9754
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 9754 |
Rozszerzenie: |
9754 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 9754 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9754 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
9754 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Agatha Christie
Dom zbrodni
T�umaczy�a Anna Rojkowska
Tytu� orygina�u: Croecked House � Agatha Christie
Od autorki
Dom zbrodni to jedna z moich ulubionych ksi��ek. Przez lata chodzi�a za mn�, obmy�la�am j�, przyrzeka�am sobie: �Pewnego dnia, kiedy b�d� mia�a mn�stwo czasu, zaczn� j� pisa�. Z do�wiadczenia mog� powiedzie�, �e na pi�� powie�ci, kt�re s� ci�k� prac�, jedna jest przyjemno�ci�. Ta w�a�nie by�a przyjemno�ci�. Cz�sto zastanawia�am si�, czy czytelnicy wiedz�, kt�ra ksi��ka powstawa�a w trudzie i znoju, a kt�ra by�a pisana z rado�ci�. Nieraz kto� m�wi: �Jak� przyjemno�ci� musia�o by� pisanie tego a tego!� Przewa�nie m�wi� tak o ksi��ce, kt�ra uparcie �wychodzi�a� inaczej, ni� ja sobie �yczy�am, w kt�rej s� marne postaci, historia zanadto pogmatwana, a dialogi nienaturalne - przynajmniej w opinii autora. Mo�e jednak autor nie jest najlepszym s�dzi� w�asnego dzie�a. Pocieszam si�, �e w�a�ciwie wszystkim podoba� si� Dom zbrodni, wi�c czuj�, �e s�usznie uwa�am go za jedn� z moich najlepszych ksi��ek.
Nie wiem, jak wpad�am na pomys� rodziny Leonides�w - pewnego dnia postaci po prostu si� narodzi�y.
Uwa�am si� tylko za skryb� spisuj�cego ich dzieje.
Agata Christie
Rozdzia� pierwszy
Sophi� Leonides pozna�em w Egipcie pod koniec wojny. Pracowa�a tam w�wczas na odpowiedzialnym stanowisku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Nasze pierwsze kontakty by�y czysto s�u�bowe. Wtedy w�a�nie doceni�em jej umiej�tno�ci, dzi�ki kt�rym w tak m�odym wieku (mia�a w�wczas tylko dwadzie�cia dwa lata) sprawowa�a tak wa�n� funkcj�.
Sophia by�a nie tylko przystojn� kobiet�, ale te� obdarzon� bardzo logicznym umys�em. Podoba�o mi si� w niej r�wnie� to, �e potrafi�a �artowa�, zachowuj�c absolutnie powa�n� min�. Zaprzyja�nili�my si�. Mo�na z ni� by�o o wszystkim porozmawia�. Lubili�my umawia� si� na obiad i - od czasu do czasu - na ta�ce.
O tym wszystkim dobrze wiedzia�em. Ale z tego, �e kocham Sophi� i chc� si� z ni� o�eni�, zda�em sobie spraw�, dopiero kiedy otrzyma�em rozkaz wyjazdu na Wsch�d.
Jedli�my w�a�nie kolacj� w restauracji Shepherda, kiedy niespodziewanie odkry�em sw� mi�o��. Nie czu�em si� zaskoczony, raczej mia�em wra�enie, �e u�wiadomi�em sobie co�, o czym od dawna wiem. Spojrza�em na ni� innymi oczyma, ale zobaczy�em tylko to, co ju� dobrze zna�em i lubi�em. Ciemne k�dzierzawe w�osy, �ywe b��kitne oczy, ma�a, wojowniczo wysuni�ta broda i prosty nos. Podoba� mi si� doskonale skrojony jasnoszary kostium i �nie�nobia�a bluzka. Wygl�da�a jak typowa Angielka, co mia�o dla mnie wyj�tkowy urok po trzech latach nieobecno�ci w kraju. Nikt - m�wi�em sobie - nie m�g�by wygl�da� bardziej �angielsko�. Jednocze�nie zastanawia�em si�, czy naprawd� to mo�liwe, �eby by�a a� taka �angielska�, na jak� wygl�da�a. Czy rzeczywisto�� mo�e mie� w sobie doskona�o�� teatru?
Zda�em sobie spraw�, �e cho� tyle ze sob� rozmawiali�my na r�ne tematy: idea��w, upodoba�, przysz�o�ci, najbli�szych przyjaci�, Sophia nigdy nie wspomnia�a domu, rodziny. O mnie wiedzia�a wszystko (by�a wspania�ym s�uchaczem), ja o niej - nic. A� do tej chwili tego nie zauwa�y�em.
Sophia zapyta�a, o czym my�l�.
- O tobie - odpar�em zgodnie z prawd�.
- Rozumiem - rzek�a - i wydawa�o mi si�, �e naprawd� rozumie.
- Mo�e si� zdarzy�, �e nie spotkamy si� przez nast�pne par� lat - powiedzia�em. - Nie wiem, kiedy wr�c� do Anglii. Ale pierwsza rzecz, jak� zrobi� po powrocie, to przyjad� do ciebie i poprosz� ci� o r�k�.
Siedzia�a nieporuszona, pali�a papierosa i nawet na mnie nie spojrza�a. Przez chwil� ba�em si�, �e nie zrozumia�a.
- Pos�uchaj - rzek�em. - Na pewno nie poprosz� ci� teraz, �eby� za mnie wysz�a. Mog�aby� mnie odrzuci�, a wtedy czu�bym si� nieszcz�liwy i pewnie zwi�za�bym si� z jak�� okropn� kobiet�, �eby uleczy� zranion� ambicj�. A gdyby� mnie nie odrzuci�a, co mieliby�my zrobi�? Pobra� si� i natychmiast rozsta�? Zar�czy� si� i skaza� na d�ugi okres oczekiwania? Nie chcia�bym ci� na to nara�a�. Boj� si�, �e gdyby� spotka�a kogo� innego, mog�aby� go odrzuci�, chc�c by� �lojalna� wobec mnie. �yjemy w niespokojnych czasach. Wok� nas wszyscy szybko si� �eni�, rozstaj�, nawi�zuj� romanse. Chcia�bym, aby� pojecha�a do domu wolna i niezale�na, odnalaz�a si� w powojennym �wiecie i podj�a decyzj�, co chcesz robi�. To, co jest mi�dzy nami, musi by� na sta�e. Innego ma��e�stwa nie uznaj�.
- Ja te� nie.
- Z drugiej strony uwa�am, �e mam prawo powiedzie� ci, co czuj�.
- Ale bez niepotrzebnych lirycznych uniesie�? - mrukn�a Sophia pod nosem.
- Kochanie, nie rozumiesz? Pr�bowa�em powstrzyma� si� od powiedzenia ci, �e ci� kocham...
- Ale� rozumiem, Charles. I podoba mi si� ten zabawny spos�b, w jaki za�atwiasz spraw�. Jak wr�cisz, mo�esz przyjecha� i zobaczy� si� ze mn�... je�li jeszcze b�dziesz chcia�.
- Nie ma co do tego w�tpliwo�ci - przerwa�em jej.
- Zawsze s� w�tpliwo�ci, Charles. Mo�e zdarzy� si� co�, co uniemo�liwi nasze plany. Po pierwsze, niewiele o mnie wiesz, prawda?
- Nie wiem nawet, gdzie mieszkasz w Anglii.
- W Swinly Dean.
Kiwn��em g�ow�. Swinly Dean, dzielnica na przedmie�ciu Londynu, by�a znana z kort�w tenisowych dla finansjery z City.
- W krzywym dworku - doda�a cicho, z zadum� w g�osie.
Musia�em mie� bardzo zdziwion� min�, bo popatrzy�a na mnie ubawiona i przytoczy�a ca�y cytat:
- �I wszyscy mieszkali razem w krzywym dworku�. To o nas. Wprawdzie nasz dom to nie dworek, ale z pewno�ci� krzywy - same szczyty i mur pruski.
- Masz du�� rodzin�? Rodze�stwo?
- Brat, siostra, matka, ojciec, wuj, ciotka, cioteczna babcia, dziadek i jego �ona.
- M�j Bo�e! - wykrzykn��em, lekko og�uszony tym nadmiarem rodziny.
Roze�mia�a si�.
