9462

Szczegóły
Tytuł 9462
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9462 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9462 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9462 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

F. Scott Fitzgerald Wielki Gatsby T�umaczy�a Ariadna Demkowska-Bohdziewicz Tytu� orygina�u angielskiego The Great Gatsby Opracowanie graficzne Emilia Freudenreich Rozdzia� I Gdy by�em m�odszy i wra�liwszy, ojciec m�j da� mi pewn� rad�, nad kt�r� do dzi� cz�sto si� zastanawiam. - Ile razy masz ochot� kogo� krytykowa� - powiedzia� - przypomnij sobie, �e nie wszyscy ludzie na tym �wiecie mieli takie mo�liwo�ci jak ty. Powiedzia� tylko tyle, ale poniewa� zawsze rozumieli�my si� doskonale bez d�u�szych wyja�nie�, wiedzia�em, �e ma na my�li niepor�wnanie wi�cej. W rezultacie unikam pochopnych s�d�w i zwyczaj ten uczyni� ze mnie powiernika wielu interesuj�cych ludzi, a tak�e ofiar� niejednego nudziarza. Umys�y nienormalne szybko wykrywaj� tak� sk�onno�� u cz�owieka normalnego i ch�tnie j� wykorzystuj�: st�d w czasie studi�w nies�usznie bywa�em podejrzewany nawet o dwulicowo�� tylko dlatego, �e zdarza�o mi si� pozna� bolesne tajemnice r�nych dziwnych, bli�ej mi nie znanych typ�w. W wi�kszo�ci wypadk�w wcale nie zabiega�em o zaufanie - udawa�em, �e �pi� czy nie mam czasu, albo stawa�em si� odpychaj�co wynios�y, gdy, wnosz�c z nieomylnych znak�w, czu�em w powietrzu czyje� zwierzenia; bo zwierzenia m�odych ludzi albo przynajmniej forma, w jakiej jeczyni�, maj� zazwyczaj charakter plagiatu i psuje je brak szczero�ci. Aby powstrzyma� si� od s�dzenia bli�nich, trzeba mie� ogromny zapas ufno�ci. Do dzi� pozosta�a mi obawa, �e co� istotnego przeocz�, �e co� mi si� wymknie, je�li nie b�d� pami�ta�, i� poczucie fundamentalnych zasad przyzwoito�ci nie wszystkim przy urodzeniu jest r�wno dane - jak to m�j ojciec snobistycznie zauwa�y�, a ja ze snobizmem powtarzam. Lecz tak si� chwal�c moj� tolerancj� musz� teraz przyzna�, �e ma ona granice. Post�powanie cz�owieka mo�e wynika� z zasad twardych jak ska�a albo niepewnych jak grz�zawisko, lecz przychodzi moment, kiedy jest mi zupe�nie oboj�tne, z czego wynika. Gdy ostatniej jesieni powr�ci�em ze wschodniego wybrze�a, marzy�em o �wiecie, kt�ry by strzeg� moralnego �adu niczym �o�nierz na warcie - do�� ju� mia�em burzliwych wypad�w daj�cych mi przywilej zagl�dania w cudze serce. W tym moim nastroju nie mie�ci� si� tylko Gatsby - cz�owiek, kt�ry u�ycza swego imienia tej ksi��ce - Gatsby, uosobienie wszystkiego, do czego czu�em g��bok� niech��. Je�li przyj��, �e na wybitn� indywidualno�� sk�ada si� nieprzerwany ci�g udanych posuni��, to trzeba przyzna�, i� w nim by�o co� wspania�ego, jaki� wy�szy stopie� wra�liwo�ci na obietnice �ycia, jak gdyby nale�a� do gatunku tych skomplikowanych mechanizm�w, kt�re rejestruj� trz�sienie ziemi odleg�e o dziesi�� tysi�cy mil. Zdolno�� ta nie mia�a nic wsp�lnego ze zwiotcza�� wra�liwo�ci�, kt�rej tak ch�tnie nadaje si� rang� temperamentu tw�rczego - by� to niezwyk�y dar nadziei, romantyczna �arliwo��, jakiej nigdy u nikogo nie spotka�em i pewnie ju� nigdy nie spotkam. Nie, Gatsby by� w porz�dku, jak si� w ko�cu okaza�o; to, co czyha�o na niego, co p�yn�o w �lad za jego marzeniem, jak m�tna piana za okr�tem, tylko to zgasi�o we mnie na jaki� czas zainteresowanie dla pr�nych �al�w ludzkich i kr�tkoskrzyd�ych uniesie�. AMoja rodzina to ludzie zamo�ni, kt�rzy od trzech pokole� ciesz� si� pewnym znaczeniem w jednym z miast �rodkowego Zachodu. Carrawayowie stanowi� rodzaj klanu i wedle rodzinnej tradycji pochodz� od ksi���t Buccleuch, lecz faktycznym za�o�ycielem tej linii by� brat mego dziadka, kt�ry przyby� tu w roku 1851, wykupi� si� od udzia�u w Wojnie Secesyjnej i za�o�y� hurtowni� wyrob�w �elaznych, kt�r� do dzi� ojciec m�j prowadzi. Nigdy nie widzia�em tego stryjecznego dziadka, lecz m�wi�, �e jestem do niego podobny, o czym ma �wiadczy� jego do�� niewydarzony portret wisz�cy w biurze ojca. Sko�czy�em studia na Uniwersytecie imienia Yalea w New Haven w 1915, dok�adnie w �wier� wieka po moim ojcu, i wkr�tce potem uczestniczy�em w owej sp�nionej teuto�skiej "w�dr�wce lud�w", zwanej Wielk� Wojn�. Tak mnie rozrusza�o to odpieranie najazdu, �e po powrocie do domu nie mog�em usiedzie� na miejscu. Moje rodzinne strony przesta�y ju� by� ciep�ym sercem �wiata, wyda�y mi si� raczej jego n�dznym kra�cem, wobec czego postanowi�em przenie�� si� na Wsch�d i pozna� prac� maklera gie�dowego. Ka�dy, kogo zna�em, trudni� si� maklerstwem, pomy�la�em wi�c, �e jeszcze jeden samotny m�ody cz�owiek te� si� z tego utrzyma. Wszystkie moje ciotki i wujowie radzili nad tym, jakby sz�o o wybranie dla mnie szko�y �redniej, wreszcie powiedzieli z pe�n� powagi rezerw�: "Ostatecznie, czemu� by nie... " Ojciec zgodzi� si� pomaga� mi przez rok i tak, odk�adaj�c spraw� kilkakrotnie, wiosn� roku dwudziestego przyby�em na Wsch�d, jak mi si� zdawa�o - na sta�e. Najrozs�dniej by�o wynaj�� mieszkanie w mie�cie, ale robi�o si� ciep�o, a ja w�a�nie zostawi�em za sob� kraj przestronnych trawnik�w i przyjaznych drzew, wi�c gdy m�ody m�j kolega z biura zaproponowa� wsp�lne wynaj�cie domu w miejscowo�ci podmiejskiej, pomys� wyda� mi si� genialny. Znalaz� odrapany domek letni za osiemdziesi�t dolar�w miesi�cznie, lecz w ostatniej chwili firma wys�a�a go do Waszyngtonu, wi�c przenios�em si� za miasto sam. Mia�em psa - przynajmniej przez kilka dni, zanim nie uciek� - mia�em starego Dodgea i Fink�, kt�ra s�a�a mi ��ko i gotowa�a �niadanie mrucz�c swoje fi�skie m�dro�ci nad elektryczn� kuchenk�. Czu�em si� samotnie przez dzie� czy dwa, dop�ki pewnego ranka nie zaczepi� mnie na drodze jaki� cz�owiek, przyby�y tu p�niej ode mnie. - Jak mo�na dosta� si� do West Egg? - spyta� bezradnie. Powiedzia�em mu. I przesta�em si� czu� samotnie. Umia�em wskaza� drog�, zna�em ju� wszystkie �cie�ki, jakbym tu mieszka� od pocz�tku �wiata. Przygodny przechodzie� nada� mi honorowe obywatelstwo tej okolicy. I tak, w miar� jak s�o�ce przygrzewa�o i li�cie na drzewach strzela�y z p�k�w szybko jak na filmie, nabiera�em owego znanego przekonania, �e wraz z nastaniem lata �ycie rozpocznie si� na nawo. Po pierwsze - zamierza�em bardzo du�o czyta�, po drugie - nabra� jak najwi�cej