9281

Szczegóły
Tytuł 9281
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9281 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9281 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9281 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

London Jack Strona C�rka �nieg�w ROZDZIA� I � Wszystko gotowe, panno Welse, �a�uj� tylko, �e nie mog� s�u�y� jedn� z naszych �odzi. Frona Welse wsta�a �ywo i podesz�a do pierwszego oficera. � Jeste�my bardzo zaj�ci � t�umaczy� � niestety, poszukiwacze z�ota s� towarem, kt�ry ogromnie �atwo si� psuje. Na gwa�t trzeba wy�adowywa�... � Rozumiem � przerwa�a � sama zachowuj� si� podobnie, bardzo mi przykro, �e sprawiam panu tyle k�opotu, ale... ale � odwr�ci�a si� szybko i wskaza�a na brzeg. � Widzi pan ten wielki dom drewniany? Pomi�dzy sosnowym laskiem a brzegiem? Urodzi�am si� tutaj. � Nie w�tpi�, �e spieszy�bym r�wnie� � rzuci� �yczliwie, przeciskaj�c si� przez nat�oczony pok�ad i prowadz�c za sob� panienk�. Ka�dy tu w�azi� w drog� ka�demu; nie by�o te� nikogo, kto by zaniedba� wrzasku na ten temat. Tysi�c kopaczy ��da�o natychmiastowego wy�adowania baga�y na brzeg. Wszystkie luki by�y szeroko otwarte i z g��bin podpok�adowych skrzypi�ce bloki wlok�y ku g�rze obfit� kolekcj� manatk�w. Po obu stronach parowca, szeregi du�ych p�askodennych �odzi przyjmowa�y ci�ni�te tobo�y, na �odziach za� t�um spoconych ludzi chwyta� skrzynie, kosze i t�umoki w szale�czej pogoni za w�asno�ci� swoj� lub swego klienta. Pasa�erowie, wymachuj�c w powietrzu kwitami baga�owymi, wrzeszczeli z pok�adu ku barkom. Czasem dw�ch lub trzech przyznawa�o si� do tego samego baga�u i natychmiast wybucha�a wojna. Ka�da skrzynka znaczona �dwoma k�kami" albo �k�kiem i kropk�" wywo�ywa�a niesko�czone k��tnie, a po ka�d� pi�� zg�asza�o si� od razu z tuzin amator�w. � Kasjer twierdzi uparcie, �e ju� wariuje � m�wi� starszy oficer, pomagaj�c pannie Welse zej�� ze schodk�w ku pomostowi. � Obs�uga pozostawi�a rzeczy pasa�erom, a sama umy�a r�ce. Ale u nas nie jest jeszcze tak �le jak na �Betlejemskiej Gwie�dzie� � upewnia� wskazuj�c parowiec, zakotwiczony o �wier� mili dalej. � Po�owa pasa�er�w wiezie konie dla Skaguay i Bia�ej Prze��czy, druga po�owa spieszy przez Chilcoot. Tymczasem obs�uga statku zbuntowa�a si� i wszystko utkn�o na martwym punkcie. � Hej! Wy! � krzykn�� kiwaj�c na ma�� ��dk�, ko�ysz�c� si� dyskretnie" poza p�ywaj�cym chaosem. Drobny holownik, zaprz�ony bohatersko do ogromnej barki, pr�bowa� znale�� dla siebie przej�cie, ale w�a�ciciel ma�ej ��dki rzuci� si� po�piesznie na wo�anie oficera licz�c, �e zd��y jeszcze przeci�� drog� stateczka. By� ju� blisko, kiedy na swoje nieszcz�cie... z�apa� kraba. Ruch ten p�obr�ci� ��dk� i wstrzyma� j� na kilka sekund. � Uwaga tam! � hukn�� pierwszy oficer. Dwie siedemdziesi�ciostopowe �agl�wki, na�adowane baga�ami, podr�nymi i Indianami par�y pod pe�nymi �aglami w przeciwn� stron�. Jedna skr�ci�a ostro ku brzegowi, ale druga przygniot�a ��deczk� do barki. Wio�larz w por� odczepi� wios�a, ale w�t�a skorupa j�cza�a pod ci�nieniem i grozi�a p�kni�ciem. Wobec tego wio�larz zerwa� si� na r�wne nogi i w kr�tkich dosadnych s�owach skaza� wszystkich kapitan�w holownik�w i za�ogi wszystkich �agl�wek na pot�pienie wieczne. Jaki� cz�owiek wychyli� si� z barki i ochrzci� tamtego niegorsz� litani� wyzwisk przy akompaniamencie indyjsko - bia�ego ch�ru �miechu na �agl�wce. � Ech, niedojdo! � hukn�� kt�ry� z podr�nych. � Czemu� si� nie nauczy� wios�owa�? Pi�� wio�larza wyl�dowa�a w oka mgnieniu na szcz�ce swego krytyka i powali�a go og�uszonego na zwa� tobo��w. Nie zaspokojony tym sumarycznym aktem zemsty, gor�cy wio�larz wybiera� si� w �lad za swoj� pi�ci� na �agl�wk�. Siedz�cy najbli�ej podr�ny targa� pocz�� gwa�townie rewolwer, kt�ry ugrz�z� uparcie w zbyt ciasnym sk�rzanym futerale, za� bracia-argonauci, pok�adaj�c si� ze �miechu, czekali, co b�dzie dalej. Tymczasem �agl�wka ju� par�a naprz�d i siedz�cy u steru Indianin pchn�� niefortunnego ��dkarza wios�em w pier�, a� ten run�� jak d�ugi na dno swojej skorupy. W chwili gdy fala krzyku i przekle�stw wezbra�a najbujniej, a gwa�towna b�jka i nag�a �mier� zdawa�y si� nieuniknione, pierwszy oficer rzuci� okiem na stoj�c� przy nim panienk�. Spodziewa� si� ujrze� zgorszone i zal�knione zmieszanie dziewcz�ce i nie by� bynajmniej przygotowany na to, co spotka�y jego oczy: zarumienion�, �ywo rozciekawion� twarz. � �a�uj� bardzo... � zacz��. Ale przerwa�a mu, jakby gniewna, �e jej przeszkadza patrze�. � Me, nie; nie ma czego. By�o bardzo zabawnie. Co prawda rada jestem, �e tamtemu ugrz�z� rewolwer. Gdyby nie ugrz�z�... � Musieliby�my nieco od�o�y� jazd� na brzeg � roze�mia� si� oficer taktownie. � To istny rabu� � ci�gn�� wskazuj�c na ��dkarza, kt�ry ju� �miga� wios�ami po wodzie i sun�� wzd�u� statku. � Zgadza si� przyj�� tylko dwadzie�cia dolar�w za odwiezienie pani na brzeg. Powiada, �e od m�czyzny wzi��by dwadzie�cia pi��. To pirat, prosz� mi wierzy�; na pewno b�dzie wisia� pewnego pi�knego dnia. Dwadzie�cia dolar�w za p� godziny pracy! Nies�ychane rzeczy! � Zabaweczka! Sport! H�? � zauwa�y� wilk morski, o kt�rym by�a mowa, wy�a��c tymczasem niezdarnie na pomost i puszczaj�c jedno wios�o do wody. � Pan nie ma prawa wymy�la� ludziom � doda� wyzywaj�co zawijaj�c r�kawy koszuli, zmoczone przy ratowaniu wios�a. � Niez�e uszy Bozia da�a � zacz�� oficer. � Pi�ci te� niezgorsze � warkn�� tamten. � Widz�, �e j�zyczek r�wnie�. � Wszystko potrzebne w moim fachu. Niedaleko bym zaszed� bez tego, mi�dzy wami, rekinami. Ja pirat, ja? A kt� wy, z waszym tysi�czkiem pasa�er�w, napchanych jak sardynki? Ka�ecie sobie zap�aci� podw�jn� pierwsz�, �ywicie byle czym, trzymacie niczym �winie w chlewie, a potem okazuje si�, �e ja jestem pirat? Ja? Jaki� czerwonolicy jegomo�� przechyli� si� przez g�rn� por�cz i wrzeszcza�, co mia� si�: � Wy�adowa� moje rzeczy! Chod� pan na g�r�, panie Thurston! Natychmiast! W tej chwili! Pi��dziesi�t moich koni zjada w�asne g�owy w tym waszym brudnym pudle! Kiepska b�dzie z wami sprawa, je�li ich zaraz nie spu�cicie na brzeg. Trac� tysi�c dolar�w na ka�dym dniu zw�oki i nie zgadzam si� traci� d�u�ej! S�yszysz pan? Nie �ycz� sobie! Obdzierali�cie mnie na prawo i lewo od chwili kiedy�my ruszyli z Seattle i � do stu