9458

Szczegóły
Tytuł 9458
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9458 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9458 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9458 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Brian W. Aldiss TRZE�WE ODG�OSY PORANKA W JEDNYM Z ODLEG�YCH KRAJ�W O czwartej nad ranem �ledczy wyszed�. Jego pomocnik odpi�� zatrzaski z moich n�g i wy��czy� dwie lampy �ukowe, kt�re dot�d tryska�y mi �wiat�em w twarz. Lampy os�ab�y, zmatowia�y, zgas�y. Pomocnik pom�g� mi wsta� i wyprowadzi� mnie z pokoju, potem kamiennymi schodami weszli�my do rozleg�ego holu przesi�kni�tego woni� siarki i dalej po nagich schodach drewnianych do mojego pokoju na pierwszym pi�trze. Kiedy zosta�em sam, dobrn��em do ��ka i upad�em na pos�anie. Notatka: W przedrannej godzinie p�aza �wiadome i nie�wiadome gesty osi�gaj� pe�n� zgodno��. Przez d�u�sz� chwil� le�a�em tak jak pad�em, nogi zwisa�y mi z ��ka, stopy dotyka�y pod�ogi. Twarz mia�em obola��. Opuchlizna rozci�ga�a nieregularne kontury mojej g�owy w niesko�czono�� w spos�b niesp�jny. Jeden rozpalony policzek dotyka� wysokiego sufitu, podczas gdy delikatna okolica poni�ej powiek obejmowa�a miejsce, w kt�rym �piewa� ptak. I gra�a muzyka - nie delikatna, ale twarda - w jakiej� zalanej wod� pieczarze, gdzie bi�o moje serce. Odcinek czasu, o kt�rym my�la�em jako o 2n (x - ja)2 przeszed� ko�o mojego pos�ania podryguj�c jak w�� z przetr�conym kr�gos�upem. Jego koniec stanowi� dla mnie znak, �eby si� podnie�� i podej�� do okna. Usiad�em w wiklinowym fotelu trzymaj�c si� parapetu i ogl�da�em przez szyb� rozlane kszta�ty ciemno�ci. Drewniany parapet by� g��boko osadzony i wytarty od d�ugiego u�ywania jak twarz starego cz�owieka. Okno mia�o drewniane wewn�trzne okiennice, przybite do �ciany, �eby nie mo�na ich by�o zamkn��. Niezdrowa niebieskozielona farba na nich pokry�a si� b�blami. Okno sk�ada�o si� z dw�ch po��wek, kt�re powinny otwiera� si� na zewn�trz, ale by�o zabite gwo�dziami i zakratowane. Okno prze�y�o zmiany p�r roku i re�im�w; kiedy� zaprasza�o go�ci do hotelu, teraz strzeg�o wi�ni�w. Kiedy� przybywano tu pi� cuchn�ce wody mineralne, teraz stosowano tu ostrzejsze kuracje. Notatka: Rozum nakazywa� trzyma� oczy i okna zamkni�te. Zapewne zasn��em przy tym oknie. �ledczego ju� nie by�o, ale mia� on w mojej psychice swoich pomocnik�w, kt�rzy m�wili za niego podczas jego nieobecno�ci. - Wiesz, co trzymam w r�ce? - Nie. - A na co to wygl�da? - Wygl�da na papier. - A co jest na tym papierze? - Pismo? - Czyje pismo? - Je�eli pozwoli mi pan spojrze�, to mo�e uda mi si� odpowiedzie�. - Czyje to pismo? - Moje. - To tw�j dziennik z wczorajszego dnia. Wiesz dobrze, �e masz pisa� tysi�c s��w dziennie. Tu jest tylko dziewi��set sze�� s��w. Dlaczego? - Zabrak�o mi s��w. - Mo�emy zn�w zwolni� tw�j rytm biologiczny. Nie! - Przeczytaj mi, co napisa�e�. Poda� mi kartki i zacz��em brn�� przez swoje roztrz�sione pismo. �Pami�ta si� r�ne rzeczy nie wiedz�c co si� pami�ta. Na przyk�ad spotkanie z kim� kogo si� kocha�o. Kogo si� kocha. Albo rozstanie. Anonimowa t�sknota �eby poczu� jej drogi u�cisk. Jeden u�cisk. Jeden drogi u�cisk. Na parapecie jest napisane �e wi�zienie to nic takiego mo�e patrze� na ten kawa� drewna jestem bardziej wolny ni� w domu. Napisa�em to wcze�niej i mog� my�le� o mojej �onie wygl�daj�c przez tamto inne okno i widz�c jak ona rozmawia z jakim� innym m�czyzn�. Mo�e to by� piekarz p�acili�my mu raz w tygodniu. Jej nogi w tym ma�ym wyblak�ym ogr�dku z zielonymi krzewami zapomnia�em jak si� nazywaj�. Wi�y si� na jednej �cianie i by�a to moja droga chwila szcz�cia patrzy�em na ni� i na wszystko co mia�em... do stracenia. Ona w tym olbrzymim mie�cie musi si� utrzyma�. Ale czy to nie jest te� pusty czas albo odnajdziemy si� przez roz��k�. Chce powiedzie� to jest tylko dzisiaj ale jest przecie� inne miejsce o kt�rym wiemy i kt�re jest nie tylko na dzisiaj i gdzie nie ma takich rzeczy jak roz��ka kara i b�l. Miejsce gdzie nigdzie nadnaturalne na tym parapecie zamkni�cia...