9789

Szczegóły
Tytuł 9789
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9789 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9789 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9789 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

FERN MICHAELS DUMA I INTYMNO�� Ostre brazylijskie s�o�ce o�wietla�o targowisko na przystani rzecznej, zbudowanej z grubo ciosanych bali. Roi�o si� tu od handlarzy, g�o�no wychwalaj�cych swoje towary. Pomi�dzy straganami przechadzali si� marynarze; targowali si�, a potem i tak p�acili ��dan� cen�. Marynarzy oblega�y �ebrz�ce dzieci. Szarpi�c m�czyzn za r�kawy i czepiaj�c si� nogawek spodni, prosi�y o s�odycze lub namawia�y gestami do zakup�w na straganie rodzic�w. Przekupnie wyk��cali si� o ceny ze szczup�ymi Indiankami w d�ugich sp�dnicach. Wsz�dzie kipia�o �ycie i pyszni�y si� soczyste barwy. Marilyn nigdy dot�d nie ogl�da�a r�wnie ekscytuj�cych scen. Nic nie przypomina�o jej rodzinnej Nowej Anglii. Marilyn Bannon zachwyci�y Indianki. By�y pi�kne: mia�y ciemn� g�adk� sk�r�, nie czarn� jak u Murzynek, ale orzechowobr�zow�; wielkie ciemne oczy zaczesane do ty�u, proste czarne w�osy. Ubrane by�y w jaskrawe stroje, podkre�laj�ce kolor cery. Marilyn poczu�a si� przy nich blada i bezbarwna. Zobaczy�a, �e kilka kobiet przygl�da si� jej i poczu�a, �e si� rumieni pod ich natarczywymi spojrzeniami. M�wi�y co� mi�dzy sob�, wskazuj�c j� ruchem g��w. Towarzyszka podr�y Marilyn, pani Quince, zauwa�y�a jej zak�opotanie i przet�umaczy�a �piewne s�owa Indianek. - M�wi�, �e jeste� pi�kna; nazywaj� ci� z�otow�os� dziewczyn�. S� zachwycone twoim wygl�dem, na pewno ci zazdroszcz�. - Jakie to dziwne. W�a�nie my�la�am, �e s� takie �liczne. Przy nich poczu�am si� bezbarwna. - C�, moja droga, z pewno�ci� znasz przys�owie nie to �adne, co �adne... Chod�, musimy si� dowiedzie�, kt�ry statek zabierze nas do Manaus. Na d�wi�k egzotycznej nazwy miasta Marilyn poczu�a dreszcz emocji i przyspieszone bicie serca. �Manaus� - przeczyta�a w przewodniku - �klejnot bogactwa i kultury, l�ni�cy pod brazylijskim s�o�cem. Wzniesiony w okresie szczytu gor�czki kauczukowej w g��bi tajemniczej puszczy nad Amazonk��. Chwyci�a podr�czn� walizeczk� i wdzi�cznie unosz�c sp�dnic�, ruszy�a za wysok�, kanciast� pani� Quince, kt�ra sz�a ku niskim budynkom na skraju przystani. Obok Marilyn przebieg� ma�y ch�opiec. Kiedy uchyli�a si�, �eby na ni� nie wpad�, zauwa�y�a wysokiego, ciemnow�osego m�czyzn� w bia�ym garniturze i bez kapelusza. Przygl�da� si� jej uwa�nie. Jego natr�tne spojrzenie zaniepokoi�o Marilyn. Przyspieszy�a kroku, �eby nie nara�a� si� na zaczepki. Dogoni�a swoj� towarzyszk� i us�ysza�a, �e pani Quince wci�� do niej m�wi. Najwyra�niej nie zdawa�a sobie sprawy, �e Marilyn zosta�a na chwil� z ty�u. - ... b�dziesz oczarowana �opatkowym statkiem. To co� w sam raz dla m�odej dziewczyny. Nasze statki p�ywaj�ce po Amazonce dor�wnuj� luksusem, jako�ci� jedzenia i rozrywek statkom z Missisipi. B�dziesz mia�a okazj� wyst�pi� w najpi�kniejszych sukniach. Marilyn u�miechn�a si�, widz�c, jak szaroniebieskie oczy pani Quince rozb�ys�y rado�nie. Za�atwi�y karty wst�pu na pok�ad �Brazilia d�Oro� i pani Quince zaprowadzi�a Marilyn na nabrze�e. - Nasze baga�e zostan� wniesione na statek nieco p�niej. Sta�y obok trapu, czekaj�c, by zatwierdzono ich karty wst�pu na pok�ad. Nagle Marilyn poczu�a, �e kto� j� obserwuje. Na pok�adzie spacerowego statku zauwa�y�a tego samego wysokiego m�czyzn�. By� przystojny i najwyra�niej bardzo ni� zainteresowany. Patrzy� prosto w twarz Marilyn. Zawstydzona jego zuchwalstwem poczu�a, �e si� rumieni. Pani Quince odwr�ci�a si� i spostrzeg�a, �e Marilyn patrzy w g�r� na statek. - Tak, moje dziecko, s� naprawd� pi�kne! Co? - Statki �opatkowe! Czy� nie s� pi�kne? - O, tak, bardzo - odpar�a Marilyn z roztargnieniem. � S�ysza�am o statkach kursuj�cych po Missisipi, ale widzia�am je tylko na sztychach. Przygl�da�a si� wsiadaj�cym ludziom. Jej wzrok spocz�� na bia�ym parowcu i jego czerwono-z�otych relingach. Kominy by�y pomara�czowe, a trap jasnozielony. Cho� takie zestawienie barw wyda�o si� jej przesadne, na tym pe�nym wdzi�ku statku wcale nie razi�o. Obie damy wesz�y po jaskrawozielonym trapie na pok�ad spacerowy �Brazilii�. Marilyn trzyma�a si� kurczowo konopnej liny. Po kilkutygodniowej podr�y przez ocean z Nowej Anglii do Brazylii, nie czu�a si� zbyt pewnie na nogach, liczy�a, �e na pok�adzie parowca poradzi sobie lepiej ni� na l�dzie. Zastanawia�a si�, czy mo�na si� nabawi� �choroby l�dowej�, bo od kiedy postawi�a stop� na sta�ym l�dzie; czu�a si� troch� dziwnie. Podzieli�a si� tym spostrze�eniem z pani� Quince. - O, tak, moje dziecko. Ja tak�e odczuwam skutki d�ugotrwa�ej podr�y przez ocean. Na pok�adzie �Brazilii� b�dzie znacznie lepiej. Prawd� powiedziawszy, nie mog� si� ju� doczeka� przyjazdu na plantacj�, gdzie wreszcie b�d� mog�a zwolni� tempo i �y� bez po�piechu. Marilyn nie mog�a sobie wyobrazi�, by energiczna pani Quince kiedykolwiek �y�a bez po�piechu. Posz�y za baga�owym do ich s�siaduj�cych ze sob� kabin. Niski cz�owieczek otworzy� przed nimi drzwi i wprowadzi� je do ch�odnej i mrocznej luksusowej kajuty. Umeblowana by�a z dyskretn� elegancj� w stylu letniego domku wiejskiego, w odcieniach ch�odnej zieleni i r�u. Ciemnor�owy dywan podkre�la� delikatn� barw� zas�on. U sufitu wisia� l�ni�cy kryszta�owy kandelabr. Kajuta pani Quince wygl�da�a podobnie, tylko dywan mia� odcie� ciemnej purpury. - �adnie tutaj, prawda? Marilyn, s�uchasz mnie? Marilyn nie s�ucha�a. Ca�� jej uwag� poch�on�y otwarte drzwi, za kt�rymi na chwil� pojawi�a si� wysoka sylwetka w bia�ym garniturze. - Przepraszam, czy pani co� do mnie m�wi�a? - M�wi�am, �e mamy �adne kajuty, nie s�dzisz? - O, tak. S� naprawd� bardzo przyjemne. - Wygl�dasz na zm�czon�, moje dziecko. Mo�e powinna� si� po�o�y� i troch� odpocz��. Poczujesz si� lepiej i z apetytem zjesz wieczorny posi�ek. - Chyba ma pani racj�, czuj� si� troch� zm�czona. - Tak my�la�am. Id� do swojej