9691

Szczegóły
Tytuł 9691
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9691 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9691 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9691 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Autor: PIOTR WITOLD LECH Tytul: CWM Z "NF" 8 I W oddali ukaza�a si� prze��czka. - Najwy�szy pas - mrukn�� profesor Ebert i jego alfa romeo pos�usznie wskoczy� w purpurowy snop �wiat�a, aby w kilka chwil dotrze� do zielonej wst�gi lotostrady. St�d ju� ca�kiem wyra�nie wida� by�o Tatry. Spece od pogody nie k�amali, obiecuj�c na kilka kolejnych dni rozp�dzenie chmur i stworzenie warunk�w sprzyjaj�cych turystyce. Ciekawe, ile kosztowa�o to g�rali? Ale zaraz my�li Eberta powr�ci�y do CWM i ulotna rado�� pierzch�a. Dlaczego ONZ tak szybko zwietrzy�a wyniki ich bada�? Ledwie przeprowadzono pierwsze pr�by na kilku ochotnikach z grona najbardziej zaufanych student�w. Kto� jednak by� wtyk�. Kt�ry� z ochotnik�w? Nie, ci dranie z ONZ zbyt du�o wiedzieli. Kurdupel Ruchter potrafi� opisa� wszystkie nowinki, jakie opracowali przy konstrukcji akceleratora. A wi�c Wilczawski albo Derain. - Uwa�aj, jak lecisz, barani �bie! - czerwona g�ba w okularach przeciws�onecznych pojawi�a si� na ekranie interkomu. Rzeczywi�cie, stradolot Eberta niebezpiecznie wysun�� si� poza zielony pas. Skorygowa� kurs i obejrza� si�. Facet z transportowca, wygl�daj�cego przy ma�ym alfa romeo jak lataj�cy blok, popuka� si� w czo�o. - Odpieprz si� - burkn�� Ebert. Aby uwolni� si� od intruza, zacz�� wypatrywa� nast�pnej prze��czki. W dole, na trzech ni�szych pasach, przemyka�y r�nobarwne punkciki. Najspokojniej by�o bodaj na najni�szym pasie, ledwie widocznym z odleg�o�ci kilkuset metr�w. Zamruga�y czerwone �wiat�a prze��czki. - Najni�szy pas - rozkaza�, a komputer natychmiast rozpocz�� manewr. Przy pr�dko�ci dwustu kilometr�w na godzin� gwa�towny spad nie jest przyjemny, profesor poczu� md�o�ci. W��czy� stabilizator ci�nienia. Odetchn��. - Po��cz mnie z Elizabeth. Natychmiast uzyska� po��czenie. Elizabeth czeka�a przy wideofonie. - Nareszcie - spojrza�a ch�odno. - Masz dwie minuty, �eby wyt�umaczy� si� z nietaktownego znikni�cia z bankietu. Rektor by� wzburzony twoim zachowaniem. Najad�am si� wstydu... - m�wi�a po angielsku, co wskazywa�o na du�e zdenerwowanie. Wtedy zapomina�a o obietnicy m�wienia przez rok tylko po polsku, aby wreszcie nauczy� si� trudnego j�zyka m�a. Przygl�da� si� jej ciemnooliwkowej cerze i lekko sko�nym oczom. �a�owa�, �e przez wideofon nie mo�e zobaczy� ca�ej reszty: smuk�ych, d�ugich n�g, odziedziczonych po murzy�skich babkach, pe�nych piersi, ofiarowanych przez bia�e protoplastki rodu ojca i kociej gracji, kt�ra pozosta�a jej po jednej z ��tosk�rych �on dziadka. Kt�ry to ju� raz dochodzi� do wniosku, �e dopiero po��czenie wielu ras pozwala uzyska� idealne pi�kno. Po przodkach musia�a te� odziedziczy� naturalny talent do walk wschodu, kt�re uprawia�a od dziecka. - Jeste� pi�kna. Rozchmurzy�a si�. - Co si� dzieje, Lestku - nigdy nie potrafi�a wym�wi� jego imienia. - Czy to ma co� wsp�lnego z tymi lud�mi z... - Ciii - po�o�y� palec na ustach. - Eli, kochanie, nic nie mog� ci powiedzie�. Nawet tego, gdzie lec�. Ale uwierz, to cholernie wa�na sprawa. Gniew ca�kowicie ust�pi� z jej twarzy. Zjawi�o si� zatroskanie. - Wr�cisz szybko, prawda? - Nie wiem, Eli... - Och, nie m�w tak, prosz�! Czuj�, Lestku, �e co� ci grozi. - Zn�w wr�y�a� z I'Cing? - Mam przeczucie. - Wiesz, co my�l� o przeczuciach. - My�l sobie, co chcesz! - Musz� ko�czy�, Eli. Nie chc�, �eby mnie namierzyli. Odezw� si�, obiecuj�. - We� Baxtersona - przypomnia�a, nim wy��czy� wideofon. - Lusterko - rzuci� w stron� komputera. Spod tapicerki wysun�o si� lusterko. Twarz mia� pooran� zmarszczkami, a w�osy przypr�szone siwizn�. - Baxterson. Ze schowka w drzwiach wysun�� si� blat z tabletk� i szklank� wody. Po�kn�� Baxtersona i po chwili zn�w spojrza� w lusterko. Zmarszczki znikn�y, ale na w�osach pozosta�o jeszcze sporo siwizny. - Jeszcze raz. Dopiero po drugiej tabletce w�osy nabra�y barwy z�otoblond, a cera zbr�zowia�a od opalenizny. Wynalazek starego szarlatana z Oslo nadal by� w porz�dku. - A pocz�tkowo wszyscy panikowali - mrukn�� na g�os. - Nie zrozumia�em komendy - powiedzia� komputer. - Pa-ni-ko-wa-li - przesylabizowa� pochylaj�c si� nad pulpitem. - Nie zrozumia�em komendy... Powr�ci� do rozmy�la�. A wi�c kto?... Wilczawski, m�ody, ambitny, marz�cy o s�awie, czy Derain, r�wnie� m�oda i pi�kna, z�akniona sukcesu najbardziej ze wszystkich? Zreszt� - kto - nie mia�o ju� znaczenia. CWM nie powinno znale�� si� w r�kach Ruchtera, nim nie zostan� uko�czone wszystkie pr�by. Co te g��by z ONZ sobie my�l�?! �e odda im produkt, kt�rego zastosowanie mo�e zmieni� ca�y uk�ad stosunk�w mi�dzyludzkich na planecie, zburzy� wszelkie tabu, wywo�a� now� rewolucj� kulturow�? Ju� pierwsze eksperymenty ze studentami da�y sporo do my�lenia o problemie wp�ywu produktu na psychik�. Na dziesi�� os�b