9377
Szczegóły |
Tytuł |
9377 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9377 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9377 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9377 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Piekara
Ponury Milczek
�- Jakie zbrodnie pope�ni�? - za�piewa� Le�ny Gnom.
- Mordowa�, zdradza�, umy�lnie niszczy� statki, torturowa�, szanta�owa�, rabowa�, sprzedawa� dzieci w niewol�, on...
- Nie obchodz� mnie wasze spory religijne - przerwa� Le�ny Gnom.�
Jack Vance �Ksi�ycowa �ma�
O'Reilly z niecierpliwo�ci� czeka� na samolot. Panowa� wyj�tkowy upa�, a w pozbawionym klimatyzacji przeszklonym wn�trzu hali przylot�w atmosfera by�a i�cie szklarniowa. Samolot mia� ju� blisko dwugodzinne op�nienie, wi�c O'Reilly opr�nia� chyba dziewi�ty czy dziesi�ty kubek soku. Nap�j pomaga� tylko na chwil�, uwalniaj�c j�zyk i usta od spiekoty, ale potem powodowa� tylko coraz wi�ksze pocenie. Koszula przylega�a do plec�w tak szczelnie, �e zaprzesta� jej ci�g�ego odlepiania. Stara� si� jednak sta� nieruchomo i cierpie� w spokoju, wiedz�c, �e ka�dy nieopanowany ruch mo�e go narazi� na lekcewa�enie obs�ugi lotniska, kt�ra upa� znosi�a z mo�liw� jedynie na Taurydzie ca�kowit� oboj�tno�ci�. O'Reilly zazdro�ci� im lekkich i przewiewnych stroj�w s�u�bowych; sam musia� niestety za�o�y� na zwyk�e ubranie szeroki, ciep�y p�aszcz powitalny, kt�rego zdj�cie teraz by�o ju� absolutnie niemo�liwe. Grza� si� wi�c pokornie w dusznej sali, z nienawi�ci� my�l�c o procedurach celnych i medycznych, kt�re zapewne spowodowa�y op�nienie samolotu. Zastanawia� si� te�, kim ma by� ta szyszka, kt�rej przybycie zapowiada�a specjalna depesza z Centrum Federacji. Centrum zwykle nie zawraca�o sobie g�owy byle kim, a i nie fatygowa�oby w ma�o wa�nym celu O'Reillego - g��wnego agenta handlowego na Taurydzie, kt�ry mia� do�� w�asnych obowi�zk�w i k�opot�w, aby jeszcze bra� sobie na g�ow� nast�pny. Depesza by�a kr�tka oraz lakoniczna, jak to zwykle wiadomo�ci s�ynnego ze sk�pstwa Centrum. Oznajmia�a niedwuznacznie, �e "O'Reilly czeka�, dwunasta, lotnisko Ganen,...or Jansen". Najbardziej zagadkowy by� �w wyraz "...or", kt�ry m�g� oznacza�, �e na Tauryd� przyb�dzie senator Jansen, komandor Jansen, wizytator Jansen, albo B�g wie co jeszcze, ko�cz�ce si� na "or". O'Reilly przypuszcza� jednak, �e go�ciem mo�e by� po prostu nowy ambasador, kt�ry mia� zaj�� miejsce biednego Henricksa. Centrum zwykle nie zwleka�o z obsadzaniem wakuj�cych stanowisk. Ale znowu Tauryda nie by�a miejscem, do kt�rego dyplomaci dobijaliby si� drzwiami i oknami. O'Reilly mia� tylko nadziej�, �e przy�l� kogo� cho� troch� znaj�cego miejscowe obyczaje, a nie jakiego� bubka prosto ze szko�y dyplomatycznej. Czu�, �e wtedy jego obowi�zki agenta handlowego musia�yby odej�� na dalszy plan i ust�pi� miejsca obowi�zkom nauczyciela. Spojrza� na zegar i zobaczy�, �e dochodzi wp� do trzeciej. Obieca� sobie, �e poczeka jeszcze tylko p� godziny, ale w tej samej chwili kobiecy g�os oznajmi� z g�o�nik�w:
- Lot trzysta dwadzie�cia dwa. Samolot z kosmodromu Nagadir wyl�duje za trzy minuty.
Prawie w tej samej chwili do O'Reillego podszed� barczysty m�czyzna w stroju stra�nika, z karabinem przewieszonym przez plecy. W momencie kiedy stan�� przed agentem, b�yskawicznym ruchem zmieni� mask� Oboj�tnego Przechodnia na Przyjaznego Nieznajomego.
- Prosz� za mn� - powiedzia�.
O'Reilly doceni� w pe�ni ten. gest, kt�ry z pewno�ci� by� form� przeprosin za tak d�ugi czas oczekiwania. Sam wi�c te� szybko zmieni� maski zak�adaj�c na twarz Przyjaznego Nieznajomego. By�a to czysta kurtuazja, gdy� w stosunku jego do stra�nika i stra�nika do niego, stosunku ca�kowicie wynikaj�cym z powinno�ci s�u�bowych, zmiana ta nie by�a konieczna. �wiadczy�a jednak o docenieniu przez O'Reillego przyjaznego zachowania funkcjonariusza lotniska. O'Reilly wiedzia�, �e czasami na tych zdawa�oby si� pozbawionych znaczenia gestach mo�na by�o zyska� bardzo wiele. Zreszt� na Taurydzie, tak naprawd�, istnia�o ma�o spraw pozbawionych znaczenia.
Wyszli na rozpalon� p�yt� lotniska. Ma�y, zabieraj�cy kilkunastu pasa�er�w samolot l�dowa� w�a�nie na s�siednim pasie. Kiedy podeszli do niego bli�ej otworzy�y si� drzwi, wysun�y schody i z wn�trza wyszed� wysoki, czarnow�osy m�czyzna w jasnym, p��ciennym garniturze, z ma�� walizeczk� w r�ku. Zszed� na p�yt� lotniska i stan�� przed O'Reillym.
- Pan O'Reilly, je�li si� nie myl�? - spyta�.
G�os mia� mi�y i matowy. M�wi� po angielsku z lekkim, chyba skandynawskim akcentem.
- Jestem inspektor Jansen - przedstawi� si�, wyci�gaj�c r�k�.
Agent po chwili wahania uj�� jego d�o� i z pewnym zak�opotaniem natychmiast wypu�ci�. "Inspektor", pomy�la�. No tak, tego w�a�nie mo�na by�o si� spodziewa�. Ale, Bo�e, to przecie� gorsze, ni� nieudaczny ambasador. Inspektor to wr�cz kl�ska. W O'Reillym powoli dojrzewa�a my�l o z�o�eniu natychmiastowej rezygnacji. No, co tu si� b�dzie dzia�o! Jezu, lepiej nawet o tym nie my�le�. Po Jansenie od razu by�o wida�, �e Tauryd� zna, nie, nawet cholera nie z ksi��ek. Jego znajomo�� tej planety ogranicza si� chyba tylko do samej nazwy. Ale przecie� m�g� mu kto� powiedzie�, �eby za�o�y� na twarz mask�. I nie chodzi tu wcale o obs�ug� lotniska, bo oni s� przyzwyczajeni do cudzoziemc�w, ale o to, �e wiadomo�� si� rozniesie i Jansen b�dzie z miejsca sta� na straconej pozycji. A pozycja spo�eczna O'Reillego te� mo�e na tym ucierpie�.
- Chcia�bym, aby pan przed wej�ciem do hali za�o�y� mask� - poprosi� grzecznie agent.
Jansen wzruszy� ramionami.
- Czy to konieczne? - spyta�.- Jest taki upa�, nie wiem dlaczego nie zdejmie pan tego g�wna z twarzy.
