9466
Szczegóły |
Tytuł |
9466 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9466 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9466 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9466 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Herbert George Wells
Wehiku� Czasu
(prze�o�y� Feliks Wermi�ski)
Skanowanie i OCR: Atlantis
O Autorze
Herbert George Wells (1866-1946) widzia� swoj� dzia�alno�� pisarsk� nie tylko w opisie zjawisk otaczaj�cego �wiata, ale r�wnie� w przepowiadaniu ich dalszego ci�gu, w pouczaniu czytelnik�w, co powinni przyjmowa� i realizowa� w przysz�o�ci. Interesowa�y go zagadnienia przyrodniczo-techniczne, a tak�e problematyka spo�eczna. Nie zajmowa� si� zupe�nie form� powie�ci czy noweli - literatur� uwa�a� za rodzaj dziennikarstwa, kt�ry s�u�y� mu do popularyzacji w�asnych pogl�d�w.
H.G. Wells urodzi� si� w Bromley, w angielskim hrabstwie Kent. Przed, �lubem rodzice s�u�yli w ziemia�skim domu w Kencie, ojciec by� ogrodnikiem, a matka pokoj�wk�. To pochodzenie spo�eczne mia�o niew�tpliwie wp�yw na p�niejsze �socjalizuj�ce" pogl�dy pisarza. Po �lubie rodzice otrzymali w spadku ma�y sklep z porcelan�, co zapewni�o im samodzielne utrzymanie. Po uko�czeniu szko�y powszechnej Wells, zgodnie z �yczeniem matki, kt�ra uwa�a�a prac� w handlu za zapewniaj�c� dostatek, rozpocz�� prac� jako sprzedawca. Wkr�tce jednak zdecydowa� si� na zdanie egzamin�w kwalifikacyjnych, kt�re umo�liwi�y mu dalsz� edukacj�. Otrzyma� stypendium i rozpocz�� nauk� w Londy�skiej Szkole Nauk Przyrodniczych (Kensington Normal School of Science), gdzie studiowa� biologi�. W roku 1890 po uzyskaniu dyplomu zacz�� pracowa� jako nauczyciel. Wiele razy zmienia� szko�y. Wcze�nie, bo ju� w pierwszych latach pracy nauczycielskiej, postanowi� zaj�� si� literatur� pi�kn�, mimo �e pierwsz� ksi��k� przez niego napisan� by� podr�cznik biologii. Og�em napisa� oko�o 35 powie�ci, wiele nowel oraz dzie�a naukowe i popularnonaukowe.
Tw�rczo�� Wellsa dzieli si� na trzy okresy. Pierwszy obejmuje cykl powie�ci fantastyczno-naukowych, zapocz�tkowany opublikowanym w 1895 r. �Wehiku�em czasu", poprzez �Wysp� doktora Moreau", �Wojn� �wiat�w" do �Pierwszych ludzi na Ksi�ycu", wydanych w 1901 roku. Drugi okres to utwory obyczajowo-spo�eczne, cz�sto o charakterze humorystycznym i pod�o�u autobiograficznym, takie jak �Kipps" (1905), �Tono-Bungay" (1909) czy �Historia pana Polly" (1910). Okres trzeci wype�niaj� ambitne powie�ci-traktaty, np. �Nowy Machiavelli" (1911), �Ojciec Krystyny Alberty" (1925) czy ��wiat Williama Clissolda" (1926). Osobno nale�y potraktowa� utopie-czyli literackie marzenia o idealnym spo�ecze�stwie, np. �Wsp�czesna utopia" czy �Ludzie jak bogowie" - oraz prace historyczne (�Historia �wiata"), socjologiczne i futurologiczne, czyli tw�rczo�� eseistyczn� i popularnonaukow�. Utwory te powstawa�y w r�nych okresach �ycia Wellsa.
Koniec XIX wieku w Anglii, innymi s�owy okres p�nowiktoria�ski, to czas dyskusji na tematy bardzo r�norodne: od nauk przyrodniczych poprzez technik� do spraw zwi�zanych z rodzin�, klasami spo�ecznymi czy - generalnie - z ustrojem spo�ecznym. Dyskusje takie toczy�y si� zar�wno w klubach dyskusyjnych, jak i w salonach mieszcza�stwa i arystokracji. Swoje pogl�dy na te tematy przedstawi� Wells w�a�nie w �Wehikule czasu".
Dla szerokiej publiczno�ci niew�tpliwie jedn� z atrakcji tego utworu stanowi� problem czasu. Zanim Darwin przedstawi� przekonywaj�co spraw� rozwoju w naturze, filozofowie tacy jak Comte czy Spencer m�wili o powtarzaj�cych si� etapach w rozwoju spo�ecze�stwa. W drugiej po�owie XIX wieku nowa geologia i astronomia, nowa matematyka i fizyka by�y naukami �ci�le zwi�zanymi z problemem czasu. Wielu badaczy jeszcze na par� lat przed pocz�tkiem rewolucyjnych zmian w naukach �cis�ych wierzy�o w to, �e �wiat z woli Boga powsta� dok�adnie w 4004 r. p.n.e. W ci�gu paru dekad, dzi�ki naukom �cis�ym, powstanie materii i pocz�tek �ycia na Ziemi przesun�y si� o miliony lat wstecz. G��boka wiara w istnienie cz�owieka tylko na Ziemi i w szczeg�lne miejsce tej planety we wszech�wiecie zosta�a podwa�ona wtedy, kiedy astronomowie rozszerzyli granice poznanego przez nich �wiata i ukazali, �e system s�oneczny istnieje w�r�d niezliczonych galaktyk, a co za tym idzie, nie wykluczyli r�nych form �ycia na innych planetach. Przedstawienie nowego obrazu wszech�wiata zbieg�o si� z nowym widzeniem spo�ecze�stwa.
Dla tych, kt�rzy wierzyli w niepowstrzymany post�p, to odczucie ci�g�ego ruchu naprz�d mog�o si� wyda� fascynuj�ce, ale ci, kt�rzy w�tpili w nieograniczono�� post�pu, uznawali �w post�p za zatrwa�aj�cy. Czas m�g� przecie� prowadzi� ludzko�� ku zniszczeniu, a osi�gni�ta doskona�o�� ludzka mog�a si� sko�czy� w absolutnej ciszy i ciemno�ci - jak pisa� Joseph Conrad ju� w 1898 roku.
Tak w�a�nie Wells i niekt�rzy jego wsp�cze�ni widzieli zar�wno schy�ek panowania kr�lowej Wiktorii, jak i zmierzch cywilizacji. Czy w przysz�o�ci b�d� mieli do czynienia z ci�g�ym doskonaleniem si� cz�owieka i jego wytwor�w, czy ju� obecne ulepszenia s� zwiastunami ostatecznej katastrofy?
Podr�nik w Czasie H.G. Wellsa to w�a�nie cz�owiek niepewny, ku czemu zmierza ludzko��: ku doskona�o�ci czy ku zupe�nej degeneracji. Dlatego wyrusza ze swego przytulnego mieszkania. Chce �sprawdzi�", ku czemu zmierza wsp�czesny �wiat.
Wells odrzuca t� cz�� darwinowskiej teorii ewolucji, wed�ug kt�rej ruch b�dzie si� odbywa� zawsze naprz�d, ku lepszym formom �ycia. Nie istnieje dla Wellsa rozw�j linearny, dzi�ki kt�remu poprzez dob�r naturalny wszystkie istoty �ywe b�d� si� doskonali�. Odrzuca ten optymistyczny pogl�d, przedstawiaj�c teori� cykliczno�ci, czyli wzrostu do granic doskona�o�ci, a nast�pnie upadku i rozpoczynania nowej drogi ku rozkwitowi ludzko�ci.
W �Wehikule czasu" Wells zaakcentowa� jednak szczeg�lnie problemy degeneracji i regresu. �agodni Elojowie nie s� tymi doskona�ymi istotami, kt�rymi wydaj� si� na pocz�tku. S� zdegenerowanym gatunkiem istot ludzkich, hodowanym jako byd�o przez mi�so�ernych Morlok�w. Istnienie Eloj�w i Morlok�w jest efektem wcze�niejszego podzia�u na klasy panuj�ce i proletariat. Wizja Wellsa jest wi�c zatrwa�aj�ca dla ka�dego czytelnika, bez wzgl�du na wyznawane pogl�dy na rozw�j spo�ecze�stwa.
Mo�na r�wnie� odczyta� t� wizj� wed�ug koncepcji religijnych. Elojowie s� postaciami kr���cymi po Nowym Raju, Morlokowie za� dzie�mi ciemno�ci, �yj�cymi w przepa�ci, z kt�rej wy�aniaj� si� jako po�eracze duszy i cia�a. W tym �wiecie nie ma ju� Boga, kt�ry zosta� zast�piony przez mechanizm ci�g�ego upadku, rz�dz�cy ludzko�ci�.
