9273
Szczegóły |
Tytuł |
9273 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
9273 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 9273 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
9273 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
LAURELL K. HAMILTON
U�MIECHNI�TY
NIEBOSZCZYK
(Prze�o�y�: Robert P. Lipski)
Zysk i S-ka
2003
PODZI�KOWANIA
Jak zawsze dla mego m�a Gary�ego, kt�ry po blisko dziewi�ciu latach wci�� jest moj�
najs�odsz� kruszyn�. Dla Ginjer Buchanan, naszej redaktorki, kt�ra od pocz�tku uwierzy�a w
Anit� i we mnie. Dla Carol Caughey, naszej brytyjskiej redaktorki, kt�ra zabiera Anit� i mnie za
ocean. Dla Marcii Woolsey, kt�ra przeczyta�a i pozytywnie zaopiniowa�a pierwsze opowiadanie
o Anicie. (Marcia, prosz�, skontaktuj si� z moim wydawc�, tak bardzo chcia�abym z tob�
porozmawia�). Dla Richarda A. Knaaka, dobrego przyjaciela i honorowego cz�onka grupy
Alternate Historians. Nareszcie masz okazj� si��� i przeczyta�, co by�o dalej.
Dla Janni Lee Simner, Marelli Sands i Roberta K. Sheafa, kt�rzy dopomogli mi przy
pracy nad t� ksi��k�. Powodzenia w Arizonie, Janni. B�dzie mi ciebie brakowa�o. Dla Deborah
Millitello za wsparcie, kiedy go szczeg�lnie potrzebowa�am. Dla M.C. Sumner, nie ma to jak
s�siedzka przyja��. Cz�onkom grupy Alternate Historians na zawsze. Dzi�kuj� wszystkim, kt�rzy
byli obecni na moich spotkaniach literackich na Windyconie i Capriconie.
1
Dom Harolda Gaynora otacza� olbrzymi zadbany trawnik i szpaler smuk�ych, wysokich
drzew. Budynek l�ni� w blasku upalnego sierpniowego s�o�ca. Bert Vaughn, m�j szef,
zaparkowa� w�z na �wirowym podje�dzie. �wir by� tak bia�y, �e wygl�da� jak bry�ki soli. Gdzie�
z oddali dobiega� szum w��czonych spryskiwaczy. Trawa wygl�da�a wr�cz idealnie, mimo i�
tego lata panowa�a najgor�tsza od dw�ch dekad susza. No, dobra. Nie przyjecha�am tu, aby
rozmawia� z Gaynorem o gospodarowaniu zasobami wodnymi. Mia�am pom�wi� z nim o
o�ywianiu zmar�ych. Nie o wskrzeszaniu. Nie jestem a� tak dobra. Mam na my�li zombi. �ywe
trupy. Gnij�ce, chodz�ce zw�oki. Noc �ywych trup�w. O takich zombi mowa. Cho� z pewno�ci�
wygl�da�o to znacznie mniej dramatycznie, ni� to przedstawiali hollywoodzcy scenarzy�ci.
Jestem animatork�. To zwyk�y fach, jak sprzedawanie polis ubezpieczeniowych.
Animowanie istnieje na rynku pracy zaledwie od pi�ciu lat. Wcze�niej owa zdolno�� by�a
jedynie k�opotliwym przekle�stwem, doznaniem religijnym lub atrakcj� turystyczn�. Wci�� ni�
jest w niekt�rych cz�ciach Nowego Orleanu, ale tu, w St. Louis, to praca jak ka�da inna.
Przyznam, �e zyskowna, co w du�ej mierze jest zas�ug� mojego szefa. Ten facet to pijawka, typ
spod ciemnej gwiazdy, �ajdak jakich ma�o, ale na zarabianiu pieni�dzy zna si� jak ma�o kto. To
po��dana cecha u ka�dego zwierzchnika.
Bert mia� sto osiemdziesi�t siedem centymetr�w wzrostu, szerokie bary jak zawodowy
futbolista i pierwsze oznaki mi�nia piwnego. W ciemnogranatowym, dobrze skrojonym
garniturze tego ostatniego nie by�o wida�. Garnitur za osiemset dolc�w powinien zatuszowa�
nawet stado s�oni. Jasnoblond w�osy mia� przyci�te kr�tko, na je�a. Silna opalenizna stanowi�a
pora�aj�cy kontrast z jego jasnymi w�osami oraz oczami.
Bert poprawi� krawat w niebiesko-czerwone pasy i star� kropelk� potu z opalonego czo�a.
- W wiadomo�ciach m�wili, �e pojawi�a si� frakcja pragn�ca wykorzystywania zombi do
prac na polach ska�onych pestycydami. Dzi�ki temu ocalono by wiele istnie�.
- Zombi gnij�, Bert, nie spos�b temu zapobiec, a poza tym nie zachowuj� bystro�ci
umys�u dostatecznie d�ugo, aby mo�na je by�o wykorzysta� w charakterze si�y roboczej.
- M�wi�em tylko to, co s�ysza�em. A poza tym zmarli nie maj� �adnych praw, Anito.
- Jeszcze nie - odpar�am.
To nie w porz�dku, �e zmarli mieliby by� o�ywiani, aby sta� si� naszymi niewolnikami.
To nie by�o w�a�ciwe, ale nikt mnie nie s�ucha�. Rz�d musia� w ko�cu podj�� decyzj� w tej
sprawie. Powo�ano mi�dzynarodow� komisj�, z�o�on� z animator�w oraz innych ekspert�w.
Mieli�my zbada� warunki pracy miejscowych zombi.
Warunki pracy. Oni nic nie rozumieli. Nie mo�na zapewni� nieboszczykowi dobrych
warunk�w pracy. Zreszt� i tak ich nie doceniaj�. Zombi mog� chodzi�, a nawet m�wi�, ale - tak
czy owak - s� martwi.
Bert u�miechn�� si� do mnie z pob�a�aniem. Mia�am ochot� trzasn�� go w ten
u�miechni�ty pysk, ale pohamowa�am si�.
- Wiem, �e ty i Charles pracujecie w tej komisji - ci�gn�� Bert. - Odwiedzacie te miejsca i
sprawdzacie warunki pracy zombi. To zapewnia naszej firmie doskona�� pras�.
- Nie chodzi mi o dobr� pras� - odpar�am.
- Wiem. Wierzysz w to, co robisz.
- Protekcjonalny �ajdak - wycedzi�am przez z�by, po czym u�miechn�am si� do niego.
Odpowiedzia� u�miechem.
- No jasne.
Pokr�ci�am g�ow�. Berta nie spos�b obrazi�. By�o mu oboj�tne, co s�dz� na jego temat
dop�ty, dop�ki dla niego pracuj�.
M�j granatowy kostium powinien by� lekki i przewiewny, ale wcale taki nie by�. Gdy
tylko wysiad�am z auta, po moim krzy�u sp�yn�a stru�ka potu. Bert odwr�ci� si� do mnie i
zmierzy� wzrokiem. Na jego twarzy pojawi� si� pytaj�cy grymas.
- Wci�� masz przy sobie pistolet - stwierdzi�.
- �akiet doskonale go maskuje, Bert. Pan Gaynor nigdy si� nie zorientuje. - Pot zacz�� mi
si� zbiera� pod paskami kabury podramiennej. Mia�am wra�enie, �e moja jedwabna bluzka
zaczyna si� roztapia�. Staram si� nie nosi� r�wnocze�nie jedwabiu i kabury podramiennej. W
miejscu, gdzie przecinaj� si� paski, jedwab si� marszczy i fa�duje. W kaburze tkwi� browning hi-
power kaliber dziewi�� milimetr�w, lubi�am mie� go pod r�k�.
- Daj spok�j, Anito, nie s�dz�, aby� potrzebowa�a pistoletu w �rodku dnia, podczas wizyty
u klienta. - W g�osie Berta pobrzmiewa� protekcjonalny ton. M�wi� do mnie jak do dziecka. Ale�,
dziewczynko, zrozum, przecie� to wszystko tylko dla twojego dobra. Bertowi nie chodzi�o o
moje dobro. By�o mu ono oboj�tne. Tyle tylko, �e nie chcia� wystraszy� Gaynora. Facet
przekaza� nam ju� czek na pi�� tysi�cy dolar�w. Zap�aci� tylko za to, aby�my przyjechali i
porozmawiali z nim. Sugerowa�, �e je�li zgodzimy si� przyj�� jego zlecenie, otrzymamy znacznie
hojniejsz� zap�at�. Kup� kasy. Bert nie posiada� si� z rado�ci. Ja by�am nastawiona sceptycznie.
B�d� co b�d�, to nie Bert musia� o�ywia� zmar�ych, tylko ja. K�opot w tym, �e Bert
najprawdopodobniej mia� racj�. W bia�y dzie� pistolet raczej nie b�dzie mi potrzebny. Raczej.
- No dobra, otw�rz baga�nik.
Bert otworzy� kufer swego niemal fabrycznie nowego volvo. Zacz�am zdejmowa� �akiet.