tysi�cy diab��w � nie �ycz� sobie wi�cej! Rozbij� t� zakazan� sp�k�, jakem Thad Ferguson! S�yszysz pan? Jestem Thad Ferguson i je�li pan sobie zdrowia �yczysz, po�piesz si�, a �ywo! S�yszysz pan? � Pirat, h�? � warkn�� raz jeszcze ��dkarz. � Kto? Ja? Thurston kiwni�ciem r�ki doradzi� spok�j czerwonolicemu jegomo�ciowi, a sam raz jeszcze zwr�ci� si� do panienki. � Rad by�bym odprowadzi� pani� na brzeg i a� do sklepu, ale widzi pani, jak jeste�my zaj�ci. Do widzenia. Szcz�liwej podr�y. Zaraz odwo�am kilku ludzi i ka�� wydoby� pani baga�. Jutro rano zostanie dostarczony do sklepu. Na pewno. Lekko dotkn�a jego r�ki wchodz�c do �odzi. Pod ci�arem jej cia�a w�t�a skorupa zaczerpn�a wody. Fala zala�a buciki, ale panienka przyj�a to oboj�tnie, sadowi�c si� na rufie i podkurczaj�c nogi. � Czeka� tam! � hukn�� oficer. � Tak by� nie mo�e, panno Welse. Prosz� wr�ci�, a ja postaram si� zdoby� dla pani jak najpr�dzej jedn� z naszych ��dek. � |Najpierw zobaczysz pan samego siebie w... niebie � 'krzykn�� wio�larz odbijaj�c. � Pu�� pan! � zagrozi�] Thurston chwyci� mocno za burt�, ale w nagrod� za rycersko�� dosta� t�go wios�em po palcach. Wtedy zapomnia� o sobie, zapomnia� o pannie Welse i kl��, kl�� zapalczywie. � Pozwol� sobie zauwa�y�, �e nasze po�egnanie mog�oby by� nieco godniejsze! � krzykn�a ku niemu, �miej�c si� g�o�no poprzez fale. � Na Jowisza! � mrukn�� zdejmuj�c grzecznie czapk�. � Oto kobieta! � I nagle chwyci�o go ostre, szarpi�ce pragnienie, �eby zawsze m�c widzie� w�asne odbicie w siwych oczach Frony Welse. Nie mia� sk�onno�ci do analizy; nie pyta� dlaczego; wiedzia� tylko, �e z t� dziewczyn� m�g�by w�drowa� na koniec �wiata. Poczu� niesmak do swego zawodu, ch�� ci�ni�cia tego wszystkiego precz i ruszenia do Klondike � za ni�; ale rzuci� okiem na przechylon� �cian� statku, dostrzeg� czerwon� twarz im� Fergusona i zapomnia� o marzeniu, kt�re �ni� przez chwil�. Chlap! Oporne wios�o w niezdarnej d�oni chlusn�o wod� prosto w twarz dziewczyny. � Mam nadziej�, �e pani si� nie zagniewa � przeprasza� przewo�nik. � Robi�, co mog�, ale jako� niewiele mog�. � Widz� to w�a�nie � odpowiedzia�a dobrodusznie. � Wcale nie z mi�o�ci do morza � ci�gn�� gorzko � musz� jako� wykr�ci� te kilka uczciwych dolar�w na �ycie. By�bym ju� w Klondike do tego czasu, gdybym nie mia� pecha. Opowiem pani, jak to by�o. Przebrn��em z ekwipunkiem przez prze��cz, a potem straci�em wszystko na czysto przy Ramieniu Wiatr�w. Chlap! P�c! Star�a wod� z oczu, ale dygota�a przez chwil�, kiedy zimne krople pociek�y wzd�u� ciep�ych plec�w. � Zuch z pani � pociesza� przewo�nik. � W sam raz do tego kraju. Jedzie pani w g��b, a� na samo miejsce? Weso�o skin�a g�ow�. � Powiedzie si� na pewno. Wi�c, jakem m�wi�, po stracie rzeczy wr�ci�em na brzeg, �eby zarobi� na nowy ekwipunek. Dlatego bior� tak drogo. Mam nadziej�, �e pani nie gniewa si� za to. Nie jestem gorszy ni� inni, panienko, na pewno. Musia�em wy�o�y� ca�� setk� za t� skorup�, kt�ra u nas w Stanach nie by�aby warta nawet dziesi�tki. Tu na wszystko takie ceny. Tam w g�rze, na szlaku do Skaguay, hacele do podk�w sprzedaj� po �wier� dolara sztuka. Wejdzie sobie cz�ek do szynku i za��da w�dki. P� dolara kieliszek! Dobra, wypijasz w�dk�, k�adziesz dwa gwo�dzie i kwita. Nikt nic nie gada, bo wiadomo, �e nie ma drobnych. � Jeste�cie dzielnym cz�owiekiem, skoro chcecie ryzykowa� podr� jeszcze raz, po takim niepowodzeniu. Powiedzcie mi swoje nazwisko. Mo�e si� spotkamy gdzie� w g��bi kraju. � Czyje nazwisko? Moje? O, ja sobie jestem Del Bishop, g�rnik. Je�li kiedy zejd� si� nasze drogi, prosz� pami�ta�, �e oddam ostatni� koszul� � to znaczy... chcia�em w�a�ciwie powiedzie� � prosz� pami�ta�, �e m�j ostatni kawa�ek chleba nale�y do pani. � Dzi�kuj� � odpowiedzia�a ze s�odkim u�miechem; by�a bowiem kobiet�, a kobiety lubi� wszystko, co idzie prosto z serca. Przesta� wios�owa� na chwil� i r�kami wy�awia� zacz�� z wody nagromadzonej na dnie ��dki jak�� star� puszk� od konserw. � Mog�aby pani troch� wody wyczerpn�� � rozkaza� podaj�c puszk�. � Skorupa gorzej nabiera od czasu tej chryi z bark�. Frona u�miechn�a si� w my�li, podetka�a sp�dniczk� za pasek i zabra�a si� do roboty. Przy ka�dym ko�ychni�ciu ��dki wznosi�y si� i zapada�y przed oczyma pot�ne g�ry w lodowych czapach, niby wielkie fale na linii widnokr�gu. Od czasu do czasu dziewczyna prostowa�a si� i spogl�da�a na z�otodajny brzeg, ku kt�remu zd��ali, i dalej na uj�te we dwa l�dy rami� morza; ze dwadzie�cia du�ych parowc�w sta�o tam na kotwicy, a od ka�dego z nich ku wybrze�u i z powrotem krz�ta�o si� mn�stwo holownik�w, barek, cz�en i wszelkiego rodzaju pomniejszych skorup. � Cz�owiek, pot�ny pracownik, atakuje wrogi kraj � pomy�la�a dziewczyna, wracaj�c my�l� ku wielkim tw�rcom, kt�rzy udzielili jej okruch�w swojej m�dro�ci w" liczne dni sp�dzone po salach wyk�adowych, w d�ugie samotne noce przesiedziane nad ksi��k�. By�a dojrzewaj�cym dzieci�ciem stulecia i jasno rozumia�a �wiat przyrody i prac� na nim cz�owiecz�. �ywi�a dla �wiata mi�o�� i g��boki szacunek. Przez d�u�szy czas Del Bishop wykropkowywa� cisz� tylko uderzeniami wiose�; ale przysz�a mu nowa my�l. � Pani nie powiedzia�a mi swego nazwiska � upomnia� si� delikatnie. � Nazywam si� Welse � rzek�a. � Frona Welse. Zdumienie odbi�o si� na jego twarzy i ros�o coraz bardziej. � Pani � jest � Frona � Welse? � wym�wi� powoli. � Jakub Welse jest pani ojcem, czy tak? � Tak, jestem c�rk� Jakuba Welse'a, do us�ug. Zwin�� wargi w przeci�g�ym, znacz�cym gwizdni�ciu i przesta� wios�owa�. � Prosz� mi zaraz wraca� na ruf� i nogi pozabiera� z tej wody � rozkaza�. � A blaszank� odda� mnie. � Co? Mo�e �le wybieram? � spyta�a obra�ona. � Nie. Zupe�nie dobrze. Ale pani jest... pani jest... � Ta sama co przed chwil�. Prosz� no wios�owa�, to wasza robota, a moja � wybiera� wod�. Ju� ja swojej dopilnuj�. � O, pewnie! � mrukn�� zachwycony, pochylaj�c si� znowu nad wios�ami. � Wi�c Jakub Welse to pani ojciec? �e te� si� od razu nie domy�li�em! Kiedy dotarli do piaszczystego brzegu, zarzuconego grudami wszelkich towar�w i mrowi�cego si� od ludzi, panna Welse podaniem r�ki po�egna�a swego przewo�nika. I chocia� podobny post�pek nie by� rzecz� zwyk�� po�r�d kobiecej klienteli, Del Bishop przypisa� go skwapliwie faktowi, �e ta w�a�nie