Podr�nik Wellsa widzi �wiat w 802701 roku, kiedy to spotyka Eloj�w i Morlok�w, ale p�niej posuwa si� jeszcze o miliony lat; widzi zmierzch ludzko�ci, w ko�cu jest �wiadkiem momentu, w kt�rym Ziemia przestaje si� kr�ci� wok� S�o�ca i wok� swej osi, a jedna jej cz�� zwr�cona jest w stron� umieraj�cego S�o�ca. Nadzieja i l�k ju� nie istniej�, poniewa� nie istniej� ludzie. Mo�emy si� jeszcze zastanowi�, czy ta reszta �wiat�a s�onecznego to pocz�tek nowego dnia w nowym �wiecie czy ostateczny Zach�d S�o�ca. Ale Wells odpowiada jednoznacznie: ludzko�� jest ostatecznie skazana na zag�ad� jej przysz�o�� to nie zbawienie, ale zupe�ne wyniszczenie i wymarcie. Obraz ludzko�ci przedstawiony przez Wellsa jest przera�aj�cy w swej wymowie.
W sierpniu 1945 roku, po wybuchu bomby atomowej w Hiroshimie. Wells rozpocz�� prac� nad scenariuszem do filmu Aleksandra Kordy pt. �To, co nadejdzie". W jednym � dokument�w Wells napisa�: �Sytuacja cz�owieka jest powa�na i tragiczna: ci, kt�rzy mieli wzrok dostatecznie ostry, m�wili o tym ju� od p�wiecza; ale jest to tak�e powodem, dla kt�rego cz�owiek powinien stan�� wobec swego przeznaczenia z godno�ci�, wzajemn� lojalno�ci�, bez histerii i nikczemno�ci..."
By�o to jedno z ostatnich publicznych wyzna� wielkiego humanisty, przera�onego drog� ludzko�ci ku samozag�adzie, przed jego �mierci� 13
sierpnia 1946 r.
Wanda Rulewicz
Rozdzia� I
Podr�nik w Czasie (tak bowiem wypada go nazwa�) wyja�nia� nam oto pewien niezwyk�y problem. Jego szare l�ni�ce oczy b�yszcza�y, a twarz, blada zazwyczaj, o�ywi�a si� rumie�cem. Ogie� na kominku pali� si� jasno, a �agodne �wiat�o srebrnych lamp w kszta�cie lilii odbija�o si� w pere�kach napoju musuj�cego w szklankach. Fotele wykonane wed�ug projektu gospodarza, miast stanowi� po prostu wygodne siedzenie, obejmowa�y nas i tuli�y. Panowa�a tu atmosfera poobiedniego b�ogostanu, kiedy to my�li biegn� z pewnym wdzi�kiem, wolne od wi�z�w �cis�o�ci. Tak te� bieg�y i jego my�li w ci�gu wyk�adu, kt�rego kolejne punkty podkre�la� niejako cienkim wskazuj�cym palcem, podczas gdy�my siedzieli i niedbale podziwiali jego gor�ce przej�cie si� tym, jake�my s�dzili, nowym paradoksem i niezwyk�e bogactwo jego umys�u.
- Zwa�cie dobrze - m�wi�. - Zmuszony bowiem b�d� przeciwstawi� si� pewnym powszechnie uznanym poj�ciom. Geometria na przyk�ad, kt�rej uczyli�cie si� w szko�ach, jest oparta na b��dnym za�o�eniu.
- Czy nie jest to zagadnienie zbyt powa�ne, aby�my si� tutaj nim zajmowali? - zapyta� rudow�osy Filby, cz�owiek wygadany co si� zowie.
- Ani my�l� ��da� od was, by�cie przyjmowali cokolwiek bez dowod�w. Wkr�tce zgodzicie si� ze mn� z pewno�ci�, �e linia matematyczna, linia o wymiarach zero, nie istnieje w rzeczywisto�ci. Uczyli�cie si� przecie� tego? Nie istnieje p�aszczyzna matematyczna. S� to poj�cia abstrakcyjne.
- Wszystko to prawda - rzek� Psycholog.
- Nie istnieje tak�e realnie sze�cian o wymiarach d�ugo�ci, szeroko�ci i grubo�ci, czyli wysoko�ci.
- Z tym si� ju� nie zgodz� - powiedzia� Filby. - Wszak bry�a mo�e istnie�? Wszystkie cia�a materialne...
- Takie jest powszechne mniemanie. Ale poczekaj chwilk�. Czy mo�e istnie� sze�cian momentalny?
- Nie rozumiem - rzek� Filby.
- Czy mo�e istnie� sze�cian, kt�ry nie trwa�by ani jednej chwili? Filby zamy�li� si�.
- Oczywi�cie - ci�gn�� dalej Podr�nik po Krainie Czasu - ka�de materialne cia�o rozci�ga� si� musi w czterech kierunkach i posiada� d�ugo��, szeroko��, grubo�� i trwanie. Jednak�e przyrodzona nieudolno�� naszego cia�a, kt�r� wam zaraz wyja�ni�, sk�ania nas do przeoczenia tego faktu. W rzeczywisto�ci istniej� cztery wymiary: trzy, kt�re nazywamy trzema p�aszczyznami przestrzeni, i czwarty - czas. Istnieje jednak tendencja do stawiania nieuzasadnionej granicy pomi�dzy trzema poprzednimi wymiarami a ostatnim, poniewa� tak si� dzieje, �e nasza �wiadomo�� biegnie bez przerwy w jednym kierunku, po linii tego w�a�nie ostatniego wymiaru, od pocz�tku do ko�ca naszego �ycia.
- Jest to... - odezwa� si� pewien Bardzo M�ody Cz�owiek usi�uj�c zapali� nad lamp� cygaro - jest to... najzupe�niej jasne.
- Ot� jest to szczeg�lnie zadziwiaj�ce, �e si� tak powszechnie lekcewa�y ten fakt - ci�gn�� dalej Podr�nik z odcieniem lekkiej weso�o�ci. - Oto, wed�ug mnie, istota czwartego wymiaru, natomiast wielu ludzi prawi o czwartym wymiarze nie wiedz�c, co to znaczy. A tymczasem jest to tylko odmienny spos�b patrzenia na czas.
Nie ma bowiem �adnej r�nicy pomi�dzy czasem a kt�rymkolwiek Z trzech wymiar�w przestrzeni opr�cz tej, �e nasza �wiadomo�� d��y po linii tego w�a�nie czwartego wymiaru. Sporo jednak g�upc�w b��dnie sobie to poj�cie t�umaczy. S�yszeli�cie wszyscy, co oni wygaduj� o czwartym wymiarze...
- Ja nie s�ysza�em - rzek� Burmistrz z prowincji.
- Rzecz si� ma po prostu tak. Przestrze�, jak utrzymuj� nasi matematycy, ma jakoby trzy wymiary, kt�re mo�na by nazwa� d�ugo�ci�, szeroko�ci� i grubo�ci�, i daje si� zawsze okre�li� stosunkiem do trzech p�aszczyzn, z kt�rych ka�da le�y pod k�tem prostym do pozosta�ych. Lecz pewni zajmuj�cy si� filozofi� ludzie zapytali: dlaczego tylko trzy wymiary, dlaczego nie jeden jeszcze kierunek pod k�tem prostym do trzech pozosta�ych? - i starali si� nawet stworzy� geometri� czterowymiarow�. Przed miesi�cem profesor Szymon Newcomb mia� o tym wyk�ad w Nowojorskim Towarzystwie Matematycznym. Wiecie, jak na p�askiej powierzchni, kt�ra ma tylko dwa wymiary, przedstawiamy rysunek bry�y tr�jwymiarowej. Ot� niekt�rzy wierz�, ze za pomoc� modeli tr�jwymiarowych b�d� mogli analogicznie przedstawi� cia�a czterowymiarowe - je�eli tylko ow�adn� perspektyw� przedmiotu. Czy pojmujecie?
- Tak s�dz� � mrukn�� Burmistrz z prowincji i zmarszczywszy brwi pogr��y� si� w zamy�leniu poruszaj�c wargami, jak gdyby wymawia� tajemnicze s�owa. �Tak, zdaje mi si�, �e teraz ju� rozumiem�powiedzia� po niejakim czasie z twarz� najwyra�niej wypogodzon�.
- No dobrze! Nie przypominam sobie, czy m�wi�em ju� wam, �e przez pewien czas zajmowa�em si� geometri� czterowymiarow�. Niekt�re z moich wynik�w s� zadziwiaj�ce. We�my na przyk�ad portret tego samego cz�owieka w �smym roku �ycia, w pi�tnastym, w siedemnastym, w trzydziestym trzecim i tak dalej. Wszystko to s� jakby przekroje, jakby tr�jwymiarowe wyobra�enia istoty czterowymiarowej, kt�ra jest tworem sta�ym i niezmiennym.
