9433
Szczegóły |
Tytuł |
9433 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9433 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9433 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9433 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jack Higgins
Testament Caspara Schultza
Przek�ad Barbara Ulrys
Kielce 1991 DKW "ART"
Tytu� orygina�u The Testament of Caspar Schultz
Przek�ad Barbara Ulrys
Redakcja merytoryczna Ryszarda Grzybowska
Opracowanie techniczne i korekta Zesp�
Projekt ok�adki Tadeusz �uczejko
(c) Copyright 1962 Martin Fallon
(c) Copyright for Polish edition by AMBER sp�ka z.o.o. 1991 r.
Wydawnictwo "ART" Warszawa 1991 r. wydanie I Druk i oprawa: Tomaszowskie Zak�ady Graficzne ul. Farbiarska 32/34, 97-200 Tomasz�w Ma�. Zam. nr 367/1100/91
Arnoldom
Chavasse le�a� podpieraj�c g�ow� r�k� na poduszce i wpatruj�c si� w sufit poprzez otaczaj�c� go ciemno��. Czu� si� zm�czony - ju� od dawna nie pami�ta�, aby tak bardzo by� zm�czony, a mimo to nie m�g� usn��. Zapali� lamp� przy ��ku i si�gn�� po papierosa. Kiedy przytkn�� zapa�k�, rozdzwoni� si� telefon.
Podni�s� szybko s�uchawk�, przy uchu zabrzmia� spokojny g�os, kt�rego nie m�g� rozpozna�.
- Paul, to ty?
Uni�s� si� wy�ej na poduszce.
- Kto m�wi?
- Jean Frazer. Tw�j samolot przylecia� z Grecji do Londynu trzy godziny temu. Dlaczego si� nie zg�osi�e�?
- Po co taki po�piech? - odezwa� si� Chavasse. - Wczoraj przekaza�em wst�pny raport z Aten. Zjawi� si� u Szefa rano.
- Musisz przyj�� zaraz - odpar�a Jean Frazer. - I lepiej si� pospiesz. Czeka na ciebie przez ca�y czas od wyl�dowania samolotu.
- Dlaczego, u licha? - Chavasse spyta� wyra�nie niezadowolony. - Mam za sob� dwa miesi�ce roboty w Grecji, kt�ra bynajmniej nie nale�a�a do przyjemno�ci. Chyba mam prawo, �eby cho� troch� przespa� si� w nocy.
- Nie �am mi serca - powiedzia�a ze spokojem. - Ubierz si�, jak przysta�o na grzecznego ch�opca. Przy�l� po ciebie samoch�d.
Us�ysza� odg�os odk�adanej s�uchawki i zakl�� cicho, po czym wysun�� si� spod ko�dry. W�o�y� spodnie i boso podrepta� do �azienki.
W oczach czu� piasek z niewyspania, w ustach mia� niesmak. Nala� wody do szklanki i zacz�� popija� rozkoszuj�c si� jej �wie�o�ci�. Po chwili zanurzy� g�ow� i ramiona w zimnej wodzie.
Wycieraj�c si� r�cznikiem przygl�da� si� swojej twarzy w lustrze. Oczy mia� podkr��one, na policzkach porobi�y mu si� bruzdy ze zm�czenia. Odziedziczy� t� sk�onno�� po ojcu, Francuzie.
By�a to twarz przystojna, nawet arystokratyczna, twarz naukowca, a szkaradna, pomarszczona blizna na lewym ramieniu, po dawnym postrzale, wydawa�a si� zupe�nie nie na miejscu, niestosowna.
Przesun�� opuszkami palc�w pod szarymi oczami i westchn��.
- Chryste, wygl�dasz okropnie - powiedzia� cicho, a wtedy twarz w lustrze rozja�ni�a si� u�miechem, pe�nym naturalnego uroku, kt�ry by� jego najpowa�niejszym atrybutem.
Przeci�gn�� r�k� po dwudniowym zaro�cie na brodzie, postanowi� si� jednak nie goli� i wr�ci� do sypialni. Kiedy si� ubiera�, deszcz t�uk� w szyby niemi�osiernie. Po dziesi�ciu minutach narzuci� stary trencz i wyszed�.
Kiedy znalaz� si� przed domem, czeka� ju� przy schodach samoch�d. Usiad� obok kierowcy i jecha� w milczeniu poprzez opustosza�e, zalane deszczem ulice, wpatruj�c si� ponuro w g��bok� noc.
By� zm�czony. Zm�czony �yciem na walizkach, ci�g�ym przenoszeniem si� z kraju do kraju, odgrywaniem r�nych r�l w stosunku do r�nych os�b, przy pe�nej �wiadomo�ci, �e jest zupe�nie kim� innym. Po raz pierwszy od pi�ciu lat przysz�o mu na my�l, �e powinien z tym sko�czy�, ale w�a�nie przeje�d�ali
przez bram� dobrze mu znanego domu na St. John's Wood, wi�c tylko u�miechn�� si� sm�tnie i przesta� o tym my�le�.
Samoch�d zatrzyma� si� przed frontowymi drzwiami. Wysiad�, nie odezwawszy si� ani s�owem do kierowcy, i wspi�� si� po schodach. Nacisn�� dzwonek przy b�yszcz�cej mosi�nej tabliczce z napisem Brown i Sp�ka, Import-Eksport, i czeka�.
Wkr�tce otworzy� drzwi wysoki, szpakowaty m�czyzna w granatowym ser�owym garniturze. Odsun�� si� na bok z u�miechem na twarzy.
- Ciesz� si� z pana powrotu, panie Chavasse.
Chavasse te� si� u�miechn�� i wchodz�c, klepn�� go lekko po ramieniu.
- Wspaniale wygl�dasz, Joe.
Wszed� po kr�tej klatce schodowej w stylu regencji i znalaz� si� na korytarzu wy�o�onym grubym dywanem. W panuj�cej tu ciszy s�ycha� by�o tylko cichy, nieprzerwany szum pr�dnicy w pokoju, w kt�rym by�a radiostacja, wspi�� si� jednak jeszcze po dw�ch stopniach i znalaz� si� w nast�pnym korytarzu. Tutaj panowa�a absolutna cisza. Na ko�cu korytarza znajdowa�y si� szerokie, pomalowane na bia�o drzwi, kt�re otworzy�.
Pok�j by� ma�y i skromnie umeblowany, w rogu sta�o biurko, a na nim maszyna do pisania i kilka telefon�w. Pochylona nad szafk� z aktami Jean Frazer unios�a g�ow� z u�miechem na okr�g�ej, inteligentnej twarzy. Jednym ruchem r�ki zdj�a okulary i powiedzia�a zas�piona:
- Wydajesz si� zmaltretowany.
- O tej porze rano zwykle tak wygl�dam - odpar� z cierpkim u�miechem.
Mia�a na sobie bia�� bluzk� i tweedow� sp�dnic� o z�udnie prostym kroju, opinaj�c� jej kr�g�e biodra. Patrzy� na ni� z zadowoleniem, gdy sz�a w stron� biurka.
Przysiad� na jego brzegu i si�gn�� do paczki papieros�w le��cych na blacie. Zapali� i z westchnieniem ulgi wypu�ci� k��b dymu.
- O co w�a�ciwie chodzi? Co sobie Szef wbi� do g�owy? Co jest a� tak wa�ne, �e nie mo�e zaczeka� do jakiej� godziwej pory?
Wzruszy�a ramionami.
- Dlaczego jego o to nie spytasz? Czeka na ciebie w gabinecie.
Zmarszczy� lekko czo�o.
- Znowu jaka� robota?
Skin�a g�ow�.
- Chyba co� bardzo powa�nego.
Chavasse zakl�� cicho i zsun�� si� z biurka.
- Czy on sobie wyobra�a, �e jestem z... �elaza?
Nie czekaj�c na odpowied�, skierowa� si� do drzwi w g��bi pokoju, otworzy� je i wszed� do �rodka.
Pok�j by� do�� mroczny, o�wietla�a go tylko lampa z aba�urem stoj�ca na biurku przy oknie. Szef przegl�da� plik napisanych na maszynie dokument�w, ale natychmiast uni�s� g�ow� z wyrazem powagi na twarzy. U�miechn�� si� jednak i wskaza� gestem r�ki krzes�o.
- A wi�c uda�o mi si� wreszcie ci� odnale��, Paul. Usi�d�, prosz�, i opowiedz mi o Grecji.
Chavasse opad� na krzes�o i odsun�� z czo�a kapelusz.
- Czy�by� nie otrzyma� mojego zakodowanego raportu z Aten?
Szef skin�� g�ow�.
- Zerkn��em na ten raport wczoraj, jak tylko go otrzyma�em. Wydaje si� w porz�dku. Czy to ju� wszystko?
Chavasse wzruszy� ramionami.
