952
Szczegóły |
Tytuł |
952 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
952 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 952 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
952 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Francine Rivers
Echo w ciemno�ci. Cz.2 trylogii" Znami� lwa"
Warszawa: Palabra, 1997
Na dysk przepisa� Franciszek Kwiatkowski
Dedykuj� t� ksi��k�
Peggy Lynch i Lynn Moffett,
ukochanym przyjaci�kom i bojowniczkom modlitwy
Podzi�kowanie
Chcia�abym wyrazi� wdzi�czno�� i podzi�kowa� dwojgu bardzo
szczeg�lnych redaktor�w, kt�rzy �l�czeli po nocach nad moim
tekstem: m�owi, Rickowi Riversowi, gdy� od samego pocz�tku czuwa�
nad moim pisaniem, i redaktorowi z wydawnictwa Tyndale House,
Karen Ball. Rick skre�la� to, co niepotrzebne, Karen wyg�adza�a.
Oboje �mia�o przedzierali si� przez dzikie tereny nie opatrzonych
tytu�ami rozdzia��w, brn�li przez grz�zawiska nie ko�cz�cych si�
zda� i wyr�bywali sobie drog� w�r�d g�stwy osobliwej interpunkcji
i niezwyk�ej pisowni.
Niechaj B�g was b�ogos�awi
Prolog
Aleksander Democedes Aznandynus
sta� przy bramie �mierci, czekaj�c na okazj�, by dowiedzie� si�
czego� wi�cej o �yciu. Igrzyska nigdy nie sprawia�y mu
przyjemno�ci, przychodzi� wi�c tu niech�tnie. Jednak to, co
zobaczy� dzisiaj, oszo�omi�o go, zdumia�o do g��bi jego jestestwa.
Szale�czy ryk t�umu zawsze nape�nia� go jakim� mimowolnym
niepokojem. Ojciec powiedzia� mu kiedy�, �e ogl�danie gwa�tu
zadawanego innym ma dzia�anie oczyszczaj�ce i Aleksander widywa�
od czasu do czasu prawie chorobliw� ulg� na twarzach ludzi
przygl�daj�cych si� zabijaniu na arenie.
Zmarszczy� brwi. By� mo�e ci, kt�rzy siedz� i patrz� na te
przera�aj�ce rzeczy, s� w pewnym sensie wdzi�czni, �e to nie oni
musz� znale�� si� na arenie pe�nej lw�w albo stan�� do walki z
wy�wiczonym gladiatorem, albo ponie�� �mier� w jaki� inny, jeszcze
bardziej groteskowy i poni�aj�cy spos�b.
Tysi�ce ludzi przychodzi�y tu zapewne po to, �eby prze�y�
katharsis, jakby to uczestniczenie w zorganizowanym zadawaniu ran
stanowi�o swoist� zapor� mi�dzy widzem a coraz bardziej zepsutym i
samowolnym �wiatem. Tak, w cesarstwie dzia�y si� rzeczy straszne,
lecz w tym akurat czasie nie dotyczy�o to najwy�szych kr�g�w, nie
dotyczy�o wiernych, tych, kt�rzy naprawd� nale�eli do Rzymu.
Aleksander u�miechn�� si� krzywo, zda� sobie bowiem spraw�, �e
niewielu z zasiadaj�cych w amfiteatrze zauwa�y�o to, co dla niego
by�o oczywisto�ci�: �e fetor krwi wsi�kaj�cej w piasek jest tak
samo mocny, jak fetor rozpusty i strachu unosz�cy si� w tym
cesarstwie wok� ka�dego. Takim w�a�nie powietrzem oddychali
wszyscy.
Jednak dzisiaj... dzisiaj zdarzy�o si� co� wstrz�saj�cego. Co�, co
wzburzy�o m�odzie�ca jak rzadko kiedy. Zwr�ci� w tym momencie
wzrok na le��c� m�od� kobiet� i ogarn�o go niepoj�te poczucie
tryumfu.
Patrzy� na martw� kobiet� i zaciska� d�onie na barierce. Kiedy
wi�niowie znale�li si� na arenie, odesz�a od innych - spokojna i
dziwnie radosna. Aleksander natychmiast skupi� na niej ca�� sw�
uwag�. Jak przysta�o na cz�owieka przygotowuj�cego si� do zawodu
medyka; umia� dostrzec wszystko, co odbiega�o od zwyczajno�ci,
ka�d� odmienno�� w cz�owieku, a w tej kobiecie by�o co�
niezwyk�ego... co�, czego nie da�o si� uj�� w s�owa.
W pewnym momencie zacz�a �piewa� i pe�en s�odyczy g�os przeszy�
jego serce.
Wrzask t�umu szybko zag�uszy� jej pie��, ale kobieta �piewa�a
dalej, id�c z pogodn� twarz� przez piasek - prosto w stron�
miejsca po drugiej stronie areny, sk�d patrzy� na ni� Aleksander.
Znowu czu�, jak serce wali mu w rytm jej krok�w. Wygl�d mia�a do��
pospolity, ale co� z niej promieniowa�o... by�a wok� niej jaka�
�wietlna aura, kt�r� si� wyczuwa�o nie widz�c. Mia� wra�enie, �e
kobieta chce obj�� go wyci�gni�tymi ramionami.
Kiedy dopad�a j� lwica, rozleg� si� g�uchy odg�os i Aleksander
mia� wra�enie, �e zwierz� zwali�o si� na niego.
Zamkn�� oczy, jego cia�o ogarn�� dreszcz. Znowu spojrza�. Dwie
lwice walczy�y nad nieruchomym cia�em. Skrzywi� si� widz�c, �e
jedna z bestii zag��bia pazury w udo m�odej kobiety, pr�buj�c j�
odci�gn��. W tym momencie druga lwica skoczy�a i zwierz�ta zwar�y
si� pazurami, walcz�c o �up.
I wtedy krzycz�ce ze strachu dziecko, uciekaj�c przed lwic�,
przebieg�o obok krat furty, za kt�r� sta� Aleksander. M�odzieniec
zacisn�� szcz�ki i opar� si� czo�em o zimn� krat�. Kostki palc�w
pobiela�y mu, gdy� z ca�� si�� zamkn�� d�onie na �elazie. Widok
takiego cierpienia sta� si� nie do wytrzymania.
Odk�d pami�ta�, wys�uchiwa� argument�w podawanych przez tych,
kt�rzy bronili igrzysk. Na aren� trafiaj� zbrodniarze zas�uguj�cy
na �mier�. Aleksander wiedzia�, �e ludzie rzuceni lwom na po�arcie
wyznawali wiar� zach�caj�c� do obalenia w�adzy Rzymu.
Nie m�g� pozby� si� my�li, �e spo�ecze�stwo morduj�ce bezradne
dzieci zas�uguje na unicestwienie.
Kiedy umilk� wreszcie pora�aj�cy pisk dziecka, Aleksander wypu�ci�
powietrze z p�uc. Nie zdawa� sobie nawet sprawy, �e przez d�u�szy
czas wstrzymywa� dech. Stoj�cy za jego plecami stra�nik roze�mia�
si�.
- Na jeden k�s!
Aleksander milcza�. Pragn�� zamkn�� oczy, odgrodzi� si� od rzezi
trwaj�cej na arenie, ale stra�nik zacz�� si� mu przygl�da�. Czu�
na sobie zimne spojrzenie tych bezlitosnych oczu, obserwuj�cych go
przez otw�r w wypolerowanym he�mie. Nie chcia� poni�y� si� w
oczach tamtego, okazuj�c s�abo��. Je�li ma zosta� dobrym lekarzem,
musi panowa� nad wzruszeniami. Flegon powtarza� cz�sto, �e musi
by� twardy, je�eli chce odnie�� sukces na drodze �yciowej, kt�r�
sobie wybra�. M�dry nauczyciel powiedzia�, �e w ko�cu �mier� to
jeden z aspekt�w �ycia medyka.
Aleksander odetchn�� g��boko, �eby u�mierzy� wzburzenie, i znowu
spojrza� na piasek. Wiedzia�, �e gdyby nie igrzyska, nie mia�by
mo�liwo�ci studiowania ludzkiej anatomii. Flegon powiedzia� mu, �e
ze zwoj�w i obrazk�w niczego si� ju� nie nauczy. Je�li chce
pog��bi� sw� wiedz�, musi dokonywa� wiwisekcji. Widz�c odraz�
m�odzie�ca do takich praktyk, stary lekarz trwa� nieugi�cie przy
swoim, osaczaj�c swego ucznia sieci� argument�w nie do odparcia.
Jak wyobra�a sobie chirurgi� bez znajomo�ci anatomii? Obrazy,
rysunki to nie to samo, co rzeczywiste cia�o cz�owieka. A w Rzymie
jest tylko jeden spos�b, �eby pozna� anatomi�.
Aleksander przeklina� w duchu rzymskie prawo, kt�re zakazywa�o
sekcji zw�ok, zmuszaj�c tym samym lekarzy do krojenia ludzi
bliskich �mierci. Jedynym miejscem, gdzie mia�o si� tak�
sposobno��, by� cyrk, gdy� tutaj rany odnosili zbrodniarze.
