9274

Szczegóły
Tytuł 9274
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9274 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9274 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9274 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Peter Berling Krew Kr�l�w Das Blut der K�nige Wydanie oryginalne: 1993 Wydanie polskie: 1997 NEC SPE NEC METU Kyrze Stromberg i Michaelowi Kr�gerowi po�wi�cam DRAMATIS PERSONAE DZIECI GRAALA Roger Rajmund Bertrand zwany Roszem Izabela Konstancja Rajmunda zwana Jez� OPIEKUNOWIE DZIECI Laurencja z Belgrave, hrabina Otranto, zwana Przeorysz� Hamo l'Estrange, syn Laurencji Klarion, hrabina Salentyny, wychowanka Laurencji Madulajn, Saracenka, pokojowa Laurencji William z Roebruku, franciszkanin Gawin Montbard z B�thune, komandor templariuszy Zygisbert z �xfeldu, komtur zakonu krzy�ackiego Jan Turnbull, alias Cond� Jan Odo z Mont-Sion Crean z Bourivanu, syn Jana Turnbulla, asasyn Tarik ibn-Nasir, kanclerz asasyn�w z Masnatu Konstancjusz, ksi��� Selinuntu, alias Fassr ad-Din Oktaj, zwany Czerwonym Soko�em Boemund VI, m�ody ksi��� Antiochii Ezer Melchsedek, kabalista z Aleksandrii W S�U�BIE FRANCJI Ludwik IX, kr�l Francji Ma�gorzata, ma��onka kr�la Robert z Artois, brat kr�la Karol z Anjou, brat kr�la Iwo Breto�czyk, przyboczny stra�nik kr�la Ma�tre Robert z Sorbony, spowiednik kr�la Jan z Ronay, zast�pca wielkiego mistrza joannit�w Szymon z Saint-Quentin, dominikanin Hrabia Jan ze Joinville, seneszal Szampanii, kronikarz Hrabia Jan z Sarrebrucku, kuzyn Joinville'a W S�U�BIE ISLAMU Al-Salih al-Din Ajjub, su�tan Syrii i Egiptu Turanszah, syn su�tana Szadszar ad-Durr, su�tanka Abu al-Amlak, wielki ochmistrz dworu w Damaszku Fachr ad-Din, wielki wezyr Fassr ad-Din Oktaj, syn wielkiego wezyra, zwany Czerwonym Soko�em Rukn ad-Din Bajbars, emir, dow�dca mameluk�w - gwardii pa�acowej w Kairze Mahmud, syn emira Szirat, najm�odsza siostra emira An-Nasir, w�adca Aleppo Al-Aszraf, emir Homsu Abu Basit, sufi LIB. I I TRIERA PIRATKI Z diariusza Jana ze Joinville Morze Egejskie, 27 sierpnia A.D. 1248 Pojawienie si� triery spad�o na bizanty�ski �aglowiec handlowy jak piorun z jasnego nieba. Podobny do piekielnego owada statek wojenny �lizga� si� po falach. Jego czarny dzi�b wznosi� si� nad stalowob��kitnym morzem jak z�owrogi cie�, tym straszliwszy, �e Grecy dr��c z przera�enia poznali, i� niesamowity przeciwnik nie zamierza poprzesta� na gro�bach, nie jest sk�onny do uk�ad�w, lecz nieub�aganie szykuje si� do taranowania... Przypomnia� mi si� m�j niedawny pojedynek. �elazo zmierza�o w kierunku mego podbrzusza. Pr�bowa�em odparowa� cios i odskokiem ratowa� trzewia, ale ostrze przejecha�o mi po genitaliach! Wszystkie biedy i udr�ki, jakie przedtem i potem wycierpia�em, zblad�y przy b�lu wywo�anym ci�ciem, kt�re mi odebra�o si�� m�sk�, czego jeszcze nie by�em �wiadomy. Odrzuci�em miecz, aby obie d�onie przycisn�� do rany, i rozchyli�em usta do krzyku, ale ju� go nie wyda�em. Pad�em bez zmys��w na ziemi�. Wspomnienie tamtych chwil wr�ci�o w�a�nie teraz na widok zbli�aj�cego si� �miertelnego niebezpiecze�stwa, tym razem jednak nie straci�em przytomno�ci i us�ysza�em, jak bezsensownie krzycz�: - Mere de Dieu!* Triera hrabiny! U�wiadomi�em sobie, �e przed tym ciosem losu nie ma ratunku. Na podwy�szonej rufie sta�em przecie� tylko ja, Jan hrabia Joinville, seneszal Szampanii. Nie by�o kogo wzywa� do walki. Wyci�gn��em ukradkiem bro�. Kupcy poni�ej mnie padli na kolana i machali pokornie bia�ymi chustkami, a kapitan w ostatnim wyrazie bezsilnego oburzenia wo�a� na swoich ludzi, by napi�li obie katapulty. - Nie bra� je�c�w! - dobieg� do nas w�adczy g�os pani z Otranto, gdy kamienne pociski odbi�y si� bezskutecznie od hebanowego pancerza jej triery, a �adna strza�a nie utkwi�a w wysoko uniesionej ochronnej tarczy. Uderzenia kamieni grzmia�y jak odg�os kot��w, �wiergot strza� jak brz�k cymba��w. Dla uszu hrabiny by�a to prawdziwa muzyka. Hrabina Laurencja sta�a wyprostowana przed swoj� kajut� na rufie, ufarbowane henn� w�osy owiewa�y jej twarz niczym lwia grzywa. S�u�ebne szukaj�c os�ony przykucn�y za relingiem. Wzrok hrabiny prze�lizgn�� si� z upodobaniem po g�rnym rz�dzie wio�larzy, kt�rzy teraz jednym ruchem wyj�li ze wzburzonych fal wios�a zako�czone pi�rami w kszta�cie kos i ustawili na sztorc d�ugie, b�yszcz�ce trzony gotowe do �miertelnego ciosu, podczas gdy znajduj�cy si� pod nimi wio�larze ni�szych rz�d�w przyspieszyli tempo. Kapitan Bizanty�czyk�w pr�bowa� rozpaczliwym manewrem uchroni� bok statku od uderzenia. Wtedy us�ysza�em, jak Guiscard, zwany Amalfita�czykiem kapitan triery, zatrzyma� na jedno uderzenie wio�larzy na prawej burcie i w ten spos�b manewr Greka sprowadzi� si� do bezradnego gestu ucieczki. Widz� si� wci��, jak stoj� na g�rnym pok�adzie bizanty�skiego �aglowca, na szeroko rozstawionych nogach, z mieczem wbitym w pok�ad mi�dzy nimi, jakbym mia� jeszcze troch� si�y w spodniach, a moje �elazo mog�o mi zjedna� respekt. Tymczasem pr�bowa�em tylko uzyska� mo�liwie stabiln� pozycj� na moment oczekiwanego zderzenia. Tak sta�em jeszcze niedawno na Sycylii przed pewnym m�odym Anglikiem, kt�ry zmar� p�niej na suchoty. G�upia mi�ostka doprowadzi�a nas do zabronionego pojedynku: posz�o o Konstancj�, jedn� z dworek Blanki di Lancia, cesarskiej faworyty, jasn� blondynk� o prostym nosie i wolich oczach. Ju� od d�u�szego czasu umizga�em si� do niej, poniewa� cesarz Fryderyk zatrzyma� mnie jako "drogiego go�cia i kuzyna", natomiast m�ody Bruce z Belgrave, o podobnie prostym nosie, tylko rudow�osy, zakocha� si� w Konstancji po uszy. Natar� na mnie jak szaleniec. Nie wzi��em przeciwnika powa�nie i stara�em si� zm�czy� swoimi ciosami. Moja opiesza�o�� doprowadzi�a go do w�ciek�o�ci i sta�o si�. By�o mu niezmiernie przykro, kaza� mnie o tym powiadomi�, gdy wkr�tce po mnie zosta� przewieziony do szpitala w Salerno. Nie chcia�em go widzie�. Fryderyk przekaza� mnie najlepszym lekarzom cesarstwa, wy��cznie muzu�manom i �ydom, kt�rych zgromadzi� w tej universitate medicinae artis*. Zdo�ali mi tylko zachowa� mo�liwo�� siusiania, uratowali tak�e j�dra - nieprzydatne na nic. Ductus deferens* zosta� przeci�ty, jak mi wyja�niono. - Sp�odzili�cie ju�, panie, dwoje dzieci - pocieszali mnie - nieszcz�sny pop�d za� wkr�tce ulegnie atrofii, zaniknie - tak wyrazili si� o przysz�o�ci mego pozbawionego sensu fallicznego atrybutu... - O'sperone, maledetti!