Bert stan�� przede mn�, zas�aniaj�c w�asnym cia�em. Uchowaj Bo�e, aby kto� z tego domu
zobaczy�, �e chowam spluw� do baga�nika. Co by si� wtedy sta�o? Mieszka�cy domu
pozamykaliby drzwi na cztery spusty i zacz�li wzywa� pomocy? Oplot�am kabur� paskami
uprz�y i w�o�y�am do nowiutkiego baga�nika. A� pachnia� �wie�o�ci�, plastikiem i lakierem.
Wydawa� si� wr�cz nierealny. Bert zatrzasn�� kufer, a ja wlepi�am wzrok w klap�, jakbym mog�a
przez ni� dojrze� browninga.
- Idziesz? - zapyta�.
- Taa - odpar�am. Nie lubi�am rozstawa� si� z broni�, niezale�nie od przyczyny. Czy to
z�y znak? Bert gestem nakaza� mi, abym si� pospieszy�a.
�wirowym podjazdem ruszy�am w czarnych botkach na obcasie. Sz�am ostro�nie.
Kobiety maj� mo�e barwniejsze stroje, ale to faceci nosz� wygodniejsze buty. Bert spojrza� w
stron� drzwi, na jego twarzy pojawi� si� szeroki u�miech. To by� jego najlepszy zawodowy
u�miech, szczery a� do b�lu. Jasnoszare oczy emanowa�y rado�ci� i pogod� ducha. To by�a
maska. Umia� nak�ada� j� i zdejmowa� w mgnieniu oka. U�miecha�by si� tak samo, gdyby�
wyzna�, �e zabi�e� w�asn� matk�. Rzecz jasna, o ile by�by� got�w zap�aci� za jej o�ywienie.
Drzwi otworzy�y si�, a ja zrozumia�am, �e pope�ni�am b��d, s�uchaj�c zapewnie� Berta,
�e bro� nie b�dzie mi dzi� potrzebna. Facet mierzy� jakie� metr siedemdziesi�t, ale
pomara�czowa koszulka polo z trudem opina�a jego szeroki tors. Czarna wiatr�wka wydawa�a si�
przyciasna i odnosi�am wra�enie, �e przy gwa�towniejszym ruchu pop�ka�aby w szwach jak
owadzi kokon. Czarne, sprane d�insy podkre�la�y szczup�� tali�. Mo�na by�o pomy�le�, �e kto�
�cisn�� go w pasie, gdy glina, z kt�rej go ulepiono, jeszcze nie zastyg�a. Mia� bardzo jasne w�osy.
Patrzy� na nas w milczeniu. Oczy mia� puste, martwe, jak u lalki. Dostrzeg�am pod wiatr�wk�
wypuk�o�� kabury i z trudem powstrzyma�am si� przed kopni�ciem Berta w kostk�.
Albo m�j szef nie spostrzeg� broni, albo ca�kiem to zignorowa�.
- Witam. Jestem Bert Vaughn, a to moja pracownica, Anita Blake. Pan Gaynor nas
oczekuje. - Bert pos�a� mu czaruj�cy u�miech.
Ochroniarz - bo kim innym m�g� by� ten osi�ek - odsun�� si� od drzwi. Bert potraktowa�
to jako zaproszenie i wszed� do �rodka. Post�pi�am za nim, cho� bez wi�kszego entuzjazmu.
Harold Gaynor by� bardzo zamo�ny. Mo�e potrzebowa� ochroniarza. Mo�e kto� mu grozi�. A
mo�e by� jednym z tych facet�w, kt�rzy maj� do�� pieni�dzy, by zatrudnia� ochroniarza,
niezale�nie, czy jest im on potrzebny, czy nie. A mo�e w gr� wchodzi�o jeszcze co� innego. Co�,
co wymaga�o broni palnej i obecno�ci przero�ni�tego mi�niaka o pustych oczach porcelanowej
lalki. Ta my�l nie doda�a mi animuszu.
Klimatyzacja by�a w��czona na full i w jednej chwili pot na moim ciele st�a�.
Pod��yli�my za ochroniarzem przez d�ugi centralny korytarz wy�o�ony ciemn�, s�dz�c po
wygl�dzie, drog� boazeri�. Bie�nik w korytarzu wygl�da� na orientalny i zapewne zosta�
wykonany r�cznie. W �cianie po prawej widnia�y ci�kie drewniane drzwi. Ochroniarz otworzy�
je i stan�� z boku, a my weszli�my �mia�o do �rodka. Pomieszczenie okaza�o si� bibliotek�, ale
w�tpi�am, aby ktokolwiek przeczyta� kt�r�� ze znajduj�cych si� tutaj ksi��ek. Pod ka�d� ze �cian
ci�gn�y si�, si�gaj�ce od pod�ogi po sufit, rega�y z ciemnego drewna. Do tych, kt�re znajdowa�y
si� na pi�terku, doj�� mo�na by�o w�skimi, kr�conymi schodami. Wszystkie ksi��ki by�y w
twardej oprawie, jednakowej wielko�ci i podobnej grubo�ci. W�r�d mebli przewa�a�a - rzecz
jasna - czerwona sk�ra i mosi�dze. Pod przeciwleg�� �cian� siedzia� m�czyzna. U�miechn�� si�,
gdy weszli�my. By� pot�ny, o mi�ej okr�g�ej twarzy i dw�ch podbr�dkach. Siedzia� na w�zku
elektrycznym, a nogi mia� przykryte niedu�ym kraciastym pledem.
- Pan Vaughn i pani Blake, jak mi�o, �e zechcieli si� pa�stwo do mnie pofatygowa�. -
G�os mia�, podobnie jak twarz, mi�y, wr�cz przyjazny.
W jednym ze sk�rzanych foteli siedzia� szczup�y Murzyn. Mierzy� ponad metr
osiemdziesi�t wzrostu, cho� ile ponad, trudno by�o okre�li�. Rozsiad� si� w fotelu, wyci�gaj�c
przed siebie skrzy�owane w kostkach nogi. Jego nogi by�y d�u�sze ni� ja. Obserwowa� mnie
br�zowymi oczami, jakby ocenia� moje zachowanie, kt�re podsumuje ju� po zako�czeniu
spotkania. Jasnow�osy ochroniarz podszed�, by oprze� si� o rega�. Nie skrzy�owa� ramion,
wiatr�wka by�a obcis�a, a jego mi�nie zbyt wydatne. Nie nale�y opiera� si� o �cian� i zgrywa�
twardziela, je�li nie jest si� w stanie sple�� ramion na piersiach. To psuje ca�y efekt.
- Tommy�ego ju� znacie - rzek� pan Gaynor. Wskaza� na siedz�cego goryla. - To jest
Bruno.
- Prawdziwe imi� czy mo�e ksywka? - spyta�am, spogl�daj�c Brunonowi prosto w oczy.
Poruszy� si� lekko w fotelu.
- Prawdziwe imi�. - U�miechn�am si�. - Czemu pytasz? - rzuci�.
- Nigdy nie spotka�am goryla, kt�ry naprawd� mia�by na imi� Bruno.
- To mia�o by� zabawne? - zapyta�.
Pokr�ci�am g�ow�. Bruno. By� bez szans. To jak da� dziewczynie na imi� Wenus.
Wszyscy Brunonowie musieli by� gorylami. To niez�omna zasada. A mo�e by� glin�? Nie, to
by�o imi� dla bandziora. U�miechn�am si�.
Bruno wyprostowa� si� w fotelu jednym p�ynnym, zdecydowanym ruchem. Nie
widzia�am, aby by� uzbrojony, ale facet wyda� mi si� gro�ny. Sprawia� wra�enie
niebezpiecznego, powinnam mie� si� przed nim na baczno�ci. Chyba nie powinnam by�a si�
u�miecha�.
Bert wtr�ci�:
- Anito, prosz�. Przepraszam, panie Gaynor... panie Bruno. Panna Blake ma do��
specyficzne poczucie humoru.
- Nie przepraszaj za mnie, Bert. Nie lubi� tego. - Nie rozumia�am, co go ugryz�o. Przecie�
nie by�am nadmiernie opryskliwa. Najbardziej dokuczliwe docinki zachowa�am dla siebie.
- Nie ma sprawy - odpar� pan Gaynor. - Nic si� nie sta�o. Prawda, Bruno?
Bruno pokr�ci� g�ow� i �ypn�� na mnie spode �ba, nie tyle w�ciek�y, co raczej
skonsternowany.
Bert pos�a� mi gniewne spojrzenie, po czym u�miechn�� si� do faceta na w�zku.
- Do rzeczy, panie Gaynor. Na pewno jest pan bardzo zaj�ty. Ile lat konkretnie liczy sobie
nieboszczyk, kt�rego chce pan o�ywi�?
