9611

Szczegóły
Tytuł 9611
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9611 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9611 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9611 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

M.C.BOLIN ARMAGEDDON Z angielskiego prze�o�y� J�drzej Polak Tytu� orygina�u ARMAGEDDON Wydanie angielskie: 1998 Wydanie polskie: 1998 Prolog Przed sze��dziesi�cioma pi�cioma milionami lat po powierzchni �yznej planety, poro�ni�tej bujn� ro�linno�ci�, chodzi�y dinozaury. Rozkwita� z�o�ony, wysoko rozwini�ty ekosystem. I nagle histori� naturaln� tego �wiata zmieni� na zawsze skalny od�am szeroki na nieca�e dziesi�� kilometr�w. Asteroida. Uderzy�a w Ziemi� z si�� dziesi�ciu tysi�cy detonuj�cych jednocze�nie bomb nuklearnych. Wybuch wyrzuci� do ziemskiej atmosfery tryliony ton py�u i ska�. Planet� otoczy�a chmura popio�u przez stulecia zas�aniaj�ca S�o�ce. Co� takiego wydarzy si� ponownie. Pozostaje tylko pytanie: kiedy? Rozdzia� pierwszy 65 milion�w lat p�niej Pete Shelby zakl�� pod nosem, maj�c nadziej�, �e kilkuset s�uchaj�cych go ludzi niczego nie us�yszy. Marzy� o tym, �eby podnie�� r�k� i otrze� sp�ywaj�cy z czo�a pot, co by�o niewykonalne w kosmicznym he�mie. Nie dawa� sobie rady z napraw� tego satelity i by� ju� got�w wr�ci� do wn�trza promu z podwini�tym ogonem - byle ukry� si� gdzie� przed ogromem otaczaj�cej go przestrzeni. Powinienem zosta� bibliotekarzem, jak mama - mrukn�� do siebie, zbieraj�c si�y do dalszej pracy. S�ysza� bicie w�asnego serca i sw�j g�o�ny oddech, czu�, jak pot wyp�ywa ze wszystkich zakamark�w sk�ry. - Tak jest, Houston - powiedzia�. - Spr�buj� jeszcze raz. Centrum Kosmiczne Johnsona w Houston, Kontrola Lot�w, 4:47 Strefy Czasowej Wschodniej Dan Truman pochyli� si� nad ramieniem dyrektora lotu Clarka i spojrza� na ekran. - Mamy ju� z��cze na pok�adzie, Pete - powiedzia� Clark. - Powiemy ci z do�u, kiedy znajdzie si� we w�a�ciwym po�o�eniu. Spi�ty g�os Shelby�ego zabrzmia� g�ucho: -...w porz�dku... tak jest... Truman skrzywi� si�. Nie podoba�o mu si� brzmienie g�osu astronauty. Klepn�� Clarka w rami� i usiad� na zwolnionym przez niego miejscu. Clark zaj�� fotel obok. - Pete, m�wi Truman. Mam przed sob� twoje odczyty medyczne. Spr�buj si� odpr�y�. Masz mn�stwo czasu, ch�opie. Shelby, lec�cy wysoko nad Ziemi� i oddzielony od niesko�czonych g��bin nico�ci jedynie cienk� warstewk� materia�u, pomy�la�: �Cholera, �atwo ci m�wi�, cz�owieku!� Ale wzi�� si� w gar�� i rozpocz�� kolejn� rund� walki z delikatnymi instrumentami. Wygl�da�o to jak operacja na otwartym sercu, przeprowadzana w bokserskich r�kawicach. - Okay, Houston - powiedzia�. - Czekam. Truman m�wi� wolno, spokojnie i wyra�nie: - Nie dotykaj z�otej pow�oki. Nie chcemy doprowadzi� do spi�cia. Shelby wzi�� g��boki oddech i wolniute�ko ustawi� instrument we w�a�ciwym po�o�eniu. R�b to spokojnie i powoli - m�wi� do siebie - tak jak radzi� bosman. Spokojnie... i po... DANG! Ostatni� rzecz�, jak� zobaczy� Shelby, by�o odbicie Ziemi w pokrywie he�mu p�kaj�cej niczym paj�cza sie�. W tej samej chwili zagotowa�a si� krew astronauty, a jego dusza wyparowa�a w niesko�czone g��biny nico�ci, kt�re tak niedawno napawa�y go strachem. Shelby ju� nigdy nie dowie si�, co go uderzy�o, ale umocowany na jego ramieniu obiektyw kamery nie przesta� pracowa�. Prom kosmiczny, do kt�rego Shelby przymocowany by� p�powin�, zosta� zalany gradem tysi�cy male�kich, p�dz�cych w przestrzeni meteorytowych kamyk�w. Z burty statku znikn�o logo NASA, termiczne pokrywy odpad�y jak mi�so od ko�ci. W kokpicie p�on�a kula ognia. I wreszcie... ...prom eksplodowa�, a czarn� pustk� roz�wietli�y fajerwerki. Jak czwartego lipca. Na Ziemi, w Kontroli Lot�w, zgas�y monitory. Wszyscy zamarli, niczego nie pojmuj�c, nie mog�c wydusi� ani s�owa. W sali panowa�a grobowa cisza. Cisza wype�niona my�lami, z kt�rych �adna nie by�a dobra. Pierwsi obudzili si� technicy. Jeden z nich rzuci� chrapliwie: - Awaria! S�owo to wyrwa�o wszystkich z ot�pienia. - Awaria ca�ego systemu! - zameldowa� inny z technik�w. - Stracili�my... Jego s�owa zag�uszy� niski, gor�czkowy pomruk pracownik�w Kontroli Lot�w. Technicy odstawili styropianowe kubki z kaw� i opadli na fotele, opieraj�c d�onie o klawiatury. Narasta� techniczny gwar. Dan Truman sta� w �rodku tego zamieszania. Nie m�g� si� ruszy�, nie m�g� uwierzy�, niczego ju� nie pojmowa�. Ameryka�skie Dow�dztwo Kosmiczne, 4:49 SCW W mrocznej sali wype�nionej najnowocze�niejsz� maszyneri� na �wiecie zaj�� pozycje sztab kryzysowy. Na olbrzymich telewizyjnych ekranach migota�y ��tawe punkty. - Sektor pi�� dziewi�� melduje trzy... teraz pi��... osiem... powtarzam: osiem nie zidentyfikowanych obiekt�w! - Uwaga, wachta! - odezwa� si� inny g�os. - Mam cztery, teraz dziewi��, powiedzmy: jedena�cie... nie ziden... - Cholera! - Mam je wsz�dzie! - Z zawieszonego wysoko pomostu dobieg� glos zm�czonego dow�dcy sektora: - Og�aszam wyprzedzaj�cy atak rakietowy! Uzbroi� or�y! Baza Lotnicza Otis, Massachusetts, 5:03 SCW Dwa tuziny przera�onych pilot�w i towarzysz�ce im za�ogi zarzuci�y na plecy sprz�t i wybieg�y na czarny, zamarzni�ty pas startowy, przy kt�rym czeka�y maszyny F-15 Eagle. Stanowisko Dowodzenia Narodowej Rady Bezpiecze�stwa, 5:06 Zapali�y si� wszystkie konsolety. M�ody oficer, rozmawiaj�cy jednocze�nie przez trzy telefony, podni�s� s�uchawk� bezpiecznej linii: - Generale Kimsey - rzuci� nerwowo. - Mam na linii genera�a Vladica z Rosyjskiej Obrony Powietrznej. Chce wiedzie�, co si� u nas dzieje. Kontrola Lot�w, 5:09 Dan Truman, szczup�y, twardy jak kamie� pi��dziesi�ciolatek, przemierza� zat�oczon� sal�, rzucaj�c na prawo i lewo polecenia. Piek�o zwali�o mu si� na g�ow� i nale�a�o jako� si� z nim upora�. - Chc� mie� trzy grupy - powiedzia�. - Pierwsza: usterka wewn�trzna. Sprawdzi� ta�my z odczytami. Cofn�� si� do samego pocz�tku misji. To m�g� by� jaki� drobiazg. Druga: skontaktowa� si� z NORAD-em, Dow�dztwem Kosmicznym i Pi��dziesi�t� Taktyczn�. Niech sprawdz� wszystkie �mieci, jakie �ledz� na wszystkich orbitach. A gdy sko�cz�, niech zaczn� jeszcze