- Nie ca�kiem. Twoje podejrzenia co do Skirosa okaza�y si� s�uszne. By� podw�jnym agentem. Pracowa� dla Komuch�w przez ostatnie cztery lata. D�ugo b�d� musieli czeka� na jego kolejny raport.
Szef wyj�� papierosa ze srebrnej papiero�nicy i zapali� go ostro�nie.
- Jak na to wpad�e�?
- Wytropi�em go na Lesbos - wyja�ni� Chavasse. - Sp�dza� urlop na nurkowaniu. Tak si� niefortunnie z�o�y�o, �e
kt�rego� popo�udnia co� mu si� zepsu�o w aparaturze tlenowej. Kiedy go wydobyli na brzeg, by�o ju� za p�no.
- A to pech! - westchn�� Szef. Chavasse pochyli� si� nad biurkiem.
- A teraz, skoro ju� na�wietli�em co ciekawsze aspekty tej sprawy, chyba mog� wr�ci� do ��ka. - Wsta� i podszed� do okna. - Mam uczucie, jakbym nie spa� ju� od miesi�ca. - Tkwi� przy oknie wpatruj�c si� w strumienie deszczu, po chwili nagle si� odwr�ci�. - Je�li mam by� szczery, to jad�c tutaj pomy�la�em, �e czas ju� sko�czy� z t� robot�.
Szef uni�s� brwi, najwyra�niej zdziwiony.
- A widzisz siebie znowu w charakterze wyk�adowcy na prowincjonalnym uniwersytecie? - Potrz�sn�� g�ow�. - Mowy nie ma, Paul. Jeste� najlepszy ze wszystkich ludzi, jakich mam. Kiedy� zajmiesz miejsce przy tym biurku.
- Je�li do�yj� - zauwa�y� cierpko Chavasse. Szef wskaza� mu krzes�o.
- Usi�d� i zapal jeszcze papierosa. To normalne uczucie po wykonanej robocie, zw�aszcza gdy trzeba by�o kogo� u�mierci�. Potrzebny ci d�u�szy odpoczynek.
- No wi�c? - odezwa� si� Chavasse. - B�g jeden wie, �e zas�u�y�em sobie na odpoczynek. Ca�y ten rok by� piekielny.
- Wiem, Paul, wiem - m�wi� Szef staraj�c si� za�agodzi� jego nastr�j. - Dopilnuj� tego, aby� odpocz��... po tej nast�pnej robocie.
Chavasse odwr�ci� si� od okna zdenerwowany.
- Na mi�o�� bosk�, przecie� nie jestem jedynym cz�owiekiem w tym biurze. Co z Wilsonem czy LaCost�?
Szef pokr�ci� g�ow�.
- Wys�a�em Wilsona do Ankary w zesz�ym miesi�cu. Znikn�� bez �ladu drugiego dnia. Obawiam si�, �e musimy go wykre�li� z naszej listy.
- A LaCosta?
- Za�ama� si� po tej aferze na Kubie. Odes�a�em go do domu na sze�� miesi�cy. - Szef westchn��. - Dzisiaj rano otrzyma�em orzeczenie psychiatry. Szczerze m�wi�c, nic dobrego. Chyba ju� nigdy nie b�dziemy mogli skorzysta� z us�ug LaCosty.
Chavasse podszed� do krzes�a i opad� na nie ca�ym ci�arem. Wzi�� papierosa ze srebrnej papiero�nicy, kt�r� podsun�� mu Szef, i zapali� pewn� r�k�. Po chwili u�miechn�� si�.
- No c�, poddaj� si�. M�w, o co chodzi.
Szef wsta�.
- Wiedzia�em, �e zgodzisz si� ze mn�, Paul. I nie martw si�, dostaniesz urlop. Ta sprawa powinna ci zaj�� najwy�ej kilka tygodni.
- Dok�d mam jecha�? - Chavasse spyta� bez ogr�dek.
- Niemcy Zachodnie. - Szef podszed� do okna i m�wi� dalej odwr�cony plecami. - Co wiesz o Casparze Schultzu?
Chavasse spowa�nia�.
- To jeden z czo�owych nazist�w, chyba zgin�� podczas bombardowania Berlina, kiedy wkroczyli Rosjanie. Czy nie by� on w bunkrze z Hitlerem i Bormannem a� do samego ko�ca?
Szef odwr�ci� si� i przytakn�� skinieniem g�owy.
- Jedno wiemy na pewno. Wedle ostatnich, znanych nam doniesie� pr�bowa� si� wydosta� z miasta w czo�gu. Jak si� to sko�czy�o, nie wiemy, ale w ka�dym razie jego cia�o nie zosta�o nigdy zidentyfikowane.
Chavasse wzruszy� ramionami.
- Nic dziwnego. Mn�stwo ludzi zgin�o, kiedy wkraczali Rosjanie.
Szef wr�ci� do biurka i usiad�.
- Od czasu do czasu kr��y�y r�ne pog�oski na temat Schultza. �e mieszka w Argentynie, to zn�w �e ma farm� w Irlandii. Sprawdzali�my to bardzo dok�adnie, ale �adna z tych pog�osek nie zosta�a potwierdzona.
Chavasse'a ogarn�o podniecenie, powoli wyprostowa� si� na krze�le.
- No i teraz dotar�y jakie� nowe pog�oski? Tym razem bardziej wiarygodne, tak?
Szef potwierdzi� to przypuszczenie.
- Znasz Sir George'a Harveya?
Chavasse zmarszczy� lekko czo�o.
- By� chyba przez jaki� czas ministrem w s�u�bie wywiadowczej rz�du koalicyjnego podczas wojny, czy tak?
- No w�a�nie - odpar� Szef. - Po wojnie wycofa� si� z polityki, by zaj�� si� w�asnym biznesem. Wczoraj zjawi� si� w Ministerstwie Spraw Zagranicznych w bardzo dziwnej sprawie. Sekretariat ministerstwa natychmiast skierowa� go do mnie. Chcia�bym, aby� sam us�ysza�, co ma do powiedzenia.
Nacisn�� dzwonek na biurku dwa razy. Po chwili otworzy�y si� drzwi i Jean wprowadzi�a wysokiego, szpakowatego m�czyzn� oko�o sze��dziesi�tki. Natychmiast wycofa�a si�, zamykaj�c za sob� bezszelestnie drzwi, a Szef wsta� zza biurka.
- Bardzo prosz�, Sir George, chcia�bym panu przedstawi� Paula Chavasse'a, o kt�rym wspomina�em.
Chavasse podni�s� si�, u�cisn�li sobie d�onie. Sir George Harvey niew�tpliwie utrzymywa� dobr� form�. U�cisk r�ki mia� mocny, twarz opalon�, kr�tko przystrzy�one w�sy, z powodu kt�rych w jaki� spos�b przypomina� wojskowego. U�miechn�� si� uprzejmie i usiad�.
- S�ysza�em o panu wiele dobrego, panie Chavasse.
Chavasse odwzajemni� si� u�miechem i poda� mu papierosa.
- Czasem dopisywa�o mi szcz�cie.
Sir George pocz�stowa� si� papierosem i znowu si� u�miechn��.
- W pa�skiej grze potrzebne jest szcz�cie, m�j przyjacielu.
Szef zapali� zapa�k� i poda� ogie� w obu r�kach.
- S�dz�, �e nie ma pan nic przeciw temu, aby przekaza� Paulowi wszystko, o czym mnie pan m�wi�, Sir George?
Sir George skin�� g�ow�, usadowi� si� wygodnie na krze�le i obr�ci� si� lekko w stron� Chavasse'a.
- Prowadz� r�ne interesy, panie Chavasse, a mi�dzy innymi mam te� niema�e udzia�y w r�nych wydawnictwach, kt�rych, pozwoli pan, �e nie b�d� wymienia�. Wczoraj rano dyrektor pewnego wydawnictwa przyszed� do mnie z bardzo dziwnym listem. Zar�wno on, jak i jego zesp� uznali, �e nale�y
go jak najszybciej przedstawi� sekretarzowi Ministerstwa Spraw Zagranicznych, a wiedz�c, �e jestem z nim zaprzyja�niony, zwr�cili si� do mnie z pro�b�, abym zaj�� si� t� spraw�.
- Kto ten list napisa�? - spyta� Chavasse.
- Niemiec, nazywa si� Hans Miiller - wyja�ni� Sir George.
- Cz�owiek ten donosi w li�cie, �e Caspar Schultz �yje. Zawiadamia, �e Schultz przebywa� w Portugalii do tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tego pi�tego roku, po czym wr�ci� do Niemiec i �yje tam sobie spokojnie pod przybranym nazwiskiem.
- Ale po co mu kontakt z firm� wydawnicz�? - zdziwi� si� Chavasse.
