. - Pewnie tak, jest pi�ta rano! Czy mo�esz nie zawraca� mi dupy, tylko powiedzie�, o co chodzi? - By�o morderstwo w Mazara del Vallo. - A co mnie to obchodzi? Jeste�my w Vigacie. - Ale, komisarzu, nieboszczyk to... Montalbano od�o�y� s�uchawk�, wyci�gn�� wtyczk�. Zamykaj�c oczy, pomy�la�, �e to jego przyjaciel, wicekwestor Valente z Mazary, chce si� z nim skontaktowa�. Zadzwoni do niego p�niej, z komisariatu. Okiennica trzasn�a o �cian�. Montalbano gwa�townie usiad� na ��ku, z oczami wytrzeszczonymi ze strachu. Odurzony spowijaj�cymi go oparami snu, by� przekonany, �e kto� do niego strzela�. W mgnieniu oka pogoda si� zmieni�a: zimny, wilgotny wiatr podrywa� fale o ��tawych grzywach, niebo by�o w ca�o�ci pokryte chmurami i zwiastowa�o deszcz. Przeklinaj�c pod nosem, wsta�, poszed� do �azienki, odkr�ci� kurek prysznica, namydli� si�. Nagle przesta�a lecie� woda. W Vigacie, a wi�c r�wnie� w Marinelli, gdzie mieszka�, wod� puszczali zwykle co trzy dni. Zwykle, poniewa� mogli j� pu�ci� r�wnie dobrze nazajutrz, jak i dopiero w przysz�ym tygodniu. Montalbano zabezpieczy� si�, instaluj�c na dachu pojemne zbiorniki, ale widocznie tym razem wody nie by�o od ponad o�miu dni - tylko bowiem na o�miodniow� niezale�no�� pozwala�y mu w�asne zapasy. Pobieg� do kuchni i podstawi� garnek pod kran, �eby z�apa� ciekn�c� z niego w�t�� stru�k�. Potem wycisn�� ile si� da�o z kranu nad umywalk�. Odrobin� zebranej wody zdo�a� sp�uka� z siebie myd�o, ale to utrudnienie bynajmniej nie wprawi�o go w dobry humor. Jecha� w kierunku Vigaty, obdzielaj�c przekle�stwami mijanych kierowc�w, kt�rzy - jego zdaniem wszyscy bez wyj�tku - z takiego czy innego powodu kodeks drogowy mieli w du�ym powa�aniu, a� nagle przypomnia� sobie telefon Catarelli. Wyja�nienie, jakim si� wtedy zadowoli�, nie trzyma�o si� kupy - gdyby Valente potrzebowa� pomocy z powodu jakiego� zab�jstwa, do kt�rego dosz�o w Mazarze, to o pi�tej rano zadzwoni�by do niego do domu, a nie na komisariat. Tamto wyja�nienie spreparowa� dla zwyk�ej wygody, �eby uspokoi� sumienie i pospa� jeszcze dwie godziny. - Nie ma nikogusie�ko! - o�wiadczy� Catarella na jego widok, z szacunkiem podnosz�c si� z krzes�a przy centralce. Montalbano z Faziem uznali, �e powinien siedzie� w�a�nie w tym miejscu, bo przekazuj�c nawet w najbardziej pokraczny i nieprawdopodobny spos�b tre�� zg�osze� i rozm�w, wyrz�dzi mniej szkody, ni� wykonuj�c jakiekolwiek inne zadania. - A co to, �wi�to? - Nie, panie komisarzu, to nie jest dzie� �wi�teczny, ale wszyscy s� w porcie z powodu tego trupa w Mazarze, dla kt�rego sprawy dzwoni�em do pana, je�li pan pami�ta, w okolicach dzisiejszego poranka. - Je�li trup jest w Mazarze, to po kiego pojechali do portu? - Nie, panie komisarzu, trup jest tutaj. - Jezu Przenaj�wi�tszy! Je�li trup jest tutaj, to dlaczego mi m�wisz, �e jest w Mazarze? - Poniewa� trup by� z Mazary, tam pracowa�. - Catarella, rozumuj�c, a raczej, powiedzmy, rozumuj�c po twojemu: je�li tu, w Vigacie, zostanie zamordowany turysta z Bergamo, to co wtedy powiesz? �e trup jest w Bergamo? - Komisarzu, sprawa polega na tym, �e trup jest przejezdny. Czyli strzelali do niego, kiedy znajdowa� si� na kutrze rybackim z Mazary. - A kto strzela�? - Tunezyjczycy, panie komisarzu. Montalbano machn�� r�k� i postanowi� nie zadawa� ju� pyta�. - Czy komisarz Augello te� pojecha� do portu? - Tak jest. Jego zast�pca, Mimi Augello, na pewno b�dzie szcz�liwy, je�li prze�o�ony nie pojawi si� w porcie. - Pos�uchaj, Catarella. Musz� napisa� raport. Nie ma mnie dla nikogo. - Halo? Panie komisarzu, panna Livia mianowicie do pana z Genui. Co mam zrobi�? Mam ��czy� czy nie? - ��cz. - Jako �e pan m�wi� jakie� dziesi�� minut temu, �e nie ma pana dla nikogo... - Nie gadaj ju�. tylko ��cz... Livia? Witaj. - �adne mi witaj. Od kilku godzin pr�buj� si� do ciebie dodzwoni�. W domu r�wnie� nie mog�am ci� zasta�. - No tak, wy��czy�em telefon i zapomnia�em w��czy�. Powiem ci co� �miesznego. Dzisiaj o pi�tej rano zadzwoni� Catarella... - Nie mam ochoty do �miechu. Pr�bowa�am o wp� do �smej, pi�tna�cie po �smej, jeszcze raz o... - Livio, ju� m�wi�em, �e zapomnia�em... - ...o mnie. Po prostu zapomnia�e� o mnie. Przecie� obieca�am, �e zadzwoni� o wp� do �smej, �eby postanowi�, czy... - Livio, ostrzegam ci�. Zbiera si� na deszcz i wieje wiatr. - I co z tego? - Przecie� wiesz. W tak� pogod� jestem w z�ym nastroju. Nie chcia�bym, �eby�my od s�owa do s�owa... - Rozumiem. Nie b�d� ju� dzwoni�a. Ty zadzwo�, je�li b�dziesz chcia�. - Montalbano? Jak si� pan czuje? Komisarz Augello o wszystkim mi opowiedzia�. Czy wed�ug pana ta sprawa b�dzie mia�a reperkusje mi�dzynarodowe? Poczu� si� przyparty do muru; nie rozumia�, o czym m�wi kwestor. Wybra� metod� niewiele m�wi�cego potakiwania. - Owszem, owszem. Reperkusje mi�dzynarodowe?! - W ka�dym razie wyda�em polecenie, �eby komisarz Augello porozumia� si� z prefektem. Rzecz... jak by to powiedzie�... wykracza poza moje kompetencje. - No w�a�nie. - Montalbano, czy pan si� dobrze czuje? - Doskonale. Dlaczego pan pyta? - Nic, tylko wydawa�o mi si�... - Troch� boli mnie g�owa, to wszystko. - Jaki dzi� dzie�? - Czwartek, panie kwestorze. - Czy przyjdzie pan do nas w sobot� na kolacj�? Moja �ona przygotuje spaghetti w sosie z m�twy. Palce liza�. Makaron w czarnym sosie z m�twy. Sam by� w takim nastroju, �e jego barw� przyprawi�by kwintal spaghetti. Reperkusje mi�dzynarodowe? Wszed� Fazio i od razu sta� si� koz�em ofiarnym. - Czy kto� zlituje si� nade mn� i powie mi, do kurwy n�dzy, co si� tu