O'Reilly zmartwia�. Dopiero po chwili dotar�o do niego, �e te s�owa wypowiedzia� cz�owiek obcy, nie znaj�cy zwyczaj�w, zwyk�y glina z Ziemi. Jezu, a pomy�le�, �e lewa r�ka na sam d�wi�k tych s��w skoczy�a po mask� Szalonego Wojownika, a prawa d�o� schowa�a si� w fa�dy p�aszcza w poszukiwaniu r�koje�ci miecza. No, b�dzie cyrk z tym Ziemianinem. Trzeba przyzna�, �e ju� start mu si� uda�. Gdyby na miejscu O'Reillego by� jakikolwiek Tauryda�czyk, Jansen le�a�by na betonie z rozwalonym �bem - a sta�oby si� to tak szybko, �e nie zd��y�by nawet pomy�le�, a co dopiero obroni� si�.
- Niech pan pos�ucha - rzek� ju� ostro.- Ma pan za�o�y� mask�!
Lewa d�o� instynktownie, sama, bez udzia�u my�li, ustawia si� prostopadle do cia�a na wysoko�ci brzucha. Gest ten oznacza� "rozkazuj�!" i stosowa�o si� go w stosunku do os�b o bardzo niskiej pozycji spo�ecznej. U�yty w innym wypadku by� powodem do natychmiastowego pojedynku. O'Reilly wiedzia�, �e przyzwyczajony do beznami�tnego i monotonnego tonu g�osu m�g� nie. odda� s�owami wagi tego polecenia, ale Jansen us�ucha�.
- No, dobra - mrukn��.- Da mi pan jedn� ze swoich?
Agent zastanowi� si�. Najlepszy b�dzie Ponury Milczek, cho� szczerze m�wi�c, jej noszenie w wi�kszo�ci przypadk�w nie jest powodem do chwa�y. No, ale za to nikt nie zaczepi Jansena, a to ju� wa�ne. Zabicie Ponurego Milczka by�o dyshonorem dla mordercy. Mask� t� bowiem zak�ada� cz�owiek, kt�ry prze�y� wielki szok psychiczny i w ten spos�b prosi� o przebaczenie mu jego ewentualnych uchybie�, kt�re wynikaj� ze z�ego stanu zdrowia. Faktem jednak jest, �e d�ugotrwa�e u�ywanie maski by�o nieco poni�aj�ce. No, ale lepsze to ni� nic.
Jansen za�o�y� pos�usznie mask� i, nic ju� nie m�wi�c, skierowali si� w stron� drzwi do hali przylot�w. Kiedy inspektor chcia� pierwszy przej�� przez pr�g, O'Reilly zd��y� z�apa� go za r�k�.
- Po mnie - powiedzia� i wszed� do �rodka, a zdziwiony, dotkni�ty Jansen za nim. Samoch�d czeka� na ulicy. Agent usiad� za kierownic�, wpuszczaj�c inspektora na miejsce obok siebie.
- �adnie witacie tu go�ci - powiedzia� Jansen ze z�o�ci�.
"No, i jak mu to wyt�umaczy� w kilku s�owach?" - pomy�la� bezradnie O'Reilly. - "Bo�e, dzisiaj wysy�am rezygnacj�."
- Po co pana przys�ali? - spyta�, decyduj�c si� nie wyja�nia� na razie niczego.
- Jak to po co? - zdziwi� si� inspektor: Kazano mi zbada� spraw� �mierci naszego ambasadora. Szczerze m�wi�c, pana raport nie zachwyci� Centrum.
No i nic dziwnego. Jaki mo�na napisa� raport z Taurydy, przeznaczony dla bezdusznych urz�das�w Centrum? Znaj�c ich mentalno��, gdyby napisa� prawd�, przys�aliby tu nie inspektora a kr��ownik bojowy.
- Pan orientuje si� w sprawach Taurydy? - zapyta�, w�a�ciwie niepotrzebnie, bo pewien by� przecz�cej odpowiedzi.
- No c� - mrukn�� Jansen z zak�opotaniem. - Dosta�em materia�y, ale szczerze m�wi�c nie zd��y�em ich przeczyta�. Ale znam tauryda�ski. A poza tym, Centrum liczy, �e oka�e mi pan wszechstronn� pomoc. - Po�o�y� nacisk na ostatnie zdanie.
O'Reilly j�kn�� w duchu. To, �e Jansen zna j�zyk Taurydy, tylko komplikowa�o sytuacj�. Mo�liwo�� pope�nienia przez niego b��du zwi�ksza�a si� kilkakrotnie. Zreszt�, c� to mog�a by� za znajomo��? Aby pozna� wszelkie jego niuanse i szczeg�y znaczeniowe oraz zyska� mo�liwo�� wyra�ania my�li trzeba by�o studiowa� ten j�zyk co najmniej kilka lat, a potem d�ugie lata zapoznawa� si� z nim na miejscu, gdy� tylko obcowanie na �ywo z t� ci�gle zmieniaj�c� si� mow� mog�o przynie�� jakie� korzy�ci. Je�eli Jansen zna� tylko j�zyk literacki (a nic nie wskazywa�o na to, aby by�o inaczej), to mo�liwo�� pope�nienia przez niego znacz�cego b��du na samym pocz�tku r�wna�a si� stu procentom.
A na Taurydzie za b��dy si� p�aci�o. Czasem nawet najwy�sz� cen�. Biedny Henricks.
Jechali przez wyludnione miasto. Mi�dzy godzin� dwunast� a czwart� rzadko kto spaceruje po rozpalonych ulicach. Przez te cztery godziny Tauryda�czycy odpoczywaj� na ty�ach swoich bia�ych, schludnych domk�w, gdzie zwykle mieszcz� si� ma�e ogrody i baseny. W cieniu ogrodowych drzew oddaj� si� zaj�ciu; kt�re opr�cz poezji, muzyki i walki lubi� najbardziej: b�ogiemu leniuchowaniu. Potem ulice si� o�ywiaj�. Gdy s�o�ce zacznie chyli� si� ku zachodowi otworz� si� sklepy, lokale, przekupnie wystawi� swoje kramy, rozpocznie si� czas towarzyskich wizyt. Ale to dopiero za godzin�.
- Daleko jeszcze? - zapyta� Jansen, rozpinaj�c guziki koszuli. - Skona� mo�na w tym gor�cu.
- Zaraz b�dziemy na miejscu - odpowiedzia� O'Reilly.
- Chc� us�ysze� od pana prawdziw� wersj� wydarze� - oznajmi� inspektor. - Bez tych wszystkich dwuznacznych bzdur z raportu.
Agent zacisn�� mocniej d�onie na kierownicy. Ten idiota zniewa�y� go po raz trzeci i, s�odki Bo�e, nie mia� o tym zielonego poj�cia.
- Oczywi�cie - odpar�. - Ale nie s�dz� aby �atwo by�o panu zrozumie� to, co tu zasz�o.
- Dobra. Zacznijmy od pocz�tku. Kto go zabi�? Tyfrathon Kanderu Gardemuus.
- Co to znaczy?
- Tyfrathon to tytu� - odpar� O'Reilly - Kander, to prowincja sk�d pochodzi jego r�d, a Gardemuus to imi�.
- W porz�dku. Co takiego zrobi� Henricks, �e zosta� zmordowany?
O'Reilly zatrzyma� w�z przed jednym z bia�ych domk�w i wysiad�. Jansen wyszed� za nim. Drzwi otworzy� im niewolnik O'Reillego.
- K�piel przygotowana, panie - oznajmi�, pochylaj�c g��boko g�ow� na znak szacunku.
Inspektor si�gn�� d�oni� by zdj�� mask�, ale agent zauwa�y� to w por� i powstrzyma� jego r�k� w p� ruchu.
- Jak zostaniemy sami - rzek�. - Przy niewolnikach nie wolno panu zdejmowa� maski.
- Co� takiego? - zdumia� si� Jansen. - Pan ma niewolnik�w? Widz�, �e dojdzie mi par� smaczk�w do raportu.