sze�� popad�o w depresj�. A przecie� chodzi�o o bzdury: ten mia� ochot� na t�, tamta na tego. Poza tym kilka wyuzdanych marze�, naturalnych u dwudziestoletnich ch�opc�w. Jedna z dziewcz�t okaza�a si� biseuksualistk�. Wychwycenie tych tajemnic przez CWM i wy�wietlenie przez akcelerator w formie graficznej na ekranie spowodowa�o u ch�opc�w i dziewcz�t l�ki, poczucie winy, wstyd. Ebert spodziewa� si� tego. Wiedzia�, �e nim wypu�ci si� CWM na rynek, nale�y ca�� psychiatri� dostosowa� do nowego wynalazku, przygotowa� specjalist�w, kt�rzy bezbole�nie poprowadz� spo�eczno�� Zjednoczonego �wiata do konfrontacji z rzeczywisto�ci�. Prawdziw� rzeczywisto�ci�, bez fa�szu, bez barykady pozerstw, bez k�amstwa - rzeczywisto�ci� CWM. Ale Wilczawski i Derain zamiast skoncentrowa� si� na dopracowywaniu szczeg��w chcieli i�� dalej. Korci�a ich perspektywa, jak� otwiera�o odkrycie aparatu odczytuj�cego my�li... Ostro rozbrzmia� sygna� alarmowy. - Niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo - powtarza� komputer. Ebert zobaczy� �wiat�a prze��czki, zbli�aj�ce si� w szalonym tempie. Z drugiego poziomu pikowa� transportowiec. - Hamowanie! - krzykn��, wiedz�c, �e jest za p�no. Zasycza�y dysze stradolotu, si�a od�rodkowa wcisn�a go w fotel. - W d� - zdo�a� wychrypie�. Czy komputer zd��y poda� t� informacj� do uk�adu sterowniczego? Gdy ju� zdawa�o si�, �e roztrzaskaj� si� o blokowy korpus transportowca, alfa romeo gwa�townie wypad� z pasa i spikowa� wprost na star�, betonow� autostrad�. K�tem oka zdo�a� ujrze�, jak wskaz�wka altymetra zje�d�a do zera, po czym us�ysza� zgrzyt p�kaj�cego metalu. Poduszka powietrzna wysun�a si� w u�amku sekundy. II - Niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo, niebezpiecze�stwo... Powoli podnosi� g�ow�. - Niebezpiecze�stwo... - powtarza� zablokowa�y komputer. Postara� si� si�gn�� do niego, ale poduszka wype�nia�a ca�� kabin�. Ton�� w niej jak w pierzynie. Si�gn�� do paska i wyci�gn�� r�cznego pilota. Namaca� odpowiedni przycisk. Poduszka opad�a na kolana. - Otw�rz - powiedzia�. - Niebezpiecze�stwo... Si�gn�� do uchwytu blokuj�cego w�az. Na szcz�cie pu�ci� bez przeszk�d. �wie�e powietrze wtargn�o do kabiny. Ebert st�kn�� i wygramoli� si� na zewn�trz. Kilkana�cie metr�w wy�ej z szumem dysz przemyka�y r�nobarwne stradoloty. Transportowiec dawno znikn�� za horyzontem. - Sukinsyn - warkn�� i z niepokojem pomaca� kiesze� marynarki. Dyskietka z programem CWM by�a na swoim miejscu. Odetchn��. Przez jednego nakr�conego piwem i dragami troglodyt� mog�a p�j�� na marne dziesi�cioletnia praca ca�ego zespo�u. Dr��cymi palcami wy�uska� z paczki camela. Co robi�? Spojrza� na alfa romeo. Nie by�o na co patrze�. Wyci�gn�� wideofon kom�rkowy. Wystuka� numer przedsi�biorstwa taks�wkowego i czekaj�c na stradolot zapali� kolejnego papierosa. Chcia� ukry� dyskietk� u Adasia G�sienicy-Janasa, starego przyjaciela z gimnazjum. O Adasiu nie wiedzia� nikt, nawet Elizabeth, nikt nie skojarzy ludowego artysty z uniwersyteckim profesorem elektromedycyny. Ebert zawsze czu�, �e ta znajomo�� si� przyda. Ale czy teraz, gdy porzuci pojazd, rzeczywi�cie nie wpadn� na jego trop? A mo�e przecenia� Ruchtera? Mo�e nikt go nie �ciga? Po co mieliby to robi�? Wiedzieli, �e nie mo�e ukrywa� si� w niesko�czono��. Z prze��czki sp�yn�a taks�wka. - Pan zamawia� stradolot? - zapyta� przez g�o�nik kierowca. Ebert kiwn�� potwierdzaj�co. Otworzy�y si� drzwi. - To wsiadaj, ojczulku. - Dok�d? - Zakopane - odburkn�� Ebert. Gdy wznie�li si� na lotostrad�, spojrza� w zaciemnion� szyb�. Odbija�a si� w niej twarz sze��dziesi�cioletniego m�czyzny. Baxterson przesta� dzia�a�? Tak szybko?! Przypomnia� sobie, �e tabletki zosta�y w poje�dzie. - Ma pan Baxtersona? - Oczywi�cie - kierowca wcisn�� klawisz. - Zostanie to panu wliczone w us�ug�. - Poprosz� o dwie. Kierowca spojrza� w lusterko. - Faktycznie, jedna nie wystarczy. - Mo�e pan zasun�� szyb�? Rozumie pan, to kr�puj�ce... - Ale� oczywi�cie, oczywi�cie... Z zamkni�tymi oczami czeka� na b�ogos�awione dzia�anie specyfiku. Wiedzia�, �e za chwil� poczuje ulg�; staro�� cia�a ust�pi m�odo�ci. Odezwa� si� reumatyzm coraz dotkliwiej wwiercaj�cy si� w kr�gos�up. Oddech sta� si� kr�tszy, jakby kto� po�o�y� Ebertowi na piersi wielki kamie�. Bola�y p�uca. Poderwa� si�, aby raz jeszcze spojrze� w zaciemnione szk�o. Jezu! Co to znaczy?! Uderzy� pi�ci� w odgradzaj�c� go od kierowcy szyb�. - Prosz� pana... Prosz�... - za�wiszcza� s�abo. �adnej odpowiedzi. Si�gn�� do prze��cznika dla pasa�er�w. Szyba bardzo wolno wsuwa�a si� z powrotem w siedzenie. - Prosz�... - urwa�, gdy uzmys�owi� sobie, �e nie ma w stradolocie nikogo. Kierowca znikn��. Ebert nie zastanawia� si� ju� nad tym, instynkt samozachowawczy dyktowa� mu jedynie ratowanie w�asnej sk�ry. Wprawdzie nie mia� poj�cia, na kt�rym z czterech pas�w lotostrady znajduj� si� obecnie, ale z do�wiadczenia wiedzia�, �e w zupe�no�ci wystarczy najni�szy, aby... Stradolotem szarpn�o. Zawy�o w dyszach. �o��dek