9508
Szczegóły |
Tytuł |
9508 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9508 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9508 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9508 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jack-Alain Leger - Godzina Tygrysa.
Prze�o�y�a z francuskiego Bo�ena S�k.
Wydawnictwo "Ksi��nica"; Katowice 1991.
Skanowa�, opracowa� i b��dy poprawi� Roman Walisiak.
Dla Jeana Raphoza, kt�ry nauczy� mnie odwagi.
Pami�ci Anny Hoang, bez kt�rej nie m�g�bym tego napisa�.
Kiedy wreszcie zorza rozb�yska w mrokach najczarniejszej nocy, kiedy dziki zwierz budzi si�, by i�� do wodopoju, a poni�eni ludzie wstaj�, by zaspokoi� ��dz� zemsty ta pora zwie si� GODZIN� TYGRYSA...
Wah-Han
Trzecia godzina nocy wybi�a, GODZINA TYGRYSA, i wsta�em i przeci�gn��em si� niby okrutny tygrys, kt�ry wstaje i przeci�ga si� i ryczy w odleg�ym lesie.
Wiedzia�em, �e dla mnie wybi�a godzina odwetu; a dla niegodziwych godzina skruchy...
Anonim (Hu Kui?)
Nie dr�yj, serce moje!
Duszo moja, nie l�kaj si�!
Trzeba uzbroi� si� w cierpliwo�� i zawzi�to��, wkr�tce nadejdzie GODZINA TYGRYSA...
Huo-Mai JEn
Prolog.
Nigdy go nie zapomn�.
Nie potrafi�.
On by� �yciem, rozumiesz?
Samym �yciem.
Faye, prosz� ci�, chyba nie zaczniesz znowu...
Nie, pos�uchaj!
Faye!
On by� �yciem, a ja nie �yj�.
Nie �yj� od dnia, kiedy...
To tylko s�owa!
S�owa.
S�owa.
Faye, jak zwykle nie chcesz stawi� czo�a rzeczywisto�ci.
Wolisz �y� w swoich snach, marzeniach, w ciasnych marzeniach dziewczynki, kt�ra czeka na swojego ksi�cia z bajki.
Ale ksi��� z bajki nie przyjdzie, a ty nied�ugo sko�czysz trzydzie�ci lat...
Owszem.
A ty sze��dziesi�t...
Jeste� bezczelna, Fay!
I z�o�liwa.
W tym tak�e przypominasz ma�� dziewczynk�, ma�� j�dz�, kt�ra zas�uguje na lanie...
Tylko �e powiem co�, co ci� zrani: prawda jest taka, �e to ju� prawie siedem lat, jak on nie �yje!
Abel umar�, s�yszysz, Faye?
Abel umar�, wi�cej go nie zobaczysz!
Abel umar�...
A ty powinna� teraz nauczy� si� �y�.
Nie jeste� ju� dzieckiem.
Wi�c b�agam, spr�buj cho� raz m�wi� mi tylko i wy��cznie o sobie.
Nie o nim.
On mnie w og�le nie obchodzi.
Czy nie po to tu jestem, �eby m�wi� o wszystkim, co mi przychodzi do g�owy?
Czy nie t�umaczy�a� mi na pocz�tku tej parszywej analizy, kt�ra chyba nigdy si� nie sko�czy...
czy nie t�umaczy�a� mi, �e wszystko ma znaczenie?
Owszem, ale je�li chodzi o to wspomnienie, do kt�rego ci�gle wracasz...
Ta obsesja...
A czy nie t�umaczy�a� mi te�, �e nawet powtarzanie si� r�wnie� ma ukryte znaczenie?
Tak.
Ale pr�buj� ci pom�c, chcia�abym widzie� jakie� post�py.
A ty jeste� w tej chwili na etapie regresu i bardzo ci to odpowiada.
Z upodobaniem grzebiesz si� w swoim nieszcz�ciu, w swoim cierpieniu.
Nigdy nie masz tego dosy�.
Tote� wiecznie wracasz do tej samej opowie�ci, kt�r� znam ju� na pami��: wszed� do pokoju...
Do pokoju, gdzie umiera� m�j ojciec...
Faye, ze sto razy opowiada�a� mi t� histori�!
I ze sto razy p�aci�am ci czterdzie�ci pi�� dolar�w, �eby� przez kr�tkie dwadzie�cia minut s�ucha�a, jak ci j� opowiadam.
Mo�esz jej wi�c wys�ucha� po raz sto pierwszy...
Dlatego �e przynosi mi to ulg� i dlatego �e na zako�czenie tego cholernego seansu zap�ac� ci jak zawsze...
Nie b�d� trywialna, moja droga!
Nie w tym problem...
Nie, dla was, psychoanalityk�w, problem nigdy nie jest w tym.
Tylko kiedy chodzi o honorarium...
Och, Faye, kochanie!
Nie jestem twoim kochaniem!
Jestem twoj� pacjentk�, pani doktor.
I czy ci si� to podoba, czy nie, opowiem ci t� moj� historyjk� za czterdzie�ci pi�� dolar�w.
No dobrze, m�w!
Je�li ci to s�u�y, opowiadaj!
Czemu milczysz, Faye?
Faye, chyba nie b�dziesz p�aka�?
Faye, male�ka...
Nie, nie b�d� p�aka�.
B�d� silna.
Taka jak on...
Faye...
mo�e faktycznie dotykamy tu czego� istotnego.
Opowiedz mi o nim, Faye.
Opowiedz mi o nim jeszcze raz.
Powiedz, kim by� Abel.
W gabinecie zapad�o milczenie.
Doktor Levine zgasi�a lampk� na biurku: p�mrok bardziej sprzyja zwierzeniom.
Faye wyci�gn�a nogi, obrzuci�a niepewnym spojrzeniem otaczaj�ce j� wn�trze wy�o�one ciemn� boazeri�, wn�trze tak dobrze jej znane, ale teraz, gdy by�o pogr��one w p�mroku, jakby troch� nierzeczywiste.
Tak samo jak ma�o rzeczywisty by� ten ci�gn�cy si� w niesko�czono�� dwudziestominutowy seans, i to cholerne popo�udnie, kt�re b�dzie musia�a potem przetrzyma�, pomy�la�a, i ten cholerny wiecz�r, kt�ry tak szybko nadejdzie: pusty, bez ko�ca, nieokre�lony...
Ca�e to �ycie, cholerne �ycie, kt�re zosta�o jej do prze�ycia.
Abel za to by� rzeczywisty w to nie w�tpi�a, by�a to nawet jedyna rzecz, w jak� nigdy nie w�tpi�a.
Abel nie by� marzeniem, jak to doktor Levin usi�owa�a jej wm�wi�, nie by� snem...
Rozja�ni� na kr�tko jej tak trudne do ud�wigni�cia, tak uci��liwe �ycie.
Ale teraz Abel nie �yje.
Nie �yje!
Z jakim� okrucie�stwem doktor Levin przypomina�a jej o tym.
T�usta krowa!
pomy�la�a Faye.
Za du�� przyjemno�� by jej sprawi�o, gdyby zobaczy�a, �e p�acz�...
Nie, Faye nie b�dzie p�aka�.
Nie dzisiaj.
Obieca�a to sobie.
Sobie i Ablowi.
Pami�ci o nim...
Zapali�a cygaretk�, zaci�gn�a si� g��boko i metodycznie zgasi�a j� na brzegu popielniczki, po czym cichym g�osem podj�a opowie�� o tym spotkaniu, kt�r� doktor Levin tyle ju� razy s�ysza�a z jej ust:
Wszed� do tego pokoju...
Wszed� w p�mrok pokoju, gdzie umiera� m�j ojciec...
Stali�my przy jego ��ku, moja matka, brat i ja...
Wszyscy troje ubrani ju� na czarno...
Tak, na czarno.
Co za brak taktu, prawda?
Przy �o�u chorego na czarno!
Chcia�am wcze�niej zwr�ci� na to mamie uwag�, ale nie mia�am odwagi...
Nie �mia�am...
nigdy nie �miem m�wi� przy niej na g�os, wiesz o tym...
Wi�c ubra�am si� tak, jak mi kaza�a...
Powiedzia�a, �e tak jest stosowniej!
A Abel...
Ha, pami�tam, jakby to by�o wczoraj: mia� na sobie bia�� bawe�nian� koszulk�, na nogach tenis�wki i troch� wytarte d�insy...
ale tak w sam raz...
To znaczy bez jakiej� ostentacji.
Nic z niechlujnego stylu bitnik�w...
Nie, nie wyczuwa�o si� w nim �adnej ch�ci prowokacji; by�, jaki by�, a na reszt� gwizda�...
Nie odgrywa� �adnej komedyjki.
I nigdy te� nie zrobi� na mnie wra�enia, �e czuje si� nie na miejscu, skr�powany...
