9307

Szczegóły
Tytuł 9307
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9307 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9307 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9307 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Dave Duncan Opowie�ci o kr�lewskich fechtmistrzach tom 02 W�adca Ognistych Krain Prze�o�y�: Jacek Manicki Tytu� orygina�u: Lord of the Fire Lands Wersja angielska: 1999 Wersja polska: 2001 Tak si� od pewnego czasu sk�ada, �e szybciej przybywa mi wnuk�w ni� powie�ci w dorobku, ale rad dedykuj� najd�u�sz� z tych ostatnich najm�odszemu z tych pierwszych. To ksi��ka dla Samuela Josepha Duncana. Niech j� za ile� tam lat przeczyta i niesie rodowe nazwisko przez nast�pne stulecie albo i dalej. �Zna�em go, m�j Horacy; by� to cz�owiek niewyczerpany w �artach, niezr�wnanej fantazji...�. Szekspir, �Hamlet�, Akt V, Scena I w przek�adzie J�zefa Paszkowskiego I Ambrose 1 - Kr�l jedzie! - podniecony wrzask poni�s� si� po zalanych s�o�cem wrzosowiskach i podchwyci�o go natychmiast p� tuzina innych piskliwych dyszkant�w oraz kilka nieoszlifowanych jeszcze baryton�w. Przestraszone konie rzuca�y �bami i wierzga�y. Kawalkada pod��aj�ca drog� od Blackwater by�a jeszcze daleko, ale m�ode bystre oczy rozr�nia�y ju� niebieskie barwy Gwardii Kr�lewskiej, tak przynajmniej utrzymywali ich w�a�ciciele. W ka�dym razie, kilkudziesi�cioosobowym oddzia�em je�d�c�w, kt�ry zbli�a� si� przez Pos�pne Wrzosowiska, mog�a by� tylko Gwardia eskortuj�ca kr�la w drodze do �elaznego Dworu. Nareszcie! Od jego ostatniej wizyty up�yn�o ponad p� roku. - Kr�l jedzie! Kr�l jedzie! - Cisza! - krzykn�� Mistrz Je�dziectwa. Na lekcjach jazdy konnej dla Sopran�w zawsze panowa�o granicz�ce z chaosem rozprz�enie, kt�re teraz si�gn�o zenitu. - P�d�cie z wie�ci� do Dworu. Zwyci�zca zostanie w nagrod� zwolniony na miesi�c ze s�u�by w stajni. Na m�j znak. Do biegu, gotowi... M�wi� do wiatru. Jego podopieczni gnali ju� co ko� wyskoczy przez wrzosowiska w stron� samotnego skupiska czarnych budynk�w, siedziby naj�wietniejszej szko�y fechtunku na ca�ym zbadanym �wiecie. Patrzy� za nimi, staraj�c si� zapami�ta�, kt�ry spad� z konia, kt�ry ledwo trzyma si� w siodle, a kt�ry dobrze panuje nad wierzchowcem. Nieelegancko by�o forsowa� tak konie, zw�aszcza te stare, ochwacone szkapy, przydzielone nowicjuszom; ale on mia� za zadanie zrobi� z tej ha�astry pierwszorz�dnych je�d�c�w. Za kilka lat ci ch�opcy musz� by� ju� na tyle sprawni i nieustraszeni, by dotrzyma� pola ka�demu, nawet samemu kr�lowi - a Ambrose IV, poluj�c, znaczy� zazwyczaj sw�j �lad oszo�omionymi, pot�uczonymi dworzanami gramol�cymi si� z row�w i krzak�w. Jeden ju� zlecia�... i drugi... U-u-u! - ale rymsn��. Nic to, m�ode ko�ci da si� nareperowa� czarami, grunt �e koniom nic si� nie sta�o. Mistrz Je�dziectwa ruszy� bez po�piechu nie�� pierwsz� pomoc poszkodowanym. W to nerwowe wiosenne popo�udnie roku 357 wrzosowiska ukrywa�y sw� odwieczn� zdradliwo�� pod zwodnicz� mask� sielsko�ci, spokoju, zieleni oraz zapachu koniczyny. Niebo by�o niewiarygodnie b��kitne. ��tym splendorem pyszni� si� janowiec. Niewiele istnia�o na �wiecie rzeczy mog�cych sprawi� tyle przyjemno�ci co dobry wierzchowiec pod siod�em i pretekst do puszczenia go w galop. Rozp�dzona gromada mala�a w oddali i Mistrz Je�dziectwa widzia� ju�, �e wy�cig wygra srokata klacz oraz �e dokona tego bardziej dzi�ki swym wrodzonym walorom ni� umiej�tno�ciom dosiadaj�cego j� je�d�ca, kandydata Bandyty. Dziesi�� minut po wypatrzeniu kr�lewskiego orszaku zwyci�zca wpad� jak burza przez bram� i zdzieraj�c sobie gard�o, obwie�ci� nowin� pierwszym napotkanym, czyli grupie Kosmatych �wicz�cych walk� na rapiery. - Kr�l jedzie! Wie�� rozesz�a si� lotem b�yskawicy; dotar�a wsz�dzie, no prawie wsz�dzie. Wszyscy kandydaci - Soprany, Niedorostki, Bezbrodzi, Kosmaci, a zw�aszcza egzaltowani Starszacy, kt�rzy paradowali ju� z mieczami - reagowali na ni� wstrzymaniem oddechu i wewn�trzn� mobilizacj�. Nawet instruktorzy mru�yli oczy i zaciskali usta. Mistrzowie Szabli i Rapieru us�yszeli j� na placu �wicze�, Mistrz P�atnerz - w Ku�ni. Mistrza Rytua��w zasta�a w izbie na szczycie wie�y, gdzie studiowa� tajemne zakl�cia, a Mistrza Archiw�w w piwnicy, gdzie pakowa� starodawne dokumenty do ogniotrwa�ych kufr�w. Wszyscy oni zostawili swoje zaj�cia, by zastanowi� si�, czy s� aby nale�ycie przygotowani na kr�lewskie odwiedziny. We wszystkich przypadkach odpowied� by�a twierdz�ca. Byli wi�cej ni� przygotowani, bo od ostatniej wizyty Arnbrose�a w szkole mija� ju� si�dmy miesi�c. Przez ca�y ten czas na fechtmistrza pasowano tylko jednego kandydata. Rodzi�o si� pytanie nurtuj�ce zw�aszcza Starszak�w: ilu tym razem wybierze kr�l? Najostatniejszym z ostatnich by� Dzieciuch, kt�ry mia� trzyna�cie lat i przed zaledwie dwoma dniami zosta� przyj�ty do �elaznego Dworu. Pow�tpiewaj�c w s�uszno�� teorii g�osz�cej, �e cz�owiek mo�e z czasem przywykn�� do wszystkiego, zalicza� w�a�nie trzeci najgorszy dzie� w swoim �yciu. Pr�bowa� zmy� na kl�czkach g��wny dziedziniec, maj�c do dyspozycji jedno wiadro wody i ma�� szmatk�. Tym niewykonalnym zadaniem obarczyli go dwaj Niedorostkowie, bo gn�bienie Dzieciuch�w by�o tradycyjn� rozrywk� m�odszych. Oni etap Dzieciuchostwa mieli ju� szcz�liwie za sob� i teraz odczuwali nieprzepart� potrzeb� odreagowania tego, przez co sami musieli kiedy� przechodzi�. Niewielu zdawa�o sobie spraw�, �e s� tak samo jak Dzieciuchy testowani i zostan� wydaleni ze szko�y, je�li wyka�� jakiekolwiek sk�onno�ci do sadyzmu. Starszy rycerz przechodz�cy dziedzi�cem w chwili, kiedy gruchn�a wie��, kaza� Dzieciuchowi biec z ni� do Wielkiego Mistrza. Wielki Mistrz by� najwa�niejszym z wa�nych, ale Dzieciuch czu� si� przy nim bezpiecznie, bo wiedzia�, �e z jego strony nie gro�� mu �adne szykany. Wielki Mistrz nie podtopi go w korycie z wod� ani nie ka�e w�azi� na st� i �piewa� spro�nych piosenek. Starzec by� w swoim gabinecie i przegl�da� z Kwestorem rachunki. Us�yszawszy nowin�, nie okaza� �adnych emocji. - - Dzi�kuj� ci - powiedzia�. - Ale nie odchod�. Kwestorze, czy mo�emy