Uczeni - m�wi� dalej Podr�nik po namy�le potrzebnym dla lepszego sprecyzowania przedmiotu - wiedz� dobrze, �e czas jest tylko rodzajem przestrzeni. Oto znany powszechnie wykres - zapis pogody. Krzywa, kt�r� pokazuj�, ma wskazywa� wahania barometru. Wczoraj rt�� sta�a wysoko, w ci�gu nocy opad�a, dzi� z rana podnios�a si� znowu i podnosi si� nadal a� do obecnej chwili. Z pewno�ci� rt�� nie kre�li tej krzywej w �adnym z wymiar�w przestrzeni znanych powszechnie, natomiast kre�li niew�tpliwie tak� krzyw�, kt�ra, jak mo�emy wywnioskowa�, przebiega wzd�u� wymiaru czasu.
- Je�li jednak - odezwa� si� Lekarz patrz�c uporczywie na p�on�ce w�gle - czas jest rzeczywi�cie czwartym wymiarem przestrzeni, to dlaczego jest i by� uwa�any za co� zupe�nie odr�bnego? I dlaczego nie mo�emy si� porusza� w czasie tak, jak si� poruszamy w ka�dym innym wymiarze przestrzeni?
- Czy jest pan tak bardzo pewien, �e mo�emy swobodnie porusza� si� w przestrzeni? Mo�emy porusza� si� do woli na prawo i lewo, w ty� i w prz�d, i tak ludzie poruszali si� zawsze. Przypuszczam, �e mamy swobod� ruch�w w dw�ch wymiarach. Ale jak porusza� si� w g�r� i w d�? Tu kr�puje nas ci��enie.
- Niezupe�nie - rzek� Lekarz. - Mamy przecie� balony.
- Ale przed wynalezieniem balon�w, je�eli pominiemy wymagaj�ce wysi�ku podskoki oraz nier�wno�ci gruntu, cz�owiek nie m�g� swobodnie porusza� si� w kierunku pionowym.
- Zawsze jednak m�g� porusza� si� cokolwiek w g�r� i w d� - rzek� Lekarz.
- �atwiej, daleko �atwiej w d� ni� w g�r�.
- Ale nie jest pan w stanie porusza� si� w czasie, wyj�� z chwili obecnej...
- I tu w�a�nie pan si� myli, kochany panie. Ca�y �wiat ma mylne wyobra�enie pod tym wzgl�dem. Ustawicznie uciekamy od chwili bie��cej. Nasz byt umys�owy, kt�ry jest niematerialny i nie ma wymiar�w, porusza si� w wymiarze czasu z jednostajn� szybko�ci� od kolebki do grobu, zupe�nie tak jakby�my nieustannie schodzili w d�, rozpocz�wszy nasze istnienie na wysoko�ci pi��dziesi�ciu mil nad ziemi�.
- Najwi�ksza jednak trudno�� w tym - przerwa� Psycholog - �e mog�c si� porusza� w ka�dym kierunku przestrzeni, nie jest pan w stanie porusza� si� w czasie.
- To jest w�a�nie sedno mego wielkiego odkrycia. Nie ma pan jednak racji m�wi�c, �e nie mo�emy porusza� si� w czasie. Je�eli na przyk�ad �ywo przypominam sobie jaki� wypadek, to wracam my�l� do chwili, w kt�rej si� wydarzy�; staj� si� w�wczas nieobecny, robi� na chwil� skok wstecz. Nie mo�emy, zapewne, zatrzymywa� si� w czasie na d�u�ej, podobnie jak cz�owiek dziki lub zwierz� nie mo�e si� utrzyma� na wysoko�ci sze�ciu st�p nad ziemi�. Ale cz�owiek cywilizowany stoi pod tym wzgl�dem wy�ej od dzikiego. Wbrew sile ci��enia mo�e wznie�� si� w g�r� balonem; dlaczeg� wi�c nie mia�by mie� nadziei, �e zdo�a wreszcie zatrzymywa� lub przy�piesza� sw�j bieg w czasie, lub nawet zawraca� i puszcza� si� w inn� drog�?
- O, co do tego... - zacz�� Filby - to jest ju�...
- Dlaczego nie? - przerwa� mu Podr�nik po Krainie Czasu.
- Sprzeciwia si� to rozumowi - rzek� Filby...
- Jakiemu rozumowi? - zagadn�� Podr�nik.
- Argumentami mo�esz pan dowie�� nawet, �e czarne jest bia�ym i odwrotnie - rzek� Filby - lecz przekona� mnie pan nie zdo�asz.
- By� mo�e - rzek� Podr�nik. - Zaczynacie ju� jednak spostrzega� teraz cel moich docieka� w geometrii czterowymiarowej? Od dawna ju� �wita� mi pomys� machiny...
- Do podr�owania w czasie?! - wykrzykn�� Bardzo M�ody Cz�owiek.
- Tak, do odbywania podr�y w ka�dym kierunku czasu i przestrzeni, w jakim tylko jad�cy uda� si� zechce... Filby zacz�� si� �mia�.
- Robi�em ju� eksperymenty - rzek� Podr�nik.
- O, jak�eby si� taka machina przyda�a historykowi! �zauwa�y� Psycholog. - Niejeden m�g�by cofn�� si� daleko w przesz�o�� i sprawdzi� powszechnie przyj�t� histori� bitwy pod Hastings!
- Czy my�lisz, �e zwr�ci�by kto na ciebie uwag�? - rzek� Lekarz. -Przodkowie nasi nie bardzo si� rwali do anachronizm�w.
- Mo�na by si� uczy� greki z ust samego Homera lub Platona - zauwa�y� Bardzo M�ody Cz�owiek.
- I bez w�tpienia zatrzymano by ci� przy pierwszym egzaminie, bo przecie� uczeni niemieccy tak udoskonalili ju� grek�!
- W ka�dym razie na tej drodze jest przysz�o�� - powiedzia� Bardzo M�ody Cz�owiek. - Dobra my�l! Mo�na by odda� kapita�y na procent i pu�ci� si� na z�amanie karku!
- Na poszukiwanie spo�ecze�stwa - zauwa�y�em - zbudowanego na zasadach komunistycznych.
- Co za szalone dziwactwa! - zacz�� Psycholog.
- I mnie si� tak zdawa�o. Tote� postanowi�em nikomu nic nie m�wi�, zanim...
- ...nie sprawdz� za pomoc� do�wiadczenia... - podchwyci�em. - Wi�c istotnie zamierzasz pr�bowa� tego?
- Eksperyment! - krzykn�� Filby, kt�remu zacz�o si� ju� m�ci� w g�owie.
- W ka�dym razie obejrzyjmy ten eksperyment - powiedzia� Psycholog -chocia� to i tak wszystko s� bzdury,
Podr�nik po Krainie Czasu u�miechn�� si� do nas. Z u�miechem te� w�o�y� r�ce do kieszeni spodni i wyszed� z wolna z pokoju. S�yszeli�my, jak cz�api� jego pantofle w d�ugim korytarzu, kt�ry prowadzi� do laboratorium.
Psycholog spojrza� na obecnych.
- Ciekaw jestem, co te� zmajstrowa�?
- Jak�� kuglarsk� sztuczk� lub co� podobnego - rzek� lekarz, a Filby zacz�� opowie�� o magiku, kt�rego widzia� w Bursiem, lecz nim sko�czy� wst�p do opowie�ci. Podr�nik w Czasie wr�ci� i nic nie wysz�o z anegdoty Filby'ego. Podr�nik w Czasie trzyma� w r�ku po�yskuj�cy przedmiot. By� to mechanizm metalowy niewiele wi�kszy od ma�ego zegarka, a wykonany bardzo misternie, z ko�ci s�oniowej i jakiej� przezroczystej krystalicznej substancji. Zmuszony teraz b�d� opowiada� jasno i zwi�le o tym, co nast�pi�o, zanim Podr�nik nie udzieli swych wyja�nie�, gdy� wszystko to by�o doprawdy niewiarygodne.
Podr�nik wzi�� jeden ze znajduj�cych si� w pokoju o�miok�tnych stolik�w i umie�ci� go blisko ognia, opar�szy obie jego nogi na dywanie przed kominkiem. Na stoliku postawi� mechanizm, przysun�� krzes�o i usiad�.
Na stole, opr�cz machiny, sta�a tylko niewielka lampa z aba�urem; jasne jej �wiat�o o�wieca�o przyrz�d. W pokoju pali�o si� jeszcze nadto oko�o dwunastu �wiec, z tych dwie w br�zowych lichtarzach na kominku, inne za� w srebrnych kandelabrach, tak i� o�wietlenie by�o rz�siste.