* - rykn�� Guiscard i wyrwa� mnie z rozmy�la�. Zobaczy�em, jak biega w k�ko na swej drewnianej nodze. - Sidi! Sidi!* - zawyli Maurowie, do kt�rych nale�a�a obs�uga najstraszliwszej broni triery. Czterech zuchwa�ych kompan�w wyskoczy�o bez s�owa z szereg�w i pospieszy�o na stanowiska. Taran by� gro�n� tajemnic� tego sprawiaj�cego wra�enie staromodnego wojennego statku, kt�ry hrabina odziedziczy�a po m�u, admirale. I jakby statek wstydzi� si� swego perfidnego urz�dzenia, taran nie by� zamontowany do dzioba na sta�e, lecz wisia� do po�owy wpuszczony pod kil i by� wydobywany tylko do zadania �miertelnego ciosu. W�wczas jednak nic jeszcze o tym nie wiedzia�em i dobr� chwil� potrwa�o, nim si� zorientowa�em, co si� w tym momencie dzieje. Gdy czterej speronisti* st�kaj�c naparli na wind�, genialna konstrukcja �a�cuchowa, z zewn�trz do z�udzenia podobna do windy kotwicznej, ruszy�a przez wr�gi i wyci�gn�a przed dzi�b obity �elazem d�bowy pie�. G��boko pod powierzchni� morza spiczasty koniec przesuwa� si� powoli, jak murena wy�aniaj�ca si� ze swej jaskini. Mia� g�ow� z br�zu na kszta�t fallusa, to zgrubienie by�o podobne do p�ka r�y, ale potem, gdy taran w pe�ni ustawi� si� przeciwko pr�dowi, trzy opatrzone kolcami zakrzywione haki odchyli�y si� do ty�u i ods�oni�y ostry jak n�, wyszlifowany tr�jgraniasty szpic. W ko�cu belka podnios�a si� pod wod� lekko w g�r�, �eby w wysklepion� burt� ofiary trafi� pod odpowiednim k�tem, podobnie jak n� wbija si� w brzuch od do�u. Nikt nie widzia�, jak taran si� zbli�a, tak�e Guiscard musia� si� zda� na swoje do�wiadczenie. Taran par� pod falami do przodu, a ja ogarni�ty z�ym przeczuciem patrzy�em, jak Maurowie z aborda�owymi toporami w milczeniu czaj� si� za tarcz� dziobu. Nie pad�a ju� �adna dalsza komenda, dzi�b triery uderzy� w prawy bok statku, lekko wgniataj�c roztrzaskuj�cy si� reling Greka; uderzenie i �oskot p�kaj�cego drzewa zag�uszy�y niepor�wnywalnie s�abszy odg�os perforationis*, dokonuj�cej si� poni�ej linii wodnej. Ostrze tarana wbi�o si� w burt� niezbyt g��boko, bo chroni�y go zakrzywione haki, kt�re jak kleszcze wczepi�y si� promieni�cie w drewno. W ten spos�b �aden ruch statku nie m�g� wyrwa� tarana, kt�ry tkwi� w burcie jak szpunt i teraz jeszcze zapobiega� wtargni�ciu wody do wn�trza. Nikt z nas na pok�adzie nie zauwa�y� �miertelnej rany. W momencie zderzenia z triery opuszczono ze szcz�kiem na pok�ad Greka dwa rozpostarte skrzyd�a, znajduj�ce si� po lewej i prawej stronie dziobu o kszta�cie smoczego �ba. By�y jak zwodzone mosty; po nich Maurowie rzucili si� na zdobycz. Wzgardzili handlarzami, kul�cymi si� na rufie, i za�og�, kt�ra zgrupowa�a si� pod masztem wok� kapitana, nie wa��c si� ju� na �aden op�r, a tak�e nie zamierzaj�c oddawa� �ycia za maj�tek kupc�w; napastnikom chodzi�o tylko o skrzynie i wory, teraz wyszarpywano je z luk�w i szybko utworzonym �ywym �a�cuchem przekazywano na trier�. Wkroczenie wio�larzy uzbrojonych w zako�czone kosami wios�a okaza�o si� do tej pory zb�dne, oni zreszt� demonstrowali straszliwe dzia�anie swej broni tylko przy aborda�u. Ustawiano si� wtedy r�wnolegle do atakowanego statku, a oni jednym ciosem kos pozbawiali przedni szereg obro�c�w r�k, a cz�sto r�wnie� g��w, nim Maurowie przerzucili si� na linach z masztu i rej i zatroszczyli si� o reszt�. Teraz ci wio�larze dzia�ali tylko jako gro�ba, trzymaj�ca przeciwnika w szachu. Hrabina spogl�da�a chciwie na �up, kt�ry Maurowie przywlekli na pok�ad triery. By�y to bele drogocennego adamaszku, beczki z przyprawami, ambr�, mirr� i henn� do farbowania w�os�w, a tak�e amfory pe�ne wonnych olejk�w - ich ci�ki zapach dolatywa� do hrabiny, wci�ga�a go w nozdrza z rozkosz�. Zmieszany ze s�onym morskim powietrzem by� jej ulubionym pachnid�em! Laurencja z Belgrave, owdowia�a hrabina Otranto, mia�a pi��dziesi�t siedem lat i nie my�la�a wyrzeka� si� uciech �wiata, jej �wiata. O tym wiedzia� ka�dy, kto podobnie jak ja mia� ju� kiedy� w�tpliwy zaszczyt zawrze� z ni� bli�sz� znajomo��. Sidi! Sidi! Ona by�a pani�, piratk�, postrachem Morza Jo�skiego. I wtedy nagle z kabiny wy�oni�o si� dwoje dzieci, ch�opiec i dziewczynka, kt�re ca�kiem naturalnie podesz�y do hrabiny i zaciekawione obserwowa�y ruch mi�dzy oboma statkami. Rozpozna�em dzieci natychmiast: by�y to dzieci Graala. Przestraszy�em si�. Ich szcz�liwa ucieczka z Konstantynopola przed oprawcami Ko�cio�a zako�czy�a gwa�townie moj� �wczesn� misj�. Ponad rok cesarz narzuca� mi swoj� go�cinno��. I zaledwie wyzwoli�em si� z jego obj��, nareszcie wolny, podobny do lec�cego soko�a, spad�em tym dzieciom znowu pod stopy jak dopiero co wykluty go��bek. Czy dzieci Graala s� moim przeznaczeniem? Jaka rola jest mi przypisana w ich �yciu? Nie nadaj� si� przecie� ani na oprawc�, ani na opiekuna! Zdumia�o mnie jednak, �e dzieci wci�� przebywa�y na pok�adzie triery, widocznie od czasu naszego spotkania w Konstantynopolu hrabina nie mog�a nigdzie przybi� do brzegu, by umie�ci� je w bezpiecznym miejscu. W tym ich los by� podobny do mojego, tak�e mnie nie by�o dane wr�ci� do domu, do Francji, i z�o�y� memu kr�lowi sprawozdania o tych tajemniczych "kr�lewskich dzieciach", z powodu kt�rych Ludwik wys�a� mnie nad Bosfor. Moj� gruntown� rozpraw� o domniemanym pochodzeniu Rosza i Jezy, o ich pe�nej tajemniczo�ci podr�y do wielkiego chana Mongo��w razem z mnichem Williamem, o ich niefortunnej praesentatio* przez Przeorat Syjonu i o ich chwalebnym odej�ciu, kt�re przekona�o mnie, �e tym dzieciom przeznaczone jest co� wielkiego, t� moj� rozpraw� zamiast kr�la Ludwika przeczyta� cesarz Fryderyk; i to by� chyba tak�e nigdy nie wypowiedziany pow�d tego, �e nie zezwoli� mi na dalsz� podr� - ani do domu, ani na Cypr, by wzi�� udzia� w krucjacie. Tak wi�c wykorzysta�em jedyn� mo�liwo�� ucieczki z Sycylii i znalaz�em si� na tym p�yn�cym na wsch�d greckim statku handlowym, z nadziej� �e przy��cz� si� do wyprawy krzy�owej kr�la Ludwika, na kt�r� wojska mia�y si� zgromadzi� na Cyprze. Quod non erat in votis*. Hrabina zamierza�a w�a�nie przep�dzi� Rosza i Jez� z powrotem pod os�on� kajuty, gdy czujne oko kapitana pad�o na