9649

Szczegóły
Tytuł 9649
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9649 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9649 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9649 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Janet Dailey Napi�tnowana Wysoki przybysz podni�s� mask� pikapa. Ze �rodka buchn�o j eszcze wi�cej pary. Je�li obcy nawet zauwa�y� tocz�cego si� ku niemu Hoague'a, kt�remu trz�s�y si� t�uste podbr�dki, to nie da� tego po sobie pozna�. Od niechcenia rozejrza� si� dooko�a. Z�o�liwy wietrzyk powia� z poro�ni�tej bylic� r�wniny, porwa� pust� puszk� po piwie i potoczy� j�z brz�kiem po g��wnej ulicy miasta. Nieznajomy popatrzy� na to i mrukn�� na tyle g�o�no, �e Hoague zdo�a� us�ysze� jego s�owa: - A tak, tocz�c si�, ko�o fortuny przytoczy�o nam zemst�.* Hoague zmarszczy� czo�o i przekrzywi� g�ow�: nie mia� poj�cia, o co chodzi. - Co takiego? Nieznajomy odwr�ci� si� i obrzuci� Hoague'a leniwym, sennym spojrzeniem, maskuj�cym twardy wyraz stalowoniebieskich oczu. - Cytowa�em tylko Szekspira - wyja�ni�, bagatelizuj�co wzruszaj�c ramionami. - Szekspira? - chrz�kn�� Hoague i przyjrza� si� uwa�niej nieznajomemu. -Czy nie nale�ysz przypadkiem do tych kowboj�w-wierszoklet�w? Obcy przekroczy� ju� zapewne trzydziestk�; mia� w�skie biodra i szerokie bary urodzonego je�d�ca. Na grzbiecie nosa widnia� �lad z�amania, a na prawej skroni biela�a niewielka blizna. W�osy przybysza by�y p�owe jak futro g�rskiego kota; wygl�da� zreszt� r�wnie niebezpiecznie jak ten drapie�nik - dop�ki nie u�miechn�� si� leniwie. Hoague Miller nieco si� odpr�y�. - Chyba nie - odpar� obcy i pochyli� si�, by zajrze� pod mask� pikapa. - My�la�em, �e� jeden z nich... znasz Szekspira i w og�le. - Hoague wyci�gn�� z kieszeni chustk� i otar� pot sp�ywaj�cy mu po twarzy. - Ca�a banda tych ko�skich wierszoklet�w zbiera si� co roku w styczniu w Elko i czytaj� swoje rymowanki. Ludziska schodz� si� z daleka, �eby ich pos�ucha�. - Co� o tym s�ysza�em. - Obcy owin�� d�o� zrolowan� chustk� i zdj�� pokrowiec ch�odnicy, a potem skorzysta� z brudnego dzbanka z zielonego plastiku, stoj�cego ko�o pompy benzynowej, i nala� do ch�odnicy wody. Natychmiast rozleg� si� syk i wzbi� si� nowy k��b pary. Hoague Miller zajrza� pod mask�. - Wygl�da na to, �e p�k� przew�d ch�odnicy. - A jak�e - obcy skin�� g�ow�. - Jak d�ugo potrwa naprawa? - No c�... - Hoague w zadumie podrapa� si� po brodzie. - W�z musi ostygn�� jak�� godzink�, aja mam jeszcze dw�ch wcze�niejszych klient�w. Powiedzia�bym, �e zajmie to ze dwie, trzy godziny. Czeka�, jak zareaguje na t� wie�� obcy i czy uda si� spraw� jeszcze troch� odwlec. Hoague Miller nie przyjmowa� do wiadomo�ci, �e istnieje co� takiego jak po�piech. - Nie pali si� - o�wiadczy� nieznajomy i zn�w rozejrza� si� po okolicy. Wzd�u� g��wnej ulicy zaparkowano mo�e p� tuzina samochod�w, ale na bocznych uliczkach nie dostrzeg� ani jednego. Nie by�o �adnego ruchu. Ani na lekarstwo. Przybysz przeni�s� wzrok na pustkowie wok� miasta. To by� �w legendarny Dziki Zach�d, pe�en dostoje�stwa, kt�re nie od razu rzuca�o si� w oczy, zatrwa- ' Szekspir, Wiecz�r Trzech Kr�li, akt V, sc. 1, przek�. Leona Ulricha. �aj�cy swoim ogromem, kraina rozleg�ych, falistych r�wnin poros�ych bylic� i poprzecinanych licznymi arroyo - wysch�ymi korytami strumieni, odgrodzona z�batym jak pi�a pasmem g�r. Wzrok obcego poszybowa� na po�udniowy zach�d nad ca�ymi milami faluj�cej bylicy i sp�kanej ziemi. Granitowe zbocza, nie zadrzewione i urwiste, majaczy�y za zas�on� rozpra�onego powietrza, przelewaj�cego si� jak p�ynne szk�o. Nad rozci�gni�t� po�rodku r�wnin� k��bi�a si� pos�pna chmura py�u, jak dym z p�on�cych traw. By� to jedyny �lad �ycia na przestrzeni wielu mil. Obcy wpatrywa� si� przez kilka sekund w tuman kurzu, potem spojrza� zn�w na swojego pikapa. - Gdzie mo�na tu co� przek�si�? - W lokalu �Lucky Starr", to par� krok�w st�d, przy tej samej ulicy. - Ho-ague wskaza� pi�trowy naro�ny budynek. - Piwo maj� tam zimne, �arcie gor�ce, a kaw� mocn�. - Brzmi ca�kiem zach�caj�co. - Skin�wszy mu g�ow� na po�egnanie obcy odszed� we wskazanym kierunku, przecinaj�c na ukos ulic�. Nad g�ow� nie by�o ani jednej chmurki, kt�ra z�agodzi�aby nieco ostry b��kit nieba i bezlitosny, roz�arzony do bia�o�ci blask s�o�ca. Przybysz zmru�y� oczy i nasun�� ni�ej na czo�o rondo s�omkowego kapelusza. Wyblak�y szyld nad naro�nym budynkiem g�osi�, �e znajduje si� tu hotel i kasyno �Lucky Starr". Druga, mniejsza tabliczka oznajmia�a: �Otwarte ca�� dob�". Staro�wiecka, wyk�adana drewnem �cie�ka otacza�a budynek z dw�ch stron; ocienia� j� okap dachu. Najwy�ej p�tora metra dzieli�o przybysza od upragnionego wypoczynku w cieniu. Pot sp�ywa� mu po szyi, a wilgotna koszula klei�a si� do cia�a, gdy dotar� wreszcie do �cie�ki. Przystan�� i jeszcze raz obrzuci� wzrokiem miasto. Gdzie� w pobli�u ha�a�liwie dzia�a�a klimatyzacja; grzechota�a i hucza�a zmagaj�c si� z pot�nym upa�em. Przenikliwa wo� spalonej s�o�cem ziemi i alkalicznego py�u unosi�a siew powietrzu. Stary, ��ty pies rozwali� si� na skraju drogi, posapuj�c w s�onecznym �arze. Uni�s� si� na chwil� na przednie �apy, a potem zn�w opad� - stanie na s�o�cu by�o zbyt m�cz�ce, a zwierz� zanadto wyczerpane lub zbyt leniwe, by poszuka� cienia. Po przeciwnej stronie ulicy z domu, w kt�rym mie�ci�a si� poczta i sklep spo�ywczy, wysz�a kobieta. Przybysz natychmiast zwr�ci� na ni� uwag�. Zatrzyma�a si� i spojrza�a najpierw w jedn�, potem w drug� stron�, niecierpliwie wzruszaj�c ramionami. By�a d�ugonoga i smuk�a. Mia�a na sobie m�sk� bia�� koszul� rozpi�t� przy szyi i sp�owia�e spodnie z drelichu, mocno opinaj�ce kr�g�e biodra. Kapelusz o p�askim rondzie wbi�a g��boko na g�ow�. W�osy kobiety mia�y kolor luksusowej szwajcarskiej czekolady; zwi�za�a je na karku, a l�ni�cy ko�ski ogon opada� do po�owy plec�w. Kobieta uderza�a si� po nodze trzymanym w d�oni pejczem. Gest ten zdradza� niepok�j i wzburzenie, i niez�omn� dum�. Obserwuj�cy kobiet� przybysz poczu� lekkie podniecenie i natychmiast je st�umi�. Gdy skierowa� si� w stron� bocznego wej�cia do kasyna, nieznajoma skr�ci�a w przeciwn� stron�. 