A przecie� to by�a niesamowita rola!
Ktokolwiek inny czu�by si� z pewno�ci� za�enowany...
A on po prostu nie potrafi� by� inny, ni� by�...
On by�...
by� rzeczywisty.
W�a�nie tak.
Nie znajduj� innego s�owa.
By� pierwsz� osob� rzeczywist�, kt�r� spotka�am w tym przekl�tym bagnie, jakim od urodzenia jest moje �ycie...
Wygl�da� prawdziwie.
Chc� powiedzie�, �e by� tam i to wystarcza�o, rozumiesz?
Ca�� noc sp�dzi� w podr�y, nie przebra� si� ani nie ogoli�, a jednak kiedy kamerdyner mojego ojca, ta stara ciota Geoffrey w bia�ych r�kawiczkach, k�aniaj�cy si� w pas i z tym swoim niewiarygodnym angielskim akcentem...
no wi�c kiedy Geoffrey otworzy� mu drzwi i Abel wszed� mi�dzy te wszystkie ludwiki pi�tnaste ze z�oceniami, mi�dzy staro�ytno�ci, jakie si� ogl�da tylko w muzeach...
hmm, jak by ci to powiedzie�?
Wtedy w�a�nie my z naszymi dobrymi manierami i smutnymi minami w tych luksusowych �a�obnych �achach poczuli�my si� intruzami!
I na pewno nie ja jedna tak pomy�la�am: moja pod�a matka zgromi�a go spojrzeniem, jakby go przy�apa�a na podkradaniu sreber!
A Jeremy podskoczy�, zupe�nie jakby usiad� na gwo�dziu...
�miertelna cisza: s�ycha� by�o tylko syk tlenu i ci�ki oddech mojego ojca...
Abel wcale nie pr�bowa� przybra� takiej okoliczno�ciowo zasmuconej miny, w jak� si� przystraja twarz wchodz�c do pokoju cz�owieka umieraj�cego.
Nie by� ani smutny, ani sztucznie weso�y, mo�e ciut wzruszony.
Skin�� nam g�ow� na powitanie, tak zwyczajnie, bez s�owa, i zaraz podszed� do mojego...
do swojego ojca.
Nie popatrzy� na niego ukradkiem tak jak my od trzech dni, odk�d byli�my tam, u jego wezg�owia.
Nie.
Abel mia� takie proste, szczere spojrzenie...
I r�wnocze�nie szczypt� zdziwienia w oczach.
Albo zm�czenia po dr�, sama nie wiem.
Sta� wyprostowany w nogach ��ka i bi�o od niego wielkie wra�enie si�y, wra�enie rzetelno�ci, spokoju...
By� pi�kny.
Nie by�o to takie pi�kno jak u ludzi, na kt�rych popatrzysz i od razu widzisz, �e s� pi�kni...
To by�o jakie� pi�kno wewn�trzne...
I odkrywa�o si� je powolutku...
Zacz�am mu si� przygl�da�: by�o to bardzo niegrzeczne, wiedzia�am, ale mia�am to gdzie�.
By�am zaintrygowana.
Nie wiedzia�am jeszcze, kim jest i dlaczego si� tam znalaz�.
W ka�dym razie m�wi�am sobie: oto kto�, kto si� czuje idealnie w swojej sk�rze...
A jednocze�nie by�o w nim co� takiego kruchego, niedoko�czonego, dzieci�cego jeszcze...
Mia� dopiero dwadzie�cia cztery lata!
i tchn�� rado�ci� �ycia i zdrowiem: mocno opalony, o spierzchni�tych wargach, na kt�rych zosta�y resztki bia�ej ma�ci, z tak� �mieszn� jasn� obw�dk� doko�a oczu, zostawion� przez okulary wysokog�rskie...
Wiesz, jakie?
Okr�g�e, osadzone w sk�rzanej oprawie...
Dodawa�o to czego�...
jak by to powiedzie�?
czego� b�aze�skiego do jego uroku.
By�o to...
rozczulaj�ce!
Tak samo jak do�eczki w jego policzkach...
I jak jasny puszek, kt�ry w�a�ciwie nie by� zarostem...
I jak ten przedni ukruszony z�b - my�l�, �e ukruszy� go sobie przy upadku rok wcze�niej.
I jeszcze to, co mnie z miejsca oczarowa�o: jego krok, bardzo spr�ysty, swobodny...
Wrodzona elegancja ruch�w...
Ale s�dz�, �e na to mia�o te� pewien wp�yw uprawianie alpinizmu...
Podobnie jak taniec, alpinizm nadaje cz�owiekowi jak�� swobod� ruch�w...
Abel kojarzy� mi si� z kotem.
Tak, z pi�knym kotem: uderzy�o mnie to, kiedy zobaczy�am, jak podchodzi do wezg�owia ��ka...
Kiedy zrobi� to, o czym �adne z nas dot�d nie pomy�la�o: wzi�� r�k� taty i �agodnie powiedzia�: Widzisz, jestem!
To nie by�o oczywi�cie nic takiego, po prostu drobny dow�d uczucia, ale by�am wstrz��ni�ta.
Jak gdyby te s�owa do mnie zosta�y skierowane:
Widzisz, jestem!
Ju� go w tamtej chwili kocha�am!
Kocha�am...
Wtedy zauwa�y�, �e go obserwuj�, i zn�w zrobi� co� r�wnie nie s�ychanego: u�miechn�� si� do mnie...
Mo�esz to sobie wyobrazi�?
U�miechn�� si� do mnie i uczyni� taki lekki serdeczny gest.
Gest porozumienia...
Widzisz, jestem!
Nie musieli�my sobie nic m�wi�:
zrozumieli�my si�...
A potem, hm, potem...
tak, od tamtej chwili mia�am uczucie, �e b�dzie jak w tej piosence, wiesz?
�e cie� jego u�miechu b�dzie mnie prze�ladowa� w snach...
I te proste s�owa:
Widzisz, jestem!
Nie, nie!
On nie umar�!
Nie mog� uwierzy�, �e...
Nie chc� my�le�, �e on umar�.
To nie ma sensu, wiem, ale czasami m�wi� sobie:
on �yje!
�ni mi si� po nocach!
Tak!
on �yje!
Abel!
Abel!
... I zrywam si� ze snu.
I krzycz� jego imi� na ca�y g�os!
Widz� go!
Jest tam!
Och, Abel!
Abel!
... Powtarzam jego imi� ciszej.
Abel, Abel...
Szepcz� jego imi�:
Abel...
I p�acz�...
Cz�� pierwsza
Godzina Kota
Szed� w w�t�ym niebieskawym �wietle dnia wschodz�cego nad lodowcem.
Szed� r�wnym krokiem, nie patrz�c pod nogi, po o�lepiaj�cym zboczu, kt�re skrzypia�o pod jego butami zaopatrzonymi w ostre raki.
Szed�, wbijaj�c niekiedy czekan, zapomniawszy o najbardziej elementarnych �rodkach ostro�no�ci, kt�rych nale�y przestrzega�, gdy idzie si� po lodowcu.
Szed� pogr��ony w my�lach, we wspomnieniach, a przed nim, wyra�nie odcinaj�cy si� na ciemnym jeszcze na p�nocy niebie, rysowa� si� szczyt z czerwonego granitu, straszliwa Aiguille du Fou.
Nagle straci� r�wnowag�.
Och!
Czy�by� chcia�, �eby tw�j stary Jacques zlecia�?
Nieco rozwlek�y akcent sabaudzki i ton zarazem gderliwy i serdeczny, tak dobrze mu znane, przywo�a�y go natychmiast do rzeczywisto�ci.
A rzeczywisto�� by�a taka, �e omal nie upad� i nie ze�lizn�� si� do w�skiej sinawej rozpadliny, otwieraj�cej si� o kilka krok�w dalej.
Odwr�ci� si� i u�miechn�� do�� �a�o�nie, jak zbesztane dziecko prosz�ce, by mu wybaczono nieostro�no��.
Jacques Servoz, jego przewodnik, jego przyjaciel, kt�ry szed� z ty�u, odk�d opu�cili biwak, dogoni� go, zwijaj�c lin� w r�wne zwoje.
To nic, Abel, dzisiaj ja sam jestem padni�ty!
No, pu�� mnie na prowadzenie, a ty si� pozbieraj.
Wybacz.
Nie my�l� o tym, co robi�.
Widz�.
Stale my�lisz o Johannie, nie s�d�, �e tego nie poj��em!
Tyle �e ani na to czas, ani miejsce.
Je�li chcesz zawr�ci�, powiedz od razu...
Wiesz, �e nie b�d� mia� ci za z�e.
Zg�upia�e�?
Zawr�ci�!
Jeszcze czego!
�wietnie.
Idziemy dalej.
Ale musisz w takim razie wybra�: ona albo wspinaczka.
