9793
Szczegóły |
Tytuł |
9793 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9793 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9793 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9793 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jack Higgins
Zdrajca W Bia�ym Domu
Prolog
MANHATTAN w marcu, ze wschodnim wiatrem hulaj�cym po Park Avenue, zacinaj�cym m�awk� deszczu ze �niegiem, by� tak ponury jak wi�kszo�� wielkich miast po p�nocy. Ulice ca�kiem wymiot�o - czasem tylko przemkn�a limuzyna albo taks�wka - jak to o tej porze.
W ocienionej bramie jednego z dom�w w rz�dzie budynk�w biurowych i kamienic mieszkalnych sta�a kobieta. Mia�a kapelusz przeciwdeszczowy z szerokim rondem i trencz z podniesionym ko�nierzem, na lewej r�ce zawieszon� parasolk�.
W prawej kieszeni p�aszcza wymaca�a pistolet o�miostrza�owy, p�automat, kolt kaliber dwadzie�cia pi��, bro� nietypow�, aczkolwiek wielce skuteczn�, zw�aszcza z przykr�conym t�umikiem. Wyj�a, sprawdzi�a fachowo, po czym wsun�a z powrotem do kieszeni i rozejrza�a si� czujnie.
Naprzeciwko, po drugiej stronie Park Avenue, wznosi�a si� okaza�a rezydencja. Jej w�a�cicielem by� senator Michael Cohan, kt�ry bawi� w�a�nie w hotelu Pierre na balu charytatywnym, kt�ry mia� si� sko�czy� o p�nocy. Z tego w�a�nie powodu czeka�a teraz w mroku, bo mia�a zamiar ni mniej, ni wi�cej, tylko zastrzeli� go, tam na tym chodniku.
Naraz us�ysza�a jakie� g�osy, czyj� pijacki okrzyk. Zza rogu po drugiej stronie ulicy wyszli dwaj m�odzie�cy ubrani identycznie, w we�niane czapki, dwurz�dowe kurtki i d�insy. Deszcz si� nasili�, jeden z nich, dryblas z brod�, wypatrzy� schronienie w os�oni�tym zau�ku. Dopi� piwo i wyrzuci� puszk� do spienionego rynsztoka.
- Stary, tutaj.
Podbieg� do wej�cia.
- Cholera! - zakl�a kobieta.
Zau�ek by� tu� obok domu Cohana. Nie mog�a nic zrobi�. Znikn�li w ciemno�ciach, ale s�ysza�a ich
wyra�nie, �miech nadal brzmia� g�o�no. Mia�a nadziej�, �e si� niebawem wynios�, lecz wtedy jaka� m�oda kobieta nadesz�a z tej samej strony, co przed chwil� ci m�czy�ni. By�a drobna, a pomin�wszy parasolk� nad g�ow�, niezbyt stosownie ubrana na tak� pogod�: wysokie obcasy, czarny kostium z kr�tk� sp�dnic�. Us�ysza�a rechot z zau�ka, zawaha�a si�, lecz nie zawr�ci�a.
- Dok�d to, ma�a?
Brodacz wyszed� z cienia. Jego kolega za nim. Dziewczyna przyspieszy�a kroku, ale brodacz rzuci� si� za ni� i chwyci� za r�k�. Upu�ci�a parasol, zacz�a si� szamota�.
- A miotaj si�, ile chcesz, lalunia. Ja to nawet lubi�.
Kolega z�apa� j� za drug� r�k�.
- Dawaj j� tutaj. - Dziewczyna krzykn�a z przera�enia, na co brodacz uderzy� j� w twarz. - Tylko grzecznie.
Zaci�gn�li j� do zau�ka. I wtedy starsza kobieta us�ysza�a g�o�ny krzyk.
- Psiakrew! - zakl�a ponownie, wysun�a si� na deszcz i ruszy�a w ich stron�.
Dziewczyna usi�owa�a si� wyrwa� m�czy�nie, kt�ry przytrzymywa� j� od ty�u, ale brodacz mia� w prawej r�ce n�. Drasn�� j� w policzek, a� trysn�a krew.
Dziewczyna krzykn�a z b�lu, na co napastnik przypomnia�:
- M�wi�em ci, �e tylko grzecznie. - Chwyci� r�bek sp�dnicy i ciachn�� j� ostrzem z do�u do g�ry. - Nie �a�uj sobie, Freddy. Ja stawiam.
Ale wtedy odezwa� si� spokojny g�os:
- Nic z tego.
Na twarzy Freddy'ego odmalowa�o si� zdumienie.
- A to, do cholery, co znowu? - zawo�a�.
Brodacz odwr�ci� si� i zobaczy� kobiet� stoj�c� w wej�ciu do zau�ka. W prawej r�ce trzyma�a kapelusz przeciwdeszczowy. Jej siwe w�osy srebrzy�y si� w �wietle latarni ulicznej. Tak na oko mia�a sze��dziesi�t lat albo i wi�cej, ale w tych ciemno�ciach trudno by�o pozna�.
- Pu�� j�.
- Nie wiem, o co tej wied�mie chodzi, ale wiem, co dostanie - zwr�ci� si� brodacz do kolegi. - Szukasz towarzystwa na wiecz�r, babciu?
Post�pi� krok naprz�d, a wtedy kobieta odda�a strza� prosto w jego serce, przez kapelusz deszczowy, kt�ry st�umi� huk.
Dziewczyna by�a tak zdj�ta przera�eniem, �e nawet nie pisn�a. Zareagowa� natomiast m�czyzna, kt�ry j� trzyma�. Wyci�gn�� z kieszeni n� spr�ynowy, b�ysn�o ostrze.
- Przysi�gam, zaraz poder�n� tej ma�ej gard�o - zagrozi�.
Kobieta sta�a z koltem w prawej r�ce, przyci�ni�tym teraz do
uda. Jej g�os brzmia� zupe�nie spokojnie.
- Jeste�cie niereformowalni, co?
Wymierzy�a i strzeli�a m�czy�nie mi�dzy oczy. Upad� na wznak. Dziewczyna opar�a si� o �cian�, ci�ko dysz�c. Twarz mia�a we krwi. Starsza kobieta zdj�a z szyi lekki we�niany szalik i poda�a go dziewczynie. Ta przy�o�y�a go sobie do policzka. Kobieta sprawdzi�a brodacza i jego koleg�.
- No, ju� �aden z tych pan�w nikomu nie zagrozi.
Wtedy dziewczyna wybuch�a.
- Co za kanalie! Gdyby pani nie nadesz�a... - A� j� przeszed� dreszcz. - Oby zgnili w piekle!
- To wysoce prawdopodobne - powiedzia�a kobieta. - Mieszkasz w pobli�u?
- Mniej wi�cej dwadzie�cia przecznic st�d. By�am na kolacji tu� za rogiem, ale pok��ci�am si� z ch�opakiem i wysz�am, �eby z�apa� taks�wk�.
- Kiedy pada, nie spos�b nic z�apa�. Pozw�l, �e obejrz� ci twarz.
Podprowadzi�a dziewczyn� do o�wietlonego wej�cia do zau�ka.
- Przyda�oby ci si� chyba kilka szw�w. Dwie przecznice st�d w t� stron� jest Szpital Naj�wi�tszej Marii Panny. - Wskaza�a kierunek. - Zg�o� si� na ostry dy�ur. Powiedz, �e mia�a� wypadek.
- Uwierz� mi?
- Mniejsza o to. To ju� twoja sprawa. - Kobieta wzruszy�a ramionami. - Chyba �e wolisz zg�osi� si� na policj�.
- Uchowaj Bo�e! - wykrzykn�a dziewczyna. - Za nic w �wiecie.
Kobieta wysz�a z zau�ka, podnios�a z ziemi parasol, wr�czy�a dziewczynie.
- No, to id� ju�, moja droga, i nie ogl�daj si�. Nic si� tu nie wydarzy�o. - Cofn�a si� i podnios�a z ziemi torb� dziewczyny. - I nie zapomnij torebki.
Dziewczyna si�gn�a po ni�.
- Pani te� nie zapomn�.
- Szczerze m�wi�c, wola�abym, �eby� zapomnia�a.
Dziewczyna zdoby�a si� na s�aby u�miech.
- Jasne, rozumiem.
Odwr�ci�a si� i ruszy�a �wawo przed siebie. Kobieta odprowadzi�a j� wzrokiem, obejrza�a dziur� po kuli w kapeluszu, w�o�y�a go, po czym rozpostar�a parasol i ruszy�a w przeciwnym kierunku.
DWIE przecznice dalej sta� zaparkowany Lincoln. Kiedy nadesz�a, szofer - ros�y Murzyn w szarym uniformie - czeka� na ni� przy samochodzie.
- Wszystko w porz�dku? - spyta�.
- No przecie� jestem, prawda?