kabiny i odpocznij. Ja dopilnuj� baga�y. Po kr�tkiej drzemce Marilyn poczu�a si� od�wie�ona i z niecierpliwo�ci� oczekiwa�a wieczoru, po kt�rym spodziewa�a si� wielu atrakcji. Ju� teraz dociera�y do niej przyt�umione d�wi�ki orkiestry. Szybko umy�a twarz i r�ce i usiad�a przed okryt� organdynowym pokrowcem toaletk�. Pod spinkami, wst��kami i rozsypanym pudrem odnalaz�a oprawion� w srebro szczotk� do w�os�w. Przytuli�a j� do policzka i od razu poczu�a si� nieco bli�ej ojca. Szczotka by�a ostatnim prezentem od niego. Po raz kolejny dozna�a wra�enia g��bokiej i dojmuj�cej pustki. By� mo�e z czasem poczucie straty stanie si� �atwiejsze do zniesienia. Na r�czce szczotki wygrawerowano napis: �Drzewo �ycia�. Tak nazywa�a si� plantacja kauczuku, dzi�ki kt�rej ojciec dorobi� si� maj�tku, i kt�ra teraz mia�a si� sta� nowym domem Marilyn. Pobieg�a my�lami wstecz i znowu znalaz�a si� na parowcu, kt�ry przywi�z� j� do tego egzotycznego miejsca. Lekki powiew wiatru zaszele�ci� papierami, kt�re Marilyn przynios�a ze sob� na �rodkowy pok�ad. Siedzia�a na le�aku i stara�a si� zrozumie� tre�� dokument�w, znajduj�cych si� w teczce ojca. Prawnicy rodziny wszystko jej dok�adnie wyja�niali, ale Marilyn przepe�nia� taki smutek, �e ich s�owa tylko zam�ci�y jej w g�owie i podpisa�a dokumenty, w og�le ich nie czytaj�c. Dopiero teraz zaj�a si� przegl�daniem prowadzonego przez ojca dziennika. Kartkuj�c ksi�g�, dotar�a do ostatnich zapisk�w Richarda Bannona, sporz�dzonych tu� przed �mierci�. Oczy Marilyn zasz�y �zami, ale otar�a je szybko i powr�ci�a do lektury. Nagle co� j� uderzy�o, jakie� dziwnie sformu�owane zdanie, kt�rego nie potrafi�a zrozumie�. Wr�ci�a do poprzednich stron i uwa�niej studiowa�a zapiski. Nic istotnego, jakie� daty i spotkania, co� na temat zakupu francuskich win. Ale potem: Rozmawia�em dzi� ze starym prawnikiem Farleigha. Wygl�da na to, �e stary kutwa w ko�cu odszed� na emerytur� i przypomnia� sobie o dawnych przyjacio�ach. Je�eli to, co mi powiedzia�, jest prawd�, b�d� musia� zmieni� plany dotycz�ce przysz�o�ci Marilyn. Sprawa wymaga natychmiastowego przemy�lenia. Dwa tygodnie p�niej nast�pny zapis: Wygl�da na to, �e Quinton, prawnik Farleigha, wie, co m�wi. Wszystko na to wskazuje. Ale i tak nie mog� uwierzy�, �e Carlyle by�by zdolny do tak nikczemnego czynu. To niegodne m�odego ch�opca, kt�rego kiedy� pozna�em. Czekam na dalsze wiadomo�ci od Ouintona. I nast�pny zapis, po miesi�cu: Tak, to jednak prawda. Carlyle nie wype�nia� moich �ycze�, dotycz�cych przestrzegania prawa Ventre Livre wydanego przez ksi�niczk� Izabel� i ja mu tego nie wybacz�. Z bie��cej korespondencji z Quintonem oraz z innych �r�de� uzyska�em informacje, kt�re sprawiaj�, �e zaczynam wierzy� Quintonowi. To nie wszystko; przypomina mi si�, �e m�j drogi przyjaciel, Carlyle Newsome Senior, u�ala� si� na swego syna. M�wi si� co� o tym, �e ch�opak w okrutny spos�b pobi� niewolnika na �mier�. Kr��y�y te� pog�oski o jego wydziedziczeniu. Wreszcie ostatnia notatka: Coraz wnikliwiej badam przesz�o��; teraz jestem zupe�nie przekonany, �e Carlyle jest za to odpowiedzialny. Musz� wprowadzi� znacz�ce zmiany w moich planach dotycz�cych Marilyn. Uniewa�ni� dzier�aw� plantacji Drzewo �ycia i do diab�a z Carlylem Newsome�em! Marilyn nie rozumia�a zapisk�w w pami�tniku, ale i tak by�o za p�no, by co� zrobi�. Richard Bannon umar�, zanim zrealizowa� swoje zamierzenia, a ona by�a w�a�nie w drodze na plantacj� Drzewo �ycia. Usi�owa�a zapomnie� o przygn�biaj�cym zdaniu, przeczytanym w ksi�dze, t�umaczy�a sobie, �e ojciec zawsze by� nadopieku�czy, ale czu�a, �e co� jest nie w porz�dku. Szukaj�c w sakwoja�u nowej wst��ki, natrafi�a na list, kt�ry Carlyle Newsome przys�a� jej na wie�� o �mierci ojca. Marilyn zna�a na pami�� jego tre��: Moja droga Marilyn, Jestem g��boko zasmucony wiadomo�ci� o �mierci twego ojca. Wiem, �e jego odej�cie jest dla Ciebie wielk� strat�. W dniach �a�oby przesy�am Ci najszczersze wyrazy wsp�czucia. Tw�j ojciec by� doskona�ym partnerem w interesach, bardzo cenionym i szanowanym przez mego ojca Carlyle�a Newsome�a Seniora. Pozna�em, kiedy by�em jeszcze ch�opcem. W listach do mnie, Tw�j ojciec prosi�, abym zgodzi� si� przyj�� rol� Twego opiekuna, gdyby zasz�a taka potrzeba. Ten list jest najserdeczniejszym zaproszeniem na plantacj� Drzewo �ycia, kt�re stanie si� wkr�tce Twoim domem. Za��czam rozk�ad kurs�w parowc�w, odbijaj�cych z Nowej Anglii, a tak�e instrukcje dotycz�ce podr�y. Je�eli uda Ci si� zam�wi� miejsce na statku �Victoria�, sp�dzisz czas w mi�ym towarzystwie pani Rosalie Quince, kt�ra wraca do Brazylii. B�dzie Ci towarzyszy� a� na plantacj�. Jej posiad�o�� oddalona jest od naszej zaledwie o pi�tna�cie kilometr�w. Moi synowie, Carl i Jamie, do��czaj� wyrazy wsp�czucia, �ycz� Ci te� bezpiecznej i szybkiej podr�y. Z wyrazami szczerej sympatii Carlyle Newsome Pani Quince okaza�a si� prawdziwym darem niebios. Jej radosny stosunek do �ycia sta� si� balsamem na rany Marilyn, a jej bezpo�rednio�� i macierzy�ska opieku�czo�� i pozwala�y zapomnie� o przykrych wydarzeniach i sprawia�y, �e przysz�o�� wydawa�a si� mniej niebezpieczna. �wiadomo��, �e pani Quince mieszka na s�siedniej plantacji, by�a wielk� pociech�. Marilyn nie oczekiwa�a, �e b�dzie szcz�liwa w tej nieznanej brazylijskiej krainie o gor�cym i wilgotnym klimacie. Szczerze kocha�a ma�e miasteczko w Nowej Anglii, z kt�rego pochodzi�a. Postanowi�a jednak zrobi� wszystko, aby wype�ni� �yczenie ojca. By�a mu to winna. Wiedzia�a, �e mimo pewnych w�tpliwo�ci pragn��, by pojecha�a na plantacj� do syna jego najdro�szego przyjaciela. Richard Bannon darzy� Carlyle�a Newsome�a tak wielkim szacunkiem, �e wyznaczy� jego syna na opiekuna c�rki. W swoich ostatnich s�owach wyrazi� wol�, by Marilyn przygotowa�a si� do wyjazdu na plantacj� w Brazylii, kt�ra mia�a sta� si� jej domem. Jako w�a�cicielka po�owy plantacji, b�dzie tam u siebie. Marilyn nie mia�a krewnych w Nowej Anglii. Urodzi�a si�, gdy ojciec by� ju� starszym cz�owiekiem, matka