9249

Szczegóły
Tytuł 9249
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9249 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9249 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9249 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Rycerz Boskiego Wiatru �o�nierze boga Barnaby Williams Pole �mierci T�UMACZY� GRZEGORZ GORTAT WYDAWNICTWO ADAMSKI I BIELI�SKI WARSZAWA 2002 Tytu� orygina�u Killing Place 1995 by Barnaby Williams Miejska Biblioteka Publiczna Redaktor WROC�AW Zbigniew Warzecha 4 000118264 Sk�ad i �amanie Wydawnictwo Adamski i Bieli�ski 23 bulwar Ikara 29-31 For the Polish edition Copyright � 2002 by Wydawnictwo Adamski i Bieli�ski Wydanie pierwsze ISBN 83-87454-89-3 Wydawnictwo Adamski i Bieli�ski Warszawa 2002 E-mail: [email protected] arkwyd. 11; ark. druk. 13 Drukarnia Wydawnicza im. W. L. Anczyca SA Dla Ann� Dewe mojej znakomitej agentki 1 Wegetarianie cuchn�. I nie mo�na temu zaradzi�. Nic nie pomo�e, �e rano w�o�� na siebie �wie�e ubrania i wypucuj� si� myd�em. Zgni�y zapach rozk�adaj�cej si� kapusty dobywa si� ze wszystkich por�w ich cia�. Rozmawiaj�c z tob�, staj� zbyt blisko i od�r p�ynie w twoim kierunku (dziwnym trafem zawsze ustawiaj� si� pod wiatr), dra�ni�c ci nozdrza. W ci�gu lat w ich organizmach zd��y�y si� od�o�y� na wp� strawione produ- kty uboczne po masach spaghetti z warzywami i innych smako�ykach o nie- zmiennie br�zowym kolorze, przyrz�dzonych z tartych orzech�w i marche- wki. Pory ich cia� rozszerzaj� si� w desperackiej pr�bie pozbycia si� zalegaj�- cego organizm balastu i w rezultacie ca�y ten aromat sp�ywa na ciebie. Otwieraj� usta, �eby co� powiedzie�, i roztaczaj� smr�d z z�b�w zepsutych przez te wszystkie s�odko�ci, jakie w siebie wpychaj�. Oddaj� ka� brudno��- tego koloru, podobny do szczurzego, tyle �e bardziej �mierdz�cy. Co� dziwnego dzieje si� z ich sk�r�: jest jednocze�nie gruba i zwiotcza�a, o konsystencji sk�rki chleba, kt�ra le�a�a na deszczu. Przest�puj� nerwowo z nogi na nog� pod naporem ogromnych ilo�ci cuchn�cych gaz�w, zbieraj�- cych si� we wn�trzno�ciach. Wyp�dza ich wreszcie nadmiar zjedzonej socze- wicy, a kiedy ju� sobie p�jd�, musisz otwiera� okna. Okna w domu mam teraz otwarte. Wszystkie pomieszczenia daj� si� �atwo przewietrzy�. Jest to stary wiejski dom z drewna, v�lkisch, je�li wam to co� m�wi (chocia� dzisiaj po niewielu mo�na si� tego spodziewa�), ze smo�owa- nym gontem i modrzewiow� kalenic�. Ma te� os�oni�t� werand�, na kt�rej siadam czasem w bujanym fotelu i wypalam fajk� z pianki morskiej. Kto�, kto by mnie zobaczy�, pomy�la�by, �e jestem �ywym odbiciem s�dziwego wie�- niaka o pogodnym spojrzeniu i d�ugiej siwej brodzie. Nikt tu jednak nie zagl�da, jako �e mieszkam samotnie na stoku g�rskim, a jedynym go�ciem jest m�j ksi�gowy Willi; od czasu do czasu zawita jeszcze kto� z jego rodziny. Ale nie poka�� si� ju� nigdy wi�cej. T� w�a�nie wiadomo�� przyni�s� mi m�ody policjant. Nie wiem, co teraz pocz��. Przez otwarte na o�cie� okna staram si� wygna� wspomnienia, kt�re nagle dopad�y mnie razem z niemi�ym zapachem. Wola�bym po stokro�, �eby policjant nie by� wegetarianinem, bo to tylko pogarsza spraw�. Wegetaria�ski smr�d sk�ada si� bowiem w du�ej mierze na istot� ca�ego problemu. Przez te wszystkie minione lata pr�bowa- �em o tym zapomnie�, ale w jednej chwili wszystko wr�ci�o. Mo�e g�rski wiatr wiej�cy ze szczyt�w przyniesie ukojenie... Zawsze kocha�em g�ry, czu�em si� szcz�liwy, gdy sta�em na ich szczytach; wybiega- j�c wzrokiem w niezmierzon� przestrze�, wyobra�a�em sobie, �e jestem ptakiem. Je�li B�g istnieje, to chcia�bym, �eby po mojej �mierci zes�a� mnie z powrotem na ziemi� pod postaci� ptaka. Wszak przez tak wiele lat stara�em si� do niego upodobni�. Zakocha�em si� w moim g�rskim domu od pierwszego wejrzenia. Zapro- jektowa� mi go Speer w kilku wolnych od pracy chwilach. Naszkicowa� po�- piesznie rysunek na grzbiecie koperty, kiedy m�czy� si� nad projektowaniem jednego z kolejnych domostw dla Fuhrera. Mo�e zreszt� chodzi�o o nowe biurko? Dom czy mebel - wszystkie by�y tego samego typu: mog�y z powo- dzeniem s�u�y� za gara� dla czo�gu. G�ring przerabia� domek my�liwski - kaza� do niego dobudowa� przestronn� sal� jadaln�, w kt�rej mo�na by urz�dza� hulanki. Lubi� mnie, bo razem przetrwali�my rok 1918 i poniewa� umia�em strzela�. Roku 1918 nie m�g� prze�y� ten, kto nie potrafi� wzgl�dnie dobrze strzela�, a ja mia�em istotnie nader pewne oko. Hermann, oczywi�cie, tak samo. Ludzie zwykle nosz� w pami�ci obraz marsza�ka Rzeszy z p�niejszych lat, kiedy by� ju� prze�artym narkotykami, grubym, bufonia- stym kleptomanem, paraduj�cym w operetkowych mundurach w�asnego pro- jektu. Ale w roku 1918, gdy jego �ycie nie by�o warte z�amanego feniga, podobnie jak �ycie wszystkich tych, kt�rych domem sta�y si� zimne, �mier- ciono�ne przestworza nad dymi�cymi polami bitew, by� r�wnie zimnym i bezwzgl�dnym zab�jc� jak ka�dy z nas - i doskona�ym pilotem. Polowa�em kiedy� razem z G�ringiem w nale��cych do niego lasach i za- bi�em szar�uj�cego dzika; zwierz obdarzony by� takimi szablami, �e m�g�by nimi przebi� pancern� p�yt�. Mam je teraz przed oczami - ozdabiaj� nadal �eb dzika, zawieszony na tarczy na �cianie mojego domu. Wci�� widz�, jak tocz�c w�ciek�� pian� wypada z krzak�w i wali prosto na mnie; strzeli�em do niego z tak bliskiej odleg�o�ci, �e dziabn�� mnie w buty. Ale� on rwa� si�, �eby wypra� ze mnie wszystkie wn�trzno�ci! G�ring ogromnie ceni� sobie m�stwo. Wszak m�stwo jest podstaw� przetrwania najlepszych w ogniu walki. Rozka- za� wi�c swojemu budowniczemu, kt�ry dobudowywa� dla niego wspomnian� sal� jadaln�, aby ten z pozosta�ego drewna wzni�s� dla mnie stylowy wiejski domek. G�ring wymarzy� sobie sal� na podobie�stwo mitycznej Walhalli. Mo�na w niej by�o ugo�ci� niemal ca�y rz�d Rzeszy z towarzysz�cymi pa- nienkami - co najpewniej miewa�o miejsce. I tak oto trafi� mi si� dom, za kt�rego projekt i budow� nie zap�aci�em ani feniga. Tak w�a�nie wtedy bywa�o: G�ring ukrad� po�ow� arcydzie� sztuki europejskiej, a ja dosta�em za darmo dom. Jak musieli�cie si� juz zorientowa�, nie jestem leciwym rolnikiem, ale starym nazist�. Policjant, kt�ry pozostawi� po sobie dopiero teraz