Usiad�a z przodu, na miejscu pasa�era. Kierowca zamkn�� drzwi, wsiad� z drugiej strony, zaj�� miejsce za kierownic�. Kobieta zapi�a pas i postuka�a go w rami�.
- Wi�c gdzie trzymasz t� swoj� piersi�wk�, Hedley?
Szofer wyj�� srebrn� piersi�wk� ze schowka, odkr�ci� korek i poda� j� kobiecie. Poci�gn�a �yk whisky, potem drugi.
- Co� wspania�ego.
Nast�pnie otworzy�a srebrn� papiero�nic�, wyci�gn�a papierosa, zapali�a samochodow� zapalniczk�, po czym wypu�ci�a d�ug� smug� dymu.
- Nie powinna pani pali�, bo to pani szkodzi.
- Czy to wa�ne?
- Prosz� tak nie m�wi�. - Wyra�nie by� zdenerwowany. - Za�atwi�a pani tego �otra?
- Cohana? Nie, co� mi przeszkodzi�o. Wracajmy do Plaza, po drodze ci opowiem.
Ju� w po�owie drogi zako�czy�a relacj�. Szofer wys�ucha� opowie�ci ze zgroz�.
- Co te� pani przychodzi do g�owy? Chce pani teraz uprz�tn�� ca�y �wiat?
- A co? Wola�by�, �ebym si� przygl�da�a z za�o�onymi r�kami, jak te dwa zwierzaki gwa�c� dziewczyn� i podrzynaj� jej gard�o?
- No dobrze, ju� dobrze - zmitygowa� si�. - A senator Cohan?
- Jutro polecimy do Londynu. Ma si� tam zjawi� za kilka dni niby to w sprawach kampanii prezydenckiej. Wtedy go dopadn�.
- A co potem? Kiedy to si� sko�czy? - mrukn�� Hedley. - To wszystko dzieje si� jak w jakim� nierealnym �wiecie.
Zatrzyma� si� przed hotelem Plaza. Kobieta u�miechn�a si�.
- Wiem, Hedley, masz ze mn� skaranie boskie, ale co ja bym bez ciebie zrobi�a? No to do jutra.
Przy wej�ciu czeka� nocny portier.
- Witam, lady Helen! - przywita� j�. - Mi�o pani� widzie�. Ju� s�ysza�em, �e pani przyjecha�a.
- Ciebie te� mi�o, George. Jak tam twoja c�reczka?
- Znakomicie, dzi�kuj�, znakomicie.
- Rano wracam do Londynu. Ale nied�ugo zn�w si� zobaczymy.
- Dobranoc, lady Helen.
Wesz�a do �rodka, a m�czyzna czekaj�cy na taks�wk� spyta�:
- Co to za kobieta?
- To lady Helen Lang. Przyje�d�a tu od lat.
- Lady? Jako� nie s�ysz� u niej brytyjskiego akcentu.
- Bo pochodzi z Bostonu. Przed laty wysz�a za m�� za angielskiego lorda. Podobno ma miliony.
- Co� takiego. Ale naprawd� robi wra�enie.
- O, z ca�� pewno�ci�. To najsympatyczniejsza osoba, jak� znam.
Rozdzia� pierwszy
URODZONA W Bostonie w 1933 roku w jednej z najbogatszych tamtejszych rodzin, Helen Darcy by�a jedynaczk�. Matka zmar�a przy jej urodzeniu, lecz na szcz�cie ojciec, mimo sporego zaanga�owania w interesy, po�wi�ca� jej du�o uwagi. W dzieci�stwie chodzi�a do najlepszych szk�, potem do presti�owego Vassar College w Nowym Jorku, gdzie odkry�a w sobie smyka�k� do nauki j�zyk�w obcych, a wreszcie do St Hugh's College w Oxfordzie.
Wielu wsp�pracownik�w ojca w Londynie na wyprz�dki stara�o si� jej zapewni� rozrywki, tote� wkr�tce sta�a si� osob� popularn� w towarzystwie. W wieku dwudziestu jeden lat pozna�a sir Rogera Langa, baroneta, niegdy� podpu�kownika Gwardii Szkockiej, a p�niej prezesa banku handlowego maj�cego bliskie powi�zania z jej ojcem. Natychmiast si� w nim zakocha�a, i to z wzajemno�ci�. Zwi�zek mia� wszak�e jedn� skaz�. Dzieli�a ich spora r�nica wieku - pi�tna�cie lat - w tamtych czasach w jej odczuciu nie do pokonania.
Wr�ci�a zatem do Ameryki, nie wiedz�c, co pocz��. Kr�ci�o si� wok� mniej mn�stwo m�odych ludzi, ale �aden jej nie odpowiada�, bo nie mog�a sobie wybi� z g�owy Rogera Langa, z kt�rym zreszt� pozostawa�a w kontakcie.
Wreszcie w kt�r�� sobot� w rodzinnej rezydencji letniej na Cape Cod powiedzia�a ojcu przy �niadaniu:
- Wiesz, tato, chyba si� przeprowadz� do Anglii... i tam wezm� �lub.
Odchyli� si� w krze�le i u�miechn��.
- A czy Roger Lang o tym wie?
- Niech ci� licho! Wiedzia�e�!
- Odk�d wr�ci�a� z Oxfordu, wci�� czekam, kiedy si� wreszcie opami�tasz.
- No wi�c odpowied� brzmi... nie wie.
- W takim razie le� do Londynu i mu to powiedz.
Po czym wr�ci� do lektury "New York Timesa".
I TAK si� zacz�o nowe �ycie Helen Darcy, obecnie lady Helen Lang, na przemian w ich domu w Mayfair przy South Audley Street oraz w posiad�o�ci wiejskiej w nadmorskim Compton Place, w p�nocnym Norfolku. Na jej szcz�ciu k�ad� si� tylko jeden cie�. N�ka�y j� poronienia. Jedno za drugim. Tote� gdy w wieku trzydziestu trzech lat urodzi�a syna Petera, uzna�a to niemal za cud.
Peter okaza� si� kolejn� wielk� rado�ci� w jej �yciu. Dba�a pieczo�owicie o jego wykszta�cenie, tak jak ojciec zadba� kiedy� o jej edukacj�. M�� zgodzi� si�, �eby ich syn poszed� do ameryka�skiej szko�y wst�pnej, ale dalej mia� si� kszta�ci� w Anglii. Najpierw w Eton, a nast�pnie w Kr�lewskiej Akademii Wojskowej w Sandhurst. Tak nakazywa�a tradycja rodzinna - co ze wszech miar odpowiada�o Peterowi, kt�ry postawi� sobie jeden cel: zosta� wojskowym, tak jak wszyscy Langowie przed nim.
Po uko�czeniu Sandhurst dosta� si� do Gwardii Szkockiej, do dawnego regimentu ojca, a po kilku latach trafi� do s�u�b specjalnych, bo po matce odziedziczy� smyka�k� do j�zyk�w obcych. S�u�y� w Bo�ni, w Zatoce Perskiej, a potem, ma si� rozumie�, w Irlandii P�nocnej, gdzie jego talent do na�ladowania dialekt�w uczyni� ze� nieocenionego tajnego agenta w walce z IRA.
Helen �y�a w ci�g�ym strachu o niego, ale d�wiga�a to brzemi� m�nie, jak �onie i matce wojskowego przysta�o, a� do czasu, gdy pewnej koszmarnej niedzieli w marcu 1996 roku jej m�� odebra� telefon w domu przy South Audley Street. Zblad� jak papier, od�o�y� powoli s�uchawk� i powiedzia� tak po prostu:
- Ju� go nie ma. Nie ma naszego syna.
Po czym zapad� si� w fotel i zacz�� wyp�akiwa� sobie oczy, a ona trzyma�a go tylko za r�k� i patrzy�a t�po przed siebie.
OWEGO deszczowego dnia w ko�ciele Naj�wi�tszej Marii Panny i Wszystkich �wi�tych opodal Compton Place tylko jeden cz�owiek rozumia� b�l lady Helen Lang, a mianowicie Hedley Jackson, jej szofer, kt�ry sta� w nieskazitelnym szarym uniformie tu� za ni� i sir Rogerem, trzymaj�c nad nimi wielki parasol.
Mia� metr dziewi��dziesi�t trzy centymetry wzrostu. Pochodzi� z Harlemu. W wieku osiemnastu lat zaci�gn�� si� do wojska i pojecha� do Wietnamu, sk�d wr�ci� ze Srebrn� Gwiazd� i dwoma Purpurowymi Sercami. Oddelegowany do ochrony ambasady ameryka�skiej w Londynie, pozna� dziewczyn� z Brixton, kt�ra prowadzi�a Langom dom przy South Audley Street. Pobrali si�, Hedley odszed� z wojska i podj�� prac� jako szofer Lang�w. Zamieszka� razem z �on� w przestronnej suterenie. Urodzi� im si� syn. Ale wtedy dosi�g�a go tragedia: pewnego dnia jego �ona i syn znale�li si� w okropnym karambolu na North Circular Road. Zgin�li na miejscu.