Nie mo�esz my�le� r�wnocze�nie o jednym i drugim...
Och, cicho ju�, b�agam!
�artobliwie powiedzia� Abel.
Wyobra� sobie, �e dok�adnie to samo mi powiedzia�a przy rozstaniu:
Ha, w tym roku musisz wybra�: albo ja, albo g�ry!
I co odpowiedzia�e�?
Nic.
Zanuci�em tylko t� piosenk� z nowego albumu Dylana:
Most likely you go your way and FU go min�...
To znaczy?
Pewno ty p�jdziesz swoj� drog�, a ja p�jd� swoj�...
Przez ca�y ten czas, jak byli�my z Johann� razem, zawsze mieli�my jak�� piosenk� Dylana.
Na ka�d� okoliczno�� �ycia...
Zacz�o si� od One too many morning, kiedy�my si� poznali.
Potem by�a Lewe Minus Zero f No Limit, kt�r� nazwali�my hymnem naszej mi�o�ci.
O rany!
Tyle razy puszczali�my j� tam i z powrotem!
P�yta jest bardziej zdarta ni� stary singiel...
Zdarzy�o nam si� nawet s�ucha� jej stoj�c na baczno��, jak dwoje kretyn�w!
Ale zawsze przebiega� nas taki sam dreszcz przy s�owach: Kochanie, milcz�co do mnie m�w...
A przecie� Johanna wcale nie m�wi milcz�co, to znaczy rzadko.
A jak wpadnie w nerwy...!
Pami�tam, raz podepta�a nowy album, kt�ry jej podarowa�em na urodziny...
A� si� pochorowa�em z tego!
I jak ostatni debil potrafi�em wtedy tylko powtarza�: och, nie!
nowy Dylan!
nowy Dylan!
No i w�a�nie nowego Dylana, Blonde on Blonde, kupi�em jej tego dnia, kiedy�my postanowili rozsta� si� na lato.
Jest tam genialny blues zatytu�owany Visions of Johanna...
Na samym pocz�tku ich mi�o�ci, w czerwcu roku 1964, rzeczywi�cie by�a piosenka One too many morning, ale ich historia zacz�a si� kilka godzin wcze�niej, gdy jeszcze �adnemu przez my�l nawet nie przesz�o, �e si� pokochaj� - wr�cz przeciwnie.
Nad Pary�em rozp�ta�a si� burza i wielkie krople deszczu rozbija�y si� o paruj�cy asfalt.
Przy wje�dzie na Autostrad� Po�udnia samotny ch�opak z uniesionym kciukiem dusi� si� od dobrych dwudziestu minut w nieprzemakalnej pelerynie khaki i zaczyna� ju� traci� nadziej�, �e jaki� samoch�d osobowy czy ci�ar�wka zatrzyma si� przy nim.
Przyjecha� z Kalifornii - by�o to wypisane fluorescencyjnymi literami na jego ci�kim plecaku, w poprzek kt�rego mia� starannie przytroczony czekan, buty lodowcowe i kilka zwoj�w liny.
Jecha� do Chamonix - takie przynajmniej widnia�o na kawa�ku kartonu �yczenie wykaligrafowane grubym mazakiem, zaczynaj�cym si� rozmywa� w deszczu.
Za ka�dym razem, gdy jaki� pojazd stawa� na czerwonym �wietle, Abel przez opuszczon� do po�owy szyb� prosi� i t�umaczy�, wyja�niaj�c w niepewnej francuszczy�nie, �e jest studentem i �e chce si� wspi�� na Mont Blanc.
Nadaremnie: kiedy zapala�o si� zielone �wiat�o, doskonale oboj�tni kierowcy ruszali jak b�yskawica, a spod k� tryska�y strugi wody, lej�c mu si� nawet pod peleryn� - cholera!
Pot i deszcz: by� przemoczony do suchej nitki i kl�� w duchu tych dra�skich skurwieli Francuz�w...
A przecie� rankiem tego samego dnia, kiedy wyl�dowa� na Orly, szala� ze szcz�cia.
By� w Pary�u!
By� we Francji!
W kraju Rimbauda i Prousta!
W kraju, gdzie s� szczyty Grandes Jorasses i Aiguille du Midi!
W kraju swojej Ma, swojej kochanej staruszki Madeleine!
... W drugiej ojczy�nie ka�dego, kto mi�uje wolno�� i poezj�, jak mu do�� pompatycznie napisa� stary Ford, jego profesor literatury por�wnawczej, kiedy go powiadomi� o swoich planach!
O wyje�dzie do Francji...
By� we Francji.
I w oczach mia� �zy.
Chcia�o mu si� rzuca� na szyj� wszystkim ludziom mijanym na schodach prowadz�cych do sali odbioru baga�u, �ciska� ich, m�wi� im, �e ich kocha.
Pod�piewywa�, podskakiwa� na �liskim marmurze holu, oszo�omiony zm�czeniem podr� i r�nic� czasu.
I w og�le si� nie oburzy� na ograniczonego t�ustego celnika, kt�ry kaza� mu opr�ni� plecak do samego dna i skrupulatnie przez dobry kwadrans ogl�da� ca�y jego ekwipunek wysokog�rski, hak po haku, karabinek po karabinku, po czym stwierdzi�, �e nic z tego chyba nie powinno s�u�y� szprycowaniu si� haszyszem!
Wygl�da�o na to, �e ameryka�scy studenci, jeszcze nie tak nagminnie pal�cy cho�by zwyk�� trawk�, zaczynaj� mie� z�� reputacj� w oczach w�adz francuskich.
Abel do nich nale�a� i ignorancja celnika po prostu ubawi�a go do �ez...
�mia� si� jeszcze z tego �a��c po ulicach Pary�a, na kt�rego dok�adniejsze zwiedzanie zostawia� sobie dwa albo trzy dni w drodze powrotnej...
Notre-Dame, Luwr, Plac Zgody i o czwartej po po�udniu ustawi� si� przy wje�dzie na autostrad�.
Obliczy�, �e przyjdzie mu jecha� przez ca�� noc.
Nazajutrz ko�o po�udnia, mo�e ciut wcze�niej, znajdzie si� w Chamonix.
Min�a jednak godzina, potem druga...
P�niej ruszy�a falanga mieszka�c�w podparyskich miejscowo�ci, tych gnoj�w, kt�re nigdy nie jad� dalej jak do swojej zasranej podparyskiej dziury!
... I deszcz zacz�� la� mocniej.
I teraz Ablowi by�o ju� ch�odno.
I g�odno.
I sennie.
I w napadzie zniech�cenia j�� liczy� w my�li, czy wystarczy�oby mu pieni�dzy na poci�g, gdyby oszcz�dzi� p�niej na reszcie.
Ale rezygnowanie z czego� nie by�o w jego stylu.
Czy zrezygnowa�by, gdyby si� znalaz� w tarapatach na Aiguilles Rouges albo na Dent du Geant?
Czy zrezygnowa� na Sentinel Rock, kiedy p�k�a mu lina?
Nie!
postanowi� wspina� si� dalej bez zabezpieczenia...
W nadziei zatem, �e rozczuli kierowc�w ci�ar�wek, zacz�� deklamowa� wiersze Rimbauda i ca�e stronice Prousta, kt�rych nauczy� si� na pami��.
Ale kierowc�w ani troch� to nie rozczuli�o.
Brali go po prostu za wariata i dawali mu to do zrozumienia pukaj�c si� w czo�o albo naciskaj�c klakson.
Je�li w wymownym ge�cie nie zginali r�ki w �okciu!
Cholera!
Jasna cholera!
A potem t�cza, jak� widuje si� tylko na dzieci�cych rysunkach, zabarwi�a o�owiane niebo, burza przesz�a i zjawi�y si� te dwie dziewczyny.
Pi�kno�� w kompanii brzyduli.
I Abel pomy�la�: zawsze tak w�a�nie jest z autostopowiczkami!
Nigdy nie wida�, �eby dwie �adne razem podr�owa�y.
Szpetota ma pewnie za zadanie pilnowa� t� drug� i wo�a� pomocy, jak tylko szofer ci�ar�wki traci g�ow�...
Ta jednak by�a szczeg�lnie pi�kna: d�ugie w�osy tak czarne, a� po�yskuj�ce niebiesko, wielkie jasnoszare oczy, dwuznaczny, enigmatyczny u�mieszek...
I poczwara, kt�ra j� nadzorowa�a: t�usta i pryszczata, a� strach bra�!
Amerykanki bez najmniejszej w�tpliwo�ci.
Poczwara trzyma�a zreszt� pod pach� nieodzowny Europ� on j dollars a day, parszywy przewodnik napisany przez facet�w, kt�rzy chyba nigdy nie wyprowadzali si� z apartamentu za 300 dolar�w doba w "Carlyle": no bo czy, nie grzebi�c w �mietnikach i nie rozk�adaj�c �piwora pod mostem, mo�na jada� trzy razy dziennie i nocowa� pod dachem za jedyne 5 dolar�w?