Pada�y kolejne ofiary, a� wreszcie okrzyki przera�enia umilk�y i
zapanowa�a wzgl�dna cisza, gdy� lwy zaj�y si� po�eraniem zw�ok.
Inny odg�os u�wiadomi� Aleksandrowi, �e nadesz�a jego pora: by�y
to okrzyki znudzonego i niezadowolonego t�umu. Widowisko dobieg�o
ko�ca, wi�c przesta�o ich to bawi�. Niech bestie ob�eraj� si� w
swoich klatkach, zamiast nara�a� obecnych na widok swojej
nieciekawej uczty.
Edyl natychmiast zrozumia�, czego pragnie t�um. Furty otworzy�y
si� i uzbrojeni pos�ugacze zacz�li si� zbli�a� do zwierz�t, kt�re
wczepi�y si� paszczami i pazurami w zw�oki, broni�c swego �upu. Po
pos�ugaczach zjawi� si� m�czyzna przebrany za Charona,
przewodnika przeprawiaj�cego dusze zmar�ych przez Styks.
Aleksander przygl�da� si� aktorowi, kt�ry tanecznym krokiem
przechodzi� od cia�a do cia�a, i modli� si�, by �wiate�ko �ycia
tli�o si� przynajmniej w jednej z ofiar. W przeciwnym razie b�dzie
musia� tu zosta� i czeka� na nast�pn� sposobno��.
Spojrzenie Aleksandra omiot�o bez wi�kszej nadziei piasek,
szukaj�c cho� jednego �ywego. Raz jeszcze m�odzieniec zerkn�� na
m�od� kobiet�. Ko�o niej nie by�o �adnego lwa i Aleksander uzna�,
�e to bardzo osobliwe, i� le�y ona tak daleko od m�czyzn
wyp�dzaj�cych lwy z areny. Zw�onymi oczami wpatrywa� si� w
nieruchomy kszta�t. I nagle co� w nim drgn�o. Czy�by zobaczy�
jaki� nieznaczny ruch? Wychyli� si� do przodu i patrzy� z
nat�eniem, o�lepiony nieco blaskiem s�o�ca. Poruszy�a palcami!
- Tam - wskaza� czym pr�dzej. - Blisko �rodka.
- Pad�a pierwsza. Z pewno�ci� nie �yje - rzek� kategorycznym tonem
stra�nik.
- Chc� rzuci� na ni� okiem - nalega� Aleksander.
Stra�nik wzruszy� ramionami.
- Jak sobie �yczysz - powiedzia�.
Zrobi� krok do przodu i gwizdn�� przenikliwie dwa razy. Aleksander
patrzy�, jak Charon zbli�a si� w podskokach do dziewczyny i
pochyla nad ni�, obracaj�c to w jedn�, to w drug� stron�
pierzast�, uzbrojon� w dzi�b g�ow� jakby czyhaj�c na jaki� znak
�ycia. Wymachiwa� przy tym teatralnie m�otkiem, got�w w ka�dej
chwili u�y� go, je�liby s�d nie dokona� si� i ofiara zachowa�a
�ycie. Najwyra�niej uzna� jednak, �e dziewczyna nie �yje, gdy�
chwyci� j� za r�k� i bez wielkich ceregieli powl�k� po piasku w
stron� bramy �mierci.
Nagle kt�ra� lwica skoczy�a na pos�ugacza, kt�ry zap�dza� j� do
tunelu. Pos�ugacz ledwie zd��y� uskoczy�, ale zaraz, wprawnie
pos�uguj�c si� biczem, zap�dzi� rozw�cieczone zwierz� do furty.
Stra�nik skorzysta� z zamieszania, �eby otworzy� szeroko bram�
�mierci.
- Szybko! - warkn�� w stron� Charona, kt�ry bieg�, wlok�c
dziewczyn� w cie� wyj�cia. Stra�nik strzeli� palcami i dwaj
niewolnicy szybko chwycili dziewczyn� za r�ce i nogi i ponie�li
marnie o�wietlonym korytarzem.
- Nie tak gwa�townie! - burkn�� gniewnie Aleksander, kiedy rzucili
j� niedbale na brudny, zakrwawiony st�.
Odepchn�� niewolnik�w, pewny, �e nawet je�li dziewczyna �y�a, te
niedo��gi, obchodz�c si� z ni� brutalnie, zgasi�y w niej ostatni�
iskierk� �ycia. R�ka stra�nika zacisn�a si� na ramieniu
Aleksandra.
- Sze�� sesterc�w, zanim zaczniesz j� kroi� - powiedzia� stra�nik
zimnym g�osem.
- To do�� wyg�rowana cena, nie uwa�asz? - mrukn�� Aleksander,
unosz�c arystokratyczn� brew.
Stra�nik u�miechn�� si�.
- Nie dla ucznia Flegona. Musisz mie� kufer pe�en z�ota, skoro
sta� ci� na nauk� u takiego nauczyciela. - Wyci�gn�� d�o�.
- Szybko si� opr�nia - rzuci� Aleksander oschle, rozsup�uj�c
sakiewk� przytroczon� do pasa.
Nie wiedzia�, jak d�ugo b�dzie m�g� pracowa�, zanim dziewczyna
umrze, nie mia� wi�c zamiaru traci� czasu na targowanie si� o
kilka monet. Stra�nik wzi�� pieni�dze i znikn��.
Aleksander znowu skupi� ca�� uwag� na dziewczynie. Jej twarz by�a
jedn� mas� poszarpanego cia�a. Ca�a tunika nasi�k�a krwi�. Krwi
by�o tyle, �e dziewczyna nie mog�a �y�. Pochyli� si�, przy�o�y�
ucho do jej warg i ze zdziwieniem stwierdzi�, �e czuje cichutki,
ciep�y oddech, tchnienie �ycia. Czas nagli. Skin�� na swoich
niewolnik�w, wycieraj�c d�onie w r�cznik.
- W tym zgie�ku nie da si� pracowa�. Po��cie j� tam. Szybko!
Dw�ch ze s�u�by ruszy�o, by wykona� jego rozkaz, ale niewolnik
Flegona, Troas, sta� i patrzy�. Aleksander zacisn�� usta.
Podziwia� zr�czno�� Troasa - w przesz�o�ci niewolnik asystowa�
wiele razy Flegonowi i wiedzia� wi�cej o medycynie ni� wi�kszo��
wolnych medyk�w - ale nie lubi� tego ch�odu w zachowaniu.
- �wiat�o - rozkaza� Aleksander.
Przyniesiono pochodni� i Aleksander pochyli� si� nad dziewczyn�
le��c� na marmurowej p�ycie w mrocznym zak�tku korytarza.
Aleksander przyszed� tu z jasno okre�lonym celem: chcia� usun��
sk�r� i mi�nie z brzucha, �eby przyjrze� si� organom wewn�trznym.
Powt�rzy� to sobie, chc�c utwierdzi� si� w tym zamiarze, rozwi�za�
rzemienie sk�rzanego pud�a i otworzy� je. Spo�r�d narz�dzi
chirurgicznych wybra� cienki, ostry jak brzytwa n�.
D�o� mia� spocon�. Gorzej, dr�a�a mu. Pot sp�ywa� mu z czo�a i
czu� na sobie krytyczne spojrzenie Troasa. Nie ma za du�o czasu;
musi dzia�a� szybko i zbada� co si� da.
Otar� pot z czo�a i przekl�� w duchu swoj� s�abo��.
- Ona nic nie poczuje - powiedzia� spokojnie Troas.
Aleksander zacisn�� z�by, naci�� od g�ry nas�czon� krwi� tunik� i
poci�gn�� no�em do samego do�u, �eby ustali�, jakie rany odnios�a
m�oda kobieta. Po chwili zmarszczy� brwi. Od piersi do pachwiny
wida� by�o tylko powierzchowne rany i ciemniej�ce siniaki.
- Bli�ej pochodni� - rozkaza�, nachylaj�c si� nad ranami, by
oceni� je dok�adniej. G��bokie bruzdy bieg�y od linii w�os�w do
policzka, a ni�ej - od obojczyka po mostek. M�ody lekarz powoli
przeni�s� spojrzenie jeszcze ni�ej i zauwa�y� g��bokie rany
punktowe i z�amanie ko�ci prawego przedramienia. Znacznie jednak
gorsze by�y rany na udzie, kt�re powsta�y, kiedy lwica wbi�a tam
swoje pazury i stara�a si� odci�gn�� dziewczyn� na bok.
Aleksander otworzy� szeroko oczy, kiedy u�wiadomi� sobie, �e
dziewczyna nie wykrwawi�a si� na �mier�, gdy� piasek zatka� rany -
pewnie, kiedy wlok�a j� lwica - tamuj�c up�yw krwi. Aleksander
poczu�, �e co� go d�awi w gardle. Jedno szybkie, zr�czne ci�cie i
b�dzie m�g� przyst�pi� do swoich studi�w. Jedno szybkie, zr�czne
ci�cie... i b�dzie zab�jc� tej dziewczyny.