raz. Dop�ki czego� nie znajd�. Trzecia: dzikie karty. Wszyscy i wszystko. Wzi�� oddech i rozejrza� si� po sali. - Do roboty! Sedona, Arizona, 5:38 Dottie obudzi�a si� i nie otwieraj�c oczu, dotkn�a r�k� drugiej po�owy ma��e�skiego �o�a. Pow�oczki by�y zimne jak l�d. Kln�c pod nosem jak szewc, opu�ci�a zesztywnia�e, stare nogi z ��ka i wsun�a zmarzni�te stopy w futrzane pantofle. Chwyci�a plastikow� latark� le��c� na nocnym stoliczku i zapali�a j�. Ruszy�a przed siebie, potykaj�c si� o meble stoj�ce w zagraconej przyczepie mieszkalnej. Zatrzyma�a si� na chwil� i omiot�a �wiat�em latarki stoliczek do kawy, a potem pomaszerowa�a ku drzwiom. Na dworze by�o jeszcze ciemno. Dottie podnios�a oczy na stoj�ce za przyczep� amatorskie obserwatorium astronomiczne wielko�ci ma�ego gara�u. Rocznik 1920. - Karl! - krzykn�a w pustk�. By� oczywi�cie w �rodku. Jej pomarszczony, nic niewarty, osiemdziesi�cioletni m�� Karl. Siedzia� z okiem przy teleskopie. - Cholera, jest wp� do sz�stej rano! - wrzasn�a. - Kolacja stoi na stole od dziesi�ciu godzin! Mam ju� po dziurki w nosie i ciebie, i tego wszystkiego! Koniec �art�w... Chc� rozwodu! Karl nie oderwa� oka od teleskopu. - My�la�em, �e jeste�my rozwiedzeni - mrukn��. - Co takiego? - zapiszcza�a Dottie. Ale uwag� Karla zaprz�ta� kolejny ognisty wybuch. - A to ci dopiero... - powiedzia� do siebie. - Dottie, przynie� mi m�j notatnik z telefonami. - �e co! - wykrzykn�a. - Czy mo�e mam napisane na czole NIEWOLNICA KARLA? - Przynie� mi ten cholerny notatnik, kobieto! Waszyngton, Pennsylvania Avenue, 5:45 Genera� Ameryka�skich Si� Powietrznych Kimsey, przewodnicz�cy Po��czonego Szefostwa Sztab�w Si� Zbrojnych, siedzia� z ty�u jad�cej pod eskort� limuzyny. Spojrza� pytaj�co na swojego zast�pc�. - Dow�dztwo Kosmiczne melduje, �e nie wystrzelono �adnych rakiet z powierzchni globu - oznajmi� genera� Boffer. - By� mo�e by�y to od�amki promu, wchodz�ce do atmosfery. - By� mo�e by�y to g�wna renifer�w �wi�tego Miko�aja - warkn�� Kimsey. - Chc� mie� meldunek wiarygodny w stu procentach. Nie ma czasu! Most przy 59 Ulicy, Manhattan, 6:00 Jad�cy na rowerze pos�aniec lawirowa� mi�dzy stoj�cymi w korku samochodami. Mrucza� pod nosem jaki� rapowy przeb�j i skr�ca� kierownic� do rytmu. W wiklinowym koszu na baga�niku siedzia� jego przyjaciel: buldog. Zaparkowa� rower pod �cian� i ruszy� przed siebie ulic�. Fajnie jest mieszka� w najwi�kszym mie�cie na �wiecie! Co tam na �wiecie! W ca�ym wszech�wiecie! Buldog szarpn�� smycz�. W�cha� chodnik. Pos�aniec skrzywi� si� na widok facet�w w garniturach, z nosami utkwionymi w porannych gazetach. Nie wiedz�, co trac�! �ycie jest tutaj, a nie na Wall Street. Mijaj�c sklep ze sprz�tem elektronicznym, zauwa�y� niewielki t�umek. Graj� w trzy karty o tej porze? - zastanawia� si�. Nieee, za du�o ich jak na trzy karty... Wcisn�� si� mi�dzy ludzi w szczeliny, w kt�re nie zmie�ci�by si� normalnie zbudowany facet. - Co si� dzieje? - zapyta�. - Prom kosmiczny - rzuci� stoj�cy obok go��. - Pierdut! I po wszystkim! Wyparowa�. W tej samej chwili buldog podni�s� nog� i zasalutowa� wielkiemu butowi nale��cemu do jakiego� osi�ka... Chyba z Samoa? Samoa�czyk kopn�� psa, kt�ry zacz�� warcze�. - Hej - w�ciek� si� ma�y pos�aniec. - Hej, kop�e� mojego psa, kole�! - A zara sprzedam la�ka twoi wielki... Ostatnie s�owa Samoa�czyka zag�uszy� straszliwy, �widruj�cy ha�as. Szerokoekranowy telewizor na wystawie zamruga� i zgas�. Osi�ek podni�s� g�ow�. W g�rze wirowa�y od�amki szk�a. Wprost z nieba lecia� ku niemu kamie� wielko�ci pi�ki do kosza. Odrzuci�o go na jezdni�. Kamie� rozbi� si� o chodnik. Eksplodowa�a witryna sklepu z elektronik�, eksplodowa�y kineskopy telewizor�w. Ludzie zacz�li krzycze� i piszcze�, wybiegali na ulic� wprost pod tr�bi�ce samochody. A potem... ...by�o ju� po wszystkim. Z szerokiej na kilkadziesi�t centymetr�w dziury bucha�a w g�r� para. Ma�y pos�aniec ukryty w za�omie muru trzyma� w r�ku smycz, kt�rej koniec znika� w kraterze. Podczo�ga� si� do kraw�dzi i spojrza� w g��b. Na dnie oddalonym od jego oczu o dwana�cie metr�w wrza� i parowa� rozgrzany do czerwono�ci meteoryt. Buldog wisia� na smyczy tu� za kraw�dzi�. - Little Richard! - krzykn�� pos�aniec. - Om�j - bo�e! Dzwo�cie po pogotowie! Trzymaj si�, Richard! Ca�e miasto by�o zakorkowane. Taks�wkarz imieniem Stu wystawi� g�ow� przez boczne okno auta. Ciekawe, co si� zn�w sta�o, do cholery! - Jaki� du�y problem? - zapyta� z tylnego siedzenia azjatycki turysta. - Normalka - rzuci� Stu. - Strzelaj�, d�gaj� si� no�ami... trupy na ulicach. - Wzruszy� ramionami. - Pi�tek. Wyp�ata. Mo�e kto� wyskoczy� z okna. Nagle na niebie pojawi� si� pocisk wielko�ci �mieciarki. Przeci�� z hukiem trzy domy tu� przed ich nosem. Na skrzy�owaniu wybucha�y kolejne pociski, kt�rych od�amki trafia�y w samochody skr�caj�ce w lewo. Ulic� kozio�kowa�y dwa auta razem z kawa�kiem chodnika. Pi�� g�rnych pi�ter biurowca odpad�o jak odci�ta warstwa tortu i roztrzaska�o si� na ulicy, wyrzucaj�c w powietrze ceg�y, szk�o i kawa�ki rynien. Kontrola Lot�w, 7:00 - Przeja�nia si� na ekranach Dow�dztwa Kosmicznego! - krzykn�� jeden z technik�w. - Mam co� - meldowa� inny. - Deszcz meteoryt�w na p�nocnej p�kuli! - Pilnujcie tego - poleci� Truman. - Musimy mie� trajektorie. NATYCHMIAST! - To niemo�liwie - odpowiedzia� technik. - Tydzie� nie wystarczy... - Znajd� je, do cholery! - warkn�� Truman. - Chc� wiedzie�, czy najgorsze jest ju� za nami, czy te� powinienem kupi� sobie parasol... - Genera� Kimsey na czw�rce - odezwa� si� g�os z drugiego ko�ca sali. - Wspaniale... - mrukn�� Truman i wcisn�� czerwony przycisk. - Truman, s�ucham - powiedzia� do aparatu. Genera� Kimsey siedzia� w dow�dztwie Narodowej Rady Bezpiecze�stwa. Wok� stali cz�onkowie kolegium Po��czonego Szefostwa Sztab�w Si� Zbrojnych. W telewizorze wykrzykiwano najnowsze doniesienia. Fotel prezydenta by� pusty. - Mamy dziury od Finlandii do Karoliny P�nocnej - zachrypia� Kimsey. - Wiemy, �e to nie rakiety. Wi�c powiedz mi pan, do ci�kiej cholery, co to takiego! - Deszcz meteoryt�w - rzuci� Truman. - Stracili�my prom. - Prezydent jest na pok�adzie