9460

Szczegóły
Tytuł 9460
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

9460 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 9460 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 9460 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

9460 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

John Altman Gry szpieg�w Moim rodzicom Na my�l o Niemcach cz�sto ogarnia mnie wielki smutek: jacy� potrafi� by� wspaniali jako jednostki, a zarazem jacy godni pogardy jako nar�d... Goethe Prolog Nowy Jork Grudzie� 1933 P od cieniutk� warstw� �nie�nego puchu miasto wydawa�o si� niemal �adne. Sz�y w stron� portu. Catherine s�ysza�a st�umione d�wi�ki �piewanej bez entuzjazmu kol�dy, tajemnicze zawodzenie rog�w mg�owych, �agodn� muzyk� p�yn�c� nad rzek�. Przy p�aszczu zosta� jej tylko jeden guzik, tak �e musia�a przytrzymywa� ko�nierz r�k�, �eby si� nie rozchyla�. Zastanawia�a si�, jakim cudem p�aszcz Katariny wci�� wygl�da jak nowy? Jak ona to robi, �e tak �atwo odrywa si� od codziennych trosk i wznosi ponad nie - nieskazitelna, modnie ubrana, szcz�liwa... Katarina opowiada�a w�a�nie o filmie, kt�ry niedawno ogl�da�a: Orze� i sok� z Carym Grantem i Carole Lombard. W jej zielonych oczach migota�y �ywe iskierki, opadaj�ce na ramiona blond w�osy falowa�y w rytm jej krok�w; trajkota�a weso�o, swobodnie. Catherine z�apa�a si� na my�li, �e Katarina m�wi po angielsku lepiej ni� ludzie, kt�rzy sp�dzili w Stanach dwa razy wi�cej czasu; nawet ona sama mia�a silny akcent, kt�ry zdradza�, �e wychowa�a si� w Bronksie. Jak to mo�liwe, na mi�o�� bosk�? Dlaczego Katarinie wszystko przychodzi z tak� �atwo�ci�? W oddali jaki� statek wchodzi� do portu. Rzek� Hudson roz�wietla�y tysi�ce ta�cz�cych �wiate�ek. Catherine dostrzeg�a gwa�town� krz�tanin� na nabrze�u, ale w ciemno�ci nie mog�a rozezna� szczeg��w: widzia�a po prostu k��bi�c� si�, faluj�c� mas� ludzk�. Na pok�adzie gra�a orkiestra - mimo znacznej odleg�o�ci s�ysza�a ha�a�liw�, pompatyczn� muzyk�. Wzdrygn�a si�. Zmarz�a. W og�le nie powinna by�a nigdzie wychodzi�. Pora wraca� do domu. Odwr�ci�a si�, �eby zaproponowa� to Katarinie, lecz przyjaci�ka znik-n�a. Dopiero po chwili j� dostrzeg�a: sz�a po opustosza�ym molo, wybiegaj�cym daleko w g��b czarnych w�d oceanu. - Katarino! - Chod�! - dobieg�a j� odpowied�. - Chod� do mnie! Katarina znikn�a za piramid� skrzy�. Catherine wyt�y�a wzrok. Nie p�jd� za ni�, pomy�la�a. Jest p�no, zimno, mam tylko jeden guzik przy p�aszczu, a poza tym nie jestem taka jak ona. Nie lubi� przyg�d, ciemno�ci i nocnych w�dr�wek po dokach. Nast�pnego dnia mia�a i�� do nowej pracy i chcia�a zrobi� na szefie jak najlepsze wra�enie, a przynajmniej wygl�da� jako tako, kiedy spotkaj� si� na dworcu. Nie liczy�a na bli�sze kontakty, co to, to nie; by� wprawdzie wdowcem, ale Catherine nie mia�a z�udze� co do w�asnej atrakcyjno�ci. Nie, nie �ywi�a najmniejszych nadziei. Tym niemniej pomys� rzetelnego przespania nocy wydawa� si� nader sensowny. Zale�a�o jej, by prezentowa� si� jak najlepiej, gdy pierwszy raz na ni� spojrzy. Wesz�a na molo, zawaha�a si� i zrobi�a jeszcze jeden krok naprz�d. Jeden B�g wiedzia�, kto m�g� si� tu czai� w samym �rodku nocy. Mocniej �cisn�a wyszywan� koralikami torebk�. Nag�y bryzg lodowatej wody przemoczy� jej p�aszcz. Zadr�a�a. Gdzie podzia�a si� Katarina? - Katarino... - odezwa�a si�. - Musz� wraca� do domu. - Chod�, tylko popatrz, Cat. Zaraz wracamy. - Na co mam popatrze�? Pytanie pozosta�o bez odpowiedzi. Catherine jeszcze chwil� sta�a nieruchomo, przytrzymuj�c rozchylaj�ce si� po�y p�aszcza. Poczu�a uk�ucie dziwnego, nieznanego uczucia; chwil� trwa�o, zanim rozpozna�a w nim gniew. Dlaczego Katarina zaci�gn�a j� na to opustosza�e molo akurat w przeddzie� rozpocz�cia nowej pracy? Zazdro�ci�a jej, ot co! W Owen and Dunn co i rusz nara�ona by�a na podszczypy-wanie i niezdarne zaloty starego George'a Gardnera, Catherine za� mia�a w�a�nie wynie�� si� z miasta i zamieszka� w mi�ym domku na wsi w towarzystwie powszechnie szanowanego cz�owieka. Katarina najwyra�niej nie potrafi si� z tym pogodzi�... To �mieszne, zbeszta�a si� w duchu. Przysz�a si� po�egna�. Jest moj� przyjaci�k�. Podesz�a bli�ej i zajrza�a za skrzynie. - Katarino? Od poprzedniego razu min�y dwa lata. Ale wszystko posz�o jak po ma�le. Jej cia�o automatycznie przej�o inicjatyw�, nie czekaj�c na wydawane przez umys� polecenia. Mia�a wra�enie, �e obserwuje jakby z oddalenia, jak si�ga do torebki i wyjmuje n� spr�ynowy. Kciukiem wciska guzik zwalniaj�cy ostrze, a n� otwiera si� z metalicznym trzaskiem. Widzia�a siebie, jak opiera si� plecami o skrzyni�, czekaj�c, a� Catherine znajdzie si� w zasi�gu jej ramion. A kiedy ta chwila nadesz�a, lew� r�k� otoczy�a jej szyj� od ty�u, wciskaj�c palce do ust. Prawa d�o� unios�a n�, znajduj�c w�a�ciwy k�t - �atwo, p�ynnie, jakby �wiczy�a to poprzedniej nocy. Ostrze w�lizn�o si� mi�dzy czwarte i pi�te �ebro, trafiaj�c prosto w serce Catherine Danielson. Catherine szarpn�a si� i zadygota�a, ale Katarina nie zwolni�a u�cisku. Przez kilka sekund ofiara szamota�a si� niemal zmys�owo, a potem z jej ust doby�o si� s�abe westchnienie. �y�a jeszcze, lecz jej pier� wype�nia�a si�ju� krwi�: niebawem przebite serce w niej utonie. Katarina wyci�gn�a n� z rany i pozwoli�a Catherine osun�� si� na kamienie. Wytar�a ostrze w jej sfatygowany p�aszcz i wrzuci�a n� do wody. Potem dzia�a�a szybko, nie spogl�daj�c na le��ce obok cia�o. Znalaz�a niedu�e kartonowe pude�ko, kt�re sama wcze�niej podrzuci�a na molo. Wyj�a z niego dwie bezkszta�tne, obwi�zane sznurami bry�y z�omu. Wolne ko�ce lin przywi�za�a Catherine do kostek. Wia� przenikliwy, zimny wiatr, ale nie zwraca�a na niego uwagi. Z daleka dolatywa�y od czasu do czasu wiwaty - to pasa�erowie schodzili z pok�adu luksusowego liniowca na l�d. Orkiestra wci�� gra�a. Przywi�zawszy obci��enie do n�g Catherine, wyprostowa�a si� i krytycznym wzrokiem oceni�a swoje dzie�o. Zmarszczy�a brwi i nagle - szybkim kopni�ciem - zepchn�a cia�o do wody. Rozleg� si� bardzo g�o�ny plusk, a potem st�umiony syk, gdy wody oceanu zamkn�y si� nad cia�em Catherine. Zapad�a cisza. Orkiestra zacz�a gra� Don 't