� By�o to tylko wspomnienie. Up�yn�� czas. To, co my�la�em, �e powiedzia�em, mo�e powiedzia�em wczoraj albo mo�e powiem to dzisiaj. Mo�e na delirycznych obrze�ach tortur pisa�em codziennie to samo. W dzbanku na parapecie by�o troch� wody. Poci�gn��em �yk, przepu�ci�em j� przez rumowisko moich zdemolowanych ust. Notatka: Pami�� jest zwyrodnieniem umys�u, umys� jest zwyrodnieniem cia�a. Te zwyrodnienia s� istot� ludzkiego losu i nale�y z nich robi� u�ytek. Z nadej�ciem �witu za oknem zacz�y si� formowa� kszta�ty. Ludzie i rzeczy zacz�y si� rusza�. Pod moim oknem ko�ysa�a si� m�tna latarnia, urwana sylaba w niesko�czonych j�zykach mroku. Dziwny dreszcz przebieg� mi wzd�u� kr�gos�upa. Jeszcze jeden dzie� na niesko�czonej Ziemi, ludzie wstaj� z ��ek, zawijaj� si� w ubrania i id� do swojej pracy z oddechem nie�wie�ym po nocy. Porz�dek naturalny i spo�eczny ��czy si� w jedno. S�u�ba i �o�nierze zawsze wstaj� pierwsi. To musz� by� s�u��cy, ci co kr�c� si� pod moim zakratowanym oknem. Za jak�� godzin� przynios� mi �niadanie, umyj� mnie i opatrz� nocne uszkodzenia. Za szyb� zerwa� si� kr�tkotrwa�y przedranny wiatr. Nie przycinane drzewa tworzy�y alej� prowadz�c� przez zaniedbany ogr�d do jeziora. Poruszy�y sil. Ja nie. Trwa�em bezw�adnie z brod� opart� na szorstkim parapecie. Moje serce bi�o. To wystarcza�o. Kiedy mog�em zn�w my�le�, wr�ci�em do plan�w ucieczki. Uciek�em z Petrovaradin; mog�em uciec i z Tilich. Dzisiaj uciekn�. Notatka: Obr�t wok� osi. Codzienna dieta plan�w. Co� z zewn�trznego ch�odu przenikn�o przez okno i ukoi�o pulsuj�c� g�ow�. Moje zmys�y zaw�drowa�y w regiony dla mnie niedost�pne. P�ludzkie postacie porusza�y si� w substancji przypominaj�cej �wiat�o dzienne. �wiat�odzie�. Bezg�o�nie do t�ustej rzeki. Ogniska. Przysadziste fortece wspinaj� si� na kamieniste wzg�rza. Garnki, kilka ps�w, niedogotowane mi�so, dwie p�cie. Z�by, cz�onki, pradawne gesty mi�o�ci i wojny, br�zowy napier�nik. Posta� w d�ugiej szacie �piewa na kl�czkach. Kiedy ockn��em si� zn�w, z zewn�trz nap�ywa�o �wiat�o i wida� by�o g�ry. Mia�y nadal na ramionach sw�j �nie�ny p�aszcz, cho� wkr�tce na r�wniny mia�o przyj�� kontynentalne lato. Trze�we odg�osy poranka w starym uzdrowisku. Matowy odblask na jeziorze wskazywa�, gdzie odbija si� niebo. Kiedy mnie tu sprowadzono, jezioro by�o skute lodem. W zaro�ni�tych ogrodach martwe zesz�oroczne li�cie gni�y w�r�d nowych kwiat�w, rozk�ad i rozw�j uto�samione. Wkr�tce wyjad� trzej je�d�cy. Ockn��em si�, �eby ich zobaczy�. Na szafce przy pos�aniu le�y papier i pi�ro. Wreszcie zapragn��em doko�czy� moj� dzienn� norm� s��w, moje zadanie. Wzi��em je i przyst�pi�em do magicznego aktu, do sporz�dzania bladej imitacji rzeczywisto�ci za pomoc� �onglerki dwudziestoma sze�cioma literami. Napisa�em: �Ca�a sztuka�. Przekre�li�em to. �Wszystkie sztuki�. Tak. �Wszystkie sztuki usi�uj� opisa� jeden �wit�. Czy to prawda? Kt�ry �wit? �Za moimi horyzontami rozci�ga si� Jedyne Pa�stwo. Jego ulice pokrywaj� wi�ksz� cz�� zamieszkanego �wiata. Ja jestem z niego. Ono jest ze mnie. Cz�owiek je stworzy�, �eby rz�dzi� ludzko�ci�. Czy mo�emy zbuntowa� si� przeciwko niemu... czy mo�e tak jest najlepiej? Moja ma�a rodzina jest jedn� kom�rk�. Moje dzieci s� Tylko dzie�mi, mog� by� zabite, mog� zabi� same. Jedyne Pa�stwo mo�e wybiera�. Jakby to uj��? �R�ne prawdopodobne przysz�o�ci�. Siedemdziesi�t dwa s�owa. Odpoczynek. Mia�em zamiar pisa� prawd�, ale wszystkie s�owa s� k�amliwe, bo mog� przedstawia� tylko jedn� z wielu p�aszczyzn istnienia. Jak co dzie� o �wicie rozp�aka�em si� staj�c wobec bezmiaru ospa�o�ci tego kontynentu. Notatka: Jedynie ruch oddaje prawd� Trzej je�d�cy �mia�o wyruszali w nowy dzie�. Us�ysza�em ich koniki, zanim ich zobaczy�em. Stajnie mie�ci�y si� gdzie� na lewo, niewidoczne dla moich oczu. Kopyta zastuka�y na dziedzi�cu. Potem je�d�cy znale�li si� w moim polu widzenia i skierowali si� w stron� jeziora, ku drodze, kt�ra bieg�a wzd�u� jego brzegu. Je�d�cy ubrani byli w baranie czapki, sk�rzane kurtki i czarne we�niane spodnie. Przez plecy mieli przerzucone kr�tkie karabinki. Stra�nicy. Gdzie� tam na skraju r�wniny b�d� pe�ni� s�u�b� przez ca�y dzie� i wr�c� o zmierzchu. Z terenu hotelu mo�na ich zobaczy� jedynie, kiedy wyje�d�aj� i wracaj�. Ich twarze ogl�da�em tylko wieczorem, by�y wtedy pozbawione rys�w albo oznakowane wy��cznie w�sami i bokobrodami. Kuchnie, niewidoczne z mojego okna, mie�ci�y si� z prawej strony w niskim, oddzielnie