O'Reilly westchn�� ci�ko w duchu. Jak wyt�umaczy� Jansenowi, �e cz�owiek o jego pozycji spo�ecznej musi mie� co najmniej kilku niewolnik�w? Ju� i tak patrzono na niego ze zdziwieniem, �e zawsze sam prowadzi w�z, ale on nie mia� zaufania do szoferskich umiej�tno�ci Tauryda�czyk�w.
Weszli do obszernego bia�ego pokoju. Pod�oga wy�cielona by�a grubym futrzakiem o d�ugim w�osiu, w k�cie sta�o �o�e zrobione z kilku olbrzymich poduch nakrytych dywanem, a obok niego le�a�y cztery wygodne pufy z br�zowej sk�ry i przeszklona szafka- ch�odnia z napojami. Jansen z westchnieniem ulgi opad� na pierwszy z brzegu puf.
- Wsta� - rozkaza� po tauryda�sku O'Rei�ly, b�yskawicznie zmieniaj�c mask� Przyjaznego Nieznajomego na mask� Ura�onego Dobroczy�cy. Lew� r�k� wykona� ruch jakby otwiera� wachlarz - gest rozczarowania.
- Popro� o przebaczenie - powiedzia� szybko po angielsku do wstaj�cego powoli Jansena.
- Przeprzepraszam - zaj�kn�� si� inspektor.
Tauryda�skiego u�ywa� poprawnie, aczkolwiek mia� ten niepokoj�cy akcent Po�udniowych Wysp, a przybysze stamt�d nie byli specjalnie mile widziani w stolicy. O'Reilly zmieni� mask� Ura�onego Dobroczy�cy na Wybaczaj�cego W�adc�, usiad� wygodnie na ��ku, przetrzyma� chwil� w miejscu stoj�cego Jansena, po czym da� mu znak, aby usiad�. Potem gestem odprawi� niewolnika.
- Co ma znaczy� ta ca�a szopka? - wybuchn�� inspektor.
O'Reilly z ulg� zdj�� z ramion p�aszcz i w�o�y� go do szafy. Potem nala� sobie i Jansenowi po szklaneczce soku prosto z ch�odni.
- Nie wolno panu siada� wcze�niej ni� usi�dzie gospodarz - wyja�ni�. - Mo�e to by� uznane za celow� zniewag�. W ten spos�b daje mi pan pozna�, �e jest pan lepszy ode mnie. Gospodarz nie mo�e na to pozwoli�, bo utraci honor.
- Cholera - zakl�� Jansen. - Du�o oni jeszcze maj� podobnych idiotyzm�w?
- Sporo - odpar� z namys�em O'Reilly. - Je�eli chce pan czegokolwiek tu dokona� musi si� pan ich nauczy� i dostosowa� do nich. musz� sta� si� pana drug� natur�.
- Nie zamierzam tu d�ugo siedzie� - burkn�� inspektor. - Wysma�� raport i wio do domu. Dobra, ale niech mi pan powie, co znaczy�o to zmienianie masek i tak dalej. Ca�a ta szopa zrobiona po to, �eby niewolnik przypadkiem sobie nie pomy�la�, �e pana obrazi�em.
Agent zdj�� z twarzy mask� i otar� d�oni� pot z twarzy. Jansen poszed� w jego �lady z nieukrywanym zadowoleniem.
- Ta maska - powiedzia�, pokazuj�c j� inspektorowi - to Wybaczaj�cy W�adca. Stosuje si� j� darowuj�c komu� przewin�. U�ywana w stosunkach pomi�dzy prze�o�onym a podw�adnym b�d� w stosunku do ludzi o ni�szej pozycji spo�ecznej. Za�o�ona w obecno�ci kogo� o wysokim presti�u mo�e sta� si� powodem pojedynku.
- Barbarzy�stwo - rzek� z przekonaniem Jansen. - A poprzednia?
- To by� Ura�ony Dobroczy�ca. Stosuje si� j� do os�b, kt�re zawiod�y zaufanie i kt�re odp�aci�y lekcewa�eniem za wy�wiadczon� przys�ug�. Ja zaszczyci�em pana, maj�cego na twarzy Ponurego Milczka, a wi�c mask� cz�owieka o nik�ej pozycji, zaproszeniem do swego domu, a pan chcia� mnie obrazi�. Je�eli nie us�ysza�bym przeprosin m�g�bym wyrzuci� pana z domu, co pozbawi�o by pana honoru, b�d� wyzwa� na pojedynek. Ale zabicie Ponurego Milczka jest odbierane jako dyshonor, zrobi�bym wi�c to pierwsze.
- Pan by mnie na prawd� wyrzuci�? - inspektor otworzy� szeroko oczy.
- Nie pozostawa�oby mi nic innego - wyja�ni� oboj�tnie O'Reilly. - A wtedy jedynym sposobem by nie zosta� tu poturbowanym by�by dla pana szybki wyjazd.
- Cholera - Jansen stukn�� pi�ci� w otwart� d�o�. - Ale przecie� przyje�d�aj� tu cudzoziemcy. No, tury�ci, naukowcy i tak dalej.
O'Reilly a� zamar� na moment, ale zaraz si� opanowa�. Ca�y czas zapomina�, �e ma do czynienia z cudzoziemcem nie znaj�cym symboliki gest�w.
- To prawda - odpar� po chwili - Ale oni chodz� bez masek. Traktowani s� grzecznie, lecz ich pozycja jest r�wna zeru. Obraza z ich ust nie jest obraz�, a splamienie sobie r�k ich krwi� by�oby ha�b�. To miasto, jak �adne inne, panie Jansen. Cz�owieka z ods�oni�t� twarz� nie spotka tu �adna krzywda, nawet gdyby uda� si� w najbardziej zakazane miejsce z walizk� pe�n� pieni�dzy.
- To wspania�e wyj�cie dla tajnej policji - zauwa�y� bystro.
O'Reilly spojrza� na niego. "Nic nie rozumie", pomy�la� bezradnie. No, ale to wymaga czasu. Tauryda jest rzeczywi�cie skomplikowanym organizmem spo�ecznym.
- Niestety nie - odpar�. - Jaki� szanuj�cy si� cz�owiek przyj��by raport od podw�adnego wiedz�c, �e pe�ni� on s�u�b� bez maski? Potworna ha�ba.
- No nie - roze�mia� si� Jansen. - Da� tu kilku naszych, a w trymiga zrobiliby porz�dek z przest�pczo�ci�.
Tak. Z pewno�ci�. By� taki jeden co pr�bowa� podobnie. Oficer policji Nykkanuus, szlachetnie urodzony, bardzo zdolny. Zbyt sprytny. A� dziwne, �e wychowany na Taurydzie m�g� wpa�� na podobny pomys�. �le sko�czy�.
- Ale dobra - inspektor potar� brod� knykciami. - Niech pan m�wi o Henricksie.
O'Reilly ca�y czas zastanawia� si�, czy wyjawi� prawd�. W gruncie rzeczy wynik inspekcji Jansena by� mu ca�kowicie oboj�tny. Dawno ju� uniezale�ni� si� od pensji p�aconej mu przez Centrum i jak na taurydzkie warunki by� cz�owiekiem w miar� maj�tnym. Tak wi�c ze strony Centrum nic mu nie grozi�o, ale tauryda�skie obyczaje nauczy�y go dba�o�ci o w�asny honor i dlatego udowodnienie k�amstwa i wyrzucenie z posady (co by niew�tpliwie nast�pi�o) by�oby wielce nieprzyjemne i obni�y�oby rang� O'Reillego w jego w�asnych oczach. Postanowi� wi�c m�wi� prawd�, cho� wiedzia�, �e nie b�dzie to zadanie �atwe.