za� zmar�a wkr�tce po jej narodzinach. Richard Bannon nigdy si� nie otrz�sn�� ze smutku po stracie m�odej i pi�knej �ony. Wysoka i z�otow�osa Marilyn by�a �ywym odbiciem swojej matki, co stale przypomina�o starzej�cemu si� Richardowi �on�. Ale bardzo kocha� c�rk�, dba� o ni� i zapewnia� zawsze wszystko, co najlepsze. Op�aca� jej wykszta�cenie. Chc�c uchroni� j� przed z�em otaczaj�cego �wiata, nie nauczy� c�rki samodzielno�ci i nie przygotowa� do �ycia bez jego opieki. Nic dziwnego, �e Marilyn obawia�a si� spotkania nieznanych ludzi i �ycia pod dachem Carlyle Newsome�a - w towarzystwie jego dw�ch syn�w. Nigdy dot�d nie musia�a dostraja� si� do nowych warunk�w. Zawsze by�a chroniona i kochana przez opieku�czego ojca. U�o�y�a modnie w�osy. Z�ociste loki sczesa�a z g�adkiego czo�a i na wz�r antycznych Greczynek upi�a w koron� na czubku g�owy. Fryzura podkre�la�a jej wdzi�czn� d�ug� szyj� i mi�kko zaokr�glone ramiona. Wybra�a sukni� z cienkiego, ciemnobursztynowego jedwabiu. Bogato pofa�dowana, l�ni�ca suknia doskonale nadawa�a si� na uroczysty wiecz�r. Marilyn lekko umalowa�a pe�ne usta, a podniecenie sprawi�o, �e nie musia�a nak�ada� r�u na policzki. Ramiona nakry�a kaszmirowym szalem i si�gn�a po torebk�. Rzuci�a ostatnie spojrzenie w lustro i zadziwi�a si� w�asn� urod�. By�a wysoka i szczup�a, mo�e nieco zbyt szczup�a, mia�a oczy o z�oci�cie nakrapianych t�cz�wkach. U�miechn�a si� na wspomnienie s��w Indianek, kt�re nazwa�y j� z�otow�os� dziewczyn�. Pomy�la�a, �e mo�e w kraju, gdzie prawie wszyscy s� ciemnosk�rzy, powinna by� zak�opotana sw�j �, rzucaj�c� si� w oczy, jasn� cer�. Ale my�l o zachwyconym spojrzeniu wysokiego m�czyzny bez kapelusza wywo�a�a rozkoszne mrowienie. Odwr�ci�a si� od lustra i ju� mia�a zastuka� do drzwi s�siedniej kabiny, kiedy us�ysza�a wo�anie pani Quince. - Hej, hej, Marilyn. Jeste� gotowa? Tak, pani Quince. Drzwi otworzy�y si� i stan�a w nich pani Quince. Postawna kobieta wybra�a na wiecz�r jedwabn� ciemnoczerwon� sukni�, kt�ra tuszowa�a kanciasto�� jej sylwetki. - Pi�knie wygl�dasz, moja droga. Kiedy wejdziemy do jadalni, nie b�dzie m�czyzny, kt�ry by si� za tob� nie obejrza�. Mam nadziej�, �e poradzisz sobie ze sk�onno�ci� do flirt�w, kt�ra le�y w naturze brazylijskich d�entelmen�w. Jadalnia by�a wype�niona. - Nie s�dzi�am, �e tak du�o os�b przyjdzie na kolacj� pierwszego wieczoru. Mam nadziej�, �e nie b�dziemy zbyt d�ugo czeka�y na stolik. Umieram z g�odu - o�wiadczy�a pani Quince. Marilyn nie martwi�a perspektywa czekania, chocia� tak�e by�a g�odna. Jadalni� urz�dzono z przepychem. Zdobi�y j� ciemnoczerwone dywany i obrazy w niezbyt gustownie poz�acanych ramach. Kryszta�owe kandelabry rzuca�y ciep�y blask na wystrojonych pasa�er�w, klej - noty pa� mieni�y si� w nim barwami t�czy. Po wyrafinowanej prostocie frachtowca �Victoria�, kt�rym przyp�yn�y do Brazylii, przepych �Brazilia d�Oro� oszo�omi� Marilyn. Podszed� do nich kr�py i srogo wygl�daj�cy maitre d�hotel. - Up�ynie godzina, zanim �askawe panie b�d� mog�y usi��� do sto�u. Mo�e wola�yby panie zje�� kolacj� w kabinie? Pani Quince zauwa�y�a na twarzy Marylin wyraz rozczarowania: - Nie, zaczekamy. Jestem g�odna, ale nie chc� rozczarowa� mojej m�odej przyjaci�ki, dla kt�rej jest to pierwszy wiecz�r na pok�adzie parowca rzecznego. S�ysz�c to, maitre d�hotel u�miechn�� si� s�abo, sk�oni� i odszed�. Znowu zabrzmia�a muzyka. Marilyn odwr�ci�a si�, by popatrze� na orkiestr�. Muzycy mieli na sobie jaskrawoczerwone marynarki i czarne spodnie. Wszyscy byli Indianami, ale popularne melodie grali tak dobrze, �e mo�na by ich wzi�� za Anglik�w lub Amerykan�w. Marylin rozejrza�a si� po sali. W jednej z wn�k siedzia� ten sam d�entelmen, kt�ry wcze�niej przypatrywa� si� jej tak natarczywie. Gdy ich oczy spotka�y si�, szybko odwr�ci�a wzrok, ale wkr�tce zn�w tam spojrza�a. M�czyzna wsta� od sto�u i szed� w jej stron�. Serce Marilyn zabi�o mocniej. Patrzy�a, jak nieznajomy przepycha si� z trudem mi�dzy stolikami. Nie patrzy� ju� na Marilyn, ale gdzie� poza ni� i dziewczyna odczu�a niezrozumia�e rozczarowanie. Kiedy si� zbli�y�, zauwa�y�a, �e jest bardzo wysoki. Marilyn si�ga�a mu zaledwie do ramienia. Pani Quince niemal podskoczy�a z rado�ci. - Ale� to Sebastian. Mamy szcz�cie! M�ody cz�owiek lekko wbieg� po czterech stopniach, prowadz�cych na podwy�szenie, na kt�rym sta�y obie damy. U�miechn�� si�, bia�e z�by b�ysn�y w mocno opalonej twarzy. Jego oczy, zauwa�y�a Marilyn, by�y czarne jak u Indianina. - Pani Quince! Spodziewa�em si� ujrze� pani� dopiero w przysz�ym miesi�cu. Gdybym wiedzia�, �e podr�uje pani tym samym statkiem, zaprosi�bym pani� do mego stolika ju� wcze�niej. - Sebastianie Rivera, co robisz w Belem o tej porze roku? S�dzi�am, �e jeste� zbyt zaj�ty dostarczaniem kauczuku na rynek, by pozwala� sobie na przeja�d�ki na wsch�d. Musz� jednak przyzna�, �e tw�j widok bardzo mnie cieszy. Maitre d�hotel oznajmi�, �e na kolacj� musimy poczeka� co najmniej godzin�. - To powiedziawszy, pani Quince zwr�ci�a si� w stron� Marilyn. Oczy Sebastiana pow�drowa�y w tym samym kierunku i m�ody cz�owiek z�o�y� dworski uk�on. - Marilyn Bannon - powiedzia�a pani Quince. - Pozw�l, �e ci przedstawi� Sebastiana River�. Marilyn odbywa ze mn� podr� na plantacj�. - Mi�o mi pani� pozna�, panno Bannon. Marilyn poczu�a, �e przewiercaj� oczami na wylot. Straci�a oddech i z trudem si� opanowa�a. Nigdy w �yciu nie spotka�a tak przystojnego i energicznego m�czyzny. - Mnie r�wnie�, panie Rivera - odpar�a. - Prosz� zrobi� mi zaszczyt i usi��� przy moim stole. - My�la�am, �e nigdy nas nie zaprosisz - odpar�a pani Quince z typow� dla niej jowialno�ci�, do kt�rej Marilyn zaczyna�a si� przyzwyczaja�. - Cho� i tak, sama bym si� wprosi�a. Dobrze jednak, �e zaproszenie wysz�o od ciebie, Sebastianie! Jego oczy zwr�ci�y si� w stron� Rosalie Quince. - Znam pani� wystarczaj�co d�ugo, by nie w�tpi�, �e post�pi�aby pani w�a�nie w taki spos�b, pani Quince. Zapewniam, �e ca�a przyjemno�� jest po mojej stronie. Poda� damom