9776
Szczegóły |
Tytuł |
9776 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9776 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9776 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9776 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ANDREA CAMILLERI
KSZTA�T WODY
(Prze�o�y�: JAROS�AW MIKO�AJEWSKI)
NOIR SUR BLANC 2001
l
�wiat�o jutrzenki nie przenika�o do wn�trza siedziby sp�ki �Splendor�, kt�rej w�adze Vigaty powierzy�y piecz� nad czysto�ci� miasta. Niskie i g�ste chmury zasnuwa�y niebo, jak gdyby na ca�ej jego powierzchni rozpi�to szar� zas�on�. Li�cie by�y nieruchome, sirocco niech�tnie budzi�o si� z o�owianego snu, nawet s�owa z trudem wydobywa�y si� z ust. Przed odczytaniem przydzia��w dyspozytor poinformowa�, �e tego dnia - i jeszcze przez kilka nast�pnych - Peppe Schemmari i Caluzzo Brucculeri b�d� nieobecni, ale ich nieobecno�� jest usprawiedliwiona. I to jeszcze jak usprawiedliwiona! Minionego wieczoru zostali aresztowani za napad z broni� w r�ku na kas� supermarketu. Pino Catalano i Saro Montaperto, m�odzi geometrzy zatrudnieni czasowo jako �operatorzy ekologiczni� - za wielkodusznym wstawiennictwem senatora Cusumano, w kt�rego kampani� wyborcz� zaanga�owali si� cia�em i dusz� (m�wi�c �ci�le: ich cia�a zmuszone by�y zrobi� o wiele wi�cej, ni� mia�y na to ochot� dusze) - otrzymali od dyspozytora przydzia� na teren zwolniony przez Peppe i Caluzza. By� to sektor nazywany �pastwiskiem�, poniewa� w niepami�tnych czasach podobno hodowano tam kozy. Rozleg�y obszar na peryferiach miasta, poro�ni�ty trzcinami i krzewami, ci�gn�� si� do samej pla�y. Po przeciwleg�ej stronie pi�trzy�y si� za nim ruiny wielkich zak�ad�w chemicznych. kt�re wszechobecny senator Cusumano otworzy� w czasach, gdy mocno wia� wicher post�pu i wiary w lepsze jutro.
Niebawem jednak wicher przemieni� si� w podmuch bryzy, a� w ko�cu ca�kiem oklap�; a przecie� by� w stanie wyrz�dzi� szkod� wi�ksz� ni� tornado, pozostawiaj�c za sob� liczn� rzesz� ludzi pozbawionych pracy i �yj�cych z zapomogi. Z obawy, �e w fabryce znajd� schronienie b��kaj�ce si� po ca�ych W�oszech czeredy �czarnuch�w� i �nie ca�kiem czarnuch�w� z Senegalu i Algierii, z Tunezji i Libii, otoczono j� wysokim murem, zza kt�rego wci�� jeszcze wyziera�y metalowe konstrukcje. Zaniedbane, zniszczone przez deszcz i s�l morsk�, wygl�da�y jak projekty Gaudiego tworzone pod wp�ywem �rodk�w halucynogennych.
Jeszcze niedawno dla tych, kt�rych w�wczas niezbyt szlachetnie okre�la�o si� mianem �mieciarzy, praca na �pastwisku� by�a jak spacerek: w�r�d papierzysk, toreb foliowych, puszek po piwie i coca-coli, ledwo przysypanych lub beztrosko pozostawionych g�wien widnia�y tu i �wdzie prezerwatywy, kt�re ludziom rozbudzonym i obdarzonym fantazj� przywodzi�y na my�l zabawne scenki i pozwala�y wyobrazi� sobie szczeg�y nami�tnego spotkania. Od roku jednak prezerwatyw by�o tu ca�e morze. Pewien minister o ciemnej i nieprzeniknionej twarzy godnej studi�w Lombrosa, o my�lach jeszcze bardziej mrocznych i nieprzeniknionych, wpad� bowiem na pomys�, kt�ry - jak mu si� wydawa�o - rozwi��e problemy porz�dku publicznego na po�udniu kraju. W pomys� ten wtajemniczy� swojego koleg�, kt�ry sprawowa� piecz� nad wojskiem i wygl�da� wypisz wymaluj jak jedna z postaci Pinokia. Ci dwaj genialni politycy wsp�lnie postanowili wys�a� na Sycyli� oddzia�y militarne z misj� �kontroli terytorium�, by ul�y� karabinierom, policjantom, s�u�bom informacyjnym, specjalnym oddzia�om operacyjnym, policji skarbowej, drogowej, kolejowej i portowej, prokuraturze, grupom antymafijnym, antyterrorystycznym, antynarkotykowym, antyw�amaniowym, antyuprowadzeniowym i innym, zaanga�owanym w jakie� tam swoje powa�ne sprawy, kt�re pominiemy tutaj z braku miejsca. W nast�pstwie tego ol�niewaj�cego pomys�u, wcielonego w �ycie przez dw�ch wybitnych polityk�w, poborowi, piemonckie maminsynki, nieopierzeni Friula�czycy, kt�rzy jeszcze poprzedniego dnia cieszyli si� ch�odnym, ostrym powietrzem swoich g�r, pocili si� teraz w prowizorycznych pomieszczeniach, zakwaterowani w miejscowo�ciach zawieszonych metr nad poziomem morza, w�r�d ludzi, kt�rzy m�wili niezrozumia�ym dialektem tworzonym nie tyle ze s��w, ile z milczenia, z niepoj�tych ruch�w brwi, z niezrozumia�ej mimiki zmarszczek. Dostosowali si�, jak tylko potrafili, w czym pom�g� im m�ody wiek, a tak�e wsparcie ze strony samych mieszka�c�w Vigaty, rozczulonych roztargnieniem i ch�opi�c� bezradno�ci� przybysz�w. Tym, kt�ry sprawi�, �e ich wygnanie sta�o si� mniej dokuczliwe, by� jednak Gege Gullotta, cz�owiek rzutki, kt�ry dot�d musia� ukrywa� sw�j naturalny talent alfonsa w szatach handlarza drobnic�. Dowiedziawszy si� drogami tyle� kr�tymi, co ministerialnymi o rych�ym przyje�dzie �o�nierzy, Gege dozna� ol�nienia. Chc�c przeku� ten przeb�ysk geniuszu na rzeczywisto�� i konkret, �wawo uciek� si� do przychylno�ci odpowiednich instancji, byleby tylko otrzyma� wszystkie niezb�dne, niezliczone i skomplikowane pozwolenia. �Odpowiednich instancji�, czyli kogo�, kto naprawd� sprawowa� kontrol� nad tym obszarem i komu nawet przez my�l nie przesz�o, by wystawia� owe pozwolenia na papierze firmowym. Kr�tko m�wi�c, Gege m�g� uruchomi� na �pastwisku� sw�j rynek wyspecjalizowany w handlu �wie�ym mi�sem i lekkimi narkotykami, kt�rymi dysponowa� w bogatym wyborze. �wie�e mi�so pochodzi�o na og� ze Wschodu, z kraj�w nareszcie wyzwolonych spod jarzma komunizmu, kt�ry - jak powszechnie wiadomo - odbiera� ludziom wszelk� godno��; noc�, w krzakach i na piachu �pastwiska�, ta odzyskana godno�� teraz na nowo nabiera�a blasku. Nie brakowa�o tu jednak i niewiast z Trzeciego �wiata, transwestyt�w, transseksualist�w, neapolita�skich ch�opczyk�w i brazylijskich viados, do wyboru, do koloru, gotowych spe�ni� ka�de �yczenie. I handel kwit� ku wielkiemu zadowoleniu �o�nierzy, samego Gege oraz tego, kto mu wystawi� pozwolenia, otrzymuj�c w zamian nale�n� prowizj�.
Ci�gn�c swoje w�zki, Pino i Saro udali si� na miejsce pracy. Wolnym krokiem, czyli tak. jak sun�li w�a�nie w tej chwili, na �pastwisko� sz�o si� dobre p� godziny. Byli zm�czeni, lepili si� od potu i przez pierwszy kwadrans milczeli.
Cisz� przerwa� Saro.
- Ten Pecorilla to kutas - orzek�.
- Wielki kutas - zgodzi� si� Pino.
