9318

Szczegóły
Tytuł 9318
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9318 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9318 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9318 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jack London Wielka niewiadoma Kariera pani Sayther w Dawson by�a � wyra�aj�c si� ogl�dnie � meteoryczna. Pani ta przyjecha�a wiosn� w kilka sa� z psimi zaprz�gami, eskortowanych przez francusko-kanadyjskich voyageurs, zab�ysn�a wspaniale na jeden kr�tki miesi�c i zaraz po sp�yni�ciu kry uda�a si� w g�r� rzeki. Pozbawione kobiet Dawson nie mog�o poj�� przyczyn tak nag�ego odjazdu i czterystu miejscowych notabl�w smuci�o si� i t�skni�o, dop�ki wraz z odkryciem teren�w z�otodajnych Nome dawna sensacja nie ust�pi�a miejsca nowej. Bo Dawson zachwyci�o si� pani� Sayther i przyj�o j� z otwartymi ramionami. By�a urodziw�, czaruj�c� dam�, a przede wszystkim wdow�. Z tych racji otoczy� j� niezw�ocznie r�j z�otych kr�lewi�t z Eldorado, funkcjonariuszy pa�stwowych i m�odszych syn�w na dorobku, gdy� uszy m�czyzn �akn�y powabnego szelestu sp�dniczek. G�rnicy czcili pami�� niedawno zmar�ego ma��onka wdowy, pu�kownika Saythera, natomiast przedstawiciele finansist�w i sp�ek maklerskich ze zgroz� opowiadali o jego manipulacjach i szacherkach, bo nieboszczyk znany by� w ca�ych Stanach jako gruba ryba przemys�u g�rniczego, w Londynie za� uchodzi� za jeszcze grubsz�. Wielk� niewiadom� stanowi�o pytanie, czemu wdowa po tym potentacie zjawi�a si� nad Yukonem. Ale m�czy�ni z P�nocy to ludzie praktyczni: gardz� wszystkimi w czambu� teoriami i mocno trzymaj� si� fakt�w. Dla wielu spo�r�d nich Karen Sayther by�a najbardziej konkretnym faktem. Ona jednak mia�a odmienny pogl�d na t� spraw�, czego poniek�d dowodzi b�yskawiczna szybko��, z jak� o�wiadczyny i kosze nast�powa�y po sobie w czasie jej czterotygodniowego pobytu w Dawson. Wraz z odjazdem pani Sayther znikn�� fakt. Pozosta�a tylko niewiadoma. Ale sam los dostarczy� jakiego takiego klucza do jej odnalezienia. Ostatnia ofiara pi�knej wdowy, Jack Coughran, kt�ry bez powodzenia z�o�y� u jej st�p swoje serce oraz pi��set st�p d�ug� dzia�k� nad Bonanz�, �wi�ci� �a�ob� zalewaj�c przez ca�� noc robaka. Tak si� z�o�y�o, �e oko�o p�nocy z Jackiem zderzy� si� nie kto inny,' tylko Pierre Fontaine, naczelnik voyageurs Karen Sayther. Zderzenie wiod�o prost� drog� do znajomo�ci i pijatyki, dzi�ki czemu jeden ob�ok opar�w alkoholowych spowi� obydw�ch m�czyzn. � Co?... Aha... � be�kota� nad ranem Pierre Fontaine. � Dlaczemu madame Sayther zrobi�a odwiedziny w te strony? Najlepiej ty pogadaj z ni� sam�. Ja nic nie wiem, tylko tyle, �e ona gada�a ca�y czas imi� jednego cz�owieka. �Pierre � gada�a � jak ty znajdziesz tego cz�owieka, ja tobie dam du�o... tysi�c dolar�w, jak ty go znajdziesz�. Ten go��? Mais oui! Jak si� nazywa? Mais oui! Si� nazywa... aha... Dawid Payne. Oui, monsieur, Dawid Payne... Ca�y czas ona gada�a to nazwisko. Ca�y czas szuka�em, pracowa�em jak wszyscy diabli, ale nie mog�em znale�� ten cholerny go�� i wcale nie dosta�em tysi�c dolar�w. Niech to cholera! � Co?... Aha... Mais oui! Raz kilku ludzi przyszli z Circle City. To znajome tego cz�owieka. Gadali, �e on nad Birch Creek. A madame? Ona m�wi�a: �Bon!� i kontenta by�a jak licho! Potem gada do mnie: �Pierre! zaprz�ga� psy! My pojedziemy pr�dko, pr�dko! My znaleziemy tego cz�owieka, ja tobie dam drugi tysi�c dolar�w�. A ja m�wi� �Mais oui! Pr�dko, pr�dko! Allons, madame!