Pot wyst�pi� mu znowu na skronie, serce wali�o jak m�ot. Patrzy�
na unoszenie si� i opadanie jej piersi, na s�abe pulsowanie
t�tnicy szyjnej i czu�, �e robi mu si� niedobrze.
- Ona nic nie poczuje, panie - powt�rzy� Troas. - Jest
nieprzytomna.
- Widz� - rzuci� zwi�le Aleksander, obrzucaj�c niewolnika
mrocznym spojrzeniem.
Przybli�y� si� i uni�s� n� gotowy do ci�cia. Nie dalej jak
wczoraj kroi� gladiatora. Przez kilka minut pozna� anatomi� lepiej
ni� �l�cz�c godzinami nad ksi�gami. Na szcz�cie umieraj�cy
m�czyzna ani razu nie otworzy� oczu, ale jego rany by�y znacznie
gorsze od tych, kt�re zadano le��cej przed Aleksandrem
dziewczynie.
Zamkn�� oczy, staraj�c si� zapanowa� nad sob�. Chcia� skupi� si�
na tym, czego Flegon nauczy� go, pracuj�c kiedy� przy swoim
uczniu. "Musisz ci�� szybko. O tak - m�wi� nauczyciel, z wpraw�
pos�uguj�c si� no�em. - Kiedy mo�esz si� nimi zaj��, s� ju� prawie
martwi i w jednej chwili mog� umrze� wskutek wstrz�su. Nie tra�
czasu na rozmy�lanie o tym, czy jeszcze cokolwiek czuj�, gdy� w
momencie, gdy serce si� zatrzyma, musisz przerwa�, je�eli nie
chcesz nara�a� si� na gniew bog�w i na skutki prawne." M�czyzna,
kt�rego organy bada� wtedy Flegon, �y� kilka minut, nim wykrwawi�
si� na �mier�... ale jego krzyki nadal brzmia�y Aleksandrowi w
uszach. Spojrza� na Troasa.
- Ile razy patrzy�e� na co� takiego, Troasie?
- Wi�cej ni� mog� zliczy�, panie - odpar� ciemnosk�ry Egipcjanin,
wykrzywiaj�c ironicznie usta. Dostrzeg� zaskoczenie w oczach
m�odzie�ca i jego twarz z powrotem przybra�a oboj�tny wyraz. - To,
czego nauczysz si� dzisiaj, panie, uratuje innych jutro.
Dziewczyna j�kn�a i poruszy�a si�. Troas strzeli� palcami i dwaj
niewolnicy Aleksandra zrobili krok do przodu.
- Trzymajcie j� za r�ce i nogi - rozkaza� - bo zacznie si� rzuca�.
Kiedy szarpni�to j� za z�aman� r�k�, wyda�a z siebie chrapliwy
okrzyk.
- Jezu! - szepn�a i otworzy�a oczy.
Aleksander spojrza� w jej ciemnobr�zowe oczy tak pe�ne b�lu i
zam�tu, �e nie m�g� zdoby� si� na �aden ruch.
- Panie - nalega� Troas - musisz pracowa� szybko.
Dziewczyna wyszepta�a co� w dziwnym, nieznanym j�zyku i jej cia�o
znowu sta�o si� bezw�adne. N� wypad� z d�oni Aleksandra i
zabrz�cza� o kamienn� posadzk�. Troas obszed� st�, podni�s� n� i
poda� go m�odzie�cowi.
- Zemdla�a - powiedzia�, przenosz�c spojrzenie z Aleksandra na
dziewczyn� i z powrotem.
- Przynie� misk� wody.
Troas zmarszczy� brwi.
- Co zamierzasz uczyni�, panie? Przywr�ci� j� do �ycia?
S�ysz�c drwi�cy ton, Aleksander uni�s� g�ow�.
- �miesz zadawa� mi pytania? - spyta� wynio�le.
Troas spojrza� na m�od�, arystokratyczn� twarz. W tym momencie
zosta�a nakre�lona oddzielaj�ca ich linia i mimo ca�ego swego
do�wiadczenia, ca�ej swojej zr�czno�ci, Troas nie o�mieli� si� jej
przekroczy�. Prze�kn�� gniew i dum� i odsun�� si�.
- Wybacz, panie. Chcia�em ci tylko przypomnie�, �e zosta�a skazana
na �mier�.
- Wygl�da na to, �e bogowie ocalili jej �ycie.
- Dla ciebie, panie. By� m�g� nauczy� si� tego, co powiniene�, i
zosta� lekarzem.
- Nie potrafi� zdoby� si� na to, by j� zabi�.
- Z rozkazu prokonsula ona ju� nie �yje! To nie b�dzie tw�j czyn.
Nie s�owo z twych ust pos�a�o j� na aren� pe�n� lw�w.
Aleksander wzi�� n� od Troasa i cisn�� go do pud�a mi�dzy inne
narz�dzia chirurgiczne.
- Nie b�d� nara�a� si� na gniew Boga, kt�ry j� ocali�, odbieraj�c
jej �ycie w tym momencie. - Machn�� gniewnie r�k�. - Jak sam
widzisz, �aden z wa�nych organ�w nie zosta� uszkodzony.
- Uwa�asz, �e lepiej b�dzie, je�li spotka j� powolna �mier�
wskutek zaka�enia?
Aleksander zesztywnia�.
- Nie pozwol� jej umrze�! - Gor�czkowo zastanawia� si� nad tym, co
ma zrobi�. Mia� ci�gle przed oczyma m�od� kobiet� id�c� przez
piasek. �piewa�a i sz�a z roz�o�onymi r�kami, jakby chcia�a
przycisn�� do piersi ludzi, kt�rzy tak bardzo �akn�li jej �mierci.
- Musimy j� st�d wydosta� - powiedzia� stanowczym g�osem.
- Chyba oszala�e�, panie! - sykn�� Troas.
Aleksander jakby go nie s�ysza�.
- Nie mam tego, co potrzeba, �eby opatrzy� rany i zestawi� r�k� -
mrukn��.
Strzeli� palcami i wyda� polecenia swoim s�ugom.
Troas patrzy� na niego z niedowierzaniem, a potem, zapominaj�c, z
kim ma do czynienia, z�apa� Aleksandra za rami�.
- Nie mo�esz tego uczyni�! - m�wi� cichym g�osem. Nieznacznie
wskaza� g�ow� stra�nika, kt�ry przygl�da� si� im w�a�nie z
zaciekawieniem. - Je�li spr�bujesz uratowa� skazanego wi�nia,
grozi ci �mier�! Tobie i nam wszystkim!
- Najlepiej wi�c b�dzie, je�li zwr�cimy si� do jej Boga z
modlitw�, by chroni� nas i pozwoli� bezpiecznie j� z tego miejsca
wydosta�. A teraz przesta� si� ze mn� sprzecza� i natychmiast j�
st�d zabierzcie. Ma si� znale�� w moim domu. Ja om�wi� wszystko ze
stra�nikiem i przyb�d�, gdy tylko b�dzie to mo�liwe. Ruszajcie!
Troas zrozumia�, �e wszelki op�r jest daremny i skin�� pospiesznie
na pozosta�ych. Kiedy Egipcjanin wydawa� szeptem polecenia,
Aleksander wetkn�� sw�j n� chirurgiczny w odpowiedni� szczelin�
sk�rzanego pasa, zwin�� pas z wszystkimi narz�dziami, zawi�za� go
starannie rzemieniem. Przez ca�y czas mia� �wiadomo��, �e stra�nik
bacznie mu si� przygl�da. Wzi�� pud�o i wetkn�� je sobie pod
rami�. Wytar� r�cznikiem krew z r�k i spokojnym krokiem podszed�
do stra�nika.
- Nie mo�esz jej st�d zabra�, panie - powiedzia� �o�nierz i jego
oczy zw�zi�y si� podejrzliwie.
- Nie �yje - sk�ama� oboj�tnym tonem Aleksander. - Moi ludzie
usun� cia�o. Jestem pewny, �e nie zale�y ci na tym, by j� dotyka�.
- U�miechn�� si� ironicznie do stra�nika, opar� o krat� i wyjrza�
na zewn�trz, na gor�cy piasek areny. - Nie by�a warta sze�ciu
sesterc�w. Zbyt ma�o pozosta�o jej �ycia, bym mia� z niej jaki�
po�ytek. - Spojrza� znacz�co na stra�nika.
- Twoja strata - u�miechn�� si� tamten.
Aleksander uda�, �e zaciekawili go dwaj gladiatorzy, kt�rzy zwarli
si� w�a�nie w walce.
- Ile czasu potrwa ta walka?
Stra�nik oceni� wzrokiem przeciwnik�w.
- P� godziny, mo�e d�u�ej. Ale tym razem nie przynios� tu nikogo
�ywego.
Aleksander zmarszczy� brwi, udaj�c rozczarowanie. Posta� moment, a
potem cisn�� zakrwawiony r�cznik w k�t.
- W takim razie p�jd� kupi� sobie wina.