Pecorilla by� dyspozytorem odpowiedzialnym za przydzia� miejsc do sprz�tania. Najwyra�niej �ywi� g��bok� nienawi�� do tych, kt�rzy sko�czyli jakie� szko�y - on sam zdo�a� zaliczy� trzeci� klas� w wieku czterdziestu lat, a i to dopiero po tym, jak Cusumano odby� powa�n� rozmow� z jego nauczycielem. Tak wi�c miejsca wyznacza� Pecorilla w ten spos�b, �e najbardziej poni�aj�ca i ci�ka praca spada�a zawsze na barki tych trzech ludzi z jego brygady, kt�rzy mieli matur�. Tego ranka przydzieli� zatem Ciccu Loreto odcinek nabrze�a, gdzie cumowa� statek pocztowy kursuj�cy mi�dzy Sycyli� i Lampedus�. Oznacza�o to, �e Ciccu, ksi�gowy, b�dzie musia� zlicza� kwintale odpadk�w, kt�re ha�a�liwe stada turyst�w - owszem, wieloj�zycznych, lecz zbratanych absolutn� pogard� dla higieny osobistej i publicznej - pozostawi�y za sob� w sobot� i w niedziel�, zanim doczeka�y si� wej�cia na pok�ad. A kto wie, jakie cuda Pino i Saro znajd� na �pastwisku� po dw�ch dniach �o�nierskiej przepustki!
Na skrzy�owaniu ulicy Lincolna i alei Kennedy'ego (w Vigacie by� r�wnie� skwer Eisenhowera i zau�ek Roosevelta) Saro przystan��.
- Zajrz� do domu, zobacz�, jak si� czuje ma�y - powiedzia� do przyjaciela. - Zaraz wracam.
Nie czekaj�c na odpowied� Pina, wszed� do jednego z wie�owc�w, co najwy�ej dwunastopi�trowych, kt�re powsta�y mniej wi�cej w tym samym czasie co zak�ady chemiczne i r�wnie szybko popad�y w ruin�. Od strony morza Vigata wygl�da�a jak parodia Manhattanu na ma�� skal� i by� mo�e w�a�nie podobie�stwo pejza�u t�umaczy�o zbli�one brzmienie jej nazwy.
Nene nie spa�. W og�le sypia� tylko od dw�ch do trzech godzin dziennie, poza tym oczy mia� zawsze otwarte, nigdy nie p�aka� - a czy to kto widzia�, �eby dziecko nie p�aka�o? Dzie� za dniem trawi�a go jaka� choroba o nieznanym pochodzeniu, kt�r� nie wiadomo jak nale�a�o leczy�. Lekarze z Vigaty nie umieli sobie z ni� poradzi�, trzeba by ma�ego zawie�� do jakiego� dobrego specjalisty, ale na to nie by�o pieni�dzy. Kiedy tylko oczy dziecka i ojca si� spotka�y, Nene posmutnia�, a czo�o przeci�a mu zmarszczka. Nie umia� m�wi�, lecz wystarczaj�co jasno wyrazi� sw�j wyrzut w stosunku do tego, kt�ry by� odpowiedzialny za jego m�czarnie.
- Czuje si� troch� lepiej, gor�czka opada - powiedzia�a �ona, Tana, �eby pocieszy� Sara.
Niebo si� w ko�cu przeja�ni�o i teraz �wieci�o s�o�ce, od kt�rego mog�yby pop�ka� kamienie. W miejscu, gdzie kiedy� by�o tylne wyj�cie z fabryki, Saro opr�ni� ze �mieci sw�j w�zek ju� chyba dziesi�� razy i bola�o go w krzy�u. Nagle, na wysoko�ci alejki, kt�ra bieg�a wzd�u� ogrodzenia i krzy�owa�a si� z g��wn� drog�, zobaczy� na ziemi co� b�yszcz�cego. Pochyli� si�, �eby popatrze� z bliska. By� to wielki wisior w kszta�cie serca, wysadzany ma�ymi brylantami, z ogromnym diamentem w �rodku. Przez otw�r przechodzi� �a�cuch ze szczerego z�ota, przerwany w jednym miejscu. Prawa r�ka Sara b�yskawicznie podnios�a naszyjnik i w�o�y�a go do torby. Zupe�nie jakby dzia�a�a po swojemu, bez polecenia wydanego przez m�zg, jeszcze ot�pia�y z zaskoczenia. Saro wsta� zlany potem, rozejrza� si�, ale doko�a nie by�o �ywego ducha.
Pino wybra� odcinek �pastwiska� po�o�ony bli�ej pla�y. W pewnej chwili jakie� dwadzie�cia metr�w od siebie zobaczy� mask� samochodu, kt�ra wynurza�a si� z g�stych zaro�li. Zatrzyma� si�, zdziwiony tym widokiem: to niemo�liwe, �eby a� do si�dmej rano przeci�gn�a si� czyja� schadzka z prostytutk�. Zacz�� si� skrada�, ostro�nie stawiaj�c stopy, zgi�ty wp�; dopiero na wysoko�ci przednich �wiate� gwa�townie si� wyprostowa�. Nic si� nie sta�o, nikt go nie pos�a� do diab�a, samoch�d wydawa� si� pusty. Pino podszed� jeszcze bli�ej, a� w ko�cu zobaczy� bezw�adn� m�sk� sylwetk� na siedzeniu obok miejsca kierowcy, nieruchom�, jakby pogr��on� w g��bokim �nie, z g�ow� odchylon� do ty�u. Przez sk�r� czu�, �e co� tu nie gra. Odwr�ci� si� i zawo�a� przyjaciela. Ten nadbieg�, ci�ko dysz�c, z wyba�uszonymi oczami.
- Co jest? Co tak wrzeszczysz? Odjeba�o ci?
W jego pytaniach pobrzmiewa�a z�o��, ale Pino uzna�, �e jest ona wynikiem zm�czenia.
- Sp�jrz tylko.
Zdoby� si� na odwag�, by podej�� od strony kierowcy i szarpn�� za klamk�; na pr�no - drzwi by�y zamkni�te od wewn�trz. Saro zd��y� ju� si� uspokoi�, wi�c razem spr�bowali dotrze� do drugich drzwi, o kt�re cz�ciowo opiera�o si� cia�o m�czyzny. Ale i z tego nic nie wysz�o, poniewa� samoch�d, du�e zielone BMW, sta� tak blisko krzak�w, �e nie spos�b by�o tam si� przecisn��. Wychylaj�c si� i kalecz�c o kolce, zdo�ali jednak dok�adniej przyjrze� si� twarzy tego cz�owieka. Nie spa�, oczy mia� otwarte i nieruchome. W tej samej chwili, kiedy zorientowali si�, �e jest martwy, obaj skamienieli ze zdziwienia i przera�enia: nie dlatego, �e zobaczyli trupa, ale dlatego, �e go rozpoznali.
- Czuj� si� jak w saunie - powiedzia� Saro, biegn�c szos� w kierunku kabiny telefonicznej. - To mi zimno, to zn�w gor�co.
Kiedy tylko otrz�sn�li si� z odr�twienia, uzgodnili, �e zanim zawiadomi� policj�, zadzwoni� jeszcze gdzie indziej. Telefon senatora Cusumano znali na pami��. Saro wybra� numer, lecz zanim us�ysza� pierwszy sygna�, Pino kaza� mu od�o�y� s�uchawk�.
Saro odruchowo wykona� polecenie.
- Mamy go nie zawiadamia�?
- Zastan�wmy si� przez chwil�, pomy�lmy, to powa�na sprawa. A wi�c i ty, i ja dobrze wiemy, �e senator gra rol� marionetki.
- Co to znaczy?
- �e za sznurki poci�ga in�ynier Luparello, kt�ry jest wszystkim, a raczej by� wszystkim. Po jego �mierci Cusumano jest nikim, jest jak �ebrak.
- I co z tego?
- Nic.
Ruszyli w kierunku Vigaty, ale po kilku krokach Pino zatrzyma� przyjaciela.
- Rizzo - powiedzia�.
- Ja do niego nie zadzwoni�, boj� si�, ja go nie znam.
- Ja te� nie, ale i tak zadzwoni�.
Numer poda�a mu telefonistka. Dochodi�a dopiero za pi�tna�cie �sma, ale Rizzo odebra� po pierwszym sygnale.
- Mecenas Rizzo?
- Tak, s�ucham.
- Przepraszam, panie mecenasie, �e przeszkadzam tak wcze�nie... Znale�li�my in�yniera Luparello... chyba nie �yje.