Pr�bowa�y�cie kiedy?
To w�a�nie Abel z mety im powiedzia�, �eby je roz�mieszy�.
Ale roze�mia�a si� tylko pi�kno��.
Brzydula zmierzy�a go wzrokiem z nieskrywan� wzgard� i Abel na w�asny u�ytek od razu przezwa� j� Dupiata.
Dupiata wierzy�a we wszystko, co wydrukowane.
I je�li napisano, �e w Pary�u mo�na zje�� za 5 frank�w w uroczym bistro, gdzie szefowa w czasie deseru przygrywa klientowi melodyjk� na akordeonie, znaczy to, �e tak jest naprawd�!
15 .
O, ty te� jeste� z Kalifornii!
zauwa�y�a tamta, wida� nie zainteresowana problemem przewodnika.
Studiuj� w Berkeley, trzeci rok.
Literatura i socjologia.
Co� takiego!
My te� zawo�a�a ucieszona.
Tylko jeste�my na psychologii.
I wtedy Abel, zwykle chorobliwie nie�mia�y w obecno�ci dziewczyn, ku w�asnemu zdumieniu odpowiedzia�:
Ach, to dlatego ci� nie zauwa�y�em!
Bo przecie� taka pi�kno�� jak ty...
Nie zarumieni�a si� ani nawet nie przybra�a, zgodnie z zasadami, lekko ura�onej albo sarkastycznej miny osoby podrywanej.
U�miechn�a si� tym u�miechem, kt�ry tak go intrygowa� i przedstawi�a si�:
Johanna Jones.
Abel Young.
�eby nie by� gorsza, Dupiata wymamrota�a przez aparat ortodontyczny niewyra�ne Mary-co� tam co� tam-stone.
Mo�e Livingstone.
Abel nie poprosi� jednak, by powt�rzy�a - mia� to w nosie.
W�a�ciwie to ona jakby nie istnia�a...
Gdzie jedziesz?
spyta� Johanny.
Do Prowansji.
I do W�och...
A ty?
W Alpy.
B�d� si� wspina�...
Idiotyczne!
prychn�a Dupiata.
W Stanach do�� jest chyba g�r, nie?
Po co przyje�d�a� tutaj?
Co za dno!
Abel w�asnym uszom nie wierzy�, natychmiast jednak odpali�:
Trzeba ocipie�, �eby jecha� do W�och!
Mamy przecie� u siebie do�� pizza-parlors, spaghetti-houses i kafeterii!
A c� ty sobie my�lisz?
Jedziemy ogl�da� muzea.
Oniemia�: zastanawia� si�, jak taka �adna dziewczyna, wygl�daj�ca na inteligentn� i w og�le, mo�e wlec za sob� niczym kul� u nogi podobn� gleb�.
I to kul� jak nic wa��c� te swoje sto dziewi��dziesi�t funt�w!
Je�li o to idzie, to by� niesprawiedliwy: w ko�cu on te� niegdy� by� oty�y.
I pryszczaty...
Ale by� pod urokiem Johanny ju�.
Osobliwie wzruszony.
I serce mu wali�o.
Nigdy mu si� co� takiego nie przytrafi�o, my�la�, nigdy w takim stopniu.
O rany!
Czy mo�na...
no czy mo�na si� w ten spos�b zakocha�?
Od pierwszego wejrzenia?
Od pierwszego u�miechu?
Strasznie to g�upie, nie?
Tak si� dzieje tylko w kinie.
A i to w kiczowatych filmid�ach dla kucharek!
... A je�li �ycie jest kiczem?
Je�li w taki w�a�nie spos�b sprawy si� zaczynaj�, kiedy zaczynaj� si� na dobre?
Je�li to wszystko odbywa si� jak w najbanalniejszej piosence, jak w odwiecznych romancach, kt�re cz�owiek nuci bezmy�lnie?
Tak by� wzburzony, �e nie m�g� ju� nic wi�cej wymy�li�, aby j� roz�mieszy�.
Patrzy� na ni� i ogarnia�a go w�ciek�a ch��, by odebra� j� Dupiatej, kt�ra ju� j�cza�a, �e tyle czekaj�.
Nawet gdyby musia� u�y� si�y...
Dawno czekasz?
spyta�a Johanna.
My�lisz, �e to d�ugo potrwa?
Stercz� tu blisko trzy godziny.
O Jezu!
S�yszysz, Marilyn?
I w dodatku na imi� mia�a Marilyn!
Ablowi chcia�o si� za�mia� szyderczo.
On tak m�wi specjalnie, �eby nam dokuczy� gdakn�a Marilyn.
W tej�e chwili, jakby na potwierdzenie s��w tej kupy gnoju, zatrzyma� si� D S, kt�rego kierowca, jad�cy sam, zaprosi� do �rodka ca�� tr�jk�.
I wtedy zdarzy�o si� co� niewiarygodnego: Marilyn rzuci�a si� na tylne siedzenie, wci�gn�a za sob� Johann� i ich dwa plecaki i zatrzasn�a drzwiczki...
Samoch�d wjecha� na pas prowadz�cy na autostrad�.
�winie!
Sprz�tn�y mu samoch�d sprzed nosa i wystawi�y go do wiatru.
Jego, kt�ry tyle czasu czeka�!
I Johanna ju� znika�a z jego �ycia, ot tak!
R�wnie szybko, jak si� w nim pojawi�a.
johanna!
Dziesi�� minut potem by� jeszcze tak w�ciek�y, �e nie od razu poj��, i� mruganie �wiat�ami srebrzystego porschea, kt�ry stan�� na czerwonym �wietle, jest zaproszeniem.
Porsche!
to nie by� sen.
Porsche!
To w�z ojca.
Zatrzyma�em si�, bo podzia�a�o stare braterstwo alpinist�w: zobaczy�em u pana czekan i liny...
Ja te� si� wspinam.
Na imi� mi Jean-Claude.
Dwadzie�cia pi�� lat.
Student medycyny.
Mieszkam w Lyonie.
Wie pan ju� o mnie wszystko.
Abel.
Trzeci rok literatury w Berkeley.
Dwadzie�cia dwa lata.
U�cisn�li sobie d�onie.
I ju� coupe mkn�o lewym pasem jezdni.
Szybko dogonili tamten DS.
Kiedy go mijali, Abel, kt�ry dowcipnie opowiedzia� towarzyszowi swoj� niemi�� przygod�, zagra� na nosie jad�cym w nim wied�mom.
17 .
Dziecinada - ale czy� nie by� jeszcze troch� dzieckiem?
A raczej: czy� nie by� wreszcie dzieckiem on, kt�rego dzieci�stwo zaznaczy�o si� powag�, b�lem, rozpacz�, on, kt�ry w gruncie rzeczy wcale nie mia� dzieci�stwa?
No i dopiero teraz czu� si� beztroski, weso�y.
Teraz dopiero zaznawa� tego, co jest proste i zarazem cudowne, a co nazywa si� rado�ci� �ycia.
Dopiero teraz jak�� tam drog� gdzie� we Francji jecha�, pijany z rozkoszy, w pysznym �wietle zachodz�cego s�o�ca...
S�o�ce chyl�ce si� na horyzoncie, postrz�pione lekkie r�owe chmurki w dali, przemykanie pni drzew rosn�cych przy szosie, z�ote b�yski ta�cz�ce na przedniej szybie, przejrzysty granat pi�knej letniej nocy i warkot pot�nego silnika graj�cego ca�� moc�, i w radiu pierwsze d�wi�ki wspania�ej uwertury do Tannhausera, czy nie to w�a�nie by�o szcz�ciem?
Szcz�cie!
Niczego innego nie pragn��, niczego innego nie ��da�, o niczym innym nie marzy� jak tylko o szcz�ciu.
On i ca�e jego pokolenie.
Wszyscy ci, co mieszkali w Kalifornii albo opuszczali wschodnie wybrze�e i tam si� przenosili.
Wszyscy ci, co op�akiwali �mier� Marylin Monroe, jakby umar�a bliska przyjaci�ka, i wszyscy ci, co za�amani ogl�dali w telewizji ma�ego Johna-Johna Kennedyego, gdy w postawie na baczno�� oddawa� honory cia�u ojca...
Chcieli szcz�cia natychmiast!
Dlatego wymy�l� nowy �wiat!
Zapowiada� to Bob Dylan, gdy t�umom ludzi �piewa�, �e czasy si� zmieni�.
Abel jednak nie by� na tyle naiwny, by sobie wyobra�a�, �e wszystko zmieni si� tak prosto, jak w tych marzeniach.
Stary �wiat mocno si� trzyma�, wiedzia� o tym.
Tutaj w betonowych silosach skupia�y si� tysi�ce Hiroszim.