podjecha� profesorowi do gard�a, gdy pojazd znienacka stan��. Ebert zamkn�� oczy i czeka� na szale�cze pikowanie w d�. Nic si� nie wydarzy�o. By�o tak jakby sko�czy� si� kurs i taks�wka po prostu stan�a, aby wysadzi� klienta. Ledwie to pomy�la�, drzwi stradolotu otworzy�y si� z cichym szumem. III Motel by� stosunkowo niski, dwupi�trowy, z du�ym czerwonym spadzistym dachem. Posiada� spory parking; nie mia�o to, co prawda, znaczenia, wszystkie stradoloty, kt�re si� na nim nie mie�ci�y, mog�y parkowa� na starej, opuszczonej trasie E7 nazywanej niegdy� zakopiank�. Nad motelem przemyka�y holo reklam: BJP - Bia�e jest Pi�kne! Jezus by� bia�y - codzienne s�uchowisko radiowe wielebnego Morini! Co nowego w Ko�ciele i Partii? Tego dowiesz si� z cotygodniowego wydania "Wszech�wiata Bia�ego Cz�owieka"! Ebert z trudem przeku�tyka� kilkana�cie metr�w do ruchomego chodnika, kt�ry prowadzi� do wej�cia. B�l staw�w by� nie do wytrzymania. Astma zmusza�a do przystawania co kilka krok�w. Portier w liberii skrzywi� si� pogardliwie: "I zn�w jeden z tych pieprzonych �ebrak�w! Kiedy wreszcie zrobi� z nimi porz�dek?". Ebert zatrzyma� si� oszo�omiony wyrazisto�ci� przekazu. - Nie jestem �ebrakiem - powiedzia�. - Nazywam si� Ebert i jestem... "Rany boskie!" - pomy�la� portier. "To inspektor! Oni maj� CWM! Uwaga! SZANOWNY KLIENT! JAK TO DOBRZE, �E RACZY� ODWIEDZIE� NASZ SKROMNY HOTEL!" - Pan wybaczy - doskoczy� do Eberta podaj�c rami�. - Ostro�nie, tutaj jest stopie�! Mam nadziej�, �e nie we�mie pan powa�nie tego niewinnego �artu. R�ni si� tutaj kr�c�. - Chcia�bym napi� si� czego� mocniejszego i za�y� Baxtersona. Chyba mo�na u was dosta� tabletki? "Ju� nas sprawdza" - pomy�la� portier. "OCZYWI�CIE, �E MAMY. JESTE�MY PRZYGOTOWANI NA KA�D� OKOLICZNO��. Cholera by go... Musz� szybko po��czy� si� z szefow�". - Oczywi�cie, �e mamy. Jeste�my przygotowani na ka�d� okoliczno�� - powiedzia�. Posadzi� Eberta przy stoliku obok okna i truchtem pu�ci� si� w stron� baru. - Zaraz przy�l� kelnerk�. Ebert zauwa�y� dw�ch m�czyzn. Siedzieli w milczeniu, mieszaj�c �y�eczkami w fosforyzuj�cych long drinkach. W rzeczywisto�ci prowadzili dialog za pomoc� CWM. Ebert zauwa�y� le��ce przed nimi na stoliku aparaciki, kt�re mruga�y czerwonymi kontrolkami przy ka�dym zdaniu przekazywanym my�l�. "Wi�cej seksu, Adamski, wi�cej seksu, nie rozumiesz tego?" "Szefie, ale to tylko buty..." "Czy ty masz m�zg, Adamski?" Grubszy poczerwienia� z w�ciek�o�ci, ale �adna niekontrolowana agresywna my�l nie wyrwa�a si� z zakamark�w jego umys�u. Chudszy i schludniejszy by� zadowolony z opanowania pracownika. Jego my�li przybra�y mentorski charakter: "To nie maj� by� zwyk�e buty, Adamski. W dobie NEW-AIDS najlepsza reklama to seksowna reklama. Wszyscy faceci trzymaj� rozporki zamkni�te na k��dk�. Jak poka�esz im kawa�ek golizny, wypi�ty bia�y ty�ek i mokre alabastrowe cycki, nic ich nie powstrzyma. Wrzucasz w pod�wiadomo�� niespe�nione pragnienia , dra�nisz ��dze i sprzedajesz tyle par but�w, ile dusza zapragnie. Kobiety kupuj�, bo my�l�, �e b�d� wygl�da�, jak ta babka z holowizora, faceci kupuj�, bo my�l�, �e na ich nowe buciki polec� takie same babki, jak ta z holowizora..." - Pa�ski koniak i dwie tabletki Baxtersona - powiedzia�a �adna kelnerka w postludowym stroju. - Sk�d pani wiedzia�a, �e lubi� Maxima? - Od kierowniczki. Poczu� jej strach. Pragn�a jak najszybciej si� oddali�. - Dzi�kuj�. Na razie to wszystko. Upi� troch� koniaku i si�gn�� po tabletki. Zawaha� si�. A je�li ponownie spowoduj� regres? Jak daleko jeszcze m�g� i�� w lata? Kto� w��czy� stoj�cy w rogu holowizor. Z przestrzeni wy�oni�a si� twarz przystojnego prezentera. - Sprawa obozu Radom wywo�a�a sporo emocji. W sejmie naszego Euroregionu trwa�a dzi� za�arta dyskusja. Zwolennicy likwidacji argumentowali, �e ob�z nie spe�nia ju� zamierzonych funkcji. Podludzie �yj� w nim na koszt podatnik�w, szerz� si� choroby stanowi�ce zagro�enie dla okolicy... "Pan ma �ydowskie nazwisko, profesorze" - tak powiedzia�a! Przypomnia� sobie listopadowy wiecz�r, kiedy z Wilczawskim i Derain siedzieli nad planami akceleratora. - Ufff, mam do�� - westchn�� Wilczawski, wycieraj�c pot z wysokiego czo�a. - Mo�e sko�czymy na dzi�, profesorze. - Jeszcze ten obw�d... - zacz��, ale Derain wpad�a mu w s�owo. - Czy naprawd� nie mo�e pan zrozumie�, �e pracujemy bez przerwy od dwudziestu godzin! - rzuci�a wyzywaj�co gromi�c go spojrzeniem du�ych jasnoniebieskich oczu. - Ale� droga pani doktor... - Tak! Mamy tego dosy� - wybuch�a na dobre. - Marz� mi si� wakacje. Post�puje pan jak... jak �yd. - �yd wypowiedzia�a w taki spos�b, jak gdyby by�a to najgorsza z obelg bogatego arsena�u przekle�stw ludzko�ci. - Ale c� si� dziwi�... Ma pan przecie� �ydowskie nazwisko... - Magda, uspok�j si� - osadzi� j� Wilczawski. - Nie wolno ci tak zwraca� si� do pana profesora. Potem przeprasza�a, ale Ebert postanowi� j� sprawdzi�. Tak jak podejrzewa�, zwi�zana by�a z radykaln� Parti� Bia�ego Cz�owieka. - B��d w