Po chwili milczenia Rizzo spyta�:
- I dlaczego pan dzwoni z tym do mnie?
Pino oniemia�: wszystkiego si� spodziewa�, tylko nie takiej odpowiedzi; wyda�a mu si� dziwna.
- Jak to?! Przecie� pan... pan jest jego najlepszym przyjacielem. S�dzili�my, �e to w�a�ciwe...
- Dzi�kuj�. Ale przede wszystkim musicie wype�ni� wasz obywatelski obowi�zek. Do widzenia.
Saro wys�ucha� ca�ej rozmowy z policzkiem przyci�ni�tym do twarzy Pina. Popatrzyli na siebie, zdziwieni. Rizzo zareagowa� tak, jak gdyby dowiedzia� si� o �mierci jakiego� anonimowego w��cz�gi.
- Co jest? Przecie� si� przyja�nili, nie? - wymamrota� Saro.
- A co my wiemy? Mo�liwe, �e si� ostatnio pok��cili - uspokaja� go Pino.
- I co teraz?
- Idziemy wype�ni� nasz obywatelski obowi�zek, jak powiedzia� mecenas.
Ruszyli w kierunku miasta, wprost do komisariatu. Przez my�l im nawet nie przesz�o, �eby i�� z tym do karabinier�w - ich dow�dc� by� porucznik z Mediolanu. A komisarz policji pochodzi� z Katanii, nazywa� si� Salvo Montalbano i kiedy chcia� co� zrozumie�, rozumia� bez trudu.
2
- Jeszcze.
- Nie powiedzia�a Livia, wpatruj�c si� w niego oczyma roz�arzonymi od mi�osnego napi�cia.
- Prosz�.
- �Nie� znaczy �nie�.
�Lubi� kiedy to robisz wbrew mojej woli� - wyszepta�a mu kiedy� do ucha, wi�c teraz, w przyp�ywie podniecenia, spr�bowa� w�o�y� kolano mi�dzy zaci�ni�te uda, chwyci� j� gwa�townie za przeguby i roz�o�y� jej ramiona. Wygl�da�a jak ukrzy�owana. Dysz�c, patrzyli na siebie, a� nagle ust�pi�a.
- Tak - powiedzia�a. - Tak. Teraz.
I w�a�nie wtedy rozdzwoni� si� telefon. Nie otwieraj�c oczu, Montalbano si�gn�� nie tyle po s�uchawk�, ile po rozchybotan� po�� snu, kt�ry go nieodwo�alnie opuszcza�.
- S�ucham! - By� w�ciek�y na intruza.
- Panie komisarzu, mamy klienta - rozpozna� g�os brygadiera Fazio.
Drugi podkomendny, Tortorella, le�a� jeszcze w szpitalu z fataln� ran� postrza�ow� brzucha. Otrzyma� j� od faceta, kt�ry udawa� mafiosa, a by� po prostu nic niewartym fiutem. �Klient� w ich �argonie oznacza� nieboszczyka, kt�rym nale�a�o si� zaj��.
- Kto to jest?
- Jeszcze nie wiemy.
- Jak go zabili?
- Nie wiemy. Nie wiemy nawet, czy w og�le zosta� zamordowany.
- Nie rozumiem. Budzisz mnie i nic nie wiesz?
Odetchn�� g��boko, �eby si� pozby� bezsensownego rozdra�nienia, kt�re rozm�wca znosi� z tak� cierpliwo�ci�.
- Kto go znalaz�?
- Dwaj �mieciarze. Na �pastwisku�, w samochodzie.
- Ju� jad�. Zadzwo� tymczasem do Montelusy, sprowad� ekip� i zawiadom s�dziego Lo Blanco.
Myj�c si� pod prysznicem, doszed� do wniosku, �e denat musia� nale�e� do bandy Cuffaro. Przed o�mioma miesi�cami, prawdopodobnie w wyniku sporu o granice wp�yw�w, mi�dzy rodzinami Cuffaro z Vigaty i Sinagra z Feli wybuch�a gwa�towna wojna - jeden trup na miesi�c, na przemian, w porz�dku, od kt�rego nie by�o odst�pstw: raz w Vigacie, raz w Feli. Ostatni, niejaki Mario Salino, zosta� zastrzelony w Feli przez tych z Vignty, wi�c teraz przysz�a widocznie kolej na jednego z bundy Cuffaro..
Przed wyj�ciem z domu - mieszka� samotnie w niewielkiej willi nad morzem, po jednej stron �pastwiska� - zapragn�� zatelefonowa� do Genui. Livia odebra�a natychmiast.
- Przepraszam - rzek� - ale chcia�em us�ysze� tw�j g�os.
- �ni�e� mi si� - oznajmi�a sennie. I zaraz doda�a: - Byli�my razem.
Montalbano ju� mia� powiedzie�, �e ona te� mu si� �ni�a, ale dziwnie si� speszy�. Zamiast tego zapyta�:
- A co robili�my?
- To, czego nie robimy ju� od dawna - odpar�a.
W komisariacie opr�cz brygadiera zasta� tylko trzech agent�w. Pozostali byli w sklepie odzie�owym, kt�rego w�a�ciciel zastrzeli� siostr� podczas k��tni o podzia� spadku i uciek�. Montalbano otworzy� drzwi pokoju przes�ucha�. Dwaj �mieciarze siedzieli na �awce, jeden obok drugiego, bladzi pomimo upa�u.
- Czekajcie, zaraz wracam - rzuci�, lecz tamci byli tak ot�piali, �e nawet nie odpowiedzieli. Wiadomo, �e kiedy kto� trafia na policj�, wszystko jedno z jakiego powodu, sprawy zawsze ci�gn� si� d�ugo. - Czy kt�ry� z was zawiadomi� dziennikarzy? - zwr�ci� si� komisarz do swoich ludzi.
Zaprzeczyli, kr�c�c g�owami.
- Pami�tajcie: nie chc�, �eby si� tu pl�tali.
Galluzzo nie�mia�o zrobi� krok do przodu i podni�s� dwa palce, jak gdyby chcia� spyta�, czy mo�e i�� do ubikacji.
- Nawet m�j szwagier?
Szwagier Galluzza by� dziennikarzem stacji Televigata, gdzie prowadzi� kronik� wypadk�w. Montalbano wyobrazi� sobie rodzinn� k��tni�, do kt�rej by dosz�o, gdyby Galluzzo nic mu nie powiedzia�. I rzeczywi�cie, podw�adny patrzy� na niego b�agalnym, psim wzrokiem.
- Dobrze. Niech przyjdzie, kiedy wynios� zw�oki. I �adnych zdj��.
Pojechali samochodem s�u�bowym, zostawiaj�c na posterunku jedynie Giallombarda. Za kierownic� siedzia� Peppe Gallo, kt�ry obok Galluza najcz�ciej by� obiektem g�upich kawa��w o policjantach. Wiedz�c, jak prowadzi, Montalbano go ostrzeg�:
- Tylko nie p�d�, nie ma takiej potrzeby.
Na zakr�cie ko�o ko�cio�a del Carmine kierowca jednak nie wytrzyma� i przyspieszy� z piskiem k�. Da� si� s�ysze� kr�tki huk, jak strza� z pistoletu, po czym samochodem zarzuci�o. Wysiedli; prawa tylna opona p�k�a. Zosta�a przeci�ta jakim� ostrzem - jego pod�u�ne �lady by�y dobrze widoczne.
- Fiuty, skurwysyny! - wybuchn�� brygadier.
Montalbano w�ciek� si� nie na �arty.
- Przecie� wiecie, �e co dwa tygodnie przecinaj� nam opony! Jezu! Codziennie rano powtarzam, �eby�cie je sprawdzili przed wyjazdem! Ale wy, sukinsyny, macie to w dupie! A� w ko�cu kt�ry� z nas skr�ci kark!
Krz�tanina przy wymianie ko�a zabra�a im dziesi�� minut, a kiedy dojechali do �pastwiska�, specjali�ci z Montelusy znajdowali si� ju� na miejscu. Byli na etapie medytacji, jak to nazywa� Montalbano, czyli pi�ciu lub sze�ciu agent�w chodzi�o doko�a samochodu, z pochylonymi g�owami, trzymaj�c d�onie w kieszeniach albo za plecami. Wygl�dali jak filozofowie pogr��eni w g��bokich rozmy�laniach, a tak naprawd� �azili z wytrzeszczonymi oczami, szukaj�c na ziemi znak�w, �lad�w, jakiego� tropu. Ujrzawszy Montalbana, Jacomuzzi, ich szef, wybieg� mu naprzeciw.