Blame Me. Katarina podnios�a torebk� Catherine Danielson, wygrzeba�a z niej papierosa i zapali�a go. Zarzuci�a torebk� na rami� i ruszy�a z powrotem na nabrze�e. Cz�� 1 Rozdzia� 1 Salisbury, Wiltshire Grudzie� 1942 J echali w milczeniu od dwudziestu minut i Winterbothamowi oczy zaczyna�y si� ju� klei�, gdy pu�kownik Fredricks nagle si� odezwa�: - Wie pan co, profesorze? Jest pan zupe�nie inny, ni� si� spodziewa �em. Przez chwil� Winterbotham zastanawia� si�, czy nie pu�ci� uwagi mimo uszu; wiedzia�, co pu�kownik ma na my�li, a nie mia� ochoty na s�owne utarczki. By� cholernie zm�czony. Tylko duma - udr�czona osobista duma, nad kt�r� nigdy nie umia� zapanowa� - kaza�a mu zareagowa�: - To znaczy, pu�kowniku? Fredricks za�mia� si� cicho. - Chyba oczekiwa�em kogo�, kto przypomina�by dzikiego kota... Mo�e rysia. Winterbotham wyjrza� przez okno, zwlekaj�c z odpowiedzi�. Na zewn�trz panowa�a absolutna ciemno��; nie by� w stanie dostrzec nawet granicy mi�dzy lasem i niebem. Od dw�ch lat co noc ca�a Anglia gasi�a wszystkie �wiat�a. To dobrowolne sprowadzanie mroku chyba przynosi�o efekty: Luft-waffe mia�a k�opoty z namierzaniem cel�w. S�k w tym, �e ciemno�ci sta�y si� udr�k� dla samych Anglik�w, realn� i niezno�n�, cho� przede wszystkim psychiczn�. Hitler nie wygra� wojny - przynajmniej na razie - ale zmusi� ich do krycia si� w mroku, jak zwierz�ta w jaskini. Winterbotham odwr�ci� wolno g�ow� i spojrza� na siedz�cego obok m�czyzn�: Fredricks by� wysoki i trupioblady. W mroku samochodowego wn�trza niewyra�nie majaczy�a jasna plama jego twarzy. - Rysia... - powt�rzy� wolno Winterbotham. 13 - Ostrzegano mnie przed panem. - W takim razie przykro mi, �e pana rozczarowa�em. - Prosz� mnie nie przeprasza�, profesorze. Z prawdziw� przyjemno �ci� stwierdzam, �e jest pan... - Fredricks zawiesi� g�os. - Oswojony? - W�a�nie - przytakn�� z ulg� pu�kownik. - O to mi chodzi�o. - Oczekiwa� pan, �e zaczn� si� dopytywa�, dok�d jedziemy. I �e zrobi� wszystko, by uprzykrzy� panu t� podr�. - Istotnie, przesz�o mi to przez my�l. - Zatem to Taylor pana po mnie przys�a�. Fredricks nie odpowiedzia�. - Taylor zawsze mnie przecenia� - doda� Winterbotham, u�miechem kwituj�c milczenie pu�kownika. - Obawiam si�, �e nie mog�... - Nie pyta�em o cel podr�y, poniewa� wiem, dok�d si� udajemy, pu�kow niku. Do ma�ego, niepozornego domku na wsi, prawda? To, czy znam jego dok�adne po�o�enie, nie ma chyba znaczenia. Na miejscu spotkamy si� z moim starym przyjacielem, profesorem Andrew Taylorem. Nie myl� si� chyba? I to w�a�nie on wyja�ni mi powody tego do�� niezwyk�ego zaproszenia. Czy tak? Fredricks milcza�. - Nie pyta�em, o co chodzi, z jednej prostej przyczyny: pan te� tego nie wie. Mam racj�, pu�kowniku? Jest pan ogarem Taylora, ale nie wie pan, jak� zwierzyn� pan wystawia. Ani po co. Prawda? Fredricks odchrz�kn��. - Jeste�my prawie na miejscu - stwierdzi� sztywno. Winterbotham z niejasn� satysfakcj� zn�w zapatrzy� si� w okno. Wiedzia�, �e znajduj� si� w okolicach Salisbury: chwil� wcze�niej, zanim samoch�d si� zatrzyma�, rozpozna� jedyn� w swoim rodzaju wie�� gotyckiej katedry - czarn� iglic�, o ton ciemniejsz� od nocnego nieba. Zajechali pod domek z epoki Tudor�w, stoj�cy w szeregu innych, podobnie skromnych. Strzeliste dachy kryte by�y deskami koloru miodu. Winterbotham odczeka�, a� pu�kownik otworzy mu drzwi auta, i wysiad�, staraj�c si� zapanowa� nad szcz�kaniem z�b�w. Przenikliwy wiatr natychmiast zmierzwi� mu i tak nieuczesane kasztanowe w�osy. Profesor otuli� si� cia�niej tweedow� marynark�, mru��c oczy przed niesionym wichur� piaskiem. Pok�j, do kt�rego wchodzi�o si� bezpo�rednio z ulicy, mia� klaustrofo-bicznie niski sufit; pachnia� ryb� i kapust�. Jedyne �r�d�o �wiat�a stanowi� 14 trzaskaj�cy na kominku ogie�, ale i tak zas�ony na oknach by�y szczelnie zaci�gni�te: wiadomo, zaciemnienie. Z radia p�yn�y �ciszone d�wi�ki She 's Funny That Way. Winterbotham mia� racj�: profesor Andrew Taylor siedzia� na jednym z dw�ch foteli przy kominku. Kiedy weszli, wsta� i poda� im r�k� na powitanie. Mia� swoje lata - podobnie jak Winterbotham - i mimo trudnych czas�w i racjonowania �ywno�ci odznacza� si� - podobnie jak Winterbotham -ca�kiem poka�n� tusz�. Nie widzieli si� �adnych kilka lat - od czasu, gdy obaj wyk�adali na uniwersytecie. Na pierwszy rzut oka Taylor postarza� si�, przyby�o mu trosk i zmarszczek, ale odnosi�o si� zarazem wra�enie, �e wojna w dziwny spos�b mu s�u�y: wygl�da� krzepko, zdrowo, u�cisk d�oni mia� mocny i zdecydowany. Spotyka si� czasem takich ludzi, pomy�la� Winterbotham; �ycie w mroku wydobywa ich najlepsze cechy. To s� tacy Churchillowie naszego �wiata, karmi�cy si� energi� konflikt�w. - Witaj, staruszku - powiedzia� Taylor. - Znale�li ci�, jak widz�. - Owszem. W k�pieli. - Przykro mi, Harry. Chod�, siadaj. Dzi�kuj�, pu�kowniku, to wszyst ko. Pu�kownik Fredricks zgi�� si� w grzecznym p�uk�onie, wyszed� i zamkn�� za sob� drzwi. - Nie�le go wyszkoli�e� - zauwa�y� Winterbotham. - Nie ja, tylko kr�lewski korpus artyleryjski. Herbaty? - Wola�bym co� mocniejszego, je�li to mo�liwe. Winterbotham usadowi� si� w fotelu i z u�miechem zerkn�� na stoj�cy obok marmurowy stolik z szachownic�. Mo�e Taylor �ci�gn�� go tutaj tylko dlatego, �e mia� ochot� na partyjk� szach�w... Chocia� w to akurat w�tpi�. Gospodarz poda� mu obt�uczony kubek i trzymaj�c w r�ku drugi, w�asny, usiad� po przeciwnej stronie szachownicy. Winterbotham podni�s� naczynie do ust i podejrzliwie poci�gn�� nosem: whisky. Upi� �yk. Wi�cej: dobra whisky. Kiedy ostatnio mia� okazj� pi� dobr� whisky? - Dobrze wygl�dasz - stwierdzi� Taylor. Winterbotham uni�s� brwi: doskonale wiedzia�, jak wygl�da, i na pewno nie powiedzia�by, �e dobrze. Bez s�owa popija� whisky. Przed�u�aj�ce si� milczenie chyba odpowiada�o Taylorowi. Ogie� trzaska�, radio pomrukiwa�o cicho, wiatr zawodzi� pod okapem dachu. Winterbotham przeni�s� wzrok na szachownic�. Figury sta�y na wyj�ciowych polach, gotowe do rozpocz�cia partii. Wyci�gn�� r�k�, z�apa� w palce kr�lewskiego piona i przesun�� go dwa pola naprz�d. Proste, praktyczne otwarcie, kt�re zawsze doprowadza�o Taylora do bia�ej gor�czki. Dla