9547
Szczegóły |
Tytuł |
9547 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9547 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9547 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9547 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
J�zef Ignacy Kraszewski - Na Kr�lewskim Dworze.
Czasy W�adys�awa IV.
Cykl Powie�ci Historycznych Obejmuj�cych Dzieje Polski.
Redaguje Komitet Pod Przewodnictwem Profesora Doktora Wincentego Danka Oraz Pod Przewodnictwem Honorowym Profesora Doktora Juliana Krzy�anowskiego.
Cz�� XXV.
Ludowa Sp�dzielnia Wydawnicza; Warszawa1973.
Skanowa�, Opracowa� i B��dy Poprawi� Roman Walisiak.
Przedmowa Autora.
Do Czytelnika.
Nie piszemy zwykle przedm�w, znajduj�c je co najmniej zbytecznymi.
Ksi��ka lub si� sama t�umaczy i usprawiedliwia, albo mimo obrony pozostanie, czym jest - chybion�.
Nie idzie te� nam o �adne zalecenie jej formy i tre�ci, ale o wyja�nienie �r�de�.
Nadzwyczajnym szcz�ciem dosta� si� nam nie wydany i nie znany u�amek dziennika sekretarza kr�lowej Marii Ludwiki, pana Desnoyers, tego samego, kt�rego p�niejsze listy wydane zosta�y.
Z niego wzi�li�my najdrobniejsze szczeg�y przybycia, pobytu i po�ycia kr�lowej, nie potrzebuj�c nic a nic fantazj� wype�nia�, bo materia�u mieli�my a� nadto.
Jakkolwiek si� to wi�c komu zdawa� mo�e, co tu piszemy, wszystko jest prawdziwym.
Cz�sto tylko zbyt jaskrawy szczeg� wypad�o z�agodzi�.
Opr�cz tego dziennika do opisu Warszawy za W�adys�awa IV u�yli�my nieoszacowanego Jarz�bskiego.
Nie tych ob�amk�w, kt�re wydrukowa� Niemcewicz w swoich Pami�tnikach, ale ca�ego owego, nadzwyczaj rzadkiego Go�ci�ca.
Jeden, jedyny dost�pny i wiadomy egzemplarz znajduje si� w Bibliotece K�rnickiej, kt�ra go nam �askaw� by�a u�yczy�, za co sk�adamy jej dzi�ki.
Notatka na nim dowodzi, �e Niemcewicz dosta� go w podarunku od ksi�dza Alojzego Osi�skiego , a sam potem ofiarowa� hrabiemu Dzia�y�skiemu.
Egzemplarz dot�d jedyny znany (o drugim Estreicher m�wi w Szczorsach) jest niestety nieca�y.
W �rodku brak mu czterech stronnic, a w ko�cu, B�g wie ile.
Ostatnia kartka jest pisana, co by dowodzi�o, �e jeszcze jaki� egzemplarz istnia�, z kt�rego j� dope�niono.
Jarz�bski wierszem pisze od siedmiu bole�ci, jest nieuk i nie klei mu si� nic, ale niemniej skarb w nim nieoszacowany do �wczesnych dziej�w obyczaju miasta.
Skorzystali�my z niego tylko tyle, ile nam warunki opowiadania dozwala�y.
Tak Jarz�bskiego, gdyby ca�y si� znalaz�, jak dziennik (po francusku) pana Desnoyers nale�a�oby wyda� w ca�o�ci.
Ale tyle mamy do czynienia!
J�zef Ignacy Kraszewski - Magdeburg, dnia 3 kwietnia 1885.
Tom pierwszy.
ROZDZIA� 1.
wszystkich go�ci�c�w wiod�cych do nowej stolicy, Warszawy, najwi�cej z pewno�ci� o�ywionym by� ten, kt�ry od Litwy i Brze�cia prowadzi�.
Handel i ludzie t�dy najcz�ciej p�yn�li do starego mazowieckiego grodu, niedawno uczynionego rezydencj� kr�lewsk�.
Spe�ni�o si� to za Zygmunta III, ale za Augusta ju� dawa�o si� nieledwie przeczuwa�.
Warszawa dogodniejsz� by�a dla Litwy le��c w po�rodku ziem Rzeczypospolitej.
Pocz�to tu sejmy odprawia� naprz�d, kr�l�w obiera�, a na ostatek, po spaleniu zamku na Wawelu, i kr�l z rodzin� wyw�drowa� nad Wis��, cho� na tutejszym zamku nie mia� zbyt kr�lewskiego pomieszczenia.
I tak owi Mazurowie, z kt�rych wymowy i ub�stwa ch�tnie si� na�miewano, dost�pili tego zaszczytu, �e na ich ziemi tron postawiono.
Zmieni�y si� te� czasy i krakowscy panowie mo�ni wp�ywu tego i znaczenia nie mieli, co dawniej: wo�ano te� od ich nacisku i roszcze� stan�� troch� dalej.
�miertelny to by� cios zadany Krakowowi, a dla Warszawy has�o nadzwyczaj szybkiego wzrostu.
Jak dawniej ku Wawelowi zbiega�y si� wszystkie wi�ksze drogi, p�yn�o �ycie, ruch si� w nim ogniskowa�, tak teraz skierowa�o si� do Warszawy.
Most Zygmunta Augusta stawa� si� przepowiedni� tej przysz�ej wielko�ci.
Na go�ci�cu od Brze�cia, przez lasy i ma�o zaludnione okolice si� ci�gn�cym, rzadko teraz bywa�o pusto, a na przestrzeniach, kt�rym brak�o wiosek i osad dla spoczynku podr�nych, zacz�y si� wznosi� gospody, kt�rych na�wczas niewiele by�o jeszcze w innych stronach.
Po wsiach ich mniej potrzebowali podr�ni, bo si� obyczajem starym wpraszali do wie�niak�w, dworu i probostw, ale na przestrzeni mil kilku, ogo�oconej z osad, gospoda w wielu roku porach stawa�a si� dobrodziejstwem, jakkolwiek n�dzn� by�a.
Nie sami na�wczas �ydzi rzucili si� na te szynki i zajazdy na pustkowiach, rozmaitego rodzaju ludzie brali je r�nymi prawy od w�a�cicieli ziemi, kt�rzy cz�sto ma�ymi si� op�atami ograniczali.
Niejeden z tych pan�w siedz�cych pod wiech� w lesie mia� i du�y gruntu kawa�, kt�ry uprawia�, dobytek i konie.
Jedni na gospodach dorabiali si� bardzo pr�dko, drudzy dosy� n�dzny a pe�en niepokoju �ywot wiedli.
W miejscu, o kt�rym m�wi� mamy, na skraju ziemi nale��cej do pana Le�niowolskiego, w�a�nie si� by� umie�ci� �yd Boruch na nowej gospodzie, kt�rej �artobliwy pan nada� imi� Zapiecka.
A sta�o si� to tylko na z�o�� i przekor� karczemce pana Gostomskiego nie opodal erygowanej, kt�ra nie wiedzie� dlaczego i przez kogo nazwana by�a Purchawk�.
Granice ichmo�ci�w pan�w Le�niowolskich i Gostomskich tu si� zbiega�y; go�ciniec przedziela� na znacznej przestrzeni lasy i zaro�la pierwszych od drugich.
Naprz�d si� narodzi�a tu Purchawka, za kt�rej przyk�adem id�c, przyszed� na �wiat Zapiecek.
Ten ostatni, o kt�rym pan jego, �miej�c si� powiada�, �e mu to imi� da�, bo w nim by�o podr�nym gdyby u Boga za piecem, jak na owe czasy by� wcale wspania�� gospod�.
Wiadomo, jakie tabuny koni sz�y na�wczas przy ka�dym znaczniejszym dworze, jak stajnia dla pomieszczenia ich by�a wa�n� rzecz�, i tu wi�c szopa w s�upy, cho� w cz�ci p�otem tylko opasana, mog�a sto kilkadziesi�t pomie�ci�.
Ludziom stosunkowo mniej wyg�d by�o potrzeba ni� �wczesnym wo�nikom, dzianetom, rumakom i niepoliczonym cugom.
Cz�owiek, co konia nie mia�, a w podr�y w�asnych n�g lub po�yczanego wozu u�ywa�, tym samym plebejuszem si� stawa�, tak jak senator i pan, je�eli kolebk� jecha�, mniej do niej nad sze�� wo�nik�w nie m�g� zaprz�c dla godno�ci swojej.
Mierzono na�wczas cz�owieka liczb� koni, jakie mia� i m�g� prowadzi� z sob�.
Na jednym koniu je�dzili tylko bojarowie z listy, uboga szlachta, s�udzy i czelad� pan�w.
Zapiecek ze swymi ogromnymi stajniami naturalnie dla odpoczynku pan�w by� przeznaczony, do Purchawki podje�d�a�y wozy i ci, co na koniu jednym, bez towarzystwa, podr�owali.