Air Force One i ��da odpowiedzi na kilka nagl�cych pyta� - powiedzia� Kimsey. - Po pierwsze, czy ju� po wszystkim? - Im szybciej sko�czymy t� rozmow�, tym pr�dzej odpowiem prezydentowi. Zadzwoni� do pana, generale. - Od�o�y� s�uchawk� i stan�� przed pracownikami. Doktor Ronald Quincy bieg� korytarzem z plikiem papier�w pod pach�. - Quincy! - zawo�a� jeden z technik�w zza otwartych drzwi. - Mam na linii Karla z Sedony w Arizonie. M�wi, �e spotkali�cie si� na jakim� seminarium o kometach. Chyba powiniene� z nim porozmawia�. Quincy s�ucha� Karla przez minut�, a potem prze��czy� go do Trumana. Podczas rozmowy szefa z Karlem w sali zrobi�o si� ciszej. - Nie, nie... nie �piesz si�, Karl - m�wi� Truman. - Lepiej, �eby� zrobi� to dok�adniej ni� szybciej - powiedzia�, cho� tak naprawd� zale�a�o mu na obu tych rzeczach naraz. - Tak, tak... z ca�� pewno�ci� jeste� pierwszy... Tak, widzieli�my wiadomo�ci... Dobra, jestem got�w. Strzelaj! - Truman zacisn�� z�by i spr�bowa� si� u�miechn��. - Tak, mam o��wek. Nie roz��czaj si�. Jeden z technik�w podni�s� r�k�. - FBI ma jego namiary! Clark s�ucha� rozmowy z innego aparatu. - Widzia� jak�� eksplozj� w przestrzeni... Od dw�ch tygodni �ledzi pewien s�abo widzialny obiekt... To jedna szansa na milion, ale faktycznie m�g� co� zobaczy�. - Karl - powiedzia� spokojnie Truman. - Zosta� tam, gdzie jeste�, okay? Przy�lemy ci kogo�. By� mo�e to nic wielkiego, ale chcia�bym, �eby� nikomu o tym nie m�wi�. �ci�le tajne, rozumiesz? - Sie wie, szefie - powiedzia� Karl. - S�u�y�em w marynarce. Wiem, co znaczy tajne... Ale mam jeszcze jedn� spraw�... Ten, kto j� odkry�, mo�e nada� jej nazw�, czy tak? - Owszem - powiedzia� Truman. Zale�a�o mu, �eby nie denerwowa� tego faceta. - Wi�c chc�, �eby si� nazywa�a Dottie. Tak jak moja �ona - powiedzia� Karl. - To �adnie z twojej strony, Karl. - Coo! - wrzasn�� staruszek. - Myli si� pan, szefie. Dottie jest mordercz� suk� z piek�a rodem i nie ma od niej ucieczki! Hmm, s�usznie - pomy�la� Truman. Dw�ch ludzi z ITK - Instytutu Trajektorii Kosmicznych - obs�uguj�cych konsolet� sterownicz� teleskopu kosmicznego Hubble�a, wystukiwa�o na klawiaturach polecenia zmieniaj�ce ustawienie obiektywu umieszczonej na satelicie kamery. Wszyscy chcieli jak najpr�dzej zobaczy� to, co odkry� Karl. - Nowe dane Houston: koordynaty 712 na 345. Przechodzimy na wysok� rozdzielczo��. Ruszy�y laserowe drukarki, kt�rym przekazano pierwsze obrazy z Hubble�a. Technicy wyrwali cztery wydruki i roz�o�yli je na konsolecie, by dopasowa� do siebie fragmenty uk�adanki. Powsta�a fotografia. Dwaj m�czy�ni otworzyli usta. - Skurwy... - Sko�cz pan z tymi bzdurami o anomaliach - warkn�� prezydent w telefonie konferencyjnym. - Chc� wiedzie�, co to jest. - Asteroida, sir - powiedzia� Truman. - Mam przed sob� ekran laptopu - poinformowa� go prezydent. - O jakiej wielko�ci m�wimy? Truman spojrza� na przys�uchuj�cego si� rozmowie naukowca z Grupy Analiz Proporcjonalnych. - Szacunkowo mo�emy okre�li� wielko�� tego cia�a... - zacz�� analityk -...na dziewi��dziesi�t sze�� przecinek pi�� miliard�w kilometr�w sze�... Truman machn�� r�k� i szepn��: - Pro�ciej... - Eee... powiedzmy, panie prezydencie, �e jest to obiekt odpowiadaj�cy wielko�ci� Teksasowi... - I nie widzieli�cie, jak nadlatuje! - oburzy� si� prezydent. - Nasz bud�et, panie prezydencie, jest... �e tak powiem... �aden... - w��czy� si� Truman. - Za te siedemset milion�w dolar�w niewiele mo�emy zdzia�a�. Obserwujemy zaledwie trzy procent powierzchni nieba, a niebo, panie prezydencie, jest, jak wiadomo, du�e... - Te meteoryty, kt�re spad�y na nas dzisiaj rano... - g�os nale�a� do genera�a Kimseya. - Jakiej by�y wielko�ci? - Male�stwa - powiedzia� Truman. - Kamyczki. Jak pi�ki i volkswageny. - Czy zatem grozi nam bezpo�rednie niebezpiecze�stwo? Mam na my�li kolizj� - zapyta� prezydent. - - W tej chwili mo�emy tylko... - Jakiego rodzaju szkody? - O charakterze totalnym, sir - powiedzia� Truman. - Ten rodzaj niebezpiecze�stwa nazywamy GLOBALNYM ZAB�JC�. Inaczej m�wi�c, grozi nam koniec �wiata. Miejsce kolizji nie b�dzie mia�o znaczenia. Nic nie przetrwa... nawet bakterie... - M�j Bo�e... - szepn�� prezydent. - C� wi�c mamy robi�? - Mo�emy sprawdza� nasze obawy, dr��y� opcje i wybra� to, co uznamy za najlepsze... Otworzy�y si� drzwi sali konferencyjnej, w kt�rej rozmawia� Truman. Wszyscy podnie�li g�owy. W progu sta� matematyk z plikiem wydruk�w. Cholera - pomy�la� Truman. Matematyk nie musia� nic m�wi�. By�o po nim wida�, �e jest bardzo �le. Truman kiwn�� g�ow�. Matematyk podszed� do sto�u i odchrz�kn��. - Mamy osiemna�cie dni. Rozdzia� drugi Harry S. Stamper wepchn�� teownik w sztuczn� muraw�, uca�owa� pi�k� i umie�ci� j� starannie we wg��bieniu podstawki. Wspania�y ranek! Czy mo�na zacz�� dzie� lepiej ni� na polu golfowym? Posy�aj�c pi�k� prosto w tarcz� wschodz�cego s�o�ca, Harry zaj�� pozycj� i zerkn�� na odleg�y cel. Wdech, wydech, zamach - TUAK! Doskonale! DANG! Twarda, bia�a pi�eczka uderzy�a w kad�ub jachtu Greenpeace, budz�c �pi�cych w kokpicie ekolog�w. - Pobudka! S�oneczko ju� �wieci, �piochy! - krzycza� rado�nie Harry, cho� z g��bi �odzi odpowiada�y mu same przekle�stwa. Przekle�stwa nie ucich�y, gdy ustawia� si� do nast�pnego uderzenia z pok�adu platformy wiertniczej. Stoj�cy za Harrym Charles �Chick� Chapple - gburowaty facet, z kt�rym Stamper sp�dzi� ostatnie dwadzie�cia lat paprania si� w czarnej mazi - wykrzywi� usta z niesmakiem. - Zacumowali zbyt blisko. Zadzwoni� do Mas - seya... pami�tasz go? Kole� z marynarki. Zaraz zrobi z nimi porz�dek. TUAK! Druga pi�ka trafi�a prosto w kad�ub. - Dzie�doberek! Co u was, �piochy? Nie chcecie rozmawia� ze z�ymi nafciarzami? No tak, ropa to wstr�tny... jak mu tam... polutant! A wiecie, ile ropy spala ten zardzewia�y silnik przy waszej balii? Chick poda� szefowi ostatnie raporty. - Zadzwoni� do Masseya. Ten facet to burza. Taki sukinsyn, �e nienawidzi go nawet w�asna matka. - Spokojnie, Chick. Greenpeace lubi wieloryby i ja te� lubi� wieloryby. Nie podoba mi si� tylko, �e parkuj� na moim podje�dzie. - Harry rzuci� okiem na raport. - Dlaczego