Siedzia�em w niskim fotelu, jak najbli�ej ognia, i wysun��em si� teraz naprz�d, aby znale�� si� pomi�dzy kominkiem a Podr�nikiem w Czasie. Za nim siedzia� Filby patrz�c mu przez rami�. Lekarz i Burmistrz z prowincji zaj�li miejsca z prawej strony. Psycholog z lewej. Bardzo M�ody Cz�owiek sta� za Psychologiem. Wszyscy uwa�ali�my bacznie. Wydawa�o si�, �e w tych warunkach niemo�liwa jest jakakolwiek sztuczka, cho�by najsubtelniej obmy�lona i wykonana najzr�czniej.
Podr�nik w Czasie popatrzy� kolejno na nas i na mechanizm.
- No i c�? - spyta� Psycholog.
- Ten ma�y przyrz�d - rzek� Podr�nik w Czasie opieraj�c �okcie na stoliku i ujmuj�c aparat w r�ce ~ jest tylko modelem, pomys�em machiny do podr�owania w czasie. Widzicie, �e wygl�da do�� dziwacznie. Ten dr��ek -wskaza� palcem dan� cz�� - ma dziwnie migocz�c� powierzchni� jak co�, co nie ma bytu realnego. Tu znowu jest bia�a niewielka d�wignia, tam druga...
Lekarz podni�s� si� z krzes�a i spojrza� na przedmiot.
- Jak to �licznie wykonane! - zawo�a�.
- Zabra�o mi to dwa lata pracy - odpar� Podr�nik w Czasie, a gdy wszyscy poszli�my za przyk�adem Lekarza, m�wi� dalej: - Teraz chcia�bym, aby�cie poj�li jasno, �e gdy naci�niemy t� d�wigni�, machina zostanie wprawiona w ruch post�puj�cy w przysz�o��. Druga d�wignia nadaje ruch w kierunku odwrotnym. Siode�ko stanowi siedzenie podr�nika. Teraz nacisn� spr�yn� i maszyna p�jdzie naprz�d; zniknie, przeniesie si� w przysz�o�� i stanie si� niewidzialna. Patrzcie uwa�nie na przyrz�d. Patrzcie r�wnie� na stolik; zapewniam was, �e tu nie ma �adnych sztuczek. Nie mam ochoty pozbywa� si� tego modelu, a potem uchodzi� za szarlatana.
Przez chwil� panowa�o milczenie. Zdawa�o si�, �e Psycholog chcia� co� mi powiedzie�, lecz zmieni� zamiar. Podr�nik w Czasie wyci�gn�� palec w kierunku d�wigni.
- Nie - rzek�. - Daj r�k� - i zwracaj�c si� do Psychologa wzi�� jego r�k� w swoj� i kaza� mu wystawi� wskazuj�cy palec. I tak oto Psycholog sam pu�ci� machin� w niesko�czon� podr�. Ujrzeli�my wszyscy obr�t d�wigni. Uczuli�my powiew wiatru, a p�omie� lampy buchn�� w g�r�. Na kominku zgas�a �wieca, a niewielka machina zacz�a nagle wirowa�, sta�a si� niewyra�na, jak zjawa, jak wir po�yskuj�cego z lekka br�zu i ko�ci s�oniowej, a� wreszcie przepad�a - znik�a! Na stole nie by�o nic pr�cz lampy.
Wszyscy oniemieli na chwil�. Filby pierwszy uzna� si� za zwyci�onego. Psycholog och�on�wszy ze zdumienia spojrza� nagle pod st�. W�wczas Podr�nik w Czasie roze�mia� si� weso�o.
- No i c�? - zapyta� powtarzaj�c s�owa Psychologa. Nast�pnie podni�s� si�, podszed� do pude�ka z tytoniem na kominku i, odwr�cony ty�em, zacz�� nabija� fajk�.
Patrzyli�my w os�upieniu jedni na drugich.
- S�uchaj - rzek� Lekarz - czy m�wisz serio? Czy naprawd� s�dzisz, �e maszyna rozpocz�a ju� podr� w czasie?
- Z pewno�ci� - odpowiedzia� Podr�nik, nachylaj�c si�, by zapali� fajk�. Nast�pnie odwr�ci� si� i spojrza� w twarz Psychologowi.
(Psycholog dla okazania, �e si� nie czuje wcale wytr�cony z r�wnowagi, szuka� ratunku w cygarze i mia� ju� je zapali�, ale zapomnia� je przedtem obci��).
- Co wi�cej, mam du�� machin� na uko�czeniu tam - wskaza� w stron� laboratorium. - Gdy j� z�o�� w ca�o��, s�dz�, �e b�d� m�g� ju� odby� podr� sam we w�asnej osobie.
- S�dzisz pan, �e machina pow�drowa�a w przysz�o��? - spyta� Filby.
- W przysz�o�� lub w przesz�o�� - nie wiem na pewno, w jakim kierunku. Po chwili Psycholog wpad� na nowy pomys�.
- Musia�a pow�drowa� w przesz�o��, je�eli w og�le dok�dkolwiek posz�a - rzek�.
- Dlaczego? - zagadn�� Podr�nik w Czasie.
- Gdy�, przypuszczam, nie poruszy�a si� w przestrzeni, bo je�li pow�drowa�a w przysz�o��, to by�aby jeszcze tutaj, gdy� musia�aby przej�� chwil� obecn�.
- Jednak - rzek�em - gdyby pomkn�a w przesz�o��, musia�aby by� widoczna wtedy, gdy po raz pierwszy weszli�my do tego pokoju, i w ostatni czwartek, gdy�my tu byli, i jeszcze wcze�niej!
- Powa�ne zarzuty - zauwa�y� obiektywnie Burmistrz z prowincji, zwracaj�c si� do Podr�nika w Czasie.
- Ale� nie - odpar� Podr�nik, a nast�pnie, zwr�ciwszy si� do Psychologa, doda�: - Niech pan si� zastanowi. Pan bowiem mo�e to obja�ni�, gdy� jest to zjawisko le��ce poni�ej progu spostrzegania. Zjawisko nie najzupe�niej jasne, nieprawda�?
- Jest to istotnie - obja�ni� Psycholog - kwestia prosta w psychologii. Powinienem by� o tym pomy�le�. To wystarcza i znakomicie podtrzymuje paradoks. Nie mo�emy widzie�, nie mo�emy dostrzec machiny, zar�wno jak nie mo�emy zauwa�y� szprychy kr�c�cego si� ko�a lub pocisku przebiegaj�cego powietrze. Je�eli machina ta przebiega czas pi��dziesi�t lub sto razy szybciej ni� my, je�eli w �nasz�" sekund� przebywa minut�, to wra�enie, jakie mo�e wywo�a�, b�dzie z pewno�ci� jedn� pi��dziesi�t� lub jedn� setn� tego, jakie by wywo�a�a, gdyby nie przebiega�a czasu. Czy to jasne?
Przesun�� r�k� w miejscu, gdzie przedtem sta�a machina.
- Czy pojmujecie? - zapyta� u�miechaj�c si�. Siedzieli�my mo�e minut�, patrz�c na pusty st�, po czym Podr�nik zapyta� nas, co o tym wszystkim my�limy.
- �atwo uwierzy� w to wieczorem - powiedzia� Lekarz - ale poczekajmy do rana. Poczekajmy na trze�wy os�d poranka.
- A czy nie zechcieliby�cie obejrze� machiny czasu? - zapyta� Podr�nik. Nast�pnie, wzi�wszy do r�k lamp�, poprowadzi� nas d�ugim ciemnym korytarzem do swego laboratorium. �ywo przypominam sobie dr��ce �wiat�o, zarys jego niezwyk�ej, du�ej g�owy, ta�cz�ce na �cianach cienie. Pami�tam, jak szli�my za nim, zak�opotani, pe�ni nieufno�ci, i jak w laboratorium ujrzeli�my w powi�kszeniu ten sam mechanizm wehiku�u czasu, kt�ry rozwia� si� nam by� w oczach. Jedne cz�ci wykonane zosta�y z niklu, inne z ko�ci s�oniowej, inne znowu niezawodnie wyciosane z g�rskiego kryszta�u. Machina by�a ju� prawie gotowa, tylko kryszta�owe pa�eczki le�a�y jeszcze nie wyko�czone na �awce obok kilku rysunk�w; wzi��em jedn� z nich do r�k, aby si� lepiej przyjrze�. Zdawa�o mi si�, �e by� to kwarc.
- S�uchaj - rzek� Lekarz - czy to wszystko jest na serio? Czy te� jest to jedynie sztuczka, podobna do tej z duchem, kt�r� nam pokaza�e� w czasie �wi�t Bo�ego Narodzenia?