Purchawka te� w szopce nad kilkana�cie koni i to z bied� ulokowa� nie mog�a, ale mimo tego jej pozoru skromnego mia� si� na niej siedz�cy Skroba, prosty ch�op (jak m�wiono), daleko lepiej od Borucha i Zapiecek mu zazdro�ci�.
Skroba bowiem mia� do czynienia z ludem pokorniejszym, kt�ry jako tako, ale p�aci� za to, co bra�, i nie wozi� z sob� zapas�w, wi�c suchy chleb i lada jaki nap�j bra�, a i dla konia wi�zki siana potrzebowa�.
Tymczasem na Zapiecku, gdy zajecha�o pi��dziesi�t koni i tylu� ludzi, mieli na wozach najcz�ciej to, czego im by�o potrzeba, a potem p�acili co �aska, lub niekiedy, nabiwszy i z�ajawszy, nie dali nic.
Od strony Brze�cia sta�a Purchawka pierwsza, nieco dalej Zapiecek, ale z obu gospod na go�ciniec wzrok daleko si�ga�.
Pi�knego dnia jesieni w progu Zapiecka sta� sam Boruch, a �e pora by�a ciep�a, nie mia� na sobie, tylko czarny kaftan bez r�kaw�w, spod kt�rego kr�tkie pludry i po�czochy wida� by�o.
Na czarnych w�osach jarmu�ka siedzia�a na bakier i nadawa�a jego butnej fizjognomii wcale pa�ski wyraz.
D�ug� czarn� brod� g�adzi� i ziewa� przera�liwie, a gdy si� wyziewa�, poczyna� r�ce wyci�ga� i za�ywa� rodzaju gimnastyki, dowodz�cej jak okrutnie si� nudzi�.
Gospoda od dwu dni sta�a pusta.
�eby do niej �ywy duch zajrza�!
A u Skroby ci�gle kto� go�ci�.
Boruch na ten rodzaj go�ci, jacy zaje�d�ali do Purchawki, ma�o rachowa�, ale natenczas ju� by i im by� rad.
Gdy wi�c nad wiecz�r na go�ci�cu od Litwy pokaza� si� w dali je�dziec na koniu, cho� odleg�o�� nie dozwala�a jeszcze oceni� go, a z konia i z rz�dziku wnie��, co zacz by� i co w mieszku mia�, pan Boruch zawczasu znaki mu dawa� pocz��, aby zaci�gn�� do niego.
Skroby w progu nie by�o.
Je�d�cowi, dopiero gdy si� wp� strzelenia z �uku przysun��, mo�na by�o si� lepiej przypatrze�.
Ale by�a to jedna z tych zagadkowych postaci, o kt�rych zawyrokowa� trudno.
Ko� pod nim by� niezgorszy, zm�czony widocznie d�ug� drog�, siod�o porz�dne, ale stare, rz�dzik rzemienny niczego, lecz te� dobrze zu�yty, sp�ukany i od py�u zniszczony.
Za sob� mia� troki niewielkie, a za ca�e uzbrojenie szabl�, sahajdak na plecach w pokrowcu i strzelb� ptasznic�.
Domy�la� si� tylko godzi�o, �e pod po�ami lub okryciem siod�a gdzie� si� mo�e i pistolety znajdowa�y.
Twarz by�a ogorza�a, d�uga, z w�sem szpakowatym, zawiesistym, obci�gni�ta sk�r� ruchom� i pofa�dowan�.
Na pierwsze wejrzenie nic na niej opr�cz obycia si� z �yciem nie mo�na by�o wyczyta�.
M�wi�a ona, �e bywa� na wozie i pod wozem i �e si� teraz nie l�ka� niczego ani te� dobija� wielkich rzeczy.
Mi�dzy nim a koniem by�a ju� taka zgoda my�li, �e go wcale prowadzi� nie potrzebowa� i m�g� mu cugle na karku po�o�y�.
Ko� te� brudnokasztanowaty zdawa� si� drog�, okolic� i tym, co go otacza�o, wi�cej ni� pan zaj�ty, ogl�da� si� ciekawie.
Je�dziec zadumany, przygarbiony nieco, z oboj�tno�ci� znu�onego wielce my�lami gdzie� w�drowa�.
Nie widzia� te� znak�w, dawanych mu przez Borucha, a brudnokasztanowaty skierowa� si� ku Purchawce, zwolni� kroku i zr�wnawszy si� z drzwiami jej, stan��.
Pos�uszny mu pan zsiad� z niego powoli, poklepa� po szyi i zajrza� naprz�d do szopy.
Tu nie by�o nikogo, m�g� wi�c sobie dla kasztana obra� najlepszy ���b.
Wtem drzwi izby skrzypn�y i okr�g�y, niskiego wzrostu, �ysy, pyzaty a blady Skroba powita� podr�nego.
- Niech b�dzie pochwalony!
Spojrzeli na siebie.
Chocia� podr�ny sukni nie mia� zbyt poka�nych, ale z ca�ego ubioru i pozoru wida� by�o statecznego cz�eka.
Weszli razem do stajni.
Skroba pocz�� od zar�czenia, i� wszystko w szopie mo�na by�o bezpiecznie zostawi�, dodaj�c razem, �e w�dka, piwo, chleb, ser, a cho�by i gotowana polewka, krupnik, u niego si� znajdzie.
Go�� s�ucha� milcz�cy.
Sam naprz�d pod�o�y� r�k� pod siod�o, aby si� przekona�, czy ko� nie by� nadto zgrzany, aby go od tego ci�aru uwolni� mo�na; zaj�� si� nim, wi�zk� siana zarzuci� i dopiero kasztana oporz�dziwszy, sam z gospodarzem wszed� do izby.
Tu si� i ma��onka Skroby, w fartuchu, z warzech� w r�ku przy garnkach znalaz�a, i ch�opak bosy, jego syn, i blade dziewcz� w koszuli jednej, ucz�ce si� oko�o k�dzieli.
Kury chodzi�y po izbie, czuj�c si� w domu.
Pod jedn� z �aw le�a� pies wilczej barwy, podni�s� g�ow� nieco i przekonawszy si�, kto przyby�, spa� dalej, bo w nocy nie mia� na to czasu, musia� domu pilnowa�.
Rozmowa, je�li j� tak nazwa� mo�na, w urywanych wyrazach pocz�a si� i ci�gle d�ugimi przestankami dzieli�a.
Skroba pilno si� przypatrywa� podr�nemu, kt�ry ze swej strony najmniejszej nie okazywa� ciekawo�ci.
Boruch tymczasem, zawiedziony w nadziejach, sta�, po cichu przeklinaj�c wszystkich "gwiazdochwalc�w", gdy na tym samym go�ci�cu jakby na pociech� jego zjawi� si� je�dziec drugi, ale zamajaczy� mu tak daleko, i� nawet wcze�niej dawane znaki na nic by si� nie zda�y, a zbli�a� si� tak powoli, jakby na ��wiu jecha�.
I ten by� sam jeden tylko, a nie wygl�da� lepiej od pierwszego.
Stercza� mu tak samo sahajdak, samopa� i z ty�u nawi�zane sakwy.
Ko� st�pa� ci�ko z g�ow� spuszczon�.
Mia� te� na sobie szar� opo�cz� i tym si� tylko r�ni� od poprzednika, i� w r�ku trzyma� nahajk�, kt�r� bezmy�lnie wywija�, ogl�daj�c si� doko�a.
Zdawa� si� wy�szego wzrostu .
i silniejszy, a w stosunku do konia by� nawet za ci�ki dla szkapy, kt�ra cho� silnie zbudowana, cho� gruba, niewielkiej by�a miary.
Kszta�ty jej te� nie odznacza�y si� pi�kno�ci�, a �eb du�y i szyja nieforemna dosy� �miesznie wygl�da�y.
Rz�d na koniu by� grubej roboty jakiej� a zu�yty.
Twarz sam� w�sy, broda i w�os na policzkach porastaj�cy tak okrywa�y, �e ledwie z nich nos du�y, garbaty i dwoje czarnych oczu ogromnych wygl�da�o.
Na g�owie siedzia�a czapka staro�wieckiego kszta�tu z czubem wy�ysia�ym.
Nieobiecuj�ca to by�a posta�, a jednak Boruch j� ku sobie przyzywa�, gdy tymczasem ko� instynktem zawr�ci� si� do Purchawki, a je�dziec mu si� nie sprzeciwi�.
Stan�wszy pode drzwiami, hukn�� dziwnym g�osem: - Uhu!
I sam z siebie si� roz�mia�, jakby si� spostrzeg�, �e mimowolny ten wykrzyknik by� nie w miejscu.
Skroba sta� ju� w progu i got�w by� do szopy prowadzi�, ale zobaczywszy zaros�ego go�cia i spotkawszy wejrzenie drapie�nych jego ocz�w, na chwileczk� si� zawaha�.