7 W drzwiach �Lucky Starr" nad g�ow� obcego zaszumia�o ch�odne powietrze. Powita� go kwa�ny od�r zastarza�ego dymu tytoniowego i rozlanego alkoholu. Przybysz zatrzyma� si� przez chwil� na progu i powi�d� wzrokiem po mrocznym wn�trzu. Z lewej strony zobaczy� schody prowadz�ce na podest, potem za� ostro skr�caj�ce w stron� g�rnego pi�tra. Obok nich sta� stary, drewniany st� recepcjonisty, poczernia�y przez dziesi�tki lat od t�uszczu i kurzu. �ukowate wej�cie po prawej wiod�o do sali klubowej i kasyna. Obcy ruszy� w tym w�a�nie kierunku. Szyby frontowych okien zamalowano zielon� farb�, by powstrzyma� ostre s�o�ce. Pod oknami sta� rz�d graj�cych szaf, kt�ry zapewnia� dodatkow� os�on�. W najbli�szym k�cie sali na niewielkim podwy�szeniu st�oczono perkusj �, aparatur� nag�a�niaj�c� i stojaki do mikrofon�w. Cz�� pod�ogi obok podium pe�ni�a funkcj� niedu�ego parkietu do ta�ca. W najodleglejszym k�cie pokoju sta�o kilka sto��w do gry w blackjacka* i w pokera oraz ruletka. Po�rodku sali ustawiono kilka podniszczonych sto��w barowych i krzese�. Niegdy� z pewno�ci� imponuj�cy mahoniowy bar zajmowa� ca�� �cian� tej obszernej sali. Kobieta w obcis�ych bia�ych legginsach i jedwabnej turkusowej bluzce siedzia�a na sto�ku barowym, licz�c banknoty w szufladzie kasy. Mia�a w�osy do ramion; ich mi�kki, z�ocisty odcie� by� dzie�em sztuki, a nie natury. Gdy nieznajomy wszed�, kobieta odwr�ci�a si� ku niemu, a jej migda�owe oczy zmierzy�y go bez po�piechu od st�p do g��w. - Podejd� bli�ej i odpr� si�, kowboju. Jak widzisz, masz ca�y lokal dla siebie. - Jej g�os, niski i lekko ochryp�y, przypomina� mruczenie kota. Pasowa� do egzotycznych, te� odrobin� kocich rys�w: wydatnych ko�ci policzkowych i lekko spiczastej brody. - Dzi�ki. - Przybysz dotkn�� palcem kapelusza i skierowa� si� w stron� baru. Kobieta skin�a g�ow� i zawo�a�a: - Uwaga, Roy! Masz klienta od frontu! Pomi�dzy p�kami za barem wisia� portret w ozdobnej z�otej ramie. Przedstawia� chmurn� blondynk� w obcis�ej z�otej sukni �piewaj�c� do mikrofonu. By�a to kobieta siedz�ca teraz na barowym sto�ku, tyle �e m�odsza i delikatniejsza. - To ja, Starr Davis - potwierdzi� zachrypni�ty g�os. Wzrok obcego pow�drowa� w stron� orygina�u. - Sportretowano mnie, gdy by�am jeszcze piosenkark� i wyst�powa�am w klubach w Reno i Tahoe. - To raczej daleko st�d, nie tylko w milach - zauwa�y� przybysz i u�miechn�� si� cierpko. Starr odpowiedzia�a podobnym u�miechem. - Trafi�e� w dziesi�tk�, kowboju. - Z�o�y�a plik banknot�w i schowa�a je do koperty. - Ale to ju� przebrzmia�a historia. Zosta�am sama z ma�ym dzieckiem. Tatusia ani �ladu. W showbiznesie raczej trudno o stabiln� pozycj�. Rozejrza�am si� wi�c za czym� innym i znalaz�am w�a�nie to. - Z�ote bransoletki na ramieniu Starr zabrz�cza�y, gdy okr�g�ym ruchem r�ki wskaza�a swoje kr�lestwo. - Kupi�am to za psie pieni�dze. ' Blackjack - �dwadzie�cia jeden" czyli �oczko" (przyp. t�um.). Wzrok przybysza przesun�� si� po pustych stolikach i wr�ci� do w�a�cicielki lokalu. - Pies by� raczej zdech�y. Za�mia�a si� gard�owo, bynajmniej nie ura�ona. - Kiedy� chodzi�y s�uchy, �e t�dy ma przebiega� szosa prosto na p�noc do Oregonu. Ale okaza�o si�, �e to zwyk�e plotki. - Starr odwr�ci�a si� i zn�w zawo�a�a: - Roy! Przy wt�rze piosenki Waylona Jenningsa, rozczulaj�cego si� nad kobietkami 0 z�otym sercu, wszed� przez drzwi na ko�cu baru wyniszczony, chudy jak szkielet m�czyzna. Wraz z nim przenikn�a do sali wo� sma�eniny i inne kuchenne zapachy. Drzwi poruszy�y si� kilkakrotnie wahad�owym ruchem, wreszcie znieruchomia�y. Chudzielec w�lizn�� si� za mahoniowy bar i zagadn�� obcego z absolutnym brakiem zainteresowania: - Poda� co� do picia? - Galon wody i kubek kawy. Roy postawi� na kontuarze dzbanek wody, w kt�rym p�ywa�y samotnie trzy kostki lodu, a zaraz po nim porysowan�i zapocon� szklank� i kubek mocnej czarnej kawy. Przygl�da� si� w milczeniu przybyszowi, kt�ry wypi� duszkiem szklank� wody i zaraz nala� sobie nast�pn�. - Pewnie chcia�by� tak�e co� zje��? - mrukn�� Roy. - A co macie? W odpowiedzi barman rzuci� z trzaskiem na bar zafoliowane menu. - Tu pisze, �e mamy przez ca�y dzie� pe�ny zestaw da�, ale to bujda. Wy��czy�em grilla trzy godziny temu i nie mam zamiaru zn�w go uruchamia�. Przybysz zdecydowa� si� na stek z kostk�, z wszystkimi dodatkami. Roy potwierdzi� zam�wienie chrz�kni�ciem i znikn�� w kuchni. Drzwi zn�w zawachlo-wa�y. - Ten Roy to prawdziwy promyk s�o�ca, nie? - zauwa�y� obcy z lekkim u�miechem. - �ci�ga mi klient�w z ca�ej okolicy. - Pe�ne wargi Starr Davis rozchyli� porozumiewawczy u�miech, gdy zsun�a si� ze sto�ka, chwyci�a szuflad� z pieni�dzmi 1 zanios�a j� do kasy po drugiej stronie baru. Przybysz wypi� drug� szklank� wody, jeszcze raz j� nape�ni� i zani�s� wraz z kaw� do stolika. Odsun�� nog� krzes�o, usiad� na nim, zdj�� kapelusz i powiesi� na oparciu. Drzwi od kuchni zn�w si� otworzy�y i ukaza� si� w nich Roy. Ramieniem przytrzymywa� kolekcj� butelek. Podszed� prosto do stolika nieznajomego. Sztu�ce zagrzechota�y rzucone na poplamiony blat stolika; tu� za nimi wyl�dowa�y solniczka i pieprzniczka, butelka tabasco, keczupu i sosu do stek�w. Uwolniwszy si� od swojego brzemienia Roy podszed� do szaf graj�cych, ustawionych rz�dem na tle zamalowanych na zielono frontowych okien. Przystan�� obok szyby, z kt�rej z�uszczy�a siew rogu farba, i wyjrza� na ulic�. Starr Davis za barem nala�a sobie kawy i zerkn�a przez rami� na obcego. - Jeste� w mie�cie od niedawna, prawda? - Dopiero co przyjecha�em - przytakn�� nieznajomy i potar� oczy sw�dz�ce z niewyspania. - Od razu zgad�am. - Gdy Starr wysz�a zza baru, obcy podsun�� jej drugie krzes�o zach�caj�c, by si� do niego przysiad�a. - Zawsze mia�am dobr� pami�� do twarzy. Zapami�ta�abym i twoj�, gdyby� tu przedtem zajrza�. Nie by�a to twarz, kt�r� kobieta mog�aby zapomnie�. Przybysz nie mia� bynajmniej klasycznych rys�w, ale by� w nim jaki� niespo�yty, zawadiacki urok, kt�ry zjednywa� kobiety i nieraz �ama� im serca. Ko�o czterdziestki Starr nie mia�a ju� �adnych z�udze� co do �ycia i m�czyzn. Dobrze wbito jej do g�owy, �e trzeba chwyta� co si� da - i tak w�a�nie post�powa�a. A jednak patrz�c na tego m�czyzn� nagle po�a�owa�a, �e nie spotkali si� pi�tna�cie lat wcze�niej. Poj�a, �e obcy m�g�by stanowi� dla niej zagro�enie. - Sk�d przybywasz? - rzuci�a mu spojrzenie znad kubka kawy. Wzruszy� ramionami. - Z