9260

Szczegóły
Tytuł 9260
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9260 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9260 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9260 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy �u�awski Stara Ziemia Trylogia ksi�ycowa Tom 3. Cz�� pierwsza I Nie umieli sobie zgo�a okre�li� czasu, kt�ry up�ywa�. Godziny d�ugie mija�y, nie znaczone na �adnym zegarze - pocisk, p�dz�c w mi�dzygwiezdnej przestrzeni, wpada� z otch�ani �wiat�a s�onecznego w rzucony na bezmiar cie� Ziemi, a wtedy nag�a noc i mr�z obejmowa�y zamkni�tych w stalowej �upinie mimowolnych podr�nik�w... I znowu w czasie kr�tszym ni� jedno mgnienie oka, bez przej�cia �adnego - zupe�nie niespodziewanie, kiedy marzli ju� z zimna, strachem bezgranicznej i na poz�r wiecznej nocy ob��kani - wpadali zn�w w �wiat�o, kt�re �lepi�o im �renice i rozgrzewa�o wkr�tce do �aru niemal �ciany ich wozu. Ruchu nie odczuwali zgo�a. Ksi�yc tylko mala� za nimi i �wiec�c coraz �ywiej, stawa� si� z wolna podobnym do tej gwiazdy zmiennej, co ziemskie noce rozja�nia. Widzieli, jak cie� go z wolna z jednej strony zakrywa� i wrzyna� si� poszczerbionym p�kolem w po raz pierwszy oczom ich pokazan� Wielk� Pustyni�... Ziemia natomiast ros�a na czarnym, gwiazd pe�nym niebie i wydyma�a si� do potwornych rozmiar�w. Blask jej srebrny i mocny blad�, rzedn�� niejako - kiedy sierpem olbrzymim ju� po�ow� niebieskiej otch�ani zaj�a, wydawa�a si�, jak gdyby zrobiona by�a z opalu, przez kt�rego mleczn� barw� przebija�y r�ne kolory m�rz, �an�w, piask�w. �niegi jeno gdzieniegdzie b�yszcza�y nieodmiennie �wiat�em srebrzystym, ra��cym wprost oczy, na tle aksamitnej czarno�ci nieba. I tak - nieruchomi na poz�r, gnali przez przestrze� mi�dzy dwoma jasnymi sierpami: Ziemi i Ksi�yca, z kt�rych jeden - wkl�s�y - zwi�ksza� si� pod nimi nieustannie, drugi - wyd�ty - mala� coraz bardziej w g�rze. Uczony Roda nie odzywa� si� prawie przez ca�y ci�g tej niepoj�tej podr�y. Wci�ni�ty w k�t wozu, siedzia� osowia�y, jakby martwy - policzki mu po��k�y jeszcze wi�cej ni� zwykle, oczy, szeroko rozwarte, przera�one, zapad�y gdzie� w g��b orbit pod nastroszonymi brwiami. Mataret natomiast krz�ta� si� i gospodarzy� w tym tak nieszcz�liwie ow�adni�tym wozie Zwyci�zcy. Znalaz� wod� i r�ne zapasy wyci�g�w, kt�rymi si� �ywi�, zmuszaj�c i towarzysza, a�eby wzi�� nieco w usta. Roda jad� niech�tnie, spogl�daj�c z l�kiem a nienawi�ci� na rosn�c� wci�� Ziemi�. W g�owie jego k��bi� si� wir my�li, kt�re na pr�no stara� si� uporz�dkowa�. Wszystko mu si� teraz wyda�o dziwnym, niepoj�tym i szalonym. My�la� wci�� od pocz�tku o tym, co zasz�o - i gubi� si� ci�gle w jakim� chaosie rzeczy sprzecznych i id�cych na wspak temu, w co dot�d wierzy� jako w prawd� oczywist� i niew�tpliw�. Bo te� istotnie by�o w tym dziwne i a� �mieszne nieprawdopodobie�stwo... Urodzi� si� i wyr�s� na Ksi�ycu w�r�d ludu, przechowuj�cego podanie, i� przed wiekami pierwsza para rodzic�w pod przewodnictwem legendarnego Starego Cz�owieka z Ziemi na Ksi�yc przyby�a, daj�c tu pocz�tek nowym pokoleniom. I podanie m�wi�o jeszcze, �e kiedy ludzko��, przez straszliwych ksi�ycowych pierwobylc�w, potwornych szern�w, n�kana, w najwi�kszym si� znajdzie pogn�bieniu, zjawi si� zn�w z Ziemi na Ksi�yc przyby�y Zwyci�zca, aby lud z r�ki wroga wybawi�. Karmiono go tymi ba�niami od dziecka, ale on, zaledwie lat rozumu doszed�, rych�o przesta� im wierzy�. Owszem, przekonany by�, �e Ksi�yc jest odwieczn� ludzi kolebk�, a Ziemia l�ni�c� gwiazd� olbrzymi� jedynie, co �wieci nad martw� i pustynn�, powietrza nie posiadaj�c� p�kul� Ksi�yca, martwa sama i pusta, wszelkiego �ycia na b�yszcz�cej powierzchni swej pozbawiona. Wierzy� tak niew�tpliwie w t� prawd�, przez siebie odkryt�, kt�r� jeno kap�ani dla samolubnych cel�w chc� zakry� z�otymi bajkami o ziemskim rzekomo ludzi pochodzeniu, i� sta� si� nawet za�o�ycielem bractwa, maj�cego na celu rozpowszechnia� i rozwija� to przekonanie. I w�a�nie kiedy zawi�zane przeze� Bractwo Prawdy zacz�o ro�� w moc i znaczenie, coraz liczniejszych gromadz�c zwolennik�w, przybywa na Ksi�yc cz�owiek tajemniczy a olbrzymi, kt�rego lud rych�o z Ziemi oczekiwanym Zwyci�zc� mianuje. Tutaj nasuwa�y si� Rodzie wspomnienia wszystkich walk jego i wysi�k�w krwawych w obronie Prawdy ze wzrastaj�c� dziwnego przybysza przewag�... Nie w�tpi� on ani na chwil�, �e nie z Ziemi spad� �w cz�owiek ogromny, ale przyby� po prostu w wozie swym lataj�cym z tamtej strony Ksi�yca, pustynnej rzekomo, a w istocie kryj�cej w g��bokich, jak gdyby obronnych jarach kraj rozkoszny i �yzny, pierwotn� ludzi ojczyzn�, zazdro�nie przez �yj�ce tam szcz�sne plemi� przed wygna�cami ukrywan�. Postanowiono tedy zagarn�� w�z Zwyci�zcy, zaj�tego walk� z szernami za morzem, i zmusi� go w ten spos�b do wyjawienia drogi do tajemnego wn�trza dawnej ojczyzny. W�z ogarni�to istotnie i on - Roda - by�by z pewno�ci� dopi�� swojego celu podnios�ego, da� wydziedziczonym raj utracony z powrotem, gdyby nie ten przekl�ty Mataret o �ysej czaszce, co razem z nim teraz, w metalowej �upinie zamkni�ty, p�dzi przez otch�anie mi�dzygwiezdnej przestrzeni i patrzy na� drwi�co wy�upiastymi oczyma. Wiedzia� przecie� dobrze - bo Roda zdo�a� to od Zwyci�zcy wyci�gn�� i jemu powiedzia�, �e w�z jest gotowy do drogi, a mimo to, gdy weszli do wn�trza, pewni ju� tryumfu nad znienawidzonym przybyszem, pocisn�� przez nieostro�no�� czy te� umy�lnie guzik fatalny - i oto Ksi�yc rodzimy tak �miesznie znikn�� pod ich nogami, jak gdyby w otch�a� si� zapad�, i lec� teraz obaj w przestw�r, bezradni, uwi�zieni, nie wiedz�cy losu najbli�szej chwili nawet. W�ciek�o�� go ogarnia�a tak szalona i wstyd, i rozpacz zarazem, i� wy� mia� ochot� w bezsilnym gniewie i r�ce targa� z�bami. Kr�powa� go jednak w tych wybuchach wzrok Matareta spokojny i - jak mu si� zdawa�o - drwi�cy. Zaszywa� si� wi�c tylko on - uczony i przez zwolennik�w na Ksi�ycu uwielbiany Roda - jak le�ne zwierz� schwytane w najskrytszy k�t wozu i prze�ywa� bez ustanku wstyd i n�kaj�ce go my�li, nie mog�c doj�� zreszt� do �adnego rozumnego wyniku. I teraz, kiedy siedzia� zadumany po raz tysi�czny mo�e nad tym