- Oczywi�cie, normalnie nie mieszkamy razem. To wszystko przez wojn� i naloty - z zadum� zmarszczy�a brwi - cho� w sensie duchowym nasza rodzina zawsze by�a razem, pod okiem i opiek� dziadka. Dziadek to osobowo��. Ma ponad osiemdziesi�t lat i oko�o p�tora metra wzrostu, a jednak ka�dy przy nim wygl�da bezbarwnie.
- To brzmi interesuj�co - powiedzia�em.
- Bo to interesuj�cy cz�owiek. Z pochodzenia Grek ze Smyrny. Nazywa si� Arystydes Leonides. Jest niezmiernie bogaty - doda�a z b�yskiem w oku.
- Czy po wojnie jeszcze kto� b�dzie bogaty?
- Dziadek na pewno - odpar�a Sophia z przekonaniem. - Taktyka �zedrze� sk�r� z bogatych� nie uda si� w jego wypadku. On zedrze sk�r� ze zdzieraczy.
- Ciekawa jestem - doda�a - czy go polubisz.
- A ty go lubisz? - spyta�em.
- Bardziej ni� kogokolwiek na �wiecie.
Rozdzia� drugi
Min�y dwa lata, zanim wr�ci�em do Anglii. Nie by�y to �atwe lata. Cz�sto pisywali�my z Sophi� do siebie, cho� nie by�y to listy mi�osne. By�y to listy pisane przez bliskich przyjaci� - wymieniali�my my�li i komentowali�my obecne �ycie. Jednak je�li o mnie chodzi, a wierzy�em, �e r�wnie� w jej przypadku, nasze uczucia ros�y i umacnia�y si�.
Powr�ci�em do Anglii w spokojny wrze�niowy dzie�. Li�cie na drzewach z�oci�y si� w �wietle zachodz�cego s�o�ca. Z lotniska wys�a�em telegram do Sophii.
W�a�nie wr�ci�em. Czy zjesz ze mn� dzi� wiecz�r kolacj� u Maria o dziewi�tej? Charles.
Kilka godzin p�niej siedzia�em i czyta�em �Timesa�. Przegl�da�em rubryk� towarzysk�, donosz�c� o narodzinach, �lubach i pogrzebach, kiedy nagle w oko wpad�o mi nazwisko Leonides:
19 wrze�nia w Trzech Szczytach w Swinly Dean w wieku lat osiemdziesi�ciu o�miu Arystydes Leonides, ukochany m�� Brendy Leonides. Szczerze op�akiwany.
Poni�ej by�a druga informacja:
ARYSTYDES LEONIDES - nagle w swym domu, Trzy Szczyty, w Swinly Dean. Pogr��y� w �alu kochaj�ce dzieci i wnuki. Kwiaty prosimy przysy�a� do ko�cio�a �w. Eldreda w Swinly Dean.
Obydwie informacje wydawa�y mi si� do�� dziwnie sformu�owane, jakby drukarnia opu�ci�a fragmenty tekstu. Natychmiast jednak moje my�li pow�drowa�y do Sophii. Pospiesznie wys�a�em jej drugi telegram:
W�a�nie dowiedzia�em si� o �mierci dziadka. Wyrazy wsp�czucia. Daj zna�, kiedy mo�emy si� spotka�. Charles.
O sz�stej odebra�em telegram od Sophii:
B�d� u Maria o dziewi�tej. Sophi�.
Na my�l o spotkaniu jej znowu poczu�em przyjemne podniecenie i lekkie podenerwowanie. Czas p�yn�� strasznie wolno. By�em w restauracji dwadzie�cia minut przed czasem. Sophia sp�ni�a si� tylko pi�� minut.
Spotkanie kogo�, kogo nie widzia�o si� przez d�ugi czas, ale o kim si� nieustannie my�la�o, zawsze jest pewnym wstrz�sem. Kiedy wreszcie Sophia wesz�a do restauracji, nasze spotkanie wydawa�o si� ca�kowicie nierealne. By�a ubrana na czarno, a to, nie wiadomo dlaczego, zaskoczy�o mnie. Wi�kszo�� kobiet mia�a czarne suknie, ale wydawa�o mi si�, �e Sophia jest w �a�obie. Zdziwi�em si�, bo nie s�dzi�em, �e nale�y do os�b, kt�re nosz� �a�ob�, nawet po bliskim krewnym.
Wypili�my po koktajlu, a potem poszli�my do naszego stolika. M�wili�my gor�czkowo, pytali�my o przyjaci� z Kairu. Ta sztuczna rozmowa pozwoli�a nam pokona� pocz�tkowe skr�powanie. Wyrazi�em wsp�czucie z powodu �mierci dziadka, a Sophia powiedzia�a, �e by�a to �mier� niespodziewana. Potem znowu powr�cili�my do wspomnie�. Zacz�o mi si� wydawa�, �e co� jest nie w porz�dku. I nie chodzi�o tu o naturalne skr�powanie po d�ugim niewidzeniu. Najwyra�niej co� dzia�o si� z Sophi�. Czy chcia�a mi powiedzie�, �e znalaz�a innego m�czyzn�, na kt�rym jej zale�y bardziej ni� na mnie? �e jej uczucie dla mnie by�o pomy�k�?
Jednak wydawa�o mi si�, �e nie o to chodzi - a zatem o co? Ca�y czas o tym rozmy�la�em, prowadz�c wymuszon� rozmow�.
Nagle, kiedy kelner postawi� przed nami kaw� i oddali� si� z uk�onem, wszystko wr�ci�o do normalno�ci. Siedzia�em z Sophi� przy stoliku w restauracji, jak dawniej. Lata roz��ki znikn�y.
- Sophia - powiedzia�em.
- Charles!
Odetchn��em z ulg�.
- Dzi�ki Bogu to min�o. Co si� z nami dzia�o?
- To pewnie moja wina. By�am niem�dra.
- Ale teraz ju� wszystko w porz�dku?
- Teraz tak. U�miechn�li�my si� do siebie.
- Kochanie! - powiedzia�em. - Kiedy za mnie wyjdziesz?
U�miech zamar� na jej ustach.
- Nie wiem. Nie jestem pewna, Charles, czy kiedykolwiek b�d� mog�a wyj�� za ciebie za m��.
- Dlaczego? Czy dlatego, �e czujesz we mnie obco��? Czy potrzebujesz czasu, by do mnie przywykn��? Mo�e jest kto� inny?
Urwa�em, ale po chwili powiedzia�em:
- Nie, by�em g�upi. Nie chodzi o nic takiego.
- Masz racj�, to nic z tych rzeczy.
Nie odzywa�em si�, czekaj�c, a� ona zacznie m�wi�.
- Chodzi o �mier� dziadka - wykrztusi�a w ko�cu.
- O �mier� dziadka? Dlaczego? Co za r�nica... Chyba nie sugerujesz... nie my�lisz, �e... Czy chodzi o pieni�dze? Nic nie zostawi�? Ale, kochanie, to z pewno�ci�...
- Nie chodzi o pieni�dze - u�miechn�a si� blado. - My�l�, �e by�by� got�w wzi�� mnie w samej koszuli. Dziadek w ca�ym swoim �yciu nigdy nie straci� pieni�dzy.
- To o co chodzi?
- O �mier�. Widzisz, Charles, my�l�, �e on nie umar� tak po prostu. My�l�, �e m�g� zosta�... zabity...
Wpatrywa�em si� w ni� z niedowierzaniem.
- Co za fantastyczny pomys�! Jak na to wpad�a�?
- To nie ja na to wpad�am. Po pierwsze, doktor zachowywa� si� dziwnie. Nie chcia� podpisa� �wiadectwa zgonu. Ma by� sekcja. Jest oczywiste, �e co� podejrzewaj�.
Nie przeczy�em. Sophia by�a bardzo inteligentna. Mo�na by�o polega� na jej wnioskach. Powiedzia�em tylko:
- Podejrzenia mog� by� ca�kiem bezzasadne. Ale nawet gdyby by�y zasadne, jaki ma to zwi�zek z nami?
- Jeste� w dyplomacji. �ony dyplomat�w musz� by� bez zarzutu, bardzo na to zwracaj� uwag�. Nie, nie m�w tego, co chcesz teraz powiedzie�. To naturalne, �e chcesz to powiedzie�, i my�l�, �e teoretycznie zgadzam si� z tob�. Ale jestem dumna, i to bardzo. Chc�, �eby nasze ma��e�stwo by�o dobre w oczach wszystkich. Nie �ycz� sobie by� symbolem twojego po�wi�cenia dla mi�o�ci. Poza tym mo�e oka�e si�, �e wszystko jest w porz�dku.
