9360

Szczegóły
Tytuł 9360
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9360 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9360 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9360 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

John Morressy Opowie�� o trzech czarownikach (A Tale of Three Wizards) z "NF" 5/93 �wiat to niebezpieczne i niepewne miejsce tak�e dla czarownik�w i ka�dy z nich do�wiadczy� na w�asnej sk�rze, �e im ciszej o nim, tym lepiej. Poza konwentami lub posiedzeniami cechu czarownicy nie obnosz� si� ze swoim statusem zawodowym. Spotykaj�c si� w miejscach publicznych nawet si� nie witaj�, tylko odwracaj� oczy i w milczeniu id� swoj� drog�. To oznacza samotno��, nic wi�c dziwnego, �e Hithernils, skarbnik Cechu Czarownik�w, znalaz�szy si� w sprzyjaj�cych okoliczno�ciach w towarzystwie kolegi, skorzysta� z okoliczno�ci. Normalnie Hithernils trzyma� si� w cieniu jak ma�o kto, ale teraz odczuwa� bole�nie ci�ar samotno�ci i czu� potrzeb� porozmawiania z kim�, kto potrafi zrozumie� i doceni� to, co ma do powiedzenia. Prawd� m�wi�c pali� si�, �eby porozmawia� o urokach: wraca� w�a�nie do domu po wykonaniu wielce skomplikowanego uroku na zam�wienie pewnego szlachcica, wykonaniu z wielkim, dodajmy, powodzeniem. Po serii niepowodze� w ubieg�ych latach tym bardziej mia� ochot� pochwali� si� sukcesem. Hithernils nie zna� osobi�cie czarownika, kt�ry by� jedynym pr�cz niego go�ciem w zaje�dzie. Nieznajomy, mimo �e nosi� eleganck� siw� brod�, by� m�ody jak na czarownika, gdzie� tu� po dwusetce, i mia� inteligentny wyraz twarzy, �mia�y spos�b bycia i dobrze skrojone szaty. Hithernils chcia� go w�a�nie przywo�a�, kiedy nieznajomy sam podszed� do jego sto�u i sk�oni� si� g��boko. - Moje uszanowanie, mistrzu. Niecz�sto zdarza si� spotka� wybitnego przedstawiciela starszyzny naszego cechu w takich okoliczno�ciach. Pozw�l, mistrzu, �e z�o�� wyrazy szacunku - powiedzia� nieznajomy sciszonym g�osem. - C�, dzi�kuj� ci, dobry cz�owieku, dzi�kuj� bardzo. W�a�nie mia�em zamiar... czy zechcesz si� przysi���? - B�dzie to dla mnie niezas�u�ony zaszczyt, mistrzu - odpowiedzia� nieznajomy z uk�onem. - Bynajmniej, drogi ch�opcze. Jak powiedzia�e�, zbyt rzadko ma si� okazj� do swobodnej rozmowy na tematy zawodowe. Czasami cz�owiekowi dokucza samotno��. - Takie ju� nasze powo�anie - powiedzia� nieznajomy i usadowiwszy si� naprzeciwko Hithernilsa doda�: - Bardziej samotne dla niekt�rych z nas ni� dla innych. - A tak... samotno��. Barbarzy�cy, nerwowi dow�dcy armii, alchemicy... Cz�owiek czasami czuje si� jak jaki�... wyrzutek. - Wyrzutek - powt�rzy� nieznajomy i zamilk�, jakby rozwa�a� to s�owo. - Dobrze powiedziane, mistrzu. Bardzo trafne okre�lenie. I jeszcze jeden pow�d, �eby uczci� nasze spotkanie. Pozwolisz, mistrzu, �e zam�wi� dzban najlepszego wina, jakie ma nasz gospodarz. - Hm, no, nie wiem doprawdy, to b�dzie... - To b�dzie dla mnie zaszczyt i przyjemno��. Przekonasz si�, mistrzu, �e nawet jak na tw�j wykwintny gust jest to ca�kiem przyjemne winko, niewinne, nawet dziewicze za pierwszym �ykiem, ale z drugim dnem, sugeruj�cym �wiatow� m�dro�� i mo�e odrobin� swawolno�ci. Hithernils wykona� gest, kt�ry mia� oznacza� nonszalancj� i spr�bowa� przybra� min� konesera wina, kt�rym nie by�. Chc�c unikn�� niezr�cznej sytuacji postanowi� zmieni� temat. - A jak pozna�e�, przyjacielu, �e jestem starszym Cechu Czarownik�w? - Wyczu�em w zwyk�y spos�b, �e jeste�, mistrzu, czarownikiem. Rzut oka na tw�j medalion powiedzia� mi, �e jeste� cz�onkiem cechu. Natomiast twoja postawa, osobowo��, twoja aura, je�li wolno mi u�y� tego s�owa, przekona�a mnie, �e zajmujesz w nim odpowiedzialn� pozycj�. - Jeste� bardzo spostrzegawczy - powiedzia� Hithernils chowaj�c zdradliwy medalion. - Rzeczywi�cie, jestem skarbnikiem Cechu. - Mistrz Hithernils! Wiele o tobie s�ysza�em - zawo�a� nieznajomy g�osem pe�nym szacunku. - Naprawd�? Mi�o to s�ysze�. A ty, m�j dobry cz�owieku? Dot�d nie znam twojego imienia. Spu�ciwszy wzrok nieznajomy uchyli� si� przed tym pytaniem. - Moje imi� nie ma �adnego znaczenia, za to Cech Czarownik�w jest dla mnie �r�d�em nieustaj�cej fascynacji - powiedzia� podnosz�c na Hithernilsa oczy p�on�ce zachwytem. - I, przyznaj�, od dawna przedmiotem ambicji. - Czy jeste� cz�onkiem? - Przyj�cie do Cechu by�oby uwie�czeniem mojego �ycia. Jak dotychczas, mog� tylko uczy� si�, pracowa� i mie� nadziej�, �e pewnego dnia, kiedy dowiod�, �e zas�uguj� na ten zaszczyt... ale, powiedz mistrzu, jakie to uczucie, kiedy si� jest cz�onkiem? Pochlebstwo uczyni�o Hithernilsa rozmownym, wino sprawi�o, �e sta� si� wr�cz gadatliwy. Kiedy wiecz�r dobieg� do zamroczonego ko�ca i Hithernils niepewnie podni�s� si� na nogi, by� zachrypni�ty od wielogodzinnego, prawie