po�o�eniem swoim bez wyj�cia, Mataret zbli�y� si� ku niemu i wskaza� r�k� na okno w posadzce, poza kt�rym Ziemia ros�a z przera�aj�c� szybko�ci� pod ich nogami. - Spadamy na Ziemi�! - rzek�. Rodzie wyda�o si�, �e szyderstwo w jego g�osie pos�ysza�, szyderstwo w tre�ci tych prostych i kr�tkich s��w z jego uczono�ci, wiedzy, powagi, ze wszystkich jego nauk i teorii, wedle kt�rych �w rzekomy Zwyci�zca nic nie mia� z Ziemi� wsp�lnego, i krew mu nagle uderzy�a do g�owy. By�o mu w tej chwili ju� zgo�a oboj�tne, co si� z nim stanie za godzin� czy dwie, by�by nawet ch�tnie da� �ycie w tym okamgnieniu, byle tylko znienawidzonego nagle towarzysza zawstydzi� i upokorzy�. - Naturalnie, ty g�upcze! - zakrzykn�� - naturalnie, �e spadamy na Ziemi�. Mataret tym razem u�miechn�� si� istotnie. - Naturalnie, powiadasz, mistrzu, a wi�c... - A wi�c ba�wan jeste� - rycza� Roda, niezdolny ju� d�u�ej panowa� nad sob�. - Ba�wan, je�li nie rozumiesz, �e w tym wszystkim jest podst�p owego przekl�tego przybysza! - Podst�p!? - Tak jest! a tylko cz�owiek tak ograniczony i nieprzenikliwy, jak ty, m�g� si� na� z�apa�... Gdyby� mnie by� pos�ucha�... - Nic nie m�wi�e�, mistrzu! Ten ostatni wyraz wym�wi� Mataret z pewnym naciskiem, mimowolnym mo�e... - Owszem, m�wi�em ci, aby� nie dotyka� guzika. Czy ty my�lisz, �e �w Zwyci�zca by� g�upi na tyle, aby pozostawi� w�z gotowy do drogi, kt�ry za najl�ejszym naci�ni�ciem przekl�tej spr�yny powiezie byle durnia w kraj, sk�d on przyby�, w szcz�liwe miasta na tamtej stronie Ksi�yca? To �mieszne doprawdy! Przecie� on widocznie naumy�lnie w�z tak nastawi�, aby nieproszonych natr�t�w wyrzuci� na Ziemi�. - S�dzisz? - szepn�� Mataret, nie mog�c odm�wi� pewnego prawdopodobie�stwa temu przypuszczeniu. - S�dz�, my�l�, wiem! Pozby� si� najniebezpieczniejszego przeciwnika, mnie si� pozby� przez twoj� g�upot�. On w jakikolwiek inny spos�b, gdy zechce, do ojczyzny swej si� dostanie, a my jeste�my zgubieni bez ratunku. P�dzimy przecie, jak dwa robaki w rzuconym z r�ki orzechu - bez woli, bez sensu, bez celu - i spadniemy wcze�niej czy p�niej na Ziemi�, gwiazd� przekl�t�, pust� i nie zamieszkan�, gdzie zemrze� nam przyjdzie mamie i rych�o, nawet gdyby�my w chwili. strasznego upadku ocaleli. Och, jak�e on si� teraz �mia� z nas musi, jak szydzi�! Na to przypomnienie sza� w�ciek�o�ci go ogarn��. Wyci�gn�� pi�ci ku uciekaj�cemu nad nimi Ksi�ycowi i pocz�� kl�� grubymi, ludowymi wyrazami tego zwyci�skiego przybysza, odgra�aj�c mu si� tak, jak gdyby go m�g� jeszcze ujrze� kiedy i pogn�bi�. Mataret nie s�ucha� ju� tych krzyk�w. Zamy�li� si�, a po chwili rzek�: - Jeste� wi�c pewny ci�gle, �e Ziemia jest nie zamieszkana i niemo�liwa do �ycia dla �adnej istoty? Roda patrzy� przez chwil� w twarz towarzyszowi, w�asnym uszom nie wierz�c, �e taka blu�niercza w�tpliwo�� z ust jego wyj�� mog�a, a potem roze�mia� si� gorzko. - Czy jestem pewien! patrz! M�wi�c to, wskaza� z kolei okno, znajduj�ce si� u ich st�p. Rzuceni w przestrze� si�� wybuchu �ci�nionych gaz�w i - wobec szybko�ci obrotu Ziemi wolnym wzgl�dnie post�powym ruchem Ksi�yca, zakre�laj�c olbrzymi� parabol�, coraz wi�cej do linii prostej si� zbli�aj�c�, spadali na Ziemi�, kt�ra wirowa�a z zachodu na wsch�d przed ich oczyma, coraz nowe morza i l�dy im pokazuj�c. Byli jeszcze daleko w przestrzeni - i ruch ten, nieznaczny zrazu, i teraz jeszcze do�� wolnym im si� pozornie wydawa�. Jednak l�dy jakie� niedawno jeszcze widziane, znikn�y im ju�, za r�bek widnokr�gu nachylone; przelatywali w�a�nie ponad Oceanem Indyjskim, zajmuj�cym niemal ca�y kr�g ich widzenia a� po �ukowat� lini� cieniu na zachodzie, kt�r� noc uciekaj�ca wrzyna�a si� w jasny sierp dnia na Ziemi... Mataret, d���c oczyma za ruchem r�ki mistrza, wpatrzy� si� w t� beznadziejnie pust�, srebrzystosin� powierzchni�. Zwyk�y u�miech zgin�� mu na mi�sistych wargach, wysokie czo�o pokry�o si� sieci� drobnych zmarszczek pionowych. Patrzy� d�ugo, a� wreszcie zwr�ci� na Rod� oczy pos�pne, cho� spokojne. - Zginiemy istotnie - rzek� kr�tko. A z mistrzem Rod� sta�o si� co� dziwnego. Zapomnia� doszcz�tnie, �e ten wyraz �zginiemy� - oznacza �mier�, nieuchronn� �mier� dla nich obu, a uczu� tylko radosny tryumf, �e on jednak mia� s�uszno��, nazywaj�c Ziemi� gwiazd� niego�cinn� i pust�. Oczy mu si� za�mia�y i pocz�� potrz�sa� zwichrzon� czupryn� du�ej g�owy, rzucaj�c z ust zdania g�o�ne, jak wtedy, gdy pewien siebie bezwzgl�dnie, naucza� jeszcze rzesz� zwolennik�w na Ksi�ycu. - Tak, tak - m�wi� - zginiemy! Ja mia�em s�uszno�� i trzeba by� g�upcem takim jak ty, aby na chwil� bodaj przypuszcza�, �e ta gwiazda pyzata i �wiec�ca, co si� przed nami teraz jak szczenna suka wydyma, mo�e by� siedliskiem �ycia jakiegokolwiek! Ciesz� si�, �e si� przekonasz nareszcie, �e si� wy wszyscy przekonacie, i� to, co ja m�wi�em zawsze... - Wszyscy si� nie przekonaj� - wtr�ci� Mataret, ruszaj�c ramionami. - My pomrzemy... Urwa� i spocz�� na towarzysza, w kt�rym pod wp�ywem s��w powt�rzonych zbudzi�a si� nagle okropna �wiadomo�� beznadziejnego po�o�enia. Zerwa� si� i zapieniony z gniewu, przyskoczy� do Matareta z zaci�ni�tymi pi�ciami, be�koc�c wyzwiska i obelgi. - Ty g�upcze, co� ty narobi�! - powtarza� w ko�o bez ko�ca, a� wreszcie schwyci� si� r�kami za g�ow� i rzucaj�c si� na pod�og�, pocz�� j�cze� i zawodzi�, a przeklina� dzie� i godzin�, w kt�rej przyj�� by� jego - szale�ca i p�g��wka - do wielce czcigodnego Bractwa Prawdy, co teraz osierocone przez mistrza swego zosta�o samo na Ksi�ycu. Przez chwil� jak�� patrzy� Mataret na wij�cego si� w spazmatycznym, niem�skim p�aczu nauczyciela, ale nie mog�c snad� znale�� s�owa �adnego, aby go uspokoi�, skrzywi� jeno wargi i odwr�ci� si� ode� pogardliwie. Czas mu si� d�u�y� niesko�czenie. Nie mia� co robi� - a zreszt� nie by�o w og�le nic do zrobienia. P�dzili ku Ziemi, a raczej spadali na ni� z szybko�ci�, z kt�rej Mataret nie umia� sobie zda� sprawy. Mia� ochot� spojrze� przez okno - i jaki� mimowolny strach go od tego powstrzymywa�. Za�o�y� r�ce na plecach i j�� si� przygl�da� �cianom wozu bez my�li, bez czucia - z t� tylko ch�odn� a uporczywa �wiadomo�ci�, �e wkr�tce, mo�e ju� za chwil par�, nast�pi