dzieje? - Komisarzu, prosz� si� na mnie nie w�cieka� tylko z tego powodu, �e wieje wiatr. Rano, zanim zawiadomi�em komisarza Augello, kaza�em zadzwoni� do pana. - Komu kaza�e�? Catarelli?! Je�li ka�esz mnie zawiadomi� za po�rednictwem Catarelli o czym� wa�nym, to znaczy, �e jeste� popapra�cem. Dobrze wiesz, �e ni chuja nie da si� go zrozumie�. Co si� sta�o? - Kuter z Mazary, kt�ry, s�dz�c po tym, co m�wi szyper, �owi� na wodach mi�dzynarodowych, zosta� zaatakowany przez tunezyjsk� ��d� patrolow� seri� z karabinu maszynowego. Kuter poda� swoj� pozycj� jednej z naszych �odzi patrolowych, o nazwie �B�yskawica�, i zdo�a� uciec. - �wietny ch�opak - powiedzia� Montalbano. - Kto? - spyta� Fazio. - Szyper. Zamiast si� podda�, zdoby� si� na odwag� i uciek�. I co potem? - Seria z karabinu zabi�a jednego cz�onka za�ogi. - Z Mazary? - I tak, i nie. - Czyli? - To by� Tunezyjczyk. M�wi�, �e pracowa� legalnie. Tam prawie wszystkie za�ogi s� mieszane. Po pierwsze dlatego, �e Tunezyjczycy s� dobrymi pracownikami, po drugie, przydaj� si� w sytuacji, gdy trafi si� tunezyjski patrol. Potrafi� z nim rozmawia�. - Wierzysz w to, �e kuter �owi� na wodach mi�dzynarodowych? - A czy ja wygl�dam na kretyna? - Halo, komisarz Montalbano? M�wi Marniti z kapitanatu. - S�ucham, panie majorze. - Dzwoni� w tej �mierdz�cej sprawie z Tunezyjczykiem zabitym na kutrze z Mazary. W�a�nie przes�uchuj� szypra, �eby ustali� dok�adnie, gdzie znajdowali si� w chwili, gdy dosz�o do incydentu, i jaki by� rozw�j wypadk�w. Potem si� zjawi u pana. - Po co? Chyba m�j zast�pca ju� go przes�ucha�? - Tak. - A wi�c nie ma potrzeby, �eby si� tu zjawia�. Dzi�kuj� za uprzejmo��. Koniecznie chcieli go wci�gn�� w t� spraw�, za w�osy. Drzwi otworzy�y si� tak gwa�townie, �e komisarz podskoczy� na krze�le. W progu stan�� wzburzony Catarella. - Prosz� o wybaczenie, �e waln��em, ale drzwi mi uciek�y. - Nast�pnym razem ci� zastrzel�. Co jest? - A to, �e dzwonili przed chwilk�, �e w windzie jest kto� zamkni�ty. Ka�amarz z delikatnie obrobionego br�zu przelecia� tu� obok czo�a Catarelli, uderzaj�c o drzwi z hukiem przypominaj�cym wystrza�. Catarella skuli� si� i zakry� r�kami g�ow�. Montalbano kopn�� biurko. Do pokoju wpad� Fazio z d�oni� na otwartej kaburze. - Co jest? Co si� sta�o? - Spr�buj wyci�gn�� od tego kutasa, o co chodzi z tym kim� zamkni�tym w windzie. Niech zadzwoni� do stra�y po�arnej. Ale zabierzcie go st�d, nie chc� go s�ucha�. Fazio wr�ci� po chwili. - W windzie zamordowano cz�owieka - powiedzia� szybko i kr�tko, �eby samemu czym� nie oberwa�. - Cosentino Giuscppe, stra�nik licencjonowany - przedstawi� si� m�czyzna, kt�ry sta� przy otwartych drzwiach windy. - To ja znalaz�em biednego pana Lapecor�. - Dlaczego nie ma tu gapi�w? - zdziwi� si� Fazio. - Odes�a�em wszystkich do domu. Mam tu pos�uch, mieszkam na sz�stym pi�trze - powiedzia� dumnie stra�nik, poprawiaj�c mundur. Montalbano zada� sobie w duchu pytanie, czy Giuseppe Cosentino mia�by mniejsz� w�adz�, gdyby mieszka� w suterenie. Biedny pan Lapecora siedzia� na pod�odze, z plecami opartymi o �cian� w g��bi kabiny. Przy jego prawej r�ce sta�a butelka bia�ego wina �Corvo� z ofoliowan� jeszcze szyjk�. Obok lewej r�ki le�a� jasnoszary kapelusz. �wi�tej pami�ci pan Lapecora, w wyj�ciowym ubraniu, pod krawatem, by� dystyngowanym sze��dziesi�ciolatkiem. Jego otwarte oczy wyra�a�y zdziwienie - by� mo�e tym, �e si� zsika�. Montalbano pochyli� si�, czubkiem palc�w musn�� ciemn� plam� mi�dzy nogami nieboszczyka: to nie mocz - stwierdzi� - tylko krew. Szyb windy wpuszczony by� w �cian�, wi�c nie da�o si� obej�� kabiny i zobaczy�, czy ofiara zosta�a zasztyletowana, czy zastrzelona. Komisarz zrobi� g��boki wdech. Nic nie poczu�, ale zapach prochu m�g� si� ju� rozwia�. Trzeba by�o zawiadomi� lekarza s�dowego. - Twoim zdaniem doktor Pasquano jest jeszcze w porcie czy wr�ci� do Montelusy? - spyta� Pazia. - Pewnie jest jeszcze w porcie. - Jed� po niego. A je�li s� tam r�wnie� Jacomuzzi i grupa z s�d�wki, ich r�wnie� sprowad�. Fazio wybieg�. Montalbano skierowa� si� do stra�nika, kt�ry na jego widok z. szacunkiem stan�� na baczno��. - Spocznij - mrukn�� znu�ony Montalbano. Dowiedzia� si�, �e budynek ma sze�� pi�ter i na ka�dym s� trzy mieszkania. - Ja mieszkam na sz�stym, czyli na ostatnim - podkre�li� raz jeszcze Cosentino Giuseppe. - Czy pan Lapecora by� �onaty? - Tak jest. Z Palmisano Antoniett�. - Odes�a� pan do domu r�wnie� wdow�? - Nie prosz� pana. Wdowa jeszcze nie wie, �e jest wdow�. Wyjecha�a dzi� rano w odwiedziny do swojej siostry do Fiakki, jako �e ta jej siostra nie czuje si� zbyt dobrze. Wyjecha�a autobusem o sz�stej trzydzie�ci. - Przepraszam, sk�d pan to wszystko wie? Czy�by sz�ste pi�tro dawa�o stra�nikowi tak� w�adz�, �e wszyscy musieli sk�ada� mu sprawozdania z tego, co robili? - Poniewa� pani Palmisano Lapecora - odpar� Cosentino - powiedzia�a to wczoraj mojej �onie, a one rozmawiaj� ze sob�. - Czy pa�stwo Lapecora maj� dzieci? - Syna. Jest lekarzem. Ale mieszka daleko st�d. - Czym si� zajmowa� denat? - By� handlowcem. Ma biuro na Salita Granet, pod dwudziestym �smym. Ale ostatnio chodzi� tam tylko trzy dni w tygodniu, w poniedzia�ki, �rody i pi�tki, bo przesz�a mu ochota do pracy. Od�o�y� troch� pieni�dzy, nie potrzebowa� ju� niczyjej �aski. - Jest pan kopalni� wiadomo�ci, panie Cosentino. Stra�nik zn�w przyj�� postaw� na baczno��. W tej chwili wesz�a do budynku mniej wi�cej pi��dziesi�cioletnia kobieta o kr�pych, ko�kowatych nogach. W r�kach mia�a plastikowe reklam�wki, kt�re p�ka�y od nadmiaru