rufow� katapult� Greka; by�a za�adowana i dwaj �o�nierze, widocznie przez handlarzy przekupieni, mierzyli do hrabiny. - Scudo*! - zd��y� jeszcze rykn�� Guiscard do wio�larzy g�rnego rz�du, gdy rami� katapulty ju� wyrzuci�o pocisk, jednak�e niczym l�ni�cy wachlarz ostro zako�czone wios�a skrzy�owa�y si� w powietrzu i przeci�y pociskowi drog�; dwa wios�a rozpad�y si� w kawa�ki, ich pi�ra w kszta�cie kos brz�cz�c spad�y na pok�ad, ale garnek z greckim ogniem odbi� si� i roztrzaska� na relingu. Rozleg�y si� krzyki trafionych wio�larzy z dolnego pok�adu, p�omienie zacz�y liza� burt� triery i rozprzestrzeni�y si� na g�rny pok�ad. - Nie gasi� wod�! - krzykn�� Guiscard. - Bierzcie dywany! Podczas gdy t�umiono ogie�, Maurowie rzucili si� ju� na strzelc�w, nie oczekuj�c wcale rozkazu. Jeden z pechowych �o�nierzy skoczy� za burt�, drugiemu cios topora rozp�ata� czaszk�. Kupcy rzucili si� na kolana, wywr�cili do g�ry dnem skrzyni�, tak �e z�ote monety rozsypa�y si� po pok�adzie. Maurowie nie znali �aski, zak�uli i wyci�li do nogi wszystkich, zebrali razem skrzynie, szkatu�y, naczynia i futra, kt�re znajdowa�y si� na statku, przenie�li na trier� i roz�o�yli u st�p swojej pani, jakby musieli si� usprawiedliwi� za krzywd�, kt�r� jej wyrz�dzono. Tak�e do mnie doskoczy�a dzika kompania, wywijaj�c toporami i maczugami, ale spok�j, jaki wobec nich zachowa�em - sta�em nieporuszony, wsparty na mieczu - kaza� zatrzyma� si� uniesionym ramionom i umilkn�� wrzaskom. - Powiadomcie wasz� pani� Laurencj� - zawo�a�em do nich - �e hrabia Joinville jest uradowany, i� j� znowu spotyka! Nie czekaj�c na odpowied� zszed�em z podwy�szenia na d�, ho�ota cofn�a si� z szacunkiem i pozwoli�a uchwyci� r�ce ludzi z Otranto, kt�rzy pomogli mi przedosta� si� na trier�. Dzieci mimo surowego rozkazu hrabiny nie wr�ci�y do kajuty; obserwowa�y wydarzenia pe�ne przej�cia, je�li nie zachwytu. One pierwsze mnie rozpozna�y, szepta�y co� mi�dzy sob� skrycie i - jak mi si� wydawa�o - u�miechn�y si� do mnie. Hrabina ostentacyjnie nie zauwa�y�a mego pojawienia si�, musia�a zreszt� rozstrzygn�� drobn� r�nic� zda� ze swoim kapitanem, Amalfita�czykiem z drewnian� nog�. - Sam widzisz, Guiscardzie - westchn�a ta wci�� jeszcze, mimo swych lat, nadzwyczaj fascynuj�ca dama - �e nie mo�na by� dostatecznie surowym wobec podst�pnych Grek�w. W milczeniu trzyma�em si� na drugim planie. - Decyzja "nie bra� je�c�w" by�a jednak s�uszna. Guiscard opu�ci� g�ow�. - Wol� aborda�. Czysta walka, wyci�cie opornych w pie�, a kto si� poddaje, powinien by� oszcz�dzony. - Przy takich napadach nie mo�e by� �adnych �wiadk�w, nikogo, kto prze�y� - powiedzia�a hrabina szorstko i rzuci�a mi kr�tkie spojrzenie, kt�rego ch��d zmrozi� m�j pewny siebie u�miech. - A za�oga - sarka� kapitan, ca�kiem po mojej my�li - ci dzielni �eglarze, kt�rzy wykonuj� tylko sw�j obowi�zek, wszyscy s� z g�ry skazani na �mier�. Mnie przy tym chyba nie mia� na my�li, o mnie nie my�la� w og�le nikt. Kapitan uda� si� z powrotem na dzi�b, a pani Laurencja odwr�ci�a si� do mnie plecami. Ostatni Maurowie wskoczyli na pok�ad. - Skrzyd�a w g�r�! - warkn�� kapitan i obie cz�ci dziobu s�u��ce za pomost zosta�y podniesione. Ciemny i nieprzychylny wznosi� si� teraz znowu czarny dzi�b triery przed spl�drowanym statkiem Bizanty�czyk�w. Komendant i jego ludzie nie mogli poj�� swego szcz�cia. Najpierw nadzieja, potem rado�� z powodu darowanego �ycia pojawi�y si� na ich twarzach. Guiscard nie m�g� im spojrze� w oczy. - Wci�gn�� ogon! - sykn�� w�ciek�y do swoich ludzi, a ci st�kaj�c, przy�o�yli si� do wind, podczas gdy wszystkie wios�a, tak�e te z pi�rami jak kosy, zanurzy�y si� w wod�, aby odbi� od swej ofiary. Przez chwil� wydawa�o si�, �e obcy statek pr�buje p�yn�� za trier�, p�niej z g�uchym odg�osem nast�pi�o szarpni�cie i triera odskoczy�a do ty�u, podczas gdy bok Greka zadr�a� przy akompaniamencie szkaradnego trzasku. Potem bizanty�ski statek zacz�� si� lekko przechyla�, sk�oni� si� jak �miertelnie ranne zwierz� ku my�liwemu, ale na oddalaj�cej si� szybko trierze nikt nie spogl�da� w tamt� stron�, tylko dzieci �ledzi�y toni�cie �aglowca, p�ki nie zgin�� po nim ostatni �lad. Triera hrabiny grasowa�a od tygodni na po�udniowych wodach Morza Egejskiego. Laurencja z Belgrave wci�� nie wiedzia�a, dok�d ma si� zwr�ci�; unika�a wi�kszych wysp, gdzie musia�a si� liczy� z obecno�ci� silnego garnizonu. Powr�t do Apulii r�wnie� nie wydawa� si� jej wskazany, nie by�a ju� pewna przychylno�ci Hohenstaufa. To wszystko przez dzieci. Nie powinna by�a bra� ich na pok�ad w Konstantynopolu, ale czy mia�a mo�liwo�� wyboru? Gdyby si� uchyli�a od tej s�u�by, jej �ycie nie by�oby warte nawet jednego z tych z�otych bizanty�skich dublon�w, kt�re kaza�a w�a�nie rozdzieli� mi�dzy za�og� triery. Niezmiernie okrutna by�aby zemsta si�, kt�re os�ania�y Jez� i Rosza. Przed tymi tajemniczymi mocami nie by�o ucieczki, �adnej kryj�wki, nigdzie na �wiecie, od D�abal at-Tarik* a� po dalekie pa�stwo chana Mongo��w. Hrabina westchn�a. W podr�cznym zwierciadle jej szare oczy spotyka�y znu�one spojrzenie, zmarszczki tak�e nie dawa�y si� ju� wyg�adzi�. Na pok�adzie s�u�ebne z powstrzymywan� chciwo�ci� szarpa�y bele brokatu, weluru i jedwabiu, tylko jej obecno�� hamowa�a zawi�� i nie pozwala�a przerodzi� si� w otwart� k��tni�. Nawet jej wychowanka, Klarion, z �aski cesarza hrabina Salentyny, nie waha�a si� wzi�� udzia�u w tej czczej szamotaninie i zach�annym przymierzaniu szat. W ko�cu Klarion by�a r�wnie� tylko g�upi� g�si�, my�l�c� wy��cznie o tym, �eby podoba� si� m�czyznom, rzuci� si� im na szyj�, je�li ju� nie na brzuch, nadziana na ozdob� ich l�d�wi, godz�c si� na los, przed kt�rym dotychczas dziewczyna, dojrza�a dziewica, nieugi�cie si� broni�a. Teraz przecie� naprawd� kokietuje hrabiego Joinville'a! Laurencja umy�lnie nie zwraca�a dot�d uwagi na dumnego hrabiego, nie m�wi�c ju� o powitaniu, poniewa� nie by�o dla niej jasne, jak powinna przyj�� jego nag�e pojawienie si� na pok�adzie. Niechby go byli Maurowie od razu zabili b�d� utopili razem z bizanty�skim �aglowcem! Duma uratowa�a temu m�okosowi �ycie. Teraz hrabina musia�a go powita� z wszelkimi honorami, mo�e jeszcze zwraca� si� do niego: mon cher cousin*. Z diariusza Jana ze Joinville Morze Egejskie, 27 sierpnia A.D. 1248 - Czy