- Jak to, bez dziennikarzy?
- Nie chc� ich tutaj widzie�.
- Tym razem zabij� ci�, �e przepu�cili przez ciebie tak� wiadomo��. - By� wyra�nie podekscytowany. - Czy s�ysza�e� ju�, kim jest denat?
- Nie, gadaj.
- In�ynier Silvio Luparello.
- O kurwa! - Montalbano zdoby� si� tylko na taki komentarz.
- A wiesz, jak zgin��?
- Nie. I wcale nie chc� wiedzie�. Sam zobacz�.
Jacomuzzi obrazi� si� i wr�ci� do ekipy. Fotograf zrobi� ju� swoje, teraz przysz�a kolej na doktora Pasquano. Zmuszony pracowa� w niewygodnej pozycji. do polowy zag��biony w samochodzie, przechyla� si� w kierunku miejscu obok kierowcy, gdzie Montalbano dostrzeg� ciemn� sylwetk�. Fazio i agenci z Vigaty pomagali kolegom z Montelusy. Komisarz zapali� papierosa i popatrzy� w stron� zak�ad�w chemicznych. Fascynowa�y go te ruiny. Obieca� sobie, �e kt�rego� dnia sfotografuje to miejsce, wy�le zdj�cia Livii i w ten spos�b opowie jej o sobie i o swojej ziemi, kt�rej ona jeszcze nie potrafi�a zrozumie�.
Tymczasem przyjecha� s�dzia Lo Bianco. Wysiad� z samochodu, nie kryj�c podniecenia.
- Czy denat to naprawd� in�ynier Luparello?
Jacomuzzi wyra�nie nie traci� czasu.
- Tak si� wydaje.
S�dzia do��czy� do ekipy z s�d�wki. Zacz�� rozmawia� wzburzonym g�osem z Jacomuzzim i z doktorem Pasquano, kt�ry wyci�gn�� z torby butelk� alkoholu i zdezynfekowa� d�onie. Po d�u�szej krz�taninie, podczas kt�rej Montalbano zd��y� nawet przypiec si� troch� na s�o�cu, ludzie z s�d�wki wsiedli do samochodu i odjechali. Przechodz�c obok komisarza, Jacomuzzi nawet si� z nim nie po�egna�. Montalbano us�ysza�, jak za jego plecami zawy�a syrena ambulansu. Teraz przysz�a kolej na niego, musia� si� wzi�� do pracy, nie by�o rady. Otrz�sn�� si� z ot�pienia i skierowa� kroki w stron� samochodu z denatem.
W po�owie drogi zatrzyma� go s�dzia.
- Cia�o mo�e zosta� przewiezione. A zwa�ywszy na to jak znan� postaci� by� biedny in�ynier, im bardziej si� pospieszymy, tym lepiej. W ka�dym razie prosz� mnie codziennie informowa� o rozwoju �ledztwa. - Zamilk� na chwil�, a potem, chc�c z�agodzi� stanowczo�� ostatnich s��w, powiedzia�: - Prosz� dzwoni�, kiedy tylko uzna pan za stosowne. - Zn�w zamilk�, po czym doda�: - W godzinach urz�dowania, ma si� rozumie�.
Oddali� si�. W godzinach urz�dowania i nie do domu. W domu, co by�o rzecz� powszechnie wiadom�, s�dzia Lo Bianco oddawa� si� tworzeniu wa�nej i powa�nej ksi�gi: �ycie i dzie�a Rinalda i Antonia Lo Bianco, baka�arzy Uniwersytetu w Agrygencie za panowaniu kr�la Marcina M�odego (1402-1409). Tytu�owych bohater�w uwa�a� za swoich przodk�w, dalekich wprawdzie, ale jednak.
- Jak zgin��? - spyta� Montalbano lekarza.
- Niech pan sam zobaczy - odpowiedzia� Pasquano, przesuwaj�c si� na bok.
Komisarz zajrza� do samochodu, w kt�rym by�o gor�co jak w piecu (a raczej jak w krematorium), pierwszy raz spojrza� na nieboszczyka i natychmiast pomy�la� o kwestorze. Nie dlatego, �e mia� w zwyczaju wznosi� my�li ku prze�o�onym na pocz�tku ka�dego dochodzenia, lecz wy��cznie dlatego, �e ze starym kwestorem Burlando, z kt�rym by� zaprzyja�niony, dziesi�� dni temu rozmawia� o ksi��ce Ariesa Cz�owiek i �mier�, kt�r� obaj w�a�nie przeczytali. Kwestor twierdzi�, �e �mier�, nawet najpodlejsza, w ka�dym przypadku nale�y do sfery sacrum. Montalbano sprzeciwia� si�, m�wi�c, �e w �adnej �mierci, nawet w �mierci papie�a, �adnego sacrum dostrzec nie umie. Chcia�by, �eby kwestor stan�� teraz przy nim i zobaczy� to, na co on sam w�a�nie patrzy�. In�ynier, zawsze nieskazitelnie elegancki, zadbany w ka�dym szczeg�le wygl�du, teraz by� bez krawata, koszul� mia� rozpi�t�, przekrzywione okulary, ko�nierz marynarki niechlujnie podniesiony do po�owy, skarpetki opuszczone i niemal wywini�te na p�buty. Najbardziej jednak uderzy� komisarza widok opuszczonych do kolan spodni, z bia�ymi majtkami wewn�trz, i koszuli, podwini�tej razem z podkoszulkiem a� do piersi. I przyrodzenia - ohydnie wystaj�cego, nabrzmia�ego, w k�pie w�os�w, brutalnie kontrastuj�cego z delikatnym zarysem reszty cia�a.
- Ale jak zgin��? - zapyta� ponownie lekarza, wysiadaj�c z samochodu.
- To chyba jasne, nie? - odpar� nieuprzejmie Pasquano. - Czy wiedzia� pan, �e biedny in�ynier przeszed� operacj� serca, kt�r� przeprowadzi� znany londy�ski kardiochirurg?
- Prawd� m�wi�c, nie mia�em o tym poj�cia. Kiedy widzia�em go w �rod� w telewizji, wydawa� si� w doskona�ej formie.
- Wydawa� si�, ale nie by�. Wie pan, wszyscy politycy s� jak psy. Kiedy tylko zwietrz�, �e nie mo�esz si� broni�, zagryz� ci�. W Londynie za�o�ono mu chyba dwa by-passy. Podobno wcale nie posz�o �atwo.
- A u kogo si� leczy� w Montelusie?
- U doktora Capuano. Chodzi� na badania co tydzie�, dba� o zdrowie, zale�a�o mu na wygl�dzie.
- Mo�e warto, �ebym porozmawia� z doktorem Capuano?
- Nie ma sensu. To, co wydarzy�o si� tutaj, nie budzi najmniejszych w�tpliwo�ci. Biedny in�ynier mia� ochot� sobie popieprzy�, kto wie, mo�e z jak�� egzotyczn� kurw�. Jak postanowi�, tak zrobi�, i tyle.
Lekarz zorientowa� si�, �e Montalbano patrzy nieobecnym wzrokiem.
- To pana nie przekonuje?
- Nie.
- A dlaczego?
- Prawd� m�wi�c, sam nie wiem. Czy jutro b�d� m�g� zobaczy� wyniki autopsji?
- Jutro?! Oszala� pan! Przed in�ynierem czeka mnie jeszcze ta zgwa�cona dwudziestolatka, kt�r� odnaleziono w cha�upie za miastem po dziesi�ciu dniach, na p� z�art� przez psy. Potem przyjdzie kolej na Foto Greco, kt�remu uci�li j�zyk i jaja, zanim powiesili go na drzewie. Potem jeszcze...
Montalbano uci�� t� makabryczn� wyliczank�.
- Doktorze Pasquano, do rzeczy. Kiedy dostan� wyniki?
- Pojutrze, o ile nie ka�� mi biega� w lewo i w prawo do innych nieboszczyk�w.
Po�egnali si�. Montalbano zawo�a� brygadiera i jego ludzi, powiedzia�, co maj� robi� i kiedy przenie�� cia�o do ambulansu, a Gallowi kaza� si� zawie�� do komisariatu.
- Potem wr�cisz po reszt�. A je�li b�dziesz jecha� jak wariat, nogi ci powyrywam.