towar�w. - Zakupy zrobi�am! - oznajmi�a, patrz�c krzywo na komisarza i stra�nika. - Ciesz� si� - powiedzia� Montalbano. - A ja nie! Bo teraz musz� zasuwa� sze�� pi�ter na piechot�. Kiedy zabierzecie st�d nieboszczyka? I gromi�c ich obu wzrokiem, zacz�a m�cz�c� wspinaczk�. Sapa�a przy tym jak rozjuszony byk. - To potworna kobieta, panie komisarzu. Nazywa si� Pinna Gaetana. Mieszka naprzeciw mnie i nie ma dnia, �eby nie k��ci�a si� z moj� �on�, kt�ra, jako �e jest prawdziw� dam�, nie pozostaje jej d�u�na, wi�c ta jeszcze bardziej si� zacietrzewia i nie daje spokoju, zw�aszcza gdy k�ad� si� spa� po nocnej s�u�bie. R�koje�� no�a, kt�ry wystawa� spomi�dzy �opatek pana Lapecory, by�a starta - zwyk�e narz�dzie kuchenne. - Kiedy mogli go, zamordowa�? - spyta� komisarz doktora Pasquano. - Na oko dzi� z rana, mi�dzy si�dm� a �sm�. Ale ustal� to dok�adnie. Nadci�gn�� Jacomuzzi z lud�mi z s�d�wki i zacz�li swoje skomplikowane badania. Montalbano wyszed� z bramy. Wia� wiatr, ale niebo i tak pozostawa�o zakryte chmurami. Ulica by�a kr�ciutka, znajdowa�y si� na niej tylko dwa sklepy, jeden na wprost drugiego. Po lewej stronie sta� stragan owocowo-warzywny, obs�ugiwany przez chudego m�czyzn�. Jedno z grubych szkie� jego okular�w by�o p�kni�te. - Dzie� dobry, nazywam si� Montalbano, jestem komisarzem. Czy widzia� pan przypadkiem dzi� rano, jak wychodzi�a st�d lub tu wchodzi�a pani Lapecora? Chudy m�czyzna roze�mia� si�, ale nie odpowiedzia�. - Czy s�ysza� pan moje pytanie? - spyta� komisarz, nieco zwarzony. - S�ysze�, s�ysza�em - odpowiedzia� sprzedawca. - Ale co do widzenia, to kl�ska. Nawet gdyby z tej bramy wyjecha� czo�g, nie uda�oby mi si� go zauwa�y�. Po prawej stronie by� sklep rybny, w kt�rym sta�o dw�ch klient�w. Komisarz zaczeka�, a� wyjd�, po czym wszed� do �rodka. - Dzie� dobry, Lollo. - Dzie� dobry, komisarzu. Mam �wie�utkie sardele. - Lollo, nie przyszed�em po ryby. - Po trupa? - Tak. - Jak umar� Lapecora? - N� w plecy. Lollo patrzy� na niego z otwartymi ustami. - To go zamordowali?! - Dlaczego tak ci� to dziwi? - A kto m�g� zamordowa� pana Lapecor�? To by� wielki d�entelmen. Zwariowa� mo�na. - Widzia�e� go dzi� rano? - Nie. - O kt�rej otworzy�e� sklep? - O sz�stej trzydzie�ci. No tak, na rogu wpad�em na pani� Antoniett�, jego �on�. Bieg�a. - Chcia�a zd��y� na autobus do Fiakki. Prawdopodobnie - podsumowa� Montalbano - Lapecora zosta� zamordowany, gdy wychodzi� z domu. Korzysta� z windy, bo mieszka� na czwartym pi�trze. Doktor Pasquano zabra� nieboszczyka do Montelusy na sekcj�. Jacomuzzi pozosta� nieco d�u�ej, �eby w�o�y� do trzech plastikowych torebek niedopa�ek, pr�bk� kurzu i male�ki kawa�ek drewna. - Dam ci zna�. Montalbano wszed� do kabiny i gestem zaprosi� stra�nika, kt�ry przez ca�y czas nie ruszy� si� nawet o centymetr. Cosentino zawaha� si�. - Co jest? - Na pod�odze jest jeszcze krew. - I co z tego? Niech pan tylko uwa�a na podeszwy. Czy mo�e woli pan zasuwa� sze�� pi�ter na piechot�? 2 - Prosz�, niechaj pan wejdzie - powiedzia�a ceremonialnie pani Cosentino, w�sata kulka budz�ca niepohamowan� sympati�. Montalbano wszed� do salonu, kt�ry pe�ni� r�wnie� funkcj� jadalni. Kobieta zwr�ci�a si� z trosk� do m�a. - Nie mia�e� czasu odpocz��, Pepe... - Taki mus. A mus to mus. - Czy wychodzi�a pani dzi� rano z domu? - Nigdy nie wychodz� przed powrotem mojego Pepe. - Czy zna pani pani� Lapecora? - Tak. Kiedy spotykamy si� przy windzie, zawsze troch� ze sob� gaw�dzimy. - Gaw�dzi�a pani r�wnie� z jej m�em? - Nie. Nie lubi�am go. Przyzwoity z niego cz�owiek, co to, to owszem, ale jako� mi nie le�a�. Przepraszam na chwil�... Wysz�a. Montalbano zwr�ci� si� do stra�nika. - Gdzie pe�ni pan s�u�b�? - W sk�adzie soli. Od �smej wieczorem do �smej rano. - To pan znalaz� zw�oki, prawda? - Tak jest. By�a najp�niej �sma dziesi��, sk�ad jest o dwa kroki st�d. Nacisn��em guzik od windy... - To kabina nie by�a na parterze? - Nie. Doskonale pami�tam, �e j� �ci�gn��em. - Na pewno pan nie wie, na kt�rym sta�a pi�trze? - Zastanawia�em si� nad tym, panie komisarzu. Zwa�ywszy na czas, po jakim nadjecha�a, wed�ug mnie sta�a na pi�tym. My�l�, �e dobrze to obliczy�em. To nie trzyma�o si� kupy. Pan Lapecora... - A propos, jak mia� na imi�? - Aurelio, ale m�wiono do niego Arelio. ...w wyj�ciowym ubraniu, zamiast zjecha�, wjecha� pi�tro wy�ej. S�dz�c po szarym kapeluszu, chyba nie wybiera� si� z wizyt�, raczej mia� zamiar wyj�� na dw�r. - A potem co pan zrobi�? - Nic. Kabina nadjecha�a, wi�c otworzy�em drzwi i zobaczy�em nieboszczyka. - Dotkn�� go pan? - Chyba pan �artuje! Przecie� znam si� na takich sprawach. - A sk�d pan wiedzia�, �e ju� nie �yje? - M�wi�em panu, znam si� na tym, mam do�wiadczenie. Pobieg�em do warzywniaka i zadzwoni�em po was. Potem ju� tylko pilnowa�em windy. Wesz�a pani Cosentino z paruj�c� fili�ank�. - Czy skosztuje pan kawy? Komisarz skosztowa�. Potem wsta�, �eby si� po�egna�. Prosz� poczeka� chwil� - powiedzia� stra�nik, otworzy� szuflad� i poda� mu bloczek oraz d�ugopis. - To na notatki - wyja�ni� w odpowiedzi na pytaj�ce spojrzenie komisarza. - Przecie� nie jeste�my w szkole - odburkn�� nieuprzejmie Montalbano. Nie znosi� policjant�w, kt�rzy robi� notatki. Kiedy w telewizji widzia� co� takiego, zmienia� kana�. S�siednie mieszkanie nale�a�o do pani Gaetany Pinny, tej o nogach jak ko�ki. Kiedy tylko zobaczy�a Montalbana, natychmiast na niego napad�a. - Zabrali�cie w ko�cu te zw�oki? - Tak, prosz� pani. Mo�na ju� u�ywa� windy. Nie, prosz� nie zamyka�. Chc� zada� pani kilka pyta�. - Mnie?! Nie