nie jeste�cie, panie, Janem ze Joinville? Pi�kna Klarion z Salentyny po�o�y�a kres nieprzyjemnej sytuacji; z �adnego powodu nie cierpia�em bardziej ni� z powodu lekcewa�enia. - Jaka� niezas�u�ona rado�� spotka� w�r�d cuchn�cych rybami r�baczy g��w i wypruwaczy jelit tak� r�� jak wy, pani! Zrobi�em ku niej krok, aby si� dwornie sk�oni�, ale przeszkodzi�a temu hrabina, kt�ra si� nagle pojawi�a, ja za� zupe�nie os�upia�em, za ni� bowiem sta�, jakby to by�a rzecz najoczywistsza w �wiecie, William z Roebruku! Czy� asasyni nie zasztyletowali go na moich oczach? Czy� jego zw�oki nie... To dzie�o czar�w! Hrabina by�a w przymierzu z diab�em! Rudawy wianuszek w�os�w grubego franciszkanina jeszcze si� przerzedzi�, lecz g�upi a zuchwa�y u�miech mnicha nic si� nie zmieni�. - Jako szpieg Kapetynga zbyt si�, panie, rzucacie w oczy! - powita�a mnie szyderstwem pani triery. - Jednak�e wasza zdolno�� deptania dzieciom po pi�tach jest godna uwagi. Stra�! - zawo�a�a. - Odbierzcie hrabiemu miecz i zaprowad�cie go do mojej kajuty! Tam zechce wyt�umaczy� si� przede mn�. Nie protestowa�em ju� cho�by dlatego, �e ka�de zyskanie na czasie powi�ksza�o moj� szans� prze�ycia. Hrabinie przyjdzie z trudem wyprawi� mnie jako je�ca na tamten �wiat. - Dzi�kuj� wam, Laurencjo z Belgrave - powiedzia�em uprzejmie na odchodnym i pomy�la�em, �e to chyba kto� z jej rodu zrabowa� mi moc prawdziwego miecza, tego, kt�ry m�czyzn� czyni m�czyzn�. Tak wi�c zosta�a mi tylko si�a zaostrzonego pi�ra i postanowi�em, cokolwiek by si� ze mn� dzia�o, patrze� na wszystko oczyma najdoskonalszego kronikarza, jakiego zna�a ta epoka. Klarion zasmuci�a si�, ale nie zdziwi�o jej to, �e zosta�a pozbawiona przyjemno�ci obcowania wreszcie z kim� r�wnym sobie stanem; zna�a napady zazdro�ci Laurencji. Przywo�a�a do siebie Madulajn, pokojow�, i znikn�a. Dzieci niewiele to wszystko obchodzi�o. Szala�y na rufie, �artowa�y z wio�larzami zajmuj�cymi g�rny pok�ad i przekomarza�y si� z tymi, kt�rzy znajdowali si� na ni�szych pok�adach, gdzie nie wolno im by�o schodzi�. A w�a�nie tam, we wn�trzu wielkiego brzucha statku, panowa� tajemniczy mrok, pachnia�o dzikimi zwierz�tami i podniecaj�cymi przygodami. Poniewa� Jezie zabroniono przy �wiczeniach w rzucaniu sztyletem celowa� mi�dzy nogi wrzeszcz�cych pokojowych, wycina�a karby na z�amanym wio�le, ofiarowanym jej przez wio�larzy z najwy�szego pok�adu. Wola�aby co prawda kawa�ek z ostrzem, kt�re jeszcze na nim tkwi�o, ale nieokrzesana kompania wy�mia�a j� i - ciach! - pokaza�a na kawa�ku materia�u, jak niesamowicie wyostrzone jest to pi�ro w kszta�cie kosy. Chcia�a tak wyszlifowa� sw�j sztylet. Ale jak zdoby� ose�k�? Jeza mia�a teraz osiem albo dziewi�� lat, dok�adnie nikt nie umia� tego okre�li�, podobnie jak ona nie zna�a dobrze swego imienia, wiedzia�a tylko, �e musia�o chyba pochodzi� od Jezabel albo - jeszcze gorzej! - od Izabeli. Ojca dziewczynka nie widzia�a nigdy, o matce zachowa�a coraz bardziej bledn�ce wspomnienie: pi�kna m�oda kobieta, jasnow�osa wr�ka, pe�na niewypowiedzianej dobroci, jakby nie z tego �wiata; i tak te� z u�miechem, od�wi�tnie ubrana, wesz�a w wielki ogie�, z kt�rego ju� nie wr�ci�a. Wspomnienie Jezy o stosie pod Monts�gur by�o opromienione �wietlanymi postaciami, k��by dymu sta�y si� ob�okami, za kt�rymi rozp�ywa�a si� twarz matki. Niczego podobnego nie odczuwa� Rosz, jej chyba m�odszy towarzysz zabaw i rycerz. Nocami cz�sto krzycza� przez sen, be�kocz�c o p�omieniach, kt�re po niego si�ga�y, gdy z trzaskaj�cego �aru matka kiwa�a na niego r�k�. Gdyby mia� matk� opisa�, to z w�os�w by�a podobna do wr�ki, o kt�rej m�wi�a Jeza; g�aska�a go, je�li nie m�g� zasn��, i �piewa�a mu cichutko jak�� ko�ysank�, kt�rej melodii rankiem nie m�g� ju� sobie przypomnie�. Brat William, kt�ry dobrze �piewa� i zna� wiele pie�ni, wy�piewywa� mu, co tylko umia�, od kancon o nadobnej mi�o�ci po strofy o najukocha�szym Jezusku, od spro�nych kawa�k�w - Rosz ich nie rozumia�, ale u Maur�w wywo�ywa�y salwy �miechu - po Ave Maria, przy kt�rym William mia� zawsze �zy w oczach. Nie, w�r�d tych utwor�w nie by�o �piewanej przez matk� pie�ni. Twarz Rosza by�a jeszcze dziecinna i rozmarzona, otacza�y j� k�dzierzawe ciemne w�osy, a oczy mia�y kasztanow� barw�. By�a zupe�nym przeciwie�stwem twarzy Jezy, w kt�rej t�cz�wki l�ni�y zielonkaw� szaro�ci�, a prosty nos delikatnie zaostrza� rysy, nadawa� im pewn� surowo��, kt�r� jednak�e �agodzi� przepych jasnych k�dzior�w. Rosz ch�tnie nosi�by tak� grzyw�. Pociesza� si� tym, �e za to jego sk�ra opala�a si� na s�o�cu du�o mocniej ni� Jezy. Teraz ch�opiec chwyci� �uk i nak�oni� towarzyszk�, �eby odda�a do wsp�lnej zabawy sw�j kawa�ek wios�a. Postawili je przy wysokim relingu rufy, aby �adna strza�a czy te� sztylet nie mog�y wpa�� do wody, i zacz�li zgodnie ostrzeliwa� cel. Z diariusza Jana ze Joinville Morze Egejskie, 27 sierpnia A.D. 1248 Na pok�adzie dzieci wykrzykiwa�y rado�nie przy ka�dym trafieniu. Ja czeka�em w wyposa�onej po ksi���cemu kajucie: po�rodku pomieszczenia sta� d�bowy st� z mapami i instrumentami �eglarskimi, obok wysoki, obci�gni�ty sk�r� fotel i kilka niskich miejsc do siedzenia, poza tym dywany i bro� na �cianach. Nikt nie wpad�by na my�l, �e rz�dy tutaj sprawuje kobieta, na wszystkim by�o odci�ni�te wyraziste znami� m�sko�ci. Z s�siednich pomieszcze� dobiega�y chichotliwe g�osy Klarion i jej s�u�ebnych, ot, g�upia paplanina. Gdy us�ysza�em o nowej krucjacie, postanowi�em, �e b�d� prowadzi� diariusz, i zaraz rzecz rozpocz��em; wezwa� mnie jednak kr�l Francji i poleci�, abym przedtem uda� si� jeszcze w tajnej i wa�nej misji do starego Bizancjum - w�a�nie z powodu tych dzieci. Ale przede wszystkim chcia�em pisa� t� kronik�, poniewa� wiedzia�em, �e okazja wyruszenia na zbrojn� pielgrzymk� razem z tak znakomitym panem jak kr�l Ludwik nie nadarzy mi si� w �yciu po raz drugi, czu�em natomiast od dawna, pomimo swego m�odego wieku, �e drzemie we mnie talent kronikarza, kt�rego dzie�o przetrwa sw�j czas. Od mego nieszcz�liwego wypadku w Palermo czu�em si� ostatecznie powo�any do tego zadania, traktowa�em je teraz jako znak z niebios. Nie by�a moim przeznaczeniem ani s�awa wojownika, ani kobieciarza, lecz szczeg�lnego escollier philosophe*. Szczeg�lnego?! Ba, jedynego w swoim rodzaju! I