- Rzeczowy facet. Lubi� takich, kt�rzy od razu przechodz� do konkret�w. - Gaynor
zamilk�, zerkaj�c na drzwi. Pojawi�a si� w nich kobieta. Wysoka, d�ugonoga, jasnow�osa, o
niebieskich oczach. Jej sukienka by�a r�owa i jedwabista. Przywiera�a do cia�a dok�adnie tak,
jak powinna, przys�aniaj�c to, co nakazuje skromno��, lecz nie pozostawiaj�c wiele wyobra�ni.
Kobieta mia�a d�ugie, jasne nogi, nie przyobleczone w po�czochy. Nosi�a r�owe szpilki.
Przesz�a po dywanie, �ledzona wzrokiem wszystkich m�czyzn w pokoju. Co wi�cej, mia�a tego
�wiadomo��. Odchyli�a g�ow� do ty�u i za�mia�a si� bezg�o�nie. Jej oblicze poja�nia�o, oczy
rozb�ys�y, ale nie wyda�a z siebie �adnego d�wi�ku, jakby kto� wy��czy� jej foni�. Opar�a si�
jednym biodrem o Harolda Gaynora, d�o� po�o�y�a na jego ramieniu. On obj�� j� w pasie, przez
co jej i tak ju� kusa sukienka podsun�a si� o kolejne trzy centymetry w g�r�. Czy mog�aby w
niej usi���, nie pokazuj�c bielizny? W�tpliwe. - To Cicely - oznajmi� Gaynor. Kobieta
u�miechn�a si� promiennie do Berta, a w jej oczach pojawi�y si� pogodne skierki. Spojrza�a na
mnie, spu�ci�a wzrok, u�miech przygas�. Przez chwil� na jej twarzy zago�ci�a niepewno��.
Gaynor poklepa� j� po biodrze. U�miech powr�ci�. Uk�oni�a si� nisko nam obojgu. - Chc�,
aby�cie o�ywili dwustuosiemdziesi�ciotrzyletniego nieboszczyka - rzek� Gaynor.
Spojrza�am na niego, zastanawiaj�c si�, czy wie, o czym m�wi.
- C� - mrukn�� Bert - to prawie trzysta lat. Bardzo stary jak na zombi. Wi�kszo��
animator�w nie da�aby sobie z tym rady.
- Zdaj� sobie z tego spraw� - rzek� Gaynor. - Dlatego poprosi�em o pann� Blake. Ona
mo�e tego dokona�.
- Anito? - Bert spojrza� na mnie. Nigdy dot�d nie o�ywi�am tak starego trupa.
- Mog�abym tego dokona� - potwierdzi�am. Bert u�miechn�� si� do Gaynora zadowolony.
- Ale tego nie zrobi�.
Bert powoli odwr�ci� si� do mnie, u�miech znik� z jego twarzy. Gaynor wci�� si�
u�miecha�. Ochroniarze nawet nie drgn�li. Cicely spojrza�a na mnie przyja�nie, jej oczy by�y
puste i beznami�tne.
- Milion dolar�w, panno Blake - rzek� Gaynor ciep�ym, �agodnym tonem.
Zobaczy�am, jak Bert prze�kn�� �lin�. Jego d�onie zacisn�y si� na por�czach fotela. Bert
mia� obsesj� na punkcie forsy. Wola� j� od seksu. Zapewne w tej chwili mia� wzw�d stulecia.
- Panie Gaynor, czy rozumie pan, o co prosi? - spyta�am.
Skin�� g�ow�.
- Dostarcz� bia�� koz� - powiedzia� to z u�miechem, r�wnie �agodnym tonem, jak
dotychczas. Tylko jego wzrok spochmurnia�, przepe�niony �arliwo�ci� i wyczekiwaniem.
Wsta�am.
- Chod�, Bert, czas na nas.
Bert schwyci� mnie za r�k�.
- Anito, prosz� ci�, usi�d�. - Spojrza�am na jego r�k�, a� mnie pu�ci�. Pogodna maska
znik�a, zast�piona grymasem gniewu, ale zaraz zn�w zmieni� si� w �yczliwego biznesmena. -
Anito. To ogromna suma. Na pewno wystarczaj�ca jak na...
- Bia�a koza to eufemizm, Bert. Oznacza ludzk� ofiar�.
M�j szef spojrza� na Gaynora, a potem na mnie. Zna� mnie na tyle dobrze, by mi
uwierzy�, ale nie chcia� tego do siebie dopu�ci�.
- Nie rozumiem - mrukn��.
- Im starszy zombi, tym wi�kszej potrzeba ofiary, aby go o�ywi�. Po kilku stuleciach
nieboszczyka mo�e przywo�a� ju� tylko ofiara z cz�owieka - wyja�ni�am. Gaynor ju� si� nie
u�miecha�. Obserwowa� mnie pos�pnie. Cicely wci�� sprawia�a wra�enie pogodnej, niemal
u�miechni�tej. Czy w g��bi tych chabrowych oczu kry�a si� jaka� ja��? - Czy naprawd� chce pan
rozmawia� o morderstwie w obecno�ci Cicely? - zapyta�am.
Gaynor wyszczerzy� si� do mnie, to zawsze jest z�y znak.
- Ona nie pojmuje ani s�owa z tego, co m�wimy. Cicely jest g�ucha. - Spojrza�am na
niego, a on skin�� g�ow�. Patrzy�a na mnie ciep�ym wzrokiem. Rozmawiali�my o ofierze z
cz�owieka, a ona nie zdawa�a sobie z tego sprawy. Je�li umia�a czyta� z ruch�w warg, starannie
to ukrywa�a. S�dz�, �e nawet niepe�nosprawni mog� wpa�� w z�e towarzystwo, ale to
zdecydowanie mi si� nie podoba�o. - Nie cierpi� kobiet, kt�re m�wi� bez ustanku - ci�gn��
Gaynor.
Pokr�ci�am g�ow�.
- Za �adne pieni�dze �wiata nie sk�oni mnie pan, abym dla pana pracowa�a.
- Czy zamiast jednej ludzkiej, nie mo�na by z�o�y� kilku ofiar ze zwierz�t? - spyta� Bert.
M�j szef ma zmys� praktyczny. Ale nie zna si� na o�ywianiu zmar�ych. Niestety. Spojrza�am na
niego.
- Nie.
Bert znieruchomia� na fotelu. Perspektywa utraty miliona dolar�w musia�a by� dla niego
prawdziwym ciosem, ale starannie to ukrywa�. By� z niego doskona�y negocjator.
- Musi by� jaki� spos�b, aby rozwik�a� ten problem - rzuci�.
Wydawa� si� spokojny. U�miechn�� si� pod nosem. Wci�� usi�owa� doprowadzi� interes
do ko�ca. Zawodowiec w ka�dym calu. M�j szef nie mia� poj�cia, co si� dzia�o.
- Czy zna pan innego animatora, kt�ry m�g�by o�ywi� tak starego nieboszczyka? - spyta�
Gaynor.
Bert spojrza� na mnie, wlepi� wzrok w pod�og�, po czym przeni�s� go na Gaynora.
Zawodowy u�miech przygas�. A wi�c jednak zrozumia�, �e m�wiono tu o morderstwie. Czy to
cokolwiek zmienia�o? Zawsze zastanawia�o mnie, gdzie le�y granica wytyczona przez Berta.
W�a�nie mia�am si� tego dowiedzie�. Fakt, �e nie wiedzia�am, czy m�j szef odm�wi przyj�cia
kontraktu, powinien wam u�wiadomi�, jak� stanowi� dla mnie zagadk�.
- Nie - rzek� p�g�osem Bert. - Ja chyba r�wnie� nie jestem w stanie panu pom�c.
- Je�li chodzi o pieni�dze, panno Blake, mog� podwy�szy� ofert�.
Barkami Berta wstrz�sn�� dreszcz. Biedny Bert. Ale dobrze to ukry�. Punkt dla niego.
- Nie jestem morderczyni�, Gaynor - rzek�am.
- S�ysza�em co innego - wtr�ci� jasnow�osy Tommy.
Spojrza�am na niego. Oczy wci�� mia� puste jak u lalki.
- Nie zabijam ludzi za pieni�dze.
- Zabijasz wampiry za pieni�dze - ci�gn�� Tommy.
- Wykonuj� prawnie usankcjonowane egzekucje i nie robi� tego dla pieni�dzy - odpar�am.
Tommy pokr�ci� g�ow� i odsun�� si� od �ciany.
- S�ysza�em, �e lubisz ko�kowa� wampiry. I �e nie przejmujesz si� zbytnio tym, kogo
musisz sprz�tn��, aby m�c dobra� si� do krwiopijcy.
- Moi informatorzy m�wi�, �e zabija�a ju� pani ludzi, panno Blake - rzek� Gaynor.
- Jedynie w samoobronie. Nie morduj� na zlecenie.
Bert wsta�.
- Chyba powinni�my ju� wyj��.
Bruno podni�s� si� jednym p�ynnym ruchem, jego wielkie, ciemne �apska opad�y wzd�u�
bok�w, palce zacisn�y si� w pi�ci. Facet na pewno �wiczy� sztuki walki. Mog�am si� o to
za�o�y�. Tommy odst�pi� od �ciany. Odgarn�� po�� wiatr�wki, by ods�oni� bro�, jak
rewolwerowiec z dawnych czas�w. Mia� magnum .357. Ta spluwa robi�a w ciele naprawd�
wielkie i paskudne dziury.
