924

Szczegóły
Tytuł 924
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

924 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 924 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

924 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Na kraw�dzi nocy Opowiadania PWZN "Print 6" Lublin 1996 Opowiadania nagrodzone na konkursie Krajowego Centrum Kultury PZN Kielce 1994 Copyright by "Print 6�" Przedmowa Zbi�r opowiada� Na kraw�dzi nocy zawiera prace nagrodzone i wyr�nione w grudniu 1994 roku przez jury Konkursu na Ma�� Form� Literack�, jaki og�osi�o Krajowe Centrum Kultury Polskiego Zwi�zku Niewidomych w Kielcach. Prace nades�ane reprezentowa�y wiele gatunk�w literackich: od humoresek, aforyzm�w, legend, reporta�y i wspomnie�, po nowele i opowiadania, od miniatur po wielostronicowe utwory epickie. Jury podzieli�o je na dwie kategorie: proz� literack� i literatur� wspomnieniow�, przyznaj�c w obu nagrody i wyr�nienia (sygnalizowane przy nazwiskach autor�w ksi��ki). W konkursie wzi�o udzia� wielu niewidomych i s�abo widz�cych z ca�ego kraju. W zg�oszonych pracach spo�ytkowali oni w�asne do�wiadczenia �yciowe i literackie, demonstruj�c bogactwo wyobra�ni, poczucie humoru, a przede wszystkim dystans wobec �wiata i siebie. Czasem domy�la� si� mo�na zbie�no�ci losu narratora i autora, cz�ciej narrator kreuje �wiat, za kt�rym nie szukamy konkretnej biografii. Brak w tw�rczo�ci autor�w prac konkursowych cech jednoznacznie identyfikuj�cych osoby pisz�ce, zatarcie granicy wieku autor�w, r�nic w wykszta�ceniu, sytuacji materialnej, stanie zdrowia, dowodzi ich du�ej dojrza�o�ci artystycznej. I nic dziwnego, wi�kszo�� z nich ma bowiem dorobek literacki, niekiedy obszerny. Tu dotykamy j�dra ksi��ki, kt�ra, wyrastaj�c z do�wiadcze� ludzi przekraczaj�cych w�asne s�abo�ci - o tym wiemy spoza konkursowych tekst�w i z wypowiedzi wspomnieniowych - b�d� poprzez subtelnie rysowane sylwetki bohater�w literackich, skutecznie szukaj�cych miejsca w �wiecie, niekiedy po przekroczeniu kraw�dzi nocy, rozumianej metaforycznie, na r�ne sposoby i jako krach dotychczasowej kariery zawodowej, spowodowany utrat� wzroku, i jako kres nadziei zwi�zanych z ulokowan� w kim� mi�o�ci�, i jako brutalne zwichni�cie �wiata dzieci�cego wywiezieniem na Sybir przez NKWD, b�d� przez przyk�ad samych autor�w, aktywnych w �yciu zawodowym, niekiedy �wietnych organizator�w �ycia spo�ecznego, budzi w czytelniku nadziej�. Oto ja w podobnej sytuacji mo�e nie poddam si�, mo�e podejm� walk� o siebie, o drugiego cz�owieka o nadanie sensu i warto�ci �yciu w�asnemu i �yciu tych, kt�rym przecie� tak wiele mog� ofiarowa�. Musz� si� tylko prze�ama�, potrudzi�, wyci�gn�� r�k� lub przyj�� d�o� zwr�con� do mnie w przyjaznym ge�cie. Mamy nadziej�, �e oddawany Czytelnikom tom poza przyjemno�ci� lektury da im zach�t� do podj�cia wysi�ku i znalezienia w sobie si�y, by nawet spoza kraw�dzi nocy wr�ci� do poranka na nowo budz�cego si� dnia. Marek J�drych �Stanis�awa Juszkiewicz "Osiem cz�ci jajka" Wyr�nienie w kategorii prozy literackiej Ma�a Justyna, gdy tylko na dworze robi�o si� zupe�nie ciep�o, co dzie� mog�a widywa� Bronisia - jedynego towarzysza zabaw wczesnego dzieci�stwa. Dzieciaki ca�ymi dniami mog�y ha�asowa� po rozleg�ej ��ce, okalaj�cej g��boki staw z przybrze�nymi zaro�lami. Buszowa�y r�wnie� po starym owocowym sadzie, g�sto poro�ni�tym dzik�, wysok� traw�. Sad otacza� podw�rze oraz zabudowania od strony wschodniej. Ku stronie po�udniowej, szerokim wachlarzem rozci�ga�a si� ��ka. Mi�dzy sadem a domem oraz kwiatowym ogr�dkiem a ��k�, ros�o co�, na co Broni� z Justysi� patrzyli jak na zjawisko z innego �wiata. "Zielona �ciana" - pl�tanina wszelkiego rodzaju krzew�w i bluszczu: bzu, ja�minu, czeremchy, powoiku. Nikt z doros�ych nie pami�ta�, od kiedy tam