- To znaczy, �e doktor... m�g� pope�ni� pomy�k�?
- Nawet je�li nie pope�ni� pomy�ki, to i tak wszystko mo�e si� dobrze sko�czy�... pod warunkiem, �e zabi�a go w�a�ciwa osoba.
- O czym ty m�wisz, Sophio?
- Wiem, �e to paskudne, co powiedzia�am, ale b�d�my uczciwi.
Uprzedzi�a moje nast�pne s�owa.
- Nie, Charles. Nic wi�cej nie powiem. Pewnie i tak ju� za du�o wygada�am. Ale by�am absolutnie zdecydowana spotka� si� z tob� dzi� wiecz�r i wszystko om�wi�. Nic nie mo�emy postanowi�, dop�ki to si� nie wyja�ni.
- Mog�aby� chocia� mi o tym opowiedzie�. Potrz�sn�a g�ow�.
- Nie chc�.
- Ale�... Sophio...
- Nie, Charles. Nie chc�, �eby� patrzy� na nas z mojego punktu widzenia. Chc�, �eby� zobaczy� nas tak, jak kto� bezstronny, patrz�cy z boku.
- Jak mam to zrobi�?
Spojrza�a na mnie z dziwnym b�yskiem w oczach.
- Dowiesz si� od ojca.
Jeszcze w Kairze powiedzia�em Sophii, �e m�j ojciec jest zast�pc� komisarza Scotland Yardu. Nadal sprawowa� t� funkcj�. Gdy us�ysza�em jej s�owa, po krzy�u przebieg� mi zimny dreszcz.
- A� tak �le?
- Tak my�l�. Widzisz tego samotnego m�czyzn� przy stoliku? O wygl�dzie mi�ego, flegmatycznego wojskowego?
- Owszem.
- By� na peronie w Swinly Dean, kiedy wsiada�am do poci�gu.
- �ledzi ci�???
- Tak. My�l�, �e wszyscy jeste�my - jak by to uj��? - pod obserwacj�. Dano nam do zrozumienia, �e by�oby lepiej, gdyby�my nie opuszczali domu. Ale ja by�am zdecydowana spotka� si� z tob� - wysun�a wojowniczo podbr�dek. - Wysz�am okienkiem od �azienki i zjecha�am na d� po rurze.
- Kochanie!
- Ale policja jest bardzo sprawna. I oczywi�cie znali tre�� telegramu, kt�ry ci wys�a�am. Ale niewa�ne. Jeste�my tu, razem... Tylko �e od tej pory musimy dzia�a� ka�de na w�asn� r�k�.
Zawiesi�a g�os i doda�a:
- Niestety, nie ma �adnej w�tpliwo�ci, �e oboje si� kochamy.
- Zupe�nie �adnej w�tpliwo�ci - przyzna�em. - I nie m�w �niestety�. Obydwoje prze�yli�my wojn�, wiele razy �mier� zagl�da�a nam w oczy. Nie rozumiem, dlaczego nag�a �mier� jednego staruszka... swoj� drog�, ile mia� lat?
- Osiemdziesi�t siedem.
- Naturalnie, czyta�em to w �Timesie�. Je�li o mnie chodzi, uwa�am, �e zmar� ze staro�ci i �aden szanuj�cy si� lekarz nie powinien w to w�tpi�.
- Gdyby� zna� dziadka - powiedzia�a Sophia - by�by� zdziwiony, �e w og�le umar�.
Rozdzia� trzeci
Zawsze interesowa�em si� nieco prac� ojca, ale nie by�em przygotowany na to, �e pewnego dnia, jako osobi�cie zainteresowany spraw�, wezm� bezpo�redni udzia� w dochodzeniu.
Jeszcze nie widzia�em Staruszka. Nie by�o go, kiedy przyjecha�em. A po k�pieli, ogoleniu si� i przebraniu wyszed�em na spotkanie z Sophi�. Gdy wr�ci�em do domu, Glover powiadomi� mnie, �e ojciec jest w gabinecie.
Siedzia� przy biurku, ze zmarszczonymi brwiami przegl�daj�c jakie� papiery. Kiedy wszed�em, a� podskoczy�.
- Charles! No no, ile to ju� czasu...
Nasze spotkanie, po pi�ciu latach niewidzenia si�, rozczarowa�oby Francuza. Tymczasem w rzeczywisto�ci naszemu przywitaniu nie brak�o uczucia. Bardzo si� ze Staruszkiem lubili�my i dobrze rozumieli�my.
- Mam nieco whisky - powiedzia�. - Ile nala�? Przepraszam, �e nie by�o mnie, kiedy wr�ci�e�, ale jestem strasznie zaj�ty. Pracujemy nad trudn� spraw�.
Odchyli�em si� w fotelu i zapali�em papierosa.
- Arystydes Leonides? - spyta�em.
Zmarszczy� brwi i rzuci� mi badawcze spojrzenie.
- Sk�d wiesz? - spyta� uprzejmie i ch�odno.
- Zatem mam racj�?
- Sk�d si� o tym dowiedzia�e�?
- Mam swoje sposoby.
Staruszek czeka�.
- Z samego �r�d�a - wyja�ni�em.
- Dalej, Charles, przyznaj si�.
- Mo�e ci si� to nie podoba� - uprzedzi�em. - Sophi� Leonides pozna�em w Kairze. Zakocha�em si� w niej i chc� si� z ni� o�eni�. Spotka�em si� z ni� dzi� wiecz�r. Poszli�my razem na kolacj�.
- Na kolacj�? Tu, w Londynie? Ciekawe, jak jej si� uda�o tego dokona�. Prosili�my - zreszt� uprzejmie - ca�� rodzin�, �eby nigdzie si� nie oddalali.
- Zgadza si�. Zsun�a si� po rurze z okna �azienki. Na ustach ojca pojawi� si� leciutki u�miech.
- Wydaje si�, �e ta m�oda dama jest niezwykle pomys�owa.
- Ale twoi funkcjonariusze s� bardzo sprawni. Sympatyczny facet o wygl�dzie wojskowego przyszed� za ni� a� do restauracji Maria. Pewnie b�d� figurowa� w raportach, kt�re ci przedstawi�. Metr osiemdziesi�t wzrostu, szatyn, br�zowe oczy, granatowy garnitur w pro�ki itd.
Staruszek utkwi� we mnie twarde spojrzenie.
- Czy to... powa�ne?
- Tak, tato, powa�ne.
Nast�pi�a chwila ciszy.
- Masz co� przeciwko temu?
- Nie mia�bym nic... tydzie� temu. To dobra rodzina, dziewczyna odziedziczy pieni�dze. Poza tym znam ciebie, nie�atwo tracisz g�ow�. Ale teraz...
- Tak?
- Mog�oby jeszcze by� wszystko w porz�dku, gdyby...
- Gdyby co?
- Gdyby zrobi�a to w�a�ciwa osoba.
Po raz tego samego wieczoru us�ysza�em to sformu�owanie. Zaintrygowa�o mnie. - kto jest t� w�a�ciw� osob�? Rzuci� mi ostre spojrzenie.
- Co wiesz o tej sprawie?
- Nic.
- Nic? - wydawa� si� zdziwiony. - Dziewczyna nic ci nie powiedzia�a?
- Nie. To znaczy powiedzia�a. �e wola�aby, abym pozna� to z punktu widzenia kogo� z zewn�trz.
- Dlaczego by tak wola�a?
- Czy to nie oczywiste?
- Nie, Charles, nie wydaje mi si�.
Marszcz�c brwi ojciec zacz�� chodzi� tam i z powrotem po gabinecie. Zgas�o mu cygaro, a on zupe�nie tego nie zauwa�y�. To dobitnie wskazywa�o, �e by� zaniepokojony.
- A co wiesz o rodzinie? - rzuci� nag�e pytanie.
- Niemal nic! Wiem, �e sk�ada�a si� z dziadka i ca�ej kupy dzieci z �onami i wnuk�w. Nie wiem, jakie by�y mi�dzy nimi stosunki. Lepiej zapoznaj mnie z t� spraw�, tato.
- Dobrze - usiad�. - Zaczn� od samego pocz�tku, od Arystydesa Leonidesa. Przyby� do Anglii w wieku dwudziestu czterech lat.
- By� Grekiem ze Smyrny.
- To ju� wiesz?
- Tak, ale to niemal wszystko, co wiem. Otworzy�y si� drzwi i Glover oznajmi�, �e przyszed� nadinspektor Taverner.
