9748
Szczegóły |
Tytuł |
9748 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9748 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9748 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9748 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
AGATHA CHRISTIE
TAJEMNICA SITTAFORD
PRZE�O�Y�A MARIA A.BIERNACKA �
TYTU� ORYGINA�U ANGIELSKIEGO: �TH� SITTAFORD MYSTERY�
REZYDENCJA SITTAFORD
Major Burnaby wci�gn�� gumowe buty, zapi�� p�aszcz pod szyj�, wzi�� sztormow� latark� z p�ki przy drzwiach i ostro�nie otwieraj�c drzwi swego domku, wyjrza� na dw�r.
Widok, jaki ukaza� si� jego oczom, by� typowy dla angielskiej wsi, przedstawianej na kartkach �wi�tecznych i na scenach tradycyjnych �wi�tecznych melodramat�w. Wsz�dzie �nieg, pot�ne zaspy zamiast kilkucalowej warstewki. W ca�ej Anglii od czterech dni pada�o, a tutaj, na skraju Dartmoor, pokrywa �nie�na si�ga�a kilku st�p. W ca�ej Anglii w�a�ciciele dom�w uskar�ali si� na pop�kane rury, za� znajomo�� z hydraulikiem (czy cho�by z pomocnikiem hydraulika) sta�a si� najbardziej upragnionym przywilejem.
W tym zak�tku, w male�kiej wiosce Sittaford, zawsze odleg�ej od reszty �wiata, a teraz odci�tej od niego prawie ca�kowicie, surowa zima stwarza�a bardzo istotne problemy.
Ale major Burnaby, twarda sztuka, tylko parskn�� dwa razy, odchrz�kn�� i dziarsko ruszy� przez �nieg.
Drog� mia� niedalek�: kilka krok�w kr�t� alejk� do bramy i dalej, podjazdem cz�ciowo uprz�tni�tym ze �niegu, do okaza�ego domu wzniesionego z kamienia.
Drzwi otworzy�a schludnie odziana pokoj�wka. Pomog�a majorowi zdj�� ciep�� kurtk�, gumowe buty i wiekowy szalik.
Otwarty si� drzwi i major wkroczy� do pokoju, w ca�kowicie odmienny �wiat.
Cho� by�o dopiero wp� do czwartej, zas�ony ju� zaci�gni�to, wszystkie �wiat�a si� pali�y, a na kominku p�on�� weso�o ogromny ogie�. Na powitanie dzielnego starego wojaka podnios�y si� dwie kobiety w wizytowych sukniach.
��Cudownie, �e zdecydowa� si� pan przyj��, panie majorze � powiedzia�a starsza.
��To nic wielkiego, prosz� pani. Bardzo mi�o, �e mnie pani zaprosi�a � u�cisn�� r�czki obu pa�.
��B�dzie pan Garfield � ci�gn�a pani Willett � i pan Duke. Pan Rycroft r�wnie� zapowiedzia�, �e przyjdzie, ale wzi�wszy pod uwag� jego wiek i t� pogod�, trudno si� tego spodziewa�. Co za okropna pogoda. Cz�owiek czuje, �e musi co� zrobi� dla podtrzymania si� na duchu. Violetto, do�� jeszcze do ognia.
Major podni�s� si� szarmancko, aby j� wyr�czy�.
��Pani pozwoli, panno Violetto.
Sprawnie umie�ci� polano w kominku i powr�ci� na fotel wskazany przez gospodyni�. Ukradkiem rozejrza� si� doko�a. Zdumiewaj�ce, jak dwie kobiety potrafi� zmieni� charakter pokoju � cho� na oko niby nic si� nie zmieni�o.
Rezydencja Sittaford zosta�a zbudowana dziesi�� lat temu przez kapitana Marynarki Kr�lewskiej Josepha Trevelyana, po jego przej�ciu na emerytur�. By� cz�owiekiem maj�tnym i zawsze marzy� o tym, by zamieszka� w rejonie Dartmoor. Wyb�r jego pad� na male�k� wiosk� Sittaford. W odr�nieniu od wi�kszo�ci wsi i gospodarstw rolnych le��cych w dolinach, wioska ta znajdowa�a si� na skarpie nad wrzosowiskami, w cieniu Wzg�rza Sittaford. Kapitan zakupi� du�� po�a� ziemi i wybudowa� komfortowy dom z w�asn� instalacj� elektryczn� i hydroforem. Nast�pnie, dla powi�kszenia swych dochod�w, postawi� wzd�u� alejki sze�� ma�ych parterowych domk�w na �wier�akrowych dzia�kach.
Pierwszy z nich, tu� obok domu kapitana, przypad� w udziale jego staremu przyjacielowi i druhowi Johnowi Burnaby�emu; pozosta�e sprzedawano stopniowo dzi�ki temu, �e istniej� jeszcze ludzie pragn�cy, z wyboru lub z konieczno�ci, �ycia na odludziu. Sama wioska sk�ada�a si� z trzech malowniczych, lecz zaniedbanych chat, ku�ni i sklepiku ze s�odyczami, w kt�rym mie�ci� si� r�wnie� urz�d pocztowy. Do najbli�szego miasta Exhampton, odleg�ego o sze�� mil, prowadzi�a droga zbiegaj�ca ostro w d�, opatrzona znakiem ostrzegawczym, tak cz�sto spotykanym na drogach Dartmoor: �Uwaga, kierowcy pojazd�w motorowych � zjazd na najni�szym biegu�.
Jak ju� wspomniano, kapitan Trevelyan by� cz�owiekiem maj�tnym. Pomimo to � a mo�e w�a�nie dlatego � niezmiernie kocha� pieni�dze. Pod koniec pa�dziernika agent nieruchomo�ci z Exhampton zapyta� go listownie, czy nie chcia�by na jaki� czas wynaj�� swego domu pewnej osobie, kt�ra w tej sprawie zasi�ga�a u niego informacji.
W pierwszym odruchu kapitan chcia� odm�wi�, lecz p�niej poprosi� o bli�sze informacje. Osob� zainteresowan� wynaj�ciem okaza�a, si� niejaka pani Willett, wdowa z c�rk�. Niedawno przyby�a z Po�udniowej Afryki i chcia�a na zim� wynaj�� dom w Dartmoor.
��Do diab�a, to chyba jaka� wariatka! � powiedzia� kapitan Trevelyan. � A ty co o tym my�lisz, Burnaby?
Burnaby my�la� tak samo i wyrazi� swoj� opini� r�wnie stanowczo jak jego przyjaciel.
��Przecie� ty nie wynajmiesz domu � powiedzia�. � Niech ta wariatka uda si� gdzie indziej, je�li koniecznie chce zamarzn��. A w dodatku przyjecha�a z Po�udniowej Afryki!
Lecz w tym momencie ockn�a si� w kapitanie wrodzona mi�o�� do pieni�dzy. Szansa na wynaj�cie domu w �rodku zimy mo�e si� zdarzy� najwy�ej raz na sto lat. Poinformowa� si� wi�c, ile lokatorka sk�onna by�aby zap�aci�.
Oferta dwunastu gwinei tygodniowo rozstrzygn�a spraw�. Kapitan Trevelyan uda� si� do Exhampton, gdzie wynaj�� domek na peryferiach za dwie gwinee tygodniowo, a Rezydencj� Sittaford przekaza� pani Willett, inkasuj�c z g�ry wedle umowy po�ow� nale�no�ci za czynsz.
��G�upca pieni�dz si� nie trzyma � mrukn��.
Lecz owego popo�udnia, gdy Burnaby ukradkiem obserwowa� pani� Willett, wcale mu na g�upi� nie wygl�da�a. Pani Willett by�a wysoka i cho� jej szczebiot wydawa� si� majorowi troch� naiwny, przeczy� temu wyraz twarzy, na kt�rej malowa� si� raczej spryt ni� g�upota. By�a przesadnie wystrojona, m�wi�a z silnym akcentem kolonialnym i wydawa�a si� ca�kiem zadowolona ze swej transakcji. Najwyra�niej by�a osob� bardzo zamo�n� i to, jak uwa�a� Burnaby, czyni�o ca�� spraw� jeszcze bardziej niejasn�. Nie nale�a�a z pewno�ci� do kobiet, kt�rym przypisa� by mo�na zami�owanie do odludnych miejsc.
Jako s�siadka okaza�a si� osob� wr�cz �enuj�co towarzysk�. Zaproszenia do rezydencji p�yn�y nieprzerwanym strumieniem. Kapitan Trevelyan ci�gle wys�uchiwa� zapewnie�, �e ma traktowa� dom jak sw�j, �tak, jakby�my go wcale nie wynaj�y�. Trevelyan jednak nie przepada� za kobietami � jak wie�� nios�a, prze�y� w m�odo�ci zaw�d mi�osny. Uparcie wi�c odmawia� przyjmowania zaprosze�.