� Ja my�la�em, �e dwa tysi�ce dolar�w ju� u mnie w kieszeni. Bodaj to diabli! Potem inne ludzie przyszli z Circle City i gadali, �e nie, �e ten cz�owiek, Dawid Payne, pojecha� do Dawson jaki� czas nazad. No i madame, i ja nie pojechali�my wcale. Oui, monsieur! Dzisiaj madame m�wi tak: �Pierre � m�wi i daje mi pi��set dolar�w � id�, Pierre, i kup ��dk�. Jutro my pop�yniemy w g�r� rzeki�. Mais oui, jutro w g�r� rzeki, a ten �obuz, Charley Sitka, kaza� mi p�aci� za ��dk� ca�e pi��set dolar�w. Cholera! Nazajutrz, kiedy Jack Coughran pu�ci� w kurs plotk�, ca�e Dawson pocz�o si� g�owi�, co to za jeden ten Dawid Payne i jaki wp�yw wywiera na �ycie Karen Sayther. Ale tego� dnia, jak zapowiedzia� Pierre Fontaine, ��d� z pani� Sayther i jej p�dzik� eskort� voyageurs odbi�a od wschodniego brzegu niedaleko Klondike City. Przeci�a rzek�, aby unikn�� niebezpiecznych ska�, i wzd�u� zachodniego wybrze�a po�eglowa�a na po�udnie, gdzie znikn�a w�r�d labiryntu wysepek. � Oui, madame, to b�dzie miejsce. Raz, dwa, trzy wyspy za Rzek� Stuarta. To b�dzie wyspa trzy. M�wi�c to Fontaine wpar� wios�o w brzeg i ustawi� pod pr�d ruf� �odzi, dzi�ki czemu dzi�b obraca� si� w stron� l�du, a� wreszcie zwinny Pierre wspi�� si� na urwisko i przywi�za� link� holownicz�. � Momencik, madame, ja p�jd� zobaczy�. Jego znikni�cie za wysokim brzegiem powita� dono�ny psi ch�r. Nim up�yn�a minuta, Pierre wr�ci�. � Oui, madame, jest chata. Ja dobrze wszystko obejrza�em. Nie mog�em tylko znale�� cz�owieka w domu. Ale on jest niedaleko, nie na d�ugo poszed�, bo nie zostawi�by piesk�w. Wr�ci pr�dko, ja trzymam zak�ad! � Pom� mi wysi���, Pierre. Zm�czy�am si� w tej �odzi. Ca�a zdr�twia�am. M�g�by� troch� mi�kcej us�a� miejsce. Pani Sayther podnios�a si� z futrzanego gniazdka i smuk�a, pi�kna stan�a po�rodku cz�na. Na tle pierwotnego krajobrazu wydawa�a si� wiotka, krucha jak lilia. Wra�eniu temu k�am zada� jednak krzepki u�cisk d�oni, kt�r� wspar�a o d�o� Pierre'a, napr�enie kobiecych biceps�w, kiedy d�wign�y ci�ar cia�a, i sprawna praca n�g przy wspinaniu si� na urwiste zbocze. Kszta�tne mi�nie obleka�y jej delikatne, cienkie ko�ci, lecz cia�o Karen by�o siedliskiem si�y. Mimo niedba�ej swobody, z jak� odbywa�o si� l�dowanie, pani Sayther zarumieni�a si� lekko i wida� by�o, �e jej serce bije nieco szybciej. P�niej, kiedy z nabo�nym zaciekawieniem zbli�a�a si� do chaty, policzki jej oblek�a jeszcze �ywsza barwa. � Madame patrzy, tu � Pierre wskaza� r�k� wi�ry ko�o s�gu drewna. � �wie�e, dwa, trzy dni, nie wi�cej. Kobieta skin�a g�ow�. Spr�bowa�a zajrze� do i�by przez okienko, ale szyb� zast�powa� w nim arkusz zat�uszczonego pergaminu, kt�ry przepuszcza� �wiat�o, zas�ania� wszak�e widok. Po pierwszym niepowodzeniu Karen okr��y�a chat� i stan�wszy u drzwi, podnios�a do po�owy rygiel. Chcia�a widocznie wej�� do wn�trza, lecz zmieni�a zamiar i rygiel opad�. Nagle przykl�k�a na jedno kolano, uca�owa�a z gruba ciosany pr�g. By� mo�e dostrzeg� to Pierre Fontaine, nie zdradzi� si� jednak nawet najl�ejszym ruchem i p�niej nigdy z nikim nie dzieli� si� tym wspomnieniem. Ale po chwili jeden z wio�larzy, kt�ry spokojnie zapala� fajk�, zdziwi� si� niezwykle surowemu tonowi g�osu swego zwierzchnika: � Hej, ty! Le Goire! Ty r�b lepiej mi�kko pos�anie. Du�o nied�wiedzich sk�r, du�o kocy � zakomenderowa� Pierre. � Zrozumia�! Cholera! Niebawem jednak rozrzucono us�ane w �odzi gniazdko, a znaczna jego cz�� pow�drowa�a na wybrze�e, gdzie pani Sayther usadowi�a si�, by wygodnie czeka� rozwoju wydarze�. Le��c na boku b��dzi�a wzrokiem po szeroko rozlanym Yukonie. Nad g�rami po przeciwnej stronie rzeki dymy niewidocznego po�aru las�w za�miewa�y niebo. Popo�udniowe s�o�ce blado prze�wieca�o rzucaj�c na ziemi� mglisty odblask i osobliwe cienie. Trzy czwarte widnokr�gu stanowi�o dziewicze pustkowie: poros�e jod�ami wysepki, ciemne wody, poznaczone lodowcami skalne �a�cuchy. Najmniejszy �lad ludzkiego �ycia nie kala� samotno�ci, �aden d�wi�k nie zak��ca� ciszy. Kraj drzema� pod fantastycznym ca�unem nieznanego, spowity w tajemnicz� zadum� bezkresnych przestrzeni. Ten nastr�j denerwowa� zapewne pani� Sayther, gdy� raz po raz zmienia�a poz�: to spogl�da�a w d� rzeki, to w g�r�, to znowu przebiega�a wzrokiem ponure wybrze�a, jak gdyby