- Prowadzi t� spraw� - powiedzia� ojciec. - Niech wejdzie. Sprawdza� rodzin�. Wie o nich wi�cej ni� ja.
Spyta�em, czy miejscowa policja wzywa�a Yard.
- Swinly Dean podlega naszej jurysdykcji. To jeszcze Londyn.
Nadinspektor Taverner wszed� do gabinetu. Znali�my si� od wielu lat. Powita� mnie ciep�o i pogratulowa� szcz�liwego powrotu.
- Zaznajamiam Charlesa ze spraw� - oznajmi� Staruszek. - Popraw mnie, je�li si� myl�, Taverner. Leonides przyby� do Londynu w 1884 roku. Otworzy� ma�� restauracyjk� w Soho. Okaza�a si� korzystnym interesem, wi�c otworzy� nast�pn�. Wkr�tce mia� siedem lub osiem lokali. Wszystkie bardzo dochodowe.
- Nigdy nie robi� z�ych interes�w - przyzna� nadinspektor Taverner.
- Mia� nosa do interes�w. W ko�cu sta� si� w�a�cicielem wi�kszo�ci znanych restauracji w Londynie. Wtedy zaj�� si� gastronomi� na du�� skal�.
- Wdawa� si� r�wnie� w inne przedsi�wzi�cia - uzupe�ni� Taverner. - Sklepy z u�ywan� odzie��, tani� bi�uteri� i inne. Oczywi�cie - doda� - by� kombinatorem.
- Chce pan powiedzie�, �e by� oszustem? Taverner pokr�ci� g�ow�.
- Nie, nie to mia�em na my�li. Kombinowa�, owszem - ale nie oszukiwa�. Nigdy nie wdawa� si� w co�, co sta�oby w niezgodzie z prawem. Ale potrafi� wykombinowa� sto sposob�w jego obej�cia. Nawet w czasie ostatniej wojny uda�o mu si� w ten spos�b nie�le zarobi�. Nigdy nie zrobi� nic nielegalnego, ale jak tylko zacz�� co� robi�, natychmiast trzeba by�o wyda� ustaw� zabraniaj�c� tego. Tyle �e zanim j� wydano, on ju� zaj�ty by� czym innym.
- Nie sprawia na mnie wra�enia ujmuj�cej postaci - powiedzia�em.
- Rzecz dziwna, ale by� poci�gaj�cy. By� osobowo�ci�, to si� czu�o. Nie by�o na co spojrze�, wygl�da� jak krasnal, ma�y brzydal, ale mia� w sobie jaki� magnetyzm. �atwo zawraca� kobietom w g�owie.
- Zawar� do�� zaskakuj�ce ma��e�stwo - doda� ojciec. - O�eni� si� z c�rk� ziemianina - �owczego!
- Chodzi�o o pieni�dze? - spyta�em. Staruszek pokr�ci� g�ow�.
- Nie, to by�o ma��e�stwo z mi�o�ci. Spotka�a go przy za�atwianiu obs�ugi na wesele przyjaci�ki - i zakocha�a si�. Jej rodzice ostro si� sprzeciwiali, ale ona by�a zdecydowana wyj�� za niego za m��. M�wi� ci, on mia� urok. By�o w nim co� egzotycznego i dynamicznego, co si� jej podoba�o. Dziewczyn� �miertelnie nudzili ludzie z jej sfery.
- Czy ma��e�stwo by�o szcz�liwe?
- O dziwo, tak. Oczywi�cie jej przyjaciele nie spotykali si� z jego znajomymi, i wzajemnie (wtedy jeszcze pieni�dze nie wyr�wnywa�y r�nic spo�ecznych), ale oni si� tym nie przejmowali. Obywali si� bez przyjaci�. Arystydes zbudowa� ten absurdalny dom w Swinly Dean, zamieszkali tam i mieli o�mioro dzieci.
- To rzeczywi�cie ca�a saga rodzinna!
- Stary Leonides mia� nosa wybieraj�c Swinly Dean. Wtedy dopiero zaczyna�o by� w modzie. Nie by�o jeszcze drugiego i trzeciego pola do gry w golfa. Mieszka�cy stanowili mieszanin� zasiedzia�ych tubylc�w (kt�rzy uwielbiali swoje ogrody i lubili Leonidesa) i bogatych biznesmen�w z City, zabiegaj�cych o znajomo�� z Leonidesem, Z tego wida�, �e mogli wybiera� w�r�d znajomych. Byli bardzo szcz�liwi a� do jej �mierci - chyba z powodu zapalenia p�uc - w 1905 roku.
- Zostawi�a go samego z o�miorgiem dzieci?
- Jedno zmar�o w dzieci�stwie. Dw�ch syn�w zgin�o na ostatniej wojnie. Jedna c�rka wysz�a za m��, wyjecha�a do Australii i tam umar�a. Niezam�na c�rka zgin�a w wypadku samochodowym. Druga zmar�a rok czy dwa lata temu. Dw�jka jeszcze �yje: najstarszy syn, Roger, �onaty ale bezdzietny, i Philip, kt�ry po�lubi� znan� aktork� i ma tr�jk� dzieci - twoj� Sophi�, Eustace�a i Josephine.
- I oni wszyscy mieszkaj� w... jak to si� nazywa? Trzy Szczyty?
- Tak. Dom Rogera Leonidesa zosta� zbombardowany na samym pocz�tku wojny. Philip z rodzin� mieszkaj� tam od 1937 roku. Jest jeszcze starsza ciotka, panna de Haviland, siostra pierwszej �ony Leonidesa. Najwyra�niej szwagier zawsze j� mierzi�, ale po �mierci siostry uzna�a za sw�j obowi�zek przyj�� propozycj�, by zamieszka�a w jego domu i pomog�a mu wychowa� dzieci.
- Bardzo powa�nie traktuje swoje obowi�zki - wtr�ci� nadinspektor. - Niestety, nie nale�y do os�b, kt�re zmieniaj� raz wyrobione zdanie o ludziach. Zawsze by�a krytycznie nastawiona do Leonidesa i jego metod...
- Niez�a kupa ludzi - przerwa�em. - Jak my�licie, kto go zabi�?
- Jeszcze za wcze�nie, �eby rzuca� oskar�enia.
- Prosz� si� nie wymigiwa� - powiedzia�em. - Za�o�� si�, �e pan jest przekonany, �e zna ju� winnego. Nie jeste�my w s�dzie.
- Nie jeste�my - przyzna� Taverner ponuro - i mo�e nigdy nie b�dziemy.
- To znaczy, �e istnieje mo�liwo��, �e nie zosta� zamordowany?
- Och nie, na pewno zosta� zamordowany. Otruty. Ale pan wie, jak wygl�daj� sprawy o otrucie. Trudno zdoby� dowody. Wszystko mo�e wskazywa� na jedn� osob�...
- W�a�nie o to mi chodzi. Ma pan ju� ca�� spraw� pouk�adan� w g�owie, prawda?
- Mo�emy wskaza� podejrzanego na podstawie bardzo du�ego prawdopodobie�stwa. Rozwi�zanie wydaje si� oczywiste. Plan by� doskonale obmy�lony. Ale nie jestem pewien, czy mam racj�. Spojrza�em b�agalnie na ojca.
- W wypadku morderstw, Charles - powiedzia� powoli - oczywiste rozwi�zanie jest najcz�ciej prawid�owym rozwi�zaniem. Stary Leonides o�eni� si� powt�rnie dziesi�� lat temu.
- Kiedy mia� siedemdziesi�t siedem lat?
- Tak, po�lubi� dwudziestoczteroletni� kobiet�. Gwizdn��em.
- Co to za kobieta?
- Prosto z herbaciarni. Bardzo porz�dna i �adna, ale do�� blada i anemiczna.
- I to ona jest t� najprawdopodobniejsz� podejrzan�?
- A nie? - spyta� Taverner. - Ma teraz zaledwie trzydzie�ci cztery lata, a to niebezpieczny wiek. Lubi wygodne �ycie. W domu jest m�ody m�czyzna, nauczyciel wnuk�w. Nie poszed� na wojn� - z powodu serca czy jakiej� innej dolegliwo�ci. S� ze sob� bardzo zaprzyja�nieni.
Zamy�li�em si�. Wy�ania� si� stary, dobrze znany wz�r Takie mieszane towarzystwo. A pani Leonides, jak zauwa�y� m�j ojciec, by�a bardzo porz�dna. W imi� zachowania szacunku u ludzi pope�niono wiele morderstw.