- Na tym wehikule - rzek� Podr�nik podnosz�c do g�ry lamp� -zamierzam przeby� czas. Rozumiecie? Nigdy w �yciu nie m�wi�em bardziej powa�nie.
Nikt z nas nie wiedzia�, co o tym my�le�.
Poprzez rami� Lekarza pochwyci�em spojrzenie Filby�ego, kt�ry mrugn�� do mnie znacz�co.
Rozdzia� II
S�dz� �e nikt z nas w�wczas nie wierzy� w zupe�no�ci w machin� Podr�nika. Zbyt przekornym by� on bowiem cz�owiekiem, by mu mo�na by�o wierzy�. Nigdy si� go nie by�o pewnym, a pod pozorami szczerej otwarto�ci czu�o si� zawsze niewielki dystans i pewn� ukryt� sk�onno�� do kpin.
Gdyby na przyk�ad Filby pokaza� nam model i obja�ni� rzecz s�owami Podr�nika, okazaliby�my mniej sceptycyzmu; z �atwo�ci� bowiem zdo�aliby�my przenikn�� jego pobudki. Nawet prosty rze�nik by�by w stanie zrozumie� Filby'ego. Natomiast w naturze Podr�nika dostrzegali�my co� wi�cej ni� objawy dziwactwa i dlatego nie dowierzali�my mu. Rzeczy, kt�re zapewni�yby s�aw� mniej zdolnemu cz�owiekowi, w jego r�ku wydawa�y si� sztuczkami. Zbyt �atwe osi�gni�cia nie wzbudzaj� bowiem ufno�ci. Ludzie powa�ni, kt�rzy i jego te� brali powa�nie, nigdy nie byli zupe�nie pewni jego post�powania, zdaj�c sobie do pewnego stopnia spraw�, �e obdarzanie go zaufaniem by�oby niczym innym jak przyozdabianiem pokoju dziecinnego mistern� porcelan� chi�sk�.
Nie s�dz� przeto, �eby kt�rykolwiek z nas przez ten tydzie� od ostatniego czwartku bardzo si� w rozmowach zajmowa� podr� po Krainie Czasu, jakkolwiek wielu z nas bez w�tpienia nurtowa�a my�l o niezwyk�ych jej w�a�ciwo�ciach, o pozornej realno�ci tego pomys�u i trudno�ci urzeczywistnienia go w praktyce, o ciekawej mo�liwo�ci anachronizmu i o szczeg�lnym zamieszaniu, jakie by �w wynalazek wywo�a�.
Co si� tyczy mej osoby, ciekawi�a mnie przede wszystkim sztuczka z modelem. Pami�tam, �e rozprawia�em o tym z Lekarzem, kt�rego w pi�tek spotka�em w Muzeum Linneusza. Powiedzia� mi, �e w Tybindze widzia� ju� co� takiego, i przywi�zywa� du�� wag� do faktu zgaszenia �wiecy. Nie umia� jednak�e obja�ni�, w jaki spos�b zrobiony by� ten figielek.
W nast�pny czwartek znowu uda�em si� na ulic� Richmond. S�dz�, �e by�em jednym ze sta�ych go�ci Podr�nika w Czasie. Przybywszy dosy� p�no, zasta�em ju� cztery czy pi�� os�b zgromadzonych w salonie. Lekarz sta� przed kominkiem trzymaj�c w jednej r�ce jaki� papier, w drugiej zegarek. Obejrza�em si� doko�a szukaj�c Podr�nika.
- Jest wp� do �smej - powiedzia� Lekarz. - S�dz�, �e mo�emy ju� zasi��� do obiadu.
- A gdzie on? - zapyta�em o gospodarza.
- Ach, pan dopiero teraz przyszed�? Dziwna rzecz, doprawdy... Co� go nieoczekiwanie zatrzyma�o. W tej oto kartce prosi mnie, aby zasi��� do obiadu o si�dmej, je�eli nie wr�ci. M�wi, �e wyt�umaczy wszystko po powrocie.
- W istocie, nie warto sobie psu� obiadu - rzek� Redaktor znanego dziennika, tote� Lekarz poci�gn�� za dzwonek.
Opr�cz Psychologa, Lekarza i mnie nikt z obecnych nie uczestniczy� w poprzednim obiedzie. Z nowych go�ci by� Blank, wy�ej wspomniany Redaktor, pewien Dziennikarz i jeszcze jeden go��, jaki� spokojny, nie�mia�y, nie znany mi brodacz, kt�ry, o ile mi si� zdaje, ani razu nie otworzy� ust w ci�gu wieczora. Przy obiedzie czyniono r�ne przypuszczenia co do nieobecno�ci gospodarza, ja za� p�artem podsun��em my�l podr�y po Krainie Czasu. Redaktor poprosi� o wyja�nienie. Psycholog zacz�� bezbarwnie opowiada� o �dowcipnym paradoksie i sztuczce", kt�rej byli�my �wiadkami przed tygodniem. By� ju� w �rodku opowie�ci, gdy drzwi korytarza otworzy�y si� z wolna, bez skrzypni�cia. Siedzia�em na wprost i pierwszy zauwa�y�em, �e kto� wchodzi.
- Ach - zawo�a�em - nareszcie!
Drzwi otwar�y si� szerzej i Podr�nik w Czasie stan�� przed nami. Wyda�em okrzyk zdumienia.
- Na mi�o�� bosk�! Cz�owiecze, co si� z tob� sta�o? - krzykn�� Lekarz, kt�ry go z kolei zobaczy�. A reszta siedz�cych przy stole tak�e zwr�ci�a si� ku drzwiom.
Podr�nik w Czasie przedstawia� widok niezwyk�y. Surdut jego by� zakurzony, brudny, na r�kawach powalany czym� zielonym; w�osy w nie�adzie wydawa�y si� przypr�szone siwizn� - nie wiadomo, czy od py�u, czy te� wskutek rzeczywistej zmiany koloru. Blady by� jak widmo, na podbr�dku mia� ciemn� szram� na wp� zabli�nion�, wyraz twarzy b��dny i jakby zm�czony d�ugotrwa�ym cierpieniem. Zawaha� si� na progu, zdaje si� o�lepiony �wiat�em, po czym wszed� do �rodka kulej�c, najwidoczniej z powodu okaleczonych n�g. W milczeniu spogl�dali�my na� czekaj�c, co powie.
Nie wyrzek� ani s�owa, zbli�y� si� jedynie z trudno�ci� do sto�u i wskaza� na wino. Redaktor nape�ni� kieliszek szampanem i przysun�� mu go. Podr�nik wychyli� i widocznie zrobi�o mu to dobrze, bo rozejrza� si� doko�a sto�u, a na twarzy zaja�nia� mu cie� dawniejszego u�miechu.
- Gdzie� by�, na Boga, cz�owiecze? - zapyta� Doktor. Zdawa�o si�, �e Podr�nik w Czasie nie s�ysza� tych s��w.
- Nie przeszkadzajcie sobie - rzek� niepewnym g�osem. - Nic mi nie jest. - Zatrzyma� si�, znowu podsun�� kieliszek i znowu wychyli� go duszkiem. - Teraz ju� dobrze - powiedzia�. Oczy mu za�wieci�y silniej, a lekki rumieniec ukaza� si� na policzkach. Wzrok jego �lizga� si� po nas z wyrazem niewyt�umaczonego zadowolenia, a nast�pnie pow�drowa� po ciep�ym i wykwintnym pokoju. - P�jd� - przem�wi� znowu, jakby ci�gle dobieraj�c s�owa - ...umy� si� i ubra�... Wr�c� i opowiem wam... Zostawcie dla mnie kawa�ek tej baraniny... Dos�ownie umieram z g�odu.
Spostrzeg�szy nagle Radaktora, kt�ry by� rzadkim go�ciem, uprzejmie go przywita�. Redaktor chcia� go o co� zapyta�.
- Odpowiem za chwil�-rzek� Podr�nik.-Czuj� si� nieco... �mieszny! B�d� got�w za minut�.
Postawi� kieliszek i skierowa� si� ku drzwiom. Znowu zauwa�y�em, �e utyka i pow��czy nogami po pod�odze. Uni�s�szy si� troch� z miejsca przyjrza�em si� jego nogom, gdy wychodzi�. Okrywa�y je jedynie podarte i pokrwawione skarpetki. Wreszcie drzwi zamkn�y si� za wychodz�cym,
Z pocz�tku chcia�em i�� za nim, ale przypomnia�em sobie, jak nie lubi�, �eby si� nim zajmowa�. Przez chwil� m�j umys� pracowa� nad zagadk�. P�niej us�ysza�em, jak Redaktor powiedzia�:
- Dziwne zachowanie si� znakomitego uczonego! - wed�ug zwyczaju swego bowiem my�la� nag��wkami artyku��w. S�owa te �ci�gn�y na powr�t moj� uwag� na o�wietlony st�.