mam nic do powiedzenia. Z wn�trza dobieg� g�os. A raczej nie g�os, tylko niski ryk. - Tanina! Nie r�b wiochy! Zapro� pana do �rodka! Komisarz wszed� do pokoju, kt�ry, podobnie jak u s�siad�w, by� czym� pomi�dzy jadalni� a salonem. Na fotelu, w podkoszulku, z r�cznikiem na nogach, siedzia� s�o�, m�czyzna gigantycznych rozmiar�w. Bose stopy, kt�re wynurza�y si� spod r�cznika, wygl�da�y jak s�oniowe ko�czyny. R�wnie� d�ugi i zwisaj�cy nos przypomina� tr�b�. - Prosz� usi��� - powiedzia� m�czyzna, kt�ry wyra�nie mia� ochot� porozmawia�. Wskaza� krzes�o. - Co do mnie, to kiedy moja �ona zrz�dzi, mam ochot�... - .. .rykn��? - wyrwa�o si� Montalbanowi. M�czyzna na szcz�cie nie zrozumia�. - ...rozwali� jej �eb. S�ucham pana. - Czy zna� pan Aurelia Lapecor�? - Ja nie znam nikogo w tym domu. Mieszkam tu od pi�ciu lat i nie widzia�em �ywej duszy. Nie wychodz� nawet na klatk� schodow�. Nie mog� ruszy� nog�, ci�ko mi. Nie mieszcz� si� do windy, wi�c tu, na g�r�, wnios�o mnie czterech �adowaczy z portu. Wnie�li mnie jak fortepian. Za�mia� si�, wydaj�c z siebie sekwencj� grzmot�w. - Ale ja zna�am pana Lapecor� - wtr�ci�a �ona. - By� niemi�ym cz�owiekiem. Kiedy mia� si� przywita�, cierpia� jak nie wiem co. - Sk�d pani si� dowiedzia�a, �e nie �yje? - Sk�d? Mia�am wyj�� po zakupy i chcia�am �ci�gn�� wind�. I nic, nie przyjecha�a. Pomy�la�am, �e kto� zostawi� otwarte drzwi, jak to cz�sto si� zdarza tym chamom, kt�rzy mieszkaj� w bloku. Zesz�am i zobaczy�am stra�nika, kt�ry pilnowa� trupa. I po zakupach musia�am wej�� pieszo po schodach. Do tej pory nie mog� z�apa� oddechu. - Tym lepiej, nie b�dziesz tyle zrz�dzi� - skwitowa� s�o�. RODZINA CRISTOFOLETTI - by�o napisane na drzwiach trzeciego mieszkania, ale nikt nie odpowiada� na dzwonki komisarza. Zn�w zadzwoni� do drzwi pa�stwa Cosentino. - S�ucham, komisarzu. - Mo�e pan wie, czy rodzina Cristofoletti... Stra�nik pot�nie klepn�� si� w czo�o. - Zapomnia�em panu powiedzie�! Przez tego nieboszczyka zupe�nie wylecia�o mi z g�owy. Pa�stwo Cristofoletti s� w Montelusie, oboje. Ona, pani Romilda, mia�a operacj�, sprawy kobiece. Jutro powinni wr�ci�. - Dzi�kuj�. - Nie ma za co. Przeszed� dwa kroki po pode�cie klatki, wr�ci� i znowu zastuka�. - S�ucham, komisarzu. - M�wi� pan, �e ma do�wiadczenie z trupami. Sk�d? - Przez kilka lat by�em sanitariuszem. - Dzi�kuj�. - Nie ma za co. Zszed� na pi�te pi�tro, na kt�rym, wed�ug stra�nika, sta�a winda z zamordowanym Aureliem Lapecor�. Czy wszed�, �eby si� z kim� spotka�, i ten kto� go zamordowa�? - Przepraszam pani�, nazywam si� Montalbano, jestem komisarzem. M�oda kobieta, kt�ra otworzy�a drzwi - bardzo �adna, lecz zaniedbana trzydziestolatka - z konspiracyjn� min� po�o�y�a palce na ustach, prosz�c o cisz�. Montalhano zaniepokoi� si�. Co mia� oznacza� ten gest? Do diabla z tym zwyczajem, �eby chodzi� bez broni! Kobieta ostro�nie oddali�a si� od drzwi i komisarz, rozgl�daj�c si� uwa�nie, wszed� do ma�ego, wype�nionego ksi��kami gabinetu. - B�agam. prosz� m�wi� cicho. Je�li dziecko si� obudzi, to koniec. Nie b�dziemy mogli rozmawia�, p�acze jak op�tane. Montalbano odetchn�� z ulg�. - Pani wie ju� o wszystkim, prawda? - Tak, od pani Gullotty, kt�ra mieszka obok - powiedzia�a kobieta, szepcz�c mu do ucha. Komisarz uzna� t� sytuacj� za bardzo ekscytuj�c�. - Czyli nie widzia�a pani dzi� rano pana Lapecory? - Jeszcze nie wychodzi�am z domu. - Gdzie jest pani m��? - W Feli. Uczy w gimnazjum. Wyje�d�a samochodem r�wno pi�tna�cie po sz�stej. By�o mu przykro, �e spotkanie okaza�o si� takie kr�tkie: im d�u�ej patrzy�, tym bardziej pani Gulisano - takie nazwisko widnia�o na tabliczce - mu si� podoba�a. Kobieta instynktownie to wyczu�a. U�miechn�a si�. - Czy mog� pana pocz�stowa� fili�ank� kawy? - Ch�tnie si� napij� - odpar� Montalbano. Ch�opczyk, kt�ry otworzy� mu drzwi s�siedniego mieszkania, m�g� mie� najwy�ej cztery lata i by� mocno zezowaty. - Kim jeste�, cudzoziemcem? - spyta�. - Jestem policjantem - odpowiedzia� Montalbano, zmuszaj�c si� do u�miechu. - Nie we�miesz mnie �ywcem - powiedzia� ch�opczyk i strzeli� w niego z pistoletu na wod�. Nast�pi�a kr�tka szamotanina, po kt�rej rozbrojony maluch si� rozp�aka�. Montalbano, z determinacj� p�atnego mordercy, strzeli� mu w twarz, dokumentnie zalewaj�c go wod�. - Co si� sta�o? Kto to? Mama anio�ka, pani Gullotta, nie mia�a nic wsp�lnego z mamusi� z s�siedztwa. Bez pytania mocno spoliczkowa�a synka, nast�pnie podnios�a upuszczony przez komisarza pistolet i wyrzuci�a go przez okno. - I tak si� ko�czy strzelanina! Dr�c si� jak op�tany, ch�opczyk uciek� do drugiego pokoju. - To wina jego ojca, kt�ry kupuje mu zabawki! Ca�y dzie� jest poza domem, ma wszystko w dupie, a ja musz� zajmowa� si� tym szatanem! Czego pan chce? - Nazywam si� Montalbano, jestem komisarzem. Czy pan Lapecora by� u pa�stwa przypadkiem dzi� rano? - Lapecora? U nas? A niby po co? - To pani powinna wiedzie�. - Zna�am Lapecor�, owszem, ale tylko dzie� dobry, do widzenia i ani s�owa wi�cej. - Mo�e pani m��... - M�j m�� nawet nie rozmawia� z Lapecor�. A poza tym kiedy mia�by rozmawia�? On ca�y dzie� jest poza domem i ma wszystko w dupie. - Gdzie jest pani m��? - Jak pan widzi, poza domem. - Tak, ale gdzie pracuje? - W porcie. Na targu rybnym. Wstaje o wp� do pi�tej rano i wraca o �smej wieczorem. Szukaj wiatru w polu! Wyrozumia�a, ta pani Gullotta. Na drzwiach trzeciego i ostatniego mieszkania na pi�tym pi�trze by� napis: PICCIRILLO. Kobieta, kt�ra otworzy�a - dystyngowana pi��dziesi�ciolatka - sprawia�a wra�enie podenerwowanej. - Czego