- Zaraz to wyja�ni� - ci�gn�� Sir George. - Je�li da� wiar� temu listowi, Caspar Schultz napisa� wspomnienia i chce je opublikowa�.
- A Miiller wyst�puje w charakterze po�rednika? - spyta� Chavasse. - Dlaczego jednak nie pr�buje nawi�za� kontaktu z niemieckim wydawc�? Wydaje mi si�, �e tego rodzaju ksi��ka wzbudzi�aby tam znacznie wi�ksz� sensacj� ani�eli w Anglii.
- Miiller niew�tpliwie to zrobi� - odpar� Sir George - jednak�e pope�ni� b��d i wybra� nieodpowiednich wydawc�w. Napisa� do nich podobny list i ju� po paru godzinach mia� na karku nazist�w z podziemia. Wedle Miillera Schultz ujawni�, i to w spos�b niew�tpliwy, wielu ludzi w Niemczech, kt�rzy zawsze twierdzili, �e nigdy nie wsp�pracowali z Hitlerem. A s� to ludzie, musz� tu doda�, kt�rzy zajmuj� wp�ywowe stanowiska. Rozprawia si� nawet z sympatykami nazist�w w Anglii i po�wi�ca ca�y rozdzia� cz�owiekowi, kt�ry przygotowany by� do zdradzieckiej akcji w tysi�c dziewi��set czterdziestym roku, gdy Niemcy planowali inwazj� na Angli�.
Chavasse cicho gwizdn��.
- Czy podaje w li�cie jakie� nazwiska?
Sir George zaprzeczy� ruchem g�owy.
- Nie, po prostu donosi, �e jest w posiadaniu r�kopisu napisanego przez samego Schultza - co oczywi�cie mo�na
zweryfikowa� - ale ma tylko jeden egzemplarz. Musz� wyzna�, �e suma, jak� wymienia, jest raczej poka�na.
- To nie ulega w�tpliwo�ci - odezwa� si� Chavasse. - Czy�by ten biedny dure� nie zdawa� sobie sprawy, �e od tej pory bezustannie tyka� b�dzie przy nim bomba zegarowa? - Zwr�ci� si� do Szefa: - Ju� trzy lata nie pracowa�em w Niemczech. Jak silni s� tam teraz nazi�ci?
- Silniejsi, ni� wi�kszo�� ludzi przypuszcza - odpar� Szef.
- Od kiedy rz�d niemiecki ustanowi� w Ludwigsburgu Urz�d dla �cigania Zbrodniarzy Wojennych, toczy si� przez ca�y czas rozgrywka z nazistowskim podziemiem. Przyw�dca by�ej kadry oficerskiej SS zdo�a� si� wkr�ci� w szranki policji. Dzi�ki temu nazistowscy agenci mogli ostrzec wielu esesman�w, kt�rych zamierzano aresztowa�. Da�o to im szans� ucieczki do Zjednoczonej Republiki Arabskiej.
- Wci�� jednak wielu z nich pe�ni wysokie stanowiska?
- To fakt, kt�ry nie podlega dyskusji. S� w rz�dzie i w wielkim biznesie. - Szef roze�mia� si� z ironi�. - Miiller przekona� si� o tym na w�asnej sk�rze, kiedy napisa� do wydawnictwa niemieckiego.
- Czy wymieni� nazw� firmy?
- Nie poda� nawet w�asnego adresu - wyja�ni� Szef. - Doni�s�, �e skontaktuje si� telefonicznie.
- I zrobi� to?
- Zadzwoni� wczoraj wieczorem punktualnie o sz�stej, jak obieca�. Rozmow� przeprowadzi� z nim dyrektor i powiedzia�, �e wydawnictwo jest oczywi�cie bardzo zainteresowane wydaniem tego r�kopisu. Ustali�, �e spotka si� z nim naczelny redaktor.
- Domy�lam si�, �e to ja mam by� tym naczelnym redaktorem.
- Zgadza si�! - potwierdzi� Szef. - Chc�, aby� pop�yn�� popo�udniowym promem do Hook van Holland. Tam wsi�dziesz do P�nocno-Zachodniego Ekspresu jad�cego do Hamburga. - Otworzy� szuflad�, z kt�rej wyj�� du�� kopert�. - Wszystko, co trzeba, znajdziesz w tej kopercie. Nowy paszport na twoje w�asne nazwisko, tylko ze zmian� zawodu na wydawc�, pieni�dze na pokrycie wszelkich koszt�w i inne rzeczy, kt�re mog� si� okaza� przydatne.
- Dlaczego mam jecha� nocnym poci�giem do Hamburga? - spyta� Chavasse.
- Zaraz to wyja�ni� - ci�gn�� dalej Szef. - Za�atwi�em ci miejsce sypialne w pierwszej klasie zarezerwowanego przedzia�u. Znajdziesz bilety w kopercie. Miiller wsi�dzie do poci�gu w Osnabriicku kilka minut przed p�noc� i skieruje si� prosto do twego przedzia�u.
- I co mam robi�, kiedy si� z nim spotkam?
Szef wzruszy� ramionami.
- To ju� wy��cznie twoja sprawa. Ja chc� mie� r�kopis, a jeszcze bardziej samego Schultza. Tak si� sk�ada, �e Sir George jedzie tym samym poci�giem do Hamburga na Mi�dzynarodow� Konferencj� Pokojow�. Dlatego w�a�nie w takim po�piechu podj��em wszelkie dzia�ania bez uzgodnienia z tob�. Przyci�nij dobrze Miillera. Powiedz mu, �e musisz zobaczy� r�kopis albo przynajmniej jego fragment. Je�li oka�e si� to konieczne, wezwij na to spotkanie Sir George'a. Zapewnij go, �e Sir George ma powa�ne udzia�y w firmie, �e wydawcy prosili go, aby ci towarzyszy�, co jest �wiadectwem ich dobrej woli.
Sir George wsta�.
- Tak, panie Chavasse, to prawda. Mo�e pan polega� na mnie, zrobi� wszystko, co w mojej mocy. Przypomina mi to dawne czasy, kiedy uczestniczy�em w podobnych zadaniach, ale teraz, wybacz� panowie, musz� ju� naprawd� ich opu�ci�. Poci�g odje�d�a z Liverpool Street o dziesi�tej i chcia�bym cho�by ze dwie godziny si� przespa�. - Wyci�gn�� r�k� z u�miechem. - Je�li mog� radzi� panu, m�ody cz�owieku, to prosz� zrobi� to samo. Sprawia pan wra�enie, �e troch� snu bardzo si� panu przyda. Mam nadziej�, �e spotkamy si� w poci�gu.
Szef odprowadzi� go do drzwi, po czym wr�ci� i usiad� za biurkiem.
Chavasse wzruszy� ramionami.
- Wszystko zale�y od Miillera. Wiesz o nim co� wi�cej?
- Sprawdzi�em akta, wydaje si� jednak, �e do tej pory nie mieli�my �adnego kontaktu z tym cz�owiekiem. Nie mamy, oczywi�cie, jego rysopisu, ale by� mo�e pos�ugiwa� si� przedtem innym nazwiskiem.
- M�wi� co� o swoich powi�zaniach z Schultzem?
- Niestety, to te� zupe�na niewiadoma.
Chavasse wzi�� kopert�, w kt�rej by� jego paszport z biletami, i wsun�� do kieszeni.
- A co z niemieckim wywiadem? B�dzie w tym uczestniczy�?
- Rozwa�a�em ten problem, ale uzna�em, �e na razie nie. Wola�bym unikn�� komplikacji. Je�eli sprawa wymknie si� z r�k i uznasz, �e przyda�aby si� pomoc na miejscu, zawiadom mnie telefonicznie. Spytaj o pana Taylora, a sam przedstaw si� jako Cunningham. Powiedz po prostu, �e interes si� rozwija i potrzebujesz kogo� do pomocy. W tym momencie nawi��� kontakt z niemieckim wywiadem.
Chavasse pokiwa� wolno g�ow� i wsta�.
- To ju� chyba wszystko. Skorzystam z rady Sir George'a i wr�c� do ��ka. - Ruszy� ju� w stron� drzwi, ale jeszcze si� zatrzyma�. - A tak przy okazji, to w jakim stopniu mog� na nim polega�?
- Na Sir George'u Harveyu? - Szef wzruszy� ramionami. - No c�, jest wa�n� osobisto�ci� i na pewno nie chcemy �adnych skandali o zasi�gu mi�dzynarodowym. S�dz�, �e udzieli ci wszelkiej pomocy w granicach rozs�dku. W czasie wojny odnosi� du�e sukcesy w ministerstwie.
- B�d� si� stara� w miar� mo�liwo�ci nie korzysta� z jego pomocy, mo�e si� jednak przyda� w sytuacji, gdyby trzeba by�o przekona� Miillera, �e jestem osob� wiarygodn�.