si� korzystaj�c z przepysznego �wie�ego powietrza. Kupi�em kilkana�cie tom�w traktuj�cych o bankowo�ci, kredytach i inwestycjach finansowych i sta�y one na mojej p�ce w z�ocie i czerwieni jak nowe pieni�dze z mennicy, obiecuj�c ods�oni� pe�ne blasku tajemnice, kt�re tylko Midas i Morgan, i Mecenas znali. A mia�em szlachetny zamiar przeczyta� jeszcze wiele innych ksi��ek. Na uniwersytecie bawi�em si� troch� w literata - pisywa�em nawet przez rok pe�ne powagi i naiwno�ci artyku�y wst�pne w "Yale News" - i teraz wszystkie te zainteresowania chcia�em przywr�ci� memu �yciu, aby zn�w si� sta� tym najbardziej ograniczonym ze wszystkich specjalist�w - "cz�owiekiem wszechstronnym". To wcale nie jest paradoks - najlepiej widzi si� �ycie, mimo wszystko, tylko z jednego okna. Czysty przypadek zrz�dzi�, �e wynaj��em dom w jednej z najdziwniejszych osad P�nocnej Ameryki. Le�a�a na owej pod�u�nej, weso�ej wyspie, rozci�ga- 8 j�cej si� prosto na wsch�d od Nowego Jorku, kt�ra posiada obok innych przyrodniczych ciekawostek dwa ma�e p�wyspy niezwyk�ego kszta�tu. W odleg�o�ci dwudziestu mil od miasta wrzynaj� si� w s�on� mas� najbardziej ujarzmionych w�d zachodniej p�kuli, w to wielkie, mokre klepisko cie�niny Long Island, jakby dwa ogromne jaja, identyczne w formie i rozdzielone tylko niewielk� zatok�. Nie s� one idealnie owalne, jak jajko Kolumba, maj� ko�ce sp�aszczone u nasady - lecz ich fizyczne podobie�stwo musi bez przerwy zadziwia� mewy lataj�ce w g�rze. Dla stworze� bezskrzyd�ych ciekawsz� osobliwo�ci� jest fakt, �e te dwa jaja jednakowej wielko�ci i kszta�tu pod ka�dym innym wzgl�dem ca�kowicie si� r�ni�. Mieszka�em w West Egg , kt�re by�o - no, powiedzmy, mniej eleganckie ni� East Egg , cho� ta powierzchowna etykieta nie okre�la dziwacznego, a nawet troch� niesamowitego kontrastu. Domek m�j sta� na samym czubku jajka, pi��dziesi�t jard�w od cie�niny, wt�oczony pomi�dzy dwie du�e rezydencje, wynajmowane na sezon za sumk� dwudziestu albo pi�tnastu tysi�cy dolar�w. Ta na prawo by�a zjawiskiem monstrualnym pod ka�dym wzgl�dem - prawdziwa imitacja normandzkiego ratusza, z wie��, kt�rej nowiutkie mury ledwie przykrywa� rzadki zarost bluszczu; do tego marmurowy basen i ponad czterdzie�ci akr�w trawnik�w, drzew i kwiat�w. By�a to posiad�o�� Gatsbyego. Albo raczej, poniewa� nie zna�em pana Gatsby, posiad�o��, w kt�rej mieszka� d�entelmen o tym nazwisku. M�j w�asny domek by� obraz� dla oczu, ale obraz� niewielk� i tolerowan�, mia�em wi�c widok na morze, na cz�� trawnika mego s�siada i pocieszaj�c� blisko�� milioner�w - wszystko to za osiemdziesi�t dolar�w miesi�cznie. Po drugiej stronie zatoki l�ni�y nad wod� bia�e pa�ace wytwornego East Egg i historia owego lata zaczyna si� faktycznie tego wieczoru, kiedy pojecha�em tam West Egg - East Egg (ang.) - dos�ownie: Zachodnie Jajko - Wschodnie Jajko. 9 na obiad do Buchanan�w. Daisy by�a moj� dalek� kuzynk�, a Toma zna�em z czas�w studenckich. Tu� po wojnie sp�dzi�em z nimi dwa dni w Chicago. M�� Daisy, obdarzony wielk� sprawno�ci� fizyczn�, nale�a� niegdy� do najwspanialszych pi�karzy na boisku uniwersyteckim w New Haven - by� w pewnym sensie bohaterem narodowym, jednym z tych, co w dwudziestym pierwszym roku �ycia osi�gaj� tak bole�nie ograniczon� doskona�o��, �e potem ju� wszystko pachnie im kl�sk�. Mia� niesamowicie bogat� rodzin� - nawet na uniwersytecie wyrzucano mu szastanie pieni�dzmi - teraz za� przyby� z Chicago na Wsch�d z tak� pomp�, �e po prostu dech w piersiach zapiera�o; sprowadzi� na przyk�ad do gry w polo ca�e stado kucyk�w z Lake Forest. A� trudno by�o sobie wyobrazi�, �e kto� z mego pokolenia mo�e sobie na to pozwoli�. Nie wiem, dlaczego tu przyjechali. Sp�dzili ca�y rok we Francji bez �adnego wyra�nego powodu, a potem niezmordowanie przenosili si� z jednego miejsca na drugie, zawsze tylko tam, gdzie gra si� w polo i gdzie wszyscy s� bogaci. - To ju� ostatnia przeprowadzka - powiedzia�a mi Daisy przez telefon, ale nie uwierzy�em jej - nie mog�em zajrze� w g��b jej serca, lecz czu�em, �e Tom zawsze b�dzie gnany z miejsca na miejsce t�sknot� za dramatycznym napi�ciem walki na boisku, za bezpowrotnie utracon� szans� gry. I tak si� sta�o, �e pewnego ciep�ego, wietrznego dnia pojecha�em do East Egg, aby zobaczy� dwoje starych przyjaci�, kt�rych ledwie zna�em. Ich dom by� jeszcze wspanialszy, ni� my�la�em, weso�y, czerwonobia�y, w kolonialnym stylu Po�udnia, z widokiem na zatok�. Trawnik, kt�ry rozpoczyna� si� nad wod�, bieg� przez �wier� mili do drzwi wej�ciowych, przeskakuj�c po drodze zegary s�oneczne i �cie�ki wysypane t�uczon� ceg��, i gorej�ce kwietniki, a� wreszcie dopad�szy domu jakby z rozp�du wspina� si� na �cian� dzikim winem. Fasad� domu �ama� szereg oszklonych 10 drzwi, p�on�cych teraz odbiciem z�ota i szeroko otwartych na to ciep�e, wietrzne popo�udnie, a Tom Buchanan, ubrany do konnej jazdy, szeroko rozstawiwszy nogi, sta� na ganku. Zmieni� si� od czasu studi�w w New Haven. By� to teraz krzepki trzydziestoletni m�czyzna o w�osach koloru s�omy, raczej twardo zarysowanych ustach i wynios�ej postawie. B�yszcz�ce aroganckie oczy panowa�y nad jego twarz�, nadaj�c ca�ej postaci wyraz nieustannej agresywno�ci. Nawet kobieca troch� kokieteryjno�� je�dzieckiego stroju nie mog�a ukry� ogromnej si�y tego cia�a - cholewki b�yszcz�cych but�w opina�y �ydki tak, �e sznurowad�a zdawa�y si� p�ka�, a gdy poruszy� ramieniem, pod cienk� kurtk� zarysowa�y si� grube w�z�y musku��w. By�o to cia�o zdolne do pot�nego uchwytu - cia�o okrutne. Ton jego g�osu, szorstki, ochryp�y tenor, pot�gowa� wra�enie brutalno�ci. By� w tym g�osie odcie� protekcjonalnej pogardy, nawet wobec ludzi, kt�rych lubi� - niekt�rzy koledzy w New Haven po prostu go nie znosili. "Och, nie my�l - zdawa� si� m�wi� - �e chc� w tych sprawach decydowa� tylko dlatego, �e jestem silniejszy i bardziej m�ski od ciebie." Na ostatnim roku studi�w nale�eli�my do tego samego ko�a i chocia� nie przyja�ni�em si� z nim bli�ej, zawsze zdawa�o mi si�, �e aprobuje moj� osob� i z w�a�ciw� sobie szorstk�, zuchwa�� po��dliwo�ci� pragnie, abym go lubi�. Rozmawiali�my przez chwil� na ganku, zalanym s�o�cem. - �adnie tu mamy - powiedzia� b�yskaj�c niespokojnie oczami. Obr�ci� mnie za rami� i szerok�, p�ask� d�o� przesun�� po panoramie, roztoczonej przed nami, ogarniaj�c tym gestem nisko wtulony w�oski ogr�d, p� akra intensywnych, odurzaj�cych r� i motor�wk� o zadartym dziobie, bij�c� si� z przyp�ywem u brzegu. - To nale�a�o do Demaina, tego od nafty. - Zn�w mnie obr�ci�, grzecznie i bardzo nagle. - Wejdziemy do �rodka. 