nieprzerwanego monologu. Przechwala� si� umiej�tno�ci� rzucania urok�w, bez umiaru wymienia� nazwiska i robi� aluzje do magicznych przedsi�wzi�� o mro��cym krew w �y�ach stopniu komplikacji i zagro�enia. Wszystko to by�o do�� nieszkodliwe, cho� nieco poni�ej godno�ci. Gorzej, �e odkry� r�wnie� przed swoim zafascynowanym znajomym tajemnice cechu nie znane wi�kszo�ci jego cz�onk�w, a nawet rzeczy, kt�rych �aden cz�onek, ��cznie z Hithernilsem w przytomniejszym stanie, nie chcia�by zdradzi� nikomu z zewn�trz. I chocia� nie by� zbyt pewien, co opowiada� i jak szczeg�owo, ale zapad� tego wieczoru w sen z niepokoj�cym uczuciem, �e powiedzia� du�o wi�cej ni� nale�a�o. Rano obudzi� si� w stanie fizycznego i psychicznego rozk�adu. Czu� si� tak, jakby w jego g�owie odbywa�a sabat gromada wyj�tkowo nieokrzesanych czarownic. Smak w ustach sugerowa�, �e ich rodziny sp�dzi�y tam noc i odesz�y nie sprz�tn�wszy po sobie. Jego �o��dek wydawa� improwizowane burkni�cia i gulgoty. Wspomnienie w�asnej niedyskretnej gadaniny dodawa�o do innych dolegliwo�ci poczucie wstydu. Zapowiada� si� ci�ki dzie�. Kiedy wreszcie z najwi�ksz� ostro�no�ci� dotar� do g��wnej izby zajazdu, czeka�a go tam dobra wiadomo��. Jego wczorajszy znajomy wyjecha� o �wicie i nie musia� stawia� mu czo�a. Hithernils otrzyma� te� sw�j rachunek. Poza innymi wydatkami obejmowa� on r�wnie� cen� dw�ch dzban�w najlepszego wina. Kiedy otworzy� usta, �eby zaprotestowa� przeciwko tej pozycji, karczmarz wskaza� doln� cz�� rachunku. Tam, cho� chwiejn�, ale niew�tpliwie jego r�k� widnia�a autoryzacja. A pod ni� w�asnor�czny podpis. Zap�aci� bez s�owa i postanowi� nigdy nikomu nie wspomina� o tym przykrym incydencie. Postanowienia dotrzyma�. Tymczasem jego towarzysz z poprzedniego wieczoru imieniem Grizziscus by� w doskona�ym humorze. Niebo zasnuwa�y chmury, d�� wiatr i si�pi� zimny deszcz czyni�c go�ciniec �liskim, ale w sercu Grizziscusa �wieci�o s�o�ce i �piewa�y ptaki. Nareszcie �wiat by� pi�kny i wszystko wskazywa�o, �e b�dzie jeszcze pi�kniejszy. Przez pi�� d�ugich lat, odk�d odm�wiono mu cz�onkostwa w Cechu Czarownik�w, Grizziscus szuka� powodu tej odmowy. A� do ostatniego wieczoru bezskutecznie. Ale teraz ju� wiedzia�. I nie tylko zna� imi� swojego prze�ladowcy, ale na dodatek dowiedzia� si� go w spos�b, kt�ry musia� wprawi� w zak�opotanie innego cz�onka Cechu i to przedstawiciela starszyzny. Jest coraz lepiej, my�la�, jad�c w ch�odnym deszczu i nuc�c weso�o. Przyby� do domu na trzeci dzie�, przemoczony od st�p do g��w, zab�ocony od pasa w d�, kaszl�c i poci�gaj�c nosem. W drzwiach czeka� na niego wierny s�uga z such� szat� na r�ku, z pantoflami w jednej d�oni i naczyniem paruj�cego napoju w drugiej. Grizziscus zrzuci� buty, zsun�� na kamienn� posadzk� p�aszcz, kt�ry spad� z mokrym pla�ni�ciem i uwolni� si� od reszty przemoczonej odzie�y. Otulony w puszysty szlafrok uj�� w obie d�onie czar� z piwn� polewk�, nape�ni� jej zapachem nozdrza, a potem wypi�. - Dowiedzia�em si� tego, czego szuka�em, Martin. To przez Belsheera - powiedzia� po pierwszym �yku. - Brawo, mistrzu. - Ten g�upi, be�kotliwy staruch zorganizowa� kampani�, �eby mnie nie dopu�ci� do Cechu. Naopowiada� im, �e w�a�ciwie to jestem alchemikiem i nastawi� ich przeciwko mnie. - Okropne, mistrzu. Gdyby� zechcia� usi���, wytr� ci stopy. - Zapomnia�em, �e mam stopy, tak mi zdr�twia�y - powiedzia� czarownik siadaj�c na �awie i wyci�gaj�c mokre, sine cz�onki. - Czy uwierzysz, �e nie dosta�em ani jednego g�osu? Wszyscy wrzucili czarne ga�ki. - To szokuj�ca wiadomo��, mistrzu. Skandaliczne zachowanie jak na inteligentnych czarownik�w - m�wi� Martin wk�adaj�c mistrzowi pantofle. - A najgorsze jest to, �e nigdy w �yciu nie widzia�em na oczy tego Belsheera ani on mnie. - Grizziscus dopi� polewk� i odstawi� pust� czar� na pod�og�. Potem otar� usta, zani�s� si� powolnym, gard�owym �miechem i doda�: - Ale wkr�tce to zmieni�. Martin zamar� z drugim pantoflem w d�oni. - Konfrontacja, mistrzu? Czy to rozs�dne, ryzykowa� otwarte starcie? - M�j pantofel, Martinie - powiedzia� czarownik wskazuj�c odno�ny przedmiot. - Nie b�dzie �adnej konfrontacji, �adnego pojedynku na czary. Mam co� innego w planie dla... nazywajmy go w przysz�o�ci Be. Po prostu Be. Rozgrzany i osuszony Grizziscus uda� si� prosto do swojej pracowni, �eby poszuka� czego� odpowiedniego w swoich ksi�gach z zakl�ciami. Nie �pieszy� si�, po�wi�ciwszy tyle czasu, �eby pozna� przyczyn� swojego upokorzenia, got�w by� poczeka� jeszcze troch�, �eby znale�� odpowiedni� form� odp�aty. Jak powiedzia� Martinowi, mia� pewne plany co do Belsheera, ale jak na razie tylko bardzo og�lne. Belsheer mia� by� zakl�ty w stworzenie ma�e i groteskowe. Pozosta�o do ustalenia, jakie to co� ma by� ma�e