ros�a, ani kto j� posadzi�. Przez nikogo nie piel�gnowana, ale i nie niszczona, ros�a wzwy�, g�stnia�a. Zielona �ciana.... Wszyscy tak nazywali ten li�ciasty mur. Justyna z Bronisiem wierzyli, �e jest zaczarowana. Budzi�a w nich podziw, szacunek i strach. Najbardziej jednak podsyca�a dzieci�c� wyobra�ni�. Kiedy wybiegaj�c z sadu stawali zdyszani przed Zielon� �cian�, zapiera�o im dech z ciekawo�ci: - Co te� w tej chwili mo�e dzia� si� na ��ce, po drugiej stronie Zielonej �ciany? - Albo w zaro�lach, nad stawem ... Podobna sytuacja wytwarza�a si�, gdy znajdowali si� przed �cian� od strony ��ki. Na pewno podczas ich nieobecno�ci musia�o wydarzy� si� co� niezwyk�ego. Chc�c do ko�ca zaspokoi� rozbudzon� ciekawo��, dzieci wychodzi�y na wygodn�, szerok� dr�k�, biegn�c� poprzez ��k�, od domu i sadu do samego stawu. Z chwil�, gdy znalaz�y si� ju� na owej dr�ce i bez przeszk�d mog�y penetrowa� tereny le��ce po obu stronach Zielonej �ciany, wszystko doko�a stawa�o si� normalne: ulatnia�a si� podniecona wyobra�nia, rozp�ywa� si� zaczarowany �wiat. Justyna zastanawia�a si� cz�sto nad tym, czy w Zielonej �cianie mieszkaj� jakie� le�ne duchy... "Mo�e wr�ki - czarodziejki? A mo�e krasnoludki?" Na ten temat jednak z nikim nigdy nie rozmawia�a. Doro�li wiedzieli, �e dziewczynka najch�tniej bawi si� w starym zdzicza�ym sadzie. - Tam - podkre�la�a z naciskiem w rozmowach ze starszymi siostrami - jest ma�o s�o�ca. Lubi� bawi� si� pod tymi wielkimi drzewami. W trawie mo�na zobaczy� tak du�o r�nych owad�w. Biega� �atwiej! Jak z Bronisiem bawimy si� w chowanego, to zawsze pierwsza dobiegam do "zaklepanego" drzewa. Pod drzewami oczy nie s� zm�czone. Nie musz� ich bez przerwy zamyka�. Dobrze jest tam, gdzie s�onko nie wysy�a tyle promyczk�w. Pod drzewami mo�na �atwo wyszukiwa� r�ne kryj�wki. A ile tam zielonego agrestu do jedzenia! ��tych s�odkich czere�ni! Rabarbaru! Malin! S� nawet poziomki! Wtedy, kiedy na ��ce, na podw�rkach i na drodze jest tak jasno od s�o�ca, nie lubi� �adnych zabaw. Nic mi si� nie udaje. Broni� nazywa mnie wtedy "Mru�y-oka". W sadzie jest inaczej: s�o�ce oczkom nie dokucza i wszystkie zabawy staj� si� �atwe. Justyna do�� cz�sto wypowiada�a podobne zdania. Wniosek by� jednoznaczny. Dziewczyna cierpia�a na posuni�t� w dalekim stopniu nadwra�liwo�� na �wiat�o dzienne. Urodzi�a si� z t� wad�. W rodzinie nie od razu zorientowano si�, �e dziecko przysz�o na �wiat z fatalnym stanem. Spojrzenie jasnych oczu Justyny by�o czyste, wyra�ne. Pewnego letniego dnia wyniesiono dziecko przed dom na podw�rze. S�o�ce bardzo intensywnie zalewa�o swoim blaskiem w oko�o ma�e i du�e przedmioty. W polach dojrzewa�y zbo�a: ogrody oraz sady przyci�ga�y dojrzewaj�cymi p�odami. W obej�ciu Pleszak�w panowa� s�odki spok�j. Rodzice przed chwil� wr�cili do domu z pola, a�eby zje�� obiad i przeczeka� najwi�kszy upa�. Po po�udniu doko�cz� plewienie burak�w na du�ym zagonie. Hania - najstarsza z c�rek, osiemnastoletnia - �ci�ga�a ze sznurk�w pachn�c�, wykrochmalon� bielizn�. Dziewi�cioletnia Urszulka bawi�a si� z niedu�ym podw�rzowym psem. Jadzia, czternastoletnia, ale ponad wiek rozwini�ta fizycznie, ukaza�a si� na schodkach ma�ej werandki, trzymaj�c na r�kach najm�odsz� siostr�. - Popatrz Justyniu, jak �adnie dzisiaj na dworze! Widzisz, tam, tam, leci ptaszek. O! Drugi ... Justysiu ... Jadzia przyjrza�a si� ma�ej podejrzliwie. Podesz�a do m�odej wisienki, rosn�cej przy ogrodzeniu: przyci�gn�a ga��zk� oblepion� czerwonymi kuleczkami. - Justyniu, zerwij wisienk�. No, zerwij! Dziewczynka wyci�gn�a r�czk� ku ga��zce i przesun�a paluszkami po listowiu. Nie patrzy�a na soczyste owoce. Nie patrzy�a na nic. Powieczki zacisn�y si� na �renicach, ale to jakby nie wystarcza�o. Dziecko zacz�o os�ania� oczy pi�stkami, wreszcie - ukry�o g��wk� na ramieniu