obserwowa�a ledwie widoczne wyloty odn�g i kana��w. Po godzinnym postoju wio�larze wysiedli na brzeg, by przygotowa� nocny biwak. Tylko Pierre zosta� na stra�y przy swojej pani. D�ugo milczeli, wreszcie pod koniec dnia spojrza� w g�r� rzeki, na kolano okr��aj�ce wysepk�. � Teraz to b�dzie on, oui � szepn��. Z nurtem sun�o india�skie cz�no. Po obydwu jego stronach po�yskiwa�y wios�a, a w takt ich ruch�w ko�ysali si� rytmicznie na rufie m�czyzna i na dziobie kobieta. Pani Sayther nie patrzy�a na kobiet�, lecz kiedy cz�no przybi�o bli�ej, uwag� jej zwr�ci�a egzotyczna pi�kno��. Kr�g�e kszta�ty cia�a rysowa�y si� wyra�nie pod obcis�� bluz� z �osiowej sk�ry wyszywan� paciorkami w fantastyczne wzory. Jedwabna chustka � barwna i malowniczo udrapowana � cz�ciowo zakrywa�a bujne, kruczoczarne w�osy. Ale przede wszystkim twarz, jak gdyby odlana ze spi�u albo miedzi, przyku�a spojrzenie Karen. Ogromne czarne, po�yskliwe oczy � odrobin� sko�ne � spogl�da�y spod czysto nakre�lonych, doskona�ych �uk�w brwi. Policzki, niezakl�s�e mimo szerokich, wydatnych ko�ci, �agodnie sp�ywa�y ku do�owi i spotyka�y si� w delikatnych, stanowczych ustach o cienkich wargach. Twarz ta zdradza�a subtelne �lady staro�ytnej mongolskiej krwi i powr�t do pnia ojczystego po stuleciach w�dr�wki. Wra�enie pot�gowa� jeszcze przepi�kny orli nos o cienkich, ruchliwych chrapach i jaka� orla dziko��, kt�ra cechowa�a nie tylko twarz, lecz ca�� posta� Indianki. By�a ona typem tatarskim wyidealizowanym do ostatnich granic, by�a chlub� rasy czerwonosk�rych Indian, kt�ra raz na dwadzie�cia pokole� potrafi wyda� na �wiat istot� tak wyj�tkow�. M�czyzna i kobieta, pracuj�c zgodnie, silnymi, d�ugimi poci�gni�ciami wiose� odwr�cili w�t�� ��dk� pod pr�d i ostro�nie przybili do wybrze�a. Po chwili Indianka stan�a nad urwiskiem i przek�adaj�c powr�z z r�ki do r�ki, wywindowa�a �wier� �wie�o upolowanego �osia. Nast�pnie m�czyzna pospieszy� w �lad towarzyszki i wsp�lnymi si�ami sprawnie wywlekli na l�d cz�no. Wok� nich sk��bi�o si� stado rado�nie poszczekuj�cych ps�w, a kiedy dziewczyna pochyli�a si�, by je pog�aska�, m�czyzna dostrzeg� pani� Sayther, kt�ra wsta�a tymczasem z futrzanego pos�ania. Spojrza�, odruchowo przetar� oczy, jak gdyby s�dzi�, �e wzrok go zawodzi, i znowu spojrza�. � Karen � powiedzia� naturalnym tonem i zbli�ywszy si� wyci�gn�� r�k� na powitanie. � W pierwszej chwili my�la�em, �e �ni�. Wiosn� chorowa�em przez pewien czas na �nie�n� �lepot�. Od tej pory oczy cz�sto p�ataj� mi figle. Pani Sayther obla�a si� szkar�atem. Serce zako�ata�o jej 'w piersi. Oczekiwa�a wszystkiego pr�cz tej ch�odno wyci�gni�tej r�ki. Ale opanowa�a si� i serdecznym u�ciskiem odpowiedzia�a na u�cisk d�oni. � Widzisz, Daw, nieraz odgra�a�am si�, �e przyjad�, i przyjecha�abym na pewno, tylko... tylko... � Ja nie rzuci�em s�owa zach�ty � roze�mia� si� Dawid Payne i spojrza� na Indiank� nikn�c� we wn�trzu chaty. � Ach, rozumiem ci�, Daw, ja na twoim miejscu post�pi�abym zapewne tak samo. Ale... ale teraz... przysz�am do ciebie. � No, to wejd� do chaty i posil si� � odrzek� pogodnie, lekcewa��c lub nie wyczuwaj�c tonu pro�by i zach�ty w niewie�cim g�osie. � Musisz by� zm�czona. Z kt�rej strony przyp�yn�a�? Pod pr�d? A zatem zimowa�a� w Dawson albo przyjecha�a� tam po sp�yni�ciu lod�w. ,To tw�j biwak? Spojrza� po voyageurs, kt�rzy obsiedli rozniecone na polanie ognisko, i otworzy� drzwi, zapraszaj�c go�cia. � Zesz�ej zimy przyjecha�em po lodzie z Circle City � ci�gn�� � i osiad�em tutaj na czas pewien. Szukam z�ota w Potoku Hendersona, a jak mi nie dopisze szcz�cie, my�l� pod jesie� spr�bowa� nad Rzek� Stuarta. � Niewiele si� zmieni�e�, prawda? � przerwa�a bez ceremonii, chc�c skierowa� rozmow� na bardziej osobiste tory. � C�, troch� mniej t�uszczu, troch� wi�cej mi�ni. Czy to mia�a� na my�li? Pani Sayther wzruszy�a ramionami i przez p�mrok izby spojrza�a