Podr�ny ju� zsiad�, a ko� jego, nie czekaj�c, sam poszed� ��obu sobie szuka�, tak si� ca�y strz�saj�c, �e zdawa�o si�, i� terlic� i sakwy zrzuci z siebie.
Mia� bowiem nie siod�o na grzbiecie, ale tylko star� terlic� jako tako wymoszczon�.
Wszystko razem zdradza�o ub�stwo i mia�o jak�� cech� pochodzenia od wschodu.
Mo�na by�o pozna� w nim w�drowca k�dy� od kres�w.
Wpr�dce po zabezpieczeniu konia drugi ten w�drowiec wszed� do izby.
Zmierzyli si� oczyma z pierwszym, kiwn�li g�owami, zamruczeli: Czo�em - i p�niej przyby�y zaj�� miejsce dosy� daleko, jakby sobie �yczy� sam pozosta�.
Wychyli� kubek w�dki, a nie ��daj�c wi�cej, z torebki doby� chleba, kawa� s�oniny, troch� soli i spar�szy si� na stole, pocz�� spokojnie po�ywa�.
Siad� tak na ustroniu, i� ani gospodarz, ani pierwszy go�� nie �mieli si� przybli�a� ani go zaczepia�.
Nie przeszkadza�o to wszystkim, nie wyjmuj�c ani dziewczyny przy k�dzieli, ani bosego ch�opaka, ani nawet t�ustej, osmolonej Skrobowej, przypatrywa� mu si� bardzo pilno.
Dla wszystkich on mia� w sobie co� dzikiego, obcego, pobudzaj�cego ciekawo��.
Opo�cza by�a krojem innym, buty r�nym kszta�tem od tych, jakie pospolicie noszono, pas, odzie� wygl�daj�ca spod okrycia nie przypomina�y co dzie� tu widywanych.
Nie �miano jednak zbyt go prze�ladowa� wejrzeniami, bo gdy si� kto spotka� z jego oczyma, wzrokiem odpycha� i �aja� si� zdawa�.
Sam jednak r�wnie ciekawie bada� siedz�cego dalej za sto�em go�cia pierwszego, jak �w jemu si� przypatrywa�.
Milczenie panowa�o d�ugo.
Podano krupniku jednemu, i drugi go za��da�, ale g�osem takim grobowym, zachryp�ym, jakby z jakiej� g��biny wychodzi� z wysi�kiem wielkim, a nim mu mis� postawiono, raz jeszcze napi� si� w�dki.
Krupnik sw�j sko�czywszy, pierwszy podr�ny do konia poszed�, bo czas by�o i napoi� kasztana, i obrok mu zasypa�.
Przy tej zr�czno�ci z dala obejrza� dobrze szkap� i troki towarzysza, kiwaj�c g�ow�.
Ko� by� w istocie tak szpetny, i� o je�d�cu wielkiego wyobra�enia nie dawa�, ale szlachcic okiem znawcy dopatrzy� si� razem, �e bestia by�a �elazna i rozumna.
Ruszy� ramionami, z przyjemno�ci� zbli�aj�c si� do kasztana, kt�ry przy tamtym arystokratycznie si� wydawa�.
Do izby powr�ciwszy, zasta� brodatego towarzysza ju� po krupniku, nad trzeci� czark� w�dki zadumanego g��boko.
Spojrzeli sobie w oczy raz i drugi.
Widocznym by�o, �e chcieli rozpocz�� rozmow�, sz�o o to tylko, kto pierwszy si� odezwie.
Poniewa� brodacz obros�y obc� mia� fizjognomi�, zda�o si� drugiemu, kt�ry bardziej si� tu czu� w domu, i� powinien by� pierwszy zagada�.
- Z daleka�cie to, mi�o�ciwy panie bracie?
- zagadn��.
Ten g�ow� potrz�sn�� i r�k� ku p�nocy podni�s�szy: - Ho!
ho!
A co my�licie?
Z bliska?
- Z kres�w jad�, od Dzikich P�l".
Pytaj�cy g�ow� te� poruszy�.
- Kawa� drogi - rzek�.
- Jam tam nie bywa� nigdy, cho� na Podolu dawniej si� kr�ci�o.
C�e�cie tam porabiali?
- Co?
- mrukn�� spytany.
- Cz�ek g�upi szcz�cia szuka, gdy go nie ma, w��cz�c si�, a to darmo.
Tak i ja.
S�u�y�em u Koniecpolskich...
at!
r�nie bywa�o.
- Wracacie do swoich?
- spyta� pierwszy.
- Gdzie?
- roz�mia� si� brodaty.
- Ja tu nikogo nie mam!
Wracam, bo mi si� zat�skni�o...
Za czym?
Albo ja wiem!
Oczy mu b�ysn�y dziko i wychyli� czark� pr�dko.
- A wy z kt�rych stron?
- spyta� towarzysza.
- Ja Mazur jestem - odpar� pierwszy go�� - ale my Mazurowie po ca�ej Rzeczypospolitej si� roz�azimy, bo u nas chleba omal, a g�b du�o.
Jestem teraz przy dworze Radziwi��a, jad� te� z jego polecenia do Warszawy.
Wy te� do niej?
- Trzeba j� zobaczy� - roz�mia� si� brodacz.
- A si�a�cie lat nie widzieli?
- rzuci� drugi pytanie.
Tamten r�ce podni�s� do g�ry.
- Z ok�adem dwadzie�cia lat - zawo�a� - z ok�adem!
- Oho, oho!
To jej chyba nie poznacie.
Tu, namy�liwszy si� nieco, go�� pierwszy uzna� stosownym po imieniu i nazwisku si� da� pozna�.
- Szczepan Wijurski, podkoniuszy ksi�cia pana.
Brodacz, kt�rego to obowi�zywa�o te� do objawienia imienia, zawaha� si� nieco i mrukn��: - Lasota P�aza.
I rzek�szy to urwa� nagle.
- Tytu�u - doda� szydersko - nie mam �adnego teraz.
- P�az�w ja i w Krakowskiem zdybywa�em - rzek� Wijurski.
- By�o ich dosy� - wtr�ci� Lasota - a w stanie duchownym nawet i do prelatur si� podnie�li; ale jam braci nie mia�, a o rodzinie cale nie wiem ani si� my�l� dowiadywa�.
Milczeli troch�, przypatruj�c si� sobie, i P�aza z kolei do konia poszed�, a gdy si� za nim drzwi zamkn�y, Skroba uczyni� uwag�, �e zb�ja mia� min�.
Obu podr�nym chcia�o si� ci�gn�� dalej na nocleg, cho� si� ju� mia�o ku wieczorowi.
P�aza pod okno podchodzi� i rozgl�da� si� mrucz�c.
Wijurski zapowiada� ksi�yc i rachowa� na noc jasn�.
Gospodarz by� tego zdania, i� lepiej si� by�o ichmo�ciom zawczasu spa� po�o�y�, koniom da� wypocz��, a nazajutrz rano, po przek�sce, ruszy� dalej.
Wahali si� jeszcze, spogl�daj�c po sobie, gdy Skroba, kt�ry by� na pr�g wyszed�, powr�ci� do izby z oznajmieniem, �e wielki dw�r jaki� nadci�ga.
Podr�ni zamiast si� przygotowywa� do wyjazdu poszli wyjrze� na go�ciniec, co to by�o.
Na ganku Zapiecka sta� ju� Boruch, ale w czarnym d�ugim cha�acie i pasem podpasany, sposobi�c si� zaprasza� przeje�d�aj�cych, cho� nie by�o prawdopodobnym, aby si� tu takie wielkie pa�stwo mog�o zatrzyma�.
P�aza, powracaj�cy od kres�w, gdzie wi�cej �o�nierza i w��cz�g�w ni� pa�skich dwor�w m�g� widywa�, sta� zdziwiony, r�k� trzymaj�c nad oczyma, przygl�daj�c si� z ciekawo�ci� niezmiern� z wolna zbli�aj�cemu si� orszakowi.
Tu, w �rodku kraju, nie by� on �adn� osobliwo�ci� i Wijurski, nawyk�y do podobnych widok�w, patrza� dosy� oboj�tnie, jakby tylko chcia� pozna� po barwie, kto to m�g� by�.
�atwo si� by�o domy�le� jednego z najwy�szych dygnitarzy otaczaj�cych kr�la, bo dw�r otaczaj�cy kolebki nadzwyczaj by� liczny i strojny.
Jecha�o naprz�d kilkunastu hajduk�w jednako ubranych i doskonale uzbrojonych, na koniach dzielnych; za nimi strojniejszy jeszcze koniuszy czy marsza�ek dworu, kt�rego wierzchowiec bardzo pi�kny, w sutym rz�dzie srebrem poz�ocistym nabijanym, st�pa� jak z partes�w, a on sam, dumnie pokr�caj�c w�sa, ogl�da� si� w ko�o; dalej sz�y dwie kolebki, bardzo wykwintnie zbudowane, poz�acanymi balasami, firankami, ga�kami u wierzchu przyozdobione, na kt�rych stopniach jecha�y stoj�c pachol�ta do us�ug.