niego ka�de 15 posuni�cie - tak w szachach, jak i w �yciu - powinno nosi� znamiona geniuszu. Nie wystarcza�o mu zwyk�e zadowolenie, p�yn�ce z dobrze wykonanej pracy, je�eli brakowa�o w niej prawdziwej inspiracji. Taylor pochyli� si� nad stolikiem, potar� podbr�dek i odpowiedzia� ruchem swojego kr�lewskiego piona. W jego grze nie by�o �atwych posuni��. - Nie po to ci� tu �ci�gn��em, �eby gra� w szachy - uprzedzi�. - Domy�lam si� - odpar� Winterbotham, wyprowadzaj�c go�ca. - S�ysza�em o Ruth. Przykro mi, Harry. Nie podnosz�c wzroku, Winterbotham skin�� g�ow�. - Masz jakie� wie�ci? Jest jeszcze nadzieja? Winterbotham wzruszy� ramionami. - Zawsze j est j aka� nadziej a. Chocia� w wypadku Ruth istotnie nie by�a wielka. Zlekcewa�y�a jego ostrze�enia i latem 1939 roku wyjecha�a do Warszawy. Mia�a tam rodzin� -dw�ch braci i gar�� dalszych krewnych. Koniecznie chcia�a nam�wi� ich do wyjazdu z Polski, zanim b�dzie za p�no. Ale kiedy dotar�a na miejsce, ju� by�o za p�no: tydzie� p�niej hitlerowcy wkroczyli do Polski. Od tego czasu nie mia� od niej �adnych wie�ci. Pozosta�y tylko dwie mo�liwo�ci: albo Ruth zgin�a, albo trafi�a do obozu. Winterbotham nie mia� jak tego sprawdzi�, dawno jednak przyzna� sam przed sob�, �e mia�a ma�e szans� na ocalenie. Wiedzia�, �e Taylor te� ma �on�, chocia� nie m�g� sobie przypomnie� jej imienia. Alice, pomy�la�. Albo mo�e Alicia. Chyba raczej Helen - tak, prawie na pewno. - Jak si� miewa Helen? - zaryzykowa�. - Nie �yje. - Taylor patrzy� na szachownic�. - Min�y ju� prawie dwa lata. - Bomby? - Gru�lica. - Przykro mi, Andrew. - Mhm. Przez nast�pne dziesi�� minut grali w milczeniu. Taylora jak zwykle ponosi�a ambicja: wykonywa� dramatyczne ruchy, nie traci� czasu na prost� obron�, czekaj�c na okazj� do zadania decyduj�cego ciosu. Winterbotham wybi� mu piony, oddzieli� kr�la od wie�y, zbi� wie�� i zacz�� naciska� z flanki. Wypi� swoj� whisky i czeka�, a� gospodarz zaproponuje mu dolewk�. W ko�cu zrezygnowany Taylor przewr�ci� kr�la na plansz�. - Im wi�ksze zmiany... - U�miechn�� si� kwa�no. - Napijesz si� jesz cze? - Nie odm�wi�. 16 - Tak my�la�em. Jak tam, staruszku, dalej uczysz? - Sam pewnie wiesz, �e ju� nie. - Faktycznie, wiem. Nie uda�o mi si� natomiast dowiedzie�, czym na prawd� si� zajmujesz. - Prawie niczym. Najch�tniej zamykam si� w bibliotece, w�r�d ksi� �ek. Chyba �e kto� przerwie mi k�piel i wywlecze gdzie� na zabit� dechami wie�. - Szkoda. Naprawd� szkoda. Taylor przyni�s� butelk�, nala� whisky do kubk�w i usiad�. Spojrza� z zadum� na go�cia. - Marnujesz sw�j talent, ot co. M�g�by� przys�u�y� si� Anglii, zw�asz cza teraz. - Tak jak ty? - Mhm. - Chyba ci to odpowiada... Cokolwiek robisz. - Mhm. - Twoja znajomo�� literatury klasycznej musi by� niezwykle u�ytecz na w walce z Niemcami. Co ich najbardziej przera�a, Andrew? Chaucer? A mo�e Szekspir? - Strasznie jeste� ciekawy. - Taylor si� u�miechn��. - Jestem. Nie bardzo rozumiem, do czego podstarza�y profesor mo�e by� potrzebny Jego Wysoko�ci w czasie wojny. - Bardzo ci� to nurtuje? - �rednio. - Ale wystarczaj�co, �eby� chcia� dowiedzie� si� wi�cej? - Inaczej bym nie pyta�. - Wiesz, staruszku... Naprawd� ch�tnie opowiedzia�bym ci o wszyst kim, co robi�, ale obawiam si�, �e to niemo�liwe. - Sam przyzna�e�, �e nie kaza�e� mnie tu przywie�� na partyjk� sza ch�w. - Nie. - No to po co? Taylor przygryz� warg�, wa��c w my�lach s�owa. - Pami�tam taki czas, kiedy nie by�e� or�downikiem wojny. Winterbotham milcza�. - I otwarcie o tym m�wi�e�. Bardzo otwarcie, je�li mnie pami�� nie myli. Co to m�wi�e� o Churchillu? - Dobrze wiesz - odpar� cierpko Winterbotham. - Naturalnie: nazwa�e� go pod�egaczem wojennym. W naszych kr�gach masz niewielu zwolennik�w, staruszku. Wiesz, co o tobie m�wi�? 2 � Gry szpieg�w ^ ' - Mog� si� domy�li�. - Dalej, zgaduj. - �e wola�bym ug�aska� Hitlera. - Zgadza si�. Nie mia�by� nic przeciwko temu, �eby zagarn�� ca�� Eu rop�, byleby nas zostawi� w spokoju. Niech Rosja i Niemcy �r� si� mi�dzy sob�. Winterbotham spu�ci� wzrok na szachownic� i przewr�conego kr�la Tay-lora. Poci�gn�� solidny �yk z kubka. Spochmurnia�. - Wszyscy pope�niamy b��dy - mrukn��. - W rzeczy samej. - Ja te� si� myli�em. - Niewykluczone. - Czy to znaczy, �e nie zdradzisz mi, co robisz, ze wzgl�du na moje przekonania polityczne? - To znaczy, �e musz� bardzo uwa�a� na wszystko, co ci m�wi�, sta ruszku. W�a�nie ze wzgl�du na twoje przekonania polityczne. Prawd� m� wi�c, sporo ryzykuj�, spotykaj�c si� z tob�. - Powinno mi to pochlebia�? - Powinno. - W takim razie pochlebia. Szczerze. A teraz s�ucham: co mog� dla ciebie zrobi�? - Stary, dobry Winterbotham. Ta niecierpliwo�� ci� zgubi. - Stary, dobry Taylor. Uwielbia gierki, kt�re donik�d nie prowadz�. - �yjemy w nowych czasach, Harry. Toczymy now� wojn�. Gry to nasz chleb powszedni. Winterbotham milcza�, czekaj�c na dalszy ci�g przemowy. - Wykwalifikowani ludzie s� nam potrzebni, �eby w tych grach zwy ci�a�. - O jakich grach m�wisz? - Ach! - Taylor klasn�� w d�onie. - Tu ci� mam! Istot� gry jest sama gra w�a�nie. Je�li co� ci o niej powiem, powiem ci wszystko. A tego zrobi� nie mog�, staruszku, dop�ki nie b�d� mia� pewno�ci, �e jeste� po naszej stronie. Winterbotham dopi� whisky. - M�j czas nie jest dzi� pewnie wiele wart, ale to wszystko, co mam - odpar�. - Wiesz, po kt�rej stronie stoj�, Andrew. Przejd� do rzeczy. - Nic nie rozumiesz, Harry. Je�eli teraz powiem ci, o co chodzi, nie b�dziesz mia� odwrotu; albo przy��czysz si� do nas, albo nie. Je�li nie... - Taylor zawaha� si�, wbijaj�c wzrok w p�omienie. - Je�li nie? 18 - Je�eli zdecyduj� si� wprowadzi� ci� w szczeg�y, ale sprawa nie wy pali, nie b�dziesz m�g�... pozosta� na wolno�ci. - Rozumiem. - A ja nie chc� ci� jej pozbawia�. - Ale� naturalnie. - Dlatego zanim powiem ci cho� jedno s�owo wi�cej, musz� mie� ab solutn� pewno��, �e jeste� w�a�ciwym cz�owiekiem. �e zrobisz to, czego b�dziemy od ciebie oczekiwa�. - Wydaje mi si�, �e nie mog� ci tego obieca�, dop�ki nie dowiem si�, co to takiego. Mam racj�? Taylor pokr�ci� g�ow�. - Nie. - Nic lepszego nie potrafi� ci zaproponowa�. - W takim razie tracimy czas. Przepraszam, �e ci� tu �ci�gn��em. Cho