co� potwornego, czemu zapobiec nikt nie jest w mo�no�ci. Blisko�� Ziemi dawa�a si� ju� odczuwa� wzrostem si�y przyci�gania, objawiaj�cej si� w powi�kszonym ci�arze wszystkich przedmiot�w. Mataret, o karlim wzro�cie i drobnych si�ach zwyrodnia�ego na Ksi�ycu ludzkiego plemienia, czu�, jak z ka�d� chwil� w�asne cz�onki coraz bardziej ci��y� mu zaczynaj�; poruszanie przedmiot�w, kt�re na Ksi�ycu - sze�� razy l�ejsze - wznosi� r�k� bez nat�enia, teraz przechodzi�o ju� zakres jego si�: zdawa�o mu si�, �e niewidzialne druty jakie� wi��� wszystko i spajaj� w jedn� nierozerwaln� mas�, d���c� jeno fatalno�ci� swej wagi ku straszliwej Ziemi. Jeszcze chwil kilka - a ugina� si� pocz�� pod w�asnym ci�arem. R�ce obwis�y mu bezw�adnie, kolana dr�a�y pod naporem cia�a. Osun�� si� na pod�og� tu� obok okr�g�ego okna - i spojrza� w d�... To, co zobaczy�, by�o tak straszne po prostu, �e tylko niepokonana oci�a�o�� powstrzyma�a go od rzucenia si� w ty� za pierwszym widokiem. Ziemia powi�ksza�a si� teraz przed jego oczyma z niepoj�t�, nieprawdopodobn� szybko�ci� - a r�wnocze�nie mia� wra�enie wiru, kt�ry go o zawr�t g�owy i md�o�ci przyprawia�. Przed pociskiem, z nieznaczn� wzgl�dnie chy�o�ci� post�powym ruchem Ksi�yca z zachodu na wsch�d pchni�tym, wirowa�a teraz bliska ju� powierzchnia ziemska w zawrotnym p�dzie czterystu kilkudziesi�ciu metr�w na sekund�, a w ka�dym mgnieniu oka, w miar� jak spadaj�cy pocisk si� zbli�a�, p�d �w potworny wzrasta� pozornie, tak �e za chwil par� to, co Mataret mia� przed oczyma, nie by�o ju� zgo�a podobne do �adnej rzeczy sta�ej, wydaj�c si� jeno burz� jakich� przelatuj�cych pod nimi zarys�w. Horyzont ca�y wype�nia�a ta oszala�a tarcza, w kt�r� - wobec zwi�kszonego k�ta widzenia z pobli�a - zamieni� si� b�yszcz�cy do niedawna sierp pod ich nogami. Ocean nachyli� si� ju� za ograniczony nagle widnokr�g - l�dy jakie� miga�y w dole, kt�rych okiem niepodobna by�o chwyci�, i naraz - jak gdyby ich orkan kosmiczny porwa�! Wpadli w wiruj�c� atmosfer� ziemsk� - pocisk, dot�d nieruchomy na poz�r, zako�ysa� si� nagle i zwin�� - pod wp�ywem nacisku powietrza jakie� skrzyd�a ochronne automatycznie z bok�w jego si� rozwin�y i prys�y w tej�e chwili... Mataret uczu� ju� tylko �ar rozgrzanych momentalnie przez tarcie atmosfery �cian wozu - i przestrach nieludzki: chcia� krzykn��... Nag�a noc go ogarn�a. II �Nies�ychane, nieprawdopodobne wynalazki i odkrycia up�ywaj�cego stulecia stawiaj� nas wobec problematu, kt�ry dum�, lecz zarazem i strachem przej�� musi cz�owieka. P�dzimy w post�p krokiem tak chy�ym, �e stracili�my ju� wszelk� miar� szybko�ci tego d��enia naprz�d; nic nam ju� si� nie wydaje nieprawdopodobnym, nic nies�ychanym. Dla jednych dlatego, �e wiedz� tak wiele i takie skryte tajniki bytu poznali, �e rozumiej� ka�d� rzecz nowo si� pojawiaj�c�, jako naturalny i konieczny wynik tego, co jest, jako tylko jedno z urzeczywistniaj�cych si� kolejno w ludzkim m�zgu zastosowa� odwiecznych i niezmiennych si� przyrody... A dla innych nie ma r�wnie� nic dziwnego przez to po prostu, �e nie wiedz� nic i o niczym ju� wiedzie� nie chc�, spodziewaj�c si� tylko z na�ogu ka�dego dnia nowej rzeczy cudownej, kt�rej nie rozumiej�, ale z g�ry za prost� uwa�aj�, tak jak cudo najwi�ksze, m�zgiem ludzkim dot�d nieprze�cignione: rozw�j organizm�w, powstanie gwiazd i sam fakt bytu w og�le, czemu si� nigdy nikt z wyj�tkiem najm�drszych nie dziwi�. Nie wiadomo dok�d zajdziemy, ale to pewna, �e bardzo wysoko - a� po kres ludzkiej mo�no�ci, je�li ten istnieje w og�le. S� bowiem ludzie, kt�rzy twierdz�, �e u�wiadamianie sobie sil przyrody i wielorakiego ich zastosowania do potrzeb cz�owieka nie jest niczym innym, jak stwarzaniem ich w nowej formie w duchu ludzkim - a stwarzanie ko�ca nie ma i mie� nie mo�e, dop�ki s� pierwiastki daj�ce si� ��czy� i wi�za� z sob�. W ka�dym razie jednak nie ulega w�tpliwo�ci, �e za lat kilkadziesi�t lub kilkaset mo�e zdob�dzie ludzko�� tak� doskona�� w�adz� nad przyrod�, �e to, co dzisiaj mo�emy, niczym si� wyda po prostu przysz�ym pokoleniom. Duma to my�le� o tym rozwoju, ale - jak powiedzia�em - i strach zarazem. S� dziwne sprzeczno�ci w umys�owym bytowaniu cz�owieka, konieczne, nieuchronne, a w skutkach fatalne. Kt� za lat kilkaset - a c� dopiero par� tysi�cy - zdolny b�dzie obj�� umys�em ludzkim ca�okszta�t wiedzy ludzkim umys�em zdobytej? Czy ta pot�ga ducha wzrastaj�ca nie b�dzie musia�a przesili� si� wreszcie w jaki� spos�b niespodziewany a straszliwy? Niegdy� - przed wiekami post�p szed� krokiem bardziej r�wnomiernym i mi�dzy najucze�szym cz�owiekiem a ch�opem na wp� dzikim nie by�o nawet w przybli�eniu podobnej r�nicy duchowego poziomu, jaki dzisiaj zachodzi mi�dzy przodownikami a t�umem, z wynalazk�w ich i odkry� bez troski powszechnie korzystaj�cym i kulturalnym na poz�r. Cezar rzymski, mieszkaj�cy w marmurowych pa�acach w zbytku i wyuzdaniu, mimo wszystko ma�o si� r�ni� wiedz� - cho� nawet duma� nad Platonem - od parobka brudnego, gryz�cego kawa� cebuli w cieniu filar�w amfiteatru, chroni�cych go od po�udniowego �aru. Dzisiaj m�j szewc �yje tak samo jak ja, owszem - w wi�kszy mo�e dostatek op�ywa, korzysta ze wszystkich urz�dze� i udoskonale� wraz ze mn�, z tej samej opieki prawa i z ustaw tych samych, osobie jego spo�eczn� warto�� nadaj�cych - a tymczasem on nie wie nic, a ja wiem wszystko... Coraz ci�szy to trud wiedzie� wszystko lub wiele bodaj - i brzemi� dla coraz szczuplejszej garstki wybranych do podj�cia mo�liwe. Niesiemy o�wiat� dla wszystkich, uczymy lud wszystkiego, ale czym�e mo�e by� to �wszystko� wobec ogromu wiedzy niepodobnej ju� prawie dzi� do ogarni�cia ludzkim umys�em i pami�ci�? Poza wiedz�cymi naprawd�, kt�rzy s� jedynymi zaiste tw�rcami wiedzy, sztuki i bytu - a niezg��bion� przepa�ci� od reszty ludzi mimowolnie s� oddzieleni: dwa typy si� formuj�, a nie wiadomo kt�ry z nich gorszy. Jedni - to powierzchnia, ludzie znaj�cy tytu�y dziel i nazwy wynalazk�w, kt�rzy m�wi� radzi o wszystkim i za m�drych si� cz�stokro�, a nawet przewa�nie uwa�aj�, a nie wiedz� nic - i drudzy, jednej po�wi�ceni ga��zi i w jednym pracuj�cy kierunku, kt�rzy odrzucaj� z ciasn� wzgard� wszystko