pan chce? - Jestem komisarzem, nazywam si� Montalbano. Kobieta spu�ci�a oczy. - My nic nie wiemy. Montalbano poczu�, �e co� tu nie gra. Czy�by to dla tej kobiety Lapecora wszed� na pi�te pi�tro? - Prosz� mnie wpu�ci�. I tak musz� zada� pani kilka pyta�. Pani Piccirillo odsun�a si� niech�tnie i zaprowadzi�a go do �adnie urz�dzonego saloniku. - Czy pani m�� jest w domu? - Jestem wdow�. Mieszkam z c�rk� Luigin�, kt�ra jest pann�, to znaczy nie ma m�a. - Je�li jest w domu, chcia�bym z ni� porozmawia�. - Luigina! Wesz�a dziewczyna, kt�ra mog�a mie� nieco ponad dwadzie�cia lat, w d�insach. �adna, ale bia�a jak �ciana i przera�ona. To jeszcze bardziej wzmog�o czujno�� komisarza, kt�ry postanowi� zaatakowa� wprost. - Dzi� rano by� u was Lapecora. Czego chcia�? - Nie! - prawie krzykn�a Luigina. - Przysi�gam! - o�wiadczy�a matka. - Jakie stosunki ��czy�y was z panem Lapecora? - Zna�y�my go z widzenia - powiedzia�a pani Piccirillo. - Nie zrobi�y�my nic z�ego - wyj�cza�a Luigina. - Pos�uchajcie mnie dobrze: je�li nie zrobi�y�cie nic z�ego, nie musicie si� obawia�. Jest �wiadek, kt�ry twierdzi, �e pan Lapecora by� na pi�tym pi�trze, kiedy... - Ale dlaczego pan my�li, �e by� w�a�nie u nas? Na tym pi�trze mieszkaj� jeszcze dwie rodziny, kt�re... - Nie! - wybuch�a histerycznie Luigina. - Nie, mamo! Powiedz mu wszystko! Powiedz, ju�! - No dobrze. Dzi� rano c�rka spieszy�a si� do fryzjera. Nacisn�a guzik od windy, kt�ra natychmiast nadjecha�a. Musia�a sta� pi�tro ni�ej, na czwartym. - O kt�rej? - O �smej, mo�e pi�� po. Otworzy�a drzwi i zobaczy�a pana Lapecor�. Siedzia� na pod�odze. Odprowadzi�am j� do windy, wi�c by�am z ni�. Spojrza�am, wydawa�o mi si�, �e jest pijany. Trzyma� jeszcze prawie pe�n� butelk� wina, a poza tym... chyba za�atwi� si� w spodnie. Moja c�rka poczu�a wstr�t. Zamkn�a drzwi do szybu i chcia�a i�� po schodach. W tej samej chwili winda ruszy�a, kto� �ci�gn�� j� na d�. C�rka ma delikatny �o��dek, ten widok na nas obu wywar� przykre wra�enie. Luigina wesz�a do mieszkania, �eby si� od�wie�y�, i ja te�. Nie min�o nawet pi�� minut, kiedy przysz�a pani Gullotta i powiedzia�a, �e biedny pan Lapecora nie jest pijany, lecz martwy! I to wszystko. - Nie - powiedzia� Montalbano. - To nie wszystko. - Co pan ma na my�li? Powiedzia�am prawd�! - odburkn�a z. uraz� rozz�oszczona pani Piccirillo. - Prawda jest nieco inna i mniej przyjemna. Obie natychmiast zrozumia�y�cie, �e ten m�czyzna nie �yje. Ale nic nie powiedzieli�cie, udawa�y�cie, �e nic si� nie sta�o. Dlaczego? - Nie chcia�y�my, by wycierano sobie nami usta - przyzna�a zdruzgotana pani Piccirillo. Ale zaraz odzyska�a energi� i krzykn�a histerycznie: - My jeste�my uczciwe! I te dwie uczciwe osoby pozwoli�y, �eby zw�oki znalaz� kto� inny, by� mo�e mniej uczciwy. A je�li Lapecora jeszcze �y�? Mia�y to gdzie�, niech umiera... Co? Co takiego? Wychodz�c, trzasn�� drzwiami i zobaczy� przed sob� Fazia, kt�ry przyszed� dotrzyma� mu towarzystwa. - Jestem, komisarzu. Je�li pan potrzebuje... Za�wita�a mu my�l. - Tak, potrzebuj�. Zapukaj do tego mieszkania, s� w nim dwie kobiety, matka i c�rka. Nie udzieli�y pomocy. Zabierz je na komisariat i nar�b przy tym jazgotu na ca�y dom. Wszyscy musz� pomy�le�, �e je aresztowali�my. Potem, kiedy przyjd�, wypu�cimy je na wolno��. Kiedy pan Culicchia, ksi�gowy, kt�ry mieszka� na czwartym pi�trze, otworzy� drzwi, natychmiast odepchn�� komisarza. Moja �ona nie mo�e nas us�ysze� - powiedzia�, przymykaj�c za sob� drzwi. - Jestem komisarzem... - Wiem, wiem. Odni�s� mi pan butelk�? - Jak� butelk�? - spyta� zdziwiony Montalbano, przypatruj�c si� za�ywnemu siedemdziesi�ciolatkowi o wygl�dzie spiskowca - T�, kt�ra by�a przy zmar�ym, bia�e corvo. - Nie nale�a�a do pana Lapecory? - Jeszcze czego! To moje! - Przepraszam, ale nie rozumiem. Czy m�g�by pan to lepiej wyja�ni�? - Dzi� rano wyszed�em po zakupy. Kiedy wr�ci�em, otworzy�em wind�. W �rodku siedzia� Lapecora, martwy. Natychmiast si� zorientowa�em. - Czy to pan wezwa� wind�? - Nie, kabina ju� by�a na parterze. - I co pan zrobi�? - A co mog�em zrobi�, moje dziecko? Mam niedow�ad lewej nogi i prawej r�ki, zranili mnie Amerykanie. Mia�em po cztery torby w ka�dej r�ce, czy mog�em wej�� po schodach na czwarte pi�tro? - Chce pan powiedzie�, �e wjecha� razem z nieboszczykiem? - Pewnie! Tylko �e w chwili, kiedy winda zatrzyma�a si� na moim pi�trze, na kt�rym zreszt� mieszka� r�wnie� nieboszczyk, butelka wina wysun�a mi si� z torebki. I wtedy zrobi�em tak: otworzy�em drzwi do mieszkania, wnios�em torby i wr�ci�em, �eby odebra� butelk�. Ale nie zd��y�em, bo kto� z g�ry wci�gn�� wind�. - Jak to mo�liwe? Z otwartymi drzwiami? - Nie, zamkn��em, przez roztargnienie! Co za g�upiec ze mnie! W moim wieku nie rozumuje si� ju� tak dobrze. Nie wiedzia�em, co robi�. Gdyby �ona si� dowiedzia�a, �e zgubi�em butelk�, rozszarpa�aby mnie na strz�py. Mo�e pan wierzy�, komisarzu. Ta kobieta zdolna jest do wszystkiego. - Prosz� powiedzie�, co zdarzy�o si� potem. - Winda przejecha�a przede mn� i osiad�a sobie spokojnie na parterze. Wi�c zacz��em schodzi�. Kiedy, kulej�c, wreszcie dotar�em na d�, stan��em przed stra�nikiem, kt�ry nikomu nie pozwoli� si� zbli�y�. Powiedzia�em mu o butelce, a on mi przyrzek�, �e przeka�e to w�adzom. W�adza to pan? - W pewnym sensie. - Czy stra�nik przekaza� panu informacj� o butelce? - Nie. - I co ja teraz zrobi�? Co ja zrobi�? Przecie� ona wylicza mi pieni�dze co do grosika - roz�ali� si� ksi�gowy, za�amuj�c r�ce. Pi�tro wy�ej rozleg�y si� rozpaczliwe wrzaski