ca�ego �wiata. W��czy�em si� dos�ownie wsz�dzie. Roy spod okna odwr�ci� si� w ich stron�. - Jego pikap ma teksa�sk�rejestracj�. Obcy nie zareagowa�, a Roy wr�ci� do kuchni. Starr odczeka�a chwilk�, a potem spyta�a: - Co ci� sprowadza do takiej zakazanej dziury jak Friendly? - P�k� mi przew�d ch�odnicy. - Obcy nie bawi� si� w szczeg�owe wyja�nienia. Roy wychyn�� z kuchni nios�c ociekaj�ce t�uszczem domowe frytki i stek z ko�ci� tak wielki, �e zwisa� z brzeg�w talerza. - Miasteczko wydaje si� raczej senne. -1 wszystko wskazuje na to, �e nic si� tu nie zmieni. - Roy energicznie podsun�� przybyszowi jedzenie pod nos. Ze steku kapa� krwisty sos. Mi�so by�o niezbyt wysma�one, dok�adnie wed�ug �yczenia klienta. - Je�li w Friendly tli si� odrobina �yda., to chyba tylko w naszym lokalu -o�wiadczy�a Starr. - W pi�tkowe i sobotnie wieczory bawi� si� tu a� mi�o. Zaanga�owali�my czteroosobowy zesp� muzyczny, kt�ry tu wyst�puje. Ludzie mog� u nas pota�czy�, popi�, pogra� w karty - co kto woli. Zosta� we Friendly na dzie� czy dwa, to sam si� przekonasz. - �piewasz razem z zespo�em? - spyta� mi�dzy jednym a drugim k�sem. - Nieraz mi si� zdarza wzi�� mikrofon do r�ki. - Wobec tego mo�e i zostan�. - U�miechn�� si�, a jego oczy prze�lizn�y si� z aprobat� po postaci rozm�wczyni. Starr bynajmniej to nie urazi�o. Wed�ug niej ka�demu prawdziwemu ch�opu, je�li widzi wszystko, czym babka mo�e si� pochwali�, musi przej�� przez g�ow� par� zdro�nych my�li, cho�by ca�kiem przelotnie. Samce po prostu tak reagowa�y - wszystko jedno, wolne czy zaobr�czkowane. Kobieca natura Starr tak�e zareagowa�a na spojrzenie przybysza, cho� nie by�o to wcale rozs�dne. - Czy w pobli�u mieszka wielu ranczer�w? - spyta� nieznajomy. 10 - Najwi�ksze jest ranczo Diamond D, i to chyba w ca�ym stanie. My�lisz o pracy? -Narazie my�l� wy��cznie o steku... no, mo�e jeszcze o gor�cym prysznicu. No i pospa�bym troszk�, miesi�c chyba by wystarczy�. - Usta obcego wygi�y si� w u�miechu, w oczach zab�ys�y weso�e iskierki. Gdy kroi� mi�so, mankiet przy lewym r�kawie jego koszuli zadar� si� ukazuj�c czerwonaw�, �wie�� blizn�. Na jej widok Starr zauwa�y�a: - Ca�kiem niedawno oberwa�e�. Jak to si� sta�o? Obcy zerkn�� na r�k� i bezwiednie zacisn�� mocniej w gar�ci n�, j akby chcia� sprawdzi�, czy palce s� ca�kiem sprawne. - Spad�em z dzikiego konia jaki� miesi�c temu i z�ama�em sobie nadgarstek. Ca�e szcz�cie, �e chirurg, kt�ry si� tym zaj��, mia� du�� wpraw� w uk�adaniu puzzli. - Pewnie sobie troch� po tym pole�a�e�. - Troch� - przytakn�� i jad� dalej. Gdy przybysz sko�czy� posi�ek, Roy zjawi� si� z kaw� i nala� mu jej do kubka. Obcy odchyli� si� z krzes�em do ty�u i zapali� d�ugie, cienkie cygaro. Kiedy upora� si� z nim do po�owy, z ulicy dobieg� st�umiony ha�as - stukanie i dudnienie, kt�re powoli, lecz nieustannie przybiera�o na sile. Obcy postawi� zn�w krzes�o wszystkimi czterema nogami na ziemi i podni�s� g�ow�, uwa�nie nads�uchuj�c. Starr odnosi�a w�a�nie do kuchni brudny talerz i sztu�ce. - Roy, zobacz, co si� tam dzieje - rzuci�a przez rami�. Roy podszed� do szyby z ob�upan� farb� i wyjrza� na ulic�. - P�dz� byd�o z Diamond D - oznajmi�. - Teraz ca�e to cholerne miasto b�dzie cuchn�o g�wnem przynajmniej przez tydzie�. Obcy wsta�. - Chyba si� temu przyjrz�. - Nie wyjmuj�c cygara z ust si�gn�� do kieszeni po zwitek banknot�w. Odliczy� tyle, ile si� nale�a�o za posi�ek, rzuci� pieni�dze na st�, chwyci� kapelusz i ruszy� bez po�piechu ku drzwiom. Na zewn�trz zaatakowa� go najpierw upa�, a zaraz potem chmura d�awi�cego py�u spod kopyt rycz�cego, niespokojnego byd�a. Potok sp�dzonych z pastwisk kr�w rwa� �rodkiem miasta. Obcy stan�� na skraju wyk�adanego drewnem przej�cia dla pieszych i wsparty ramieniem o s�up obserwowa� ten przemarsz. Kowboj, jad�cy przed stadem na dereszu ze strza�k� na czole, zaj�� pozycj� na skrzy�owaniu dr�g w pobli�u hotelu. Dwaj inni je�d�cy ustawili si� po przeciwnej stronie. Jednym z nich by� niezgrabny wyrostek, najwy�ej czternastoletni; sk�ada� si� niemal wy��cznie z chudych, zbyt d�ugich r�k i n�g. Uwag� nieznajomego przyci�gn�� jednak towarzysz�cy ch�opcu wysoki, barczysty m�czyzna na stalowosiwym koniu. Bi�a od niego jaka� nieuchwytna moc. Wida� by�o, �e to on kieruje ranczem - je�li nie jako w�a�ciciel, to przynajmniej nadzorca. W r�ku trzyma� bat tak d�ugi, �e koniec wl�k� si� po ziemi. Tuman kurzu jeszcze zg�stnia�, a stukot kopyt przybra� na sile, gdy g��wna cz�� stada wtargn�a do miasta pop�dzana przez nast�pnych je�d�c�w; wywijali zwojami powroz�w, by utrzyma� rytmiczny trucht byd�a. Nie tylko obcy przygl�- 11 da� si� tej scenie; spora grupka gapi�w zrezygnowa�a z jakiego takiego ch�odu panuj�cego we wn�trzu dom�w, by nacieszy� oczy widowiskiem. Ludzie po przeciwnej stronie ulicy byli prawie niewidoczni poprzez g�st� chmur� kurzu unosz�c� si� nad stadem; jednak wysok� brunetk� id�c� w jego kierunku przybysz widzia� ca�kiem wyra�nie. Rozpozna� smuk��, pi�knie zbudowan� kobiet�, na kt�r� ju� wcze�niej zwr�ci� uwag�. Sz�a zr�cznym, tanecznym krokiem, lekko ko�ysz�c si� w biodrach w spos�b bardzo mi�y dla oka. Dotar�a do przeciwleg�ego rogu i przystan�a tam z odwr�con� g�ow�; j ej uwag� przyci�gn�o co� - a mo�e kto�? - na drugim ko�cu stada. Przybysz spojrza� r�wnie� w tamtym kierunku. Wydawa�o mu si�, �e kobieta patrzy prosto na jad�cego na siwku pot�nego m�czyzn�, w kt�rym domy�li� si� w�a�ciciela rancza Diamond D. Przez moment w oczach kobiety i w jej postawie dostrzeg� co� wyzywaj�cego, niemal buntowniczego. Teraz zesz�a z kraw�nika i skr�ci�a w boczn� drog�, kieruj�c si� w stron� niewielkiego domu oszalowanego drewnem, oddzielonego od kasyna tylko w�sk� alejk�. Nag�y d�wi�k, ostry i dono�ny, rozleg� si� na ty�ach stada. Obcy obejrza� si� w tamtym kierunku. Da� si� s�ysze� nast�pny g�o�ny trzask: rami� m�czyzny jad�cego na siwku poruszy�o si�, a bicz w jego r�ku przem�wi�. Potok �ywej wo�owiny wygi�� si� po�rodku, cofaj�c przed �wiszcz�cym biczem. W pe�nej napi�cia chwili obcy zauwa�y�, �e znajduj�cy si� dot�d w pobli�u kowboj na dereszu opu�ci� swoje stanowisko. Piaszczysta droga wiod�ca na p�noc sta�a teraz otworem. Poniewa� z ty�u napierali je�d�cy, a z boku ta cz�� byd�a, kt�ra skr�ci�a po wystrzale z bicza, kilkana�cie kr�w