- Co to znaczy? - rzek� Dziennikarz. - Czy�by on z amatorstwa zajmowa� si� w��cz�gostwem? Nic nie rozumiem. - Wzrok m�j spotka� si� z oczyma Psychologa i wyczyta�em w nich w�asne wyt�umaczenie zagadki. Pomy�la�em o tym, z jak� trudno�ci� nasz Podr�nik musi si� gramoli� na schody. Nie s�dz�, �eby kto� wi�cej jeszcze opr�cz mnie zauwa�y�, �e kuleje.
Pierwszym, kt�ry och�on�� ze zdziwienia, by� Lekarz. Zadzwoni�, by przyniesiono dodatkowe nakrycie, gdy� Podr�nik nie lubi�, aby podczas obiadu s�u�ba znajdowa�a si� w pokoju.
W tej chwili Redaktor z namaszczeniem powr�ci� do jedzenia, a za jego przyk�adem poszed� i Milcz�cy Go��. Obiad si� ko�czy�. Przez chwil� rozmowa sk�ada�a si� z wykrzyknik�w i ma�ych przerw niemego podziwu, a Redaktor usycha� z ciekawo�ci:
- Czy nasz przyjaciel nie zwi�ksza czasem swych dochod�w zamiataniem ulic? - pyta� zaciekawiony. - A mo�e ulega napadom jak Nabuchodonozor?
- Jestem pewny, �e to sprawa wehiku�u czasu - rzek�em i podj��em opowiadanie Psychologa od miejsca, w kt�rym by� je przerwa�.
Nowi go�cie wyra�ali jawne niedowierzanie. Redaktor wyst�pi� z zarzutami.
- Czym�e w�a�ciwie jest owo podr�owanie w czasie? - m�wi�. - Czy cz�owiek mo�e tak si� zakurzy�, zanurzywszy si� w paradoksie? Czy� to mo�liwe? - Nast�pnie, jakby oswojony z ow� ide�, zapyta�: - Czy w przysz�o�ci nie ma szczotek do czyszczenia ubrania?
Dziennikarz r�wnie� nie chcia� wierzy� za �adn� cen� i przy��czy� si� do Redaktora w �atwym zreszt� zadaniu o�mieszenia ca�ej sprawy. Obaj byli dziennikarzami w nowym stylu: lud�mi m�odymi, bardzo weso�ymi i nie uznaj�cymi autorytet�w.
- Nasz specjalny korespondent, kt�rego wys�ali�my w przysz�y tydzie�, donosi... - powiedzia� Dziennikarz, a raczej wykrzykn�� z humorem, gdy Podr�nik ju� powraca� do jadalni.
I wszed� on istotnie. By� ubrany w zwyk�y wieczorowy garnitur i nic pr�cz b��dnego wzroku nie przypomina�o zmiany, kt�ra mnie od razu tak w nim uderzy�a.
- Powiedz, czy to prawda ~ rzek� Redaktor weso�o - co m�wi� o tobie, i� podr�owa�e� w �rodek przysz�ego tygodnia? Je�eli �aska, opowiedz nam wszystko o najbli�szych zamierzeniach rz�du. Jakie chcesz honorarium?
Podr�nik w Czasie zasiad� na swoim miejscu nie m�wi�c ani s�owa. Pod�ug dawnego zwyczaju u�miecha� si� spokojnie. - Gdzie moja baranina? - zapyta�. - Jaka to przyjemno�� zag��bi� widelec w mi�sie!
- M�w! - krzykn�� Redaktor.
- Pal diabli gadanie! - rzek� Podr�nik. - Musz� co� zje��. Ani s�owa nie powiem, dop�ki do mych t�tnic nie dostanie si� troch� peptonu. Dzi�kuj�. A teraz soli.
- S��wko - rzek�em. - Czy podr�owa�e� w czasie?
- Tak - odpowiedzia� Podr�nik, maj�c usta pe�ne pieczeni, i skin�� przy tym g�ow�.
- Dam szylinga za wiersz opowiadania - rzek� Redaktor.
Podr�nik w Czasie posun�� sw�j kieliszek w stron� Milcz�cego Go�cia i tr�ci� go ko�cem palca; w odpowiedzi na to Milcz�cy Go��, ci�gle wpatrzony w jego twarz, poruszy� si� gwa�townie i nala� mu wina. Reszta obiadu przesz�a w�r�d og�lnego milczenia.
Co do mnie, wiele pyta� zawis�o mi na ustach i musz� powiedzie�, �e to samo by�o i z innymi. Dziennikarz usi�owa� przerwa� og�lne skr�powanie opowiadaj�c zabawne anegdoty.
Podr�nik ca�� uwag� skupi� na obiedzie i okazywa� apetyt godny w��cz�gi. Lekarz �mi� papierosa i spod brwi spogl�da� na gospodarza. Milcz�cy Go�� wydawa� si� bardziej jeszcze niezdarny ni� zazwyczaj: pi� szampana w prawid�owych odst�pach czasu z wynikaj�cym ze zdenerwowania zdecydowaniem.
Wreszcie Podr�nik odsun�� talerz i rozejrza� si� wko�o.
- Prosz� mi wybaczy� - powiedzia�. - Niemal umiera�em z g�odu. Prze�y�em bardzo dziwne chwile. - Wyci�gn�� r�k� po cygaro, obci�� je i zapali�.
- Przejd�my jednak do palami. Zbyt to d�uga historia, aby j� opowiada� w�r�d nakry� jadalni
Nacisn�wszy po drodze dzwonek, poprowadzi� nas do s�siedniego pokoju.
- Czy m�wi�e� o machinie Blankowi, Dashowi i Josemu? - spyta� mnie sadowi�c si� w bujaku.
- Ale� ca�a ta sprawa to przecie� �art? -zawo�a� Redaktor.
- Nie b�d� si� dzi� wdawa� w dowodzenia. Nie mam zamiaru prawi� wam bajek, lecz nie mog� te� i wytacza� dowod�w. Pragn� tylko - ci�gn�� dalej -opowiedzie� wam, co mi si� wydarzy�o, je�eli zechcecie pos�ucha�, lecz nie przerywajcie mi. Musz� wam to opowiedzie�. Wiem, �e �le na tym wyjd�, wi�ksza cz�� tego, co powiem, wyda si� wam k�amstwem. Ale niech i tak b�dzie! Jest to przecie� prawda, ka�de s�owo, wszystko co do s�owa.
- By�em w laboratorium jeszcze o czwartej, a od tego czasu... prze�y�em osiem dni takich... takich, jakich dot�d nie prze�y�a �adna istota ludzka! Jestem diabelnie znu�ony, lecz na pewno nie zasn�, dop�ki nie opowiem wam wszystkiego. Wtedy dopiero p�jd� do ��ka. Ale nie przerywajcie! Zgoda? W�wczas Podr�nik w Czasie zacz�� opowiada� swe przygody. Z pocz�tku siedzia� w fotelu i m�wi� jak cz�owiek zm�czony; potem si� o�ywi�. Spisuj�c t� oto histori� czuj�, �e zbyt marne jest pi�ro i atrament i zbyt wielka ma nieudolno��, bym m�g� opowie�� jego odda� w ca�ej pe�ni. Przypuszczam jednak, �e przeczytacie j� z uwag�; szkoda tylko, i� nie mo�ecie widzie� bladej, szczerej twarzy m�wcy w jasnym �wietle ma�ej lampy i nie mo�ecie s�ysze� jego g�osu. Nie b�dziecie te� mieli poj�cia o wyrazie jego twarzy, na kt�rej malowa�y si� koleje przyg�d. Wi�kszo�� s�uchaczy pogr��ona by�a w cieniu, bo nie zapalono �wiec, i tylko twarz Dziennikarza i nogi Milcz�cego Go�cia od kolan do st�p znajdowa�y si� w o�wietleniu. Z pocz�tku spogl�dali�my na siebie. Po pewnym czasie przestali�my patrze� jeden na drugiego i wpatrywali�my si� ju� tylko w twarz Podr�nika przyby�ego z Krainy Czasu.