Id�c o�wietlonym pochodniami korytarzem, zmusza� si� do zachowania
niespiesznego tempa - ale serce bi�o mu z ka�dym krokiem �ywiej.
Wyszed� na �wiat�o s�oneczne i poczu� na twarzy leciutki podmuch
wiatru.
"Pospiesz si�! Szybciej!" Us�ysza� te s�owa wyra�nie, jakby kto�
szepta� mu je natarczywie do ucha. Jednak doko�a nie by�o �ywej
duszy.
Z bij�cym mocno sercem Aleksander ruszy� w stron� swojego domu i
zaraz zacz�� biec, ponaglony cichym g�osem w �agodnym powiewie
wiatru.
Rozdzia� I
Rok p�niej
Markus Lucjanus Walerian w�drowa� gmatwanin� ulic
Wiecznego Miasta z nadziej�, �e pr�dzej czy p�niej znajdzie w
swym sercu sanktuarium pokoju. Nic z tego. Rzym dzia�a� na niego
przygn�biaj�co. Zd��y� ju� zapomnie� o smrodzie bij�cym od
brudnego Tybru, o natarczywym, r�norodnym t�umie. A mo�e nigdy
nie dostrzega� ani jednego, ani drugiego, gdy� zbyt poch�ania�o go
w�asne �ycie i wszystko, co robi�. W ci�gu kilku ostatnich
tygodni, od dnia powrotu do miasta, w kt�rym si� urodzi�, ca�e
godziny sp�dza�, b��dz�c po ulicach, odwiedzaj�c miejsca, gdzie
niegdy� tak ch�tnie przebywa�. Ale teraz �miech przyjaci� wydawa�
mu si� pusty, a szale�cze uczty i pijatyki sta�y si� dla niego
czym� daj�cym tylko zm�czenie, zamiast przyjemno�ci.
Poniewa� czu� przygn�bienie i potrzebowa� rozrywki, zgodzi� si�
p�j�� z Antygonusem do cyrku. Przyjaciel by� teraz wp�ywowym
senatorem i zasiada� na honorowym miejscu na podium. Wchodz�c do
amfiteatru i szukaj�c swego miejsca, Markus stara� si� zapanowa�
nad uczuciami. Musia� jednak przyzna� sam sobie, �e kiedy rozleg�y
si� tr�by, poczu� si� nieswojo. Zacz�a si� parada i wtedy co�
�cisn�o mu pier�, a trzewia zaw�li�y si� w twardy supe�.
Nie by� w cyrku od czas�w efeskich. Zastanawia� si�, czy b�dzie
m�g� przygl�da� si� igrzyskom. Rzuca�o si� w oczy, �e dla
Antygonusa igrzyska sta�y si� jeszcze wi�ksz� obsesj� ni�
poprzednio; gra� wysoko, stawiaj�c na gladiatora z Galii.
Kiedy siedzieli ju� pod baldachimem, do��czy�o do nich kilka
kobiet. By�y pi�kne i zmys�owe i jak tylko si� tu znalaz�y, da�y
do zrozumienia, �e s� zainteresowane w tym samym stopniu Markusem,
co igrzyskami. Markus przyjrza� si� im bez emocji, a zaciekawienie
zgas�o r�wnie szybko jak si� pojawi�o. Te kobiety by�y p�ytk�,
brudn� wod� w por�wnaniu z czystym, uderzaj�cym do g�owy winem -
Hadass�. Nie zajmowa�a go ich pusta, czcza rozmowa. Nawet
Antygonus, kt�ry zawsze go bawi�, dra�ni� go teraz swoimi nazbyt
swobodnymi �artami. Markus dziwi� si� sam sobie, jak mog�y
sprawia� mu przyjemno�� takie spro�ne historyjki, i czu� tylko
politowanie, s�uchaj�c Antygonusa, kt�ry wylicza� swoje finansowe
kl�ski.
- Jeszcze, jeszcze! - roze�mia�a si� kt�ra� z kobiet, najwyra�niej
zachwycona ordynarnym �artem opowiedzianym w�a�nie przez
Antygonusa.
- B�d� ci� piek�y uszy - ostrzeg� Antygonus, patrz�c na ni�
b�yszcz�cym wzrokiem.
- Jeszcze! - podj�o pro�b� ca�e towarzystwo.
Ca�e poza Markusem. Siedzia� w milczeniu, przepe�niony
obrzydzeniem. "Stroj� si� jak pawie i �miej� chrapliwie jak wrony"
- pomy�la�, przygl�daj�c si� swoim s�siadom.
Jedna z kobiet podesz�a i spocz�a na �o�u obok niego. Kusz�co
wpar�a si� w niego swym biodrem.
- Igrzyska zawsze mnie podniecaj� - oznajmi�a g��bokim, mi�kkim
g�osem, wpatruj�c si� w Markusa ciemnymi oczami.
Markus nie odpowiedzia�. Czu� tylko niesmak. Zacz�a opowiada� o
jednym z wielu swoich kochank�w, szukaj�c wzrokiem oznak
zainteresowania na twarzy m�odego m�czyzny. Osi�gn�a jednak
tylko to, �e jego odraza jeszcze bardziej si� wzmog�a. Patrzy� na
ni�, nie pr�buj�c nawet ukry� swoich uczu�, ale ona na to nie
zwa�a�a. Nadal uwodzi�a go z subtelno�ci� tygrysa, kt�ry uwa�a si�
za domowego kota.
Przez ca�y ten czas trwa�y krwawe zmagania. Antygonus i kobiety
�miali si�, �artowali i obrzucali przekle�stwami ofiary areny.
Markus z rozdra�nieniem patrzy� na swoje towarzystwo... na to, jak
ci ludzie rozkoszuj� si� widokiem cierpienia i �mierci.
U niego budzi�o to tylko md�o�ci, odwr�ci� si� wi�c, by utopi�
swoje uczucia w winie. Wychyla� kielich za kielichem, rozpaczliwie
staraj�c si� zag�uszy� w sobie krzyki dochodz�ce z areny. Nigdy
jednak otumaniaj�cy nap�j nie usunie z jego pami�ci obrazu...
obrazu innego cyrku i innej ofiary. Mia� nadziej�, �e wino ot�pi
go, ale po jego wypiciu �wiadomo�� jeszcze bardziej si�
wyostrza�a.
T�um wok� niego szala� z podniecenia. Antygonus przyci�gn�� do
siebie jak�� kobiet� i spletli si� w u�cisku. Wyobra�nia podsun�a
Markusowi obraz... obraz jego siostry, Julii. Przypomnia� sobie,
jak po raz pierwszy zabra� j� do cyrku i jak �mia� si�, widz�c
b�ysk podniecenia w jej czarnych oczach.
"Obiecuj�, �e nie przynios� ci wstydu, Markusie. Nawet nie drgn�,
cho�by by�o nie wiem ile krwi." To prawda.
Nawet wtedy nie drgn�a.
Ani p�niej.
Nie mog�c d�u�ej znie�� tego, co si� wok� niego dzia�o, Markus
wsta�. Kiedy tylko znalaz� si� poza zasi�giem wzroku Antygonusa i
ca�ego towarzystwa, zacz�� biec - jak wtedy, w Efezie. Chcia�
znale�� si� mo�liwie najdalej od zgie�ku, od woni ludzkiej krwi.
Przystan��, �eby nabra� tchu, opar� si� plecami o kamienny mur i
zwymiotowa�.
Jeszcze wiele godzin po zako�czeniu igrzysk d�wi�cza�y mu w uszach
wrzaski t�umu domagaj�cego si� jeszcze i jeszcze krwi. Te wrzaski
rozlega�y si� echem w jego umy�le, dr�czy�y go.
Tylko tego zazna� od dnia �mierci Hadassy. Udr�ki. I strasznej,
mrocznej pustki.
- Unikasz nas? - spyta� kilka dni p�niej Antygonus, kiedy
przyszed� z wizyt� do Markusa. - Nie by�o ci� wczoraj u Krassusa.
Wszyscy oczekiwali, �e si� zjawisz.
- Mia�em piln� prac�. - Markus my�la� o tym, �eby wr�ci� na sta�e
do Rzymu, z p�onn� nadziej� �e znajdzie tu pok�j, kt�rego tak
bardzo pragn��. Wiedzia� ju�, jak dalece si� �udzi�. Spojrza� na
Antygonusa i potrz�sn�� g�ow�. - Sp�dz� w Rzymie jeszcze tylko
kilka miesi�cy.
- My�la�em, �e� wr�ci� na zawsze - powiedzia� zaskoczony
Antygonus.
- Zmieni�em zamiary - odpar� kr�tko Markus.
- Ale dlaczego?
- Nie chc� o tym m�wi�.
Oczy Antygonusa pociemnia�y. G�osem przepe�nionym ironi� oznajmi�:
- No c�, mam nadziej�, �e znajdziesz przynajmniej czas, �eby
przyj�� na uczt�, kt�r� chcia�bym wyda� na twoj� cze��. I czemu
w�a�ciwie masz tak� przygn�bion� min�? Na bog�w, Markusie, jak�e
si� zmieni�e� od wyjazdu do Efezu! Co ci� tam spotka�o?