ust�puj�cy od�r rozk�a- daj�cej si� kapusty, nie nawi�za� do tego ani jednym s�owem. Oczywi�cie, dla m�odych tu ju� tylko historia. Nie my�l� pewnie nawet, �e kto� z tamtych czas�w wci�� �yje. A ja �yj�. Bra�em udzia� w przegranej przez nas pierwszej wojnie �wiatowej, razem z Hermannem i z samym Hitlerem. Zdarzy�o mi si� nawet spotka� Fuhrem, kiedy jego �ycie r�wnie� nie by�o warte z�amanego feniga, prawd� m�wi�c, uratowa�em mu je. Wyobra�cie sobie tylko: ca�y �wiat wygl�da�by zupe�nie inaczej, gdybym patrzy� wtedy w inn� stron�. Ale policjant tak�e nie o tym zamierza� rozmawia�. Zjawi� si�, by mi oznajmi�, �e ani Willi, ani nikt z jego rodziny nigdy ju� mnie nie odwiedz�. Po wojnie, na kt�rej ludzie gin�li jak muchy, powinienem przywykn�� do zjawiska ludzkiej �mierci. Ale tak nie jest. Nie potrafi� zrozumie�, po co kto� mia�by w�amywa� si� noc� do domu Williego i zamordowa� go wraz z �on� i dzie�mi, podrzynaj�c im gard�a i szlachtuj�c niczym �winie. Dlaczego kto� mia�by to robi�? Przecie� nie toczy si� wojna. Wraz z przyj�ciem policjanta wszystko wr�ci�o. Zapach, md�a wo� rozk�a- du. Te same jasnoniebieskie, nieco wytrzeszczone oczy, patrz�ce na cz�owie- ka nieobecnym spojrzeniem. Wida� by�o, �e policjant spe�nia swoj� powin- no�� - informuje starego cz�owieka o �mierci jego ksi�gowego. Ale jednocze�- nie jego my�li kr��y�y wok� innych spraw, podobnie jak by�o to w przypadku Fuhrem. Policjant niczym si� nie wyr�nia� - ale przecie� to samo mo�na by�o rzec o Fuhrerze. Powiedzia� mi to Leutnant Hoeppner, oficer piechoty, kiedy siedzieli�my, �api�c z trudem powietrze, w pokrytym b�otem i posok� okopie i, patrz�c jak brytyjski �o�nierz krztusi si� na �mier�, zastanawiali�my si�, czy przypuszcz� na nas kolejny atak, bo zaczyna�o nam ju� brakowa� amunicji. Powiedzia� mi mianowicie, �e wraz ze stopniem kaprala Hitler osi�gn�� szczyt swoich mo�liwo�ci, bo by� niezdolny do pe�nienia wy�szych stanowisk do- w�dczych. C�, tak to z nim by�o, ale �eby si� o tym przekona�, Adolf musia� rozp�ta� wojn� �wiatow�. Ciekaw jestem, o czym my�la� policjant, kiedy powiadamia� mnie o �mier- ci Williego. Policjant by� z wydzia�u dochodzeniowego i przekaza� mi ze szczeg�ami, co zasta� na miejscu zbrodni. Przyjecha� do mnie ma�ym samo- chodem, ubrany po cywilnemu, z policyjn� odznak�. Gestapo r�wnie� nosi�o cywilne ubrania, tylko �e wszyscy dobrzeje znali: sk�rzane p�aszcze i zielone kapelusze z ulubion� przez nich borsucz� kit�. Policjant nosi� d�insy, tenis�- wki i szar�, po�yskliw�, watowan� kurtk�. Gestapo nigdy by go do siebie nie przyj�o. Pr�dzej by go aresztowa�o. Jak to czasy si� zmieniaj�. Zapach znikn��, ale wspomnienia pozosta�y. Musz� chyba podj�� si� tego, czego dotychczas nie robi�em - przelej� wszystko na papier. Dobiegam ju� takiego wieku, �e w przysz�ym roku o tej porze mog� ju� by� na tamtym �wiecie. Tak niewielu pozosta�o, kt�rzy to wszystko pami�taj�. Pami�taj�, jak to si� zacz�o. Hitler zniszczy� p� �wiata, a przecie� kiedy go ujrza�em pierwszy raz, by� tylko ma�ym facetem z w�sikiem, kt�ry, utyt�any w b�ocie, tkwi�c w w�skim okopie zalanym do po�owy wod�, krzycza� do mnie pona- glaj�co. By�em jeszcze bardziej ub�ocony ni� on - mia�em ziemi� nawet mi�dzy z�bami. Ale jak cz�owiek rozbije si� w dwup�atowym Fokkerze na komplet- nym odludziu, to b�otna k�piel jest najlepszym, czego mo�e oczekiwa�. W najgorszym razie sam zamienia si� w b�oto. Tak to si� wszystko zacz�o. Nie powinienem by� w og�le tam si� znale�� - powinienem by� w tym czasie w drodze do Hildy, �eby prze�y� z ni� upojn� chwil� - mo�e nawet trzy lub cztery. Teraz, kiedy jestem tak stary i mam cztery cz�onki sztywne, a jeden mi�kki, trudno mi nawet wyobrazi� sobie, �e za moich m�odych, szalonych dni by�o zupe�nie inaczej. Wszystkiemu zawini� Walter. Poprzedniej nocy upi� si� i nazajutrz rano znaleziono go w rowie przygniecionego w�asnym samochodem. Po tym wy- darzeniu stan osobowy naszej jednostki uleg� jeszcze wi�kszemu uszczuple- niu, G�ring orzek� wi�c, �e Hilda b�dzie musia�a poczeka�. Dlatego w�a�nie polecia�em Fokkerem Waltera i rozbi�em mu go, chocia� jemu akurat by�o to zupe�nie oboj�tne. Zatem dobrze. Atrament, pi�ro i papier. � Maj 1918 roku Zapach kwitn�cych jab�oni przenika� do mojego namiotu. Czu�em go nawet w ciemno�ci - a mo�e zaczyna�em ju� sobie wyobra�a� s�odk� wo� perfum Hildy? Jagdgeschwader, nasz pu�k my�liwski, zosta� zakwaterowany w sadzie. Dochodzi�a trzecia rano i panowa�a jeszcze noc, ale ja by�em ju� na nogach - i to nie dlatego, �e czeka� mnie poranny patrol! Tak w ka�dym razie w�wczas my�la�em. Ubiera�em si� nadzwyczaj starannie, stroj�c si� w wyj- �ciowy mundur. Mam swoje zdj�cie z tamtych lat: z trudem rozpoznaj� spogl�daj�cego na mnie przystojnego m�odzie�ca, ubranego w mundur ba- warskiego kawalerzysty, zako�czony wysokim ko�nierzykiem. Szyj� zdobi mi Krzy� �elazny, na g�owie mam he�m z b�yszcz�cym szpikulcem. Zapinam sw�j d�ugi, jasnoniebieski p�aszcz ze z�otymi guzikami i krwistoczerwonym ko�nierzem. Dzielny ze mnie oficer, wi�c pier� przykrywa mi rz�d medali. Wybieram si� pewnie do Hildy - lubi�a si� mn� popisywa�. I - cud nad cudami - wraca�em do niej za ka�dym razem i nie musia�a szuka� sobie nowego kawalera. Mam wra�enie, �e zdj�cie pochodzi z tamtego okresu. Poznaj� to po wygl�dzie typowym dla wszystkich tych, kt�rym uda�o si� prze�y� kolejny dzie�: zapadni�te oczy wydaj� si� wi�ksze, ni� s� w istocie; spod obwis�ej sk�ry na szyi, d�oniach i nadgarstkach stercz� ko�ci. Ka�dy z nas patrzy nieobecnym wzrokiem gdzie� poza obiektyw aparatu fotograficznego. Czego tak wypatrujemy? Mo�e swojej Hildy, Heidi albo Hanny? Co do mnie, w�a�nie to jej zawsze wmawia�em. �My�l� o tobie, kochanie" - powtarza�em, co wywo�ywa�o u niej u�miech szcz�cia, gdy� cechowa�a j� ogromna pr�no��. Tyle �e w rzeczywisto�ci by�o inaczej: bo tak jak pozosta- �ym pilotom, g�ow� zaprz�ta�a mi tylko jedna my�l: czy b�dzie t�efenass oder trocken, mokro czy sucho? Nie mam na my�li pogody. W pytaniu chodzi�o o to, czy zgin� w p�omie- niach, czy rozlec� si� na kawa�ki. Ale tamtego ranka, wdychaj�c wpadaj�cy do namiotu zapach kwitn�cych jab�oni, by�em przepe�niony szcz�ciem. Trzy dni przepustki! Trzy cudowne