Sta�am i patrzy�am na nich. Co innego mog�am zrobi�? Z Brunonem mo�e bym sobie
poradzi�a, ale Tommy mia� bro�. Ja nie. I po sprawie. Traktowali mnie jak osob� wyj�tkowo
niebezpieczn�. Jako �e mierz� metr pi��dziesi�t siedem, nie imponuj� wzrostem. Zabij par�
wampir�w, o�ywiaj trupy i ludzie zaczn� traktowa� ci� na r�wni z potworami. Czasami to bola�o.
Teraz jednak... otwiera�o nowe mo�liwo�ci.
- Czy naprawd� s�dzicie, �e przysz�am tu nieuzbrojona? - spyta�am. M�j g�os brzmia�
bardzo konkretnie.
Bruno spojrza� na Tommy�ego. Ten wzruszy� ramionami.
- Nie obszuka�em jej. - Bruno parskn��. - Ale ona nie ma przy sobie gnata - doda�
Tommy.
- Chcesz postawi� na to swoje �ycie? - spyta�am. I u�miechn�am si� s�odko, wolno,
bardzo wolno si�gaj�c r�k� za siebie. Niech my�l�, �e mam z ty�u olstro z pistoletem.
Tommy poruszy� si�, nerwowo przesuwaj�c d�o� w stron� rewolweru. Gdyby po niego
si�gn��, by�oby po nas. Ale po �mierci wr�ci�abym jako duch, aby straszy� Berta.
- Panno Blake, naprawd� nikt nie musi dzi� umrze� - odezwa� si� Gaynor.
- Rzeczywi�cie - przyzna�am, zmuszaj�c moje serce, aby zwolni�o rytm i cofn�am d�o�
od nie istniej�cej kabury z broni�. Tommy tak�e opu�ci� r�k�. To dobrze. Dla nas obojga.
Gaynor zn�w si� u�miechn�� jak ma�y, g�adko ogolony �wi�ty Miko�aj.
- Naturalnie, rozumie pani, �e powiadamianie policji jest bezcelowe.
Skin�am g�ow�.
- Nie mamy dowod�w. Nie wiemy nawet, kogo chcia� pan o�ywi� i dlaczego.
- Pani s�owo przeciwko mojemu - przyzna�.
- A na pewno ma pan wielu przyjaci� w wy�szych sferach - rzek�am z u�miechem.
Odwzajemni� si� tym samym, na t�ustych policzkach pojawi�y si� do�eczki.
- Oczywi�cie.
Odwr�ci�am si� ty�em do Tommy�ego z jego spluw�. Ruszy�am do wyj�cia. Bert szed� za
mn�. Wyszli�my na spra�ony skwarem podjazd. Bert wydawa� si� odrobin� wstrz��ni�ty. Prawie
by�o mi go �al. Dobrze wiedzie�, �e m�j szef mia� pewne granice, �e by�y rzeczy, kt�rych nie
zrobi nawet za milion dolar�w.
- Czy oni naprawd� by nas kropn�li? - zapyta�. Jego g�os brzmia� rzeczowo i pewnie, cho�
wzrok mia� nieco m�tnawy. Twardziel Bert. Bez pytania otworzy� baga�nik.
- Przecie� nazwisko Gaynora pojawi�o si� w naszej ksi�dze, na li�cie um�wionych
spotka� i w komputerze. - Wyj�am pistolet i za�o�y�am szelki kabury podramiennej. - No i nie
wiedzieli, komu powiedzieli�my o dzisiejszym spotkaniu. - Pokr�ci�am g�ow�. - W�tpi�. To
by�oby zbyt ryzykowne.
- Czemu wi�c udawa�a�, �e masz bro�? - spyta�, patrz�c mi prosto w oczy; po raz
pierwszy dostrzeg�am na jego twarzy wyraz niepewno�ci. M�j szef, stary spec od zarabiania
pieni�dzy, pragn�� s�owa otuchy, ale ja nie mog�am mu jej zapewni�.
- Bo mog�am si� myli�, Bert.
2
Salon sukien �lubnych znajdowa� si� w St. Peters przy Siedemdziesi�tej Zachodniej. Nosi�
nazw� Podr� Przed�lubna. Ca�kiem chwytliwa nazwa. Tu� obok by�a pizzeria, a po drugiej
stronie salon pi�kno�ci - Blask Ksi�yca. Szyby w salonie by�y zamalowane na czarno, neon
�wieci� czerwono. Je�eli chcia�a�, aby manicure i koafiur� zrobi�y ci wampiry, trafi�a� we
w�a�ciwe miejsce.
Wampiryzm by� legalny w Stanach Zjednoczonych Ameryki zaledwie od dw�ch lat.
Wci�� jeste�my jedynym krajem na �wiecie, gdzie zosta� zalegalizowany. Nie pytajcie mnie - ja
nie g�osowa�am za. Pojawi�a si� nawet frakcja domagaj�cych si� dla wampir�w prawa do
g�osowania. Podatki bez przedstawicielstwa i takie tam. Dwa lata temu, gdy kto� mia� k�opot z
jakim� wampirem, pojawia�am si� ja i ko�kowa�am sukinsyna. Teraz, aby za�atwi� krwiopijc�,
potrzebowa�am s�dowego nakazu egzekucji. Bez tego papierka, gdyby mnie z�apano, mog�am
zosta� oskar�ona o morderstwo. T�skni�am za starymi, dobrymi czasami.
W oknie wystawowym salonu sta� blondw�osy manekin maj�cy na sobie tyle bia�ej
koronki, �e mo�na by w niej uton��. Nie przepadam za koronkami, pere�kami ani cekinami.
Zw�aszcza za cekinami. Ju� dwa razy towarzyszy�am Catherine, kt�ra s�dzi�a, �e oka�� si�
pomocna przy wyborze sukni �lubnej. Bardzo szybko okaza�o si�, �e na pomoc z mojej strony
raczej nie ma co liczy�. �adna mi si� nie podoba�a.
Catherine by�a moj� dobr� przyjaci�k�, w przeciwnym razie w og�le bym tu z ni� nie
przysz�a. Powiedzia�a, �e je�eli kiedy� zdecyduj� si� na �lub, na pewno zmieni� zdanie. Z ca��
pewno�ci� to, �e jest si� zakochanym, nie pozbawia ci� gustu i dobrego smaku. Gdybym kiedy�
kupi�a sukni� z cekinami, b�agam, niech mnie kto� zastrzeli. Nie wybra�abym te� sukni dla
druhny, kt�r� wypatrzy�a dla mnie Catherine, ale c�, moja wina, �e nie by�o mnie, gdy si� na ni�
zdecydowa�a. Zbyt wiele pracowa�am i nie znosi�am robienia zakup�w. Sko�czy�o si� na tym, �e
sta�am si� ubo�sza o sto dwadzie�cia dolc�w i bogatsza o jedn� sukni� z r�owej tafty.
Wygl�da�am w niej jak uciekinierka z balu maturalnego.
Wesz�am do klimatyzowanego, wyciszonego wn�trza salonu sukien �lubnych, a moje
pantofle na obcasach zapad�y si� w mi�kkim dywanie o tak jasnoszarym odcieniu, �e wydawa�
si� prawie bia�y. Kierowniczka, pani Cassidy, zauwa�y�a, jak wesz�am. Jej u�miech przygas� na
moment, ale zaraz odzyska�a rezon i zasadnicz�, profesjonaln� postaw�. U�miechn�a si� do
mnie; dzielna by�a ta pani Cassidy. Odpowiedzia�am u�miechem, cho� przez nast�pn� godzin�
dobry humor raczej mi nie grozi�.
Pani Cassidy by�a szczup�a, mia�a mi�dzy czterdziestk� a pi��dziesi�tk�, a rude w�osy tak
ciemne, �e prawie br�zowe, zwi�zane w kok a la Grace Kelly. Poprawi�a na nosie okulary w
z�otych oprawkach i powiedzia�a:
- Panna Blake. Przysz�a pani na ostatni� przymiark�, jak�e mi mi�o.
- Mam nadziej�, �e to ju� ostatnia - stwierdzi�am.
- No c�, pracowali�my w�a�nie nad pewnym... problemem. I chyba uda�o si� nam jako�
go rozwi�za�.
Z ty�u, za biurkiem znajdowa�a si� niedu�a garderoba. Wisia�y w niej opakowane w
plastik eleganckie suknie. Pani Cassidy wybra�a spo�r�d dw�ch identycznych r�owych sukien
t�, kt�ra by�a przeznaczona dla mnie. Z sukni� prze�o�on� przez r�ce poprowadzi�a mnie w
kierunku przymierzalni. Sz�a sztywno, jakby po�kn�a kij. Szykowa�a si� do kolejnej bitwy. Ja nie
musia�am si� szykowa�, zawsze by�am na ni� gotowa. Tyle �e k��tnie z pani� Cassidy o zmiany
w garderobie bi�y na g�ow� u�erania si� z Tommym i Brunonem. Mog�o by� o wiele gorzej, ale
nie by�o. Gaynor powiedzia�, �e da� im dzisiaj wolne. Co to konkretnie oznacza�o? Sprawa by�a
oczywista sama przez si�.