sko�czy� p�niej? -1 kiedy Kwestor zacz�� zbiera� swoje ksi�gi, Wielki Mistrz zwr�ci� si� znowu do Dzieciucha, dobijaj�c go ostatecznie w tym trzecim najgorszym dniu: - Niew�tpliwie Jego Wysoko�� po��czy jutro wieczorem wi�zi� paru Starszak�w. S�ysza�e�, na czym polega ten rytua�? - - Przebije im serca mieczem? - wykrztusi� Dzieciuch. S�abo mu si� zrobi�o na sam� my�l, bo i jego to kiedy� czeka�o. - - W samej rzeczy. To bardzo podnios�y magiczny obrz�dek przekuwania ich w fechtmistrz�w. Bez obawy, nigdy nie dzieje im si� krzywda. - No, prawie nigdy. - We�miesz udzia� w tym rytuale. - Ja? - pisn�� Dzieciuch. Magia? W obecno�ci kr�la? To gorsze od stu koryt z wod�, od tysi�ca... - Tak, ty. Wyrecytujesz trzy linijki tekstu i po�o�ysz miecz kandydata na kowadle. Id� teraz do Mistrza Rytua��w. On ci powie, co i jak. Albo nie, zaczekaj. Id� najpierw do Pierwszego i uprzed� go o przyje�dzie kr�la. Mo�e jeszcze nie wie. - Mimo wszystko kr�lewska wizyta mia�a dla Pierwszego znaczenie wi�ksze ni� dla reszty kandydat�w, bo jego los by� teraz przes�dzony. Kogokolwiek jeszcze wybierze kr�l, zacznie od Pierwszego. - Znajdziesz go w bibliotece. Wielki Mistrz niestety myli� si�. Tego popo�udnia Starszacy nie sp�dzali w bibliotece. Dzieciuch nie zna� jeszcze dobrze rozk�adu szko�y, a by� tak zahukany, �e nie mia� �mia�o�ci rozpytywa� o drog�, w zwi�zku z czym nie wykona� polecenia Wielkiego Mistrza. Kiedy Zbir dowiedzia� si� w ko�cu z innego �r�d�a o przyje�dzie kr�la, kr�lewski orszak wje�d�a� ju� w bram� i za p�no by�o na ucieczk�. 2 Dzie� ten, jeszcze przed przybyciem kr�la, zas�u�y� na upami�tnienie w anna�ach �elaznego Dworu. Ot� dnia tego Zwr�cono dwa miecze, a do Litanii Bohater�w dopisano trzy imiona. Wa�ny by� w�a�nie ten wpis do Litanii. Zwroty nale�a�y do wydarze� dosy� powszechnych, bo szko�a od siedmiu stuleci wypuszcza�a w �wiat fechtmistrz�w, a byli oni tak samo �miertelni jak ka�dy inny cz�owiek. O ile fechtmistrz nie zgin�� na morzu albo nie wyzion�� ducha w jakim� dalekim kraju, jego miecz wraca� w ko�cu do �elaznego Dworu, by zawisn�� po�r�d innych w s�ynnym niebie mieczy. Ka�dy nowicjusz zaczyna� jako Dzieciuch. Idealny rekrut mia� oko�o czternastu lat, dobre oczy i szybki refleks, by� albo osierocony, albo odrzucony przez rodzin�, i co najmniej zbuntowany - najlepiej do cna zdeprawowany. Jak powtarza� przy licznych okazjach sir Srebro: �Im dzikszy, tym lepszy. Nie da si� naostrzy� mi�kkiego metalu�. Cz�� wykrusza�a si� na samym pocz�tku, nie wytrzymuj�c drylu, paru rezygnowa�o p�niej, ale ma�o kt�rego wyrzucano. Ci, kt�rzy wytrwali przez ca�e pi�� lat, stawali si� niezr�wnanymi szermierzami, towarzyszami Lojalnego i Staro�ytnego Zakonu Kr�lewskich fechtmistrz�w, a ka�dy z nich by� tak ostry, wyszlifowany i �mierciono�ny jak miecz z kocim okiem, kt�rego noszenie by�o ich przywilejem. Kr�l wciela� po�ow� z nich do Gwardii Kr�lewskiej, a reszt� przydziela� ministrom, krewnym, dworzanom i innym totumfackim. S�u�ba by�a zaszczytem i Wielki Mistrz o wiele wi�cej ch�opc�w odprawia� z kwitkiem, ni� przyjmowa�. Mija�y dopiero cztery lata od dnia, kiedy lord Bannerville, ambasador Chivianu w Fitain, po��czy� ze sob� wi�zi� sir Utracjusza i uczyni� ze� swojego trzeciego fechtmistrza. Kiedy w Fitain wybuch�a wojna domowa, Utracjuszowi i jego dw�jce braci fechtmistrz�w, sir Zb�jowi i sir Smokowi, uda�o si� wyprowadzi� swojego podopiecznego z chaosu, ale ci dwaj ostami przyp�acili to �yciem. Tego poranka Utracjusz przyby� do �elaznego Dworu, by Zwr�ci� ich miecze. Sir Utracjusz, kt�ry jako jedyny z ca�ej tr�jki uszed� z �yciem, stoj�c w sali pod z�owrogim baldachimem pi�ciu tysi�cy mieczy, relacjonowa� przebieg ewakuacji audytorium sk�adaj�cemu si� z kandydat�w, mistrz�w i rycerzy. O roli, jak� sam w niej odegra�, m�wi� niewiele; ale utykanie, blado�� lica i nerwowo�� w g�osie �wiadczy�y o prawdziwo�ci przekazywanych sobie wcze�niej z ust do ust, je��cych w�os na g�owie pog�osek o ranach, jakie odni�s�. Ka�dy wiedzia�, �e zabi� fechtmistrza walcz�cego w obronie swojego podopiecznego to nie lada sztuka, ale niekt�rym udawa�o si� jej dokona� i pod koniec opowie�ci wielu m�odszych szlocha�o otwarcie. Bohater spo�y� potem drugie �niadanie w towarzystwie Wielkiego Mistrza i paru innych instruktor�w. Chcia� zaraz po posi�ku rusza� w dalsz� drog�, ale Mistrz Protoko�u nam�wi� go, �eby zosta� i wyg�osi� wyk�ad o polityce dla Starszak�w. Pierwszy zaprosi� go w tym celu do wie�y. Tak wi�c wi�kszo�� Starszak�w by�a tego popo�udnia w wie�y i dlatego Dzieciuch ich nie znalaz�. 3 �elazny Dw�r nigdy nie by� warownym zamkiem, ale jego po�o�enie po�rodku dzikich wrzosowisk zainspirowa�o jakiego� dawno zapomnianego budowniczego do ozdobienia fragment�w kompleksu wie�yczkami, strzelnicami i atrapami blanek. Z tych fantazyjnych imitacji najbardziej rzuca�a si� w oczy wie�a, na szczycie kt�rej Starszacy mieli swoj� prywatn� �wietlic�. W tej zapyzia�ej norze, ani my�l�c ojej posprz�taniu czy cho�by starciu kurzu, wa�koni�y si� pokolenia przysz�ych fechtmistrz�w. Sprz�ty by�y w ruinie, po k�tach wala�y si� stosy jakich� �achman�w i innego �miecia. Ale zgodnie z tradycj� - a w �elaznym Dworze wszystko podporz�dkowane by�o tradycji - wst�p na wie�� mieli wy��cznie Starszacy i nie posta�a tam nigdy noga nikogo innego - ani fechtmistrza, ani Wielkiego Mistrza, ani nawet samego kr�la. Nikt nie wiedzia�, czego ci ostatni mieliby tam szuka�, ale zaproszenie do �wietlicy sir Utracjusza by�o w domy�le wielkim zaszczytem. I nie obj�o Mistrza Protoko�u. Pierwszy przyszed� Szersze�. Wdrapa� si� po schodach na g�r�, taszcz�c imponuj�cy, przeznaczony dla go�cia fotel z wysokim oparciem, kt�ry ustawi� przed kominkiem. Potem rozmie�ci� naprzeciwko niego kilka innych foteli i zaanektowawszy dla siebie sw�j ulubiony, rozsiad� si� wygodnie na tym zakurzonym, butwiej�cym rupieciu, by zaczeka� na przybycie pozosta�ych. Zjawi� si� Lis i zaj�� drugi najlepszy fotel; wszed� Herrick na czele jeszcze kilku; potem nast�pi�a d�u�sza przerwa, bo utykaj�cy sir Utracjusz, eskortowany przez Pierwszego, wspina� si� po