- Wracamy do pa�skiego pytania - podj�� agent. - Co zrobi� Henricks? Ot� Henricks pope�ni� b��d i �miertelnie obrazi� tyfrathona Gardemuusa.
- Czy mo�e usiad� przed nim? - spyta� z�o�liwie Jansen.
- Henricks by� cz�owiekiem o wysokiej pozycji spo�ecznej - ci�gn�� O'Reilly nie zwracaj�c uwagi na zaczepk�. - Jego dom odwiedza� kwiat miejscowej arystokracji.
- W szczeg�lnie za�y�ych stosunkach by� w�a�nie z Gardemuusem, od kt�rego otrzyma� prawo odwiedzania w czasie odpoczynku...
- Co to znaczy? - przerwa� inspektor.
- Mi�dzy dwunast� a czwart� - wyja�ni� agent. - Zauwa�y� pan, jak wyludnione by�y ulice w czasie naszego przejazdu z lotniska? W�a�nie by� czas odpoczynku. Zezwolenie na odwiedziny w tym czasie jest najwy�szym wyrazem zaufania. Na dobr� spraw� uznaniem za cz�onka rodziny.
- No to fajnie. Ale dlaczego go zabi�?
- Henricks zakocha� si� w c�rce tyfrathona. Ma��e�stwo to by�o mo�liwe, chocia� pozycja Gardemuusa nieco by ucierpia�a...
- Co? - krzykn�� Jansen. - Chce pan powiedzie�, �e pozycja jakiego� miejscowego szlachetki ucierpia�aby, gdyby jego c�rka wysz�a za ambasadora Federacji? O'Reilly wiedzia�, �e musi by� cierpliwy. Ale my�l o rezygnacji sta�a si� decyzj�.
- Tyfrathon Gardemuus - odpar� - to arystokrata od stu dwunastu pokole�. Od takiego te� czasu jego r�d w�ada Kanderem. Jest kilkudziesi�ciu ludzi na ca�ej planecie, kt�rych jego c�rka mog�aby po�lubi� nie nara�aj�c pozycji ojca. A Gardemuus marzy� o jej zwi�zku z nast�pc� tauryda�skiego tronu, co uczyni�oby go trzeci� osob� na planecie. Rozumie pan teraz?
- Rozumiem, ale przecie� go chyba nie zabi� tylko za to?
- Oczywi�cie, �e nie - O'Reilly machinalnie rozwin�� stulon� do tej pory pi�� na wysoko�ci piersi - (znak zdumienia). - O�wiadczyny ambasadora Federacji i prawie �e cz�onka rodziny nie godzi�y w honor Gardemuusa.
- Wi�c co?
Teraz przychodzi� czas aby przej�� do najtrudniejszej cz�ci opowiadania. Jak cz�owiekowi pokroju Jansena wyt�umaczy� z�o�ono�� sprawy, uwarunkowan� wieloletnimi tradycjami i powoduj�c�, �e fakt, kt�ry na Ziemi uznano by za morderstwo, tutaj by� tylko splotem nieszcz�liwych okoliczno�ci, a �mier� Henricksa nie sta�a w kolizji z �adnymi przepisami prawa ani etyki? Nale�a�o zacz�� od pocz�tku.
- Zdo�a� pan zapewne zauwa�y� - powiedzia� po namy�le - wyj�tkow� rol� masek w kontaktach mi�dzyludzkich. Ka�dy z nas nosi u pasa przynajmniej z dziesi�� r�nych masek, kt�re odzwierciedlaj� nasz stosunek do rozm�wcy. Nie czas tutaj, abym t�umaczy� panu ca�� z�o�ono�� tradycji i zwyczaju z tym zwi�zanego. A nie s� to znowu sprawy �atwe do poj�cia dla kogo�, komu Tauryda jest zupe�nie obca. Wracaj�c jednak do sprawy. Henricks ubrany w najbardziej ceremonialny str�j odwiedzi� pewnego dnia Gardemuusa. O przyja�ni jak� tyfrathon dla niego �ywi� mo�e �wiadczy� za�o�enie przez niego, gdy zobaczy� ambasadora, maski Drogiego Przyjaciela. Zwykle cz�owiek o pozycji Gardemuusa ma tylko kilku, no, g�ra kilkunastu ludzi, w obecno�ci kt�rych u�ywa tej maski. Po pewnym czasie, kt�ry up�yn�� im na zwyczajowej, ceremonialnej rozmowie, Henricks za�o�y� mask� Pokornego Ja�mu�nika i wy�uszczy� swoj� pro�b�. Kiedy wspomina� ukochan� zmienia Pokornego Ja�mu�nika na P�omiennego Kochanka. S�owa o�wiadczyn s� sformalizowane, ale u�ycie tych dw�ch masek zast�puje wyznanie gor�cej mi�o�ci po��czone z kornym b�aganiem. Na Taurydzie jest to najbardziej �arliwa forma o�wiadczyn.
- Ale� oni sobie komplikuj� �ycie - zauwa�y� Jansen. - No i co dalej?
- Gardemuus nie chcia� przyj�� tych o�wiadczyn; ale nie mia� zamiaru te� nara�a� na szwank przyja�ni z Henricksem, kt�rego naprawd� lubi� i ceni�. Dlatego te� przywdzia� mask� Dobrotliwego Ojca i odm�wi�. Wtedy Henricks powinien da� sobie spok�j. Zna� tutejsze obyczaje na tyle, �e wiedzia�, i� nic ju� nie b�dzie w stanie zmieni� decyzji Gardemuusa. On jednak ponowi� pro�b�. No c�, mi�o�� za�lepia - O'Reilly poci�gn�� d�ugi �yk zimnego napoju. - I wtedy tyfrathon zmieni� mask� na Wybaczaj�cego W�adc�. By�o to wyra�ne ostrze�enie, �e dalsze nalegania mog� spowodowa� zerwanie ich przyja�ni. Dalej ju� mog�o doj�� tylko do tego, �e za�o�y�by Oboj�tnego Przechodnia daj�c Henricksowi do zrozumienia, �e nie maj� o czy m�wi�. No c�, to by�aby ju� obelga i przyja�� zosta�aby zerwana: Henricks doskonale o tym wiedzia�, ale by� ju� bardzo zdenerwowany. Wydaje mi si�, �e chcia� zako�czy� t� niezwykle k�opotliw� dla nich obu scen�, a m�g� to zrobi� zak�adaj�c P�omiennego Kochanka, co zreszt� uczyni�, i zmieniaj�c j� potem na Ponurego Milczka. By�aby to jak najbardziej w�a�ciwa forma pro�by o wybaczenie niezr�czno�ci spowodowanej mi�osnym za�lepieniem i w stosunkach pomi�dzy przyjaci�mi nie pozostawi�aby zadra�nie�. No, ale wtedy Henricks si� pomyli�.
- I c� takiego zrobi�?
- Wyci�gn�� mask� Barbarzy�cy i j� w�a�nie za�o�y�.
- I co? - spyta� bez specjalnego zainteresowania w g�osie Jansen.
- I wtedy Gardemuus go zabi� - doko�czy� O'Reilly.
Inspektor patrzy� na niego przez chwil� os�upia�ym wzrokiem.
- Jak, to? - wyj�ka� w ko�cu.
- Barbarzy�ca oznacza rozkaz, wymuszenie, gro�b�. U�ywa si� jej tylko w stosunku do ludzi bez honoru, najni�szej s�u�by, b�d� te� je�eli chce si� kogo� �miertelnie obrazi�. W prze�o�eniu na s�owa za�o�enie Barbarzy�cy oznacza�oby tyle co: "moje po��danie jest tak wielkie, �e jak mi jej nie oddasz, to ci� zabij�". Ale to nie w pe�ni oddaje obel�ywo�� tej sceny. Gardemuus roztrzaska� mu g�ow� rytualn� bu�aw�. Zrobi� to, s�dz�, tak szybko, i� nie zd��y� si� nawet zastanowi� nad tym, �e post�powanie Henricksa musia�o by� wynikiem tragicznej pomy�ki. Zagra�a w nim krew stu dwudziestu arystokratycznych pokole�. No i sta�o si�.