siostry. Jadzia przywo�a�a Hani� oraz rodzic�w. Stan�li w milczeniu, obserwowali. Patrzyli na dziecko, to zn�w spogl�dali na siebie. - Jezu Chryste!!! Wszyscy milczeli i wydawa�o si�, �e to milczenie dr��y dziur� w rozgrzanym popo�udniowym �arem powietrzu, do samego nieba. I w tym spot�gowanym milczeniu by�o mo�na us�ysze�, jak kruszy si� proste ludzkie szcz�cie. Potem nast�pi� wybuch p�aczu, lament. - Pozosta�e trzy c�rki takie zdrowe! A Justynka? ... Dlaczego?... Bo�e! Bo�e! ... W ko�cu pogodzono si� z rzeczywisto�ci�, przyzwyczajono. Justynka ros�a, rozwija�a si� z ka�dym miesi�cem. Jadzia, kt�ra najwi�cej w�asnego czasu po�wi�ca�a najm�odszej siostrze, nauczy�a j� przer�nych szkolnych piosenek. Dziewczynka lubi�a popisywa� si� przed doros�ymi swoim talentem. Przyci�ga�a do siebie wszystkich, kt�rzy si� z ni� zetkn�li, gdy� mia�a tak bujn� fantazj�, �e czasem dech zapiera�o w piersiach. W pi�tym roku �ycia zapytana po raz pierwszy przez cioci� Rysi�, ile ma lat, odpowiedzia�a z dum�: W cerwcu sko�cy�am chyba czterdzie�ci. Kiedy� Urszulka przynios�a ze szko�y z�y stopie� z matematyki. Rodzice robili c�rce wym�wki, �e si� nie uczy, �e z psami po polach ugania. S�ysz�c to, Justyna skonkludowa�a: - Kiedy ja p�jd� do szko�y, to b�d� psynosi�a same pi�tki i soboty. Pewnego sierpniowego dnia niebo nad ca�� okolic� by�o powleczone pierzastymi, o najprzer�niejszych kszta�tach, chmurami. Justyna ubzdura�a sobie, �e ta najni�ej wisz�ca, utkana jest z koronki. Wdrapa�a si� po drabinie na dach stajni, a potem - nie wiadomo w jaki spos�b - dotar�a na sam szczyt dachu, �eby t� chmurk� zdj�� z "nieba". Na szcz�cie ojciec by� wtedy na podw�rzu i zauwa�y� wypraw� najm�odszej c�rki po nieosi�galn� zdobycz. W pierwszej chwili znieruchomia� z przera�enia, ale opanowa� strach o dziecko i spokojnym, �agodnym g�osem zacz�� do ma�ej m�wi�, �eby sta�a spokojnie i nie wyci�ga�a po chmurk� r�czki, �e on przyniesie du�� drabin�, wejdzie do niej i pomo�e chmurk� z�apa�. Nie�atwo by�o dziewczynk� odwie�� od zamiaru z�owienia chmurki, z kt�rej uplanowa�a sobie uszycie koronkowego szala oraz takich samych r�kawiczek. Innym razem, w jesienne mgliste przedpo�udnie, ponad dwie godziny ugania�a si� za mg��. - Chcia�am - m�wi�a zanosz�c si� od p�aczu - chocia� kawa�ek tej mg�y przynie�� do domu i da� mamie w prezencie. A ta g�upia... Co j� dogoni�, to mi zn�w ucieknie. �ebym chocia� wiedzia�a, gdzie ona mieszka... Przesta�a p�aka�. - Mamo, a gdzie mieszka mg�a? A jeszcze wiatr. Gdzie on mieszka? Czy mg�a i wiatr maj� rodzic�w? ... Taka by�a Justyna. A Broni�? No c�, po prostu urodzi� si�. Nie�lubne dziecko Reginy. Przyszed� na �wiat p� roku p�niej po narodzinach Justyny. Kto by� ojcem? Nikt z s�siad�w nie wiedzia�. Sama Regina pewno te� nie wiedzia�a. Urodna by�a, ch�tna do wieczornych schadzek. Ma�o to m�odych i niem�odych ch�op�w wywo�a�o j� za Zielon� �cian� od strony ��ki? Regina nie mia�a �adnego zawodu, ani swojego mieszkania. Jedyn� jej w�asno�ci� by�o �elazne ��ko przywiezione z koszar wojskowych, w zamian za dostarczane dla �o�nierzy na poligon warzywa. Mieszka�a k�tem u starszej siostry i szwagra, Martyny i J�zefa Klickich. Kliccy posiadali du�o dobrej uprawnej ziemi i pi�kn� ��k�. Martyna przygarn�a siostr� po �mierci rodzic�w. Tak przynajmniej zwierza�a si� znajomym: "Przygarn�am". Ludzie wiedzieli jednak, �e ze strony Klickiej nie by� to samaryta�ski obowi�zek. W gospodarstwie i w polu by�o du�o prac, �eby zbyt szybko si� nie zestarze�, ceni�a sobie wszelkie wygody. Przy tym by�a egoistk�, nie mia�a zrozumienia ani wsp�czucia dla innych. Tam, gdzie widzia�a korzy��, potrafi�a si� filuternie przypochlebi�, natomiast, gdy jej na kim� nie zale�a�o, umia�a pyskowa�, �e ma�o kto m�g�by jej dor�wna�. Regin� traktowa�a niczym s�u��c�. Mo�na