schodach po jednym stopniu. Za nimi wsypa�a si� do �wietlicy wi�ksza grupa ha�a�liwych jak szpaki Starszak�w. Poobsiadali sto�y i rozchwierutane sto�ki, przycupn�li pod �cianami albo porozk�adali si� po prostu na drewnianej pod�odze. - - P�omienie i �mier�! - skrzywi� si� go�� honorowy. - Taki sam tu chlew jak za moich czas�w. Te okna by�y kiedy� myte? - - Sk�d�e znowu! - �achn�� si� Mallory, kt�ry by� Drugim. - My tu, w �elaznym Dworze, szanujemy tradycj�! -1 popi� w kominku jakby ten sam. - To tradycyjny popi� - powiedzia� Zwyci�zca, kt�ry mia� si� za wielce dowcipnego. - A te paj�czyny s� wprost bezcenne. Utracjusz poku�tyka� do kominka, �eby poszuka� swojego podpisu. Wszystkie wyk�adane boazeri� �ciany, sko�ny pu�ap, a nawet fragmenty pod�ogi pokryte by�y imionami kandydat�w, kt�rzy przewin�li si� dot�d przez to pomieszczenie. Szersze� wydrapa� swoje imi� nieopodal drzwi pismem bardzo drobnym, z wyj�tkiem pierwszej przesadnie wielkiej litery; znalaz� jeszcze dwa podpisy �Szersze�, chocia� w rejestrach Mistrza Archiw�w figurowa� tylko jeden fechtmistrz o tym imieniu, cz�onek Gwardii Kr�lewskiej z czas�w Everarda III, kt�ry niczym szczeg�lnym si� nie ws�awi�. Ten drugi musia� �y� jeszcze wcze�niej i by� jeszcze wi�ksz� miernot�. Dopiero trzeci Szersze� rozs�awi to imi�! Heniek by� bardzo �niady, Zwyci�zca niespotykanie jasnow�osy, a Zbir - kt�ry nie dotar� jeszcze na wie�� - rudy jak Bael; ale, nie licz�c tego trywialnego zr�nicowania kolorystycznego, Starszacy byli do siebie podobni jak bracia; jeden w drugiego szczupli i zwinni, ani za niscy, bo wtedy nie byliby tacy gro�ni, ani za wysocy, bo to poci�ga za sob� oci�a�o��, poruszali si� z czujn� gracj� dzikich zwierz�t. Pi�� lat nieustannego wysi�ku, morderczych �wicze� i w wi�kszo�ci przypadk�w szczypta magii czyni�y z nich niezr�wnanych fechtmistrz�w, gotowych na ka�de skinienie swojego pana. Nawet fizjonomie mieli podobne, �adnego nie szpeci�y nadmiernie odstaj�ce uszy ani krzywe z�by. Szerszeniowi przemkn�o przez my�l, �e Utracjusz czuje si� tu pewnie jak na starych �mieciach, jak starszy brat, kt�ry przyjecha� w odwiedziny. Ma�o kt�ry fechtmistrz pami�ta� jaki� inny dom. Szersze� stanowi� wyj�tek od tej regu�y, ale on w og�le by� wyj�tkowy pod wieloma innymi wzgl�dami, zbyt bolesnymi, by je rozpami�tywa�. Zbir wbieg� po schodach, bior�c po trzy stopnie naraz, wpad� do izby, klapn�� na pod�og� pod po�udniowym oknem, opar� si� plecami o �cian� i wyci�gn�� przed siebie d�ugie nogi. Przechwyci� spojrzenie Szerszenia i ku zaskoczeniu tego ostatniego u�miechn�� si�. Szersze�, rezygnuj�c z wygody na rzecz przyja�ni, przeni�s� si� na pod�og� obok niego. Sprowokowa� tym ma�e zamieszanie, bo do walki o zwolniony przez niego fotel rzuci�o si� trzech ch�opc�w naraz. - My�la�em, �e prowadzisz lekcj� szabli z Niedorostkami. Szmaragdowe oczy Zbira roziskrzy�y si�. - Przypar�em Dominika do muru i nie popu�ci�em, dop�ki nie zgodzi� si� mnie zast�pi�. - Oczywi�cie k�ama�. Uczenia m�odszych fechtunku nigdy nie uwa�ano za najatrakcyjniejsze z zaj��, ale lepsze ju� to ni� wys�uchiwanie nudnej pogadanki o polityce, cho�by prelegentem by� �wie�o upieczony bohater Zakonu; mog�o to zainteresowa� tylko Zbira. Dominik na pewno ch�tnie przysta� na propozycj� zamiany. Trzasn�y drzwi. Po schodach wbieg�, g�o�no tupi�c, Fitzroy i obwie�ci�, �e s� ju� wszyscy. Szersze� rozejrza� si� po izbie i naliczy� dwa tuziny Starszak�w. Tradycyjnie w grupie bywa�o ich o wiele mniej, ale w ci�gu ostatnich siedmiu miesi�cy kr�l tylko jednemu fechtmistrzowi przydzieli� podopiecznego. Biedny Gryziwilk w chwili po��czenia wi�zi�, czyli przed tygodniem, liczy� sobie dwadzie�cia jeden wiosen. Bykowiec mia� lat dwadzie�cia. Reszta by�a w wieku od osiemnastu do dziewi�tnastu lat, chyba �e niekt�rzy, tak jak Szersze�, podawali nieprawdziw� dat� urodzenia. Bykowiec jako Pierwszy wyg�osi� kr�tk� mow� powitaln�. By�, jak na fechtmistrza, troch� za grubej ko�ci - bardziej r�baczem ni� sztychowcem - innymi s�owy, bardziej pasowa�a mu szabla ni� rapier - i mia� w�osy koloru piasku. Z usposobienia by�, ogl�dnie m�wi�c, �flegmatykiem�. Do krasom�wc�w z pewno�ci� nie nale�a�. Utracjusz podzi�kowa� mu, zasiad� w fotelu przyniesionym przez Szerszenia i zacz�� m�wi� o polityce, ze szczeg�lnym uwzgl�dnieniem polityki, kt�ra doprowadzi�a do wojny domowej. Na Mistrzu Protoko�u i jegp asystentach spoczywa�o niewdzi�czne zadanie przygotowania kandydat�w do �ycia na dworze. Program obejmowa� nauk� ta�ca, manier, konwersacji, etykiety, bardzo okrojony kurs historii i nadmiernie rozszerzony polityki. Na ostatnim roku by�a to g��wnie polityka - podatki, parlament, sprawy zagraniczne, machinacje wielkich rod�w. Tryskaj�cy energi�, wysportowani m�odzi ludzie woleliby fechtowa� albo je�dzi� konno po wrzosowiskach, zamiast s�ucha� tych banialuk, no mo�e z wyj�tkiem opis�w pikantnych dworskich skandalik�w. Utracjusz by� przynajmniej atrakcj� dnia i dzi�ki temu jego prelekcja wzbudzi�a wi�ksze ni� zazwyczaj zainteresowanie. Kr�l Fitainu straci� pos�uch u swoich baron�w, a nie uda�o mu si� skupi� wok� siebie gminu. Nawet kr�lowie potrzebuj� poplecznik�w. I tak dalej. Dwudziestu czterech m�odych ludzi stara�o si�, jak umia�o, przywo�a� na twarze wyraz skupienia. Zdaniem Szerszenia tylko Zbir nie udawa� Zerkn�wszy z ukosa na przyjaciela, stwierdzi�, �e ten z niek�amanym zainteresowaniem ch�onie s�owa Utracjusza, od czasu do czasu kiwaj�c g�ow�. Zbir mia� dziwne skrzywienie, kt�re kaza�o mu si� interesowa� polityk�. By� chyba jedyn� w izbie osob�, kt�r� obchodzi�o, co si� sta�o w Fitainie. Ca�a reszta audytorium wola�aby pos�ucha� o walce i dowiedzie� si�, jak to jest bi� si� dalej, kiedy cz�owiek ma zmia�d�one udo, zosta� przeszyty mieczem i wie, �e w�a�ciwie powinien ju� nie �y�. Za brudnymi szybami rozpo�ciera�o si� b��kitne niebo. Szersze�, kiedy by� jeszcze Niedorostkiem, uczestniczy� w rytuale ��czenia wi�zi� Utracjusza z lordem Bannervillem. Smok i Zb�j te� tam pewnie byli ze swoim podopiecznym, nie przypomina� sobie jednak, jak wygl�dali. Izba by�a