Zostawi�am Berta w biurze, wci�� jeszcze wstrz��ni�tego po niedawnych prze�yciach.
Jak dot�d udawa�o mu si� skutecznie unika� drastycznych wydarze�. Przemocy, brutalno�ci. To
by�a nasza dzia�ka. Moja, Manny�ego, Jamisona i Charlesa. To my, animatorzy z firmy
Animatorzy sp. z o.o., odwalali�my brudn� robot�. Bert siedzia� w swoim mi�ym, schludnym
biurze, a z potencjalnymi k�opotami borykali�my si� my, pro�ci szaraczkowie. A� do dzisiaj.
Pani Cassidy powiesi�a sukni� na haczyku w jednej z przymierzalni i oddali�a si�. Zanim
zd��y�am wej�� do �rodka, jedna z kabin otworzy�a si� i wysz�a z niej Kasey, kt�ra mia�a rzuca�
przed Catherine kwiaty. O�miolatka by�a ca�a w skowronkach. Za ni� sz�a matka, wci�� maj�ca
na sobie kostium z pracy. Elizabeth (�m�w mi Elsie�) Markowitz by�a wysoka, szczup�a,
czarnow�osa i �niadolica; pracowa�a jako adwokat w tej samej kancelarii co Catherine i st�d jej
obecno�� na �lubie. Kasey wygl�da�a jak mniejsza, �agodniejsza kopia matki.
Dziewczynka zauwa�y�a mnie pierwsza i powiedzia�a:
- Cze��, Anito, czy ta sukienka nie wygl�da g�upio?
- Ale�, Kasey - wtr�ci�a Elsie - to pi�kna sukienka. Tyle na niej �licznych r�owych
falbanek.
Mnie osobi�cie ta sukienka kojarzy�a si� z petuni� na sterydach. Zdj�am kurtk� i
wesz�am do kabiny, zanim zd��y�am wyrazi� swoje zdanie na g�os.
- Czy to prawdziwy pistolet? - spyta�a Kasey.
Zapomnia�am, �e wci�� mia�am go przy sobie.
- Tak - odpar�am.
- Jeste� policjantk�?
- Nie.
- Kasey Markowitz, zadajesz zbyt wiele pyta�. - Jej matka min�a mnie z wymuszonym
u�miechem na twarzy. - Wybacz, Anito.
- Nic nie szkodzi - zapewni�am. W jaki� czas p�niej sta�am na ma�ym podwy�szeniu
przed wielkim, niemal idealnie okr�g�ym lustrem. Na d�ugo�� sukienka by�a prawie dobra, ale
musia�am w�o�y� r�owe szpilki. Troch� mnie przera�a�y kr�tkie bufiaste r�kawy i odkryte
ramiona. Sukienka ods�ania�a niemal wszystkie moje blizny.
Naj�wie�sz�, wci�� r�ow� i goj�c� si�, mia�am na prawym przedramieniu. Ale to by�a
tylko rana po no�u. Takie rany s� zgrabne, czyste i schludne w por�wnaniu z innymi moimi
bliznami. Mia�am kiedy� z�amany obojczyk i lew� r�k�. Zrobi� to wampir, wgryzaj�c si� w nie i
szarpi�c, jak pies kawa� mi�sa. Poza tym mam jeszcze blizn� w kszta�cie krzy�a na lewym
przedramieniu. �miertelni s�udzy pewnego wampira uznali napi�tnowanie mnie w ten spos�b za
dobry �art. By�am innego zdania. Wygl�da�am jak narzeczona Frankensteina wybieraj�ca si� na
bal maturalny. No dobra, mo�e nie by�o a� tak �le, ale pani Cassidy uwa�a�a inaczej. By�a
przekonana, �e blizny odwr�c� uwag� ludzi od sukienki, uroczysto�ci �lubnej i panny m�odej.
Tylko �e Catherine; sama panna m�oda, wstawi�a si� za mn�. Stwierdzi�a, �e jestem jej
przyjaci�k� i musz� by� na �lubie. Zap�aci�am sporo grosza, by narazi� si� na publiczne
upokorzenie. Chyba naprawd� musimy by� dobrymi przyjaci�kami.
Pani Cassidy przynios�a mi d�ugie, satynowe, r�owe r�kawiczki. Na�o�y�am je, gmeraj�c
palcami w poszukiwaniu ma�ych, odleg�ych otwor�w. Nigdy nie lubi�am r�kawiczek. Zawsze
czuj� si� wtedy, jakbym dotyka�a �wiata przez zas�onk�. Niemniej jednak, te r�owe ohydztwa
zakry�y moje ramiona. I wszystkie blizny. Grzeczna ze mnie dziewczynka. Jeszcze jak.
Pani Cassidy poprawi�a na mnie sukienk� i spojrza�a w lustro.
- Chyba b�dzie dobrze. - Cofn�a si�, stukaj�c polakierowanym paznokciem w
uszminkowane usta. - Wydaje mi si�, �e wymy�li�am spos�b, aby zamaskowa� t�... no... ee... -
Wykona�a kilka chaotycznych ruch�w d�o�mi.
- Blizn� na obojczyku? - spyta�am.
- Tak - westchn�a z ulg�.
Dopiero teraz u�wiadomi�am sobie, �e pani Cassidy nigdy nie wypowiedzia�a s�owa
�blizna�. Jakby by�o ono spro�ne lub wulgarne. U�miechn�am si�, stoj�c przed lustrem. Mia�am
ochot� za�mia� si� w g�os.
Pani Cassidy unios�a w d�oni co�, co by�o wykonane z r�owej wst��ki i sztucznych
pomara�czowych kwiat�w. �miech uwi�z� mi w gardle.
- Co to takiego? - spyta�am.
- To - rzek�a, podchodz�c do mnie - rozwi�zanie naszych problem�w.
- W porz�dku, ale co to ma by�?
- To opaska na szyj�, taka ozd�bka.
- Na szyj�?
- Tak.
- Mo�e jednak nie... - Pokr�ci�am g�ow�.
- Panno Blake, pr�bowa�am wszystkiego, pragn�c ukry� ten... ten znak. My�la�am o
kapeluszach, treskach, zwyk�ych wst��kach, kotylionach. - Unios�a obie r�ce w g�r� w ge�cie
rezygnacji. - Naprawd� brakuje mi ju� pomys��w.
W to akurat mog�am uwierzy�. Wzi�am g��boki oddech.
- Szczerze pani wsp�czuj�, naprawd�. Zdaj� sobie spraw�, �e ma pani ze mn� krzy�
pa�ski.
- Nic takiego nie powiedzia�am.
- Wiem, dlatego ja m�wi� to za pani�. Tyle tylko, �e nigdy jeszcze nie widzia�am r�wnie
paskudnej ozd�bki.
- Je�eli ma pani jakie� inne, lepsze propozycje, ch�tnie ich wys�ucham.
Skrzy�owa�a ramiona na piersiach. �Ozd�bka�, kt�r� mi proponowa�a, zwiesza�a si� jej
prawie do pasa.
- Jest taka wielka - zaprotestowa�am.
- Ale skutecznie zakryje t� pani... - skrzywi�a si� - blizn�.
Mia�am ochot� zaklaska� w d�onie. Jednak wym�wi�a to okropne s�owo. Czy mia�am
jakie� inne propozycje? Niestety nie. Westchn�am.
- Prosz� mi to za�o�y�. Mog� przynajmniej zobaczy�, jak w tym wygl�dam.
U�miechn�a si�.
- Prosz� odgarn�� w�osy. - Zrobi�am, co kaza�a. Zawi�za�a mi wst��k� na szyi. Koronka
drapa�a, wst��ka �askota�a i w gruncie rzeczy nie mia�am nawet ochoty, aby przejrze� si� w
lustrze. Unios�am wzrok wolno, bardzo wolno i przyjrza�am si� sobie. - Na szcz�cie ma pani
d�ugie w�osy. U�o�� je osobi�cie w dniu �lubu, co powinno skutecznie dope�ni� kamufla�u.
To, co mia�am na szyi, przypomina�o skrzy�owanie psiej obro�y z najwi�kszym na
�wiecie kotylionem. Z mojej szyi sp�ywa�a istna t�cza wst��ek. By�a okropna i nawet
najwspanialsza fryzura nie zdo�a zatuszowa� fatalnego wra�enia. Mimo to ozd�bka skutecznie
maskowa�a blizn� na moim obojczyku. Trzask prask i po wszystkim. Pokr�ci�am g�ow�. C�
mog�am powiedzie�? Pani Cassidy przyj�a moje milczenie za oznak� aprobaty. My�la�am, �e
zna mnie troch� lepiej. Nagle zadzwoni� telefon, ratuj�c nas obie z opresji.