inne, do ich zakresu nie nale��ce, jakby to by�o niczym. Ci uwa�aj� si� r�wnie� za m�drych, a w istocie tak�e nie wiedz� nic. Na razie tworz� oni wiele i d�ugo jeszcze tworzy� b�d� zapewne. Ale nie zawsze. Bo oto poczyna si� ju� czas, �e coraz cia�niej im jest w ich studniach w�skich, ze zbytni� ufno�ci� w g��b wierconych - i coraz bardziej brak powietrza dla oddechu. Zbli�aj� si� z wolna do serca bytu, gdzie wszelkie �y�y si� ��cz�, a kto nie zna ich wszystkich, gubi si� w sieci niepoj�tej, niezdolny ju� posun�� si� dalej, chyba po omacku. Wi�c na powierzchni� wychodz�, gubi� si� w powierzchni. I tak coraz mniejsza dru�yna wszystkowiedz�cych przodownik�w d�wiga post�p i los ludzko�ci na uginaj�cych si� barkach - a je�li ich zabraknie? Je�li i ich si�y nadludzkie ogromowi brzemienia nie podo�aj�? Jacek odrzuci� ksi��k�. - Bia��, w�sk� r�k� przetar� wysokie czo�o i u�miechn�� si� blado bezkrwistymi ustami; czarno p�on�ce oczy jego powlok�a jaka� mg�a zamy�lenia... Tak oto pisano ju� z ko�cem dwudziestego wieku, a ile� to stuleci przesz�o od tego czasu! Po okresie nies�ychanych, nieprawdopodobnych wynalazk�w, gdzie jedno odkrycie rodzi�o dziesi�� nowych i zdawa�o si� istotnie, �e ludzko�� jest na drodze jakiego� bajecznego rozwoju bez ko�ca, kt�ry a� przera�a swoj� wielko�ci� - nast�pi� zast�j nag�y, jak gdyby si�y przyrody tajemne, mog�ce s�u�y� cz�owiekowi, wyczerpa�y si� wreszcie w swych kombinacjach i wszystkie ju� do tryumfalnego rydwanu ludzkiego dobrobytu wprz�gni�te, nie mia�y nic wi�cej do ods�oni�cia. Nadszed� okres wyzyskiwania i zastosowywania coraz wszechstronniejszego tych zdobyczy ludzkiej my�li, kt�ra na poz�r osi�gn�a ju� wiedz� najg��bsz�. A tymczasem owi wiedz�cy, owi rzeczywi�cie coraz bardziej nieliczni wszystkowiedz�cy, przekonywali si� z ka�dym dniem bardziej i dosadniej, �e naprawd� nie wiedz� nic, tak jak ongi - na pocz�tku - kiedy duch cz�owieczy dopiero do lotu si� zrywa�. W tym�e samym czasie, kiedy szereg wynalazk�w, nim przerwa� si� nagle, zdawa� si� wzrasta� z zawrotn� jak�� szybko�ci�, krokiem coraz wi�kszym, wiedza, prawdziwa wiedza o tym, co jest, na odwr�t coraz wolniej posuwa� si� pocz�a. By�o to tak, jak gdyby do sumy wiadomo�ci ju� zdobytej wiek po wieku przydawa� ci�gle tylko po�ow� tej reszty, kt�ra pozostawa�a ka�dego czasu jeszcze do zdobycia, ukazuj�c w dali coraz wyra�niejsz� granic� mo�liwo�ci, nigdy nie osi�gni�t�: mo�na si� do niej zbli�a�, zbli�a� si� coraz wolniej, ale zawsze pozostanie jaka� po�owa tego, czego si� nie wie jeszcze, w cieniu tajemnicy - i w ko�cu uderza si� g�ow� o te same nierozwi�zalne zagadki, przed kt�rymi ju� greccy m�drcy z zadum� stawali. Czym jest w najg��bszej istocie to, co jest, i dlaczego jest w og�le? Czym jest my�l ludzka i sam duch poznaj�cy? Jakie s� nici, ��cz�ce umys� ludzki ze �wiatem, i na jakich drogach i w jaki spos�b byt si� w �wiadomo�� przeradza? i wreszcie - co z chwil� �mierci si� dzieje? Lekki u�miech wyd�� pi�kne, kobiece niemal usta Jacka. Ach, tak! by� czas - w�a�nie kiedy pisano ksi��k� ona, przed chwil� rzucon� - �e ludzie, nie mog�c sobie da� rady z tymi pytaniami, usi�owali je odrzuci� po prostu, odmawiaj�c im wszelkiego znaczenia, nawet sensu. W�wczas - kiedy to cz�owiekowi, post�pem wiedzy oszo�omionemu, zdawa�o si�, �e takie tylko zagadnienia tre�� maj� rzeczywist�, na kt�re mo�na odpowiedzie� albo co do kt�rych jest ta pewno�� lub nadzieja przynajmniej, �e si� na nie wcze�niej czy p�niej odpowiedzie� musi... A nad wszystkim innym, jako nad �metafizyk��, wzruszano ramionami. A ta �metafizyka� powraca tymczasem i staje wci�� przed cz�owiekiem z niezmiennie zakryt� twarz�, i dr�czy go - bo w istocie, dop�ki si� nie wie tego, nie wie si� nic w�a�ciwie!... I jak przed wiekami, przed dawnymi wiekami, tak wstaj� i dzisiaj prorocy i nios� Objawienie, maj�ce ludziom, chc�cym i zdolnym wierzy�, upro�ci� wszelkie my�lenie i serce uspokoi�, i na pytania wszelkie odpowied� da� ostateczn�. Religie s�, jako by�y zawsze, mimo �e im tyle razy zach�d i zgub� przepowiadano - silniejsze dzisiaj mo�e ni� kiedykolwiek, jeno �e zmieni� si� ich zakres i znaczenie. T�umy przestaj� wierzy� i b�stwa szuka� za b��kitami, te t�umy ol�nione wiedz�, kt�rej nie rozumiej�, za�lepione blaskiem skarb�w przez najwy�sze duchy zdobytych, z kt�rych korzystaj�, zgo�a my�li do ich nagromadzenia nie przy�o�ywszy. Ale za to ci najm�drsi, ci, kt�rzy niegdy� w czasie nadmiernej w si�y swe ufno�ci pierwsi religi� jako �zabobon�, jako rzecz zbyteczn� i ciemn� rozbija� pocz�li, teraz chroni� si� pod jej skrzyd�a - jeden po drugim - z l�kiem jakim� w oczach, co zbyt blisko w nierozwi�zywalne tajemnice patrzy�y, i z pragnieniem ukoju w wysilonych m�dro�ci� sercach. A obok tego wszystkiego - po staremu gdzie� z g�r niebotycznych, gdzie� z g��bi las�w, w Azji jeszcze ukrytych, id� ludzie dziwni, tajnik�w przyrody w szczeg�ach nie badaj�cy, a maj�cy nad ni� moc prawie kuglarsk�, z kt�rej nie korzystaj�, nie potrzebuj�c niczego, i w wielkim spokoju ducha z u�miechem zagadkowym na ustach patrz� z politowaniem na tych �wszystkowiedz�cych�, co nico�� wiedzy swej odkryli... Bezwiednie no�em z ko�ci s�oniowej, w bia�ej r�ce trzymanym, pocz�� przewraca� kartki le��cej przed nim ksi��ki... W ciszy pokoju, odgrodzonego drzwiami nie przepuszczaj�cymi g�osu od �wiata, s�ycha� by�o tylko szelest po��k�ego papieru i tykotanie zegara elektrycznego, kt�remu wt�rowa� w k�cie gdzie� robak, stare meble drewniane tocz�cy. Oto on - Jacek - jest jednym z tych niewielu �wszystkowiedz�cych�... Nie wie nawet doprawdy, kiedy i jakim cudem zdo�a� obj�� ten ogrom duchowego dobytku z dziesi�tek stuleci, a nadto zapytuje si� sam czasem: po co ten ca�y nieludzki wysi�ek? Rozwar�a mu niby przyroda wszystkie tajniki swoje i s�ucha go jak pana, ale on wie a� nadto dobrze, i� jest to tylko z�udzenie, nawet nie jego w�asne, ale tych jeno, co na� patrz� i dziwuj� si� jego m�dro�ci a pot�dze. On sam wie, �e rozkazuje �wiatu tak �miesznie, jak �w w�dz Irokez�w, dawno wygubionych i zapomnianych, co stawa� przed ka�dym �witem na wzg�rzu i wskazuj�c r�k� na wsch�d, kaza� s�o�cu wzej�� tamt�dy i palcem