Od wprowadzenia si� pa� Willett min�y ju� dwa miesi�ce i pocz�tkowe zaskoczenie ich przyjazdem stopniowo opad�o.
Burnaby, cz�owiek z natury ma�om�wny, ci�gle obserwowa� pani� domu, niepomny wymog�w salonowej konwersacji. Chce uchodzi� za naiwn�, ale wcale taka nie jest � stwierdzi�. Przeni�s� wzrok na Violett� Willett. �adne dziewcz�, ale chudzina, jak wszystkie one teraz. Co za po�ytek z kobiety, kiedy nie wygl�da na kobiet�. W gazetach pisz�, �e kr�g�o�ci zn�w wchodz� w mod�. Najwy�szy czas!
Zmusi� si� do uczestniczenia w rozmowie.
��Obawia�y�my si�, �e pan nie b�dzie m�g� przyj�� � m�wi�a pani Willett. � Tak pan m�wi�, prawda? Jak to mi�o �e pan si� w jednak zdecydowa�.
��Pi�tek � powiedzia� major Burnaby, przekonany, �e wyra�a si� jasno.
��Pi�tek? � spyta�a zaskoczona pani Willett.
��Co pi�tek odwiedzam Trevelyana. Wtorki on sp�dza u mnie. Tak jest od lat.
��Ach, rozumiem. Naturalnie, skoro panowie mieszkaj� tak blisko�
��Przyzwyczajenie.
��1 nadal panowie to podtrzymuj�? To znaczy teraz, gdy kapitan mieszka w Exhampton?
��Szkoda rezygnowa� z przyzwyczaje� � powiedzia� major Burnaby. � Brakowa�oby nam tych wieczor�w.
��Panowie bior� udzia� w r�nych konkursach, prawda? � spyta�a Violetta. � Krzy��wki, szarady i tym podobne.
Burnaby skin�� g�ow�.
��Ja rozwi�zuj� krzy��wki. Trevelyan szarady. Ka�dy trzyma si� swego. W zesz�ym miesi�cu wygra�em trzy ksi��ki za rozwi�zanie krzy��wki � uzupe�ni� z w�asnej woli.
��Co� podobnego! Jak to mi�o. Czy ksi��ki by�y ciekawe?
��Nie wiem. Nie czyta�em. Wygl�da�y nieciekawie.
��Liczy si� sam fakt wygranej, prawda? � powiedzia�a niepewnie pani Willett.
��Czym pan je�dzi do Exhampton? � zapyta�a Violetta. � Przecie� nie ma pan samochodu.
��Chodz� pieszo.
��Co? Naprawd�? Sze�� mil?
��To dobry trening. C� to jest dwana�cie mil? Utrzymuje cz�owieka w formie. A to bardzo wa�ne.
��Pomy�le� tylko! Dwana�cie mil! Ach, prawda, przecie� Pan i kapitan Trevelyan byli�cie znanymi sportowcami.
��Je�dzili�my razem do Szwajcarii. Zim� sporty zimowe! latem wspinaczka. Trevelyan �wietnie sobie radzi� na lodowcu. Teraz jeste�my ju� za starzy na takie rzeczy.
��Pan tak�e zdoby� pierwsze miejsce w biegach sportowych na rakietach �nie�nych, prawda? � zapyta�a Violetta.
Major zarumieni� si� jak panna.
��Kto to pani powiedzia�? � wymamrota�.
��Kapitan Trevelyan.
��Lepiej by trzyma� j�zyk za z�bami � stwierdzi� Burnaby. � Za du�o gada. A jaka� to teraz pogoda?
Rozumiej�c zmieszanie majora, Violetta podesz�a wraz z nim do okna. Odsun�li zas�on� i spojrzeli na pos�pny krajobraz.
��B�dzie jeszcze pada� �nieg i to chyba porz�dnie.
��Ach, jak cudownie � powiedzia�a Violetta. � Dla mnie �nieg to co� tak romantycznego. Nigdy go przedtem nie widzia�am.
��Nic w tym romantycznego, kiedy rury zamarzaj�, ty g�uptasie � zauwa�y�a jej matka.
��Czy pani ca�e �ycie mieszka�a w Po�udniowej Afryce, panno Violetto? � spyta� major Burnaby.
O�ywienie nagle opu�ci�o dziewczyn�. Odpowiedzia�a jakby z przymusem.
��Tak, to moja pierwsza podr� za granic�. Wszystko wydaje mi si� takie zachwycaj�ce.
Zachwycaj�ce? Utkn�� tutaj, w tej zapad�ej wiosce na wrzosowisku? Co za dziwny pomys�! Major nie mia� poj�cia, co o tym s�dzi�.
Drzwi otworzy�y si� i pokoj�wka zaanonsowa�a nast�pnych go�ci.
��Pan Rycroft i pan Garfield.
Do pokoju wkroczy� ma�y, zasuszony starszy pan, a za nim m�ody cz�owiek o �wie�ej cerze i ch�opi�cym wygl�dzie.
��To ja go tu przyprowadzi�em, prosz� pani � rzek� m�odzieniec. � Powiedzia�em, �e nie pozwol� mu zgin�� w �nie�ycy. Oho! Jak tu �adnie, po prostu pi�knie. Ogie� na kominku jak w Bo�e Narodzenie.
��Rzeczywi�cie m�j m�ody przyjaciel by� tak uprzejmy, �e przyprowadzi� mnie tutaj � powiedzia� pan Rycroft, witaj�c si� ze wszystkimi nieco ceremonialnie. � Jak si� pani miewa, panno Violetto? Pogoda bardzo stosowna do tej pory roku, mo�e nawet zbyt stosowna.
Podszed� do kominka, rozmawiaj�c z pani� Willett. Ronald Garfield zaj�� si� Violett�.
��Jak pani my�li, czy nie da�oby si� tu gdzie� urz�dzi� �lizgawki? Czy nie ma tu jakich� staw�w?
��Obawiam si�, �e jedynym sportem dla pana mo�e tu by� odgarnianie �niegu.
��Ca�y ranek si� tym zajmowa�em.
��O, jaki dzielny m�czyzna!
��Prosz� si� ze mnie nie �mia�. Mam ca�e r�ce w p�cherzach.
��A jak si� miewa pa�ska ciotka?
��Czasem m�wi, �e si� czuje lepiej, czasem, �e gorzej, ale tak naprawd�, to chyba jednakowo. C� za okropne �ycie! Co roku zastanawiam si�, jak to wytrzymam, ale c� mog� zrobi�? Je�eli nie zajm� si� t� star� na �wi�ta, to przecie� gotowa zapisa� ca�y sw�j maj�tek schronisku dla kot�w. Wie pani, �e ona ma pi�� kot�w? Ci�gle g�aszcz� te bestie i udaj�, �e za nimi przepadam.
��Ja o wiele bardziej lubi� psy ni� koty.
��Ja te�. Bo pies jest� no, rozumie pani. Co pies, to pies.
��Czy pa�ska ciocia zawsze lubi�a koty?
��To chyba typowe dla starych panien. Brr! Nie cierpi� tych bestii.
��Pana ciotka jest bardzo mi�a, cho� troch� despotyczna.
��Jeszcze jak! Czasem mocno daje mi si� we znaki. Uwa�a, �e nie grzesz� rozumem.
��Nie do wiary!
��Och, prosz�, niech pani nie m�wi tego takim tonem. M�odzi ludzie cz�sto robi� wra�enie g�upc�w, a w skryto�ci ducha �miej� si� z tego.
��Pan Duke � zaanonsowa�a pokoj�wka.
Pan Duke by� nowym cz�owiekiem w Sittaford, we wrze�niu zakupi� ostatni z sze�ciu domk�w. By� to m�czyzna okaza�y, spokojny, a poza tym wielki amator pracy w ogr�dku. Pan Rycroft, entuzjasta obserwacji �ycia ptak�w i najbli�szy jego s�siad, bardzo go chwali�, wbrew opinii wi�kszo�ci mieszka�c�w, kt�rzy, owszem, przyznawali, �e to cz�owiek spokojny i bardzo na miejscu, ale� czy to na pewno kto� z towarzystwa? A nu� to jaki� kupiec, kt�ry wycofa� si� z interes�w?
Jednak�e nikt nie �mia� go o to pyta�, a nawet uwa�ano, �e lepiej takich rzeczy nie wiedzie�. Bo gdyby si� wiedzia�o, sytuacja sta�aby si� niezr�czna, a przecie� w takiej ma�ej spo�eczno�ci trzeba utrzymywa� kontakty towarzyskie�
��Nie p�jdzie pan chyba dzisiaj do Exhampton przy tej pogodzie? � zapyta� majora Burnaby�ego.