- Zaraz wracam, panno Blake. - Oddali�a si�, jej obcasy nie wydawa�y �adnego d�wi�ku
na grubym, mi�kkim dywanie.
Spojrza�am w lustro. Moje w�osy i oczy s� ciemne, w�osy ca�kiem czarne, a oczy
ciemnobr�zowe. Po matce Latynosce. Cer� mam bardzo blad�, po ojcu Niemcu. Odrobina
makija�u i wygl�dam jak lalka z chi�skiej porcelany. Ubierzcie mnie w r�ow� sukienk� z
falbankami i b�d� wygl�da� delikatnie, krucho i bezbronnie. Ja. Cholera.
Pozosta�e kobiety zaproszone na �lub mia�y wszystkie powy�ej metra sze��dziesi�ciu
wzrostu. Mo�e niekt�re z nich naprawd� dobrze wygl�da�yby w tej sukience. Cho� szczerze w to
w�tpi�am. Jakby tego by�o ma�o, wszystkie musia�y�my za�o�y� pod sp�d krynolin�.
Wygl�da�am dzi�ki niej jak statystka z Przemin�o z wiatrem.
- O, jak pi�knie pani wygl�da. - Wr�ci�a pani Cassidy. U�miecha�a si� do mnie
promiennie.
- Wygl�dam, jakby mnie unurzali w pepto-bismolu - odpar�am.
Jej u�miech troch� przygas�. Prze�kn�a �lin�.
- Nie podoba si� pani m�j ostatni pomys� - stwierdzi�a z wyrzutem.
Z przymierzalni wy�oni�a si� Elsie Markowitz. Tu� za ni� drepta�a Kasey z nosem na
kwint�. Wiedzia�am, co teraz czu�a.
- Och, Anito - zawo�a�a Elsie - wygl�dasz uroczo.
�wietnie. Uroczo. W�a�nie to chcia�am us�ysze�.
- Dzi�ki.
- Zw�aszcza te wst��ki przy szyi. Wiesz, ka�da z nas b�dzie je nosi�.
- Przykro mi - mrukn�am.
Spojrza�a na mnie ze zdziwieniem.
- Uwa�am, �e doskonale pasuj� do sukienki. Podkre�laj� jej walory.
- M�wisz serio, prawda? - Tym razem to ja nie ukrywa�am zdziwienia.
- Oczywi�cie. A co? Nie podoba ci si� sukienka? - Elsie wygl�da�a na zdezorientowan�.
Wola�am si� nie wypowiada�, aby nikogo nie urazi�. Ani nie zdenerwowa�. Ale czy
mo�na traktowa� serio kobiet� nosz�c� przyzwoite imi� Elizabeth, a mimo to pragn�c�, by
zwracano si� do niej zdrobniale jak do dziecka?
- Czy to aby na pewno ostatni z dodatk�w, jaki pani dla mnie przewidzia�a, pani Cassidy?
- Skin�a g�ow� stanowczo i zdecydowanie. Westchn�am, a ona si� u�miechn�a. Odnios�a
zwyci�stwo i mia�a tego �wiadomo��. Zosta�am pokonana, z chwil� kiedy ujrza�am sukienk�, ale
je�eli mia�am przegra�, dopilnuj�, aby kto� mi za to zap�aci�. - W porz�dku. To niech ju� b�dzie.
Zostawiamy wszystko, tak jak jest teraz.
Pani Cassidy wyszczerzy�a si� do mnie. Elsie u�miechn�a si�. Kasey tylko si� skrzywi�a
p�g�bkiem. Podkasa�am sp�dnic� i zesz�am z podwy�szenia. Krynolina zako�ysa�a si� jak czasza
dzwonu, kt�rego by�am sercem. Zadzwoni� telefon. Pani Cassidy ruszy�a w stron� aparatu
�wawym krokiem. Jej serce przepe�nia�a niek�amana rado��, ju� wkr�tce si� mnie pozb�dzie, ale
ekstra! Zapowiada�o si� udane popo�udnie. Z trudem przecisn�am si� w mojej szerokiej
sp�dnicy przez w�skie, ma�e drzwiczki przebieralni, kiedy zawo�a�a mnie.
- To do pani, panno Blake. Detektyw sier�ant Storr.
- Widzisz, mamo, m�wi�am ci, �e ta pani jest z policji - rzek�a Kasey.
Nie zaoponowa�am, gdy� Elsie ju� jaki� czas temu zabroni�a mi wdawa� si� w dyskusje
na ten temat. Uwa�a�a, �e Kasey jest za ma�a, aby poznawa� bli�sze informacje na temat
animator�w, zombi i gromienia wampir�w. Je�eli chodzi�o o mnie, szczerze w�tpi�am, aby
o�mioletnie dziecko nie wiedzia�o, czym s� wampiry. To by� temat dziesi�ciolecia, bardzo
popularny we wszystkich mediach. Chcia�am podnie�� s�uchawk� do lewego ucha, ale
przeszkodzi�y mi w tym te cholerne kwiaty. Przytrzymuj�c s�uchawk� pomi�dzy szyj� a barkiem,
si�gn�am obiema r�kami, aby zdj�� ozdobny kotylion.
- Cze��, Dolph. Co s�ycha�?
- Jestem na miejscu zbrodni - odpar� mi�ym dla ucha, spokojnym g�osem.
- Co� wi�cej?
- Jest naprawd� paskudnie. - Uda�o mi si� wreszcie zdj�� opask� z szyi i przy okazji
upu�ci�am telefon. - Anito, jeste� tam? - zaniepokoi� si�.
- Tak, mam tylko drobne k�opoty z garderob�.
- Co?
- To nic wa�nego. Dlaczego chcesz, abym tam do ciebie przyjecha�a?
- Sprawc� nie m�g� by� cz�owiek.
- Wampir?
- To ty jeste� specjalistk� od nieumar�ych. I dlatego jeste� mi potrzebna.
- W porz�dku, podaj mi adres, zaraz tam b�d�. - Znalaz�am bloczek do pisania, r�owy, w
ma�e serduszka. I d�ugopis z plastikowym amorkiem. - St. Charles. Jestem nieca�e pi�tna�cie
minut od ciebie.
- To dobrze. - Roz��czy� si�.
- No to na razie, Dolph. Te� ci� pozdrawiam - rzuci�am w s�uchawk�, ot tak, aby doda�
sobie rezonu. Wr�ci�am do przebieralni.
Zaoferowano mi dzi� milion dolar�w tylko za to, �e kogo� zabij� i o�ywi� trupa. Potem
musia�am wybra� si� do salonu sukien �lubnych na ostatni� przymiark�. Teraz czeka�a mnie
wizyta na miejscu zbrodni. W dodatku to by�a jaka� paskudna sprawa. Tak to okre�li� Dolph.
Zapowiada�o si� wyj�tkowo pracowite popo�udnie.
3
Paskudna sprawa. Tak to uj�� Dolph. Mistrz niedopowiedze�. Krew by�a wsz�dzie,
widnia�a na bia�ych �cianach, jakby wylewano j� tam ca�ymi kub�ami. W pokoju sta�a jasna
kanapa w z�oto-br�zowe kwiatowe wzory. Wi�kszo�� kanapy nakryto prze�cierad�em.
Prze�cierad�o by�o czerwone. Promienie popo�udniowego s�o�ca wpada�y przez czyste,
b�yszcz�ce okna. �wiat�o sprawia�o, �e krew wydawa�a si� szkar�atna, l�ni�ca.
�wie�a krew jest w rzeczywisto�ci ja�niejsza ni� ta, kt�r� pokazuj� na filmach. I jest jej
mn�stwo. Prawdziwa krew ma krzykliw� barw� wozu stra�ackiego, ale na ekranie lepiej wygl�da
ciemniejsza. To tyle, je�eli chodzi o realizm. Jedynie �wie�a krew jest czerwona, naprawd�
czerwona. Ta by�a stara i powinna zblakn��, lecz za spraw� jakiej� sztuczki letniego s�o�ca wci��
wydawa�a si� b�yszcz�ca i �wie�a.
Prze�kn�am mocno �lin� i wzi�am g��boki oddech.
- Zrobi�a� si� zielona na twarzy, Blake. - Tu� obok mnie rozleg� si� czyj� g�os.
Podskoczy�am, a Zerbrowski wybuchn�� �miechem. - Przestraszy�em ci�?
- Nie - sk�ama�am.
Detektyw Zerbrowski mia� jakie� metr sze��dziesi�t osiem wzrostu, kr�cone, czarne, z
lekka siwiej�ce w�osy i br�zowe oczy skryte za szk�ami okular�w w ciemnych oprawkach. Nosi�
br�zowy, pomi�ty garnitur. Na ��to-br�zowym krawacie dostrzeg�am jakie� plamy, zapewne
�lady po lunchu. U�miecha� si� do mnie. Jak zawsze zreszt�.