stoj�cym budynku. Nad g�rami ukaza�o sil s�o�ce i wkr�tce us�ysza�em kroki s�u��cych na d�ugich korytarzach, gdzie utrzymywa�a si� wo� siarkowych �r�de� jak zaduch wadliwej kanalizacji. Otwierano inne drzwi i zajmowano si� innymi wi�niami, lud�mi, kt�rych nigdy nie widzia�em. Zazgrzyta� klucz w moim zamku. Kobiety wesz�y do przedpokoju, pchn�y podw�jne drzwi, wkroczy�y z tacami, paruj�cymi r�cznikami i banda�ami, z u�miechem w oczach i na ustach. Stare kobiety, kt�re zaci�y si� w swojej dobroci. Kolejny dzie� w Tilich. Notatka: Ka�dy ma prac�. To jest prawo praw. Na �niadanie mia�em d�em wi�niowy �wie�e bu�eczki, mas�o i kaw�. Nic z tego nie by�o syntetyczne, ale ju� si� do tego przyzwyczai�em. Jedyne Pa�stwo istnia�o za kr�tko, �eby osi�gn�� pe�n� jednolito��. W tej jego cz�ci, kt�ra jest stanem umys�u, w�a�ciwie nic nie istnia�o. Po myciu by�em jak zwykle wyczerpany. O tej porze zawsze zapada�em w sen nie budz�c si� do po�udnia. Ale tego dnia nie mia�em zamiaru zasypia�, tego dnia mia�em uciec. W wielkiej wyk�adanej kamieniem �azience, gdzie za poprzedniego rz�du pacjenci za�ywali k�pieli i popijali wody mineralne, wisia�y na hakach blaszane wiadra przeciwpo�arowe. Odkry�em, �e ostatni hak by� obluzowany. Pracuj�c w tajemnicy przez kilka porank�w, kiedy pos�ugaczek nie by�o w pobli�u, wyci�gn��em hak ze �ciany. D�u�sze jego rami� mia�o oko�o trzydziestu centymetr�w d�ugo�ci, by� te� odpowiednio ci�ki. Wiadro schowa�em za jedn� z wielkich wanien. Ju� wcze�niej wplot�em w materac ukradziony kawa� sznura. Teraz wyci�gn��em go i przywi�za�em jeden koniec do haka. M�j nagi pok�j by� bardzo wysoki. Nad wewn�trznymi drzwiami za czas�w uzdrowiska wisia�a kotara: wyobra�a�em sobie, �e by�a bogata, obfita i aksamitna. Zdj�to j� - nie wiem, jak dawno temu, bo w Tilich czas jest czym� niepewnym. Ale pozosta�a stara szyna, na kt�rej kotara wisia�a. Przysuwaj�c ��ko i staj�c na wy�szym oparciu od strony g�owy mog�em wyj�� szyn� ze �ciany; upewni�em si� co do tego kilka bolesnych dni wcze�niej. Teraz wyci�gn��em j� i z�apa�em, zanim spad�a na pod�og�. Notatka: Ka�dy ma prac�. Nie Pa�stwo, ale ka�dy z osobna powinien decydowa� o tym, czy ta praca ma sens. ��ko wr�ci�o na miejsce. Wynios�em krzes�o do przedpokoju i wdrapa�em si� na nie z pr�tem od kotary w r�ku. Wysoko nad moj� g�ow� w suficie by�a klapa. Pchn��em j� ko�cem pr�ta, ale ani drgn�a. W g�owie mi hucza�o. W ustach co� zacz�o mi si� rusza�. Musia�em usi��� kryj�c twarz w d�oniach. Wszystko to ju� kiedy� si� zdarzy�o, prawda? Czy nieby�a to czynno�� archetypowa? Zawsze co� by�o przed kim� zamkni�te... Ta my�l doda�a mi si�y. Podszed�em do parapetu, gdzie le�a� m�j papier. Napisa�em na nim: �Zawsze co� by�o przed kim� zamkni�te�. Czy mia�o to g��boki sens, czy by�o zupe�nie pozbawione znaczenia? Wepchn��em Kartk� do kieszeni i powt�rnie wszed�em na krzes�o. Tym razem uda�o mi si� ruszy� klap�. Z wielkim wysi�kiem odepchn��em j�, ods�aniaj�c czarny otw�r. Starannie umie�ci�em na miejscu pr�t i odstawi�em krzes�o. Potem stan��em pod otworem i zakr�ci�em lin�. Hak wylecia� w g�r�. Pocz�tkowo chybi�em, omal nie rozwalaj�c sobie g�owy i str�caj�c p�atki tynku, kt�re zaraz skrupulatnie pozbiera�em do kieszeni. Wreszcie przerzuci�em hak przez otw�r nad g�ow�. Trzyma� mocno, kiedy szarpn��em lin�. Teraz czeka�o mnie najtrudniejsze zadanie. Wspi�� si�. Najpierw odpocz��em i napi�em si� wody, zwil�y�em te� sobie czo�o. Potem zacz��em wdrapywa� si� na lin�. Przez kr�tk� chwil� - 2n (x - ja)2 - le�a�em z nogami dyndaj�cymi w powietrzu, zanim zebra�em si�y, �eby wdrapa� si� dalej. Ramiona i g�owa bola�y, ale wci�gn��em za sob� lin� i zamkn��em klap�. By�a zrobiona z cienkich deszczu�ek. Opuszczaj�c j� spojrza�em z g�ry na sw�j pok�j, obcy z tej nowej perspektywy. Dom! Poczu�em uk�ucie b�lu. Tam by�em bezpieczny! Ach te rozstania! Szpary mi�dzy dach�wkami dawa�y mi do�� �wiat�a. W obu kierunkach widzia�em jednostajny rytm belek. Owin�wszy si� lin� poszed�em w lewo, w stron� stajni. Z uczuciem ciekawo�ci mija�em inne klapy w pod�odze. Pod ka�d� le�a� wi�zie� odzyskuj�c si�y po dziennym przydziale kary. Na ko�cu strychu zatrzyma�em si� przy ostatniej klapie, usiad�em i odpocz��em nieco. Potem unios�em klap�. Wychodzi�a