ani obcowania z pi�knym cia�em Hildy! Gdyby kto� zrobi� mi wtedy zdj�cie, to uwieczni�by mnie zapewne, jak weso�o pogwizduj�c poprawiam Krzy� �elazny i wcieram w ogolone policzki wod� kolo�sk�. Do namiotu wsun�a si� czyja� g�owa i zobaczy�em ponuro u�miechni�t� twarz. - Wypachni�e� si� jak jaka� pieprzona dziwka - us�ysza�em. To by� G�ring. Nie wystroi� si� dzisiaj: mia� na sobie si�gaj�ce do �ydek buty ocieplane baranim futrem, d�ugi, czarny, sk�rzany p�aszcz i szalik, a w r�ku trzyma� he�m. - Walter wpakowa� si� pod w�asny samoch�d. W tej sytuacji brak ludzi jeszcze bardziej daje si� nam we znaki. Podobno maj� do nas przyjecha� nowi, ale na razie polecisz za Waltera w pierwszym locie patrolowym. - Tak jest. G�owa znikn�a. W chwil� p�niej zjawi� si� ordynans z sucharami i gor�- c� czekolad�. Postanowi�em nie zdejmowa� galowego munduru, skoro tyle trudu ko- sztowa�o mnie wystrojenie si� w niego. �ci�gn��em tylko wypolerowane ofi- cerki i za�o�y�em ciep�e baranki i sk�rzany p�aszcz, nie przestaj�c �u� sucha- r�w i popijaj�c je czekolad�. Cz�owiek nie ma innego wyj�cia, chocia� strach skr�ca mu wn�trzno�ci. Nast�pnie przeszed�em do ustawionych w linii bojo- wej samolot�w, gdzie, w zalegaj�cych wci�� ciemno�ciach, pozostali piloci przygotowywali si� do startu. M�j Fokker sta� w warsztacie, mia�em wi�c polecie� maszyn� Waltera. Piloci jeden po drugim uruchamiali swoje dwup�atowce i powietrze wype�- ni� suchy kaszel silnik�w Mercedes o mocy 180 koni mechanicznych. Ostre b�yski p�omieni z rur wydechowych przeci�y ciemno��, niczym ogie� obrony przeciwlotniczej. Razem z innymi podko�owa�em na stanowisko startowe. G�ring odci�gn�� d�wigni� ga�nika i za przyk�adem jego maszyny kolejne Fokkery, podskakuj�c po ziemi, potoczy�y si� do przodu, poruszaj�c sterami kierunku przed wzbiciem si� w powietrze. Silniki nabra�y pe�nej mocy. Jesz- cze jedno dotkni�cie ziemi i wzbili�my si� w g�r�, wzlatuj�c w wisz�ce nad nami jasnobrunatne niebo. �mig�a nios�y maszyny coraz wy�ej i wy�ej, przybli�aj�c nas do pu�apu bojowego. Przebywanie na mniejszej wysoko�ci nie by�o bezpieczne: skoro tylko zrobi�o si� widniej, obrona przeciwlotnicza zacz�a przeczesywa� niebo w poszukiwaniu naszych samolot�w. Ziemia pod nami przypomina�a czarny dywan, na kt�rym rozb�yskiwa�y drobne, czerwonopomara�czowe ogniki, sygnalizuj�ce stanowiska karabin�w maszynowych. Zaraz potem wlecia�em w deszczow� chmur� i pole bitwy pode mn� zasnu�o si� szaro�ci�. Wyostrzy�em wzrok, sprawdzaj�c pr�dko�ciomierz, staraj�c si� przebi� spojrzeniem przesycone wilgoci� powietrze. Kontynuuj�c bowiem sta�e wznoszenie si� w zbitej masie waty mog�em w ka�dej chwili wpa�� na kt�rego� z koleg�w, daj�c tym na dole barwny pokaz fajerwerk�w. Faktycznie: triefenass oder trocken. Dwa tysi�ce metr�w. Nagle przez chmury przebi�y si� promienie s�o�ca i szara mg�a rozb�ys�a z�otym odcieniem. Za kabin� przemkn�y bia�e strz�- piaste ob�oczki i w jednej chwili wyskoczy�em na r�owiej�ce niebo, pozosta- wiaj�c w dole masyw chmury b�yszcz�cej jak wy�o�ony per�ami chodnik, po�yskliwy i czysty. Lecia�o nas jedenastu. W brzasku dnia lec�ce w szyku dwup�atowce o kan- ciastych kszta�tach ko�ysa�y si� lekko, niczym statki poruszane �agodn� fal�. S�o�ce o�wietla�o poprzeczne czerwone pasy (za �ycia Richthofena* samoloty by�y ca�e pomalowane na czerwono) namalowane na ciemnoniebieskich kad- �ubach i osobiste god�a pilot�w (b�yskawica, strza�a, trupia czaszka ze skrzy- �owanymi piszczelami i �elazo do wypalania pi�tna). Nale�eli�my jeszcze do tej epoki, kt�ra wymaga�a, by nieprzyjaciel, zanim zostanie zabity, wiedzia�, z czyjej r�ki ginie. Chmura odp�yn�a, ods�aniaj�c widok w dole. Omietli�my wzrokiem nie- bo, wypatruj�c czujnie poprzez okulary na�o�one na futrzane pilotki wolno poruszaj�cych si� czarnych plamek na tle ziemi lub na tle chmury, gotowi w ka�dej chwili otworzy� gaz do dechy i da� nura przy akompaniamencie jazgotu linek, napi�ci jak struny, z zapartym tchem szykuj�c si� do walki. Przemierzali�my niebo przez k��biaste cumulusy, pn�ce si� w g�r� ni- czym gigantyczne filary. Niebia�skie blanki, zamki i katedry, o�ywione �wiat- �em, �wietli�cie bia�e; potem, niby at�asowa haleczka dziewczyny, mi�kka i g�adka, przybieraj�ca odcie� z�ota i r�u, by w ko�cu wystrzeli� tajemniczy- mi, fio�kowor�owymi cieniami. Nagle za�mierdzia�o kordytem. Wszyscy jak jeden m�� wykr�caj� szyje na wszystkie strony, wypatruj�c przyczyny pojawienia si� w czystym, suchym powietrzu czarnego, smrodli- wego, toksycznego dymu. Nasze w�asne pociski przeciwlotnicze? K�ad�c samoloty to na jedno, to na drugie skrzyd�o, rozgl�damy si� uwa�nie. Przecie� Anglicy i Francuzi u�ywaj� naboj�w z bezdymnym prochem. Co to takiego? Niebo przecinaj� drobne skupiska pomara�czowych b�y- sk�w: pociski obrony przeciwlotniczej. Ziemia w dole przypomina zmatowia- * Baron Manfred von Richthofen (1892 1918), as lotnictwa niemieckiego w pierwszej wojnie �wiatowej, kt�remu przypisuje si� zestrzelenie 80 samolot�w alianckich; dowodzi� Jagdgeschwa der I do 21.04.1918 r, kiedy to zosta� zestrzelony przez Brytyjczyk�w. Po jego �mierci dow�dztwo nad jednostk� obj�� Goring. Richthofen dla podkre�lenia swej waleczno�ci lata� samolotem pomalowanym na czerwono, zyskuj�c sobie miano �Czerwonego Rycerza Niemiec" i .Czerwonego Barona" [przyp red ]. ��, zielono��t� map� topograticzn�, przeci�t� nieregularn� pl�tanin� dr�g. Ale w oddali widniej� dwie czarne linie, podobne do tych, jakie mog�oby nabazgra� dziecko trzymaj�ce w d�oni dwa o��wki. To linie okop�w. Wojsko- we umocnienia ci�gn� si� od Morza P�nocnego po Szwajcari�. Druty kolcza- ste i trupy rozk�adaj�ce si� w zalanych wod� lejach, a ponad nimi strzelaj�cy do siebie ci, kt�rzy jeszcze pozostali przy �yciu. I my, wzbijaj�cy si� coraz wy�ej i wy�ej, w poszukiwaniu �ywych cel�w do u�miercenia. Obrazy pode mn� przesuwaj� si� w rogach okular�w jak slajdy w fotopla- stykonie: poharatane drogi, wioski, naro�nik lasu z cz�ci� ocala�ych drzew, posuwaj�ca si� wolno w stron� frontu kolumna dostawcza, ko�skie zaprz�gi ci�gn�ce wozy z amunicj�. Po�yskuj�ce z�oto w dali. C� to takiego? Morze. A ciemny kontur za nim to Anglia. Miasta i lasy Anglii opromienia brzask budz�cego