Lady Helen trzyma�a go za r�k� w krematorium, a kiedy znikn�� z South Audley Street, szuka�a go po barach w Brixton, a� znalaz�a pijanego w dym, bliskiego samob�jstwa, zabra�a do Compton Place, gdzie powoli, cierpliwie, wyprowadzi�a zn�w na ludzi.
Powiedzie�, �e by� jej bezgranicznie oddany, to ma�o. Serce kraja�o mu si� ze wsp�czucia dla niej, zw�aszcza �e s�owa sir Rogera: "Ju� go nie ma" zawiera�y straszliw� prawd�. Bomba samochodowa IRA, kt�ra zabi�a syna Lang�w, by�a tak niewiarygodnej si�y, �e z ch�opaka dos�ownie nic nie zosta�o. Mogli wi�c tylko wyry� jego nazwisko na p�ycie w rodzinnym mauzoleum.
Spoczywaj w pokoju, pomy�la�a lady Helen, patrz�c na imi� Petera wyryte na tablicy. W�a�nie o ten pok�j niby walczy�. O pok�j w Irlandii, a ci szubrawcy go zabili. I nie zosta� po nim nawet �lad. Jak gdyby go nigdy nie by�o, pomy�la�a, nie mog�c nawet zap�aka�. To nie jest w porz�dku. Nie ma sprawiedliwo�ci, absolutnie.
Ksi�dz zaintonowa�:
- Rzek� do niej Jezus: "Ja jestem zmartwychwstaniem i �yciem".
Helen pokr�ci�a g�ow�. O nie, nie sta� mnie ju� na wiar�, skoro z�o chodzi sobie po tej ziemi bezkarnie.
Odwr�ci�a si�, zostawi�a �a�obnik�w, wzi�a m�a pod r�k� i odesz�a. Hedley pod��y� za nimi, z parasolem nad ich g�owami.
OJCIEC Helen, kt�ry z powodu choroby nie m�g� si� zjawi� na pogrzebie, zmar� kilka miesi�cy p�niej i zostawi� jej fortun� wart� miliony. Korporacj� zarz�dza� godny zaufania zarz�d, kt�remu prezesowa� jej kuzyn, zatem wszystko zosta�o w rodzinie. Po�wi�ci�a si� m�owi, lecz ten by� ju� cz�owiekiem kompletnie z�amanym i umar� rok po synu.
Helen rzuci�a si� w wir pracy charytatywnej. Ponadto sp�dza�a mn�stwo czasu w Compton Place, i to trzyma�o j� przy �yciu. Ta okolica wci�� stanowi�a urocze wiejskie zacisze pe�ne w�skich kr�tych �cie�ek i ma�ych osad. Kiedy Roger zabra� j� tam po raz pierwszy, oczarowa�y j� te s�one bagna i wydmy piaszczyste, a tak�e olbrzymie mokre pla�e pozostawiane przez fale odp�ywu. Uwielbia�a spacerowa� lub je�dzi� na rowerze po groblach przecinaj�cych rozleg�e, zaro�ni�te trzcinami brzegi. Ka�dy powiew s�onej morskiej bryzy wlewa� w ni� nowego ducha.
Dom zosta� wzniesiony jeszcze za Tudor�w, ale by� w stylu georgia�skim, pomin�wszy kilka p�niejszych dodatk�w. Prowadzi�a go ochmistrzyni, niejaka pani Smedley, a inna kobieta ze wsi pomaga�a w sprz�taniu. Ten spokojny uporz�dkowany tryb �ycia pom�g� lady Helen wr�ci� do normalno�ci.
Co niedziela rano chodzi�a do ko�cio�a, a Hedley, zawsze nienaganny, w stroju szofera, siedzia� w tylnych �awkach. Zdarza�o jej si� zachodzi� wieczorem do miejscowego pubu na kielicha albo i dwa, a tam te� zawsze towarzyszy� jej Hedley.
Chocia� wi�c �ycie straci�o sw�j smak, skonstatowa�a, �e mog�oby by� gorzej - i w�wczas dosta�a nieoczekiwany telefon.
- Helen, to ty?
G�os brzmia� s�abo, lecz dziwnie znajomo.
- Tak, a kto m�wi?
- Tony Emsworth.
�wietnie go pami�ta�a. Jako podoficer s�u�y� przed laty pod komend� jej m�a, a potem zosta� podsekretarzem stanu w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Dawno go nie widzia�a. Pewnie dobiega� siedemdziesi�tki. Nie zjawi� si� na pogrzebie Peter a ani jej m�a. Wtedy j� to zdziwi�o.
- Witaj, Tony - przywita�a si�. - Sk�d dzwonisz?
- Jestem teraz u siebie na wsi. Mieszkam w niewielkiej wiosce Stukeley w hrabstwie Kent. Jakie� sze��dziesi�t kilometr�w od Londynu. Koniecznie musz� si� z tob� spotka�. To sprawa �ycia i �mierci. - I zani�s� si� kaszlem. - Mojej �mierci. Mam raka p�uc. Niewiele mi ju� zosta�o.
- Och, Tony, tak mi przykro.
Usi�owa� obr�ci� to w �art.
- Mnie te�. - Ale po chwili przybra� powa�ny ton. - Pos�uchaj, Helen, musisz tu do mnie przyjecha�. Chc� ci co� wyzna�.
I zn�w si� rozkaszla�. Czeka�a, a� przestanie.
- Dobrze, Tony. Tylko si� nie denerwuj. Podjad� dzi� po po�udniu do Londynu, przenocuj� w mie�cie, a rano postaram si� jak najwcze�niej przyjecha� do ciebie. W porz�dku?
- Wspaniale. No, to do zobaczenia.
Od�o�y� s�uchawk�.
Odebra�a ten telefon w bibliotece wyk�adanej d�bow� boazeri�. Zastyg�a tam, zamy�lona. Otworzy�a srebrn� papiero�nic�, wyj�a papierosa, zapali�a.
Tony Emsworth. S�aby g�os, kaszel - a� j� ciarki przesz�y. Zapami�ta�a go jako ol�niewaj�co przystojnego kapitana gwardii. Co te� si� z takiego m�czyzny zrobi�o!
By� te� jednak inny, ukryty pow�d jej obecnych emocji, kt�rego nie zna� nawet Hedley. Ju� od pewnego czasu odczuwa�a sporadyczne b�le w piersiach i w r�ce. Uda�a si� wi�c na konsultacj� do jednego z najlepszych lekarzy na Harley Street, a potem na szczeg�owe badania w londy�skiej klinice Akademii Medycznej. Stwierdzono oczywi�cie k�opoty z sercem. Wie�c�wka.
- Nie ma powod�w do obaw - pocieszy� j� lekarz. - Prosz� tylko bra� te proszki i zwolni� nieco tempo. Zapomnie� o pogoniach z chartami i podobnych przyjemno�ciach.
- No i pewnie koniec z t� trucizn� - doda�a cicho, gasz�c papierosa z ironicznym u�miechem. Powtarza�a to od miesi�cy.
STUKELEY okaza�o si� bardzo mi�� wiosk�. Po obu stronach w�skiej szosy chaty, pub, sklepik i dom Emswortha, Willa R�ana, naprzeciwko ko�cio�a. Kiedy otworzy� im drzwi, przerazi�a si�. Wysoki, zmizernia�y, wygl�da� jak �mier� na chor�gwi.
Lady Helen poca�owa�a go w policzek.
- Tony, strasznie wygl�dasz.
- Prawda? - Zdoby� si� na u�miech. - Mi�o ci� zn�w widzie�, Hedley.
- Mam poczeka� w samochodzie? - zapyta� szofer.
- A nie zakrz�tn��by� si� w kuchni? Godzin� temu zwolni�em gospodyni�. Gdyby� m�g� nam zaparzy� herbaty...
- Z przyjemno�ci� - odpar� Hedley i wszed� do �rodka.
W salonie na wielkim otwartym kominku pali� si� ogie�. Emsworth zasiad� w roz�o�ystym fotelu i od�o�y� lask� na pod�og�. Na stoliku obok le�a�a br�zowa teczka.
Helen Lang podesz�a do kredensu. Obejrza�a zdj�cie swojego m�a z Tonym Emsworthem, kiedy Tony by� jeszcze jego podw�adnym.
- Ale� byli�cie przystojni - skomentowa�a, a potem usiad�a.
- Nie by�em na pogrzebie Petera. Na Rogera zreszt� te� nie.
- Zauwa�y�am.
- Wstydzi�em si� pokaza�.
Lady Helen poczu�a dreszcz. Hedley wszed� z herbat� na tacy.
- B�d� tak dobry - poprosi� Emsworth - i przynie� z kredensu karafk� whisky. Nalej mi szklaneczk� i lady Helen te�.