W Ameryce �aci�skiej, w Afryce, Azji codziennie miliony umiera�y z g�odu.
W Europie Wschodniej deportowano ludzi tylko za to, �e mieli inne zdanie.
Jak�e krucha by�a idea szcz�cia w obliczu tylu okropno�ci!
Jego walcz�cy przeciwko rasizmowi czarni przyjaciele uwierzyli w rych�e zniesienie segregacji rasowej: ale w po�udniowych stanach mordercy z Ku Klux Klanu zabijali uczestnik�w marsz�w pokoju.
Jego koledzy z organizacji lewicowych wierzyli w szybkie uregulowanie konfliktu wietnamskiego, przepowiadali, �e przyk�ad Francji, kt�ra wda�a si� w zako�czon� dopiero co brudn� wojn� w Algierii, pos�u�y jako przestroga: nie dalej jak poprzedniego dnia, 24 czerwca, genera� Taylor zosta� mianowany ambasadorem w Sajgonie w miejsce Cabota Lodgea.
Kiedy po cywilu nast�puje wojskowy, z�y to znak dla pokoju!
w tym wzgl�dzie Abel nie mia� �adnych z�udze�.
Przeczuwa� nawet, �e niebawem b�dzie powo�any razem ze swymi r�wie�nikami, i to bez wzgl�du na studia, kt�re mia� ko�czy�.
Rozwa�a� ju� ucieczk� do Kanady albo do Szwajcarii raczej do Szwajcarii, gdzie jest Matterhorn i Eiger!
m�wi� sobie, w my�lach organizuj�c trudne �ycie dezertera.
Wie pan, Jean-Claude...
zagadn��.
M�w mi ty.
Wiesz, pod pozorn� szlachetno�ci� i idealizmem student�w kryje si� ogromna...
hmm...
miernota i w gruncie rzeczy na og� studenci to barany.
Niezdolni samodzielnie my�le� ani dzia�a�, niezdolni pokierowa� swoim �yciem.
Im s� potrzebne bana�y, has�a, slogany, �eby je powtarza� jak dzieciaki reklamy us�yszane w telewizji, im s� potrzebne gwiazdy, �eby je mogli podziwia�: Mao, Che, Luther King.
Tym mato�om potrzebni s� przyw�dcy.
Ja te� d�ugo szuka�em bohatera, mojego bohatera, w czasach kiedy by�em nieszcz�liwy.
Uwa�a�em, �e jestem szkaradny - i by�em szkaradny:
wa�y�em co� ko�o stu dziewi��dziesi�ciu funt�w i sapa�em jak foka uwa�a�em, �e jestem �a�osny: by�em taki strachliwy, �e ca�y si� trz�s�em, jak tylko zobaczy�em, �e gdzie� si� k��c�...
My�la�em, �e nigdy �adna dziewczyna mnie nie zechce.
Nie mia�em przyjaci�...
No wi�c rozpaczliwie szuka�em bohatera, kt�rego m�g�bym podziwia�:
w ksi��kach, komiksach, telewizji, kinie...
By�em zablokowany uczuciowo, koszmarnie znerwicowany.
I przez to, �e tak si� torturowa�em, zaczyna�em kompletnie bzikowa�.
A potem, kiedy dosi�gn��em dna, kiedy chcia�em sobie paln�� w �eb...
To mi przysz�o ot tak, jednego ranka: popatrzy�em na siebie w lustrze, tak, tak!
popatrzy�em na t� g�r� t�uszczu.
Mia�em odwag� spojrze� sobie w twarz i wtedy zawo�a�em: Ty baranie, znalaz�e� swojego bohatera!
Ty sam powiniene� by� swoim bohaterem!
Tak, ty b�dziesz jedynym swoim bohaterem!
I od tego dnia postanowi�em wzi�� si� w gar��, zmieni� swoje �ycie.
I jeden kumpel, Thomas Haynes, kolega z pokoju w akademiku, ten, kt�ry nauczy� mnie wspinaczki, te� mi bardzo pom�g�, kiedy powiedzia�: Chcie� to m�c.
Wystarczy, �e si� polubisz takim, jaki jeste�, a staniesz si� taki, jakim chcia� by� by�.
Chod� ze mn�, staruszku, naucz� ci� wspinaczki.
Jak b�dziesz wisia� na kawa�ku ska�y nad przepa�ci�, nie b�dziesz mia� czasu, �eby si� uwa�a� za szkarad�.
Wtedy zreszt� b�dziesz pi�kny, zobaczysz...
Jean-Claude przerwa� Ablowi:
19 .
Bardzo �adne jest to, co m�wisz, ale to postawa elitarna, punkt widzenia cz�owieka uprzywilejowanego.
Bo jeste� uprzywilejowany, Abel, prawda?
Co robi tw�j ojciec?
No prosz�, typowe pytanie Europejczyka: Co robi tw�j ojciec?
No odpowiedz�e!
Nie mam ojca.
Och, przykro mi, �e...
Nic nie szkodzi.
Nie mog�e� wiedzie�.
Ale pozw�l, �e zapytam jeszcze: a matka?
Prowadzi marny zajazd, przystanek dla kierowc�w ci�ar�wek przy drodze 132, kawa�ek przed Modesto.
Tak, ta dziura nazywa si� Modesto!
Jak widzisz, je�li chodzi o przywileje...
Przykro mi, naprawd�...
Nie jest zreszt� moj� matk�.
Matki te� nie mam.
Dowiedzia�em si� tego, kiedy mia�em dziesi�� lat.
Bardzo mi przykro!
A wiesz?
Ta kobieta, kt�ra mnie wychowa�a, do kt�rej m�wi� Ma i kt�ra prowadzi ten barek, jest z pochodzenia Francuzk�.
Madeleine Langlois.
By�a kiedy� pokoj�wk� u mojego...
u mojego ojca.
Wysz�a za majordomusa, W�ocha...
Ale...
jeszcze raz b�d� niedyskretny: skoro tw�j ojciec mia� pokoj�wk� i majordomusa, to jak to si� sta�o, �e...
Istotnie przerwa� mu Abel tonem uprzejmym, nie dopuszczaj�cym jednak odpowiedzi b�dziesz niedyskretny!
Jeszcze przed p�noc� wjechali do Lyonu.
Jean-Claude zaproponowa� Ablowi nocleg i Abel, umieraj�cy ze zm�czenia, nie da� si� d�ugo prosi�.
Willa, wybudowana niedawno na zboczu wzg�rza nad Saon�, nale�a�a do niewielu udanych twor�w wsp�czesnej architektury.
Apartament za�, z�o�ony z pokoju go�cinnego, �azienki i niedu�ego saloniku, m�g�by figurowa� w najbardziej wymagaj�cym pi�mie dekoratorskim.
Nigdy jeszcze Abel nie spa� w takim luksusie.
Je�li idzie o ��ka, to zna� tylko przytulne pos�anie w k�cie saloniku nad ha�a�liwym barem swojej Ma, w�ski tapczanik w akademiku i �piw�r pod go�ym niebem.
I kiedy zasypia�, wyle�awszy si� b�ogo w gor�cej k�pieli, nie zdo�a� pohamowa� �miechu, gdy wyobrazi� sobie, jak� min� zrobi�oby paru jego koleg�w, nieczu�ych dzia�aczy, twardych ekstremist�w, widz�c go, jak p�awi si� w cudownym kapitalistycznym bagnie.
Im one too many mornings...
.. .And a thousand miles behind.
O rany!
A kt� to m�g� podj�� piosenk�, kt�r� on w�a�nie nuci�?
I to tutaj, na drodze do Chambery?
Kto?
Ot�...
Johanna!
Rzeczywi�cie by�a tam, siedzia�a w rowie.
A obok Dupiata spa�a z g�ow� dziwacznie wci�ni�t� mi�dzy ich dwie torby podr�ne.
Jeszcze wstr�tniejsza ni� przebudzona!
Jasna cholera!
Czy jest skazany na spotykanie ich na swej drodze za ka�dym razem, gdy b�dzie wystawia� kciuk?
Zaczyna� mie� tego dosy�!
A poza tym czego one szukaj� tutaj, na drodze w Alpy?
Zdaje si�, �e te dwie pipy chcia�y jecha� do Prowansji?
Ma�o ci, �e mi sprz�tn�a� citroena sprzed nosa?
Teraz jeszcze zabierasz mi piosenk�!
zawo�a�, udaj�c zarazem, �e jest obra�ony i w�ciek�y.
Widzia�em w �yciu r�ne zgagi, ale to przechodzi wszystko!
Dylan jest chyba dla wszystkich, nie?
" Dla wszystkich?
Te� co�!
Dla ciebie to jeszcze, ale nie dla tej krowy!
odpar�, oskar�ycielskim palcem wskazuj�c Marilyn, kt�ra przewr�ci�a si� na brzuch i g�o�no chrapa�a.