w stron� Indianki, kt�ra zd��y�a ju� rozpali� ogie� i sma�y�a du�e p�aty �osiowego mi�sa przek�adane cienkimi plasterkami boczku. � D�ugo siedzia�a� w Dawson? Payne struga� w�a�nie brzozowe toporzysko i zada� pytanie nie odwracaj�c g�owy. � Ledwie kilka dni � odpowiedzia�a, bo poch�aniaj�c dziewczyn� wzrokiem niewiele s�ysza�a. � Co, w Dawson? By�am tam ca�y miesi�c. Dobrze, �e si� wreszcie wyrwa�am. Widzisz, samiec gatunku arktycznego jest pierwotny i troch� zbyt natr�tny w swych uczuciach. � Nie mo�e by� inny, skoro �yje tak blisko natury. Konwenanse zostawi� w domu razem z materacem spr�ynowym. Ale rozs�dnie wybra�a� czas powrotu. Opu�cisz kraj przed sezonem komar�w. To szcz�cie, kt�rego z braku do�wiadczenia nie potrafisz oceni�. � Chyba naprawd� nie potrafi� oceni� tego szcz�cia. Ale powiedz mi co� o sobie, o swoim �yciu. Jakich masz s�siad�w? Albo raczej, czy masz w og�le? Pytaj�c tak, przygl�da�a si� Indiance, kt�ra na kamiennej podbud�wce pieca gniot�a kaw� wsypan� w r�g worka po m�ce. Pracowicie, z uporem �wiadcz�cym o systemie nerwowym r�wnie pierwotnym jak metoda pracy, dziewczyna t�uk�a ziarna ci�kim od�amkiem kwarcu. Dawid Payne spostrzeg� zaciekawienie pani Sayther i cie� u�miechu przesun�� mu si� po twarzy. � Mia�em paru � odpowiedzia�. � Kilku ch�opak�w znad Missouri i dw�ch Kornwalijczyk�w. Wyw�drowali do Eldorado, �eby pracowa� u przedsi�biorcy za wikt i n�dzn� p�ac�. Karen spojrza�a przelotnie na Indiank�. � Ale w okolicy mieszka, oczywi�cie, pe�no Indian? � Sk�d znowu! Od dawna wszyscy s� w Dawson. W okolicy nie ma ani jednego tubylca pr�cz obecnej tu Winapie. Ale to dziewczyna z plemienia Koyokuk osiad�ego o tysi�c mil st�d w d� rzeki. Pani Sayther poczu�a nagle, �e robi jej si� s�abo. U�miech zainteresowania nie znikn�� wprawdzie z jej warg, mia�a jednak wra�enie, i� twarz m�czyzny ucieka na astronomiczn� odleg�o��, a nie ciosane bale w �cianach chaty zataczaj� si� jak pijane. W tej jednak chwili gospodarz poprosi� j� do sto�u, przy kt�rym chc�c nie chc�c odnalaz�a si� w czasie i przestrzeni. M�wi�a ma�o, przewa�nie o pogodzie i okolicznym krajobrazie. Dawid Payne zacz�� d�ugi wyw�d o r�nicach mi�dzy p�ytkim, letnim kopaniem w Dolnym Kraju a g��bokim zimowym w G�rnym Kraju. � Wiesz pewnie, czemu wybra�am si� na P�noc, bo wcale o to nie pytasz � powiedzia�a pani Sayther, kiedy odeszli od sto�u i Dawid wr�ci� do osadzania toporzyska. � Czy dosta�e� m�j list? � Ostatni? Chyba nie. Najprawdopodobniej w�druje gdzie� po kraju nad Birch Creek albo le�y spokojnie w jakiej� faktorii nad Doln� Rzek�. Wstyd doprawdy, jak bezceremonialnie traktuj� tu poczt�. Nie ma �adnego porz�dku, �adnej organizacji, �adnego... � Nie b�d� z drewna, Daw! Pom� mi! � przerwa�a niecierpliwie tonem, w kt�rym zabrzmia� autorytet oparty na przesz�o�ci. � Czemu nie pytasz o mnie? O starych znajomych? Czy �wiat zupe�nie przesta� ci� interesowa�? Wiesz chyba, �e m�j m�� umar�? � Doprawdy? Wyrazy wsp�czucia... Kiedy? � Dawidzie! Ze z�o�ci bliska by�a �ez, lecz ton wym�wki po�o�y� im tam�. � Czy w og�le odbiera�e� moje listy? Wiem, �e niekt�re musia�y do ciebie trafi�, chocia� nie odpisa�e� ani razu. � C�, nie dosta�em ostatniego listu, w kt�rym niew�tpliwie oznajmi�a� o zgonie ma��onka. Inne te� si� pewnie zab��ka�y. Ale otrzyma�em kilka. Widzisz... ehem... czytywa�em je na g�os Winapie jako przestrog�... albo raczej, widzisz, �eby zaznajomi� dziewczyn� z przewrotno�ci� jej bia�ych si�str. No i... ehem... Winapie odnios�a jak� tak� korzy�� z tej nauki. Tak mi si� przynajmniej zdaje... Aa... a co ty o tym s�dzisz? Karen nie zwr�ci�a uwagi na docinek. M�wi�a dalej: � W tym ostatnim li�cie, jak s�usznie przypuszcza�e�, zawiadamia�am ci� o �mierci pu�kownika Saythera. Zmar� rok temu. Pisa�am wtedy, �e je�eli do mnie nie przyjedziesz, ja przyjad� do ciebie. Oto jestem! Dotrzyma�am tylekro� powtarzanej