przepe�niona, ale nikt nie pomy�la� o otwarciu okna; panowa� w niej nieopisany zaduch. My�li si� rozbiega�y. Siedz�cy pod przeciwleg�� �cian� Herrick ziewn�� szeroko. I, o zgrozo, szcz�ka Szerszenia zacz�a nagle �y� w�asnym �yciem. Stawia� jej desperacki op�r, ale nie uda�o mu si� powstrzyma� ziewni�cia. Ho ziewni�cie nie usz�o uwagi sir Utracjusza. - O, wy ko�tu�skie b�karci�ta! - warkn��, d�wigaj�c si� z fotela. - Macie to wszystko gdzie�, tak? - Jego i tak ju� blada twarz sta�a si� teraz bia�a jak marmur. - My�licie, �e to ma�o wa�ne! �e to was nie dotyczy, tak? - Toczy� po izbie w�ciek�ym spojrzeniem, przytrzymuj�c lew� r�k� pochw�, tak jakby zamierza� doby� miecza. - O, wy zafajdani, mato�kowaci czy�ciciele kloacznych do��w! Dwudziestu czterech Starszak�w patrzy�o na� z przera�eniem. Szersze� pragn�� �mierci. Jak m�g� to zrobi�? Ziewn��! C� za karygodny, durny, szczeniacki wybryk! Ale w�ciek�o�� Utracjusza nie by�a wymierzona tylko przeciwko niemu - rozci�ga�a si� na wszystkich obecnych. - Wiem, co sobie my�licie! - LFtracjusz podni�s� g�os. - My�licie sobie, �e kr�l najlepszych wciela do Gwardii, a na osobistych fechtmistrz�w przeznacza tylko nieudacznik�w. Tak my�licie? Tak? No, kiwnij kt�ry g�ow�! - ci�gn��, zni�aj�c g�os do z�owr�bnego pomruku. - Je�li tak w�a�nie my�licie, to�cie sko�czone tumany, no, kiwnij kt�ry g�ow�, a udziel� warn lekcji fechtunku na prawdziwe miecze. Jestem osobistym fechtmistrzem i szczyc� si� tym. Zb�j i Smok byli moimi bra�mi, i ju� nie �yj�! Nie mieli sobie r�wnych! Szersze� i ca�a reszta patrzyli b�agalnie na Pierwszego. Powiedz co�! Przed tygodniem Pierwszym by� Gryziwilk. On by wiedzia�, co powiedzie�. Ale Gryziwilk odszed�, a Bykowiec mocniejszy by� w robieniu mieczem ni� w g�bie. Oderwa� si� od �ciany, kt�r� podpiera�. Otworzy� usta... i na tym poprzesta�. Utracjusz jeszcze nie sko�czy�. - Wydaje warn si�, �e wszyscy, jak jeden, traficie do Gwardii, tak? To najlepszy, wed�ug was, przydzia�! No to powiem warn, �e by� osobistym fechtmistrzem jest po stokro� trudniej, ni� snu� si� po pa�acu z setk� sobie podobnych, znudzonych wa�kom. To s�u�ba przez ca�� dob�. S�u�ba na ca�e �ycie! �adne tam dziesi��-lat-pasowanie-na-rycerza-i-do-widzenia. My s�u�ymy a� do �mierci. Swojej w�asnej albo naszego podopiecznego. Piegowata, mi�sista twarz Bykowca st�a�a w wyrazie cierpienia pomieszanego z zak�opotaniem. Mallory, kt�ry by� Drugim, te� si� nie odzywa�. Nie chcia�, �eby go pos�dzono o pr�b� zdyskredytowania lidera, co �wiadczy�o o dobrym wychowaniu, ale nie by�o rozs�dne w sytuacji, kiedy bohater zaczyna� zdradza� objawy histerii. Szersze� tr�ci� Zbira �okciem. - Powiedz co�! - szepn��. - S�ucham? Dobrze. - Zbir podni�s� si� p�ynnym ruchem 2 pod�ogi. By� trzeci w kolejno�ci, zaraz po Mallorym. By� r�wnie� o dobr� szeroko�� d�oni wy�szy od najwy�szego z pozosta�ych kandydat�w; ze swoimi miedzianorudymi w�osami i zielonymi - zieloniutkimi - oczami zawsze �ci�ga� na siebie powszechn� uwag�. Nie inaczej by�o i tym razem. Spojrzeli na niego wszyscy obecni, z Utracjuszem w��cznie. - Z ca�ym szacunkiem, sir, ale ja bynajmniej tak nie my�l�. I �miem w�tpi�, by znalaz� si� w tej izbie kto�, kto tak my�li. Gryziwilk jest najlepszym szermierzem, jakiego wyda� �elazny Dw�r od czas�w sir Durendala, i przed zaledwie kilkoma dniami byli�my wszyscy �wiadkami rytua�u ��czenia go wi�zi�, w wyniku kt�rego sta� si� osobistym fechtmistrzem. W robieniu or�em nie mia� tu sobie r�wnych, a przecie� kr�l nie wzi�� go do swojej Gwardii, lecz przydzieli� prywatnej osobie. Z dwudziestu trzech garde� wydoby�y si� pomruki aprobaty. - A konkretnie - doda� Zbir, mo�e po to, by skierowa� rozmow� na inne tory - przydzieli� go sir Durendalowi i �aden z nas nie potrafi dociec, dlaczego akurat jemu. Utracjusz przypatrywa� mu si� przez chwil� w milczeniu. Po jego trupio bladej twarzy rozlewa� si� szybko krwisty rumieniec. Szersze� odetchn��. Wszyscy odetchn�li. Uczono ich, �e blado�� zwiastuje zagro�enie. Rumieniec oznacza� przeprosiny albo blef. Bohater opad� z powrotem na sw�j fotel. - Przepraszam - mrukn��. - Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam! - Zgi�� si� w uk�onie. Bykowiec zamacha� r�kami w kierunku schod�w, daj�c obecnym do zrozumienia, �e maj� wyj��. Zbir nakazywa� gestami co� wr�cz odwrotnego - zosta�cie na miejscach! - i wszyscy zostali. Zbirowi nikt nigdy si� nie przeciwstawia�. I to nie ze strachu, lecz dlatego �e on zawsze mia� racj�. - Sir Utracjuszu - podj�� Zbir - przykro nam ci� widzie� tak wzburzonym, bo szczerze ci� podziwiamy i zawsze b�dziemy podziwia�. Jeste�my dumni, �e dane nam by�o ciebie pozna�, i kiedy sami zostaniemy fechtmistrzami, twoja osoba i czyny, kt�rych dokona�e� ze swoimi dwoma towarzyszami, b�d� nam przyk�adem. A cenimy ci� tym bardziej, �e jeste� zwyczajnym cz�owiekiem. Wszyscy wstrzymali oddechy. - Ostatnie wpisy do Litanii Bohater�w - ci�gn�� Zbir - dokonane zosta�y dwa lata temu, podczas wojny nythia�skiej. Sir Durendal ocali� wtedy �ycie kr�lowi pod Waterby. Pokona� w pojedynk� band� czterech nas�anych zab�jc�w i wyszed� z tego bez jednego dra�ni�cia. Nie ujmuj�c mu niczego, sir Utracjuszu, sta� si� on postaci� niemal legendarn� i trudno si� z nim identyfikowa�. Ty mnie inspirujesz. On wywo�uje u mnie kompleks ni�szo�ci. Tw�j przyk�ad znaczy dla mnie o wiele wi�cej ni� jego, a to dlatego �e widz� w tobie takiego jak ja cz�owieka z krwi i ko�ci. - Gdyby w innych okoliczno�ciach kto� zabra� g�os przed Pierwszym, ten uzna�by to za obelg�, ale teraz Bykowiec wprost tryska� wdzi�czno�ci�. Fechtmistrz podni�s� wzrok na Zbira. Potem wyprostowa� si� i potar� pi�ciami policzki. - - Dzi�kuj� ci. To by�a pi�kna mowa. Wzruszy�a mnie. Zapomnia�em chyba, jak si�... - - Zbir, sir. - - Dzi�kuj� ci, Zbirze. - Utracjusz przej�� znowu inicjatyw�; w ko�cu by� od nich wszystkich starszy o cztery albo i pi�� lat. - Przepraszam, �e straci�em nad sob� panowanie. - U�miechn�� si� ze smutkiem i rozejrza� po zebranych. - Wszystko przez kr�la. To on kaza� mi tu przyjecha� i Zwr�ci� Miecze. �le uczyni�em, daj�c