kobieta by�a ni mniej ni wi�cej tylko c�rk� Jakuba Welse'a. � Prosz� pami�ta�: m�j ostatni kawa�ek chleba nale�y do pani � zapewni�, wci�� jeszcze trzymaj�c jej r�k�. � Ostatnia koszula r�wnie� � prosz� nie zapomina�. � Dobra! Pani jest doprawdy, doprawdy pierwsza klasa! � wybuchn�� przy ostatnim u�cisku r�ki. � Daj� s�owo! Kr�tka sp�dniczka nie hamowa�a swobodnych ruch�w i Frona niespodziewanie a z rado�ci� zauwa�y�a, �e jej drobny ch�d miejski znik� tu od razu, ust�puj�c miejsca rozko�ysaniu wyci�gni�tych rytmicznych krok�w, rodz�cych si� na szlaku po d�ugich wysi�kach. Niejeden poszukiwacz z�ota, obrzuciwszy szybkim spojrzeniem jej kostki i �ydki opi�te w szare getry, potwierdza� z cicha zdanie Dela Bishopa. Niejeden te� spogl�da� p�niej na twarz, po czym spojrze� musia� raz jeszcze; tak jasne i szczere by�y oczy dziewczyny, po prostu, po kole�e�sku szczere; pob�yskiwa�y te� ci�gle �wietlistym u�miechem, dr��cym ci�gle na granicy bujnej zorzy; jak tylko u�miecha� si� patrz�cy � natychmiast oczy �mia�y si� r�wnie�. �wiat�o tego u�miechu by�o mieni�ce � to weso�e, to �yczliwe, to radosne, to swawolne � zale�nie od przyczyny, kt�ra je wznieca�a. Niekiedy rozb�yskiwa�o na ca�ej twarzy, by potem dopiero skropli� si� w u�miech. Ale zawsze tylko prosty, szczery, kole�e�ski. Tym razem przyczyn do u�miech�w nie brak�o dziewczynie spiesz�cej przez t�um po piaszczystym wybrze�u i po zielonej r�wninie ku drewnianemu domowi, kt�ry wskaza�a by�a Thurstonowi. Cofn�y si� stulecia: lokomocja i transport znalaz�y si� znowu na najpierwotniejszym stopniu rozwoju. Ludzie, kt�rzy nigdy w �yciu nie nosili nic, pr�cz ma�ych paczek, stali si� teraz tragarzami. Nie szli. ju� prosto z g�ow� ku s�o�cu, ale wlekli si� pochyleni, zgarbieni, patrz�cy w ziemi�. Ka�dy grzbiet sta� si� objuczonym siod�em, napi�tnowanym pr�gami od sznur�w i rzemieni. Ludzie s�aniali si� pod nadmiernym wysi�kiem, nogi chwia�y si� z os�abienia niczym z pija�stwa i zatacza�y na cztery strony �wiata, dop�ki s�o�ce nie pocz�o mierzchn�� i tragarz wraz z �adunkiem nie run�� w py� drogi. Inni, kryj�c uciech�, pakowali swoje manatki na dwuko�owe w�zki r�czne i wyruszali zuchwale, by po kilkuset krokach utkn�� przed wielkim kamieniem, barykaduj�cym drog�. Wtedy teoretyzowali na nowo na temat zasad podr�owania po Alasce, wy�adowywali w�zek albo te� wlekli go z powrotem na wybrze�e, sprzedaj�c za bajeczn� cen� temu, kto wyl�dowa� ostatni. ��todzioby, obwieszone u pasa dziesi�ciofuntowymi rewolwerami Colta, nabojami i no�ami my�liwskimi, rusza�y zawadiacko w g�r� szlaku, ale pokornie pe�z�y z powrotem, ciskaj�c rewolwery, naboje i no�e w krzaki, rozpaczliwie a dyskretnie. Tak oto zdyszani, gorzkim okryci potem, cierpieli synowie Adama za adamowy grzech. Frona czu�a si� nieswojo w tym roju obcych ludzi, ogarni�tych gor�czk� z�ota. Dawno znajoma okolica, pe�na wzruszaj�cych wspomnie�, zosta�a zbezczeszczona przez tych zdyszanych przybysz�w. Nawet odwieczne zarysy ziemi zdawa�y si� dziwnie obce. By�y te same, a przecie� inne. Tu, na zielonej r�wninie, gdzie bawi�a si� jako dziecko i ucieka�a nieraz, strwo�ona echem w�asnego g�osu, odbitego o �cian� lodowc�w � dziesi�� tysi�cy ludzi w�drowa�o nieustannie tam i z powrotem, wdeptuj�c wiotk� traw� w ziemi� i wyzywaj�c kamienn� cisz�. O staj� w g�r� szlaku mrowi�o si� nowe dziesi�� tysi�cy, za� przez prze��cz Chilcoot pe�z�o tyle� raz jeszcze. Wzd�u� ogrodzonego �a�cuchem wysp wybrze�a Alaski i hen, daleko a� do przyl�dka Horn, roi�o si� jeszcze dziesi�� tysi�cy, wprz�gaj�c do pomocy wiatr i par� i spiesz�c z kra�ca ziemi. Rzeka Dyea, jak ongi�, grzmia�a hucznie ku morzu, ale jej dawne brzegi wydepta�y stopy licznych ludzi, pracuj�cych teraz zwartymi szeregami przy holowniczych linach, zaczepionych o ci�ko �adowne barki. Ludzie wywalczyli sobie drog� w g�r� rzeki i wola cz�owieka zderza�a si� z wol� �ywio�u. Ludzie �mieli si� ze starej Dyea i mocniej udeptywali jej brzegi pod stopy tych, kt�rzy nadejd�. Drzwi sklepu, przez kt�re Frona wbiega�a niegdy� i wybiega�a po tyle razy, albo wygl�da�a zdumiona i pe�na szacunku ku jakiemu� nieznajomemu my�liwemu albo handlarzowi futer � drzwi te by�y teraz zatarasowane przez ��daj�cy czego� t�um. W miejscu, gdzie dawniej le�a� jeden list i budzi� sensacj�, obecnie ujrza�a Frona przez okno stos poczty od pod�ogi do sufitu. Owej poczty w�a�nie domagali si� tak gwa�townie ludzie. Przed sklepem, ko�o wagi mrowi� si� drugi t�um. Jaki� Indianin rzuci� sw�j tob� na wag�, bia�y w�a�ciciel zapisa� w notesie ilo�� funt�w, po czym rzucono nast�pny. Ka�dy tob� owi�zany by� rzemieniami, przygotowany na grzbiet Indianina i na ci�k� przepraw� przez Chilcoot. Frona podesz�a bli�ej. Zaciekawi�y j� ceny. Pami�ta�a, �e dawniej samotny pionier lub kupiec p�aci� za przeniesienie ekwipunku po sze�� cent�w � czyli sto dwadzie�cia dolar�w za ton�. Nowicjusz, wa��cy swoje rzeczy, zajrza� do przewodnika. � Osiem cent�w � powiedzia� do Indianina. Indianie roze�mieli si� pogardliwie i odparli zgodnym ch�rem: � Czterdzie�ci! � Twarz ��todzi�ba wyrazi�a zak�opotanie. Rozejrza� si� trwo�nie dooko�a. �yczliwe �wiate�ko w oczach Frony przyci�gn�o jego spojrzenie. Popatrza� na ni� pustymi oczyma. W rzeczywisto�ci poch�oni�ty by� w tej chwili rachowaniem, ile zap�aci� ma za sw�j trzytonowy ekwipunek, licz�c po czterdzie�ci dolar�w za sto funt�w. � Dwa tysi�ce czterysta dolar�w za trzydzie�ci mil! � krzykn�� wreszcie. � C� ja teraz poczn�? Frona wzruszy�a ramionami. � Radz� zap�aci� po czterdzie�ci cent�w � powiedzia�a � bo inaczej oni zdejm� rzemienie. ��todzi�b podzi�kowa�, ale zamiast zdecydowa� si� od razu ci�gn�� dalej narzekanie. Jeden z Indian zacz�� rozlu�nia� pasy. Nowicjusz w�a�nie mia� si� podda�, kiedy tragarze podnie�li cen� do czterdziestu pi�ciu. U�miechn�� si� gorzko i skin�� g�ow� na znak zgody. Ale w tej samej chwili podbieg� jaki� Indianin i rzuci� co� podnieconym szeptem. Zawrza�o i, zanim podr�ny zdo�a� poj�� o co chodzi, tragarze pozdzierali rzemienie i rozbiegli si� na wszystkie strony, g�osz�c nowin�, �e cena do Jeziora Linderman wynosi pi��dziesi�t cent�w. Nagle t�um stoj�cy przed sklepem zako�ysa� si� podniecony. Co� sobie szeptano i wszystkie spojrzenia skierowa�y si� ku trzem m�czyznom, id�cym z g�ry szlaku. Tr�jka