i groteskowe. Pierwszym krokiem by�o odnalezienie Belsheera i to w spos�b dyskretny. Lato prawie ju� dobiega�o ko�ca, kiedy wreszcie Grizziscus ustali� miejsce pobytu Belsheera: przebywa� on w zamku pewnego pomniejszego kr�lika, na kt�rego rzuci�a urok wied�ma, a ten z g�upoty wynaj�� do odczynienia uroku alchemika. Alchemik, rzecz jasna, tylko pogorszy� spraw� i do naprawienia szk�d wezwano Belsheera. Po wykonaniu zadania wraca� wczesn� jesieni� do domu szlakiem dobrze znanym Grizziscusowi. To tam, postanowi� Grizziscus, zacznie si� jego zemsta. Droga by�a pusta, s�o�ce przygrzewa�o, ko�skie kopyta wybija�y r�wny, uspokajaj�cy rytm na ubitej powierzchni. Belsheer drzemi�c jecha� ostatnim d�ugim prostym odcinkiem drogi przed rozwidleniem, z kt�rego ju� blisko by�o do doliny w g�rach i domu. Czu� si� doskonale. Wiele czasu up�yn�o, odk�d go wzywano do nag�ego przypadku, a jeszcze wi�cej, odk�d odczyni� tak wielopi�trowe i wielostronne zakl�cie, ale na szcz�cie wszystko posz�o jak z p�atka. Pami�� nadal mu dopisywa�a, jego czary dzia�a�y, wci�� m�g� trafi� tam, gdzie chcia� bez przewodnika i dawa� sobie rad� na drodze. Jak na cz�owieka w wieku pi�ciuset lat trzyma� si� doskonale. Byli czarownicy o po�ow� od niego m�odsi, kt�rzy nie potrafiliby pom�c kr�lowi... jak mu tam, a nawet nie wiedzieliby od czego zacz��. Nie da si� ukry�, do�wiadczenie robi swoje. K�opot jedynie z tym, �e trzeba a� tyle czasu, �eby je zgromadzi�, a kiedy ju� si� je ma, cz�owiek jest tak sztywny, obola�y i ma tak kr�tk� pami��, �e pragnie jedynie siedzie� w fotelu przy ogniu i przegl�da� ksi��ki z obrazkami. Pomy�la� o swoim fotelu, kominku i domu. My�l by�a tak przyjemna, �e pogr��y� si� w marzeniach, a potem zapad� w drzemk�. Ockn�� si� le��c na plecach, nie mog�c z�apa� oddechu i maj�c nad sob� zaniepokojon� twarz jakiego� nieznajomego. - Czcigodny mistrzu, czy nic ci nie jest? Nic sobie nie z�ama�e�? Nie zwichn��e�? - pyta� nieznajomy kl�cz�cy przy jego boku. Belsheer ostro�nie obmaca� sobie �ebra, potem ramiona i uda. Pokr�ci� g�ow�. Porusza� stopami. Nic nie bola�o go bardziej ni� zwykle. - Chyba spad�em z konia - powiedzia� w zamy�leniu. - Okropny upadek, mistrzu. Ba�em si� najgorszego. - Tylko mnie og�uszy�o, nic poza tym - powiedzia� Belsheer i uni�s� g�ow�. Nieznajomy natychmiast podsun�� pod ni� rami�. - Ostro�nie, mistrzu. Pozw�l, �e pomog� ci si� podnie�� - powiedzia�. W�r�d st�kni�� i j�k�w Belsheer stan�� na nogi. Potar� doln� cz�� plec�w, potem rami� i wyda� d�ugie westchnienie ulgi. - Mog�o by� gorzej - powiedzia�. Potem rozejrza� si� zdziwiony i spyta� nieznajomego. - Czy my podr�owali�my razem? Nie przypominam sobie. Ale jestem pewien, �e kto� by� ze mn�. - Tylko tw�j ko�, mistrzu. - A, tak. M�j ko�. Tak jest - powiedzia� Belsheer, po czym nagle podni�s� r�ce i zawo�a�: - Gdzie jest m�j ko�?! - Widocznie gdzie� odszed�. Zaczekaj tutaj, �askawy mistrzu, a ja go sprowadz� - powiedzia� nieznajomy prowadz�c Belsheera na trawiasty stok przy drodze, po czym wsiad� na w�asnego konia i odjecha� kr�tkim galopem. Po chwili wr�ci� z drugim wierzchowcem, kt�rego uwi�za� do drzewa. - My�l�, �e powiniene�, mistrzu, chwil� odpocz�� - powiedzia�. - Je�eli nie pogardzisz, podziel� si� z tob� moim chlebem i wod�. - To bardzo uprzejmie z twojej strony, m�ody cz�owieku. - Nieznajomy mia� wprawdzie siw� brod�, ale dla Belsheera wszyscy byli m�odzi. Cho� obdarty i okryty kurzem, zdradza� dobre wychowanie. Zapewne jaki� zbiednia�y szlachcic. - Co ci� tu sprowadza? - spyta� Belsheer. - Jestem bezdomnym w��cz�g�. - M�ody cz�owiek z takimi manierami? To niesprawiedliwe. - Jestem banit�, mistrzu. Stan��em przed s�dem lepszych ode mnie i zosta�em uznany za niegodnego. - Doprawdy? A kt� to s� ci "lepsi"? I kto im da� prawo krzywdzi� przyzwoitego m�odego cz�owieka? Wyra�nie zraniony tym wybuchem gniewu Belsheera nieznajomy uni�s� r�ce, �eby go powstrzyma�. - Niestety, dobry mistrzu, mieli do tego wszelkie prawo, gdy� s� wielkimi i pot�nymi czarownikami. Ty sam nale�ysz do ich grona. - Ja? Jakiego grona? O czym ty m�wisz? - Czy� nie jeste� m�drym i czcigodnym Belsheerem, mistrzem sztuk tajemnych i jednym z za�o�ycieli Cechu Czarownik�w? Wci�� nieco og�uszony po upadku, Belsheer zachowa� jednak instynktown� ostro�no��. - A je�eli jestem, to co? - spyta�. - Nie zaprzeczaj swojej godno�ci, mistrzu. Wszyscy s�yszeli o Cechu Czarownik�w, a s�ysze� o Cechu Czarownik�w to znaczy s�ysze� o wielko�ci i m�dro�ci Belsheera, mistrza mistrz�w. - My�l�, �e masz racj� - powiedzia� Belsheer po chwili namys�u. - Ale kim ty jeste�? Nie znam ci�. Jak mog�em zdyskredytowa� kogo�, kogo nie znam? - Nazywam si� Grizziscus - powiedzia� nieznajomy spuszczaj�c g�ow� i przymykaj�c oczy. Belsheer