- A co, s�dzisz, �e mi si� przyda?
- W�a�nie tak s�dz�.
Skin�a g�ow�. Hedley nala� im whisky i poda�.
- B�d� w kuchni, gdyby mnie pa�stwo potrzebowali.
- Dzi�kuj�. S�dz�, �e b�dziemy.
Hedley wyszed�.
- Od lat ok�amywa�em swoich przyjaci� - rozpocz�� Emsworth. - Wszyscy uwa�ali�cie, �e pracuj� w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Ale to nie by�a prawda. Pracowa�em w tajnych s�u�bach. Tyle �e nie w terenie. Pracowa�em w biurze - wysy�a�em odwa�nych ch�opc�w do brudnej roboty. Cz�sto gin�li podczas wykonywania obowi�zk�w. Jednym z nich by� major Peter Lang.
Przeszed� j� dreszcz.
- Rozumiem - powiedzia�a.
- Pozw�l, �e ci wyja�ni�. Moja kom�rka zajmowa�a si� tajnymi operacjami w Irlandii. �cigali�my nie tylko boj�wkarzy IRA, lecz r�wnie� cz�onk�w paramilitarnych oddzia��w lojalist�w, kt�rzy zastraszaj�c �wiadk�w, uchodzili sprawiedliwo�ci.
- Jak mogli�cie temu zaradzi�?
- Mieli�my ca�e oddzia�y �wietnie wyszkolonych tajnych agent�w, kt�rzy ich likwidowali.
- To znaczy mordowali?
- Nie, nie zgodz� si� na to okre�lenie. Wojna z tymi lud�mi ci�gnie si� ju� zbyt d�ugo.
Nie nala�a sobie herbaty, tylko si�gn�a po szklank� i poci�gn�a �yk whisky.
- Czy mam rozumie�, �e m�j syn wykonywa� tak� robot�?
- Tak, by� jednym z naszych najlepszych agent�w. Nale�a� do pi�cioosobowej grupy. Czterech m�czyzn i jedna kobieta.
- I co?
- Wszyscy zgin�li przedwcze�nie w jednym tygodniu. Trzech m�czyzn i kobiet� zastrzelono...
- A Petera wysadzono w powietrze?
- Tak naprawd� to nie. Tak ci tylko powiedziano.
Dopi�a whisky, wyj�a srebrn� papiero�nic�, wzi�a papierosa, zapali�a.
- No, to powiedz, jak by�o.
Emsworth wskaza� g�ow� teczk� za swoimi plecami.
- Wszystko jest tutaj. Wszystko, co powinna� wiedzie�. Naruszam tym samym najwy�sz� tajemnic� pa�stwow�, ale co tam! Jutro mog� ju� nie �y�.
- Sam mi powiedz! - za��da�a stanowczo. - Chc� to us�ysze� od ciebie.
Zaczerpn�� g��boko tchu.
- Skoro tak wolisz. Jak wiesz, na mapie politycznej Irlandii istnieje wiele organizacji, zar�wno katolickich, jak i protestanckich. Do najgorszych nale�y pewna grupa nacjonalist�w, kt�rzy zw� si� Synami Erynu. Przed laty dowodzi� ni� niejaki Frank Barry, z gruntu nieciekawy typ, a przy tym wyj�tkowy orygina�, bo by� protestanckim republikaninem. W ko�cu zgin��, ale mia� kuzyna ameryka�skiego pochodzenia imieniem Jack, kt�ry jako osiemnastoletni ch�opak pojecha� w 1970 roku do Wietnamu. Nie zagrza� tam d�ugo miejsca, bo spowodowa� skandal. Bodaj�e zastrzeli� ilu� je�c�w Vietcongu, tote� dyskretnie go stamt�d wywalili.
- I co, wst�pi� do IRA?
- Jakby� zgad�a. Przej�� sched� po stryju. To psychopata, kt�ry od lat morduje ludzi. A, i jeszcze jedna ciekawostka. Stryjecznym dziadkiem Jacka by� lord Barry. Mia� swoj� rezydencj� na wybrze�u Down w Ulsterze, zwan� Hiszpa�sk� Kop�. Teraz posiad�o�� nale�y do skarbu pa�stwa. Ale lord Barry po �mierci zostawi� Jackowi tytu�, kt�rego ten zreszt� nie przyj��. �eby nie uznano go za zdrajc� Korony. - Przymkn�� na chwil� oczy, westchn�� i m�wi� dalej. - Jack Barry mia� szofera nazwiskiem Doolin. Facet wyl�dowa� w wi�zieniu Maze, a wtedy zaplantowali�my mu informatora do celi. Doolin wyzna� mu, �e pewnej nocy, kiedy wi�z� swojego szefa na p�noc do Stramore, przymulonego prochami i whisky, ten zwierzy� mu si�, �e w�a�nie za�atwi� ca�� grup� angielskich tajnych agent�w dzi�ki nowojorskiej filii Syn�w Erynu. Mia� mu w tym pom�c osobnik kryj�cy si� pod ksyw� ��cznik. Doolin spyta�, kim jest ten ��cznik. Barry stwierdzi�, �e go nie zna. Wiedzia� tylko, �e to Amerykanin.
- Czyli ten ��cznik musi by� kim� wysoko postawionym, zaplanowanym gdzie� na stanowisku? Ale gdzie? I jak?
- Od lat wywiad brytyjski mia� swoj� wtyczk� w Bia�ym Domu i w razie potrzeby odbiera� od niej informacje.
- W tym informacje na temat grupy mojego syna?
- Tak. Wtedy uwa�a�em, �e posuwamy si� za daleko, ale ludzie bardziej wp�ywowi ode mnie, tacy jak Simon Carter, zast�pca dyrektora s�u�b specjalnych, mnie przeg�osowali. I wtedy znaleziono Doolina powieszonego w celi.
Lady Helen nala�a sobie kolejn� whisky.
- Przypomina to histori� rodu Borgi�w. Do rzeczy, Tony.
- No wi�c Synowie Erynu przekazywali informacje uzyskane od ��cznika swoim ludziom w Dublinie i Londynie. Wszystko jest tu w aktach. Pe�na dokumentacja, zdj�cia.
- Opowiedz mi o Peterze.
- Barry i jego ludzie porwali go, kiedy wychodzi� z pubu w South Armagh. Torturowali go, a poniewa� nie chcia� m�wi�, zakatowali na �mier�. W pobli�u budowano now� obwodnic�. Przez ca�� noc pracowa�a tam olbrzymia betoniarka. Przepu�cili przez ni� jego cia�o. - Lady Helen siedzia�a w milczeniu. Dopi�a whisky. Emsworth m�wi� dalej. - A potem wysadzili jego samoch�d, �eby upozorowa� �mier� w zamachu.
Nagle Helen krzykn�a, przy�o�y�a r�k� do ust, zerwa�a si� i rzuci�a do drzwi. Dobieg�a do toalety w korytarzu i zwymiotowa�a. Kiedy wysz�a, zobaczy�a Hedleya czekaj�cego pod drzwiami salonu.
- S�ysza�e�?
- Niestety, tak. Dobrze si� pani czuje?
- Bywa�o lepiej.
Wr�ci�a do pokoju, zn�w usiad�a.
- I co dalej?
- Postanowili to zatai�, dlatego nie powiedziano ci prawdy. I wtedy wpadli�my na trop pewnego ekskluzywnego klubu w Nowym Jorku pod nazw� Synowie Erynu. Nazwiska i zdj�cia cz�onk�w znajduj� si� w tej teczce. Wszyscy s� znanymi biznesmenami, jeden nawet senatorem Stan�w Zjednoczonych. Wszystko pasuje. Mamy wiele przyk�ad�w na to, jak �ci�le tajne informacje przekazywane z Londynu do Waszyngtonu trafia�y w r�ce IRA.
- Ale dlaczego kto� tego nie ukr�ci�?
Emsworth wzruszy� ramionami.
- Wiesz, polityka. Prezydent, premier... nikt nie chcia� rozp�ta� ' burzy. Powiem ci co� o pracy wywiadu. S�dzisz, �e CIA i FBI informuj� o wszystkim prezydenta? Nic bardziej mylnego. W Wielkiej Brytanii jest tak samo. MI5 i MI6 maj� swoje mroczne tajemnice. Na dow�d tego znajdziesz w tej teczce sylwetki dw�ch bardzo interesuj�cych osobnik�w - jeden to Amerykanin, drugi
- Brytyjczyk. Pierwszy to Blake Johnson, niegdy� z FBI. obecnie szef Wydzia�u Spraw Wewn�trznych w Bia�ym Domu, znanego pod nazw� Piwnicy. To jedna z najpilniej strze�onych tajemnic gabinetu, bez �adnych powi�za� z FBI, CIA czy s�u�bami specjalnymi. Podlega jedynie prezydentowi. Jest tak dobrze utajniona, �e ludzie nie za bardzo wierz� w jej istnienie.