- Jestem bardzo zaj�ty, Antygonusie.
- Musisz wyrwa� si� z tych pos�pnych nastroj�w. - Markus wiedzia�,
�e ten troskliwy ton oznacza, i� Antygonus poprosi zaraz o
pieni�dze. - Pomy�la�em o rozrywkach, kt�re niechybnie rozprosz�
wszelkie czarne my�li, jakimi si� dr�czysz.
- Dobrze, ju� dobrze! Przyjd� na t� twoj� przekl�t� uczt� -
o�wiadczy� Markus, my�l�c tylko o tym, �eby Antygonus jak
najszybciej wyszed� z jego domu. Dlaczego nikt nie rozumie, �e
pragnie jedynie tego, by zostawiono go w spokoju? - Ale dzisiaj
nie mam czasu na czcze pogaw�dki.
- Wytwornie to uj��e� - rzuci� drwi�co Antygonus i wsta�, �eby
wyj��. Owin�� si� tog� i ruszy� w stron� drzwi, ale w pewnym
momencie przystan�� i raz jeszcze obrzuci� przyjaciela spojrzeniem
pe�nym troski. - Mam jednak nadziej�, �e do jutrzejszego wieczoru
nastr�j ci si� poprawi.
Nie poprawi� si�.
Antygonus nie powiedzia� Markusowi, �e w�r�d go�ci b�dzie Arria. I
Markus dostrzeg� j� zaraz po przyj�ciu. Spojrza� z wyrzutem na
Antygonusa, ale senator u�miechn�� si� tylko z zadowoleniem i
pochyli� w jego stron� z szelmowskim wyrazem twarzy.
- Przez prawie dwa lata by�a twoj� kochank�, Markusie. - Roze�mia�
si� z cicha. - To znacznie d�u�ej ni� uda�o si� komukolwiek po
tobie. - Widz�c min� Markusa, uni�s� pytaj�co brwi. - Nie
wygl�dasz na zachwyconego. M�wi�e�, �e rozsta�e� si� z ni� po
przyjacielsku.
Arria by�a nadal pi�kna, nadal spragniona uwielbienia ze strony
wszystkich m�czyzn doko�a, nadal rozwi�z�a i szukaj�ca nowych
uciech. Jednak Markus dostrzeg� pewn� subteln� zmian�. Mi�kkie
rysy m�odo�ci ust�pi�y miejsca rysom ostrzejszym, jakie pojawiaj�
si� u ludzi d�ugo prowadz�cych �ycie �wiatowe. W jej �miechu nie
by�o ju� dawnej bujno�ci i rozkoszy; przewija�a si� w nim jaka�
zgrzytliwa nuta - cierpka i szorstka. Otoczy�o j� kilku m�czyzn,
a ona droczy�a si� z ka�dym po kolei, �artuj�c z nich i rzucaj�c
szeptem dwuznaczne uwagi. Rozejrza�a si� potem po sali i jej
pytaj�ce spojrzenie spocz�o na Markusie. Wiedzia�, �e zastanawia
si�, dlaczego nie przyci�gn�� go u�miech, jakim obdarzy�a go,
kiedy tu wszed�. On jednak wiedzia� dobrze, czym jest ten u�miech:
przyn�t� dla zg�odnia�ej ryby.
Na nieszcz�cie dla Arrii Markus nie by� zg�odnia�� ryb�. Ju� nie.
Antygonus nachyli� si� bli�ej.
- Sp�jrz tylko, Markusie, jak na ciebie patrzy. Wystarczy, by�
kiwn�� palcem, a znowu b�dzie twoja. Ten, kt�ry wlepia w ni� psie
spojrzenie, to jej ostatnia zdobycz, Metrodorus Krateuas Merula.
Je�li brakuje mu dowcipu, znakomicie nadrabia to sakiewk�. Jest
prawie tak bogaty jak ty, ale i naszej ma�ej Arrii nie brakuje
teraz pieni�dzy. Jej ksi��ka zrobi�a prawdziw� furor�.
- Ksi��ka? - spyta� Markus u�miechaj�c si� ironicznie. - Nie
przysz�o mi do g�owy, �e Arria umie napisa� swoje imi�, a co
dopiero zebra� do�� s��w, by z�o�y� z nich zdanie.
- Widz�, �e nie masz poj�cia, o czym pisa�a, bo w przeciwnym razie
nie bra�by� tego tak lekko. To wcale nie jest do �miechu. Ma�a
Arria ujawni�a tajemne talenty, o kt�rych nic nie wiedzieli�my.
Sta�a si� kobiet� pi�ra czy, m�wi�c dok�adniej, autork� erotyk�w.
�adny zbiorek opowie�ci pod has�em "wszystko robi�am, wszystko
powiem". Na bog�w, narobi�a zamieszania w�r�d najwy�ej
postawionych os�b. Jeden z senator�w straci� przez ni� �on�. Ale
nie strat� niewiasty przej�� si� najbardziej, lecz utrat� poparcia
jej rodziny. Kr��� nawet pog�oski, �e b�dzie musia� pope�ni�
samob�jstwo. Nigdy nie mo�na by�o powiedzie�, �e Arria jest osob�
dyskretn�. Ale teraz my�l�, �e wywo�ywanie skandali sta�o si� jej
na�ogiem. Pisarze dniem i noc� przygotowuj� kopie jej ksi��eczki.
A cena egzemplarza jest zawrotna.
- Nie w�tpi�, �e bez wahania j� zap�aci�e� - rzuci� oschle Markus.
- Ale� oczywi�cie - roze�mia� si� Antygonus. - Chcia�em sprawdzi�,
czy wspomnia�a o mnie. A i owszem. W rozdziale jedenastym. Ku memu
rozczarowaniu jest to do�� pobie�na wzmianka. - Spojrza� na
Markusa i u�miechn�� si� z rozbawieniem. - Natomiast o tobie
napisa�a szczeg�owo... i rozwlekle. Nic dziwnego, �e Sarapais
by�a tak spragniona ciebie przed kilkoma dniami w cyrku. Chcia�a
przekona� si�, czy jeste� naprawd� taki, jak to opisa�a Arria. -
U�miechn�� si� znowu. - Powiniene� kupi� egzemplarz i sam to
przeczyta�. Mo�e ci to wr�ci� wspomnienie dawnych chwil.
- Przy ca�ej swej zachwycaj�cej urodzie Arria jest g�upia i lepiej
o niej zapomnie�.
- To do�� okrutna ocena kobiety, kt�r� kiedy� kocha�e� - zauwa�y�
Antygonus, mierz�c go wzrokiem.
- Nigdy nie kocha�em Arrii.
Markus skupi� uwag� na tancerkach, kt�re tu� przed nim wykonywa�y
faliste ruchy. Na kostkach ich n�g i nadgarstkach d�wi�cza�y
dzwoneczki i ten d�wi�k dra�ni� mu nerwy. �mia�o�� zmys�owego
ta�ca i cia�a okryte przezroczystymi szatami nie rozbudzi�y mu
zmys��w, a nawet czu� si� jako� nieswojo. Chcia�by, �eby taniec
si� sko�czy� i dziewcz�ta znikn�y.
Antygonus chwyci� jedn� z nich i przyci�gn�� j� na swoj� pier�.
Chocia� wyrywa�a si�, wycisn�� na jej ustach nami�tny poca�unek.
Kiedy pu�ci� j�, roze�mia� si� g�o�no.
- Wybierz sobie kt�r�� - rzuci� w stron� Markusa.
Niewolnica krzykn�a i Markus wewn�trznie si� skurczy�. Ju�
widzia� ten wyraz dziewcz�cej twarzy - w oczach Hadassy, kiedy
straci� kontrol� nad sw� nami�tno�ci�.
- Daj jej pok�j, Antygonusie.
Inni �miali si� i zach�cali go okrzykami. Pijany Antygonus da� si�
sprowokowa� i sta� si� jeszcze bardziej natarczywy. Dziewczyna
piszcza�a.
Markus zerwa� si� na r�wne nogi.
- Pu�� j�!
W sali zapanowa�a cisza i wszystkie spojrzenia spocz�y na
Markusie. Roze�miany Antygonus podni�s� g�ow� i obrzuci� go lekko
zdziwionym spojrzeniem. �miech zamar� mu na ustach. Obr�ci� si� na
bok, nagle zaniepokojony, i pu�ci� niewolnic�.
Ta za�, �kaj�c histerycznie, wyrwa�a si� i uciek�a.
Antygonus przyjrza� si� kpi�co Markusowi.
- Wybacz, Markusie. Skoro tak ci na niej zale�y, czemu od razu nie
powiedzia�e�?
Markus poczu� na sobie spojrzenie rozpalonych zazdro�ci� oczu
Arrii. Przemkn�a mu przez g�ow� my�l o karze, jak� wymierzy Arria
niewolnicy, kt�ra w niczym tu nie zawini�a.
- Nie chc� tej dziewczyny - oznajmi� zwi�le - ani �adnej innej z
tych, kt�re s� tutaj.
Podnios�a si� fala szept�w. Kilka kobiet spojrza�o z g�upim
u�miechem na Arri�.