11 Min�li�my wysoki hall i znale�li�my si� w jasnej, r�owej przestrzeni, z dw�ch stron zwi�zanej z domem kruchymi �cianami wielkich, oszklonych drzwi. Drzwi, otwarte na o�cie�, odcinaj�ce si� po�yskliw� biel� od soczystego trawnika zdawa�y si� wpuszcza� traw� do wn�trza. Lekka bryza wion�a przez pok�j, przy jednych drzwiach wyd�a kotary, przy drugich wci�gn�a je do �rodka, jak sp�owia�e flagi rzuci�a w g�r�, na �nie�ne, tortowe stiuki plafonu, potem �ci�gn�a w d� i marszczy�a nad dywanem koloru wina, a na dywanie robi�a si� smuga cienia jak od wiatru na morzu. Jedyn� rzecz� naprawd� nieruchom� w tym pokoju by� ogromny tapczan: ko�ysa�y si� na nim, niby na zakotwiczonym balonie, dwie m�ode kobiety. By�y w bia�ych sukniach, jeszcze marszcz�cych si� i rozwianych, jak gdyby balon tylko co wyl�dowa� po kr�tkim locie naoko�o domu. Przez dobr� chwil� sta�em ws�uchany w szelest i trzepot kotar i j�k obrazu na �cianie. Potem trzasn�y z ty�u drzwi zamykane przez Toma Buchanana, schwytany wiatr zamar� w k�tach pokoju, a kotary i dywany, i dwie m�ode kobiety powoli sp�yn�y na ziemi�. M�odszej z nich nie zna�em. Le�a�a wyci�gni�ta w poprzek tapczanu, zupe�nie bez ruchu, z brod� lekko uniesion� do g�ry, jak gdyby na tej brodzie balansowa�o co�, co �atwo mo�e zlecie�. Je�li nawet dostrzeg�a mnie k�tem oka, to nie da�a tego po sobie pozna� i - doprawdy! - tak mnie tym zaskoczy�a, �e chcia�em pokornie przeprosi� za naj�cie. Druga kobieta, Daisy, usi�owa�a wsta� - lekko pochyli�a si� naprz�d z uprzejmym wyrazem - potem roze�mia�a si� nagle, niedorzecznie, czaruj�co, ja te� si� roze�mia�em i podszed�em bli�ej. - Znieruchomia�am ze szcz�cia! I jak gdyby w tym, co powiedzia�a, by�o co� bardzo dowcipnego, za�mia�a si� jeszcze raz i przytrzyma�a moj� d�o� patrz�c mi prosto w twarz z wyrazem, kt�ry pozwala� s�dzi�, �e naprawd� nikogo w �wiecie 12 tak nie pragn�a widzie� jak mnie. W tym ca�a Daisy. Da�a mi p�szeptem do zrozumienia, �e dziewczyna z wysuni�t� brod� nazywa si� Baker. Niekt�rzy twierdzili, �e Daisy m�wi �ciszonym g�osem tylko po to, aby si� do niej nachyla�; nieuzasadniona z�o�liwo��, kt�ra nie umniejsza�a ani troch� jej wdzi�ku.) Tymczasem wargi panny Baker poruszy�y si�, prawie niedostrzegalnie skin�a mi g�ow� i zn�w szybko odrzuci�a j� do ty�u - widocznie to, co balansowa�o na jej br�dce, zachwia�o si� nap�dzaj�c jej strachu. I zn�w s�owa przeprosin cisn�y mi si� na usta. Niemal ka�dy przejaw doskona�ej samowystarczalno�ci dzia�a na mnie osza�amiaj�co i sk�ania do ho�du. Powr�ci�em wzrokiem do kuzynki, kt�ra zacz�a zadawa� mi pytania swoim niskim, niepokoj�cym g�osem. By� to ten rodzaj g�osu, kt�ry ucho �ledzi z napi�ciem, odbieraj�c ka�de zdanie jak muzyczn� fraz�, gran� nieodwo�alnie tylko jeden raz. Mia�a twarz smutn� i �adn�, i du�o w niej blasku - b�yszcz�ce oczy i po�yskliwe, nami�tne usta, ale m�czyznom, dla kt�rych nie by�a oboj�tna, najtrudniej by�o zapomnie� niepok�j jej g�osu: t� jak�� zniewalaj�c� �piewno��, to szeptane "S�uchaj!", niby zapewnienie, �e w�a�nie przed chwil� oddawa�a si� sprawom radosnym i podniecaj�cym, i obietnica, �e owe sprawy radosne i podniecaj�ce powt�rz� si� zaraz, za chwil�. Powiedzia�em jej, �e w drodze do Nowego Jorku zatrzyma�em si� jeden dzie� w Chicago i mn�stwo znajomych zasy�a jej pozdrowienia. - Czy t�skni� za mn�? - wykrzykn�a z uniesieniem. - Ca�e miasto jest pogr��one w �a�obie. Tylne lewe ko�o ka�dego samochodu jest pomalowane na czarno, niby wieniec pogrzebowy, a nad brzegiem jeziora przez ca�� noc rozlegaj� si� �a�obne pienia. - Ale� to wspania�e! Wracajmy, Tom. Jutro! -? I zaraz doda�a, ni st�d, ni zow�d: - Musisz zobaczy� nasze male�stwo. - Bardzo bym chcia�. 13 - �pi teraz. Ma trzy lata. Nigdy jej nie widzia�e�? - Nigdy. - Koniecznie musisz j� zobaczy�. Ona jest... Tom Buchanan, kr���cy niespokojnie po pokoju, zatrzyma� si� i po�o�y� mi d�o� na ramieniu. - Co robisz, Nick? - Jestem maklerem gie�dowym. - Gdzie pracujesz? Poda�em mu nazw� firmy. - Nigdy nie s�ysza�em - stwierdzi� z ca�� stanowczo�ci�. Zirytowa�o mnie to. - Pos�yszysz - odpar�em kr�tko. - Pos�yszysz, je�li zostaniesz tu d�u�ej. - Och, nie b�j si�, zostan� - powiedzia� rzucaj�c kr�tkie spojrzenie na �on�, a potem na mnie, jakby si� mia� przed czym� na baczno�ci. - Musia�bym straci� rozum, �eby zamieszka� gdzie indziej. W tym miejscu panna Baker powiedzia�a: - No pewnie! - z tak zaskakuj�c� nag�o�ci�, �e a� wzdrygn��em si� - by�y to pierwsze s�owa, jakie wyda�a z siebie od chwili mego przyj�cia. I prawdopodobnie zaskoczy�y j� nie mniej ode mnie, bo ziewn�a i kilkoma szybkimi, zr�cznymi ruchami podnios�a si� z tapczanu. - Zupe�nie usztywnia�am - poskar�y�a si�. - Le�� bez ruchu na tym tapczanie od niepami�tnych czas�w. - Nie patrz na mnie - odpar�a Daisy - przez ca�e popo�udnie pr�bowa�am ci� wyci�gn�� do Nowego Jorku. - Nie, dzi�kuj� - powiedzia�a panna Baker na widok czterech cocktaili, wniesionych do salonu. - Jestem w okresie bezwzgl�dnego treningu. Gospodarz spojrza� na ni� z niedowierzaniem. - Trening! - wychyli� kieliszek, jakby w nim by�a tylko kropla na dnie. - W jaki spos�b ty w og�le dochodzisz do jakich� wynik�w, to dla mnie niepoj�te. Spojrza�em na pann� Baker zastanawiaj�c si�, 14 o jakich "wynikach" mo�e by� mowa. Patrzy�em na ni� z przyjemno�ci�. By�a to smuk�a dziewczyna o ma�ych piersiach, trzymaj�ca si� bardzo prosto jak m�ody kadet, co podkre�la�a jeszcze lekkim podaniem da�a do ty�u. Jej szare, przymru�one oczy patrzy�y na mnie z twarzy szczup�ej, pe�nej wdzi�ku i niezadowolonej, uprzejmie odwzajemniaj�c moj� ciekawo��. Wyda�o mi si� teraz, �e gdzie� ju� widzia�em j� sam� albo jej fotografi�. - Pan mieszka w West Egg - stwierdzi�a pogardliwie. - Znam tam kogo�. - Ja nie znam tam �ywej duszy. - Musi pan zna� Gatsbyego. - Gatsby? - spyta�a Daisy. - Jaki Gatsby? Zanim mog�em odpowiedzie�, �e to m�j s�siad, oznajmiono obiad; Tom Buchanan wepchn�� mi pod pach� swoje napi�te rami� i w�adczo wyprowadzi� z pokoju, jakby przesun�� pionek na szachownicy z jednego pola na drugie. Smuk�e i leniwe, z r�kami lekko wspartymi na biodrach, obie m�ode kobiety wysz�y przed nami na r�ow� werand�, otwart� na zach�d s�o�ca, gdzie w zacichaj�cym wietrze migota�y na stole p�omienie czterech �wiec. - Po co �wiece? - sprzeciwi�a si� Daisy marszcz�c brwi. Zgasi�a je palcami. - Za dwa tygodnie b�dziemy mieli najd�u�szy dzie� w roku. - Spojrza�a na nas rozpromieniona. - Czy wy te� czekacie na ten najd�u�szy dzie� w roku po to, �eby go w ko�cu przegapi�? Bo ja zawsze czekam na najd�u�szy dzie� w roku i zawsze go przegapi�. - Powinni�my co� wymy�li� - powiedzia�a panna Baker ziewaj�c tak, jakby nie siada�a do sto�u, lecz k�ad�a si� do ��ka. - Doskonale - powiedzia�a Daisy. - Ale co? - zwr�ci�a si� do mnie bezradnie. - Jakie plany robi� ludzie? Zanim mog�em odpowiedzie�, spojrza�a z przera�eniem na sw�j ma�y palec. 