wygl�da�a nader pospolicie i odziana by�a ubogo, mo�na rzec nawet: obdarcie. W bardziej ustalonym spo�ecze�stwie natychmiast policja zaaresztowa�aby takich przybysz�w za w��cz�gostwo. � To Francuz Louis � szepta� w prawo i w lewo nowicjusz. � W�a�ciciel trzech dzia�ek Eldorado w jednym kawa�ku � zwierza� si� Fronie przygodny s�siad. � Wart co najmniej z dziesi�� milion�w! Francuz Louis, id�cy o kilka krok�w przed towarzyszami, bynajmniej nie wygl�da� na magnata. Gdzie� po drodze rozsta� si� by� z kapeluszem i owi�za� g�ow� star� chustk� jedwabn�. Pomimo swoich dziesi�ciu milion�w d�wiga� na w�asnym grzbiecie sw�j pakunek podr�ny. � Tamten z brod� to Swiftwater Bil, r�wnie� jeden z kr�l�w Eldorado. � Sk�d wiecie? � pow�tpiewa�a Frona. � Sk�d wiem! � zawo�a� s�siad. � Sk�d wiem! A po c� wszystkie gazety przez ostatnie sze�� tygodni podawa�y jego fotografie? O! � rozwin�� gazet�. � Doskonale uchwycone podobie�stwo. Przygl�da�em mu si� tyle razy, �e rozpoznam t� fizjognomi� po�r�d tysi�ca. � A kt� jest ten trzeci? � zagadn�a panienka, taktownie uznaj�c s�siada za autorytet. Informator wspi�� si� na palce, �eby lepiej widzie�. � Nie wiem � wyzna� stroskany, po czym trzepn�� po ramieniu drugiego s�siada. � Kto jest ten chudy, wygolony? W niebieskiej koszuli i z �at� na kolanie? Ale w tej samej chwili Frona krzykn�a rado�nie i skoczy�a naprz�d. � Matt � zawo�a�a � Matt Mc Carthy! Cz�owiek z �at� na kolanie serdecznie trz�s� palcami panienki, ale jej nie poznawa� i tylko utkwi� w niej oczy pe�ne w�tpliwo�ci. � O! nie poznajesz mnie! � zaterkota�a. � O�mielasz si� mnie nie poznawa�? Gdyby nie tylu widz�w, to bym ci� wyt�uk�a, stary nied�wiedziu! �I tak Stary Nied�wied� wr�ci� do legowiska, gdzie czeka�y Ma�e Nied�wiadki� recytowa�a uroczy�cie. � I Nied�wiadki by�y bardzo g�odne. I Stary Nied�wied� powiedzia�: zgadnijcie, co wam przynosz�, moje dzieci. I jeden Nied�wiadek zgad�: jagody, a drugi Nied�wiadek zgad�: �ososia, a trzeci Nied�wiadek zgad�: je�ozwierza. Wtedy Stary Nied�wied� roze�mia� si� i zawo�a�: Uf! Uf! Pi�knego, Du�ego, T�ustego Cz�owieka!" W miar� s�uchania jakie� dawne wspomnienie stawa�o mu w oczach, a kiedy dziewczyna sko�czy�a, k�ciki oczu unios�y si� w g�r� i ca�� twarz� ow�adn�� swoisty, cichy, bezd�wi�czny �miech. � Tak, znam na pewno � wyt�umaczy�. � Ale zabijcie mnie, nie wiem, kto taki. Wskaza�a palcem na sklep i patrza�a niespokojnie prosto w oczy. � Mam ci�! � Odsun�� si� nagle, obejrza� dziewczyn� od st�p do g�owy, po czym zdziwi� si� jeszcze wi�cej, zbity z tropu do reszty. � Nie mo�e by�. To nieporozumienie. Pani nie mog�a mieszka� tu, w tej chacie. Frona z zapa�em pokiwa�a g�ow�. � Wi�c to doprawdy ty, we w�asnej osobie? Male�kie, �liczne stworzenie, kt�re nie mia�o matki i kt�remu tyle razy rozczesywa�em z�ote kude�ki? Male�ka czarownica, kt�ra tu lata�a boso i z go�ymi udkami? � Tak, tak � dopomaga�a mu uszcz�liwiona. � Ma�y szatanek, kt�ry buchn�� zaprz�g i po�r�d g��bokiej zimy ruszy� z psami na prze��cz po to tylko, �eby zobaczy�, gdzie �wiat si� ko�czy, bo stary Matt opowiada� o tym pi�kne bajki? � O Matt, kochany, stary Matt! Pami�tasz, jak posz�am p�ywa� z ma�ymi Siwaszkami ko�o indyjskiego obozu? � I ja musia�am wyci�ga� ci� z wody za w�osy! � I postrada�e� wtedy jeden ze swoich gumowych but�w! � Niestety! Kosztowa�y ca�e dziesi�� dolar�w, tu, w sklepie twego ojca. � A potem ruszy�e� przez prze��cz w g��b kraju i s�uch o tobie zagin��. Wszyscy my�leli, �e� umar�! � Doskonale pami�tam dzie� odjazdu. P�aka�a� w moich ramionach i ani rusz nie chcia�a� poca�owa� starego Matta na do widzenia. Ale przecie� na koniec poca�owa�a� � zawo�a� triumfalnie � kiedy uwierzy�a�, �e naprawd� jad�. Takie to male�stwo by�o! � Mia�am osiem lat. � To dwana�cie lat temu. Dwana�cie lat przesiedzia�em w dziczy i ani razu nie wyjrza�em na �wiat bo�y. Teraz masz dwadzie�cia? � I jestem twego wzrostu! � stwierdzi�a Frona. � �adna kobieta z ciebie wyros�a, wysoka, w sam raz i w og�le. � Obejrza� j� krytycznie. � Co prawda warto by mo�e troch� uty�, zdaje mi si�. � Ani my�l� � odpar�a. � Me w dwadzie�cia lat, m�j mi�y, nie w dwadzie�cia lat. Spr�buj no moje musku�y, to si� przekonasz. � Zgi�a rami�, a� biceps zarysowa� si� kr�g�ym w�z�em. � Tak, muskulik niczego � przyzna�, z podziwem dotykaj�c krzepkiej wynios�o�ci � jakby� co najmniej ci�ko pracowa�a na chleb. � O, spr�bowa�am rzut�w, boksu, fechtunku � wo�a�a przybieraj�c kolejno typowe pozycje; � umiem p�ywa�, nurkowa�, skaka� przez p�otki i � i nawet chodzi� na r�kach. �eby� wiedzia�! � Tego ci� tam uczono? He? My�la�em, �e ci� ojciec pos�a�, �eby� nabra�a rozumu z ksi��ek � zauwa�y� sucho. � Ale� teraz maj� nowe sposoby uczenia, Matt, nie nabijaj� g�owy, �eby a� spuch�a... � I �eby s�abe nogi nie mog�y jej unie��, co? No, niech tam, ju� ci przebaczam nawet musku�y. � A jak�e� twoje sprawy, Matt? � zapyta�a Frona. � Jak�e ci si� �ycie uk�ada�o przez te dwana�cie lat? � Ho, ho! � rozstawi� szeroko nogi, odrzuci� g�ow� i wyd�� pier�. � Nie byle co! Jestem sobie teraz ja�nie wielmo�ny Mac Carthy, kr�l dynastii Eldorado z �aski tych oto w�asnych dziesi�ciu palc�w. Kr�lestwo moje nie ma granic. Kopi� przez jedn� minut� wi�cej z�ota, ni� dawniej widzia�em na oczy przez ca�e �ycie. Wybieram si� teraz do Stan�w, �eby poszuka�, czy nie mam przypadkiem jakich antenat�w. �ywi� b�og� nadziej�, �e przecie� jacy� si� znajd�. Tu w Klondike mo�na znale�� z�oto, ale ani kropli dobrej w�dki. To jest druga przyczyna, dla kt�rej daj� sobie urlop. Postanowi�em raz jeszcze skosztowa� przyzwoitego alkoholu, zanim umr�. Potem mam najszczerszy zamiar wr�ci� do swego p�nocnego kr�lestwa. Daj� s�owo, jestem kr�lem Eldorado i je�li �yczysz sobie kawa�ek z�otej ziemi, to ci osobi�cie ofiaruj�. � Zawsze ten sam stary, stary Matt, kt�ry si� nigdy nie zestarzeje � parskn�a weso�o Frona. � A ty jeste� nieodrodna Welse! Musku�y atlety i �eb filozofa. Ale chod�my no do sklepu. Louis i Swiftwater ju� tam weszli. Podobno Andy wci�� jeszcze sterczy za lad�, ciekaw jestem czy mnie pami�ta. � I mnie te�. � Frona wzi�a go za r�k�. Mia�a z�e przyzwyczajenie chwytania za r�k� ka�dego, kogo lubi�a. � Dziesi�� lat nie by�am w tych stronach! Irlandczyk pocz�� wyorywa� sobie drog� w t�umie niby p�ug. Frona