- Ale istnieje?
- Bez dw�ch zda�. Zreszt� premier brytyjski te� ma co� podobnego. Wszystko jest w tej teczce. Prowadzi to genera� brygady Charles Ferguson.
- Charles Ferguson? Znam go od lat.
- Nie wiem, za kogo zawsze go uwa�a�a�, ale jego brygada uchodzi w �rodowisku za prywatne wojsko naszego premiera. Ferguson odpowiada wy��cznie przed premierem, dlatego inne s�u�by wywiadowcze go nienawidz�. Jego praw� r�k� jest by�y dzia�acz IRA, niejaki Sean Dillon. Lew� jest g��wny inspektor policji, pani Hanna Bernstein, wnuczka rabina.
- A co to ma do rzeczy?
- To, �e wywiad nie chcia� anga�owa� Fergusona, bo m�g�by co� zdradzi� premierowi. Ponadto jest w kontakcie z Blakiem Johnsonem, co oznacza�oby, �e informacje mog�yby dotrze� do prezydenta Stan�w, a wywiad te� by tego nie chcia�.
- No wi�c, jak si� to sko�czy�o?
- Nie mo�na by�o nawet obci��y� Syn�w Erynu, bo ich akta zagin�y. - Si�gn�� po teczk� i zamacha� jej przed nosem. - Poza moim egzemplarzem. Chc� ci go przekaza�.
Rozkaszla� si�, poda�a mu serwetk�. Splun��, zobaczy�a krew.
- Wezwa� ci lekarza?
- Ma przyj�� p�niej. Chocia� to i tak ju� bez znaczenia. -
U�miechn�� si� do niej upiornie. - No wi�c teraz ju� wiesz. Ja si� lepiej po�o��.
Wsta�, podni�s� lask� i wyszed� powoli na korytarz.
- Bardzo mi przykro, Helen, nawet nie wiesz, jak bardzo.
- Tony, to nie twoja wina.
Wspi�� si� z trudem na schody. Odprowadzi�a go wzrokiem. Hedley stan�� za ni� z teczk� w r�ce.
- Rozumiem, �e pani j� bierze.
- Jak najbardziej. - Wyj�a mu teczk� z r�k. - Jedziemy, Hedley.
SIEDZIA�A W gabinecie przy South Audley Street pogr��ona w lekturze. Czyta�a wszystkie akta, ogl�da�a zdj�cia. Sk�ad grupy Syn�w Erynu by� interesuj�cy. Do ich grona zaliczali si�: senator Michael Cohan, lat pi��dziesi�t, kt�ry dorobi� si� fortuny na supermarketach i centrach handlowych; Martin Brady, lat pi��dziesi�t dwa, wa�na szycha w Zwi�zku Zawodowym Szofer�w; Patrick Kelly, lat czterdzie�ci osiem, budowlaniec milioner, oraz Thomas Cassidy, lat czterdzie�ci pi��, kt�ry zbi� maj�tek na irlandzkich pubach. Wszyscy byli Amerykanami pochodzenia irlandzkiego. Z jednym zaskakuj�cym wyj�tkiem - znanym londy�skim gangsterem o nazwisku Tim Pat Ryan.
Przynios�a z kuchni imbryk z herbat�, wr�ci�a do gabinetu i w��czy�a komputer, niedawny nabytek, z kt�rym ostatnio zdo�a�a si�, ku w�asnemu zdziwieniu, oswoi� dzi�ki pomocy z nieoczekiwanej strony.
Zwr�ci�a si� z pro�b� o rad� do londy�skiego biura korporacji m�a, na co ca�y wydzia� informatyczny stan�� dos�ownie na baczno��. Skutek by� taki, �e na South Audley Street zawita� pewien nieznajomy m�ody cz�owiek na supernowoczesnym w�zku inwalidzkim. Mia� w�osy do ramion i bystre niebieskie oczy.
- Lady Helen? - przywita� j� weso�o. - Nazywam si� Roger. Podobno chcia�aby pani oswoi� sw�j komputer i nauczy� go kilku sztuczek. Najpierw sprawdz�, co pani wie, potem zobacz�, czego m�g�bym pani� nauczy�.
I to w�a�nie zrobi�. Nauczy� j� wszystkich najgorszych sztuczek z zakresu informatyki. Kiedy sko�czy�, potrafi�aby ju� w�ama� si� nawet do sieci komputer�w Ministerstwa Obrony.
Teraz, stukaj�c z pami�ci, zacz�a przegl�da� pliki, klikaj�c po drodze na r�ne nazwiska. Niekt�re wy�wietla�y si� od razu. Inne, takie jak Ferguson, Dillon, Hanna Bernstein i Blake Johnson nie. Ale kiedy w�ama�a si� do listy najbardziej poszukiwanych przez Scotland Yard przest�pc�w, znalaz�a tam nazwisko Jacka Barry'ego i jego czarno-bia�e zdj�cie.
Raz ci� dopadli, zaduma�a si�. To mo�e i drugi raz si� uda.
Z kuchni wyszed� Hedley.
- Mo�e czego� pani potrzeba?
- Nie, Hedley. Dzi�kuj�. K�ad� si� spa�.
Odszed� z oci�ganiem.
Nala�a sobie whisky, szukaj�c notatnika, otworzy�a doln� szuflad� biurka i znalaz�a kolta kaliber dwadzie�cia pi��, kt�ry Peter przywi�z� z Bo�ni, a do kompletu pi��dziesi�t naboi wydr��onych w �rodku i t�umik. Prezent by� wysoce nielegalny, ale Peter wiedzia�, �e mama lubi sobie postrzela�, bo cz�sto �wiczy�a w zaimprowizowanej strzelnicy w starej stodole w Compton Place. Niemal bezwiednie za�adowa�a bro� i przykr�ci�a t�umik. Przez chwil� wa�y�a j� w d�oni, po czym od�o�y�a do biurka i wr�ci�a do teczki.
Ferguson niegdy� j� frapowa�. Niby zna�a go tyle lat, a jakby nie zna�a wcale. I ta ca�a Bernstein - z pozoru tak opanowana za okularami w szyldkretowych oprawkach, a je�li wierzy� dokumentacji, mia�a cztery ludzkie istnienia na sumieniu.
No i Sean Dillon. Urodzony w Ulsterze, wychowany przez ojca w Londynie. Z zawodu aktor, absolwent Kr�lewskiej Akademii Sztuk Dramatycznych. Kiedy mia� dziewi�tna�cie lat, jego ojciec wybra� si� z wizyt� do Belfastu, gdzie zgin�� w przypadkowej walce ulicznej z angielskimi spadochroniarzami. Dillon po powrocie do kraju zaci�gn�� si� do IRA, w kt�rej to organizacji sta� si� najbardziej nieustraszonym bojownikiem. Na jego obron� mo�na powiedzie� tylko tyle, �e nie macza� palc�w w rzezi ludno�ci cywilnej. Aresztowano go dopiero wtedy, kiedy trafi� do serbskiego wi�zienia za przew�z samolotem lekarstw dla dzieci. Ferguson uratowa� Dillona przed plutonem egzekucyjnym i zmusi� go, aby pracowa� dla niego.
Lady Helen wr�ci�a do Syn�w Erynu i w ko�cu dosz�a do Tima Pata Ryana. Mia� paskudn� kart�. Narkotyki, prostytucja, �ap�wkarstwo. Podejrzany o dostarczanie broni i �rodk�w wybuchowych oddzia�om IRA dzia�aj�cym w Londynie. Niczego mu jednak nie udowodniono. By� w�a�cicielem pubu "�eglarz" nad Tamiz� na Chi�skim Nabrze�u. Zdj�a z rega�u przewodnik po Londynie, odszuka�a Chi�skie Nabrze�e. By�o w Wapping.
Odchyli�a si� w krze�le. Co za kanalia z tego Ryana! Z Barry'ego zreszt� te�! Nie m�wi�c o innych. Nie mog�a przesta� my�le� o tym, co spotka�o jej syna.
MNIEJ wi�cej w tym samym czasie genera� brygady Charles Ferguson siedzia� przy kominku w eleganckim saloniku swego mieszkania na Cavendish Square. Naprzeciwko siedzia�a pani g��wny inspektor Hanna Bernstein z teczk� na kolanach. Dillon nalewa� sobie whisky Bushmills przy barku. Mia� na sobie czarn� sk�rzan� kurtk� lotnicz� i bia�y szal na szyi.
- Prosz� si� cz�stowa� do woli - zach�ci� go Ferguson.
- Przecie� nigdy si� nie oszcz�dzam, panie generale - odpar� Dillon z u�miechem.
Hanna Bernstein zamkn�a teczk�.
- Tak to wygl�da, panie generale. Na dzie� dzisiejszy w Londynie nie ma ani jednej czynnej grupy IRA.