obietnicy. � Nic o niej nie wiem. � No, a dawniejsze listy? � Tak, zapowiada�a� przyjazd, ale ja ani ci� nie prosi�em, ani nie odpowiada�em. Obietnica nie zosta�a wi�c potwierdzona i przyj�ta. Mog� �mia�o powiedzie�, �e nic o niej nie wiem. Wiem za to o innej obietnicy, kt�r� i ty by� mo�e sobie przypominasz, chocia� by�o to bardzo, bardzo dawno. Rzuci� na pod�og� toporzysko i podni�s� g�ow�. � By�o to bardzo, bardzo dawno, ale ja dok�adnie pami�tam dzie�, ka�dy najdrobniejszy szczeg�. Byli�my w ogrodzie, w rozarium twojej matki. Wszystko rozwija�o si�, kwit�o! �ywotne soki wiosny kr��y�y nam w �y�ach. Przygarn��em ci� do siebie... po raz pierwszy wtedy... i mocno poca�owa�em w same usta. Przypominasz sobie? � Ach, nie wracaj do tego, Daw! Nie wracaj! Dobrze zachowa�am w pami�ci swoj� haniebn� histori� od pocz�tku do ko�ca. Ile ja �ez wyla�am! Ach, gdyby� tylko wiedzia�, jak straszne cierpienia... � Tak! Przyrzek�a�. Przyrzek�a� wtedy i tysi�ce razy w uroczych dniach, co nast�pi�y potem. Ka�de spojrzenie twych oczu i dotkni�cie r�ki, ka�de s�owo padaj�ce z twoich ust by�o obietnic�. A p�niej... Jakby to powiedzie�?... Zjawi� si� inny m�czyzna. By� stary... dosy� stary, �eby mie� tak� jak ty c�rk�, no i nieurodziwy, ale wed�ug �wiatowej miary nale�a�o go nazwa� cz�owiekiem uczciwym. Nie pope�ni� nigdy �adnej zbrodni, trzyma� si� litery prawa, zas�ugiwa� na powa�anie bli�nich. A pr�cz tego � co najwa�niejsze � by� w�a�cicielem kilkunastu jakich takich kopal�, powiedzmy, nawet dwudziestu, nie b�d�my drobiazgowi. No i posiada� kilka mil kwadratowych grunt�w, robi� przer�ne interesy, obcina� kupony. Ten m�czyzna... � Chodzi�o przecie o co� innego � przerwa�a Karen. � Wszystko ci powiedzia�am. Pami�tasz? Przymus, sprawy finansowe, moja rodzina, bieda, przer�ne k�opoty. Zrozumia�e� wtedy t� ohydn� sytuacj�. Nie mog�am nic poradzi�. Nie mia�am nic do powiedzenia. Z�o�ono mnie w ofierze, czy sama si� po�wi�ci�am. Jak wolisz. Ach, Bo�e, Bo�e! Wyrzek�am si� ciebie, Daw! Ty nie s�dzisz mnie sprawiedliwie! Pomy�l tylko, ile wycierpia�am! � Nie mia�a� nic do powiedzenia? Zmusili ci�? Nie ma pod s�o�cem si�y, kt�ra mog�a ci� rzuci� do ��ka tego lub innego m�czyzny. � Ale ca�y czas kocha�am tylko ciebie � skar�y�a si� �a�osnym tonem. � Nie potrafi�em, nigdy nie potrafi� przywykn�� do twojej miary mi�o�ci. Nie rozumiem jej. Nie pojmuj�. � Ale co teraz, Daw, co teraz? � M�wili�my o cz�owieku, kt�rego uzna�a� za godnego siebie m�a. Jaki� to by� cz�owiek? Czym oczarowa� twoj� dusz�? Jakie wspania�e cechy przypad�y mu w udziale? Prawda, mia� z�ot� r�k�, pot�n�, z�ot� r�k�! Zna� si� na interesach. Zarabia� sto od sta. Mimo ciasnych widnokr�g�w wy�mienicie rozumia� sprawy przyziemne. Dzi�ki temu potrafi� przek�ada� do w�asnej kieszeni pieni�dze tego i tamtego, i owego cz�owieka. A prawo u�miecha�o si� pob�a�liwie. Prawo nie pot�pia takich uczynk�w. Nie pot�pia ich r�wnie� nasza chrze�cija�ska etyka. Wed�ug miary spo�ecze�stwa tw�j m�� nie by� z�ym cz�owiekiem. Ale kim by�, Karen, wed�ug miary twojej czy mojej? Wed�ug naszej miary z rozarium twojej matki? Kim by�, Karen? � Pami�taj, �e on nie �yje. � To nie zmienia stanu rzeczy. Kim by�? Ci�k�, z gruba ciosan� bry�� g�uch� na melodie, �lep� na pi�kno, martw� w sprawach ducha. By� opas�y z pr�niactwa, mia� obwis�e policzki, a jego wielki brzuch �wiadczy� o ob�arstwie. � Ale on nie �yje! Dzisiaj jeste�my my! Co teraz, Daw, co teraz, teraz, teraz! Czy nic nie rozumiesz, nie s�yszysz? S�usznie! By�am niesta�a. Zgrzeszy�am. Przyznaj� ci racj�. Ale czy ty nie powiniene� tak�e zawo�a�: peccavi ? Ja nie dotrzyma�am obietnicy, lecz czy ty dotrzyma�e�? Twoja mi�o�� z rozarium mia�a przetrwa� wieki. Tak przynajmniej twierdzi�e�. A gdzie� ona dzisiaj? � Dzisiaj! � zawo�a� uderzaj�c si� pi�ci� w piersi. � Dzisiaj jest tutaj! I zawsze tu by�a! � I twoja mi�o�� � podj�a