wybijaj�cego si� spo�r�d wszystkich wsp�czesnych. W efekcie szybko spostrzeg�em, �e cz�owiek wyr�niony przez los wprawdzie wiele mo�e do�wiadczy� zwyci�stw i kl�sk, korzy�ci i wyrzecze�, nie m�wi�c o rozwa�nym kompromisie, przecie� dalece nie wszystko wolno ubra� w s�owo pisane. Chyba �e ambitny scribend* zatroszczy si� zawczasu o to, �eby mu nikt ciekawski nie zagl�da� przez rami�, bo pisz�cy mo�e to przyp�aci� g�ow�. Cesarz Fryderyk pochwali� mnie za ujmuj�cy styl, nim zabra� mi relacj� o dzieciach Graala. Swoj� drog� by�o to znakomite zrz�dzenie fortuny! W przeciwnym razie m�j raport wpad�by teraz w r�ce hrabiny, a ja p�ywa�bym twarz� w d� w Morzu Egejskim jako smakowity k�sek dla ryb. A tak znajdowa�em si� �ywy bli�ej dzieci ni� kiedykolwiek przedtem i b�d� m�g� mojemu kr�lowi przedstawi� du�o wymowniejsze �wiadectwo, je�li jest mi przeznaczone, �ebym jeszcze kiedy� przed nim stan��. Kr�l Ludwik by� dla mnie �wietlanym przyk�adem. Z rado�ci� zdecydowa�em si� pozostawi� za sob� Joinville, ma�y zamek, �on� i dwoje dzieci, aby przy boku mego pana uda� si� do Ziemi �wi�tej. Kr�l kiedy� ci�ko zachorowa�, lekarze i kap�ani, nawet jego matka, kr�lowa Blanka, opu�cili go ju� i chcieli nawet przykry� �miertelnym ca�unem, gdy nagle Ludwik za��da� podania krucyfiksu, obj�� go i dono�nym g�osem z�o�y� przysi�g�, �e podejmie wypraw� krzy�ow�. Kr�lowa matka zmartwi�a si� tym tak bardzo, �e rozpacza�a, jakby jej syn ju� umar�. Ale kr�l wyzdrowia�. Pobo�ny przyk�ad Ludwika spowodowa�, �e tak�e bracia kr�lewscy od razu poszli w jego �lady: Alfons z Poitiers, hrabia Poitou, Karol, hrabia Anjou, i Robert, hrabia Artois. Tak�e ksi��� Burgundii i hrabia Flandrii nie chcieli pozosta� w tyle. Ten kr�g dostojnych rycerzy by� bod�cem dla mego serca, zw�aszcza �e obaj moi kuzyni: Jan, hrabia Sarrebruck, wraz ze swym bratem Gobertem z Apr�montu, ju� si� do nich przy��czyli. A poniewa� byli�my krewnymi, zaproponowa�em, �eby�my razem wynaj�li statek i �eby ka�dy z nas skrzykn�� dziewi�ciu rycerzy. Zastawi�em wi�c ca�y maj�tek, kt�ry mia�em prawo u�ytkowa�, a wi�c nie uszczuplaj�c dziedzicznych praw dzieci, zafrachtowali�my siebie i baga� i pop�yn�li�my w d� Rodanu do Marsylii. Kr�l Ludwik za��da� jednak�e, �eby�my najpierw przybyli do Pary�a, aby z�o�y� mu przysi�g� na wierno��. Pocwa�owa�em z miejsca do Saint-Denis i o�wiadczy�em kr�lowi, �e jako hrabia Joinville, musz� odm�wi� przysi�gi, nie on bowiem jest moim panem lennym, lecz cesarz Rzeszy Niemieckiej. Mog� tylko jako seneszal* Szampanii uroczy�cie przyrzec, �e na czekaj�cej nas krucjacie oddam za niego �ycie, je�li taka b�dzie wola Bo�a. Kr�l, cz�owiek m�dry i prawego charakteru, z wybitnym poczuciem prawa, poj�� natychmiast wyj�tkowo�� mojego przypadku i da� do zrozumienia, �e mimo wszystko wita z rado�ci� m�j udzia�. Wspomnienia te doda�y mi odwagi, kt�rej bardzo teraz potrzebowa�em, gdy� do kajuty wesz�a wreszcie hrabina. Towarzyszy� jej ten William z Roebruku, mile u�miechni�ty, gdy tymczasem pani Laurencja zachowa�a si� opryskliwie. - M�j drogi kuzynie - natar�a na mnie - jak�� to histori� przygotowali�cie, aby usprawiedliwi� wasze oczywiste nastawanie na dzieci? Zaj�a miejsce w fotelu za sto�em, mnich stan�� gorliwie przy jej boku, podczas gdy mnie nie poprosi�a, bym usiad�. Zrobi�em to wi�c nieproszony i zmusi�em j�, �eby zwr�ci�a na mnie swe szare oczy. - Droga kuzynko - powiedzia�em najuprzejmiejszym, lecz swobodnym tonem - na dworze waszego cesarza w Palermo us�ysza�em od pewnego �ydowskiego lekarza anegdot�, kt�rej nie chcia�bym zachowa� tylko dla siebie. - Oszcz�d�cie sobie! Mnich roze�mia� si� gromko, u�owi� jednak spojrzenie dostojnej damy, kt�re mu kaza�o zamilkn��. - Dali�cie nam do zrozumienia, �e przebywali�cie na dworze cesarskim na Sycylii - zwr�ci�a si� do mnie ch�odno - to jednak�e nie wystarczy. - Ani to, droga kuzynko, je�li powiem, �e ze strony matki jestem bardzo blisko spokrewniony z cesarzem... - To stawia was w jeszcze bardziej podejrzanym �wietle! - sykn�a. - Hohenstauf nie jest wcale zdeklarowanym przyjacielem dzieci! - Istotnie - odpar�em - nic nie wydaje mu si� bardziej wstr�tne jak insynuacja, �e m�g� zmiesza� swoje nasienie z kacersk� krwi�. - Tym samym podsun��em jej twardy orzech do zgryzienia. W rzeczywisto�ci cesarz wobec mnie, kt�rego uwa�a� za cz�owieka kr�la Ludwika albo jeszcze gorzej, za zamaskowanego stronnika Karola Anjou, nie wypowiedzia� ani s�owa na temat "kr�lewskich dzieci", jednak�e to, �e nie m�g� ich kocha�, by�o jasne jak na d�oni. Przy jego sporze z ecclesia catholica*, przy tym uporczywym zmaganiu si� wraz z podst�pnymi ciosami i kopniakami wymierzanymi - po obu stronach! - bez �adnych skrupu��w, nic nie by�o dla cesarza bardziej nieodpowiednie ni� wyjawienie zwi�zku krwi z heretyckimi katarami. Hrabina pr�bowa�a rozgry�� rzucony przeze mnie orzech. - Mo�na zatem przypu�ci�, �e cesarz Fryderyk w przyk�adnej zgodzie z domem Kapetyng�w, jak ju� cz�sto bywa�o, zach�ci� was, aby odszuka� �lad dzieci zgubiony w Konstantynopolu? Tutaj m�g� by� pomocny tylko gest pokory. - Pewnie nie uwierzycie, droga kuzynko, ale rzecz mia�a si� ca�kiem inaczej. W drodze powrotnej z Konstantynopola, niczego nie podejrzewaj�c, z�o�y�em cesarzowi wizyt�. Jego skwapliwa go�cinno�� okaza�a si� dla mnie pu�apk�. Nie pozwoli� mi odjecha�. Wys�a�em potajemnie do Francji mego towarzysza podr�y, kt�rego by� mo�e brat William sobie przypomina, franciszkanina Wawrzy�ca z Orty, poniewa� obawia�em si�, �e sp�ni� si� na wypraw� krzy�ow�, w kt�rej udzia� ju� dawno �lubowa�em. Wawrzyniec mia� przekaza� Janowi, hrabiemu Sarrebruck, pe�nomocnictwo do dysponowania moimi pieni�dzmi, aby m�j kuzyn m�g� zamiast mnie poczyni� wszystkie niezb�dne przygotowania. - Je�li sobie zechcecie przypomnie�, szanowny hrabio - przerwa� mi chytrze William z Roebruku - ja nie mog� w og�le niczego pami�ta�, opu�ci�em bowiem kr�g �yj�cych, wszelako powt�rzcie mi imi�... - Ten cz�owiek istnia� - warkn�a hrabina - i zachowywa� si� tak samo bezwstydnie jak teraz ty, Williamie, kryj�c si� bezczelnie za swoim brakiem pami�ci! - W ka�dym razie - podj��em na nowo w�tek - pojawi� si� wtedy u mnie w Palermo Oliwer z Termes... - Ach - wyrwa�o si� Williamowi - ten renegat! I z nim podj�li�cie