skr�ci�o w otwart� drog� i natychmiast pu�ci�o si� po niej p�dem. Reszta byd�a posz�a w ich �lady. Kobieta znajdowa�a si� w odleg�o�ci najwy�ej dziesi�ciu st�p od stada, mniej wi�cej w po�owie ulicy; sz�a wolnym krokiem, zwr�cona ty�em do miasta. Zupe�nie nie zdawa�a sobie sprawy, �e p�dzi ku niej rozszala�e byd�o. - Uwa�aj! - wrzasn�� obcy. Brunetka obejrza�a si�, a on w tej samej chwili zrobi� krok ku niej, ale drog� zablokowa�y mu brunatne cielska. W �aden spos�b nie zdo�a�by dotrze� do kobiety na w�asnych nogach. Chcia�a w pierwszej chwili schroni� si� w naro�nym budynku, ale poj�a, �e nie zd��y tam dotrze�. Zatrzyma�a si� wi�c i zwr�ci�a twarz� do p�dz�cego na ni� byd�a - wysoka, smuk�a i wyprostowana. Unios�a lew�r�k�pejcz i zr�cznie zdzieli�a nim po nosie najbli�sz� krow�. Zwierz� cofn�o si�, powsta�a male�ka wolna przestrze�. Wywijaj�c pejczem niby tn�cym mieczem kobieta sprawi�a, �e byd�o w p�dzie rozst�powa�o si� przed ni�. Stworzy�a sobie w ten spos�b mikroskopijn� oaz� chwilowego bezpiecze�stwa. Nieznajomy ch�tnie nagrodzi�by oklaskami jej zimn� krew, gdyby mia� na to czas. Czas jednak dzia�a� na szkod� dzielnej kobiety. W ka�dej sekundzie nap�r byd�a m�g� j� zmia�d�y�. Obcy doskonale zdawa� sobie z tego spraw�, nawet je�li kobieta nie by�a tego w pe�ni �wiadoma. 12 Rozejrza� si� za jak�� pomoc�. Najbli�ej niego znajdowa� si� kowboj na dereszu; by� jednak zwr�cony plecami do kobiety i nie u�wiadamia� sobie jej straszliwego po�o�enia. Obcy b�yskawicznie zeskoczy� z ganku i pochwyci� cugle. Nim kowboj zd��y� zaprotestowa�, nieznajomy z�apa� go za koszul� i zwali� z konia na ziemi�. Uczepi� si� kuli siod�a, wskoczy� na nie, zawr�ci� twardego w pysku deresza i skierowa� go w stron� kobiety. W�ciek�y, �e nie ma w tej chwili ostr�g, wbi� obcasy w brzuch konia i zacz�� przedziera� si� przez �ywy potok. Na sekund� straci� brunetk� z oczu. Potem zn�w ujrza� j� w tumanach py�u po swojej prawej r�ce; nadal dzielnie broni�a swojej malej�cej wysepki bezpiecze�stwa. Deresz nie potrzebowa� specjalnej zach�ty, by rzuci� si� w kierunku wolnej przestrzeni, kt�r� kobieta wyczarowa�a wok� siebie. Nieznajomy wychyli� si� z siod�a, obj�� brunetk� ramieniem w pasie i uni�s� w g�r�, nie zwa�aj�c na jej g�o�ne protesty. Natychmiast zamierzy�a si� na� pejczem. - Puszczaj, bydlaku! Staraj�c si� zapanowa� nad staj�cym d�ba dereszem nieznajomy rzuci� swojej brance tylko jedno spojrzenie; zd��y� jednak zobaczy� b�ysk w�ciek�o�ci w jej ciemnych oczach, zanim uchyli� si� od tn�cego pejcza. - Z�ap si� mocno, do cholery! - wrzasn��. Kobieta na sekund� znieruchomia�a, a potem instynktownie us�ucha�a. Obcy wci�gn�� j� ca�kiem na siod�o. Deresz opad� z powrotem na cztery nogi i potkn�� si� tak mocno, �e o ma�o nie zwali� si� na kolana. Nieznajomy szarpn�� z ca�ej si�y wodze i skrzywi� si�, gdy nag�y b�l przeszy� mu lewy nadgarstek i rami�. Nie zwa�aj�c na to skierowa� konia na skraj drogi. Mija�o ich coraz mniej rozp�dzonych kr�w. Na skrzy�owaniu sta� je�dziec i zawraca� reszt� stada. Dw�ch kowboj�w przemkn�o obok nich; spinaj�c konie ostrogami usi�owali dop�dzi� uciekaj�ce byd�o. Zadowolony, �e niebezpiecze�stwo min�o, obcy postawi� brunetk� na ziemi; sam zsun�� si� z siod�a i uj�� konia za cugle. Obejrza� si� na kobiet� i stwierdzi�, �e nie jest tak wysoka, jak mu si� pocz�tkowo wydawa�o. To z�udzenie wynika�o chyba ze sposobu, w jaki unosi�a g�ow�, pr�y�a ramiona i po �o�niersku prostowa�a plecy. Sta�a odwr�cona do niego; kapelusz spad� jej z g�owy i wisia� teraz na plecach, podtrzymywany cienkim rzemykiem wok� szyi. Gruba warstwa kurzu pokrywa�a ubranie i sk�r� kobiety, ale wygl�da�o na to, �e nie odnios�a �adnych obra�e�. - Wszystko w porz�dku? - spyta�. Gwa�townie odwr�ci�a si� ku niemu, w jej oczach p�on�a furia. - Jak �miesz udawa�, �e ci� to obchodzi?! Stado z rozmys�em skierowano na mnie! Kto� strzeli� z bicza, z pewno�ci� nie po to, by je powstrzyma�! Je�li to nowy spos�b zastraszenia mnie, to nic z tego! S�yszysz?! Nic z tego! Ca�a si� trz�s�a - czy to z gniewu, czy z prze�ytego dopiero co szoku, obcy nie wiedzia�. Twarz jej jednak nawet w ataku w�ciek�o�ci by�a pi�kna i pe�na �ycia. Kobieta mia�a w sobie co� szlachetnego; rysy jej cechowa�a wrodzona god- 13 no�� i jaka� si�a, kt�rej nieznajomy nie potrafi� bli�ej okre�li�. Przygl�da� si� jej bacznie, zdaj�c sobie spraw�, �e nag�e po��danie przenikn�o gor�cym strumieniem przez jego cia�o, jak mocny i wyborny trunek. - Serce tygrysie pod sk�r� kobiec�! - wymrucza� bardzo odpowiedni do sytuacji cytat z Henryka VI*. - Co takiego?! - Zmarszczy�a brwi i z trudem otrz�sn�a si� ze zmieszania, w kt�re wprawi�y j� nieoczekiwane s�owa. - Wsi�d� lepiej na konia i zawiadom DeParda, �e mu si� nie uda�o. Brwi nieznajomego unios�y si� ze zdumieniem. - A kt� to taki? Kobieta os�upia�a. Spojrza�a niepewnie na deresza z pi�tnem Diamond D na zadzie, a potem zn�w na nieznajomego. Spyta�a ostro�nie: - Nie pracujesz dla DeParda? - To on jest w�a�cicielem tego konia? Nie pyta�em o szczeg�y, gdy go sobie po�ycza�em. - Odwracaj�c si� owin�� cugle wok� szyi deresza i klepn�� go po zadzie; ko� odbieg� k�usem. - Chyba jeste� tu od niedawna. - Przyjrza�a mu si� uwa�nie, mru��c oczy. - Wyl�dowa�em w miasteczku jak�� godzin� temu. Zauwa�y�, �e g��boko odetchn�a, a potem skin�a g�ow�. -Teraz ju� wszystko jasne. - Spojrza�a w bok i nagle zesztywnia�a na widok trzech je�d�c�w, kt�rzy zatrzymali si� obok. Przewodzi� im najwidoczniej barczysty m�czyzna na siwym koniu. Po jego prawej r�ce jecha� m�ody ch�opak; na dziecinnej twarzy osiad� kurz, w kt�rym pot ��obi� bia�e �cie�ki. Ch�opak spojrza� spode �ba na brunetk�, usi�uj�c przybra� taki sam butny i odpychaj�cy wyraz twarzy jak wysoki m�czyzna, kt�ry najwyra�niej by� dla niego wzorem. Trzeci je�dziec mia� na lewym policzku wielkie szkar�atne znami�. Siedzia� na koniu ze swobod� cz�owieka, kt�ry ca�e �ycie sp�dzi� w siodle. Nie by� tak wysoki jak barczysty olbrzym, ale sprawia� wra�enie zwinnego, silnego i chytrego. Jego uwag� przyci�ga� przede wszystkim obcy przybysz; je�dziec mierzy� go wzrokiem, a w jego przymru�onych oczach czai�a si� podejrzliwo��, ostro�no�� i niech��. Nad ca�� grup� dominowa� jednak niew�tpliwie cz�owiek na siwku. Siedzia� mocno w siodle, szeroko rozparty; jego muskularna pier� i byczy kark sprawia�y r�wnie imponuj�ce wra�enie jak szerokie bary. Przekroczy� ju� wiek �redni -spod ronda kapelusza wida� by�o siwe w�osy. Od razu mo�na by�o w nim pozna� w�a�ciciela olbrzymiego stada, cz�owieka sprawuj�cego w�adz�, kt�rego rozkaz�w nikt nie kwestionowa�. Mia� grubo ciosane rysy i g�ste siwiej�ce w�sy. W jego oczach b�ysn�a nienawi��, kt�rej obiektem by�a najwyra�niej brunetka. - Masz cholerne szcz�cie! - sykn��, a ka�de s�owo ocieka�o jadem. - Wkurzy�o ci� to, DePard? - odparowa�a wyzywaj�co. - Je�li chcesz si� mnie pozby�, musisz wymy�li� co� lepszego ni� poszczucie mnie kilkoma zziajanymi, wym�czonymi krowami! * Szekspir, Henryk VI, cz�� 3, akt I, sc. 4, przek�. Macieja S�omczy�skiego. 