mu drog� a� na zach�d przez niebo dla dziennego biegu wytyka�. A s�o�ce go s�ucha�o. Zapewne - pozna� rzeczy, to znaczy mie� w�adz� nad nimi, bo si� wie, jak im rozkazywa�, a jednak ta ca�a w�adza jego, kt�rej ludzko�� tyle b�ogos�awionych a cudownych zawdzi�cza wynalazk�w, jako moc osobista niewarta jest jednego spojrzenia tego przed tygodniem spotkanego Azjaty, co przed nim czar� pe�n� wody wol� tylko i oczyma wywr�ci�, nie znaj�c nawet sposobu, w jaki to czyni, i nie przynosz�c nikomu tym �miesznym czynem korzy�ci... A zreszt� - czy� on wiele wi�cej wie od tego cudotw�rcy o tym, co czyni sam, i o istocie si�, kt�rym s�ucha� si� ka�e - z mniejszym nawet woli wysi�kiem, bo tylko przez poznanie sposobu ich dzia�ania? Oto trzeci rok up�ywa, jak, nie wychodz�c z tej izby, nakre�li� dla przyjaciela swego, Marka, plan wozu, kt�rym by si� m�g� dosta� na Ksi�yc, i wozowi drog� nieuchronn� jak obieg gwiazd wytkn�� przez przestworza, a potem przy tym stole siedz�c, z miejsca si� nawet nie ruszywszy, przez poci�ni�cie guzika w�z z zamkni�tym wewn�trz podr�nikiem we w�a�ciwej cz�stce sekundy wyrzuci� w przestrze� - i jest pewien bezwzgl�dnie, �e w obliczonym z g�ry momencie i w miejscu oznaczonym spad� bez szkody na powierzchni� starego towarzysza Ziemi; a w rzeczywisto�ci c� on wie o ruchu samym, kt�ry tutaj z tak� �cis�o�ci� sprawi� i zastosowa�? Czy� nie jest pod tym wzgl�dem mniej wi�cej w tym samym miejscu, co �w przed wiekami Zenon Eleata, usi�uj�cy w naiwnych przyk�adach wykaza� w samym poj�ciu ruchu sprzeczno��, jaka go uderzy�a? Eleata twierdzi�, �e Achilles ��wia nie dogoni, gdy� w czasie, kt�ry zu�yje na przebycie dziel�cej ich przestrzeni, ��w zawsze nieco naprz�d si� posunie... A on - po kilkudziesi�ciu wiekach wie nadto, �e to, co si� porusza, stoi zarazem, a to, co stoi, porusza si�, bo ruch wszelki i spoczynek s� wzgl�dne - i gorzej jeszcze, �e ruch, ta rzeczywisto�� jedyna a nieuchwytna, jest zmian� po�o�enia w przestrzeni, kt�ra jest rzecz� zgo�a nierzeczywist�... Wsta� i aby przerwa� tok gn�bi�cych go my�li, zbli�y� si� ku oknu. Lekkim dotkni�ciem umieszczonego w �cianie guzika rozsun�� firanki i kaza� si� l�ni�cym szybom roztworzy�. Do pokoju, o�wietlonego bez lamp przebiegaj�cymi pod stropem smugami jasno�ci, wla� si� pe�n� fal� srebrzysty blask Ksi�yca. Jacek nieznacznym znowu ruchem d�oni zgasi� sztuczne �wiat�a i zapatrzy� si� w Ksi�yc, w�a�nie pe�ni dochodz�cy. My�la� o Marku, o tym dzielnym cz�owieku jakby nie z tego stulecia, bujnym, weso�ym, skorym do czynu... Dalecy krewni, wychowali si� razem, ale jak�e innymi drogami posz�o ich �ycie! Podczas gdy on wiedz� gromadzi� gor�czkowo, z zapami�ta�o�ci� jak��, kt�rej sam w tej chwili nie rozumie, tamten szala� i dzia�a�, szuka� przyg�d nies�ychanych, rzuca� si� z mi�ostek w wir �ycia publicznego, bra� udzia� w wielkich zgromadzeniach ludowych i broni� r�nych spraw jemu, Jackowi, zgo�a oboj�tnych, aby znowu niespodziewanie znikn�� na pewien czas z widowni, po prostu dla fantazji wdarcia si� na jaki� niedost�pny szczyt himalajski lub dla sp�dzenia paru tygodni w mi�osnym oszo�omieniu. I oto ten szaleniec serdecznie ukochany, kt�ry wszystko przez r�owe szk�o widzia�, przyszed� do� dnia pewnego z o�wiadczeniem, �e - ni mniej, ni wi�cej - tylko zrobi� chce wycieczk� na Ksi�yc. - Ja wiem, �e ty wszystko umiesz i mo�esz, Jacku - prosi� jak dziecko - zbuduj mi tedy w�z, kt�rym m�g�bym tam pojecha� i wr�ci�! Jacek za�mia� si�: ach, wszystko!... Ale t� drobnostk� bez w�tpienia zrobi� potrafi - wdzi�czny jest, owszem, Markowi, �e mu si� zachcia�o dosta� na Ksi�yc tylko, a nie na kt�r� z planet systemu s�onecznego na przyk�ad, bo wtedy rzecz by�aby do wykonania cokolwiek trudniejsza... �miali si� obaj i �artowali. - I czemu� ty si� tam wybierasz? - pyta� Marka. - Czy ci ju� �le na Ziemi? - Nie, ale wiesz, ciekaw jestem, co si� sta�o z t� wypraw� O�Tamora sprzed kilku wiek�w, kt�ry w towarzystwie, zdaje si�. dw�ch m�czyzn i jednej kobiety dat si� wyrzuci� w pocisku na Ksi�yc, by tam za�o�y� nowe spo�ecze�stwo... - O�Tamorowi towarzyszy�o trzech m�czyzn i jedna kobieta... - Ach! mniejsza; zreszt� mam i inny pow�d. Sprzykrzy�a mi si� ju� Aza. - Aza? Kt� to jest? - Jak to, nie wiesz? Aza! - Twoja nowa suka my�liwska czy klacz? - Cha, cha, cha! Aza! cudo! �piewaczka, tancerka, kt�r� si� zachwycaj� obie p�kule... Opiekuj si� ni�, Jacku, gdy odjad�. Tak m�wi� w�wczas Marek, roze�miany, weso�y, kipi�cy bujnym, m�odym �yciem... Jacek zmarszczy� brwi i przetar� r�k� czo�o niecierpliwie, jakby chcia� odegna� przykre jakie� wspomnienia. - Aza... Tak jest, Aza, kt�r� si� zachwycaj� obie p�kule... Wzni�s� z wolna oczy na Ksi�yc. - I gdzie ty teraz jeste� - szepta� - i kiedy powr�cisz? i co opowiesz? Co tam zasta�e�, co ci� tam spotka�o? - Tobie wsz�dzie dobrze - doda� po chwili ju� na wp� g�o�no. Tak, jemu dobrze b�dzie wsz�dzie, my�la�, bo ma w sobie jeszcze ten pierwotny, niepowstrzymany, tw�rczy p�d �ycia, co umie wytworzy� naoko�o po��dane stosunki, a nawet w najgorszych znajduje strony dobre... Przecie� on, Marek, i tutaj czu� si� swobodnym i weso�ym i nie skar�y� si�, chocia� to tak trudno wobec tego, co ich otacza... A przecie niepodobny jest do tych wszystkich innych, zadowolonych... Zamkn�� okno i nie zapalaj�c �wiate�, powr�ci� do biurka na �rodku okr�g�ego pokoju. Przesun�� si� cicho po mi�kkim dywanie i macaj�c r�k� w cieniu, opad� w fotel wysoki. Cisn�y mu si� na my�l przypomnienia wszystkich zmian w ci�gu wiek�w zasz�ych, co mia�y niby ludzko�� uszcz�liwi�, wyzwoli�, podnie��... Jak�eby si� zdziwi� ten cz�owiek w zamierzch�ych gdzie� czasach, w dwudziestym stuleciu t� ksi��k� przed chwil� porzucon� pisz�cy, gdyby spojrze� m�g� dzisiaj na map� Zjednoczonych Stan�w Europy! W�wczas to zdawa�o si� tak odleg�ym i niedo�cignionym idea�em, a przecie� przysz�o wzgl�dnie �atwo i nieuchronnie. Jeno �e wprz�dy potrzeba snad� by�o tych wszystkich wstrz�saj�cych ludzko�ci� przewrot�w, o kt�rych m�wi historia: straszliwego, nies�ychanego, bezprzyk�adnego pogromu Pa�stwa Niemieckiego przez Cesarstwo Wschodnie, w jakie zamieni�a si� dawna Austria po zagarni�ciu polskich