na g�rny podest schod�w. Wszystko by�o tam matowo bia�e lub szare. Po schodach powoli wchodzi�a s�u��ca, starsza, zgarbiona kobieta w bia�ym fartuchu na czarnej sukni. Powstrzyma�em si�; �eby jej nie zawo�a�. Jak tylko zapanowa�a cisza, zsun��em si� po linie. Nie mog�em uwolni� haka. Pierwsza osoba, kt�ra zobaczy zwisaj�c� z sufitu lin�, podniesie alarm. Szybko zbieg�em po szerokich, kr�conych schodach. Notatka: Nie ma odej�cia, jest tylko symbol odej�cia. Nasze przyjazdy i odjazdy gubi� si� w czym� wi�kszym. Na dole rzeczywi�cie mie�ci�a si� stajnia. Moja pokiereszowana twarz zdradzi�aby mnie natychmiast jako wi�nia. Po dziedzi�cu kr�cili si� jacy� ludzie, ale byli za daleko, �eby zwr�ci� na mnie uwag�. Stan��em we wrotach stajni. Zapach siana, koni i sk�ry. Nocny patrol jeszcze nie wr�ci�; w stajni nie by�o nikogo. Na ko�cu rz�du pustych boks�w sta�y dwa koniki. W Jedynym Pa�stwie nie by�o w�a�ciwie koni: zwierz�ta poci�gowe i wierzchowe uzyskiwano drog� syntezy. Prawdziwe konie ogl�da�em do�� cz�sto na filmach. Zobaczy�em zawieszone na �cianie siod�a, ale nie wiedzia�em, jak je przyczepi� do zwierz�cia. Na jednym z siode� le�a�a barania czapa, jakie nosz� stra�nicy. Wcisn��em j� na g�ow� i podszed�em do najbli�szego konika. By�o to myszate zwierz� z p�owym brzuchem i d�ugim ogonem. Przem�wi�em do niego, odwi�za�em jego kantar od �elaznego pier�cienia. Pe�ne zaufanie! Przez ca�y czas nas�uchiwa�em z zewn�trz okrzyk�w alarmu. Wyprowadzi�em konika z boksu i wsiad�em na niego z jakiego� pie�ka. Trzyma�em si� kantaru i grzywy. Tr�ci�em go pi�tami w brzuch i ruszy� �wawo do wyj�cia. Wyjechali�my na dziedziniec. Odwracaj�c si� poklepa�em go po zadzie. Przy�pieszy�. Przemawia�em do niego i przynagla�em go pi�tami. Przemierzali�my dziedziniec. Kto� mnie okrzykn��, ale przyja�nie, cz�owiek z workiem na ramieniu. Pomacha�em mu r�ki! Konik rozd�� nozdrza i kr�tkim galopem ruszy� ku r�wninie! Trzyma�em si� jako�, przyklejony do jego grzbietu. Przeszed� w pe�ny galop ! Krzykn��em z podniecenia - rozpiera�a mnie si�a id�ca od konia. Czu�em jak pracuj� jego mi�nie, jego drobne nogi miga�y pod brzuchem, kark wygi�ty w �uk, g�owa do przodu, rozwiana grzywa zas�ania�a mi oczy. Wci�� krzycza�em! Ziemia pod nami rozmywa�a si�, jak sypi�ce si� ziarno i byli�my daleko! Notatka: Z zielonym b�yskiem rado�ci paso�yty po�eraj� swoich gospodarzy. Jest to ich spos�b oddawania czci. Ach, ta jazda, powietrze gra w p�ucach moich i wierzchowca! Ruch by� wszystkim, rzecz� sam� w sobie. Uda�o mi si� przez rozdygotane ga�ki oczne spojrze� przed siebie. Przede mn� rozci�ga�o si� jezioro obro�ni�te rud� brod� trzcin. A wzd�u� niego bieg�a w szpalerze brz�z droga na r�wnin� - dalej nie ma ju� drzew, mo�e przez sto mil, dalej jest tylko r�wnina, brunatna r�wnina le��ca p�asko a� do st�p g�r. A na r�wninie - blisko, coraz bli�ej! - trzy czarne podskakuj�ce plamy. Wraca nocny patrol! Gdyby mi si� uda�o jego unikn��... Za nimi r�wnina, odwieczna sucha r�wnina, na kt�rej stopa, kopyto i ko�o nigdy nie odcisn� trwa�ego �ladu. Zobaczy�em jaki� samotny kszta�t - szop� lub szopy, zniszczone, dalekie. Posterunek? Opuszczona kopalnia miedzi? Dalej na zach�d Czarna Pustynia - wolno�� najbardziej elementarnego rodzaju, swoboda upadni�cia w ko�cu twarz� na szorstki piach planety! Co nie znaczy, �e zw�tpi�em w swoje motywy w tym nagl�cym momencie. Wszystkie ucieczki s� ucieczkami od siebie, od obowi�zk�w, od przeznaczenia. Wszystkie ucieczki s� odmianami niewoli. Narasta�o we mnie co�, czego najbardziej chcia�em unikn�� - prawdziwa wolno��! Pojecha�em wi�c na los szcz�cia w stron� trzech je�d�c�w. Notatka: Zaczyna rozumie�. Ucieka si� zawsze tylko przed w�asnym ja, a to ja mo�na zmieni�. Nie mia�em broni. Nie mog�em te� kierowa� swoim wierzchowcem. Wypu�ci�em z d�oni koniec kantaru. Siedzia�em tylko na grzbiecie konika i w�asnym tempem jechali�my na spotkanie zbli�aj�cych si� stra�nik�w, kt�rzy zacz�li gwizda� i dawa� znaki, a potem pochylili si� w siod�ach, jad�c jak zro�ni�ci ze swoimi wierzchowcami, zdejmuj�c bro� z plec�w. Ja tylko siedzia�em bezw�adnie. W�r�d rzadkich drzew m�j ko� ruszy� galopem, nie wiem, ze strachu czy z rado�ci. Zacz��em si� ze�lizgiwa� z jego spoconego grzbietu. Nagle