si� dnia. W ��- kach le�� pi�kne dziewczyny. Z do�u nap�ywa do nich zapach parzonej herbaty. Co jedz� Anglicy? Grzanki. Grzanki z g�stym d�emem pomara�czo- wym. Pi�knotki w ��kach my�l� o wstawaniu. Pod ko�dr� jest ciep�o, nie lodowate zimno jak tutaj, gdy wiatr wieje z pr�dko�ci� stu sze��dziesi�ciu kilometr�w na godzin�. Zmusi�em si� do powrotu do rzeczywisto�ci. Sprawdzi�em oba karabiny maszynowe, ich spusty, i obracaj�ce si�, b�yszcz�ce hipnotycznie �opaty �mig�a. Wed�ug wskaza� wysoko�ciomierza znajdowa�em si� na sze�ciu tysi�cach metr�w. Jak by to by�o u Anglik�w? Dwadzie�cia tysi�cy st�p. �apa�em z trudem rozrzedzone, zimne powietrze, niczym wyrzucony na brzeg pstr�g. Cz�owiek stara� si� oddycha� jak m�g� najg��biej, ale wdychane powietrze by�o zbyt rzadkie i zimne. Zi�b na zewn�trz i zimno w tobie. Mia�o si� wra�enie, �e p�uca zamieni�y si� w oblodzone balony. A w ��kach le�� pi�kne dziewczyny. Jak�e ch�tnie wsun��bym si� pod ko�dr� i ogrza�. Czeka�by je niez�y szok: moje lodowate d�onie b��dz�ce po ich piersiach i mi�dzy udami. A to co? Poczu�em nag�y przyp�yw adrenaliny. Przy kabinie G�ringa rozb�ysn�� i zaraz zgas� czerwony sygna�. Jego Fokker zmieni� kierunek, a my b�yskawicznie pod��yli�my za nim. Odziani w grube r�kawic�, operowali�my dr��kiem sterowym i d�wigni� przepustnicy, wciskaj�c peda�y orczyka stopa- mi podobnymi do lodowych bry�, ale, nie bacz�c na dokuczliwe zimno, patrzyli�my przed siebie roz�wietlonym wzrokiem, niczym sfora ps�w po podj�ciu tropu: kanciaste my�liwce sun�y zwartym stadem, w�sz�c czujnie w poszukiwaniu ofiary. S�! Tysi�c metr�w pod nami, osiem czarnych krzy�y. Samoloty my�li- wskie nieprzyjaciela. Czekali�my niemal w niesko�czono��, a� znalaz�y si� w zasi�gu lotu nurkowego. G�ring odczeka� jeszcze troch�, by�my w chwili ataku mieli s�o�ce za plecami. Dopiero wtedy pokiwa� skrzyd�ami, co by�o dla ka�dego z nas sygna�em do wybrania sobie przeciwnika, i run�� w d�. Promienie s�oneczne pada�y z�otymi refleksami na czerwone pasy jego Fokkera. Wzi��em ostatni g��boki oddech, przesun��em dr��ek sterowy i wcisn��em orczyk. Ziemia w dole zacz�a nagle wirowa�. P�dzili�my niczym jastrz�b spadaj�cy lotem b�yskawicy na upatrzon� ofiar�. Opadaj�c nurkowym lotem, rozproszyli�my si� na wszystkie strony. Linki j�cza�y pod naporem wiatru, silniki wy�y, p�aty trz�s�y si�. Trzysta kilometr�w na godzin�. Stery zaczyna�y si� usztywnia�. Pod nami nieprzyjacielskie samoloty; na skrzyd�ach wymalo- wane kokardy przypominaj�ce tarcze strzelnicze. S.E.5a z RAF-u, Anglicy. Dostrzegli nas i skr�cili gwa�townie, niczym przestraszone go��bie. Poczu- �em jak zawsze t� sam� dzik� rado��. Tam, na ziemi, cz�owieka skr�ca�o ze strachu, tu, w przestworzach, czu�o si� �ycie. Rzuci�em si� w wir walki. Drog� przeci�a mi b�yskawica: pilot zgi�ty nad przyrz�dami sterowniczymi, lufy karabin�w maszynowych wypluwaj� poci- ski. Poczu�em dym w nozdrzach i podci�gn��em maszyn�, siadaj�c mu na ogonie. P�aty skacz� to w lewo, to w prawo, �wiat wiruje jak dzieci�cy b�k. Z jednego z naszych Fokker�w wystrzeli�a szkar�atna smuga: Anglik ostrzeli- wa� go z obu luf. Namierzy�em S.E.5a w celowniku. Jedna, druga seria i nagle Anglik jakby si� zachwia�, po czym wzbi� si� w g�r� pot�nym skokiem, a ja za nim, wysoko w niebo, niby pstr�g z�apany na haczyk, a p�niej znowu w d�. Ujrza�em wysmarowany olejem brzuch brytyjskiej maszyny. S.E.5a zacz�� pikowa�, potem przeszed� w korkoci�g, b�yskaj�c odbijaj�cymi si� promieniami s�o�ca. Wtem w moj� stron� pomkn�y pociski smugowe. Wcisn��em peda� orczyka do oporu na pe�nej pr�dko�ci i prze�lizgn��em si� po niebie poprzecinanym szkar�atnymi smugami. Odci�gn��em mocnym ruchem dr��ek sterowy, az zrobi�o mi si� ciemno przed oczami i o ma�o nie urwa�o mi g�owy. Z drugiej strony wirowego �uku pojawi� si� ciemny kszta�t brytyjskiego samolotu. Widzia�em pa�aj�ce w�ciek�o�ci� oczy pilota za szk�a- mi okular�w. Obaj napi�ci do granic wytrzyma�o�ci, p�dzili�my z rykiem silnik�w na trz�s�cych si� maszynach i, chwytaj�c z trudem powietrze, wirowali�my wok� siebie, pr�buj�c wycelowa� w przeciwnika lufy karabin�w maszynowych, poch�oni�ci tylko jedn� my�l�: zabi� lub samemu zgin��, r�wnie bezlito�ni jak anio�y �mierci. W sam �rodek naszego szalonego poje- dynku wtargn�a niebiesko-czerwona b�yskawica z toporem: G�ring. Brytyjski samolot obr�ci� si� bezw�adnie na grzbiet, ci�gn�c za sob� ogon dymu z silnika. Po chwili zbiornik oleju zapali� si� i maszyna run�a w d� w aureoli �wietlistej chwa�y, roz�wietlaj�c swym blaskiem ob�ok na niebie. Nagie woKo� mnie zrobi�o si� pusto. By�em sam. Bia�a chmura po�yskiwa�a jak �wie�y �nieg. Zanurkowa�em w ni� i wok� zrobi�o si� szaro. Kiedy wypad�em z drugiej strony, poczu�em, jak co� z potworn� si�� uderza w samolot. Fokker zacz�� si� buja� jak li�� na wietrze. Ziemia i niebo przyci�ga�y mnie na przemian: biel i b�oto, b��kit i ziele�. Straci�em kontrol� nad maszyn�. Fokker opad� nosem w d� i zacz�� wirowa�. Peda�y orczyka nie reagowa�y na nacisk st�p. Wy��czy�em silnik i w nag�ej ciszy us�ysza�em szum wiatru i zawodzenie linek. Lotki pracowa- �y, podobnie jak stery wysoko�ci. Wyprowadzi�em samolot z lotu nurkowe- go, ale wci�� spada�em w d�, zataczaj�c majestatyczne, spiralne kr�gi. Dym! Poczu�em w nozdrzach dym po�aru. Zacz��em jak szalony maca� szeroki, sk�rzany pas, przytrzymuj�cy mnie w fotelu. Nie chcia�em sp�on��. Podobnie jak inni, dawno ju� podj��em stosown� decyzj�. Wola�em wysko- czy� i sp�dzi� ostatnie kilka sekund lec�c w czystym powietrzu. Powietrze. Czyste powietrze... Nagle u�wiadomi�em sobie, �e chwil� wcze�niej przele- cia�em przez dym pozostawiony przez inn� maszyn�. Szeroki s�up ci�gn�� si� za spadaj�cym samolotem, znacz�c jego drog� w d�. To ten samolot uderzy� we mnie, kiedy wyskoczy�em z chmury. Kim by� pilot? Jednym z naszych czy jednym z tamtych? Wiedzia�em, �e tego ju� nigdy si� nie dowiem. Widzia�em go pod sob�, jak spada w kozio�kuj�cym samolocie, kt�ry po chwili zamieni� si� w roztrzaskany wrak i rozb�ysn�� ogniem, roz�wietlaj�c szar�, b�otnist� ziemi�. Ja b�d� nast�pny. Linki zawodzi�y �a�obn� pie��, wt�ruj�c moim wysi�kom o odzyskanie kontroli nad Fokke- rem. Linie okop�w... Znalaz�em: czarne, biegn�ce nieregularnie po ziemi kreski. S�o�ce odbija�o si� w ��tozielonych, gnij�cych sadzawkach. Rze�ki, pot�ny strumie� za�mig�owy: tu� przy mnie wyskoczy� ciemny kszta�t, okrywaj�c cieniem moj� kabin�. Anglik. S.E.5a o kwadratowym nosie; do- strzeg�em kokardy na skrzyd�ach. K�ad�c maszyn� w ostrym skr�cie, pilot spojrza� na mnie poprzez karabin zamontowany na g�rnym skrzydle. Zestrzeli mnie czy nie? W 1918 roku wci�� jeszcze uchodzili�my za d�en- telmen�w: samolot pr�buj�cy wyl�dowa� z wy��czonym silnikiem pozosta- wiany by� swojemu losowi. Ale nawet w naszych w�asnych Jasta (eskadrach my�liwskich) byli tacy, kt�rzy nie odmawiali sobie nadarzaj�cej si� okazji: piloci ciu�aj�cy zestrzelenia, nowicjusze uganiaj�cy si� za �atw� zdobycz�, na�ogowi zab�jcy. Sam by�em �wiadkiem takich scen. Fokker kr�ci� si� i spada�, coraz bli�ej ziemi. Anglik podlecia� do mnie. Min�� mnie tak blisko, �e widzia�em jego bia�y szalik i ruch r�ki, tr�caj�cej pilotk� w po�egnalnym ge�cie. Odlecia�, a ja zosta�em sam na sam z poj�kuj�cymi linkami i zapachem jego spalin. Zbli�a�em si� do ziemi. Mog�em do pewnego stopnia sterowa� maszyn�; pytanie tylko, gdzie si� kierowa�. B�otnista ziemia naje�ona zwojami drut�w. Sadzawki. Stercz�ce kikuty drzew. Wzg�rze. �agodna pochy�o��. Kr�g; jesz- cze jeden kr�g. Krajobraz staje si� coraz wyra�niejszy, ods�aniaj�c ca�� sw� ohyd�. Nad wszystkim unosi si� okropny fetor, jakby dobywa� si� z cuchn�- cych moczar�w. Jeszcze sto metr�w. Pr�buj� sterowa� w kierunku wypatrzo- nej pochy�o�ci. Ziemia wiruj�c przybli�a si� do mnie, tak jakbym to ja tkwi� nieruchomo, a ona podnosi�a si�, by we mnie uderzy�. Roztrzaskany w�z, zabity ko�, ogo�ocone pociskami drzewa wyci�gaj�ce do mnie strz�piaste, k�uj�ce palce, a ja w trz�s�cym si� samolocie za chwil�... Maszyna zary�a w ziemi�. Szeroki sk�rzany pas wbi� mi si� w brzuch, wypieraj�c ze mnie ca�y zapas powietrza. Co� waln�o mnie w twarz - tablica przyrz�d�w; poczu�em na twarzy rozbite szk�o i wrz�c� ciecz. Z krzykiem szarpn��em si� do ty�u. Opad�a na mnie mazi� b�ota, a zaraz potem uderzy� mnie w bark p�at samolotu, kt�ry oderwa� si� od kad�uba. Fokker stan�� na nosie i nagle zorientowa�em si�, �e lec� w powietrzu: klapn��em ci�ko jak wy�owiona ryba obok jakiego� bajorka. Wok� panowa� zupe�ny bezruch. Co� posykiwa�o i powietrze wype�nia� okropny smr�d. Moje d�onie, kt�re lepiej ode mnie wiedzia�y co robi�, szuka�y nerwowo sprz�czki pasa. Nogi i ramiona my�la�y za mnie. Nic nie widzia�em: by�em �lepy. Wykr�caj�c si� energicznie i wy�amuj�c blokuj�ce mnie strz�py burt, wyswobodzi�em si� wreszcie z roz- trzaskanego kad�uba. Osun��em si� prosto w b�oto; czu�em pod nogami grz�ski grunt. Nagle ca�y �wiat rozgorza�. Zbiornik paliwa eksplodowa� wok� mnie niczym bomba. Nogi same nios�y mnie przed siebie, a� w ko�cu upad�em. Le�a�em w zimnym grz�zawisku, nadal nic nie widz�c. Hilda nie b�dzie chcia�a prowadzi� za r�k� niewidomego �o�nierza. Dotkn��em twarzy i poczu�em obmacuj�ce mnie zimne, twarde pazury. R�kawice! W�a�nie, r�kawice. Zrzuci�em je i odzyska�em na powr�t r�ce. Twarz pokrywa�a mi zimna, mulista ma�. Ale� to b�oto, a nie krew z pokale- czonego cia�a! Ale co z oczami? Dlaczego nie widzia�em p�on�cego Fokkera, cho� dzieli�y mnie od niego zaledwie metry? Wymaca�em d�o�mi oczy. Co to takiego? Co mi si� sta�o? C� to za twarde naro�l�? B�ysk �wiat�a. Niewyra�na plama �wiat�a, migaj�ca przed okiem: przecie� to m�j w�asny palec! Ale dlaczego mog� go widzie�? Okulary! Przesun��em je za czo�o, na pokryt� szlamem g�ow�, i uderzy� w� mnie majestatyczny blask po�aru. �y�em i nie straci�em wzroku! Kl�cza�em w b�ocie, ale by�em ca�y. P�on�cy Fokker o�wietla? "pole walki. Nic si� nie porusza�o. Znajdowa�em si� na ohydnym sk�adowisku �mierdz�cego mu�u, z kt�rego wystawa�y por- dzewia�e, poskr�cane druty zasiek�w i gnij�ce drewniane s�upki. w pooiizu dostrzeg�em �o�nierza, rozna�em po kocio�kowatym he�mie, ze to jeden z naszych. Kl�cza� za os�on� z work�w z piaskiem, opieraj�c przed sob� karabin wycelowany w nieprzyjaciela, gdziekolwiek ten by si� kry� w ponurym krajobrazie bitwy. - Hej! - krzykn��em. Nie odwr�ci� si�, nie przerywaj�c ani na moment czuwania. Podnios�em si� na nogi i ruszy�em, �lizgaj�c si� i zataczaj�c z boku na bok, jak my�liwy brn�cy przez grz�zawisko o pierwszym brzasku dnia w oczekiwaniu na kaczk�. Lepka ziemia przywiera�a mi do but�w. Upad�em obok �o�nierza i klepn��em go w rami�. Moja d�o� zapad�a si� w jego cia�o. Gnij�ce zw�oki opad�y na worki z piaskiem i poczu�em ohydny fetor uchodz�cych gwa�townie gaz�w. Wy- ci�gn��em r�k�, wyswobadzaj�c si� od trupa. Ko�o twarzy bzycza�y mi ��toniebieskie muchy. Z dziury w spodniach �o�nierza wy�oni� si� szczur wielko�ci kota i gapi� si� na mnie bezczelnie, ciekawy, kto o�miela si� przesz- kadza� mu w uczcie. Odczo�ga�em si�, uciekaj�c od przera�aj�cego widoku i, nie wiem nawet kiedy, znalaz�em si� na nogach. Po jednej stronie mia�em trupa, po drugiej trawionego p�omieniami Fokkera. Wycofa�em si� na chwiej- nych nogach i uciek�em. Buty mia�em jak z o�owiu. Kto� trzaska� z bicza. Rozejrza�em si� uwa�nie, ale nikogo nie zauwa�y- �em. Mimo to niewidzialny bicz strzela� mi dalej w uszach. Ziemia wok� mnie by�a poprzecinana rowami i jamami. Z jednej z nich wyskoczy� dziwaczny stw�r i poci�gn�� mnie za sob�. Kiedy upad�em, wczo�ga� si� ty�em do jamy, z kt�rej si� wynurzy�, wci�gaj�c mnie za but do �rodka. Niezdolny si� zatrzyma�, ze�lizgn��em si� w d� i wyl�dowa�em na plecach w dziurze wype�nionej wod� na wysoko�� p� metra. By� to cz�owiek. M�czyzna mia� na sobie niemi�osiernie brudny, pokryty b�otem mundur, na g�owie kocio�kowaty he�m. Twarz zdobi� mu czarny w�sik. Jasnoniebieskie oczy patrzy�y na mnie przenikliwie. - Oj, panie oficerze - odezwa� si� z wyra�n� dezaprobat� w g�osie. - Nie jest to najlepsze miejsce na niedzielny spacerek. - Te� tak s�dz� - wysapa�em. M�czyzna zacz�� si� oddala�, zgi�ty w p� jak pawian, przypominaj�c bardziej zwierz� ni� cz�owieka. Zdawszy sobie spraw�, �e rzucony w to dzikie pustkowie, bez map i drogowskaz�w, mam w nim jedynego przewodnika, opad�em na czworaka i ruszy�em za nim, na wp� p�yn�c, na wp� gramol�c si� niczym