Rozdzia� III
W ubieg�y czwartek m�wi�em niekt�rym z was o zasadzie, na jakiej zbudowa�em wehiku� czasu. Pokaza�em w swej pracowni machin�, jeszcze w�wczas nie wyko�czon�. Stoi ona tam na powr�t, troch� zniszczona w podr�y. Jeden z pr�t�w z ko�ci s�oniowej p�k�, jeden dr��ek br�zowy si� wygi��, lecz pozosta�e cz�ci s� w do�� dobrym stanie. Spodziewa�em si�, �e sko�cz� j� w pi�tek, lecz tego w�a�nie dnia, gdym ju� prawie ko�czy� �niadanie, spostrzeg�em �e jeden pr�t niklowy jest o cal za kr�tki, i musia�em to naprawi�. Machina by�a wi�c gotowa dopiero dzi� rano. Dopiero wi�c dzisiaj o dziesi�tej pierwszy wehiku� czasu rozpocz�� swe dzia�anie. Obejrza�em go po raz ostatni, jeszcze raz sprawdzi�em wszystkie �ruby, wpu�ci�em jedn� kropl� wi�cej oliwy na kwarcowy czop i zasiad�em na siode�ku. Przypuszczam, �e samob�jca, kt�ry przyk�ada pistolet do czaszki, doznaje takiego uczucia, jakiego ja doznawa�em w�wczas wyruszaj�c w podr� po Krainie Czasu. Jedn� r�k� uj��em d�wigni� wprawiaj�c� przyrz�d w ruch, drug� r�k� za� hamulec. Nacisn��em pierwsz� d�wigni� i niemal natychmiast - hamulec. W tej�e chwili dozna�em takiego wra�enia, jak gdybym si� wywraca�; uczucie padania dr�czy�o mnie niby zmora nocna. Rozejrza�em si� dooko�a, zobaczy�em t� sam� co przedtem pracowni�. C� wi�c si� sta�o? Przez chwil� podejrzewa�em, �e �udz� mnie w�asne zmys�y. P�niej spojrza�em na zegarek. Przed chwil� by�a mo�e minuta po dziesi�tej;
teraz ju� prawie po wp� do czwartej.
Odetchn��em, zacisn��em z�by, uj��em obur�cz d�wigni� i szybko ruszy�em. Laboratorium ogarnia� coraz g��bszy mrok. Pani Watchett, widocznie nie spostrzeg�szy mnie, przesz�a przez pok�j ku drzwiom ogrodu. Przypuszczam, �e potrzebowa�a oko�o minuty na przebycie tej odleg�o�ci, lecz mnie wydawa�o si�, �e przelecia�a przez pok�j jak rakieta. Przesun��em d�wigni� do ostatniej podzia�ki: zapad�a noc, jakby kto� zgasi� lamp�. Up�yn�a chwila, a po nocy znowu nagle zacz�� si� dzie�. Mrok stopniowo wype�ni� pracowni�. I przemkn�a nast�pna noc, p�niej znowu dzie�, znowu noc i dzie� i tak dalej, w coraz to mniejszych odst�pach czasu. Uszy moje nape�ni�y si� szmerem jakiego� wiru, a na umys� spad�a dziwna, ci�ka pomroka. Nie wiem, czy zdo�am wyrazi� nale�ycie szczeg�lne wra�enia z podr�y w czasie, wra�enia bardzo nieprzyjemne. Czu�em si� jak cz�owiek wyrzucony z procy i spadaj�cy g�ow� w d�. Gdym przy�piesza� bieg, noc nast�powa�a za dniem niczym ruchy czarnego skrzyd�a. Niewyra�ny, mroczny obraz laboratorium nikn�� mi z oczu i na powr�t widzia�em s�o�ce, kt�re bieg�o szybko po sklepieniu niebios, przeskakiwa�o je w ci�gu minuty, a ka�da minuta oznacza�a dzie�. Zdawa�o mi si�, �e laboratorium gdzie� ju� przepad�o, a ja dosta�em si� na otwart� przestrze�. Odnosi�em wra�enie, �e wznosz� si� po stopniach w g�r�, ale porusza�em si� zbyt szybko, bym m�g� zda� sobie spraw� z jakiegokolwiek ruchu wok� mnie. Najpowolniejszy �limak, jaki pe�za� kiedykolwiek, dla mnie przebiega� jeszcze zbyt szybko. Zmieniaj�ce si� kolejno ciemno�ci i �wiat�a by�y niezmiernie uci��liwe dla oczu. W chwilach ciemno�ci widzia�em ksi�yc mkn�cy szybko od pierwszej kwadry do pe�ni i spostrzeg�em s�abe migotanie gwiazd kr���cych po niebie. Teraz, przy ci�gle wzrastaj�cej szybko�ci, drgania nocy i dnia zla�y si� w jednostajn� szaro��; sklepienie nieba mia�o kolor b��kitu o cudnej g��boko�ci, o�wietlonego wspaniale porann� jakby zorz�: �arz�ce si� s�o�ce wygl�da�o jak ognista smuga, jeden �uk �wietlany w przestrzeni, a ksi�yc zmieni� si� we wst�g� faluj�cego �wiat�a. Nie widzia�em ju� gwiazd;
widzia�em tylko tu i �wdzie wiruj�ce jasne ko�a na b��kicie.
Krajobraz by� mglisty i niejasny. Znajdowa�em si� ci�gle jeszcze na stoku wzg�rza, na kt�rym stoi obecnie nasz dom; przede mn� wznosi� si� szary, ciemny szczyt. Widzia�em drzewa wyrastaj�ce i znikaj�ce jak opary, to zielone, to szare; ros�y, puszcza�y konary i rozpada�y si�. Widzia�em wyrastaj�ce olbrzymie budowle, pi�kne, lecz jakby za mg�� i znikaj�ce jak we �nie. Zdawa�o mi si�, �e ca�a powierzchnia ziemi zmienia si�, topnieje i zlewa w mych oczach. Ma�e wskaz�wki na tarczach zegarowych, kt�re pokazywa�y szybko�� lotu, kr��y�y coraz szybciej i szybciej. Zauwa�y�em teraz, �e s�oneczna wst�ga przesuwa si� ci�gle to w g�r�, to w d�, od jednego punktu przesilenia do drugiego w ci�gu kilkudziesi�ciu sekund, jeszcze pr�dzej, coraz pr�dzej, �e zatem wi�cej ni� rok przebiegam w jednej minucie. Co minuta bia�y �nieg zasypywa� �wiat i znowu znika� ust�puj�c miejsca jasnej i tak samo szybko przemijaj�cej zielono�ci wiosny.
Nieprzyjemne wra�enie towarzysz�ce pocz�tkowi podr�y mniej dawa�o si� we znaki i w ko�cu ust�pi�o miejsca nerwowej weso�o�ci. Spostrzeg�em, i� machina chwieje si� niezgrabnie, ale przyczyny tego nie umia�em sobie wyt�umaczy�. Umys� m�j by� zanadto wstrz��ni�ty, aby si� skupi�, rzuci�em si� wi�c w przysz�o�� jakby ogarni�ty sza�em. Z pocz�tku nie przysz�o mi na my�l zatrzyma� si�, nie my�la�em zgo�a o niczym, doznawa�em tylko ci�gle nowych wra�e�. Nieoczekiwanie jednak zbudzi�y si� we mnie nowe uczucia, pewna ciekawo��, a nast�pnie strach, kt�re wreszcie ow�adn�y mn� zupe�nie.
Co za dziwny rozw�j ludzko�ci! Jaki� nies�ychany post�p w naszej, ledwie zapocz�tkowanej, cywilizacji mo�e si� z czasem dokona� - my�la�em wpatruj�c si� bli�ej w ten ciemny, mkn�cy �wiat, kt�ry sun�� i falowa� przed mymi oczyma. Widzia�em, jak wyrasta doko�a mnie ogromna i wspania�a architektura, daj�ca niesko�czenie wy�sze wra�enie pot�gi ni� wszystkie budowle naszych czas�w, a jednak na poz�r budowana z blasku tylko i mg�y. Widzia�em, jak na pochy�o�ci wzg�rza rozkrzewia si� o wiele bogatsza zielono��, nic z bujno�ci swej nie trac�c w zimowej porze. Ziemia wydawa�a mi si� pi�kniejsza nawet poprzez t� jakby mg�� oszo�omienia. Zapragn��em wreszcie zatrzyma� si�.