pa� Piccirillo oraz komendy Fazia: - Zejd�cie po schodach! Cisza! Po schodach! Otworzy�y si� drzwi, z pi�tra na pi�tro zacz�y przelatywa� g�o�ne pytania: - Kogo aresztowali? Matk� i c�rk�? Piccirillo? Zabieraj� je? Do wi�zienia? Kiedy Fazio zr�wna� si� z Montalbanem. komisarz poda� mu dziesi�� tysi�cy lir�w - Kiedy ju� zaprowadzisz je na komisariat, kup butelk� bia�ego corvo i przynie� temu panu. Z rozm�w z pozosta�ymi lokatorami Montalbano nie wyni�s� niczego wa�nego. Jedynym, kt�ry powiedzia� co� ciekawego, by� nauczyciel szko�y podstawowej, Bonavia, z trzeciego pi�tra. Wyt�umaczy� komisarzowi, �e jego o�mioletni syn Matteo, szykuj�c si� do szko�y, upad� i rozbi� sobie nos. Poniewa� krew nie przestawa�a lecie�, zawi�z� go na pogotowie. Wydarzy�o si� to oko�o si�dmej trzydzie�ci, a w windzie nie by�o �ladu pana Lapecory, ani �ywego, ani martwego. Abstrahuj�c od podr�y wind�, jakie odby� nieboszczyk, Montalbanowi wyda�o si� jasne, �e po pierwsze - denat by� chyba porz�dnym, cho� zdecydowanie antypatycznym cz�owiekiem; po drugie - zosta� zamordowany w windzie mi�dzy si�dm� trzydzie�ci pi�� a �sm�. Skoro morderca ryzykowa�, �e jaki� lokator zobaczy go w windzie razem ze zmar�ym, oznacza�o to, �e zab�jstwo nie by�o zaplanowane, lecz zosta�o pope�nione pod wp�ywem nag�ego impulsu. To niewiele. Komisarz spr�bowa� ogarn�� my�lami wszystkie te ustalenia. Potem spojrza� na zegarek. By�a druga! W ko�cu zrozumia�, dlaczego jest taki g�odny. Zadzwoni� do Fazia. - Id� co� zje�� do Calogera. Je�li w tym czasie pojawi si� Augello, przy�lij go do mnie. Aha, postaw kogo� przed mieszkaniem zmar�ego. Niech nikt tam nie wchodzi, dop�ki nie wr�c�. - Nikt, czyli kto? - Wdowa, pani Lapecora. Czy panie Piccirillo wci�� jeszcze s� na posterunku? - Tak, panie komisarzu. - Ode�lij je do domu. - A co mam im powiedzie�? - �e �ledztwo jest w toku. Tak, �eby te przyzwoite kobiety posra�y si� ze strachu 3 - Co mog� panu dzisiaj poda�? - A co masz? - Na pierwsze co tylko pan chce. - Za pierwsze dzi�kuj�. Mam ochot� na co� lekkiego. - Na drugie przygotowa�em okonia w sosie slodko-kwa�nym i morszczuka w sosie sardelowym. - Oddajesz si� wielkiej kuchni, Calogero? - A, czasem mi co� strzeli i daj� si� ponie�� fantazji. - Przynie� mi solidn� porcj� morszczuka. Ale przedtem na przek�sk� kopiasty talerz owoc�w morza. Nasz�a go w�tpliwo��: czy to naprawd� jest �co� lekkiego�? Machn�� r�k� i otworzy� gazet�. Tak zwane posuni�cia gospodarcze, kt�re zamierza� przeprowadzi� rz�d, mia�y poch�on�� nie pi�tna�cie, lecz dwadzie�cia miliard�w. Na pewno zapowiada�y si� podwy�ki cen, w tym benzyny i papieros�w. Na Po�udniu bezrobocie osi�gn�o rozmiary, kt�rych lepiej nie podawa� do publicznej wiadomo�ci. Po strajku podatkowym Liga P�nocna postanowi�a tym razem zwolni� prefekt�w i by� to pierwszy krok w kierunku secesji. Trzydziestu ch�opc�w z miasteczka pod Neapolem zgwa�ci�o etiopsk� dziewczyn�, a s�siedzi ich bronili, bo by�a nie tylko Murzynk�, lecz r�wnie� kurw�. O�mioletni ch�opiec si� powiesi�. Aresztowano trzech handlarzy narkotyk�w, kt�rych �rednia wieku nie przekracza�a dwunastego roku �ycia. Jaki� dwudziestolatek przestrzeli� sobie g�ow�, bawi�c si� w rosyjsk� ruletk�. Zazdrosny osiemdziesi�ciolatek... - Oto przek�ska. Montalbano by� wdzi�czny; jeszcze kilka informacji z bie��cego serwisu, a straci�by apetyt. Potem na st� wjecha�o osiem kawa�k�w morszczuka, porcja zdecydowanie dla czterech os�b. Ka�dy z tych kawa�k�w wykrzykiwa� swoj� rado��, �e przyrz�dzono go jak Pan B�g przykaza�. Ju� sam aromat objawia� doskona�o��, kt�r� danie zawdzi�cza�o u�yciu w�a�ciwej ilo�ci bulki tartej, a tak�e trudnej do utrafienia r�wnowadze mi�dzy ryb� a jajkiem. Podni�s� do ust pierwszy k�s, ale nie po�kn�� od razu. Pozwoli�, �eby smak rozszed� si� �agodnie i r�wnomiernie po j�zyku oraz podniebieniu, �eby j�zyk i podniebienie zda�y sobie w pe�ni spraw� z daru, jaki otrzymuj�. Po�kn�� - i wtedy przy stole zmaterializowa� si� Mimi Augello. - Usi�d�. Augello usiad�. - Te� bym co� zjad�. - R�b, co chcesz. Tylko nic nie m�w. Radz� ci jak bratu, w twoim w�asnym interesie. Nic nie m�w, i to pod �adnym pretekstem. Je�li si� odezwiesz, zanim zjem tego morszczuka, to b�d� gotowy ci� rozszarpa�. - Prosz� o spaghetti z ma��ami - powiedzia� bez cienia l�ku Mimi do przechodz�cego Calogera. - Z sosem pomidorowym czy bez? - Bez. Oczekuj�c, Augello wzi�� gazet� komisarza i zacz�� czyta�. Spaghetti nadesz�o dopiero wtedy, gdy Montalbano sko�czy� swojego morszczuka, i cale szcz�cie, poniewa� Mimi obficie posypa� swoje danie parmezanem. Jezu! Nawet hienie, kt�ra przecie� jest hien� i �ywi si� �cierwem, �o��dek przewr�ci�by si� na drug� stron� na sam� my�l, �e makaron z ma��ami mo�na posypa� parmezanem! - Co zrobi�e� kwestorowi? - Nie rozumiem. - Chc� tylko wiedzie�, czy liza�e� mu dup�, czy jaja. - O co ci chodzi? - Mimi, dobrze si� znamy. W lot z�apa�e� spraw� tego zastrzelonego Tunezyjczyka, �eby si� tylko pokaza�. - Wype�ni�em sw�j obowi�zek, poniewa� ciebie nie mo�na by�o nigdzie znale��. Uzna�, �e parmezanu jest za ma�o, wi�c dosypa� sobie dwie �y�eczki i jeszcze utar� na spaghetti pieprzu. - A do biura prefekta jak wszed�e�? Na kolanach? - Przesta�, Salvo. - Niby dlaczego? Przecie� ty nigdy nie tracisz okazji, �eby narobi� mi ko�o pi�ra. - Ja? Ja mia�bym narobi� ci ko�o pi�ra?! Salvo, gdybym naprawd� chcia� narobi� ci ko�o pi�ra w ci�gu tych czterech lat, odk�d pracujemy ze sob�, to kierowa�by� teraz najbardziej zasranym komisariatem w najgorszej pipid�wie na