pies. Zatrzyma� si� w miejscu przeci�cia, si� okop�w, ob�o�onych gnij�cymi workami z piaskiem, i obejrza� si� na u?nie niecierpliwie. - Komm, Herr Flieger ponagli�. - Anglicy nadci�gaj�, musz� powiedzie� dow�dcy. Przystan��em na moment przy �cianie z woikuw i upancm si� icm u wy- st�p Dopiero wtedy zorientowa�em si�, �e dotykam czyjej� r�ki: z ziemi wystawa�y sk�rzaste szpony i mankiet munduru. Odepchn��em si� i potoczy- �em za swoim przewodnikiem, kt�ry porusza� si� �wawo, zatrzymuj�c si� od czasu do czasu. W takich chwilach chwyta� w nozdrza powietrze, niczym dzikie zwierz�, w�cha� niesiony z wiatrem fetor i nas�uchiwa� d�wi�k�w, kt�re tylko on rozumia�. Domy�li�em si�, �e mam do czynienia z jednym z tych stwor�w, kt�re rodzi�o pole bitwy. Dziwak najwyra�niej czu� si� jak u siebie. - Jeste�my prawie w domu oznajmi�, u�miechaj�c si� do mnie. W domu? Jak m�g� wygl�da� tutaj dom? Znajdowali�my si� w okopie wype�nionym grz�skim b�otem, na kt�re rzucono deski, by umo�liwi� przecho- dzenie. �ciany okopu by�y umocnione r�wno u�o�onymi workami piasku, kt�re tworzy�y przedpiersie wystaj�ce ponad jego kraw�d�. Spiesznie przemierzali�- my biegn�cy kr�tkimi zygzakami okop. Od but�w odpada�y mi bry�y b�ota. �o�nierze. Ludzie. Niekt�rzy pe�nili wart�, inni za�ywali odpoczynku w niewielkich wn�kach w �cianach okopu. Oficer w stalowym he�mie na g�o- wie spogl�da� przez peryskop ponad �cian� okopu. M�j przewodnik podbieg� do niego i zasalutowa�, po czym wyci�gn�� z g��bi swego niechlujnego mun- duru meldunek. - Prosz�, panie poruczniku. Nadci�gaj�. - Spojrza� na mnie z zadowolon� min� psa go�czego, kt�ry przyni�s� swemu panu ustrzelon� przez niego zdobycz. - Znalaz�em go. To pilot. Rozbi� si�. Teraz i oficer spojrza� na mnie. Arystokratyczne brwi unios�y si�. - Jeste� od nas? - zapyta�. - Czy mo�e jeste� naszym wrogiem? Zala�a mnie fala w�ciek�o�ci. - Nie potraficie rozpozna� oficera Pu�ku Kawalerii Ksi�cia Bawarii? - wybuchn��em. - Nie poznajecie pilota Deutsche Luftstreitkmftel U�miechn�� si�. - Nie pozna�bym nast�pcy tronu ani nawet samego cesarza, gdyby stan�� przede mn� w takim stanie. Id�c za jego przyk�adem, popatrzy�em na siebie. Tkwi�em w niewielkim, ale wci�� rosn�cym bajorku tworzonym przez brudno��te b�ocko, kt�re powoli sp�ywa�o ze mnie na ziemi�. " Ja, ja... - b�kn��em niewyra�nie. Wtem przysz�o mi do g�owy, �e pod zwa�ami szlamu mam na sobie sw�j wyj�ciowy mundur. - Mia�em awaryjne l�dowanie - wyja�ni�em. - Nie wiedzia�em, gdzie jestem, i ten oto �o�nierz przyprowadzi� mnie a� tutaj. - To ma pan szcz�cie. Kapral Hitler jest u nas ��cznikiem i nikt lepiej od niego nie zn� okop�w. muoi.c vviia.ii. uu swujcgu uuuiimu. iiiU/CC pdll wys>rd(. gU LM lini�, �eby wskazywa� mi drog�? M�ody oficer pokr�ci� g�ow�. - Lada moment zjawi� si� Anglicy. Jak u was ze strzelaniem? Potrafi pan strzela� z karabinu? - W cywilu lubi�em bawi� si� w my�liwego. - Kapralu Hitler! Przynie�cie karabin dla... - Wolff.LeutaantWolff. - Leutnant Hoeppner - przedstawi� si�. Przyst�pi� do wydawania rozkaz�w. M�wi� z szybko�ci� karabinu maszy- nowego, a �o�nierze biegali po okopie jak mr�wki. ��cznik, kt�ry mnie przyprowadzi�, oddali� si� i wr�ci� po chwili z karabinem i sk�rzanym pasem z �adownicami. Wcze�niej �ci�gn��em z siebie sk�rzany p�aszcz i pr�bowa- �em teraz zdrapa� oblepiaj�ce mnie b�oto. Krzy� �elazny ko�ysa� mi si� u szyi; na ten widok kapral u�miechn�� si� do mnie z nag�ym poczuciem wsp�lnoty i, odpi�wszy g�rny guzik, pokaza�, �e i on nosi takie samo odznaczenie. Zaraz potem uda� si� po�piesznie na kt�r�� z pozycji. - Widz�, �e dosta� Krzy� �elazny - zauwa�y�em. - To rzadko��, jak na kaprala. - To dobry �o�nierz, jeden z naszych najlepszych ��cznik�w. Zawsze dociera z meldunkami na miejsce - odpar� Hoeppner, wypatruj�c przez peryskop. - Mam nadziej�, �e nie pu�cili tego przekl�tego gazu... Nie chcieli�- my awansowa� go na sier�anta, wi�c zamiast tego dali�my mu odznaczenie. Nein, min. Wiatr wieje z innej strony, nie mog� pu�ci� gazu. Gottseidank, jak ja nienawidz� gazu! - Czego pan wypatruje? Nieprzyjaciel nadci�ga? - Zaraz sam si� pan przekona - zapewni� z ponurym wyrazem twarzy. - Ale teraz patrz�, gdzie mo�e by� Feldwebel Neubach. Wyruszy� przed �witem i jeszcze nie wr�ci�. - My�li pan, �e zgin��? - Mo�e nawet nie. Tam, na otwartej przestrzeni, trudno si� w ci�gu dnia porusza� z uwagi na snajper�w. A niech to! Atakuj�! Zostawi� peryskop i wspi�� si� po ma�ej drabince, �eby wyjrze� ponad przedpiersie okopu. Spostrzeg�em ko�o siebie drug� drabin� i poszed�em w jego �lady. Kiedy wychyli�em g�ow� ponad okopem, dobieg� mnie daleki pomruk. Sto metr�w ode mnie ponury horyzont przeistoczy� si� w dziwny mur tocz�cego si� b�ota i szcz�tk�w, kt�re wzbija�y si� wysoko i spada�y ��tobr�zow� �cian� deszczu, o�ywion� dodatkowo trudnymi do okre�lenia obiektami, kt�re jeszcze przed chwil� le�a�y zagrzebane w ziemi. - Tam jest! - krzykn�� Hoeppner. - 1 o Neuoacn! Z przodu muru znajdowa�a si� jaka� posta�, kt�ra, zataczaj�c si�, �lizgaj�c i padaj�c, posuwa�a si� z trudem w naszym kierunku. Mur goni� uciekiniera. Dopiero teraz dotar�o do mnie, �e dziwny mur zbli�a si� ku nam z przera�liwym, dudni�cym rykiem. Zdawa� si� rosn�� w oczach i by� coraz bli�ej, wyrzucaj�c nie ko�cz�c� si� czerwie� b�ysk�w i roz�wietlaj�c fruwaj�- ce strugi b�ota. Oszala�y, zataczaj�cy si� uciekinier obejrza� si� na goni�ce go ohydne monstrum. Nagle po�lizgn�� si� i upad�, zawadziwszy o zalegaj�ce ziemi� szcz�tki. Powsta� szybko na nogi i bieg� podwajaj�c wysi�ki, ale owo co� depta�o mu ju� po pi�tach. Krzykn��, wydaj�c z siebie pot�pie�czy j�k, bo dziwny stw�r w�a�nie go dopad�. W u�amku sekundy by� ju� tylko rozpadaj�c� si� kuk��, kt�ra wzlecia�a w powietrze w s�upie ognia, spad�a w kawa�kach i zosta�a wch�oni�ta przez mur. Sta�em jak zahipnotyzowany na drabinie, patrz�c na nadci�gaj�cego, olbrzymiego potwora. Poszarza�o, s�o�ce przemieni�o si� w za�mion� kul� i po chwili znikn�o. Rozejrza�em si� woko�o: okop w dole by� pusty. Ani �ywej duszy. Z dziury w ziemi wysun�a si� czyja� g�owa. Pozna�em kaprala, mojego przewodnika. - W d�f - wrzasn��. - W�a� tu. - Dobrze, dobrze... - Porusza�em si� wolno jak mucha w smole. Spada�em