Opr�cz tego tu� przy powozach stra� z boku post�powa�a.
Firanki w cz�ci pozasuwane os�b w �rodku siedz�cych widzie� nie dozwala�y.
Za kolebkami jechali znowu konni, z kt�rych kilku wioz�o na r�kach soko�y zakapturzone, przy innych sz�y psy, niekt�re na sznurach wiedzione, inne wolno.
Mi�dzy nimi wida� by�o charty ogromne, legawe, ogary i brytany.
Dalej jeszcze kryte sk�rami wozy post�powa�y z kuchniami, namiotami, kobiercami i wszystkim, czego pa�stwo w podr�y mog�o potrzebowa�.
By�y to spi�arnie i piwnice, skarbiec i skrzynie z sukniami przewo�ne.
Na niekt�rych z tych woz�w czelad� siedzia�a lub le�a�a u�piona.
Za tymi w kotczach u po�ledniejszych wida� by�o fraucymer ", a w jednej budce poz�ocist� klatk� z papug�, kt�r� dziewczyna na kolanach trzyma�a.
Na koniec pro�ciejsze wozy z po�ledniejsz� czeladzi� i podlejszym sprz�tem post�powa�y, a tyln� stra� d�ugo wyci�gni�tego sznura sk�ada�o znowu kilkunastu je�d�c�w zbrojnych jak gdyby w czasie wojny.
Wszystko to wszak�e nie dla bezpiecze�stwa, ale dla okaza�o�ci nagromadzone by�o i oznacza�o wysok� godno�� podr�nego.
P�aza z nat�on� uwag� ci�gle si� przeci�gaj�cym przypatrywa�.
Ca�y tabor pomimo niskich uk�on�w Borucha, kt�ry z jarmu�k� w r�ku wyszed� a� na �rodek go�ci�ca, przeci�gn�� nie zatrzymuj�c si�, z czeladzi tylko niekt�rzy skoczyli z woz�w do studni, aby si� �wie�� wod� och�odzi�.
Wijurski, rzuciwszy okiem tylko na pa�ski ten dw�r, powr�ci� do izby nazad, a za nim P�aza te� wszed�, ale nierych�o, bo doczeka�, a� ostatni pacho�ek i ostatni w�z znikn�� mu z ocz�w.
- Wielkie jakie� pa�stwo!
- rzek� do Wijurskiego.
- Pewnie - odpowiedzia� pan Szczepan - przecie� to pan marsza�ek nadworny, cho� nie ksi��� �aden ani z dawnych magnat�w, ale dzi� on, z �aski kr�la, nikomu nie ust�pi, a w Warszawie jego pa�ac z kr�lewskim na r�wni.
P�aza s�ucha� ciekawie, pochylony.
- Marsza�ek nadworny, h�?
- spyta� - jak si� zowie?
- Nie wiecie?
- wtr�ci� Wijurski.
- Jak�e chcecie?
My tam na kresach o wszystkim zapominamy.
Spytajcie nas o hetmana Kozak�w, albo o carzyk�w perekopskich...
Dziwnie si� pocz�� u�miecha� i urwa� nagle.
- Wiecie co - zawo�a� Wijurski - nam by najrozumniej by�o w �lad za taborem Kazanowskiego pod��y�.
- A, Kazanowski si� wi�c zowie!
- mrukn�� P�aza.
- Albo� tu w lasach niebezpieczne?
- Zb�j�w nie ma, ale na kup� jakich w��cz�g�w napi�ych natkn�� si� zdarzy, co szukaj� przyczepki - odpowiedzia� Wijurski, zabieraj�c si� do drogi.
Po kr�tkim namy�le P�aza te� ruszy� si�.
- Pozwolicie mi jecha� z sob�?
- zapyta�.
- Czemu nie?
Ra�niej nam b�dzie we dwu - rzek� Wijurski.
Panu Szczepanowi na Wijurach Wijurskiemu, podkoniuszemu ksi�cia Radziwi��a, wcale nawet na r�k� by�o ��danie P�azy.
Trzeba by�o zna� go, aby to sobie wyt�umaczy�.
Jak niepozorny wcale i do mn�stwa szlachty swego rodzaju podobnym by� Wijurski, tak z tysi�ca wybranym, wedle s��w piosenki ludowej, nazwa� go by�o mo�na.
By� to wcale osobliwy cz�owiek, skromny, cichy, niepoka�ny, lecz szpakami karmiony - ciekawy i cho� jako podkoniuszy przy stajniach si� liczy�, wi�cej pono kwalifikowa� si� do kancelarii ni� do koni.
W Koronie i Litwie zna� on ludzi od najwy�szych dygnitarzy do najpo�ledniejszych podstaro�cich, nieobce mu by�y przygody, historie, stosunki skandaliczne, zabiegi dworskie i wszystko, co �wczesny �wiat zajmowa�o.
Ksi��� wiedzia� o tym i gdy mu j�zyka potrzeba by�o dosta� albo plotk� jak� sprawdzi�, pos�ugiwa� si� Wijurskim, zawsze pod pozorem, �e mu co� koni i stajen tycz�cego si� poleca�.
Pan Szczepan za m�odu z jednym z Radziwi���w za granic� je�dzi� jako dworskie pachol�, a otwart� maj�c g�ow�, korzysta� z tego i j�zyk�w kilka nauczy� si� ze s�uchania.
Zagl�da� te� ch�tnie do ksi��ek.
Dlaczego mu te zdolno�ci i nabyte wiadomostki nie wyrobi�y lepszego i innego stanowiska na dworze, tego sobie wyt�umaczy� trudno.
Ale naprz�d Wijurski si� nie stara� o krescytyw�, przede wszystkim chciwy b�d�c nauki i wiadomo�ci, po wt�re pochlebia� i p�aszczy� si� nie umia�.
Nie nadyma� si�, nie szuka� zwad, ale okupywa� lepszego bytu poddaniem si� kaprysom pa�skim nie umia�.
Co do bytu w�asnego ma�ym si� zaspokaja�.
Na dworze ksi�cia, ba i dalej, znano go jako bardzo bystrego cz�eka, radzono si� go czasami, ale nie zawsze Wijurski dawa� si� wyzyska�.
Gdy mu fantazja przysz�a, milcza�.
Nazwali�my go ciekawym, gdy� ciekawo�� mo�e stanowi�a jeden z g��wnych rys�w jego charakteru.
Stara� si� ludzi poznawa� i dowiedzie� o wszystkim; z r�wnym zaj�ciem siadywa� nad ksi��kami i chodzi� za nowymi lud�mi, kt�rych nie rozumia�.
Na pierwsze wejrzenie P�aza mocno zaciekawi� pana podkoniuszego; nie rozumia� go, co� w nim czu� podejrzanego, fa�szem podszytego.
Niespokojne wejrzenia, niejasne t�umaczenie si�, sama postawa, str�j, ruchy, mowa czyni�y go zagadkowym.
Sam jeden z kres�w a� do Warszawy, dla t�sknoty, gdy tu rodziny ani znajomych nie mia�?
- Co� w tym innego tkwi - m�wi� sobie Wijurski.
- No, da si� to widzie�.
Szczeg�lniej mowa P�azy, akcent jej, mieszane ruskie wykrzykniki, zakr�j jaki� w wyra�eniach dziwnymi mu si� wydawa�y.
J�zyka polskiego jakby si� na nowo uczy� i przypomina� sobie potrzebowa� P�aza, tak czasem mu by�o ci�ko wyraz w�a�ciwy znale��.
Bystre oko pana Szczepana dostrzeg�o te�, �e ubogi na poz�r i jakby umy�lnie odziany niepoka�nie P�aza mia� przy sobie na sw�j stan za kosztowne rzeczy.
Pod opo�cz� na kontuszu pas, umy�lnie os�oni�ty, b�yszcza� bardzo bogatym i �wie�ym szyciem.
Z kieszeni doby� przypadkowo chust� kosztown�, kt�r� zaraz wetkn�� spiesznie nazad.
Sama powierzchowno�� sakiew przy koniu Lasoty kaza�a si� w nich domy�la� pakunku, o kt�rego zachowanie w�a�cicielowi chodzi�o wielce.
Wszystko to wre�cie mo�e by mniej uderza�o, gdyby nie sam cz�owiek niespokojny jaki�, ogl�daj�cy si�, badaj�cy oczyma, trzymaj�cy si� na baczno�ci.
- Ten cz�ek - m�wi� sobie podkoniuszy - dalipan niedarmo sunie do Warszawy, a �e nie z w�asnej woli i ochoty, da�bym szyj�.