sz�a z �atwo�ci� pozostawion� przez niego bruzd�. Nowicjusze przygl�dali si� z szacunkiem owym b�stwom P�nocy. Gwar zaszemra� na nowo. � Kto jest ta dziewczyna? � zapyta� g�os w t�umie i Frona zamykaj�c ju� za sob� drzwi sklepu, dos�ysza�a czyj�� dobitn� odpowied�: � C�rka Jakuba Welse'a. Nie s�yszeli�cie nigdy o Jakubie Welsie? Gdzie�e�cie si� uchowali? ROZDZIA� II Wybieg�a z gaju l�ni�cych brz�z i pod pierwszymi promieniami s�o�ca, graj�cymi w fali rozpuszczonych w�os�w, pomyka�a lekko przez rosist� ��k�. Ziemia by�a a� t�usta od wilgoci i mi�kka pod stop�, bujne trawy ch�osta�y kolana, p�ynne diamenty rosy odbija�y migotliwe iskry s�o�ca. Rumieniec poranka krasi� policzki, jasno�� poranka p�on�a w oczach, m�odo�� i mi�o�� prze�wietla�a cia�o. Bo Frona wyros�a na piersi ziemi � nie znaj�c piersi matki � i kocha�a nami�tnie stare drzewa i wszelak� zielono��; g�uchy poszept rosn�cego �ycia radosny by� jej uszom i wilgotne wonie ziemi s�odkie jej nozdrzom. Gdzie g�rny zasi�g ��ki gin�� pod ciemnym i stromym skrzyd�em lasu, po�r�d smuk�ych �lisko�odygich mlecz�w i barwnych sm�ek � Frona napotka�a krzak du�ych fio�k�w Alaski. Rzuciwszy si� na ziemi� jak d�uga, wtuli�a twarz w wonn� �wie�o�� i r�koma przytuli�a do g�owy �liczne purpurowe p�kole ma�ych g��wek. Nie wstydzi�a si� swego wzruszenia. Wyruszy�a by�a st�d ongi� w tumult, kurz i truj�ce upa�y szerokiego �wiata i oto powr�ci�a: prosta, czysta i zdrowa. Cieszy�a si� tym, le��c po�r�d ��ki i goni�c wspomnieniem dawne dni, kiedy to wszech�wiat ko�czy� si� na linii widnokr�gu i trzeba by�o w�drowa� na prze��cz, �eby zobaczy�, czy jest piek�o. Tak, pierwotne by�o �ycie jej dzieci�stwa, nielicznymi zamkni�te granicami zasad i wymaga�, te jednak, kt�re istnia�y, by�y surowe. W skr�cie mo�na by je nazwa� � jak przeczyta�a kiedy� p�niej Frona � �braterstwem chleba i p�aszcza". Braterstwa tego dochowa� ojciec � my�la�a wspomniawszy, jak dobrze wymawiali ludzie jego imi�. T� to wiar� przyj�a i nios�a ze sob� Frona poza lini� widnokr�gu i hen w szeroki �wiat, gdzie ludzie porzucili stare prawdy i wymy�lili sobie nowe, samolubne, przewrotne i podobno �wy�sze". T� to wiar� przynios�a dzi� ze sob�, wci�� �wie��, m�od� i radosn�. Wszystko jest takie proste � my�la�a. Czemu� ludzie nie przyjm� tej wiary: braterstwa chleba i p�aszcza. Braterstwa na szlaku i w obozie. Wiary, z kt�r� silni, czy�ci m�czy�ni spotykaj� nag�e niebezpiecze�stwo i gwa�town� �mier� na rzece lub w polu. Czemu? Wiar� Jakuba Welse'a? Wiar� Matta Mac Carthy? Ch�opak�w indyjskich, z kt�rymi bawi�a si� niegdy�? Dziewcz�t tubylczych, kt�re wodzi�a na wojn� amazonek? Albo nawet ps�w-wilczur�w, pracuj�cych w uprz�y co si� i swawol�cych w �niegu? To jest zdrowe, to jest istotne, to jest dobre � my�la�a i pe�na by�a rado�ci. Bogata piosnka ptasz�ca powita�a j� z g��bi lasu i zbudzi�a s�uch na d�wi�ki dnia. Kuropatwa nawo�ywa�a gdzie� z oddali i ma�a wiewi�reczka miota�a si� wysoko w przestrzeni od pnia do pnia, od ga��zi do ga��zi, wdzi�cznie terkocz�c. Od strony niewidzialnej rzeki dochodzi�y pokrzyki spracowanych �owc�w fortuny, kt�rzy ju� zerwali si� ze snu i wywalczali dalej drog� sw� ku biegunowi. Frona wsta�a, wstrz�sn�a w�osy i odruchowo posz�a dawn� �cie�k� po�r�d drzew ku obozowi wodza George'a z plemienia Dyea. Spotka�a jakiego� ch�opaka; by� muskularny i nagi, niby ma�y miedziany bo�ek. Zbiera� chrust i popatrza� ku niej bystro przez br�zowe rami�. Rzuci�a mu grzeczne �dzie� dobry" w j�zyku Dyea, ale ch�opak potrz�sn�� g�ow�, za�mia� si� obel�ywie i zaprzesta� roboty, �eby ciska� za id�c� bezwstydne s�owa. Nie rozumia�a, o co chodzi. Dawniej tak nie bywa�o. Wi�c ju� mijaj�c ogromnego, jaskrawo przybranego Indianina � zatrzyma�a j�zyk za z�bami. Na skraju lasu stan�a przed obozowiskiem zdumiona. Nie by�a to ju� wioszczyna z kilkunastu sza�as�w, trwo�liwie st�oczonych na polanie, jakby dla dodania sobie wzajem odwagi. By�o to pot�nie rozros�e osiedle. Zaczyna�o si� tu� za lasem, rozpo�ciera�o po r�wninie, po�r�d rzadkich drzewin i bieg�o a� na sam brzeg rzeki, obarczonej licznymi rz�dami cz�en. Roi�o si� tu zbiegowisko plemion, jakiego nigdy dawniej nie bywa�o. Powsz�d siedzieli obcy, nietutejsi ludzie, z kobietami, dzie�mi i psami. Frona id�c, mija�a przybysz�w z plemienia Juneau i Wrangla, potr�cali j� dzikoocy Stikowie spoza prze��czy, zuchwali Chilcaci i wyspiarze Kr�lowej Karoliny. Spojrzenia, kt�re jej rzucali, by�y ciemne i ponure, pr�cz tych � stokro� gorszych � wyzywaj�cych i pogardliwych ciskanych prosto w twarz, wraz z bezwstydnym chichotem. Nie przerazi�a Frony ta zuchwa�o��, ale rozgniewa�a, zabola�a i zatru�a rado�� powrotu do domu. Szybko poj�a dziewczyna, co tu zaj�� musia�o: stare, patriarchalne stosunki z czas�w jej ojca min�y, cywilizacja za�, jak zaraza, spad�a na ten kraj w jeden dzie�. Rzuciwszy okiem pod uniesion� po�� namiotu. Frona. dostrzeg�a kilku m�czyzn o z�owrogich twarzach; le�eli ko�em, u wej�cia za� stos rozbitych flaszek wymownie opowiada� o zabawach nocy. Bia�y cz�owiek, wymok�y i sprytny rozdawa� karty; z�ote i srebrne monety pobrz�kiwa�y po brzegach rozes�anej ko�dry. O kilka krok�w dalej Frona us�ysza�a skrzyp �ko�a szcz�cia" i zobaczy�a Indian, m�czyzn i kobiety, ciskaj�cych �apczywie ci�ko zarobione pieni�dze na zawodne szale gry. Z sza�as�w i chat pobrzmiewa�y ochryp�e d�wi�ki tanich gramofon�w. Stara kobiecina, zdzieraj�ca kor� z wierzbowego pr�ta u wej�cia do namiotu, podnios�a g�ow� i nagle krzykn�a przenikliwie: � Hi-Hi! Tenas Hi-Hi! � be�kota�a tak pospiesznie i tak wyra�nie, jak tylko pozwoli�y bezz�bne szcz�ki. Frona drgn�a na ten okrzyk. Tenas Hi-Hi! Male�ki �mieszek! Jej w�asne imi� z dawno minionych, indyjskich czas�w. Zawr�ci�a natychmiast i podbieg�a do kobiety. � Czy ju� tak pr�dko zapomnia�a�, Tenas Hi-Hi? � szepleni�a stara. � Oczy masz m�ode i bystre! Nie tak pr�dko zapomina Neepoosa! � Wi�c to ty, Neepoosa � wo�a�a Frona, chocia� j�zyk nie chcia� si� podda� brzmieniu s��w, od tylu lat niewymawianych. � Tak, to jest Neepoosa � odpowiedzia�a starowina, wci�gaj�c go�cia do namiotu i po co� pospiesznie wysy�aj�c ch�opaka. Usiad�y obie na ziemi, stara poklepywa�a serdecznie r�k� Frony i ogl�da�a twarz zamglonymi, zaropia�ymi oczyma. � Tak, to jest