si� nam�wi� temu staremu pochlebcy, Mistrzowi Protoko�u, do pozostania. Nie odst�powa�em na krok swojego podopiecznego od dnia, kiedy po��czono mnie z nim wi�zi�. Komendant Montpurse przyrzek� mi uroczy�cie, �e wyznaczy czterech ludzi, kt�rzy dzie� i noc czuwa� b�d� nad bezpiecze�stwem Jego Lordowskiej Mo�ci, ale to nie to samo. A po tym, co si� wydarzy�o w Fitainie, sta�em si� przewra�liwiony. Roz��ka doprowadza mnie do szale�stwa! - U�miechn�� si� znowu na widok przera�onych min s�uchaczy. - Chyba nie s�dzicie, �e �atwo by� fechtmistrzem, co? Nie obchodzi was rebelia i wojna domowa. Bo i czemu mia�yby obchodzi�? Tutaj, w Chivialu, do czego� takiego nie dojdzie. Aleja musz� by� przy swoim podopiecznym. Tak wi�c, je�li pozwolicie, rusz� ju� w drog�. Nim ksi�yc zajdzie, b�d� z powrotem w Grandon. - Z jego s��w wynika�o, �e chce jecha� przez ca�� noc, a ju� wygl�da� na znu�onego. Bykowiec chcia� co� powiedzie�, ale Utracjusz powstrzyma� go uniesieniem r�ki. - Wy macie teraz inne rzeczy na g�owie. Obieca�em, �e was nie uprzedz�, ale zrobi� to w zamian za przyj�cie, jakie mi zgotowali�cie. Kr�l do was jedzie. Lada chwila powinien tu by�. Zbir odwr�ci� si� na pi�cie, ale Szersze� by� szybszy, zd��y� si� ju� zerwa� z pod�ogi i wygl�da� przez okno. Przez bram� wlewali si� konni w niebieskich barwach. - To on! - krzykn�� Szersze�. - Ju� tu jest! Kr�l przyjecha�! G�os za�ama� mu si� na wysokiej nucie. Odwr�ci� si� od okna i napotka� wlepione w siebie, ponure spojrzenia tuzina m�czyzn, kt�rzy najch�tniej zamordowaliby go wzrokiem. 4 Zgodnie z tradycj� - a tradycja by�a w �elaznym Dworze prawem - kr�l wszed� przez kr�lewskie drzwi i skierowa� swe kroki prosto do gabinetu Wielkiego Mistrza. Oczekuj�cy go�cia Wielki Mistrz uwija� si� jak w ukropie, usi�uj�c bez wi�kszego powodzenia strzepywa� kurz ze sprz�t�w zwini�tym w tr�bk� arkuszem papieru, i po raz tysi�czny powtarza� w pami�ci tekst swojego wyst�pienia. Na kominku p�on�� niewielki ogie�, na stole czeka�a karafka z winem i kryszta�owe pucharki. Wielki Mistrz by� drobnym, zasuszonym cz�owieczkiem o wiecznie zafrasowanej twarzy. Wieche� siwych w�os�w upodabnia� go do dmuchawca. G�upia sprawa, ale w tej chwili by� tak samo zdenerwowany jak wszyscy inni w szkole. Po raz pierwszy mia� go�ci� kr�la. Zazwyczaj poczta pantoflowa fechtmistrz�w zawczasu ostrzega�a o kr�lewskich wizytach, ale tym razem tak si� nie sta�o. Poprzedni Wielki Mistrz, sir Srebro, kierowa� Zakonem przez trzeci� cz�� stulecia; ale p� roku temu duchy czasu i �mierci w ko�cu si� o niego upomnia�y. Komnata nadal przesycona by�a jego obecno�ci� - sta�y tu jego zabytkowe meble, na �cianach wisia�y jego ryciny, na p�ce kominka z polnych kamieni t�oczy�y si� jego bibeloty. Nast�pca uzupe�ni� wystr�j tylko o p�k� ze swoimi ksi�gami i wielki�, obity sk�r� fotel w�asnego projektu, kt�ry zam�wi� w Blackwater na pami�tk� awansu. I to wszystko. Dawno temu by� Tabem Greenfieldem, niesfornym m�odszym synem rodziny szarak�w, kt�ra, �eby pozby� si� nicponia, odda�a go do �elaznego Dworu - i nic lepszego nie mog�o mu si� w �yciu przytrafi�. Pi�� lat p�niej nowo mianowany Wielki Mistrz, Taisson II, po��czy� go wi�zi� w pierwszej celebrowanej przez siebie ceremonii i Tab Greenfield sta� si� sir Zajad�ym. Po odb�bnieniu o�miu lat rutynowej s�u�by, w trakcie kt�rej ani razu nie mia� okazji wykaza� si� swoimi umiej�tno�ciami fechtmistrza, pasowany zosta� na rycerza Zakonu i tym samym zwolniony ze �lub�w. Od dawna interesowa� si� spirytyzmem, wst�pi� wi�c do Kr�lewskiego Kolegium Mag�w i wyr�ni� si� tam oryginalnymi badaniami nad zastosowaniem przywo�ywania duch�w ziemi i czasu do poprawienia stabilno�ci budowli. Zawsze mia� ambicj� zostania wielkim czarodziejem, ale w ko�cu okazja do po��czenia obu karier sprowadzi�a go z powrotem do �elaznego Dworu, gdzie zaproponowano mu stanowisko Mistrza Rytua��w. Zdumia� si� niepomiernie ostatniego dziewi��ksi�yca, kiedy to Zakon wybra� go na Wielkiego Mistrza, a jeszcze bardziej zaskoczy�o go, �e kr�l zatwierdzi� t� nominacj�. Teraz po raz pierwszy mia� zdawa� egzamin ze swoich nowych obowi�zk�w. Mia� jeden problem - kandydata, kt�ry nie spe�nia� norm. Kr�l si� sp�nia�! Mo�e pojecha� okr�n� drog�, zahaczaj�c o Zachodni Pawilon, �eby obejrze� szkody wyrz�dzone przez po�ar. Ha�as wywo�ywany przez pracuj�cych tam cie�li dociera� a� tutaj, ale Wielki Mistrz tak ju� do niego przywyk�, �e stukot m�otk�w i siekier wydawa� mu si� teraz czym� naturalnym. Rozejrza� si� jeszcze raz po komnacie. O czym m�g� zapomnie� nowy Wielki Mistrz? O, p�omienie! Miecz! Tylko po��czony wi�zi� fechtmistrz mia� prawo nosi� bro� w obecno�ci kr�la i komu jak komu, ale Wielkiemu Mistrzowi nie godzi�o si� o tym zapomina�. Przera�ony faktem, �e o ma�o nie pope�ni� takiej straszliwej gafy, wyci�gn�� �J�dz� z pochwy, wdrapa� si� na skrzyni� z dokumentami, wspi�� na palce i po�o�y� szabl� na g�rnej cz�ci p�ki na ksi��ki. Z do�u nikt jej tam nie zobaczy. Pendent i pochw� wrzuci� do skrzyni. Zamyka� w�a�nie wieko, kiedy szcz�kn�a zasuwka sekretnych drzwi w k�cie i do komnaty wkroczy� Hoare. By� typowym fechtmistrzem - sama smuk�o�� i gibko��. A� do tej pory wyr�nia�y go tylko groteskowa k�pka ��tej brody i przekorne m�odzie�cze poczucie humoru, teraz jednak jego pier� opi�t� niebieskosrebrnym kaftanem Kr�lewskiego Gwardzisty przecina� na ukos pendent Zast�pcy Komendanta. Na widok Wielkiego Mistrza u�miechn�� si� szeroko i podszed� do niego z wyci�gni�t� r�k�. - Wielki Mistrz! Moje gratulacje! - Zast�pca! Ja te� ci gratuluj�. Hoare mia� u�cisk drwala. - - No no, pniemy si� w g�r�, co? - Potoczy� pe�nym uznania wzrokiem po komnacie. - Jak si� czujemy w roli g��wnego nadzorcy mena�erii? - - Dzi�kuj�, nie narzekam. A jak si� czujemy na miejscu Durendala? Hoare wzdrygn�� si� teatralnie. - Powiedzia�bym, �e bardzo niepewnie, gdybym tylko wiedzia�, co znaczy to s�owo. - Rzuci� staruszkowi pytaj�ce spojrzenie. - Tak, dziwna sprawa! Nie wymkn�o mu si� co� czasem, kiedy tu bawi�? Nie wspomina�, dok�d si� wybiera? I po co najlepszemu na �wiecie szermierzowi fechtmistrz do