Nic wi�c nie mog�o by� dogodniejszym dla ciekawego Wijurskiego nad wsp�ln� podr� z tym cz�owiekiem, bo w drodze naj�atwiej si� zapozna�, spoufali� i doby� co� z towarzysza.
Nie usz�o to oka pana Szczepana, �e P�aza gorza�k� pi� ochotnie i du�o, na to wi�c tak�e rachowa�, �e ona mu g�b� otworzy, cho� dot�d kubki u Skroby wypr�nione najmniejszego nie wywar�y skutku...
Ale i to wiedzia� Wijurski, �e w�dki pod czas kilka kropel upoi, a gdy cz�owiek znu�ony, w ruchu, wcale mu ona do g�owy nie idzie.
Rozp�aciwszy si� z gospodarzem, podr�ni nasi wyci�gn�li w las, jad�c tu� obok siebie, co naprz�d spowodowa�o zapoznanie si� ich koni.
Brzydka owa niezgrabna bestia P�azy wyci�gn�a �eb ku brudnokasztanowatemu, pow�cha�a go, wyda�a jaki� g�os do kwiczenia podobny i nagle zwr�ciwszy si� ty�em do kasztana, wierzgn�a z ca�ych si�.
Szcz�ciem, i� Wijurski w czas uskoczy� i owe kopyta w powietrze tylko podni�s�szy si�, opad�y na ziemi�.
P�aza batogiem da� nauk� i epizod ten sko�czy� si� bez szwanku.
- Z�� jak�� besti� macie - roz�mia� si� Wijurski - ani si� do niej przybli�y�, i niepi�kna te� jest, ale musi mie� swe przymioty?
P�aza podni�s� g�ow�.
- Ba!
- zawo�a�.
- Bez jedzenia mo�e dwa dni i��, a strzecha przegni�a, gdy nic innego nie ma, tak�e jej smakuje.
Bez wody ca�y dzie� trwa, co trudniej koniowi, bo dla niego woda obrok czasem zast�puje.
Na ostatek zielona pasza byle jaka, na�re si�, a� go osiod�a� trudno, i nic mu.
Drugiego by zd�o i p�kn�� by musia�.
Sk�ra taka, �e si� nigdy nie zatrze, a spocony czy nie, mo�na go poi�, karmi� i oskomy nie zna.
Spojrze� na niego, trzech groszy niewart, a ja bym za gar�� dukat�w go nie odda�.
- No i to dobrze - doda� �miej�c si� - �e z�odziej si� ma niego nie po�akomi.
Wijurski, s�uchaj�c pochwa� tych, rozpatrywa� si� w koniu, z�ymn�� ramionami i rzek�: - To kozacki ko�!
P�aza spojrza� bystro i pod w�osami mu wyst�pi�a czerwono��.
- I ja tak s�dz� - rzek� - cho� ja go kupi�em od szlachcica...
tatarski albo kozacki by� musi.
- Przy naszym tera�niejszym zbytku - doda� Wijurski - gdy� zw�aszcza za tera�niejszego pana, kt�ry wszystko z cudzoziemska lubi widzie�, dzianety, bachmaty, najprzedniejszej krwie konie u nas po stajniach, z takim jak wasz pokaza� si� trudno, ale bal ko� jak �ona, pi�kna czy nie, gdy poczciwa i wierna, to grunt.
- Zwa�ali�cie konia pana Kazanowskiego?
- m�wi� dalej pan Szczepan.
- Ten, co to go prowadzi� pod dek�, na kt�rym wida� by�o pokryt� tarcz� i sahajdak?
Rumak to samego pana, od parady.
- Pi�kny i dzielny - odpar� P�aza - ale co nam po takich.
Do wojny si� on nie zda, bo pieszczony, do podr�y niewytrzyma�y.
Od zimna go trzeba nakrywa�, bo sier�� na nim jak aksamit lub at�as, nie zagrzeje, w gor�co ca�y w potach, ocieraj go.
Troch� za�yjesz, ochwaci si�, troch� zm�czysz, nie je.
Pa�ski ko�.
Ruszy� ramionami.
- Ale na oko cho� malowa� - doda� Wijurski.
- Zbytki tu u was widz� we wszystkim - doda� P�aza.
- Prawda, �em z dawna w tym kraju nie bywa�, a na kresach �ycie inne, obozowe, �o�nierskie; ale mi si� zda, �e przed dwudziestu laty inaczej wygl�da�o.
- By� mo�e - odpar� Wijurski - nam to nie bije tak w oczy, bo si� odmienia�o powoli, a wy�cie nagle ujrzeli, snadniej r�nic� widzicie.
Za ka�dego panowania u nas odmiennie dw�r pa�ski, a za tym i inne dwory si� uk�adaj�.
Za Stefana W�gra by�o wszystko z w�gierska a rycersko, przepychu nie zna�, ale �ad zaprowadza�; �o�nierz by� pierwszy...
Za nieboszczyka Zygmunta, kt�ry wcale na wojownika si� nie sposobi� i wi�cej z r�a�cem ni� z szabl� chodzi�, dw�r si� ubiera�, m�wi� i szwargota� z niemiecka.
Okaza�o�ci przyby�o, nie wiem, czy si�y...
Za tera�niejszego pana z cudzoziemska te� dw�r i panowie si� nosz�.
Wielu nawet si� poprzebiera�o, �e ich za Polak�w pozna� trudno.
Capella� i W�ochy, malarze flamscy, pod czas i Francuza spotkasz, a Niemcy te� nierzadcy i wszystko si� �wieci� musi a kapa� od z�ota.
Nabo�e�stwa teraz, zw�aszcza po �mierci kr�lowej, mniej, ano zabawy huczne i sto�y suto zastawne, a piwnice pe�ne...
Weso�o u nas bardzo.
P�aza s�ucha� z uwag� wielk�.
- Dobrze by to by�o - zamrucza� jakby mimo woli - gdyby na granicy od Tatar�w ko�uchami i pieni�dzmi pokoju nie trzeba okupywa�.
I chwil� jechali milcz�cy.
ROZDZIA� II.
Nazajutrz pod wiecz�r, w �lad jad�c za taborem marsza�ka Kazanowskiego, kt�ry z �ow�w powraca�, zbli�yli si� dwaj podr�ni ku Warszawie.
W ci�gu podr�y nie ustawa�a prawie rozmowa, ale dziwna rzecz, Wijurski, kt�ry si� spodziewa� co� doby� z towarzysza, obrachowawszy sumienie, czu�, i� ten P�aza wi�cej z niego wyci�gn�� daleko, ni� si� sam wygada�.
Tyle o nim teraz wiedzia� Wijurski, co wyje�d�aj�c od Skroby, ale postrze�e� uczyni� wiele i by� pewien, �e �w P�aza nie dla oddychania mazowieckim powietrzem do Warszawy sunie.
Sama jego ciekawo�� pewnych stosunk�w wy�ej si�gaj�cych poza sfer�, w kt�rej si� obraca�, podejrzan� by�a panu Szczepanowi.
Zaspokaja� on j�, bo tajemnic nie by�o w tym, co m�wi�, ale nabywa� przekonanie, �e ten powracaj�cy od kres�w szlachcic mia� co� wi�cej ni� wacek pe�ny.
Nie popisywa� si� on z tym te�, �e grosza, mia� pod dostatkiem, lecz mimo woli si� z tym wydawa�.
W pierwszym miasteczku, gdzie miodu i wina dosta� by�o mo�na, zaprosi� Wijurskiego i sprawi� mu bankiet prawdziwy.
Szczuk�zs kaza� zgotowa� po �ydowsku, piecze� upiec, a napoju postawi� jak nie na dwu, ale i na dziesi�ciu.
Prawda, �e sam pi�, pi� i nie m�g� ani ugasi� pragnienia, ani mu sz�o do g�owy i w m�zgu m�ci�o.
Potnia� tylko, czerwienia�, oczy mu coraz ogni�ciej si� pali�y, g�os troch� podnosi�, lecz ni s��wkiem si� nie zdradzi�, ni go to zm�czy�o.
Gdy mu si� Wijurski od trunku wymawia�, dziwuj�c, �e on tak wiele go znosi, rzek� P�aza:
- Trzeba na kresy jecha�, aby si� pi� nauczy� i to na gorza�ce, bo tam krom kwasu i jej ma�o co znale��.
�ycie si� prowadzi takie, �e czasem w g�b� nie ma co wzi�� i kropli wody nawet nie dosta�.
Dorwie si� potem cz�ek do strawy i napoju, musi za g��d i pragnienie sobie odp�aci�...
i ot tak...
R�k� zamachn��.
- A waszmo�� - zapyta� Wijurskiego nagle - k�dy my�licie zajecha� w mie�cie?
- Ja?
- odpar� podkoniuszy - jasna rzecz, do dworu ksi���cego.