15 - Patrzcie - poskar�y�a si�. - Skaleczony. Wszyscy spojrzeli�my - na palcu by� siniec. - To twoje dzie�o, Tom - zwr�ci�a si� do m�a z wyrzutem. - Wiem, �e nie chcia�e�, ale jednak Skaleczy�e� mnie. Dobrze mi tak, skoro po�lubi�am brutala, prawdziwego, ogromnego, niezdarnego... - Nienawidz� tego s�owa: niezdarny - zaprotestowa� Tom ze z�o�ci�. - Nawet w �artach. - Niezdarny - upiera�a si� Daisy. Chwilami ona i panna Baker m�wi�y obie naraz, jakby od niechcenia, jakby popisuj�c si� �artobliw� niekonsekwencj�; lecz nie by�o w tej paplaninie beztroski i pogody, by�a ch�odna, jak ich bia�e suknie i oboj�tne oczy, wyzbyte wszelkich pragnie�. By�y obecne, godzi�y si� na obecno�� Toma i moj�, mile i uprzejmie stara�y si� nas bawi� albo stara�y si� o to, �eby�my je bawili. Wiedzia�y, �e wkr�tce obiad si� sko�czy, a nieco p�niej sko�czy si� wiecz�r i zostanie niedbale odsuni�ty w niepami��. Jaka� jaskrawa r�nica z Zachodem, gdzie wiecz�r prze�ywa�o si� w gor�czce, wi���c z ka�d� jego chwil� zawsze zawiedzione oczekiwania albo te� po prostu - nerwow� obaw�, �e wszystko si� zaraz sko�czy. - Czuj� si� przy tobie zupe�nie niecywilizowany - wyzna�em Daisy przy drugim kieliszku wina, kt�re pachnia�o korkiem, lecz sk�din�d by�o doskona�e. - Czy nie mo�ecie m�wi� o zbiorach albo o czym� takim! Nic szczeg�lnego nie mia�em na my�li robi�c t� uwag�, kt�r� podj�to w spos�b nieoczekiwany. - Cywilizacja si� ko�czy - wybuchn�� Tom gwa�townie. - W tych sprawach jestem czarnym pesymist�. Czyta�e� Goddarda "Rozkwit azjatyckich imperi�w"? - Nie znam tego - odpowiedzia�em zaskoczony jego tonem. - �wietna ksi��ka i ka�dy powinien j� przeczyta�. Chodzi o to, �e je�li nie b�dziemy uwa�a�, to bia�a ra- 16 sa zostanie... to kolorowi wyko�cz� bia�ych. Jest to w tej ksi��ce naukowo dowiedzione. - Tom robi si� strasznie uczony - powiedzia�a Daisy z bezwiednym smutkiem. - Czyta g��bokie dzie�a, pe�ne d�ugich wyraz�w. Co to by�o za s�owo, co�my... - Czytam dzie�a naukowe - z naciskiem powt�rzy� Tom rzucaj�c jej niecierpliwe spojrzenie. - Ten facet wszystko przemy�la�. My biali, jako rasa panuj�ca, musimy si� mie� na baczno�ci, bo w przeciwnym razie wszystko wezm� w swoje r�ce rasy kolorowe. - Musimy je poskromi� - szepn�a Daisy robi�c do s�o�ca min� pe�n� okrucie�stwa. - Powiniene� mieszka� w Kalifornii - zacz�a panna Baker, lecz Tom przerwa� jej, ci�ko pochylaj�c si� w krze�le. - Chodzi o to, �e jeste�my nordykami. Ja i ty, i ty, i... - zawaha� si� na mgnienie oka, ale lekkim skinieniem g�owy zaliczy� r�wnie� Daisy do nordyk�w, na co Daisy mrugn�a do mnie okiem. - I to my wyprodukowali�my wszystko, co sk�ada si� na cywilizacj� - no wiesz, nauk�, sztuk� itepe. Rozumiesz? By�o co� �a�osnego w jego skupieniu, jak gdyby zadowolenie z siebie, intensywniejsze ni� dawniej, ju� mu nie wystarcza�o. Nagle wewn�trz domu zadzwoni� telefon, lokaj opu�ci� werand�, a Daisy, korzystaj�c z chwilowej przerwy, pochyli�a si� ku mnie. - Zdradz� ci domowy sekret - szepn�a z zapa�em. - Dotyczy nosa naszego lokaja. Chcesz pos�ucha� o tym nosie? - Ale� po to w�a�nie przyszed�em. - A wi�c nasz lokaj nie zawsze by� lokajem. Zajmowa� si� czyszczeniem srebra u kogo� tam w Nowym Jorku, kto mia� srebrn� zastaw� na dwie�cie os�b. Od rana do nocy musia� czy�ci� srebro, a� w ko�cu od tego czyszczenia zacz�� mu si� nos b�yszcze�. 17 - Sprawa mia�a si� coraz gorzej - powiedzia�a panna Baker.- Tak. Sprawa mia�a si� coraz gorzej, a� w ko�cu musia� zrezygnowa� z posady. Zachodz�ce s�o�ce z romantyczn� tkliwo�ci� ogarn�o na chwil� jej rozpalon� twarz; s�uchaj�c czu�em, jak g�os jej przyci�ga mnie i zniewala - potem twarz jej zblad�a i promienie �wiat�a opu�ci�y j� jak dzieci, z �alem �egnaj�ce o zmierzchu zabaw� na ulicy. Lokaj wr�ci� i szepn�� co� na ucho Tomowi, na co Tom zmarszczy� brwi, odsun�� krzes�o i bez s�owa wszed� do domu. Zdawa�o si�, �e jego znikni�cie co� w Daisy poruszy�o, bo zn�w zwr�ci�a si� do mnie g�osem �arliwym i �piewnym: - Tak bardzo ciesz� si�, �e ci� tu widz�, Nick. Przypominasz mi... przypominasz mi r��, s�owo ci daj�, r��. Prawda? - odwr�ci�a si� do panny Baker szukaj�c u niej potwierdzenia. - On jest zupe�nie jak r�a? To by�a nieprawda. Niczym nie przypominam r�y. Poddaj�c si� rosn�cemu wzburzeniu Daisy plot�a trzy po trzy, jak gdyby zach�ystywa�a si� potokiem s��w, aby zag�uszy� swoje serce, kt�re tak chcia�o si� przed nami ods�oni�. Nagle rzuci�a serwetk� na st�, przeprosi�a nas i znikn�a we wn�trzu domu. Wymieni�em z pann� Baker niewinne, nic nie znacz�ce spojrzenie. W�a�nie mia�em co� powiedzie�, gdy ona nastawi�a uszu i ostrzegawczo sykn�a "Szsz!". St�umiony, podniecony szept dobieg� nas z pokoju i panna Baker bezwstydnie pochyli�a si� w krze�le nas�uchuj�c. Szept osi�gn�� granic� rozpoznawalnej mowy, lecz zn�w przycich�, jeszcze raz zabrzmia� podnieceniem i potem zamar� ca�kowicie. - Pan Gatsby, o kt�rym pani wspomnia�a, jest moim s�siadem - zacz��em. - Niech pan nic nie m�wi. Chc� s�ysze�, co si� tam dzieje. - O co chodzi? - spyta�em naiwnie. - Czy to mo�liwe, �eby pan nie wiedzia�? - powiedzia�a panna Baker szczerze zadumiona. - My�la�am, �e wszyscy wiedz�. 