- Czym go otruto? - spyta�em. - Arszenikiem?
- Nie. Nie mamy jeszcze wynik�w analizy, ale lekarz uwa�a, �e ezeryn�.
- To niezbyt popularny �rodek. Chyba �atwo dotrze� do tego, kto go kupi�?
- Nie tym razem. Ezeryn� by�a na miejscu, w jego kroplach do oczu.
- Leonides chorowa� na cukrzyc� - wyja�ni� ojciec. - Dostawa� regularnie zastrzyki insuliny! Insulina jest sprzedawana w malutkich buteleczkach z gumowym korkiem. Ig�� przek�uwa si� korek i nabiera si� p�ynu do strzykawki.
- W buteleczce nie by�o insuliny, ale ezeryn�? - domy�li�em si�.
- Dok�adnie.
- A kto zrobi� zastrzyk?
- �ona.
Zrozumia�em teraz, co Sophia mia�a na my�li, m�wi�c o �w�a�ciwej osobie�.
- Czy stosunki rodziny z drug� �on� Leonidesa uk�adaj� si� dobrze?
- Nie. Ledwie ze sob� rozmawiaj�.
Sytuacja stawa�a si� coraz bardziej jasna. A mimo to nadinspektor Taverner nie by� zadowolony.
- Co si� panu w tym nie podoba? - spyta�em bez ogr�dek.
- Gdyby ona to zrobi�a, jak�e �atwo by�oby jej potem wymieni� buteleczk� na tak� sam�, ale po insulinie. Je�li jest winna, to nie mog� zrozumie�, dlaczego tego nie zrobi�a.
- To rzeczywi�cie dziwne. W domu by�o du�o insuliny?
- Mn�stwo buteleczek, pustych i pe�nych. Gdyby to zrobi�a, dziesi�� do jednego, �e doktor niczego by nie zauwa�y�. Prawie nic nie wiadomo o po�miertnych objawach zatrucia ezeryn�. A tak, jak zacz�� mie� w�tpliwo�ci, zbada� zawarto�� buteleczki (na wypadek, gdyby by�o z�e st�enie insuliny albo co� podobnego) i naturalnie od razu wyda�o si�, �e w �rodku nie by�o insuliny.
- Zatem wygl�da na to - rzek�em w zamy�leniu - �e pani Leonides by�a albo bardzo g�upia, albo bardzo przebieg�a.
- Uwa�a pan...
- �e mog�a liczy� na to, i� dojdzie pan do wniosku, �e nie mog�a by� a� tak g�upia, jak �wiadcz� o tym pozory. Jakie s� inne mo�liwo�ci i inni podejrzani?
- Prawie ka�dy w tym domu m�g� to zrobi� - powiedzia� cicho ojciec. - Zawsze by� du�y zapas insuliny, co najmniej na dwa tygodnie. Mo�na by�o wstrzykn�� ezeryn� do jednej z buteleczek ze �wiadomo�ci�, �e w swoim czasie zostanie u�yta.
- I wszyscy mieli dost�p do lek�w?
- Nie by�y zamkni�te. Trzymano je na p�ce w apteczce, kt�ra znajduje si� w �azience - w tej cz�ci domu, kt�ra nale�a�a do Arystydesa Leonidesa i �ony. Ka�dy domownik mia� do niej swobodny dost�p.
- A kto mia� silny motyw? Ojciec westchn��.
- Drogi Charlesie, Arystydes Leonides by� niezmiernie bogaty. Wprawdzie mn�stwo pieni�dzy rozdzieli� mi�dzy cz�onk�w rodziny, ale mo�e kto� chcia� jeszcze wi�cej.
- Ale najbardziej musia�a tego pragn�� obecna wdowa. Czy ten jej facet ma jakie� pieni�dze?
- Nie. Jest biedny jak mysz ko�cielna.
Nagle co� za�wita�o mi w g�owie. Przypomnia�em sobie s�owa Sophii i stan�a mi w pami�ci ca�a rymowanka:
By� krzywy cz�owieczek i szed� krzyw� dr�k�.
Znalaz� krzywy grosik za krzyw� ob�rk�.
Z�apa� krzyw� myszk� i nosi� j� w worku,
I wszyscy mieszkali razem w krzywym dworku.
- Jakie wra�enie robi na panu pani Leonides? Co pan o niej my�li? - spyta�em Tavernera.
- Trudno powiedzie� - odpar� powoli. - Bardzo trudno. Jest bardzo spokojna, cicha, nigdy nie wiadomo, o czym my�li. Na pewno lubi wygodne �ycie - na to mog� przysi�c. Przypomina mi kota, du�ego, mrucz�cego, leniwego kota. Nie znaczy to, �ebym mia� co� przeciw kotom. Nawet je lubi�... - westchn��. - Ale potrzebujemy dowod�w.
Tak - pomy�la�em - wszyscy chcemy zdoby� dowody na to, �e pani Leonides otru�a m�a. Sophia tego chce, ja tego chc�, nadinspektor Taverner - r�wnie�. To by nam �licznie uporz�dkowa�o spraw�.
Niestety, ani Sophia nie by�a pewna jej winy, ani ja, ani nadinspektor.
Rozdzia� czwarty
Nast�pnego dnia uda�em si� do Trzech Szczyt�w razem z Tavernerem.
Moja sytuacja by�a dosy� dziwna, mo�na powiedzie�, �e co najmniej nietypowa. Ale ojciec nigdy nie mia� zbytniego nabo�e�stwa do typowych rozwi�za�.
Mia�em ju� pewne do�wiadczenie, gdy� na samym pocz�tku wojny pracowa�em w wydziale specjalnym Scotland Yardu.
Naturalnie, teraz by�o to zupe�nie co� innego, ale tamta wsp�praca dawa�a mi w pewnym stopniu oficjaln� pozycj�.
- Je�li chcemy rozwi�za� t� spraw� - wyja�ni� ojciec - musimy mie� zakulisowe informacje. Musimy dok�adnie pozna� rodzin�, i to od wewn�trz - nie od zewn�trz. Ty mo�esz to dla nas zrobi�.
Nie podoba�o mi si� to. Wrzuci�em niedopa�ek papierosa do kominka i spyta�em:
- Mam by� szpiegiem policyjnym? Mam wyci�ga� dla was informacje od Sophii, kt�ra mnie kocha i ufa mi, a przynajmniej tak� mam nadziej�.
Staruszek zdenerwowa� si�.
- Nie przyjmuj, do diab�a, takiego banalnego punktu widzenia - rzek� z widoczn� irytacj�. - Po pierwsze nie wierzysz, �e twoja dziewczyna zamordowa�a dziadka, prawda?
- Oczywi�cie, �e nie. To absurdalny pomys�.
- No i dobrze. My te� tak nie my�limy. Nie by�o jej tu par� lat, a jej stosunki z dziadkiem zawsze uk�ada�y si� doskonale. Ma niez�y doch�d, a poza tym dziadek by�by uszcz�liwiony wiadomo�ci� o waszych zar�czynach i najprawdopodobniej z okazji �lubu scedowa�by na ni� cz�� swego maj�tku. Nie podejrzewamy jej. Nie mamy powod�w. Ale jednego mo�esz by� pewien. Je�li tego si� nie wyja�ni, ona za ciebie nie wyjdzie. S�dz�c z twoich o niej s��w, jestem tego pewien. I zapami�taj sobie, �e tego typu zbrodnia mo�e nigdy nie by� wyja�niona. Mo�emy by� niemal pewni, �e pope�ni�a j� �ona razem ze swoim lubym, ale udowodnienie tego to zupe�nie inna sprawa. Do tej pory nie mamy nic, co da�oby si� przedstawi� prokuraturze. A dobrze wiesz, �e dop�ki nie zdob�dziemy rozstrzygaj�cych dowod�w, zawsze pozostanie paskudne podejrzenie.
Niestety, dobrze zdawa�em sobie z tego spraw�.
- Dlaczego jej o to nie zapytasz? - zaproponowa� cicho.
- Chcesz powiedzie�, �e mam zapyta� Sophi�, czy mam... - urwa�em.
Ojciec energicznie pokiwa� g�ow�.
- Tak, tak. Nie prosz�, �eby� si� tam wkr�ci�, nie informuj�c jej o swojej roli. Zapytaj, co o tym my�li.