Pino i Saro podpisali zeznania, w kt�rych szczeg�owo zosta� zrelacjonowany ka�dy ich ruch przed znalezieniem i po znalezieniu zw�ok. Brakowa�o tam tylko dw�ch wa�nych informacji, kt�rych �mieciarze woleli nie przekazywa� policji. Pierwsza z nich to ta, �e od razu rozpoznali denata, druga - �e o odkryciu natychmiast zawiadomili mecenasa Rizzo. Wr�cili wi�c do dom�w - Pino, b��dz�c my�lami gdzie� daleko, i Saro, sprawdzaj�c co jaki� czas, czy w jego kieszeni nadal znajduje si� naszyjnik.
Przez najbli�sz� dob� nic nowego nie mia�o si� wydarzy�. Montalbano po po�udniu wyci�gn�� si� na ��ku i trzy godziny spa� g��boko. Nast�pnie wsta� i poszed� wyk�pa� si� w morzu, kt�re w po�owie wrze�nia by�o g�adkie jak st�. Kiedy wr�ci� do domu, ugotowa� sobie talerz spaghetti z ma��ami i w��czy� telewizor. Wszystkie stacje lokalne m�wi�y oczywi�cie o �mierci in�yniera i wychwala�y go pod niebiosa. Co jaki� czas pojawia� si� to jeden, to drugi polityk, kt�ry ze stosown� min� wymienia� zas�ugi nieboszczyka i konsekwencje jego zgonu, ale nawet jedyny dziennik opozycyjny nie odwa�y� si� powiedzie�, gdzie i w jakich okoliczno�ciach �wi�tej pami�ci Luparello rozsta� si� z �yciem.
3
Saro i Tana nie mogli zasn��. Nie mieli w�tpliwo�ci, �e znalaz� skarb, zupe�nie jak w opowie�ciach, w kt�rych ubodzy pasterze natrafiaj� na garnce wype�nione z�otymi monetami albo na wysadzane brylantami drogocenne przedmioty. Ale r�nice mi�dzy rzeczywisto�ci� i legend� wydawa�y si� znacz�ce: naszyjnik, wsp�czesny wyr�b, zosta� zgubiony poprzedniego dnia - temu nie da�o si� zaprzeczy� - i ju� na pierwszy rzut oka by�o wida�, �e wart jest fortun�. Czy to mo�liwe, �e nikt nie zg�osi� zguby? Siedzieli przy kuchennym stole, w��czywszy telewizor i otworzywszy szeroko okna, jak ka�dego wieczoru, �eby najmniejszym cho�by odst�pstwem od codziennych zwyczaj�w nie dostarczy� s�siadom tematu do plotek i nie obudzi� wzmo�onej czujno�ci. Kiedy m�� zasugerowa�, �e sprzeda naszyjnik nazajutrz, tu� po otwarciu pracowni jubilerskiej braci Siracusa, Tana bez namys�u zaprotestowa�a.
- Przede wszystkim - powiedzia�a - oboje jeste�my uczciwymi lud�mi, a wi�c nie mo�emy sprzeda� czego�, co do nas nie nale�y.
- A wi�c co mam zrobi�? I�� do kierownika, powiedzie�, �e znalaz�em naszyjnik, i przekaza� mu zgub�, �eby j� zwr�ci�, kiedy zg�osi si� w�a�ciciel? Nie min�oby dziesi�� minut, a ten sukinsyn Pecorilla sam by pop�dzi� do jubilera.
- Mo�emy zrobi� jeszcze inaczej. Pecorill� tylko zawiadomimy, a naszyjnik b�dziemy trzymali w domu. Je�li kto� si� po niego zg�osi, oddamy.
- I co z tego b�dziemy mieli?
- Jaki� procent, znale�ne. Jak my�lisz, ile to jest warte?
- Ze dwadzie�cia milion�w - odpar� Saro i wyda�o mu si�, �e przesadzi�. - Za��my wi�c, �e wpadn� nam w r�ce dwa miliony. I jak my sobie damy rad� ze wszystkimi op�atami za leczenie Nene?
Przerwali rozmow� dopiero o �wicie, tylko dlatego, �e Saro musia� i�� do pracy. Lecz przedtem doszli do wst�pnego porozumienia, kt�re cz�ciowo pozwala�o im zachowa� uczciwo�� - zatrzymaj� drogocenny przedmiot, nikomu o niczym nie m�wi�c, odczekaj� tydzie�, a potem, je�eli nikt nie b�dzie szuka� naszyjnika, p�jd� go sprzeda�.
Kiedy Saro, gotowy do wyj�cia, poszed� poca�owa� synka na po�egnanie, spotka�a go niespodzianka - Nene by� pogr��ony w g��bokim �nie, spokojny, jak gdyby wiedzia�, �e ojciec znalaz� spos�b, aby zapewni� mu kuracj�.
R�wnie� Pino tej nocy nie m�g� zasn��. Sk�onny do rozmy�la�, lubi� teatr, a nawet, cho� coraz rzadziej, grywa� w k�kach amatorskich w Vigacie i okolicach. Czytywa� te� teksty dramat�w. Kiedy tylko pozwala�a mu na to marna pensja, bieg� w podskokach do jedynej ksi�gami w Montelusie, �eby zaopatrzy� si� w komedie i tragedie. Mieszka� razem z matk�, kt�ra dostawa�a jak�� tam emerytur�, wi�c zawsze mieli co w�o�y� do garnka. Tego wieczoru matka kaza�a mu trzy razy opowiada� o nieboszczyku, nalegaj�c, �eby jak najdok�adniej opisa� zw�aszcza jeden szczeg�, jeden fragment. Chcia�a powt�rzy� to nast�pnego dnia przyjaci�kom z ko�cio�a i z targu, che�pi�c si�, �e zdo�a�a dotrze� do wszystkich tych wiadomo�ci, i chwal�c si� synem, kt�ry tak dzielnie da� si� wpl�ta� w ca�� t� histori�. Oko�o p�nocy wreszcie si� po�o�y�a, a niebawem i Pino zaszy� si� w po�cieli. Ale w �aden spos�b nic m�g� zasn��. Co� sprawia�o, �e przewraca� si� pod przykryciem z boku na bok. Jako �e lubi� rozmy�la�, po dw�ch godzinach daremnej walki z bezsenno�ci� przekona� sam siebie, �e to co� wymaga zastanowienia. Wsta�, od�wie�y� si� i usiad� przy biurku, kt�re sta�o w jego sypialni. Powt�rzy� sobie relacj�, kt�r� z�o�y� matce, i wszystko sz�o g�adko, wszystko si� z sob� wi�za�o, �wierszcz za uchem siedzia� cicho. Jak w zabawie w ciep�o-zimno: dop�ki przypomina� sobie wszystko to, co opowiedzia� mamie, �wierszcz wydawa� si� cyka�: �Ciep�o, ciep�o�. A zatem niepokoi�o Pina co�, co przed matk� zatai�. A zatai� przed ni� to, co w porozumieniu z Sarem pomin�� r�wnie� w rozmowie z Montalbanem: �e od razu rozpoznali zw�oki i �e zadzwonili do mecenasa Rizzo. I rzeczywi�cie, w tym miejscu �wierszcz zaczyna� ha�asowa�, wo�a�: �Zimno, zimno!� Pino wzi�� zatem kartk� i pi�ro i zapisa� s�owo w s�owo ca�� rozmow� z adwokatem. Przeczyta�, nani�s� poprawki, wyt�aj�c pami�� na tyle, by m�c odnotowa�, jak w tek�cie dramatu, nawet pauzy. Kiedy sko�czy�, przeczyta� ostateczn� wersj�. A jednak co� w tym dialogu pozostawa�o nie tak. Ale by�o ju� p�no, musia� i�� do siedziby firmy �Splendor�.
Na Sycylii ukazuj� si� dwa dzienniki - jeden w Palermo, drugi w Katanii. Lektur� pierwszego z nich przerwa� Montalbanowi kwestor, kt�ry zadzwoni� do niego do biura.
- Musz� przekaza� panu podzi�kowania - zacz�� kwestor.
- Doprawdy? Od kogo?
- Od biskupa Teruzziego i od naszego ministra. Jego ekscelencja doceni� chrze�cija�skie mi�osierdzie, tak w�a�nie si� wyrazi�, kt�re... jak by to powiedzie�... pan okaza�, uniemo�liwiaj�c dziennikarzom i fotoreporterom, pozbawionym skrupu��w i poczucia przyzwoito�ci, robienie fotografii i upowszechnianie wulgarnych uj�� nieboszczyka.