kalkulacjach, profesorze - odezwa� si� kobiecy g�os. Poczu� zapach perfum Rodier. Uni�s� g�ow�. - Chyba jest mi pani winna wyja�nienia, pani doktor. - Naprawd� niczego pan nie pami�ta? - zdziwi�a si� Derain. Milcza� patrz�c w jej ch�odne, inteligentne oczy. Wzorcowa blondynka, pi�kna i m�oda, u progu naukowej kariery. - W�a�ciwie nic - odpar�. - Pami�� mnie zawodzi. To pewnie staro��. Usiad�a przy stoliku, zapali�a papierosa. - Do diab�a - westchn�a - nie wszystko idzie po naszej my�li, profesorze. Mo�e jednak zako�czymy eksperyment? - Eksperyment? Czy sugeruje pani... - To, co prze�ywa pan w tej chwili, to nic innego jak pa�ski scenariusz, profesorze. Bardzo si� wysilam, aby odtworzy� go w spos�b plastyczny. Po ostatniej pr�bie ze studentami stwierdzi� pan, �e w tej fazie prac nad CWM nie mamy moralnego prawa u�ywa� ludzi do eksperyment�w. Uzna� pan, �e najlepiej b�dzie, je�li sam pan podda si� dzia�aniu akceleratora, a kt�re� z nas, ja lub Wilczawski, b�dziemy przesy�a� panu my�li zgodnie ze stworzonym przez pana scenariuszem. Pami�ta pan? Najpierw strach: ONZ, Ruchter, potem wypadek: w celu uzyskania efektu szoku i w ko�cu ten motel w �wiecie opanowanym przez nacjonalist�w. Ale to mia� by� tylko prolog do w�a�ciwej wizji. - A Baxterson? - Chcia� pan, �eby nie dzia�a�. Mia�o to pog��bi� stres i frustracj�. Wyb�r pad� na mnie. To ja w tej chwili jestem spi�ta z panem przez CWM. Tylko �e nie podobaj� mi si� wnioski, do jakich pan dochodzi. A poza tym brak Baxtersona w mentalnym �wiecie powoduje, �e i pana fizyczne cia�o zaczyna si� buntowa�. Wilczawskiemu nie podobaj� si� wykresy EKG i EEG. A do tego jeszcze ta amnezja. No to jak?... Przerywamy? Zastanowi� si�. To mia�o sens. Dopiero teraz co� przedar�o si� przez blokad� pami�ci. Eksperyment. Ale co dalej? Je�li Derain nie by�a jedynie jego projekcj�, lecz rzeczywist� asystentk�, kt�ra potrafi�a poprzez CWM kontaktowa� si� z nim w mentalnym �wiecie, m�g�by zmieni� nieco scenariusz i kontynuowa� eksperyment. - Co z Elizabeth? - zapyta�. - Dzwoni�a, ale, zgodnie z pana instrukcjami, Wilczawski powiedzia�, �e ma pan wa�n� narad� z Buczkiem. - Z Buczkiem? Kto to jest Buczek? - O Jezu! Profesorze! - nerwowo zaci�gn�a si� papierosem. - To nasz szef. Chwyci� kieliszek z resztk� koniaku i opr�ni� jednym haustem. - Jak d�ugo trwa eksperyment? - Godzin�. - A wi�c czas eksperymentu jest dostosowany do czasu prze�ywanego przeze mnie w projektowanej przez pani� rzeczywisto�ci. - Tak, na razie nie widzimy waha� w tym wzgl�dzie. No wi�c, co pan zadecydowa�, profesorze? - Jaki jest nast�ny etap? Derain patrzy�a z rosn�cym niedowierzaniem. - Ca�kowita amnezja - pokr�ci�a g�ow�. - Dlaczego pan niczego nie pami�ta? - A sk�d, na Boga, mam wiedzie�! Mia�em wra�enie, �e pami�tam wszystko. - Wszystko, czyli co? - Was, prac�, Elizabeth. - Chwileczk� - zastanowi�a si� Derain. - A jak pan nas pami�ta? - Pani jest m�od� blondynk�, Wilczawski nieco starszym szatynem, jeste�my naukowcami z katedry Elektromedycyny UJ; Elizabeth jest Amerykank�, w�a�ciwie Afroamerykank� z japo�sko-filipi�sk� domieszk�... - Profesorze - przerwa�a mu Derain, a jej g�os zadr�a�. - Pan... pan ma fa�szywy obraz. Rzeczywisto�� jest podobna, lecz nie taka, jak� pan pami�ta. Milcza� przez chwil�. - Profesorze - ponagli�a. - Nie mo�emy przed�u�a� eksperymentu. Sam pan m�wi�, �e na tym etapie zbyt d�ugie przebywanie w innej rzeczywisto�ci mo�e spowodowa� powa�ne zaburzenia postrzegania. - Dobrze - odetchn�� z ulg�. - Ko�czmy. Derain si�gn�a do g�owy i zdj�a z niej co� nieistniej�cego w nacjonalistycznym �wiecie u�udy. Obraz skurczy� si�, jakby kto� wy��czy� kinowy projektor. Otworzy� oczy i zobaczy� nad sob� zatroskan� twarz Wilczawskiego. - Jak pan si� czuje, profesorze? Z trudem uni�s� si� na �okciu. - Og�lnie nie�le, cho� boli mnie g�owa. - Normalna reakcja - us�ysza� znajomy g�os. Odwr�ci� si� i zobaczy� Magdalen� Derain, rze�ko zeskakuj�c� z wysokiego fotela obok. Od�o�y�a na pulpit akceleratora urz�dzenie wygl�daj�ce jak du�e stereofoniczne s�uchawki. CWM. Tak w�a�nie naprawd� wygl�da�o CWM. �adnej miniaturyzacji, bo i po co na tym etapie bada�? - Wszyscy studenci, po od��czeniu ich od akcelaratora, skar�yli si� na b�le g�owy - m�wi�a Derain, upinaj�c w kok d�ugie, czarne w�osy. Jest pi�kna, pomy�la� Ebert patrz�c na jej oliwkow� sk�r� i lekko sko�ne, czarne jak agat, oczy. Przez cienk� tkanin� neurochirurgicznego kitla wida� by�o kszta�tne piersi. Doktor Derain nie uznawa�a biustonoszy. Zauwa�y�a spojrzenie, kt�rym j� po�era� i u�miechn�a si� do niego tak, jak kobieta u�miecha si� do sekretnego kochanka - ciep�o, z mi�o�ci�, lecz jakby w przelocie. Niestety, nie by�a jego kochank�. Jeszcze nie, dopowiedzia� w my�lach. Chcieli tego przecie� oboje. Zadzwoni� wideofon. - To do pana, profesorze - powiedzia� Wilczawski. Na ekranie pojawi�a si� m�odzie�cza twarz okolona modnym ostatnio, trzydniowym zarostem. Ebert wiedzia� jednak, �e w rzeczywisto�ci Buczek jest jego