wiercili na Dw�jce? - Posz�o im nie�le. Ca�e pi��dziesi�t cztery metry... - Kto, do cholery, kaza� im wierci�? - w�ciek� si� Harry. - Przecie� zamkn��em Dw�jk�. - Chcesz zgadywa�? - zapyta� Chick. - Czy ju� wiesz? Harry zacisn�� z�by i poczerwienia� ze z�o�ci. Zamachn�� si� i wrzuci� kij golfowy do oceanu. - Harry, czy wiesz, ile zap�aci�em za t� pi�tk�? - zapyta� go rzeczowo Chick. Stamper szed� ju� przez pok�ad i wykrzykiwa� dono�nie: - A.J.! A.J.! Bierz dup� w troki i chod� tu! Dw�ch robotnik�w podnios�o g�owy znad rury, kt�r� przycinali. - Ciekawe co zmalowa� tym razem - zachichota� jeden z nich. Harry wszed� do nadbud�wki. Zaraz za progiem natkn�� si� na geologa, niejakiego Rockhounda, kt�ry siedzia� na ziemi, przyodziany jedynie w bokserki, kask ochronny i tenis�wki. Na d�oni mia� r�kawic�, a w niej ogon wielkiej ryby. Harry omin�� go. - Hej, Har! - krzykn�� geolog. - Sp�jrz na to �cierwo, cz�owieku! Ponad dwadzie�cia kilo umi�nionego, z�ego jak skurczybyk �a�cucha pokarmowego! Cholernej morskiej maszyny do zabijania! - Gdzie jest A.J.? - zapyta� Harry. - A o co chodzi? - Rockhound nagle spowa�nia�. - Hej, trafili�my? Dzi�ki Ci, Bo�e! Mo�emy ju� st�d spada�? Harry nie s�ucha� go. Ruszy� dalej. - Wiesz, jak ze mn� jest! - wo�a� za nim geolog, potrz�saj�c rybim ogonem. - Jak zaczynam �owi� ryby, to znak, �e nied�ugo mi odbije. Har, zaczekaj! Sala konferencyjna Kontroli Lot�w Wszystkie oczy skierowane by�y na Dana Trumana, kt�ry czyta� raport matematyk�w. Liczby nie k�ama�y. To by�a rzeczywisto��. Rozejrza� si� po sali. Mia� nadziej�, �e nie by�o po nim wida� tego, co czu� w �rodku. �e to, co czu�, nie udzieli si� innym. - W porz�dku, przejd�my teraz do rzeczy - m�wi� cicho, ale jego g�os s�ycha� by�o doskonale w ca�ej sali. - Chc� pozna� ka�d� strategi�, jak� opracowali�my na wypadek kolizji z cia�em niebieskim. Ka�dy pomys�, ka�dy program, ka�dy szkic na serwetce i pude�ku po pizzy. Przez trzydzie�ci lat kwestionowano w tym kraju potrzeb� istnienia NASA - ci�gn��. - Teraz mamy szans� odpowiedzie� na ataki. Nim up�yn�a sekunda, w ca�ej sali zawrza�o. Nadszed� czas, by spo�ytkowa� ca�� wiedz�, jak� zgromadzili od chwili przest�pienia progu szko�y, by przypomnie� sobie ka�dy najbardziej nieprawdopodobny pomys�, kt�rym dzielili si� z kolegami po lekcjach, by wykorzysta� wszystko, czego nauczyli si� w NASA, i rozwi�za� - modl�c si� do Boga o powodzenie - najwi�kszy problem, przed jakim stan�a ludzko�� w ca�ej swojej historii. Rozdzia� trzeci Harry Stamper wy�adowa� ca�� swoj� z�o�� na drzwiach kabiny, kt�re otworzy� z hukiem. Przekroczy� pr�g i rozejrza� si� po mrocznym wn�trzu. Chcia�o mu si� rzyga�. Wszystko przez to, �e widzia� w ciemno�ci jak kot. I jak kap�an zagl�da� wprost do ludzkich serc. Przede wszystkim jednak potrafi� odr�ni� pi��dziesi�t siedem odmian k�amstwa. Powinien by� od razu si� domy�li�, gdzie znajdzie tego sukinsyna. Le�a� na koi zwini�ty jak embrion. Harry przesun�� si� o dwa kroki w g��b i kopn�� koj� wci�ni�t� w najciemniejszy k�t. - Wstawaj - warkn��. - Chyba �e wolisz, �ebym ci� wywali�. A.J. usiad� na pos�aniu. Czu� strach, kt�ry maskowa� niewinnym wyrazem twarzy. Rezultat by� mierny. Z takim wygl�dem A.J. nadawa�by si� do reklamy p�atk�w kukurydzianych. Pod warunkiem, �e przesta�by pozowa�... - Co jest...? - zapyta�. - Jeste� wkurzony... czy jak... - Jeszcze nie widzia�e� mnie wkurzonego - rykn�� Harry. - I nie udawaj g�upka! Zamkn��em Dw�jk�. Wiedzia�e� o tym! - Co...? - A.J. zamar�. Wygl�da� jak facet siedz�cy na krze�le elektrycznym i czekaj�cy na telefon od gubernatora. - Aha... - udawa�, �e poj��, o co chodzi. - Aha... Dw�jka... - Tak, Dw�jka! - wrzasn�� Harry. - Nie ty w�adowa�e� w ten kontrakt osiem milion�w dolar�w! Nie tobie pali si� dupa! Je�li nie trafisz na dziewi�tnastu tysi�cach, mo�esz robi�, co ci si� �ywnie podoba, mo�esz si� nawet powiesi�, ale nigdy, przenigdy nie lekcewa� moich polece�! - No taaa... - powiedzia� A.J. Za weso�o, jak na cz�owieka, kt�rego ruga� szef. - Oczywi�cie masz racj�. Pozw�l, �e si� ubior�. - Wsta�, zakrywaj�c si� prze�cierad�em. - B�d� gotowy za dwie minuty. Harry zastanawia� si� przez chwil�, odk�d to A. J. jest taki wstydliwy, ale by� za bardzo rozgniewany, by rozwa�a� t� kwesti�. - Chc� us�ysze� od ciebie pi�� s��w. Natychmiast! A. J. zmarszczy� brwi i liczy� na palcach, m�wi�c: - Przykro mi... Harry... - To tylko trzy. - Bardzo... przykro? - NIGDY JU� TEGO NIE ZROBI�! - wrzasn�� Stamper. A. J. kiwn�� g�ow� jak uczniak. - Nie zrobi�... Wiesz, �e nie zrobi�... Kto to spieprzy�? Ja. Cholera, Harry, da�em dupy... Wszystko, co my�lisz, to prawda... - Zachichota� nerwowo jak kiepski sprzedawca pr�buj�cy uspokoi� w�ciek�ego klienta. - B�d� w operacyjnym za pi�� minut, okay? Harry zmru�y� powieki i wbi� wzrok w oczy A.J.�a. Tu co� �mierdzi. A.J. za bardzo si� kaja� jak na A.J.�a. Co� jest nie w porz�dku. - Pracuj� z tob� od pi�ciu lat, A.J. I przez te wszystkie lata nigdy mnie tak szybko nie przeprasza�e�. Co� ci powiem... Nie podoba mi si� ten po�piech... Robi� si� nerwowy... I podejrzliwy... - Podszed� bli�ej i zajrza� mu w twarz. A.J. odwr�ci� wzrok. - M�w, A.J., co jeszcze nie wysz�o? - Nic, Har, przysi�gam! - A.J. podni�s� do g�ry praw� r�k�. - Chodzi o to, �e... no wiesz... w moim �yciu otwiera si� nowy rozdzia�... Harry mrukn�� co� pod nosem i odwr�ci� si� do wyj�cia. - Aaaapsiiik! - To nie by�o kichni�cie m�czyzny! Harry zamar�. A.J. u�miechn�� si� g�upio i wytar� r�k� nos. A wi�c to tak! Stamper wyszczerzy� z�by jak krokodyl. - Nowy rozdzia�, powiadasz... Sprawd�my, co kryje si� w starym... - Jednym skokiem znalaz� si� przy koi i szarpn�� ko�dr�. Spod ko�dry wy�oni�a si� przezroczysta pi�ama okrywaj�ca m�od�, dwudziesto trzyletni� kobiet� o ciemnych, l�ni�cych w p�mroku w�osach. - Grace? - Harry�emu opad�a szcz�ka. - Harry... - pisn�o znalezisko. - Chyba wspomina�em, �e masz do mnie m�wi� TATO! Zanim twarz Harry�ego wykrzywi� kolejny gniewny grymas, A.J. zd��y� wyskoczy� z kabiny i zsun�� si� po kablu na pok�ad. Po kilku sekundach Harry by� ju� u siebie. Wyrwa� z szafy �rut�wk� i pobieg� za A.J.