- Ale� ja wyda�em ten rozkaz, zanim si� dowiedzia�em, kim jest denat. Post�pi�bym tak bez wzgl�du na jego to�samo��!
- Wiem o wszystkim, powiadomi� mnie Jacomuzzi. Ale dlaczeg� mia�bym wyjawia� ten b�ahy szczeg� �wi�tobliwemu dostojnikowi? �eby go rozczarowa� co do chrze�cija�skiego mi�osierdzia, kt�rym si� pan wykaza�? A mi�osierdzie nabiera tym wi�kszej warto�ci, im wy�sza jest pozycja osoby, kt�r� nim obdarzono. Czy to jasne? Prosz� sobie wyobrazi�, �e biskup zacytowa� nawet Pirandella..
- Niemo�liwe!
- Ale�, tak. Zacytowa� Sze�� postaci, kwesti� ojca, kiedy m�wi, �e nie mo�na bez przerwy ponosi� skutk�w niezbyt wznios�ego czynu, pope�nionego wskutek chwilowego b��du, je�li ca�e dotychczasowe �ycie up�yn�o bez skazy. Co mia�oby oznacza�, �e nie mo�na pozostawia� potomnym wizerunku in�yniera ze spuszczonymi chwilowo spodniami.
- A minister?
- Minister co prawda nie cytowa� Pirandella, bo nie wie nawet, czym to si� je, ale pokr�tnie i nudno wyrazi� podobn� my�l. A �e nale�y do tej samej partii co Luparello, pozwoli� sobie dorzuci� jeszcze jedno s�owo.
- Jakie?
- �Roztropno��.
- A co ma do tego roztropno��?
- Nie wiem, ale tak w�a�nie powiedzia�.
- Czy znane s� ju� wyniki autopsji?
- Jeszcze nie. Pasquano chcia� trzyma� zw�oki w lod�wce do jutra, ale kaza�em mu je zbada� jeszcze dzi� rano albo przed po�udniem. Cho� nie s�dz�, �eby czeka�y nas tu jakie� niespodzianki.
- Te� tak my�l� - zgodzi� si� komisarz.
Kiedy Montalbano pogr��y� si� ponownie w lekturze gazet, wyczyta� z nich znacznie mniej o �yciu, cudownych dzie�ach i niedawnym zgonie in�yniera Luparello, ni� sam wiedzia�, tote� od�wie�y� sobie tylko pami��. Potomek rodu budowniczych Montelusy (jego dziadek zaprojektowa� stary dworzec, a dzie�em ojca by� pa�ac sprawiedliwo�ci), m�ody Silvio, po b�yskotliwej obronie pracy dyplomowej na politechnice w Mediolanie, wr�ci� w rodzinne strony, �eby kontynuowa� i u�wietni� tradycje rodzinne. Jako praktykuj�cy katolik kierowa� si� w polityce ideami dziadka, kt�ry by� zaanga�owanym zwolennikiem don Luigiego Sturzo (idee ojca, boj�wkarza i uczestniku marszu na Rzym, pomija�o si� w domu nale�ytym milczeniem). Ostrogi zdobywa� w organizacji Fuci, kt�ra skupia�a katolick� m�odzie� uniwersyteck� i w kt�rej on sam rozsnu� g�st� sie� przyja�ni. Od tego czasu w ka�dej manifestacji, na ka�dym �wi�cie czy kongresie Silvio Luparello wyst�powa� w towarzystwie przyw�dc�w partii, lecz zawsze o krok za nimi, u�miechaj�c si� p�g�bkiem na znak, �e to miejsce wynika z jego w�asnego wyboru, a nie z rzeczywistej pozycji w hierarchii. Kilkakrotnie zg�aszany jako kandydat w wyborach politycznych i administracyjnych, za ka�dym razem rezygnowa�, podaj�c do publicznej wiadomo�ci wznios�e powody. Przywo�ywa� przy tym zawsze cnot� pokory i s�u�by sprawowanej w ciszy i w cieniu, stanowi�cej o warto�ci katolika. I tak w ciszy i w cieniu s�u�y� przez prawie dwadzie�cia lat, a� pewnego dnia, uzbrojony we wszystkie informacje, kt�re w tym�e cieniu zdo�a� wy�owi� przenikliwym wzrokiem, podporz�dkowa� sobie ca�kiem liczn� �wit� przybocznych, z senatorem Cusumano na czele. Liberi� Luparella przywdziali nast�pnie senator Portolano i pose� Tricomi (lecz gazety wola�y nazywa� ich �bliskimi przyjaci�mi�, �oddanymi uczniami� in�yniera). Kr�tko m�wi�c, w Montelusie i w ca�ej prowincji zar�wno ster partii, jak i osiemdziesi�t procent zam�wie� publicznych i prywatnych trafi�y w jego r�ce. Trz�sienie ziemi, kt�re wywo�a�o kilku mediola�skich s�dzi�w i kt�re wstrz�sn�o klas� polityczn� sprawuj�c� w�adz� od pi��dziesi�ciu lat, nie zagrozi�o mu w minimalnym stopniu. Wr�cz przeciwnie: jako �e zawsze sta� w cieniu, teraz m�g� wybi� si� z t�a, wyj�� na �wiat�o dzienne i grzmie� przeciwko korupcji partyjnych koleg�w. W ci�gu roku, a nawet jeszcze szybciej, jako herold odnowy zosta� z woli cz�onk�w sekretarzem regionalnym. Niestety, od triumfalnej nominacji do �mierci min�y zaledwie trzy dni. Jedna z gazet ubolewa�a w�a�nie nad tym, �e tak nieskazitelnej i wybitnej postaci z�y los nie pozwoli� przywr�ci� partii jej dawnej �wietno�ci. We wspomnieniach obie gazety przywo�ywa�y zgodnie niebywa�� szczodro�� i wielkoduszno�� in�yniera oraz gotowo�� do niesienia pomocy przyjacio�om i wrogom, bez wzgl�du na przynale�no��, w ich ka�dym bolesnym do�wiadczeniu. Montalbano przypomnia� sobie film dokumentalny, emitowany przed rokiem przez jedn� ze stacji lokalnych, i przeszed� go dreszcz. W Belfi, miasteczku, w kt�rym urodzi� si� jego dziadek, Silvio otwiera� niewielki sierociniec nazwany imieniem przodka. Dwadzie�cioro dzieciak�w, wszystkie jednakowo ubrane, �piewa�o piosenk� dzi�kczynn� ku czci in�yniera, a ten s�ucha� ze wzruszeniem. S�owa tej piosenki na zawsze utkwi�y w pami�ci komisarza: �Ka�de dziecko serce szczere sk�ada dzi� przed in�ynierem�.
Gazety nie tylko pomija�y okoliczno�ci �mierci, lecz r�wnie� ignorowa�y pog�oski, kt�re ludzie powtarzali sobie od lat, komentuj�c niepubliczne zgo�a sprawy, w jakie by� zamieszany in�ynier. M�wi�o si� o ukartowanych przetargach, o miliardowych �ap�wkach, o naciskach, z szanta�em w��cznie. I zawsze pojawia�o si� w tym kontek�cie nazwisko mecenasa Rizzo, kt�ry niegdy� by� go�cem, nast�pnie zaufanym, a� w ko�cu sta� si� alter ego Luparella. Lecz by�y to tylko pog�oski, opinie wyssane z palca. M�wi�o si� r�wnie�, �e Rizzo pe�ni� rol� pomostu mi�dzy in�ynierem i mafi�, i w�a�nie tych zwi�zk�w dotyczy� raport, kt�ry komisarz zobaczy� kiedy� ukradkiem, a kt�ry donosi� o operacjach walutowych i praniu brudnych pieni�dzy. By�y to oczywi�cie podejrzenia, kt�re nigdy nie sta�y si� niczym wi�cej, poniewa� nigdy nie mia�y okazji si� potwierdzi�: wszelkie wnioski o wszcz�cie dochodzenia gin�y w meandrach tego samego pa�acu sprawiedliwo�ci, kt�ry zaprojektowa� i wybudowa� ojciec in�yniera.