drgn�� lekko na d�wi�k tego imienia. W jego pami�ci mog�y si� pojawia� od czasu do czasu drobne luki, ale imi� Grizziscusa odezwa�o si� w niej bardzo �ywo. Ukrywszy jedn� d�o� za plecami po�piesznie otoczy� si� zakl�ciem ochronnym. - Chyba pami�tam to imi�. Czy by�e� aplikantem? - spyta�. - By�em. Nie otrzyma�em ani jednego g�osu - przyzna� g�ucho Grizziscus. - Ani jednego, tak? - spyta� Belsheer po d�u�szym milczeniu. - Ani jednego. Ale by�a to m�dra i sprawiedliwa decyzja - powiedzia� Grizziscus unosz�c g�ow� i spogl�daj�c Belsheerowi prosto w oczy. - Doprawdy? - Tak! By�em pusty, powierzchowny, zab��kany, g�upi. U�ywa�em swoich mocy w spos�b nieodpowiedzialny. Gdyby mnie przyj�to, m�g�bym przynie�� Cechowi wstyd. Lepiej, �ebym si� b��ka� po drogach i bezdro�ach, odtr�cony przez wszystkich banita, �ebrz�c o kawa�ek chleba ni� �eby pad� najmniejszy cie� na dobre imi� Cechu Czarownik�w - powiedzia� Grizziscus z uczuciem. Sytuacja stawa�a si� w najwy�szym stopniu niezr�czna. Belsheer nie pami�ta� wszystkich szczeg��w, ale wiedzia�, �e odegra� decyduj�c� rol� w odrzuceniu kandydatury tego m�odzie�ca i to nie z najwa�niejszych powod�w. A teraz Grizziscus opiekuje si� nim, wyra�a trosk� o dobre imi� Cechu i przyjmuje ca�� spraw� z bohaterskim stoicyzmem. - Znosisz to bardzo dobrze - zauwa�y� Belsheer. - Ja jestem niczym. Cech jest wszystkim. Belsheer chrz�kn�� pomy�lawszy o Cechu i por�wnawszy jego zachowanie ze szlachetnym przyk�adem tego m�odzie�ca. Przypomnia� sobie gniewn� rezygnacj� Kedrigerna, poni�aj�c� afer� Quintrindusa, bezsensowne nudne posiedzenia, oburzaj�cy ba�agan w finansach, kalumnie, plotki, sta�e wzajemne podgryzanie si� i poczu� si� jak insekt. - Wszystko mog�o by� inaczej - m�wi� Grizziscus w zamy�leniu. - Gdybym mia� przewodnika, nauczyciela, kogo� ze starszyzny, kto wskaza�by mi w�a�ciw� drog� i powstrzyma� m�odzie�cz� zapalczywo��, to na pewno nie zboczy�bym z w�a�ciwej �cie�ki. - Tak, to wielka szkoda - zgodzi� si� Belsheer kiwaj�c g�ow�. - Nie jest jeszcze za p�no - powiedzia� Grizziscus podkre�laj�c ka�de s�owo i wpatruj�c si� intensywnie w Belsheera. - Nie, chyba nie. Na nauk� nigdy nie jest za p�no. Cz�owiek uczy si� ca�e �ycie. - Ale nie bez kierownictwa m�drego czarownika. Powiedzmy, kogo� ze starszyzny cechowej - powiedzia� Grizziscus powoli i wyra�nie, tym razem nieco g�o�niej. - To by na pewno nie zaszkodzi�o - zgodzi� si� Belsheer. - To by wszystko zmieni�o. Nauczy�bym si� stosowa� swoj� moc w�a�ciwie, zamiast wykorzystywa� j� dla teleportacji na u�ytek drobnych tyran�w. Niestety jednak, pozbawiony kierownictwa, narobi�em wiele szk�d i teraz musz� p�aci�. Belsheer spojrza� na niego z nowym zainteresowaniem. - Dokonujesz wi�c przemieszcze� przestrzennych? - spyta�. - Mam wrodzony talent do tej formy czar�w. Belsheer zacz�� sobie przypomina� szczeg�y. Grizziscus teleportowa� poszczeg�lnych osobnik�w, wioski, �rednich rozmiar�w zamek a raz, je�eli wierzy� s�uchom - ca�� armi� do odleg�ych zak�tk�w �wiata na zlecenie r�nych nieprzyjemnych lokalnych kr�lik�w z dzikiej i bezprawnej p�nocy. Jego umiej�tno�ci zawodowe by�y najwy�szej pr�by, ale etyka pozostawia�a wiele do �yczenia. M�wiono, �e porzuci� klienta w po�owie zakl�cia, kiedy ofiara wykrzycza�a ofert� podw�jnego honorarium z wyp�at� od r�ki. Takie zachowanie podwa�a�o autorytet ca�ego zawodu. Nie wolno go by�o tolerowa�, a tym bardziej nagradza�. Dlatego Belsheer u�y� ca�ej swojej elokwencji przeciwko kandydaturze Grizziscusa, doprowadzaj�c do jej odrzucenia, a w konsekwencji do nies�awy kandydata. Teraz jednak zacz�� podejrzewa�, �e historie o wybrykach Grizziscusa mog�y by� przesadzone lub nawet wyssane z palca. M�odzieniec niew�tpliwie mia� charakter. W kontakcie osobistym robi� jak najlepsze wra�enie. Nie �ywi� urazy. Przyj�� kar� jak na czarownika przysta�o. Urazy wybacza� i zapomina�. Ca�owa� r�d�k�. Mo�e zas�ugiwa� na drug� szans�. M�dry starszyy czarownik m�g� wskaza� mu w�a�ciw� drog� i nauczy� go zachowania godnego cz�onka Cechu. W zamian Grizziscus m�g�by nauczy� dobrego starszego czarownika szczeg��w technik teleportacyjnych, ga��zi magii, kt�rej Belsheer nigdy do ko�ca nie zg��bi�. Belsheer wyprostowa� si� i spojrza� w oczy m�odszemu czarownikowi, a potem poklepa� go po ramieniu ko�cist� d�oni�. - M�ody cz�owieku, my�l�, �e b�d� m�g� ci pom�c - powiedzia� g��bokim, solennym g�osem. Grizziscus okaza� si� ch�tnym i poj�tnym uczniem, bardzo pomocnym w pracowni. Po dw�ch miesi�cach nauki u Belsheera znalaz� nieocenionego cz�owieka imieniem Martin, kt�ry s�u�y� obu czarownikom jako pomocnik do wszystkiego. Belsheer, kt�ry zawsze mia� trudno�ci ze znalezieniem i utrzymaniem s�u�by, by� zadowolony i pe�en uznania. Z up�ywem miesi�cy go�ym okiem