r�wie�nikiem. - Poprosz� do mnie, profesorze - rzuci� kr�tko Buczek i znikn�� z ekranu. - Nasz kochany dyrektorek wsz�dzie ma swoich agent�w - stwierdzi� Wilczawski. - No c�, profesorze, musi si� pan przygotowa� na solidn� bur�. Ebert wzruszy� ramionami i wyszed�. Id�c korytarzami Wydzia�u Techniczno-Naukowego UOP, zastanawia� si�, dlaczego stary lis Buczek z jednej strony cisn�� ich, aby jak najszybciej uko�czyli prac� nad CWM, z drugiej za� nie chcia� zgodzi� si� na ten eksperyment. Mijali go zabiegani agenci i sekretarki ob�adowane kilogramami akt. Buczek przywita� Eberta stoj�c twarz� do okna. Zdawa� si� obserwowa� miasto, ale z wysoko�ci trzydziestego pi�tra drapaczy chmur UOP Krak�w wygl�da� jak zminiaturyzowana muzealna plansza. - Usi�d�! Nie podoba mi si� tw�j stosunek do sprawy - wypali� prosto z mostu. - Nie rozumiem, co masz na my�li? - Ale� rozumiesz, Leszku -odwr�ci� si� od okna Buczek. - Tyle razy prosi�em, �eby� nie nara�a� si� bez potrzeby. Nie wolno ci uczestniczy� w eksperymentach mog�cych ujemnie wp�yn�� na stan twojego umys�u. Twoja g�owa nale�y do nas, zapomnia�e�? - My�la�em, �e zale�y ci na tempie. - S� inni - przerwa�. - Co mi z CWM, je�li nie b�d� mia� specjalisty potrafi�cego przystosowa� akcelerator dla kontrwywiadu. Chcesz, �eby uprzedzili nas Czesi? Moi ch�opcy donosz�, �e profesor Novotny depcze ci po pi�tach. - Czesi to przecie�... - zawaha� si�. Buczek pytaj�co uni�s� brwi. - Nie, nic - Ebert pokr�ci� g�ow�. - Jestem przem�czony. - Wiem - westchn�� Buczek rozsiadaj�c si� w fotelu. - Dwa lata pracujecie na pe�nych obrotach, nale�y wam si� urlop, ale nie mamy czasu. Musicie wytrzyma� jeszcze tych kilka miesi�cy - wyci�gn�� pude�ko z cygarami i pocz�stowa� Eberta. - Jak uk�ada ci si� wsp�praca z twoimi m�odymi asystentami? - Dobrze. Buczek pomasowa� nieogolony podbr�dek. - A jak z Elizabeth? Ebert zastanowi� si�. Przez chwil� pomy�la�, �e w istocie nie wie, jak uk�ada mu si� z �on�. - Chyba dobrze. - Mamy inne informacje - powiedzia� Buczek unikaj�c jego wzroku. - Czy moje po�ycie ma��e�skie tak�e nale�y do kontrwywiadu? - zirytowa� si� Ebert. - Zrozum, Leszku, nie chc� w�ciubia� nosa w wasze sprawy, ale ostatnio podejmujesz zbyt wiele samowolnych i ryzykownych decyzji, a to ju� m�j interes, interes pa�stwa. Jeden b��d... - Wiem, wiem - Ebert wcisn�� cygaro w popielniczk�, wsta�. - Uprzedz� nas Czesi, Szwedzi, Bia�orusini, Niemcy i Eskimosi. Nie martw si�, b�dziesz mia� swoje CWM, b�dziesz pierwszy i staniesz si� wieeelk� szych�. - Ebert, do diab�a... - pr�bowa� dyskutowa� Buczek, ale profesor trzasn�� drzwiami. Wraca� do siebie w pod�ym nastroju. My�la�, �e agenci Buczka nie wpadn� na trop romansu Wilczawskiego z Elizabeth. W pobli�u laboratorium stan��, nas�uchuj�c. Drzwi by�y uchylone i z �atwo�ci� m�g� wychwyci� przyciszon� rozmow�. - Tak bardzo t�skni� - znajomy kobiecy g�os. - Ja tak�e, Eli, ale dzi� nie mo�emy si� spotka�. Tw�j m�� wycisn�� z nas wszystkie poty. Musz� odpocz�� - m�wi� Wilczawski. - Nie cierpi� go! Stary, podtrzymywany przez Baxtersona despota! - Ciszej, nie krzycz tak, lada chwila mo�e nadej��. Chyba nie chcesz, �eby dowiedzia� si� o nas. - I tak mam wra�enie, �e wie. Kto� musia� mu donie��. - Niemo�liwe. Agenci Buczka nie pisn� ani s��wka. Buczkowi zbyt zale�y na CWM, a tym samym i na profesorze. Nie odwa�y si� teraz wp�dza� go w depresj�. Roze�mia�a si�. - W depresj�? Leszek? Nie przej��by si� tym bardziej ni� przypaleniem swoich wstr�tnych porannych tost�w. Ebert chrz�kn��. - Uwaga, idzie - rzuci� Wilczawski. Profesor wkroczy� do laboratorium. - Oj, dobrze, �e pan jest - Wilczawski wskaza� wideofon. - �ona do pana. Z ekranu patrzy�a cukierkowa, wzorcowa, blondynka o jasnoniebieskich, ch�odnych oczach i starannie uszminkowanych ustach. - Czy dowiem si� wreszcie, ile mam czeka� z obiadem? - zapyta�a. - Ju� ko�czymy - odpar� i poczu� si� bardzo zm�czony. - B�d� za godzin�. - Po�piesz si�. Czy�by� zapomnia�, �e na dzi� zapowiedzieli si� G�sienicowie? - Ada�? Pokr�ci�a g�ow�. - Ty naprawd� jeste� przem�czony. - Po prostu nie mog� przypomnie� sobie, kiedy przedstawia�em ci Adasia. - By� na naszym �lubie. - By� na... - Ebert stukn�� si� w czo�o. - Zupe�nie zapomnia�em. - Po�piesz si� - powt�rzy�a i roz��czy�a si�. - A wi�c na dzi� finito! - rado�nie zawo�a�a Magdalena Derain. Nie zauwa�y�, kiedy wesz�a. Przez chwil� nie potrafi� oderwa� od niej wzroku. - M�j stradolot ma awari� - us�ysza� sw�j g�os. - Czy mog�aby pani, pani doktor, odwie�� mnie do domu? Je�li pami�tam, ma pani po drodze. - Oczywi�cie, panie profesorze - rzek�a oboj�tnie, cho� wiedzia�, �e zrozumia�a jego intencje. Pi�� minut p�niej siedzia� w toyocie Derain. Stradolot wzbi� si� ponad dachy, na najwy�szy pas. - Pani doktor... Magdaleno... - zacz�� niezr�cznie. - Ja... Spojrza�a mu w oczy. - Wiem - powiedzia�a i w��czy�a automatycznego pilota. - Do domu - wyda�a polecenie. Wyci�gn�a do niego r�ce. - Chod� - szepn�a. Ebert nie zauwa�y�, kiedy wcisn�a