�em. - Harry! Harry! - krzycza� A.J. - Masz prawo zachowywa� si� irracjonalnie... w tych okoliczno�ciach... ja to rozumiem... BUUM! Up�yn�o kilka dobrych chwil, zanim A.J. zorientowa� si�, �e Harry strzeli� w powietrze, a nie w jego brzuch. Chryste, a� dzwoni w uszach! - Harry... nie wyg�upiaj si�, cz�owieku! - Wyci�gn��em ci� z wi�zienia! - wrzasn�� Harry, repetuj�c bro�. - Uratowa�em ci �ycie! Pokaza�em ci cel! I jak mi si� odp�acasz? - Zaczekaj! - krzykn�� A.J. - Pos�uchaj mnie, Harry... Ale Harry nie nale�a� do tych, kt�rzy czekaj�. A.J. rzuci� si� w stron� d�wigu g�ruj�cego nad pok�adem i tafl� morza. Wspi�� si� na metalowe szczeble. Na platform� wybieg�a Grace. - Harry, przesta�! - krzykn�a w stron� ojca. - Zachowujesz si� jak ob��kany! - Kochanie - powiedzia� Harry, nie odwracaj�c g�owy w jej stron�. - Id� si� ubra�. - Nie mo�esz mn� rz�dzi�! - Wiem. Id� si� ubra�! NATYCHMIAST! Ruszy� za A.J.�em. - Harry, pos�uchaj... - A.J. dysza� i krzywi� si� uderzaj�c bosymi stopami o metalowe cz�ci d�wigu. - Nie b�d� tego powtarza�: OD�ӯ BRO�! BUUUM! A.J. o ma�o nie zemdla�, gdy poczu� gor�cy podmuch w okolicy majtek. Chryste, gdzie ten facet celuje?! Harry za�adowa� i podni�s� strzelb� do g�ry. Nagle wyros�a przed nim jaka� ogromna posta�. Jayotis �Misiek� Kurleenbear - jeden ze sta�ych pracownik�w Harry�ego - zas�oni� mu widok. Misiek zas�u�y� na sw�j przydomek nie tylko dzi�ki nazwisku. Przypomina� nied�wiedzia swym wielkim cielskiem i brakiem nawyk�w higienicznych. - Od�� pan te pukawke, szefie - powiedzia� cicho. - Spadaj - rzuci� kr�tko Harry. - Chyba �e chcesz mie� dziur� w brzuchu. Misiek u�miechn�� si�. - Dobra jest... - roz�o�y� r�ce. - Chcia�em tylko da� facetowi fory... Harry pokr�ci� g�ow� i omin�� Mi�ka. A.J. wci�� wspina� si�, ratuj�c sk�r�. - Jeste� tym samym g�upim �mieciem, kt�rym by�e�! - wrzasn�� Harry. - Tylko �e teraz jeste� dwa razy starszy! - Harry, pos�uchaj mnie... - b�aga� A.J., stawiaj�c wszystko na jedn� kart�. - Ja j� KOCHAM! - B��dna odpowied�! - Harry strzeli� po raz trzeci. Tym razem trafi� w okucia pomp, z kt�rych sypn�y iskry. Za plecami Harry�ego wyr�s� Chick. - Harry, zanim zastrzelisz najlepszego cz�owieka z za�ogi, porozmawiaj ze mn�... - Nie s�ysz�, co m�wisz - odburkn�� Harry. - Widz�, �e ruszasz ustami, ale z�o�� rzuci�a mi si� na uszy... A teraz znikaj... - Odepchn�� Chicka i zbli�y� si� do podstawy d�wigu. - Porozmawiajmy o tym, cz�owieku! - krzykn�� z g�ry A.J. - W�a�nie to robimy! - odpar� Harry. BUUUM! Harry strzela� z bliska. A.J. straci� r�wnowag�, pr�buj�c uchyli� si� przed strza�em. Odpad� od metalowej konstrukcji. - Nieeee! - pisn�a Grace. Gdy otworzy�a oczy, A. J. wisia� na stalowym kablu. Wci�ga� si� z powrotem na d�wig, a Harry repeto wa� bro�. Nie zastrzel� przecie� g�wniarza - my�la� Harry, celuj�c w A.J.�a. I wtedy przypomnia� sobie, �e ten g�wniarz le�a� w ��ku z jego c�rk�! Pod nosem ojca! Morderstwo w afekcie? Je�li w �awie przysi�g�ych zasi�d� ojcowie dorastaj�cych c�rek, zostanie uniewinniony... AAAAAAAAAAAAAAAAAAHHHHHNNNNNNNN! Wycie pok�adowej syreny przerwa�o po�cig. Syren� w��czano tylko w wyj�tkowych okoliczno�ciach. Harry opu�ci� strzelb� i spojrza� za siebie na pok�ad, po kt�rym bieg� Rockhound, wymachuj�c r�kami. - Przerwa! Przerwa! - Rockhound u�o�y� d�onie w liter� T. - Mamy go�ci! Za�oga rozejrza�a si� po horyzoncie. W oddali pojawi� si� du�y statek. Harry z�ama� strzelb�. Najpierw interesy, potem rodzinne nieprzyjemno�ci. Na stole operacyjnym w Kontroli Lot�w le�a�y zwa�y ksi��ek, raport�w, szkic�w, modeli pogl�dowych - dziesi�tki nie dopracowanych propozycji teoretycznych, pe�nych �je�li�, �gdyby� i �lub�. M�odemu plani�cie, kt�ry pr�bowa� wyja�ni� sw�j pomys�, dr�a�y r�ce. -...i wtedy... w tysi�c dziewi��set siedemdziesi�tym czwartym... by� taki... pomys�, �e w wypadku... gdyby planetoida... czy powiedzmy meteor... cho�, technicznie rzecz ujmuj�c, meteor to... Truman przymkn�� oczy. Pieprzenie. Zanim ten dzieciak sko�czy, wszyscy zamienimy si� w okruchy antymaterii. - Niech kto�, kto wypi� dzisiaj mniej kawy, przet�umaczy mi to na angielski - mrukn�� znudzonym tonem. - Grunberg, t�umacz. - Nasza pierwsza propozycja mieszcz�ca si� w granicach wykonalno�ci to wykorzystanie generatora laserowego o strumieniu sto�kowym w celu podgrzania obiektu do temperatury umo�liwiaj�cej... - R�wnie dobrze mo�esz strzela� z korkowca w poci�g towarowy - przerwa� zniecierpliwiony Truman. - Alexander, co tam masz? - Powiedzmy... �e odpychanie elektrostatyczne... - powiedzia� nie�mia�o Alexander. - Co z nim? - wykrzywi� si� Truman. - Cz�owieku, mamy dwa i p� tygodnia, wi�c nie opowiadaj mi o zmianie Ksi�yca w magnes. Waisler, twoja kolej... Waisler podni�s� ze sto�u rysunek techniczny. - Mamy projekt sondy, kt�ra po wyl�dowaniu na obiekcie umie�ci�aby na nim �agle reaguj�ce na wiatr s�oneczny i zmieniaj�ce lekko trajektori�... Z tym �e rozmiary... - Tak, wiem. Ale to tw�rczy pomys�... Waislerowi opad�y k�ciki ust. - Ale niewykonalny... Truman nawet nie mrugn��. - Owszem. Co jeszcze macie? - Spojrza� ze z�o�ci� na zegar - oficjalny stoper NASA odliczaj�cy czas z dok�adno�ci� do tysi�cznej cz�ci sekundy. Do kolizji pozosta�o 431:15:18:014. 18 dni. - Czas, drodzy panowie, up�ywa nieub�aganie... Na pok�adzie platformy wiertniczej zebra�a si� zaprawiona w bojach za�oga Harry�ego. Wszyscy mieli powa�ne miny profesjonalist�w, gdy patrzyli na trzech biznesmen�w z Hongkongu, przygotowuj�cych si� do wej�cia na pokryt� szlamem platform� z pok�adu l�ni�cego czysto�ci� jachtu. Grace - ju� ubrana - sta�a u boku ojca niczym uosobienie fachowo�ci. Wci�� zdenerwowany A.J. zaj�� miejsce za masywnymi plecami Mi�ka. Spok�j Grace by� tylko pozorem, mask�, pod kt�r� a� kipia�a ze z�o�ci. - Rozumiem, �e cierpisz na naturaln� niedojrza�o��, Harry... - Tato. M�w do mnie �Tato�. - Ale ja nie mam zamiaru sko�czy� tak jak ty: sama, ze �wirem na punkcie pracy, bez �yciowego partnera... - Mam mn�stwo partner�w - odpar� ura�ony Harry. - Misiek jest ze mn� od dziesi�ciu lat, Chick od dwudziestu... - Ja wybra�am A.J.