Co to, to nie!
Mowy nie ma!
Bob Dylan nale�y do tych, kt�rzy na niego zas�uguj�.
I nie powiesz chyba, �e ta poczwara...
Johanna nie udawa�a nawet, �e oburza j� takie chamstwo.
Przeciwnie, ku zdumieniu Abla zacz�a si� �mia� do rozpuku.
Przykro mi za wczoraj powiedzia�a przyja�nie.
Naprawd� nie spodziewa�am si�, �e Marilyn...
By�am na ni� w�ciek�a.
Ale na pocieszenie powiem ci, �e nie przynios�o nam to szcz�cia.
Podr� mia�y�my koszmarn�: trzeba by�o pi�� razy zmienia� karet�!
A ile gruchot�w si� pa��ta o dziesi�tej wiecz�r!
Ostatni, skurczybyk, zostawi� nas tu o pi�tej rano...
Ha ha ha!
Ale �mieszne!
Och, nie b�d� taki obra�alski!
Nie jestem, nie mam powodu: ca�� drog� przejecha�em porschem.
Gaz do dechy, zakr�ty na kontrolowanym po�lizgu, Wagner...
S�owem, pe�na kultura!
A potem noc w sypialni, przy kt�rej apartament prezydencki w Hiltonie to zawszona klitka z burdelu w slumsach Kalkuty.
Europa za trzy kafle dziennie!
... Widzisz?
Gdyby� pojecha�a ze mn� i zostawi�a t� c�r� Frankensteina i Godzilli, mia�aby� podr� pierwsza klasa.
I mogli�my byli na pi�knych drogach Francji razem �piewa� rzewne bluesy starego Bobbyego.
To by dopiero by�o romantyczne!
21 .
Zabawne!
Uwa�am, �e jeste� bezczelny, a r�wnocze�nie nie potrafi� tak naprawd� ci� nie cierpie�.
Ha, to samo w�a�nie sobie m�wi�em: wnerwiasz mnie, �e nie wiem, a od wczoraj tylko o tobie �ni�!
Niestety!
w samym �rodku snu widz� nagle t� szczurz� mordk� i zrywam si� na r�wne nogi.
Och, nie!
Tylko nie to!
wrzeszcz�.
Tylko nie Marilyn!
�mieszny jeste�!
To moja kuzynka i musz� j� strawi�.
My�lisz, �e sprawia mi to przyjemno��?
Wprawdzie m�j stary jest lewicowym libera�em, wiecznie gada o nowych obyczajach, nowym spo�ecze�stwie itepe, ale nigdy by mnie samej nie pu�ci�.
Mama to a� si� pochorowa�a.
I tak nie wie, �e jedziemy do W�och, a gdyby jeszcze wiedzia�a, �e autostopem...
Apopleksji by dosta�a.
Dla niej �wiat cywilizowany ko�czy si� trzy ulice od Russian Hill...
Coraz bardziej si� wyg�upiaj�c, Abel zako�ysa� ramionami, z b�aze�sk� przesad� napi�� mi�nie jak rozgrzewaj�cy si� atleta i rzek� drwi�co:
Jasne, �e gdyby mnie zna�a, dosta�aby� si� pod moj� opiek�.
Przystojny ch�opak, kt�ry wspina si� na sz�stki, nie�le sobie radzi z francuskim i potrafi usadzi� podrywaczy mad� in Italy!
I zatrzymuje auta o, tak!
... Wystarczy, �e wystawi kciuk!
S�owom towarzyszy� gest.
I jakby na potwierdzenie tych s��w dok�adnie na ich wysoko�ci zatrzyma�a si� lancia!
O kurcz�!
Z tob� faktycznie dobrze idzie!
A co?
Nie m�wi�em?
zawo�a�, sam oszo�omiony takim niewyobra�alnie szcz�liwym trafem.
Dobijasz mnie!
Wszystko odby�o si� w jedn� chwil�: Abel z�apa� Johann� za r�k� i wepchn�� do luksusowej berlinki, wo�aj�c:
Szybko!
Kt�ra twoja torba?
Eeee...
nie...
niebieska wyj�ka�a Johanna, nie bardzo jeszcze rozumiej�c, co si� dzieje.
Abel rzuci� si� do baga�y, przewracaj�c w przelocie Marilyn, kt�ra zacz�a wrzeszcze� ze strachu.
W dw�ch susach dopad� z powrotem samochodu, rzuci� na siedzenie torb� ruchem rugbisty posy�aj�cego pi�k� na aut i zatrzasn�� drzwiczki.
Pojechali!
W lusterku wstecznym widzieli porzucon� kuzynk�, kt�ra drepta�a na �rodku szosy, krzycza�a, plu�a, kl�a, wreszcie spr�bowa�a za nimi biec je�li w og�le mo�e by� mowa o bieganiu, gdy kto� tak �a�o�nie podryguje, wreszcie zadyszana osun�a si� na asfalt i wybuchn�a rozdzieraj�cym p�aczem.
Bezkszta�tna popsuta marionetka malej�ca...
malej�ca...
a� wreszcie za zakr�tem znikn�a im z oczu.
W Johannie i Ablu by�o beznami�tne okrucie�stwo ludzi m�odych:
zacz�li si� �mia�.
Co si� sta�o?
zapyta� kierowca lancii.
Nic z tego nie zrozumia�em...
Och, prosz� o tym nie my�le�!
bezczelnie odrzek� Abel.
Rzecz w tym, �e ta krowa przylepi�a si� do nas jeszcze w San Francisco, a mamy jej powy�ej uszu, moja narzeczona i ja...
M�czyzna porozumiewawczo mrugn�� do nich lekko rozczulonym okiem.
Johanna, jeszcze pod wra�eniem, nie zaprotestowa�a.
Opar�a si� delikatnie na piersi Abla i nic ju� nie m�wi�c, prawie natychmiast zasn�a.
Pojechali!
Pojechali i wydawa�o im si�, �e narodzi�a si� oto szalona mi�o��, wydawa�o im si�, �e jad� tak przytuleni ca�emu �yciu naprzeciw.
W romantyzmie przejrzystego letniego poranka, w oszo�omieniu odurzaj�co lekkiego g�rskiego powietrza by�o to przeczucie, �e ich losy zbieg�y si� i zawsze ju� b�d� si� toczy�y razem.
Mieli ch�� wykrzycze� swoj� rado��, �piewa� na ca�e gard�o, �mia� si� do rozpuku, i pewnie by to zrobili, gdyby co� na kszta�t rozkosznie przyjemnego wstydu nie powstrzyma�o ich przed zbytnim objawianiem uczu�.
W najmniejszym stopniu nie by�a to z ich strony troska o konwenanse; gwizdali na konwenanse!
lecz uwa�ali, �e te upojne chwile nale�� tylko do nich; ta mi�o�� by�a niejako ich sekretem.
Nikt nie powinien by� podziela� ich szcz�cia, ich sza�u.
B�d� razem �yli, ju� to wiedzieli, b�dzie to �ycie ich dwojga, �ycie niepodobne do �adnego innego...
I rzeczywi�cie �yli razem przez dwa lata, lecz �ycie do�� chaotyczne �ycie student�w niepewnych przysz�o�ci samo wzi�o na siebie zniszczenie tego, co jedno spojrzenie zdo�a�o stworzy� pewnego letniego poranka w 64 roku gdzie� na francuskiej szosie.
A tego lata roku 1966 Abel sam przyjecha� znowu w Alpy, by w towarzystwie Servoza dokona� paru wyj�tkowych wypad�w, na przyk�ad podj�� bardzo trudn� wspinaczk� na Aiguille du Fou.
Johanna bowiem wola�a zosta� w Kalifornii.
23 .
Rozstali si� nie wiedz�c nawet, czy spotkaj� si� we wrze�niu po jego powrocie do Stan�w.
Rozstali si� jak w tej piosence Dylana:
Id� swoj� drog�, ja p�jd� swoj�...
Je�li pisane im b�dzie spotka� si� na pocz�tku roku akademickiego, to czy po to, aby wszystko zn�w by�o jak przedtem?
�zy i �miech, swary i kradzione poca�unki, bezsensowne napady zazdro�ci i drobne sekrety, kt�re si� tak ostro�nie wyznaje w mroku pokoju za za mkni�tymi okiennicami, talerze fruwaj�ce przez ca�� kuchni�, a p�niej, wieczorem, mi�o�� z zaskoczenia przy drzwiach lod�wki, godziny sp�dzane w kabinie telefonicznej na roztrz�saniu �al�w i d�uga pla�a, pokryta drobnym piaskiem r�owym o �witaniu, gdy pogodziwszy si� id� rami� w rami�, r�ka w r�k�, kr�ciutki ostry li�cik po�egnalny szyderczo przyszpilony do poduszki, a nazajutrz po�ciel w rozes�anym ��ku u�o�ona na kszta�t namiotu, by ukry� w nim odzyskane szcz�cie, zupe�nie jak dwoje dzieci bawi�cych si� w Indian, czy tak w�a�nie znowu b�dzie?