pani Sayther � by�a wielka. Nigdy podobno nie istnia�a wi�ksza. Tak przecie m�wi�e� w rozarium. A jednak nie jest ona dosy� wspania�omy�lna, dosy� szeroka, �eby wybaczy� mi dzisiaj, kiedy szlocham u twoich st�p! M�czyzna zaczyna� si� waha�. Poruszy� wargami, jak gdyby daremnie usi�owa� kszta�towa� s�owa. Karen zmusza�a go do odkrycia serca, do wyznania prawdy, kt�r� od lat tai� nawet przed samym sob�. By�a pi�kna, gdy tak sta�a w aureoli nami�tno�ci i przywodzi�a na my�l wspomnienia z dawnego, bujniejszego �ycia. Payne odwr�ci� g�ow�, �eby na ni� nie patrzy�. Ale przesz�a na drug� stron� i zn�w stan�a przed nim. � Daw, Daw, sp�jrz na mnie! Mimo wszystko jestem wci�� ta sama. I ty� ten sam. Zechciej tylko spojrze�. Zobaczysz, �e nie zmienili�my si� wcale. Wspar�a mu d�o� na ramieniu, on za� obj�� j� nieporadnie. W tej chwili trzask zapa�ki przywo�a� go do przytomno�ci. Winapie, niemy �wiadek opisanej sceny, zabra�a si� do zapalania obros�ego grzybem knota naftowej lampki. Potar�a zapa�k� i na tle mrok�w zalegaj�cych izb� nag�y b�ysk rozja�ni� kr�lewskim z�otem spi�ow� pi�kno�� Indianki. � To niemo�liwe... sama widzisz � j�kn�� Dawid Payne odsuwaj�c �agodnie jasnow�os� kobiet�. � Niemo�liwe � powt�rzy�. � Niemo�liwe. Karen nie o�mieli�a si� wr�ci� w jego ramiona, lecz odpowiedzia�a czu�ym tonem: � Nie jestem podlotkiem, Daw. Wyzby�am si� dziewcz�cych z�udze�. Jako dojrza�a kobieta dobrze ci� rozumiem. M�czyzna musi by� m�czyzn�. To normalna rzecz w tym kraju. Nie gorsz� si�. Odgad�am wszystko. Ale... S�uchaj! To tylko tutejsze ma��e�stwo... nieprawdziwe? � Na Alasce nie zaprz�tamy sobie g�owy podobnymi pytaniami � pr�bowa� broni� si� s�abo. � Wiem, ale?... � No tak! Tylko tutejsze ma��e�stwo, nic wi�cej. � I nie ma dzieci? � Nie. � Ani... � Nie, nie... Ale to i tak niemo�liwe. � W�a�nie, �e mo�liwe, mo�liwe! Znowu by�a u jego boku. Lekko, pieszczotliwie g�adzi�a r�k� wierzch ogorza�ej d�oni. � Dobrze znam obyczaje tego kraju. M�czy�ni post�puj� tak co dnia. Nie my�l� siedzie� wiecznie odci�ci od �wiata. Daj� zlecenie, aby najbli�sza faktoria dostarcza�a przez rok, �ywno�ci. Daj� troch� pieni�dzy do r�ki. C�, dziewczyna jest zadowolona. Nim rok minie, m�czyzna... Pani Sayther wzruszy�a ramionami. � Tak samo b�dzie z t� Indiank�. Najbli�szej faktorii damy zlecenie nie na rok, lecz na do�ywocie. Pomy�l! Czym ona by�a, kiedy j� znalaz�e�? Pierwotn� mi�so�ern� dzikusk�. Ryba w lecie, �osiowe mi�so w zimie. Ob�arstwo w czasie dobrobytu, g�odowanie w n�dzy. Gdyby nie ty, pozosta�oby tak do ko�ca �ycia. Dzi�ki twojemu przybyciu jest szcz�liwsza. Dzi�ki twojemu odej�ciu zyska przepych w por�wnaniu z tutejszymi warunkami. B�dzie jej lepiej, ni� gdyby� nie zjawi� si� wcale. � Nie, nie! � obruszy� si� Payne. � To by�oby nieuczciwe. � Ale�, Daw, pos�uchaj, zrozum! Ona jest z innego gatunku. Nie ��czy was powinowactwo krwi. To tubylcza kobieta. Wyros�a z ziemi, pe�za tu� przy ziemi i podnie�� jej niepodobna. Urodzi�a si� dzikusk� i dzikusk� umrze. Ale my, Dawidzie � ty i ja � nale�ymy do wybranej, najwy�szej rasy, kt�ra jest sol� ziemi, jej w�adczyni�. Stworzeni jeste�my dla siebie. Wo�a nas zew gatunku, bo nale�ymy przecie do jednego! Dyktuje to nam rozs�dek, uczucie. Nie mo�esz si� go zaprze�. Nie mo�esz by� g�uchy na g�os poprzednich pokole�. Tw�j gatunek trwa od tysi�ca tysi�cy stuleci i nie mo�e sko�czy� si� na tobie. Nie mo�e! Nie pozwoli ci na to dziedzictwo krwi. Instynkt jest mocniejszy ni� wola. Rasa jest silniejsza od ciebie. Ach, Daw, odejd�my st�d razem. Jeste�my jeszcze m�odzi. �ycie b�dzie pi�kne, dobre! Chod�, Daw, chod�! M�czyzna spojrza� z ukosa na Winapie, kt�ra wychodzi�a w�a�nie z chaty, by nakarmi� psy. Potrz�sn�� g�ow�, pr�bowa� broni� si� s�abo. Ale r�ka Karen oplot�a mu szyj�, twarz musn�� jej policzek. Oczyma wyobra�ni Payne ujrza� ca�� ja�owo�� swojej