Teraz w Warszawie ma�o kt�ry z pan�w nie ma albo dworu cho� z drzewa, lub i murowanego pa�acu.
Przy ka�dym stajnie, kuchnie i dla czeladzi a dworu pomieszczenie.
- No, ale� przecie� i gospody si� znajd� dla tych, co jak ja nie maj� ani pana, do kt�rego by zajechali, ani w�asnej budy.
Wijurski si� troch� namy�la� z odpowiedzi�.
- Ju�ci� - odpar� po przestanku - dach i gospod� i wygod� znajdziecie �atwo, szczeg�lniej przy D�ugiej ulicy, gdzie austerii i gospod r�nych si�a jest, ale musicie si� wprz�dy z mieszkiem obrachowa�, aby starczy�, bo gospodarze dr� niemi�osiernie i za to, co daj�, i czego nie dostarczaj�.
- Gdyby�cie pos�em byli cudzoziemskim - doda�, �miej�c si�, pan Szczepan - to jak w dym mogliby�cie do tego gmachu, kt�ry Gie�d� nazywaj�.
P�aza si� zmiesza� widocznie, oczy spu�ci�.
- A pi�kny ze mnie pose�!
- zamrucza�, mocno poruszaj�c ramionami i koniowi dawszy niepotrzebnie nahajem po bokach.
- No, kiedy si� do Gie�dy za darmo wprosi� nie mo�ecie, to do wyboru macie opr�cz tego gospod r�nych dostatkiem, od najpo�ledniejszych do najparadniejszej, kt�ra jest Gi�owska.
W tej czego dusza zapragnie dostaniecie, nie tylko piwa garwolskiego i wareckiego, nie tylko siana i owsa, miodu i wina, ale i �a�nia osobna, i fontanna pa�ska, i ogr�deczek zasadzony zi�kami.
- Ach - przerwa� P�aza - chyba �artujecie sobie ze mnie, bom ja chudy pacho�, a tam dla pan�w gospoda z wymys�ami.
- S�� i po�ledniejsze, i ta�sze - doda� Wijurski.
- Po Gi�owskiej idzie Kalina, ale ten drze.
D�ugoszowska gospoda mierna, u G�siorka si� mieszcz� ci, co tani� mie� chc� a wygodnie.
Karmi dobrze, tylko tam w izbie sp�lnej spa� b�dziecie musieli, bo osobnych nie ma, a kt�re te� i u innych trudno.
Co najmniej we dwu, we trzech, albo i czterech zebra� si� trzeba, aby sobie alkierzyk dosta�.
Ja te� tam niedaleko b�d�, bo m�j ksi��� podkomorzy ma tam w�a�nie dw�r, kt�rego jedne wrota na D�ug� ulic� wychodz�.
Zobaczycie go �acno, bo cho� to z drzewa, ale po pa�sku wystawione, obszerne, a izba sto�owa cho� na stu ludzi.
Nie darmo o Radziwille powiadaj�: Rad - �ywi�.
U nich go�cinno�� we krwi i rodzie. - Jak�e go zowiecie tego, co mi go zalecacie?
- spyta� P�aza.
- Kalina si� zowie.
�atwo go znale��, bo i wiecha wywieszona, i znak jest, i oko�o gospody zawsze ludzi, szczeg�lniej przekupni�w natr�tnych, stoi du�o.
- Ale to tam lada jaka gawied� musi zaje�d�a�, a...
- rzek� P�aza i urwa� zadumany.
- C� chcecie, panowie do gospod nie zwykli - odpar� Wijurski - oni albo w�asne dwory i dworki maj�, lub do przyjaci� jad�.
Wstydzi�by si� z nich ka�dy do gospody, jakby ju� ni brata, ni swata nie mia�.
Ale u Kaliny szlachta mazowiecka, ba i z dalszych stron, dworscy tych pan�w, co tu dwor�w nie maj�...
no...
i wszelki cz�ek obcy.
Gwar, co prawda, dzie� i noc, za to si� cz�ek nie znudzi i przys�ucha� jest czemu.
- Ja bym najlepiej wola� - wtr�ci� P�aza - mieszczanina sobie znale��, co by mi izb�, nie izb�, kom�rk� bodaj wynaj�� i dla konia w stajni ���b.
Kto wie, jak ja tu d�ugo postoj�.
We wsp�lnej izbie spa�, gdzie i noc� spokoju nie ma, i k��tnie cz�ste...
i mieszka cz�ek nie pewien...
Spojrza� ku Wijurskiemu.
- Mieszczan ci to ja znam wielu - rzek� podkoniuszy - ale oni nieradzi na gospod� kogo przyjmuj�, zw�aszcza nieznajomego.
Warszawscy mieszczanie te� teraz uro�li; nie licz�c ju� takich jak Gi�e, jak Baryczkowie, co jeszcze za dawnych czas�w prym tu wiedli, jak Strubiczowie, jak Drewnowie, nie policzy� bogatych i mo�nych, ano do tych przyst�p trudny.
Zobacz w ulicy panienk� albo jejmo�� kt�r� Gzersk�, Dzanottow�, Kedrowsk�, Wolsk�, Kociszewsk�, gdy do ko�cio�a lub na przechadzk� wyjd�, nie poznasz, �e mieszczanka, tak klejnotami, at�asami, forbotami, fontaziami si� to stroi, z g�ry patrzy na biednego cz�eka, a na panicz�w zerka.
- Ba, po tych mi nic - szepn�� P�aza - jam chudy pacho�, a cho� chleba od nikogo, dzi�ki Bogu, nie potrzebuj�, za starym ju�, abym szala�.
- Wi�c wam inaczej radzi� nie umiem - odezwa� si� Wijurski - tylko do Kaliny, a �e mnie w t� sam� stron� droga, zaprowadz� was do niego i zaleci� mog�.
Rozpatrzycie si� p�niej albo poznajomicie, a mo�e si� mieszcza�ska znajdzie gospoda.
Podkoniuszy rzuci� okiem na ponuro zamy�lonego towarzysza i doda�: - Macieli sprawy jakie w mie�cie, wedle tego si� i gospod� trzeba mie�ci�, gdzie dogodniej a niedaleko, bo si� Warszawa teraz rozros�a z Nowym Miastem i przedmie�ciami.
Panowie coraz to mieszcza�skie place, ogrody i role wykupuj�, a ci dalej ust�puj� od �rodka.
Panom bli�ej zamku i swoich by� najlepiej przysta�o.
Nigdy si� tak nie budowano, jak teraz.
Cegielnie si� na Skarzyszewie, na Pradze, na Nowym Mie�cie i w Ujazdowie mno��, bo panowie si� do mur�w rw�, a co najmniej z pruska na p� ceg�� budynki stawi�, drudzy i marmur sobie sprowadzaj�, szczeg�lniej na odrzwia i posadzki.
Cie�le te� do czynienia maj�.
Je�li wi�c sprawy jakie do pan�w macie - doko�czy� Wijurski - w D�ugiej ulicy wam b�dzie najdogodniej.
- Ja?
ja?
- podchwyci� nagle P�aza z przymuszonym u�miechem.
- Ale ja �adnych tu spraw nie mam!
Nikt mnie nie s�a�, nikogo nie znam.
Z dawnych czas�w nazwisk si� w pami�ci co� zosta�o, ale lat dwadzie�cia wielki to przeci�g; z tych, co �yli niegdy, ma�o na �wiecie jest.
- Zawsze nie mo�e by�, by�cie kogo znajomego nie nale�li - rzek� Wijurski.
P�aza obejrza� si� niespokojnie doko�a, ramionami poruszy�, wargi mu zadrga�y, jakby co� m�wi� chcia�, i mrukn��: - Jam nigdy nie mieszka� w Warszawie.
- D�ugo tu my�licie pozosta�?
- zapyta� podkoniuszy.
- Sam nie wiem - oci�gaj�c si� rzek� powoli P�aza.
- Jak trudno mi powiedzie�, po com si� tu przywl�k�, tak i przeczu� nie�atwo, co tu b�d� robi� i czy wysiedz�.
Nast�pi�o milczenie, a zmarszczone czo�o P�azy �wiadczy�o, �e si� zaduma� g��boko i smutno.
Nagle konia batogiem uderzy� i przybli�y� si� z nim do Wijurskiego, patrz�c mu ostro w oczy.
- Zdajecie mi si� dobrym i szczerym cz�owiekiem - odezwa� si� - powiem wam wi�c, czego bym przed lada kim si� nie zwierzy�.
Dowiecie si� prawdziwej przyczyny, dlaczego ja naprz�d kraj porzuci�, a teraz do niego powracam.
Wijurski mu pocz�� za zaufanie dzi�kowa�, ale pomy�la� sobie: "Ho ho!
Chcesz mnie, ptaszku, w pole wywie��, abym ci� nie pos�dza� i nie domy�la� si�, albo nie odgad� tego, co tobie nie po my�li".