Czy znowu b�dzie Wojna i pok�j?
Wojna i pok�j: tak Abel ironicznie mawia� o tej burzliwej, nieprawdopodobnej historii mi�osnej, jak� od dw�ch lat z Johann� prze�ywali.
O historii dwojga dzieciak�w, kt�re za bardzo jeszcze same siebie szukaj�, aby m�c odnale�� drug� osob�, zrozumie� j� i pokocha� w pe�ni.
Pomimo beztroski, jak� Abel stara� si� okazywa� w ka�dych okoliczno�ciach, nigdy nie potrafi� si� wyzby� pewnej wewn�trznej powagi, podej�cia serio w�a�ciwego tym, co mieli trudne dzieci�stwo.
Johann� czasem to denerwowa�o i czyni�a mu wyrzuty z egoizmem rozpieszczonej dziewczynki.
Ale te� pod wieloma wzgl�dami by�a jeszcze dziewczynk�.
Poniewa� nie zazna�a tego, czego Abel do�wiadczy�, znacznie bardziej ni� on bezbronna wkracza�a w �ycie.
Nie wiedzia�a, czym jest ub�stwo i co znaczy nie mie� ojca ani dowiedzie� si� pewnego dnia, �e kobieta, kt�r� si� uwa�a�o za swoj� matk�, nie jest ni�.
Ona mia�a przy sobie rodzic�w, aby j� chronili i kochali.
Nawet je�li cz�sto by�a z nimi w konflikcie...
Na przyk�ad po powrocie do San Francisco z ko�cem tego lata, gdy pozna�a Abla, musia�a si� wyt�umaczy� z co najmniej bezceremonialnego sposobu, w jaki zostawi�a swoj� kuzynk� Marilyn na przedmie�ciach Lyonu i ruszy�a dalej z jakim� ch�opakiem.
Pi�kny dom w Russian Hill, gdzie mieszka�a z rodzicami, przez tydzie� rozbrzmiewa� p�aczem i krzykami, a potem pa�stwo Jones ulegli:
ostatecznie by�a ich jedynym dzieckiem, a czy� nie uwa�ali si� za liberalnych, a nawet wolnomy�lnych?
Dali jej wi�c pieni�dze, �eby wynaj�a mieszkanie w mie�cie, i ust�puj�c krok po kroku, pozwolili w ko�cu sprowadzi� tam tego jej �apserdaka.
Abel przeni�s� si� zatem z kampusu do niej.
Johanna wyniucha�a suteren� o dwa kroki od Haight Ashbury, dawne pomieszczenia dla s�u�by w pa�skim domu, podzielone na tanie kawalerki.
Wyobra�nia zast�pi�a im kredyty i m�odzi urz�dzili sobie i udekorowali mieszkanko wykorzystuj�c wszystkie mo�liwe �r�d�a zdobycia tego, co by�o im potrzebne.
�ciany pomalowali farb� u�ywan� do oznacze� na drogach, po�yczon� z warsztat�w przy autostradzie.
By�a to fluorescencyjna biel pomieszana z odblaskow� mik� i wieczorem, kiedy zapalali lampy, zyskiwali efekt absolutnie zaskakuj�cy: �ciany znika�y w o�lepiaj�cym blasku.
Ob��dne!
rado�nie zawo�a� Thomas Haynes, gdy pierwszy raz ich odwiedzi�.
Lepsze od haszu, �eby pobuja�.
Abel i Johanna mieli tak�e male�kie podw�rko, wszystkim lokatorom s�u��ce za �mietnik, oni jednak urz�dzili w nim ogr�dek oczy�ciwszy je z odpadk�w, jakie si� tam uzbiera�y przez ostatnie dziesi�� lat, i zasadziwszy kwiatki w wielkiej, zardzewia�ej balii, pe�ni�cej dot�d rol� kub�a.
Thomas podarowa� im dziesi�� sadzonek konopii indyjskich, ale z braku dostatecznego nas�onecznienia nie chcia�y si� przyj��.
�adnych problem�w nie nastr�cza�o im jednak zdobycie marihuany do palenia: nie wybi�a jeszcze godzina represji, by�y to czasy, kiedy w Berkeley panowa�a zupe�na swoboda.
I Abel z Johann� �yli w ca�kowitej zgodzie z duchem epoki.
Wiedli fantastycznie cyga�skie �ycie: codzienno�� by�a wieczn� niewiadom�, a z niewiadomymi radzili sobie na rozmaite sposoby, kiedy czuli, �e przez jaki� czas nie mog� liczy� na wsparcie przez pa�stwa Jones i �e pismo alpinistyczne, z kt�rym Abel wsp�pracowa�, odm�wi mu kolejnej zaliczki za jeszcze nie zacz�ty artyku�.
Co miesi�c od pi�tnastego nie mieli ju� grosza przy duszy, lecz B�g wie jakim cudem nadal prowadzili otwarty dom i wieczorami, po zaj�ciach, roi�o si� u nich od go�ci.
Swoj� mi�o��, cho� pocz�tkowo wydawa�o im si� konieczne trzyma� j� w tajemnicy, nied�ugo ukrywali, i przyjaciele licznie �ci�gali, by troch� jak w teatrze ogl�da� komedi�, kt�r� niestrudzenie we dw�jk� grali: d�sy, �miechy, krzyki, czu�e gesty, �zy, sprzeczki i �arliwe wyznania, drobne swary i wielkie rado�ci ich Wojn� i pok�j.
Jednak�e w ci�gu dw�ch lat Abel dojrza� znacznie bardziej ni� Johanna i by� tego �wiadom.
Powoli wykszta�ci� w sobie cechy, kt�rych brakuje podrostkowi: tolerancj�, umiar, wyrozumia�o��, dobro�, skromno��, pewn� doz� pogodnej oboj�tno�ci, a tak�e poczucie odpowiedzialno�ci.
Zacz�� uczy� si� �y�.
I dzisiaj opada�y go w�tpliwo�ci: czy po powrocie do San Francisco b�dzie mia� ochot� znowu wej�� w t� absurdaln� przygod� w momencie, w jakim j� przerwali decyduj�c si� na rozstanie?
Zwi��e naderwane nici czy te� znajdzie si�y, by je przerwa� na zawsze?
A je�li przyjdzie mu definitywnie opu�ci� Johann�, to czy poradzi sobie z tym bez zbytniego cierpienia?
Czy potrafi zapomnie�?
Zapomnie�, �e si� kochali?
Jak�e by m�g�?
Czy by�by zdolny wymaza� z pami�ci te chwile szcz�cia, jakiego jeszcze tak niedawno zaznawali?
Tak by�o w maju, kiedy w miasteczku zapanowa�o wrzenie.
Nie walczysz z nami, gwi�d�esz na to!
�arliwie zarzuci�a mu Johanna.
Czemu nie przyjdziesz na manifestacj�?
Bo wyobra� sobie, �e nie mam nic wsp�lnego z tymi dzieciuchami, kt�rym si� wydaje, �e zmieni� �wiat maszeruj�c z transparentami i wykrzykuj�c idiotyczne has�a!
odpowiedzia� Abel.
I przez dwa dni potem s�owem si� do siebie nie odezwali.
Ale kiedy policja wtargn�a do miasteczka, wszyscy towarzysze Johanny wycofali si� w haniebnym pop�ochu.
A ci, co nazywali Abla cykorem, ujrzeli, jak sam jeden niczym do ataku rzuca si� na g�st�, czarn�, gro�n� tyralier� si� porz�dkowych, i us�yszeli jego krzyk:
Na Boga!
chyba nie pozwolicie tym skurwysynom opanowa� Berkeley!
Tego jeszcze nie by�o!
Chyba si� nie spietracie przed tymi gnojkami!
Umilk�y oburzone wrzaski.
W zapad�ej ciszy, pe�nej napi�cia i niepokoju, nagle hukn�� granat antyzamieszkowy.
Abel upad� trzymaj�c si� r�kami za g�ow� z kt�rej pociek�a krew.
I wtedy, podczas gdy manifestanci nadal si� cofali, z ich szereg�w pomkn�a ku niemu Johanna.
Bieg�a, bieg�a, bieg�a...
A potem ukl�k�a po�rodku trawnika, gdzie Abel zwija� si� i krzycza� z b�lu.
Lecz kiedy zobaczy� j� pochylon� nad sob�, ucich� i nawet zmusi� si� do uspokajaj�cego u�miechu.
Przytuli�a go do siebie czule, jak dziecko...
Och, Abelito!
Abelito!
Czy m�g�by kiedykolwiek zapomnie� tak przejmuj�c� chwil�?