14 Drugi je�dziec rzuci� si� ku niej. - Ty wyszczekana dziwko!... W chwili gdy obcy post�pi� do przodu, zamierzaj�c da� mu nauczk�, DePard uni�s� d�o� i prawie szeptem powiedzia� co�, co uciszy�o od razu jego kompana; niech�tnie �ci�gn�� wodze i cofn�� si� o kilka krok�w. Jego zielone oczy b�ysn�y w stron� nieznajomego, jakby chcia� lepiej utrwali� go sobie w pami�ci. - Dobrze robisz, DePard, �e trzymasz Sheehana kr�tko przy pysku - zauwa�y�a brunetka. - Zamknij si�! - warkn�� DePard, a potem obrzuci� gniewnym spojrzeniem obcego. - To ty odebra�e� Jenkinsowi konia? - W tamtej chwili nie widzia�em innego wyj�cia. -Nieznajomy zsun�� kapelusz na ty� g�owy i spojrza� na wysokiego je�d�ca z rozmy�ln� oboj�tno�ci�. - Jeste� tu chyba od niedawna. - Czy to takie wa�ne? - K�ciki jego ust unios�y si� z lekkim rozbawieniem. -Niespecjalnie. Po prostu nie wiesz, w co wtykasz nos. - Mam wra�enie, �e w twoje brudne interesy. - Tym razem obcy nie u�miechn�� si�. W jego oczach by�o jedynie zimne, twarde wyzwanie. Ta nieoczekiwana riposta zaskoczy�a DeParda; na moment zaniem�wi� z wra�enia. Dzieciak poderwa� si� w jego obronie: - Lepiej licz si� pan ze s�owami! To sam Duke DePard! Nale�y do niego ranczo Diamond D i po�owa tego miasta! - O, naprawd�? - wycedzi� obcy, kt�remu to jako� nie zaimponowa�o. - Nie wiem, jak wygl�da ranczo, ale miasto z grubsza obejrza�em i chyba nie ma si� czym specjalnie chwali�. - Wi�c bierz nogi za pas i zmiataj st�d! - zagrzmia� ostrzegawczo DePard i spi�� siwka ostrogami. �ci�gn�� tak mocno wodze, �e wa�ach okr�ci� si� wok� w�asnej osi. Ca�a tr�jka ruszy�a w kierunku g��wnej cz�ci stada. Obcy patrzy� za nimi przez chwil�. Kiedy si� odwr�ci�, zauwa�y�, �e brunetka nie spuszcza z niego oczu. Przygl�da�a mu si� z nowym zainteresowaniem. - W�a�nie zdoby�e� sobie wroga - ostrzeg�a go. - DePard ci tego nie zapomni. On ma dobr� pami��, mo�esz mi wierzy�. - Ja te�. Lekka zmarszczka pojawi�a si� na jej g�adkim czole. - Kim ty w�a�ciwie jeste�? - Nazywam si� Kincade - powiedzia� po sekundzie wahania. - Szukasz mo�e pracy? U�miechn�� si� szeroko i potrz�sn�� g�ow�. -Nie ca�kiem si� jeszcze sp�uka�em. Spojrza�a na niego z �alem i skin�a g�ow�. - Jak ju� b�dziesz bez grosza, zajrzyj na Spur Ranch. Le�y trzydzie�ci mil na p�noc od Friendly. - A o kogo mam pyta�? - Kincade nagle zapragn�� pozna� imi� tej kobiety i zachowa� je w pami�ci, podobnie jak jej twarz. Mo�e dlatego, �e uratowa� jej �ycie, mo�e dlatego, �e zaimponowa�a mu jej odwaga... a mo�e dlatego, �e przy- 15 pomnia� sobie w�a�nie, jak trzyma� j� w ramionach. By�a taka lekka - r�wnocze�nie niez�omna i krucha. Przygl�daj�c si� jej, Kincade odni�s� wra�enie, �e kobieta czyta w jego my�lach. Odrzuci� to nieprawdopodobne przypuszczenie. Na pewno wiedzia�a, �e jest pi�kna; �wiadczy�a o tym jej pewno�� siebie. Nieraz czu�a na sobie zg�odnia�y m�ski wzrok - i o tym te� �wiadczy�o jej zachowanie - a on by� po prostu m�czyzn�, jak inni, i ogarnia�y go te same, stare jak �wiat ��dze. Na twarzy kobiety pojawi� si� b�ysk zniecierpliwienia. - Mo�esz pyta� o szefa. - Czyli o twojego m�a? - Nie dostrzeg� na jej palcu obr�czki, ale to nie dowodzi�o, �e jest wolna. - Nie mam m�a. Kobiety prowadz�ce samodzielnie ranczo nie by�y rzadko�ci�, ale wi�kszo�� z nich obejmowa�a t� funkcj� po �mierci ma��onka. Kincade za�o�y� wi�c z g�ry, �e brunetka jest wdow�, i powiedzia�: - Bardzo mi przykro. - A mnie nie. - Odpowied� by�a zdecydowana i nie budz�ca w�tpliwo�ci. Kobieta nie doda�a ju� ani s�owa, odwr�ci�a si� i odesz�a kieruj�c si� znowu w stron� domu stoj�cego tu� obok kasyna. Kincade patrza� za ni� przez chwil�. Rozbudzi�a w nim ciekawo��, kt�rej sobie wcale nie �yczy�. Odwr�ci� si� i spostrzeg� Starr Davis przy bocznym wej�ciu do �Lucky Starr". Ich spojrzenia spotka�y si�. We wzroku Starr by�o lekkie rozbawienie i wyra�ny cynizm. Kincade odni�s� wra�enie, �e blondynka sta�a tam ju� od d�u�szego czasu. Bez po�piechu podszed� do niej. - To nie by�o rozs�dne posuni�cie - zauwa�y�a Starr, ale w spojrzeniu, kt�rym go obrzuci�a, kry� si� b�ysk podziwu. - Ju� si� zorientowa�em. - Skin�� g�ow� i spojrza� w kierunku, w kt�rym oddali�a si� brunetka. - Kto to taki? Starr rozejrza�a si� po ulicy i zd��y�a dostrzec kobiet� wchodz�c� do sklepu szewca i rymarza. - Kto�, kto przynosi pecha, i to pot�nego. Przekona si� o tym ka�dy na tyle g�upi, by stan�� po jej stronie i zadrze� z DePardem. - Dlaczego? Co ona mu zawini�a? Wargi Starr wykrzywi�y siew kocim u�miechu. - Zabi�a mu brata. - Co takiego? - Przeszy� j� spojrzeniem, a czo�o przeci�a mu zmarszczka. -Jaki� wypadek? - �aden wypadek. Zrobi�a to �wiadomie. DePard jest prze�wiadczony, �e zamordowa�a go z zimn� krwi�. Ona oczywi�cie zapewnia�a, �e dzia�a�a w samoobronie. - A jak by�o naprawd�? Starr roze�mia�a si� niskim, gard�owym �miechem. - Nie wygl�dasz mi na g�upca, wi�c rozejrzyj si� uwa�nie: to miasto istnieje wy��cznie z �aski DeParda. Znasz star� zasad� �Klient ma zawsze racj�"? Wierz 16 mi, kowboju, �e kiedy klient jest tak pot�ny i tak niezb�dny, to przytakuje si� wszystkiemu, co powie. W ka�de jego s�owo wierzy si�jak w Ewangeli�. Aje�li ma si� rozum, to i przysi�c na nianie zawadzi. Cyniczny u�miech wykrzywi� mu usta. - Co� mi si� widzi, �e tobie rozumu nie brak. - Wol� liza� r�k�, kt�ra mnie karmi, ni� j� gry��. Spojrzenie Kincade'a pad�o na wargi Starr, pe�ne jak dojrza�y owoc - uciele�nienie erotycznych marze�. - Pewnie DePard cholernie lubi, jak go li�esz. - Staram si�jak mog� - odpar�a kapry�nym tonem, kt�ry na sekund� rozpali� i jego wyobra�ni�. - Jeste� jego dziewczyn�? Starr zn�w wybuchn�a �miechem. - Jemu si� pewnie tak wydaje, ale ja nie nale�� do nikogo, kowboju. W ci�gu kilku minut ju� druga kobieta od�egnywa�a si� od wszelkich wi�z�w. Kincade 'owi zn�w przysz�a na my�l brunetka - urzekaj�ce po��czenie urody i m�stwa, godno�ci i si�y. Zna� bardzo niewiele kobiet, kt�re mia�y zar�wno klas�, jak i odwag�. Takie po��czenie mog�o rozp�omieni� m�sk� wyobra�ni�, a nawet wzbudzi� g��bsze zainteresowanie. Kincade musia� przyzna�, �e i on by� pod silnym wra�eniem. Zastanowi� si� przelotnie: co te� kryje si� za tajemnicz� �mierci� m�odszego DeParda. Czy dopu�ci� si� brutalnej napa�ci? Czy brunetka by�a osob� �wzgl�dem kt�rej wi�cej zgrzeszono, ni� sama zgrzeszy�a", jak to kiedy� uj�� Szekspir?