�a, Harry. To m�j wyb�r! I chc�, �eby� to uszanowa�. - To jedyny facet w twoim przedziale wiekowym, male�ka - zaprotestowa� Harry, nie spuszczaj�c z oczu nadchodz�cych Azjat�w. - To nie jest wyb�r, ale brak opcji! Grace skrzywi�a si�. - W porz�dku. Poniewa� jeste� tak znakomitym ekspertem w sprawach dziewcz�t i ch�opc�w, zadam ci tylko jedno pytanie... - jej g�os ocieka� sarkazmem. - Powiedz mi: gdzie jest moja mama? - Nie zaczynaj od nowa... - Tu ci� boli - rzuci�a Grace, udaj�c, �e co� sobie przypomina, bawi�c si� z nim w przekonaniu, �e ju� wygra�a. - Biedaku, nie wiesz? No bo sk�d masz wiedzie�? Zapomnia�a zostawi� nam adres, kiedy od ciebie odesz�a. - Grace - wtr�ci� z ty�u Chick. - Za du�o sobie pozwalasz. Grace nie zwr�ci�a uwagi na s�owa starego i dr��y�a dalej: - To by� dobry wyb�r, Harry, m�j ty znawco... - M�wisz o swojej matce! - przerwa� jej. Grace pokr�ci�a g�ow�. - Czego ty ode mnie chcesz? Nie mog� by� przez ca�e �ycie s�odk�, ukochan� c�reczk� tatusia! - Chc�, �eby� wr�ci�a na l�d nast�pnym transportem i w poniedzia�ek pojawi�a si� w biurze. - Naprawd�? Rzucam prac�. Harry potar� czo�o. Zepsu�em t� dziewczyn� - powiedzia� do siebie. Pozwoli�em jej na zbyt du�� niezale�no��. Ale teraz nadszed� czas, �eby pokaza� jej, kto tu rz�dzi. Musi mnie s�ucha�, jak wszyscy na tej platformie! - Nie rzucisz pracy - powiedzia� g�o�no. - I nie b�dziesz spotyka� si� z A.J.�em. I nie b�dziemy ju� o tym rozmawia�. Zrozumia�a�? Zdziwi� go �miech c�rki. - Co...? Grace ledwo zdo�a�a si� opanowa�, by powita� klient�w z Hongkongu, kt�rzy byli oczarowani jej doskona�ym, p�ynnym kanto�skim dialektem chi�skiego. Harry, rzecz jasna, nie mia� najmniejszego poj�cia, o czym, do cholery, rozmawiali, ale kiwa� g�ow�, u�miecha� si� i k�ania�, a gdy c�rka przerywa�a na chwil� sw� miodop�ynn� przemow�, nie przestawa�a k��ci� si� z nim, spogl�daj�c niewinnie na Chi�czyk�w. - Spotykam si� z A.J.�em od sze�ciu miesi�cy! Harry mia� nadziej�, �e klienci nie zrozumieli dosy� popularnego s�owa, kt�re wyrwa�o mu si� z ust. Grace zaprosi�a Chi�czyk�w do zwiedzania statku. Harry zr�wna� si� z c�rk�. - Czy kiedykolwiek... cho�by raz... zabroni�em ci czego�? - Owszem. �y� na w�asny rachunek - u�miechn�a si� s�odko do Chi�czyka. - Wiesz, dopiero ca�kiem niedawno dowiedzia�am si�, �e wi�kszo�� dzieci nie mieszka na platformach wiertniczych i nie zalicza osiemnastu m�rz i ocean�w, zanim sko�cz� dziewi�ty rok �ycia. Nie mia�am o tym poj�cia, a ty? - Wi�c jeste� obyta! - rzuci� Harry. - Nie musisz mi dzi�kowa�. M�wisz pi�cioma j�zykami. Dzi�ki komu? Oczywi�cie nie chc� s�ysze� �adnego merci ani grozie... - ...podobnie jak o tym, �e wi�kszo�� dziewcz�t nie po�ycza golarki, �eby po raz pierwszy ogoli� sobie nogi, od zwalistego potwora, na kt�rego wo�aj� Misiek! A pami�tasz m�j pierwszy okres, Harry? Rockhound zawi�z� mnie do Taipei, �ebym mog�a kupi� sobie tampaxy. I ten sam Rockhound pokaza� mi, jak ich u�ywa�! Harry spojrza� twardo na Rockhounda, kt�ry zachichota� nerwowo. - Ja jej tylko powiedzia�em, Harry. Niczego jej nie pokazywa�em... - A w czasie, gdy wszystkie inne dziewczyny stroj� swoje lalki, ja bawi�am si� tytanowymi g��boko�ciomierzami! - perorowa�a Grace. - O ptaszkach i pszcz�kach dowiedzia�am si� z tatua�y Maksa. A pierwsz� sukienk� za�o�y�am na pogrzebie nafciarza o przezwisku Rocky �Nosoro�ec�! Trzynaste urodziny sp�dzi�am w burdelu w Managui w towarzystwie Chicka, Maksa i jedenastu kurew o imionach: Rosa... - Ach, Rosa! - rozmarzy� si� Maks. - Ka�da z nich... - Wychowywa�am si� w�r�d facet�w, Harry - ci�gn�a Grace. - Przez ciebie. I nagle jeste� zdziwiony i zszokowany, �e zakocha�am si� w jednym z nich... Zdruzgotany Harry spogl�da� niemo na c�rk�. Grace stan�a przed nim i uj�a si� pod boki. - Doros�am, Harry. Mo�e akurat patrzy�e� w drug� stron�, wi�c nie zauwa�y�e�, �e nie bawi� si� ju� tytanowymi g��boko�ciomierzami! Harry otworzy� usta, by odpowiedzie�, gdy nagle us�ysza� g�uche dudnienie. Wok� dr�a�y wszystkie rury. Przeni�s� wzrok na ci�nieniomierze. Cholera, brakuje skali! Po chwili wskaz�wka opad�a... i zn�w podskoczy�a, raz, drugi... Harry wyba�uszy� oczy i pu�ci� si� p�dem przed siebie. Grace przygl�da�a si� ojcu zupe�nie zdezorientowana. A.J. pobieg� za Harrym z szerokim u�miechem na ustach. - Czy to Dw�jka?! - wrzasn�� Harry. - Jasne, cz�owieku! - odkrzykn�� dumnie A.J. - Trafili�my! M�wi�em ci! - Idioto! - Harry nie m�g� opanowa� gniewu. - Jak my�lisz, dlaczego j� zamkn��em? Zaw�r bezpiecze�stwa Dw�jki jest otwarty! - Odwr�ci� si� w stron� Grace. - Zabierz st�d tych ludzi! - Haaauuuuuuuszszszsz! Nafta, rury, szlam - wszystko poszybowa�o w powietrze. - Chick! - krzykn�� Harry - Do obrotnicy! Ruszaj! Misiek, Maks - ko�nierze na zawory! Gazem! A. J. bieg� za Harrym. Grace wci�gn�a zdezorientowanych klient�w pod dach, gdy... UAAM! Ropa wyrwa�a zaw�r. Nad platform� wyros�a czarna fontanna. Chick i jego ludzie �ci�gali sprz�t i pracowali przy otworze. Robili wszystko, by zatrzyma� wyp�yw, daj�c klientom niez�y pokaz sprawno�ci. Harry udawa�, �e nic si� nie sta�o. Gdy spojrza� w stron� Chi�czyk�w, na jego umazanej czarn� mazi� twarzy zal�ni� bia�y u�miech. - To tylko test, panowie - t�umaczy�, przekrzykuj�c ha�as. - �wiczenia przeciwpo�arowe. Nigdy nic nie wiadomo! W Houston bia�a gor�czka ogarn�a wszystkich i wszystko. Nie ma czasu do stracenia - m�wi� do siebie Truman, pocieraj�c czo�o. Rozpoczyna�a si� kolejna narada. Tym razem z genera�em Kimseyem. - Bior�c pod uwag� blisko�� asteroidy i brak czasu na przygotowanie, �aden z naszych pierwotnych plan�w nie ma szans powodzenia. - Dlaczego nie mieliby�my pos�a� mu stu pi��dziesi�ciu g�owic i rozwali� go w drobny py�? - zapyta� Kimsey. - Dobre pytanie - powiedzia� rzeczowo m�czyzna siedz�cy po drugiej stronie sto�u. - Ale kiepski pomys�. Kimsey spiorunowa� go wzrokiem. - Czy ja m�wi�em do pana? - Pan pozwoli, generale: doktor Ronald Quincy z dzia�u bada� - Truman przedstawi� niefortunnego komentatora. - Jeden z najm�drzejszych ludzi na tej planecie. By� mo�e zechce pan wys�ucha� jego opinii. Quincy pochyli� si� w stron� genera�a. - Nale�y