W porze obiadowej Montalbano zadzwoni� do patrolu interwencyjnego w Montelusie i poprosi� inspektor Ferrar�. By�a c�rk� jego kolegi ze szko�y, kt�ry wcze�nie si� o�eni�. Nie wiedzie� czemu, ta sympatyczna i dowcipna dziewczyna co jaki� czas pr�bowa�a zaci�gn�� komisarza do ��ka.
- Anna? Chc� ci� o co� prosi�.
- Niemo�liwe!
- Czy masz troch� czasu po po�udniu?
- Postaram si� mie�, komisarzu. Do dyspozycji, w dzie� i w nocy. Na twoje rozkazy lub je�li wolisz, na twoje kaprysy.
- A wi�c przyjad� po ciebie do Montelusy, do domu, oko�o trzeciej.
- Co za rado��!
- Anno, i jeszcze jedno. Postaraj si� wygl�da� jak kobieta.
- Wysokie obcasy, minisp�dniczka z rozporkiem?
- Wystarczy, ze nie b�dziesz w mundurze.
Po drugim klaksonie Anna wysz�a z bramy, nieskazitelnie ubrana w sp�dniczk� i bluzk�. Nie pyta�a o nic, tylko poca�owa�a Montalbana w policzek. Odezwa�a si� dopiero wtedy, gdy samoch�d wjecha� w pierwsz� z trzech alejek, kt�re prowadz� z szosy na �pastwisko�.
- Je�eli chcesz mnie przelecie�, jed�my do twojego domu. Tu mi si� nie podoba.
Na �pastwisku� by�y tylko dwa albo trzy samochody, ale siedz�ce w nich osoby wyra�nie nie nale�a�y do nocnych klient�w Gege Gullotty - byli to studenci i studentki, pary nastolatk�w, kt�re nie mia�y lepszego miejsca na mi�o��. Montalbano dojecha� do ko�ca alejki i zatrzyma� si� w miejscu, gdzie przednie ko�a zaczyna�y grz�zn�� w piachu. G�ste zaro�la, w kt�rych odnaleziono BMW in�yniera, znajdowa�y si� na lewo i t�dy nie mo�na by�o do nich dojecha�.
- Czy to tutaj go znale�li? - spyta�a Anna.
- Tak.
- Czego szukasz?
- Jeszcze nie wiem. Wysi�d�my.
Ruszyli w kierunku pla�y. Montalbano obj�� Ann�, przytuli�, a ona z u�miechem opar�a mu g�ow� na ramieniu. Wreszcie zrozumia�a, dlaczego komisarz j� tu przywi�z� - mieli odegra� przedstawienie, wygl�da� jak para zakochanych, kt�rzy na �pastwisku� szukaj� samotno�ci. W cywilu mieli nie �ci�gn�� na siebie niczyjej uwagi.
�A to skurwysyn! - pomy�la�a. - G�wno go obchodzi, co do niego czuj�.
W pewnej chwili Montalbano przystan��, odwr�cony plecami do morza. Zaro�la wyrasta�y przed nim o nieca�e sto metr�w w linii prostej. Nie by�o w�tpliwo�ci: BMW przyjecha�o nie kt�r�� z alejek, lecz od strony pla�y, i skr�ciwszy ku zaro�lom, zatrzyma�o si� przodem do starej fabryki, a wi�c na odwr�t ni� wszystkie samochody nadje�d�aj�ce od szosy. Nie by�o tu do�� miejsca na manewry i �eby powr�ci� na szos�, nale�a�o cofn�� si� alejk�, w��czywszy wsteczny bieg. Komisarz przeszed� jeszcze kawa�ek, ze spuszczon� g�ow�, wci�� tul�c Ann�. Nie by�o wida� �lad�w opon, zatar�o je morze.
- I co teraz?
Najpierw zadzwoni� do Fazia a potem odwioz� ci� do domu.
- Komisarzu, czy mog� powiedzie� co� szczerze?
- Pewnie.
- Jeste� �winia.
4
- Pan komisarz? M�wi Pasquano. Czy mo�na spyta�, gdzie, u diab�a, pan si� podziewa�? Szukam pana ju� od trzech godzin. W komisariacie nikt niczego o panu nie wiedzia�.
- Ma pan do mnie jakie� pretensje, doktorze?
- Do pana? Do wszelkiego stworzenia!
- A jaka to krzywda pana spotka�a?
- Zmusili mnie, �ebym najpierw zaj�� si� in�ynierem Luparello - dok�adnie tak samo, jak kiedy jeszcze �y�. R�wnie� po �mierci ten cz�owiek musi by� lepszy od innych? Na cmentarzu te� pewnie b�dzie le�a� w pierwszym szeregu.
- Czy chcia� mnie pan o czym� poinformowa�?
- Chc� panu powiedzie� to samo, co pan otrzyma na pi�mie. Nic, ale to nic. Nieborak umar� z powod�w naturalnych.
- To znaczy?
- M�wi�c nienaukowe: p�k�o mu serce, i to dos�ownie. Co do reszty, to czu� si� dobrze. Tylko pompa szwankowa�a, cho� uprzejmie pr�bowano mu j� naprawi�.
- Mia� jakie� inne �lady na ciele?
- Niby jakie?
- Nie wiem, jakie� krwiaki, uk�ucia.
- Ju� m�wi�em, �e nic. Nie od dzisiaj �yj� na �wiecie, nie s�dzi pan? A w dodatku uda�o mi si� �ci�gn�� na autopsj� wsp�pracownika, doktora Capuano, lekarza, kt�ry prowadzi� denata.
- Nie�le si� pan zabezpieczy�, co?
- Co pan powiedzia�?!
- G�upstwo, prosz� wybaczy�. Chorowa� na co� jeszcze?
- Czy musz� wszystko powtarza� sto razy? Nic mu nie by�o, mia� tylko troch� za wysokie ci�nienie. Bra� �rodek moczop�dny, jedn� pastylk� w czwartek i jedn� w niedziel�, wcze�nie rano.
- A wi�c w niedziel�, kiedy umar�, wzi�� lekarstwo.
- I co z tego? Co to niby mia�oby znaczy�? �e mu zanurzyli pastylk� w truci�nie? My�li pan, �e �yjemy w epoce Borgi�w? A mo�e czyta� pan jakie� zeszyty kryminalne? Gdyby go otruli, przecie� bym si� zorientowa�.
- Jad� kolacj�?
- Nie jad�.
- A czy mo�e mi pan powiedzie�, o kt�rej godzinie umar�?
- Mo�na zwariowa� od tych pyta�. Naogl�da� si� pan za du�o film�w ameryka�skich. Policjant chce wiedzie�, o kt�rej dokonano zab�jstwa, a lekarz odpowiada natychmiast, �e morderca doko�czy� dzie�a o osiemnastej trzydzie�ci dwie, z dok�adno�ci� do sekundy, trzydzie�ci sze�� dni wstecz. Pan te� widzia�, �e nieboszczyk nie by� jeszcze sztywny, prawda? Pan te� czu� ciep�o, kt�re utrzymywa�o si� w samochodzie, prawda?
- I co z tego?
- A to, �e ten biedak umar� pomi�dzy dziewi�tnast� a dwudziest� drug� w przeddzie� odnalezienia zw�ok.
- Nic wi�cej?
- Nic wi�cej. Ach, by�bym zapomnia�: in�ynier umar�, ale przedtem uda�o mu si� jeszcze pobzyka�. Znale�li�my pod nim �lady spermy.
- Pan kwestor? M�wi Montalbano. Chc� poinformowa�, �e w�a�nie rozmawia�em z doktorem Pasquano. Zrobi� sekcj�.
- Niech pan oszcz�dzi sobie wysi�ku, komisarzu. Wiem wszystko. Oko�o czternastej dzwoni� do mnie Jacomuzzi, kt�ry by� przy tym, i wszystko mi opowiedzia�. �wietnie, nie?
- Prosz� wybaczy�, ale nie rozumiem.
- To chyba wspania�e, �e kto� w tej naszej pi�knej okolicy postanowi� umrze� �mierci� naturaln�, daj�c dobry przyk�ad. Jeszcze dwa albo trzy takie zgony, a powr�cimy do W�och. Rozmawia� pan z Lo Blanco?
- Jeszcze nie.
- Wi�c niech pan to zrobi jak najszybciej. Prosz� mu powiedzie�, �e nie widzimy przeszk�d. Mog� organizowa� pogrzeb, kiedy chc�, je�li s�dzia nie ma nic przeciw temu. A on tylko na to czeka Komisarzu, i jeszcze jedno. Rano zapomnia�em panu powiedzie�. Moja �ona wymy�li�a jaki� niewiarygodny przepis na o�miorniczki. W pi�tek wieczorem panu pasuje?