- Straszne, okropne, niesamowite - Jansen z trudem przyjmowa� do wiadomo�ci s�owa agenta. - Czy tu do cholery nie ma �adnych s�d�w na tej przekl�tej planecie?
- S� - odpar� O'Reilly. - I Gardemuus by� s�dzony zgodnie z prawem.
- No i? - zmarszczy� brwi Jansen.
"Bo�e", pomy�la� O'Reilly, "dlaczego obieca�em sobie m�wi� prawd� i tylko prawd�? Przecie� to rozmowa jak ze �lepym o kolorach, A mo�e i gorzej."
- S�d, kt�remu, nawiasem m�wi�c, przewodniczy� sam radca kr�lestwa, wyrazi� swoje uznanie tyfrathonowi za tak �cis�e wykonanie zalecanych przez zwyczaj obowi�zk�w.
- Jezu! - Jansen by� naprawd� wstrz��ni�ty. Ale z wolna w�ciek�o�� zacz�a bra� g�r�. Wsta� i chodz�c wzd�u� �cian pokoju wali� pi�ci� w otwart� d�o�. O'Reilly o ma�o nie podskoczy� z wra�enia.
- Koniec z tym - warkn�� wreszcie: Ja tu zrobi� porz�dek, bo pan, panie O'Reilly - tu spojrza� ostro w stron� agenta - zbytnio ju� chyba nasi�k� tymi barbarzy�skimi zwyczajami. No nie, do czego to dosz�o, ambasador Federacji zabity i nic! - m�wi� dalej kr�c�c si� po pokoju. - To im nie ujdzie p�azem. Dzi� jeszcze wysy�am raport, a panu radz� - zn�w ostre spojrzenie na O'Reillego - napisa� natychmiastow� rezygnacj�. To chyba lepsze od wywalenia na zbity pysk!
- Mia�em taki zamiar - odpar� sucho agent.
- Aha, jeszcze jedno. Chc� dzi� jeszcze m�wi� z tym przewodnicz�cym s�du. S�du - prychn�� pogardliwie. - Parodia. Niech go pan tu wezwie.
"Wezwie", powt�rzy� w my�lach O'Reilly. Tak jakby radc� kr�lestwa m�g� ktokolwiek wzywa�.
- To niemo�liwe - odpar�.
- Pan chyba nie zrozumia� jeszcze, �e reprezentuj� tu w�adze Federacji. Jedno moje s�owo, a wyl�duje pan przed s�dem. I to nie przed jak�� miejscow� parodi�, a dobrym, ziemskim trybuna�em.
Przed s�dem. Mi�y Bo�e. Czy ten dure� s�dzi, �e tak �atwo by�oby wywie�� z tej planety Rogera O'Reillego, agenta handlowego, cz�owieka o wysokiej pozycji spo�ecznej i przyjaciela wielu osobisto�ci? Jego nieobecno�� wywo�a�aby na tyle du�e zamieszanie finansowe, �e zbyt wielu Tauryda�czyk�w zaanga�owanych w prowadzone przez niego interesy mia�oby spore k�opoty. A Tauryda�czycy nie cierpieli k�opot�w.
- A co si� dzieje z tym cz�owiekiem? - zapyta� nagle wstaj�c Jansen.
- Z kim?
- Z tym ca�ym Gardemuusem! - wrzasn�� inspektor.
- Tyfrathon Gardemuus zrozumia�, �e �mier� przyjaciela spowodowa� tragiczny b��d - obja�ni� spokojnie O'Reilly - i mimo korzystnego wyroku s�du przywdzia� mask� Ponurego Milczka oraz uda� si� na wypraw� pokutn�.
- Co to znaczy? - spyta� nieprzyja�nie Jansen.
- To znaczy, �e dobrowolnie zrezygnowa� na czas pokuty ze swej spo�ecznej pozycji, wyg�d, dostatku i przyjemno�ci. Wed�ug wierze� Taurydy, kiedy sko�czy si� czas tu�aczki pokutnej, Gardemuus b�dzie zn�w przyjacielem Henricksa i w przysz�ym �yciu b�d� jak najukocha�si bracia.
- Co za bzdury! Powiem panu, co czeka tego Gardemuusa. Dobry, uczciwy s�d wojskowy na Ziemi. I je�eli s�dziowie b�d� mieli cho� odrobin� zdrowego rozs�dku, to sze�� kul od plutonu egzekucyjnego.
- Niech pa� pos�ucha - O'Reilly podj�� ostatni� pr�b� przekonania inspektora. - Panu kara jak� na�o�y� na siebie tyfrathon mo�e wydawa� si� �mieszna, ale to z jego strony wielkie po�wi�cenie. Przecie� surowo�� kary mo�na rozpatrywa� tylko w odniesieniu do spo�ecznych i historycznych tradycji i zwyczaj�w danego narodu. Kiedy� na Ziemi Arabowie karali przest�pc�w obci�ciem prawej d�oni. W Europie taki cz�owiek nie traci� nic, poza tym oczywi�cie, �e stawa� si� kalek�, ale w krajach arabskich dodatkowo by� automatycznie wykl�ty ze spo�eczno�ci. Nie m�g� je�� ani mieszka� razem z innymi, uwa�ano go za pariasa i...
- Co mi pan wyje�d�a z takimi duperelami! - uni�s� si� Jansen. - cho�by pan rok gada�, to ja wiem swoje.
- A jak pan zamierza zmusi� Gardemuusa, by opu�ci� Tauryd�? - spyta� O'Reilly.
- Jak? Powiem panu jak. Jutro wezw� najbli�szy kr��ownik i za�atwi� t� spraw� raz dwa. Mam pe�nomocnictwo drugiego stopnia, panie O'Reilly, a chyba wie pan, co to oznacza?
O'Reilly wiedzia�. Rzeczywi�cie, ka�dy statek bojowy przyb�dzie na jego wezwanie. No, a to niestety oznacza�oby wojn�. Tauryda nie da bezkarnie porwa� jednego ze swych najczcigodniejszych obywateli. Wiedzia�, co teraz nale�y robi�. Sprawy zasz�y zbyt daleko. Trzeba b�dzie jednak poprosi� radc� kr�lestwa Natymuusa, aby raczy� przyby�.
- Chcia� pan rozmawia� z przewodnicz�cym s�du? - spyta� O'Reilly. - Postaram si� wi�c sk�oni� go do przybycia.
- No, no - zauwa�y� protekcjonalnie Jansen. - Nabiera pan rozs�dku, co? Drugi stopie� to nie w kij dmucha�, nie?
Agent wystuka� na klawiaturze telefonu zastrze�ony numer Natymuusa. Na szcz�cie telefon odebra� sam radca. Po ceremonialnych powitaniach O'Reilly powiedzia�:
- Jak pan zapewne wie, ekscelencjo, goszcz� u siebie znamienitego wys�annika Federacji Solarnej pana Jansena. Pan Jansen uni�enie prosi, aby raczy� pan przyby�, gdy� chce z�o�y� panu wyrazy najszczerszego szacunku i osobi�cie podzi�kowa� za sprawiedliwy wyrok w sprawie szlachetnego tyfrathona Gardemuusa. Poniewa� pan Jansen ju� jutro musi opu�ci� wasz wspania�y kraj, pragn��by spotka� si� z panem, ekscelencjo, jeszcze dzisiaj.