W wyniku naszej rozmowy nast�pnego dnia jecha�em do Trzech Szczyt�w w Swinly Dean razem z nadinspektorem Tavernerem i sier�antem Lambem.
Tu� za polem golfowym skr�cili�my we wjazd. Wyobrazi�em sobie, �e przed wojn� musia�a tu sta� pot�na brama, kt�ra zosta�a zburzona albo z patriotyzmu, albo na skutek bezwzgl�dnych zarz�dze� wojennych. Kr�ty podjazd obsadzony rododendronami zawi�d� nas przed sam dom.
Nie do wiary! Zastanawia�em si�, czemu nazywa si� Trzy Szczyty. Bardziej adekwatn� nazw� by�oby Jedena�cie Szczyt�w. Bry�a domu sprawia�a wra�enie jakby zniekszta�conej - i od razu odgad�em przyczyn�. By� to monstrualnych rozmiar�w wiejski domek. Mia�o si� wra�enie ogl�dania wiejskiej siedziby przez pot�n� lup�. Pruski mur, stromy dach, szczyty w dachu - to by� krzywy domek, kt�ry wyr�s� jak grzyb po deszczu w ci�gu jednej nocy.
Pomy�la�em, �e to jest wyobra�enie greckiego restauratora o angielskiej architekturze. Mia� to by� typowy brytyjski dom - ale rozmiar�w zamku! By�em ciekaw, co te� pierwsza �ona pana Leonidesa mog�a o tym pomy�le�. S�dz�, �e m�� nie konsultowa� si� z ni� ani nie pokazywa� plan�w budowy. Najprawdopodobniej mia�a to by� niespodzianka. Ciekawe, jaka by�a jej pierwsza reakcja: wzdrygn�a si� czy u�miechn�a?
Najwyra�niej by�a tu bardzo szcz�liwa.
- Przyt�aczaj�ce, prawda? - zauwa�y� nadinspektor Taverner. - Naturalnie staruszek rozbudowa� dom. Mo�na powiedzie�, �e zrobi� z niego trzy oddzielne domy, ka�dy z kuchni� i tak dalej. W �rodku wszystko najwy�szej jako�ci, jak w luksusowym hotelu.
Z domu wysz�a Sophia. By�a bez kapelusza, w zielonej bluzce i tweedowej sp�dnicy.
Kiedy mnie ujrza�a, zatrzyma�a si� jak ra�ona gromem.
- Ty tutaj? - zawo�a�a.
- Sophio, musz� z tob� porozmawia� - powiedzia�em. - Na osobno�ci.
Przez chwil� s�dzi�em, �e ma zamiar si� sprzeciwi�, ale w ko�cu odwr�ci�a si� i rzek�a:
- Chod�my.
Ruszyli�my na ukos trawnikiem. Przed nami rozci�ga� si� pi�kny widok na pierwsze pole golfowe w Swinly Dean i zamykaj�c� panoram� grup� drzew na wzg�rzu, rozmywaj�c� si� w mglistym powietrzu.
Sophia zaprowadzi�a mnie do skalnego ogrodu, nieco zaniedbanego. Usiedli�my na drewnianej �awce, wielce niewygodnej.
- Co si� sta�o? - zapyta�a.
Jej g�os nie brzmia� zach�caj�co.
Wszystko jej powiedzia�em. S�ucha�a uwa�nie. Nie mog�em z jej twarzy wyczyta�, co my�la�a. Kiedy sko�czy�em, g��boko westchn�a.
- Tw�j ojciec - rzek�a - jest bardzo m�drym cz�owiekiem.
- Staruszek ma swoje dobre strony - przyzna�em. - Sam uwa�am ten pomys� za chybiony, ale...
- Ale� nie - przerwa�a mi. - Wcale nie jest chybiony. To jedyne wyj�cie z sytuacji. Tw�j ojciec, Charles, doskonale wie, jakie my�li mnie nachodz�. Wie lepiej ni� ty.
Sophia splot�a d�onie tak mocno, �e a� pobiela�y jej kostki.
- Musz� pozna� prawd� - powiedzia�a z nieoczekiwan� gwa�towno�ci�. - Po prostu musz�.
- Z naszego powodu? Ale� kochanie...
- Nie tylko, Charles. Musz� wiedzie�, �eby odzyska� spok�j. Widzisz, nie m�wi�am ci tego wczoraj, ale prawda jest taka, �e si� zwyczajnie boj�.
- Boisz si�?
- Tak, boj� si�, bardzo si� boj�. Policja, ojciec, ty, ka�dy uwa�a, �e zrobi�a to Brenda.
- Jest du�e prawdopodobie�stwo...
- Masz racj�, to prawdopodobne. I mo�liwe. Ale zdaj� sobie spraw�, �e kiedy m�wi�: �Pewnie zrobi�a to Brenda�, to s� po prostu moje pobo�ne �yczenia. Bo widzisz, ja wcale tak nie my�l�.
- Naprawd�???
- Nie wiem, co my�le�. Pozna�e� ca�� spraw� od zewn�trz, tak jak chcia�am. Teraz przedstawi� ci j� od �rodka. Widzisz, wydaje mi si�, �e Brenda nigdy nie zrobi�aby niczego, co by mog�o j� narazi� na jakiekolwiek niebezpiecze�stwo. Jest zbyt ostro�na.
- A ten jej wybranek, Laurence Brown?
- Laurence to tch�rz. Nie mia�by odwagi.
- Nie by�bym taki pewny.
- Czyli widzisz, �e tak naprawd� to nic nie wiemy. Zdaj� sobie spraw�, �e ludzie potrafi� zrobi� co�, czego wcale si� po nich nie spodziewamy. Mamy na ich temat ustalone zdanie, kt�re czasem okazuje si� ca�kiem b��dne. Ale mimo to - potrz�sn�a z niedowierzaniem g�ow� - to nie Brenda. To nie le�y w jej charakterze. Ona pasowa�aby do haremu. Lubi �adnie si� ubra�, obwiesi� bi�uteri�, rozsi��� w fotelu i zajadaj�c s�odycze czyta� tanie powie�ci albo i�� do kina. Mo�e to zabrzmi nieprawdopodobnie - bior�c pod uwag�, �e dziadek mia� osiemdziesi�t siedem lat - ale my�l�, �e naprawd� j� poci�ga�. Widzisz, mia� w sobie si��. Wyobra�am sobie, �e wybrana kobieta czu�a si� jak kr�lowa... albo �ona su�tana. Zawsze podejrzewa�am, �e dzi�ki niemu Brenda czu�a si� poci�gaj�c�, romantyczn� kobiet�. Dziadek ca�e �ycie potrafi� post�powa� z kobietami. Wydaje mi si�, - �e jest to swego rodzaju sztuk� - i �e nie traci si� tej umiej�tno�ci, niezale�nie od wieku.
Nie zwracaj�c uwagi na problem Brendy, uczepi�em si� zwrotu, kt�ry mnie zaniepokoi�.
- Dlaczego powiedzia�a�, �e si� boisz? Sophia zatrz�s�a si�, jakby przebieg� j� dreszcz.
- Bo to prawda - powiedzia�a cicho. - To wa�ne, Charles, �eby� mnie dobrze zrozumia�. Widzisz, jeste�my dziwn� rodzin�... Jeste�my bezwzgl�dni, i to w r�ny spos�b. W�a�nie to mnie tak niepokoi. - Te r�ne sposoby.
Najwyra�niej moja twarz wyra�a�a brak zrozumienia, poniewa� Sophia zacz�a bli�ej wyja�nia�, o co jej chodzi.
- Spr�buj� ci to przybli�y�. We�my dziadka. Kiedy� �opowiada� nam o swoim dzieci�stwie i m�odo�ci w Smyrnie i mimochodem wspomnia�, �e zasztyletowa� dw�ch m�czyzn. Zdarzy�o si� to w k��tni, kto� go obrazi� w niewybaczalny spos�b, nie pami�tam dok�adnie. Dla niego by�a to rzecz ca�kiem naturalna. Prawie o tym zapomnia�. By�o dla mnie zupe�nie szokuj�ce, �e tu, w Anglii, takim lekkim tonem wspomina o tym wypadku.
- Skin��em g�ow�.
- To jeden przejaw bezwzgl�dno�ci. A teraz babcia. Ledwie j� pami�tam, ale wiele o niej s�ysza�am.. My�l�, �e jej bezwzgl�dno�� mog�a bra� si� z kompletnego braku wyobra�ni. We�my jej przodk�w - albo my�liwi, albo genera�owie dawnego typu, nie wahaj�cy si� u�y� broni. Bardzo prawa i pewna siebie i bynajmniej nie ba�a si� bra� w swoje r�ce spraw �ycia i �mierci.