jakby w zwolnionym tempie, budz�c echo, gdy dotkn��em nogami ziemi, i nagle zacz��em toczy� si� po schodach, wpad�em przez zas�on� z p�achty przeciwgazowej i wyl�dowa�em bezw�adn� mas� na dnie. Wszyscy ju� tam byli, oddychaj�c ci�kim, g�stym od potu powietrzem. Patrzyli wyba�uszony- mi oczami, kt�re wydawa�y si� bia�e w �wietle ma�ych sztormowych lamp zawieszonych na �cianach. Karabiny, bagnety i granaty, szcz�k metalu i po- t�niej�cy grzmot w g�rze, potem gwizd i narastaj�cy wrzask, i nagle ca�a pod�oga podnios�a mi si� pod nogami, powietrze ze �wistem uciek�o mi z p�uc, a w norze zacz�o brakowa� tlenu. Zerwa�em si� z pod�ogi, lecz wtem spad� na mnie z g�ry potok b�ota, piasku i kamieni. Monstrum nadesz�o. Opad�o ca�ym ci�arem na ziemi� nad moj� g�ow�, przyduszaj�c mnie do pod�o�a. Mia�em piasek na szyi, w ustach i w oczach, tkwi�em ca�y w lepkim u�cisku bezw�adnej, twardej masy, tak �e ledwo mog�em si� poruszy�. Serce przeszy� mi gwa�towny strach. By�em stworze- niem przestworzy, a nie borsukiem �yj�cym w ciemno�ciach - nie tak chcia- �em umiera�. R�ce. Czyje� r�ce pochwyci�y mnie i ci�gn�y, winduj�c do g�ry. Wy�oni�em si� z ziemi niczym umarlak w dzie� S�du Ostatecznego. Cztery CZY pi�� par r�k wyci�gn�y mnie z pu�apki. Rykn�li �miechem widz�c, jak wynurzam si� z morza wota, a ja do��czy�em do nich, �miej�c si�, jaKDym postrada� rozum. Kt�ry� z nich wcisn�� mi karabin w r�ce. Chwyci�em bro� i trzyma�em jak talizman. Wej�cie do tunelu by�o niemal kompletnie zawalone. �o�nierze zaatakowa- li z impetem przeszkod� na podobie�stwo kret�w, odgarniaj�c saperkami zwa�y ziemi, gruzu i kamieni, i nagle do �rodka wpad�o cuchn�ce, cudowne powietrze. Chwyci�em i wepchn��em pod p�aszcz saperk�, kt�ra wala�a si� w pobli�u. Hoeppner sta� u wej�cia na schody, czekaj�c i nas�uchuj�c rycz�- cej lawiny odg�os�w, b�yskaj�c biel� szeroko otwartych oczu. Czeka� na co�, co wiedzia�, �e nast�pi, podobnie jak wiedzieli o tym pozostali. Wcisn�� gwizdek w usta i zamar� w oczekiwaniu. - Ju�! - krzykn�� i gwizdn�� z ca�ej si�y. Po chwili by� ju� na stopniach i bieg�, gwi�d��c przenikliwie jak nabieraj�cy pr�dko�ci poci�g. Ca�y oddzia�, ze mn� w �rodku, ruszy� p�dem za nim, pokonuj�c z g�o�nym tupotem schody, �lizgaj�c si� w mulistym b�ocie, by wyrwa� si� na �wiat�o dnia. Okop by� do po�owy zapadni�ty. Podwy�szona drewniana pod�oga znikn�a pod kleist� mazi�, w kt�rej brn�li�my teraz, o ma�o nie gubi�c but�w. Reszta oddzia�u rozpierzch�a si�, jakby wiedzieli, dok�d si� kierowa�. Rozleg� si� terkot karabinu maszynowego. Wgramoli�em si� na wysoko�� przedpiersia okopu - teraz, kiedy si� zapad�, by�o to du�o �atwiejsze. Wok� �wista�y kule, za naszymi plecami przewala� si� grzmot ognia zaporowego. Wydosta�em si� na g�r� i przypad�em do ziemi. Saperka wbi�a mi si� w brod�. Zakl��em na czym �wiat stoi. S�o�ce o�wietla�o nacieraj�cych Anglik�w; mieli na sobie mundury koloru khaki, na g�owach okr�g�e p�askie he�my. Nie cierpia�em widoku tych he�m�w. Promienie s�oneczne odbija�y si� w trzymanych wysoko bagnetach. Mauser w moich d�oniach by� niczym sztucer, z jakim w cywilu wypuszcza�em si� na polowania. Wzi��em na muszk� nacieraj�cego na mnie �o�nierza i wypali�em. Polecia� do tyki, wypuszczaj�c karabin z bagnetem. Zakr�ci�o nim i zwali� si� na grzbiet, jak m�j pierwszy kr�lik, kt�rego zastrzeli�em w dzieci�stwie z ma�ego karabinka. Nagle poczu�em tak� sam� jak wtedy, nieopisan� satys- fakcj�. Nie posuwali si� tyralier�, ale kr�tkimi skokami, szukaj�c os�ony w zdewa- stowanym krajobrazie. Jeden z atakuj�cych przykucn�� za wrakiem; wycelo- wa�em w miejsce, z kt�rego, jak sadzi�em, wy�oni si�, i czeka�em niczym na zaj�ca. Zbli�aj�c si�, wo�ali do siebie dziwacznie po angielsku, z zupe�nie innym akcentem ni� u pana Jacobsena, mojego nauczyciela angielskiego. M�j �zaj�c" mszy� do biegu. Kiedy �ci�gn��em spust, obr�ci� si� dooko�a osi, trafiony w nog�. Zatoczy� �uk w powietrzu i run�� bezw�adnie, trzymaj�c si� za udo. Byli blisko. Na tle s�o�ca zamigota�y ma�e czarne kulki. - Macie, pocz�stuj- cie Si� nimi! - krzykn�� kt�ry� z Anglik�w. Wcisn��em g�ow� w piasek, s�ysz�c �wist metalu nad sob�. Zacz��em si� gramoli� z ziemi akurat w chwili, gdy jeden z Anglik�w rzuci� si� na mnie z bagnetem. By�em jeszcze na czworakach. Skuli�em si� i ostrze przemkn�o mi nad plecami. Napastnik zawadzi� o mnie, zwalaj�c mnie do ty�u, po czym sam upad� i zsun�� si� do okopu. W ca�ym zamieszaniu obaj pogubili�my bro�. Przyskoczy� do mnie z rozcapierzonymi pazurami. Zwarli�my si� w walce, g�ucho warcz�c i zaciskaj�c z�by, wymierzaj�c sobie ciosy. Pr�bowa� d�gn�� mnie w oko, zacisn�� r�k� na krtani. Wbi�em si� z�bami w brudn� zrogowacia�� sk�r�, us�ysza�em wrzask b�lu i zacz��em d�ga� go jak oszala�y po oczach, a� w ko�cu uwolni�em si� i, czuj�c w r�ce saperk�, nic niemal nie widz�c przez warstw� b�ota i �zy, zacz��em siec na o�lep w co�, co kwicza�o i j�cza�o jak zarzynana �winia. Potem sta�em, �api�c z trudem oddech, wytr�- cony ci�gle ze �wiadomo�ci, s�ysz�c j�ki umierania. Kiedy wreszcie przetar- �em oczy, zobaczy�em okop zas�any trupami i cia�ami dogorywaj�cych, po- �r�d kt�rych gramoli�y si� sylwetki walcz�cych jeszcze �o�nierzy. Nagle jeden z naszych run�� na plecy pod naporem napastnika w p�askim he�mie, kt�ry, odwr�cony do mnie ty�em, wzni�s� bagnet do ciosu. Moja saperka zatoczy�a �uk w powietrzu i he�m przelecia� nad okopem, a jego w�a�ciciel zwali� si� na swoj� ofiar�. Zdzieli�em go drugi raz w g�ow�, a� trysn�a krew i m�zg. Pochyli�em si� i �ci�gn��em go z naszego �o�nierza. Okaza� si� nim kapral, m�j przewodnik. U�miechn�� si� dziko przez warstw� posoki i b�ota, pokazuj�c czerwone od krwi z�by, po czym chwyci� karabin Anglika i odszed� na niepewnych nogach, z odkryt� g�ow�. Wtem zrobi�o si� cicho. Przelecia� ostatni pocisk z hukiem lokomotywy. �o�nierze obsadzili okop z obu stron i zacz�li wali� z karabin�w do �p�askich he�m�w". Zewsz�d dobiega�y j�ki. Spojrza�em na saperk�: pokrywa�a j� nie- okre�lona krwista ma�. W jednej chwili wszystko podesz�o mi do gard�a. Nachyli�em si� i zwymiotowa�em suchara z czekolad� prosto w b�oto oblepia- j�ce mi nogi. W brudnej brei co� si� poruszy�o; podobne do k�ody, zwalone