��Nie, chyba Trevelyan dzisiaj si� mnie nie spodziewa.
��Okropna pogoda! � Pani Willett wzdrygn�a si�. � Jakby si� by�o �ywcem pogrzebanym. I tak rok po roku� to musi by� okropne.
Pan Duke obrzuci� j� b�yskawicznym spojrzeniem. Major Burnaby r�wnie� popatrzy� na ni� z ciekawo�ci�.
W tym momencie wniesiono herbat�.
PRZES�ANIE Z ZA�WIAT�W
Po podwieczorku pani Willett zaproponowa�a bryd�a.
��Jest nas sze�cioro. Dwoje mo�e by� wychodz�cych.
Ronniemu rozb�ys�y oczy.
��Zaczynajcie wy czworo � podsun��. � Panna Violetta i ja b�dziemy wychodz�cy.
Lecz pan Duke o�wiadczy�, �e nie gra w bryd�a.
M�odemu cz�owiekowi zrzed�a mina.
��Mo�emy zagra� w jak�� inn� gr� � rzek�a pani Willett.
��A mo�e by tak seans spirytystyczny, wiruj�cy stolik? �zastanawia� si� Ronnie. � Jaki dzi� niesamowity wiecz�r. Rozmawiali�my o tym niedawno, pami�tacie pa�stwo? Pan Rycroft i ja m�wili�my o tym dzisiaj id�c tutaj.
��Jestem cz�onkiem Towarzystwa Bada� Metapsychicznych � wyja�ni� z w�a�ciw� sobie dok�adno�ci� pan Rycroft. �Mog�em wi�c skorygowa� pewne nie�cis�o�ci w opiniach mego m�odego towarzysza.
��Co za bzdury! � obruszy� si� major.
��Och, ale bardzo zabawne, nie uwa�a pan? � wykrzykn�a Violetta. � Oczywi�cie, nikt nie wierzy w takie rzeczy. To po prostu zabawa. A co pan o tym s�dzi, panie Duke?
��Jak pani sobie �yczy, panno Violetto.
��B�dziemy musieli zgasi� �wiat�a i znale�� odpowiedni stolik. Nie, mamo, ten nie. Ten jest chyba za ci�ki.
Ostatecznie wszystko zosta�o zorganizowane ku og�lnemu zadowoleniu. Z s�siedniego pokoju przyniesiono ma�y okr�g�y stolik z b�yszcz�cym blatem. Ustawiono go przed kominkiem i wszyscy zasiedli dooko�a przy zgaszonych �wiat�ach.
Major Burnaby znalaz� si� mi�dzy pani� domu i Violett�. Po drugiej stronie Violetty siedzia� Ronnie Garfield. Na ustach majora igra� ironiczny u�miech.
Za moich m�odych lat trzymanie si� za r�czki pod sto�em odbywa�o si� pod przykrywk� gry w �Jenkinsa� � pomy�la�, usi�uj�c odnale�� w pami�ci imi� dziewczyny o puszystych w�osach, kt�rej d�o� trzyma� w ten spos�b do�� d�ugo. To by�o dawno temu. Ale �Jenkins� by� �wietn� gr�.
Jak zwykle w takiej sytuacji zacz�o si� od zduszonych �mieszk�w, szept�w i typowych uwag.
��Duchy si� nie �piesz�.
��Maj� d�ug� drog�
��Cii� nic z tego nie b�dzie, je�eli nie zachowamy powagi.
��Och, b�d�cie cicho! Wszyscy.
��Nic si� nie dzieje.
��Naturalnie, �e nie. Tak zawsze jest na pocz�tku.
��Przesta�cie tylko gada�.
Wreszcie po pewnym czasie szmer rozm�w ucich�.
Cisza.
��Ten st� milczy jak gr�b � mrukn�� Ronnie Garfield z niesmakiem.
��Cicho!
Polerowany blat zadr�a�. St� si� zako�ysa�.
��Trzeba o co� zapyta�. Kto b�dzie pyta�? Ronnie, pytaj ty.
��Aha� hm� ee� Ale o co mam pyta�?
��Czy duch ju� przyby� � podpowiedzia�a Violetta.
��Aha. Halo! Czy duch przyby�?
Silne ko�ysanie.
��To znaczy, �e tak � wyszepta�a Violetta.
��Aha. Ee� Kim jeste�?
Brak odpowiedzi.
��Popro� go, �eby przeliterowa� swoje imi�. St� zacz�� si� gwa�townie kiwa�.
��A,B,C,D,E,F,G,H,I� a to co? Czy to mia�o by� I czy J?
��Trzeba spyta�. Czy to I? Jedno stukni�cie.
��Tak. Prosz� o nast�pn� liter�. Duch mia� na imi� �Ida�.
��Czy chcesz co� przekaza� komu� z obecnych?
��Tak.
��Komu? Pannie Willett?
��Nie.
��Pani Willett?
��Nie.
��Panu Rycroftowi?
��Nie.
��Mnie?
��Tak.
��To dla ciebie, Ronnie. Pytaj dalej. Popro�, �eby zn�w przeliterowa�.
Stolik wystuka� imi� �Diana�.
��Kto to jest Diana? Czy znasz jak�� Dian�?
��Nie, �adnej. Przynajmniej�
��O, prosz�! Zna j�!
��Zapytaj, czy to wdowa.
Zabawa toczy�a si� w najlepsze. Pan Rycroft u�miecha� si� wyrozumiale. M�odzi musz� si� bawi�. W przelotnym rozb�ysku ognia dostrzeg� twarz pani domu. Wydawa�a si� zgn�biona, jakby nieobecna, my�lami b��dz�ca gdzie� daleko.
Major Burnaby duma� o �niegu. Zanosi si� na now� �nie�yc� wieczorem. To najsro�sza zima, jak� pami�ta�.
Pan Duke bardzo powa�nie traktowa� seans. Niestety, duchy nie po�wi�ca�y mu uwagi. Wszystkie przekazy dotyczy�y na razie Violetty i Ronniego.
Violetta dowiedzia�a si�, �e pojedzie do W�och, kto� b�dzie jej towarzyszy�. Nie kobieta. M�czyzna. Imieniem Leonard.
Znowu wybuchy �miechu. Stolik poda� nazw� miasta. Mieszanina liter. Przypomina�o to s�owo rosyjskie � zupe�nie niepodobne do j�zyka w�oskiego.
Pada�y zwyk�e w takich sytuacjach oskar�enia.
��S�uchaj, Violetto � ju� nie �prosz� pani� � popychasz stolik.
��Nie popycham! Sp�jrz, trzymam r�ce nad sto�em, a on ci�gle si� kr�ci.
��Mnie si� podoba to stukanie. Poprosz� go, �eby jeszcze zastuka�. G�o�no!
��On powinien stuka�! � zwr�ci� si� Ronnie do pana Rycrofta. � Prawda, prosz� pana?
��W takich warunkach trudno si� tego spodziewa� � odrzek� sucho pan Rycroft.
Chwila ciszy. Stolik trwa� nieruchomo. Nie odpowiada� na pytania.
��Czy Ida odesz�a?
Jedno leniwe kiwni�cie.
��Czy mo�emy si� spodziewa� innego ducha?
Nic. Po chwili stolik nagle drgn�� i zacz�� si� gwa�townie ko�ysa�.
��Brawo! Czy jeste� nowym duchem?
��Tak.
��Czy chcesz komu� co� przekaza�?
��Tak.
��Mnie?
��Nie.
��Violetcie?
��Nie.
��Majorowi Burnaby�emu?
��Tak.
��To do pana, panie majorze. Czy b�dziesz uprzejmy to przeliterowa�?
Stolik zacz�� si� z wolna obraca�.
��T,R,E,V � czy to na pewno by�o �V�? Niemo�liwe, TREV � to nie ma sensu.
��Oczywi�cie, to Trevelyan � powiedzia�a pani Willett. � Kapitan Trevelyan.
��Czy to ma by� kapitan Trevelyan?
��Tak.
��Masz wiadomo�� dla kapitana Trevelyana?
��Nie.
��Wi�c co chcesz powiedzie�?
Stolik zacz�� si� obraca�, wolno, rytmicznie, tak wolno, �e �atwo by�o policzy� litery.
��N � pauza � NIE�Y�
��Nie �yje.
��Czy kto� nie �yje?
Zamiast odpowiedzie� �tak� lub �nie�, stolik zn�w zacz�� si� kr�ci�, a� dosz�o do litery �T�.
��T� czy to ma by� Trevelyan?
��Tak.
��Chyba nie m�wisz, �e Trevelyan nie �yje?