18 - Ja nie wiem. - No przecie� - powiedzia�a z wahaniem - Tom ma kogo� w Nowym Jorku. - Kobiet�? Panna Baker skin�a g�ow�. - Mog�aby mie� tyle przyzwoito�ci, �eby nie dzwoni� w czasie obiadu. Nie uwa�a pan? Zanim poj��em, o czym m�wi, zaszele�ci�a suknia, zaskrzypia�y buty i Tom wraz z Daisy zjawili si� przy stole. - Przepraszam, ale to by�o konieczne! - wykrzykn�a Daisy z udan� beztrosk�. Usiad�a, badawczym spojrzeniem obrzuci�a pann� Baker, potem mnie i m�wi�a dalej: - Wyjrza�am na chwil� do ogrodu, bardzo tam romantycznie. Jaki� ptaszek siedzi na trawie, my�l�, �e to s�owik, kt�ry tu przyjecha� statkiem zza oceanu. Zanosi si� �piewem - i w�asny jej g�os za�piewa�: - Jakie to romantyczne, prawda, Tom? - Bardzo romantyczne - powiedzia� Tom, a potem �a�o�nie do mnie: - Je�li b�dzie do�� widno po obiedzie, to chcia�bym ci pokaza� stajnie. Sp�oszy� nas d�wi�k telefonu. Daisy stanowczym ruchem g�owy da�a znak m�owi i wtedy temat stajni, a w�a�ciwie wszystkie tematy w og�le rozp�yn�y si� w powietrzu. Z ostatnich pi�ciu minut sp�dzonych przy stole pozosta�y mi w pami�ci tylko fragmenty, zapalono - bez powodu - �wiece i wiem, �e chcia�em patrze� wszystkim otwarcie w oczy, a jednocze�nie unikn�� czyichkolwiek spojrze�. Nie mog�em odgadn�� my�li Daisy ani Toma, ale w�tpi�, czy nawet panna Baker, kt�ra zdawa�a si� posiada� du�o sceptycznej odporno�ci, potrafi�a zapomnie� o ostrym, metalicznym, nagl�cym wezwaniu ze strony naszego pi�tego - nieobecnego - towarzysza obiadu. S� ludzie, kt�rym taka sytuacja mo�e wyda� si� intryguj�ca, mnie jednak wrodzony instynkt popycha� do bezzw�ocznego wezwania policji. Nie musz� powtarza�, �e o koniach nie by�o ju� 19 mowy. Tom i panna Baker, przedzieleni szerok� smug� zapadaj�cego mroku, przeszli do biblioteki, gdzie - zdawa�o si� - b�d� czuwa� przy ca�kiem konkretnych zw�okach, ja za�, udaj�c mi�e zainteresowanie i jednocze�nie lekk� g�uchot�, pod��y�em za Daisy przez werand�, okalaj�c� ca�y dom, na frontowy ganek. W jego g��bokim cieniu usiedli�my obok siebie na trzcinowej kanapce. Daisy obj�a twarz d�o�mi, jakby chcia�a sprawdzi� jej pi�kny owal, i spojrzenie jej pow�drowa�o w aksamitny mrok. Widzia�em, �e szarpi� ni� gwa�towne uczucia, wi�c zada�em kilka w moim przekonaniu koj�cych pyta� na temat jej c�reczki. - Bardzo ma�o si� znamy, Nick - powiedzia�a nagle - nawet jak na kuzyn�w. Nie by�e� na moim �lubie. - By�em wtedy na wojnie. - To prawda. - Zawaha�a si�. - No c�, wiele przesz�am, Nick, i zapatruj� si� na wszystko do�� cynicznie. Niew�tpliwie mia�a do tego powody. Czeka�em, lecz nic wi�cej nie powiedzia�a, i po chwili wr�ci�em do�� nie�mia�o do tematu jej c�rki. - Przypuszczam, �e ju� m�wi i... je, i w og�le. - O tak. - Spojrza�a na mnie z roztargnieniem. - Pos�uchaj, Nick, chcesz wiedzie�, co powiedzia�am, kiedy si� urodzi�a? - Bardzo. - Mo�e ci to wyja�ni, jaki mam teraz stosunek do... do niekt�rych spraw. Wi�c by�o to w nieca�� godzin� po jej urodzeniu, a Tom by� B�g wie gdzie. Obudzi�am si� po narkozie z uczuciem zupe�nego osamotnienia i zaraz spyta�am piel�gniark�, czy to ch�opak, czy dziewczynka. Kiedy powiedzia�a mi, �e dziewczynka, odwr�ci�am g�ow� i rozp�aka�am si�. "To dobrze - powiedzia�am - ciesz� si�, �e to dziewczynka. I mam nadziej�, �e b�dzie g�upia - to najlepsza rzecz dla kobiety na tym �wiecie by� pi�knym g�uptaskiem." 20 - Rozumiesz, wydaje mi si�, �e tak czy inaczej wszystko jest straszne - ci�gn�a dalej z wielkim przekonaniem. - Wszyscy tak my�l�, najbardziej wykszta�ceni ludzie. A ja to wiem. By�am wsz�dzie, wszystko widzia�am i wszystkiego pr�bowa�am. - B�ysn�a oczami zuchwale, podobna w tym do Toma, i za�mia�a si� z budz�c� dreszcz pogard�. - Jestem zepsuta, o Bo�e! jeszcze jak zepsuta! Gdy tylko umilk�a i g�os jej przesta� zwodzi� moj� czujno�� i wymusza� wiar�, odczu�em w tym, co powiedzia�a, g��bok� nieszczero��. Zrobi�o mi si� przykro. Czy�by ca�y wiecz�r by� oszuka�cz� gr�, zaaran�owan� po to, aby nabra� mnie na wsp�czucie? Czeka�em - i rzeczywi�cie, po chwili spojrza�a na mnie z szelmowskim u�mieszkiem nie ukrywanej satysfakcji, jak gdyby otwarcie przyznawa�a, �e jest cz�onkiem jakiego� bardzo ekskluzywnego tajnego zwi�zku, do kt�rego nale�y wraz z Tomem. W domu wn�trze szkar�atnego pokoju kwit�o �wiat�em. Tom i panna Baker siedzieli na przeciwleg�ych ko�cach tapczanu, dziewczyna czyta�a mu g�o�no ilustrowane pismo i szmer oboj�tnych, monotonnych s��w uk�ada� si� w koj�c� melodi�. �wiat�o lampy b�yszcza�o na cholewkach jego but�w, matowia�o na jej w�osach koloru jesiennych li�ci i l�ni�o refleksem na papierze, gdy przewraca�a stron� wprawiaj�c w drganie smuk�e mi�nie swoich ramion. Gdy�my weszli, nakaza�a nam cisz� podniesion� d�oni�. - Dalszy ci�g nast�pi - rzek�a po chwili, rzucaj�c pismo na st� - w najbli�szym numerze. Niespokojnie poruszy�a kolanem i wsta�a. - Dziesi�ta godzina - stwierdzi�a odczytuj�c czas najprawdopodobniej na suficie. - Grzeczne dzieci id� spa�. - Jordan gra jutro w turnieju - wyja�ni�a Daisy. - W Westchester. 21 - Ach, to pani jest Jordan Baker! Teraz wiedzia�em, dlaczego jej twarz wyda�a mi si� znajoma - ten czaruj�cy wyraz pogardy widzia�em na wielu zdj�ciach z imprez sportowych w Asheville, Hot Springs i Palm Beach. S�ysza�em te� o niej jakie� plotki niezbyt pochlebne, ale dawno ju� zapomnia�em, co to by�a za historia. - Dobranoc - powiedzia�a mi�kko. - Obud� mnie o �smej, dobrze? - Pod warunkiem, �e wstaniesz. - Wstan�. Dobranoc panu. Chyba si� zobaczymy nied�ugo. - Oczywi�cie, �e si� zobaczycie - zapewni�a Daisy. - Prawd� m�wi�c chcia�abym was wyswata�. Musisz do nas cz�sto zagl�da�, Nick, i ja was jako�... no, jako� was skojarz�. Wiesz, niechc�cy zamkn� was razem w szafie, wypchn� w �odzi na pe�ne morze albo co� w tym rodzaju... - Dobranoc! - krzykn�a panna Baker ze schod�w. - Nie s�ysza�am ani s�owa. - To mi�a dziewczyna - powiedzia� Tom po chwili. - Nie powinni jej pozwala� na takie szwendanie si� z miejsca na miejsce. - Kto nie powinien? - zimno spyta�a Daisy. - Jej rodzina. - Ca�a jej rodzina to ciotka, kt�ra ma ju� chyba z tysi�c lat. Poza tym Nick si� ni� zajmie. Prawda, Nick? Jordan b�dzie do nas przyje�d�a� na weekendy przez ca�e lato. Ciep�o domowego ogniska dobrze na ni� wp�ynie. Daisy i Tom przez chwil� patrzyli na siebie w milczeniu. - Czy ona jest z Nowego Jorku? - spyta�em pospiesznie. - Z Louisville. Sp�dzi�y�my tam nasze panie�skie lata. Nasze pi�kne, dziewicze... - Czy uraczy�a� Nicka malutk� porcj� zwierze� na werandzie? - spyta� nagle