Tkn�o go, i� nag�a ochota zwierzenia si� nie czym innym by�a.
- Powiem to wam naprz�d, �e czy ja do tego nazwiska, kt�re nosz�, teraz prawo pe�ne mam lub nie, to Bogu wiedzie� i mnie, ale o to nie chodzi.
Dosy�, �e z antenat�w szlachcic jestem, jak lepszym by� nie mo�na.
List�w na to kr�lewskich nie mam, ale takie to ju� szlachectwo, co si� pargaminami, nie �wiadectwem ca�ej ziemi wywodzi, licha ono warte...
Rodzice wie� mieli w Krakowskiem...
ale pod wielkim miastem dla mieszczan pokusa ziemian udawa�, a ziemianom zachciewa si� miejskich rozkoszy.
I tak ojciec m�j z kosterami, skomorochami i b�azny miejskimi po ca�ych tygodniach si� wesel�c, wiosk� zaszarga�, �e gdy zmar�, op�dzi� si� nie by�o mo�na wierzycielom.
Matka, m�na niewiasta, przecie i mnie wychowa�a, i ojcowizn� ocali�a.
Panie �wie� nad jej dusz�.
Jam naprz�d w Wieliczce do szko�y przy ko�ciele chodzi�, a potem mnie matka do Krakowa odda�a do bursy.
Jakem si� uczy�, najlepszy dow�d, �e dzi� opr�cz �aciny trocha nie umiem zgo�a nic...
a ros�em jak na dro�d�ach i we mnie ojcowska pono krew kipia�a.
W mie�cie na ka�dym kroku do grzechu okazja, gdzie spojrzysz przyk�ad tego, �e grzeszy� wolno, ano i bezkarnie.
Ledwiem dwadzie�cia lat mia�, gdy mnie Bietka, c�rka kupca, tak za serce wzi�a, �em jej poprzysi�g� si� �eni�, cho� szlachciank� nie by�a, a w dodatku kupiec Szwabem �mierdzia�; ale dziewcz� by�o tak pi�kne, �e oczy porywa�o, a ludzie za ni� gromadami chodzili, aby tylko zobaczy�.
Jak si� nie mia�a popsu�?
Matka na moje ma��e�stwo z mieszczk� na �aden spos�b pozwoli� nie chcia�a, cho� kocha�a mnie bardzo.
- Z ch�opk� bym pr�dzej pozwoli�a - rzek�a - bo te pracuj� i pana Boga znaj�, a ta twoja Niemka i wiary inakszej, chodzi pono do zboru, i p�ocha jest, a nieszcz�cia naprowadzi.
Uwzi��em si� j� prosi�, pada�em do n�g, alem prze�ama� nie m�g�.
W ko�cu mi rzek�a: "�e� si�, ale bez mojego b�ogos�awie�stwa".
Niemcy mnie nam�wili, �ebym �lub wzi�� przed ich ministrem, a za matk� r�czyli, �e ona p�niej si� na wszystko zgodzi.
Jam ch�tnie na to przysta�, ale gdy po tygodniu wesela w mie�cie z �on� przyby�em na wie�, drzwi zasta�em zamkni�te.
Matka powiedzie� mi kaza�a, i� zna� mnie nie chce.
Powr�cili�my do miasta, gdziem w kamienicy te�cia tymczasem osiad� z Bietk�.
Nie up�yn�o p� roku, gdy matka strapiona zachorowa�a ci�ko i zmar�a.
P�aka�em po niej, ale mi na r�k� by�o na wie� z �on� jecha�, bo w mie�cie z g�adkim liczkiem jejmo�ci wielka by�a bieda.
Chmurami ko�o niej si� gachy kr�ci�y, kt�rym ja, zazdrosnym b�d�c, op�dza� si� musia�em.
Nie licz� tego, ile guz�w nabi�em i motyl�w nabra�em dla niej.
P�aza westchn��.
- Narodzi�a si� nam wre�cie c�reczka, a �ona, zmuszona teraz jej pilnowa� i o swe zdrowie dba�, troch� si� ustatkowa�a.
Mnie si� szcz�cie zdawa�o u�miecha�, cho� na wiosce ma�ej, tak jak my�my byli �y� nawykli, trudno by�o wydo�a�.
Skar�y�a si� jejmo��, jam czyni�, co m�g�.
Rych�o po urodzeniu dziecka zat�skni�a za swymi i zabrawszy je, w odwiedziny do Krakowa ruszy�a.
Mia�a powr�ci� nie mieszkaj�c.
Jam na wsi gospodarowa�.
Tymczasem min�o tygodni dwa i trzeci si� napocz��, a jejmo�ci nie by�o z powrotem.
Nakazywa�a tylko - rych�o wr�c� - abym si� nie k�opota�.
Mnie bez niej t�skno by�o tak, �e jednego wieczora, wprost z pola, pojecha�em do miasta i gdyby nie dobre znajomo�ci, ju� bym si� nie dosta� do niego, bo bramy by�y pozamykane, ale mnie fiertelnicy furt� pu�cili.
Wprost, jakby mnie co tkn�o, pobieg�em do domu rodzic�w �ony, a tu konia do p�ota przywi�zawszy, gdym przez szpary okiennicy �wiat�o w izbie �ony zobaczy�, podkrad�em si�...
Zazdro�� jaka� mnie pcha�a, co� m�wi�o, �e nieszcz�cie mnie czeka.
Okno to by�o mi dawno znane, �e przez nie z boku na izb� mimo okiennicy zajrze� by�o mo�na.
Bietka le�a�a na ��ku, a na skraju jego siedzia� W�och, kupczyk Czeryn, kt�ry i dawniej bardzo ko�o niej zabiega�...
�miali si� i ca�owali...
W oczach mi si� zrobi�o ciemno, tylko �em nie pad� trupem, ale z�o�� i gniew si�� mi da�.
Z ogr�dka drog� do izby zna�em dobrze i gdym do niej wpad� nagle, Czeryn ratowa� si� nie mia� czasu ucieczk�...
Po�o�y�em go trupem w miejscu, tak �e wznak pad� na ��ko �ony mojej i ca�e je obroczy�.
Kobieta si� z krzykiem wyrwa�a, bo si� si�c�w obawia�a takiego samego losu, i dzieci� z kolebki chwyciwszy, uciek�a.
Mieszczanie u siebie w domu byli; pochwycono mnie zaraz i sprawa o m�ob�jstwo si� wywi�za�a szpetna, gdzie ten zdrajca czystym si� mia� okaza�, �ona niewinn�, a ja po prostu rozb�jnikiem.
Sprzysi�gli si�, abym gard�o da�!
Nikt do mnie dost�pi� nie m�g�, kajdany mi w�o�yli...
ju�em my�la�, �e �yciem przyp�ac�, gdy zmieniono mi wi�zienie i postrzeg�em, �e z okna na lada sznurku spu�ci� bym si� m�g� i uciec.
Stra� pi�a i niezbyt ostro dogl�da�a, mnie strach �mierci zuchwa�ym czyni� i o ma�o karku nie skr�ciwszy, pot�uczony, za murem si� znalaz�em miejskim, a nazajutrz w lesie opodal, gdzie mnie ju� dogna� i wy�ledzi� by�o trudno.
G�odu i wszelkiej biedy za�ywszy, z pomoc� jedynego druha, jakiegom w �yciu mia�, potrafi�em si� odzia�, uzbroi� i szkap� kupi�.
Wiosk� i co w niej by�o wierzyciele wnet pochwycili.
O �onie tylem wiedzia�, i� z Krakowa i ze �wiata znik�a, a i p�niej o niej ani tu, ni gdziekolwiek b�d� dowiedzie� si�, doj�� nie by�o podobna.
M�wili jednak ci, co wiedzie� co� mogli, i� ona zmar�a, a dziecko �y�o i posz�o na obce r�ce.
Druh, kt�ry zmar� temu lat kilka, o tym mi nakazywa�, i� w Warszawie na jaki� �lad jej natrafi�.
Jam przez ca�y ten czas pu�ciwszy si� na kresy, zapomnie� chc�c o wszystkim, tam pozosta�...
Ot� mi si� zat�skni�o...
a nu� dziecko moje odszuka� potrafi�?
...
Wijurski s�ucha� opowiadania tego, dosy� nieporz�dnego, popl�tanego, a jak mu si� zdawa�o, niezbyt do prawdy podobnego, z uwag�.
Przygoda mog�a by� niek�aman�, ale w niej du�o ciemnego zostawa�o.
Pocz�� tedy pyta�.
- A na czym�e nadziej� opieracie, �e c�rk� znale�� mo�ecie?
Pewnie i nazwisko zmieni�a, a dzi�, po dwudziestu leciech, kto wie, co si� z ni� dzieje?
Prawda to, �e i po cienkiej nitce do k��buszka doj�� mo�na, ale ja tu bo nitki nie widz�.