wida� by�o popraw� charakteru u Grizziscusa. Wykonywa� drobne, po�yteczne zakl�cia dla miejscowych wie�niak�w nie ��daj�c w zamian �adnej zap�aty. Id�c za przyk�adem swojego nauczyciela zawsze wymienia� pe�ne tytu�y starszyzny cechowej, takie jak "Uwa�ny i Skrupulatny Sekretarz" czy "Wielce Czcigodny i Pot�ny Cechmistrz". On z kolei nauczy� Belsheera sztuki przemieszcze� przestrzennych i pokaza� mu, jak przenie�� armi� polnych myszy do spichlerza z�ego i sk�pego lokalnego feuda�a. By� nie tylko grzeczny, szczodry i pe�en szacunku, ale troszczy� si� o swojego mistrza. Pilnowa�, �eby starszy czarownik wysypia� si� nale�ycie i z pomoc� Martina nak�oni� go do zdrowego od�ywiania si�. Nalega� nawet, �eby Belsheer wyjecha� na wakacje, chocia� robocze, do Doliny S�uchaczy Niewidzialnych M�drc�w. S�uchacze by� to spokojny ludek, kt�ry sp�dza� �ycie na s�uchaniu pouczaj�cych i pocieszaj�cych g�os�w z innego �wiata. Poniewa� nigdy nie by�o wiadomo, sk�d taki g�os mo�e si� rozlec, s�uchano wszystkiego, co by�o pod r�k�: starych but�w, stog�w siana, g�az�w, drzew, misek z owsiank� i wszystkiego innego. Przez lata nie dotar� do nich �aden g�os, ale teraz m�wiono, �e S�uchacz imieniem Versel co� us�ysza�. Przes�ania, jakie odbiera�, by�y niezrozumia�e, ale po latach milczenia S�uchacze byli i tak szcz�liwi. - Powiniene� ich odwiedzi�, dobry mistrzu - powiedzia� Grizziscus, kiedy dotar�a do nich ta wiadomo��. - Mo�e dzi�ki twojej m�dro�ci S�uchacze rozszyfruj� swoje komunikaty. - Mo�liwe - powiedzia� Belsheer bez widocznego entuzjazmu. - Ale w tej dolinie musi by� strasznie nudno. Wszyscy tylko siedz� i czego� s�uchaj�. - Tego ci w�a�nie trzeba, mistrzu. Cichego, spokojnego zak�tka po wszystkich trudach zwi�zanych z moj� edukacj�. Belsheer pomy�la� nad tym i twarz mu si� rozja�ni�a. - Mog�oby by� przyjemnie sp�dzi� kilka tygodni wygrzewaj�c si� w s�o�cu i s�uchaj�c bochenka chleba. - To najzdrowsza rzecz, jak� mo�esz zrobi�. - Mog� nawet us�ysze� jaki� g�os. Niew�tpliwie, je�eli co� lub kto� usi�uje nawi�za� kontakt, to by�oby zadowolone mog�c porozmawia� z czarownikiem. - Bez w�tpienia. M�j drogi mistrzu, ty naprawd� musisz si� tam uda�. I uda� si�, wyruszywszy wczesnym rankiem w dwa dni p�niej. Gdy tylko znikn�� im z oczu, Grizziscus z tryumfalnym u�miechem zatar� d�onie. - Idealnie. Absolutnie idealnie - powiedzia�. - Teraz zajm� si� bibliotek� Belsheera i poszukam odpowiedniego zakl�cia, �eby si� na nim nale�ycie zem�ci�, jak wr�ci. - Twoja cierpliwo�� mo�e s�u�y� za wz�r, mistrzu. - Dzi�kuj�, Martin. Cierpliwo�� jest niezb�dn� cnot� m�ciciela. Podobnie jak pomys�owo��. - Twoja pomys�owo��, mistrzu, rzuca na kolana. - Dzi�kuj� ci, Martin. Jestem r�wnie� zwolennikiem czystej gry. Postanowi�em, �e kiedy zaczaruj� tego starego z�o�liwego intryganta, podrzuc� mu trop umo�liwiaj�cy mu wyzwolenie. - Nieprawdopodobna �askawo��, mistrzu. I niecodzienny pomys�, je�eli mog� zauwa�y�. - Zdecydowanie mo�esz. A teraz musz� przyst�pi� do pracy. Zaw�zi�em swoje opcje, ale nie podj��em jeszcze ostatecznej decyzji. Pod �adnym pozorem prosz� mi nie przeszkadza�. W trzy dni p�niej Grizziscus wy�oni� si� z pracowni wym�czony i z czerwonymi oczami, ale z u�miechem na twarzy. Rzuci� si� na jedzenie i picie, spa� jak kamie� przez ca�� dob�, a potem zabra� si� za mniej wyczerpuj�ce zaj�cia, kt�rym po�wi�ca� si� przez prawie cztery tygodnie. Pod koniec tego okresu przysz�a wiadomo��, po odczytaniu kt�rej Grizziscus rozmy�la� przez ca�y dzie�, po czym poinformowa� Martina, �e nast�pnego dnia z rana wyruszaj�, �eby spotka� powracaj�cego Belsheera w drodze. - To ostro�no�� - wyja�ni�. - Belsheer jest starym intrygantem, ale nie g�upcem. Prawie na pewno zabezpieczy� si� przed mo�liwo�ci� rzucenia na niego uroku w tym domu. Nawet je�eli tego nie zrobi�, uwa�a�bym za nierozs�dne atakowanie go tutaj, w�r�d jego ksi�g i w znajomym otoczeniu. Nie, najpierw go izoluj� i dopiero wtedy uderz�. Ten list daje mi znakomit� okazj�. - Czy masz jakie� szczeg�lne �yczenia, mistrzu? - Przygotuj m�j najlepszy p�aszcz i buty. Sam te� ubierz si� elegancko. Musimy by� w strojach godnych tego wydarzenia. Belsheer podr�owa� metodycznie, trzymaj�c si� ustalonej trasy. Grizziscus i Martin spotkali go na drodze o kilka godzin jazdy od karczmy Frunskera i Grizziscus pozdrowi� go rado�nie. - Co ty tu robisz? Kto pilnuje domu? - zapyta� Belsheer. - Zabezpieczy�em dom i gospodarstwo ochronnym zakl�ciem, �askawy mistrzu - odpar� Grizziscus. - �pieszy�em przynie�� ci dobr� nowin�. - Jak� dobr� nowin�? - Tw�j przyjaciel i towarzysz cechowy Tristaver �eni si�! Belsheera zatka�o. - Tristaver si� �eni? - Z pi�kn� kr�low�, kt�r� uwolni� od paskudnego uroku. Sam �lub odby� si� bez rozg�osu, ale teraz szcz�liwa