Tom. - Ja si� tobie zwierza�am? - spojrza�a na mnie. - 22 - Doprawdy nie pami�tam, ale zdaje mi si�, �e�my rozmawiali o rasie nordyckiej. Tak, nawet jestem tego pewna. Tak to jako� na nas przysz�o i ni st�d, ni zow�d... - Nie powiniene� wierzy� we wszystko, co us�yszysz - doradzi� mi Tom. Odpowiedzia�em lekko, �e w og�le niczego nie s�ysza�em, i w par� minut p�niej wsta�em, �eby si� po�egna�. Odprowadzili mnie do drzwi i stali obok siebie w pogodnej smudze �wiat�a. Gdy pu�ci�em w ruch motor, Daisy krzykn�a tonem nie znosz�cym sprzeciwu: - Czekaj! Zapomnia�am ci� spyta� o co� wa�nego. S�yszeli�my, �e� si� zar�czy� z kim� tam na Zachodzie. - To prawda - w��czy� si� Tom �askawie. - S�yszeli�my, �e jeste� zar�czony. - To oszczerstwo. Jestem za biedny. - Ale s�yszeli�my - nalega�a Daisy i ku mojemu zdumieniu zn�w si� o�ywi�a niby kwiat, kt�ry rozchyla p�atki. - S�yszeli�my od trzech os�b, wi�c musi to by� prawda. Wiedzia�em, rzecz jasna, o czym m�wi�, ale naprawd� nie by�em zar�czony. Pog�oski, zapowiadaj�ce m�j �lub, by�y jedn� z przyczyn, dla kt�rych wyjecha�em na wschodnie wybrze�e. Trudno zerwa� star� przyja�� z powodu plotek, z drugiej za� strony nie mia�em zamiaru da� si� plotkom zap�dzi� w ma��e�stwo. Ich zainteresowanie moj� osob� nawet mnie wzruszy�o i zbli�y�o do nich, chocia� byli tak bogaci; kiedy jednak wraca�em do siebie, czu�em zmieszanie i lekki niesmak. Wydawa�o mi si�, �e Daisy pozostaje jedno: wzi�� dziecko na r�ce i uciec z tego domu -lecz najwyra�niej wcale nie mia�a takich zamiar�w. Co do Toma, to fakt, i� "ma kogo� w Nowym Jorku", mniej mnie zaskoczy� ni� to, �e mo�e by� przygn�biony lektur� ksi��ki. Widocznie co� go pcha�o do szukania duchowej strawy w�r�d zwietrza�ych idei, egotyzm 23 p�yn�cy z fizycznej krzepy, nie starcza� ju� za po�ywienie dla tego w�adczego serca. Czu�o si� ju� pe�ne lato na tarasach zajazd�w i wok� przydro�nych gara�y, gdzie w ka�u�ach �wiat�a stercza�y nowe czerwone pompy benzynowe. Gdy dotar�em do mojej posiad�o�ci w West Egg, odstawi�em w�z do szopy i posiedzia�em chwil� przed domem na porzuconym walcu do trawy. Wiatr ucich�, pozosta�a g�o�na, jasna noc i jakie� skrzyd�a bi�y w�r�d drzew, a w powietrzu uparcie trwa� d�wi�k organ�w, bo ziemia pe�nymi miechami d�a w ch�r �ab, pe�en �ycia. Czarna sylwetka Skradaj�cego si� kota zamajaczy�a w ksi�ycowym �wietle i gdy powiod�em za ni� wzrokiem, spostrzeg�em, �e nie jestem sam - o pi��dziesi�t st�p dalej, z cienia, otaczaj�cego dom mojego s�siada, wynurzy�a si� jaka� posta� i stan�a z r�kami w kieszeniach, zapatrzona w srebrzysty pieprz rozsypanych gwiazd. Swoboda ruch�w i jaka� wyra�na pewno�� siebie w ustawieniu n�g na trawniku kaza�a mi domy�li� si�, �e to pan Gatsby we w�asnej osobie wyszed�, aby rozstrzygn��, jaka te� cz�� tutejszego nieba nale�y do niego. Chcia�em go zagadn��. Panna Baker wspomnia�a o nim przy obiedzie i to wystarczy�oby do nawi�zania znajomo�ci. Ale nie odezwa�em si�, bo niespodzianie da� do zrozumienia, �e chce by� sam - dziwnym ruchem wyci�gn�� ramiona ku ciemnej wodzie i, cho� by�em daleko, m�g�bym by� przysi�c, �e dr�a�. Mimo woli spojrza�em na morze; dostrzeg�em tylko pojedyncze zielone �wiat�o, malutkie i bardzo dalekie, mog�ce oznacza� granic� czyjej� przystani. Gdy zn�w poszuka�em wzrokiem GatSbyego, ju� go nie by�o i zosta�em sam w pe�nej niepokoju ciemno�ci. Rozdzia� II Gdzie� w po�owie drogi z West Egg do Nowego Jorku autostrada gwa�townie skr�ca do toru kolejowego i biegnie r�wnolegle przez �wier� mili, aby omin�� z daleka do�� niesamowite pustkowie. Jest to dolina popio��w, wygl�da niby fantastyczna ferma, gdzie popi� jak zbo�e porasta w�wozy, pag�rki, groteskowe ogrody; gdzie popi� i �mieci przybieraj� kszta�t dom�w z kominami i smug� dymu, a nawet - w ostatecznej metamorfozie - kszta�t popielatych postaci, snuj�cych si� w mglistym, zapylonym powietrzu. Od czasu do czasu przeci�ga tamt�dy korow�d szarych woz�w, przystaje z upiornym zgrzytem, szare jak popi� postacie �opatami jak z o�owiu wzniecaj� nieprzeniknion� chmur�, kt�ra kryje przed naszym wzrokiem ich tajemnicze zabiegi. Lecz ponad tym szarym skrawkiem ziemi, nad kt�rym wiatr nieustannie przesuwa drgaj�ce pasma py�u, dostrze�esz w pewnej chwili oczy doktora T. J. Eckleburga. Oczy doktora T. J. Eckleburga s� niebieskie i ogromne - o �renicach szeroko�ci jednego jarda. Brakuje im twarzy, patrz� po prostu spoza gigantycznych ��tych okular�w, zawieszonych na nie istniej�cym nosie. Pewnie jaki� okulista, wida� sk�on- 25 ny do �art�w, umie�ci� przy drodze t� reklam�, �eby powi�kszy� szeregi swoich pacjent�w z dzielnicy Queens, a potem sam pogr��y� si� w wiecznej �lepocie albo te� wyw�drowa� w inne strony. Ale jego oczy, dawno nie malowane, nieco wyblak�e od s�o�ca i deszczu, medytuj� nieprzerwanie nad tym wysypiskiem. Dolin� popio��w zamyka z jednej strony brudna rzeczka i kiedy podnosz� na niej most zwodzony, �eby przepu�ci� barki, pasa�erowie czekaj�cych poci�g�w mog� przygl�da� si� pos�pnej scenerii przez ca�e p� godziny. Ka�dy poci�g przystaje w tym miejscu co najmniej na minut� i dlatego pozna�em kochank� Toma Buchanana. Fakt, �e mia� kochank�, potwierdzali wszyscy jego znajomi. Mieli mu za z�e, �e pokazuje si� z ni� w znanych kawiarniach i �e zostawia j� sam� przy stoliku, kr���c po lokalu i gaw�dz�c z ka�dym, kogo tylko spotka. Chocia� ciekaw by�em, jak wygl�da, wcale nie pragn��em jej pozna� - ale jednak pozna�em. Pewnego popo�udnia jecha�em z Tomem poci�giem do Nowego Jorku i kiedy stan�li�my przy ha�dach popio�u, Tom zerwa� si� z miejsca i trzymaj�c mnie za �okie� dos�ownie wyci�gn�� z wagonu. - Wysi�dziemy tutaj - powiedzia�. - Chc�, �eby� pozna� moj� dziewczyn�. My�l�, �e musia� si� nie�le zaprawi� podczas lunchu i up�r, z jakim nastawa� na moje towarzystwo, graniczy� z przemoc�. Zak�ada�, bardzo zarozumiale, �e w niedzielne popo�udnie nie mam nic lepszego do roboty. Przeszli�my przez niski, pobielony p�otek, chroni�cy tor kolejowy, i pod przenikliwym spojrzeniem doktora T. J. Eckleburga cofn�li�my si� drog� ze sto jard�w. W polu widzenia by� tylko jeden ma�y budynek z ��tej ceg�y, przysiad�y samotnie na skraju pustkowia, gdzie jakby wyznacza� g��wn� ulic� miejscowo�ci, kt�ra nie istnieje. Z trzech mieszcz�cych si� w