* Kincade by� sk�onny w to uwierzy�. Na jego opini� wp�yn�o bez w�tpienia niedawne zaj�cie. R Lozleg� si� trzask bicza. Kincade by� akurat zwr�cony w stron� ulicy, gdy przeje�d�a� tamt�dy na swoim wielkim siwku DePard, przeganiaj�c reszt� stada przez skrzy�owanie. Obok w�a�ciciela rancza jecha� ch�opak, kt�ry podni�s� w�a�nie r�k� i pomacha� do Starr z lekkim za�enowaniem. Odpowiedzia�a mu podobnym gestem, a potem z r�kami w kieszeniach spodni patrzy�a za ch�opcem. Jej oczy pe�ne by�y czu�o�ci, ca�y cynizm nagle znik�. - To m�j syn, Rick - wyja�ni�a Kincade'owi. - Ostatnio nie istnieje dla niego nic opr�cz kurzu, potu i ci�kiej pracy fizycznej. Koniecznie chce by� kowbojem. Uwa�a, �e to jest prawdziwe �ycie dla m�czyzny. - M�g� wybra� gorzej - Kincade wzruszy� ramionami. - Na przyk�ad rodeo: byki, krew i upadki prosto w b�oto. Starr wstrz�sn�a si�. * Trawestacja fragmentu tragedii Kr�l Lear, akt III, sc. 2. Dok�adny cytat brzmi: �Co do mnie, wi�cej wzgl�dem mnie zgrzeszono, / ni� sam zgrzeszy�em" - przek�. J�zefa Paszkowskiego. 2 Napi�tnowana 1 / - Nie chc� nawet o tym my�le�! Stado opu�ci�o Friendly i jego ryk nie rozlega� si� ju� tak dono�nie, ale kurz nadal wisia� w powietrzu. Wysoki, chudy kowboj przeci�� na ukos ulic� i wszed� na drewniany chodnik. Na widok Starr przy�o�y� palec do kapelusza. Spojrza� na Kincade'a i na jego piegowatej twarzy pojawi� si� szeroki u�miech. - Wygl�da na to, �e zd��y�em akurat na przedstawienie. Odwali�e�, ch�opie, kawa� dobrej roboty ratuj�c dziewuszk� przed tym cholernym stadem... - Dzi�ki za uznanie. - Kincade przerwa� te pochwa�y i wyci�gn�� r�k� do kowboja. -Nazywam si� Kincade. Ten jakby si� zmiesza�, ale po sekundzie wahania u�cisn�� mu d�o�. - A ja Smith, ale kumple przewa�nie wo�aj� mnie Rusty* - Trudno im si� dziwi� - odpar� Kincade spozieraj�c na ceglaste kosmyki widoczne spod ronda kowbojskiego kapelusza. Ruchem g�owy wskaza� przybyszowi Starr. - Poznajcie si�. To Starr Davis, w�a�cicielka hotelu i kasyna �Lucky Starr", kt�re od niej wzi�o nazw�. - Fantastycznie! Klimatyzacja mi wysiad�a w samochodzie, kiedy by�em jakie� trzysta mil st�d, wi�c �atwo si� po�apa� - Rusty Smith spojrza� z niesmakiem na swoj� przepocon� koszul� - �e bardzo mi si� przyda gor�cy prysznic i zimne piwo. Je�li macie tu jaki� wolny pok�j, od razu go bior�. - Wszystkie s� teraz wolne - odpar�a Starr. - Mo�esz sobie wybra�, kt�ry chcesz, kowboju. - No to ju� si� melduj� - o�wiadczy�. - Chyba ja te� wynajm� pok�j - odezwa� si� Kincade. - Wobec tego chod�cie obaj ze mn�. - Starr wykr�ci�a si� na pi�cie i pierwsza ruszy�a ku drzwiom. Kincade rzuci� jeszcze jedno spojrzenie w kierunku domu z fasad� oszalowan� deskami, by sprawdzi�, czy brunetka akurat stamt�d nie wychodzi. Nikogo jednak nie dostrzeg�. Wiruj�cy wentylator na kontuarze obraca� si� nieustannie to w prawo, to w lewo, wprawiaj�c w ruch powietrze pachn�ce �wie�o wyprawion� sk�r� i politur�. Eden Rossiter zwr�ci�a twarz w stron� wiatraczka, raduj�c si� powiewem i z�udnym wra�eniem ch�odu. Nowiutkie, r�cznie wykonane i t�oczone siod�o tkwi�o na szczycie drewnianego stojaka obok lady. Inne siod�a, przewa�nie u�ywane, zwisa�y na linkach z sufitu. Na jednej ze �cian niewielkiego pomieszczenia widnia�y ca�e szeregi wieszade�. Po przeciwnej stronie sklepu pi�trzy�o si� na p�kach oddane do naprawy obuwie, a obok zwisa�y z hak�w wyroby ze sk�ry: spodnie do konnej jazdy, kamizelki, futera�y na bro�, juki. Barwne derki ko�skie i grube potniki pi�trzy�y si� na krze�le z wysokim drabinkowym oparciem, kt�re sta�o w odleg�ym k�cie. * Rusty (ang.) - dos�. zardzewia�y, pot. rudy, ry�y (przyp. t�um.). 18 Pod szk�em na kontuarze le�a�y naszyjniki, kolczyki i klamry ze sk�ry. Inne, w niewielkim kartonie, umieszczono na wi�kszym pudle, kt�re sta�o na pod�odze; by�y w nim sk�rzane paski najrozmaitszych rozmiar�w i kolor�w. Drobinki py�u migota�y i ta�czy�y w �wietle s�onecznym, wlewaj�cym si� do wn�trza sklepu przez okna. Eden przez niedomyte szyby wyjrza�a na pe�n� kurzu ulic�. Przypomnia�a sobie chwil�, gdy na drodze byd�o napiera�o na ni� coraz mocniej, a pas wolnej przestrzeni wok� niej nieustannie si� zmniejsza�. Gdyby Kincade nie zdo�a� przedrze� si� w�wczas do niej... Eden zadr�a�a na my�l o niebezpiecze�stwie, kt�rego unikn�a. Odetchn�a g��boko, by si� uspokoi� i zd�awi� mdl�cy strach, kt�ry j� nagle ogarn��. Pomy�la�a o swoim wybawcy. Dobrze zapami�ta�a surow� twarz z lekkim cieniem zarostu, spalon� s�o�cem. Jego stwardnia�e d�onie powodowa�y koniem tak, jakby urodzi� si� w siodle. Na butach widnia�y czarne �lady po stale noszonych ostrogach. Ten nieznajomy nie m�g� by� nikim innym jak kowbojem - przedstawicielem niespokojnej rasy w��cz�g�w, przenosz�cych si� z rancza na ranczo, zmieniaj�cych ci�gle miejsce pracy, w�druj�cych szlakiem przelotnych ptak�w: od p�nocnej Nevady do wschodniego Oregonu, w r�ne regiony Arizony, Montany czy Wyoming. Eden dobrze zna�a ludzi tego pokroju. Odnios�a jednak wra�enie, �e Kincade w jaki� spos�b g�ruje nad pozosta�ymi. DePardowi nie uda�o si� go zastraszy�. Prawd� m�wi�c, wygl�da�o na to, �e Kincade nic sobie z niego nie robi�, a wszystkie pogr�ki DeParda zbywa� lekcewa��cym u�miechem, co zrani�o dum� lokalnego nadcz�owieka znacznie bole�niej ni� na przyk�ad wyzwiska. Eden dosz�a do wniosku, �e Kincade kpi sobie ze wszystkiego i wszystkich. Przypomnia�a sobie nagle jego