straci�em uchwyt, krzykn��em i spad�em. Potoczy�em si� w�r�d k�p szorstkiej trawy. Wsta�em. Pobieg�em. Klucz�c. Kryj�c si�. Skokami. �ywy jak rozp�dzony jele�. W podobnych chwilach niebezpiecze�stwa jest si� spokojnym w �rodku. Jest si� ca�o�ci�. Ca�y cz�owiek dzia�a unisono, jak maszyna, jak je�dziec i ko�. Nawet, je�eli wie, �e nie ma szans! Bo tamci trzej z grzmotem kopyt walili wprost na mnie. Kieruj�c ko�mi za pomoc� st�p, kolan, ca�ego cia�a, z r�kami zaj�tymi broni�. Drzewa by�y moj� ochron�. Biegn�c w stron� jeziora, w stron� trzcin, s�ysza�em wok� siebie �wist pocisk�w. Chroni�y mnie brzozy, ich wysmuk�e �uszcz�ce si� pnie, srebrne, bia�e, srebrnoszare, czarne. Potyka�em si� w�r�d nich, ja i trzej je�d�cy, z��czeni dziwnym rytua�em polowania. Jeden z nich wysforowa� si� do przodu. Wstrzyma� konia, wycelowa�. Stan��em i spojrza�em na niego os�aniaj�c ramionami g�ow�. Konfrontacja. Pod barani� czap� prosta linia brwi, oczy pod brwiami. Zaci�te usta. Cz�onek plemienia z r�wnin - pozna�em to od razu z rys�w twarzy. Podczas gdy zr�cznym ruchem wymierzy� we mnie swoj� bro�, skoczy�em na niego jak wilk. Strzeli�. Moje palce obsun�y si� po k��bie jego konia, odpad�y. Potem tylko oderwane obrazy - nosze z ga��zi, derki pod siod�em i rozmazana faktura ziemi, po kt�rej stra�nicy wie�li swoj� zdobycz z powrotem do smutnego hotelu. Notatka: Jak sam m�wi, rytua�. Rytua� polowania. Zachowany z czas�w dawniejszych ni� wynalazek ognia. Podniecaj�ca przygoda w�r�d drzew. Stara krew gra w prowizorycznych �y�ach. Niewiele nas ocala�o z prehistorii. Rozebrany do naga dla ogl�dzin lekarskich. Przewieziony opancerzon� furgonetk� z hotelu do izolowanych barak�w na zach�d od jeziora, gdzie trzymani s� wi�niowie specjalni. Zmuszony do wypicia jakiego� gor�cego p�ynu. Narkotyk z pocisku, kt�rym trafi� mnie stra�nik nie pozostawi� trwa�ych skutk�w. By�em s�aby, ale g�ow� mia�em jasn�, kiedy s�u��ce wysz�y, pozostawiaj�c mnie na drewnianej, wypolerowanej �awie. Pomieszczenie by�o nagie poza du�ym biurkiem, za kt�rym siedzia�o dw�ch przygl�daj�cych mi si� m�czyzn, oraz ko�c�wk� komputera na osobnym stoliku. Twarze obu m�czyzn by�y mi znane. Jeden to ma�y, blady cz�owieczyna z mi�kkimi rysami i szarymi oczami. Zachowywa� si� bardzo spokojnie, ale mia� zwyczaj nerwowego odchrz�kiwania, jakby chcia� si� za chwil� odezwa�. By� tylko �wiadkiem. Zgodnie z wymogami prawa. Drugi to by� m�j �ledczy. Jego charakter stanowi� dziwn� mieszank�. Cz�ciowo sadysta, jak przysta�o cz�owiekowi jego profesji, ale nie bez wyobra�ni - inteligentny osobnik, kt�ry lubi zadawa� b�l. - Widz�, Sto Osiemdziesi�t, �e zab��dzi�by�, gdyby nie stra�nicy - powiedzia�. - Gdzie by� pojecha�, gdyby�my ci pozwolili? - Nie wiem. - Do domu? - Nie wiem. - Czy mo�e mia�e� szalony pomys�, �eby zamieszka� na pustkowiu? - Nie wiem. - Mo�e chcia�e� sp�dzi� reszt� �ycia w�r�d koczownik�w? - Nie wiem. Odpowiada�em ze spuszczon� g�ow�, nadal w�ciek�y. Moje ubranie wci�� jeszcze przesycone by�o silnym zapachem konia. Notatka: Ludzie osadzeni w antagonistycznych rolach wbrew pozorom cz�sto wsp�pracuj� ze sob�. Na biurku le�a�a pa�ka. Widywa�em j� ju� wcze�niej. Kiedy j� wzi�� do r�ki, drgn��em mimo woli, ale nadal odtr�ca�em jego pytania. Koniec pa�ki by� roz�arzony do czerwono�ci. �ledczy dotkn�� nim lekko jednej z blizn na mojej twarzy. Poczu�em jak odzywa si� we mnie jaki� system nerw�w, kt�rego istnienia nie podejrzewa�em. Zacz��em dr�e�, nie wiem, czy bardziej ze zm�czenia, czy z b�lu. �ledczy wsta� i przeszed� si� powoli po pokoju z uwag� wpatruj�c si� w kamienne p�yty pod�ogi. Za plecami trzyma� pa�k�. - S�uchaj, Sto Osiemdziesi�t, kiedy uciek�e�, wzi��e� ze sob� kawa�ek papieru, znajduj�cy si� obecnie w naszym posiadaniu. Mo�e �wiadek zechce przeczyta�, co wi�zie� tam napisa�? �wiadek wzi�� z biurka zmi�t� kartk� papieru, odchrz�kn�� i zacz�� czyta�: - Wszystkie sztuki usi�uj� opisa� jeden �wit. Za moimi horyzontami rozci�ga si� Jedyne Pa�stwo. Jego ulice pokrywaj� wi�ksz� cz�� zamieszkanego �wiata. Ja jestem z niego. Ono jest ze mnie. Cz�owiek je stworzy�, �eby rz�dzi� ludzko�ci�. Czy mo�emy zbuntowa� si� przeciwko niemu... czy mo�e tak jest najlepiej? Moja ma�a rodzina jest jedn� kom�rk�. Moje dzieci