para pragnie przyj�� wszystkich swoich drogich przyjaci�. Zaproszenie przysz�o trzy dni temu i natychmiast wyruszyli�my, �eby ci�, mistrzu, odszuka� - powiedzia� Grizziscus wydobywaj�c z zanadrza autentyczne zaproszenie. Belsheer odczyta� je z zaskoczeniem i przyjemno�ci�. - To ci stary obwie�! My�la�em, �e nigdy si� nie ustatkuje. Trudno go by�o zasta� w domu, stale gdzie� lata�. Najcz�ciej w postaci soko�a. - Czy�by mistrz Tristaver potrafi� zmienia� sw� posta�? - Wiem, �e potrafi zmienia� si� w ptaka. Nigdy nie widzia�em go w �adnej innej postaci. Twierdzi, �e jak cz�owiek raz by� ptakiem, to ju� nie chce by� niczym innym. Jest te� dobry w zakl�ciach mi�osnych. - Rzadkie po��czenie specjalno�ci - zauwa�y� Grizziscus. - Zakl�cia mi�osne zapewniaj� mu dostatnie �ycie. Nudne czary, ale jest na nie sta�y zbyt. Ciekawe, czy w ten spos�b zdoby� te� swoj� kr�low�. - Pos�aniec powiedzia� tylko, �e s� bardzo szcz�liwi. Belsheer skin�� g�ow�. - Tak, to wygl�da na czary. Brat Tristaver to porz�dny facet i w og�le, ale to nie jest kto�, o kim marzy�aby pi�kna kr�lowa. - W zamy�leniu pog�adzi� brod� i po chwili doda�: - Z drugiej strony mamy przypadek brata Kedrigerna. O�eni� si� z kr�low�... czy z ksi�niczk�. W ka�dym razie koronowana g�owa. Podobno jest te� bardzo pi�kna. Mo�e kr�lowe maj� do�� ma��e�stw z kr�lami. - Mo�e tak w�a�nie jest. - Tak. R�wnie� dziwny zbieg okoliczno�ci. Jedno z przys��w S�uchaczy m�wi "Kr�l, kr�lowa i maselnica to weso�e b�oto i s�o�ce". Grizziscus spojrza� na niego skonfundowany. - Co to znaczy, mistrzu? - Na razie nikt nie wie, ale pracuj� nad tym. Przed wieczorem przybyli do karczmy Frunskera, wzgl�dnie czystej i znanej z dobrego jedzenia. Jedli obficie i w doskona�ym nastroju. Piwo Frunskera niekt�rzy uwa�ali za najlepsze w okolicy. Czarownicy spr�bowali je przy kolacji i ocenili pozytywnie, za��dali wi�c p�niej po dzbanie na g�ow�. Martin wzi�� karczmarza na stron� i wci�gn�� go w d�ug� rozmow�, zostawiaj�c dw�ch czarownik�w sam na sam. Belsheer �atwo uleg� namowom Grizziscusa i zam�wi� drugi, a potem trzeci dzban. Kiedy wreszcie podtrzymywany przez Grizziscusa wspina� si� po schodach, znajdowa� si� w stanie sennej dobroduszno�ci. Raczy� swojego towarzysza ca�kowicie niezrozumia�ymi przys�owiami S�uchaczy, a na koniec z wielkim westchnieniem zwali� si� na ��ko. W tym momencie do��czy� do nich Martin, kt�ry na pytaj�ce spojrzenie Grizziscusa odpowiedzia� skinieniem g�owy. Na znak swojego pana Martin stan�� w drzwiach zagradzaj�c przej�cie. - Pos�uchaj mnie, Belsheer - odezwa� si� Grizziscus g��bokim, z�owr�bnym g�osem. - Jutro - wymamrota� Belsheer. - Dzisiaj, stary intrygancie. Wys�uchaj mnie i poznaj cen�, jak� zap�acisz za moj� ha�b�! Belsheer usiad� mrugaj�c i ziewn��. - O czym ty m�wisz? Wypi�e� za du�o piwa, m�j ch�opcze. - Zazna�em zbyt wiele obelg, ha�by i poni�e�, wi�cej ni� czarownik mo�e znie�� i dlatego... - Grizziscus uni�s� r�k� i wskazuj�c zdumionego starego czarownika zaintonowa�: Za ha�b�, jak� sprowadzi�e� na mnie, Zemsta niechybnie na ciebie spadnie. Ty, czyje imi� na Be si� zaczyna, Pos�uchaj tego, kt�ry ci� zaklina: Be, jak biedronka! W zupe�nej ciszy w izbie b�ysn�o i na ��ku, gdzie przed chwil� siedzia� Belsheer, znajdowa�a si� biedronka rozmiar�w dojrza�ej, dorodnej brzoskwini. Martin nie m�g� z siebie wydoby� s�owa. Grizziscus roze�mia� si� i klasn�� w d�onie. Biedronka drgn�a, zrobi�a kilka krok�w i przewr�ci�a si� na bok. - Ostro�nie, mistrzu! - zawo�a� Martin. - To mo�e ugry��! - Nie ma obawy. Bior�c pod uwag� ilo�� piwa, jakie wypi� Belsheer, ta biedronka b�dzie spa� do po�udnia. Czy rozmawia�e� z karczmarzem? - Uprzedzi�em go, �e mo�emy wyruszy� w nocy i zap�aci�em mu za wszystko. Nie poka�e si� tu do jutra. - Dobrze. Ka� przygotowa� konie. Wyje�d�amy natychmiast. - Grizziscus przyjrza� si� biedronce i ze smutkiem pokr�ci� g�ow�. - Chcia�em zosta� godzin� lub dwie i nacieszy� swoje oczy tym widokiem, ale ta biedronka �pi jak kamie�. W drodze powrotnej do domu i przez kilka nast�pnych dni Grizziscus by� zachwycony. Nieustannie wspomina� swoj� zemst� nad Belsheerem i za ka�dym razem Martin nale�ycie wychwala� jego cierpliwo��, po�wi�cenie i zr�czno�� wykonania czaru. Po tygodniu Grizziscus przeszed� w stan spokojnego zadowolenia, w kt�rym nie wspomina� o swojej udanej zem�cie cz�ciej ni� dwa razy dziennie. W jaki� miesi�c po przemianie zacz�� jednak popada� w zamy�lenie i jego nastr�j stawa� si� z dnia na dzie� coraz bardziej ponury. Pewnego ranka w �rodku lata wyszed� ze swojej pracowni zdecydowanym krokiem i przyzwa� Martina. - Jutro wyruszamy do doliny Aniar. Przygotuj wszystko, co trzeba - powiedzia�. - Tak jest, mistrzu. Czy d�ugo tam zabawimy? Grizziscus zastanowi� si� przez