guzik rozk�adaj�cy siedzenia. Obj�a go mocno, a on zacz�� ca�owa� jej w�osy, szyj�, w ko�cu usta. - Magda... - Ten zapach. U�ywa�a cudownych perfum. Rodier. Rodier. Odepchn�� j� gwa�townie. - To nie jest m�j scenariusz, pani doktor. Patrzy�a z p�u�mieszkiem. - Czy nie jest przyjemniejszy? - Kaza�em przerwa� eksperyment. - Pan nic nie rozumie, profesorze - rzek�a zapalaj�c diamonta. - To nadal jest cz�� pana scenariusza. M�wi�am, �e tamta wizja by�a wst�pem do czego� mocniejszego. Sam pan wymy�li�, �e aby spot�gowa� prawdopodobie�stwo prze�ywanych przez pana zdarze�, mam pojawi� si� zaraz na pocz�tku i udawa�, �e przerywamy eksperyment. - Sk�d mam wiedzie�, �e m�wi pani prawd�. Roze�mia�a si�. - Mia� pan tego nie wiedzie�. - Ale to ja wymy�li�em scenariusz... Spowa�nia�a. - Profesorze - spojrza�a mu w oczy i dopiero wtedy zauwa�y�, �e pod mask� spokojnego cynizmu ukrywa napi�cie. - Nie mog� powiedzie� wszystkiego. Musi pan sam... Niech si� pan skoncentruje, to naprawd� wa�ne. - A c� ja tutaj mog� zrobi�? To pani steruje akceleratorem. Potrz�sn�a g�ow�, ale nic nie odpowiedzia�a. Si�gn�a do nieistniej�cego w tej rzeczywisto�ci pulpitu. Poczu� smr�d rozk�adu i nag�y b�l. Obraz zmieni� si�. IV Pocz�tkowo widzia� tylko mrok, lecz wkr�tce roz�wietli�a go sina po�wiata ksi�yca. Blade �wiat�o pe�za�o po stalowych konstrukcjach, rusztowaniach i wysokich d�wigach, wyci�gaj�cych ramiona niczym kalekie kikuty w stron� pochmurnego nieba nocy. Wspar� si� na �okciu, gotuj�c si� na kolejne b�le staro�ci. Nie poczu� nic. Zerkn�� na siebie, jego cia�o nadal wygl�da�o m�odo, jak po solidnej dawce Baxtersona. Nie wiedzia�, gdzie jest, ale co� podszeptywa�o mu, �e powinien i��. Szed� wi�c pomi�dzy bry�ami betonu, wystaj�cymi z nich pr�tami, rozlanymi ka�u�ami �mierdz�cego szlamu wydobywaj�cego si� z otwartych studzienek kanalizacyjnych. Min�� martwy spychacz, na wp� zapad�y w gruzie i skr�ci� w stron�, z kt�rej dochodzi� jaki� d�wi�k. Zobaczy� wej�cie do dziwnego bunkra. Bezwiednie zszed� kilka stopni. - Eli? - zawo�a�. Z czelu�ci nikt nie odpowiedzia�. Nawet echo. Smr�d sta� si� nie do wytrzymania. Zdo�a� jeszcze zobaczy�, �e w czarnym szlamie co� si� poruszy�o, zm�ci�o jego zgni�� to�. Nie chcia� wiedzie� co. Uciek�, przekonany, �e zagra�a mu niebezpiecze�stwo. Przebieg� zaledwie kilka krok�w, gdy zobaczy�, �e z g��bi mroku, wolno i bezszelestnie nadje�d�a poci�g. Wy�ania� si� z otch�ani nierzeczywisto�ci jak przeznaczenie i Ebert odruchowo wskoczy� na niewielk� platform� stylowego westernowego wagoniku. Takiego, jakimi bawi� si� w dzieci�stwie. Wszed� do �rodka. W mroku trwa�o kilkana�cie postaci. Chrz�kn��, jak na komend� odwr�cili g�owy i spojrzeli na niego. Mieli sine twarze, nabrzmia�e usta i puste oczy - jak trupy. Jedni odziani byli w mundury, w kt�rych Ebert bez trudu rozpozna� faszystowskie uniformy SS i SD z najwi�kszej wojny XX wieku. Inni przebrani byli w wi�zienne pasiaki. Prawie wszyscy nosili znamiona �mierci: pr�gi na szyjach, dziury w skroniach i piersiach. Patrzyli na niego chwil�, po czym odwr�cili g�owy. Siedzieli w ci�kiej od trupiego zaduchu ciszy. Ebert przysiad� na jednej z wielu wolnych �awek. Coraz wyra�niej widzia� dolin�, w kt�rej kierunku bezszelestnie mkn�� poci�g. Zdawa�o mu si�, �e dostrzega tam nowe konstrukcje ze stali i betonu, ha�dy �wiru, bunkry i kana�y bluzgaj�ce szlamem. T�sknota za czarnow�os� kobiet� o l�ni�cych jak agat, lekko sko�nych oczach, powodowa�a b�l. Jak mia�a na imi�? Elizabeth? A mo�e Magdalena? Kto� usiad� obok. W zgnilizn� wdar� si� nowy zapach. Rodier. - Ja nie �yj� - powiedzia�, nie odwracaj�c g�owy. - Kocha j� pan? - zapyta�a Derain. - Czy� mo�na jej nie kocha�? - odwr�ci� si�, by spojrze� Derain w oczy. Zn�w mia�a opadaj�ce loczkami do ramion blond w�osy i starannie uszminkowane usta. - Prosz� poda� mi r�k� - powiedzia�. - Chce pani dotyka� ducha - parskn�� nerwowym �miechem. - Prosz� - powt�rzy�a. Wyci�gn�� d�o� i dotkn�� jej. Poci�g nabra� przy�pieszenia. W u�amku sekundy sta� si� pociskiem mkn�cym poprzez eksploduj�c� barwami przestrze�. Otworzy� oczy i zobaczy� swoje laboratorium. V Doktor Derain zeskoczy�a z fotela. Zdj�a z g�owy CWM i przekr�ci�a wy��cznik. Akcelerator umilk�. S�ycha� by�o jedynie skrobanie pi�ra Wilczawskiego, kt�ry odnotowywa� ostatnie zapisy EEG i EKG. Ebert wci�� tkwi� w p�siedz�cej pozycji w du�ym, lotniczym fotelu. Bez s�owa przygl�da� si� Derain. Zdawa�a si� tego nie dostrzega�. Podesz�a do ma�ej umywalki i op�uka�a twarz. D�ugo wyciera�a si� bia�ym r�cznikiem pozostawiaj�c na nim �lady szminki i tuszu. Wilczawski od�o�y� pi�ro. Przetar� spocone czo�o i unikaj�c wzroku profesora podszed� do zwolnionej przez Derain umywalki. Ponownie zaszumia�a woda. Kto� zapuka� i nie czekaj�c na zaproszenie uchyli� drzwi. - Maggie? Nie�mia�o wsun�a si� drobna Elizabeth Tyakamura-Deep. L�ni�cymi jak agat, lekko sko�nymi oczami, spojrza�a na Eberta. - I'm sorry, profesorze, ja tylko... - Ju� id�, kochanie - szybko wpad�a jej w s�owo Derain. Podesz�a do Elizabeth i poca�owa�a j� w usta. Elizabeth delikatnie przesun�a d�oni� po policzku Derain. - Maggie, co si� sta�o? - Nic, chod�my ju� - Derain wzi�a ze sto�u swoj� torebk� i ruszy�a ku drzwiom. - Pani doktor - odezwa� si� s�abo Ebert. Zatrzyma�a si�, lecz nie odwr�ci�a. - Jest pani zwolniona. - Zwolniona?! - sko�ne oczy Elizabeth rozszerzy�y si� w zdumieniu. - Why, profesorze? - Chod�, Eli, kochanie - Derain wzi�a j� za r�k�, wyprowadzaj�c z laboratorium. - Profesorze... - wyduka� Wilczawski. - Pan tak�e jest zwolniony, doktorze. Wilczawski westchn��, jakby zrzuci� z piersi wielki ci�ar, a na jego twarzy pojawi� si� grymas pogardy. - Ju� dawno chcia�em to panu powiedzie� - nachyli� si� nad Ebertem. - Jest pan star�, szowinistyczn�, nazistowsk� �wini� - cedzi�. - Mam nadziej�, �e dosta� pan odpowiedni� nauczk�. Cho� z drugiej strony, tacy jak pan nigdy nie przyznaj� si� do b��d�w. - Porwa� z wieszaka p�aszcz i ruszy� do drzwi. - Aha, zapomnia�bym - zatrzyma� si� w progu. - Dzwoni� Ruchter, ten sekretarz czy jak mu tam waszej �a�osnej Partii Bia�ego Cz�owieka. Maj� pana wybra� przewodnicz�cym, wi�c lepiej niech pan ju� leci do swoich... towarzyszy - trzasn�� drzwiami. Ebert d�ug� jeszcze chwil� siedzia� w fotelu. Eksperyment si� nie powi�d�, cho� zupe�nie przypadkowo odkry� brak lojalno�ci wsp�pracownik�w. Bez jego wiedzy zmienili wszystkie podane im wcze�niej scenariusze. Nie dziwi�o go to. Nigdy nie mia� zaufania ani do Wilczawskiego, trzystopi�cioletniego doktorka o lewicowych pogl�dach, ani do Derain, wyszczekanej intelektualistki o lesbijskiej orientacji. Reprezentowali wszystko, czym on, prawdziwy obywatel Euroregionu Polska, prawdziwy patriota, prawdziwy katolik, wz�r bia�ego cz�owieka si� brzydzi� i to, czym pogardza� i to, co pragn��by zetrze� z powierzchni tej pi�knej, stworzonej przez bia�ego Boga planety. My�la� nawet o ma�ej prowokacji, aby mie� pretekst do usuni�cia ich z Katedry Elektromedycyny, lecz swoj� szczeniack� postaw� sami mu to u�atwili. Ca�y zapis eksperymentu znajdowa� si� na dyskietce czarnej skrzynki akceleratora. Mia� wi�c w r�ku dowody jawnej niesubordynacji podczas do�wiadczenia na cz�owieku. A tego rektor Buczek nie pu�ci im p�azem. Wsta�, przeci�gn�� si� i zrobi� kilka krok�w po laboratorium. Potem przystan��. Ponownie usiad�. Przy�o�y� d�o� do czo�a. Co� jakby... Pami��? Nie. Raczej emocje. Emocje podpowiada�y mu, �e ma�a, oliwkowosk�ra Elizabeth Tyakamura-Deep, lesbijka, kochanka Magdaleny Derain, sta�a si� dla niego kim� bardzo wa�nym. Godzin� p�niej, siedz�c ju� w stradolocie, wci�� zadawa� sobie to samo pytanie: czy on, honorowy cz�onek Partii Bia�ego Cz�owieka, kt�rego teraz wybra� maj� jej przewodnicz�cym, szczerze nienawidz�cy wszystkich "brudas�w", "��tk�w" i "�ydk�w", tw�rca naukowo uzasadnionego projektu o przymusowej ekspulsji niekt�rych nacji z obszaru Euroregionu m�g� naprawd� kocha� t� sko�nook�, lesbijsk� dziwk�? - To absurd - roze�mia� si�. Wilczawski i Derain uknuli perfidny plan. Za pomoc� CWM chcieli wzbudzi� w nim odraz� do hase�, kt�re g�osi�. Si�gn�li do arsena�u �rodk�w historycznych, opieraj�c si� na wydarzeniach ubieg�ego stulecia. To go wcale nie przekona�o, bowiem dzi� przed Parti� Bia�ego Cz�owieka stoj� nowe zadania, a technika dysponuje innymi �rodkami. Podoba� mu si� na przyk�ad pomys�, aby wprowadzi� zakaz b�d� powa�ne ograniczenie kupowania i za�ywania przez kolorowych Baxtersona. Z czasem ulegliby naturalnej eliminacji, prze�ywaj�c swe ustawowe 70-80 lat. Biali mieliby czas. Du�o czasu. Baxterson wyd�u�a� go do dwustu, a niekiedy i trzystu lat. Ale istnia�y i inne sposoby, lecz ani Wilczawski, ani Derain nie pomy�leli o nich. Jako psychiatrzy wiedzieli natomiast, �e d�ugie bombardowanie pod�wiadomo�ci dan� informacj� spowodowa� musi na zasadzie odruchu warunkowego psychiki przyswojenie owej informacji jako cz�ci w�asnego ego. Wpajanie wi�c, �e Elizabeth Tyakamura-Deep jest jego ukochan� �on� procentowa�o teraz, w rzeczywistym �wiecie, przekonaniem, i� naprawd� jest mu bliska, cho� to ca�kowicie wbrew logice. �wiadomo��, �e Elizabeth mog�aby by� jego �on�, nie przera�a�a go, raczej bawi�a. Inaczej sprawa mia�a si� ze wspomnieniem nag�ej pewno�ci, jakiej dozna� w potrzaskanym i rozpadaj�cym si� �wiecie cieni. Przez jedn�, straszliw� chwil� pozwolili mu my�le�, �e nie �yje. Sycili si� jego l�kiem. Wydawa�o mu si� wtedy, �e zgin�� w kolizji z transportowcem, a oni wykorzystuj� jego trupa do eksperyment�w z CWM. Od kiedy pami�ta�, korci�y ich do�wiadczenia z lud�mi w stanie �mierci klinicznej, daj�ce nowe mo�liwo�ci dla aparatu odczytuj�cego my�li. Pod��czy� CWM do kogo�, kogo serce przesta�o bi�, p�uca pracowa�, ale m�zg wci�� emituje fale. Wzdrygn�� si�. By�o to prze�ycie, kt�rego nigdy nie zapomni: dobre dla podludzi, dla cz�owieka zbyt okrutne. W��czy� radio. Opar� si� wygodnie, zamkn�� oczy i ws�ucha� si� w koncert fletowy G-dur Mozarta. Spokojna