by rzec: "Je�dzi�a na niej, jak na starej kobyle". Tamta nie potrafi�a si� broni�. W nikim nie mia�a oparcia. Pracowa�a wi�c jak koby�a, jak prawdziwa s�u��ca - za wy�ywienie i za ten k�t, w kt�rym sta�o polowe ��ko. Gdy urodzi� si� Broni�, z ust Martyny nie schodzi�o s�owo: "dziwka", kierowane w stron� Reginy, kiedy ta narazi�a si� w jaki� spos�b chlebodawczyni. Ch�opaczek chowa� si� nawet zdrowo. Regina przestrzega�a zasad higieny. A pod nieobecno�� Martyny wykrada�a co smaczniejsze potrawy i podsuwa�a dziecku. Nie daj Bo�e, �eby zauwa�y�a to ciotka. By�by wrzask na ca�� okolic�, �e: Nie dosy�, �e dziwka! Latawica! To jeszcze z�odziejka! Pleszakowie, jako najbli�si s�siedzi Klickich, cz�sto kiwali g�owami i wzdychali po cichu. Nie chcieli komentowa� przy dzieciach, zw�aszcza przy Justynie, losu niezaradnej i osamotnionej panny i jej dziecka. Zauwa�yli, �e Justyna nie lubi Klickiej. Nie chcieli pot�gowa� tego odczucia w ma�ym umy�le. Zastanawiali si� tylko nad tym, sk�d u dziewczynki taka niech�� do tamtej? Wprawdzie dzieciaki bawi� si� prawie ka�dego dnia przy domu Klickich, ale raczej nigdy nie zdarzy�o si� co�, co mog�oby �wiadczy� o niech�ci Martyny do ich c�rki. Niebawem uzyskali na nurtuj�ce ich zagadnienie prost� i zwi�z�� odpowied�. Za kilkana�cie dni Justynka mia�a sko�czy� pi�� lat. Ostatnie czerwcowe dni by�y pogodne, a nawet upalne. Doro�li byli zaj�ci swoimi sprawami. Hania Pleszak�wna wysz�a dwa miesi�ce temu za przystojnego Leszka Z. Odk�d by�a m�atk�, zacz�a najm�odsz� siostr� traktowa� z pewnym dystansem. Justyna te� za ni� nie przepada�a. Urszulka wola�a zawsze raczej psy i koty, ostatnio nami�tnie uczy�a si� je�dzi� na m�odym koniku; m�odsza siostra j� nie obchodzi�a. Jadzia - najbardziej bliska, ukochana, by�a poza domem. Lada dzie� mia�a przyjecha� na d�ugie wakacje. Justynka ca�� dusz� czeka�a na ten przyjazd siostry-przyjaci�ki, p�ki co, ugania�a si� z Bronisiem ca�ymi dniami po zaro�ni�tym starym sadzie Klickich, zanurza�a g�ow� w pachn�c� traw�, obiega�a woko�o staw. Wraca�a do domu zm�czona, brudna, ale zadowolona z prze�ytego dnia. Pewnego jednak wieczoru, Pleszakowa na twarzy c�rki, zamiast zwyk�ego u�miechu, dostrzeg�a jakie� zadumanie czy nawet smutek. - Sta�o si� co�, Justysiu? - Nie. - Broni� ci nie dokucza�? - Broni� ... Nie. Mamo, ugotuj mi jutro na �niadanie jajeczko na twardo i pokr�j je na... - dziewczynka odliczy�a osiem paluszk�w u swoich r�k - tyle mamo, osiem. - Dlaczego akurat ma by� tyle kawa�k�w? I na twardo? Ty zawsze bardziej lubi�a� jajka mi�kkie. - Lubi� jajko gotowane na mi�kko, ale dzisiaj pani Klicka Mariolce dawa�a takie jajko w kawa�kach. By�o ich w�a�nie - zn�w wyeksponowa�a osiem paluszk�w - tyle, mamo. - Dobrze, ugotuj� ci. �pij teraz spokojnie. Nazajutrz matka postawi�a przed Justysi� na jednym talerzyku dwie ma�e kromeczki chleba z mas�em, na drugim - jajko na twardo pokrojone na osiem r�wniute�kich cz�ci. Justyna jad�a chleb popijaj�c go mlekiem; patrzy�a na bia�o-pomara�czowe kawa�eczki na drugim talerzyku, ale jako� oci�ga�a si� z ich spo�yciem. - Czemu nie jesz jajeczka? - Zjem przecie�. W pewnym momencie uwag� matki przyci�gn�� czajnik gotuj�cej si� na herbat� wody. Zdj�a z paleniska czajnik i zala�a wrz�tkiem przygotowan� w ma�ym czajniczku herbat�. Po dokonaniu tej czynno�ci spojrza�a na Justyn�. Talerzyk po jajku sta� pusty, a ona... Wykorzystuj�c nieuwag� matki, w jednej chwili zgarn�a wszystkie kawa�eczki w jaki� przygotowany uprzednio papierek, a teraz wciska�a zawini�tko do kieszonki ��tego fartuszka, kt�ry tego dnia mia�a na sobie. Pleszakowa by�a z natury kobiet� �agodn�. Nie mia�a zwyczaju krzycze� na swoje dzieci. Wobec tak jawnego oszustwa nie mog�a pozosta� oboj�tna. - Jajko gdzie? - spyta�a ostro. - Zjedzone - niepewnie odpowiedzia�a