spojrzenie; opanowane, bezpo�rednie i niepokoj�co intensywne. Eden zna�a po��dliwe m�skie spojrzenia. Tym razem jednak poczu�a, �e ca�e jej cia�o ogarn�a fala gor�ca - a by�a taka pewna, �e raz na zawsze uodporni�a si� na podobne doznania! Odkrycie, �e wcale tak nie jest, wprawi�o j� w z�o��. Z zaplecza dobieg� odg�os zbli�aj�cych si� krok�w. Eden odwr�ci�a si� zn�w w stron� lady, a kr�pa kobieta w �rednim wieku, o rysach zdradzaj�cych baskijskie pochodzenie, wesz�a przez os�oni�te kotar� drzwi nios�c par� starych but�w, �wie�o podzelowanych i wyczyszczonych do po�ysku. - Tak jak my�la�am, twoje buty zosta�y na zapleczu, ale by�y ju� naprawione. - Rosa Winters postawi�a je na zagraconym kontuarze. - Zaraz podam ci uzd� i b�dziesz mia�a ju� wszystko co trzeba. - Podesz�a do p�ek na �cianie, ale popatrzy�a na potoki s�o�ca wlewaj�ce si� przez frontowe okna i zwr�ci�a si� w tamt� stron�. - Ach, to s�o�ce! Po po�udniu czuj� si� jak w piekarniku. - Rzeczywi�cie, gor�co tu - przytakn�a Eden. -1 pe�no kurzu. - Rosa Winters zas�oni�a szyb� ciemnozielon� �aluzj�. Potem zrobi�a to samo z drugim oknem. - Ten ca�y DePard nie powinien by� p�dzi� byd�a przez miasto. M�g� je omin��, ale on chce wszystkim pokaza�, jaki z niego wielki pan i bogacz. - Rosa opu�ci�a z trzaskiem ostatni� �aluzj�. W sklepie za- 19 panowa� p�mrok. Odwr�ci�a si� i utkwi�a ciemne oczy w Eden. - Widzia�am, co ci si� przydarzy�o. A ten cz�owiek, kt�ry ci� wyratowa�... kt� to taki? - Jaki� obcy, nazywa si� Kincade. - Wiedzia�am, �e to nie m�g� by� nikt z ludzi DeParda, bo od razu straci�by prac�. - Rosa podesz�a z powrotem do p�ek na �cianie i zdj�a uzd� z dorobionym nowym podgardlem. - Mia�a� szcz�cie, �e w mie�cie by� akurat ten obcy. - Pewnie. - Prawd� m�wi�c, wiedzia�a a� za dobrze. - Wstyd mi, �e nikt z nas nie przyszed� ci z pomoc�. - Rosa po�o�y�a uzd� na ladzie ko�o but�w i westchn�a g��boko. -Nienawi�� to diabelska choroba. Zupe�nie jak rak: zaczyna si� od g�upstwa, a potem ro�nie bez opami�tania. Ju� prawie czterna�cie lat min�o od �mierci Jeffa, a dobrze widz�, �e nienawi�� DeParda do ciebie ro�nie z roku na rok. Ca�y jest ni� prze�arty. Nie spocznie, p�ki nie pom�ci si� na tobie za �mier� brata. - Rosa unios�a r�k� w b�agalnym ge�cie. - Wyjed� st�d, Eden! Sprzedaj ranczo i wynie� si�, zanim on ci� zniszczy! - Nie sprzedam rancza. - Eden nie chcia�a o tym nawet s�ysze�. Spur Ranch nale�a�o do Rossiter�w od czterech pokole�. Dom, w kt�rym mieszka�a, zosta� zbudowany przez jej prababk�. Korzenie Eden tkwi�y g��boko w tej piaszczystej ziemi. Nigdy z dobrej woli nie wyrzeknie si� rancza. - Jeste� g�upia, Eden. - Rosa pokiwa�a g�ow�. - DePard j est zbyt pot�ny, ma zbyt d�ugie r�ce, zbyt wielu wp�ywowych przyjaci�. Nikt z nim nie wygra. - Ludzie od lat przepowiadaj� mi smutny koniec. Ajednak ci�gle tu jestem. Kiedy przed siedmiu laty zmar� jej dziadek, wszyscy byli pewni, �e Eden sprzeda ranczo i wyniesie si� z tej okolicy. Jednak tego nie zrobi�a. Ludzie potrz�sali tylko g�owami i zapewniali, �e dziewczyna nie b�dzie w stanie prowadzi� rancza. To nie jest zaj�cie dla kobiety. Zw�aszcza takiej m�odej. Ale Eden jako� sobie radzi�a - przynajmniej do tej pory. -Ile cijestem winna?-Eden wyci�gn�a zwitek banknot�w z kieszeni spodni. - Dwana�cie pi��dziesi�t. - Rosa opar�a obie r�ce na ladzie i popatrzy�a z dezaprobat�. - Wiesz przecie�, �e to DePard zadba� o to, �eby odebrali ci zezwolenia na wypas byd�a na pa�stwowej ziemi. - Domy�li�am si� tego. - Eden po�o�y�a na kontuarze trzyna�cie dolar�w i czeka�a na reszt�. - Teraz masz na ranczo wi�cej byd�a ni� zdo�asz wykarmi�, a w dodatku nie mo�esz znale�� nikogo, kto by je przewi�z� na rynek. - Jak dot�d nie. -1 nikogo takiego nie znajdziesz. DePard ju� si� o to postara�. Zapowiedzia� wszystkim tutejszym przewo�nikom, �e tych, co zajm� si� twoim byd�em, on sam nigdy ju� nie zatrudni. - Podejrzewa�am, �e wymy�li co� w tym stylu. - Nie os�abi�o to j ednak w�ciek�o�ci, nad kt�r� Eden usi�owa�a w tej chwili zapanowa�. - Ka�dy dba o w�asne interesy, a zreszt� wi�kszo�� z nich jest przekonana, �e d�ugo ju� u nas nie zabawisz. - Bardzo si� myl�. Rosa w�o�y�a pieni�dze do skrzynki pod lad�. 20 - Teraz zn�w m�wi�, �e DePard stara si�, �eby� nie mia�a ludzi do pracy. Bez parobk�w nie utrzymasz rancza. - Wyda�a Eden dwie �wier�dolar�wki. - Je�li nie uda mi si� naj�� robotnik�w, ogranicz� prace na ranczo tak, �ebym sama mog�a si� z nimi upora�. Setki drobnych ranczer�w radz� sobie w ten spos�b. - Nied�ugo DePard rozka�e, by nikt ci niczego nie sprzedawa� - ostrzeg�a Rosa. - Zacisn�� wok� ciebie p�tl� i b�dzie ci� d�awi� dop�ty, a� wyrwie ci� z tej ziemi. - Niech pr�buje. - Eden zabra�a uzd� i buty. - Ludzie gadaj�, �e je�li ci si� nie uda zawie�� byd�a na rynek, to za dwa miesi�ce nie zostanie na ranczu ani �d�b�a trawy. - Zapomnieli wida�, �e mam spor� nadwy�k� siana. - Uwzgl�dniaj�c pasz� dla byd�a, kt�re w zwyk�ych okoliczno�ciach sprzeda�aby na jesieni, karmy wed�ug Eden mog�o starczy� na trzy miesi�ce - mo�e tydzie� wi�cej, tydzie� mniej. A potem... Strach i desperacja �cisn�y j� za gard�o. Pr�bowa�a nad nimi zapanowa�, przekona� sam� siebie, �e na pewno wymy�li jakie� rozwi�zanie, nim nadejdzie �w krytyczny termin. Rosa spojrza�a ukradkiem przez rami�. Na zapleczu m�ody ch�opak w fotelu inwalidzkim siedzia� przy niskim warsztacie. Przepocona koszulka uwydatnia�a pot�ne mi�nie bark�w i ramion, kt�re ra��co kontrastowa�y z cienkimi jak patyki nogami. Upewniwszy si�, �e m�odzieniec nie zwraca uwagi na ich rozmow�, Rosa odwr�ci�a si� i pochyli�a ku Eden. - Wiem, kto m�g�by przewie�� twoje byd�o - powiedzia�a cicho. - Kogo masz na my�li? - Moja siostra Anna ma szwagra, kt�ry przewozi byd�o r�nych ranczer�w do Oregonu. Zobacz� si� z nim jutro, kiedy odwioz� zam�wiony towar do sklep�w w Winnemucca. - Rosa wskaza�a kartonowe pud�a pe�ne pask�w i ozd�b ze sk�ry. Sama wyrabia�a te drobiazgi i sprzedawa�a je w sklepach z pami�tkami, po�o�onych przy mi�dzystanowej szosie z Winnemucca do Reno. - Ma dostarczy� przyczep� owiec hodowcy mieszkaj�cemu na wsch�d od miasta. Anna obieca�a, �e si� z nim zabierze i spotkaj� si� ze mn� na lunchu. Mog� mu wspomnie� o tobie. - My�lisz, �e zgodzi si� zawie�� moje byd�o na tereny