Sardynii, a ja by�bym co najmniej wicekwestorem. Wiesz, kim ty jeste�, Salvo? Durszlakiem, kt�ry ma wi�cej dziur, ni� zarejestrowano w urz�dzie patentowym. A ja nie robi� niczego innego, tylko ci je zalepiam, jak mog�. Mia� ca�kowit� racj� i Montalbano, kt�ry ju� zd��y� si� wy�adowa�, zmieni� ton. - Przynajmniej mnie poinformuj. - Sporz�dzi�em raport, tam znajdziesz wszystko. Kuter dalekomorski z Mazara del Vallo, o nazwie �Opatrzno��, sze�� os�b za�ogi, w tym Tunezyjczyk, pechowiec, kt�ry pierwszy raz wszed� na pok�ad. Nie ma o czym m�wi� - ten sam scenariusz co zawsze. Tunezyjska ��d� patrolowa ka�e im si� zatrzyma�, kuter nie wykonuje polecenia, tamci strzelaj�. Tym razem jednak posz�o inaczej, bo jest ofiara �miertelna, a najbardziej przykro b�dzie samym Tunezyjczykom. Bo ich obchodzi tylko to, �eby zarekwirowa� kuter i wzi�� za jego zwrot kup� szmalu od armatora, kt�ry pertraktuje z rz�dem tunezyjskim. - A nasz? - Co nasz? - Nasz rz�d. Nie ma z tym nic wsp�lnego? - Na lito�� bosk�! Straci�by mn�stwo czasu, rozwi�zuj�c spraw� drog� dyplomatyczn�. A sam rozumiesz, �e im d�u�ej statek jest w r�kach Tunezyjczyk�w, tym mniej zarabia armator. - Ale co z tego ma za�oga tunezyjskiej �odzi patrolowej? - Dostaj� prowizj�, jak u nas policjanci w niekt�rych miastach. Jednak nieoficjalnie. Szyper �Opatrzno�ci�, kt�ry jest r�wnie� jej w�a�cicielem, m�wi, �e zaatakowa� go �Rameh�. - A kto to taki? - Tak si� nazywa tunezyjska ��d� patrolowa, kt�rej dow�dca zachowuje si� jak prawdziwy pirat. Tyle �e tym razem jest ofiara �miertelna, wi�c nasz rz�d b�dzie musia� interweniowa�. Prefekt za��da� bardzo szczeg�owego raportu. - Dlaczego zawracali nam dup�, zamiast wr�ci� do Mazary? - Tunezyjczyk nie umar� od razu, Vigata by�a najbli�szym portem, lecz biedak nie prze�y�. - Prosili o pomoc? - Tak. ��d� patrolow� �B�yskawica�, kt�ra wci�� stoi w naszym porcie na redzie. - Mo�esz powt�rzy�, Mimi? - Co? - Powiedzia�e�, �e stoi na redzie. I pewnie napisa�e� tak w raporcie do prefekta. Ale si� w�cieknie, jak to zobaczy, pedant jeden! Za�atwi�e� si� w�asnymi r�kami, Mimi. - A jak powinienem by� napisa�? - �Przy nabrze�u�, Mimi. �Na redzie� znaczy �zakotwiczona na otwartych wodach�. R�nica jest podstawowa. - Jezus Maria! By�o rzecz� powszechnie znan�, �e prefekt Dieterich z Bolzano nie umie odr�ni� barki od kr��ownika, jednak Augello po�kn�� to, wi�c Montalbano by� usatysfakcjonowany. - G�owa do g�ry. I jak to si� sko�czy�o? - �B�yskawica� dop�yn�a na miejsce w nieca�e pi�tna�cie minut, ale nie zobaczy�a nikogo. Przeszuka�a okolice, bez rezultatu. Tyle nasz kapitanat dowiedzia� si� drog� radiow�. W ka�dym razie dzi� w nocy nasza ��d� powr�ci i poznamy lepiej szczeg�y tej historii. - Ha! - wykrzykn�� komisarz z pow�tpiewaniem. - Co jest? - Nie mam poj�cia, co my i nasz rz�d mamy do tego, �e Tunezyjczycy zabijaj� Tunezyjczyka. Mimi otworzy� usta ze zdziwienia. - Salvo, ja te� czasem paln� jak�� g�upot�, ale jak ty co� powiesz, to ju� zupe�nie si� kupy nie trzyma. - Ha! - powt�rzy� Montalbano, wcale nieprzekonany, �e paln�� jakie� g�upstwo. - A ty co mo�esz powiedzie� o tym zmar�ym z windy? - Nic ci nie mog� powiedzie�. To m�j nieboszczyk. Ty zaklepa�e� sobie martwego Tunezyjczyka? No wi�c ja zaklepi� sobie nieboszczyka z Vigaty �Miejmy nadziej�, �e pogoda si� poprawi - pomy�la� Augello - bo w przeciwnym razie nie damy sobie z nim rady�. - Komisarz Montalbano? M�wi Marniti. - S�ucham, majorze. - Chcia�em pana uprzedzi�, �e nasze dow�dztwo postanowi�o... moim zdaniem s�usznie... �e spraw� kutra zajmie si� kapitanat portu w Mazarze. �Opatrzno�� powinna wi�c natychmiast odp�yn��. Czy musicie jeszcze pobra� z kutra jakie� �lady? - Chyba nie. My�l� zreszt�, �e my r�wnie� si� dostosujemy do s�usznego rozporz�dzenia waszego dow�dztwa. - Nie �mia�em panu tego sugerowa�. - Panie kwestorze, m�wi Montalbano. Przepraszam, �e... - Co� nowego? - Nie, nic. Chodzi o... jak by to powiedzie�... szczeg� proceduralny. W�a�nie zadzwoni� do mnie major Marniti z kapitanatu i poinformowa�, �e ich dow�dztwo postanowi�o dochodzenie w sprawie zabitego Tunezyjczyka przekaza� do Mazary. Zadaj� wi�c sobie pytanie, czy... - Rozumiem, komisarzu. My�l�, �e ma pan racj�. Zaraz zadzwoni� do kolegi z Trapani, aby go zawiadomi�, �e czujemy si� zwolnieni z obowi�zku prowadzenia sprawy. Mam wra�enie, �e kwestor z Mazary to bystry cz�owiek. Niech zgarn� wszystko. Czy pan osobi�cie zajmowa� si� spraw�? - Nie, m�j zast�pca Augello. - Prosz� go zawiadomi�, �e wyniki autopsji i bada� balistycznych prze�lemy do Mazary. Augellowi przeka�emy kopie do wiadomo�ci. Otworzy� kopniakiem drzwi do pokoju Mimi Augella, wyci�gn�� praw� r�k�, zacisn�� pi��, po�o�y� sobie lew� d�o� na prawym przedramieniu. - Kiszka, Mimi. - Czyli? - Czyli dochodzenie w sprawie zabitego na kutrze przechodzi do Mazary. Ty zostajesz z pustymi r�kami, a ja zatrzymuj� sobie mojego trupa z windy. Jeden zero. Poczu�, w jest w lepszym humorze. I rzeczywi�cie, wiatr zel�a� i niebo si� rozja�ni�o Oko�o trzeciej po po�udniu Gallo, funkcjonariusz pilnuj�cy mieszkania �wi�tej pami�ci Lapecory w oczekiwaniu na przybycie wdowy, zobaczy�, jak otwieraj� si� drzwi pa�stwa Culicchia. Ksi�gowy podszed� do policjanta i powiedzia� szeptem: - Moja �ona zasn�a. Gallo nie wiedzia�, co odpowiedzie�. - Nazywam si� Culicchia, pan komisarz mnie zna. Czy pan ju� jad�? Policjant, kt�remu kiszki marsza gra�y, a �o��dek skr�ca� si� z g�odu, zaprzeczy� ruchem g�owy. Ksi�gowy wszed� do mieszkania i po chwili wr�ci� z talerzem, na