Johanna p�aka�a on umrze, m�wi�a sobie, umrze, zabili go!
on za�, gdy policjanci we czterech ci�gn�li go w stron� furgonu wi�ziennego, jeszcze �artowa�.
Szepta� do Johanny:
Wszystko b�dzie dobrze, nie martw si�!
Na pewno zidiociej� po takim uderzeniu w �eb, ale to niewiele zmieni, prawda?
Przecie� ju� jestem idiot�, stale mi to powtarzasz, kochana!
Abelito, nie b�dziesz wi�cej tak robi�...
No, no, nie becz, staruszko.
Nic si� nie sta�o...
Och, kochany!
Kochali si�, wtedy si� kochali by�a to wiosna �ycia.
By�a to wiosna �ycia!
Tamtego lata roku 1964 Abel smakowa� ka�d� jego chwil�, jak gdyby mia�a by� ostatni� z jakim� zapami�taniem.
Odnosi� wra�enie, �e dni i noce pe�niejsze s� tre�ci ni� ca�e lata.
Kiedy w rzadkich chwilach spokoju i odpr�enia wraca�o mu wspomnienie smutnych czas�w chorowitego dzieci�stwa, sp�dzanych w ��ku po�r�d stert ksi��ek w p�mroku ponurego saloniku, ciasnego i stale rozbrzmiewaj�cego ha�asami z do�u, z baru jego Ma, kiedy por�wnywa� tamte dni nieustaj�cego cierpienia z obecn� aktywno�ci�, ci�g�ym wysi�kiem, doznawa� zawrotu g�owy.
Wspina� si� na Aiguille Verte, Aiguille Rouge, Aiguille Sans Nom, na Droites i na Courtes.
O zmierzchu schodzi� w dolin� zmordowany, ze skurczem w mi�niach �ydek od nadmiernego wysi�ku, plecami obola�ymi od ci�aru plecaka, palcami otartymi od liny, krwawi�cymi stopami, zadyszany.
Ale zaledwie godzin� p�niej widziano go, �wie�ego i wypocz�tego niczym nowo narodzone dzieci�, jak spaceruje po ulicach Chamonix z Johann� trzyman� czule za r�k�.
Zabiera� j� na pizz�, a potem do p�nej nocy ta�czyli jak szaleni rocka i jeszcze �azili w �wietle ksi�yca, wracaj�c do hoteliku w Pra�, gdzie si� zatrzymali...
O �wicie Jacques Servoz wyci�ga� go z ��ka i Abel znowu rusza� z nim w g�ry, zawsze weso�y, ra�ny, niestrudzony.
Dzisiaj p�jd� na Tour Ronde albo na Mont Maudit, albo na Perseverance.
Wr�ci jutro po po�udniu.
I Johanna b�dzie na niego czeka�a na stacji kolejki linowej...
Och!
kabina wolno zje�d�aj�ca w dolin� o zachodzie s�o�ca, kabina rozrywaj�ca lekki welon bia�ych chmur, kt�re wisz� na wysoko�ci trzech tysi�cy metr�w, a potem zanurzaj�ca si� w przedwieczorny przepych lasu.
Och!
te o�lepiaj�ce, wiecznie zmienne blaski, gra cieni rzucanych przez szczyty i pi�knej jasno�ci wieczoru...
I znale�� si� tam z wal�cym sercem w obj�ciach kochanej dziewczyny...
I wyszepta� do niej tylko:
27 .
Kochana!
moja kochana!
Pewnie �mierdz� potem i jestem nie ogolony...
To nic odpowiada�a Johanna.
Dla mnie zawsze pachniesz.
A broda nie k�uje.
Wezm� tylko prysznic i zabieram ci� gdzie�.
Jestem ci to winien.
Nie jeste� zm�czony?
Nie.
No, troszk�.
Po �mierci b�dzie czas na odpoczywanie.
A na razie trzeba korzysta� z �ycia.
Dzisiaj ja zapraszam.
Balanga na sto dwa!
Sk�d we�miesz fors�?
Pytanie!
Twoj� oczywi�cie!
Im just a gigolo...
jak m�wi piosenka.
Jestem tylko �igolakiem.
Dobrze wiesz.
By� to jeden z ich ulubionych �art�w.
Abel rzeczywi�cie nie mia� grosza przy duszy, ale rodzice Johanny, przera�eni, �e jedyna c�rka znajdzie si� daleko od nich w obcym kraju, wr�czyli jej tu� przed wyjazdem plik czek�w podr�nych.
Tego si� nie spodziewa�a: mia�a odby� studenck� podr� noclegi w schroniskach m�odzie�owych i obiady z kanapek a tu okazywa�o si�, �e mog� sobie z kuzynk� nie�le pou�ywa�.
W roku 1964 posiadacz dolar�w ameryka�skich w ka�dym innym kraju ni� Stany m�g� si� czu� jak nabab.
Tego wieczoru Abel i Johanna mieli pi� szampana, nie zapominaj�c o wzniesieniu toastu za Dupiat� to tak�e by� ich ulubiony �art, niemal ju� rytua�.
Tego wieczoru mieli ta�czy� i szale�.
A p�niej, o brzasku, obj�ci ramionami b�d� spacerowa� rozkoszuj�c si� cudami poranka: zapachem trawy i kwiat�w rozchylaj�cych kielichy, gdy opadnie rosa, s�odycz� powietrza, przepychem barw...
O tej porze Abla ogarnia�o czasami co� na kszta�t ulotnego strachu: czy za to szcz�cie, kt�re naraz na niego spad�o, nie przyjdzie mu kiedy� zap�aci�?
Czy nie sko�czy si� rozkoszny sen?
I czy przebudzenie nie b�dzie zbyt przykre?
Ale te� m�wi� sobie, �e w�a�nie dlatego, �e tyle do�wiadczy� i wycierpia�, teraz tak g��boko odczuwa zmian� w �yciu, t� eksplozj� energii.
Bo wydawa�o mu si�, �e na t� rado�� zas�u�y� bardziej ni� ktokolwiek inny.
Czy jednak taka my�l wystarcza�a, by odegna� koszmarne wizje, kt�re go niekiedy nawiedza�y, ponure przeczucia, obawy?
Czy nie jest mu przeznaczony los straszny, jemu, kt�rego narodziny otacza tyle tajemnic?
I rzecz zasadnicza: dlaczego w�a�nie teraz wszystko mia�o mu by� dane?
Zdrowie, szyk, swoboda bycia, weso�o��, nonszalancja, uroda?
No i Alpy.
I jeszcze Johanna...
Johanna!
Po raz pierwszy kocha�.
Z ni� bowiem mi�o�� nie by�a ukradkowa, nios�ca rozczarowanie, frustruj�ca nie taka, jakiej do�wiadcza siedemnastolatek na siedzeniu kabrioletu po�yczonego od kolegi, nie taka, kt�ra pozostawia w sercu gorycz: by�a to mi�o�� prawdziwa.
Tak prawdziwa, �e nie musz�c sobie nawzajem niczego udowadnia�, nie kochali si� z Johann� pierwszego ani drugiego, ani nawet trzeciego dnia wsp�lnego �ycia.
Do zbli�enia dosz�o p�niej, pewnego wieczoru, a odby�o si� ono w spos�b niezwykle tkliwy i nie mia�o jakby znaczenia.
Bo w gruncie rzeczy liczy�o si� nie bardziej ni� u�miech, spojrzenie, pieszczota czy nawet tylko milczenie ci�kie od obietnic.
O �wicie Johanna wyzna�a: Wiesz?
teraz mog� ci ju� powiedzie�: to by�o pierwszy raz.
Abel za� odpowiedzia� po cichu: No to i ja ci co� wyjawi�: dla mnie te� by�o jak pierwszy raz.
Przed tob� przesypia�em si� tylko ukradkiem w starych chevroletach.
I zawsze brzuch mia�em spi�ty strachem, �eby z krzak�w nie wylaz� gliniarz albo ojciec dziewczyny ze strzelb�.
A p�niej cz�owieka ogarnia� taki potworny niesmak po tym, co zrobi�!
Chcia�o si� zdechn��.
Nawet je�li potem dalej si� odgrywa�o zaprawionego w bojach babiarza, kt�ry zmienia dziewczyny jak r�kawiczki �eby kumple wyba�uszali ga�y!
... Johanna, dzisiaj dla mnie to te� by� pierwszy raz...
A ty jeste� pierwszym facetem, jakiego znam, kt�ry nie che�pi si� przede mn� zdobyczami.
Abelito mio, naprawd� dziwny z ciebie go��!
Alpy.
R�wnie� by�y dla niego objawieniem.
Oczywi�cie przedtem wiele si� wspina� w Sierra Nevada, w parku Yosemite.
Czasem odbywa� wyprawy wymagaj�ce sporych umi