��Tak.
Bardzo ostre kiwni�cie: Tak.
Kto� wyda� zduszony krzyk. W�r�d siedz�cych przy stole podni�s� si� lekki szmer.
Ronnie podj�� pytania, ale jego g�os brzmia� teraz inaczej �przera�ony, niepewny.
��Czy chcesz powiedzie�, �e� kapitan Trevelyan nie �yje?
��Tak.
Zapad�a cisza, tak jak gdyby nikt nie wiedzia�, o co dalej pyta� i jak si� zachowa� wobec tak niespodziewanej komplikacji.
I w�r�d tej ciszy stolik znowu ruszy�.
Wolno i rytmicznie Ronnie odczytywa� g�o�no kolejne litery.
M � O � R � D � E � R � S � T �W � O�
Pani Willett krzykn�a i oderwa�a r�ce od sto�u.
��Do�� tego! To okropne. To mnie przera�a..
Lecz teraz zabrzmia� d�wi�cznie i wyra�nie g�os pana Duke�a.
��Czy chcesz powiedzie�, �e kapitan Trevelyan zosta� zamordowany?
Zaledwie doszed� do ostatniego s�owa, przysz�a odpowied�. St� zawirowa� tak gwa�townie, �e omal si� nie przewr�ci�. Tylko jedno kiwni�cie�
��Tak.
��S�uchajcie � zacz�� Ronnie. Zdj�� r�ce ze sto�u. � Wed�ug mnie to paskudny �art. � G�os mu zadr�a�.
��Zapalmy �wiat�o � rzek� pan Rycroft.
Major Burnaby wsta� i przekr�ci� kontakt. W blasku lamp ukaza� si� kr�g poblad�ych, przera�onych twarzy. Zebrani spojrzeli po sobie. Nikt nie wiedzia�, co powiedzie�.
��To wszystko, oczywi�cie, g�upstwa � odezwa� si� Ronnie z niewyra�nym u�miechem.
��Idiotyczne bzdury � potwierdzi�a pani Willett. � Nikomu nie wolno� nie wolno robi� takich �art�w.
��Takich �art�w o umieraniu � doda�a Violetta. � To po prostu� och, uwa�am, �e to wstr�tne.
��Ja nie popycha�em � zapewnia� Ronnie, czuj�c �e inni milcz�co go oskar�aj�. � Przysi�gam, �e nie.
��To samo mog� powiedzie� o sobie � doda� pan Duke. � A pan, panie Rycroft?
��Oczywi�cie, �e nie � gor�co zaprzeczy� pan Rycfort.
��Chyba pa�stwo nie my�l�, �e m�g�bym si� posun�� do takich �art�w? � burkn�� Burnaby. � Bardzo niesmaczny �art!
��Violetto, kochanie�
��Ja tego nie zrobi�am, mamo, naprawd�. Nigdy bym czego� podobnego nie wymy�li�a. � Dziewczyna by�a bliska p�aczu.
Wszyscy poczuli si� za�enowani. Na rozbawione towarzystwo pad� nag�y cie�.
Major Burnaby odsun�� krzes�o, podszed� do okna i uni�s� zas�on�. Sta� tam przez chwil�, wygl�daj�c na dw�r, odwr�cony ty�em do pokoju.
��Dwadzie�cia pi�� po pi�tej � zauwa�y� pan Rycroft, spojrzawszy na zegar. Por�wna� czas z w�asnym zegarkiem, a obecni niejasno odczuli, �e ma to jakie� istotne znaczenie.
��No, moi pa�stwo � powiedzia�a pani Willett z wymuszonym u�miechem � chyba pora na koktajle. Czy mo�e pan zadzwoni�, panie Garfield?
Ronnie wykona� polecenie.
Przyniesiono alkohole, a Ronnie�ego mianowano barmanem. Napi�cie nieco zel�a�o.
��A wi�c � rzek� Ronnie, wznosz�c swoj� szklank� � do dzie�a.
Przy��czyli si� do niego wszyscy z wyj�tkiem milcz�cej postaci przy oknie.
��Panie majorze! Oto pa�ski koktajl.
Major drgn�� i wyprostowa� si�. Odwr�ci� si� powoli.
��Dzi�kuj�, pani Willett. Nie b�d� pi�. � Raz jeszcze spojrza� w ciemno�� nocy za oknem, po czym wolno podszed� do grupy przy kominku.
��Bardzo dzi�kuj� za mi�e przyj�cie. Dobranoc.
��Chyba jeszcze pan nie wychodzi?
��Niestety musz�.
��Ale� nie tak zaraz� i to w taki wiecz�r�
��Niestety, prosz� pani, musz�. Gdyby tylko mo�na by�o zatelefonowa�
��Zatelefonowa�?
��Tak. Prawd� m�wi�c jestem troch� no c�. Chcia�bym si� upewni�, �e Joe Trevelyan jest �ywy i zdrowy. To oczywi�cie g�upie przes�dy, ale c� robi�. Naturalnie ja w takie bzdury nie wierz�, jednak�e�
��Ale nie ma sk�d zatelefonowa�. W Sittafort nie ma w og�le telefon�w.
��W�a�nie o to chodzi. Skoro nie mo�na tego za�atwi� przez telefon, musz� uda� si� tam osobi�cie.
��Uda� si�? Ale� �aden samoch�d nie przejedzie po tej drodze. Elmer nie wyprowadzi�by samochodu w tak� noc.
Elmer by� w�a�cicielem jedynego w okolicy samochodu, wiekowego forda, wynajmowanego po wyg�rowanej cenie tym, kt�rzy pragn�li si� dosta� do Exhampton.
��Nie, samochodem wykluczone. Zawiod� mnie tam moje w�asne nogi, prosz� pani.
Podni�s� si� ch�r protest�w.
��Och, panie majorze, to niemo�liwe. Pan sam m�wi�, �e zanosi si� na �nie�yc�.
��Jeszcze nie powinno pada� przez godzin�, mo�e d�u�ej. Jako� tam dotr�, prosz� si� nie obawia�.
��Ale� tak nie mo�na! Nie mo�emy na to pozwoli�!
Pani Willett by�a bardzo przej�ta i zdenerwowana. Ale argumenty i b�agania odbija�y si� od majora Burnaby�ego jak groch od �ciany. By� cz�owiekiem upartym. Gdy co� sobie postanowi�, �adna ziemska istota nie mog�aby go od tego odwie��.
Postanowi�, �e p�jdzie do Exhampton i przekona si� na w�asne oczy, czy u starego przyjaciela wszystko jest w porz�dku. To kategoryczne stwierdzenie powt�rzy� kilka razy.
Na koniec wszyscy zrozumieli, �e niez�omnie trwa w swoim zamiarze. Otuli� si� kurtk�, zapali� sztormow� latark� i wyruszy� w ciemno��.
��Wst�pi� tylko do siebie po manierk� � o�wiadczy� ra�nie � a potem od razu ruszam w drog�. Trevelyan mnie przenocuje, jak do niego dotr�. Wiem, �e to �mieszne robi� tyle zamieszania. Na pewno zastan� wszystko w porz�dku. Prosz� si� o mnie nie martwi�, pani Willett. �nieg czy nie �nieg, i tak tam dojd� za par� godzin. Dobranoc!
Ruszy� szybkim krokiem. Pozostali wr�cili do kominka. Rycroft popatrzy� na niebo.
��B�dzie �nie�yca � zwr�ci� si� cicho do pana Duke�a. � A zacznie si� na d�ugo przed rym, nim zd��y doj�� do Exhampton. Miejmy nadziej�, �e dotrze tam bezpiecznie.
Pan Duke zmarszczy� brwi.
��Ja te� si� niepokoj�. Mam uczucie, �e powinienem by� z nim p�j��. Jeden z nas powinien to zrobi�.
��Takie zmartwienie! � westchn�a pani Willett. � Fatalna sytuacja! Violetto, ju� nigdy nie pozwol� na t� g�upi� zabaw� w duchy. Biedny major Burnaby na pewno ugrz�nie w �niegu, a je�eli nawet nie, to got�w umrze� z zimna. I to w jego wieku! Bardzo niem�drze z jego strony wyrusza� w tak� drog�. Oczywi�cie oka�e si�, �e kapitan Trevelyan jest w doskona�ej formie.
Wszyscy przytakn�li.
��Ale� naturalnie!
Lecz mimo to nie czuli si� zbyt pewnie� A nu� co� si� naprawd� sta�o kapitanowi?
DWADZIE�CIA PI�� PO PI�TEJ
W dwie i p� godziny p�niej, tu� przed �sm�, major Burnaby ze sztormow� latark� w gar�ci, z g�ow� pochylon� do przodu w o�lepiaj�cej �nie�nej zamieci wkroczy� po�ykaj�c si� na �cie�k�, wiod�c� do drzwi ma�ego domku o nazwie Hazelmoor, wynaj�tego przez kapitana Trevelyana.