- Tak te� my�la�em - potwierdzi� Szef. Obszed� biurko i wyci�gn�� r�k�. - Powodzenia, Paul! Mam nadziej�, �e b�dzie to dla ciebie prosta i interesuj�ca robota. A potem, bez wzgl�du na wyniki tej akcji, na pewno dostaniesz urlop.
Chavasse otworzy� drzwi i lekko odwr�ci� si� z tajemniczym u�miechem na ustach.
- Nie w�tpi� - odpar� ch�odno i zamkn�� drzwi, zanim Szef zd��y� zareagowa�.
Jean Frazer nie by�o w pokoju, a s�dz�c po nieskazitelnym porz�dku na jej biurku i przykrytej maszynie do pisania, na ten dzie� prac� ju� sko�czy�a. Schodz�c powoli po schodach, przez ca�y czas analizowa� to spotkanie, ka�de s�owo wypowiedziane przez Szefa i Sir George'a. Usi�owa� powi�za� wszystko w logiczn� ca�o��.
Samoch�d ju� czeka� na niego, usiad� znowu obok kierowcy i przez ca�� drog� milcza�, zatopiony w my�lach. Tylko jedna rzecz by�a dla niego zagadk�. Zak�adaj�c, �e ca�a ta historia jest prawdziwa, a nie jaki� �art, to czemu Caspar Schultz w�a�nie teraz a nie kiedy indziej, podj�� decyzj� opublikowania swoich wspomnie�?
Min�o ju� od wojny ponad pi�tna�cie lat, podczas kt�rych uda�o si� Schultzowi ukrywa� przed agentami ca�ej pot�nej �wiatowej siatki wywiadowczej. Dlaczego wi�c w�a�nie teraz podejmuje decyzj�, kt�ra musi rozp�ta� olbrzymi� ob�aw� na hitlerowc�w, jakiej jeszcze nie by�o w historii wywiadu, a on sam te� stanie si� jej �upem?
Nie przestawa� o tym my�le� nawet wtedy, kiedy ju� si� rozbiera� w swoim mieszkaniu, by� to jednak problem jak na razie nie do rozwi�zania. Tylko Hans Miiller mo�e dostarczy� odpowiedzi.
Zaparzy� sobie w dzbanku kaw� i po�o�y� si�. Min�a w�a�nie godzina trzecia nad ranem, deszcz nieustannie b�bni� w szyby. Zapali� papierosa i otworzy� kopert�, kt�r� wr�czy� mu Szef.
Paszport przygotowali bezb��dnie. Zosta� wydany z czteroletnim wyprzedzeniem i wszystkie jego dane osobiste by�y prawdziwe opr�cz zawodu. W tym czasie odby� oczywi�cie kilka podr�y na kontynent i jedn� do Ameryki. Pospiesznie utrwali� w pami�ci daty i przejrza� pozosta�e dokumenty.
Wszystkie bilety by�y w porz�dku, tak�e czeki podr�ne. Nie zapomnieli o aktualnym prawie jazdy i cz�onkowskiej karcie wst�pu do klubu z przek�skami. Zaopatrzony te� zosta� w kilka list�w, rzekomo zwi�zanych z jego kontaktami w interesach, jakie prowadzi�, a tak�e w list od dziewczyny o imieniu Cynthia, napisany z ogromnym zaanga�owaniem uczuciowym.
Przeczyta� go z zainteresowaniem. By� dobry... naprawd� dobry. Zastanawia� si�, czy to dzie�o Jean Frazer, wykonane na pro�b� Szefa. U�miechn�� si�, po czym zgasi� lamp� i przekr�ci� si� na bok.
Poci�g zacz�� zwalnia�, gdy znalaz� si� na przedmie�ciach Rheine, i Chavasse, od�o�ywszy ksi��k�, kt�r� czyta� podczas tej podr�y, spojrza� na zegarek. By�a dwudziesta trzecia. Powinni by� w Osnabriicku za jak�� godzin�.
Wci�gn�� marynark� i gdy poci�g si� zatrzyma�, wyszed� na korytarz. Stoj�cy w pobli�u konduktor wagonu sypialnego otworzy� drzwi i wyskoczy� na peron. Powodowany nag�ym impulsem Chavasse pod��y� za nim i z r�kami w kieszeniach stan�� wdychaj�c g��boko w p�uca ch�odne nocne powietrze.
Peron by� prawie pusty i najwyra�niej nikt nie wsiada� ani nie wysiada�. Mia� w�a�nie zamiar wr�ci� do wagonu, gdy od strony poczekalni pojawi�a si� grupka m�czyzn zbli�aj�ca si� w jego kierunku.
Na przedzie szed� wysoki, mocno zbudowany m�czyzna o surowej twarzy i oczach przypominaj�cych kawa�ki lodu. Za nim post�powa�o dw�ch konduktor�w w bia�ych fartuchach, kt�rzy nie�li jakiego� cz�owieka na noszach. M�czyzna, id�cy za nimi z ty�u, mia� na sobie elegancki p�aszcz z futrzanym ko�nierzem, a na g�owie kapelusz Homburg. Jego pos�pna, wychud�a twarz by�a prawie niewidoczna pod starannie przyci�t� ciemn� brod�, kt�ra wygl�da�a jak farbowana.
Chavasse usun�� si� z drogi i dwaj konduktorzy, ostro�nie manewruj�c noszami, wnie�li je do poci�gu i umie�cili w przedziale obok niego. Nast�pnie weszli dwaj pozostali m�czy�ni i zamkn�li za sob� drzwi.
Kiedy Chavasse znalaz� si� na powr�t w korytarzu, zwr�ci� si� z pytaj�cym spojrzeniem do konduktora, kt�ry w�a�nie szed� za nim.
- O co tu chodzi? - odezwa� si� po niemiecku. Konduktor wzruszy� ramionami.
- Ten wygl�daj�cy na twardziela to inspektor policji z Hamburga. A ten z brod� nazywa si� Kriiger i jest jednym z najlepszych lekarzy w Hamburgu.
- A cz�owiek na noszach?
- Kryminalista, kt�rego wioz� z powrotem do Hamburga - wyja�ni� konduktor. - Zosta� ranny podczas rozr�by z policj� i wezwali doktora Kriigera, �eby orzek�, czy nadaje si� do transportu.
Chavasse kiwn�� g�ow�.
- Ach, tak. Dzi�kuj� bardzo.
- Prosz� uprzejmie - odpar� konduktor. - Czy mog� panu jeszcze czym� s�u�y�?
Chavasse pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Na razie dzi�kuj�. Ale troch� p�niej poprosz� o kaw�. Dam panu zna�.
Konduktor lekko si� sk�oni� i odszed�, a Chavasse powr�ci� do przedzia�u. Usiad� na brzegu le�anki i zn�w spojrza� na zegarek. Za trzy kwadranse poci�g powinien by� w Osnabriicku. Wtedy rozlegnie si� lekkie pukanie do drzwi, a kiedy si� otworz�, wejdzie Hans Miiller. Zastanawia� si�, jak te� ten cz�owiek wygl�da, jakie b�d� jego pierwsze s�owa, po czym przysz�o mu na my�l, �e Miiller mo�e si� wcale nie zjawi�. Z jakiego� nieuzasadnionego powodu ta my�l dziwnie go ubawi�a i zapali� papierosa. Nagle obudzi� si� w nim optymizm co do ca�ej tej sprawy.
Postanowi� odwiedzi� Sir George'a Harveya. Jak dot�d mieli zaledwie mo�liwo�� wymiany kilku s��w na statku. By� to chyba odpowiedni moment, by mu si� pokaza�.
Otworzy� drzwi przedzia�u i kiedy wychodzi� na korytarz, wpad� nagle z ca�ej si�y na kogo�, kto akurat nadchodzi� z przeciwnej strony. Cz�owiek ten zakl�� pod nosem i pchn�� go tak silnie, �e a� zatoczy� si� do ty�u.
Poprawi� krawat i ruszy� do przodu. Stan�� twarz� w twarz z ameryka�skim sier�antem, kt�ry wysun�� wojowniczo szcz�k�.
- Dlaczego, do diab�a, nie patrzysz, gdzie idziesz, bracie? - powiedzia� gro�nie. Chavasse poczu� wo� �ytniej whisky i zmusi� si� do u�miechu.
- Przepraszam, ale nie zauwa�y�em pana.
Amerykanin najwyra�niej zmieni� front. Pochyli� si� do przodu i poklepa� Chavasse'a po ramieniu.
- W porz�dku, kole�. Wszyscy pope�niamy b��dy.
Mia� oczy kr�tkowidza, nieprawdopodobnie powi�kszone przez grube szk�a okular�w w metalowej oprawce. Czapka z daszkiem opad�a mu niemal na nos, tak �e wygl�da� troch� �miesznie. Zn�w poklepa� Chavasse'a po ramieniu, przesun�� si� bokiem i odszed� na chwiejnych nogach.