kt�rym le�a�a bu�ka, spory plaster sera, pi�� kawa�k�w kie�basy, i ze szklank� wina. - To bia�e corvo. Komisarz mi je kupi�. Zn�w wyjrza� po up�ywie p� godziny. - Przynios�em gazet�, szybciej panu czas minie. O wp� do �smej wieczorem, jak na um�wiony sygna�, na wszystkich balkonach i we wszystkich oknach od frontu pojawili si� ludzie. Chcieli zobaczy� powr�t pani Antonietty Palmisano, kt�ra jeszcze nie wiedzia�a, �e jest wdow� po panu Lapecorze. Widowisko mia�o mie� dwie ods�ony. Pierwsza: wysiad�szy z autobusu, kt�ry przyje�d�a z Fiakki o si�dmej dwadzie�cia pi��, pani Antonietta uka�e si� po pi�ciu minutach na ko�cu ulicy, demonstruj�c gapiom t� sam� co zwykle, odpychaj�c� pewno�� siebie, i nawet przez my�l jej nie przejdzie, �e za chwil� zostanie ra�ona gromem. Tu pierwsza ods�ona b�dzie nieodzowna, �eby gapie (szybko przemie�ciwszy si� z okien i balkon�w na klatk� schodow�) mogli si� uraczy� drug�: powiadomiona przez pe�ni�cego wart� policjanta o powodach, dla kt�rych nie mo�e wej�� do swojego mieszkania, �wiadoma ju� swego wdowie�stwa pani Antonietta zacznie lamentowa�, wyrywa� sobie w�osy z g�owy, wydawa� okrzyki i bi� si� w piersi, pomimo ochoczego wsparcia ze strony wsp�czuj�cych s�siad�w. Widowisko jednak si� nie odby�o. Stra�nik i jego �ona stwierdzili zgodnie, �e biedna pani Palmisano nie powinna dowiedzie� si� o �mierci m�a od obcych. Ubrawszy si� stosownie, on w ciemnoszary garnitur, ona w czarn� garsonk�, udali si� w okolic� przystanku autobusowego. Kiedy pani Antonietta wysiad�a, ruszyli w jej kierunku, dostosowuj�c odcienie twarzy do barw swoich ubra�: on wygl�da� szaro, ona czarno. - Co si� sta�o? - spyta�a zaalarmowana pani Antonietta. Wszystkie sycylijskie kobiety po pi��dziesi�tce od szlachcianek po ch�opki - czekaj� ju� tylko mi najgorsze. Czyli na co? Oboj�tne - rodzaj tragedii nie odgrywa tu wi�kszej roli. Antonietta nie stanowi�a wyj�tku. - Czy co� si� sta�o mojemu m�owi? Widz�c, �e sama rozumie, pa�stwu Cosentino nie pozostawa�o nic innego, jak przytakiwa�. Roz�o�yli bezradnie r�ce. I wtedy pani Antonietta powiedzia�a co�, czego na logik� nie powinna by�a powiedzie�. - Zabili go? Ma��onkowie ponownie roz�o�yli r�ce. Wdowa zako�ysa�a si�, lecz wytrzyma�a. S�siedzi byli wi�c tylko �wiadkami rozczarowuj�cej sceny: id�c mi�dzy panem a pani� Cosentino, pani Lapecora rozmawia�a z nimi spokojnie. T�umaczy�a, nie szcz�dz�c szczeg��w, jak� operacj� przesz�a jej siostra w Fiakce. Kiedy o si�dmej trzydzie�ci pi�� Gallo, kt�ry nie mia� poj�cia o tych wydarzeniach, us�ysza� zatrzymuj�c� si� na jego pi�trze wind�, wsta� ze stopnia, na kt�rym siedzia�, powtarzaj�c sobie w duchu wszystko, co mia� powiedzie� tej biednej kobiecie, i zrobi� krok do przodu. Drzwi od windy si� otworzy�y i wyszed� z nich jaki� m�czyzna. - Cosentino Giuseppe, stra�nik. W zwi�zku z tym, �e pani Lapecora musi zaczeka�, zabierzemy j� do naszego mieszkania. Prosz� zawiadomi� pana komisarza. Mieszkam na sz�stym. W mieszkaniu pa�stwa Lapecora panowa� idealny porz�dek. Salonik, kt�ry by� r�wnie� jadalni� pracownia, kuchnia, �azienka: wszystko na swoim miejscu. Na stole w pracowni le�a� portfel denata ze wszystkimi jego dokumentami i banknotem o nominale stu tysi�cy lir�w. �A wi�c - pomy�la� Montalbano - Aurelio Lapecora ubra� si�, �eby p�j�� gdzie�, gdzie nie s� potrzebne ani karty, ani pieni�dze�. Usiad� na krze�le, kt�re sta�o przy stole, i zacz�� otwiera� szuflady. W lewej g�rnej by�y piecz�tki i stare koperty z adresem: AURELIO LAPECORA, IMPORT-EKSPORT, o��wki, d�ugopisy, gumki, stare znaczki i dwa p�ki kluczy. Wdowa wyja�ni�a, �e to klucze zapasowe do mieszkania i biura. W szufladzie pod spodem le�a�y tylko po��k�e listy przewi�zane sznurkiem. G�rna szuflada po prawej stronie zawiera�a niespodziank�: nowy pistolet typu �Beretta� z dwoma zapasowymi magazynkami i pi�cioma pude�kami amunicji. Gdyby tylko chcia�, pan Lapecora m�g�by dopu�ci� si� rzezi. W ostatniej szufladzie by�y �ar�wki, �yletki, k��bki sznurka i recepturki. Komisarz powiedzia� Galluzzowi, kt�ry zast�pi� Galia, �eby zani�s� bro� i amunicj� do komisariatu. - Sprawd� p�niej, czy mia� pozwolenie. W gabinecie unosi� si� natr�tny zapach palonej s�omy, pomimo �e komisarz od razu po wej�ciu otworzy� okno. Wdowa siedzia�a w fotelu w salonie. By�a ca�kowicie oboj�tna, wygl�da�a jak pasa�erka w poczekalni dworcowej. R�wnie� Montalbano usiad� w fotelu. Chwil� potem rozleg� si� dzwonek. Pani Antonietta poderwa�a si� instynktownie, lecz komisarz powstrzyma� j� gestem r�ki. - Galluzzo, id� ty. Drzwi zosta�y otwarte, rozleg�y si� g�osy, policjant wr�ci�. - Kto�, kto mieszka na sz�stym pi�trze, chce z panem rozmawia�. M�wi, �e jest stra�nikiem. Cosentino by� w mundurze, widocznie wybiera� si� na dy�ur. - Przepraszam, �e przeszkadzam, ale przysz�o mi co� Uo Iowy... - S�ucham. - Widzi pan, komisarzu, pani Antonietta, kiedy tylko wysiad�a z autobusu, kiedy dowiedzia�a si�, �e jej m�� nie �yje. zapyta�a, czy zosta� zamordowany. I tak sobie my�l�, �e gdyby kto� mi powiedzia�, �e moja �ona nie �yje, to o wszystkim bym pomy�la�, tylko nie o ty, �e j� zamordowano. Chyba �e wcze�niej bra�em tak� mo�liwo�� pod pod uwag�. Nie wiem, czy pan rozumie. - I to jeszcze jak! Dzi�kuj� - odpar� Montalbano. Wr�ci� do salonu. Pani Lapecora wygl�da�a jak mumia. - Czy ma pani dzieci? - Tak. - Ile? - Syna, jedynaka. - Czy mieszka tutaj? - Nie. - Co robi? - Jest lekarzem. - Ile ma lat? - Trzydzie�ci dwa. - Trzeba go zawiadomi�. - Zawiadomi�. Gong. Koniec pierwszej rundy. W drugiej