ramiona i poprowadzi� je do swego stolika. Rozmowa toczy�a si� �ywo, przede wszystkim dzi�ki weso�o�ci i gadatliwo�ci pani Quince. Nadziewana jagni�cina z ry�em by�a wy�mienita, a wino, kt�re wybra� Sebastian, doskonale do niej pasowa�o. - Nareszcie - westchn�a pani Quince, kiedy kelner spyta�, co poda� na deser. - Nie masz poj�cia, Sebastianie, jak bardzo t�skni�am za clea�ho. - Wyobra�am sobie, pani Quince - odpar� Sebastian. - Podejrzewam, �e guawa nie jest owocem popularnym w Ameryce P�nocnej. Marilyn zaintrygowana przys�uchiwa�a si� ich rozmowie. - Sebastian nawi�za� do nami�tno�ci, jak� �ywi� do ulubionego deseru Brazylijczyk�w, galarety z guawy z bia�ym serem. Czy masz odwag� spr�bowa� tego smako�yku? A mo�e wolisz B�ogos�awion� Matk�? - B�ogos�awion� Matk�? C� to takiego? Sebastian i pani Quince wybuchn�li �miechem, ale widz�c zak�opotanie Marilyn, szybko pow�ci�gn�li weso�o��. - Prosz� mi wybaczy� moje grubia�stwo, panno Bannon. Obawiam si�, �e pani Quince i ja zabawili�my si� pani kosztem. Brazylijczycy nazywaj� tak pewien rodzaj s�odyczy. S� one bardzo podobne do francuskich petitfours. Indianie zazwyczaj podaj� je podczas �wi�t religijnych, st�d nazwa B�ogos�awiona Matka. - Ach, rozumiem. Mo�e powinnam wi�c skosztowa� B�ogos�awionej Matki, je�eli nie macie nic przeciwko temu. - Na widok pe�nych skruchy min Sebastiana i pani Quince, Marilyn u�miechn�a si� rado�nie. - Wygl�da na to, �e panna Bannon tak�e lubi sobie po�artowa�. Nie znajduj� wprost s��w, by wyrazi�, jak bardzo ciesz� si� na wsp�ln� podr� po Amazonce. Dzi�ki paniom, jestem jedynym m�czyzn� na statku, kt�rego spotka� zaszczyt towarzyszenia dw�m tak pi�knym damom. - Zostaw te komplementy do czasu, kiedy znajdziesz si� na parkiecie, Sebastianie. Moje zm�czone stopy musz� odpocz��. Nie zwlekaj z zaproszeniem Marilyn do ta�ca i nie przejmuj si� tym, �e zostan� sama przy stoliku. - Pani Quince przys�oni�a usta d�oni�, by ukry� ziewni�cie. - Obawiam si�, �e kiedy sko�cz� deser, powieki mi opadn�. P�jd� do kajuty, a ty, m�j drogi, dopilnuj, by Marilyn si� nie nudzi�a. Zapewniam ci�, �e nie mam zamiaru odgrywa� roli przyzwoitki. Znam ci� wystarczaj�co d�ugo, Sebastianie, by powierzy� Marilyn twojej opiece. - B�d� bardzo szcz�liwy, towarzysz�c pannie Bannon. Spojrza� z u�miechem na Marilyn. Poczu�a, �e traci oddech. Przez ca�y czas trwania kolacji nie odrywa� od niej wzroku, przez co straci�a apetyt. Czego szuka�, zagl�daj�c jej tak g��boko w oczy? Dlaczego nie potrafi�a omija� wzrokiem jego oczu? Jakie� nieznane emocje budzi� w niej Sebastian? Znowu zabrzmia�a muzyka. �agodna dra�ni�ca zmys�y melodia, kt�rej Marilyn nie zna�a. Kelnerzy �pieszyli si�, gasz�c �wiece, p�on�ce w kandelabrach ponad stolikami. Ogromny ciemnosk�ry m�czyzna, ubrany w wielobarwne spodnie i pomara�czow� jedwabn� koszul� rozpi�t� do pasa, wszed� na parkiet. Przykucn�� z par� b�benk�w mi�dzy kolanami. Flet gra� natr�tn� melodi�, wznosz�c� si� o oktaw� ponad pozosta�e instrumenty. Nagle pojawi�a si� para ciemnosk�rych tancerzy ubranych w kwieciste kostiumy. Stan�li wyprostowani, w pe�nej wdzi�ku pozie. Czekali, a� melodia dobiegnie ko�ca. W jadalni zapanowa�a pe�na oczekiwania cisza. - To b�dzie nie lada smako�yk, Marilyn - szepn�a pani Quince. - Oto trio, kt�re zawojowa�o Rio de Janeiro. Pochodz� z Afryki i odnosz� wielkie sukcesy. Przypuszczam, �e s� w drodze do Manaus, gdzie wyst�pi� w operze. - Szszsz - sykn�� kto� siedz�cy za nimi. Pani Quince skin�a r�k� w kierunku parkietu. Pierwsza poruszy�a si� czarna tancerka. Ko�ysa�a biodrami w rytm b�bn�w. Po kr�tkiej chwili do��czy� do niej tancerz. Cz�owiek z b�benkami wybija� rytm, kt�ry w miar� rozwoju ta�ca stawa� si� coraz szybszy. Orkiestra przycich�a, a flecista gra� teraz powoln� �agodn� melodi�, wznosz�c� si� do czystych, niewiarygodnie wysokich ton�w. Tancerze ko�ysali si� w rytm melodii, coraz szybciej i coraz bli�ej siebie. Marilyn nigdy nie ogl�da�a czego� podobnego. Raz, gdy by�a z ojcem w Nowym Jorku, poszli do opery i na balet. Marilyn czu�a, �e wyrafinowane towarzystwo nowojorskie z 1887 roku, nie zaakceptowa�oby tych tancerzy. Jej uwag� przyku�a tancerka. Wysoka i gibka, odchyla�a si� teraz do ty�u, wyginaj�c w �uk, jakby w ekstazie. �wiat�o nielicznych kandelabr�w zal�ni�o w kropelkach potu na jej g�rnej wardze, niczym w miniaturowych brylancikach. Rytm melodii sta� si� bardzo szybki i nagle muzyka umilk�a. Tancerze zastygli w bezruchu. Publiczno�� milcza�a. Marilyn rozejrza�a si� dyskretnie. Zauwa�y�a m�czyzn rozlu�niaj�cych ko�nierzyki oraz damy ch�odz�ce si� wachlarzami. Odczuwa�a nieznane dotychczas podniecenie. Spojrza�a na pani� Quince, kt�ra by�a zupe�nie oczarowana ta�cem i wpatrywa�a si� w tancerzy szklistym wzrokiem. Sebastian Rivera przygl�da� si� Marilyn. Jego spojrzenie by�o wnikliwe i badawcze. Odwr�ci�a wzrok. Pod spojrzeniem Sebastiana czu�a si� pi�kna, kobieca i zmys�owa. Ten m�czyzna sprawia�, �e stawa�a si� �wiadoma siebie, swojej urody, swojej kobieco�ci. Ich oczy si� spotka�y. Marilyn mia�a wra�enie, �e Sebastian zagl�da g��boko w jej dusz�, a ona pozwala mu na to. Chwil� potem pani Quince wr�ci�a do swojej kajuty. Marilyn i Sebastian rozmawiali na r�ne tematy i cieszyli si� ze swego towarzystwa. Nadesz�a p�noc, mimo p�nej pory Sebastian zaproponowa� spacer po pok�adzie, zanim odprowadzi Marilyn do kabiny. Na bezchmurnym niebie l�ni�y gwiazdy. Sebastian wskaza� Marilyn Krzy� Po�udnia. Otacza�a ich cisza, stali nieruchomo, czuj�c wzajemn� blisko��. - O czym pani my�li, panno Bannon? - My�la�am o tym, �e w mojej rodzinnej Nowej Anglii teraz, pod koniec grudnia, jest zima w ca�ej pe�ni. A tutaj trwa nieustaj�ce lato. Trudno sobie wyobrazi�, jak wielki jest �wiat. Tak wielki, �e mo�e pomie�ci� dwie pory roku r�wnocze�nie. Do niedawna zna�am tylko Now� Angli�. A teraz jestem w Brazylii na statku, kt�rym p�yn� po Amazonce do miasta, o kt�rym nigdy przedtem nawet nie s�ysza�am. Gdyby nie towarzystwo pani Quince, czu�abym si� zagubiona i