Radca kr�lestwa by� zadowolony. To, �e wys�annik federacji Solarnej w czasie swego pobytu na Taurydzie b�dzie widzia� si� tylko z nim znacznie podniesie jego presti�. Dlatego te� zgodzi� si� ch�tnie: obieca�, �e b�dzie nie p�niej ni� za dwie godziny, je�eli oczywi�cie ekscelencja pan Jansen zechce czeka� tak d�ugo. Poniewa� pan Jansen ustami agenta O'Reillego obieca� czeka� cho�by do p�nocy. Natymuus po�egna� si� ceremonialnie i roz��czy�.
- Co za bzdur mu pan nagada�? - spyta� inspektor.
- Inaczej by nie przyjecha� - odpar� kr�tko O'Reilly. - A teraz najwy�szy czas na k�piel - zdecydowa� - Jestem pewien, �e �azienka dla pana jest od dawna gotowa.
Le�a� w seledynowej, ciep�ej wodzie pachn�cej bukietem zi�. Kiedy umy� si� ju� i sp�uka� myd�o pod prysznicem wyszed� z wanny, przypominaj�cej kszta�tem konch� muszli, i pozwoli� si� osuszy� nagim niewolnicom. Z przyjemno�ci� spogl�da� na ich smag�e cia�a o pe�nych piersiach i smuk�ych udach. Jansenowi na wszelki wypadek da� niewolnik�w. Ba� si�, �e inspektor zbyt dos�ownie odebra�by obecno�� nagich kobiet podczas swej k�pieli, a ka�da zaczepka z jego strony obni�y�aby presti� O'Reillego. Mia� nadziej�, �e Jansen nie b�dzie zaczepia� niewolnik�w�.
Potem kobiety starannie go wymasowa�y oraz natar�y cia�o olejkami. Wreszcie poczu�, �e zm�czenie ust�pi�o i jest jak �wie�o narodzony. Przeszed� do garderoby. Za�o�y� najbardziej ceremonialny str�j, zielony kaftan szamerowany z�otem i ciemnogranatowy p�aszcz lamowany ��tym futrem molkara. Potem przypasa� miecz w z�oconej pochwie. Przejrza� si� z zadowoleniem w lustrze. No, teraz wygl�da� wystarczaj�co godnie, by m�c przyj�� radc� kr�lestwa. Za�o�y� mask� Go�cinnego Gospodarza i poszed� do pokoju, gdzie siedzia� ju� od�wie�ony Jansen. K�piel poprawi�a mu humor.
- Niech pan zmieni mask� - poprosi� O'Reilly. - Ponury Milczek jest niezbyt odpowiedni na przyj�cie takiej osobisto�ci. Wydaje mi si�, �e ta b�dzie najlepsza. Wyci�gn�� w jego stron� Przyjaznego Nieznajomego, a Jansen za�o�y� t� mask� i odda� mu niepotrzebnego ju� Ponurego Milczka. W milczeniu czekali na przybycie Natymuusa. O'Reilly pewien by� jak potoczy si� rozmowa z dostojnym radc� i ze stuprocentow� dok�adno�ci� m�g� przewidzie� jej fina�. W�a�ciwie mia� w�tpliwo�ci, czy post�puje s�usznie, ale wiedzia�, �e wyjdzie to tylko wszystkim na dobre. No, mo�e prawie wszystkim.
Tymczasem jednak zastanawia� si� leniwie nad tym, w jakiej masce i w jakim stroju przyb�dzie Natymuus. Presti� O'Reillego by� na tyle du�y, i� wymogom grzeczno�ci odpowiada�by jedynie ceremonialny str�j go�cinny zak�adany na wyj�tkowe okazje, a maska, no c�, �atwo si� domy�li�, �e radca za�o�y Przyjaznego Nieznajomego. Ich stosunki s� zbyt lu�ne, aby przyszed� w Dobrym Towarzyszu. Agent m�g� jednak i�� o zak�ad, �e radca wychodz�c z jego domu b�dzie mia� na twarzy Dobrego Towarzysza, a kto wie, czy nie Drogiego Przyjaciela. Ale to poka�e czas. Ju� za jakie� dwie godziny wszystko powinno si� rozstrzygn��: przysz�o�� O'Reillego, przysz�o�� Jansena i przysz�o�� Taurydy. Da B�g, to ca�a sprawa odb�dzie si� jak nale�y. Zgodnie z prawem, etyk� i dobrymi zwyczajami.
- Kiedy przyb�dzie radca - powiedzia� agent - prosz� stara� si� m�wi� jak najmniej i nie gestykulowa�. Tutaj gesty maj� specyficzne znaczenia i wiele z nich mo�e by� potraktowanych jako zniewaga. Niech pan o tym pami�ta.
- Dobra, dobra - odpar� niegrzecznie inspektor. - Niech si� pan nie martwi. Postaram si� nie urazi� tego dostojnika. - Ostatnie s�owo wym�wi� z lekk� drwin� w g�osie.
Nied�ugo potem d�wi�czny g�os gongu obwie�ci� przybycie Natymuusa. Niewolnicy wprowadzili radc� do pokoju, po czym cicho wynie�li si� zamykaj�c drzwi. Go�� by� wysokim, szczup�ym cz�owiekiem o pe�nych energii ruchach. Pomimo siwych w�os�w i znamionuj�cego leciwy� wiek g�osu, trzyma� si� prosto jak �wieca. Ubrany by� rzeczywi�cie w str�j, o jakim my�la� O'Reilly, a i przypuszczenia agenta co do maski Przyjaznego Nieznajomego okaza�y si� s�uszne. O'Reilly wsta� z miejsca na powitanie go�cia i nim usiad� ponownie, gestem poprosi� radc� aby spocz��. By�o to przyj�cie nad wyraz kurtuazyjne i wr�cz wyrafinowanie grzeczne. Natymuus musia� by� zadowolony. Jansen jednak postanowi� przej�� inicjatyw� w swoje r�ce. Zbli�y� si� do radcy, i wyci�gn�� d�o� na powitanie.
- Mi�o mi pana pozna�, ekscelencjo - powiedzia� po tauryda�sku. - Jestem inspektor Tobias Jansen z Centrum Federacji.