Chavasse u�miechn�� si� i ruszy� dalej korytarzem, zatrzymuj�c si� przed ostatnim przedzia�em. Zapuka� i wszed�.
Sir George siedzia� przy sk�adanym stoliku i pisa� list. Spojrza� z u�miechem i od�o�y� pi�ro.
- A, pan Chavasse, mia�em nadziej�, �e si� spotkamy. Wydaje mi si�, �e by�em zanadto zaj�ty r�nymi sprawami dotycz�cymi Konferencji Pokojowej. Czy wszystko gra?
Chavasse skin�� g�ow�.
- Na tyle, na ile to mo�liwe. B�dziemy w Osnabriicku za oko�o czterdzie�ci minut. Pomy�la�em, �e nim dojedziemy, lepiej b�dzie, jak sobie porozmawiamy.
Sir George rozla� sherry do dw�ch szklaneczek i jedn� poda� Chavasse'owi.
- Czy przewiduje pan jakie� k�opoty w zwi�zku z Miillerem?
Chavasse potrz�sn�� g�ow�.
- Chyba nie. Mog� sobie wyobrazi�, jakie piek�o teraz prze�ywa. Zapewne boi si� w�asnego cienia. Chcia�bym tylko pozyska� jego zaufanie i sprawi�, �eby uwierzy�, �e jestem tym, za kogo si� podaj�. Je�li mi si� uda, postaram si� pana w to nie miesza�, ale je�eli oka�e si� trudny czy te� stanie si� podejrzliwy,
wtedy b�d� musia� pana poprosi�. Przy odrobinie szcz�cia to powinno zadzia�a�.
- Czy s�dzi pan, �e b�dzie mia� ze sob� r�kopis?
- By�by sko�czonym g�upcem, gdyby tak post�pi�. Spr�buj� si� z nim um�wi� na p�niejszy termin, by zobaczy� r�kopis. W tym wzgl�dzie nic nie mo�e si� zdarzy�, jednak�e mam nadziej�, �e trop zaprowadzi mnie do Caspara Schultza.
- A wi�c wypijmy za pomy�lno�� - powiedzia� Sir George i nape�ni� ponownie swoj� szklank�. Po chwili milczenia zapyta� z ciekawo�ci�:
- Chavasse... to francuskie nazwisko, prawda?
Chavasse potwierdzi�.
- M�j ojciec by� adwokatem w Pary�u, ale matka by�a Angielk�. Jako oficer rezerwy poleg� pod Arras, kiedy wkroczy�y wojska hitlerowskie w tysi�c dziewi��set czterdziestym roku. Mia�em wtedy jedena�cie lat. Oboje z matk� przedostali�my si� przez Dunkierk�.
- A wi�c nie by�'pan na tyle doros�y, by s�u�y� w wojsku? - Sir George wolno zapali� cygaro i m�wi� dalej: - Mnie przypad�o to w udziale. Najpierw porucznik w wieku lat dwudziestu, a potem pu�kownik w wieku dwudziestu czterech lat. W tamtych czasach szybko si� awansowa�o.
- Musia�o to by� burzliwe �ycie - zauwa�y� Chavasse.
- Och, nie wiem - odpar� Sir George. - Panowa� wsz�dzie cudowny nastr�j. Ludzie ci�gle byli przywi�zani do dawnych warto�ci. To po wojnie wszystko zacz�o si� rozk�ada�.
- Stracone pokolenie - skomentowa� cicho Chavasse. Sir George zwr�ci� si� my�lami ku przesz�o�ci i westchn��.
- Wszystko si� zmieni�o... zmieni�o si� bezpowrotnie. Zaj��em si� polityk� jak wielu innych, z zamiarem zrobienia czego� dobrego, ale byli�my ju� sp�nieni.
- Upadek cywilizacji - zauwa�y� Chavasse.
- Mo�na by zastosowa� szczeg�lne por�wnanie pomi�dzy brytyjskim a rzymskim imperium - powiedzia� Sir George.
- Powszechne prawo g�osowania i g�os mot�ochu prowadz�cy do duchowego rozk�adu i ostatecznego upadku z barbarzy�cami u bram. - Wsta� ze swego miejsca i u�miechn�� si�. - Prosz� mi wybaczy�, je�li wyra�am si� jak staro�wiecki imperialista. Szczerze m�wi�c wspominam z nostalgi� dawne czasy Imperium. Cho�by�my jednak rozmawiali w tym duchu nawet przez ca�� noc, i tak to niczego nie zmieni.
Chavasse spojrza� na zegarek. Dok�adnie za dwadzie�cia minut powinni by� w Osnabriicku. Otworzy� drzwi i wyszed� na korytarz.
- Cokolwiek si� zdarzy, b�d� z panem w kontakcie. Gdzie pan si� zatrzyma w Hamburgu?
- W hotelu Atlantic - odpar� Sir George. - Prosz� da� mi zna�, nawet je�li nie b�dzie pan potrzebowa� dzisiaj mojej pomocy w zwi�zku z Millerem. Chcia�bym wiedzie�, jak sprawy stoj�.
Chavasse zamkn�� drzwi i wyszed� na korytarz. Kiedy si� zatrzyma� ko�o swego przedzia�u, us�ysza� wewn�trz jakie� odg�osy. Otworzy� gwa�townie drzwi i szybko wszed� do �rodka.
Z wyra�nym przestrachem na twarzy podni�s� si� z �awki ameryka�ski sier�ant. Pochyli� si� do przodu i stan�� chwiejnie przed Chavasse'em, przytrzymuj�c si� r�k� o �cian�. Zdawa� si� by� ca�kowicie zamroczony alkoholem.
- Chyba si� pomyli�em - powiedzia� ochryp�ym g�osem.
- Tak by si� wydawa�o - odpar� Chavasse. Amerykanin zacz�� si� przeciska� do wyj�cia.
- Nie czuj� si� dobrze. Choroba komunikacyjna... zawsze mnie dopada. Zamierza�em p�j�� do toalety. Widocznie jestem w niew�a�ciwym wagonie.
Przez kr�tk� chwil� Chavasse sta� mu na drodze, spogl�daj�c w oczy, kt�re wpatrywa�y si� w niego niespokojnie zza grubych szkie� okular�w, po czym bez s�owa odsun�� si� na bok. Amerykanin min�� go chwiejnie i zataczaj�c si� poszed� korytarzem.
Chavasse zamkn�� drzwi i opar� si� o nie plecami. Wszystko wygl�da�o normalnie, jednak�e czu� si� dziwnie nieswojo. Z tym Amerykaninem by�o co� nie w porz�dku, to ju� nie zakrawa�o na �art. Bardziej przypomina� posta� z burleski - wzruszaj�cego klowna, kt�ry sp�dza �ycie zachodz�c do garderoby, gdzie przebieraj� si� statystki, a potem z zapartym tchem nas�uchuj�c, jak widownia gwi�d�e i ryczy.
Jego walizka znajdowa�a si� na g�rnej p�ce, zdj�� j� i otworzy�. W dalszym ci�gu by�a starannie zapakowana, tak jak j� zostawi�, poza jedn� rzecz�. Chusteczki do nosa le�a�y poprzednio na dnie walizki. Teraz - na wierzchu. Oczywi�cie ka�dy mo�e si� pomyli�, nawet taki ekspert, zw�aszcza �e pakowa� si� w po�piechu.
Zamkn�� walizk�, od�o�y� j� na p�k� i sprawdzi� godzin�. Poci�g powinien dojecha� do Osnabriicku za pi�tna�cie minut. Niemo�liwe, by uda�o mu si� zaj�� wcze�niej Amerykaninem, najpierw musi si� zobaczy� z Millerem.
Rozleg�o si� dyskretne pukanie do drzwi i wszed� konduktor, balansuj�c trzyman� w r�ku tac�.
- Mo�e kawy, mein Herr?
Chavasse skin�� g�ow�.
- Tak, chyba si� napij�.
M�czyzna szybko nape�ni� fili�ank� i poda� mu. Chavasse, bior�c cukier, spyta�:
- Czy jedziemy zgodnie z rozk�adem?
Konduktor potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Mamy pi�� minut sp�nienia. Czy mog� panu s�u�y� czym� jeszcze?
Chavasse podzi�kowa�, konduktor wi�c powiedzia� mu dobranoc i wyszed� zamykaj�c za sob� drzwi.
Kawa nie by�a gor�ca, Chavasse szybko j� wypi� siedz�c na brzegu le�anki. W przedziale by�o gor�co, zbyt gor�co, a� w gardle dziwnie mu zasch�o. Kropelki potu pojawi�y si� na czole i sp�ywa�y do oczu. Pr�bowa� si� podnie��, lecz by� jakby przygwo�d�ony do miejsca. Czu�, �e co� jest nie w porz�dku, co� bardzo nie w porz�dku, po czym nagle �ar�wka eksplodowa�a na tysi�czne cz�steczki, kt�re zawirowa�y wok� przedzia�u niczym l�ni�ca mg�awica, a kiedy upad�, spowi�a go ciemno��.