przestraszona. Dzi�ki niej, podr� sta�a si� niezwykle ekscytuj�ca. - Tak, Rosalie Quince jest w�a�nie taka. Patrzy na �wiat niewinnymi oczami dziecka. Ka�dy dzie� jest dla niej przygod�, kt�r� dzieli si� ze swoimi przyjaci�mi. - Rozumiem, co ma pan na my�li. Kiedy j� zobaczy�am po raz pierwszy, od razu poczu�am si� swobodnie. To naprawd� wspania�a kobieta. - I to pod wieloma wzgl�dami, panno Bannon. Kiedy czterdzie�ci lat temu przyby�a do Brazylii ze swoim m�em, Alenzo, pracowa�a z nim rami� w rami� w dzikim lesie kauczukowym. Gdyby nie jej si�a i determinacja, pan Quince, co sam przyznaje, porzuci�by Brazyli�, �eby szuka� szcz�cia gdzie indziej. Zaczynali od zera, w�r�d nieokie�znanej dzikiej przyrody i stworzyli oaz� cywilizacji w sercu d�ungli. Pani Quince sprowadzi�a do lasu kauczukowego katolickich misjonarzy, kt�rzy kszta�c� Indian. To ona ufundowa�a pierwszy szpital dla Murzyn�w i Indian. W Manaus uwa�a siej� za wielk� dam� z towarzystwa i przyj�cie podczas sezonu nie jest udane, je�li pani Quince nie zaszczyci go swoj� obecno�ci�. Rosalie Quince ci�ko pracowa�a przez ca�e �ycie. Czasem wydaje mi si�, �e teraz doskwiera jej bezczynno��. Gdyby mog�a, ch�tnie nakry�aby g�ow� chust� i pracowa�a na polach razem z Indianami tak, jak kiedy�. Jest niezwyk�� kobiet�. Ci, kt�rzy j� znaj�, s� pe�ni podziwu dla jej rado�ci �ycia, szczero�ci i uczciwo�ci. Uwa�am za wielkie szcz�cie zna� j� i bywa� u niej. - Mi�o mi to s�ysze�, panie Rivera. Pani Quince nigdy by mi tego nie opowiedzia�a, cho� musz� przyzna�, �e nie jestem zaskoczona. Jedynie kobieta, kt�ra pozna�a trudy �ycia, jest zdolna do wsp�czucia i altruizmu. A te w�a�nie cechy dostrzeg�am u pani Quince. Jej macierzy�skie uczucia sta�y si� dla mnie prawdziwym dobrodziejstwem. Czu�am si� tak, jakby mnie spotka� przywilej zast�powania jej c�rki Suzanne. - S�usznie nazwa�a to pani przywilejem. Prosz� mi powiedzie�, jak si� ma Suzanne. - My�l�, �e bardzo dobrze. Pani Quince bardzo za ni� t�skni. Marilyn zadr�a�a w podmuchu ch�odnej i wilgotnej bryzy. Sebastian spostrzeg� to i troskliwie otuli� j� szalem. - Musz� odprowadzi� pani� do kabiny. Nie mog� pozwoli�, by si� pani rozchorowa�a i pozbawi�a mnie swego towarzystwa. S�ysz�c te s�owa, Marilyn spu�ci�a powieki, bo zn�w obezw�adni�o j� cudowne ciep�o. Sebastian uni�s� jej delikatnie twarz. - Wybacz mi - powiedzia� g��bokim, ochryp�ym g�osem. Zanim zdo�a�a odpowiedzie�, poczu�a na policzku ciep�y oddech, a potem jego pe�ne usta musn�y jej wargi. Larilyn omal nie zemdla�a. Poczu�a mrowienie i przytuli�a si� do Sebastiana. Mia�a wra�enie, �e on jest jej dope�nieniem i tylko razem tworz� ca�o��. Stali tak przez chwil�, po czym Sebastian bez s�owa odprowadzi� Marilyn do kabiny. - Do jutra - wyszepta�. - Do jutra - powiedzia�a, spogl�daj�c mu prosto w oczy. A potem szybko spu�ci�a wzrok, przestraszona, �e Sebastian domy�li si�, co si� w niej dzia�o. Zamkn�a drzwi kabiny. W s�siedniej kajucie Rosalie Quince u�miechn�a si� i westchn�a z ulg�, po czym u�o�y�a na ��ku z baldachimem. Z rozbawieniem zda�a sobie spraw�, �e t�skni za w�sk� koj�, na kt�rej sypia�a podczas d�ugiej podr�y statkiem handlowym. - Zabawne - powiedzia�a do siebie. - Trudno uwierzy�, �e moje cia�o tak lubi niewygody. Wierci�a si� na luksusowym ��ku. Brakowa�o jej przytulnego zag��bienia w sienniku. Zanim zamkn�a oczy, odm�wi�a wieczorn� modlitw� nabo�nym szeptem. Le�a�a, odpoczywaj�c, dop�ki nie us�ysza�a, jak Marilyn zamyka za sob� drzwi kajuty. Dopiero wtedy, pewna, �e dziewczynie nic nie grozi, wygodnie u�o�y�a si� do snu. Zgodnie ze swym zwyczajem, czeka�a z modlitw� do chwili, gdy przemy�li sprawy bie��ce. Jeszcze b�d�c m�od� dziewczyn�, wyrobi�a sobie nawyk porz�dkowania my�li przed snem. Kiedy czu�a, �e w ci�gu minionego dnia uczyni�a wszystko, co by�o w jej mocy, dzi�kowa�a Bogu i zasypia�a. Odmawiaj�c �Ojcze nasz�, pomy�la�a o Suzanne. Droga Suzanne, jej jedyne dziecko. Podr� do Ameryki, pomimo radosnego nastawienia, okaza�a si� nudna i wyczerpuj�ca. Odby�a j�, nie bacz�c na podesz�y wiek, poniewa� nie mog�a si� pogodzi� z my�l�, �e jej c�rka b�dzie rodzi� w�r�d obcych. Wprawdzie dzi� �obcymi� by�y szwagierki Suzanne, jednak Rosalie czu�a potrzeb� ochraniania jej przed trudami �ycia i po raz kolejny, mo�e ju� ostatni, znalezienia si� blisko c�rki, by ul�y� jej w b�lu. Rosalie Quince z trudem godzi�a si� z my�l�, �e by� mo�e widzia�a sw� ukochan� c�rk� po raz ostatni w �yciu. Nie by�a ju� m�oda, a wilgotna d�ungla rok po roku os�abia�a jej si�y. Jak�e ch�tnie przytuli�aby Suzanne. Wci�� mia�a przed oczami jej smuk�� sylwetk�, stoj�c� na nabrze�u i machaj�c� na po�egnanie. Matka i c�rka nie wypowiedzia�y g�o�no swych obaw, ale czu�y, �e by� mo�e ju� nigdy nie przytul� si� do siebie. D�wi�k dochodz�cy z s�siedniej kabiny przerwa� te rozmy�lania. Pani Quince od pierwszego wejrzenia polubi�a swoj� m�od� towarzyszk� podr�y. By� mo�e dlatego, �e pozwala�a jej zapomnie� o b�lu, kt�ry odczuwa�a z powodu rozstania z c�rk�. W ka�dym razie Marilyn okaza�a si� pe�n� ciep�a i uroku m�od� kobiet�. Rosalie, tak okrutnie oderwana od Suzanne, przela�a swe macierzy�skie uczucia na Marilyn Bannon. Uko�czywszy modlitw�, Rosalie szybko otar�a �z�. Strzepn�a puchow� poduszk� i spokojnie zasn�a. Marilyn obudzi�a si� wypocz�ta. By�a to pierwsza noc od wielu tygodni, kiedy nie musia�a kuli� si� na kr�tkiej i w�skiej koi. Przeci�gn�a si�, prostuj�c d�ugie szczup�e cia�o i rozkoszuj�c pieszczot� �wie�ej mu�linowej po�cieli. Czu�a si� szcz�liwa i niecierpliwie oczekiwa�a zdarze� nowego dnia. Usn�a, rozmy�laj�c o uroczym wieczorze sp�dzonym w towarzystwie Sebastiana Rivery i pani Quince. Z rado�ci� spogl�da�a w przysz�o��. Wyskoczy�a z ��ka. Umy�a si� szybko, z podnieceniem my�l�c o tym, co przyniesie dzie�. Nuc�c pod nosem, przegl�da�a rzeczy w walizach. Szuka�a odpowiedniego stroju na pierwszy dzie� na luksusowym parowcu. W ko�cu zdecydowa�a si� na jedwabn� sukni� w kolorze akwamaryny. Usiad�a przed toaletk�, by