cia� mi�o mi si� z tob� gra�o. Taylor wsta� nagle i ruszy� ku drzwiom. Zostawi� drinka przy szachownicy. - Ka�� Fredricksowi odwie�� ci� z powrotem. By�bym ci zobowi�za ny, gdyby� nie wspomina�... - To nieuczciwe, Andrew. - Co? - Nie mo�esz ��da� ode mnie, �ebym ci si� podporz�dkowa�, je�eli nie wiem, do czego si� zg�aszam. - Mo�e nie. W ka�dym razie przepraszam ci� za... - Mo�esz mi chyba da� jak�� wskaz�wk�? - Obawiam si�, �e nie. Taylor otworzy� drzwi, zawaha� si� i odwr�ci� do Winterbothama. - Przemy�l to sobie, Harry. Pu�kownik Fredricks da ci moj� wizyt�w k�. Zadzwo�, gdyby� zmieni� zdanie. Winterbotham przez chwil� siedzia� nieruchomo, patrz�c mu w oczy, a potem wsta� i zapi�� marynark�. Bez s�owa wymin�� Taylora w progu i skierowa� si� w stron� zaparkowanego na poboczu samochodu. Taylor zamkn�� drzwi. Z s�siedniego pokoju wszed� m�czyzna, kt�ry przez drzwi przys�uchiwa� si� ich rozmowie. - Sam widzisz - powiedzia�. - On nie chce mie� z tym nic wsp�lnego. Woli przeczeka� ca�� zawieruch�. Taylor pokr�ci� g�ow�. - Szlag by to trafi�! - mrukn��. 19 Princeton, New Jersey Stycze� 1943 Richard Carter przystan�� przed schodkami na ganek. Przechyli� g�ow� i nas�uchiwa�. By� wysoki i chudy, mia� rzadkie, siwiej�ce w�osy; nosi� za du�y, wytarty zimowy p�aszcz. Kiedy tak sta� z przekrzywion� g�ow�, przypomina� troch� stracha na wr�ble. Z domu nie dobiega� �aden d�wi�k: mo�e Catherine zdrzemn�a si�, a mo�e wysz�a do miasta po zakupy. Mia� nadziej�, �e jest w domu i po prostu �pi; chcia� jak najszybciej przekaza� jej nowin�. Wbieg� po schodach i z rozmachem otworzy� drzwi wej�ciowe. Mia� nadziej�, �e je�eli niby niechc�cy narobi do�� ha�asu, nie b�dzie mia�a pretensji, �e j� obudzi�. - Cat! - zawo�a�. - Hej, Cat! Gdzie jeste�? Szybko zrobi� obch�d salonu i male�kiej jadalni, zerkn�� do kuchni i wyj -r�a� na podw�rko. Kiedy wr�ci� do przedpokoju, schodzi�a w�a�nie po schodach, tr�c zaspane oczy. - Chod�, kotku, do pokoju - powiedzia�. - Mam wspania�� nowin�. Odczeka�, a� zejdzie z najni�szego stopnia, uj�� j� pod �okie� i zaprowadzi� do salonu. We wpadaj�cych przez okno zimowych promieniach s�o�ca ta�czy�y drobinki kurzu. W domu bardzo si� kurzy�o, a Catherine nie by�a najlepsz� gospodyni�. Przysiad�a ci�ko na kanapie. Richard spojrza� na ni�, usi�uj�c zapanowa� nad emocjami; naprawd� powinien da� jej chwil�, �eby dosz�a do siebie. Dobrze wiedzia�, jaka potrafi by� humorzasta, zanim si� na dobre rozbudzi. Ale przecie� w�a�nie wr�ci� ze spotkania z najgenialniejszymi lud�mi na �wiecie... Kt�rzy mnie wybrali, pomy�la� z dum�. W�a�nie mnie! Kontakt z nimi tak go pobudzi�, �e nie m�g� si� powstrzyma�. - Dosta�em prac�, skarbie - wypali�. - Kapitaln� prac�. Catherine zamruga�a sennie. - Na rz�dowej posadzie - doda�, siadaj�c obok niej. - To wielki za szczyt, Cat. Niesamowity. Ziewn�a w odpowiedzi. - Ze wszystkich ludzi na wydziale wybrali... - Richardzie... - .. .mnie. W�a�nie mnie! - Musz� si� napi� herbaty. Przesz�a do kuchni. Richard siedzia� i patrzy�, jak parzy herbat�. Na razie wszystko sz�o dobrze. Oczywi�cie nie powiedzia� jej jeszcze wszystkiego - tylko po�ow� prawdy. 20 T� �atwiej sz� po�ow�. Nie m�wi�, �e musz� wyjecha� z Princeton, ale z tym mo�e poczeka�, a� Cat zrobi sobie herbat�. Po kofeinie nastr�j zawsze wyra�nie si� jej poprawia�. Po kilku minutach wr�ci�a do salonu z fili�ank� w r�ce i usiad�a ko�o niego na kanapie. Wygl�da�a bardziej przytomnie, jej zielone, poznaczone szarymi plamkami oczy mia�y czujny wyraz. W ich k�cikach pojawi�y si� ostatnio delikatne kurze �apki, kt�re - zdaniem Richarda - tylko dodawa�y jej uroku. Uroda Catherine by�a urod� prawdziw�, kt�ra z wiekiem mog�a si� tylko pog��bia�, a nie blakn��. Z kuchni przynios�a te� paczk� papieros�w. Zapali�a teraz jednego i wydmuchn�a w�sk� smu�k� dymu. Spojrza�a na Richarda. - A wi�c nowa posada - powt�rzy�a. - I to nie byle jaka - przytakn�� z zapa�em. - Kapitalna. Fantastyczna okaz... - Ile b�d� ci p�aci�? - P�aci�? Prawd� powiedziawszy, nawet do g�owy mu nie przysz�o, �eby zapyta� o pieni�dze. Ba, nie wiedzia�, czy w og�le mu zap�ac�! I nieszczeg�lnie go to obchodzi�o: mia� szans� pracowa� z najwybitniejszymi uczonymi �wiata, rami� w rami�, g�owa przy g�owie. Rany, sam by�by got�w im zap�aci�, gdyby trzeba by�o. W oczach Catherine, obserwuj�cej go znad fili�anki, malowa�o si� nieprzejednanie zmieszane z ironi�. - Nie wiem dok�adnie - odpar� ostro�nie. - Ale to na pewno b�d� spore pieni�dze. - To znaczy? - Spore. - To znaczy? - Zaci�gn�a si� papierosem i �ykn�a herbaty. - Dok�adnie nie wiem, ale nie to jest najwa�niejsze, Catherine. Chodzi o to, �e b�d� pracowa� u boku najwi�kszych uczonych, naj�wiatlejszych umys��w na �wiecie. - Chyba w Princeton, nie na �wiecie. - Ale� nie! Nie, nie, nie. Maj� przyjecha� z ca�ych Stan�w, z Chicago, z Berkeley, mo�e nawet z... - Przyjad� do Princeton? Zamruga� zaskoczony. - Nie do Princeton? Pokr�ci� g�ow�. - A dok�d? - No... Do Albuquerque. 21 - Albuquerque? - To w Nowym Meksyku. - Przeprowadzamy si� do Nowego Meksyku? - To zale�y. Cz�� ch�opak�w zabiera �ony, ale niekt�rzy... - Richard zawiesi� g�os. Zmarszczy�a brwi i czo�o przeci�a jej pionowa zmarszczka. Po blisko o�miu latach ma��e�stwa Richard Carter wci�� nie wiedzia�, co ta zmarszczka znaczy. Kiedy pojawia�a si� na czole Catherine, jej nast�pne s�owa nieodmiennie go zdumiewa�y. Gdy dziewi�� lat wcze�niej zjawi�a si� w Princeton, znacznie rzadziej marszczy�a brwi, chocia� ju� wtedy rzadko si� u�miecha�a. By�a ma�om�wna i sama zajmowa�a si� domem, ale przynajmniej mia�a mi�y spos�b bycia. Z pocz�tku Carter prawie nie zwraca� na ni� uwagi; po pi�ciu tygodniach z roztargnieniem zacz�� zdawa� sobie spraw� z jej obecno�ci, a po siedmiu niecierpliwie wyczekiwa� ich kr�tkich spotka� - mijali si� w przedpokoju, wymieniali zdawkowe uprzejmo�ci, zdarza�o im si� razem zje�� obiad. Nie min�y trzy miesi�ce, a by� w niej bez reszty zakochany. Nie od razu pogodzi� si� z t� my�l�: dziewczyna by�a od niego o po�ow� m�odsza, ukochan� �on� straci� zaledwie przed czterema laty, a w pracy nad wydzieleniem izotop�w uranu czyni� wyra�ne post�py i romans m�g� mu