ochrony? - Ani s��wkiem. Mia�em nadziej�, �e ty mi powiesz. Spojrzeli po sobie z zatroskaniem. Hoare wzruszy� ramionami. - Nikt nic nie wie. Wielka Inkwizytorka jest pewnie wtajemniczona, ale kto odwa�y siej� zapyta�? Grubas milczy. Nie zapominaj, Wielki Mistrzu, �e rycerze maj� wi�cej tajemnic ni� zdech�a koby�a robali, a wi�kszo�� z nich jest paskudniejsza. Nawet Komendant przysi�ga, �e nic mu nie wiadomo. Wielki Mistrz uwierzy�by, gdyby Montpurse sam mu to powiedzia�; by� w dobrych stosunkach z Komendantem. - Komendant z wami nie przyjecha�? - A jak�e, przyjecha�. O co chodzi, Janiver? Co� nie w porz�dku? W drzwiach sta� jeszcze jeden, m�odszy, fechtmistrz Janiver, rapierzysta, kt�ry bardzo kr�tko by� Pierwszym i podczas przedostatniej wizyty kr�la po��czony zosta� wi�zi� wraz z Arkellem i W�em. Zawsze by� ma�om�wny, wra�liwy i zamkni�ty w sobie, ale czemu tak stoi z przekrzywion� g�ow�, �ci�gaj�c brwi, jakby czego� nas�uchiwa�? Wielki Mistrz otworzy� usta, ale Hoare uciszy� go uniesieniem r�ki. Wygl�da� na rozbawionego, ale przecie� Hoare zawsze tak wygl�da�. Sir Janiver ruszy� z miejsca. Podszed� prosto do skrzyni z dokumentami i wlaz� na ni�. - Tam na g�rze jest szabla. - Stwierdzi� to bardziej z przygn�bieniem ni� zdziwieniem. Hoare wyszczerzy� w u�miechu z�by i pogrozi� Wielkiemu Mistrzowi palcem. - - Oj, nie�adnie, nie�adnie! Nie do wiary! - - Jak on to zrobi�? Wielu fechtmistrz�w potrafi�o wyczu� niebezpiecze�stwo zagra�aj�ce ich podopiecznemu, ale z przejawem takiego wyczulenia Wielki Mistrz nigdy si� jeszcze nie spotka�. - Poczekaj, a� us�yszysz o drzazdze pod siod�em kr�la! Powiedz Wielkiemu Mistrzowi, jak to zrobi�e�, bracie. M�ody Janiver zeskoczy� ju� ze skrzyni z J�dz� w r�ku i z podziwem przygl�da� si� niezwyk�emu pomara�czowemu kociemu oku osadzonemu w r�koje�ci. Podni�s� wzrok. - Nie wiem, Wielki Mistrzu. Us�ysza�em, jak brz�czy. To ty powiniene� mi wyja�ni�, co ona tu robi. Us�ysza�, jak brz�czy? - - W archiwach przechowywane s� pewne zapisy... Chyba nie my�licie, �e moja szabla stanowi jakie� zagro�enie dla Jego... - - Zagro�enie mo�e stanowi� ka�dy or�, je�li trafi w niepowo�ane r�ce - wpad� mu w s�owo Hoare. - A ty powiniene� dawa� nam, m�odzie�y, dobry przyk�ad. Odnie� t� karabel� w jakie� bezpieczne miejsce, Janiverze. Janiver, ruszaj�c do drzwi prowadz�cych na korytarz, zerkn�� na inskrypcj� na klindze. - - Czemu �J�dza�? - spyta�. - - A czemu nie? - odwarkn�� z irytacj� Wielki Mistrz. Widok jego szabli w r�kach kogo� innego by� dla� nowym i wielce nieprzyjemnym do�wiadczeniem. J�dza nale�a�a do niego i nie rozstawa� si� z ni� od blisko trzydziestu lat. W tym momencie trzasn�y drzwi na dole. Hoare doskoczy� do Janivera i wypchn�� go razem z J�dz� z komnaty. Potem zamkn�� drzwi i z kamienn� twarz� stan�� plecami do nich. Od strony schod�w zbli�a�y si� ci�kie kroki. 5 Kr�l, schylaj�c g�ow�, �eby nie zawadzi� o iutryn� bujnym pi�ropuszem szerokoskrzyd�ego kapelusza, wszed� do komnaty i zatrzyma� si�, posapuj�c. Wzrostem przewy�sza� ka�dego fechtmistrza, a od swojej ostatniej wizyty wyra�nie nabra� cia�a, mia� go stanowczo za wiele jak na m�czyzn�, kt�ry nie przekroczy� jeszcze czterdziestki. Aktualna moda czyni�a ze� istnego olbrzyma - obszerny zielony kaftan z czerwonym podbiciem i bufiastymi, rozcinanymi r�kawami, narzucony na niebiesk� jedwabn� koszul�, bufiaste spodnie w zielonoz�ote pasy, wpuszczone w zielone buty z wywini�tymi cholewami. Wianuszek kasztanowej brody zaczyna�a ju� przetyka� siwizna, ale nic nie wskazywa�o na to, by Ambrose IV z rodu Ranulfa, od o�miu lat �elazn� r�k� rz�dz�cy Chivialem, zamierza� w najbli�szym czasie popu�ci� cugli swoim poddanym. Jego bursztynowe oczka spoziera�y podejrzliwie spomi�dzy fa�d t�uszczu. Odpowiedzia� na uk�on Wielkiego Mistrza ledwie zauwa�alnym skinieniem g�owy i nieartyku�owanym chrz�kni�ciem. Odpi�� spink� zachlapanego b�otem p�aszcza ze szkar�atnego aksamitu, oblamowanego gronostajem, i za jego plecami jak spod ziemi wyr�s� Montpurse. Komendant, zdj�wszy p�aszcz z kr�lewskich ramion, odwr�ci� si�, by powiesi� go na ko�ku, ale nowy Wielki Mistrz, nie widz�c dla tego ko�ka �adnego praktycznego zastosowania, usun�� go ju� jaki� czas temu i na jego miejscu zawiesi� swoj� ulubion� akwarel�. Montpurse u�miechn�� si� z zak�opotaniem i po�o�y� p�aszcz na krze�le. Ze swymi jasnymi w�osami i licem g�adkim jak u dziecka wygl�da� tak, jakby nie postarza� si� nawet o dob� od dnia, w kt�rym po��czony zosta� wi�zi�. O, duchy! To by�o zaraz po powrocie Wielkiego Mistrza do �elaznego Dworu... Czy od tamtego czasu naprawd� min�to ju� blisko pi�tna�cie lat...? Komendant zamkn�� drzwi prowadz�ce na korytarz i stan�� przed nimi. Kr�l, nie zdejmuj�c kapelusza, podszed� do nowego sk�rzanego fotela i zaton�� w nim niczym id�cy na dno galeon. Wci�� nie m�g� z�apa� tchu. - - Niech przypadek ci sprzyja, Wielki Mistrzu - wysapa�. - - Dzi�kuj�, sire. Witaj ponownie w �elaznym Dworze. - Sir Zajad�y si�gn�� po karafk�. - Mo�e co� na przep�ukanie gard�a po podr�y? - - Piwa - sapn�� kr�l. Wielki Mistrz podszed� do drugich drzwi i wyjrza� przez nie. Na korytarzu, tak jak im przykaza�, czekali Drab i Dzieciuch. Ten ostatni wygl�da� na �miertelnie przera�onego. Stali tam r�wnie� niewzruszeni jak g�ry Janiver i Szyd�o. Drab trzyma� tac� z wielk� flasz� i rogiem do picia, dwoma plackami, kilkoma poka�nymi gom�kami sera oraz mn�stwem innych wiktua��w. Drab by� s�u��cym w �elaznym Dworze od pocz�tku, czyli od jakich� stu czy dwustu lat, i najwyra�niej zna� preferencje obecnego kr�la. Wielki Mistrz podzi�kowa� mu niewyra�nym u�mieszkiem, wzi�� od niego tac� i wr�ci� z ni� do monarchy. Postawi� tac� na stole, na kt�rym Hoare zrobi� tymczasem miejsce, zabieraj�c karafk� z winem. Kr�l si�gn�� pulchn� d�oni� po flasz�. - No i jak znajdujesz swoje nowe obowi�zki, Wielki Mistrzu? - - Sprawiaj� mi wielk� satysfakcj�, sire. Korzystaj�c z okazji, chcia�bym ci osobi�cie podzi�kowa� za ten wielki zaszczyt, jakim... - - Dobrze, dobrze. Jak d�ugo jeszcze potrwaj� naprawy? - Ambrose przytkn�� flasz� do ust i nie odrywaj�c