s� tylko dzie�mi, mog� by� zabite, mog� zabi� same. Jedyne Pa�stwo mo�e wybiera� r�ne prawdopodobne przysz�o�ci. Zawsze co� by�o przed kim� zamkni�te. Umilk�. �ledczy nadal przechadza� si� po pokoju. - Ci�g nie powi�zanych my�li - powiedzia�em. - Mo�e wszystko mi si� pomyli�o. - Kwestionujesz istnienie Pa�stwa? - Kwestionowa�em swoje w�asne istnienie. - Masz prawo krytykowa� Pa�stwo. Istnieje po to, �eby s�u�y� tobie w tym samym stopniu, w jakim ty s�u�ysz jemu. Nie jeste� w Tilich jako zdrajca. Zapad�a cisza. Pok�j by� pomalowany na bia�o. Cienie by�y szare. Przypomnia�em sobie, jak spad�em z konia i potem bieg�em w�r�d drzew. Blado�� drzew, �mia�o�� rzeczy niekolorowych. - Sto Osiemdziesi�t, czy pami�tasz, dlaczego tu jeste�? Nie odpowiedzia�em. - Jeste� tutaj, bo za to zap�aci�e�, zap�aci�e� za miesi�czny turnus cierpienia. Czy tak? Skin��em g�ow�. - Dlaczego odczuwa�e� tak� potrzeb�? - Rozmawiali�my ju� na ten temat. - Dlaczego odczuwa�e� tak� potrzeb�? - Niekt�rzy ludzie rodz� si� z chromosomem y, kt�ry powoduje sk�onno�ci przest�pcze. Ja urodzi�em si� z chromosomem K i mam sk�onno�ci do poczucia winy. - Wi�c ta kara jest dla ciebie kuracj�? - Poprzednio by� tu kurort. �a�osna pr�ba �artu. Notatka: Ze wszystkich wielorakich sk�onno�ci i cech cz�owieka jedynie nieliczne - czasem �adne - dzia�aj� na korzy�� jednostki. Nawet poganiacze cz�sto bywaj poganiani. - �Wszystkie sztuki usi�uj� opisa� jeden �wit�. Co chcia�e� przez to powiedzie�? - Nie jestem pisarzem. Mo�e sobie przypomn�, jak zobacz� jeszcze jeden �wit. Pa�ka przed oczami. - Co chcia�e� przez to powiedzie�? - Pr�bowa�em zrozumie�, czym jestem. Czym s� ludzie. Czym jest pan. - I? - Mo�e... to staromodny pogl�d... mo�e ca�e spo�ecze�stwo jest jak�� psychodram�. Wszyscy co� odgrywamy... Co�, czego nie rozumiemy. - Co� religijnego? - Hmm. Nie, antyreligijnego raczej. Antyludzkiego. Nie potrafi� tego wyt�umaczy�, ale chwyta�em przeb�yski tego tutaj... D�ugie milczenie. Zapach konia by� jak kolor albo twarz widziana dawno temu, mo�e kiedy si� sta�o na szczycie schod�w. - Nie musz� ci chyba przypomina�, �e zosta�y ci tylko trzy dni przed powrotem do Miasta? - Straci�em rachub� czasu. To ju� tylko trzy dni? - Czy dlatego pr�bowa�e� ucieczki? Zwiesi�em g�ow�. Podszed� i stan�� przede mn�. Zn�w czu�em, �e dr��. - Chcia�em pomy�le�... W Mie�cie nie mo�na pomy�le�, jak si� ma prac� i rodzin�... Notatka: My�l, �e w tym momencie to Sto Osiemdziesi�t bardziej bada� mnie ni� ja jego. - B�dziesz musia� wraca� do Miasta, chyba �e... Wyst�pi�e� o ukaranie po raz drugi. Bardzo nieliczni zg�aszaj� si� do powt�rnego ukarania. Z wysi�kiem podnios�em oczy. W uszach rozbrzmiewa� mi og�uszaj�cy ha�as towarzysz�cy przeb�yskowi zrozumienia. - Ale pan to zrobi�! U�miechn�� si�. - Tak, ja tak... Potem odwr�ci� si� i wyszed� z pokoju. Po drodze kr�tki gest w stron� �wiadka. �wiadek wsta� i wyszed� za nim. Opar�em si� o �cian� i zamkn��em oczy. Cierpienie, umartwienie, czy to jest droga do zrozumienia? Czy ja rozumia�em? Je�eli tak, to ile? Czy to by�a propozycja pracy? Po chwili wsta�em i podszed�em do ma�ego okienka, jednego z dw�ch. Wychodzi�o na pochy�y dach, pod kt�rym siedzieli stra�nicy. Dalej by�a ju� tylko r�wnina, p�aska i piaszczysta r�wnina, dominuj�cy element �ycia w Tilich. W oddali g�ry. Pozbawione znaczenia. Nieodgadnione. Wieczne. R�wnie przemijaj�ce jak wszystko inne. Mo�esz wybiera�. Notatka: Kiedy kto� zaczyna si� zastanawia�, co znaczy �pozbawiony znaczenia� w przeliczeniu na �ycia ludzi, to dow�d, �e zaczyna rozumie�, co znaczy �ycie ludzkie. Spa�em smacznie na tej twardej �awce, p�ki nie obudzi�a mnie s�u��ca z obiadem na tacy. Zna�em t� kobiet�. Mia�a pomarszczon� twarz i zniszczone r�ce. Stawiaj�c tac� powiedzia�a: - Masz dzi� czerwone wino, Sto Osiemdziesi�t. - Dzi�kuj�. - Ciesz� si�. Czy rzeczywi�cie cieszy�o j� wykonywanie tej fizycznej pracy? A dlaczego by nie? Jad�em nie my�l�c, wypi�em wino. Po sko�czonym obiedzie wr�ci�em do okna i patrzy�em na g�ry. W oddali widzia�em jednego z konnych stra�nik�w. Kiedy tak sta�em i patrzy�em, wszed� �ledczy. Notatka: Mowa. Kontakt z cz�owiekiem. Jedzenie. Wino. G�ry. R�wnina. Wypisz w kolejno�ci od najwa�niejszego. Mo�liwe pytanie do nast�pnego