u�o�y� w�osy. Uwolni�a je z kr�puj�cych wst��ek i zacz�a szczotkowa�. W�osy si�ga�y jej prawie do pasa, wij�c si� na bia�ych ramionach. Za ka�dym razem, kiedy je czesa�a, zdumiewa�a j� ich obfito�� i blask. Przypomnia�a sobie, �e kiedy mia�a trzyna�cie lat, ci�ko zachorowa�a i lekarz nakaza� �ci�� w�osy. - W�osy wysysaj� z niej si�y - orzek�. Ojciec st�umi� okrzyk grozy na wie�� o tak radykalnym rozwi�zaniu. Przez kilka miesi�cy po tym zabiegu Marilyn nie opuszcza�a domu. Dopiero kiedy w�osy odros�y do przyzwoitej d�ugo�ci, pozwoli�a ojcu, by jej kupi� czepek i nie�mia�o towarzyszy�a mu w przeja�d�kach dwuk�k� po parku. Teraz, zanurzaj�c palce we w�osach, b�ogos�awi�a lekarza za jego zalecenie. Odros�y bardzo szybko. Poprzednio by�y cienkie i jedwabiste, teraz sta�y si� grube, l�ni�ce i podatne na uk�adanie. Marilyn uwa�a�a je za sw� najwi�ksz� ozdob�. Wsuwa�a ostatnie szpilki w skomplikowan� fryzur�, kiedy do drzwi zastuka�a pani Quince. - Hej, hej, obudzi�a� si�, Marilyn? - Prosz� wej��. W�a�nie ko�cz� upina� w�osy. Pani Quince by�a jeszcze w pemiuarze. - Wolisz zje�� �niadanie w kabinie, moja droga, czy na pok�adzie z innymi pasa�erami? Mo�e zechcia�aby� podziwia� krajobraz Brazylii, popijaj�c kaw�? - By�oby wspaniale, pani Quince. Wczoraj nie zobaczy�am zbyt wiele. - Tak w�a�nie s�dzi�am. Ubior� si� w kilka minut. Mo�e zechcia�aby� wst�pi� do mojej kajuty i zasznurowa� mi gorset? Dwadzie�cia minut p�niej pani Quince i Marilyn siedzia�y przy ma�ym okr�g�ym stoliku na g�rnym pok�adzie. Marilyn w swojej akwamarynowej sukni budzi�a powszechny zachwyt i kiedy sz�a, wszyscy si� za ni� ogl�dali. Suto�� jedwabnej mory i jej po�yskuj�cy odcie� podkre�la�y jasn� cer� dziewczyny, a w�osom nadawa�y barw� z�ota. Marilyn pod��a�a za pani� Quince, nie zdaj�c sobie sprawy z pe�nych zachwytu spojrze�. Wszystkie nerwy mia�a napi�te w oczekiwaniu. I wtedy zobaczy�a, a raczej poczu�a, zbli�aj�cego si� Sebastiana River�. - Witam panie. Mam nadziej�, �e dobrze panie wypocz�y. - Jego g�os brzmia� swobodnie. Spojrzenie by�o przenikliwe i bystre. Marilyn poczu�a podniecenie na widok zachwytu, z jakim spocz�y na niej oczy Sebastiana. - Wygl�da na to, �e dzi� znalaz�em si� w sytuacji, w jakiej panie by�y ubieg�ego wieczoru. Nie ma wolnych stolik�w. Rosalie Quince sk�oni�a g�ow� przesadnym gestem. Na jej w�skich wargach zaigra� u�mieszek. - Prosz�, Sebastianie. Nalegam, by zechcia� pan usi��� przy naszym stoliku. - Ostrzegam pani�, pani Quince, �e gdyby mnie pani nie zaprosi�a, wprosi�bym si� sam - za�artowa�, mrugaj�c porozumiewawczo. Marilyn pami�ta�a s�owa pani Quince z wczorajszego wieczoru i wybuchn�a �miechem. - Wygl�da na to, �e pan Rivera ma doskona�� pami��. Pani Quince poczu�a si� nieco zak�opotana, wi�c odpar�a pochmurnym tonem: - Rzeczywi�cie, na to wygl�da. Sebastian poprosi� kelnera, by dostawi� krzes�o. Jego naturalno�� i pewno�� siebie nie usz�y uwagi Marilyn. Sebastian usiad� i zwr�ci� si� do swoich towarzyszek. - Prosz� mi powiedzie�, panno Bannon, czy pani Quince przygotowa�a pani� do trud�w �ycia na plantacji? Zanim dziewczyna zd��y�a cokolwiek powiedzie�, wtr�ci�a si� pani Quince: - Wypada�oby opowiedzie� o �yciu w Manaus, nie na plantacji, i ty dobrze o tym wiesz, Sebastianie. - Nast�pnie zwr�ci�a si� z wyja�nieniem do Marilyn: - Jestem pewna, moja droga, �e s�ysza�a� o dekadencji Pary�a. Mo�esz mi wierzy�, �e Manaus wkr�tce b�dzie mog�o rywalizowa� z tym europejskim miastem w ka�dej dziedzinie. Ja wol� spokojne i ciche �ycie na plantacji. Wcale nie t�skni� za wystrojonymi kobietami i za m�czyznami, kt�rzy s�cz� najkosztowniejsze trunki. Znosi�abym to lepiej, gdyby nie fakt, �e wynika to jedynie z ch�ci pokazania swego bogactwa. Ci ludzie zachowuj� si� tak ostentacyjnie. - Tu pani Quince znowu zwr�ci�a si� do Sebastiana. - Im mniej si� o tym rozprawia, tym lepiej. Gdyby nie konieczno�� utrzymywania domu w Manaus ze wzgl�du na interesy Alenzo, moja stopa nie posta�aby w tym okropnym mie�cie. Sebastian, kt�ry ju� wcze�niej s�ysza� podobne s�owa z ust pani Quince, u�miechn�� si� i rzek� ze zrozumieniem: - Ja tak�e wol� �ycie na plantacji. I ma pani racj�, im mniej si� b�dzie m�wi�o o Manaus, tym lepiej. Nie b�d� jednak zniech�ca� panny Bannon, zanim nie pozna miasta osobi�cie. - Zapewniam pana, panie Rivera, �e trzeba znacznie wi�cej ni� okropno�ci Manaus, by zniech�ci� mnie do Brazylii. - Marilyn odwr�ci�a g�ow�, by podziwia� mijane krajobrazy. - Po tym, co ju� widzia�am w pa�skim kraju, ci�nie mi si� na usta tylko jedno s�owo - bujno��. Podszed� kelner i Sebastian z�o�y� zam�wienie. Marilyn stwierdzi�a, �e pod badawczym wzrokiem Sebastiana trudno jej si� skupi� na potrawach. M�ody cz�owiek wpatrywa� si� w ni� z nieukrywanym zachwytem. S�siedni stolik zajmowa�o trzech m�czyzn, kt�rzy r�wnie� zerkali w jej stron�. Ich adoracja wywo�a�a grymas na twarzy Sebastiana, kt�ry rzuci� im gniewne spojrzenie. Po �niadaniu Sebastian przeprosi� panie, t�umacz�c si� konieczno�ci� rozmowy z pewnym panem, ale najpierw um�wi� si�, �e razem zjedz� kolacj�. Marilyn patrzy�a, jak si� oddala pe�nym wdzi�ku krokiem. - Pozwolimy sobie na jeszcze jedn� fili�ank� tej przepysznej kawy, Marilyn? - S�owa pani Quince wyrwa�y j� z zamy�lenia. - Z przyjemno�ci�, pani Quince. I mo�e zam�wimy po jeszcze jednym pszennym ciastku. - Jeszcze jedno ciastko? Ale� prawie nie tkn�a�... - Pani Quince przerwa�a w p� s�owa. Widz�c rumieniec na twarzy Marilyn, u�miechn�a si� niczym kot na widok myszy w spi�arni. - Tak, oczywi�cie, moja droga, jeszcze po ciasteczku. Wi�kszo�� stolik�w ju� opustosza�a i kelnerzy sprz�tali naczynia. Marilyn rzuci�a si� na ciastko i kaw�. Ko�czy�a jedzenie, kiedy pani Quince powiedzia�a: - Musisz wiedzie�, �e to b�kart. To zwi�z�e o�wiadczenie spowodowa�o, �e Marilyn zakrztusi�a si� okruchami. - K... kto? - Sebastian, oczywi�cie. - Pani Quince spojrza�a na ni�, ciekawa reakcji dziewczyny. - Po co mi to pani m�wi? - Marilyn stara�a si� udawa� oboj�tno��. Nie chcia�a