Justysia i szybko chcia�a wybiec z domu. - Poka�, co w�o�y�a� do kieszonki. G�os matki by� twardy i stanowczy. Nie by�o mowy o jakimkolwiek sprzeciwie. Justynka si�gn�a do kieszonki i wyci�gn�a papierek, z kt�rego posypa�y si� na pod�og�, nie kawa�ki, ale okruszki jajeczne. Na ten widok dziewczynka wybuchn�a g�o�nym p�aczem. Pleszakowa nie wiedzia�a, jak zareagowa�. Po�o�y�a r�ce na dzieci�cych barkach, przeczeka�a, a� g�o�ny p�acz przejdzie w szloch. Dopiero wtedy zapyta�a: - Dlaczego nie zjad�a� jajka, tylko schowa�a� do kieszeni. Zniszczy�a� je w ten spos�b. I wtedy, poprzez �zy, Justysia zacz�a m�wi�: - Mamo, ja chcia�am zanie�� Bronisiowi, chcia�am, �eby�my zjedli je po po�owie. Ja i Broni� - bez Marioli. Ona wczoraj od swojej mamy dosta�a wszystkie osiem kawa�k�w. Pani Klicka pilnowa�a, �eby Mariola zjad�a wszystkie. Broni� podkrad� si� i jeden kawa�ek zabra� z talerzyka i zjad�. Pani Klicka wtedy uderzy�a go dwa razy w plecy. Mocno uderzy�a, bo Broni� p�niej d�ugo p�aka�. - Ty stary koniu! - krzycza�a pani Klicka. - Dziecku b�dziesz wy�era�! Matka niech ci kupi i ugotuje. - Mamo, tak naprawd� to nie wiem, czy Broni� p�aka� dlatego, �e dosta� od pani Klickiej po plecach, czy dlatego, �e mia� apetyt na jajko? Pleszakowa ugotowa�a dwa jajka na twardo, obra�a ze skorupek i ka�de osobno zapakowa�a w papierow� torb�. - Justysiu, jedno zjedz ty, a jedno daj Bronisiowi. Nie trzeba, �eby by�y pokrojone w �semki. Smaczniejsze s� w ca�o�ci. - No, id� bawi� si�. Wreszcie nadszed� ten wyczekiwany przez Justysi� dzie� urodzin. Wiedzia�a, �e otrzyma w prezencie lalk� i now� sukienk�. Przypadkowo pods�ysza�a, kiedy� rozmow� z Hani�. Hania by�a krawcow� i spod jej r�ki mia�a wyj�� �liczna b��kitna sukienka, w falbankach! "Oj, �eby tak jeszcze kokard� w takim samym kolorze przypi�li jej do w�os�w..." Od tygodnia w domu przebywa�a Jadzia. Od jej przyjazdu dom powesela�, a Justysia przy starszej siostrze czu�a si� taka szcz�liwa! "I teraz jeszcze urodziny. Tyle dobrego naraz." Ale po takiej my�li, pojawi�a si� nast�pna: "Jakie te� urodziny b�dzie obchodzi� Broni�? Chyba smutne, bo jego mama nigdy nie robi mu prezent�w. Nigdy do niego nikt nie przyje�d�a. Mo�e Bronisia w og�le nikt opr�cz niej, Justyny, nie kocha?" Justynka nie budzi�a si� zbyt wcze�nie. Od zawsze wieczorem zasypia�a p�no, natomiast rano dosypia�a najsmaczniejszym snem p�nych godzin. Domownicy, z do�wiadczenia, wiedzieli, �e je�li zostanie wybudzona przedwcze�nie, ca�y dzie� b�dzie mia�a "muchy w nosie" i nic nie przywr�ci jej humoru wczorajszego dnia. Jadzia ostro�nie wesz�a do sypialni, �eby pozbiera� po�ciel i powynosi� na dw�r. "Taka �adna pogoda, niech si� wietrzy. Nie b�dziemy jej �a�owa� ani s�o�ca, ani wiatru". Spojrza�a w stron� ma�ej. - O! Tysiu! To ty ju� nie �pisz? Wcze�nie jeszcze. Nawet si� u�miechasz. Co to si� sta�o? Gdzie mamy zapisa� takie wydarzenie? - U�miecham si�, bo �ni�o mi si�, �e pani wiosna przez otwarte okno wesz�a do pokoju, podesz�a do mnie, poca�owa�a mnie w czo�o. O, tu. Jadzia przytuli�a mocno do siebie rozpromienion� siostr�. - Wszystkiego, wszystkiego dobrego Tysiu. Od dzi� b�dziesz wszystkim m�wi�a: "Sko�czy�am pi�� lat. Jestem stara ...koza." - A teraz wyskakuj z pos�ania. Czekaj� na ciebie prezenty. Po �niadaniu, Justyna, wystrojona w now� sukienk� koloru nieba, z tak� sam� wst��k� we w�osach oraz w podobnej barwy podkolan�wkach, wyruszy�a w stron� posiad�o�ci Klickich. Najpierw musia�a przej��, od domu do drogi, ich w�asn� alejk�, wysadzan� po obu stronach m�odymi wisienkami. Potem drog� skr�ca�a w prawo, sz�a oko�o pi��dziesi�ciu metr�w. Kliccy mieszkali po lewej stronie drogi, musia�a wi�c skr�ci� w lewo i wychodzi�a na alejk� d�u�sz� od ich alejki, po kt�rej obu stronach ros�y wi�niowe drzewa, ale wysokie, roz�o�yste - dostojne. Dziewczynka wiedzia�a, ile tych wielkich drzew znajduje si� po ka�dej stronie; po jednej siedem, a po drugiej - osiem. U nas - my�la�a - po jednej stronie jest pi�� drzewek, a po drugiej - tylko cztery. Kliccy s� od nas o wiele bogatsi. Gdy przechodzi�a mi�dzy leciwymi drzewami wzd�u� alejki, odczuwa�a dum�, �e potrafi tak sama, bez niczyjej pomocy, przej�� z domu do Bronisia i nie zb��dzi! A przecie� po drodze s� dwa zakr�ty. Wesz�a na podw�rze Klickich. Broni�, ubrany w czerwone majteczki, uk�ada� z kamyk�w map� podw�rza, na kt�rym znajdowali si� obecnie. Zauwa�y� Justyn� i przez chwil� zapomnia� o swoim zaj�ciu. Przygl�da� si� z zainteresowaniem wielkiej kokardzie oraz sukni powiewaj�cej falbankami. - �adna jeste� - powiedzia�. - Jak w przysz�ym roku prze�cign� ci� w latach, to we�miemy �lub. - Broni�, co ty wygadujesz! W latach nigdy, nikt nikogo nie prze�cignie. Pyta�am Jadzi� i ona mi tak powiedzia�a. Jadzia wie wszystko najlepiej. Broni� zgarn�� na kup� znajduj�ce si� w pobli�u kamyczki. � Justyna, chod�, idziemy do sadu. Zobaczymy, kto pierwszy wejdzie na "star�" jab�onk� ... � Nie, ja dzisiaj do sadu nie p�jd�, bo bym sobie sukienk� zniszczy�a. Uk�adajmy kamyki. Mi�dzy domem, a cz�ci� Zielonej �ciany znajdowa� si� niewielki kawa�ek uprawnej gleby. Ros�y tam same kwiaty. Wy��czno�� piel�gnacji kwiatowego ogr�dka przyj�a na siebie Regina. Kolorowe grz�dki by�y jej chlub�. Zabiega�a o ka�dy kwiatek, strzeg�a, jak najcenniejszej rzeczy. Ten niewielki ogr�deczek stanowi� dla Reginy sens istnienia p�r roku, jej ukojenie na r�ne bol�czki. Niczym o�tarz czci�a to zaciszne miejsce. Dzieciom znudzi�a si� zabawa kamykami. Posz�y nad staw. Broni� wiedzia�, �e dzisiaj dla Justyny jest jaki� nadzwyczajny dzie�. Przypomnia�o mu si�, �e par� dni temu przynios�a dla niego ca�e jajko. Wr�czy�a mu je na ��czce. Zacz�li je��. Justynka upu�ci�a swoje w traw� i nie mog�a go znale��. Broni� zjad�szy swoje schyli� si� po upuszczone przez Justysi�, wygrzeba� z trawy i zjad�. Teraz chcia�by jej te� co� podarowa�, ale co? Wracaj�c od stawu przez ��k� dzieci zatrzyma�y si� przed Zielon� �cian�, akurat przy tej cz�ci, kt�ra odgradza�a owe rabatki. Stan�y, i jak zwykle, patrzy�y co si� dzieje po drugiej stronie. Poprzez li�ciaste prze�wity widnia�y r�nokolorowe bratki, czerwone i bia�e go�dziki, pomara�czowe pazurki i wiele innych jeszcze, przyci�gaj�cych barwami kwiat�w. W tym momencie Broni� dozna� ol�nienia. Zapomnia� o surowym zakazie matki: "Do ogr�dka wst�p wzbroniony". Zerwie dla Justysi we wszystkich kolorach po trochu. W�lizgn�� si� do ogr�dka przez furtk� i nazrywa�: troch� bia�ych, fioletowych, ��tych i czerwonych. W milczeniu wr�czy� je dziewczynce. Justyna przyj�a bukiecik, ale gdy wzi�a kwiaty do r�k, okaza�o si�, �e Broni� zrywa� wszystkie za blisko kielich�w. �ody�ki by�y kr�tkie, wypada�y z r�ki. - Zobacz, jak nie�adnie pozrywa�e�. Wszystkie mi pogin�. Broni� nie zdawa� si� by� tym zafrasowany. Jeszcze raz stan�� w ogr�dku i zacz�� wyszukiwa� - jego zdaniem - najdorodniejszych. Nagle za plecami Justyny rozleg� si� zimny twardy g�os: - Justyna! sk�d wzi�a� te kwiaty?! By�a to Regina. Akurat wy�azi�a z pobliskiego warzywniaka, gdzie tyczkowa�a fasol�. Pozna�a swoje kwiaty w r�kach dziewczynki i ogarn�a j� fala takiej w�ciek�o�ci, �e na ten widok starszy syn Martyny stan�� w os�upieniu. Regina dopad�a Justyny, ale w tym momencie dostrzeg�a za furtk� ogr�dka prawdziwego winowajc�. � Bronek! Ty jasna cholero! Ty trutniu niewydarzony! �apy poprzetr�cam. Sz�a w stron� ogr�dka. Ch�opak zd��y� wymkn�� si� drug� furtk� po przeciwnej stronie. - Zdzisiek, - Regina zwr�ci�a si� do dwunastoletniego siostrze�ca - dogo� tego czorta. Naucz� go! Raz na zawsze! M�odemu Klickiemu nie trzeba by�o powtarza� dwa