tylko zaszkodzi�. Tylko �e serce nie poddawa�o si� logice: �adne racjonalne argumenty nie mog�y zwie�� go z raz obranego kursu. W ko�cu postanowi� jako� spraw� rozwi�za�: zebra� si� na odwag� i o�wiadczy�. Kiedy Catherine si� zgodzi�a, by� najszcz�liwszym cz�owiekiem na �wiecie. Wkr�tce potem pojawi�a si� zmarszczka. Pierwszy raz j� zauwa�y�, kiedy zaproponowa�, �eby znale�li inn� gosposi�. Catherine mia�a wkr�tce zosta� jego �on� i nie przysz�o mu do g�owy, �e chcia�aby dalej zajmowa� si� prowadzeniem domu. Zmarszczy�a brwi i na d�ugie pi�� minut pogr��y�a si� w rozmy�laniach, a potem oznajmi�a, �e nie ma poj�cia, co mia�aby ze sob� zrobi�, gdyby naj�li kogo� do sprz�tania i �e wola�aby, �eby do tego nie dosz�o. Podda� si� bez walki - nigdy nie umia� si� z ni� sprzecza� - a potem bez s�owa, cho� z narastaj�cym zdumieniem obserwowa�, jak z miesi�ca na miesi�c wykonuje coraz mniej prac domowych. Kto m�g� odgadn��, jak pracuje jej umys�? Richard na pewno nie, ale wiedzia�, �e zmarszczka oznacza k�opoty. Pojawi�a si� mi�dzy jej brwiami tak�e w ubieg�ym roku, gdy Catherine niespodziewanie oznajmi�a mu, �e chce pracowa� w stoczni federalnej 22 w Kearny, w stanie New Jersey. Wyja�ni�a, �e bezczynno�� wywo�uje u niej poczucie winy; �e ma do�� leniuchowania w domu, gdy ca�y kraj anga�uje si� w wojn�. Chcia�a - wzorem innych kobiet - dorzuci� swoje trzy grosze i zatrudni� si� przy produkcji �o�ysk. I co� takiego m�wi�a kobieta, kt�ra nie potrafi�a utrzyma� w czysto�ci skromnego uniwersyteckiego domku, chocia� codziennie mia�a na to dobre czterna�cie godzin. Ale Richard nie oponowa�. Przygoda z Kearny, co by�o do przewidzenia, trwa�a niespe�na miesi�c. Cat nie spodziewa�a si�, �e przyjdzie jej pracowa� po pi��dziesi�t cztery godziny tygodniowo przy nitowaniu blach. Nie wiedzia�a te�, �e b�dzie musia�a nosi� spodnie. Wreszcie si� poruszy�a. Na czubku jej papierosa ur�s� d�ugi sto�ek popio�u, strz�sn�a go do ceramicznej popielniczki i spyta�a: - Ile to potrwa? Ta praca? - Kilka miesi�cy. Mo�e d�u�ej. - W Albuquerque. - Tak. - Kto jeszcze jedzie? - Paru ch�opak�w z uniwersytetu. Ale z mojego wydzia�u tylko ja. W�a� nie dlatego to taki niezwyk�y... - Niezwyk�y zaszczyt, nie w�tpi�. Co mia�abym tu robi�, kiedy ty wy jedziesz, Richardzie? Wzruszy� ramionami. - Co tylko zechcesz. - A je�eli pojad� z tob�? - Nie b�dziesz mia�a wielkiego wyboru. Albuquerque le�y po�rodku pustyni. - W�a�ciwie czego chce nasz rz�d od jakiego� starego matematyka? - Wydaje mi si�, skarbie, �e nie... Zmarszczka zacz�a si� rysowa� na czole Catherine. - Takie techniczne sprawy - doda� szybko Richard. - W dodatku tajne. - Ale ja jestem twoj� �on�. - Oczywi�cie, kotku, oczywi�cie, ale... - Dobrze, mniejsza z tym. Na pewno masz racj�. I tak bym nie zrozu mia�a. - Catherine zdusi�a ledwie zacz�tego papierosa. - Jad� z tob� - oznaj - mi�a, obrzucaj�c go bacznym spojrzeniem. - By�bym naj szcz�liwszym cz�owiekiem na �wiecie, gdyby moj a prze �liczna ma��onka zechcia�a ze mn� pojecha� do takiej zapad�ej mie�ciny. Przygl�da�a mu si� uwa�nie, a� zacz�� si� zastanawia�, czy mo�e powiedzia� co� nie tak. Ostatnio coraz trudniej przychodzi�o mu przewidywanie 23 jej reakcji; nie wpad�by na przyk�ad na to, �e zechce pojecha� z nim do Los Alamos. W jakim� momencie w ci�gu tych o�miu lat sta�a mu si� tak obca... Wdrapa�a mu si� na kolana i poca�owa�a go mocno w usta. Ostatnio rzadko zdarza�o mu si� dosta� od niej takiego prawdziwego ca�usa. Odpowiedzia� jej poca�unkiem. Jezu, ale� by�a pi�kna! Przymykaj�c oczy, zerkn�� jeszcze na jej czo�o: nie by�o na nim �ladu zmarszczki. Wybrali go, a jego �liczna, m�oda �ona by�a gotowa jecha� z nim na kraniec �wiata. W tej chwili Richard Carter nie mia� cienia w�tpliwo�ci, �e jest najszcz�liwszym cz�owiekiem na �wiecie. Holland Park, Londyn Od zagadkowego spotkania Winterbothama z Andrew Taylorem min�y trzy tygodnie. Przez ca�y ten czas Winterbotham nie przespa� spokojnie ani jednej nocy, ale sam ten fakt nie by� jeszcze niczym niezwyk�ym. We wczesnych godzinach rannych rezygnowa� zwykle z dalszych pr�b za�ni�cia i szuka� wytchnienia w domowej bibliotece. Zak�ada� sw�j ulubiony, sprany szlafrok i zatapia� si� w lekturze jednego z zakurzonych tom�w, pal�c fajk� nabit� tytoniem o pomara�czowym aromacie. Czasem popija� zachomikowan� na ci�kie czasy pod�� whisky, ale to te� nie pomaga�o mu zasn��, ani nawet odzyska� dawnego spokoju ducha. Od pocz�tku wojny, kiedy to straci� kontakt z Ruth, nie zdarzy�a mu si� taka fala bezsenno�ci. Nawet podczas najci�szych nalot�w Luftwaffe sypia� lepiej ni� teraz. �Wszyscy pope�niamy b��dy." �W rzeczy samej." �Ja te� si� myli�em." �Niewykluczone." Z ca�� pewno�ci� si� myli�. Teraz by� tego pewien. W pierwszych wojennych miesi�cach nie chcia� przyzna� si� do b��du, lecz twardo obstawa� przy swoim: Niemcy nie s� wrogiem Anglii. Wykiwano ich w Wersalu, do czego Anglicy te� przy�o�yli r�ki, ale teraz najwa�niejszy by� pok�j. W ko�cu jednak nadszed� moment - czy�by pierwsze bombardowania? - kiedy nie m�g� ju� d�u�ej si� oszukiwa�: zrozumia�, �e hitlerowskie Niemcy istotnie s� wrogiem, najgorszym przeciwnikiem, z jakim przysz�o im si� mierzy� na przestrzeni dziej�w. I zamiast pr�bowa� ug�aska� Hitlera, powinni byli zrobi� co� wr�cz przeciwnego. Dawno temu. 24 Jednak wcale nie zmieni� zdania o Churchillu: facet by� pod�egaczem wojennym i ju�. Koniec, kropka. Tak si� z�o�y�o, �e Hitler okaza� si� jeszcze gorszy i nale�a�o z nim walczy� jego metodami. W czasie pokoju Winterbo-tham na pewno nie popar�by Churchilla. By� przekonany, �e cz�owiek, kt�ry dopiero podczas wojny czuje si� w swoim �ywiole, musi mie� �le w g�owie. Tylko �e Anglia potrzebowa�a teraz Churchilla. A co ze mn�? - zapyta� si� w duchu. Czy mnie te� potrzebuje? Na pewno nie. Przede wszystkim zestarza� si�; nie przypomina� ju� dzikiego kota. Zreszt� nawet dawny ry� mia� natur� pacyfisty, a jego dziko�� przejawia�a si� tylko w dyskusjach w akademickim gronie i o�ywionych barowych dysputach. Teraz za� Anglia potrzebowa�a wojownik�w, a do tego si� nie nadawa�. �Marnujesz sw�j talent, ot co." Jaki talent? Do czego? Do dyskusji o