�nieg zacz�� sypa� mniej wi�cej godzin� temu � wielkie, o�lepiaj�ce p�atki. Major dysza� g�o�no i spazmatycznie �apa� powietrze, jak cz�owiek skrajnie wyczerpany. Zdr�twia� z zimna. Tupi�c nogami dmucha�, sapa�, parska� i wreszcie zesztywnia�ymi od mrozu palcami nacisn�� guzik przy wej�ciu.
Rozleg� si� ostry d�wi�k dzwonka.
Burnaby odczeka�. Po kilku minutach zn�w nacisn�� dzwonek.
I tym razem �adnego znaku �ycia.
Burnaby zadzwoni� po raz trzeci. Tym razem nie odrywa� palca od dzwonka. Dzwoni�o nieprzerwanie, ale nadal w �rodku nie by�o s�ycha� �adnych oznak �ycia.
Na drzwiach wisia�a ko�atka. Major chwyci� za r�czk� i zacz�� grzmi�co ko�ata�.
Ma�y domek ci�gle milcza� jak martwy.
Major przesta� si� dobija�. Sta� przez chwil� jakby zak�opotany, po czym z wolna wr�ci� na �cie�k� i wyszed� furtk�. Ta sama droga, kt�r� przedtem zd��a� do Exhampton, zaprowadzi�a go do odleg�ego o jakie� sto jard�w ma�ego posterunku policji.
Waha� si� przez chwil�, wreszcie si� zdecydowa� i wszed� do �rodka.
Posterunkowy Graves, kt�ry bardzo dobrze zna� majora, wsta� z miejsca z wyra�nym zdumieniem.
��Co� podobnego! Pan major. Tutaj, w tak� pogod�!
��Niech pan pos�ucha � rzek� kr�tko Burnaby. � Dzwoni�em i ko�ata�em do drzwi kapitana Trevelyana i �adnej odpowiedzi.
��Ano tak, to przecie� pi�tek � przypomnia� sobie Graves, kt�ry zna� dobrze obyczaje dw�ch przyjaci�. � Ale� czy to znaczy, �e pan naprawd� przyszed� z Sittaford w tak� noc? Chyba kapitan si� pana nie spodziewa�.
��Czy si� spodziewa�, czy nie, przyszed�em � odpar� ostro Burnaby. � I, jak ju� panu m�wi�em, nie mog� si� tam dosta�. Dzwoni�em i stuka�em, i nikt nie odpowiada.
Jego niepok�j cz�ciowo udzieli� si� policjantowi.
��To dziwne � powiedzia�, marszcz�c czo�o.
��Naturalnie, �e dziwne � potwierdzi� Burnaby.
��Chyba nie m�g� wyj�� z domu w tak� noc?
��Oczywi�cie, �e nie m�g� wyj��.
��To naprawd� dziwne � powt�rzy� raz jeszcze Graves. Burnaby zniecierpliwi� si� powolno�ci� posterunkowego.
��Czy zrobi pan co� wreszcie? � warkn��.
��Mam co� zrobi�?
��Tak, trzeba co� zrobi�.
Policjant zastanowi� si�.
��My�li pan, �e on mo�e zas�ab�? � Twarz mu si� rozja�ni�a.
��Spr�buj� zatelefonowa�. � Telefon sta� tu� obok, Graves podni�s� s�uchawk� i poda� numer.
Lecz kapitan Trevelyan nie odpowiada� na telefon, tak jak nie odpowiada� na dzwonek u drzwi.
��Wygl�da na to, �e naprawd� zas�ab� � powiedzia� posterunkowy, odk�adaj�c s�uchawk�. � I jest zupe�nie sam w tym domu. Trzeba wezwa� doktora Warrena i p�jdziemy tam razem z nim.
Doktor Warren mieszka� tu� obok posterunku policji. Zasiada� w�a�nie z �on� do kolacji i nie by� zachwycony tym wezwaniem. Jednak�e, cho� niech�tnie, zgodzi� si� z nimi p�j��. Wci�gn�� ciep��, prastar� wojskow� kurtk� i gumowce, a szyj� opatuli� ciep�ym w��czkowym szalem.
�nieg pada� nieprzerwanie.
��Diabelska noc � mrucza� doktor. � Mam nadziej�, �e nie wyci�gacie mnie po pr�nicy. Trevelyan jest zdrowy jak ko�. Nigdy w �yciu nie chorowa�.
Burnaby nic nie odpowiedzia�.
Dotarli do Hazelmoor, zn�w zacz�li dzwoni� i stuka�, lecz nie by�o �adnej odpowiedzi.
Wtedy doktor zaproponowa�, �eby obej�� dom od ty�u i jako� si� dosta� do kt�rego� z tylnych okien. �atwiej si� tam b�dzie w�ama� ni� do tych drzwi.
Graves przyzna� mu racj� i zacz�li obchodzi� dom. Po drodze trafili na boczne wej�cie, kt�rym pr�bowali si� dosta�, lecz drzwi by�y r�wnie� zamkni�te. Wreszcie znale�li si� na zasypanym �niegiem trawniku, na kt�ry wychodzi�y tylne okna. Nagle Warren krzykn��.
��Te oszklone drzwi do gabinetu� sp�jrzcie, otwarte! Rzeczywi�cie, oszklone drzwi do gabinetu sta�y otworem.
Przy�pieszyli kroku. W tak� pogod� nikt przy zdrowych zmys�ach nie otwiera�by drzwi. W pokoju pali�o si� �wiat�o, kt�rego s�aby odblask s�czy� si� przez szyby.
Wszyscy trzej r�wnocze�nie dobiegli do drzwi. Pierwszy wszed� Burnaby, tu� za nim policjant.
Obaj stan�li jak wryci. Z ust starego �o�nierza wydar� si� zduszony okrzyk. W jednej chwili do��czy� do nich Warren i oczom wszystkich przedstawi� si� ten sam widok.
Kapitan Trevelyan le�a� na �rodku, twarz� do pod�ogi. R�ce mia� szeroko rozrzucone. W pokoju panowa� ba�agan: szuflady powyci�gano z biurka, papiery poniewiera�y si� na pod�odze. Na ramie oszklonych drzwi, przez kt�re weszli, wida� by�o przy zamku �lady w�amania. Obok kapitana le�a� gruby na dwa cale wa�ek ciasno zwini�tego zielonego sukna.
Warren rzuci� si� naprz�d. Ukl�k� przy ciele. Wystarczy�a jedna minuta. Wsta� z poblad�� twarz�.
��Nie �yje? � spyta� Burnaby.
Doktor skin�� g�ow�.
Nast�pnie zwr�ci� si� do Gravesa.
��To pan musi nam powiedzie�, co trzeba teraz zrobi�. Ja mog� tylko zbada� cia�o, ale mo�e pan uwa�a, �e lepiej z rym zaczeka� do przyj�cia inspektora. Przyczyn� �mierci mog� okre�li� ju� teraz. Z�amanie podstawy czaszki. I chyba mog� odgadn��, jakiej u�yto broni. � Wskaza� na wa�ek z zielonego sukna.
��Trevelyan zawsze trzyma� takie wa�ki na pod�odze przy drzwiach, �eby chroni�y od przeci�g�w � powiedzia� Burnaby ochryp�ym g�osem.
��Tak, to bardzo skuteczny wariant worka z piaskiem.
��M�j Bo�e!
��Ale� tutaj mamy� � zacz�� posterunkowy. Jego my�li dociera�y z wolna do sedna. � Chce pan powiedzie�, �e tutaj mamy do czynienia z morderstwem! � Podszed� do sto�u, na kt�rym sta� telefon.
Major Burnaby zbli�y� si� do doktora.
��Czy mo�e pan okre�li� � powiedzia� dysz�c ci�ko � jak dawno nast�pi�a �mier�?
��Jakie� dwie godziny temu, jak mi si� zdaje, mo�e trzy, tak oceniaj�c z grubsza.
Burnaby przesun�� j�zykiem po spieczonych ustach.
��Czy uwa�a pan � spyta� � �e mogli go zabi� dwadzie�cia pi�� minut po pi�tej?
Doktor spojrza� na niego z zaciekawieniem.
��Gdybym musia� dok�adnie okre�li� godzin�, tak w�a�nie powiedzia�.
��O m�j Bo�e� � wyszepta� Burnaby. Warren patrzy� na niego.