znowu zabaw� w ciuciubabk�, z rzekomo zawi�zanymi oczyma zacz�li�cie szuka� po omacku i wyci�ga� r�k� po dzieci? Ju� za pierwszym razem, w Marsylii, podeszli�cie do uratowanych z Monts�gur tak blisko, �e omal nie nadepn�li�cie na nie! - To nies�ychane podejrzenie! - broni�em si� teraz z g�upi� zapalczywo�ci�. - To by� przypadek! - W tej sprawie nie ma przypadk�w! - zauwa�y�a oschle hrabina. Nie zaprzeczy�em. - Oliwer z Termes odst�pi� mi swoje miejsce na bizanty�skim �aglowcu, kt�rym mia� dop�yn�� na Cypr do kr�la Ludwika. Zawin�� bowiem do portu hrabia Salisbury ze sw� angielsk� flot� i Oliwer by� pewien, �e b�dzie m�g� si� do niego przy��czy� i z nim pop�yn�� dalej. Cesarz z mojej strony ba� si� pr�by ucieczki chyba tylko w kierunku Francji. Zosta�em wi�c przemycony na pok�ad bizanty�skiego �aglowca, kt�ry mia� mnie zawie�� do Achai, gdzie, jak si� um�wi�em z kuzynem Janem, powinienem spotka� wsp�lnie op�acony statek. Bez trudno�ci opu�cili�my Palermo, reszta za� tej smutnej historii jest wam znana. Ogarn�a mnie �a�o��, gdy pomy�la�em o naszym stateczku, wynaj�tym za �rodki odj�te sobie od ust. Ci�gle wyobra�a�em sobie jego przygotowanie i za�adunek, pogodne wej�cie na pok�ad z oddzia�em swoich rycerzy i wreszcie postawienie dumnie wymalowanych �agli, pod kt�rymi chcieli�my wsp�lnie wyj�� w morze z Marsylii. - Zbyt to g�adkie! - zakpi�a bezlito�nie Laurencja. - Je�li wszystko zliczy�, drogi Janie, w dziwnie wyrafinowany spos�b dochodzi do waszych spotka� z dzie�mi, bardziej zagadkowych ni� w wypadku naszego gamonia Williama. On jednak dzieci nie szuka, wy za� chyba tak, panie seneszalu! Przerwa�a, na zewn�trz bowiem umilk�y g�osy Rosza i Jezy, co wyda�o si� jej chyba podejrzane. Zerkn��em w tamt� stron�. Dzieci by�y tak wy�wiczone we w�adaniu sw� broni�, �e bra�y na cel ju� nie sam trzon wios�a, lecz powycinane przez Jez� karby. Robi�y to na wy�cigi i w zaci�tym milczeniu. Hrabina z westchnieniem ulgi przywo�a�a pokojow� i wys�a�a j� ze z�ot� czar� z greckiego �upu jako nagrod� dla zwyci�zcy. Wida� by�o, �e dzieci bardzo przypad�y Laurencji do serca. Walczy�aby o nie z�bami i pazurami, w�asnor�cznie zabi�aby ka�dego, kto chcia�by im zrobi� cho�by najmniejsz� krzywd�. Rzuci�a jeszcze okiem na ruf� i u�miechn�a si�, poniewa� teraz sama czara s�u�y�a za cel i ka�de trafienie, kt�re zrzuca�o drogocenne naczynie z dr�ga na pok�ad, by�o witane okrzykami rado�ci. Jak�e� bezceremonialnie obchodz� si� z owianym mitem przedmiotem, pomy�la�em, oczywi�cie je�li Graal by� naczyniem, nie za� trudn� do poj�cia ide�! - Mo�ecie na razie porusza� si� swobodnie po pok�adzie - g�os Laurencji wyrwa� mnie z rozwa�a�. - Tak blisko obiekt�w waszego po��dania ponownie si� nie znajdziecie! Z tymi s�owami zosta�em odprawiony z kajuty. Wielki ognisty krzy� na ca�ej powierzchni �agla wskazywa� z daleka, �e stateczek nale�y do wyprawy krzy�owej. Hrabia Jan z Sarrebrucku wraz ze swym bratem Gobertem z Apr�montu i ze swymi lud�mi oraz lud�mi zaginionego kuzyna Jana ze Joinville nie �eglowali bynajmniej najkr�tsz� drog�, wzd�u� p�nocnego wybrze�a Sycylii, lecz okr��yli wysp� daleko na po�udnie od Lampedusy. A wszystko jedynie po to, �eby unikn�� Hohenstaufa, kt�ry posiada� w�adz�, co pozwala�a mu lennik�w Rzeszy zawr�ci� z dalszej drogi. By� za� znany z tego, �e obchodzi� si� z nimi nie nazbyt delikatnie. Po pierwsze, uwa�a� Kr�lestwo Jerozolimskie, kt�rego kr�lem by� przecie� jego syn Konrad, za domen� Hohenstauf�w, a do przej�cia kr�lestwa - tylko zreszt� chwilowo - przez Francuz�w nie przyk�ada� �adnej wagi. Po drugie, potrzebowa� ka�dej uzbrojonej r�ki, aby si� broni� przed papieskimi atakami we wszystkich cz�ciach pa�stwa. W trakcie dryfowania na po�udnie ma�a gromadka rycerzy z pogranicza lotary�skiego wpad�a z deszczu pod rynn�. Niepomy�lne wiatry zagna�y j� a� do skalistego wybrze�a Afryki, a mieszka�cy tej ziemi nie byli �yczliwie usposobieni do chrze�cijan uczestnicz�cych w wyprawie krzy�owej. Mi�dzy jedn� a drug� skaln� raf� hrabia Jan przeklina� �eglarsk� zr�czno�� kapitana: Gobert zapad� na chorob� morsk�, a Szymon z Saint-Quentin, dominikanin, omal nie wylecia� za burt�. Dean z Manruptu, kapelan i spowiednik nieobecnego Jana ze Joinville, poleci� odby� b�agaln� procesj�. Wszyscy uczestniczyli w niej ochoczo, �piewali Ave maris stella* i modlili si� �arliwie. W braku innej viae crucis* rycerze okr��ali oba maszty statku. Sumens illud ave Gabrielis ore, Funda nos in pace Mutans Evae nomen. Dean zaproponowa�, �eby chodzili po o�mioboku. Jest to figura magiczna i z pewno�ci� przyniesie szcz�cie. Zdradzi� mu to w Marsylii pewien adept* tajnego tarota* w zamian za odst�pienie konsekrowanej hostii. Ave maris stella Vitam praesta puram, Iter para tu tum, Ut videntes Iesum Semper collaetemur. Raczej chyba z pomoc� Maryi rozwia� si� z�y czar, kt�ry trzyma� statek miedzy ska�ami; upiera� si� przy tym dominikanin, gdy wszystko ju� min�o. Powia� �wie�y przeciwny wiatr i po godzinach trwogi wydostali si� wreszcie noc� zn�w na pe�ne morze. Rankiem hrabia Jan m�g� powiadomi� le��cego wci�� jeszcze na �o�u bole�ci Goberta, �e Scyll� i Charybd� maj� ju� za sob�. Wtedy bracia rzucili si� sobie na szyj�. Na polecenie hrabiego Jana, kt�ry po omini�ciu hohenstaufowskich raf przej�� dow�dztwo, statek skierowa� si� ku Achai, gdzie bracia zamierzali spotka� si� ze swym kuzynem, seneszalem i hrabi� Janem ze Joinville. Po�eglowali obok przyl�dka Otranto, co sk�oni�o Szymona, by na widok twierdzy uczyni� trzykrotnie znak krzy�a i opowiedzie� towarzyszom podr�y o straszliwej hrabinie, czarodziejce gorszej ni� Cyrce, bo w przymierzu z diab�em, i o dzieciach Graala, tym hohenstaufowskim, kacerskim pomiocie! Ubieg�ego roku w Konstantynopolu niewiele brakowa�o, by Ko�ci� zniszczy� t� paj�czyn�, ten Wielki Plan, ale za pomoc� czarnej magii hrabina Otranto zn�w uprowadzi�a kr�lewskie dzieci na swoj� trier�. Od tego czasu ta diablica grasuje po Morzu �r�dziemnym, zw�aszcza po Egejskim, gdy� do domu w Otranto nie o�mieli si� nigdy wr�ci�; tak ju� si� ws�awi�a jako piratka, �e nawet nie�wi�tobliwemu panu Fryderykowi da�o si� to we znaki. - Dlatego w�a�nie si� ciesz� - zawo�a� dominikanin - �e kierujemy si� ku Achai, w tej �upince bowiem nie chcia�bym spotka� triery z