razy. Pu�ci� si� p�dem za Bronisiem; dopad� i szarpi�cego si� ch�opca ci�gn�� w stron� matki. Broni� wierzga� nogami, rzuca� si� jak piskorz, ale jakim� cudem nie wypu�ci� z r�k zerwanych przed chwil� go�dzik�w. Na ten widok Regina w�ciek�a si� jeszcze bardziej. - Poprzetr�cam! Zabij�! Zatrzasn�! Szczeniaku! Darmozjadzie! Wypierdku! Justysi na te s�owa zrobi�o si� ciemno w oczach, w gardle wysch�a �lina, a nogi wros�y w ziemi�. "Matko - pomy�la�a - Broni� b�dzie zatrza�ni�ty"... Poprzez podniesione na moment powieki ujrza�a, Jak Regina podnios�a spod ogrodzenia d�ugi, gruby kij i skierowa�a si� w stron� Zdzi�ka, kt�ry trzyma� miotaj�cego si� i wrzeszcz�cego w niebog�osy Bronisia. - "Tam b�dzie go zabija�a. Co robi�? Mo�e krzycze�?" Ale Justysia ze strachu nie mog�a wydoby� z siebie ani odrobiny g�osu. Sta�a wro�ni�ta w ziemi� i wydawa�o jej si�, �e ca�y �wiat na ni� si� przewraca. Zaciska�a pi�stki, nie wiedz�c, �e po nowych b��kitnych falbankach sp�ywaj� str�ki potu, zabarwione kolorowym nektarem pochodz�cym z Bronisiowego bukiecika. Krzyk Bronisia �widrowa� uszy, wciska� si� coraz g��biej i g��biej. Us�ysza�a uderzenia. Nie wie, czy by�o ich du�o, czy nie. - Jezuu! To pewnie ju� zabijanie si� odbywa, tam, na podw�rku. Serce omal nie wyskoczy�o z malutkiej piersi. Uderzenia usta�y, krzyk wci�� dobiega�. - Co teraz b�dzie? Broni� na pewno ju� zabity - zatrza�ni�ty. Tak jego mama postanowi�a. Dziewczynk� opanowa�y md�o�ci. By�aby mo�e upad�a, ale z krytycznego stanu wyrwa� j� g�os Reginy: - A ty Justyna, do domu! E, �ebym ci� tu na �adnej zabawie wi�cej nie widzia�a. Dziecko pos�usznie, na trz�s�cych si� nogach, skierowa�o si� w stron� podw�rka, gdzie przed chwil� odby�a si� "egzekucja". Broni� wci�� wrzeszcza�. Justysia, przechodz�c ko�o le��cego ch�opca, poczu�a, jak wszystkie wn�trzno�ci podchodz� jej do gard�a. Przera�enie by�o tak olbrzymie, �e nie pozwoli�o jej przej�� do przyjaciela. - "A wi�c tak wygl�da zatrza�ni�cie - przemyka�y przez g��wk� my�li. - To znaczy, �e Broni� zosta� w jaki� spos�b przymocowany do trawy i ziemi i ju� nigdy nie b�dzie si� m�g� stamt�d uwolni�. A s�o�ce tak strasznie piecze! A on pewno jeszcze w to s�o�ce b�dzie musia� patrze�. Jakie to straszne! Jakie straszne!" S�aby wzrok Justysi oraz nat�enie s�onecznego �wiat�a sprawi�y, �e dziewczynka nie mog�a dok�adnie widzie� le��cego Bronka, kt�ry nie by� niczym przykuty do ziemi. Nie widzia�a te� sceny podczas wymierzania ch�opcu przez matk� kary. Zbyt dos�ownie potraktowa�a s�owa rozgniewanej Reginy, reszty dokona�a wyobra�nia. Opu�ci�a podw�rze Klickich, zabieraj�c z sob� krzyk Bronisia. Sz�a jak automat, spi�ta, nas�uchuj�ca. Wydawa�o jej si�, �e ka�de �d�b�o trawy, kt�re j� dotkn�o, ka�da muskaj�ca g��wk� ga��zka - wszystko, wszystko doko�a - krzycza�o krzykiem Bronisia. I pot�gowa� si� ten krzyk w ma�ej dziecinnej duszy, a�eby przyzwyczajony m�g� przetrwa� przez wiele, wiele lat, a wywo�any odpowiednim rezonatorem - odezwa� si� znowu. Justysia dopiero pod swoim domem spojrza�a na trzymany w r�czkach bukiecik. Ani �ladu z pi�knych kolorowych p�atk�w. Miazga, nie wiadomo jakiego koloru. Wszystko zmarnowane. - Justka, co� ty taka blada? To Hania zauwa�y�a wracaj�c� siostr�. Justysia spojrza�a w stron� domu Klickich: - Tam na podw�rku - le�y zabity Broni� - wyj�ka�a. Hania wzruszy�a ramionami. - G�uptasku, chodzisz po s�o�cu z odkryt� g�ow� i wygadujesz bzdury. Gdyby to by�a Jadzia, zamiast Hani... Jadzia by wys�ucha�a, wyt�umaczy�a, uspokoi�a. Ale w�a�nie dzisiaj posz�a zrywa� maliny, a� do wieczora. Za daleko, a�eby Justysia mog�a do niej p�j��. Nie mia�aby nawet na to si�y. Ca�a wewn�trznie rozdygotana a� do wieczora, w milczeniu, odchorowa�a przedpo�udniowe zaj�cie roztrojem przewodu pokarmowego: torsjami, b�lem brzuszka oraz