Po chwili �wiat�o zacz�o si� zn�w pojawia�, jakby wita�o go, powracaj�cego z mrok�w nocy, po czym okaza�o si�, �e jest to
ko�ysz�ca si� rytmicznie �ar�wka. Mrugn�� kilkakrotnie oczami i ko�ysanie �ar�wki usta�o.
Le�a� na pod�odze w przedziale na wznak i usi�owa� sobie przypomnie�, co si� sta�o, lecz bola�a go g�owa i m�zg nie chcia� pracowa�. Co ja tu robi�? - rozmy�la�. - Co, do diab�a, ja tu robi�? Uchwyci� si� brzegu �awki i podci�gn�� do pozycji siedz�cej.
W k�cie, przy umywalce, siedzia� na pod�odze m�czyzna. Chavasse przymkn�� oczy i g��boko zaczerpn�� powietrza. Gdy ponownie otworzy� oczy, m�czyzna ci�gle jeszcze tam tkwi�. By�a tylko jedna rzecz nie w porz�dku. Jego nieruchome oczy wpatrywa�y si� w wieczno��. Marynark� mia� odchylon� i po lewej stronie na bia�ej koszuli widoczna by�a postrz�piona, osmolona prochem dziura. Zosta� trafiony w serce z bliskiej odleg�o�ci.
Chavasse poderwa� si� na nogi i zacz�� wpatrywa� si� w cia�o. Umys� jego pracowa� opornie, w pewnej chwili co� �cisn�o go w �o��dku, wi�c czym pr�dzej pochyli� si� nad umywalk� i zwymiotowa�. Nala� wody do szklanki, wypi� powoli i dopiero wtedy poczu� si� lepiej.
Na prawym policzku mia� siniaka, smu�ka krwi zakrzep�a mu w miejscu przeci�cia sk�ry. Przyjrza� si� sobie w lustrze ze zmarszczonym czo�em, po czym zerkn�� na zegarek. By�o pi�tna�cie minut po p�nocy. To oznacza�o, �e poci�g ju� min�� Osnabriick i po�r�d nocy zd��a do Bremy.
Jeszcze nim obejrza� cia�o, Chavasse wiedzia�, co znajdzie. M�czyzna by� niedu�y i ciemny, mia� przerzedzone w�osy, a policzki koloru wosku przy dotkni�ciu okaza�y si� zimne. Palce prawej r�ki, zakrzywione jak szpony, wyci�gni�te by�y w stron� banknot�w, kt�re le�a�y rozsypane pod umywalk�.
W wewn�trznej kieszeni marynarki Chavasse znalaz� to, czego szuka�. By�a to karta cz�onkowska klubu na Reeperbahn w Hamburgu na nazwisko Hansa Miillera, wyblak�a fotografia w mundurze Luftwaffe, na kt�rej obejmowa� ramieniem dziewczyn�, oraz par� list�w od jakiej� Lilii, adresowanych do hotelu na Gliickstrasse w Hamburgu.
Chavasse podni�s� si� powoli, umys� jego pracowa� ju� szybko. Kiedy odwr�ci� si� od cia�a, wzrok jego pad� na le��cy w k�cie automatyczny pistolet Mauser. W momencie gdy si� pochyla�, by go podnie��, rozleg�o si� gwa�towne pukanie do drzwi i raptownie je otwarto.
Sta� w nich inspektor Steiner, a zaniepokojony konduktor zagl�da� mu przez rami�.
- Herr Chavasse? - przem�wi� Steiner uprzejmie. - Przepraszam, �e pana niepokoj�, ale konduktor doni�s� mi, �e s�ysza� strza� w przedziale. Czy mo�e pan to wyt�umaczy�?
W tym momencie zobaczy� Mausera le��cego na pod�odze i podni�s� go szybko. Konduktor gapi� si� przera�ony, a Steiner pchn�� Chavasse'a w g��b przedzia�u i sam wszed� do �rodka.
Chavasse usiad� na brzegu �awki, a Steiner szybko obejrza� cia�o. Po chwili zawo�a� konduktora.
- Jak si� pan nazywa?
- Schmidt, Herr Steiner - odpar� konduktor. - Otto Schmidt. Jego twarz nabra�a niezdrowego koloru ��ci, wydawa�o si�, �e lada moment zwymiotuje.
- We� si� w gar��, cz�owieku - wysapa� Steiner. Czy widzia� pan kiedy tego m�czyzn�? Schmidt skin�� g�ow�.
- Wsiad� do poci�gu w Osnabriicku, panie inspektorze.
- A potem? - spyta� Steiner.
Schmidt spojrza� ukradkiem na Chavasse'a.
- Widzia�em, jak wchodzi� do tego przedzia�u.
Steiner skin�� g�ow�.
- Ach tak. Popro�cie doktora Kriigera, �eby tu wst�pi�.
Schmidt wyszed� na korytarz, a Steiner odwr�ci� si�, wyci�gaj�c r�k�. Chavasse zda� sobie spraw�, �e wci�� jeszcze trzyma przedmioty, kt�re wyj�� z kieszeni Miillera, i poda� je inspektorowi. Steiner przejrza� szybko listy i mrukn��:
- Kim by� ten cz�owiek, ten Hans Miiller? Dlaczego pan go zabi�?
Chavasse wzruszy� ramionami.
- Mo�e pan mi to powie.
Steiner pochyli� si� i podni�s� spod umywalki banknoty. Trzyma� je w d�oni.
- Nie my�l�, �eby�my musieli zbyt daleko szuka�, m�j przyjacielu, chyba �e zamierza mi pan powiedzie�, �e s� to pa�skie pieni�dze?
Chavasse potrz�sn�� przecz�co g�ow�.
- Nie, nie moje.
Steiner pokiwa� z satysfakcj� g�ow�.
- Dobrze, a wi�c zdarzy�o si� to mniej wi�cej tak. By�a k��tnia, prawdopodobnie o pieni�dze. Uderzy� pana. Jest �lad na pa�skim policzku i przeci�cie od ozdobnego sygnetu, jaki mia� na �rodkowym palcu prawej r�ki.
- A potem zastrzeli�em go? - wtr�ci� bezradnie Chavasse. Steiner wzruszy� ramionami.
- Musi pan przyzna�, �e na to wygl�da.
W tym momencie do przedzia�u wszed� Kriiger. Spojrza� pytaj�co na Steinera, kt�ry wskaza� mu cia�o. Kriiger zmarszczy� brwi i przykl�kn�� na jedno kolano. Podni�s� si� z kl�czek po kr�tkich ogl�dzinach.
- Precyzyjny strza� prosto w serce. �mier� musia�a nast�pi� momentalnie.
Steiner schowa� pieni�dze do kieszeni i nagle sta� si� bardzo aktywny.
- Czy ma pan mi co� wi�cej do przekazania, nim postawi� pana w stan oskar�enia, Herr Chavasse?
- Nie, nie s�dz�. Je�eli mog�, to chcia�bym tylko o co� spyta� Schmidta. - Nim Steiner zdo�a� odpowiedzie�, Chavasse zwr�ci� si� do konduktora: - Powiedzcie mi, Schmidt, czy w tym poci�gu odbywa podr� sier�ant armii ameryka�skiej?
Schmidt wydawa� si� autentycznie zdumiony.
- Sier�ant ameryka�skiej armii, mein Herr? Nie, musia� si� pan pomyli�.
Chavasse lekko si� u�miechn��.
- Tak te� i my�la�em. - Podnosz�c si� z �awki zwr�ci� si� do Steinera: - A wi�c, dok�d idziemy, inspektorze?
Steiner spojrza� na Schmidta.
- Macie tu wolny przedzia�?
- Tak, Herr Steiner - odpar� Schmidt. - W jednym z ko�cowych wagon�w.
Kriiger, kt�ry przys�uchiwa� si� rozmowie w milczeniu, stan�� z boku i Steiner wyprowadzi� Chavasse'a na korytarz. Kilka os�b, s�ysz�c ich podniesione g�osy, wysz�o z przedzia��w i z ciekawo�ci� patrzy�o, jak Chavasse pod��a� korytarzem, prowadzony przez Schmidta.
Sir George Harvey te� sta� przed swoim przedzia�em z wyrazem zdumienia na twarzy. Zobaczywszy ich, najwyra�niej chcia� podnie�� r�k�, ale Chavasse zmarszczy� brwi i potrz�sn�� nieznacznie g�ow�. Sir George cofn�� si� do przedzia�u i zamkn�� drzwi.