badania. �ledczy nie mia� pa�ki. Nie towarzyszy� mu te� �wiadek, ale zobaczy�em, �e wchodz�c w��czy� urz�dzenie rejestruj�ce. Podszed� i usiad� na �awce. - Co wiesz o Jezusie Chrystusie? - Wiem, �e umar� trzydzie�ci siedem wiek�w temu. - Chcia�, �eby ludzie mniej si� ok�amywali. Za�o�y� religi�, kiedy� zakazan�, obecnie prawie wymar��. Wiedzia�e� o tym? - Chyba kiedy� musia�em s�ysze�. Zdaje si�, �e jest o nim jaki� wierszyk. - W ci�gu ostatnich dziesi�ciu stuleci Jedyne Pa�stwo pope�ni�o wiele b��d�w. Post�p ludzko�ci zawsze odbywa si� zygzakiem. Jeden z tych b��d�w - niekoniecznie najpowa�niejszy - polega� na ignorowaniu r�nic mi�dzy lud�mi. Zosta�o to naprawione. Kiedy� cz�owiek z twoim zapotrzebowaniem na karo szuka�by jej poprzez dzia�ania antyspo�eczne, bo nie by�o innych kana��w, �eby je zaspokoi�. Teraz Pa�stwo naprawia winy ze swoich b��d�w, czy te�, powiedzmy, ze skutk�w kr�tkowzroczno�ci. Spojrza� na mnie z ukosa. - Je�eli ci powiem, o co chodzi, mo�esz nie chcie� wraca� do domu. Mo�esz nie chcie� opu�ci� tego miejsca. Usiad�em na �awce obok niego. - Co to takiego? - spyta�em nie patrz�c na niego. - Pa�stwo uznaje, �e �wiadomo�� cz�owieka ulega przemianie. �e gatunek ludzki dokonuje skoku. �e wkraczamy w okres, kiedy coraz wi�cej osobnik�w - a w ko�cu ca�y gatunek - pog��bi swoj� �wiadomo��. Nie mog�em znale�� tego s�owa. Po chwili wypowiedzia�em je szeptem. - Nadludzie? - Nie jest to okre�lenie, kt�rego bym u�y�. Wiemy, �e istniej� r�ne poziomy �wiadomo�ci. Nie tylko zreszt� �wiadomo�ci. Pod ni� te� jest kilka poziom�w, kt�re stapiaj� sio w jedn� integraln� �wiadomo��. - I Pa�stwo pragnie, �eby osobnicy z tak� �wiadomo�ci� byli po jego stronie? - To Pa�stwo chce by� po ich stronie. M�j a �wiadomo�� podczas tej rozmowy rozszerza�a si� w najzupe�niej dziwny spos�b. Wprawi�o mnie to w za; chwyt. Jecha�em przez te nasze zdania jak przez rzadki las, szukaj�c w�a�ciwego tropu. Czy ka�da rozmowa by�a pomniejszonym przez odleg�o�� odbiciem pradawnych polowa�, od kt�rych zale�a�o �ycie? A skoro tak, to czy w tej rozmowie zwierzyna mog�a by� z krwi i ko�ci? Czy te� mo�e w�r�d s�ownych refleks�w, w tej ulotnej krainie psychicznego polowania, kry� sio jaki� rzeczywisty nowy cel? Czy�by�my go znale�li? Tutaj, w Tilich? I gdzie jeszcze, w tym samym czasie? Zobaczy�em, �e wyczyta� w moim spojrzeniu podejrzliwo��. - Kto mo�e zaufa� Pa�stwu? - powiedzia�em. Roz�o�y� r�ce, on, kt�ry prawie nie robi gest�w. - Nikt, nawet samo Pa�stwo. Ale w ci�gu stuleci zbudowa�o ono samo dla siebie pewne ograniczenia. - Kt�re mo�e w, ka�dej chwili obali�... - Nie zapominajmy, Sto Osiemdziesi�t, �e �wiat przeszed� przez stulecia rozlewu krwi. Od tamtych okropnych czas�w Pa�stwo nauczy�o si� nie wymaga� zbyt wielkiej lojalno�ci - lojalno�� jest najbardziej niebezpieczna ze wszystkich ludzkich cech. Pa�stwo - osi�gn�o tak� dojrza�o�� - tak s�dz� jako jeden z jego s�ug - �e mo�e popiera� �wiadomo�� wi�ksz� ni� jego w�asna. Czy�by�my rzeczywi�cie wydostali si� wreszcie z tego psychicznego lasu? Zadaj�c sobie to pytanie wyczuwa�em, �e odpowied� na nie kryje si� w g��bokich warstwach przysz�o�ci. Najpierw nale�y zada�. wiele pyta� pomocniczych - polowanie trwa�o. - Czy mog� spyta�, jaka jest pa�ska rola w tym wszystkim? - Skromna. Podobne �kurorty� jak ten istniej� od. wielu pokole�. Zajmuj� si� lud�mi nieprzystosowanymi. R�wnie� nieprzystosowani musz�. je prowadzi�. To jest faktyczna p�aszczyzna, na kt�rej ty i ja si� spotykamy. Dopiero stosunkowo niedawno zdano sobie spraw�, �e osobnicy z now� �wiadomo�ci� s� z natury nieprzystosowani do spo�ecze�stwa. Dlatego te� Pa�stwo wiedzia�o, gdzie ich szuka�... Mia�o te� gotowe szk�ki dla ich hodowli. Tworzymy ma�y, ale stale rosn�cy zarodek. Notatka: Zadawa� pytania, ale nie te oczywiste. Sam doszed� do oczywistej odpowiedzi. Od tej chwili uzna�em, �e Sto Osiemdziesi�t zda� egzamin. Jest tym, za kogo si� uwa�a. Dla porz�dku za��czam resztce jego wypowiedzi wraz z moimi notatkami. Wsta�. Zrobi�em to samo u stali�my patrz�c na siebie. Przypomnia� mi si� stra�nik p�dz�cy wprost na mnie na koniu, mru��c oczy przed strza�em. - Zostawi� ci� teraz samego, Sto Osiemdziesi�t. Masz du�o do przemy�lenia. Wkr�tce zostaniesz odstawiony z powrotem