literaturze? Istotnie, posiad� go, ale Taylor nie chcia�by go s�ucha�. Winterbotham ch�tnie zacytowa�by Oscara Wilde'a: �Prawda rzadko bywa pe�na, a ju� z pewno�ci� nigdy nie jest prosta", Taylor za� oczekiwa�by krasom�wstwa - czystej, poruszaj�cej do g��bi retoryki, kt�ra nape�ni�aby ch�opc�w zapa�em, sprawi�a, �e wr�ciliby do Dunkierki i zacz�li wyzwala� Europ�. �B�dziemy walczy� na pla�ach, na lotniskach, na polach i ulicach; nigdy si� nie poddamy..." Jaki inny talent posiada�? Co takiego wiedzia� o nim Taylor, �eby zaaran�owa� spotkanie? Szachy? To fakt: latami regularnie ogrywa� Taylora. Ale szachy to tylko gra, a poza tym w Anglii nie brakuje lepszych szachist�w ni� on. �Toczymy now� wojn�. Gry to nasz chleb powszedni." Co to mia�o znaczy�? Dobrze, ta wojna wygl�da�a inaczej ni� dotychczasowe, ale dla Winterbothama ca�a r�nica polega�a na zastosowaniu techniki. Armia Hitlera przetoczy�a si� przez Francj� jak walec drogowy dzi�ki czo�gom; Japo�czycy, atakuj�c z drugiej p�kuli, zdruzgotali Pearl Harbor dzi�ki pot�dze lotnictwa. Nikt jednak nie prowadzi� gry, kt�ra cho�by z grubsza przypomina�aby szachy. Wsz�dzie rz�dzi�a brutalna si�a. Co jeszcze? Co takiego mia� w sobie, co zwr�ci�o uwag� Taylora? Tyto� w fajce wypali� si� do ko�ca, nabi� j� wi�c i ponownie zapali�. W bibliotece panowa�a cisza, absolutny bezruch zimowego poranka. Nawet d�wi�k syren ostrzegaj�cych o nalocie nie m�ci� spokoju, ale Winterbotham nie m�g� si� skupi�. �Sporo ryzykuj�, spotykaj�c si� z tob�." To zrozumia�e. Winterbotham sta� �^persona non grata, kiedy okaza� oboj�tno��; jego namowy do utrzymania pokoju zrobi�y z niego wroga 25 publicznego we w�asnym kraju. Dlaczego zatem Taylor nara�a� si� na krytyk� ze strony �rodowiska akademickiego? Dlaczego wybra� w�a�nie jego? Nagle dozna� ol�nienia: chodzi�o o Ruth. Taylor mia� nadziej�, �e poczucie winy z powodu Ruth oka�e si� wystarczaj�co silne, by Winterbo-tham si� zgodzi�. Ta my�l go rozw�cieczy�a - po cz�ci dlatego, �e by�a prawdziwa. Rzecz jasna, Ruth sama upar�a si�, �eby jecha� do Polski, a on usi�owa� j� odwie�� od tego zamiaru. Ale mo�e nie do�� si� stara�... - Bzdura! - powiedzia� na g�os. Mo�e tak, mo�e nie. W ka�dym razie niewiele to wyja�nia�o. W Anglii byli lepsi szachi�ci od niego, lepsi politycy... I nie brakowa�o ludzi, kt�rzy stracili na wojnie ukochan� osob�, a teraz pa�ali ��dz� zemsty. Westchn�� ci�ko. Nie m�g� zasn��, a przecie� taki si� czu� zm�czony... By� rok 1943, wojna szala�a i nic nie zapowiada�o jej rych�ego zako�czenia, bez wzgl�du na jego w niej udzia�. Sprawy mia�y si� lepiej ni� przed kilkoma miesi�cami, ale wci�� trudno by�o przewidzie�, jak wszystko si� sko�czy. W Rosji Wehrmacht zapu�ci� si� za daleko, da� si� zaskoczy� ci�kiej zimie i poni�s� straty - nikt nie wiedzia� jak ci�kie, lecz zdaniem Win-terbothama powa�ne, bardzo powa�ne dla ma�ego austriackiego kaprala. Mniej wi�cej w tym samym czasie Rommel poni�s� kl�sk� w Afryce, lecz te niemieckie pora�ki wci�� nie wystarcza�y, by my�le� o ko�cu wojny. W kt�rym� momencie alianci b�d� musieli przeby� ocean i wyl�dowa� we Francji... To nie ma nic wsp�lnego ze mn�, uzna� Winterbotham. Siedzia�, pali� fajk� za fajk� i powtarza� sobie: to nie ma nic wsp�lnego ze mn�, nic a nic. Kiedy wzesz�o s�o�ce, odszuka� wizyt�wk� Taylora i zadzwoni� do niego. Rozdzia� 2 Ham Common, Surrey Stycze� 1943 K r�ta droga omija�a �ukiem ko�ci� �wi�tego Andrzeja, wij�c si� w�r�d �agodnych -wzg�rz. Ca�y krajobraz mieni� si� b�yszcz�cymi igie�kami lodu; Winterbotham nie m�g� od niego oderwa� wzroku. Pozbawione li�ci szkielety drzew mia�y dla niego jaki� dziwny, smutny urok. Cz�owiek zapomina, 26 jak pi�kna potrafi by� natura, pomy�la�. Zw�aszcza kiedy ca�y czas siedzi w mie�cie. Ponura i surowa, ale bez w�tpienia pi�kna. I przetrwa ich wszystkich- wojn�, genera��w, gry, bomby, szale�c�w, �o�nierzy... Wszystko. Siedz�cy obok Taylor zauwa�y� pe�en podziwu wyraz twarzy Winterbo-thama. - �adnie tu, prawda? - zagadn��. Winterbotham skin�� g�ow�. - Wojna wydaje si� taka odleg�a. - Rzeczywi�cie. Ale to pozory, staruszku. Prawdziwa wojna toczy si� niedaleko st�d. Bardzo niedaleko. - Prawdziwa wojna? - Pewnie nie wszyscy by si� z tym zgodzili; na przyk�ad ci, kt�rzy wal cz� na froncie. - Taylor obserwowa� go z b�yskiem w oku. - Ale to prawda. Nasi ch�opcy byliby bezradni, gdyby nie my i to, czym si� tu zajmujemy. Uwierz mi na s�owo. Samoch�d jecha� w�a�nie wzd�u� niskiego, kamiennego muru, zbli�aj�c si� do zwie�czonej girlandami drutu kolczastego bramy. Dw�ch uzbrojonych w pistolety maszynowe stra�nik�w wysz�o im na spotkanie. - A czym w�a�ciwie si� tu zajmujecie? - spyta� Winterbotham. - Zaraz si� przekonasz, staruszku - odpar� z u�miechem Taylor. - Je�e li si� rozmy�li�e�, to masz ostatni� szans�, �eby si� wycofa�. Za tym murem nie b�dzie odwrotu. Zajechali pod bram�. Winterbotham powstrzyma� s�owa cisn�ce mu si� na usta. - Dzie� dobry - rzek� uprzejmie Taylor, podaj�c dokumenty stoj�cemu obok wozu stra�nikowi o kamiennej twarzy. Latchmere House, ukryty za niskim murem i zwojami drutu kolczastego, otoczony po�piesznie skleconymi i byle jak rozrzuconymi barakami, by� bladozielonym architektonicznym potworkiem - dwupi�trowym budynkiem, przypadkowo zaplanowanym, przesi�kni�tym wilgoci� i prze�artym ple�ni�. Wybudowano go po pierwszej wojnie �wiatowej jako szpital dla ob��kanych, ale wojskowi woleli znale�� jaki� zgrabny eufemizm. Dlatego te� nazwano Latchmere �domem (o ile� �adniej to brzmi od �szpitala") dla ofiar nerwicy wojennej" (te� �adniej ni� �dla pacjent�w z zaburzeniami psychiki"). Sam gmach krzycza� jednak rozpaczliwie �To jest szpital dla wariat�w!" i patrz�c na� nie mia�o si� cienia w�tpliwo�ci co do jego pierwotnego przeznaczenia. Okna przypomina�y otwory strzelnicze - stanowczo zbyt 27 w�skie, �eby cz�owiek si� przez nie przecisn�� - pokoje za� by�y ciemne, zimne i niego�cinne. Taylor zaprowadzi� Winterbothama do klitki, kt�rej jedyne wyposa�enie stanowi�y ma�y st� i dwa rozchwierutane krzes�a. Przez okno s�czy�o si� do wn�trza szare �wiat�o dnia. Powietrze mia�o kwaskow�, ziemn� wo�, jak w piwnicy, w kt�rej przechowuje