kraj�w Rosji i po��czeniu si� z po�udniowos�owia�skimi pa�stwami... Tej nie oczekiwanej przez nikogo wojny trzyletniej pot�nej Anglii, pani po�owy �wiata, z Uni� Kraj�w �aci�skich, po kt�rej Imperium Brytyjskie, nie pokonane, ale te� i niezwyci�skie w�a�ciwie, rozpad�o si� jak str�k grochu dojrza�y na kilkana�cie pa�stw samodzielnych - i jeszcze tych wszystkich burz, walk, zamieszek! I oto pewnego dnia zrozumiano nareszcie w spos�b taki jaki� prosty i niew�tpliwy, �e nie ma o co walczy� w�a�ciwie - i zacz�to si� dziwi�, po co tyle krwi z tak� rozlano zapami�ta�o�ci�? Ludy Europy po kilkudziesi�ciu wiekach historycznego rozwoju dojrza�y do zjednoczenia i zjednoczy�y si� na zasadzie samoistnych jedno�ci narodowych, jak najwi�kszej za�ywaj�cych swobody. A krok w krok za tymi zmianami post�powa� rozw�j stosunk�w spo�ecznych i gospodarczych. Obawiano si� niegdy� gwa�townych przewrot�w w tej dziedzinie i nawet wszystko zdawa�o si� wskazywa� na konieczno�� nieuchronnej jakiej� katastrofy, a w istocie wszystko posz�o tak g�adko i... nudnie a� do obrzydliwo�ci... Rozrost nadzwyczajny sp�ek i towarzystw sp�dzielczych u�atwi� przej�cie prawie niepostrze�enie. Wyzyskanie nowych wynalazk�w, z jednej strony, wymaga�o zjednoczenia coraz wi�kszych si� - z drugiej za�, podnosi�o skal� dobrobytu og�lnego w tak niespodziewanie szybki spos�b... Wkr�tce nie warto ju� by�o posiadaniem osobistego maj�tku trosk sobie przysparza�. Jeno �e spodziewanej przez niekt�rych utopist�w r�wno�ci to nie sprowadzi�o bynajmniej. Zr�wnano prawa bezwzgl�dnie i godno�� podniesiono cz�owiecz�, dano wszystkim dobrobyt i o�wiat� dla wszystkich, ale - nie zr�wnano duch�w ludzkich - ani - co za tym idzie - warto�ci i zakresu w�adzy Jednostki. Och! jak�e to wszystko dalekie od tego �nionego niegdy� raju! Byli po staremu bogaci i wzgl�dnie ubodzy. Ludzie, kt�rzy zajmowali jakie� stanowisko �po�yteczne� dla spo�ecze�stwa i wa�ne, otrzymywali pensje cz�stokro� po prostu olbrzymie i po kr�tkim stosunkowo czasie s�u�by - do�ywocia, pozwalaj�ce im bez obowi�zkowych zaj�� na rozrywkach reszt� dni sp�dza�. Rzadko si� zdarza�o, aby ci - wyzwoleni - dobrowolnej pracy jeszcze nadal si� po�wi�cali. Rz�dy by�y w�a�cicielem jedynym, ale nie mniej dba�ym o swoj� kiesze� ni� dawniej ludzie prywatni. Miasta ogromne pe�ne byty wykwintnych hoteli - teatry, cyrki i sale zabaw kapa�y od z�ota - �piewak�w za� i histrion�w wszelkiego rodzaju p�acono jak po wszystkie czasy sumami nieprawdopodobnymi. Tymi drogami pieni�dz z kieszeni dostojnik�w i �emeryt�w� wraca� na powr�t do kas pa�stwowych. A ilu� to ludzi �nieproduktywnych� dlatego tylko g�odu nie zna�o, �e pracowa� musieli obowi�zkowo i je�li si� nie umieli rz�dzi� tym niewiela, co im dawano za prac� niech�tn�, bywali zabierani pod pa�stwow� opiek�... A byli w�r�d nich ludzie m�odzi nieraz, p�niejsi wynalazcy i odkrywcy, pisarze i arty�ci do r�cznej pracy zmuszeni, marniej�cy cz�sto, s�awni nieraz dopiero po �mierci, a za �ycia w cie� przez szcz�liwych i modnych �koleg�w�, schlebiaczy gawiedzi, zepchni�ci... Jacek my�la� o tym wszystkim, wa��c zn�w w r�ku ksi��k�, przed chwil� czytan�... Nie na dwie, jak si� obawia� ten wykl�ty ongi gwoli pesymizmowi swemu pisarz dwudziestego wieku, ale na trzy cz�ci ludzko�� si� rozpad�a. W �rodku jest t�um. Wi�kszo�� olbrzymia. Zgraja sytych, w miar� za�ywaj�cych spoczynku i o ile mo�no�ci jak najmniej my�l�cych. Maj� prawa, maj� dobrobyt i o�wiat� - to znaczy ucz� si� w szko�ach wszyscy tego, co dla nich zrobiono. Maj� poczucie obowi�zku i s� przewa�nie cnotliwi. Dziel� si� na narody i ka�dy jest dumny z tego, �e do swego narodu nale�y, chocia�, gdyby si� by� w innym urodzi�, by�by tak�e z tego dumny. Niegdy� by�y narody �wi�to�ci�, z najserdeczniejszej krwi ulepion� - dzisiaj wyrodzi�y si� z wolna w rodzaj stroj�w odmiennych, nie maj�cych g��bszego znaczenia. R�nica duch�w si� zatar�a. W tre�ci swych ma�ych dusz t�um si� sta� wsz�dzie mimo r�nic mowy� dochod�w, w�adzy tak rozpaczliwie do siebie podobny! Odmienno�� rasy i plemienia t�tni mo�e jeszcze �ywa u tych najwy�szych - �wiedz�cych�, kt�rzy ponad b�yszcz�cym t�umem europejskim stoj�, nieprzebyt� przepa�ci� duchowego rozwoju ode� oddzieleni. - A oni przecie� najmniej o narodowo�ci m�wi�, w jedno braterstwo wiedzy i ducha losem swym zwi�zani. Ale i w dole pod t�umem sytym i zadowolonym jest czer� mi�dzynarodowa, kt�r� r�wnie� przepa�� od niego odgranicza. Przeczy si� temu g�o�no i zawsze, a jednak tak jest. Nie pomog� tu najpi�kniejsze i nawet szczere s�owa o r�wno�ci, o prawie powszechnym do �ycia i dobrobytu, o nieistnieniu warstw uci�nionych! Zreszt� - oni nawet nie s� uci�nieni wcale. Te miliony maszyn, ludziom s�u��ce, wymagaj� z swej strony do obs�ugi ca�ej rzeszy robotnik�w czujnych, umiej�tnych, metalowej, nielito�ciwej dziwostworze po prostu zaprzedanych i nie my�l�cych o niczym wi�cej, jak �e w danej chwili trzeba pewien guzik pocisn�� lub d�wigni� przerzuci�. Pracuj� wzgl�dnie kr�tko, p�atni s� dobrze, ale umys� ich, zaostrzaj�c si� w jednym kierunku, t�pieje dziwnie we wszystkich innych, robi�c ich z wolna oboj�tnymi na to, co si� dzieje poza fabryk�, warsztatem i ko�em ich najbli�szej rodziny. I to jest znamienne, �e si� nie buntuj� ani nie podnosz�, jak niegdy� robotnicy minionych stuleci. Daje im si� m�drze wszystko i wszystko przyznaje, czego chc�, a� w ko�cu - przestaj� chcie� czegokolwiek, nawet tych rzeczy, kt�re by z �atwo�ci� mog�y by� dla nich dost�pnymi. Nie maj� ojczyzny, konieczno�ci� pracy z miejsca na miejsce przerzucani, j�zyk sobie nawet wyrobili oddzielny, mi�dzynarodowy, w dziwny spos�b ze strz�p�w r�nych j�zyk�w sklejony. A wi�c w�a�ciwie wszystko jest, jak by�o! Jeno �e te granice niewyra�ne, o kt�rych utrzymanie z g�ry, zniesienie z do�u - ongi walczono, wyra�niejszymi si� sta�y, szerszymi i trudniejszymi do przebycia z chwil�, kiedy w zasadzie istnieniu ich zaprzeczono. Usta�o obustronne parcie na zewn�trz i si�� fakt�w warstwy pocz�y si� skupia� i zasklepia�, cofaj�c si� mimo woli i wiedzy coraz bardziej od siebie. I wszystko jest tak, jak by�o. I mimo dobrobyt, mimo wiedz�, mimo wolno�� i prawa