spojrzenia chytrych, �wi�skich oczek od twarzy Wielkiego Mistrza, poci�gn�� d�ugi �yk. - - Zapewniaj� mnie, �e sko�cz� do po�owy pi��ksi�yca, sire. Od razu zrobi si�... Nie mo�emy si� ju� doczeka�. - Szko�a aktualnie p�ka�a w szwach, pomimo tymczasowego wykwaterowania paru posuni�tych w latach rycerzy, kt�rzy musieli sobie poszuka� zast�pczego lokum. M�wienie o tym dra�liwemu monarsze mog�o si� �le sko�czy�, bo do przepe�nienia dosz�o mi�dzy innymi dlatego, �e zwleka� z odbieraniem wyszkolonych Starszak�w. - Pioruny w �rodku zimy? - Kr�l otar� r�kawem brod� i �ypn�� sceptycznie na Wielkiego Mistrza. - Jeste� pewien, �e nie sta�y za tyrn si�y nadprzyrodzone? �e kt�ry� z tych starych zramola�ych pensjonariuszy nie eksperymentowa� z magi�? �e m�odzie� urz�dzaj�ca sobie nocne pijatyki nie zapr�szy�a ognia �wiecami? - Jego ojciec dopatrywa� si� zawsze spisk�w tam, gdzie nikt inny ich nie widzia�. Chyba wszyscy kr�lowie s� tacy. Bo na co by im byli fechtmistrze? - Na Pos�pnych Wrzosowiskach piorun potrafi strzeli� o ka�dej porze roku, sire. Niekt�re przes�dne osoby pr�bowa�y wi�za� ten wypadek ze �mierci� mojego poprzednika, kt�ry zmar� by� na kr�tko przed po�arem. - Czy�by grymas rozdra�nienia na twarzy kr�la oznacza�, �e i on nale�y do tych os�b? - Ja nie wierz� w duchy, a nawet gdybym wierzy�, to nigdy nie dam wiary, �e sir Srebro powr�ci� z za�wiat�w, by szkodzi� Zakonowi, kt�remu tak d�ugo wiernie s�u�y�. Burza otar�a si� r�wnie� o Torwell. Szala�a przez p� nocy. Mamy tu paru s�dziwych przyg�uchych rycerzy, a nawet oni oka nie zmru�yli. Kroi odchrz�kn�� i si�gn�� po r�g. - - No i co masz mi tym razem do zaoferowania? Ilu m�nych m�odych szermierzy, hmmm? - - O, wielu, wielu, Wasza Wysoko��. W tym paru wybitnych. �miem twierdzi�, �e Puchar Kr�la przez wiele jeszcze lat nie przejdzie w r�ce os�b postronnych. - - Ka�� ci� w��czy� ko�mi, a potem po�wiartowa�, je�li to czcze przechwa�ki! - Ambrose roze�mia� si� i s�ynny kr�lewski urok rozproszy� wszelk� pogr�k�, jak� mog�y nie�� jego s�owa. - Nie mamy teraz oparcia w osobie sir Durendala. Och! - - Doprawdy? - - Doprawdy. - Kr�l uci�� ten temat. - Zacznijmy od Pierwszego. Wielki Mistrz, u�wiadamiaj�c sobie dopiero teraz, �e nie poproszono go o zaj�cie miejsca siedz�cego, przezornie odsun�� si� na bezpieczn� odleg�o�� od kominka, �eby przypadkiem, w chwili zapomnienia, nie oprze� si� o obmurowanie �okciem. Za�o�y� race na plecach i zebra� si� w sobie jak Sopran, kt�ry ma wyrecytowa� credo �elaznego Dworu. - Pierwszym jest kandydat Bykowiec, m�j protegowany. �wietny... - - Bykodup! - Kr�l spojrza� wilkiem znad rogu, kt�ry w�a�nie nape�nia� sobie piwem. Piana pociek�a mu po d�oni, ale on nie zwr�ci� na to uwagi. - - S�ucham, sire? - - Bykofiut! I jak ja bym si� czu�, gdyby przysz�o mi zwr�ci� si� do Gwardzisty o takim imieniu na jakiej� oficjalnej audiencji? Dajiriy na to, w obecno�ci ambasadora Isilondianu? Wiem, �e powiedzia�e�: Bykowiec, Wielki Mistrzu! Nie raz napomina�em twojego poprzednika, �eby nie pozwala� ch�opcom przyjmowa� durnych imion, a to jaskrawy przyk�ad takiego w�a�nie imienia! Mam nadziej�, �e na przysz�o�� wyka�esz si� lepszym wyczuciem! - Spogl�da� spode �ba. Stoj�cy za kr�lem Hoare pokaza� j�zyk. Wielki Mistrz sk�oni� si�, przypominaj�c sobie, �e nie dalej jak przed dwoma dniami wyda� zgod� na wpisanie do rejestru kandydata Krwiok�a, kt�ry mierzy� sobie nieca�e p�tora metra wzrostu i by� piegowaty. - Przeka�� twoje zalecenia Mistrzowi Archiw�w, Wasza Wysoko��. Ani my�la� pos�ucha� kr�la i dla jego widzimisi� zmienia� tradycji. Prawo do wyboru nowego imienia wiele dla rekruta znaczy�o. By�a to przepustka do nowego �ycia, symboliczne odci�cie si� od przesz�o�ci, daj�ce mo�liwo�� kreowania swojego wizerunku od samego pocz�tku. Zanosi�o si� na burzliw� audiencj�, skoro Ambrose zakwestionowa� ju� imi� tak niewinne jak Bykowiec. - No dobrze, s�ucham dalej! - Tak jest, sire. Bykowiec to �wietny szablista. Cisza. Kr�l czeka� na dalszy ci�g. Przejawia� ogromne zainteresowanie sylwetkami swoich fechtmistrz�w, przypomina� w tym hodowc� koni, kt�rego ambicj� jest poznanie ka�dego zwierz�cia ze swojej stadniny. - Nie tak dobry w rapierze, ale to, oczywi�cie, rzecz wzgl�dna. Je�li nie przyk�ada� do niego standard�w fechtmistrz�w, i tu jest niezr�wnany. Kr�l zastyg� z rogiem zastyg�ym w po�owie drogi do ust. - - M�w mi o samym cz�owieku! Je�li przez najbli�sze dziesi�� lat ma mi si� p�ta� pod nogami, musz� wiedzie�, czego si� po nim spodziewa�. - - Tak, naturalnie... - Mog� go jeszcze przydzieli� mojemu Ministrowi Rybo��stwa! - Eee... oczywi�cie, sire. Bykowiec jest... hmm... sumienny. Lubiany. Nieszczeg�lnie lotny, ale bardzo... uuu... sumienny. Hoare przewr�ci� oczami. Wielki Mistrz opar� si� pokusie ci�ni�cia we� czym�, najlepiej no�em. Nie s�ysz�c z ust kr�la dalszych komentarzy, ci�gn��: - Drugim jest kandydat Mallory, sire. - Tu przynajmniej do imienia Ambrose nie mo�na by�o si� przyczepi�. - Rapierzysta, bardzo dobry rapierzysta. Osobowo��... weso�y, jowialny, bardzo lubiany. Ale nie �wiszczypa�a, nic z tych rzeczy, sire! Wszechstronny, �e tak powiem. �adnych s�abych punkt�w. - Nie bardzo mu to sz�o. Mo�e za rok, dwa, kiedy nabierze praktyki i b�dzie wiedzia�, czego si� spodziewa�... Czu� stru�ki zimnego potu sp�ywaj�ce po skroniach i kr�l prawdopodobnie je widzia�. S�k w tym, �e wszyscy trzej kandydaci byli dobrzy. S�abostki ju� dawno z nich wypleniono. Kazano mu szuka� wad tam, gdzie ich nie by�o. - - Mhm. A trzeci? Tylko spokojnie... - - Kandydat Zbir. Rozdra�nione kr�lewskie spojrzenie przyprawi�o wszystkich obecnych w komnacie o dreszcz. - No i mamy kolejny przyk�ad! Pi�� dni wcze�niej, wieczorem, Wielki Mistrz w tej samej komnacie prosi� o rad� s�awnego sir Durendala, kt�ry nale�a� do kr�lewskich faworyt�w i lepiej od niego monarch� zna� chyba tylko Montpurse. �Za �adne skarby nie daj mu si� zahuka� - powiedzia� wtedy Durendal. Je�li czego� nie wiesz, przyznaj to. Je�li jeste� czego� pewien, obstawaj przy swoim. On szanuje tak� postaw�. Ust�p mu o cal, a wdepcze ci� w b�oto�. - Z