Twarz Antygonusa pociemnia�a.
- Czemu wi�c wtr�casz si� do moich przyjemno�ci?
- Got�w by�e� zgwa�ci� t� dziewczyn�.
Antygonus zdoby� si� na osch�y �miech.
- Zgwa�ci�? Jeszcze chwila, a zacz�aby si� radowa�.
- W�tpi�.
Dobry humor Antygonusa natychmiast gdzie� wyparowa�. Senator czu�
si� zniewa�ony i jego oczy ciska�y b�yskawice.
- Odk�d to ma dla ciebie jakie� znaczenie to, co czuje niewolnica?
Raz czy dwa widzia�em, jak sam si� w ten spos�b zabawia�e�.
- Nie musisz mi tego przypomina� - odpar� pos�pnym g�osem Markus,
wypijaj�c resztk� wina ze swojego kielicha. - Przyda�by mi si�
chyba �yk �wie�ego powietrza.
Wyszed� do ogrodu, ale nie poczu� ulgi, gdy� zaraz zjawi�a si�
Arria, a za ni� nadszed� nie odst�puj�cy jej Merula. Markus musia�
znie�� ich obecno��, chocia� mia� ochot� zgrzyta� z�bami. Arria
m�wi�a o ich przygodzie mi�osnej tak, jakby sko�czy�a si� wczoraj,
nie za� cztery lata temu. Merula przygl�da� si� Markusowi, kt�remu
zrobi�o si� �al tamtego. Arrii zawsze sprawia�o przyjemno��
dr�czenie swoich kochank�w.
- Czy czyta�e�, Markusie, moj� ksi��k�? - spyta�a g�osem s�odkim
jak mi�d.
- Nie.
- Jest ca�kiem niez�a. Spodoba ci si�.
- Straci�em zainteresowanie tandet� - rzek� i zmierzy� j�
spojrzeniem.
W jej oczach pojawi�y si� b�yski.
- Sk�ama�am pisz�c o tobie, Markusie - powiedzia�a z twarz�
wykrzywion� gniewem. - By�e� najgorszym kochankiem, jakiego
mia�am!
Markus odwzajemni� si� lodowatym u�miechem.
- To dlatego, �e kiedy odchodzi�em od ciebie, w moich �y�ach nadal
p�yn�a krew.
Odwr�ci� si� do niej plecami i odszed�.
Nie zwa�aj�c na obelgi, kt�rymi go obrzuca�a, opu�ci� ogr�d.
Wr�ci� na sal� i szuka� rozrywki w rozmowie ze starymi znajomymi i
przyjaci�mi. Ale ich �miech dra�ni� go; potrafili si� bawi� tylko
czyim� kosztem. W zabawnych spostrze�eniach dostrzega�
ma�ostkowo��, w opowie�ciach o tragediach - przyjemno��.
Oddali� si� od grupki, spocz�� na �o�u i popijaj�c wino,
obserwowa� pos�pnie go�ci Antygonusa. Widzia� teraz, jak� gr�
mi�dzy sob� prowadz�. Zak�adali mask� ludzi cywilizowanych, ale
ani na chwil� nie przestawali plu� trucizn�. I nagle co� go
uderzy�o. Tego rodzaju zebrania i uczty stanowi�y niegdy� wa�n�
cz�stk� jego w�asnego �ycia. Sprawia�y mu przyjemno��!
A teraz dziwi� si�, po co tu przyszed�... po co w og�le wr�ci� do
Rzymu.
Podszed� do niego Antygonus z bogato ubran� dziewczyn� o bladej
cerze. Obejmowa� niedbale jej ramiona, a ona u�miecha�a si�
zmys�owo. Mia�a kszta�ty Afrodyty i Markus poczu� przez chwil�, �e
mroczna intensywno�� jej spojrzenia budzi w jego ciele odzew. Od
dawna nie mia� �adnej kobiety.
Antygonus zauwa�y�, �e Markus doceni� urod� dziewczyny, i
u�miechn�� si� z zadowoleniem.
- Spodoba�a ci si�. Wiedzia�em. Jest szalenie kobieca. - Pu�ci�
dziewczyn� i pchn�� j� leciutko w stron� Markusa, cho� wcale nie
by�o to potrzebne, gdy� i tak opar�a si� ju� o pier� Markusa i
przygl�da�a mu si�, rozchyliwszy wargi. Antygonus u�miechn�� si�
znowu. - Nazywa si� Dydyma.
Markus uj�� Dydym� za ramiona i odsun�� od siebie, obdarzaj�c
Antygonusa krzywym u�miechem. Kobieta patrzy�a pytaj�co to na
Markusa, to na swojego pana. Antygonus wzruszy� ramionami.
- Wygl�da na to, �e Markus wcale ci� nie chce, Dydymo.
- Doceniam tw�j gest, Antygonusie... - zacz�� Markus, odstawiaj�c
z trzaskiem kielich.
- Ale... - ci�gn�� tamten pos�pnie, potrz�saj�c g�ow�. - Martwisz
mnie, Markusie. Nie interesujesz si� kobietami. Nie interesujesz
si� cyrkiem. Co przytrafi�o ci si� w Efezie?
- Ty tego nie pojmiesz.
- Mo�e jednak spr�bujesz mi wyja�ni�?
- Nie powierz� sekret�w mojego �ycia cz�owiekowi pe�ni�cemu
funkcje publiczne - odpar� z ironi� w g�osie Markus.
- Ka�de s�owo z twoich ust ocieka jadem - rzek� cicho Antygonus i
jego oczy zw�zi�y si�. - Czym zas�u�y�em sobie na twoje
pot�pienie?
- Nie ma to nic wsp�lnego z tob�, Antygonusie. Chodzi o wszystko
doko�a.
- O jakie wszystko? - spyta� Antygonus wyra�nie zbity z tropu.
- O �ycie! O ca�e to przekl�te �ycie!
Zmys�owe rozkosze, kt�re niegdy� wydawa�y si� Markusowi tak
smakowite, teraz pozostawi�y mu w ustach ju� tylko gorzki osad.
Kiedy umar�a Hadassa, wraz z ni� umar�o co� w jego duszy. Jak�e
wyja�ni� gwa�towne, g��bokie zmiany, kt�re si� w nim dokona�y,
Antygonusowi, komu�, kto nadal pob�a�a� cielesnym nami�tno�ciom,
dla kogo nadal by�y one warto�ci�? Jak�e wyja�ni�, �e wszystko
straci�o dla niego znaczenie od chwili �mierci zwyk�ej niewolnicy
na efeskiej arenie?
- Wybacz mi, Antygonusie - powiedzia� bezbarwnym g�osem, wstaj�c,
by wyj��. - Jestem ostatnio marnym towarzyszem zabaw.
Otrzyma� kilka nast�pnych zaprosze� na najbli�szy miesi�c. Nie
skorzysta� jednak z �adnego, gdy� wola� zanurzy� si� w pracy. Ale
prowadzenie interes�w te� nie przynosi�o ukojenia. Pracowa� jak
szalony, a mimo to czu� ci�ar w sercu. Wreszcie zrozumia�, �e
musi rozsta� si� z przesz�o�ci�, z Rzymem, ze wszystkim.
Sprzeda� kamienio�om i pozosta�e umowy budowlane - w obu
przypadkach ze znacznym zyskiem, z kt�rego jednak nie by� dumny
ani zadowolony. Spotka� si� z zarz�dcami mieszcz�cych si� nad
Tybrem sk�ad�w i przejrza� rachunki. Wieloletni wsp�lnik
Waleriana, Sekstus, okaza� si� cz�owiekiem uczciwym. Markus
zaproponowa� mu obj�cie nadzoru nad ca�ym rzymskim maj�tkiem
Walerian�w za szczodry odsetek od niema�ych zysk�w.
Sekstus by� oszo�omiony.
- Nigdy dot�d nie mia�e�, panie, tak szerokiego gestu. - Ton jego
g�osu zdradza� jakie� subtelne wyzwanie i ukryt� nieufno��.
- Mo�esz gospodarowa� pieni�dzmi jak ci si� podoba. Nie wymagam
�adnego zdawania rachunk�w.
- Nie mia�em na my�li pieni�dzy - odpar� bez ogr�dek Sekstus. -
Chodzi mi w�a�nie o zdawanie rachunk�w. Je�li dobrze zrozumia�em,
chcesz powierzy� mi prowadzenie swoich rzymskich interes�w.
- Tak jest.
- Czy�by� zapomnia�, �e by�em kiedy� niewolnikiem twojego ojca?
- Nie zapomnia�em.
Sekstus przygl�da� mu si� bacznie. Zna� Decymusa bardzo dobrze i
od dawna wiedzia�, �e Markus przysparza� mu samych zmartwie�.
Ambicje m�odzie�ca by�y jak gor�czka wypalaj�ca do cna sumienie.
Jak� gr� prowadzi teraz Markus?
- Czy� nie stawia�e� sobie za cel obj�cie zarz�du nie tylko nad
swoim maj�tkiem, ale i nad ojcowskim?