- Przyznaj�, acz z niedowierzaniem - wyzna�. - Nasi polityczni zwierzchnicy chcieliby, �eby�my wszystko i tak zatuszowali. - Westchn��. - Przedstawi� pani odkrycia premierowi. �adnych czynnych grup terrorystycznych w Londynie.
Dillon popija� whisky.
- To, �e ich nie widzimy, wcale nie znaczy, �e nie istniej�. S�k w tym, �e ostatnio namno�y�o si� grup odszczepie�czych. Ze strony lojalist�w mamy takie oddzia�y paramilitarne, jak UFV i LVF, odpowiedzialne za te wszystkie ataki i zamachy. A ze strony republikan�w INLA i Syn�w Erynu Jacka Barry'ego.
- Zn�w ten szubrawiec - pokiwa� g�ow� Ferguson. - Ch�tnie odda�bym swoj� emerytur�, �eby go dorwa�.
- Niewiele da si� zrobi� - stwierdzi�a Hanna Bernstein. - Dop�ki chroni� go si�y wy�sze.
Dillon podszed� do okna. Wyjrza�. Na dworze la�o.
- �e te� zawsze si� znajdzie taki �ajdak, kt�ry tylko czeka, �eby wywo�a� krwaw� jatk�. Chocia�by Tim Pat Ryan.
- Ju� to tyle razy wa�kowali�my - przypomnia�a mu Hanna. - Ma najlepszych prawnik�w w Londynie. By�yby k�opoty z postawieniem go w stan oskar�enia, nawet gdyby�my z�apali go z kawa�kiem semtexu w r�ce.
- To prawda - przyzna� Dillon. - Ale wiemy na pewno, �e dawniej zaopatrywa� boj�wki terrorystyczne w materia�y wybuchowe.
- Zn�w chcia�by� si� zabawi� w kata, co? - spyta� Ferguson.
Dillon wzruszy� ramionami.
- Nikt by po nim nawet nie zap�aka�.
- Daj spok�j. - Ferguson wsta�. - Chyba dzisiaj wcze�niej sko�cz� prac�. Zmykajcie, dzieci. Pani Hanno, m�j kierowca czeka na pani� w daimlerze. Dobranoc.
Dillon wyj�� parasol ze stojaka w korytarzu, otworzy� i zaprowadzi� Hann� do daimlera. Usiad�a z ty�u, opu�ci�a troch� okno.
- Martwi� si�, gdy zapada taka cisza. Wtedy jest najbardziej niebezpiecznie.
- �egnam si�, zanim zaczn� my�le�, �e si� przej�a�. - Wyszczerzy� z�by w u�miechu. - Do zobaczenia w biurze jutro rano.
Roz�o�y� parasol i odszed� dziarskim krokiem. Mia� ma�y dom w Stable Mews zaledwie pi�� minut drogi stamt�d. Po otwarciu drzwi wej�ciowych poczu� si� dziwnie zm�czony. Dom by� doprawdy ma�y - perskie dywany, lakierowany parkiet, nad kominkiem olej p�dzla Atkinsona Grimshawa, wybitnego malarza wiktoria�skiego. Dillon nie by� biedny, dorobi� si� swego czasu do�� niegodziwie jako wieloletni najemny strzelec wynajmowany przez rozmaite organizacje na ca�ym �wiecie.
Nala� sobie kolejn� szklank� bushmillsa i zaduma� si�. Tim Pat Ryan nie wychodzi� mu z g�owy. Dillon zanadto by� pobudzony, �eby zasn��. Spojrza� na zegarek. P� do dwunastej.
Podszed� do rega��w w alkowie, wyj�� trzy ksi��ki, otworzy� skrytk� z ty�u, wydoby� walthera ppk z przykr�conym t�umikiem. Sprawdzi�, zatkn�� za pasek d�ins�w z ty�u.
Wychodz�c z domu, wzi�� parasol, bo la�o jak z cebra, podni�s� drzwi do gara�u, w kt�rym czeka� stary mini cooper w zielonych barwach rajdowych Wielkiej Brytanii. Wsiad� i ruszy� przed siebie.
- Dobra, skurczybyku, zobaczymy, co tam u ciebie.
LADY Helen Lang zdrzemn�a si� na kanapie. Obudzi�a si� z wizerunkiem Tima Pata Ryana przed oczami z ostatniego zdj�cia w teczce. Wsta�a, podesz�a do biurka i wbi�a wzrok w otwarte akta. Tim Pat Ryan odwzajemni� jej spojrzenie.
Podnios�a kolta i zwa�y�a go w d�oni. Poczu�a nieuchronno�� wydarze�. W korytarzu w�o�y�a trencz, kapelusz przeciwdeszczowy, otworzy�a torb� na rami� wisz�c� na wieszaku w holu, znalaz�a troch� got�wki. Nast�pnie wsadzi�a pistolet do kieszeni, si�gn�a po parasol i wysz�a z domu.
Ruszy�a �wawym krokiem przez South Audley Street, parasol chroni� j� przed zacinaj�cym deszczem. Z naprzeciwka nadjecha�a taks�wka. Lady Helen zatrzyma�a j�, podbieg�a.
- Wapping High Street - rzuci�a kierowcy, napi�ta i podekscytowana. - Do hotelu George.
HEDLEY wprawdzie uda� si� na spoczynek, ale wcale nie mia� zamiaru si� k�a��. Siedzia� po ciemku w suterenie, nie wiedzie� czemu, boj�c si� o lady Helen. Na d�wi�k jej krok�w w korytarzu zerwa� si� i wybieg� za ni�. Widzia�, jak p�dzi naprz�d, a� podskakuje jej parasol, jak �apie taks�wk�. Poniewa� zaparkowa� mercedesa przed domem, teraz natychmiast do niego wskoczy�. Kiedy taks�wka rusza�a z drugiej strony, on pod��y� za ni�.
DILLON dotar� na Wapping High Street, min�� hotel George i skr�ci� w g�szcz bocznych uliczek. Zaparkowa� w zau�ku, wysiad�, zamkn�� samoch�d i przemkn�� mi�dzy wielkimi, podupad�ymi magazynami, w ko�cu skr�ci� na Chi�skie Nabrze�e.
"�eglarz" znajdowa� si� u wylotu, za star� przystani�. Zerkn�� na zegarek. P�noc. Puby dawno zamkni�to. Kiedy stan�� w cieniu, otworzy�y si� drzwi kuchenne, ukazuj�c rz�si�cie o�wietlone wn�trze. Tim Pat Ryan sta� z jak�� kobiet�.
- No, to do jutra, Rosie.
Cmokn�� j� w policzek, a ta odesz�a pr�dko, nie zauwa�ywszy m�czyzny w cieniu. Dillon podszed� do najbli�szego okna, zajrza� do �rodka. Ryan siedzia� przy barze nad kuflem piwa i czyta� gazet�. By� sam. Dillon uchyli� drzwi i wszed�.
Zawiasy drzwi skrzypn�y cicho, lecz z�owieszczo, lekki przeci�g uni�s� arkusz gazety. Ryan odwr�ci� si�.
- Hej�e, nie jeste� stracony dla �wiata - odezwa� si� Dillon weso�o. - Potrafisz czyta�.
Ryan zachowa� kamienn� twarz.
- Czego chcesz, Dillon? Po co przyszed�e�? Jestem czysty.
- Za �adne skarby �wiata.
- Nawet nie jeste� ze Scotland Yardu.
- �wi�te s�owa. Reprezentuj� co� znacznie wi�kszego. Tw�j najwi�kszy koszmar.
- Wyno� si�.
- Zanim mnie wyrzucisz? To si� po mnie nie poka�e. - Dillon uni�s� klap� baru, wszed� za kontuar, zdj�� sobie butelk� bushmillsa i szklank�. Nala�. - Nie mam zamiaru pi� z takim �mieciem jak ty, ale sam si� napij�. Zi�b na dworze.
Ryan zwr�ci� si� do niego g�osem wypranym z emocji.
- O co chodzi? Od lat depczesz mi po pi�tach.
- �eby� nie zapomnia�, �e nadal ci� rozpracowuj� - powiedzia� Dillon. - Ciekawe, do ilu zamach�w bombowych pos�u�y� semtex, kt�ry dostarczy�e� ch�opcom w Birmingham i w Londynie. Do trzech? Wiemy, �e to ty, tyle �e nie potrafimy tego jeszcze udowodni�. Ale do czasu.
- Gadaj zdr�w. A ilu ty zabi�e� dla sprawy? Przez blisko dwadzie�cia lat, Dillon, zanim zosta�e� zdrajc�.
- Ale nigdy nie sprzedawa�em narkotyk�w ani nie str�czy�em m�odych dziewczyn. A to r�nica. - Goln�� sobie bushmillsa, odstawi� szklank�. - Na dworze zimno i ciemno, a ja zawsze b�d� si� czai� gdzie� w cieniu. Trawestuj�c stare powiedzenie IRA, m�j dzie� jeszcze nadejdzie.