targowe? - Wiem, �e zale�y mu na zarobku. -DePard dowie si� wcze�niej czy p�niej, �e szukam przewo�nika byd�a w dalszej okolicy - na g�os zastanawia�a si� Eden. - Czy on zna szwagra twojej siostry? - Bardzo w�tpi�. Jerry w�a�nie wystartowa� w tej bran�y, wi�c ma�o kto o nim wie. - Rosa zawaha�a si�, na jej twarzy odbi� si� niepok�j. - Nie m�w nikomu, kto skontaktowa� ci� z Jerrym! Gdyby do DeParda dosz�o, �e ci pomog�am... - Oczy Rosy wpi�y si� w twarz Eden. - Nie mo�e si� o tym dowiedzie�! Przysi�gnij, �e nie zdradzisz nikomu, �e mia�am z tym co� wsp�lnego! DePard jest w�a�cicielem tego domu... i wi�kszo�ci sprz�tu. - Wszystko zostanie mi�dzy nami - przyrzek�a Eden. - Gdy si� jutro spotkasz z tym twoim szwagrem, powiedz, �e mu zap�ac� wed�ug obowi�zuj�cej stawki i �e im wcze�niej si� tu zjawi, tym lepiej. Sp�dz� byd�o do zagrody i przygotuj� do za�adunku w ka�dym terminie, kt�ry mi poda. - Zadzwoni� do ciebie w pi�tek rano i dam ci zna�, co on na to. 21 0 drzwi szoferki, druga zwisa�a z siedzenia. Krew przesi�k�a przez koszul� i przez opatrunek, kt�rym Eden usi�owa�a zakry� straszn� ran� postrza�ow� w piersi Jeffa. Przy ka�dym oddechu Eden czu�a md�o�ci spowodowane s�odkaw� woni� krwi. �Byle nie przegapi� bocznej drogi na ranczo!" - Te wym�wione szeptem s�owa zabrzmia�y jak �arliwa modlitwa. Dr��c na ca�ym ciele, p�przytomna ze strachu Eden wpatrywa�a si� w drog� przed sob� i usi�owa�a przebi� wzrokiem mrok poza zasi�giem reflektor�w. Nigdy jeszcze noc nie wydawa�a si� jej tak czarna. �Bo�e mi�osierny, �ebym tylko nie przegapi�a tej �cie�ki!" Wyrwa� si� jej g�o�ny j�k, �zy zamgli�y na chwil� wzrok. Otar�a je grzbietem d�oni i mocniej nacisn�a peda� gazu. Pikap skoczy� do przodu, natrafi� na wyb�j 1 niebezpiecznie przechyli� si� w bok - omal nie wyrwa�o jej kierownicy z r�k. Bezw�adne cia�o Jeffa polecia�o do przodu. Eden przytrzymywa�a je jedn� r�k�; wydawa�a s�abe, rozpaczliwe d�wi�ki, gdy tak zmaga�a si� z pikapem. Jakim� cudem uda�o jej si� wyjecha� na prost� drog� i utrzyma� Jeffa na siedzeniu wozu. Spojrza�a na rannego. W przy�mionym, niesamowitym �wietle p�yn�cym z deski rozdzielczej twarz Jeffa wydawa�a si� szara, oczy mia� zamkni�te, z ust nie wydobywa� si� �aden d�wi�k. Eden zd�awi�a rozpaczliwe �kanie i zn�w rozejrza�a si� za boczn� drog�. Na ranczo! Musi dotrze� na ranczo! Tam by� telefon. Tam by�a pomoc. Nie b�dzie my�le� o tym, jak stanie oko w oko z dziadkiem i wyjawi mu, co si� wydarzy�o. Uczepi�a si� tylko jednej my�li: dziadek b�dzie wiedzia�, co robi� z ran� postrza�ow�. �zy zn�w nap�yn�y jej do oczu. Spojrza�a na Jeffa szepcz�c przez zaci�ni�te gard�o: �Nie umrzesz! Cholera, nie mo�esz umrze�!" A jednak umar�. Zanim ta straszna noc dobieg�a ko�ca, Eden aresztowano pod zarzutem morderstwa pierwszego stopnia. DePard ju� o to zadba�. W jego oczach Eden by�a przyczyn� �mierci brata, kt�rego DePard wychowa� jak w�asnego syna, i za to powinna zosta� ukarana. Jak najsro�ej. Przez trzy lata prawnych utarczek, kt�re poprzedzi�y jej proces, DePard rozsiewa� zjadliwe pog�oski, �e Eden zabi�a jego brata w ataku zazdro�ci, poniewa� przy�apa�a go z inn� dziewczyn�. Niekt�rzy DePardowi wierzyli, inni nie, ale kt� mia�by odwag� otwarcie mu zaprzeczy�? Gdy s�dziowie przysi�gli z odleg�ego Tonopah wr�cili z werdyktem uniewinniaj�cym Eden, DePard pomstowa� na oburzaj�c� pomy�k� sprawiedliwo�ci. Eden mia�a nadziej�, �e pogodzi si� on wreszcie z wyrokiem s�du, jednak nadal rozpami�tywa� spraw�, a jego b�l i gorycz przerodzi�y si� z czasem w zapiek�� nienawi�� i nieugaszon� ��dz� zemsty. Czym si� to wszystko sko�czy? - zastanawia�a si� Eden wje�d�aj�c na dziedziniec Spur Ranch. Pustynne wzg�rza wznosi�y si� z ty�u, tworz�c naturaln� os�on� rancza od przenikliwych zimowych wiatr�w. Przebiega� t�dy kr�ty g�rski strumie�, zanim 23 wydosta� si� na poros�� bylic�preri�. W letnie upa�y mala� do rozmiar�w niewielkiej stru�ki, ale �aden z Rossiter�w nie by� �wiadkiem zupe�nego wyschni�cia rzeczki - niezwyk�y u�miech losu w tym pustynnym regionie, gdzie sta�y dop�yw wody by� bezcennym skarbem. Mijaj�c corrale i niskie przybud�wki Eden zmierza�a prosto ku domowi wzniesionemu w meksyka�skim stylu. Pi�trowy budynek kryty falist� blach� obecnie zardzewia�� i rudawobrunatn� sta� w cieniu balsamicznych topoli. Na tle zieleni drzew grube �ciany adobe* przypomina�y stary pergamin, kt�ry z czasem wyblak� i straci� g�adko��. Drewniane werandy ci�gn�y si� przez ca�� szeroko�� budynku na dw�ch poziomach: na parterze i pi�trze. Brunatna pustynna ziemia dociera�a a� do frontowych schod�w. Dom nie by� wielki ani imponuj�cy - ot, prosta solidna konstrukcja, budowana tak, by s�u�y�a mieszka�com d�ugie, d�ugie lata. Dla Eden tu w�a�nie bi�o serce rancza. Czu�a, �e jej w�asne korzenie tkwi� r�wnie g��boko w ziemi jak fundamenty rodzinnego domu. Nie mog�a sobie nawet wyobrazi� rozstania z nim. Nigdy nie uczyni tego z w�asnej woli! Stary pies pasterski, australijski owczarek imieniem Cassius wy�oni� si� z cienia werandy i podbieg� truchcikiem do pikapa, gdy Eden zahamowa�a przed g��wnym wej�ciem. Merdaj�c ogonem pies czeka� przy drzwiach od strony kierowcy, a� jego pani wysi�dzie. Powita� j� szerokim psim u�miechem. Na jego �aciatej sk�rze widnia�y �lady utarczek z kojotami i innymi szkodnikami, kt�re o�mieli�y si� wedrze� na jego teren. Pies by� raczej niepozorny: wa�y� najwy�ej dwadzie�cia pi�� kilogram�w, a jego barki znajdowa�y si� w odleg�o�ci nieca�ych czterdziestu centymetr�w od ziemi - mia� jednak w sobie ducha Dawida, gotowego zmierzy� si� z ka�dym Goliatem. - No, Cas, co dzi� porabia�e�? - Eden wysiad�a z szoferki i si�gn�a do ty�u po buty i uzd�. - Mia�e� ci�ki dzie� strzeg�c naszej twierdzy? Pies odpowiedzia� podnieconym skomleniem, a potem stan�� jak wryty i tylko zastrzyg� uszami w stron� zabezpieczonych siatk� drzwi wej�ciowych. Otworzy�y si� one pod czyim� mocnym pchni�ciem i z domu wybieg� Vince, starszy brat Eden. Na jego przystojnej twarzy malowa� si� niepok�j. - Cholera, ciesz� si�, �e ju� jeste�! Nic ci si� nie sta�o? - schwyci� siostr� za ramiona i przytrzyma�, ogl�daj�c j� od st�p do g��w pospiesznie i z obaw�. - Wszystko w najlepszym... - zacz�a, ale Vince zd��y� ju� sam doj�� do tego wniosku. - Czy ty w og�le zdajes