Neepoosa, wcze�nie stara, jak wszystkie nasze kobiety. Neepoosa, kt�ra ci� nosi�a na r�ku kiedy by�a� malutka, Neepoosa, kt�ra si� nazwa�a po swojemu Tenas-Hi-Hi, kt�ra walczy�a o ciebie ze �mierci�, Kiedy by�a� chora, kt�ra zbiera�a korzenie w lesie i zio�a na ��ce, warzy�a i dawa�a ci pi�. Ma�a si� zmieni�a�, pozna�am ci� od razu. Jak tylko zobaczy�am tw�j cie� na ziemi, zaraz podnios�am g�ow�. Ma�o si� zmieni�a�, jeste� wysoka, pi�kna jak m�oda wierzba, s�o�ce ca�owa�o twoje liczko mniej ni� kiedy�, ale w�osy s� te same, niepos�uszne, rozwiane i koloru tych br�zowych wodorost�w, kt�re przyp�yw wyrzuca, i te same usta, skore do �miechu, niech�tne do p�aczu. I oczy s� takie same jasne i prawdziwe jak w tamtych czasach, kiedy Neepoosa karci�a ci� za z�e post�pki, a ty nigdy nie po�o�y�a� fa�szywych s��w na j�zyk sw�j. Aj! Aj! Inna jeste� ni� te kobiety, kt�re teraz przyje�d�aj� do naszego kraju. � A czemu� to bia�a kobieta jest teraz bez szacunku w waszych oczach? � zapyta�a Frona. � Wasi m�czy�ni i nawet ch�opcy m�wili do mnie z�e s�owa, kiedy sz�am przez ob�z i przez las. Takich rzeczy nie by�o dawniej, kiedy bawi�am si� z nimi. � Tak! Tak! � odrzek�a Neepoosa. � To prawda. Ale to nie ich wina. Nie rzucaj swego gniewu na ich g�owy. Bo winne s� te kobiety, kt�re przyje�d�aj� teraz do naszego kraju. Nie mog� wskaza� na �adnego m�czyzn� i powiedzie�: �Oto jest m�j m�czyzna". A to �le, je�li kobiety s� takie. One patrz� na wszystkich m�czyzn zuchwale, bezwstydnymi oczyma, j�zyki maj� nieczyste i serca z�e. Dlatego s� bez honoru w oczach naszych. A ch�opaki � s� tylko ch�opaki. A m�czy�ni, sk�d�e mog� wiedzie�? Zas�ona u wej�cia uchyli�a si� i wszed� stary Indianin. Mrukn�� powitanie w stron� go�cia i usiad�. Tylko pewien odcie� �ywo�ci w ruchach wskazywa�, jak jak mi�� mu by�a obecno�� Frony. � Wi�c Tenas Hi-Hi powr�ci�a do nas na te kiepskie czasy? � zagadn�� przenikliwym, dr��cym g�osem. � Czemu kiepskie czasy, Muskim? � pyta�a Frona. � Czy kobiety nie nosz� barwniejszej odzie�y? Czy� �o��dki wasze nie s� pe�ne s�oniny, m�ki i wszelkiej �ywno�ci bia�ego cz�owieka? Czy� m�odzi m�czy�ni nie ci�gn� wielkiego bogactwa z rzemieni i wiose�? I czy� po dawnemu nie otrzymujesz od ludzi mi�sa, ryb i ko�der? Czemu� ci�kie czasy, Muskim? � To prawda � odrzek� wyszukanymi s�owy, jak na kap�ana przysta�o, i przeb�ysk dawnego ognia mign�� mu w oczach. � To �wi�ta prawda. Kobiety nosz� barwniejsz� odzie�. Ale znalaz�y �ask� w oczach bia�ych m�czyzn i nie chc� ju� patrze� na m�czyzn w�asnej krwi. Wi�c plemi� nie rozmna�a si� jak dawniej i ma�e dzieci nie pl�cz� si� ju� pod nogami. Tak, tak, �o��dki s� pe�ne �ywno�ci bia�ego cz�owieka, ale pe�ne s� r�wnie� z�ej w�dki bia�ych ludzi. Tak, a nie inaczej, m�odzi m�czy�ni zgarniaj� du�o pieni�dzy, ale ca�e noce siedz� nad kartami i bogactwo odp�ywa. Jeden drugiemu ciska z�e s�owa i bij� si� w gniewie i z�a krew plami ich r�ce. A stary Muskim otrzymuje ma�o ofiar mi�sa, ryb i ko�der. Albowiem m�ode kobiety zesz�y ze �cie�ek ojc�w swoich, wi�c m�odzi m�czy�ni nie czcz� ju� starego obyczaju, ni starych bog�w. Z�e s� to dni, Tenas Hi-Hi i stary Muskim zst�pi do grobu troski pe�en. � Tak! Tak! Prawda! � zawodzi�a Neepoosa. � Od szale�stwa twego narodu oszala� r�wnie� m�j nar�d � m�wi� dalej Muskim. � Nadeszli tamci spoza s�onego morza, niby morskie fale i w�druj� � ach! kt� wie dok�d? � Tak! Kt� wie dok�d? � lamentowa�a Neepoosa, kiwaj�c si� w prz�d i w ty�. � Id� ci�gle ku mrozom i �niegom; i wci�� przychodz� nowi, fala za fal�! � Tak! Tak! Ku mrozom i �niegom. Droga jest d�uga, ciemna i ch�odna! � Zadr�a�a, potem nag�ym ruchem dotkn�a ramienia Frony. � I ty idziesz? Frona skin�a g�ow�. � I Tenas Hi-Hi idzie! Tak! Tak! Tak! Zas�ona namiotu uchyli�a si� znowu i Matt Mc Carthy zajrza� do wn�trza. � Tu jeste�, Frona, we w�asnej osobie? �niadanie czeka ju� od p� godziny, a stary Andy gderze i zrz�dzi jak baba. Dzie� dobry wam, Neepoosa � zwr�ci� si� do Indian � i wam, Muskim, chocia� w�tpi� bardzo, czy mnie jeszcze pami�tacie. Para staruch�w odmrukn�a powitanie i natychmiast zamilk�a chmurnie. � Pr�dzej, pr�dzej, dziewczyneczko � zwr�ci� si� Matt do Frony. � M�j parowiec odchodzi o dwunastej, a jeszczem si� na ciebie wcale nie napatrzy�. Pr�cz tego Andy i �niadanie gotuj� si� wsp�lnie i kipi�. ROZDZIA� III Frona skin�a r�k� staremu Andy i posuwistym krokiem wysz�a na szlak. Na plecach przytroczony mia�a aparat fotograficzny i ma�� walizeczk� podr�n�. Za �kij alpejski" s�u�y� jej wierzbowy pr�t starej Neepoosy. Sukni� mia�a sportow�, kr�tk� i sk�p�, daj�c� najwi�ksz� u�yteczno�� przy najmniejszej ilo�ci materia�u, szar� i skromn�. Ekwipunek na grzbietach dwunastu Indian i pod opiek� Dela Bishopa wyruszy� w drog� o par� godzin wcze�niej. Poprzedniego dnia Frona, wr�ciwszy z Mattem Mc Carthy z obozu Indian, zasta�a w sklepie czekaj�cego na ni� Dela. Interes ubito szybko, bowiem propozycja by�a wyra�na i szczeg�owa: Frona wybiera si� w g��b kraju. B�dzie potrzebowa�a kogo� do pomocy. On r�wnie� wyrusza do Klondike. By�by dla niej pomocnikiem w sam raz, je�li jeszcze nikogo nie znalaz�a. Zapomnia� jej powiedzie� wtedy na wodzie, �e by� ju� kiedy� w g��bi kraju i zna tamtejsze stosunki. Co prawda nienawidzi wody (a szlak jest prawie ca�y wodny), ale wcale si� wody nie boi. Nie boi si� w og�le niczego. Poza tym b�dzie walczy� za ni�, za Fron�, a� do... a� do czubka kapelusza. Co do zap�aty, to wystarczy w Dawson dobre s��wko do Jakuba Welse'a, �eby zechcia� mu wyda� ekwipunek i zapas�w �ywno�ci na rok. Nie, nie, nie darmo, tylko na kredyt. Za wszystko zwr�ci, jak mieszek nape�ni sobie z�otym piaskiem. Jakie� jest zdanie panny Welse? Zdanie panny Welse by�o takie, �e zanim zd��y�a zje�� �niadanie, Del Bishop biega� ju� w poszukiwaniu tragarzy. Okaza�o si�, �e Frona chodzi szybciej ni� wi�kszo�� jej towarzyszy podr�y, objuczonych ci�kimi tobo�ami, kt�re musieli zrzuca� na ziemi� co kilkaset yard�w! Ale trudno jej by�o dotrzyma� kroku gromadce Skandynaw�w, id�cych przed ni�. Byli to olbrzymi, jasnow�osi, �migli m�czy�ni. Ka�dy d�wiga� na plecach przynajmniej ze sto funt�w, pr�cz tego wszyscy zaprz�eni byli do w�zka, na�adowanego chyba ze sze�ciuset funtami. Twarze mieli jak s�o�ce, rado�� �ycia gra�a im we krwi. Praca