- Czy nie za daleko si� posuwasz?
- Mo�e, ale zawsze ba�am si� takich ludzi. Ogromna prawo��, ale i brak wyrozumia�o�ci dla innych. A moja matka? Jest aktork�, cudown� osob�, ale nie ma za grosz wyczucia proporcji. Jest straszn� egoistk�, cho� nie zdaje sobie z tego sprawy. Wszystko widzi tylko przez pryzmat w�asnych korzy�ci. Czasami to przera�aj�ca cecha. A Clemency, �ona wuja Rogera? Jest naukowcem, prowadzi wa�ne badania. R�wnie� jest bezwzgl�dna, w spos�b zimny, bezosobowy. Wuj Roger stanowi jej przeciwie�stwo, ale za to jest cholerykiem. Jak si� w�cieknie, nie kontroluje tego, co robi. Z kolei ojciec... - umilk�a. Po d�u�szej chwili powiedzia�a powoli:
- Ojciec z kolei a� za dobrze nad sob� panuje. Nigdy nie wiadomo, co my�li. Wcale nie okazuje emocji. Prawdopodobnie stanowi to pod�wiadom� obron� przed wybuja�� emocjonalno�ci� matki, ale czasem martwi mnie jego zamkni�cie si� w sobie.
- Moja dziecinko - powiedzia�em - niepotrzebnie doprowadzasz si� do takiego stanu. Je�li ju� o to chodzi, niemal ka�dy jest zdolny do zbrodni.
- My�l�, �e masz racj�. Ja te�.
- Nie, ty nie!
- Ale� tak, Charles, nie mo�esz mnie wykluczy�. My�l�, �e by�abym zdolna zabi� cz�owieka... - urwa�a i po chwili doda�a: - ale pow�d musia�by by� naprawd� tego warty.
Wybuchn��em �miechem. Nie mog�em si� powstrzyma�! Sophia u�miechn�a si�.
- Mo�e jestem niem�dra - rzek�a - ale i tak musimy dotrze� do prawdy w sprawie �mierci dziadka. Po prostu musimy. Gdyby tylko okaza�o si�, �e to Brenda...
Nagle ogarn�o mnie wsp�czucie dla Brendy Leonides.
Rozdzia� pi�ty
�cie�k� sz�a w naszym kierunku wysoka kobieta w zdefasonowanym starym kapeluszu, bezkszta�tnej sp�dnicy i przyd�ugim swetrze.
- Ciotka Edith - wyja�ni�a Sophia.
Kobieta przystan�a par� razy, nachylaj�c si� nad grz�dk�, a potem podesz�a do nas. Wsta�em.
- To jest Charles Hayward, ciociu Edith. Charlesie, moja ciotka, pani de Haviland.
Edith de Haviland liczy�a sobie oko�o siedemdziesi�ciu lat. Mia�a siwe, nieco rozczochrane w�osy i ogorza�� twarz, w kt�rej �wieci�y bystre oczy.
- S�ysza�am o panu - powiedzia�a. - Wr�ci� pan ze Wschodu. Jak si� ma ojciec?
Raczej zdziwiony, odpar�em, �e ca�kiem dobrze.
- Zna�am go, kiedy by� ch�opcem - powiedzia�a panna de Haviland. - Dobrze zna�am jego matk�. Jest pan do niej podobny. Przyjecha� pan nam pom�c... czy wr�cz przeciwnie?
- Mam nadziej�, �e pa�stwu pomog� - odpar�em do�� skr�powany.
Kiwn�a g�ow�.
- Przyda�aby si� nam jaka� pomoc. Dom roi si� od policjant�w. Co chwila si� na nich wpada. Nie wszyscy mi si� podobaj�. Je�li kto� sko�czy� dobr� szko��, nie powinien i�� do policji. Par� dni temu widzia�am, jak ch�opak Moyry Kinoul kierowa� ruchem ko�o Marble Aren. Co si� z tym �wiatem porobi�o!
Ciotka zwr�ci�a si� do Sophii:
- Niania prosi�a, �eby� przysz�a. Chodzi o ryb�. -.Musz� i�� zadzwoni� - westchn�a Sophia.
Szybkim krokiem ruszy�a do domu. Panna de Haviland r�wnie� zacz�a i�� w tym kierunku. Postanowi�em jej towarzyszy�.
- Nie wiem, co by�my robili bez nia� - powiedzia�a panna de Haviland. - Prawie ka�dy ma star� niani�, kt�ra pierze, prasuje, gotuje i sprz�ta. A przede wszystkim jest wierna. Nasz� niani� sama wybra�am, wiele lat temu.
Zatrzyma�a si� i ze z�o�ci� wyrwa�a z ziemi d�ugi, wij�cy si� p�d.
- Nie znam gorszego chwastu ni� pow�j! Wszystko wydusi, I nie da si� go dobrze wyrwa�, ma d�ugie korzenie.
M�ciwie rozdepta�a wyrwane �odygi. Spojrza�a na dom i westchn�a.
- Jest niedobrze, panie Hayward - powiedzia�a. - Co o tym my�li policja? Chyba nie powinnam pana o to pyta�. Wydaje mi si� dziwne, �e stary Arystydes zosta� otruty. Cho� w�a�ciwie najdziwniejsze jest to, �e w og�le umar�. Nigdy go nie lubi�am, ale jako� nie mog� przyzwyczai� si� do tego, �e go nie ma... Bez niego dom wydaje si� taki pusty.
Nic nie odpar�em. Edith de Haviland pogr��y�a si� we wspomnieniach.
- Dzi� rano my�la�am o tym, �e mieszkam tu ju� od ponad czterdziestu lat! Przyjecha�am po �mierci siostry. On mnie zaprosi�. Mieli siedmioro dzieci, najm�odsze sko�czy�o rok... Nie mog�am pozwoli�, by wychowywa� je jaki� cholerny po�udniowiec! Oczywi�cie, ma��e�stwo by�o jak najbardziej niestosowne. Zawsze uwa�a�am, �e musia� rzuci� urok na Marcie. Taki brzydki, pospolity obcokrajowiec! Cho� musz� przyzna�, �e w kwestii wychowania dzieci da� mi woln� r�k�. Sama Wybiera�am dla nich opiekunki, guwernantki, szko�y. Dzieci jad�y zdrowe potrawy, a nie ten ry� na ostro, kt�ry on tak lubi�.
- Od tej pory ca�y czas pani tu mieszka?
- Tak. Mo�e to i dziwne... Oczywi�cie, mog�am si� wyprowadzi�, kiedy dzieci wyros�y i pozak�ada�y w�asne rodziny... Przypuszczam, �e za bardzo wci�gn�� mnie ogr�d. A poza tym chodzi�o te� o Philipa. M�czyzna, kt�ry �eni si� z aktork�, nie mo�e oczekiwa�, �e b�dzie mia� dom. Poj�cia nie mam, po co aktorki maj� dzieci. Ledwie dziecko si� urodzi, one od razu wyje�d�aj� do teatru w Edynburgu albo gdzie� indziej - im dalej, tym lepiej. Philip znalaz� dobre rozwi�zanie - z powrotem si� tu wprowadzi�, razem ze swoimi ksi��kami.
- Co robi Philip Leonides?
- Pisze ksi��ki. Nie mam poj�cia, po co. I tak nikt ich nie czyta. Kogo interesuj� rozwa�ania na temat nieistotnych detali historycznych? Pan te� nigdy o nim nie s�ysza�, prawda?
Musia�em przyzna� jej racj�.
- Mia� za du�o pieni�dzy - orzek�a panna de Haviland. - Wi�kszo�� ludzi nie mo�e sobie pozwoli� na folgowanie dziwactwom, bo musi zarobi� na �ycie.
- Ksi��ki nie przynosz� mu dochodu?
- Pewnie, �e nie. Je�li chodzi o jaki� tam okres historyczny, uwa�a si� go za niepodwa�alny autorytet. Ale nie musi zarabia� pieni�dzy pisaniem. Arystydes scedowa� na niego jak�� zupe�nie fantastyczn� sum�, ze sto tysi�cy funt�w. �eby unikn�� podatku spadkowego! Arystydes wszystkim im zapewni� niezale�no�� finansow�. Roger prowadzi Zjednoczenie Gastronomiczne, a Sophia otrzymuje bardzo przyzwoit� pensj�. Pieni�dze dla dzieci s� w depozycie.