Otranto! - Kt� zechce zdobywa� taki stateczek jak nasz, ze znakiem krzy�a na �aglu? - zaoponowa� Dean z Manruptu, najstarszy na pok�adzie. - Czy materialna korzy�� jest wi�ksza ni� utrata zbawienia duszy? - Nie znacie tej diablicy! Akurat ujrzeli wysp�, nad kt�r� unosi� si� dym. - To chyba nie piraci? - wymkn�o si� hrabiemu Janowi. - Na pewno piraci! - odpar� kapitan. - P�onie ca�a wie�. - Wobec tego �eglujmy dalej. - Przez Jana przemawia�a ostro�no��. - Potrzebujemy wody pitnej! - o�wiadczy� kapitan. - To jedyna jak okiem si�gn�� wyspa, na kt�rej s�odkiej wody jest pod dostatkiem... - Skoro m�j brat Gobert le�y tutaj wci�� w po�a�owania godnym stanie... - zacz�� Sarrebruck, ale Dean z Manruptu ju� poj��, o co chodzi. - Jest rzecz� s�uszn� - przerwa� hrabiemu - �eby�cie go piel�gnowali na statku. Ch�tnie zejd� na l�d, aby zatroszczy� si� o wod�. - Ja zejd� bez ochoty, lecz b�d� wam towarzyszy� - oznajmi� Szymon. Kapitan da� im czterech ludzi jako tragarzy i wskaza� drog� do budynku na wzg�rzach, gdzie znajdowa�a si� studnia. Id�cy po wod� dziwili si�, �e przez ca�� drog� nie spotkali nikogo, ani �ywego, ani martwego, chocia� napad musia� mie� miejsce niedawno, gdy� wsz�dzie jeszcze wida� by�o p�omienie, kt�re znajdowa�y obfit� po�ywk�, ogie� nie m�g� wi�c p�on�� od wielu godzin. - Wszyscy s� z pewno�ci� w ko�ciele - pociesza� si� Dean, my�l�c o losie mieszka�c�w. - Albo uciekli w g�ry - wtr�ci� uspokajaj�co Szymon. Dotarli tymczasem do zadaszonej budowli mieszcz�cej studni� i ju� z daleka dostrzegli kilka ma�ych dziewczynek, kt�re cisn�y si�, zagl�daj�c do �rodka przez jedyne okno, potem jednak, spostrzeg�szy nieznajomych, umkn�y bez s�owa. Dlaczego nie mog�y zajrze� przez drzwi, sta�o si� jasne, gdy ma�y orszak skr�ci� za r�g. Wej�cia wzbrania� przybity gwo�dziami kap�an. Ludzie towarzysz�cy Deanowi i Szymonowi oderwali zw�oki i drzwi ust�pi�y. Spojrzenia wszystkich skierowa�y si� do wn�trza. Na biegn�cej w poprzek pomieszczenia belce wisia�y nagie cia�a trzech ch�opc�w, zwr�cone ty�em ku wchodz�cym; chude tu�owie, twarze i wyci�gni�te r�ce zwisa�y po drugiej stronie belki. Wszyscy trzej byli martwi, tylko ich rozwarte po�ladki b�yszcza�y nienaturalnie �ywo. - Polano ich oliw� - stwierdzi� rzeczowo Szymon - przed lub po uduszeniu. - Mam nadziej�, �e po. - Dean z Manruptu prze�egna� ka�dego znakiem krzy�a i odwr�ci� si�. - Mo�ecie tutaj naczerpa� wody - powiedzia� cicho - ja wol� skona� z pragnienia. - Poszed� z powrotem w d� ku wybrze�u. Szymon poleci� tragarzom, aby wykonali swoje zadanie i potem pod��yli za nimi, sam za� ruszy�, zamierzaj�c dogoni� starego. - Tylko bestia mo�e sia� takie spustoszenie - mrukn�� Dean wstrz��ni�ty. - Ach, to interesuj�ce - zacz�� uczenie wywodzi� dominikanin. - Macie na my�li zwierz�? Sodomicki akt odwetu ze strony stworzenia bezlito�nie wykorzystywanego od tysi�cleci na tej wyspie, brutae vi stupratae*! Zemsta os�a, wendeta koz�a? Stary kap�an nie poj��. Nie chcia� da� pos�uchu tej perfidnej umys�owo�ci, kt�ra wyda�a mu si� jeszcze gorsza ni� sama zbrodnia. - Potworno�� - j�kn�� - do kt�rej chrze�cijanie nie s� zdolni... - Grecy... - przerwa� mu Szymon i zdumia� si�, gdy stary Dean, m�czyzna krzepkiej postury, zatrzyma� si�, z�apa� go r�k� za habit na piersi i podni�s� w g�r�. - Cane Domini*! - powiedzia� cicho. - Czy zaraz zaczniesz mi dowodzi� o czysto�ci oliwy t�oczonej na zimno? Skr�ci� d�oni� materia� habitu tak, �e dominikanin zacz�� si� dusi�. - Zamilknij i �eby� nie �mia� przem�wi� w mojej obecno�ci ponownie! Pu�ci� Szymona i odszed�. Gdy Dean, Szymon i tragarze z wod� dotarli kolejno do wybrze�a, zobaczyli sw�j statek otoczony przez trzy inne, wi�ksze, ale widocznie o przyjaznych zamiarach, poniewa� na brzeg nie dobiega� szcz�k broni, a niebawem ��d� wios�owa przewioz�a ma�� grup� na pok�ad. Hrabia Jan przedstawi� im czarnobrodego olbrzyma imieniem Anio� z Karos, kt�ry zaraz zacz�� pomstowa� na "poga�sk� korsarsk� zgraj�". - Kobiety i dzieci nie s� przy nich bezpieczne! - grzmia�. - W�a�nie ci n�dznicy znowu mi si� wymkn�li, gdy przep�ywa�em po �wie�� wod�. Wobec jego trzech statk�w z setk� chyba ludzi Dean z Manruptu powstrzyma� si� od pytania, kt�re mu ci��y�o na sercu, jak ta "korsarska zgraja" mog�a tak szybko rozp�yn�� si� w powietrzu. Milcze� nale�a�o te� dlatego, �e Anio� z Karos by� pot�nym m�czyzn�, kt�ry sam raczy� �artowa�, lecz �adnego �artu nie rozumia�. Przy ka�dej aluzji, kt�ra mog�a go dotyczy�, si�ga� �ap� w stron� ogromnego morgenstemu, zwisaj�cego mu z biodra. By�a to straszliwa bro�: owini�ty �a�cuchem trzon z nasadzon� na szpic kolczast� kul�. Anio�owi niezwykle spodoba�o si� to, �e hrabia Jan i jego towarzysze wie�li ze sob� konie. - Jak wprowadzili�cie te zwierz�ta? - zapyta� �miej�c si� i wskaza� ma�e luki paszowe na pok�adzie. Dean nie czu� �adnej ochoty, �eby mu to wyja�nia�, hrabia Jan nie zna� odpowiedzi, tak wi�c zast�pi� ich Szymon, kt�rego wcale nie by�o przy �adowaniu. - Opu�cili�my cz�� bocznej burty jak zwodzony most. Gdy wszystkie zwierz�ta zosta�y umieszczone na statku, klap� �adunkow� podniesiono, starannie po��czono na wpust i uszczelniono, poniewa� w czasie podr�y pomieszczenie kilowe znajduje si� poni�ej lustra wody. Anio� z Karos by� pod wra�eniem i zacz�� dok�ada� wszelkich stara�, by hrabiemu Janowi wyperswadowa� krucjat�. Dean z Manruptu, a tak�e z�o�ony niemoc� Gobert z Apr�montu pozostali niewzruszeni. Nawet Szymon z Saint-Quentin da� do zrozumienia "despocie", jak Anio�a tytu�owali jego ludzie, �e nie ma najmniejszego sensu nastawa� na zmian� celu podr�y, jak d�ugo nie jest wyja�niona sprawa dowodzenia wynaj�tym statkiem. Od wielu dni mi�dzy Janem i Gobertem trwa� sp�r o to, komu przys�uguje prawo g�osu za nieobecnego wspornika: hrabiemu Sarrebruck jako posiadaczowi drugiego udzia�u, czy hrabiemu Apr�mont jako pierwszemu wasalowi Joinville'a. Aby unikn�� gniewu chorego, Jan zdecydowa� si� z pozoru ust�pi�, a skrycie poleci� kapitanowi wzi�� kurs na po�udnie, jak mu podpowiedzia� Anio� z Karos, z kt�rym teraz razem �eglowali. - Ju� cho�by dlatego - dowodzi� Anio� - �e napadni�ta wyspa, u brzeg�w kt�rej mia�em przyjemno�� was pozna�, szanowny hrabio, nale�y do Wilhelma Villehardouin! Je�li nawet siali tam spustoszenie