wydawa�a si� dziecinn� igraszk�, prost� i �atw�. �artowali jeden z drugim i rzucali �arciki mijanym ludziom w swoim niezrozumia�ym j�zyku, a ogromne ich piersi rozbrzmiewa�y echem pot�nego �miechu. Ludzie pozostawali za nimi w tyle i spogl�dali ku nim zazdro�nie, jak k�usem wbiegali pod g�rki, k�usem �migali w d�, grzmi�c po skalistej drodze �elaznymi ko�ami w�zka. Zapu�ciwszy si� w ciemn� g��b lasu, wychyn�li na brzegu rzeki, ko�o brodu. Na piasku le�a� topielec, patrz�c w s�o�ce niewidz�cymi oczyma. Jaki� cz�owiek sta� opodal i pyta� przechodni�w gniewnym g�osem: �Gdzie jest jego towarzysz? Przecie� on mia� towarzysza!" Jacy� dwaj ludzie zrzucili swoje t�umoki i z ch�odnym spokojem robili inwentarz rzeczy martwego cz�owieka. Jeden wywo�ywa� g�o�no nazwy przedmiot�w, drugi zapisywa� je na skrawku brudnego papieru. Listy i kwity, mokre i podarte za�mieca�y piasek. Kilka z�otych monet u�o�ono starannie na rozes�anej bia�ej chustce. Inni podr�ni, jad�cy cz�nami w d� i w g�r� rzeki, nie zwracali na t� scen� najmniejszej uwagi. Skandynawczycy spojrzeli i twarze ich zas�pi�y si� na chwil�. �Gdzie jego towarzysz? Przecie� on mia� towarzysza!" � rzuci� ku nim irytuj�cy si� cz�ek. Potrz�sn�li g�owami. Nie rozumieli po angielsku. Weszli odwa�nie w wod�, chc�c przeby� rzek� w br�d. Kto� krzykn�� ostrzegawczo z przeciwleg�ego brzegu, wobec czego przystan�li i naradzali si� chwil� mi�dzy sob�. Potem ruszyli znowu. Dwaj ludzie, porz�dkuj�cy rzeczy trupa, odwr�cili si� i spogl�dali na grup� m�odych olbrzym�w. Nurt si�ga� im zaledwie do po�owy �ydek, ale tak by� ostry, �e pocz�li chwia� si� na nogach, w�zek za� coraz to ze�lizgiwa� si� z fal�. Podchodzili do najgorszego miejsca � Frona wstrzyma�a oddech. Woda dosi�g�a kolan dw�ch ludzi id�cych z przodu, kiedy nagle p�k� rzemie� u plecaka tego cz�owieka, kt�ry by� najbli�ej w�zka. Plecak przewa�y� gwa�townie w bok i przewr�ci� ch�opa. W tej samej chwili drugi towarzysz po�lizn�� si� i podbi� nogi trzeciemu. Dw�ch nast�pnych zni�s� pr�d, w�zek za� zsun�� si� z brzegu brodu w g��bok� wod�. Dwaj, kt�rzy zdo�ali si� w�a�nie wynurzy�, z ca�ych si� naparli na liny. Wysi�ek by� bohaterski, lecz nawet na mi�nie olbrzym�w zbyt ci�ki. Cal po calu wlok�a ich woda i wreszcie po�kn�a. Ci�kie plecaki przybi�y do dna wszystkich, pr�cz tego jednego, kt�remu p�k� rzemie�. Zdo�a� wyp�yn��, co prawda nie na brzeg, lecz z biegiem rzeki i pr�bowa� ratowa� towarzyszy. O kilkaset st�p poni�ej � niewielki wodospad ciska� si� z z�batego progu. Tam � w owym miejscu � ukaza�y si� za chwil� cia�a ton�cych. W�zek, wci�� jeszcze wy�adowany, ale ze druzgotanym ko�em sun�� pierwszy i kozio�kowa� po kamieniach. Ludzie za nim w straszliwym splocie. Uderzy�o ich o ska�y pod wodospadem i ponios�o dalej wszystkich pr�cz jednego. Frona w �odzi (z tuzin ��dek wyruszy�o na pomoc) ujrza�a, jak chwyta� si� ska�y krwawi�cymi palcami. Ujrza�a zbiela�� twarz i �miertelny spazm wysi�ku, ale wkr�tce palce rozlu�ni�y skurcz i cia�o po�kn�a woda w tej w�a�nie chwili, kiedy wolny towarzysz ju� dosi�ga� r�k�. Niewidzialnych nios�o ich do nast�pnego progu, po czym wynurzyli si� znowu na chwil�, wci�� jeszcze walcz�cy. Jedno z cz�en zabra�o p�yn�cego cz�owieka, ale pozostali znikli w d�ugiej smudze g��bokiej wody. Przez dobry kwadrans cz�na krz�ta�y si� nadaremno, po czym odnalaz�y pi�� trup�w, �agodnie z�o�onych na mieli�nie; Z jakiej� barki holowanej pod pr�d po�yczono lin�, od jakiego� wozu, wlok�cego si� brzegiem, odprz�gni�to par� koni i wyci�gni�to na piach straszliwy �adunek �mierci. Frona patrza�a na pi�ciu m�odych olbrzym�w, z�o�onych w�r�d mu�u, potrzaskanych, bezw�adnych, oboj�tnych. Wci�� jeszcze wpl�tani byli w uprz�� w�zka i biedne, nic ju� nie warte, tobo�y wci�� jeszcze lgn�y do ich plec�w. Sz�sty siedzia� po�rodku, oszo�omiony, t�py, bez jednej �zy. O kilka st�p dalej uparta fala �ycia p�yn�a naprz�d: Frona ruszy�a wraz z ni�. Ciemne, lesiste g�ry zsun�y si� ciasno w w�wozie Dyea i liczne stopy cz�owiecze udepta�y mokr�, nie znaj�c� s�o�ca ziemi� na grz�skie, g��bokie b�ocko, po czym poszuka�y sobie nowych �cie�ek. Wobec tego �cie�ek by�o wiele. Na takiej to �cie�ce Frona trafi�a na cz�owieka, rozpostartego niedbale w b�ocie. Le�a� bokiem, nogi rozrzuci�, jedno rami� pod�o�y� pod grzbiet, obci��ony tobo�em. Policzek wtulony mia� spokojnie w mi�kkie b�oto, na twarzy � wyraz b�ogo�ci. Cz�owiek �w na widok Frony u�miechn�� si� rado�nie i weso�o b�ysn�� oczyma. � Czekam na pani� ju� dobr� godzin� � przywita�. � W�a�nie, w�a�nie � doda�, kiedy Frona pochyli�a si� nad nim. � Prosz� no rozwi�za� ten pod�y sznur. Ani rusz nie mog�em go dosta�. � Ranni jeste�cie? � zapyta�a. Wydosta� si� z rzemieni i sznur�w, zrzuci� tob�, otrz�sn�� si� i dotkn�� zgi�tego ramienia. � Nie, zdr�w jestem jak dolar dzi�kuj�. Nie mam nawet guz�w do policzenia. � Wytar� zab�ocone r�ce o nisk� choink�. � Ale mam pecha! No, co prawda tom sobie krzyn� odpocz��, wi�c nie ma o czym gada�. O, widzi pani, potkn��em si� o ten korze� i dopiero p�c, trach, bac � le�� � jak d�ugi, a do tobo�a si�gn�� ani rusz. I takem tu le�a� okr�g�� godzink�, bo wszyscy sz]i doln� �cie�k�. � Czemu�cie nie zawo�ali ludzi? � �eby tu do mnie le�li na g�r�? Ka�dy zaj�ty sob� i ka�dy co� d�wiga. Nigdy w �yciu! Przecie nic powa�nego. Gdyby mnie tak kto kaza� pi�� si� pod g�r� tylko dlatego, �e sam zjecha� w d�, to bym go wyci�gn��, a potem bym go znowu nosem w b�oto tkn��. Wiedzia�em, �e przecie� kto� si� kiedy� zjawi. � Tak, wy jeste�cie w sam raz dla tego kraju � powt�rzy�a Frona dawne wyra�enie Dela Bishopa. � Racja � odkrzykn��, zarzucaj�c tob� na rami� i ruszaj�c �wawym krokiem. � A przecie� sobie odpocz��em. Szlak bieg� przez grz�skie bagno ku brzegowi potoku. Smuk�a zgi�ta sosna chyli�a si� a� ku pienistej fali. Nurt bi� o w�ski pie� i ko�ysa� go rytmicznie, stopy ludzkie wy�lizga�y g�adko jego wilgotn� powierzchni�. Z osiemdziesi�t st�p d�ugo�ci mia� ten chwiejny mostek. Frona st�pi�a. poczu�a jego rozko�ysanie nad hucz�cym potokiem, zmierzy�a oczyma szybko�� pr�du � i cofn�a si�. Pochylona d�ugo i starannie zawi�zywa�a rozwi�zany umy�lnie bucik patrz�c, jak gromadka Indian w�druje przez bagno ku brzegowi. Trzech czy czterech m�czyzn sz�o naprz�d, kilka kobiet za nimi. Wszyscy