Ju� przed dziesi�ciu minutami Chavasse postanowi�, �e nie ma sensu siedzie� w hamburskim wi�zieniu przez sze�� miesi�cy, podczas gdy prawnicy b�d� si� zastanawia� nad jego ostatecznym losem. Kiedy przechodzili przez nast�pny wagon, mia� ju� ustalony plan dzia�ania.
Pusty przedzia� znajdowa� si� na ko�cu trzeciego wagonu i nim do niego dobrn�li, Chavasse by� ju� got�w. Schmidt pochyli� si�, by otworzy� drzwi, a Chavasse czeka� tu� obok Steinera. Kiedy drzwi si� uchyli�y, Chavasse wepchn�� konduktora za kark do przedzia�u. W tym samym momencie przekr�ci� si� na pi�cie i wbi� Steinerowi zakrzywione palce w gard�o.
Policjant osun�� si� na pod�og� z r�koma przyci�ni�tymi do gard�a i posinia�� twarz�. Chavasse szybko zamkn�� drzwi przedzia�u, uniemo�liwiaj�c Schmidtowi wszcz�cie alarmu, i przekr�ci� klucz w zamku. Nast�pnie przest�pi� przez skulone cia�o Steinera i ruszy� p�dem t� sam� drog�, kt�r� przyszli.
Pragn�� znale�� bezpieczny azyl w przedziale Sir George'a Harveya. Tam b�dzie bezpieczny a� do Hamburga. Ale w tej chwili najwa�niejsze by�o przekona� Steinera, �e opu�ci� poci�g.
Na ko�cu korytarza skr�ci� i chwyci� za hamulec, znajduj�cy si� nad drzwiami. Kiedy poci�g zacz�� zwalnia�, otworzy� drzwi i zimne nocne powietrze wyci�gn�o je na zewn�trz, tak �e uderzy�y o �cian� wagonu.
Ruszy� szybko przed siebie. Znajdowa� si� ju� na ko�cu korytarza, zaledwie kilka metr�w od przedzia�u Sir George'a, kiedy dobieg�y go jakie� odg�osy. Przez chwil� zawaha� si� i ju� mia� biec z powrotem, gdy otworzy�y si� za nim cicho drzwi przedzia�u. Jaka� r�ka wci�gn�a go do �rodka.
Straci� r�wnowag� i run�� na pod�og�. Za jego plecami drzwi zamkn�y si� z lekkim trzaskiem. Chcia� si� poderwa�, skoczy� jak metalowa spr�yna rozwijaj�ca si� z si�� eksplozji, lecz zatrzyma� si�, kl�cz�c jednym kolanem na pod�odze. Tu� przed nim na �awce le�a� mundur armii ameryka�skiej, a na starannie z�o�onej kurtce widnia�y paski sier�anta. Na wierzchu bluzy dojrza� wojskow� czapk�, a na niej grube szk�a okular�w w metalowej oprawce.
Cz�owiek, kt�ry sta� oparty o drzwi, trzyma� nonszalancko w prawej r�ce w�oski pistolet automatyczny Beretta. By� �redniego wzrostu, opalony, a jego oczy wydawa�y si� zaskakuj�co niebieskie. W k�cikach jego ust igra� u�miech pe�en rozbawienia.
- Niez�ego bigosu narobi�e�, ch�opie - odezwa� si� nieskaziteln� angielszczyzn�.
Poci�g wreszcie si� zatrzyma�, z korytarza dobieg�y krzyki. Chavasse zacz�� nas�uchiwa� uwa�nie i rozpozna� g�os Steinera. Z trudem stan�� na nogi, a nieznajomy powiedzia�:
- Steiner wydaje si� niezbyt zadowolony. Co mu pan zrobi�?
- D�udo, cios w gard�o. Paskudny chwyt, ale nie mia�em czasu na kurtuazj�. - Spojrza� na pistolet. - Mo�e go pan schowa�. �adnych wybryk�w, przyrzekam.
Nieznajomy u�miechn�� si� i wsun�� bro� do kieszeni.
- Nie mia�em pewno�ci, jak pan zareaguje, kiedy pana tutaj wci�ga�em.
Z wewn�trznej kieszeni wyci�gn�� sk�rzan� papiero�nic� ze z�otymi ornamentami i otworzy�. Chavasse wzi�� papierosa i pochyli� si� nad zapalon� przez nieznajomego zapalniczk�.
Od pi�ciu lat pracowa� dla Szefa i jeszcze mu si� nie zdarzy�o, aby nie rozpozna� od pierwszego wejrzenia profesjonalisty. Wszystkich ludzi jego profesji cechowa�a specyficzna aura, nieokre�lona, ale natychmiast wyczuwalna dla do�wiadczonego agenta wywiadu. Na podstawie metod pracy, zachowania i innych cech bez trudu mo�na by�o okre�li� narodowo��. Ten przypadek najwyra�niej go zaskoczy�.
- Kim pan jest? - spyta�.
- Nazywam si� Hardt, panie Chavasse - odpar�. - Mark Hardt. Chavasse zmarszczy� czo�o.
- Nazwisko niemieckie, a przecie� nie jest pan Niemcem.
- Izraelczykiem - wyja�ni� Hardt z u�miechem. - Taka sobie mieszanka Winchesteru z Emmanuel College.
Obraz zaczyna� nabiera� kszta�tu.
- Wywiad izraelski? - spyta� Chavasse. Hardt zaprzeczy� ruchem g�owy.
- Kiedy� tak, ale tym razem nie tak oficjalnie. Powiedzmy raczej, �e jestem cz�onkiem organizacji, kt�ra z powod�w zasadniczych zmuszona jest dzia�a� w ukryciu.
- Rozumiem - powiedzia� cicho Chavasse. - Ale wobec tego, jaki cel przy�wieca panu w tym momencie?
- Taki sam, jak panu - wyja�ni� spokojnie Hardt. - Potrzebny mi jest ten r�kopis, ale jeszcze bardziej chc� mie� Caspara Schultza. - Nim Chavasse zd��y� co� powiedzie�, Hardt podni�s� si� i skierowa� do drzwi. - Chyba wyjd� na korytarz i zobacz�, co si� tam dzieje.
Zamkn�� za sob� drzwi bezg�o�nie, a Chavasse usiad� na brzegu roz�o�onej le�anki i z powa�nym wyrazem twarzy zastanawia� si� nad wszystkim, co mu powiedzia� Hardt. Powszechnie by�o wiadomo, �e istnieje przynajmniej jedna silna organizacja �ydowska, dzia�aj�ca w ukryciu nieprzerwanie od
zako�czenia wojny we wszystkich zak�tkach �wiata, tropi�ca nazistowskich zbrodniarzy wojennych, kt�rzy wymkn�li si� wywiadowczej siatce si� sprzymierzonych w 1945 roku. S�ysza�, �e jej cz�onkowie wprost fanatycznie oddani s� swojej pracy, dzielni ludzie, kt�rzy po�wi�cili �ycie, aby te potwory wyzute z ludzkich uczu�, a odpowiedzialne za Bergen-Belsen, O�wi�cim i inne obozy �mierci, dosi�g�a sprawiedliwo��.
Kilkakrotnie ju� zdarzy�o mu si� wsp�pracowa� z agentami innych pa�stw, kt�rzy mieli wytyczony ten sam cel, ale tym razem by�o to co innego - ca�kiem co innego.
Poci�g rusza� powoli, uchyli�y si� drzwi i Hardt wsun�� si� do �rodka.
- Widzia�em Steinera. Jak rozw�cieczony lew szala� po peronie. Wreszcie uda�o si� go przekona�, �e zd��y� pan ju� umkn�� daleko, i wsiad� do poci�gu. Je�eli kiedykolwiek wpadnie pan w jego r�ce, nie ma pan �adnych szans.
- Ju� si� o to postaram, �eby nie wpa��. - Chavasse wskaza� na ameryka�ski mundur. - Drobna zmiana, przebior� si� w pa�ski str�j. Po dokonanym morderstwie zbrodniarz po prostu przestaje istnie�, no nie?
- W wielu sytuacjach to si� powiod�o, chocia� okulary mog� by� ju� troch� ograne. Do diab�a, nie widz� w nich nic absolutnie.
Hardt zamkn�� drzwi, wyci�gn�� sto�ek spod le�anki i usiad� na nim wygodnie, opieraj�c si� plecami o �cian�.
- Nie s�dzi pan, �e ju� najwy�szy czas, aby�my przyst�pili do sprawy?
- Dobrze - zgodzi� si� Chavasse - ale pan zaczyna. Jak dalece jest pan wprowadzony w to zagadnienie?
- Nim zaczn�, niech mi pan powie jedn� rzecz - odezwa� si� Hardt. To Miiller nie �yje, prawda? S�ysza�em, jak kt�ry� z pasa�er�w m�wi� o strzale, a potem Steiner prowadzi� pana przez korytarz.