zastanowi� si�, z jakim celem mamy do czynienia. Jaki jest jego sk�ad, wymiary, szybko��. Zapewniam pana, generale, �e mo�e pan zbombardowa� ten obiekt wszystkimi g�owicami, jakie ma pan do dyspozycji, a nasza sytuacja nie ulegnie zmianie. - Powinien pan wiedzie� - odrzek� Kimsey - �e doradcy naukowi prezydenta zapewnili nas, i� wybuch nuklearny zmieni trajektori� asteroidy. - Znam tych ludzi - przerwa� mu Quincy. - Znam ich z MIT. Z ca�ym szacunkiem, panie generale: w sytuacji takiej jak ta nie b�dzie pan s�ucha� rad ludzi, kt�rzy na zaliczeniu z astrofizyki mieli trzy minus. Doradcy prezydenta si� myl�. - Uderzenie z zewn�trz na nic si� nie zda - doda� Truman. - Jak to z zewn�trz? - Je�li odpali pan petard� na otwartej d�oni, mo�e si� pan poparzy� - t�umaczy� Quincy. - Ale je�li zamknie pan d�o� i podpali lont... przez reszt� �ycia b�dzie pan prosi� �on� o otwarcie butelki z keczupem. - Sugeruje pan wybuch podziemny? - zapyta� Kimsey. - Ale jak? - Trzeba wywierci� otw�r - powiedzia� rzeczowo Truman. - Trzeba �ci�gn�� najlepszego na �wiecie specjalist� od g��bokich odwiert�w. Najlepszy na �wiecie specjalista od g��bokich odwiert�w znalaz� si� w bardzo niewygodnej sytuacji. Fontanna ropy pokry�a platform� i wszystkich obecnych czarn� mazi�. Na jaki� czas trzeba by�o zapomnie� o wierceniu. Harry �lizga� si� po pok�adzie i potyka� o rury, biegn�c w stron� gigantycznego kurka zamykaj�cego zaw�r. Chwyci� za obr�cz. Kurek ani drgn��. Co� musia�o blokowa� tryby. Harry otar� rop� z oczu. Sprawa wygl�da�a beznadziejnie. Nagle obok Harry�ego wyr�s� A.J. Razem, bez s�owa, chwycili za obr�cz. Napi�li mi�nie. Powoli, milimetr po milimetrze, kurek zacz�� si� obraca� przy wt�rze zgrzytaj�cych tryb�w. Fontanna zmala�a. Zrobili sobie przerw� i usiedli w czarnej ka�u�y. A.J. u�miechn�� si� niewyra�nie. Po chwili ju� szczerzy� z�by. - Nie ma si� z czego �mia� - powiedzia� Harry. Wsta� i �lizgaj�c si� w ka�u�y ropy, odszed�. Nie uszed� daleko. Stan�� jak wryty na widok Grace i klient�w z Hongkongu pokrytych warstw� ropy. Niedobrze - pomy�la�. Chi�czyk�w, ich garnitury, krawaty, a nawet l�ni�cy nie tak dawno czysto�ci� jacht oblepia�a czarna, cuchn�ca ma�. Dziwne, �e chce im si� �mia�. - Kciuka do g�ry, Harry! - wykrzykn�� jeden z go�ci �aman� angielszczyzn�. - Ty wielki cz�owiek! Mn�stwo kciuka! Harry odwzajemni� u�miech i odpowiedzia� uniesionym kciukiem na gest Chi�czyka. A potem odwr�ci� si� w stron� stoj�cego na mostku Chicka. - Wszyscy �yj�? Trzymamy si�? - Wszystko w porz�dku! - odkrzykn�� Chick. - OPEC podnosi ceny! Harry o ma�o nie odgryz� sobie j�zyka, gdy kto� uderzy� go z ca�ej si�y w plecy. Odwr�ci� g�ow� i ujrza� szczerz�cego z�by A.J.�a. - Nast�pnym razem powiedz mi, kiedy odkr�casz zaw�r, dobraaaa... BANG! A.J. pad� na pok�ad, zanim b�l z pi�ci Harry�ego dotar� do jego m�zgu. Grace zas�oni�a usta i podbieg�a do m�czyzn. - Ale... ale... to przecie� ja trafi�em, Harry! - be�kota� z niedowierzaniem A.J. - Mia�e� szcz�cie, g�wniarzu! Co nie znaczy, �e jeste� m�dry - warkn�� Harry. - Kto� m�g� dzisiaj zgin��. A.J. pomaca� szcz�k� i wsta�. Grace zatrzyma�a si� obok niego. - Mam szcz�cie i jestem m�dry - rzuci� Harry�emu na z�o��. - Naprawd�? - Harry pchn�� go przed sob�. - To jest szcz�cie? - Pchn�� go ponownie. - A mo�e wolisz wykaza� si� m�dro�ci�? TUK-TUK-TUK-TUK-TUK. Wszyscy - w��cznie z Chi�czykami - podnie�li g�owy. Nadlatywa� helikopter. Harry zmru�y� oczy w porannym s�o�cu. Nie mia� poj�cia, co si� dzieje. Seahawk...? Tak wcze�nie? I wcale nie przelatuje. Przygotowuje si� do l�dowania. Na jego cholernym pok�adzie! Za�oga zebra�a si� wok� l�dowiska w niedba�ym szyku. Helikopter usiad�, a na pok�adzie stan�o sze�ciu ros�ych marines. Za nimi wyskoczy� oficer z baretkami na piersi. Harry pomy�la�, �e to admira�. - Gdzie jest Harry Stamper?! - krzykn�� oficer. Harry pokr�ci� g�ow� z niedowierzaniem. - Cholera, przecie� jeszcze nie ma dziewi�tej - mrukn�� do siebie. - O co chodzi?! - krzykn�� g�o�niej. �o�nierz ruszy� w jego stron�, ostro�nie stawiaj�c kroki na �liskim pok�adzie. - Musimy porozmawia� - powiedzia�. - Na osobno�ci. Harry wprowadzi� go do nadbud�wki. - Admira� Kelso - przedstawi� si� nowo przyby�y. - Jestem dow�dc� Floty Pacyfiku. Przylecia�em do pana z rozkazu sekretarza obrony na bezpo�rednie polecenie prezydenta Stan�w Zjednoczonych. Sprawa dotyczy bezpiecze�stwa narodowego. Chc�, by pan natychmiast wsiad� do mojego helikoptera i nie zadawa� �adnych pyta�. Prosz� powiedzie� swoim ludziom, �e leci pan ze mn� na ochotnika. Harry przechyli� g�ow� i u�miechn�� si� do admira�a. - Kto was napu�ci�? Szalony Will? - Obawiam si�, �e nie znam nikogo o takim... nazwisku - powiedzia� powa�nie admira�. - Jednak zapewniam pana, �e to nie jest �art. Harry nie przestawa� si� u�miecha�, czekaj�c na puent�. Ale gdy spojrza� w lustrzane szk�a okular�w admira�a, poj��, �e nie ma mowy o �adnych kawa�ach. Zanim jednak zd��y� otworzy� usta, do kabiny wpad� Rockhound. - Harry, kln� si� na Boga, �e nie wiedzia�em, ile ma lat... - be�kota� geolog. - Nie powiedzia�a mi... Nie musisz od razu �ci�ga� ca�ej armii... - Zamknij si� - przerwa� mu Harry. - Im chodzi o mnie. - Cooo? Aha... Przepraszam, przepraszam... Zapomnijmy o wszystkim... - Rockhound wy�lizgn�� si�. Harry podj�� decyzj� w typowy dla siebie spos�b: szybko. Spojrza� na pok�ad, na Grace i A.J.�a zatopionych w rozmowie. - Polec� z panem - powiedzia� do admira�a. - Ale pod jednym warunkiem... Grace i A. J. byli tak zaj�ci sob�, �e nie zauwa�yli czterech �o�nierzy piechoty morskiej id�cych w ich stron�. - Uwa�am, �e nie posz�o nam tak �le - m�wi� A.J. - Bior�c pod uwag�... - Co? - przerwa�a mu Grace z tak� sam� z�o�ci�, z jak� rozmawia�a z ojcem. - Co chcesz wzi�� pod uwag�? �e wypiera ze �wiadomo�ci wszystko, co jest ze mn� zwi�zane? �e uwa�a ci� za syna?! Wed�ug niego pope�nili�my KAZIRODZTWO, A.J.! - Mo�e powinni�my powiedzie� mu wcze�niej? - Stajesz po jego stronie! - wykrzykn�a. - Przed chwil� uderzy� ci� w twarz! Nie zd��y�a doda� niczego wi�cej, bo tu� przed ni� wyr�s� wielki �o�nierz. - Panienko, prosz� wsi��� do tego helikoptera - powiedzia� beznami�tnie. - Sprawa bezpiecze�stwa narodowego. Grace rozejrza�a si� b��dnie. - Bezpiecze�stwa...? Co mam zrobi�...? Kolejne pytania zamar�y na jej ustach, bo po obu stronach A.J.