O'Reilly z�o�liwie u�miechn�� si� pod mask�, widz�c zak�opotanie radcy, kt�ry w ko�cu po pe�nej napi�cia chwili wahania u�cisn�� d�o� Jansena. Gest ten, na Ziemi nie b�d�cy niczym innym opr�cz powitania, na Taurydzie mia� odmienne znaczenie. Zobowi�zywa� bowiem obu ludzi do niezmieniania masek na czas ca�ej rozmowy. W pertraktacjach i rozmowach oficjalnych by�o to zupe�nie tak, jakby jeden polityk prosi� drugiego "porozmawiajmy, ale obiecaj, �e b�dziesz dla mnie mi�y". Nic wi�c dziwnego, �e Natymuus powa�nie waha� si�, nim u�cisn�� d�o� Jansena. Teraz ta wizyta sta�a si� tylko i wy��cznie ceremonialna, bo radca nie m�g� przyst�pi� do �adnych powa�nych rozm�w, b�d�c tak ograniczony w dzia�aniu. Poza tym samo powitanie by�o jak na taurydzkie zwyczaje wr�cz niegrzeczne, ale O'Reilly, cho� m�g�, wcale nie zamierza� t�umaczy� post�powania Jansena. Natymuus by� zdziwiony zachowaniem wys�annika Centrum. Oczywi�cie nie pokazywa� tego po sobie w �aden spos�b. Przecie� by� nie tylko Tauryda�czykiem, ale i dyplomat�. Jednak zachowanie Jansena nie tylko go zdziwi�o, ale i urazi�o. Dawno ju� nikomu nie zdarzy�o si� tak bezczelnie zaproponowa� mu niezmieniania maski. To jasne nadu�ycie zaufania i je�eli ten Ziemianin my�li, �e za�atwi cokolwiek w taki spos�b, to jest w g��bokim b��dzie. Stary radca mia� te� �al do O'Reillego. Agent m�g� go przecie� ostrzec przed tym cz�owiekiem. No, chyba, �e ��cz� ich wsp�lne interesy, ale Natymuusowi zdawa�o si�, i� jest z O'Reillym. w na tyle dobrych stosunkach, �e ten nie powa�y si� na dzia�anie przeciw niemu. A poza tym O'Reilly to cz�owiek o wysokim presti�u, dobry przyjaciel nieszcz�snego Gardemuusa, co przecie� o czym� �wiadczy. Radca wymieniaj�c z agentem ceremonialne uwagi, a potem opowiadaj�c o przygotowaniach do za�lubin c�rki jednocze�nie intensywnie my�la� nad ca�� t� zagadkow� spraw�. W rozwi�zaniu problemu pomog�a mu pewna znajomo�� stosunk�w panuj�cych na Ziemi. Nie by� bowiem, jak wi�kszo�� Tauryda�czyk�w, izolacjonist�, ale ho�dowa� koncepcji poznawania obyczaj�w i historii innych nacji. Pami�ta� przecie�, �e na Ziemi stosunek s�u�bowego podporz�dkowania nie jest prost� wypadkow� presti�u. Wydawa�o mu si� to niewiarygodne, ale w Federacji cz�sto wysokie funkcje pe�nili ludzie o nik�ym presti�u. Podejrzewa�, �e Jansen piastuje jakie� wysokie stanowisko, jego pozycja spo�eczna jest wy�sza od pozycji O'Reliego cho� por�wnuj�c presti� obu, wydawa�oby si� to niemo�liwe. Jansen wyra�nie by� cz�owiekiem bez honoru. �wiadczy�o o tym ka�de wypowiedziane zdanie i ka�dy gest. A stary radca mia� dobre oko co do ludzi. "Biedny O'Reilly", pomy�la� Natymuus, "by� podw�adnym takiego zera. Dobrze, �e on jutro wyje�d�a, bo presti� O'Reliego spad�by bardzo, gdyby dowiedziano si�, kto jest jego zwierzchnikiem." Radca poczu� si� mile zaszczycony zaufaniem agenta. Oto on zaprosi� go do swego domu wida� wierz�c, �e Natymuus nie wykorzysta swych wiadomo�ci przeciw jego presti�owi. Zapewne ten Jansen chcia� si� spotka� z kt�rym� z dostojnik�w, a O'Reilly wybra� w�a�nie Natymuusa. To doprawdy wzruszaj�ce z jego strony. Ale oczywi�cie nie b�dzie mo�na tolerowa� takich impertynencji jak poprzednia. Najlepiej uprzejmie si� po�egna� i odej��. Biedny O'Reilly. Zaraz po powrocie wypada�oby mu przes�a� jaki� drobny prezent. Niech wie, �e radca Natymuus nie zdradza przyjaci�. Sko�czy� opowiada� i wsta� z miejsca.
- Ciesz� si�, �e mog�em podzieli� si� z wami moj� rado�ci�. Jestem do g��bi wzruszony i zaszczycony spotkaniem tak znamienitego cz�owieka jak jego ekscelencja pan Jansen. B�d� zrozpaczony, je�eli nie powitam ekscelencji - zwr�ci� si� bezpo�rednio do inspektora - na ceremonii za�lubin.
O'Reilly wsta�. Wiedzia� ju�, co nast�pi. Jansen wyci�gn�� r�k� z wysuni�tym wskazuj�cym palcem.
- Chwileczk�, ekscelencjo! - zawo�a�. - Mieli�my porozmawia� o procesie w sprawie �mierci naszego ambasadora.
Cztery zniewagi w jednym zdaniu. Doprawdy trzeba mie� talent. Po pierwsze, wysuni�cie wskazuj�cego palca oznacza "uwaga, s�uchaj mnie", a radcy kr�lestwa nie dyktuje si� czego ma s�ucha�. Po drugie, nie zatrzymuje si� dostojnika, gdy ten oficjalnie daje do zrozumienia, �e chce si� po�egna�. Po trzecie, na temat procesu si� nie dyskutuje. Mo�na podzi�kowa�, b�d� wyzwa� na pojedynek. Innych mo�liwo�ci nie ma. Po czwarte proces nie dotyczy� �mierci Henricksa, tylko honorowej sprawy tyfrathona Gardemuusa.
O'Reilly nie odzywa� si�. Wypadki bez jego ingerencji i tak toczy�y si� jak najbardziej odpowiednim torem. Natymuus by� nieco bezradny. Obieca�, �e nie zmieni maski, a przecie� trzeba by�o teraz na�o�y� Oboj�tnego Przechodnia i odej��. Przyjazny Nieznajomy nie mo�e opu�ci� swego rozm�wcy.
- S�ucham - odpar� radca siadaj�c.
- Chcia�em powiedzie� panu, ekscelencjo, �e proces w sprawie ambasadora Federacji Solarnej uwa�am za karygodny - m�wi� wolno Jansen, starannie dobieraj�c s�owa. - Jak mo�na by�o uwolni� od kary zab�jc� wysokiego dostojnika Federacji? Oznajmiam panu, �e Gardemuus b�dzie musia� stan�� przed ziemskim s�dem i odpowiedzie� za sw�j czyn zgodnie z zasadami naszego prawa. Od pana ekscelencjo spodziewam si� pomocy w schwytaniu przest�pcy.
Zniewag by�o tyle, �e O'Keilly przesta� je liczy�. Natymuus wolno wsta�. Teraz powinien za�o�y� mask� Szalonego Wojownika i zabi� Jansena. By�o to jednak niemo�liwe z dw�ch powod�w. Po pierwsze, nie m�g� zmieni� maski. Gdyby to uczyni� po uprzednim u�ci�ni�ciu r�ki inspektora. by�oby to dyshonorem, no a Przyjazny Nieznajomy nie mo�e walczy�. Po drugie, Natymuus by� go�ciem, a wyci�gni�cie miecza przeciwko drugiemu go�ciowi w obecno�ci Go�cinnego Gospodarza jest �mierteln� zniewag�.
- Je�eli mi pan nie pomo�e - ci�gn�� Jansen - b�d� zmuszony wezwa� statek bojowy floty federacyjnej, aby umo�liwi� mi wykonanie zadania. A uczyni� to bez wzgl�du na konsekwencje.
Wymawiaj�c s�owo konsekwencje inspektor dla podkre�lenia wagi swoich s��w uderzy� pi�ci� w otwart� d�o�. "Biedny Jansen", pomy�la� O'Reilly. Biedny, ma�y, bezradny pionek, kt�ry my�la�. �e decyduje o czymkolwiek, a kt�ry od samego pocz�tku rozmowy porusza� si� na szachownicy, na kt�rej on by� arcymistrzem. Agentowi zrobi�o si� �al Jansena. To w gruncie rzeczy ani lepszy, ani gorszy cz�owiek ni� wszyscy inni. Mo�e gdyby wykaza� cho� minimum dobrych ch�ci wszystko mog�oby sko�czy� si� inaczej. Mo�e gdyby zna� obyczaje Taurydy ocali�by �ycie. A teraz c�, Jansen musi zgin�� i nawet ca�a flota Federacji nie uratuje go przed �mierci�. Oto skutek zadufania i lekcewa�enia odwiecznych tradycji. Oto skutek nieuctwa, oto skutek lenistwa (przecie� mia� w drodze materia�y o Taurydzie, nauczy�by si� z nich paru najprostszych rzeczy). Oto skutek lekcewa�enia (przecie� O'Reilly ostrzega� go, �eby nie wykonywa� �adnych gest�w). Biedny, g�upi Jansen. Uderzaj�c pi�ci� w otwart� d�o� wykona� gest wyzwania do pojedynku. Gest najbardziej obel�ywego wyzwania. W po��czeniu z jego s�owami dawa�o to piorunuj�cy skutek. A nieszcz�sny Natymuus nie m�g� odpowiedzie� ostrzem. Cokolwiek by zrobi�, stanowi� musia�o dyshonor. O'Reillemu �al by�o tak�e starego radcy. Chyba jeszcze nigdy nie stan�� przed tak poni�aj�c� i trudn� pr�b�. Teraz tkwi� jak pos�g pod drzwiami pokoju i agent wyobra�a� sobie, jaka burza uczu� i my�li przetacza si� przez m�zg Natymuusa. A Jansen sta� przed nim, wzburzony i grozi� wyci�gni�tym palcem. Pozostawa�o tylko jedno. O'Reilly b�yskawicznie pozby� si� Go�cinnego Gospodarza i za�o�y� mask� Szalonego Wojownika. Teraz, kiedy Go�cinnego Gospodarza ju� nie by�o, radca m�g� walczy�. Lewa r�ka szybko zmieni�a maski, prawa chwyci�a r�koje�� miecza. Ale O'Reilly by� szybszy. To prawda, i� Natymuus by� kiedy� najlepszym fechmistrzem Taurydy. Ale te lata min�y, min�y ju� do�� dawno. O'Reilly by� nie tylko doskona�ym handlowcem, ale i mistrzem walk mieczem. Nim starszy cz�owiek zdo�a� wyci�gn�� sw�j miecz cho�by do po�owy, agent b�ysn�� ju� w powietrzu srebrnym ostrzem.