muzyka i �agodny szum stradolotu spowodowa�y senno��. Zapad� w drzemk�, ale nie �ni�o mu si� nic. Czu� jedynie unoszenie si�, lewitowanie w pustce: niezg��bionej, niesko�czonej, przepastnej niczym kosmos. W owo poczucie harmonii wkrad� si� dysonans. Emocje? A mo�e pami��? Szum stradolotu traci� jednostajno��. Zamienia� si� w pulsuj�cy interwa�ami d�wi�k, cho� nadal nie trac�cy nic ze swej uspokajaj�cej nuty. W tle rozbrzmia�y wysokie krzyki albatros�w. Orze�wiaj�cy zapach jodu. Ba� si� otworzy� oczy. Jeszcze gdzie� w g��bi duszy pozostawa�a cyniczna posta� szowinistycznego nazisty. Tym gro�niejszego, �e wykszta�conego. Czego si� boi? Mi�o�ci? W radiu sko�czy�a si� audycja po�wi�cona tw�rczo�ci Mozarta. Rozbrzmia� sygna� zapowiadaj�cy reklam�, a po nim, na tle nowoczesnej muzyki, rozleg� si� budz�cy zaufanie g�os: - Nie chcesz, �eby tw�j m�� zdradza� ci� za twoimi plecami? Chcesz pozna� my�li s�siad�w? Nie jeste� pewny swojej pozycji w pracy? Pragniesz �y� spokojnie i bezpiecznie, przewidywa� ka�dy kolejny krok? Tylko aparaty CWM firmy Tyakamura-Ebert zapewni� ci komfort bezpiecze�stwa. CWM - aparaty dla ciebie! Mi�o��. - Tak bardzo ci� kocham - powiedzia� i otworzy� oczy. VI Jego �ona, Elizabeth Tyakamura-Ebert, spogl�da�a na� swoimi �licznymi, l�ni�cymi jak agat, lekko sko�nymi oczami. - Wiem, Lestku - powiedzia�a i �za wytoczy�a si� jej na policzek. Morze mia�o barw� szmaragdow�. Piasek by� gor�cy. Palmy cieniste. A le�aki wygodne. - Przepraszam, kochany, �e to wszystko tak d�ugo trwa�o - wytar�a �z�. - Nie mog�am dosta� si� do laboratorium. Wci�� k�amali, �e jeste� u Buczka. - Eli, musisz powiedzie� mi... - stara� si�, �eby g�os mu nie dr�a�. - Och, baby! - Musisz, Eli. - Nie zadzia�a�a poduszka powietrzna. Oni pod��czyli si� do CWM. Zaraz po wypadku. A ja czu�am, �e co� ci si� sta�o. M�wi�a to tak�e I'Cing. Nie zanie�li ci� do szpitala, pozwolili umiera�. Ale nie martw si�, wykrad�am im ciebie i akcelerator. - Wykrad�a�? U�miechn�a si� przez �zy. - U�y�am si�y. Derain i Wilczawski sp�dz� troch� czasu na rehabilitacji. Milcza� przez chwil�. - Co jest ze mn�, Eli? - Mam ci� w stradolocie. Lecimy do Tybetu. Znam tam pewnego mnicha... - Daj spok�j, Eli. - Och, Lestku, nawet je�li to o mnichu oka�e si� nieprawd�, mamy CWM. Wci�� mo�emy by� razem. B�d� projektowa�a ci wszystko czego zapragniesz. Stworz� ci raj. Potrafi� to zrobi�... - Eli - przerwa� jej. - CWM nie b�dzie dzia�a� bez przerwy. Tylko do momentu, dop�ki m�j m�zg zdolny jest emitowa� fale. Potrz�sn�a g�ow�. - Nic nie rozumiesz, baby. CWM b�dzie dzia�a� ca�y czas. U�miechn�� si� smutno. - Niestety, Eli, tylko do momentu �mierci mojego m�zgu. - Lestku, ale... - Tak, Eli? - Tw�j m�zg nie �yje ju� od kilku godzin. Roze�mia� si� na g�os. - Moja kochana Eli! Nie znasz si� na tym. Nie wiesz, czy m�j m�zg �yje. Nie masz odpowiedniej aparatury, �eby to stwierdzi�, a w�tpi�, czy pomy�la�a� o wzi�ciu z laboratorium EEG. Zreszt� nawet, gdyby� wzi�a, nie potrafi�aby� si� ni� pos�ugiwa�... - urwa� nagle. Przez chwil� s�ycha� by�o jedynie �agodny szum morza. - Eli - wyszepta�. - A sk�d ty, na Boga... - uwa�niej spojrza� na ni�. U�miecha�a si� przepraszaj�co. Coraz wyra�niej czu� zapach Rodier... * KARTA LECZENIA SZPITALNEGO. 25 II 2001 R. Pacjent: Les�aw Ebert, lat 69, profesor elektromedycyny. Rozpoznanie: W wyniku urazu spowodowanego wypadkiem samochodowym pacjent dozna� ostrego egzogennego typu reakcji Bonhoeffera, z przewag� zaburze� �wiadomo�ci o cechach zespo�u majaczeniowego i wczesnego zespo�u Korsakowa. Leczenie: Pomimo wielokrotnego zastosowania aparatu CWM pacjent nie potrafi w�a�ciwie zrekonstruowa� rzeczywisto�ci. Wszystkie podawane mu wskaz�wki przetworzone zosta�y w fantastyczne halucynacje dotycz�ce: a/ pracy zawodowej na Uniwersytecie, b/ rodziny (konkretnie �ony Elizabeth) i c/ l�k�w maj�cych swe �r�d�o w pod�wiadomo�ci (bezwiedne przetwarzanie wspomnie� z okresu dzieci�stwa sp�dzonego w hitlerowskim obozie koncentracyjnym). Jednocze�nie pacjent zachowuje �wiadomo�� w�asnej osoby. W zwi�zku z post�puj�cymi procesami psychotrycznymi wnioskuje si� umie�ci� chorego w szpitalu psychiatrycznym, rezygnuj�c jednocze�nie z terapii aparatem CWM. Zaleca si� leczenie farmakologiczne. Dr hab. med. Magdalena Derain Specjalista Elektropsychiatra Klinika Elektromedycyny Uniwersytet Jagiello�ski Piotr Witold Lech PIOTR WITOLD LECH Krakowianin, rocznik 1966, ko�czy histori� na Uniwersytecie Jagiello�skim. Autor po przej�ciach z dzia�em krytyki "NF"; z dzia�em polskim zaprzyja�niony. Opublikowa� u nas opowiadania "Hexy" ("NF" 5/94), "Karim Gryf" ("NF" 6/98), "Piel�gniarka" ("NF" 7/99). Przedstawiany obecnie "CWM" nale�y, podobnie jak "Piel�gniarka", do szeroko rozumianego cyberpunku. Zjawia si� w tym tek�cie problem "euroregion�w" i paru innych wyzwa� naszej wsp�czesno�ci, cho� w innej otoczce ideowej ni� w pami�tnych tekstach Regalicy z marca '98. Oba uj�cia tak w �yciu, a wi�c i w literaturze - uprawnione. (mp)