tym domku lokali jeden by� do wynaj�cia, 26 w drugim, do kt�rego prowadzi�a �cie�ka wysypana popio�em, by�a knajpka czynna przez ca�� noc, a w trzecim gara�: "Naprawy - George B. Wilson - Kupno i Sprzeda� Samochod�w" - i do tego to gara�u wszed�em za Tomem. Wn�trze by�o ubogie i puste: zobaczyli�my w nim tylko jeden w�z - zakurzonego, rozbitego Forda, skulonego w ciemnym k�cie. Przysz�o mi do g�owy, �e to kamufla�, �e nad tym p�wymar�ym warsztatem, na pi�trze, kryj� si� rozrzutnie i romantycznie urz�dzone apartamenty, gdy w drzwiach prowadz�cych do kantorka ukaza� si� w�a�ciciel we w�asnej osobie, wycieraj�c r�ce w jak�� szmat�. By� to jasnow�osy, apatyczny m�czyzna, nawet do�� przystojny. Na nasz widok blady promyk nadziei b�ysn�� w jego jasnoniebieskich oczach. - No co s�ycha�, panie Wilson - powiedzia� Tom klepi�c go jowialnie po ramieniu. - Jak tam interesy? - Nie mog� narzeka� - odpowiedzia� Wilson bez przekonania. - Kiedy pan mi sprzeda sw�j w�z? - W przysz�ym tygodniu. Jest teraz w naprawie. - Troch� d�ugo to trwa. - Nie uwa�am - powiedzia� Tom zimno. - A je�li panu si� tak spieszy, to mo�e sprzedam w�z komu� innemu. - Nic podobnego - wyja�ni� Wilson z po�piechem. - Ja tylko tak... Jego g�os zamar� w powietrzu i Tom niecierpliwie rozejrza� si� po gara�u. Us�ysza�em kroki na schodach i niemal w tej�e chwili t�gawa posta� kobieca zas�oni�a �wiat�o padaj�ce przez drzwi kantorka. Mia�a trzydzie�ci par� lat i wyra�n� sk�onno�� do tycia, ale nale�a�a do kobiet, kt�re umiej� obnosi� swoje cia�o ze zmys�owym wdzi�kiem. Jej twarz nad ciemnoniebiesk� krepdeszynow� sukni� w groszki nie mia�a w sobie nic pi�knego, lecz w ca�ej postaci natychmiast wyczuwa�o si� temperament, niby �ar tl�cy si� w nerwach nieustannie. U�miechn�a si� leniwie, min�a m�a, jakby by� duchem, i poda�a r�k� Tomowi pa- 27 trz�c mu prosto w oczy. Potem obliza�a wargi i nie odwracaj�c si� powiedzia�a do m�a mi�kkim, ale wulgarnym g�osem: - Rusz si� po krzes�a. Przynie� co�, �eby mo�na by�o usi���, dobrze? - Och, rzeczywi�cie - przytakn�� Wilson gorliwie i poszed� do kantorka stapiaj�c si� natychmiast z szarym kolorem �cian. Jego ciemne ubranie i jasne w�osy pokrywa� bia�awy py� jak wszystko w tej okolicy - z wyj�tkiem jego �ony, kt�ra przysun�a si� do Toma. - Musz� si� z tob� widzie� - powiedzia� Tom z naciskiem. - Jed� nast�pnym poci�giem. - Dobrze. - Spotkamy si� przy kiosku z gazetami na ni�szym peronie. Skin�a g�ow� i odsun�a si�, w chwili gdy George Wilson z dwoma krzes�ami wynurzy� si� ze swego kantorka. Czekali�my na ni� przy drodze, z dala od domu. By�o to na kilka dni przed �wi�tem Niepodleg�o�ci i ma�y ch�opak, W�och, szary i ko�cisty, uk�ada� rz�dem petardy wzd�u� toru. - Straszne miejsce, prawda? - powiedzia� Tom wymieniaj�c chmurne spojrzenie z doktorem Eckleburgiem. - Potworne. - Dobrze jej robi taka wycieczka do miasta. - A co m�� na to? - Wilson? Jest przekonany, �e ona jedzie do siostry. To taki t�pak, �e nie wie, na jakim �wiecie �yje. W ten spos�b Tom Buchanan, jego kochanka i ja wybrali�my si� razem do Nowego Jorku, cho� niezupe�nie razem, bo pani Wilson dyskretnie usiad�a w innym wagonie. Tom robi� w ten spos�b ust�pstwo dla wra�liwszych mieszka�c�w East Egg, kt�rzy ewentualnie mogli jecha� tym samym poci�giem. Przebra�a si� w sukienk� z br�zowego, wzorzystego mu�linu, kt�ry mocno napi�� si� na jej szerokich biodrach, gdy Tom pomaga� jej wysi��� w Nowym Jorku. 28 Przy kiosku z gazetami kupi�a "Town Tattle" i tygodnik filmowy, a w drogerii na stacji - s�oik kremu i flakonik perfum. Na g�rze, na uroczystym, rozleg�ym podje�dzie, przepu�ci�a cztery taks�wki, zanim wybra�a now�, o karoserii koloru lawendy i szarym obiciu, i tym wozem wydostali�my si� z t�oku przed dworcem prosto w piek�ce s�o�ce. Lecz natychmiast odwr�ci�a si� gwa�townie od okna i pochylaj�c si� do przodu zastuka�a do szofera. - Chc� mie� takiego pieska - powiedzia�a powa�nie. - Chc� mie� pieska w mieszkaniu. To bardzo mi�o mie� psa. Cofaj�c si� podjechali�my do siwego starca, absurdalnie podobnego do Johna D. Rockefellera. W koszyku, zawieszonym na jego szyi, kuli�o si� kilka szczeni�t bli�ej nieokre�lonej rasy. - Jakie to pieski? - spyta�a pani Wilson z zapa�em, gdy starzec podszed� do okna taks�wki. - R�ne. A jakiego pani sobie �yczy? - Chcia�abym mie�, wie pan, takiego psa policyjnego. Pewnie pan nie ma, co? Starzec niepewnie zerkn�� do koszyka, zanurzy� d�o� i wyci�gn�� za kark szamocz�cego si� szczeniaka. - To nie jest pies policyjny - powiedzia� Tom. - Tak, to nie jest akurat pies policyjny - powiedzia� sprzedawca z nut� rozczarowania w g�osie. - To pr�dzej b�dzie airedale. - Przeci�gn�� d�oni� po brunatnym, zmierzwionym grzbiecie. - Niech pani spojrzy na to futro. Kawa�ek prawdziwego futra! Taki pies nigdy si� nie zazi�bi, b�dzie pani mia�a spok�j. - On jest s�odki - powiedzia�a pani Wilson zachwycona. - Ile kosztuje? - Ten pies? - Spojrza� na szczeni� z czu�o�ci�. - Za tego psa policz� pani dziesi�� dolar�w. Airedale - bo niew�tpliwie mia� w�r�d swoich przodk�w jakiego� airedalea, pomimo niepokoj�co bia�ych n�g - znalaz� si� w taks�wce i wyl�dowa� na �onie pani Wilson, kt�ra z uniesieniem zacz�a g�aska� jego odporne na ka�d� pogod� futerko. 29 - Czy to ch�opiec, czy dziewczynka? - zapyta�a subtelnie. - Ten pies? To ch�opak. - To suka - powiedzia� Tom rozstrzygaj�c w�tpliwo�ci. - Ma pan tu pieni�dze. Mo�e pan i�� i kupi� za to jeszcze dziesi�� takich ps�w. Pojechali�my na Fifth Avenue, ciep�� i mi�kk�, niemal sielankow� w to niedzielne s�oneczne popo�udnie. Nie zdziwi�bym si�, gdyby zza w�g�a wysz�o wielkie stado bia�ych owiec. - Sta�cie na chwil� - powiedzia�em - tutaj musz� was po�egna�. - Nic podobnego - szybko zaprotestowa� Tom. - Zrobisz wielk� przykro�� Myrtle, je�li nie pojedziesz do nas, prawda, Myrtle? - Niech pan jedzie z nami - przynagli�a. - Zadzwoni� do mojej siostry, Katarzyny. Ona jest bardzo �adna, tak m�wi ka�dy, kto zna si� na rzeczy. - Bardzo ch�tnie, ale... Przecinaj�c Park pojechali�my dalej, w stron� zachodniej cz�ci miasta. Na 158 Ulicy w�z stan�� przed jednym z tych nowoczesnych blok�w, kt�re przypominaj� d�ugi, bia�y, pokrojony na kawa�ki placek. Ogarn�wszy ca�e s�siedztwo spojrzeniem powracaj�cej kr�lowej, pani Wilson z pieskiem i