chwil�. - Mo�liwe. Musz� znale�� pewien szczeg�lny kwiat rosn�cy tylko w tej dolinie. Stanowi on antidotum na urok, kt�ry rzuci�em na Belsheera. Martin uni�s� lekko brwi. - Czy�by mia� zosta� oduroczony, mistrzu? Grizziscus u�miechn�� si� m�ciwie i pokr�ci� g�ow�. - Absolutnie nie. Grizziscus przemy�la� spraw�, co sk�oni�o go do zmiany plan�w. Nie by�y to przemy�lenia z tych, co to wi��� si� z wyrzutami sumienia, pokut� lub przebaczeniem. Wprost przeciwnie. Zem�ciwszy si� na Belsheerze i stwierdziwszy, �e jest to przyjemne, Grizziscus postanowi� przed�u�y� swoj� zemst� w niesko�czono��. �a�owa� jedynie, �e uleg� dzieci�cej pokusie dania przeciwnikowi szansy. W karczmie Frunskera celowo kilkakrotnie wspomnia� przy s�u�bie, �e celem jego podr�y jest dolina Aniar. Nie by�a to prawda. By�a to wskaz�wka co do mo�liwo�ci uwolnienia si� od uroku. W pewnym lesie w dolinie Aniar, i nigdzie wi�cej na �wiecie, ro�nie pohukuj�cy b��kitny siedmiosi�, paso�ytnicze ziele, kt�rego kwiaty zawieraj� nektar odwracaj�cy zakl�cia cz�owieka w owady i kolibry. Gdyby Belsheer okaza� si� wystarczaj�co bystry, �eby podchwyci� wskaz�wk�, m�g�by si� uwolni� od uroku. Szansa by�a niewielka, ale zawsze by�a i teraz Grizziscus �a�owa�, �e zostawi� staremu czarownikowi nawet tak nik�� mo�liwo�� uwolnienia si� od zemsty. Dlatego postanowi� pojecha� do doliny, zniszczy� tam wszystkie okazy pohukuj�cego b��kitnego siedmiosi�a i kontynuowa� sw�j plan zemsty. Grizziscus w cicho�ci ducha wypowiedzia� wojn� Cechowi Czarownik�w. Zach�cony �atwo�ci�, z jak� wyprowadzi� w pole Hithernilsa, a potem Belsheera, postanowi� teraz podj�� kroki przeciwko pozosta�ym cz�onkom. Wszyscy g�osowali przeciwko niemu i dlatego wszyscy zas�ugiwali na kar�. Uwierzy�, �e mo�e pokona� ka�dego z nich: pysza�ka Tristavera, asekuranta Axpada, opryskliwego Conhoona, nawet Kedrigerna i dziekana sztuk tajemnych, wspania�ego Krillicana oraz ca�� reszt�. W swojej w�asnej ocenie Grizziscus wszystkich ich przer�s� i zdeklasowa�. M�g� teraz udowodni� �wiatu, �e potrafi ich przeczeka�, przechytrzy� i przeczarowa�. Trzyma� sw�j wielki plan w tajemnicy, p�ki nie przybyli do doliny Aniar, gdzie Martin rozbi� namioty i rozpali� ogie�, �eby przygotowa� kolacj�. Wtedy dopiero wy�o�y� wszystko, delektuj�c si� ka�dym s�owem. Martin s�ucha� w milczeniu co jaki� czas unosz�c brew. - Ambitny plan - zauwa�y� na zako�czenie. - Dla zwyk�ego czarownika by�oby to zadanie ambitne, ale ja ju� dowiod�em, �e mog� si� z nimi r�wna� - powiedzia� Grizziscus. - To prawda, mistrzu. Ale jednak... sam przeciwko wszystkim... - Najwy�szy czas, �eby im kto� da� nauczk�. A kto zrobi to lepiej ni� ja? - Rzeczywi�cie, mistrzu. Grizziscus zachichota�. - Nie mog� si� doczeka�, �eby zobaczy� ich miny, kiedy... - umilk�, pog�adzi� brod� i zapatrzy� si� w ogie�. - To wymaga pewnego namys�u. Je�eli pozamieniam ich w gzy albo robaki, nie b�d� m�g� zobaczy� ich min, a to po�owa przyjemno�ci. Zabrak�o mi tego u Belsheera - powiedzia� z �alem w g�osie. Tego wieczoru do p�na siedzia� samotnie pogr��ony w zadumie. Nast�pnego ranka o �wicie Grizziscus i Martin byli na skraju lasu pokrywaj�cego skierowany na wsch�d stok doliny. Tutaj i tylko tutaj mo�na by�o znale�� pohukuj�cy b��kitny siedmiosi�. Ziele by�o niewielkie i trudne do wypatrzenia, ale o �wicie jego otwieraj�ce si� kwiaty wydawa�y ciche pohukiwania, dzi�ki czemu mo�na je by�o odnale��. Dwaj m�czy�ni zeszli z wierzchowc�w i usiedli oparci o pie� starego d�bu rosn�cego na skraju polany w oczekiwaniu pierwszych promieni s�o�ca i charakterystycznych odg�os�w. W tej chwili, bez najmniejszego ostrze�enia, kiedy Grizziscus przeciera� oczy, a Martin by� w po�owie ziewni�cia, na polanie pojawi� si� spowity w oleisty czarny dym i odra�aj�c� wo� jaki� ohydny stw�r. Martin raz rzuci� na niego okiem, wci�gn�� powietrze i odczo�ga� si� na drug� stron� pnia, gdzie cicho i obficie zwr�ci� poranny posi�ek. Grizziscus zerwa� si� na r�wne nogi. - Co to ma znaczy�? Gdzie ja jestem? Kto �mia�? - zarycza�a potworna zjawa niskim, lepkim g�osem. - Jestem Grizziscus, najpot�niejszy z czarownik�w, a to jest dolina Aniar. A kto ty jeste�? - Jestem Wielk� Pe�zaj�c� Ohyd� z Moodymount i moja w�ciek�o�� jest bezgraniczna! Musz� si� zem�ci�! - Podoba mi si� twoje podej�cie do sprawy - powiedzia� Grizziscus. - Opowiedz mi co� wi�cej. W boku potwora ukaza�o si� wielkie okr�g�e oko, kt�re zimno przyjrza�o si� czarownikowi. - Dlaczego? - spyta�a Ohyda. - Bo jestem specjalist� od zemsty. Mo�e b�d� mia� jakie� sugestie. Potw�r wyda� jaki� mokry, kleisty odg�os i otworzy� troje dodatkowych oczu, w tym jedno na szypu�ce. Oczy wpatrywa�y si� przez chwil� w Grizziscusa, a potem znik�y w cielsku Ohydy. - Podczas walki z pewnym