- Montalbano? M�wi Lo Blanco. Chc� pana o czym� powiadomi�. Zaraz po po�udniu telefonowa� do mnie doktor Jacomuzzi.
�Zmarnowana kariera! - pomy�la� natychmiast Montalbano. - W dawnych czasach Jacomuzzi by�by znakomitym heroldem, jednym z tych, co to chodzili po mie�cie z werblem�.
- Poinformowa� mnie - ci�gn�� s�dzia - �e sekcja nie wykaza�a niczego nadzwyczajnego. Zezwoli�em wi�c na poch�wek. Pan nie ma nic przeciwko temu?
- Nie.
- A zatem mog� uzna� spraw� za zamkni�t�?
- Czy mo�e pan poczeka� jeszcze dwa dni?
Us�ysza� - dos�ownie us�ysza� - jak w g�owie rozm�wcy odezwa�y si� dzwonki alarmowe.
- Dlaczego, komisarzu? Co si� dzieje?
- Nic, panie s�dzio, naprawd� nic.
- A wi�c dlaczego, na Boga Ojca? Wyznam panu, komisarzu... dlaczeg� bym mia� utrzymywa� to w tajemnicy?... �e zar�wno ja jak i prokurator, a tak�e prefekt i kwestor, otrzymali�my intensywne ponaglenia, a�eby spraw� zamkn�� w jak najkr�tszym czasie. Wszystko, ma si� rozumie�, zgodnie z prawem. Rodzina i przyjaciele z partii jak najszybciej pragn� sami zapomnie� o sprawie i chc�, �eby inni te� o niej zapomnieli. I moim zdaniem maj� racj�. Ich �yczenia s� w pe�ni uzasadnione.
- Rozumiem, panie s�dzio. Potrzebuj� najwy�ej dw�ch dni, nie wi�cej.
- Ale dlaczego? Prosz� poda� mi jaki� pow�d!
Wreszcie znalaz� wyt�umaczenie, wym�wk�. Nie m�g� oczywi�cie powiedzie�, �e jego pro�ba nie ma �adnych podstaw, a w�a�ciwie jedynym jej powodem jest przeczucie, �e kto� robi go w konia - kto�, kto w tej chwili wie wi�cej ni� on.
- Skoro pan nalega, to przyznam, �e chodzi mi o opini� publiczn�. Nie chc�, �eby plotkowano, �e zamkn�li�my spraw� przedwcze�nie tylko dlatego, �e nie mieli�my ochoty zbada� jej do g��bi. Wie pan, niewiele trzeba, �eby ludziom przysz�y do g�owy takie pomys�y.
- Je�li tak, to si� zgadzam. Daj� panu te czterdzie�ci osiem godzin. Ale ani minuty wi�cej. Prosz� zrozumie� sytuacj�.
- Gege? Jak si� masz, kochany? Przepraszam, �e przerywam ci poobiedni� drzemk� o wp� do si�dmej po po�udniu.
- A niech ci� chuj zastrzeli!
- Gege, czy godzi si� tak rozmawia� z przedstawicielem prawa? Zw�aszcza tobie, kt�ry wobec prawa mo�esz tylko zesra� si� w gacie? A propos chuja: czy to prawda, �e zadajesz si� z Murzynem, kt�ry ma czterdzie�ci?
- Czterdzie�ci czego?
- Centymetr�w laski.
- Odpieprz si�. Czego chcesz?
- Chc� z tob� porozmawia�.
- Kiedy?
- Wieczorem, p�no. O kt�rej mo�esz?
- Na przyk�ad o dwunastej.
- Gdzie?
- Tam gdzie zawsze, w Puntasecca.
- Ca�uj� ci� w usteczka, Gege.
- Komisarz Montalbano? M�wi prefekt Squatrito. S�dzia Lo Bianco w�a�nie mnie powiadomi�, �e wyst�pi� pan o jeszcze dwadzie�cia cztery godziny, albo o czterdzie�ci osiem, nie pami�tam, do ostatecznego zamkni�cia sprawy biednego in�yniera. Doktor Jacomuzzi, kt�ry uprzejmie informowa� mnie na bie��co o rozwoju sytuacji, powiedzia�, �e sekcja wykaza�a niepodwa�alnie, i� Luparello zmar� �mierci� naturaln�. Daleki jestem od tego, �eby co� sugerowa�, �eby w og�le si� wtr�ca�, przecie� nie ma najmniejszego powodu, ale zapytam: sk�d taki wniosek?
- Moja pro�ba, panie prefekcie, jak ju� wyja�nia�em s�dziemu Lo Blanco i jak podkre�lam to teraz panu, podyktowana jest trosk� o przejrzysto�� dzia�a� i ma na celu st�umi� w zarodku wszelkie nieprzychylne sugestie, jakoby policja nie wykazywa�a dostatecznej ch�ci, by wyja�ni� kulisy wydarzenia, i chcia�a zamkn�� spraw� bez wystarczaj�cych dowod�w. To wszystko.
Prefekt o�wiadczy�, �e jest usatysfakcjonowany t� odpowiedzi�, a zreszt� Montalbano celowo u�y� dw�ch czasownik�w (�wyja�ni� i �podkre�la�) oraz rzeczownika (�przejrzysto��), kt�re w s�ownictwie prefekta od zawsze mia�y swoje sta�e miejsce.
- Tu Anna, przepraszam, je�li ci przeszkadzam.
- Dlaczego m�wisz tak dziwnie? Jeste� przezi�biona?
- Nie, dzwoni� z pracy i nie chc�, �eby kto� mnie pods�ucha�.
- Co nowego?
- Jacomuzzi telefonowa� do mojego szefa i oznajmi�, �e nie chcesz zamkn�� sprawy Luparella. M�j szef odpar�, �e jak zwykle zachowujesz si� jak skurwysyn, co podzielam i co zreszt� mia�am okazj� powiedzie� ci kilka godzin temu.
- To w�a�nie chcia�a� mi przekaza�? Dzi�kuj� za potwierdzenie.
- Komisarzu, musz� dorzuci� ci jeszcze co�, o czym dowiedzia�am si� zaraz po naszym spotkaniu, kiedy tylko tutaj wr�ci�am.
- Mam roboty po uszy, Anno. Jutro.
- Ta sprawa nie mo�e czeka�. Powinna ci� zainteresowa�.
- Tyle �e ja jestem zaj�ty do pierwszej, pierwszej trzydzie�ci w nocy. Je�li chcesz wpa�� w tej chwili, zapraszam.
- Teraz nie dam rady Przyjd� do ciebie do domu, o drugiej.
- W nocy?
Tak, i je�li ci� nie zastan�, zaczekam.
- Dzie� dobry, kochanie. M�wi Livia. Przepraszam, �e dzwoni� do biura, ale...
- Mo�esz, dzwoni�, kiedy tylko chcesz i dok�d chcesz. Co si� sta�o?
- Nic wa�nego. W�a�nie czyta�am w gazecie, �e gdzie� tam u ciebie umar� jaki� polityk. To zaledwie notka, pisz�, �e komisarz Salvo Montalbano prowadzi drobiazgowe ustalenia co do przyczyn zgonu.
- No i?
- Masz problemy w zwi�zku z t� �mierci�?
- Niezbyt du�e
- A wi�c nic si� nie zmieni�o? Przylatujesz w sobot�? Nie sprawisz mi przykrej niespodzianki?
- Jakiej?
- Ze zadzwonisz i powiesz zak�opotanym g�osem, �e w �ledztwie nast�pi� zwrot i �e b�d� musia�a poczeka�, ale nie wiesz jak d�ugo, a wi�c mo�e lepiej od�o�y� spotkanie o tydzie�. Ju� si� tak zdarza�o.
- B�d� spokojna, tym razem nie b�dzie k�opotu.
- Komisarz Montalbano? M�wi Arcangelo Baldovino, jestem sekretarzem jego ekscelencji biskupa.
- Mi�o mi. S�ucham, ojcze.
- Biskup dowiedzia� si�... przyznajemy, �e nie bez zdziwienia. .. i� uwa�a pan za stosowne przed�u�y� dochodzenie dotycz�ce bolesnej i nieszcz�liwej �mierci in�yn