P�aza westchn��.
- Ma�o i ja mam nadziei, ale wiem tu o ludziach, kt�rzy o rodzicach �ony i o niej powinni by co� wiedzie�.
Prawda, i� czasu dosy� przesz�o, ale pr�bowa� potrzeba...
Nie by�bym tak na �wiecie jak palec, gdybym dziecko przynajmniej odszuka�, kt�re mo�e przeklina� mnie nauczyli.
Gdy to m�wi�, Wijurski zwa�a�, �e cho� chwilami gniew z niego bucha�, ale mi�o�ci dla dziecka i troski o nie nie okazywa� bynajmniej, z czego wnosi�, i� cho�by historia prawdziwa by�a, nie ona tu P�az� prowadzi� musia�a.
Nie mia� zreszt� powod�w podejrzywa� go o nic, prosta tylko ciekawo�� sk�ania�a go do tego, aby z towarzyszem podr�y nie zrywa�.
Razem tedy, nad wiecz�r ju� pomin�wszy Skarzyszew -z jego ratuszem i spichrzami i targowe place na Pradze, przeprawili si� przez Wis�� i wjechali do miasta.
P�aza, kt�ry tu od bardzo dawna i kr�tko bywa�, w samej istocie si� nie umia� ani pokierowa�, ani m�g� rozpozna�, tak si� wszystko dziwnie w�a�nie pod te czasy odmieni�o.
Wygl�da�o miasto wcale inaczej ni� dzisiejsze, gdy� ka�dy niemal dom i dw�r ogr�d mia�, plac obszerny, oparkaniony, przy niekt�rych stare, przy innych nowo pozasadzane sta�y drzewa.
Gdzieniegdzie wznosi�y si� murowane, pod dach�wk� i blach� kamienice i pa�ace z oficynami, stajniami i kuchniami, ale wi�kszo�� dwor�w by�a drewniana, z pruskiego muru lub otynkowana tylko, co w�a�nie we zwyczaj wchodzi�o.
Zamek, od przodu starymi szopy i budowlami odwiecznymi zas�oni�ty, nieokazale si� stawi�, ale i tu ju� nowe mury widnia�y.
Ko�cio��w by�o dosy� starych i nowych, a z tych niekt�re z wie�ami.
Ulice za to ca�e si� niepocze�nie ukazywa�y, zapuszczone, nie wszystkie prosto powytykane, pe�ne �miecia i b�ota.
Ma�o gdzie bruk znale�� by�o mo�na.
Przy tym wszystkim w pobli�u zamku, na Nowym Mie�cie, oko�o pa�acu na Ujazdowie, przy cekauzie i gie�dzie na D�ugiej ulicy �ycia i ruchu by�o dosy�.
Po drodze Wijurski, kt�ry tu wszystko na palcach zna�, ka�dego domku w�aciciela m�g� wymieni�, obja�nia� P�azie, do kogo mury a pa�ace nale�a�y, z dala mu ukazuj�c Kazanowskich, Ossoli�skiego i inne przedniejsze gmachy.
- Nies�ychane tu u nas si� wzi�y przepychy - rzek� - o kt�rych dawniej i na kr�lewskich zamkach s�ychu nie by�o.
Marmury na posadzkach, na �cianach, tramy na stropach poz�ociste.
Pan marsza�ek nadworny, gdy si� znu�y, a zechce mu si� z do�u na g�r� wnij��, siada sobie na krzes�o i kunszt ma taki, czy wag�, �e go podnosz�.
Z piwnicy wino wprost do jadalni do srebrnych beczek puszczaj�.
Kunszty we wszystkim takie, o jakich dawne wieki nie s�ysza�y.
C� powiedzie� o obiciach na �cianach, z kt�rych niejedno zda�oby si� na sukni� od parady, o pos�gach lanych i z kamienia urabianych, kt�re stoj� jak �ywe, o drzewach pod szk�em, kt�re owoce rodz� u nas niebywa�e.
P�aza si� roz�mia�.
- Pi�kne� to rzeczy s� i pa�skie - odezwa� si� - ale ci, co ich za�ywaj�, czy nie zniewie�ciej� od nich?
B�d� si�li oni bi�, gdy Tatarzyn napadnie?
- M�odzie�?
Tej na animuszu nie zbywa!
- zawo�a� Wijurski.
- A co do starych, ci ju� m�wi�, �e sw�j d�ug za Batorego sp�acili.
Ruszy� ramionami.
- To prawda, �e mi�kko�ci w obyczajach wiele przyby�o - ci�gn�� dalej podkoniuszy - s�dz� jednak, i� p�ty jej, dop�ki pokoju.
Gdyby na wojn� zatr�biono, ruszy�oby wszystko, nawet i sam kr�l, cho� okrutnie si� rozty� i oci�a�, ale rycerski duch w nim �yje.
- Na kresach - z pewnym wahaniem, cicho i ostro�nie przeb�kn�� P�aza - chodzi�y i chodz� wie�ci, jakoby kr�l na Turka mia� si� si�� wielk� sposobi�.
Wijurski spojrza� na�.
- Kresowe to zwyczajne plotki - rzek� - bo tam, czego si� pragnie, o tym si� roi...
ano u nas szlachty na pob�r i na ruszenie na wojn� przeciwko poha�com nak�oni� nie potrafi najm�drszy.
Kr�l za� sam ani wojny wydawa�, ani jej prowadzi� nie ma u nas prawa, i cho�by popr�bowa�, nie wiem, czy mu si� to uda.
Milcza� troch� P�aza.
- A kr�l�e to sposob�w nie ma - rzek� - szlacht� przymusi�, �eby sz�a za wol� jego?
Od czeg� kr�lem jest?
- Jak to zna�, �e waszmo�� od kres�w przyci�gasz.
Pr�bowa� ci tego Stefan nieboszczyk, pr�bowa� Zygmunt, ale nie uda�o si� im obu, a nasz pan bodaj nie ma �elaznej r�ki pierwszego ani ojca swego m�dro�ci i poparcia, jakie on mia� w Rakuszaninie.
P�aza si� zaduma�, nie rzek� ju� nic, a oto ku D�ugiej ulicy przecznic� Miodow� si� zbli�ali.
Tu, chocia� wiecz�r by�, ludno si� roi�o i gwarno, po domach przez okna �wiat�o bi�o, a oko�o nich z latare�kami ludzie si� zwijali i jak iskierki miga�y ich �ojowe �wieczki w szklannych i papierowych os�onkach.
Gospoda Kaliny, do kt�rej grzeczny Wijurski doprowadzi� towarzysza, szeroko si� rozsiada�a, a ogromne jej dotychczas otwarte wrota jak czarna paszcz�ka...
Pe�no by�o stoj�cych tu ludzi, przekupni�w i gawiedzi ciekawej.
Woz�w kilka sta�o u wjazdu.
Ca�y rz�d okien b�yszcza� ogniami rozpalonymi po izbach.
Kalina, oty�y i gruby cz�ek, krzykiem i pi�ci� u wr�t robi� porz�dek, staraj�c si� jak najwi�cej go�ci pomie�ci�, cho� ich ju� zdawa�o si� w gospodzie pe�no.
Zna� go troch� Wijurski.
- Hej, mo�ci Kalino!
- zawo�a�.
- Ja tu wam go�ciam przyprowadzi� i poleci�em wasz� gospod� jako lepsz� od Gi�owskiej; nie uczy�cie mi sromu, a niech nieg�odny i spokojny b�dzie.
Kalina si� obejrza� na P�az�, ale mu snad� nie bardzo wpad� w oko.
- Widzicie sami - rzek� do Wijurskiego, podchodz�c a r�kami ukazuj�c - t�ok wsz�dzie, zjazd wielki.
Senatorowie na rad�, szlachta z pro�bami do kr�la.
Nie tylko u mnie napchano, ale wszystkie austerie pe�ne.
Wi�zki s�omy pod g�ow� dosta� trudno.
- Ale zmi�ujcie� si�!
- przerwa� Wijurski.
- B�d�cie spokojni, u mnie zawsze k�cik jest jaki� w zapasie...
ale dla niewybrednych.
To m�wi�c despotycznie pochwyci� za cugle konia P�azy i poci�gn�� go za sob�.
Szlachcic tymczasem, zsiad�szy, ostro�ny naprz�d si� zabra� do odpinania trok, bo nie by� pewnym, �eby mu ich tu kto nie oder�n��.
Konia potem z terlic� pacho�kowi ju� odda� bezpiecznie, worki sam na rami� zarzuciwszy, gdy Kalina drzwi otworzy� i wszed� z nim do izby.
Tu wrza�o jak na targowicy.
Na kominie gorza� ogie� ogromny i izb� o�wieca� ca��.
Zastawiona by�a sto�ami i �awami, tak � �e pomi�dzy nimi drogi tylko w�skie pozostawa�y.
Wszystkie