si� owoce. - Siadaj, prosz� - rzek� z wielkopa�skim gestem Taylor. - A ja zdradz� ci najwi�kszy sekret tej wojny. Co za dramatyzm, pomy�la� Winterbotham, ale usiad� ostro�nie i wyj�� z kieszeni fajk�. Na stole le�a�a ma�a walizeczka. Winterbotham obrzuci� j� ciekawym spojrzeniem, nabijaj�c fajk�. By�a ma�a - za ma�a na sk�adan� szachownic� - metalowa, b�yszcz�ca i niczym szczeg�lnym si� nie wyr�nia�a. Z pocz�tku chcia� o ni� zapyta�, doszed� jednak do wniosku, �e w swoim czasie Taylor i tak wszystko mu wyja�ni. Przecie� to on re�yserowa� to przedstawienie, wi�c nale�a�o mu je zostawi�, razem z tymi teatralnymi gestami. Taylor usiad� naprzeciwko niego i wyj�� papierosa, ale odczeka� z zapaleniem go do chwili, gdy Winterbotham pyka� ju� z fajki. Odchyli� si� na oparcie krzes�a, skrzy�owa� nogi w kostkach i powiedzia�: - B�dziesz mia� sporo do przemy�lenia, kiedy mnie wys�uchasz. Daj zna�, gdybym m�wi� za szybko. - Nic si� nie b�j. - Pami�tasz, co ci powiedzia�em, kiedy si� ostatnio widzieli�my? O grach? - Tym si� zajmujecie. - Nie tylko my. Hitler te�, do sp�ki ze swoim przyjacielem Canarisem. Winterbotham kiwn�� potakuj�co g�ow�. Admira� Wilhelm Canaris cie szy� si� z�� s�aw� jako szef niemieckiego wywiadu, Abwehry. - Spr�buj zgadn��, Harry, ilu szpieg�w przys�a�a Abwehra do Anglii od pocz�tku lat trzydziestych? - Nie mam poj�cia. - Na szcz�cie my mamy, dzi�ki Bogu. Oko�o setki, przy czym nie licz� tu Angoli, kt�rzy sprzedali si� Niemcom, bo i takich paru by si� znalaz�o. Taylor przerwa�, ciekaw, jakie wra�enie wywr�jego s�owa na Winterbo-thamie, ale ten postanowi� wzi�� go na przeczekanie. Rozczarowany Taylor odchrz�kn�� tylko i m�wi� dalej: - Teraz b�dzie ciekawiej. Z tej ponad setki agent�w z�apali�my... No, jak ci si� wydaje, ilu? - Nie mam poj�cia. - Wszystkich. - Taylor u�miechn�� si� szeroko. 28 Tym razem Winterbotham nie zdo�a� zachowa� pozor�w oboj�tno�ci. - Wszystkich?-powt�rzy�zaskoczony. - Co do jednego. - Sk�d ta pewno��? - Nie od razu j� zyskali�my, ale z biegiem czasu... Uwierz mi, Harry, gdyby kt�ry� nam si� wymkn��, dzi� ju� na pewno by�my o tym wiedzieli. Dlaczego? O tym za chwil�. Wi�kszo�� z nich uda�o si� nam wy�apa� na sa mym pocz�tku wojny. We wrze�niu trzydziestego dziewi�tego zgarn�li�my wszystkich cudzoziemc�w z kraj�w, kt�re rozpocz�y wojn�, i sprawdzili�my ka�dego z osobna, po kolei. Je�eli kt�ry� wzbudza� nasze w�tpliwo�ci, inter nowali�my go. Ci agenci Abwehry nie s� wybitnymi twardzielami; w do datku niewielu ma za sob� jakie� sensowne przeszkolenie. Szybko p�kli. No, a potem... Jak s�dzisz, co z nimi zrobili�my? - Pewnie ich powiesili�cie. - Niekt�rych tak... Zdawali�my sobie jednak spraw�, �e niekt�rzy b�d� dla nas bardziej u�yteczni �ywi, wi�c uruchomili�my program �Podw�jny agent". - Podw�jny agent? - Tym w�a�nie si� tu zajmujemy. - Taylor wykona� obszerny gest r�k�, w kt�rej trzyma� papierosa. - Oto siedziba dow�dztwa operacji �Podw�jny agent", najwi�kszej kampanii dezinforacyjnej w dziejach ludzko�ci. Trzy mamy tu dziesi�tki agent�w Abwehry, Harry, wszyscy pracuj� dla nas. Za pomoc� tych nadajnik�w - Taylor postuka� w wieko le��cej na stole wali- zeczki - przekazuj� informacje do Hamburga. Tyle �e to my decydujemy, co wysy�aj�. Rozumiesz teraz? Winterbotham z namys�em pokiwa� g�ow�. - Podsuwacie im bezu�yteczne informacje. - Niezupe�nie... - Taylor zawiesi� g�os. Winterbotham bezb��dnie odczyta� wyraz jego twarzy: natura nie posk�pi�a Taylorowi rozlicznych talent�w, ale umiej�tno�� ukrywania w�asnych my�li i uczu� nie by�a jednym z nich. - Pos�uchaj, Andrew- rzek� spokojnie. - Je�eli mamy razem praco wa�, to chyba jasne, �e musisz mie� do mnie ca�kowite zaufanie. - Naturalnie. - Taylor zmarszczy� brwi. Nie wygl�da� na zadowolone go. -Nasze informacje nie s� tak ca�kiem bezu�yteczne. Tu w�a�nie sprawy si� komplikuj�. Nie mo�emy dawa� im samych bzdur, bo w Hamburgu za raz by si� zorientowali, �e przekabacili�my ich szpieg�w. Co to, to nie, Har ry. Informacje musz� by� prawdziwe... W ka�dym razie wi�kszo�� z nich. Je�eli Canaris straci zaufanie do swoich agent�w, sprawa si� rypnie, jak to m�wi�. A nam chodzi o to, �eby, dop�ki trwa wojna, zachowa� pozory. 29 Kiedy postanowimy wys�a� desant na kontynent - niewa�ne, czy w tym roku, czy w nast�pnym - �Podw�jny agent" b�dzie naszym asem w r�kawie. Dopilnujemy, �eby Hitler nie wiedzia�, gdzie nast�pi l�dowanie. - Czyli wysy�acie im prawdziwe informacje? Nie usz�o uwagi Winterbothama, �e Taylor zn�w si� zawaha�. - To niezwykle delikatna sprawa - odpar�. - Ale tak: gros tego, co od nas dostaj�, to fakty. Chocia� nie chcemy przecie� zanadto pomaga� Cana- risowi, bo m�g�by jeszcze niechc�cy wygra� t� wojn�. To jak spacer po linie, Harry... Czasem ujawniamy co� istotnego; takie po�wi�cenie bywa niezb�dne. Czasami koloryzujemy: je�eli gdzie� na lotnisku zdarzy si� wypa dek, pozwalamy jednemu z agent�w podpisa� si� pod udanym sabota�em. Zdarza si� te�, �e budujemy makiety na u�ytek samolot�w zwiadowczych. Na potrzeby �Podw�jnego agenta" pracuj� ca�e rzesze ludzi. Najr�niejszych: arcymistrzowie szachowi, muzycy, mi�o�nicy krzy��wek, iluzjoni�ci, magi cy wszelkiej ma�ci... Kiedy� za pomoc� luster rozmno�yli�my czo�g: zjed- nego zrobi�o si� trzydzie�ci. I Niemcy w to uwierzyli. Winterbotham gwizdn�� z podziwu. Taylor pokiwa� g�ow�, zadowolony z efektu, j aki uda�o mu si� wreszcie wywo�a�. - Musisz jednak zrozumie�, w jak delikatnej sytuacji si� znajdujemy. Te walizkowe nadajniki wysy�aj� w �wiat ca�� mas� zmy�lonych informa cji, dok�adnie przemieszanych z prawdziwymi. Wystarczy�oby, �eby jaki� agent Abwehry -jeden jedyny, kt�rego przeoczyli�my - przes�a� do Ham burga meldunek, w kt�rym zaprzecza innym doniesieniom, a Canaris na bra�by podejrze�. Gdyby cho� jeden szpieg si� nam wymkn��, ca�a operacja by�aby skazana na fiasko. - �liska sprawa. - Istotnie. Rozumiesz wi�c chyba, dlaczego wymaga�em od ciebie pe� nego zaanga�owania. To najlepiej strze�ona tajemnica wojskowa na �wie cie; troch� zarozumiale dodam, �e tak�e najwa�niejsza. - Tak, teraz rozumiem... - I wybaczysz mi moje teatralne zachowania? Winterbotham machn�� niezobowi�zuj�co