uginali si� pod ci�arem wiuk�w. Na ko�cu kroczy�y dzieci, ob�adowane mniej lub wi�cej, zale�nie od wieku, wreszcie poch�d zamyka� z tuzin objuczonych ps�w, pr�cych przed siebie z wywieszonymi j�zykami. M�czy�ni popatrzyli z ukosa na bia�� kobiet� i jeden powiedzia� co� p�g�osem. Frona nie dos�ysza�a, ale chichot, kt�ry wybuchn�� w gromadce, obla� j� rumie�cem i wyt�umaczy� wi�cej ni� s�owa. Wstyd j� pali�, ale uda�a, �e nic nie dostrzega. Starszy spo�r�d Indian stan�� na uboczu i wpuszcza� na niebezpieczn� k�adk� po jednej osobie. W wygi�ciu pnia, po�rodku potoku ci�ar ludzki zanurza� drzewo i trzeba by�o brodzi� a� po kostki w zimnej porywczej wodzie. Ma�e dzieci uczyni�y to jednak bez wahania i nawet psy, skaml�c trwo�nie, podda�y si� woli cz�owieka. Kiedy ostatni przeszed�, starszy Indianin zwr�ci� si� do Frony. � Tam droga dla koni � wskaza� ku g�rze. � Lepiej wy i�� tam. Dalej bardzo. Lepiej bardzo. Ale Frona potrz�sn�a g�ow� i poczeka�a, a� przejdzie na drugi brzeg. Poczu�a wyzwanie, rzucone nie tylko jej w�asnej dumie, lecz dumie jej rasy. I ��danie rasy silniejsze by�o ni� jej w�asne o tyle, o ile rasa wi�ksza jest ni�li cz�owiek. Wi�c Frona wesz�a spokojnie na pie� czuj�c na sobie oczy obcego plemienia, i zanurzy�a nogi w bia�y, pienisty nurt. Przy drodze siedzia� jaki� cz�owiek i chlipa�. Tob�, zwi�zany niezdarnie, le�a� opodal. Cz�owiek zdj�� jeden but. Naga stopa by�a czerwona i opuchni�ta. � Co si� sta�o? � zagadn�a przystaj�c Frona. Spojrza� ku niej w g�r�, potem w przestrze�, gdzie Dyea wst�g� �ywego srebra przecina�a ponury zmierzch. Oczy mia� pe�ne �ez i j�cza�. � Co si� sta�o? � powt�rzy�a. � Czy mog� w czym� dopom�c? � Nie � odpar�. � C� tu mo�na dopom�c? Nogi mam poranione, grzbiet prawie po�amany i ca�y jestem wycie�czony do cna. C� tu mo�na pom�c! � No � odpar�a rozs�dnie � przypuszczam, �e bywa gorzej. Prosz� pomy�le� o tych, kt�rzy dopiero teraz wyl�dowuj� na brzegu. B�d� musieli m�czy� si� jeszcze dziesi�� dni albo dwa tygodnie, �eby dotrze� do tego miejsca, gdzie my ju� jeste�my. � Ale moi towarzysze mnie opu�cili i poszli sobie � wyj�kn�� g�osem b�agaj�cym o lito��. � Jestem sam jeden i nie czuj� si� na si�ach ruszy� nog�. My�l� te� o mojej �onie i dzieciach. Zostawi�em ich w Stanach. O, gdyby� mogli zobaczy� mnie teraz! Nie mog� wr�ci� do nich i nie mog� i�� dalej. To ponad moje si�y. Nie mog� wytrzyma� tej ko�skiej pracy. Nie jestem do tego stworzony. Umr�, wiem, �e umr�, je�li tak dalej b�dzie. O, c� mam pocz��? C� mam pocz��? � Czemu� opu�cili was towarzysze? � Bo nie by�em tak silny, jak oni. Bo nie mog�em nie�� tak wiele i tak daleko. �mieli si� ze mnie i zostawili mnie tu przy drodze. � Wygl�dacie t�go i zdrowo. Waga chyba ze sto sze��dziesi�t pi��? � Sto siedemdziesi�t � poprawi�. � Chorowali�cie cz�sto? Mo�e inwalida? � N-nie. � A towarzysze? Czy s� kopaczami z zawodu? � Nic podobnego. Pracowali�my razem w fabryce. W�a�nie to mnie w�cieka. Znali�my si� od lat. I �eby mnie tak podle rzuci� tylko dlatego, �e ju� nie mog�em... � S�uchajcie no, przyjacielu � Frona czu�a, �e m�wi w niej g�os rasy. � Jeste�cie r�wnie silni jak tamci. Mo�ecie tak samo pracowa� i tyle samo d�wiga�. Ale jeste�cie s�abi duchem. Ten kraj nie jest miejscem dla ludzi s�abych duchem. Nie mo�ecie pracowa� jak ko�, po prostu dlatego �e nie chcecie. Wi�c nic wam z tego kraju. P�noc przyjmuje tylko silnych ludzi � silnych duchem, nie cia�em. Cia�o si� nie liczy. Wracajcie do Stan�w. Nic tu po was. Je�li zostaniecie, zginiecie marnie, a c� pocznie wtedy �ona i dzieci? Radz� wam, sprzedajcie ekwipunek i wracajcie. B�dziecie w domu za trzy tygodnie. Do widzenia. Mija�a Owczy Ob�z. Gdzie� wysoko pot�ny lodowiec pod ci�nieniem podziemnego zbiornika p�k� by� z grzmotem i cisn�� w gardziel skaln� sto tysi�cy ton lodu i wody. Szlak by� jeszcze �liski od mu�u wylewu, za� chwilowi mieszka�cy Obozu krz�tali si� zatroskani po�r�d szcz�tk�w przewr�conych namiot�w i zniszczonych sza�as�w. Tu i �wdzie pracowali jednak z nerwowym po�piechem, trupy za�, u�o�one szeregiem przy drodze, niemo utwierdza�y �ywych w tej pracy. O kilkaset jard�w dalej wrza�a nieprzerwana i niezm�cona gor�czka z�ota. Ludzie opierali tobo�y o stercz�ce gzymsy skalne i chwytali dech, �eby za chwil� znowu ruszy� naprz�d. Po�udniowe s�o�ce bi�o w ska�� zwan� �Wagi". Las ju� tu nie si�ga� zawrotne gor�co wia�o z nagich kamieni. Po obu stronach wznosi�y si� wyg�adzone przez lody �ebra ziemi, obna�one i surowe w tym obna�eniu. Wy�ej widnia� Chileoot, ch�ostany przez burze. Po jego stromym i poszarpanym stoku pe�z� w�ziutki �a�cuszek ludzi. �a�cuszek ten nie mia� ko�ca. Wy�ania� si� z g��bi lasu, ci�gn�� czarn� lini� przez o�lepiaj�ce pola lodowe, sun�� obok Frony, jedz�cej �niadanie przy drodze, i bieg� dalej w g�r� po stromym stoku, zw�aj�c si� i w�tlej�c w poch�d mr�wek, a�. znik� za zakr�tem w gardzieli prze��czy. W oczach Frony Chilcoot okry� si� k��bami mgie� i skr�tnych, poszarpanych chmur. Nawa�nica igie� �nie�nych i wiatru run�a na pracowitych pigmej�w. �wiat�o dnia zdmuchn�y niewidzialne usta, zapad� g��boki mrok. Frona wiedzia�a j�$inak, �e gdzie� tam w g�rze, przywarty do ska�y, walczy nie�miertelnie, zawzi�cie, niepokonanie �a�cuch w�t�ych mr�wek, pn�cy si� ku niebu. Dreszcz j� przeszy� na my�l o tym, mocny dreszcz prastarej mi�o�ci cz�owieka do w�adzy. Wst�pi�a w szereg wychodz�cy z burzy, kt�ra szala�a poza nim, i nikn�cy w burz, kt�ra wy�a przed nim. Przez gardziel prze��czy przewia�o j� w wirze chmur, na czworakach spe�z�a w d� wulkanicznych zwa��w pot�nego dziada Chileoot i stan�a nad ponurym brzegiem jeziora, wype�niaj�cego zagas�y krater. Jezioro by�o gniewne, okryte pian� i chocia� ze sto �adunk�w czeka�o przeprawy, nie krz�ta�a si� �adna ��dka. Jaki� dziwaczny szkielet drewniany, obci�gni�ty przet�uszczonym p��tnem, le�a� na kamieniach. Frona odszuka�a w�a�ciciela, jasnolicego m�odego ch�opa o czarnych bystrych oczach i mocnych szcz�kach. Tak, by� przewo�nikiem, ale na dzisiaj skwitowa� z roboty. Woda jest zbyt sroga. Bierze dwadzie�cia pi�� dolar�w od pasa�era, ale dzisiaj nie chce �adnych pasa�er�w. (Przecie� powiedzia� wyra�nie, �e woda jest dzisiaj za sroga. Wi�c dlatego. � Ale mnie przewieziecie, prawda? � zapyta�a Frona. Potrz�sn�� g�ow