Niepewnie, jak �lepiec, major zbli�y� si� do krzes�a, opad� na nie ci�ko i wybe�kota�, wytrzeszczaj�c przera�one oczy:
��Dwadzie�cia pi�� po pi�tej� O m�j Bo�e, wi�c to jednak by�a prawda.
INSPEKTOR NARRACOTT
Nast�pnego ranka po tragedii w ma�ym gabinecie Hazelmoor sta�o dw�ch m�czyzn.
Inspektor Narracott rozejrza� si� dooko�a. Na jego czole rysowa�a si� lekka zmarszczka.
��Taak� � powiedzia� zamy�lony. � Tak�.
Inspektor Narracott by� bardzo sprawnym policjantem. Odznacza� si� spokojem i wytrwa�o�ci�, logicznym umys�em i spostrzegawczo�ci�, dzi�ki czemu odnosi� sukcesy tam, gdzie wielu innym to si� nie udawa�o.
By� wysokim, spokojnym m�czyzn� o szarych oczach i rozgarni�tym spojrzeniu, m�wi� powoli z dewo�skim akcentem.
Wezwany z Exeter, aby zaj�� si� t� spraw�, przyjecha� tu pierwszym rannym poci�giem. Drogi w tej chwili by�y nieprzejezdne dla samochod�w, nawet przy zastosowaniu �a�cuch�w na ko�a, inaczej bowiem zjawi�by si� ju� poprzedniego wieczora. Sta� teraz w gabinecie kapitana Trevelyana, w kt�rym przed chwil� uko�czy� ogl�dziny. Towarzyszy� mu sier�ant Pollock z posterunku w Exhampton.
��Ta�ak � wyrzek� inspektor Narracott.
Do pokoju zagl�da� promie� bladego, zimowego s�o�ca. Za oknami �wiat le�a� pod �niegiem. W odleg�o�ci mniej wi�cej stu jard�w od okna wznosi�o si� ogrodzenie, a za nim strome zbocze pokrytego �niegiem wzg�rza.
Narracott pochyli� si� raz jeszcze nad cia�em, kt�re zostawiono na miejscu, by m�g� dokona� ogl�dzin. Sam by� cz�owiekiem atletycznej budowy cia�a i w zmar�ym dostrzega� r�wnie� typ atlety: szerokie ramiona, w�skie biodra, silnie rozwini�te mi�nie. Niedu�a g�owa zabitego by�a dobrze osadzona na ramionach, a spiczasta, typowo marynarska broda starannie przystrzy�ona. Kapitan Trevelyan, jak stwierdzi� inspektor, mia� sze��dziesi�t lat, ale wygl�da� na pi��dziesi�t jeden lub dwa � niewiele wi�cej.
��Aha! � powiedzia� sier�ant Pollock.
Inspektor zwr�ci� si� do niego.
��I co powiecie na to wszystko?
��Ano� � sier�ant Pollock podrapa� si� w g�ow�. By� ostro�ny, nie mia� ochoty posuwa� si� dalej ni� potrzeba. � Wi�c � zacz�� � tak jak ja to widz�, panie inspektorze, powiedzia�bym, �e ten cz�owiek podszed� do oszklonych drzwi, wy�ama� zamek i zacz�� pl�drowa� pok�j. Kapitan Trevelyan musia� by� na g�rze. Na pewno w�amywacz my�la�, �e dom jest pusty.
��Gdzie jest sypialnia kapitana?
��Na g�rze, panie inspektorze. Akurat nad tym pokojem.
��O tej porze roku �ciemnia si� ju� o czwartej. Gdyby kapitan Trevelyan by� na g�rze w sypialni, pali�oby si� tam �wiat�o i w�amywacz widzia�by je, podchodz�c do drzwi.
��Pan uwa�a, �e w takim przypadku zaczeka�by?
��Nikt przy zdrowych zmys�ach nie b�dzie si� w�amywa� do domu, w kt�rym pali si� �wiat�o. Je�eli kto� wy�ama� te drzwi, zrobi� to, poniewa� uwa�a�, �e dom jest pusty.
Sier�ant Pollock podrapa� si� po g�owie.
��Rzeczywi�cie, to wydaje si� dziwne. Ale tak musia�o by�.
��No, na razie mniejsza o to. Co dalej?
��Wi�c przypu��my, �e kapitan s�yszy ha�as na dole. Schodzi, �eby zbada�, co si� dzieje. W�amywacz s�yszy jego kroki, �apie ten wa�ek, chowa si� za drzwiami i kiedy kapitan wchodzi do pokoju, uderza z ty�u.
Inspektor Narracott skin�� g�ow�.
��Tak. To prawda, zosta� uderzony, kiedy sta� zwr�cony twarz�, do oszklonych drzwi. Ale mimo wszystko jako� mi si� to nie podoba.
��Dlaczego, panie inspektorze?
��Bo tak jak powiedzia�em, nie wierz� we w�amania do domu o pi�tej po po�udniu.
��No� mo�e uzna�, �e trafia si� okazja.
��Tu nie by�o �adnej okazji, �eby m�g� si� w�lizn��, poniewa� zauwa�y� nie domkni�te drzwi. To by�o rozmy�lne w�amanie. Sp�jrzmy na ba�agan, jakiego tu wsz�dzie narobi�. A gdzie przede wszystkim poszed�by w�amywacz? Do pokoju kredensowego, gdzie trzyma si� srebro.
��To prawda � przyzna� sier�ant.
��A ten ba�agan tutaj? Wszystko powywracane. Te powyci�gane szuflady, a ich zawarto�� porozrzucana? Phi! To nonsens.
��Nonsens?
��Sp�jrzcie na te oszklone drzwi, sier�ancie. One nie by�y zamkni�te na zatrzask i wy�amane! By�y po prostu zamkni�te na klamk�, a drewno ko�o zamka kto� roz�upa� od zewn�trz, �eby stworzy� pozory w�amania.
Pollock obejrza� starannie zatrzask u drzwi i nagle wyda� okrzyk.
��Pan ma racj�, panie inspektorze � powiedzia� z szacunkiem. � Komu by to przysz�o do g�owy?
��Komu�, kto chcia� nas okpi�, ale to mu si� nie uda�o.
Sier�ant Pollock by� wdzi�czny inspektorowi za s��wko �nas�. Takimi drobnymi gestami inspektor Narracott zjednywa� sobie sympati� podw�adnych.
��A zatem to nie by�o w�amanie. Pan uwa�a, �e to by�a robota kogo�, kto by� w domu.
Inspektor Narracott skin�� g�ow�.
��Tak � powiedzia�.
��Ale jedno jest ciekawe: to, �e, jak my�l�, morderca rzeczywi�cie wszed� tylnymi drzwiami. Jak meldowali�cie razemj z Gravesem, a ja sam widz� teraz, wida� jeszcze mokre plamy na pod�odze w miejscach, gdzie stopnia� �nieg spod but�w mordercy. Te mokre plamy s� tylko w tym pokoju. Posterunkowy Graves by� ca�kiem pewny, �e nic takiego nie widzieli w holu, gdy przechodzili tamt�dy z doktorem Warrenem. W tym pokoju zauwa�y� je natychmiast. W tej sytuacji jest chyba jasne, �e morderc� wpu�ci� do �rodka przez te oszklone drzwi kapitan Trevelyan. A zatem musia� to by� kto� mu znany. Powiedzcie mi, sier�ancie, jako cz�owiek tutejszy i zorientowany, czy kapitan Trevelyan nale�a� do ludzi, kt�rzy z �atwo�ci� robi� sobie wrog�w?
��Nie, panie inspektorze, nie mia� �adnych wrog�w. Troch� by� �asy na pieni�dze i troch� s�u�bista, surowy. Nie znosi� lenistwa i arogancji, ale, B�g mi �wiadkiem, za to go szanowano.
���adnych wrog�w� � Narracott zamy�li� si�.
��To znaczy �adnych w tej okolicy.
��S�uszna uwaga; nie wiadomo, czy nie narazi� si� komu� w czasach, gdy s�u�y� w marynarce. Co prawda, wed�ug mojego do�wiadczenia, cz�owiek, kt�ry ma wrog�w w jednym miejscu, b�dzie ich mia� gdzie indziej, ale zgadzam si�, �e nie mo�na wykluczy� takiej mo�liwo�ci. Rozwa�my teraz logicznie nast�pny motyw, najcz�stszy motyw ka�dej zbrodni: zysk. Jak rozumiem, kapitan Trevelyan by� cz�owiekiem bogatym?
��Rzeczywi�cie, by� dobrze sytuowany � za takiego powszechnie uchodzi�. Ale sk�py. Nie�atwo by�o go nam�wi� do sk�adania datk�w na r�ne cele.
��Aha! � powiedzia� Narracott i zn�w si� zamy�li�.