reszt� zakup�w w ramionach wynios�ym krokiem wesz�a do domu. W windzie oznajmi�a nam: - Zaprosz� pa�stwa McKee, no i oczywi�cie moj� siostr�. Mieszkanie znajdowa�o si� na najwy�szym pi�trze - ma�y salonik, ma�a jadalnia, ma�a sypialnia i �azienka. Salon zapchany by� a� po sam pr�g garniturem mebli obitych gobelinoiw� tkanin� i tak du�ych, �e cz�owiek bezustannie wpada� na damy, hu�taj�ce si� w ogrodach Wersalu. �ciany zdobi�o tylko jedno, nadmiernie powi�kszone zdj�cie - chyba jakiej� kury siedz�cej na zamazanej skale. Jednak�e ogl�dana z pewnej odleg�o�ci kura przybiera�a kszta�t czepka, spod kt�rego wynurza�o si� oblicze oty�ej, starszej 30 damy, ogarniaj�cej promiennym u�miechem ca�y pok�j. Na stole le�a�o kilka numer�w "Town Tattle", egzemplarz ksi��ki pt. "Szymon zwany Piotrem" i sensacyjne, brukowe pisemka z plotkami o aktorach Broadwayu. Pani Wilson zaj�a si� najpierw pieskiem. Windziarz niech�tnie uda� si� na poszukiwanie skrzynki ze s�om� i mleka, do czego z w�asnej inicjatywy do��czy� paczk� twardych psich biszkopt�w - jeden z nich przez ca�e popo�udnie powoli rozk�ada� si� na talerzyku z mlekiem. Tom przez ten czas wydosta� z zamkni�tego biurka butelk� whisky. Tylko dwa razy w �yciu zdarzy�o mi si� upi�, drugi raz w�a�nie tego popo�udnia; dlatego te� wszystko, co si� dzia�o, okryte jest w mojej pami�ci niejasnym, mglistym oparem, chocia� mieszkanie a� do godziny �smej wype�nia� pogodny blask s�o�ca. Pani Wilson, siedz�c na kolanach Toma, dzwoni�a do r�nych ludzi; potem zabrak�o papieros�w i poszed�em do najbli�szego sklepiku na rogu ulicy. Kiedy wr�ci�em, oboje gdzie� znikn�li, wi�c usiad�em dyskretnie w saloniku i przeczyta�em rozdzia� "Szymona zwanego Piotrem", i albo to by� stek bzdur, albo te� dzia�a� wypity alkohol, bo jako� niczego nie mog�em zrozumie�. W�a�nie gdy Tom i Myrtle (po pierwszym kieliszku by�em z pani� Wilson na ty) wr�cili do salonu, zaproszeni go�cie zacz�li si� schodzi�. Katarzyna, siostra Myrtle, by�a zgrabn� dziewczyn� oko�o trzydziestki, z g�st� strzech� t�ustych, rudych lok�w i twarz� bia�� od pudru, jak mleko. Mia�a brwi wyskubane i narysowane pod k�tem bardziej wyzywaj�cym, lecz wysi�ki natury, kt�ra pragn�a przywr�ci� brwiom pierwotny zarys, w rezultacie nada�y twarzy wyraz nieokre�lony. Wszystkim jej ruchom towarzyszy�o nieustanne brz�czenie ogromnej ilo�ci bransoletek z ceramiki, kt�re dzwoni�y na jej r�kach od �okci a� do przegub�w. Wesz�a do mieszkania z po�piechem w�a�ciciela, ogarn�a wszystko spojrzeniem tak w�adczym, �e pomy�la�em sobie, i� pewnie tu mieszka. Kiedy o to spyta�em, wybuchn�a nie- 31 poskromionym �miechem, g�o�no powt�rzy�a moje pytanie i zapewni�a, �e mieszka z przyjaci�k� w hotelu. Pan McKee, m�czyzna blady i bardzo kobiecy, by� s�siadem z ni�szego pi�tra. �wie�o ogolony, mia� na policzku �lad bia�ej piany i wita� si� ze wszystkimi z niezwyk�ym uszanowaniem. Poinformowa� mnie, �e nale�y do "braci artystycznej", a p�niej dowiedzia�em si�, �e jest fotografem i �e to on robi� rozwiane powi�kszenie mamy pani Wilson, unosz�ce si� na �cianie jak ektoplazma. Jego �ona by�a krzykliwa, pretensjonalna, przystojna i okropna. Oznajmi�a mi z dum�, �e m�� fotografowa� j� sto dwadzie�cia siedem razy od czasu, gdy si� pobrali. Pani Wilson, kt�ra zd��y�a si� przebra�, wyst�pi�a teraz we wspania�ej popo�udniowej sukni z kremowego jedwabiu, kt�rym bezustannie szele�ci�a kr�c�c si� po pokoju. Wraz ze strojem uleg�a te� zmianie jej osobowo��. �ywotno��, kt�ra tak rzuca�a si� w oczy w gara�u, zamieni�a si� teraz w imponuj�c� wynios�o��. Jej �miech, jej gesty, jej wypowiedzi z ka�d� chwil� stawa�y si� mniej naturalne, jej posta� ros�a mi w oczach, a pok�j kurczy� si� i zmniejsza� doko�a niej w k��bach dymu, jak gdyby wirowa�a z ha�asem na jakiej� zgrzytliwej osi. - Moja droga - m�wi�a do siostry krzykliwie i z afektacj� - na ka�dym kroku chc� cnas nabra�. Ka�dy tylko my�li o forsie. W zesz�ym tygodniu kaza�am tu przyj�� takiej jednej, co mi robi pedicure, a rachunek mi da�a jak za wyci�cie �lepej kiszki. - Jak si� nazywa? - spyta�a pani McKee. - Eberhardt. Robi pedicure po domach. - Podoba mi si� twoja suknia - stwierdzi�a pani McKee. - Prze�liczna. Pani Wilson odrzuci�a ten komplement unosz�c z pogard� jedn� brew. - Stara szmatka - powiedzia�a. - W�a�� w ni� czasami, kiedy mi wszystko jedno, jak wygl�dam. - Ale na tobie prezentuje si� wspaniale, je�li rozu- 32 miesz, co mam na my�li - ci�gn�a wytrwale pani McKee. - Gdyby Chester m�g� ci zrobi� zdj�cie - o, w tej pozie! - wysz�oby z tego co� pi�knego. Wszyscy spojrzeli�my w milczeniu na pani� Wilson, kt�ra odgarn�a znad oczu pasmo w�os�w i odpowiedzia�a nam promiennym u�miechem. Pan McKee przyjrza� si� jej w skupieniu, pochylaj�c g�ow� na bok, a potem powoli mierzy� d�oni� w powietrzu kadr typawym gestem fotografa. - Zmieni�bym �wiat�o - rzek� wreszcie - �eby podkre�li� rysy twarzy. I spr�bowa�bym te� wydoby� t� mas� w�os�w na tyle g�owy. - A ja bym nie zmienia�a �wiat�a! - krzykn�a pani McKee. - Ja my�l�, �e... Jej m�� powiedzia� "Cii" i wszyscy zn�w spojrzeli�my na modelk�, na co Tom g�o�no ziewn�� i wsta�. - Napijcie si� lepiej - powiedzia� do pa�stwa McKee. - Daj jeszcze lodu i wody mineralnej, Myrtle, zanim wszyscy zasn�. - M�wi�am temu ch�opcu, �eby przyni�s� l�d - Myrtle unios�a brwi, zrozpaczona niedbalstwem s�u�by. - C� to za element! Trzeba ich bez przerwy pogania�. Spojrza�a na mnie i roze�mia�a si� zupe�nie bez powodu. Potem rzuci�a si� do psa, uca�owa�a go w ekstazie i wysun�a si� do kuchni daj�c do zrozumienia, �e ca�y sztab czeka tam na jej rozkazy. - Zrobi�em kilka �adnych zdj�� na Long Island - o�wiadczy� pan McKee. Tom spojrza� na niego t�po. - Dwa mam oprawione w mieszkaniu. - Dwa, czego? - spyta� Tom. - Dwa studia. Jedno nazwa�em "Przyl�dek Montauk - Mewy", a drugie "Przyl�dek Montauk - Morze". Katarzyna, siostra Myrtle, usiad�a obok mnie na tapczanie. - Czy pan te� mieszka na Long Island? - spyta�a. - Mieszkam w West Egg. 33 - Naprawd�? By�am tam na przyj�ciu, jaki� miesi�c temu. U faceta, kt�ry nazywa si� Gatsby. Pan go zna? - To m�j najbli�szy s�siad. - Wie pan, m�wi� o nim, �e to kuzyn czy siostrzeniec cesarza Wilhelma. St�d ma tyle forsy. - Naprawd�? Skin�a g�ow�. - Boj� si� go. Za nic nie chcia�abym m