piraci... - Anio� pog�adzi� si� z zadowoleniem po zaniedbanej, bujnej czarnej brodzie - ksi��� Achai, pa�aj�c ��dz� zemsty, mo�e uczyni� co� bardzo nie przemy�lanego. To by�o przekonuj�ce dla Jana, lecz nie dla starego Deana, kt�ry pocz�wszy od zmiany kursu, j�� co� w�szy�. Hrabia nie powiedzia� wiernemu kap�anowi Joinville'a, �e seneszal na pewno wie, jak si� przy��czy� do krucjaty, ale nak�ama� mu, i� potajemnie dowiedzia� si� od Anio�a z Karos, gdzie znajduje si� prawdziwy punkt spotkania ze Joinville'em. Z diariusza Jana ze Joinville Morze Egejskie, 30 sierpnia A.D. 1248 Niespodziewanie pani Laurencja kaza�a mnie odszuka� i poprosi� do swej kajuty, gdzie czeka�a tym razem bez �wiadk�w. Wyda�a mi si� odmieniona, jakby zdecydowa�a si� wyrzec maskarady, po odrzuceniu kt�rej ukaza�a zm�czon� twarz starzej�cej si� kobiety. Nie robi�a te� �adnej tajemnicy ze swych trosk. - Jestem podobna do Odyseusza, kt�ry bez chwili spokoju straszy po morzach i nie mo�e zaufa� �adnemu portowi. Dzieci, drogi kuzynie, s� bezcennym skarbem, ale tak�e ci�kim brzemieniem... - A dlaczego nie wr�cicie do domu, do Otranto, dlaczego nie zawrzecie pokoju z Fryderykiem? Laurencja roze�mia�a si� gorzko. - Ju� od dawna bowiem widz� upiory! Tak, mo�ecie natrz�sa� si� ze mnie, g�upiej kobiety, ale raz �ni�, �e okrutny s�d Hohenstaufa oczekuje mnie w mojej twierdzy, to zn�w widz� noc� jakie� obce postacie ze straszliwymi pochodniami, ci krwio�ercy dysz� na murach wypatruj�c dzieci. Przy tym cesarz nigdy mnie oficjalnie nie napomnia� ani te� nie odebra� mi lenna. Popatrzy�a mi w oczy, chyba aby sprawdzi�, czy uwa�am j� jeszcze za osob� poczytaln�. - Im wi�cej czasu up�ywa od wyjazdu z Otranto, tym wi�ksze szale�stwo mnie ogarnia. Prawdopodobnie macie zupe�n� racj�, ka�dy pyta, co p�dzi star� nieustannie po morzu, co podszczuwa j�, �eby gna�a sw� trier�, zamiast siedzie� w spokoju... - Ch�tnie wstawi� si� za wami u cesarza... - Nie wywo�ujcie wilka z lasu! - zerwa�a si�. - Mo�e on tylko czeka, �eby dosta� dzieci w swoje r�ce! U�miechn�a si�. By�a w tym u�miechu spora doza szale�stwa. - Nie zamierzam wcale, drogi Janie, przeci�ga� was na swoj� stron� ani te� obarcza� swoimi troskami, ale wymagam zrozumienia od kogo�, kto jak wy w wieku dwudziestu trzech lat zosta� seneszalem jednej z najbogatszych prowincji Francji, kto w rozkwicie m�odo�ci zyska� sobie miano doctissimus*... Przy s�owach o "rozkwicie m�odo�ci" pomy�la�em o swoich zwi�d�ych genitaliach, a przy laudatione* moich pisarskich zdolno�ci przysz�a mi na my�l relacja z Konstantynopola dla kr�la Ludwika, kt�rej �wiat nigdy nie ujrzy. W tym wzgl�dzie mo�na polega� na Hohenstaufie! - Droga kuzynko - rzek�em - mam dla was pe�ne wsp�czucia zrozumienie, ale je�li mia�bym da� wam jak�� rad�, powinni�cie mi wi�cej powiedzie� o dzieciach... Hrabina popatrzy�a na mnie ze smutkiem. - Po co? Musieliby�cie to tak�e zabra� ze sob� do grobu. Zostawcie mnie teraz sam� i cieszcie si� swymi ostatnimi godzinami! S�d ostateczny! - przebieg�o mi przez g�ow�. Tu� przed moim odjazdem z Marsylii, ponad rok temu, pewien stary pitagorejczyk* przepowiedzia� mi, �e nie tak pr�dko powr�c� ze swojej podr�y i do tego nie b�d� taki sam: andros medemia andreion*. Wy�mia�em t� wr�b�, kt�r� wyczyta� z modnych tam od niedawna "Arkan�w Wi�kszych", zestawu ilustrowanych pergaminowych kart. Gdy potem w szpitalu w Salerno lekarze powiadomili mnie o ca�kowitej utracie m�sko�ci, odkupi�em od pewnego rabbiego, kt�ry dogorywa� obok mnie, za nieprzyzwoicie du�e pieni�dze tali� takiego w�a�nie "tarota". Najpierw by�em oburzony wyg�rowan� cen�, ale rabbi wyjawi� mi, rz꿹c, �e nie jest wa�ne, czy on to z�oto mo�e zabra� ze sob�, istotne jest to, �e dywinatoryka* musi by� op�acona dobr� monet�, w przeciwnym razie nie przejawi �adnego dzia�ania. Wzi�� wi�c pieni�dze dla mojego dobra. By� tak�e got�w te karty jeszcze "om�wi�", bo inaczej na pr�no wyda�bym pieni�dze. W tym celu musia�bym jednak jeszcze raz si�gn�� do mojej sakiewki. Uczyni�em to. Zacz�� mamrota� co� niezrozumia�ego na temat ca�ej talii i poszczeg�lnych kart. Kiedy by� przy ostatniej, g�os odm�wi� mu pos�usze�stwa. Rabbi skona�. Odt�d nosz� karty stale przy sobie i radz� si� ich, si�gaj�c na �lepo do kieszeni. Nie zawsze wyci�gam obrazek, kt�ry chcia�bym zobaczy�, cz�sto si� te� boj� si�gn��, jednak nie potrafi� si� temu oprze�. "Co za� zosta�o uczynione, zostanie os�dzone. A s�d nie b�dzie s�dem cz�owieka. Na ko�cu wyjdzie zwyci�sko ten, kto unika eksces�w i zwa�a na to, co p�onne". * Ma�a flota, sk�adaj�ca si� ze statku krzy�owc�w: Jana z Sarrebrucku, ci�ko chorego Goberta z Apr�montu i wci�� jeszcze nieobecnego hrabiego Joinville'a, oraz trzech �aglowc�w Anio�a z Karos, kt�re ma�y statek wzi�y raczej w kleszcze, ni� go ochrania�y, jak twierdzi� ich nieokie�zany dow�dca, �eglowa�a na po�udnie. Nacisk na hrabiego Sarrebruck ze strony Anio�a, w po��czeniu ze wsp�lnym pija�stwem i zapewnieniami o przyja�ni, zwi�ksza� si� nieustannie. Jan powinien zaniecha� krucjaty i przy��czy� si� do Anio�a w celu podbicia Peloponezu. Ksi�stwo ma zapewnione, skoro tylko Anio�, pan Naksos, przep�dzi z tronu w Atenach swego wuja Gwidona, kt�ry go pozbawi� dziedzictwa Argos i Nauplii. Jan mo�e zosta� ksi�ciem Teb, je�li b�dzie si� bi� przy boku Anio�a. Poniewa� Jan kilkakrotnie wspomnia� o oporze swego chorego brata, Gobert z Apr�montu znikn�� pewnego ranka. Zapewne w nocy opu�ci� �o�e i wypad� za burt�. Wyja�nienie to zaakceptowali wszyscy z wyj�tkiem nieust�pliwego Deana z Manruptu. Na szcz�cie dla niego, p�yn�c wzd�u� p�nocnego wybrze�a Krety, natkn�li si� pod Kandi� na angielsk� eskadr�, kt�ra dopiero po nich opu�ci�a Marsyli�. Dowodzi� ni� Wilhelm z Salisbury, wnuk Plantageneta i pi�knej Rozamundy. Anglicy zatrzymali si� po drodze na Sycylii, gdzie cesarz serdecznie ich powita�, zaopatrzy� w rozmaite prowianty oraz obdarowa� drogocennymi upominkami. W�r�d Anglik�w znajdowa� si� tak�e Oliwer z Termes, kt�ry hrabiemu Sarrebruck przekaza� radosn� wiadomo��, �e jego kuzyn, hrabia Joinville, opu�ci� Palermo na pok�adzie bizanty�skiego handlowego �aglowca. Ucieszy� si� t� wiadomo�ci� jedynie Dean z Manruptu. Anio� z Karos obawia� si� chyba zadenuncjowania go przez starego kap�ana i spr�bowa� od raz