Odwr�ci� si� i wyszed� kuchennymi drzwiami, a Ryan, oszala�y z w�ciek�o�ci, zatrzasn�� klap� baru, otworzy� staro�wieck� kas� i wyj�� z niej smitha and wessona kaliber trzydzie�ci osiem, kt�ry zawsze trzyma� na�adowany w szufladzie. Ruszy� do kuchni.
LADY Helen Lang zap�aci�a za kurs przed wej�ciem do hotelu George przy Wapping High Street, a maj�c w g�owie rozk�ad ulic. skr�ci�a w w�ski zau�ek. Hedley, unieruchomiony mi�dzy dwoma samochodami na czerwonym �wietle, nie spuszcza� z niej oka. Zakl�� pod nosem, ruszy� na zielonym i zaparkowa� w tym samym zau�ku. W��czy� �wiat�a, ale nigdzie jej nie dostrzeg�. Przed nim rozpo�ciera� si� labirynt przecinaj�cych si� uliczek. Co j� tu, do licha, przygna�o? A� �cierp� z przera�enia.
LADY Helen trzyma�a parasol wysoko, os�aniaj�c si� przed ch�oszcz�cym deszczem. Chi�skie Nabrze�e znalaz�a bez trudu. W oknie pubu pali�o si� �wiat�o, a nad wymalowanym szyldem "�eglarz" wygina� si� �uk staro�wieckiej lampy gazowej. Zawaha�a si�. Opodal sta� zaparkowany wielki range rover. Pewnie Ryana.
Kiedy tak sta�a, otworzy�y si� drzwi na zapleczu i wyszed� Dillon. Rozpozna�a go od razu ze zdj�cia w aktach. Zaskoczona, da�a krok do ty�u. Dillon ruszy� w stron� przystani, zapali� papierosa, gdy wtem drzwi si� zn�w otworzy�y i wypad� z nich Tim Pat Ryan.
- Dillon, ty �otrze! - zawo�a�. W s�abym �wietle b�ysn�a lufa smitha and wessona. - To dla ciebie!
Dillon si� roze�mia�.
- Nigdy nie potrafi�e� trafi� nawet do drzwi stodo�y. Wymaca� kolb� walthera, wyrwa� go i przykucn��, kiedy Ryan
wypali� z furi�. Post�pi� naprz�d, �eby z�apa� r�wnowag�, ale trafi� na ka�u�� rozlanego smaru, po�lizgn�� si� i run�� jak d�ugi, wypuszczaj�c walthera z r�ki. Ryan roze�mia� si� triumfalnie.
- A widzisz, mam ci�! - I wypali� powt�rnie.
Dillon przekozio�kowa�, skoczy� z nabrze�a, da� nura w ciemn� to�. Woda by�a przenikliwie zimna. Kiedy wyp�yn��, Ryan patrzy� w d�, celuj�c wprost w niego. I wtedy Dillon us�ysza� czyj� g�os:
- Panie Ryan.
Tim Pat Ryan odwr�ci� si�. Dillon us�ysza� co� w rodzaju przyt�umionego kaszlu, w czym rozpozna� odg�os strza�u z pistoletu z t�umikiem, po czym cia�o Ryana spad�o na wznak z kraw�dzi pomostu, run�o do wody obok Dillona i wyp�yn�o na powierzchni� z dziur� mi�dzy oczami. Dillon odepchn�� je od siebie i uchwyci� si� k�ka na sworzniu.
Kiedy ponownie us�ysza� nad sob� tamten g�os, rozpozna� w nim irlandzki akcent.
- Wszystko w porz�dku, panie Dillon?
- W jak najlepszym, �askawa pani. Ale kim pani, na Boga, jest?
- Pana anio�em str�em. Niech pan uwa�a na siebie, przyjacielu. Podp�yn�� do drewnianej drabinki i wdrapa� si� na g�r�. Kiedy
wysadzi� g�ow� ponad poziom nabrze�a, dostrzeg� jeszcze ciemn� sylwetk� pod parasolem znikaj�c� w mroku.
Wsta�, woda dos�ownie si� z niego la�a. Jego walther le�a� tam, gdzie upad�, a obok dostrzeg� pistolet Ryana. Zatkn�� sobie walthera za pas, podni�s� smitha and wessona i cisn�� go w nurty rzeki.
- Na�ryj si�, �ajdaku - zawo�a� i wr�ci� do swojego mini coopera. Wyj�� ze schowka telefon kom�rkowy, wybra� numer Cavendish
Square. W g�osie Fergusona brzmia�a nuta irytacji.
- Kto m�wi?
- To ja - odezwa� si� Dillon.
- Na mi�y B�g, nie wiesz, kt�ra godzina? Nie mog�e� z tym poczeka�?
- Nie bardzo. W�a�nie zgin�� pa�ski dobry znajomy.
G�os Fergusona si� zmieni�.
- No, to wpadnij.
- Tylko wskocz� po drodze do domu.
- Niby po co?
- Bo zdarzy�o mi si� pop�ywa� w Tamizie.
Dillon roz��czy� si� i odjecha�.
Tymczasem Ferguson zadzwoni� do Hanny Bernstein.
HEDLEY mia� ju� da� za wygran�, kiedy zobaczy� lady Helen u wylotu uliczki. Zahamowa�, wyskoczy�.
- Co ty tu robisz, Hedley? - zdziwi�a si�.
- Us�ysza�em, �e pani wychodzi, wi�c pojecha�em za pani�. Ale znik�a mi pani z oczu.
Otworzy� jej drzwi, wsun�a si� do �rodka, a on usiad� za k�kiem. Nieco zasapana, otworzy�a torebk�, wyj�a fiolk� i wytrz�sn�a kilka pastylek na r�k�.
- Piersi�wka, Hedley.
Poda� jej srebrn� piersi�wk�.
- Co si� dzieje?
- E, nic takiego. Lekarz co� mi tam zapisa�.
Popi�a proszki kilkoma �ykami whisky i powiedzia�a rozpromieniona:
- A teraz wracamy na South Audley Street, �eby si� spakowa�. Z samego rana ruszamy do Compton Place.
Hedley ruszaj�c, spyta� z zatroskaniem:
- Dobrze si� pani czuje?
- Jak nigdy. W�a�nie wykona�am egzekucj� na Timie Pacie Ryanie.
Z wra�enia a� mu drgn�a kierownica w r�ce, ale zaraz odzyska� panowanie nad sob�.
- Chyba pani �artuje.
- Wcale nie. Pozw�l, �e ci opowiem.
DILLON zasta� Hann� Bernstein siedz�c� naprzeciwko Fergusona w jego salonie.
- Szcz�� wam wszystkim, Bo�e - przywita� si�.
- Do�� ju� tej irlandzkiej b�azenady, Dillon. Powiedz nam od razu najgorsze - poprosi� Ferguson znu�onym g�osem.
Dillon opowiedzia� pokr�tce.
- I co ja mam z tob�, na mi�o�� bosk�, zrobi�? - spyta� Ferguson. - Znasz aktualn� sytuacj� polityczn�. Tylko spok�j, �adnych wyskok�w, a ty szukasz guza.
- Chcia�em tylko przydusi� troch� skurczybyka.
Tu wtr�ci�a si� Hanna Bernstein:
- To nie taka zn�w wielka strata, panie generale. Ryan by� straszn� gnid�.
- Owszem, przyznaj� si� do pewnej satysfakcji - wyzna� genera�. - Ale jakie rozwi�zanie podpowiada ten pani genialny umys� wywiadowcy?
- Zostawi� spraw� w spokoju. Niebawem kto� go pewno stamt�d wy�owi. Przeka�� cia�o Scotland Yardowi i Wydzia�owi do spraw Zab�jstw. Sp�jrzmy prawdzie w oczy. Jak kto� jest takim �cierwem, to musi mie� niezliczonych wrog�w. To naprawd� nie nasze zmartwienie.
Dillon potrz�sn�� g�ow�.
- Twarda z ciebie sztuka. Co si� sta�o z t� urocz� �yd�weczk�, w kt�rej si� zakocha�em?
- Pracuje teraz z tob�. - Odwr�ci�a si� do Fergusona. - Nawet je�li ta kobieta z irlandzkim akcentem wy�wiadczy�a nam przys�ug�, wola�abym wiedzie�, co to za jedna. Je�li pan pozwoli, przejrz� wszystkie informacje wywiadu w bazie danych Ministerstwa Obrony i zobacz�, co tam znajd�.
- Bardzo prosz�, pani Hanno. Mo�e wpadnie pani na trop jakich� lojalistycznych powi�za�.
- Nie s�dz� - stwierdzi� Dillon. - Wi�kszo�� lojalist�w ma ulsterski akcent, tak jak ja. Ona mia�a jaki� inny.