niby doskonale - tak samo dzisiaj, jak i przed wiekami, p�ytko jest na Ziemi i ciemno, i duszno coraz bardziej w tym �yciu, u kt�rego kresu czeka �mier�, z jednako zawsze zakryt�, niepoj�t� twarz�. A szcz�cie? Osobiste szcz�cie cz�owieka? O, ludzka duszo, nigdy niesyta i niepoprawna! Nauka, wiedza ni m�dro�� �adna nie wytrzebi� z g��bi pragnie� nierozumnych, �miesznych a po�eraj�cych jak ogie�, gdy wielce rozgorze. Cie� by� w pokoju od chmur, co Ksi�yc zasnu�y. Jacek mimowolnym niemal ruchem wyci�gn�� d�o� i dotkn�� na pami�� guzika w rze�bach biurka ukrytego. Na owalnej tarczy z mlecznego szk�a w ramie br�zowej zamigota� barwny obraz: drobna, dzieci�ca na poz�r twarz pod bujn� fal� jasnych w�os�w i oczy ciemnob��kitne, ogromne, szeroko rozwarte... - Aza, Aza... - szepta� w ciszy, poch�aniaj�c wzrokiem to nik�e odbicie. III Mataret, odzyskawszy przytomno��, nie umia� sobie przez d�ugi czas zda� sprawy z tego, co si� z nim sta�o w�a�ciwie i gdzie si� znajduje. Przeciera� oczy kilkakrotnie, niepewny, czy to istotnie ciemno�� nieprzenikniona go otacza, czy te� powieki ma jeszcze zamkni�te. Przypomniawszy sobie, �e jest w wozie, kt�ry p�dzi� z Ksi�yca na Ziemi�, usi�owa� bezskutecznie zapali� �wiat�o elektryczne. Naprz�d d�ugo nie m�g� znale�� guzika - w wozie by�o dziwnie wszystko poprzewracane, a gdy wreszcie wyszuka�, na pr�no naciska� palcem. W przewodach co� si� widocznie zepsu�o: noc nie ust�powa�a. Pocz�� w ciemno�ci wo�a� na Rod�. Przez d�ugi czas nikt nie odpowiada�, a� wreszcie pos�ysza� siekni�cie, kt�re mu da�o przynajmniej zna�, �e towarzysz jego �yje. Po omacku posun�� si� w stron�, sk�d glos go dochodzi�. Trudno mu si� by�o orientowa� w po�o�eniu. Przez ca�y czas podr�y w�z w�asnym ci�arem pod wp�ywem przyci�gania - naprz�d Ksi�yca, a potem Ziemi - tak si� obraca�, �e pod�og� jego zawsze mieli pod nogami, teraz Mataret, posuwaj�c si�, zauwa�y�, �e pe�za po wkl�s�ej �cianie pocisku. Znalaz� mistrza i wstrz�sn�� nim za rami�. - �yjesz? - �yj� jeszcze. - Nie jeste� ranny? - Nie wiem. Zawr�t mam w g�owie. Boli mnie ca�e cia�o. I ci�ko, tak ci�ko straszliwie... Mataret czu� to sam, mog�c si� zaledwie z najwi�kszym wysi�kiem porusza�. - Co si� to sta�o? - zapyta� po chwili. - Nie wiem. - Byli�my ju� blisko Ziemi. Widzia�em, jak wiruje... Gdzie� teraz jeste�my? - Nie wiem. Mo�e to my przelatywali�my ponad ni�! Min�li�my Ziemi� teraz widocznie i p�dzimy zn�w w przestrzeni dalej, w cieniu jej pogr��eni. - Czy uwa�asz jednak, �e w�z przybra� dziwne jakie� po�o�enie? Chodzimy po �cianie. - C� mnie to obchodzi? Wszystko jedno. Tak czy owak - �mier� nas czeka nieuchronna - na �cianie czy na powale... Mataret zamilk�, przyznaj�c w duszy s�uszno�� mistrzowi. Wyci�gn�� si� na wznak i przymkn�� oczy, poddaj�c si� ogarniaj�cej go z wolna senno�ci, co przychodzi�a na� snad� jako zapowied� zbli�aj�cej si� �mierci. Nie usn�� jednak. Majaczy�y mu si� tylko w jakim� na wp� przytomnym marzeniu ksi�ycowe szerokie r�wniny i miasto przy Ciep�ych Stawach nad brzegiem morza po�o�one... Lud niby widzia� sk�d� wracaj�cy, z uroczysto�ci jakiej�, od stopni �wi�tyni, na kt�rych sta� cz�owiek wynios�y, Zwyci�zc� na Ksi�ycu nazwany - i patrzy} na� szyderczymi oczyma. Zawo�a� nawet na niego po imieniu. Raz i drugi. Rozwar� oczy. Rzeczywi�cie wo�ano go. - Roda?... - Czy �pisz? - Nie, nie �pi�. Zwyci�zca... - Do licha ze Zwyci�zc�. Krzycz� na ciebie ju� pot godziny. Wytrzeszcz �lepia! - Blask! - Tak jest. Ja�niej si� robi. Co to jest? Mataret d�wign�� si� i usiad�, zadzieraj�c g�ow� ku g�rze. Istotnie okr�g�e okno boczne, przy tym po�o�eniu wozu do g�ry teraz zwr�cone, szarza�o z wolna ja�niej�c� plam� na tle ciemno�ci. - Dzie� si� robi - szepn��. - Nie rozumiem - rzek� Roda. - Dot�d przechodzili�my z �wiat�a w ciemno�� i na odwr�t bezpo�rednio, w jednym momencie... W tej chwili ze zwi�kszaj�c� si� nagle jasno�ci� szelest jaki� suchy dolecia� ich uszu - pierwszy odg�os, kt�ry od czasu odlotu z Ksi�yca z zewn�trz ich dochodzi�. - Jeste�my na Ziemi! - krzykn�� Mataret. - Z czego si� cieszysz? Ale on ju� nie s�ucha�. Walcz�c z niezno�nym ci�arem w�asnego cia�a, wydrapa� si� bli�ej ku oknu, ponad kt�rym przesuwa�y si� jak gdyby tumany piasku, g�stniej�ce czasem tak, �e mrok znowu gruby zalega� wn�trze wozu. Mataret patrzy�, nie rozumiej�c tego wszystkiego. W pewnej chwili przymkn�� oczy, niespodziewanym jaskrawym blaskiem uderzone. Piasek znik� i s�o�ce o�lepiaj�ce pad�o na okr�g�� szyb�. S�ycha� by�o wyra�nie �wist wichru, przewalaj�cego si� po �wiecie. Kiedy znowu powieki rozwar�, jasno by�o doko�a - przez okno przegl�da�o si� w g�rze niebo ciemnob��kitne, powietrzem malowane, nie czarne bynajmniej jak dot�d, kiedy przez przestrze� mi�dzygwiezdn� przelatywali. - Jeste�my na Ziemi - powt�rzy� Mataret z przekonaniem i pocz�� odkr�ca� �ruby, zamykaj�ce wyj�cie z ich d�ugotrwa�ego wi�zienia. Niera�no sz�a mu robota. Wszystko ci�kim mu si� nadmiernie wydawa�o, a cz�onki obezw�adnione, leniwe, nu�y�y si� szybko, tak �e co chwila musia� odpoczywa�. Gdy wreszcie ostatnie �ruby z brz�kiem w d� opad�y i �wie�y powiew przez okno otwarte w twarz go naraz uderzy�, zachwia� si�, powietrzem pijany i zm�czony trudem, nie mog�c zrazu w braku si� na �wiat si� wydoby�. Po d�u�szym odpoczynku dopiero wr�ci� do r�wnowagi i chwyciwszy si� r�koma za obrze�e okna, d�wign�� g�ow�, a potem i ca�e cia�o na zewn�trz. Roda cisn�� si� ju� za nim i wysuwa� du�� rozczochran� czaszk� z wozu. Patrzyli d�ugo obaj w milczeniu. - A nie m�wi�em, �e Ziemia jest nie zamieszkana! - ozwa� si� wreszcie Roda. Przed nimi - doko�a - jak okiem zasi�gn�� ci�gn�a si� roztocz piasku, ��ta, w garby niby fale pogi�ta, jarkim roz�arzonym s�o�cem spalona. W�z ich, zlatuj�c na Ziemi�, wpad� by� w wydm� olbrzymi�, z kt�rej go ustaj�cy teraz w�a�nie wiatr pustynny wygrzeba�. Mataret nie odpowiada� na s�owa Rody. Patrzy� szeroko rozwartymi oczyma i porz�dkowa� w duszy dziwne wra�enia. Wszystko naok� niego by�o ciche, martwe, nieruchome; trudno mu by�o uwierzy�, �e to jest ta sama Ziemia, kt�r� widzia� by�, zda si�, przed chwil� w szalonym wirze mkn�c� pod swymi stopami... Przeciera� oczy i