da� satysfakcji pani Quince, gorsz�c si� tym, co od niej us�ysza�a. Rosalie Quince zagl�da�a przez chwil� w z�ociste oczy Marilyn, by oceni� jej charakter. To, co robi�a, by�o okrucie�stwem, ale Sebastian by� jej bardzo drogi. Uzna�a wi�c, �e lepiej b�dzie, gdy wybada, co siedzi w Marilyn, zanim ch�opak zupe�nie straci dla niej g�ow�. Lubi�a Marilyn, ale Sebastiana lubi�a nie mniej. Je�eli fakt, �e jest nie�lubnym dzieckiem, zniech�ci Marilyn, lepiej b�dzie, je�li dowie si� o tym zawczasu, a nie kiedy oboje zaanga�uj� si� uczuciowo. - M�wi� ci o tym tylko dlatego, �e nie jestem �lepa. Nie �ycz� sobie, by� si� o tym dowiedzia�a od kogo� innego. Szczerze m�wi�c, chc�, �eby� mnie wys�ucha�a, zanim wyrobisz sobie jak�kolwiek opini�. Spo�eczno�� zamieszkuj�ca d�ungl� jest zupe�nie inna, ni� ta do kt�rej przywyk�a�. Tutaj liczy si� to, co cz�owiek sam sob� reprezentuje. Jego pochodzenie nie ma wielkiego znaczenia. Tubylcy i niewolnicy murzy�scy tak znacznie przewy�szaj� liczb� nas, ludzi bia�ych, �e z czystego rozs�dku nie odrzucamy cz�onka spo�eczno�ci z powodu czego� r�wnie b�ahego, jak w�tpliwe pochodzenie. Marilyn zarumieni�a si� z zak�opotania. Nigdy dot�d nie rozmawia�a na temat czyjego� nie�lubnego pochodzenia. Nie potrafi�a zada� nurtuj�cego j� pytania. Pani Quince sama na nie odpowiedzia�a. - Tak, moja droga, matka Sebastiana by�a Indiank�, niezwykle pi�kn� kobiet� o mi�ym usposobieniu. By�a bardzo oddana synowi, a� do �mierci. Ojciec za� pozosta� nieznany. My�l�, �e nawet Sebastian nie wie, kto nim by�. Niekt�rzy powiadaj�, �e by� nim Farleigh Mallard, poniewa� pozostawi� Sebastianowi podupad�� plantacj�, daj�c� niewielkie wp�ywy. Akurat tyle, by m�g� pojecha� do Anglii. Kiedy sko�czy� edukacj� i wr�ci� zza oceanu, wzi�� sprawy w swoje r�ce. Pracowa� dniami i nocami, aby uczyni� z plantacji dobrze prosperuj�c� posiad�o��, jak� jest obecnie. - Ale dlaczego pani mi to wszystko opowiada? Nie lubi pani pana Rivery? Tak bardzo ucieszy�a si� pani na jego widok i tak serdecznie go traktowa�a. - Na Boga, dziecko. Oczywi�cie, �e go lubi�. Prawd� m�wi�c, jest mi bardzo drogi. Ju� kiedy by� ma�ym ch�opcem, czu�o si�, �e w przysz�o�ci odniesie sukces. M�czy�ni z s�siedztwa s� o nim jak najlepszego zdania. Uwa�aj� go za niezwykle uczciwego i godnego zaufania. Z przyjemno�ci� stwierdzam, �e w ko�cu zosta� zaakceptowany przez spo�eczno��, do kt�rej nale�y. - Co ma pani na my�li, m�wi�c �w ko�cu�? - Sebastian jest synem Indianki i bardzo wra�liwym cz�owiekiem, nic dziwnego, �e sympatyzuje z Indianami. Kiedy jego plantacja zacz�a przynosi� wielkie dochody, wyzwoli� niewolnik�w i nawet zacz�� im wyp�aca� niewielkie wynagrodzenie. I rzeczywi�cie �wietnie pracuj�. Szanuj� i kochaj� Sebastiana. Jest ich Zbawicielem, Bogiem na ziemi. W tych okolicach nie s�yszy si� o plantatorach, kt�rzy uwolnili niewolnik�w. - Nie s�yszy si�? - powt�rzy�a Marilyn z niedowierzaniem. - Ale� m�j ojciec bardzo si� ucieszy�, kiedy ksi�niczka Izabela wyda�a prawo Ventre Livre. Pami�tam, jak uczy�am si� o tym w szkole. Rok temu, kiedy wprowadzono prawo stanowi�ce, �e wszyscy niewolnicy maj� sta� si� wolni po uko�czeniu sze��dziesi�tego roku �ycia, ojciec powiedzia� mi, �e trzeba b�dzie wielu pokole�, by wszyscy ludzie w Brazylii byli wolni! - Masz racj�, moja droga. Prawo Ventre Livre zosta�o wprowadzone w 1871 roku. Przewiduje ono, �e wszystkie dzieci niewolnik�w urodzone po 1871 roku b�d� wolne, a tak�e wszyscy niewolnicy stanowi�cy w�asno�� pa�stwa i korony. Jednak pozbawieni skrupu��w w�a�ciciele plantacji troszcz� si� tylko o zyski. Nie dopuszczaj� my�li, �e mogliby wyp�aca� cho�by najmniejsze wynagrodzenie ludziom, kt�rzy do tej pory za prac� otrzymywali jedynie odrobin� zepsutej �ywno�ci i n�dzny dach nad g�ow�. Nie dziw si�, kiedy spotkasz w Brazylii op�akane warunki �ycia. Wielu z nas pisa�o petycje o uwolnienie niewolnik�w. C�, rz�d uwa�a, �e gospodarka jest w tej chwili zbyt chwiejna. Je�eli jednak b�dzie protestowa�o wystarczaj�co wielu, zostaniemy w ko�cu wys�uchani. Post�powanie Sebastiana wskazuje, �e zniesienie niewolnictwa mo�e by� korzystne. Nie ma niewolnik�w, a mimo to produkuje najwi�cej kauczuku. - W jaki spos�b ci pozbawieni skrupu��w plantatorzy zmuszaj� Indian do pracy? Przecie� Indianie chc�, �eby ich dzieci by�y wolne. - Z ca�� pewno�ci� tego pragn�. Ich mi�o�� do dzieci jest ogromna. Plantatorzy m�wi� im jednak: �Je�eli dziecko nie b�dzie pracowa�o wraz z rodzicami, nie ma dla niego miejsca. Niech si� wynosi z plantacji!� A rodzice nie chc� rozstawa� si� z dzie�mi. Dzieci zostaj� wi�c i pracuj� dla w�a�ciciela. Ci, kt�rzy uko�czyli sze��dziesi�t lat, mog� si� uwa�a� za wolnych. Dok�d jednak p�jd�? S� starzy i zm�czeni, kto im da prac�? Wi�c zostaj� na plantacjach i pracuj�, dop�ki �yj�. - A pani i pani m��? Czy uwolnili�cie waszych niewolnik�w? - Tak. Urodzonych po 1871 roku. S� zbyt m�odzi, by pracowa� na polach, wi�c nie nadwer�y�o to naszego bud�etu. Niewolnicy powy�ej sze��dziesi�tki nie maj� dok�d odej��, wi�c wyznaczamy im lekkie zaj�cia przy uprawie ogrodu albo przy hodowli trzody. S� nam wdzi�czni za to, �e ich karmimy, �e mog� zosta� przy rodzinach. Zreszt� i tak traktujemy naszych niewolnik�w lepiej ni� inni. Maj� u nas o wiele lepsze warunki �ycia ni� na innych plantacjach. Sebastian ca�y czas stara si� zach�ci� plantator�w do poprawy warunk�w �ycia niewolnik�w. Jest or�downikiem uciskanych. Jednak kiedy prowadzi interesy z handlarzami kauczukiem, dor�wnuje im stanowczo�ci�. Jest bezwzgl�dnie uczciwy, ale nie daje im si� oszuka�. Jest m�dry i pe�en wsp�czucia. To naprawd� nadzwyczajny cz�owiek. - Pani Quince poprawi�a fa�d� na sukni i doda�a w roztargnieniu: - Pragn�am, by zosta� moim zi�ciem. Ale tak si� nie sta�o. Pewnie wyda ci si� to dziwne, �e matka pragn�a, aby m�em c�rki zosta� m�czyzna o niew�a�ciwym pochodzeniu. Pami�taj jednak, co ci powiedzia�am: tutejsza spo�eczno�� r�ni si� od tej, kt�r� zna�a� dotychczas. Marilyn z u�miechem spojrza�a na