ca�ym szacunkiem, sire, ale chyba nie! Znaczy si� - dorzuci� czym pr�dzej Wielki Mistrz, widz�c kr�lewski gniew - Zbir to bezsprzecznie g�upie imi�, ale nie przypominam sobie w tej chwili, �eby kiedykolwiek zosta�o formalnie zatwierdzone. Ja, dajmy na to, nigdy nie wybiera�em sobie imienia �Zajad�y�. - Nie? - Kr�l nie lubi�, kiedy mu si� przeciwstawiano. Prawdopodobnie mia� ju� w zanadrzu kilka ci�tych uwag na temat Zajad�ego. - Nie, sire. Chcia�em, �eby nazywano mnie Lwem. Pod tym imieniem wpisano mnie do rejestru, ale wcze�niej Soprany przezwa�y mnie Zajad�ym i tak ju� zosta�o. Zanim przysz�a na mnie pora po��czenia wi�zi�, przywyk�em do tego przezwiska i pogodzi�em si� z nim. Kandydat Zbir jest niezwyczajnie wysoki. Ju� jako Dzieciuch by� s�usznego wzrostu i jest bardzo... eee... rudy. - Tutaj grunt by� szczeg�lnie zdradliwy, bo w�osy i broda Ambrose�a mia�y niezaprzeczalnie kasztanowy odcie�. - - Ach, o tego chodzi! - powiedzia� Ambrose z witanymi przez obecnych z ulg� oznakami rozbawienia. - Przyje�d�aj�c tu rok po roku, obserwowa�em ten ognistory�y �eb, id�cy, st� po stole, w g�r�. Ch�tnie poznam wreszcie jego w�a�ciciela. - - Hmm, tak, sire. Na samym pocz�tku nazywali go Bael. Przez wzgl�d na te w�osy, ma si� rozumie�. Trwa�a wtedy jeszcze wojna baelska i niemal co tydzie� dociera�y do nas opowie�ci o jej okropie�stwach - o aktach piractwa, grabie�ach, gwa�tach. Przyby� tu z d�ugimi w�osami, a wi�c zaraz pierwszej nocy Soprany ogoli�y go na zero. I bardzo dobrze! A� si� o to prosi�, chcia�em powiedzie�. Ale w trakcie tego golenia sze�ciu musia�o go przytrzymywa�, a kiedy uznali, �e ju� po postrzy�ynach, okaza�o si�, i� on jest odmiennego zdania. B�jk� mo�e wszcz�� jeden, trzeba jednak przynajmniej dw�ch, �eby j� zako�czy�. A Zbir sko�czy� jeszcze nie chcia�. Jednemu z ch�opc�w z�ama� szcz�k�, a kilku innym powybija� z�by. - - Z�ama� mu szcz�k�, powiadasz? - Br�zowe brwi kr�la pow�drowa�y w g�r�. Przepada� za takimi w�a�nie dziecinnymi opowiastkami. - Ile lat mia� wtedy? - - Trzyna�cie, sire. - - Z�ama� szcz�k� w wieku trzynastu lat? - Ambrose zachichota�, rozsiewaj�c wok� blask kr�lewskiego uroku. - Zuch! - - To by� dopiero pocz�tek, sire. Jeszcze jako Dzieciuch sta� si� postrachem wszystkich Sopran�w i wi�kszo�ci Niedorostk�w, a nie pami�tam, �eby to si� komu� przed nim uda�o. Niszczy� im ubrania, podrzuca� do ��ek ko�skie �ajno. Budzi� ich w �rodku nocy... Mogli si�, oczywi�cie, skrzykn�� i spu�ci� mu ci�gi, i tak czynili, ale nie mogli przecie� chodzi� zawsze i wsz�dzie ca�� grup�. A Zbir, ilekro� przydyba� kt�rego� w pojedynk�, bez wahania rzuca� si� na niego z pi�ciami i bra� odwet. St�uk� po kolei wszystkich. Nigdy w �yciu nie widzia�em tylu podbitych oczu i rozci�tych warg. Zapanowa�y rz�dy terroru. Bali si� go, a wszak powinno by� odwrotnie. To oni przezwali go Zbirem, sire! Ambrose rykn�� �miechem, od kt�rego zadr�a� w posadach budynek. - Ul�y�o ci, kiedy mi to powiedzia�e�, co? Dobrze, wydamy kr�lewski glejt pozwalaj�cy kandydatowi Zbirowi by� kandydatem Zbirem. Nie da si� zaprzeczy�, �e zas�u�y� sobie na to imi�. Ale zlinczuj� go, je�li kiedykolwiek poka�e si� z tymi swoimi w�osami na wybrze�u. Pami�taj� tam jeszcze owe straszne dni. Nie uwa�asz, �e jego matka mog�a zosta� zgwa�cona przez jakiego� baelskiego zbira? Opowiedz mi co� jeszcze o tym diable wcielonym. - Si�gn�� po placek. Wielki Mistrz dzi�kowa� w duchu nieobecnemu Durendalowi. - Ca�y szkopu� w tym, sire, �e on nie jest wcale diab�em wcielonym. To spokojny, dobrze u�o�ony, uczynny ch�opiec. Troch� zamkni�ty w sobie, ze sk�onno�ciami do medytacji. Bardzo lubiany i szanowany. Cz�sto si� z tym spotykamy. Bez wzgl�du na pochodzenie i przesz�o��, kiedy przebrn� ju� przez pr�b� Dzieciuchostwa i zaczyna si� ich traktowa� jak istoty ludzkie, oni zaczynaj� zachowywa� si� jak ludzie... - Tu Wielki Mistrz przypomnia� sobie jeszcze jedn� z rad Durendala: �Nie wa� si� nigdy robi� mu wyk�ad�w�. - Tak, no c�, ja widz� w Zbirze przysz�ego Komendanta twojej Gwardii, sire. Za�o�� si� o swoje stanowisko, �e nim zostanie. Ten zamach na przys�uguj�cy tylko kr�lowi przywilej sprawi�, �e Ambrose zmru�y� �wi�skie oczka i przez co sta�y si� jeszcze mniejsze. - Za�o�ysz si�? Zapami�tam to sobie, Wielki Mistrzu. Na osiem! Nie przypominam sobie, �eby tw�j poprzednik wysun�� kiedykolwiek tak �mia�� prognoz�. - Kr�l opr�ni� do dna r�g i odgryz� k�s placka. Hoare u�miecha� si� i Wielki Mistrz ju� wiedzia�, co nadci�ga. - T� akurat wysun��, sire. I powtarza� j� niejednokrotnie. On zna� si� jak nikt na ludziach. A odszed� od nas przed po�arem. Zatem nie dane mu ju� by�o widzie�, jak Zbir wbiega z powrotem do p�on�cego budynku, by ratowa� tych, kt�rzy tam zostali. Tylko dzi�ki niemu ciesz� si� do dzi� �yciem dwaj rycerze i jeden kandydat. Kr�l musia� o tym wiedzie�. Raporty Wielkiego Mistrza dotycz�ce Starszak�w by�y adresowane oficjalnie do Komendanta Montpurse�a, ale ten z pewno�ci� przekazywa� je dalej. Ambrose, gdyby tylko chcia�, potrafi�by prawdopodobnie powt�rzy� ka�dy s�owo w s�owo. - Czyli ma szcz�cie i nie stroni od ryzyka. A jak radzi sobie z mieczem, h�? - Nie�le. Mars na kr�lewskim czole sprawi�, �e atmosfera w komnacie znowu si� zag�ci�a. - - Tyle tylko masz do powiedzenia o tym wzorze doskona�o�ci? Nie�le? - - Jestem przekonany, �e do jego umiej�tno�ci nikt nie mo�e mie� zastrze�e�. Prawda by�a taka, �e mistrzowie fechtunku nie dawali g�owy za szermierczy kunszt Zbira. Szermierka, b�d�ca obsesj� wi�kszo�ci ch�opc�w, jego nie poci�ga�a. By� niefrasobliwy, nawet opiesza�y, �wiczy� tylko tyle, ile musia�, i cz�sto celowo podk�ada� si� przeciwnikom - sam si� do tego przyznawa�, chocia� oddawanie pola uznawane by�o za powa�ne pogwa�cenie zasad. M�wi�, �e robi to, bo im bardziej zale�y na zwyci�stwie. Oceniano go jako �nie spe�niaj�cego oczekiwa�. Ale pewnego dnia, tylko jeden jedyny raz, rozsierdzony czym�, co zrobi� czy powiedzia� Gryziwilk, zadziwi� ca�� szko��, pokonuj�c wszystkich po kolei w walce na florety. Opowie�ci o tym d�ugo kr��y�y po �elaznym Dworze. Nie powt�rzy� ju� potem tego