egzystencji, przygniot�a go brzemieniem. Widzia� daremne walki z niemi�osiernym losem, ponure lata g�odu i mrozu; bolesne, gwa�towne starcia z prymitywnym, surowym �yciem, d�awi�c� pustk�, kt�rej nie mog�o zape�ni� bezduszne, zwierz�ce bytowanie z dnia na dzie�. A pokusa stoj�ca tu� u boku szepta�a o cieplejszych, pogodniejszych krajach, o muzyce, �wietle, uciechach. Przywodzi�a na pami�� stare czasy. Dawid mimo woli ulega� wizji. T�umnie otacza�y go znajome twarze, fragmenty zapomnianych scen, wspomnienia weso�ych chwil... s�ysza� trele piosenek i echa wybuch�w �miechu... � Chod�, Daw, chod�! Mam dosy� dla dwojga. Droga b�dzie �atwa, mi�kka. Spojrza�a doko�a po prostackim urz�dzeniu chaty. � Mam dosy� dla dwojga. �wiat le�y nam u st�p, do nas b�d� nale�e� wszystkie jego rozkosze. Chod�! Chod� ze mn�! Rozdygotana pad�a mu w ramiona. Przygarn�� j� mocno. P�niej podni�s� si�, wyprostowa�... Ale w tej chwili us�ysza� zgie�k st�umiony przez grube �ciany z bierwion: ujadanie zg�odnia�ych ps�w i piskliwe krzyki Winapie, kt�ra przywraca�a porz�dek w sforze. Jak b�yskawica ol�ni� go nagle obraz innej sceny. Walka w puszczy. Gro�ny szary nied�wied� ranny, ze z�aman� �ap�, straszny. Ujadanie ps�w i piskliwe krzyki Winapie, zach�caj�ce sfor� do natarcia. On sam po�rodku k��bowiska oszo�omiony, zdyszany, pr�buje oprze� si� szkar�atnej �mierci. Wypatroszone psy z po�amanymi kr�gos�upami wyj� w bezsilnej w�ciek�o�ci plami�c �nieg. Dziewicza biel czerwienieje od ludzkiej i zwierz�cej posoki. Nied�wied� � rozjuszony, w�ciek�y, niepokonany � rwie si� uparcie do powalonego �owcy, si�ga po resztk� jego �ycia. A Winapie?... Winapie miota si� po�r�d straszliwego zam�tu. Z rozwichrzonym w�osem, z pa�aj�cymi oczyma niby wcielona furia d�ga raz po raz d�ugim no�em my�liwskim... Dawid poczu�, ii krople potu zraszaj� mu czo�o. Odtr�ci� przytulon� kobiet�, cofn�� si� pod �cian�. Karen zrozumia�a, �e nadszed� decyduj�cy moment, �e utraci�a wszystko, co dot�d zyska�a, chocia� nie mog�a poj��, dlaczego odmieni�o si� nagle serce m�czyzny. � Daw, Daw! � krzykn�a. � Nie zrezygnuj� z ciebie! Nie mog�! Je�eli nie chcesz p�j�� ze mn�, ja zostan�. Zostan� przy tobie. Ca�y �wiat wart dla mnie mniej ni� ty! B�d� ci �on� z Dalekiej P�nocy. B�d� gotowa�, karmi� psy, torowa� szlak w �niegu, wios�owa� razem z tob�. Wszystkiego si� naucz�. Wierz mi! Jestem silna. Payne nie w�tpi� o tym patrz�c na ni� i odtr�caj�c j� od siebie. Ale twarz mu poblad�a, przybra�a surowy wyraz; ca�e ciep�o wygas�o w jego oczach. � Rozlicz� si� z Pierre'em i wio�larzami. Odprawi� ich zaraz i pozostan� z tob�. Co mi tam pastor czy urz�dnik stanu cywilnego! P�jd� za tob�, p�jd� wsz�dzie! Daw, Daw! Pos�uchaj! M�wisz, �e skrzywdzi�am ci� kiedy�. Masz s�uszno��. Pozw�l mi teraz odkupi� win�, odpokutowa�. Dawniej nie potrafi�am ocenia� mi�o�ci w�a�ciwie. Masz s�uszno��! Pozw�l mi jednak dowie��, �e dzi� potrafi�. Osun�a si� na pod�og� i szlochaj�c oplot�a mu kolana r�kami. � A ty mnie przecie kochasz! Przecie mnie kochasz! Pomy�l! Ach, te d�ugie lata, kiedy czeka�am, cierpia�am! Nigdy, nigdy nie zdo�asz tego zrozumie�, nigdy! Schyli� si�, podni�s� j� z ziemi. � Wys�uchaj mnie � przem�wi� stanowczym tonem i otworzywszy drzwi pom�g� pani Sayther opu�ci� izb�. � To by� nie mo�e. Me tylko o nas chodzi. Musisz st�d odej��. �ycz� ci bezpiecznej drogi. Ko�o Sze��dziesi�tej Mili przekonasz si�, �e to nie�atwa podr�. Ale masz najlepszych pod s�o�cem wio�larzy, na pewno dadz� sobie rad�. Czy zechcesz si� ze mn� po�egna�? Pani Sayther panowa�a ju� nad sob�, lecz spojrza�a na Dawida b�agalnym, smutnym wzrokiem... � Gdyby... gdyby... co�... co� z Winapie... � wyj�ka�a i umilk�a bezradnie. Podchwyci� niedopowiedzian� my�l. � Tak � odpar�, lecz przerazi� si� takiej potworno�ci. � Nie ma co o tym my�le�. To nieprawdopodobne. Nie zaprz�taj sobie pr�no g�owy. Nie wolno! � Poca�uj