��Szkoda, �e pada� taki g�sty �nieg � zauwa�y� sier�ant. � Gdyby nie to, mieliby�my odciski but�w jako poszlak�.
��Nikogo innego nie by�o w domu? � spyta� inspektor.
��Nie. Przez ostatnie pi�� lat kapitan mia� tylko jednego s�u��cego, emerytowanego marynarza. W Sittaford co dzie� przychodzi�a kobieta do sprz�tania, ale gotowa� i obs�ugiwa� go ten facet, Evans. Jaki� miesi�c temu Evans si� o�eni�, ku wielkiemu niezadowoleniu kapitana. My�l�, �e to by� jeden z powod�w, dla kt�rych zdecydowa� si� wynaj�� dom tej pani z Po�udniowej Afryki. Nie chcia� w domu �adnej kobiety. Evans mieszka teraz tutaj, zaraz za rogiem, na Fore Street, razem z �on�, i co dzie� przychodzi� obs�ugiwa� kapitana. Zatrzyma�em go teraz, �eby pan m�g� si� z nim rozm�wi�. Zezna�, �e wyszed� st�d wczoraj po po�udniu o wp� do trzeciej, bo kapitan ju� go nie potrzebowa�.
��Tak, zobacz� si� z nim� Mo�e b�dzie m�g� powiedzie� nam co�� co si� przyda.
Sier�ant Pollock spojrza� z ciekawo�ci� na swego zwierzchnika, gdy� w jego g�osie zabrzmia�a jaka� dziwna nuta.
��Pan inspektor s�dzi� � zacz��.
��S�dz� � powiedzia� inspektor Narracott z naciskiem � �e za t� spraw� kryje si� znacznie wiecej, ni� si� pozornie wydaje.
��Jak to, panie inspektorze?
Lecz inspektor nie da� si� wci�gn�� w dalsze rozwa�ania.
��Powiadacie, �e ten cz�owiek, Evans, jest tutaj?
��Czeka w jadalni.
��Dobrze. Zobacz� si� z nim zaraz. Co to za jeden?
Sier�ant Pollock lepiej nadawa� si� do przedstawiania fakt�w, ni� do szczeg�owych opis�w.
��To emerytowany majtek. Tak na oko niez�y bokser, z tych, co to lepiej z nimi nie zaczyna�.
��Pije?
��Nie widzia�em nigdy, �eby mu to szkodzi�o.
��A jego �ona.? Czy nie by�a sympati� kapitana lub kim� w tym rodzaju?
��O nie, panie inspektorze. Takie rzeczy to nie dla kapitana. On nie nale�a� do pan�w w tym rodzaju. A w og�le, to wszyscy wiedzieli, �e nie znosi kobiet.
��A o Evansie wiadomo, �e by� oddany swemu panu?
��Tak wszyscy uwa�ali, a gdyby nie by�, te� by si� o tym wiedzia�o. Exhampton to ma�a dziura.
Inspektor Narracott kiwn�� g�ow�.
��No, tu ju� nic wi�cej nie mam do ogl�dania � powiedzia�. � Przes�ucham Evansa, obejrz� reszt� domu, a potem p�jdziemy pod Trzy Korony i porozmawiamy z tym majorem Burnabym. Zaciekawi�a mnie jego uwaga na temat pewnej okre�lonej godziny � dwadzie�cia po pi�tej, tak? Musi wiedzie� co�, o czym nie m�wi�, bo dlaczego mia�by sugerowa� godzin� zab�jstwa z tak� dok�adno�ci�?
Ruszyli do drzwi.
��Dziwna sprawa � powiedzia� sier�ant Pollock, b��dz�c spojrzeniem po za�mieconej pod�odze. � I to ca�e sfingowane w�amanie!
��Dla mnie nie ma w tym nic dziwnego � odpar� Narracott.
��W tych okoliczno�ciach by�o to prawdopodobnie naturalne. Nie, mnie dziwi� tylko oszklone drzwi.
��Drzwi, panie inspektorze?
��Tak. Dlaczego morderca musia� wej�� w�a�nie tymi drzwiami. Zak�adaj�c, �e by� to kto�, kogo Trevelyan zna� i wpu�ci� bez pytania, dlaczego nie skierowa� si� do drzwi frontowych? Schodzi� z drogi w tak� noc i okr��a� dom, �eby si� tu dosta�, to rzecz trudna i nieprzyjemna, kiedy wszystko tonie w zaspach. A jednak musia� by� jaki� pow�d.
��By� mo�e � zastanawia� si� Pollock � ten cz�owiek nie chcia�, �eby go zobaczono, jak skr�ca z drogi do tego domu.
��Raczej nie mia� kto go ogl�da� wczoraj po po�udniu. Kto tylko nie musia� wychodzi�, ten siedzia� w domu. Nie, musi by� jaka� inna przyczyna. Ano, mo�e wyjdzie to na jaw w swoim czasie.
EVANS
W jadalni zastali czekaj�cego na nich Evansa. Na widok wchodz�cych wsta� z szacunkiem.
By� niski i kr�py. Odznacza� si� bardzo d�ugimi r�kami, a stoj�c mia� zwyczaj lekko zaciska� d�onie w pi�ci. By� g�adko wygolony, mia� ma�e �wi�skie oczka i przypomina� troch� buldoga, lecz brzydot� �agodzi�a bij�ca ze� pogoda i energia.
Inspektor Narracott zanotowa� w pami�ci swoje wra�enia: �Inteligentny. Bystry i praktyczny. Wyra�nie zdenerwowany�. Po czym zacz�� zadawa� pytania.
��Nazywacie si� Evans, tak?
��Tak, prosz� pana.
��Imiona?
��Robert Henryk.
��Aha. I co wiecie o tym, co si� tu sta�o?
��Nic, prosz� pana. To mnie ca�kiem zwali�o z n�g. Pomy�le� tylko, �e r�bn�li nam kapitana�
��Kiedy ostatnio widzieli�cie waszego pana?
��Chyba tak co� oko�o drugiej, prosz� pana. Posprz�ta�em po obiedzie i nakry�em st�, tak jak pan widzi, do kolacji. Kapitan powiedzia�, �e nie potrzebuj� ju� dzi� przychodzi�.
��A zwykle co robicie w ci�gu dnia?
��Normalnie wraca�em jeszcze raz ko�o si�dmej na par� godzin. Nie zawsze. Czasem kapitan m�wi�, �e mnie ju� potrzebuje.
��Wi�c nie zdziwili�cie si� wczoraj, kiedy wam powiedzia�, �e ju� nie musicie przychodzi�?
��Nie, prosz� pana. Przedwczoraj te� ju� nie wraca� z uwagi na pogod�. Kapitan to by� cz�owiek bardzo ludzki tych, co si� nie wykr�cali od roboty. Ja go dobrze zna�em i pozna�em jego zwyczaje.
��A co dok�adnie wam powiedzia�?
��No wi�c� wyjrza� przez okno i powiedzia�: �Nie ma si� co spodziewa� Burnaby�ego�. A potem powiedzia�: �Nie dziwi�bym si�, gdyby Sittaford by�o ca�kiem odci�te od �wiata. Nie; pami�tam takiej zimy odk�d by�em ch�opcem� � tak m�wi�. Ten major Burnaby, o kt�rym wspomina�, to jego przyjaciel. Zawsze przychodzi� w pi�tki, w ka�dy pi�tek, i razem z kapitanem grali w szachy i rozwi�zywali szarady. A we wtorki znowu kapitan chodzi� do majora Burnaby�ego. Kapitan zawsze bardzo si� trzyma� swoich zwyczaj�w. A potem powiedzia� do mnie: �Teraz mo�ecie ju� i��, Evans, i nie musicie przychodzi� a� do jutra rana�.
��A poza t� wzmiank� o majorze Burnabym nie wspomnia�, �e kogo� si� spodziewa po po�udniu?
��Nie, prosz� pana, ani s�owa.
��Czy nie spostrzegli�cie w jego zachowaniu czego� niezwyk�ego, czego� innego ni� zwykle?
��Nie, prosz� pana, nic takiego nie zauwa�y�em.
��Aha. A wy, Evans, jak s�ysza�em, niedawno si� o�enili�cie.
��Tak, prosz� pana. O�eni�em si� z siostrzenic� pani Belling spod Trzech Koron. Jakie� dwa miesi�ce temu, prosz� pana.
��A kapitan Trevelyan nie by� z tego zbyt zadowolony? Na chwil� na twarzy Evansa pojawi� si� lekki u�miech.