rycerzem i jego towarzyszami, spad� na mnie nagle zdradziecki urok - powiedzia�a Wielka Pe�zaj�ca Ohyda. - Za�o�� si�, �e nie po raz pierwszy. - Nie, nie po raz pierwszy, ale to nie tw�j interes i poza tym to chamska uwaga. - G�os potwora by� niski i kleisty, ale co� w jego brzmieniu podpowiada�o Grizziscusowi, �e rozmawia z istot� p�ci �e�skiej. - Czy jeste� samic�? - spyta�. - Rozmawiamy o moich k�opotach, nie o mojej p�ci. - Jak sobie �yczysz - odpowiedzia� Grizziscus z dwornym gestem. - Trwa�a w�a�nie �wawa i pobudzaj�ca apetyt potyczka, zgodnie z moimi planami powinna ona trwa� do chwili, a� poczuje prawdziwy g��d. Moi przeciwnicy sk�adali si� na rozkosznie zr�wnowa�one menu: karze� na przek�sk�, krzepki rycerz jako danie g��wne, pi�kna ksi�niczka na deser i paru innych na przegryzk�. W�a�nie mia� ze mnie wypa�� czarny, cuchn�cy ob�ok, �eby ich zmyli� i przerazi�, kiedy zosta�em zdradziecko przeniesiony w inn� przestrze�. - Zakl�cie teleportacyjne? Czy widzia�e�, kto to zrobi�? Ohydny stw�r utoczy� nieco podejrzanej cieczy z jednego boku i wyda� odra�aj�cy odg�os. - Gdyby to nie by�o tak absurdalne, powiedzia�bym, �e zrobi�a to biedronka. Ostatni� rzecz�, jak� pami�tam... Grizziscus zatoczy� si�, wpad� na pie� d�bu i wyrzuci� w g�r� ramiona, a potem zapia� g�osem pe�nym w�ciek�o�ci i zawodu: - To by� Belsheer! Ta biedronka to by� Belsheer. - Nie kpij ze mnie. Nie ma czego� takiego jak biedronka rzucaj�ca uroki. - Ot� jest co� takiego, ty g�upi potworze, i to moje dzie�o. Ta biedronka to zakl�ty przeze mnie czarownik, kt�ry u�ywa moich w�asnych zakl��! - To ty go zakl��e�? - Ja. - I to dzi�ki twojemu zakl�ciu znalaz�em si� w tym �wiecie? - Tak. Wszystkiego, co wie na temat zakl�� teleportacyjnych, nauczy� si� ode mnie. - Zatem ty zap�acisz za moje k�opoty - zahucza� odra�aj�cy stw�r wypuszczaj�c dwie d�ugie kleiste macki, kt�re szybko oplot�y czarownika zas�aniaj�c mu usta i kr�puj�c ramiona, co uczyni�o go ca�kowicie bezradnym. W boku potwora otworzy�a si� paszcza, do kt�rej czarownik zosta� natychmiast wt�oczony. Otw�r zatrzasn�� si� i znik�, a Wielka Pe�zaj�ca Ohyda znieruchomia�a. Martin by� �wiadkiem ca�ego spotkania i mia� dosy�. Kiedy ostatnie oko potwora zamkn�o si� i znik�o, Martin zacz�� si� wycofywa� trzymaj�c si� jak najbli�ej ziemi. Dopiero kiedy dotar� do g�stej k�py brz�z, odwa�y� si� podnie�� do postawy skulonej. Potwora nie by�o ju� wida� ani czu�. Martin po�pieszy� do koni, doprowadzi� je cichaczem do uj�cia doliny, tam wsiad� i odgalopowa� nie zatrzymuj�c si� a� do zachodu s�o�ca. Martin nale�a� do ludzi przewiduj�cych i Grizziscus polega� na nim w kwestiach praktycznych. W podr�y to on zawsze dzier�y� kies�, a w tej wyprawie kiesa by�a szczeg�lnie ci�ka, gdy� Grizziscus planowa� bankiet z okazji zniszczenia ostatniego pohukuj�cego b��kitnego siedmiosi�a. Martin mia� przy sobie z�oto, kt�re mog�o mu starczy� na d�ugi czas. Mia� r�wnie� torb� podr�n� swojego mistrza z zestawem podr�cznik�w. Przy ich pomocy m�g�by pos�ugiwa� si� pewn� liczb� prostych zakl��. Im d�u�ej o tym my�la�, tym mniej mu si� ten pomys� podoba�. �ycie czarownika, nawet pomniejszego i bardzo bezpretensjonalnego czarownika, kt�ry pragnie tylko zarobi� na �ycie, by�o zbyt ryzykowne. Co tu du�o m�wi�, by�o wr�cz niebezpieczne. Martin doszed� do wniosku, �e to nie jest dla niego. Wola� co� pewniejszego. Kiedy tak le�a� patrz�c w gwiazdy, przypomnia�a mu si� d�uga rozmowa, jak� odby� z Frunskerem. Karczmarz kilkakrotnie wspomina� o ch�ci sprzedania gospody, wymienia� nawet cen�. Martin si�gn�� za pazuch� i pomaca� kies�. By�a przyjemnie pulchna, a ta pulchno�� oznacza�a z�oto. �ycie karczmarza, to jest co� dla mnie, pomy�la�. Raz na jaki� czas ma�e zakl�cie, �eby przep�oszy� pch�y, szczury i myszy. Oto ca�a magia potrzebna karczmarzowi. Westchn�� z zadowoleniem, odwr�ci� si� na bok i zapad� w sen z u�miechem na twarzy. Prze�o�y� Lech J�czmyk JOHN MORRESSY Ameryka�ski pisarz, autor znanego cyklu o czarownikach. Po przypomnieniu go w "NF" opowiadaniem "Tato, drogi tato, wracaj do domu" (nr 1/93) kolejna opowie�� "O trzech czarownikach". Morressy uprawia fantastyk� ironiczn� i pogodn�, co jest do�� rzadkie. Wielk� przyjemno�� i satysfakcj� sprawi� nam ostatnio list, w kt�rym Morressy dzi�kuje redakcji, poniewa� za naszym po�rednictwem zainteresowa�o si� nim pismo "Kaukas" z Litwy. Koledzy ze Wschodu powiedzieli nam, �e cz�sto ubiegaj� si� o prawa na opowiadania, kt�re poznali dzi�ki lekturze "NF". Ostatnio wyst�pili m.in. o utwory takich pisarzy jak Shepard, Wessell, Resnick i Rusch. A wracaj�c do Morressy'ego, to przypomnijmy, �e drukowali�my ju� jego "Murphy pokazuje, co potrafi" ("F" 3/89) oraz "Moggropple po tamtej stronie lustra" ("F" 7/89). D.M. 1