- Jansen! - zawo�a�.
I kiedy inspektor odwraca� si� w jego stron�, O'Reilly ci��. Ostrze przesz�o g�adko przez szyj� i g�owa Jansena gibn�a si� na bok, a bluzgaj�cy krwi� kad�ub upad� w drgawkach na bia�y futrzak. Radca schowa� ze zgrzytem. sw�j miecz do pochwy. Milczeli przez chwil�.
- Pozwoli pan przyjacielu - powiedzia� w ko�cu Natymuus - �e przy�l� niewolnik�w z nowym dywanem na miejsce tego, kt�ry tak nieszcz�liwie si� zabrudzi�.
- B�d� zaszczycony - odpar� O'Reilly. Dopiero teraz radca zorientowa� si�, �e nadal ma na twarzy Szalonego Wojownika i szybko zmieni� t� mask� na Przyjaznego Nieznajomego. Agent zn�w sta� si� Go�cinnym Gospodarzem.
- Jestem wzruszony - rzek� wolno radca - pa�skim nad wyraz szlachetnym zachowaniem. Przewiduj�c k�opoty, jakie mog� pana spotka� z uwagi na ten po�a�owania godny incydent o�mielam si� zaoferowa� panu wszelk� pomoc, jakiej tylko m�g�by udzieli� cz�owiek. o tak skromnej pozycji jak moja. B�d� zaszczycony, je�eli zechce pan przyj�� moje us�ugi. - M�wi�c te s�owa Natymuus zdj�� mask� Przyjaznego Nieznajomego i za�o�y� Drogiego Przyjaciela. O'Reilly pochyli� z szacunkiem g�ow�.
- Z rado�ci� przyjmuj�, ekscelencjo, pa�sk� nad wyraz szczodrobliw� propozycj�, Nie mog� znale�� s��w pot�pienia dla siebie samego, �e dopu�ci�em do zaistnienia w moim domu tak nieprzyjemnego incydentu. Jeszcze raz b�agam o wybaczenie, ekscelencjo. - O'Reilly za�o�y� mask� Pokornego Ja�mu�nika, a radca zbli�y� si� wolno do niego, si�gn�� do jego pasa, delikatnie zdj�� z jego twarzy Ja�mu�nika i na�o�y� na ni� to, co agent widzia� przed sob�: - Drogiego Przyjaciela.
- Pragn��bym widywa� pana jak najcz�ciej - powiedzia� Natymuus. - B�d� zaszczycony, je�eli po�wi�ci pan sw�j drogocenny czas i zechce towarzyszy� mi w czasie popo�udniowego odpoczynku, My�l�, �e Jego Wysoko�� Nast�pca Tronu z rado�ci� ujrza�by pana na najbli�szym przyj�ciu wydanym na cze�� oddanych przyjaci�.
- Jestem zaszczycony pana �askawo�ci�, ekscelencjo - odpar� kr�tko O'Reilly, gdy� uzna�, �e ka�de s�owo przekazywa�oby zbyt ma�y �adunek emocjonalny.
- Pozwoli pan, �e go po�egnam - rzek� radca - z radosnym niepokojem oczekuj� naszego jutrzejszego spotkania.
Wymienili ceremonialne formu�y po�egnalne, po czym radca odwr�ci� si� jeszcze od drzwi. Nie by�o to zgodne z etykiet�, ale przecie� przyjaciele mog� pozwoli� sobie na drobne odst�pstwa.
- Dzi� og�osz� wiadomo�� o tym wypadku - powiedzia� Natymuus. - I je�eli wolno mi przypuszcza�, proces odb�dzie si� za tydzie�. Je�eli nie ma pan nic przeciwko temu, postaram si� przewodniczy� obradom s�du, staraj�c si�, aby pa�skie wa�ne zaj�cia nie ucierpia�y na skutek tego b�ahego zaj�cia.
- B�d� zaszczycony, ekscelencjo - powt�rzy� O'Reilly.
Kiedy Natymuus wyszed�, agent uda� si� do garderoby, a potem �azienki, pozostawiaj�c niewolnikom k�opot sprz�tania pokoju. Gdy le�a� ju� w zielonkawej, cudownie pachn�cej wodzie zacz�� leniwie zastanawia� si� nad konsekwencjami sytuacji. C�, sta� si� naprawd� kim�. Drogi Przyjaciel radcy kr�lestwa Natymuusa. Teraz koncesje sypn� si� jak z rogu obfito�ci. Ale O'Reilly nie zrobi� tego dla pieni�dzy czy presti�u. On po prostu kocha� t� planet�, kocha� swego najlepszego przyjaciela Gardemuusa, kocha� tych ludzi i ich jak�e odmienne od ziemskich obyczaje. I nie zamierza� pozwoli� na to, by ludzie pokroju Jansena n�kali tak mu bliski kraj. A poza tym kocha� spok�j i nie chcia�, aby p�g��wki z Centrum dr�czy�y go spraw� Henricksa. Rozci�gaj�c si� wygodnie w wannie obmy�la� tre�� raportu o �mierci Jansena i mia� b�og� nadziej�, �e nast�pnym razem przy�l� mu rozs�dniejszego inspektora.
Martwi�o go jedynie to, �e cz�owiek z jego pozycj� spo�eczn� nie b�dzie sobie m�g� ju� pozwoli� na samodzielne prowadzenie samochodu. A tauryda�scy kierowcy byli tak nieostro�ni.
Warszawa, kwiecie� 1989.
Jacek Piekara nale�y do najm�odszych autor�w polskiej SF - za kilka tygodni b�dzie obchodzi� dwudzieste pi�te urodziny. Jest r�wnie� tym autorem, kt�ry najszybciej ze swoich r�wie�nik�w zdo�a� zwr�ci� na siebie uwag� czytelnik�w publikacjami prasowymi (m.in. w "ProbIemach" i "Fantastyce") oraz mikropowie�ci� fantasy "Smoki Haldoru" ("Iskry," 1987). Pisze du�o, znacznie wi�cej ni� polscy wydawcy, s� w stanie publikowa� - dotychczas ukaza�y si� jedynie dwie ksi��ki Piekary; kilka nast�pnych czeka od Iat na zmi�owanie edytor�w. W najbli�szych dniach powinien pojawi� si� na rynku jego zbi�r opowiada� "Zakl�te Miasto" ("Nasza Ksi�garnia"; seria "Sta�o si� jutro"), kt�ry przed laty; w momencie przyj�cia do druku, by� pierwsz� rodzim� ksi��k� fantasy.
(raz)
1