��Kapitan bardzo si� tym martwi�, rzeczywi�cie. Moja Rebeka to porz�dna dziewczyna, prosz� pana, i bardzo dobra z niej kucharka. Mia�em tak� nadziej�, �e oboje b�dziemy mogli pos�ugiwa� u kapitana, ale on� nie chcia� o tym s�ysze�. Powiedzia�, �e �adne baby nie b�d� s�u�y� w jego domu. Prawd� m�wi�c, nie wiadomo by�o, co z tym zrobi�, kiedy zjawi�a si� ta pani z Afryki i zachcia�o jej si� wynaj�� jego dom na zim�. Kapitan wynaj�� dla siebie dom tutaj, a ja przychodz� co dzie� do obs�ugi. Prawd� powiedziawszy, spodziewa�em si�, �e do ko�ca zimy kapitan pogodzi si� z t� my�l�, �eby�my oboje z Rebek� wr�cili z nim do Sittaford. Ona zaj�aby si� kuchni� i tak by si� stara�a, �eby jej nigdy nie spotyka� na schodach.
��Nie domy�lacie si�, dlaczego w�a�ciwie kapitan Trevelyan tak nie lubi� kobiet?
��To nic takiego, prosz� pana. Takie przyzwyczajenie, to wszystko. Widywa�em ju� takich pan�w. Tak sobie my�l�, �e to nic innego, tylko nie�mia�o��. Jaka� panienka daje im kosza w m�odych latach i dalej ju� samo idzie.
��Kapitan Trevelyan nie by� �onaty?
��O nie, prosz� pana.
��Czy mia� jakich� krewnych? Czy co� wam o tym wiadomo?
��Zdaje si�, �e mia� siostr� w Exeter, i chyba s�ysza�em, jak wspomina� co� o siostrze�cu czy siostrzenicach.
��I �adne z nich do niego nigdy nie przyje�d�a�o?
��Nie, prosz� pana. My�l�, �e pok��ci� si� z t� swoj� siostr� z Exeter.
��Czy wiecie, jak ona si� nazywa?
��Zdaje si�, �e Gardner, ale nie jestem pewien.
��Nie znacie jej adresu?
��Niestety nie, prosz� pana.
��No, z pewno�ci� trafimy na jej �lad, przegl�daj�c papiery kapitana Trevelyana. A teraz, Evans, co wy sami robili�cie Wczoraj po po�udniu, poczynaj�c od czwartej?
��By�em w domu, prosz� pana.
��To znaczy gdzie?
��Zaraz za rogiem, prosz� pana. Fore Street osiemdziesi�t pi��.
��Nie wychodzili�cie nigdzie?
��A gdzie tam, prosz� pana. Przecie� �nieg wali� bez przerwy.
��Tak, tak. Czy kto� mo�e po�wiadczy� to, co powiedzieli�cie?
��Przepraszam, nie rozumiem.
��Czy jest kto�, kto wie, �e byli�cie w domu w tym czasie?
��Moja �ona, prosz� pana.
��Byli�cie w domu tylko we dwoje z �on�?
��Tak jest, prosz� pana.
��No tak, dobrze, nie w�tpi�, �e tak by�o. To na razie wystarczy.
Eks�marynarz zawaha� si�. Przest�powa� z nogi na| nog�.
��Czy mog� w czym� pom�c, prosz� pana? Mo�e co� posprz�ta�?
��Nie, wszystko w domu musi na razie pozosta� dok�adnie tak jak teraz.
��Rozumiem.
��Ale mo�e poczekajcie jeszcze troch�, p�ki wszystkiego nie obejrz� � powiedzia� Narracott. � Na wszelki wypadek, gdybym chcia� was jeszcze o co� spyta�.
��Dobrze, prosz� pana.
Inspektor Narracott odwr�ci� spojrzenie od Evansa i rozejrza� si� po pokoju.
Przes�uchanie odbywa�o si� w jadalni. St� by� ci�gle jeszcze nakryty do kolacji. Oz�r na zimno, pikle, ser stilton i biskwity, a na palniku gazowym przy kominku rondelek z zup�.
Na bocznym stoliku sta�a taca z alkoholami, syfon z wod� sodow� i dwie butelki piwa. By�a tam r�wnie� cala bateria srebrnych puchark�w, a obok nich � widok do�� nieoczekiwany � trzy ksi��ki, l�ni�ce nowo�ci� powie�ci.
Inspektor Narracott obejrza� kilka puchark�w i odczyta� wyryte na nich napisy.
��Niez�y by� sportowiec z tego kapitana Trevelyana � zauwa�y�.
��O tak, prosz� pana � powiedzia� Evans. � Przez ca�e �ycie by� bardzo wysportowany.
Inspektor Narracott odczytywa� tytu�y powie�ci: �Mi�o�� przekr�ca klucz�, �Weso�a kompania z Lincoln�, �Wi�zie� mi�o�ci�.
��Hm� � zauwa�y�. � Literackie upodobania kapitana wydaj� si� do�� nieoczekiwane.
��Och, chodzi panu o te ksi��ki � roze�mia� si� Evans. � To nie do czytania, prosz� pana. To nagrody, kt�re wygra� w tych konkursach linii kolejowych na nazwy miejscowo�ci. Kapitan wys�a� dziesi�� rozwi�za� pod r�nymi nazwiskami, na moje tak�e, bo m�wi�, �e adres Fore Street 85 najpewniej zdob�dzie nagrod�. Kapitan zauwa�y�, �e im bardziej pospolite nazwisko i adres, tym ch�tniej przyznaje si� nagrody. I rzeczywi�cie dosta�em nagrod�, ale nie dwa tysi�ce funt�w, tylko trzy nowe powie�ci, i to takie, za kt�re, na moje oko, nikt by w sklepie nie da� ani pensa!
Narracott u�miechn�� si�. Przypomnia� Evansowi, �eby jeszcze poczeka�, i podj�� dalsze ogl�dziny. W jednym rogu pokoju mie�ci�a si� wielka szafa �cienna � rodzaj pakamery. Mo�na w niej by�o zobaczy� niedbale upchni�te r�ne przedmioty: dwie pary nart, par� wiose� z okuciami, dziesi�� czy dwana�cie k��w hipopotam�w, w�dki z �y�kami i r�ne przybory do �owienia ryb ��cznie z zestawem much na przyn�t�, worek kij�w golfowych, rakiet� tenisow�, wypchan� i oprawion� nog� s�onia oraz tygrysi� sk�r�. By�o rzecz� oczywist�, �e kapitan Trevelyan, wynajmuj�c sw�j w�asny dom z ca�kowitym umeblowaniem, zabra� jednak z niego swe najcenniejsze skarby, nie ufaj�c kobiecym rz�dom.
��Co za dziwny pomys�, wlec to wszystko ze sob� � rozwa�a� inspektor. � Jego dom zosta� wynaj�ty tylko na kilka miesi�cy, prawda?
��Tak jest, prosz� pana.
��Przecie� te rzeczy mo�na by�o zamkn�� na klucz w jakiej� szafie w Sittaford.
Po raz drugi w czasie ich rozmowy Evans pozwoli� sobie na j dyskretny u�miech.
��Tak by�oby naj�atwiej � zgodzi� si�. � Chocia� w Sittaford z szafami nie jest najlepiej. Projektowali ten dom we dw�jk�, architekt z kapitanem, a �eby wiedzie�, jak przydaj� si� takie pomieszczenia, na to trzeba kobiety. Ale pan ma racj�, prosz� pana, �e tak by�oby n�jrozs�dniej. Co to by�a za praca, przewo�enie tego wszystkiego, oj, ci�ka praca! Ale co by�o robi�, kapitan nie m�g� znie�� my�li, �e kto� mo�e grzeba� w jego rzeczach. A gdyby nawet zamkn�� jaki� schowek na osiem spust�w, to kobieta zawsze znajdzie spos�b, �eby si� do tego dobra�, tak m�wi� kapitan, �e to taka kobieca ciekawo��. �e lepiej ich wcale nie zamyka�, je�eli si� nie chce, �eby tego dotkn�a kobieca r�ka, tak m�wi�. I �e najlepiej zabra� to wszystko ze sob�, i jak panu m�wi�em, by�a z tym fura roboty, a ile kosztowa�o! Ale tak ju� musia�o by�, kapitan kocha� te graty jak w�asne dzieci.
Evans zamilk�, gdy� zabrak�o mu tchu.
Inspektor Narracott skin�� g�ow� w zamy�leniu. By�o jeszcze co�, o czym chcia� zasi�gn�� informacji, i uzna�, �e w�a�nie nadarza si� sposobna okazja � temat wyp�yn�� w spos�b naturalny.
��A ta pani Willett � powiedzia� od niechcenia � by�a jaka� dawn� przyjaci�k� czy znajom� kapitana?
��Ale� nie, prosz� pana, to ca�kiem nieznajoma osoba.
��Jeste�cie tego pewni? � spyta� o