do hotelu. Nie zapominaj, �e jak zawsze masz przedstawi� tysi�c s��w. Wszystko, co napisa�e� dotychczas, zosta�o dostarczone do twojego pokoju. Do zobaczenia! Sk�oni� si� sztywno i wyszed�. Zosta�em sam, wpatrzony w masywne drewniane drzwi osadzone w pobielanej kamiennej �cianie. Ten cz�owiek... czy on te� uwa�a� si� za jakiego� nadcz�owieka? Czy s�dzi�, �e b�d� z nim wsp�pracowa�? Mog�em sobie wyobrazi�, jak zmieni si� �ycie; a wraz z nim �wiat cz�owieka, kiedy zostan� uznane i wykorzystane nowe, osza�amiaj�ce bezmiary �wiadomo�ci. Ale stare antagonizmy nigdy nie zanikn�. Jak ta r�wnina wok� nas nigdy nie wydadz� plonu. M�j �ledczy pozosta� moim wrogiem, chocia� pom�g� mi zrozumie� moje mo�liwo�ci. Czu� go by�o torturami i p�nocn� siark�. Budzi� we mnie tylko nienawi��. Notatka: Zapomnia� na chwil, �e nawet r�wnina prze�ywa lato i zimy. Przyszed� stra�nik i odprowadzi� mnie do hotelu. Pad�em na ��ko i natychmiast g��boko zasn��em. Notatka: Jego umys� porz�dkowa� ca�e pokolenia dowod�w. Po przebudzeniu poszed�em do umywalki i ochlapa�em sobie wod� g�ow�. Nadal pot�uczon�. Lustro pokazywa�o odkszta�cenia w znajomym zarysie twarzy. A oczy? Wiedza jest niewidoczna jak powietrze. Ale m�j krok, m�j oddech m�wi�y mi prawd�. Zapad�y ciemno�ci. Z zaro�li ogrodu nie pozosta�o nic. Ale nisko nad horyzontem, na niebie pozbawionym ju� �wiat�a zebra� si� osad dnia. Tego dnia! Ciemnoszare niebo, jasnocytrynowa linia �wiat�a. Z przeciwnej strony sta�y o�wietlone jeszcze g�ry. W��czy�em lamp� i zacz��em pisa� na parapecie. Zacz��em od 2n (x - ja)2. �art wymy�lony w gor�czce. Pod spodem napisa�em: ��ycie by�o wt�oczone w ramy podr�cznika. Teraz wskaz�wki zosta�y przyswojone. Odrzu�cie ksi��k�. Zmie�cie metafory. �ycie i sztuka staj� si� jednym. Przedstawienie toczy si� dalej, ale teraz aktorzy, krytycy i widownia jednocz� si� na wi�kszej scenie. Dajcie spok�j metaforom. B�d�cie nimi�. D�ugo siedzia�em nad tym wypracowaniem. (Papier nie dawa� ju� odpowiedzi). Zwali�em si� na ��ko i zn�w zasn��em. Nad ranem zacz�o si� przes�uchanie. O drugiej przyszed� mnie obudzi� ponury jak zwykle stra�nik. Ubra�em si� i poszli�my. D�ugie korytarze by�y ciche i ciemne, stra�nik ni�s� latarni�. Jak zawsze przedtem w tym upiornym powt�rzeniu, zeszli�my na d�. Stara, mi�a wo� siarkowych �r�de�. W holu skr�cili�my w innym kierunku ni� zwykle i zosta�em wyprowadzony frontowym wej�ciem strze�onym przez uzbrojonego stra�nika. Stra�nik trzyma� latarni� nad g�ow�. Odruchowo spojrza�em w g�r� na ledwo widoczne czarne okna z liniami krat. Poszli�my do stajni. Ludzie palili tam i spokojnie popijali graj�c w ko�ci wok� ma�ego ogniska. Stra�nik przekaza� mnie jednemu z oficer�w, kt�ry da� mi gruby p�aszcz i futrzan� czapk�. Ko� by� ju� osiod�any. Podsadzono mnie na siod�o. Stajenny doprowadzi� mnie do wr�t i szyderczo zasalutowa�. �ciskaj�c wodze ponagli�em konia i swobodnie przejechali�my przez dziedziniec. Poza os�on� budynk�w odczu�em lodowaty powiew ostrego, nocnego wiatru. Nad g�ow� �wieci� sierp ksi�yca. R�wnina by�a pozbawiona szczeg��w, bezkresna. Jecha�em. Wierzchowiec i ja stanowili�my jedno. W tak� noc, w tak� noc... w niezliczone noce ludzie jechali przed siebie, a ruch uspokaja� ich podzielone umys�y, jak doba podzielona na dzie� i noc. W nowym rodz�cym si� porz�dku ruch zachowa swoj� warto��. Notatka: Ruch. Zmiana. P�ynno��. Dot�d by�y zawarte w nieruchomych, wykutych przez cz�owieka formach. Wkr�tce te formy zaczn� si� porusza�. Nie tylko poznamy siebie. Zrozumiemy, �e wszystkie stracone pokolenia nie�wiadomo�ci rodzi�y si� z ochronnej sztywno�ci. Z ustanowionych barier. Teraz nie boimy si� ju� nieograniczonej wiedzy. Bariery opadaj�. Mog�em jecha� do ko�ca r�wniny, je�eli chcia�em. I nigdy ju� nie wr�ci�. Nie chcia�em. �wiadomo��, �e taka mo�liwo�� istnieje, by�a wystarczaj�ca. Wkr�tce wr�ci do hotelu wzmocniony symbolik� tego galopu (jak tego byli pewni dyrektorzy hotelu). Teraz zrozumia�em, dlaczego napisa�em sam do siebie �Wszystkie sztuki usi�uj� opisa� jeden �wit�. Teraz jecha�em na spotkanie tego �witu! Noc i odleg�o�� dodawa�y tajemniczo�ci odg�osowi kopyt mojego konia, kt�ry odbija� si� echem od grupy budynk�w szybko rosn�cych w moich oczach. (Prze�o�y�: Lech J�czmyk)