twarz� do ziemi, dusi�o si� w lepkiej mazi. Przykucn��em i przewr�ci�em nieszcz�nika na plecy. Nie mog�em nawet pozna�, czy to sw�j, czy nieprzyjaciel. Dostrzeg�em wystaj�c� z b�ota butelk�; podnios�em j� i napi�em si� cu- downej czystej wody. M�czyzna u moich st�p jedn� r�k� �lamazarnie obciera� twarz z brei. Poda�em mu butelk�. Jego przemoczony mundur zaczy- na� si� nas�cza� krwi�, kt�ra sp�ywa�a cienkimi stru�kami ze zlepionych w�os�w. - Dzi�ki, kolego - powiedzia� po angielsku. Nogi mia�em jak z waty. Stoj�c przy �cianie okopu poczu�em, jak mi si� uginaj�, i obsun��em si� powoli w kleist� ma�, nie mog�c si� zatrzyma� Anglik wyci�gn�� do mnie zakrwawion� r�k� z butelk�. - Danke - wykrztusi�em. Sk�d� dobiega� mnie g�os Hoeppnera wykrzykuj�cego rozkazy. Z nieba dolecia� warkot silnik�w. Zobaczy�em nisko lec�ce Fokkery. Od jednego oderwa�a si� bomba, ale zanim przebrzmia�y echa jej wybuchu, rozterkota�y si� karabiny maszynowe. Zaraz potem Fokker skoczy� do g�ry, b�yskaj�c we wczesnych promieniach s�o�ca. R�ka zesztywnia�a mi od ci�g�ego pisania, ale palce nie chcia�y wypu�ci� pi�ra. Zapisa�em ju� tak wiele kartek w niebieskim notesie, oprawionym w sztywne tekturowe ok�adki. Min�o tyle lat, a zdawa� by si� mog�o, �e wszystko dzia�o si� dopiero wczoraj. Okr�g�a butelka z atramentem znajdowa�a si� w szufladzie biurka, przy kt�rym siedzia�em. Wyj��em z niej korek i, zanurzywszy stal�wk�, przycisn�- �em t�oczek, �eby wypu�ci� powietrze i nabra� atramentu. Wytar�em stal�wk� trzyman� specjalnie do tego celu szmatk� i od�o�y�em wszystko na bok, gotowe na nast�pny dzie�. �ycie takie jak moje samo tego uczy; jako pilot wiedzia�em, ze aby marzy� o wyj�ciu ca�o ze starcia z wrogiem, musz� przy pierwszej nadarzaj�cej si� sposobno�ci uzupe�ni� paliwo i amunicj�. Poza tym trzeba wypracowa� sobie metod�. Skoro jeste� my�liwym, musisz po- zna� swoj� ofiar�, zbli�y� si� do niej jak do brata. To zabiera'd�ugie godziny. Niekt�re zasady s� proste. Ptak na ziemi jest jak samolot: zawsze wzbije si� w powietrze. Tw�j pies, tropi�c dzikiego ptaka, b�dzie stara� si� podej�� do jego kryj�wki pod wiatr. Chwyciwszy trop, dopada ptaka od takiej strony, by wyp�oszy� go prosto na ciebie. Ptak wzlatuje do g�ry i reszta jest dziecinnie prosta - pieczony ba�ant mile urozmaici tw�j jad�ospis. Lubi� dzikie kr�liki, i to z dw�ch powod�w: szarak wypadaj�cy jak strza�a z kryj�wki jest doskona�ym sprawdzianem umiej�tno�ci strzeleckich, a udu- szony z boczkiem i cebul� dostarcza niezapomnianych wra�e� smakowych. Ceni� te� sobie fretki za to, ze uwielbiaj� polowanie na r�wni ze mn�, chocia� zdecydowanie nie przepadam za ich mi�sem. Dlatego w�a�nie, kiedy kr�lik wyskakuje jak rakieta z nory, lepiej jest odczeka� chwil� z oddaniem strza�u, �eby upewni� si�, czy tu� za nim nie biegnie fretka. Pasztet z kr�lika i fretki nie jest potraw� dla smakoszy. Zamkn��em notatnik: na dzisiaj dosy� pisania. S�o�ce za oknem zni�a�o si� ku bia�ym szczytom. Ogie� na kominku zacz�� przygasa�, podszed�em wi�c i dorzuci�em troch� szczap. Sucha kora podda�a si� �arowi z paleniska; buchn�� p�omie� i rozszed� si� zapach pal�cej si� jab�oni. Us�ysza�em silnik samochodu. Nie bywaj� u mnie go�cie. Wszyscy, kt�- rych znalem, przenie�li si� ju� na tamten �wiat. Taki ze mnie staruch... Wyj�tek stanowi� m�j ksi�gowy Willi, kt�ra zjawia� si� u mnie regularnie, g��wnie chyba po to, by sprawdzi�, czy jeszcze �yj�. 1 prosz�, ja wci�� �yj�, a on nie - nie tak to powinno by�. Przeszed�em pok�j po szerokich wypolerowanych deskach pod�ogi, kt�r� k�ad� jeszcze budowniczy G�ringa tak wiele lat temu. Mam sztywne mi�nie i nie poruszam si� tak, jak dawniej. Kiedy pow��cz�c nogami dotar�em do holu, rozleg�o si� pukanie do drzwi. Kapu�ciany Oddech - poranny policjant. - ja? - Nie przywyk�em do go�ci. - Ma p�n dla mnie jeszcze jakie� z�e wie�ci? U�miechn�� si� przepraszaj�co. - Ale� nie, Herr Wolff. Po prostu kiedy ju� odjecha�em, przypomnia�em sobie pa�skie s�owa, �e zmar�y ksi�gowy by� jedyn� osob�, kt�ra tu stale zagl�da�a. A pozwol� sobie powiedzie�, �e od najbli�szej wioski czy miasta dzieli pana wiele kilometr�w. - Zamieszka�em tu w�a�nie po to, by mi nikt nie przeszkadza�- odpar�em poirytowany. - Tak, rozumiem - zapewni� po�piesznie, wydmuchuj�c na mnie zapach na wp� strawionego chleba orzechowego. - Ale jak pan sobie radzi z zaku- pami, ze zdobywaniem jedzenia? Zerkn�� na staromodny bakelitowy telefon stoj�cy w holu. - Ma pan do kogo zadzwoni� w razie potrzeby? - Telefon nie dzia�a - poinformowa�em. - Kilka lat temu kaza�em go od��czy�. Wydzwaniali tu ci�gle r�ni tacy i zak��cali mi spok�j, a to oferuj�c ubezpieczenie, a to podw�jne okna. - To sk�d pan wiedzia�, kiedy mia� zjawi� si� ksi�gowy? - Przychodzi�, jak mu pasowa�o. Od paru lat nigdzie si� stad nie rusza�em. Jak pan widzi, osi�gn��em ju� s�dziwy wiek. - Gdyby pan zechcia�, to mam w samochodzie troch� artyku��w spo�yw- czych. Jedn� chwileczk�... Wypad� jak fryga, poruszaj�c si� spr�y�cie w swoich tenis�wkach. M�odzi zwykle szybko chodz�. Po chwili by� z powrotem z pud�em i wni�s� je do holu. - Musia�em zrobi� zakupy - wyja�ni� - i kupi�em troch� wi�cej na wypa- dek, gdyby pan czego� potrzebowa�. Prosz� sobie wybra�, co panu si� przyda. Zajrza�em bez zbytniego entuzjazmu do �rodka. Tak jak si� spodziewa- �em: ry�, przer�ne warzywa korzeniowe, razowy chleb, ziarna soczewicy w ilo�ci wystarczaj�cej, by skaza� cz�owieka na wielogodzinny pobyt w latry- nie, woda mineralna i wreszcie s�oik z czym� br�zowym, co - jak mog�em �mia�o podejrzewa� - miato byc swoistym panaceum na wszystko. Ze zjada- czami marchewek jest zawsze tak samo: ich religijna bigoteria nie potrafi si� ograniczy� zwyczajnie do owoc�w i warzyw. Rozwija si� jak zaraza, w��cza- j�c do swego kanonu wod� czerpan� z po�o�onych odpowiednio daleko i wysoko �r�de�, w kt�rych - jak pa�stwo Marchewkowicze s�dz� - zwierz�ta nie za�atwiaj� swoich potrzeb fizjologicznych (a co z rybami?) i kt�re s� wolne od toksycznych zanieczyszcze�. Tak� w�a�nie wod� popijaj� tabletki 0 w�tpliwym pochodzeniu, skuteczno�ci i rezultatach. Hitler by� taki sam. Jego oddech cuchn�� star� kapust� i na wp� strawionym spaghetti. Nie zaprzeczam, na s