- Zatem nikt zbytnio nie skorzysta� na jego �mierci? Rzuci�a mi dziwne spojrzenie.
- Ale� owszem. Teraz wszyscy maj� jeszcze wi�cej pieni�dzy. Ale gdyby poprosili, to pewnie by i tak je dostali.
- Czy pani wie, kto go otru�?
- Nie mam poj�cia. Bardzo mnie to martwi. Nie jest mi�o pomy�le�, �e ma si� w domu drug� Lukrecj� Borgi�. S�dz�, �e policja zatrzyma biedn� Brend�.
- Uwa�a pani, �e nies�usznie?
- Nie wiem. Zawsze sprawia�a na mnie wra�enie osoby wyj�tkowo g�upiej i pospolitej, a do tego bardzo konwencjonalnej. Nie tak wyobra�am sobie truciciela. Cho� w�a�ciwie, je�li m�oda, dwudziestoczteroletnia kobieta wychodzi za m�� za m�czyzn� niemal osiemdziesi�cioletniego, jest jasne, �e robi to dla pieni�dzy. Na pewno spodziewa�a si�, �e wkr�tce zostanie bogat� wdow�. Ale Arystydes bardzo dobrze si� trzyma�. Cukrzyca si� nie pogorsza�a. Wygl�da�o na to, �e mo�e do�y� setki. Pewnie znudzi�o j� czekanie.
- Takie rozwi�zanie... - urwa�em.
- Takie rozwi�zanie by�oby najlepsze - wtr�ci�a panna de Haviland. - Oczywi�cie, nie unikn�oby si� irytuj�cego rozg�osu. Ale najwa�niejsze, �e ona w�a�ciwie nie jest z nami spokrewniona.
- Nie widzi pani innego rozwi�zania? - zapyta�em.
- Jakie inne rozwi�zanie mog�abym widzie�?
Zamy�li�em si�. Podejrzewa�em, �e nie m�wi wszystkiego, co chodzi jej po g�owie. Przysz�o mi na my�l, �e mimo pewnej niesp�jno�ci wypowiedzi panna de Haviland ma bardzo bystry umys�. Przez chwil� zastanawia�em si� nawet, czy to nie ona otru�a Arystydesa Leonidesa.
Pomys� nie by� absurdalny. Nie mog�em zapomnie� zapami�ta�ej m�ciwo�ci, z jak� wdeptywa�a w ziemi� pow�j.
Przypomnia�em sobie s�owo, kt�rego u�y�a Sophia: bezwzgl�dno��.
Rzuci�em ukradkowe spojrzenie na Edith de Haviland.
Gdyby mia�a wystarczaj�cy pow�d... Ale co Edith de Haviland uwa�a�aby za wystarczaj�cy pow�d? �eby odpowiedzie� na to pytanie, musia�bym j� lepiej pozna�.
Rozdzia� sz�sty
Drzwi wej�ciowe by�y otwarte. Weszli�my do zaskakuj�co obszernego hallu, urz�dzonego z pewn� pow�ci�gliwo�ci�. G��wnymi akcentami by� ciemny �wiec�cy d�b i b�yszcz�cy mosi�dz. W g��bi, gdzie zazwyczaj s� schody na pi�tro, znajdowa�a si� bia�a �ciana z drzwiami.
- Ta cz�� domu nale�a�a do mojego szwagra - wyja�ni�a panna de Haviland. - Na parterze mieszka Philip z rodzin�.
Drzwi na lewo zaprowadzi�y nas do du�ego b��kitnego salonu z ci�kimi, obitymi brokatem meblami. Na wszystkich stolikach i �cianach znajdowa�y si� fotografie i obrazy przedstawiaj�ce aktor�w, sceny ze sztuk i rysunki. Nad kominkiem wisia�y baletnice Degasa. W salonie sta�o mn�stwo kwiat�w, ogromne brunatne chryzantemy i wielkie wazony go�dzik�w.
- S�dz�, �e chce si� pan zobaczy� z Philipem - powiedzia�a panna de Haviland.
Czy chcia�em si� z nim spotka�? Nie mam poj�cia. Przede wszystkim pragn��em zobaczy� si� z Sophi� i to mi si� uda�o. Bardzo popar�a plan mojego ojca, ale posz�a gdzie� dzwoni� w sprawie ryby i zostawi�a mnie samego, nie daj�c �adnych wskaz�wek, co mam dalej robi�. Czy przedstawi� si� Philipowi jako kandydat do r�ki jego c�rki, jako zwyk�y znajomy, kt�ry wpad� j� odwiedzi� (ale chyba nie robi�by tego w takim momencie!), czy te� jako wsp�pracownik policji?
Panna de Haviland nie da�a mi czasu, bym m�g� zastanowi� si� nad jej pytaniem. Cho� w�a�ciwie to nie by�o pytanie, lecz stwierdzenie. Wydawa�o mi si� to dla niej typowe, �e nie pyta�a, tylko twierdzi�a.
- Chod�my do biblioteki - zaproponowa�a.
Biblioteka by�a du�a, pe�na ksi��ek, kt�re nie mie�ci�y si� w si�gaj�cych sufitu rega�ach i zajmowa�y tak�e krzes�a, sto�y, a nawet cz�ciowo pod�og�. A jednak nie mia�o si� wra�enia ba�aganu.
W pokoju by�o zimno. Zaskoczy�o mnie, �e nie czu�o si� w nim zapachu, kt�rego pod�wiadomie oczekiwa�em. Pachnia�o st�chlizn� starych ksi��ek i woskiem do pod��g. Po chwili zda�em sobie spraw�, czego mi brakowa�o: zapachu tytoniu. Philip Leonides nie pali�.
Na nasz widok podni�s� si� zza biurka. By� wysokim m�czyzn� ko�o pi��dziesi�tki, wyj�tkowo przystojnym. Wszyscy tak podkre�lali brzydot� Arystydesa, i� wydawa�o mi si�, �e jego syn te� oka�e si� brzydki. Nie by�em przygotowany na tak� doskona�o�� rys�w: prosty nos, �agodna linia szcz�ki, jasne, przypr�szone siwizn� w�osy, nie zas�aniaj�ce kszta�tnego czo�a.
- Philipie, to Charles Hayward - przedstawi�a mnie panna de Haviland.
- Bardzo mi mi�o - odpar�.
Nie potrafi�em powiedzie�, czy kiedykolwiek o mnie s�ysza�. R�ka, kt�r� mi poda�, by�a zupe�nie zimna. Jego twarz nie wyra�a�a �adnego zainteresowania. Poczu�em si� zdenerwowany.
- Gdzie s� ci okropni policjanci? - spyta�a panna de Haviland. - Byli tu?
- Wydaje mi si�, �e za chwil� przyjdzie tu na rozmow� ze mn� nadinspektor - rzuci� okiem na kartk� na biurku - nadinspektor Taverner.
- A gdzie on teraz jest?
- Nie mam poj�cia, ciociu Edith. Chyba na g�rze.
- Z Brend�?
- Naprawd� nie wiem.
Patrz�c na Philipa Leonidesa, nie chcia�o si� wierzy�, �e kto� w jego otoczeniu m�g� pope�ni� morderstwo.
- Czy Magda wsta�a?
- Nie wiem. Zazwyczaj nie wstaje przed jedenast�.
- To do niej podobne - mrukn�a Edith de Haviland. W tym momencie us�yszeli�my wysoki kobiecy g�os.
Zbli�a� si� szybko w stron� biblioteki. Drzwi za mn� gwa�townie si� otworzy�y i wesz�a pani Magda Leonides. Zrobi�a to w taki spos�b, �e mieli�my wra�enie, jakby wesz�y trzy kobiety, nie jedna.
Pani Leonides pali�a papierosa w d�ugiej cygarniczce i jedn� r�k� przytrzymywa�a fa�dy brzoskwiniowego satynowego negli�u. Na jej plecy sp�ywa�a kaskada tycjanowskich w�os�w. By�a nie umalowana, co w dzisiejszych czasach robi szokuj�ce wra�enie, jakby kobieta by�a naga. Ogromne b��kitne oczy utkwi�a w m�u i t�umaczy�a mu szybko mi�ym, matowym g�osem, z bardzo wyra�n� wymow�:
- Kochanie, ja tego nie znios�, po prostu