- Zaskoczy�em ci�, Blake, przyznaj to. Czy�by nasza bezlitosna zab�jczyni wampir�w
by�a bliska puszczenia pawia na kt�r�� z ofiar?
- Chyba troch� ostatnio przyty�e�, nie uwa�asz, Zerbrowski?
- Och, czuj� si� ura�ony - mrukn��. Przy�o�y� d�onie do piersi i lekko si� zako�ysa�. - Nie
m�w, �e mnie nie pragniesz r�wnie mocno jak ja ciebie.
- Odpu�� sobie, Zerbrowski. Gdzie Dolph?
- W g��wnej sypialni. - Zerbrowski spojrza� na sufit ze �wietlikiem. - Chcia�bym, �eby
mnie i Katie by�o sta� na co� takiego.
- Taa - mrukn�am. - �adne. - Przenios�am wzrok na kanap� nakryt� prze�cierad�em.
Przywiera�o do czego�, co by�o pod spodem, jak serwetka po�o�ona na zalany sokiem blat sto�u. I
wtedy zorientowa�am si�, �e wypuk�o�ci by�y za ma�e, aby mog�y tworzy� ca�e ludzkie cia�o.
Cokolwiek to by�o, musia�o by� zdekompletowane. Brakowa�o niekt�rych cz�ci.
Pok�j jakby zawirowa�. Odwr�ci�am wzrok, prze�ykaj�c �lin�. Up�yn�o dobre par�
miesi�cy, odk�d porzyga�am si� na miejscu zbrodni. Przynajmniej klima dzia�a�a. To dobrze.
Upa� zawsze sprawia, �e wo� trupa jest nie do wytrzymania.
- Hej, Blake, chcesz wyj�� na zewn�trz? - Zerbrowski uj�� moje rami�, jakby chcia�
podprowadzi� mnie do drzwi.
- Dzi�kuj�, dam sobie rad�. - Spojrza�am w jego br�zowe oczy i sk�ama�am.
Wiedzia�, �e k�ami�. Nie czu�am si� dobrze, ale wytrzymam. Pu�ci� moj� r�k�, cofn�� si� i
zasalutowa� �artobliwie.
- Lubi� silne kobiety.
- Spadaj, Zerbrowski. - U�miechn�am si� mimowolnie.
- Na ko�cu korytarza, ostatnie drzwi po lewej. Tam znajdziesz Dolpha. - To rzek�szy,
Zerbrowski rozp�yn�� si� w t�umie m�czyzn. Na miejscu zbrodni zawsze roi si� od ludzi, nie
m�wi� tu o gapiach na zewn�trz, lecz o policjantach, zar�wno mundurowych, jak i cywilach,
ekipie �ledczej i facecie z kamer� wideo. Na miejscu zbrodni by�o jak w ulu, rojno, gwarno i
ha�a�liwie. Zacz�am przedziera� si� przez t�um. Do ko�nierza �akietu przypi�am plastikowy
identyfikator. Aby str�e prawa wiedzieli, �e jestem po ich stronie, a nie zakrad�am si� tu po
cichu. Dzi�ki temu nie musia�am te� martwi� si�, �e kt�rego� z gliniarzy zaniepokoi pistolet,
kt�ry mia�am przy sobie. Przedar�am si� przez t�um zgromadzony u wej�cia w korytarzu.
S�ysza�am urywane fragmenty zda�.
- Jezu, sp�jrz, ile krwi... Czy znale�li ju� cia�o?... To znaczy to, co z niego zosta�o?... Nie.
Przecisn�am si� mi�dzy dwoma mundurowymi.
- Ej�e! - powiedzia� jeden z nich.
Przed ostatnimi drzwiami po lewej by�o pusto. Nie wiem, jak Dolph tego dokona�, ale by�
w pokoju sam. Mo�e ekipa ju� tutaj sko�czy�a. Kl�cza� na jasnobr�zowym dywanie. Wielkie
d�onie w r�kawiczkach chirurgicznych opar� o uda. Czarne w�osy mia� krotko przystrzy�one i
wygolone nad uszami, twarz szerok�, o ostrych, wyrazistych rysach. Zobaczy� mnie i wsta�. Mia�
dwa metry wzrostu i by� zbudowany jak zapa�nik. �o�e z baldachimem za jego plecami wyda�o
mi si� dziwnie ma�e. Dolph by� szefem nowego zespo�u dochodzeniowo-�ledczego, tak zwanego
oddzia�u duch�w. Oficjalnie by�a to okr�gowa jednostka do spraw dochodze� paranormalnych.
Zajmowa�a si� wszelkiego rodzaju niezwyk�ymi, nadnaturalnymi zdarzeniami. To w�a�nie tu
trafiali �niewygodni� str�e prawa. Nigdy nie zastanawia�am si�, co przeskroba� Zerbrowski, �e
wcielono go do oddzia�u duch�w. Mia� zbyt osobliwe i zgo�a bezlitosne poczucie humoru. Ale
Dolph by� policjantem doskona�ym. Podejrzewa�am, �e m�g� narazi� si� komu� �na g�rze� tym,
�e by� zbyt dobry w swoim fachu. Teraz coraz bardziej utwierdza�am si� w tym przekonaniu.
Obok niego na dywanie le�a�o kolejne zakrwawione, narzucone na co� prze�cierad�o.
- Anita. - Zawsze by� ma�om�wny.
- Dolph.
Ukl�k� pomi�dzy �o�em i okrwawionym prze�cierad�em.
- Gotowa?
- Wiem, �e jeste� milczkiem, Dolph, ale czy m�g�by� mi wyja�ni�, po co w�a�ciwie mnie
tu sprowadzi�e�?
- Chc�, �eby� spojrza�a na to wszystko ch�odnym okiem. Nie chc� ci nic sugerowa�. - W
przypadku Dolpha to ju� by�a ca�a przemowa.
- W porz�dku - rzek�am - zr�bmy to. - Odwin�� prze�cierad�o, ods�aniaj�c okrwawion�
rzecz le��c� na dywanie. Podesz�am bli�ej i przyjrza�am si� temu. Ujrza�am bry�� okrwawionego
mi�sa. Mog�o pochodzi� od jakiego� zwierz�cia - krowy, konia, jelenia. Czy to fragment cia�a
ludzkiego? Z ca�� pewno�ci� nie. Ujrza�am to, ale m�j m�zg nie chcia� przyj�� do wiadomo�ci
zarejestrowanego obrazu. Przykucn�am obok, podkasuj�c sp�dnic� pod uda. Dywan by� ca�y
mokry, jakby przesi�kni�ty od deszczu, ale to co chlupota�o mi pod butami, to nie by�a woda. -
Mo�esz po�yczy� mi par� r�kawiczek? Zostawi�am sw�j sprz�t w biurze.
- W prawej kieszeni marynarki. - Uni�s� r�ce. Na r�kawiczkach dostrzeg�am �lady krwi. -
Wyjmij je sama. �ona nie cierpi, gdy oddaj� do czyszczenia ubrania zabrudzone krwi�.
U�miechn�am si�. Zdumiewaj�ce. Poczucie humoru bywa niekiedy bardzo przydatne.
Musia�am si�gn�� ponad szcz�tkami. Wyj�am par� r�kawiczek chirurgicznych, rozmiar
uniwersalny. Zawsze mam wra�enie, jakby wewn�trz nich by� talk. Czuj� si�, jakbym na d�onie
zak�ada�a kondomy, a nie r�kawiczki.
- Czy mog� dotkn�� materia�u dowodowego?
- Prosz�.
Szturchn�am mi�so dwoma palcami. Zupe�nie jakbym d�ga�a po�e� wo�owiny. Mi�so
by�o twarde. Przesun�am palcami po wypuk�o�ciach ko�ci, krzywi�nie �eber. �ebra. I nagle
zrozumia�am, co mam przed sob�. Fragment ludzkiej klatki piersiowej. Ujrza�am obr�cz
barkow�, bia�� ko�� stercz�c� w miejscu, gdzie oderwane zosta�o rami�. To wszystko. Nie by�o
nic wi�cej. Wsta�am nieco zbyt szybko i potkn�am si�. Dywan zachlupota� pod moimi stopami.
W pokoju nagle zrobi�o si� bardzo gor�co. Odwr�ci�am si� od cia�a i wlepi�am wzrok w komod�.
Lustro by�o ca�e zbryzgane krwi�, wygl�da�o, jakby kto� obla� je paroma warstwami czerwonego
lakieru do paznokci. Zamkn�am oczy i powoli policzy�am do dziesi�ciu. Gdy zn�w je
otworzy�am, w pokoju zrobi�o si� jakby ch�odniej. Dopiero teraz zauwa�y�am, �e wiatrak pod
sufitem obraca si� leniwie. By�am w formie. Twarda zab�jczyni wampir�w wkracza do akcji. No
jasne.
Dolph nie powiedzia� ani s�owa, kiedy zn�w ukl�k�am przy ciele. Nawet na mnie nie
spojrza�. By� w porz�dku. Stara�am si� zachowa� obiektywizm i dostrzec mo�liwie jak najwi�cej.