zbiera� my�li rozpierzch�e - niepewny, czy �ni teraz, czy si� te� ze snu niepoj�tego obudzi�? Chwilami l�k go ogarnia� nerwowy, kt�rego przyczyny sam zgo�a nie zna�. Dr�a� wtenczas febrycznie od st�p do g��w z okropnym, szalonym pragnieniem w sercu, aby to wszystko, co zasz�o, ta podr� i ta Ziemia - okaza�y si� jeno sennym majakiem... Stara� si� zapanowa� nad sob� i my�le� przytomnie. Wreszcie poczu�, �e g��d mu zaczyna dokucza�. Wr�ci� do wozu i wydoby� stamt�d reszt� wody w miechu z nieprzepuszczalnej b�ony i szczup�e zapasy pozosta�ej jeszcze �ywno�ci. Zwr�ci� si� do Rody: - Jedz! Mistrz wzruszy� ramionami. - W�a�ciwie nie wiadomo po co mam je�� i �ycie o kilka godzin przed�u�a�. Mimo to rzuci� si� �apczywie na zapasy, a� go Mataret musia� powstrzymywa� uwag�, �e �ywno�ci nale�y oszcz�dza�. - Po co? - warkn�� Roda. - G�odny jestem. Zjem, co mam do zjedzenia, i powiesz� si� na czubku tego wozu przekl�tego! Mataret, nie s�uchaj�c, �adowa� w worek reszt� po�ywienia i wynosi� z wozu r�ne �atwe do zabrania drobne przedmioty, kt�re mog�y si� przyda�. Wreszcie, gdy zwi�za� wszystko razem, pr�bowa� zarzuci� tobo�ek na plecy, ale spostrzeg�, �e si� przeliczy� ze swymi si�ami, nie pami�taj�c o sze�ciokrotnie zwi�kszonej wadze na Ziemi. Rad nierad wyrzuci� tedy wszystko, bez czego tylko mo�na si� by�o obej��, a reszt� podzieli� na dwa w�ze�ki. - Bierz - rzek� do Rody, wskazuj�c jeden z nich - i p�jd�. - Dok�d? - Gdziekolwiek. P�jdziemy przed siebie. - To nie ma zgo�a celu. Mnie jest wszystko jedno, w kt�rym punkcie tej p�aszczyzny przestrzeni zgin�. - Gdy Ziemia przelatywa�a pod nami, wiruj�c, widzia�em morze i kraje jakie�, zda mi si�, zielone. Mo�e dotrzemy do okolicy, gdzie si� da �y�. Roda, mrucz�c niech�tnie, zarzuci� tobo�ek na rami� i ruszy� za Mataretem. Szli na wsch�d s�o�ca, grz�zn�c w piasku, obezw�adnieni upa�em i zbyt g�stym dla ich ksi�ycowych p�uc powietrzem Ziemi, a nade wszystko wag� cia� w�asnych, kt�re - drobne i niepozorne - wydawa�y im si�, jak gdyby naraz w o��w by�y zamienione. Odpoczywali co kilkadziesi�t krok�w, ocieraj�c znojny pot z czo�a. Na przystankach Roda, korzystaj�c z ka�dego zauwa�onego szczeg�u, dowodzi� w dalszym ci�gu, �e Ziemia nie jest zamieszkana i w og�le nie mo�e by� zamieszkana przez �adne istoty. - Pomy�l - m�wi� - ten ci�ar t�ocz�cy! Kt�re� stworzenie znie�� go zdo�a przez d�u�szy czas! - Je�liby tu jednak ludzie byli wi�ksi i silniejsi od nas, jak na przyk�ad Zwyci�zca? - Nie ple� g�upstw! Gdyby tu ludzie byli wi�ksi, wa�yliby jeszcze wi�cej i nie mogliby si� ju� zgo�a porusza�. - A jednak... - Nie przerywaj, kiedy ja m�wi�! - oburzy� si� Roda. - Ja nie rozprawiam z tob�, ale ci powiadam jeno pewne rzeczy, o kt�rych wiem. Ty s�uchaj i ucz si�. Mataret wzruszy� ramionami i podj�wszy sw�j tobo�ek, pu�ci� si� znowu naprz�d w milczeniu. Mistrz post�powa� za nim, nie przestaj�c dowodzi� zdyszanym g�osem prawdziwo�ci swego zdania. - Zdechniemy jak psy - powtarza�. - Tu nie ma, m�wi�, �adnej �ywej istoty. - Wi�c my b�dziemy pierwszymi - wtr�ci� Mataret - ca�a Ziemia b�dzie do nas nale�a�a. - Du�o ci przyjdzie z tego! Piasek i woda, kt�r��my z g�ry widzieli, je�eli to jest woda w og�le, a nie jaki� na szkliwo �ci�ty kamie�... Mataret tymczasem przystan�� i patrzy� przed siebie z zaj�ciem. - Widzisz! - rzek� po chwili, r�k� wyci�gaj�c. - Co? - Nie wiem, co to jest... P�jd�my bli�ej. Po kilkudziesi�ciu krokach, maj�c ju� twardszy, skalisty grunt pod nogami, mogli rozr�ni� wyra�nie lini� jak��, drog� ich przecinaj�c� i biegn�c� w obie strony gdzie� w niesko�czono��. Gdy podeszli bli�ej, zobaczyli sztab� �elazn�, metalowymi koz�ami nieco nad poziom wzniesion�, kt�ra, jak okiem zasi�gn��, przekrawa�a pustynny kraj od ko�ca do ko�ca. - Co to jest? - szepta� Roda zdumiony. - Tu jednak musz� by� jakie� �ywe istoty - odezwa� si� Mataret. - Ta dziwi� rzecz zda si� by� r�k� ludzk� zrobiona. - Nie ludzk�! Nie ludzk�! Ostatecznie... mo�e istotnie jakie� �ycie tutaj jest, ale ludzi nie ma na Ziemi! To pewna, przekonasz si�... Po c� by zreszt� cz�owiek rozumny tak� rzecz robi�; marnowa� tyle �elaza nie wiadomo na co? - Wi�c kt� Ziemi� zamieszkuje? - Boja wiem kto? Jaki� rodzaj istot... - Szernowie - b�kn�� przez z�by Mataret i obaj poczuli, jak dreszcz przeszed� ich cz�onki na samo wspomnienie straszliwych ksi�ycowych pierwobylc�w. Ogl�dali zagadkow� szyn� z zaj�ciem, kt�ra tymczasem od pewnej ju� chwili pocz�a z lekka dzwoni�; naraz!... Odskoczyli obaj w ty� z przestrachem. Potw�r jaki� olbrzymi, l�ni�cy, ze sp�aszczon� g�ow�, przelecia� z hukiem po szynie w p�dzie tak straszliwym, �e nim mieli czas oprzytomnie�, on ju� by� daleko. Patrzyli z l�kiem a zdumieniem, nie �miej�c nawet my�le�, co by to by�o w�a�ciwie? Po d�u�szym czasie dopiero ozwa� si� pierwszy Mataret, pogl�daj�c nieufnie w stron�, w kt�rej znikn�o zjawisko. - Jaki� zwierz ziemski... - �adna rzecz - mrukn�� Roda - je�li tu takie potwory �yj�. Przecie� to mia�o ze sto krok�w d�ugo�ci albo i wi�cej. A mkn�o jak wicher. Czy nie zauwa�y�e� n�g? - Nie. Spostrzeg�em tylko wzd�u� ca�ego cia�a a� do ogona szereg �cz, kt�re wygl�da�y jak okna... Mnie si� jednak zdaje, �e si� to posuwa�o na ko�ach. Mo�e to nie potw�r, ale w�z jaki� dziwny? - G�upi�. Gdzie�by w�z m�g� p�dzi� tak szybko przez nic zgo�a nie ci�gniony? - A nasz kto ci�gn�� przez przestworza? - wtr�ci� Mataret. - Mo�e na Ziemi taki zwyczaj. Roda zamy�li� si� na chwil�. - Nie, to niemo�liwe. Po jednej tak g�adkiej sztabie w�z nie m�g�by biec, przewr�ci�by si� niew�tpliwie. - To prawda - przy�wiadczy� Mataret. Przesun�li si� chy�kiem mi�dzy koz�ami pod szyn�, pogl�daj�c na ni� nieufnie, i szli znowu dalej z trosk� i niepokojem w sercach. Obcymi si� czuli na tej Ziemi, kt�ra, wedle zwalczanej przez nich na Ksi�ycu legendy, mia�a by� pono kolebk� ludzi pierwotn�, a im si� wyda�a straszn� i pust�. Roda, nu��c si� szybciej od towarzysza, przystawa� co chwila i skar�y� si� na niezno�ny upa�, kt�ry, chocia� nie dochodzi� ksi�ycowych �ar�w w po�udnie, dotkliwszym im si� wyda� w g�stym ziemskim powietrzu. Naok� za�, w�r�d ��tej piasku roztoczy - nigdzie cienia nie by�o. Jeno tam gdz