r�k�. Taylor zmarszczy� brwi i zaci�gn�� si� g��boko papierosem. Zaskwier-cza�a gwa�townie spalaj�ca si� bibu�ka. Wydmuchn�� dym pod sufit. - To, co dot�d powiedzia�em, to oczywi�cie tylko pocz�tek. Ca�a ope racja �Podw�jny agent" jest wr�cz niewiarygodnie skomplikowana. Zale�y nam na tym, Harry, �eby nasze informacje wygl�da�y na prawdziwe. Stara my si� trzyma� naszych oswojonych szpieg�w w Latchmere jak najkr�cej - kiedy zyskamy pewno��, �e mo�na im zaufa�, wypuszczamy ich na wol- 30 no��, �eby rzekomo zaj�li si� tym, czego Canaris od nich oczekuje. Ka�dy ma przydzielonego oficera ��cznikowego, kt�ry za niego prowadzi dzia�ania wywiadowcze, a potem siadaj� i razem ustalaj�, co pos�a� w niezmienionej formie, co w og�le zatrzyma�, a co zafa�szowa�. - Co si� dzieje, je�eli kt�ry� okazuje si� niegodny zaufania? - Wieszamy go - odpar� Taylor i spojrza� Winterbothamowi w oczy. - Hmm... - Nie zamierzam oszcz�dza� ci takich szczeg��w, Harry. To nie zaba wa. Niekt�rzy si� wy�amuj�, inni potrzebuj� dodatkowej zach�ty, �eby przej�� na nasz� stron�. Z oczywistych powod�w staramy si� z nimi zaprzyja�ni�: chcemy, �eby byli zadowoleni z tego, �e dla nas pracuj�. Szczerze m�wi�c, czasem chyba przesadzamy z tym uszcz�liwianiem ich. Ale i tak nie za wsze si� udaje. Winterbotham milcza�. - Nie mo�na powiedzie�, �eby�my mieli czyste r�ce - ci�gn�� Taylor. - Czasem trzeba kogo� po�wi�ci�, je�eli Canaris ma si� nie dowiedzie� o �Po dw�jnym agencie". Zdarza si� nam udawa�, �e nie wiemy o planowanych akcjach Niemc�w, cho� �wietnie zdajemy sobie spraw�, co si� �wi�ci; cza sem trzeba podj�� trudn� decyzj�. Mamy na sumieniu ofiary, tak�e cywi l�w. Cywil�w, kt�rzy mogliby �y�... Ale za cen� powodzenia ca�ej opera cji. Winterbotham skin�� kr�tko g�ow�. - To nic mi�ego - doda� Taylor. - Nie. - Ale tak trzeba. - Chyba tak. - �adne �chyba". Takie s� fakty. - Mhm. Taylor przygl�da� mu si� w milczeniu, przygryzaj�c doln� warg�. Kiwn�� g�ow�, jakby przytakiwa� w�asnym my�lom. - Kto� musi wzi�� na siebie t� odpowiedzialno�� - powiedzia� cicho. - Nie jest to �atwe, Harry, ale trzeba to zrobi�. Winterbotham od�o�y� fajk� na st�. - Czego ode mnie oczekujesz? - Trzy tygodnie temu, kiedy zaprosi�em ci� do siebie, wpad�a nam w r�ce nowa zdobycz: czw�rka agent�w prosto z Hamburga. Dw�ch z nich zrzu cono na spadochronach, trzeci przyp�yn�� U-Bootem, przesiad� si� na pon ton i dowios�owa� do brzegu, a czwarty wjecha� do Anglii z fa�szywym szwaj - carskim paszportem. Wy�apali�my ich, oczywi�cie, bo zaraz po przybyciu nawi�zali kontakt ze swoimi ��cznikami. A ��cznicy pracuj� dla nas. 31 - Ci czterej s� teraz tutaj, w Latchmere? - Trzej z nich tak. - A czwarty? - Czwarta nie chcia�a z nami wsp�pracowa� - uci�� kr�tko Taylor. Winterbotham wzi�� fajk� do r�ki: zgas�a, ale postanowi� nie zapala� jej od razu. - Z pozosta�ej tr�jki jeden szczeg�lnie nas interesuje - m�wi� dalej Tay lor. - Nazywa si� Rudolf Schroeder, chocia� w papierach ma wpisane �Rus- sell Webb". Mia� znale�� prac� w jakim� pubie nieopodal Ministerstwa Wojny, a potem pods�uchiwa� rozmowy, wyczu� atmosfer� i szuka� poten cjalnego agenta. Rozumiesz, o co mi chodzi? - Ma kogo� przekabaci�. - W�a�nie. Go�cie przychodz� do knajpy po ci�kim dniu na piwo i ga daj�, co im �lina na j�zyk przyniesie. Mo�e chlapn� co� o tym, nad czym pracuj�; mo�e poskar�� si� na szefa... Jak tylko kt�ry� za bardzo b�dzie biadoli�, Schroeder wkroczy do akcji i z�o�y mu konkretn� propozycj�, bez owijania w bawe�n�: forsa za okre�lone us�ugi. Oraz, naturalnie, honorowa pozycja we wspania�ej, tysi�cletniej Rzeszy, gdy tylko wojna si� sko�czy. - Hmm... - Na razie Abwehra uwa�a, �e Schroeder radzi sobie nadzwyczaj do brze: znalaz� robot� i miejsce do spania, nikt niczego nie podejrzewa; pos�a� do domu par� pierwszych raport�w. Nic nadzwyczajnego: informacje o po godzie, par� s��w o naszym morale, pro�ba o dodatkowy fundusz na wydat ki. Nied�ugo jednak - w ci�gu najbli�szych tygodni - uda mu si� dokona� rzeczy niebywa�ej: znajdzie idealnego kandydata na szpiega, nawi��e kon takt i odniesie spektakularny sukces. - Rozumiem... - Wszystko to b�dzie jedna wielka mistyfikacja, ale licz� si� pozory. - Zgadza si�. - A�eby je stworzy�, musimy jak najbardziej zbli�y� si� do prawdy. - To oczywiste. - I dlatego nasz wyb�r pad� na ciebie. Winterbotham zapali� fajk� i w zamy�leniu wydmuchn�� k��b dymu. - Harris Winterbotham, profesor literatury klasycznej, kt�ry straci� �on� na wojnie. Znany odszczepieniec. Nie lubisz Churchilla, Harry; nie podoba ci si� jego styl dzia�ania i wcale si� z tym nie kryjesz. Je�eli Canaris posta nowi ci� sprawdzi�, �atwo dogrzebie si� prawdy. - Aleja nie jestem pracownikiem ministerstwa. - O, i tu si� mylisz! Od pi�ciu miesi�cy pracujesz w wydziale szyfr�w wywiadu wojskowego. Sprawa �ci�le tajna. Doskonale grasz w szachy, masz 32 przenikliwy umys�... - W g�osie Taylora zabrzmia�a sarkastyczna nuta. -To sprawia, �e jeste� dla nas cennym nabytkiem. Rzecz jasna zdajemy sobie spraw� z... ze specyfiki twoich pogl�d�w politycznych, tak �e nie do wszystkich tajemnic masz dost�p; staramy si� troch� ci� izolowa�. Ale i tak wiesz sporo. Spodobasz si� Canarisowi. - Ach, tak... - Dzi� wieczorem Schroeder wspomni w raporcie, �e znalaz� ciekawe go kandydata, ale na razie na tym poprzestanie. Chcemy, �eby Abwehra nabra�a na ciebie apetytu, Harry. Nie b�dziemy si� spieszy�. Za dwa tygo dnie, a mo�e za cztery czy sze�� Schroeder poczuje si� na tyle pewnie, �eby z�o�y� ci propozycj� - a ty j� przyjmiesz. Nieco p�niej... - Nieco p�niej zostan� niemieckim szpiegiem. - Na pocz�tek mo�esz im powiedzie� to, co ju� wiesz. A wtedy, je�li B�g pozwoli, zdecyduj� si� nawi�za� z tob� bezpo�redni kontakt, �eby ich spece od szyfr�w mogli sami nad tob� popracowa�. Schroeder w roli po �rednika przestanie im by� potrzebny. Winterbotham wydmuchn�� k�ko z dymu, kt�re unios�o si� pod sufit. - Jak ma wygl�da� to spotkanie? - zapyta�. - Mamy nadziej�, �e zorganizuj� treff, spotkanie szpieg�w. Mo�e w ja kim� neutralnym miejscu, na przyk�ad w Portugalii, a mo�e �ci�gn� ci� do s

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!