Ferguson wsta�.
- Mo�e pani przenocowa� u mnie w pokoju go�cinnym, pani Hanno. Nie mam sumienia wypuszcza� pani w �rodku nocy na tak� ulew�.
- Bardzo dzi�kuj�.
Odwr�ci� si�.
- Ty, Dillon, mo�esz si� oczywi�cie przespacerowa�. Wy, Irlandczycy, chyba jeste�cie przyzwyczajeni do deszczu, co?
- Niech B�g ma pana w swojej opiece, �askawco. Zdejm� buty za drzwiami, zawi��� je sobie na szyi i p�jd� boso do Stable Mews, �eby ich nie zniszczy�.
Ferguson si� roze�mia�.
- No, id� ju�, �otrze, id�.
Dillon wyszed�.
HELEN Lang w gabinecie przy South Audley Street przegl�da�a teczk� Emswortha, kiedy Hedley wszed� z herbat� na tacy.
- Prosz� pani, musi pani da� sobie z tym spok�j.
- Nie, Hedley, nie ma mowy. Ci �ajdacy, jeden w drugiego, ponosz� bezpo�redni� odpowiedzialno�� za zakatrupienie mojego syna. Przez to umar� przedwcze�nie m�j m��, a powiem ci jeszcze jedno. Mnie te� nie zosta�o wiele czasu. Te proszki, kt�re bior�... to na serce.
Hedley a� oniemia� ze zdziwienia. Usiad�.
- Nie wiedzia�em.
- No to ju� wiesz. Jeste� ze mn� czy przeciwko mnie? Mo�esz zadzwoni� do Scotland Yardu, aresztuj� mnie wtedy za zab�jstwo. Decyzja nale�y do ciebie.
- Pani okaza�a mi tyle serca, ile nikt na �wiecie. - Westchn��. - �le mi to pachnie, ale prosz� pami�ta� o jednym. Zawsze mo�e pani na mnie liczy�, tak jak kiedy� ja mog�em na pani�.
- Niech ci� B�g b�ogos�awi, Hedley. Wy�pij si�, bo rano ruszamy do Compton Place.
Rozdzia� drugi
WYSI�KI Hanny Bernstein, �eby znale�� co� w komputerze Ministerstwa Obrony, spali�y na panewce. Zagl�da�a nawet na strony Dublina i sztabu generalnego wojsk brytyjskich w Lisburn w Irlandii P�nocnej, ale niczego tam nie znalaz�a. �mier� Ryana by�a sensacj� przez tydzie�. Ca�a prasa rozpisywa�a si� o rywalizacji mi�dzy gangami w East End i w innych dzielnicach Londynu. Po czym sprawa trafi�a na p�ki. To znaczy pozosta�a otwarta, ale trafi�a na p�ki.
W COMPTON Place lady Helen dobrze si� od�ywia�a, chodzi�a na d�ugie spacery, za�ywa�a �wie�ego powietrza. �wiczy�a r�wnie� na strzelnicy w starej stodole, a Hedley, aczkolwiek z pewnymi oporami, s�u�y� jej swoim do�wiadczeniem. Jego umiej�tno�ci strzeleckie pozna�a dopiero pewnego popo�udnia, kiedy poasystowawszy jej przez jaki� czas, sam za�adowa� browninga. Na �cianie stodo�y oddalonej o dziesi�� metr�w wisia�o siedem tekturowych tarcz o ludzkich kszta�tach. Hedley wycelowa�, wypali� i trafi� wszystkie postaci w g�ow�.
Oniemia�a, a gdy ucich� huk wystrza��w, tylko mrukn�a pod nosem:
- Nie do wiary.
- Jestem szkolonym �o�nierzem, lady Helen. Pani te� jest niez�a, ale prosz� pami�ta�, �e na og� bro� r�czna jest zawodna, chyba �e si� podejdzie naprawd� blisko.
- Jak blisko?
W�o�y� nowy magazynek do browninga i poda� go jej.
- Pani pozwoli ze mn�. - Ustawi� j� przed wielk� tarcz�. - Teraz prosz� przy�o�y� mu go do serca i poci�gn�� za spust. - Wykona�a polecenie. - I tak jest dobrze.
- Sta�am jakie� cztery metry od Ryana.
- Niby tak, ale mog�a pani spud�owa�, i wtedy by pani� za�atwi�.
Zadzwoni� telefon kom�rkowy w kieszeni Hedleya. Poda� go jej,
a ona si� przedstawi�a:
- Helen Lang. - Po chwili pokiwa�a g�ow�. - Bardzo dzi�kuj�. Tak mi przykro. - Zamkn�a telefon i spojrza�a na Hedleya. - Umar� Tony Emsworth.
- To smutne. Kiedy pogrzeb?
- W �rod�.
- Wybiera si� pani?
- Oczywi�cie. - Powiedzia�a to opanowanym g�osem, ale w jej oczach wida� by�o b�l. - Wystarczy na dzisiaj, Hedley. Wracam do domu.
I odesz�a.
RANEK W Stukeley by� pi�kny i s�oneczny. Ko�ci� wype�ni� si� po brzegi. Helen Lang, siedz�c� z boku nawy, zaskoczy� widok Fergusona, Hanny Bernstein i Dillona, zajmuj�cych �awki po drugiej stronie przej�cia. Wychodz�c, przywita�a si� z kuzynem Tony'ego Emswortha i jego �on�, kt�rzy zaj�li si� pogrzebem.
- Bardzo nam mi�o, lady Helen, �e pani przysz�a - dzi�kowali jej serdecznie. - Zapraszamy na przyj�cie w Hotelu Wiejskim zaraz za wiosk�.
Przysz�a. W hotelowym holu k��bili si� go�cie. Przyj�a kieliszek lichego szampana, i wtedy wypatrzy� j� Charles Ferguson.
- Witaj, kochana Helen. - Uca�owa� j� w policzki. - Bo�e, wygl�dasz na pi��dziesi�t lat. Jak ty to robisz?
- Zawsze by�e� czarusiem, Charles. - Zwr�ci�a si� do Hanny u jego boku. - Prosz� uwa�a� na niego, moja droga. Pami�tam jego romans z �on� urugwajskiego ambasadora, kt�ry wyzwa� go na pojedynek.
- No wiesz, Helen, wstydzi�aby� si�. Ta wspania�a istota jest moj� asystentk�. Poznajcie si�. G��wny inspektor Hanna Bernstein, a to Sean Dillon, kt�ry dobrze zna� Tony'ego. Dillon, poznaj lady Helen Lang. S�u�y�em z jej m�em w Korei. Syn Helen, major Peter Lang, s�u�y� w Gwardii Szkockiej i w wywiadzie. By� jednym z naszych najlepszych tajnych agent�w, no wiesz gdzie. Ale dwa lata temu kto� z IRA go dopad� i wysadzi� w powietrze. Pod�o�y� bomb� samochodow�.
Dillon mia� na sobie lu�ny granatowy garnitur od Armaniego. Przypad� Helen Lang do gustu ju� w chwili, gdy tylko u�cisn�li sobie d�onie.
Kto� zadzwoni� do Fergusona, przeprosi� wi�c towarzystwo i odszed�. Dillon i Hanna za nim.
W lady Helen by�o co�, czego Dillon nie umia� zdefiniowa�, gdy wi�c Ferguson skupi� si� na rozmowie z m�czyzn�, kt�ry do niego zadzwoni�, Dillon ruszy� za ni� w stron� balustrady na tarasie. Tam zobaczy�, �e kobieta �yka pigu�ki.
- Mo�e przynie�� pani szampana?
- Szczerze m�wi�c, wola�abym whisky.
- S�u�� uprzejmie. Mo�e by� irlandzka?
- Jak najbardziej.
Wr�ci� po chwili z dwoma szklaneczkami. Odstawi�a swoj�, wyj�a srebrn� papiero�nic� i podsun�a w jego stron�.
- Folguje pan sobie?
- Niesamowita z pani kobieta.
W jego r�ce b�ysn�a staro�wiecka zapalniczka Zippo.
- Czy mog� co� powiedzie�, panie Dillon? - spyta�a. - Opowiada� mi o panu m�j stary znajomy Tony Emsworth. Pow�d by� szczeg�lny.
- Chodzi�o o pani syna, lady Helen - domy�li� si� Dillon. - Dziwi� si�, �e w og�le pani ze mn� rozmawia.
- W moim przekonaniu na wojnie te� powinny obowi�zywa� zasady. A z tego, co mi powiedzia� Tony, zachowa� pan honor, aczkolwiek post�powa� pan bezwzgl�dnie i nie zawsze s�usznie.
- Przyznaj� si� do winy. Sk�oni� g�ow� z udawan� pokor�.
- Ech, �otr z pana. Teraz mo�e mi pan przynie�� szampana, byle otwarto co� przyzwoitego.
- Do us�ug.
TYDZIE� p�niej l