- Szczerze powiedziane. - Usta Markusa wykrzywi�y si� w ch�odnym
u�miechu.
- Czy� nie tak by�o? Zaprzecz, panie, abym m�g� ci pochlebi�.
Markus zacisn�� wargi, ale pohamowa� wybuch gniewu. Stara� si� nie
zapomnie�, �e ten cz�owiek by� przyjacielem jego ojca.
- W Efezie zawarli�my z ojcem pok�j.
Odpowiedzi� by�o milczenie, �wiadcz�ce, �e Sekstus mu nie
dowierza. Markus spojrza� prosto w oczy starca i nie spu�ci�
wzroku.
- W moich �y�ach, Sekstusie, p�ynie krew ojca - przypomnia� zimnym
g�osem. - Nie przedstawi�em ci tej oferty lekkomy�lnie, nie ma te�
w niej niczego, co mog�oby ci w przysz�o�ci zagrozi�. W ostatnich
tygodniach mia�em do�� czasu, by starannie wszystko rozwa�y�.
Przez siedemna�cie lat zajmowa�e� si� towarami w tych sk�adach.
Znasz z imienia wszystkich, kt�rzy pracuj� przy roz�adunku i
sk�adowaniu d�br. Wiesz doskonale, kt�remu kupcowi mo�na zaufa�, a
kt�remu nie. Zdawa�e� sumiennie rachunek z ka�dej transakcji.
Komu� mog� bardziej zawierzy�?
Wyci�gn�� r�k�, w kt�rej trzyma� pergamin, ale Sekstus nawet nie
drgn��.
- Mo�esz przyj�� albo odrzuci� moj� propozycj� - ci�gn�� Markus -
wiedz jednak jedno: sprzeda�em wszystkie pozosta�e posiad�o�ci
rzymskie. Sk�ad�w za� nie sprzeda�em tylko dlatego, �e stanowi�y
tak wa�n� cz�� �ycia mojego ojca. W tym przedsi�wzi�ciu jest jego
pot i krew. Nie m�j pot, nie moja krew. Proponuj� ci to
stanowisko, bo jeste� nie tylko cz�owiekiem najodpowiedniejszym,
ale tak�e przyjacielem ojca. Je�li odm�wisz, sprzedam wszystko.
Mo�esz by� tego pewny, Sekstusie.
Sekstus roze�mia� si� chrapliwie.
- Nawet gdyby� chcia� sprzeda�, nic z tego. Rzym ledwie dyszy. Nie
znam nikogo, kto m�g�by w tej chwili kupi� tak wielkie i �wietnie
prosperuj�ce przedsi�biorstwo.
- Dobrze o tym wiem. - Spojrzenie Markusa by�o lodowate. - Got�w
jestem pozby� si� wszystkiego, sprzedaj�c pojedynczo okr�ty i
zabudowania portowe.
Sekstus u�wiadomi� sobie, �e Markus wcale nie �artuje. By�
zdumiony takim sposobem my�lenia. Jak�e ten m�odzieniec mo�e by�
synem Decymusa?
- Zatrudniasz ponad pi�ciuset ludzi! W wi�kszo�ci to wyzwole�cy.
Zupe�nie nie dbasz o nich i o dobro ich rodzin?
- Znasz ich lepiej ni� ja.
- Je�li sprzedasz teraz, uzyskasz ledwie cz�� rzeczywistej
warto�ci przedsi�biorstwa - powiedzia� Sekstus, kt�ry wiedzia�
doskonale, jak bardzo Markus kocha pieni�dze. - W�tpi�, by� si� na
to zdecydowa�.
- Sam zobaczysz. - Markus rzuci� pergamin na oddzielaj�cy ich
st�.
Sekstus przygl�da� mu si� przez d�u�sz� chwil�, zbity z tropu
twardym wyrazem twarzy m�odzie�ca, stanowczym zarysem szcz�ki.
Markus nie zwodzi.
- Dlaczego?
- Bo nie chc�, by ten kamie� na szyi trzyma� mnie w Rzymie.
- I got�w jeste� posun�� si� a� tak daleko? Skoro naprawd�
pogodzi�e� si� z ojcem, dlaczego chcesz zniszczy� to, co on
budowa� przez ca�e �ycie?
- Wcale tego nie chc� - odpar� po prostu Markus. - Ale widzisz,
Sekstusie, pod koniec �ycia ojciec dostrzeg�, �e to wszystko jest
czcze, a ja doszed�em do tego samego wniosku. - Wskaza� pergamin.
- Jaka b�dzie twoja odpowied�?
- Musz� mie� troch� czasu, by to rozwa�y�.
- Masz tyle czasu, ile potrzebuj�, by st�d wyj��.
S�ysz�c te aroganckie s�owa, Sekstus zesztywnia�. Po chwili jednak
odpr�y� si�. Wykrzywi� usta w nieznacznym u�miechu. Odetchn��
g��boko, potrz�sn�� g�ow� i zachichota� cicho.
- Jeste�, Markusie, bardzo podobny do ojca. Nawet kiedy obdarzy�
mnie wolno�ci�, wiedzia�, jak przeprowadzi� sw� wol�.
- Nie we wszystkim jestem jak ojciec - rzuci� Markus, nie
wyja�niaj�c bli�ej, co ma na my�li.
Sekstus wyczu�, �e Markus cierpi. Mo�e rzeczywi�cie pogodzi� si� z
ojcem i teraz �a�uje tych lat, kiedy si� przeciwko niemu buntowa�.
Wzi�� zwini�ty pergamin i uderzy� nim o d�o�. Wspominaj�c ojca,
przygl�da� si� synowi.
- Przyjmuj� propozycj�. Pod jednym warunkiem.
- M�w.
- B�d� rozlicza� si� z tob� tak samo jak dawniej z ojcem.
Rzuci� pergamin na roz�arzone w�gle w koszu i wyci�gn�� d�o�.
Markus poczu�, �e co� �ciska mu gard�o. U�cisn�� d�o� Sekstusa.
Nast�pnego dnia o �wicie wsiad� na okr�t p�yn�cy do Efezu.
Przez d�ugie tygodnie rejsu ca�e godziny sp�dza�, stoj�c na
dziobie okr�tu. Tutaj czu� na twarzy s�ony powiew wiatru. Tutaj
m�g� wr�ci� my�lami do Hadassy. Przypomnia� sobie, �e sta� kiedy�
przy niej na dziobie okr�tu, patrz�c, jak wiatr zwiewa jej na
twarz mi�kkie kosmyki czarnych w�os�w, przygl�daj�c si� tej
twarzy, kiedy z takim �arem m�wi�a o swoim niewidzialnym Bogu:
"B�g przemawia... spokojny, cichy g�os w podmuchu wiatru".
Wyda�o mu si�, �e takim w�a�nie g�osem, spokojnym i cichym,
przemawia w tej chwili do niego Hadassa, �e szepcze mu co� w
podmuchu wiatru... przyzywaj�c go.
Ku czemu? Ku rozpaczy? Ku �mierci?
Czu� si� rozdarty mi�dzy pragnieniem, by o niej zapomnie�, a
l�kiem, �e mog�oby do tego doj��. By�o to tak, jakby raz
otworzywszy serce na jej g�os, nie m�g� go ju� zamkn��.
Jej g�os sta� si� uporczyw� obecno�ci�, rozbrzmiewaj�c� echem
po�r�d ciemno�ci, w jakiej by� pogr��ony.
Rozdzia� II
Kiedy Markus zszed� w Efezie na l�d, nie mia� zgo�a poczucia, �e
wraca do domu, ani nie cieszy� si�, �e ma ju� rejs za sob�.
Powierzy� sw�j baga� s�u�bie, a sam uda� si� prosto do po�o�onej
na zboczu wzg�rza, blisko centrum miasta, willi swojej matki.
Powita� go zaskoczony s�uga, kt�ry oznajmi�, �e jego pani wysz�a,
ale przyjdzie najdalej za godzin�. Zm�czony i przygn�biony Markus
poszed� na wewn�trzny dziedziniec, �eby tam zaczeka� na matk�.
�wiat�o s�oneczne sp�ywa�o do atrium przez otwarty dach, rzucaj�c
migotliwe b�yski na pomarszczon� powierzchni� wody w ozdobionej
ornamentami sadzawce. Woda skrzy�a si� i ta�czy�a, a przez
korytarze na dole ni�s� si� koj�cy szmer fontanny. Markusowi
jednak nie przynosi� ukojenia, kiedy usiad� w ma�ej cienistej
niszy.
Odchyli� g�ow� do ty�u i opar� j� o �cian�, pragn�c, by melodyjny
szum obmy� jego zbola�e serce, by przyni�s� mu chwil� wytchnienia
od udr�ki. Jednak wspomnienia n�ka�y go nadal, ogarnia�o go coraz
wi�ksze przygn�bienie, czu� dusz�cy go ci�ar.