- Tu� przed Osnabriickiem wypi�em fili�ank� kawy - zacz�� Chavasse. - Nie wiem, co wsypano, ale na dobre p�
godziny straci�em �wiadomo��. Kiedy oprzytomnia�em, Miiller le�a� w k�cie, dosta� strza� w serce.
- Kto� mia� wpraw�.
- Szczerze m�wi�c, podejrzewa�em o to pana - wyzna� Chavasse. - Ale w�a�ciwie czego pan szuka� w moim przedziale?
- Wszystkiego, co m�g�bym znale�� - o�wiadczy� Hardt. - Wiedzia�em, �e Miiller mia� si� spotka� z panem w Osna-briicku. Nie spodziewa�em si�, �e b�dzie mia� przy sobie r�kopis, ale my�la�em, �e zaprowadzi pana tam, gdzie si� znajduje, albo nawet do samego Schultza.
- I zamierza� pan i�� naszymi �ladami? - spyta� Chavasse.
- Oczywi�cie - potwierdzi� Hardt. Chavasse zapali� nast�pnego papierosa.
- Niech�e mi pan wyja�ni, sk�d, u licha, ma pan a� tyle wiadomo�ci?
Hardt u�miechn�� si� tajemniczo.
- Wpadli�my na trop Miillera dwa tygodnie temu, kiedy zg�osi� si� do pewnego wydawcy w Niemczech i zaproponowa� r�kopis Schultza.
- W jaki spos�b si� pan o tym dowiedzia�?
- W�a�nie tego wydawc� mamy na oku ju� od trzech lat. Uda�o si� nam zatrudni� w jego biurze nasz� agentk�. To ona nas powiadomi�a o Miillerze.
- Spotka� si� pan z nim?
Hardt wykona� przecz�cy ruch g�ow�.
- Niestety, wydawca ten mia� swoich zaprzyja�nionych nazist�w, kt�rzy z nim wsp�pracowali. Miiller mieszka� wtedy w Bremie. Zd��y� jednak umkn�� przed nimi i przed nami.
- Jak si� domy�lam, zgubili�cie jego �lad?
Hardt przytakn��.
- Dop�ki nie us�yszeli�my o panu.
- Ch�tnie dowiedzia�bym si�, jak to si� panu uda�o - wtr�ci� Chavasse. - To szalenie interesuj�ce.
- Taka organizacja jak nasza ma przyjaci� wsz�dzie. Kiedy Miiller nawi�za� kontakt z firm� wydawnicz�, kt�r�
jakoby pan reprezentuje, dyrektorzy z miejsca zwr�cili si� do Sir George'a Harveya, jednego ze swych najpowa�niejszych udzia�owc�w. On z kolei powiadomi� sekretariat Ministerstwa Spraw Zagranicznych, kt�re przekaza�o spraw� do pa�skiego Biura.
- A co pan wie na temat dzia�alno�ci tego Biura?
- Wiem, �e jest to specjalna kom�rka, kt�ra zajmuje si� najbardziej brudnymi i skomplikowanymi zagadnieniami - odpar� Hardt. - Z zakresu wywiadu wojskowego i wszystkim, czego s�u�ba wywiadowcza nie chce tkn��.
- Jak si� pan dowiedzia�, �e b�d� jecha� tym poci�giem, aby si� spotka� z Mullerem?
- Prosz� pami�ta�, �e pa�skie spotkanie z Mullerem w Osnabriicku zaplanowane zosta�o przez dyrektora wydawnictwa. Wszystkie szczeg�y mia�, oczywi�cie, zachowa� wy��cznie do swojej wiadomo�ci.
- Nale�y przypuszcza�, �e tak si� nie sta�o?
- By�o to zbyt frapuj�ce, aby si� nie zwierzy� pozosta�ym dyrektorom - potwierdzi� Hardt - a wi�c tego samego dnia opowiedzia� im wszystko przy obiedzie. Tak si� szcz�liwie sk�ada, �e jeden z dyrektor�w jest sympatykiem naszej organizacji i uzna�, �e te wiadomo�ci mog� nas zainteresowa�. Poinformowa� naszego cz�owieka w Londynie, kt�ry natychmiast mnie powiadomi�. Poniewa� by�em wtedy w Hamburgu, niewiele mia�em czasu, ale uda�o mi si� z�apa� przedpo�udniowy samolot do Rotterdamu i wsi��� do tego poci�gu.
- To jednak wci�� nie wyja�nia, sk�d ludzie, kt�rzy zabili Miillera, dowiedzieli si� o naszym zaplanowanym spotkaniu w tym poci�gu - zauwa�y� Chavasse. - Nie mog� poj��, jak to si� sta�o, ale przecie� musia� by� jaki� drugi przeciek z Londynu. Nie wydaje mi si� to prawdopodobne, aby w gronie dyrektor�w firmy, kt�r� jakoby reprezentuj�, znajdowa� si� te� sympatyk nazist�w.
- Na ten temat mam w�asn� teori� - m�wi� Hardt. - Miiller mieszka� w Bremie z Lilii Pohl. Dzi� rano wy�owiono jej cia�o z Elby, oczywi�cie samob�jstwo.
- A pan uwa�a, �e by�o to morderstwo?
Hardt przytakn��.
- Znikn�a z Bremy w momencie, kiedy znikn�� te� Miiller, czyli �e musieli by� razem. Uwa�am, �e tamta strona wiedzia�a dok�adnie, gdzie Miiller przebywa, a zostawiali go w spokoju, bo mieli nadziej�, �e naprowadzi ich na trop Caspara Schultza. Miiller jednak wymkn�� im si� z r�k i wczoraj wieczorem wyjecha� z Hamburga do Osnabriicku. Jedyn� osob�, kt�ra mog�a im powiedzie�, dok�d pojecha� i po co, by�a w�a�nie Lilii Pohl.
- Wydaje si� to prawdopodobne - zauwa�y� Chavasse. - Brzmi przekonuj�co. Ale wci�� pozostaje niejasno��, dlaczego go zabili.
Hardt wzruszy� ramionami.
- Miiller m�g� mie� ze sob� r�kopis, cho� wydaje mi si� to ma�o prawdopodobne. S�dz�, �e by� to przypadek. Miiller zapewne rzuci� si� na cz�owieka, kt�ry czeka� na niego w pa�skim przedziale, wywi�za�a si� walka, w czasie kt�rej zosta� zabity.
Chavasse z g��bok� powag� rozwa�a� wszystko, co mu powiedzia� Hardt. Po chwili odezwa� si�:
- Wci�� jedna rzecz jest dla mnie niepoj�ta. Miiller nie �yje, a wi�c moja misja zwi�zana z odnalezieniem Schultza jest sko�czona. Na nic nie mog� si� panu przyda�, dlaczego wi�c pan pakuje si� w tarapaty, �eby ratowa� moj� sk�r�?
- M�g�by pan nazwa� mnie sentymentalnym - odpar� Hardt. - Mam s�abo�� do ludzi, kt�rzy s� sympatykami Izraela, a wiem, �e pan do nich nale�y.
- A sk�d pan to wie?
- Czy przypomina pan sobie cz�owieka, kt�ry nazywa si� Joel ben David? - spyta� Hardt. - By� agentem izraelskiego wywiadu w Kairze w tysi�c dziewi��set pi��dziesi�tym sz�stym roku. Ocali� mu pan �ycie i umo�liwi� powr�t do Izraela z informacjami, kt�re okaza�y si� bardzo po�yteczne dla naszej armii podczas kampanii na Synaj.
- Pami�tam - rzek� Chavasse. - Wola�bym jednak, aby pan o tym zapomnia�. M�g�bym si� znale�� w niema�ych
k�opotach. Nie powinienem by� wtedy uprawia� tak jawnej partyzantki.
- Ale my, �ydzi, nie zapominamy o naszych przyjacio�ach - odpar� ze spokojem Hardt.
Chavasse poczu� si� nagle dziwnie nieswojo i natychmiast zada� kolejne pytanie:
- Dlaczego a� tak bardzo zale�y panu na schwytaniu Schultza? Dobrze pan wie, �e nie jest drugim Eichmannem. Zrobi si� wrzawa, wszyscy zaczn� si� domaga� procesu na skal� mi�dzynarodow�. Nawet Rosjanie zechc� macza� w tym palce.
- Nie s�dz�. W ka�dym razie, nie by�oby to po naszej my�li, aby zosta� w Niemczech i aby tutaj odby� si� jego proces. W niemieckim prawie istnieje paragraf, kt�ry nak�ada pewne ograniczenia. Przypadki zab�jstwa podlegaj� s�dowi w ci�gu pi�tnastu lat od pope�nienia zbrodni - morderstwo w ci�gu dwudziestu lat.
- Czy to znaczy, �e zbrodnie Schultza mia�yby ju� ulec przedawnieniu?
- Kto