�a stan�li dwaj �o�nierze i podnie�li go za �okcie do g�ry. Grace otworzy�a usta, by krzykn��, gdy sama znalaz�a si� w powietrzu. Umazany rop� Harry siedzia� ju� w helikopterze i przygl�da� si� z u�miechem, jak Grace jest �eskortowana� do maszyny. - Chick! - Harry wychyli� si� z helikoptera. - Teraz ty dowodzisz! Zawie� za�og� do domu! Panie Fong! Do twarzy panu w czarnym! Centrum Kosmiczne Johnsona Harry i Grace odbyli w�a�nie d�ug�, nie planowan� podr� przez Pacyfik. Byli spi�ci, zm�czeni i zdezorientowani, gdy wprowadzono ich do holu przed sal� konferencyjn� krajowego centrum kosmicznego. Do tej pory nikt nawet si� nie zaj�kn��, o co, do cholery, chodzi! Dan Truman powita� ich, wyci�gaj�c r�k�. - Panie Stamper, panno Stamper. Nazywam si� Truman, Dan Truman. Jestem szefem tej instytucji. W imieniu wszystkich zainteresowanych chcia�em przepro... - Wystarczy - przerwa� mu Harry. - Mam do�� przeprosin. Przez bite osiemna�cie godzin wys�uchuj� samych przeprosin. S�ysza�em przeprosiny na trzech helikopterach, jednym lotniskowcu i dw�ch odrzutowcach wojskowych. Przepraszano nas w sze�ciu strefach czasowych, wi�c niech pan, do cholery, powie wreszcie, o co chodzi! Przez chwil� panowa�a niepokoj�ca cisza. M�czy�ni mierzyli si� wzrokiem. Truman zerkn�� na Grace. - Niczego nie ukrywam przed c�rk� - powiedzia� Harry. - I tak si� dowie, o co chodzi. Od pana albo ode mnie. Mo�e pan wybiera�. Truman kiwn�� g�ow� i otworzy� przed nimi drzwi sali konferencyjnej. Gdy znale�li si� w �rodku, Truman przyciemni� �wiat�a i rozpocz�� przygotowan� napr�dce prezentacj�. - Jaki� czas temu kometa o dosy� ekscentrycznej trajektorii uderzy�a w pas asteroid... - wyja�nia� -...na skutek tego zderzenia kosmiczne od�amki skalne orbituj�ce do tej pory w bezpiecznej odleg�o�ci od Ziemi zmieni�y sw�j tor i ruszy�y w przestrze�. Jeden z nich jest na kursie kolizyjnym z nasz� planet�. Wed�ug naszych oblicze� do zderzenia mo�e doj�� za dwa i p� tygodnia. Skutki takiej kolizji s� niewyobra�alne... - Truman prze�kn�� �lin�. - Nawet je�li asteroida, o kt�rej m�wimy... - kontynuowa� -...spad�aby na morze, efekty odczu�aby ca�a Ziemia. W u�amku sekundy miliony ton wody wyparuje do atmosfery, a si�a uderzenia j�dra asteroidy o dno morskie wybije krater wielko�ci po�owy naszego kraju. Je�li obiekt spadnie na Pacyfik, powstanie fala uderzeniowa wysoko�ci pi�ciu kilometr�w, przemieszczaj�ca si� z szybko�ci� p�tora tysi�ca kilometr�w na godzin�. Fala ta zaleje Kaliforni� i dotrze prawdopodobnie a� do Denver. Po drugiej stronie oceanu zniknie Japonia i Australia. Po�owa ludzko�ci sp�onie na skutek promieniowania cieplnego, druga po�owa zamarznie nieco p�niej po globalnym och�odzeniu klimatu, wywo�anym pow�ok� chmur z gaz�w i py��w, kt�ra okryje ca�� Ziemi�. Gdy Truman zapali� �wiat�a, w sali panowa�a grobowa cisza. Grace dotkn�a r�ki ojca. Harry �cisn�� jej d�o�. Oboje nie mogli wydusi� z siebie ani s�owa. Nie mieli poj�cia, co mogliby powiedzie�. - To... niemo�liwe - wyj�ka� w ko�cu Harry. - Panie Stamper... - zacz�� Truman -...c� mam panu odpowiedzie�? Kiwn�� g�ow� w stron� stoj�cych z boku technik�w i ci ods�onili szyb�, za kt�r� wrza�a kontrola lot�w. - Zbli�a si� w ka�dym u�amku sekundy - powiedzia� Truman. - P�dzi z szybko�ci� ponad trzydziestu tysi�cy kilometr�w na godzin�. Prosto ku Ziemi. Nikt, zapewniam pana, nie jest bezpieczny. Na ca�ej planecie nie ma miejsca, w kt�rym mo�na by si� ukry�. Harry prze�kn�� �lin�. - Rozumiem... �e nie ostrzegacie w ten spos�b ka�dego z obywateli. - Nikt o tym nie wie - powiedzia� z naciskiem Truman. - I tak zostanie. Przez nast�pne dziesi�� dni asteroida b�dzie widoczna tylko w dziesi�ciu teleskopach na Ziemi. Osiem z nich nale�y do nas. Prezydent na�o�y� embargo na ka�d� informacj� zwi�zan� z tym, co tu us�yszeli�cie. Podpisali�cie zobowi�zanie. Kiwn�� na Harry�ego i wskaza� mu gestem ekran komputera. - Przeprowadzili�my symulacj� skutk�w spo�ecznych. Prosz� spojrze� na punkt osiemdziesi�ty si�dmy i ni�ej. Gdyby podano t� wiadomo�� publicznie, w ci�gu kilku godzin dosz�oby do globalnego za�amania wszystkich funkcji pa�stwa... bezpiecze�stwa publicznego... systemu us�ug komunalnych... pr�d, gaz, woda, paliwa, telekomunikacja... to na pocz�tek. P�niej dosz�oby do zamieszek na ogromn� skal�. Do masowej histerii religijnej... ca�kowitej erozji jakiejkowiek w�adzy i autorytetu... A zapewniam pana, �e jest to zaledwie namiastka tego, co dzia�oby si� w rzeczywisto�ci. Harry przeciera� oczy ze zdumienia. Nadszed� jednak czas, by zada� najwa�niejsze pytanie. - Rozumiem... Ale na Ziemi �yje sze�� miliard�w ludzi, wi�c dlaczego zwracacie si� z tym do mnie? Truman wyprowadzi� ich na korytarz, gdzie czeka� ju� Quincy i ma�a wojskowa eskorta. - Chcemy na niej wyl�dowa�. Wywierci� dziur�. Wrzuci� w ni� par� g�owic. Odlecie� i zdetonowa� �adunek. Problem w tym, �e mamy k�opoty ze sprz�tem. Szli korytarzem. Stra�nicy otwierali przed nimi kolejne drzwi. Za ostatnimi ujrzeli magazynowy hangar. - Sprz�t wiertniczy by� na wyposa�eniu pewnego projektu ksi�ycowego, nad kt�rym pracowali�my przez ostatnie trzy lata - powiedzia� milcz�cy do tej pory Quincy. - Nie wiem, czy s�ysza� pan o tym, ale na Ksi�ycu odkryto wod�, du�e pok... Harry zatrzyma� si�. W g��bi hangaru technicy t�oczyli si� wok� olbrzymiej samojezdnej platformy, na kt�rej z�o�ono zrobotyzowane rami� wiertnicze, otoczone sprz�tem pomiarowym i teflonowymi kablami. Zacisn�� z�by i ruszy� w kierunku platformy. Niech ich szlag! - pomy�la�. To niemo�liwe! - Hmm - chrz�kn�� nerwowo Quincy. - Widz�, �e poznaje pan sprz�t... - Trudno nie rozpozna� czego�, co projektowa�o si� przez pi�� lat! - powiedzia� z niedowierzaniem. To by�o jego urz�dzenie wiertnicze - dok�adnie takie, jakie widzia� w marzeniach. I teraz marzenia si� spe�ni�y w r�kach tych facet�w z NASA. Czu� si� tak, jakby zasta� w ��ku �on� z kochanki