Min�o ju� czterna�cie miesi�cy od �mierci Hadassy, lecz ca�a
trwoga, jak� wtedy prze�y�, przenika�a go, jakby wszystko zdarzy�o
si� wczoraj. Hadassa cz�sto siada�a na tej samej �aweczce, modl�c
si� do swego niewidzialnego Boga i odnajduj�c pok�j, kt�ry dla
Markusa by� ci�gle nieosi�galny. Prawie s�ysza� jej g�os -
spokojny, pe�en s�odyczy, oczyszczaj�cy jak woda w fontannie.
Modli�a si� za jego rodzic�w. Modli�a si� za niego. Modli�a si�
nawet za Juli�!
Zamkn�� oczy. Z ca�ej si�y pragn�� odmieni� przesz�o��. Gdyby� to
wystarczy�o, �eby przywr�ci� �ycie Hadassie! Si�a jego pragnienia.
Gdyby� przez jakie� czary da�o si� wymaza� udr�k� minionych
miesi�cy, gdyby� znowu siedzia�a obok niego, �ywa i zdrowa. Gdyby
m�g� pos�u�y� si� jej imieniem jak zakl�ciem i wskrzesi� j� moc�
swej mi�o�ci.
- Hadasso... - wyszepta� chrapliwie. - Hadasso.
Jednak z mg�y jego wyobra�ni nie powsta�a Hadassa, lecz tylko
plugawe, gwa�towne obrazy jej umierania, a potem udr�ka duszy -
zgroza, �al i poczucie winy, a wszystkie te uczucia zag�szcza�y
si� w jedno, w g��boki gniew, kt�ry sta� si� jego wiernym
towarzyszem.
C� przysz�o jej z modlitwy? - rozmy�la� z gorycz�, staraj�c si�
wymaza� z umys�u obraz jej �mierci. Tak spokojnie sta�a, kiedy lew
si� na ni� rzuci�. A je�li nawet krzycza�a, jej g�os zag�uszy�y
radosne wrzaski efezjan... w�r�d nich jego w�asnej siostry.
Zanim wyjecha� do Rzymu, matka powiedzia�a mu, �e czas leczy
wszystkie rany. Lecz to, co czu� patrz�c, jak umiera Hadassa,
ci��y�o mu z ka�dym dniem bardziej, stawa�o si� coraz trudniejsze
do zniesienia. A� wreszcie b�l sta� si� jedn� ci�k� bry��, kt�ra
przygniata�a go do ziemi.
Markus westchn�� i wsta�. Nie mo�e �y� przesz�o�ci�. Nie dzisiaj,
kiedy jest tak zm�czony, tak wyczerpany d�ug� i nudn� podr�.
Wyjazd do Rzymu nie uwolni� go od apatii, a nawet sprawi�, �e
�ycie wydawa�o mu si� jeszcze gorsze ni� przedtem. A teraz, po
powrocie, nie czuje si� bynajmniej lepiej ni� przed opuszczeniem
Efezu.
Sta� w perystylu willi swej matki, przepe�niony bolesnym,
niewypowiedzianym smutkiem. W ca�ym domu panowa�a cisza, chocia�
s�u�ba krz�ta�a si� przy swoich obowi�zkach. Czu� obecno�� tych
ludzi, lecz im m�dro�� nakazywa�a trzyma� si� od niego jak
najdalej. Drzwi wej�ciowe otworzy�y si� i zamkn�y. Us�ysza� ciche
g�osy, a potem kroki pospiesznie zbli�aj�ce si� w jego stron�.
- Markus! - wykrzykn�a matka. Podbieg�a i rzuci�a si� w jego
ramiona.
- Matko - powiedzia�, u�miechaj�c si� i odsuwaj�c j� na odleg�o��
ramion, by zobaczy�, czy si� zmieni�a podczas jego nieobecno�ci. -
Dobrze wygl�dasz. - Pochyli� si�, by poca�owa� j� w oba policzki.
- Czemu tak szybko? - spyta�a. - My�la�am, �e nie ujrz� ci� przez
kilka lat.
- Za�atwi�em wszystkie sprawy. Nie mia�em po co tam zostawa�.
- Czy zasta�e� wszystko w dobrym porz�dku?
- Jestem bogatszy ni� rok temu, je�li to mia�a� na my�li.
U�miecha� si�, ale nie by�o w tym u�miechu ani �ladu rado�ci. Feba
spojrza�a mu w oczy i jej twarz z�agodnia�a. Mi�kkim ruchem
unios�a d�o� do jego policzka, jakby by� dzieckiem, kt�re spotka�a
krzywda.
- Och, Markusie - powiedzia�a ze wsp�czuciem. - Ta podr� nie
pomog�a ci zapomnie�.
Zrobi� krok do ty�u, zadaj�c sobie pytanie, czy ka�da matka
potrafi zajrze� do duszy swojego dziecka tak jak jego matka.
- Powierzy�em zarz�d sk�adami Sekstusowi - rzuci� dziarskim
g�osem. - Nie brak mu umiej�tno�ci i jest godny zaufania.
Feba podj�a ten w�tek.
- Zawsze zna�e� si� na ludziach. Tak samo jak ojciec - odpar�a
spokojnie, uwa�nie si� mu przygl�daj�c.
- Czasem wyczucie mnie zwodzi�o - powiedzia� pos�pnie i zaraz
postara� si� odwr�ci� swoje my�li od siostry. - Juliusz m�wi� mi,
�e przez kilka tygodni cierpia�a� na gor�czk�.
- Tak. Ale teraz czuj� si� �wietnie.
Markus przyjrza� si� jej baczniej.
- Powiedzia� te�, �e szybko si� m�czysz. Wyszczupla�a� od mojego
wyjazdu.
Roze�mia�a si�.
- Nie musisz si� o mnie martwi�. Teraz, kiedy wr�ci�e�, nabior�
znowu apetytu. - Uj�a jego d�o�. - Wiesz przecie�, jak si�
zamartwia�am, kiedy ojciec wyprawia� si� w tak� d�ug� podr�. Co�
mi si� zdaje, �e teraz b�d� si� tak samo martwi� o ciebie. Na
morzu wszystko jest mo�liwe.
Usiad�a na �awce. Markus nadal sta�. Zauwa�y�a, �e jest
niespokojny i wychud�, �e na twarzy pojawi�y mu si� zmarszczki, a
rysy si� wyostrzy�y.
- Jak tam w Rzymie?
- Bez wi�kszych zmian. Spotka�em si� z Antygonusem i jego �wit�
pochlebc�w. Jak zwykle j�cza�, �e brak mu pieni�dzy.
- I da�e� mu to, czego pragn��?
- Nie.
- Dlaczego?
- Poniewa� chcia� trzysta tysi�cy sesterc�w, kt�re w ca�o�ci
przeznaczy�by na organizowanie igrzysk.
Odwr�ci� g�ow�. Kiedy� zgodzi�by si� bez najmniejszych skrupu��w,
a nawet sam z przyjemno�ci� ogl�da�by igrzyska. Oczywi�cie
Antygonus odwdzi�czy�by si� szczodrze, za�atwiaj�c mu korzystne
umowy na budowle publiczne i polecaj�c go bogatym arystokratom,
kt�rzy chcieli wybudowa� sobie wi�ksze i lepiej wyposa�one wille.
Polityk taki jak Antygonus musia� zjednywa� sobie �yczliwo��
t�umu. Najlepszym sposobem by�o organizowanie igrzysk. T�uszcza
nie dba�a o to, jakie pogl�dy ma senator, pod warunkiem, �e
zapewnia� jej rozrywki i zapomnienie o prawdziwych problemach
�ycia: niezr�wnowa�ony bilans handlowy, zamieszki, g��d, choroby,
nap�yw niewolnik�w z prowincji, kt�rzy odbierali prac� ludziom
wolnym.
Markus nie chcia� mie� ju� w tym swojego udzia�u. Wstydzi� si�
tego, �e kiedy� dawa� Antygonusowi setki tysi�cy sesterc�w. Ale
wtedy my�la� tylko o korzy�ciach, jakie mo�e zapewni� wysoko
postawiony przyjaciel. Nigdy nie zastanawia� si� nad tym, co jego
hojno�� mo�e oznacza�, je�li chodzi o ludzkie �ycie. Prawd�
m�wi�c, zupe�nie go to nie obchodzi�o. Wspieranie finansowe
Antygonusa by�o rzecz� nader op�acaln�. Chcia� zdoby� umowy na
zabudow� spalonych najbogatszych dzielnic Rzymu, a napychanie
Antygonusowi sakiewki sestercami by�o najkr�tsz� drog� do zbicia
maj�tku. �ap�wki zapewnia�y mu zam�wienia, zam�wienia za�
zapewnia�y bogactwo. Jego bogini� by�a Fortuna.
Teraz jak w zwierciadle widzia� samego siebie z dawnych czas�w:
by� cz�owiekiem znudzonym i popijaj�cym wino z przyjaci�mi, kiedy
przybijano kogo� do krzy�a; zajadaj�cym podawane przez niewolnika
smako�yki, kiedy dw�ch m�czyzn stawiano naprzeciwko siebie i
zmuszano do walki na �mier� i �ycie. I po co? �eby zabawia�
znudzony, wyg�odnia�y t�um, kt�rego on s