Szczeg�lnym niebezpiecze�stwem grozi� mog�o to, �e w przestrzeni zajmowanej przeze mnie lub przez machin� mog�a si� znale�� jaka� materialna substancja. Dop�ki podr�owa�em w czasie z wielk� szybko�ci�, nie mia�o to znaczenia; by�em, �e si� tak wyra��, bezcielesny, przeciska�em si� jak para przez odleg�o�ci dziel�ce cz�steczki materii. Lecz przy zatrzymaniu si� grozi�o mi niebezpiecze�stwo uwi�ni�cia w przestworzu, pochwycenia ka�dej mojej drobiny przez materi� spotkan� na mej drodze; moje atomy mog�yby wej�� w tak bliski kontakt z atomami przeszkody, i� w rezultacie dokona�aby si� g��boka przemiana chemiczna - by� mo�e nawet daleko si�gaj�cy wybuch, kt�ry by i mnie, i m�j aparat wyrzuci� przez wszystkie mo�liwe wymiary, a� do dziedziny tego, co nazywamy Nieznanym. Mo�liwo�� czego� podobnego ustawicznie przychodzi�a mi na my�l, gdy budowa�em machin�; lecz w�wczas przyjmowa�em to weso�o, jako nie daj�ce si� pomin�� ryzyko - jedno z tych, na jakie cz�owiek zawsze musi si� odwa�y�. Teraz, gdy niebezpiecze�stwo by�o rzecz� nieuniknion�, nie widzia�em go w tak r�owym �wietle. W istocie, szczeg�lnie dziwne po�o�enie, w jakim si� znalaz�em, dr�cz�ce brz�czenie i podskakiwanie machiny, a nade wszystko uczucie d�ugiego spadania w przestrze� wyczerpa�o zupe�nie moje nerwy. Powiedzia�em sobie, �e nigdy ju� chyba nie b�d� m�g� si� zatrzyma�, i w porywie weso�o�ci postanowi�em zatrzyma� si� natychmiast. Jak niecierpliwy ob��kaniec, szarpn��em gwa�townie hamulec; w jednej chwili machina zatrzyma�a si�, a ja polecia�em w przestw�r g�ow� naprz�d.
W moich uszach rozleg� si� huk piorunu. By�em przez chwil� og�uszony. Doko�a mnie szumia� bez lito�ci grad, ja za� siedzia�em na mi�kkiej trawie przed wywr�con� machin�. Wszystko wydawa�o mi si� szare, lecz zauwa�y�em ju�, �e usta� szum w mych uszach. Rozejrza�em si�. By�em, jak si� zdaje, w ogrodzie, na ma�ym trawniku otoczonym krzewami rododendron�w, i zauwa�y�em, �e ich fioletowe i p�sowe kwiaty sypa�y si� jak deszcz pod ciosami gradu. Spadaj�cy i odskakuj�cy grad otacza� machin� jakby mg��, a nad ziemi� rozpo�ciera� si� niczym dym. W jednej chwili przemok�em do nitki.
- Pi�kna go�cinno�� - zawo�a�em - okazana cz�owiekowi, kt�ry podr�owa� niezliczone lata, �eby tu si� dosta�!
W�wczas zda�em sobie spraw�, jakim szale�stwem by�o wystawienie siebie na zmokniecie. Sta�em i rozgl�da�em si� doko�a. Poprzez ciemny strumie� wody majaczy� niewyra�nie olbrzymi jaki� kszta�t na tle rododendron�w; by�a to posta� wykuta z bia�ego kamienia. Nic innego zreszt� na �wiecie ca�ym nie widzia�em. Wra�enia trudno mi opisa�. Gdy smugi gradu �cienia�y, zobaczy�em wyra�niej ow� bia�� figur�. By�a ogromnej wielko�ci, bo do jej ramion si�ga�y g�rne ga��zie srebrnej brzozy. Marmurowy pos�g mia� kszta�t jakby skrzydlatego sfinksa; skrzyd�a jednak nie by�y osadzone pionowo po bokach, lecz rozpostarte do lotu. Piedesta�, jak mi si� zdawa�o, z br�zu pokrywa�a gruba warstwa �niedzi. Oblicze zwr�cone by�o ku mnie, niewidz�ce oczy zdawa�y si� mnie bacznie �ledzi�, a na ustach igra� lekki u�miech. Twarz, silnie zmieniona przez wp�ywy atmosferyczne, mia�a nieprzyjemny, chorobliwy wygl�d. Sta�em tak patrz�c na olbrzyma czas pewien - p� minuty, a mo�e p� godziny. Doznawa�em z�udzenia, jakby olbrzym przysuwa� si� i odsuwa�, zale�nie od tego, czy pada� g�stszy, czy rzadszy grad. W ko�cu oderwa�em na chwil� od niego oczy i zauwa�y�em, �e zas�ona gradowa nabiera przejrzysto�ci, niebo si� rozja�nia, a s�o�ce zaczyna si� przebija� przez chmury. Zn�w spojrza�em na kurcz�cy si� bia�y kszta�t i nagle stan�o przede mn� jasno okropne zuchwalstwo mojej podr�y.
Co b�dzie - my�la�em - co ujrz�, gdy mglista zas�ona zniknie ju� zupe�nie? Czego ju� ludzie nie prze�yli? Co b�dzie, je�eli okrucie�stwo sta�o si� powszechn� nami�tno�ci�? Co b�dzie, je�eli w ci�gu tego czasu rasa zatraci�a swe cz�owiecze�stwo i wyrodzi�a si� w co� nieludzkiego, wyzutego z uczu�, a niebywale pot�nego? Mo�e ujrz� dzikie zwierz� z dawnego �wiata, tylko jeszcze straszniejsze i budz�ce odraz� przez swe podobie�stwo do cz�owieka, wstr�tnego stwora, kt�rego nale�a�oby zabi� bez wahania?
Rozr�nia�em ju� teraz inne wielkie kszta�ty, olbrzymie budynki z kr�tymi balkonami i smuk�ymi kolumnami; obok nich poros�e lasem zbocza wysuwa�y si�, jakby pe�z�y ku mnie. Burza ustawa�a.
Ogarn�� mnie paniczny strach. W szale skoczy�em do wehiku�u czasu i stara�em si� szybko doprowadzi� go do porz�dku. Podczas tej czynno�ci promienie s�o�ca przedar�y si� przez nawa�nic�. Szara zas�ona z deszczu rozwia�a si� jak pow��czysta szata ducha. Nade mn�, na ciemnym b��kicie letniego nieba, niewielkie resztki burych chmur k��bi�y si� znikaj�c powoli. Woko�o sta�y jasno i wyra�nie olbrzymie budynki b�yszcz�ce od wody deszczowej, upstrzone bia�o ziarnami tu i �wdzie le��cych kupek gradu, kt�ry jeszcze nie zdo�a� stopnie�. Czu�em si� bezbronny po�r�d tego dziwnego �wiata. Czu�em niejako to, co mo�e odczuwa� ptak w czystym przestworzu, kt�ry wie, �e nad nim kr��y sok� i ma si� na� rzuci�. L�k m�j przemieni� si� w sza�. Wstrzyma�em oddech, zacisn��em z�by i znowu pi�ci� i kolanami nacisn��em d�wigni�. Podda�a si� rozpaczliwemu wysi�kowi i obr�ci�a, uderzaj�c mnie silnie w podbr�dek. Sta�em ca�y dr��cy, z jedn� r�k� na siodle, a drug� na kierownicy, got�w wzbi� si� na nowo.
Wraz z mo�liwo�ci� szybkiego odwrotu wr�ci�a mi tak�e odwaga. Patrzy�em teraz z wi�ksz� ciekawo�ci�, a mniejsz� trwog� na �w �wiat dalekiej przysz�o�ci. W okr�g�awym otworze umieszczonym wysoko w murze najbli�szego domu ujrza�em grup� os�b ubranych w kosztowne, jedwabiste szaty. Zobaczywszy mnie, zwr�ci�y ku mnie swe twarze.
Wtedy us�ysza�em zbli�aj�ce si� g�osy. W zaro�lach oko�o bia�ego sfinksa ukaza�y si� ramiona i g�owy biegn�cych ludzi, a jeden z nich pojawi� si� na �cie�ce wiod�cej prosto na trawnik, gdzie sta�em wraz z machin�. By� ma�y, w�t�y, na cztery mo�e stopy wysoki, odziany w p�sow� tunik�, przepasan� sk�rzanym pasem. Na nogach mia� sanda�y czy trzewiki - nie mog�em dobrze rozpozna�, �ydki obna�one a� do kolan i. szed� z go�� g�ow�. Dostrzeg�szy to zauwa�y�em te� po raz pierwszy, jak bardzo ciep�e jest powietrze.
Zaskoczony by�em urod� i wdzi�kiem zbli�aj�cej si� istoty, jak i niezwykle w�t�ym jej wygl�dem. Rumiana twarz przywodzi�a na my�l urod� gru�lik�w - ow� pi�kno�� wynikaj�c� z gor�czki i wyczerpania, o kt�rej tak wiele si� s�yszy. Na widok nadchodz�cej istoty nagle odzyska�em ufno��. Odj��em r�ce od machiny.
Rozdzia� IV
Po chwili stali�my naprzeciw siebie: ja i w�t�a istota przysz�o�ci. On podszed� prosto do mnie i roze�mia� mi si� w twarz - zdumia� mnie w nim brak wszelkich oznak l�ku - nast�pnie zwr�ciwszy si� do dw�ch towarzyszy, kt�rzy szli za nim, przem�wi� do nich dziwnym j