By�o to piekielnie trudne. Wola�am szcz�tki, po kt�rych nie by�am w stanie rozpozna�, jak� cz��
cia�a stanowi�y. Czas przesz�y. To podstawa.
- Nie dostrzeg�am �adnych �lad�w u�ycia broni, ale to robota dla koronera. -
Wyci�gn�am r�k�, aby ponownie dotkn�� cia�a, po czym znieruchomia�am. - Pomo�esz mi to
podnie��, abym mog�a zajrze� w g��b klatki piersiowej? A raczej w g��b tego, co z niej pozosta�o.
- Dolph upu�ci� prze�cierad�o i pom�g� mi unie�� szcz�tki. By�y l�ejsze, ni� mog�o si� wydawa�.
Gdy ustawili�my je na boku, okaza�o si�, �e pod spodem nic nie ma. Brakowa�o wszystkich
organ�w chronionych przez klatk� piersiow�. Zupe�nie jakby�my trzymali w d�oniach zwyk�e
�eberko, tyle �e wra�enie psu� fragment obr�czy barkowej, od kt�rego oderwano ludzkie rami�. -
W porz�dku - rzek�am. G�os mia�am zdyszany. Wsta�am, opuszczaj�c okrwawione r�ce wzd�u�
bok�w. - Zakryj to, bardzo prosz�.
Zrobi� to i podni�s� si�.
- I co?
- Brutalny, bardzo brutalny mord. Dokonany z nadludzk� si��. Cia�o rozdarto go�ymi
r�kami.
- Jak to? Sk�d to wiesz?
- Nie ma �lad�w po no�u. - Chcia�am wybuchn�� �miechem, lecz ten uwi�z� mi w gardle.
- Cholera, z pocz�tku my�la�am, �e kto� potraktowa� to cia�o pi��, jakby oprawia� krow�, ale
ko�ci... - Pokr�ci�am g�ow�. - Nie u�yto do tego �adnych urz�dze� mechanicznych.
- Co� jeszcze?
- Tak. Gdzie, u diab�a, jest reszta cia�a?
- W g��bi korytarza, drugie drzwi po lewej.
- Reszta cia�a? - W pokoju zn�w zrobi�o si� gor�cej.
- Id� tam i zobacz. Powiedz mi, co o tym s�dzisz.
- Cholera, Dolph, wiem, �e nie lubisz niczego sugerowa� swoim ekspertom, ale nie
znosz� pakowa� si� w co� na �lepo. - Tylko na mnie spojrza�. - Odpowiedz przynajmniej na
jedno pytanie.
- No dobra, pytaj.
- Czy tamto jest gorsze ni� to tutaj?
Zamy�li� si� przez chwil� i odpar�:
- I tak, i nie.
- Niech ci� szlag.
- Zrozumiesz, gdy zobaczysz.
Nie chcia�am zrozumie�. To Bert wrobi� mnie we wsp�prac� z glinami. Twierdzi�, �e
dzi�ki temu nabior� niezb�dnego do�wiadczenia. A jedyne, co dzi�ki temu zyska�am, to nowe,
n�kaj�ce mnie niemal co noc, koszmary. Ruszy�am za Dolphem do kolejnej komnaty grozy.
Przystan�� przed zamkni�tymi drzwiami, czekaj�c, a� do niego do��cz�. Na drzwiach wisia�
kartonowy zaj�czek. Poni�ej ujrza�am makatk� z wyhaftowanym napisem POK�J DZIECI�CY.
- Dolph. - M�j g�os zabrzmia� przera�liwie cicho. Ha�as z salonu prawie tu nie dochodzi�.
- Tak.
- Nic, nic. - Wzi�am g��boki oddech i powoli wypu�ci�am powietrze. Dam rad�. Bo�e,
nie chcia�am tego robi�. Zm�wi�am kr�tk� modlitw� i pchn�am drzwi. Uchyli�y si� do
wewn�trz. S� takie chwile w �yciu, kiedy bez pomocy Tego z G�ry ani rusz. By�am pewna, �e to
w�a�nie jedna z takich chwil.
Przez niedu�e okno wpada�y promienie s�o�ca. Na bia�ych zas�onach dostrzeg�am ma�e
kaczuszki i zaj�czki. Jasnoniebieskie �ciany zdobi�y podobizny rozmaitych szablonowych
zwierz�tek. W pokoju sta�o dzieci�ce ��eczko z opuszczon� z jednej strony �ciank�.
Nie by�o tu du�o krwi. Dzi�ki Ci, Panie Bo�e. Kto twierdzi, �e nasze pro�by zawsze
pozostaj� bez odpowiedzi? I tylko w kr�gu s�onecznych promieni siedzia� pluszowy mi�. By� ca�y
utyt�any we krwi. Spod warstwy zakrzep�ej posoki wyziera�o, jakby ze zdziwieniem, jedno
szklane oczko. Ukl�k�am przy nim. Dywan nie zachlupa� mi pod butami, nie by� przesi�kni�ty
krwi�. Dlaczego, u licha, ten pieprzony misiek by� ni� ca�y ubabrany? Przecie� poza tym w
ca�ym pokoju nie by�o �adnych �lad�w krwi. Czy kto� go tu zostawi�? Unios�am wzrok i
ujrza�am niedu�� bia�� kom�dk� z namalowanymi zaj�czkami. Gdy ju� trafisz jeden motyw, to
si� go trzymasz. Na bia�ej �ciance dostrzeg�am odcisk niedu�ej d�oni. Podpe�z�am bli�ej i
por�wna�am odcisk d�oni ze swoj�. Nawet jak na kobiet� mam niedu�e d�onie, ale ta r�czka by�a
malutka. R�czka dwu-, trzy-, najwy�ej czteroletniego dziecka. Niebieskie �ciany, to zapewne by�
ch�opiec.
- Ile lat mia�o dziecko?
- W pokoju natrafili�my na zdj�cie niejakiego Benjamina Reynoldsa, lat trzy, jak by�o
napisane na odwrocie.
- Benjamin - wyszepta�am i spojrza�am na krwawy odcisk d�oni. - W tym pokoju nie ma
cia�a. Nikt tu nie zgin��.
- Nie.
- Czemu chcia�e�, �ebym si� tu rozejrza�a? - Spojrza�am na niego, nie podnosz�c si� z
kl�czek.
- Twoja opinia jest istotna dopiero w�wczas, gdy zobaczysz naprawd� wszystko.
- Ten cholerny misiek b�dzie mnie nawiedza� w snach.
- Mnie te� - przyzna�.
Wsta�am, opieraj�c si� pragnieniu wyg�adzenia sp�dnicy. To zdumiewaj�ce, ile razy
bezwiednie dotyka�am ubrania, pozostawiaj�c na nim �lady krwi. Ale nie dzi�.
- Czy w pokoju pod prze�cierad�em znajduje si� cia�o ch�opca? - spyta�am, modl�c si� w
duchu, aby odpowied� okaza�a si� przecz�ca.
- Nie - odpar�.
Dzi�ki Ci, Bo�e.
- Cia�o matki?
- Tak.
- Gdzie jest cia�o ch�opca?
- Nie znale�li�my go. - Zamilk� na chwil�, po czym doda�: - Czy to co� mog�o po�re�
cia�o ch�opca w ca�o�ci?
- To znaczy tak, by nie pozosta� po nim �aden �lad?
- Tak. - Chyba troch� zblad�. Ja zapewne te�.
- To mo�liwe, ale nawet nieumarli maj� pewne granice, je�eli chodzi o to, ile s� w stanie
zje��. - Wzi�am g��boki oddech. - Czy znalaz�e� jakie� �lady... regurgitacji?
- Regurgitacja - powt�rzy�. - Mi�e s�owo. Nie, ten stw�r nie zwr�ci� niczego, co po�ar�. A
przynajmniej my tego nie znale�li�my.
- Wobec tego ch�opiec wci�� musi gdzie� tam by�.
- Czy to mo�liwe, �e wci�� jeszcze �yje? - zapyta� Dolph.
Spojrza�am na niego. Chcia�am odpowiedzie�: �tak�, ale wiedzia�am, �e odpowied�
zapewne brzmia�a: �nie�. Wybra�am rozwi�zanie po�rednie.
- Nie wiem. - Dolph skin�� g�ow�. - Teraz do pokoju? - spyta�am.
- Nie. - Bez s�owa wyszed� z dzieci�cej sypialni.
Posz�am za nim. C� mog�am pocz��? Ale nie spieszy�am si�. Skoro chcia� zgrywa�
twardego, ma�om�wnego glin�, m�g� �askawie na mnie zaczeka�. Wesz�am za nim do kuchni.
Rozsuwane szklane drzwi prowadzi�y na taras. Wsz�dzie wala�o si� szk�o. L�ni�ce od�amki
skrzy�y si� w �wietle wpadaj�cym przez kolejny �wietlik. Kuchnia wygl�da�a nieskazitelnie, jak z
kolorowego folderu reklamowego, niebieska