wod�. Poczu�a na ramieniu lekk� d�o� pani Quince. - Wybacz mi, Marilyn. Stara�am si� przedstawi� ci t� spraw� w jak naj�agodniejszych s�owach. Na pocz�tku by�a� zaskoczona, ale nies�usznie. Podziwiam ci� za to, �e przybywasz tu z zupe�nie innego �wiata i akceptujesz rzeczy, jakimi s�. Teraz widz� to jasno. Wprowadzisz na plantacj� nowe �ycie. Wszyscy m�odzi m�czy�ni zlec� si� jak muchy do miodu. Marilyn roze�mia�a si� g�o�no. �eby tylko Sebastian by� jedn� z tych much, pomy�la�a i zarumieni�a si� zawstydzona. Tego wieczoru Marilyn ubiera�a si� wyj�tkowo starannie. Niezadowolona, �e jej w�osy niespodziewanie poskr�ca�y si� w loki, wyg�adza�a je i szczotkowa�a, dop�ki nie osi�gn�a zamierzonego efektu. Wysoki kok, nie nazbyt wysoki, ale wy�szy ni� zazwyczaj. Tego wieczoru mog�a sobie na to pozwoli�, bo Sebastian by� znacznie wy�szy od niej. Polerowa�a paznokcie, a� sta�y si� l�ni�ce, co podkre�la�o ich owalny kszta�t. K�piel, kt�r� dla niej przygotowano by�a wonna i odpr�aj�ca. Marilyn zdecydowa�a si� na r�ow� jedwabn� sukni� z plisowanym staniczkiem. �Sama prostota� zapewni�a j� krawcowa z Nowej Anglii. By� to klasyczny model; z lekko podniesionej talii sp�ywa�y swobodnie mi�kkie fa�dy. Suknia, z g��bokim dekoltem i bez r�kaw�w, ods�ania�a g�adk� sk�r�. Marilyn wyj�a z kufra strusie pi�ra, ostatni krzyk mody, ale natychmiast od�o�y�a je z powrotem. Czu�aby si� w nich niezr�cznie. Zda�a sobie spraw�, �e krawcowa pope�ni�a b��d, upieraj�c si�, �e pi�ra doskonale uwydatni� prostot� r�owej sukni. Skromny wisiorek z kryszta�u g�rskiego by� jedyn� ozdob�, jakiej potrzebowa�a. Z pewno�ci� spodoba si� Sebastianowi. Uzna�a, �e nie nale�y on do m�czyzn gustuj�cych w kobietach strojnych w �te wszystkie �wiecide�ka�, jak mawia� ojciec. Przerzucaj�c drobiazgi w poszukiwaniu �wie�ej chusteczki do nosa, zn�w pomy�la�a o rewelacjach, kt�re us�ysza�a od pani Quince. Bez w�tpienia, rzuca�y one na Sebastiana pewien cie�, o kt�rym jednak �atwo by�o zapomnie�. Sebastian musia� �y� w wielkim napi�ciu, cho� wygl�da�o na to, �e doskonale z tym sobie radzi. Niepewne pochodzenie nie u�atwia �yciowej kariery, Marilyn by�a wi�c zadowolona, �e Sebastian przezwyci�y� t� przeszkod�. Stan�a przed lustrem i przyjrza�a si� sobie. Suknia by�a doskona�a, ale mia�a w�tpliwo�ci co do fryzury. Czy nie jest zbyt wysoka? Zbyt afektowana? �Ale� nie - skarci�a si� - wygl�dasz dobrze. Nie ma sensu udawa� kogo� innego, ni� si� jest w istocie! Fryzura jest odpowiednia�. Nie daj�c sobie czasu na zmian� zdania, pobieg�a do drzwi i zastuka�a do s�siedniej kabiny. - Pani Quince, jest pani gotowa? Sebastian czeka� na nie przed jadalni�. We fraku z bia�ej gabardyny i �nie�nobia�ej koszuli z falbankami na gorsie by� bardzo przystojny. Ciemna opalenizna i czarne w�osy pi�knie kontrastowa�y z biel� stroju. Zwr�ci� si� w stron� nadchodz�cych pa�. Jego wzrok spocz�� na Marilyn, zdawa� si� spija� jej urod�. Cierpliwo�� w dobieraniu toalety zosta�a wynagrodzona. Powita� panie, nie odrywaj�c wzroku od Marilyn. Z wysi�kiem przeni�s� spojrzenie na pani� Quince. Bawi�c je rozmow�, poprowadzi� do stolika. By� to ten sam stolik, co poprzedniego wieczoru. Sebastian wyja�ni�, �e zarezerwowa� go na ca�� podr�. - Szkoda, �e nie post�pi�y�my r�wnie rozs�dnie - stwierdzi�a pani Quince, spogl�daj�c na st�oczonych przy wej�ciu podr�nych. - Gdyby nie ty, Sebastianie, sta�yby�my w jadalni, czekaj�c na wolne miejsca. - Jak ju� powiedzia�em, ca�a przyjemno�� po mojej stronie. - To m�wi�c Sebastian skierowa� wzrok na Marilyn, kt�rej pod jego spojrzeniem zrobi�o si� gor�co. Dlaczego ten cz�owiek sprawia, �e krew kr��y �ywiej? Dlaczego w jego obecno�ci brakuje tchu w piersiach? Dlaczego zachowuje si� jak uczennica, a nie jak m�oda wykszta�cona dama, kt�ra mo�e zab�ysn�� zdobyt� wiedz�? Dlaczego zupe�nie traci pewno�� siebie, w�a�nie wtedy, kiedy chce si� jak najlepiej zaprezentowa�? Ale zaraz ca�a niepewno�� mija i Marilyn czuje, �e rozkwita pod jego uwa�nym spojrzeniem. Jej serce bije szybciej, a ka�dy �yk powietrza raduje j� i rozwesela. Czuje si� w pe�ni kobieca. Tak w�a�nie, kobieca. Tylko czy jest w typie Sebastiana? Sebastian prawie nie tkn�� kolacji, syc�c si� obecno�ci� Marilyn. Obserwowa� j�. Szczup�a i gibka; zr�wnowa�ona i spokojna. Nie paple jak niekt�re panny. Pe�na wdzi�ku, o niemal kr�lewskich manierach, sprawia�a, �e czu� si� przy niej jak prostak. On, Sebastian Rivera, o kt�rym powiadano, �e jest najbardziej po��danym kawalerem w Manaus. By�y jednak chwile, kiedy Marilyn spogl�da�a na niego uwa�nie, czekaj�c, by odpowiedzia� na jej pytanie. Przygl�da�a mu si� w milczeniu, a wtedy czu�, �e jest w�a�nie taki, jakim ona pragnie go widzie�. M�czyzn�, kt�rego opini� ceni, kt�rego s�owa si� licz�. Mia� wra�enie, �e Marilyn naprawd� go s�ucha. Nie tak jak wi�kszo�� znanych mu kobiet, kt�re niecierpliwie czeka�y, by sko�czy� zdanie, tylko po to, by mog�y zacz�� m�wi� o sobie. Albo te�, kiedy on m�wi�, rozmy�la�y o swoich kapeluszach i fryzurach, jednocze�nie bawi�c si� r�kawiczkami, albo, co gorsze, chichocz�c na zako�czenie ka�dego zdania. Marilyn by�a rzeczywi�cie nim zainteresowana i umia�a s�ucha�. Czuj�c jej zaciekawienie, Sebastian wa�y� s�owa, starannie formu�owa� my�li, zastanawia� si� nad �arcikami. Podoba�o mu si� to, co m�wi�; by� z siebie zadowolony. Czu� si� dobrze, mia� wra�enie, �e w jej towarzystwie staje si� bardziej m�ski. Po kolacji zaprowadzi� Marilyn na najwy�szy pok�ad. Noc by�a parna. Do miejsca, w kt�rym stali, dochodzi� st�umiony warkot obracaj�cego si� ko�a �opatkowego. Luksusowy parowiec sun�� przez ciemne wody Amazonki. Na niebie l�ni�y gwiazdy, z lekka o�wietlaj�c twarze Marilyn i Sebastiana. Ksi�yc w pierwszej kwadrze wygl�da� jak cz�stka pomara�czy, niepewnie zawieszona na niebie. Marilyn wdycha�a g�st� wo� tropikalnego powietrza. Czu�a si� zagubiona w magii brazylijskiego nieba, rozgrzana blisko�ci� Sebastiana. Przygl�da� si� jej jakby z oddali. Chcia�, �eby by�a blisko. Przeklina� siebie za to,