mnie � szepn�a Karen z rozja�nion� nagle twarz�. P�niej odwr�ci�a si� i odesz�a. � Zwijaj ob�z, Pierre � poleci�a swojemu przewo�nikowi, kt�ry czuwa� jeszcze, czekaj�c jej powrotu. � Zaraz p�yniemy dalej. Kanadyjczyk mia� bystry wzrok i przy �wietle ogniska dostrzeg� t�py b�l na twarzy pani Sayther, ale niezwyk�y rozkaz przyj�� tak beztrosko, jak gdyby us�ysza� co� najpowszedniejszego w �wiecie. � Oui, madame. W kt�ra strona? Dawson? � Nie � odrzek�a swobodnym tonem. � Zn�w w g�r� rzeki. Do Dyea. Pierre Fontaine rzuci� si� na pogr��onych w �nie voyageurs. Kln�c i ur�gaj�c wygania� ich kopniakami spod koc�w, p�dzi� do roboty. Jego g�os, nabrzmia�y wol� czynu, zelektryzowa� biwak. W mgnieniu oka zwini�to namiocik pani Sayther, pozbierano garnki i rondle, zrolowano po�ciel i m�czy�ni ob�adowani baga�em pospieszyli w stron� �odzi. Karen czeka�a nad stromym brzegiem, a� �adunek zostanie umieszczony w cz�nie, a jej futrzane gniazdko us�ane. � Na postronek b�dziemy holowa� ��d� pod koniec wyspy � t�umaczy� Pierre rozwijaj�c d�ug� link� holownicz�. � Potem my damy nura w boczne odnoge, gdzie woda ma�o pr�dka i chyba wszystko b�dzie dobre. W tej chwili obr�ci� g�ow�, bo bystrym uchem z�owi� szelest krok�w po zesz�orocznej suchej trawie. Indianka otoczona kr�giem zje�onych wilczur�w zbli�a�a si� do brzegu. Pani Sayther spostrzeg�a, �e twarz dziewczyny � apatyczna podczas d�ugiej sceny w chacie � o�y�a teraz wyrazem p�omiennego gniewu. � Co� ty zrobi�a mojemu m�czy�nie � zapyta�a obcesem Winapie zwracaj�c si� do pani Sayther. � On le�y ca�y czas na pryczy i wygl�da �le, bardzo �le. Ja powiadam: �Co ci, Daw? Jeste� chory?� Ale on nic nie m�wi najprz�d, a p�niej: �Ty dobra dziewczyna, Winapie. Id� sobie. Nied�ugo b�d� jak zawsze�. Co� ty zrobi�a mojemu m�czy�nie, h�? Ty pewnie z�a kobieta. Pani Sayther spojrza�a ciekawie na pierwotn� istot�, kt�ra mia�a dzieli� �ycie tego cz�owieka, kiedy ona odp�ynie sama w mroki nocy. � Ty pewnie z�a kobieta � powt�rzy�a Winapie powoli, z namys�em, jak kto�, kto z trudem szuka ma�o znanych s��w obcego j�zyka. � Ty najlepiej id� sobie, nie wracaj wi�cej. Co? Jak ty my�lisz? Ja mam jeden m�czyzna. Ja Indianka. Ty kobieta z Ameryki. Ty bardzo �adna. Znajdziesz du�o m�czyzn. Twoje oczy niebieskie jak niebo. Twoja sk�ra bia�a, mi�kka. Wyci�gn�a brunatny palec wskazuj�cy i dotkn�a delikatnego policzka bia�ej kobiety, kt�ra (ku wiecznej swej chwale) wcale si� nie cofn�a. Pierre zaniepokoi� si�, post�pi� p� kroku, ale Karen zatrzyma�a go ruchem r�ki, chocia� serce wezbra�o w niej tajemn� wdzi�czno�ci� dla wiernego opiekuna. � Wszystko w porz�dku, Pierre � powiedzia�a. � Prosz� ci�, odejd�. Z respektem wycofa� si� poza zasi�g g�osu i pomrukuj�c gniewnie oblicza�, iloma susami potrafi przeby� odleg�o�� dziel�c� go od madame. � Bia�a, mi�kka jak u ma�ego dziecka. � Winapie dotkn�a drugiego policzka i cofn�a r�k�. � Nied�ugo przyjd� komary. Sk�ra ca�a w plamy. Puchnie, bardzo puchnie. Och, jak boli. Du�o komar�w. Du�o plam. Ty chyba lepiej id� sobie, zanim komary przyjd�. W ta strona � wskaza�a w d� rzeki � ty trafisz do St. Michael. W ta strona � wskaza�a pod pr�d � ty trafisz do Dyea. Lepiej p�y� do Dyea. �egnaj. Pierre Fontaine zdumia� si� na widok tego, co w�wczas zrobi�a jego pani; pani Sayther bowiem wzi�a w ramiona czerwon� dziewczyn�, poca�owa�a j� i wybuchn�a p�aczem. � B�d� dobra dla niego � zawo�a�a. � B�d� dobra dla niego! P�niej zsun�a si� do po�owy stromego urwiska, krzykn�a: ��egnaj!� i skoczy�a na �rodek cz�na. Pierre poszed� �ladem swojej pani i odepchn�� ��d� od brzegu. Umie�ci� w dulce wios�o kierunkowe i rzuci� rozkaz za�odze. Le Goire zaintonowa� star� francusk� �piewk�. Pod md�ym blaskiem gwiazd podobni widmom ludzie wygi�li grzbiety ci�gn�c link� holownicz�. Wios�o kierunkowe z pluskiem przeci�o rw�cy nurt i ��d� pogr��y�a si� w ciemno�ciach nocy.