biegunk�. Up�yn�y dziesi�tki lat. Przez ten czas Justyna wydoro�la�a, poko�czy�a szko�y i wysz�a za m��. Nie�atwe mia�a �ycie. M�� zgin�� w wypadku w niespe�na trzy lata po urodzeniu c�rki. Ci�ko by�o wychowywa� dziecko samotnie nie przerywaj�c pracy. Czasem zagl�da�a w rodzinne strony, ale nie by� to ju� ten dom, kt�ry pami�ta�a z dzieci�stwa. Rodzice pomarli. W domu zosta�a Hania z Leszkiem. Justyna przypomnia�a sobie dzieci�ce lata: sad i ��k� w posiad�o�ci Klickich oraz Bronisia. Nie pami�ta�a jednak, kiedy i w jaki spos�b si� rozstali. M�wiono, �e jaka� dalsza krewna zabra�a od Reginy Bronisia do siebie na wychowanie. Justyna przebrn�a jako� przez dzieci�stwo swojej c�rki - ukochanej Anetki, dorodnej, ciemnow�osej, piwnookiej, o weso�ym, ale stanowczym usposobieniu. Dziewczyna dojrzewa�a z ka�dym rokiem, a� przysz�a pora ma��e�stwa. Po dw�ch latach od chwili zam��p�j�cia Anetka urodzi�a syna. Justyna mia�a za sob� dwadzie�cia pi�� lat pracy. By�a zm�czona i sam� prac�, i dojazdami. Z ulg� przesz�a na rent�. - B�d� bawi�a wnuka. Sebastianek potrzebuje dobrej opieki. A kto b�dzie mu j� w stanie zapewni�, je�li nie taka cudowna babcia? I rzeczywi�cie. Patrzy�a w ma�ego jak w najcudowniejszy obraz. �eby nie krzykn��. �eby, kiedy troch� podro�nie, du�o t�umaczy�. - Anio� w sp�dnicy, Sebastianku - komentowa�a podczas swojej wizyty ciocia Jadzia, mocno ju� podstarza�a matrona, ale wci�� jeszcze z ognikami w oczach. Te ogniki po cioci Jadzi odziedziczy�a chyba Anetka, bo Justyna mia�a oczy ca�kiem �agodne. Sebastian dorasta� pod opiek� babci-Justynki w sercu Szczecina, a tymczasem w Kielcach grono-oddanych sprawie zapale�c�w powo�a�o do �ycia pi�kn� instytucj�: Krajowe Centrum Kultury Niewidomych i S�abowidz�cych. Justyna lubi�a recytowa�, a jeszcze wi�ksz� przyjemno�� sprawia�o jej odtwarzanie postaci scenicznych. Dobra�a sobie spo�r�d znajomych trzy, cztery osoby ca�kiem powa�ne; ta niewielka grupa zacz�a bawi� si� w teatr. Ka�dy wyjazd do Kielc sprawia� Justynie ogromn�, niepoj�t� rado��. Traktowa�a te wyjazdy jak wielkie �wi�teczne dni. Jak posi�ek ze �wie�ego wiejskiego chleba posmarowanego najprawdziwszym swojskim mas�em. T�skni�a do tych organizowanych imprez, bo w jej przekonaniu czerpa�a z nich si�� do dalszej codzienno�ci - szarej i monotonnej. Zdawa�a sobie spraw�, jak male�k� namiastk� artystycznego �wiata daj� te spotkania. Ale jak�� olbrzymi� warto�� mia�o dla niej ... Najbardziej ceni�a sobie tzw. "Biesiad� Literack�". Podziwia�a - umiej�tno�� wytworzenia przez organizator�w podnios�ego nastroju. Aneta chodzi�a zawsze nad�sana, gdy Justyna przygotowywa�a si� do podr�y. - Tyle czasu ci� nie b�dzie, mamo, jak ja sobie ze wszystkim poradz�? - Poradzisz sobie, c�rko, poradzisz. Kiedy�, przed jednym z wyjazd�w do Kielc, Justyna postanowi�a upiec piernik. Troch� zabierze ze sob�, a reszt� zostawi domownikom. Wykr�ci�a numer telefoniczny jednej ze znajomych: - Halo... - Gra�ynko mi�a, chcia�abym wiedzie�, sk�d ty bierzesz taki wspania�y ser. Zale�y mi na tym szczeg�lnie teraz. Je�li by�aby� tak dobra... Gra�ynka odpowiedzia�a, �e, owszem, pojedzie z Justyn� na przedmie�cie do pani Zofii, kt�rej chyba nikt nie dor�wna w produkcji twarogu. Um�wi�y si�. Pojecha�y. W autobusie Gra�ynka opowiada�a Justynie, jak to pani Zofia, opuszczona przez m�a, mieszka z ojcem i czteroletni� c�reczk�. Dojecha�y do celu. Niedaleko od przystanku autobusowego znajdowa�a si� posesja pani Zofii. Wesz�y do �rodka. Justyn� uderzy� kwa�ny zapach nieumytych po mleku naczy�. - Pani Zosiu, Zosie�ko - szczebiota�a Gra�ynka - prowadz� klijentk� po najlepszy serek. Zza drzwi ukaza�a si� m�oda, wysoka kobieta. G�ste, czarne w�osy, samoistnie uk�ada�y si� w loki. Oczy, tak�e czarne, du�e i bardzo �adne rysy twarzy. To by�a pani Zofia. Nie spojrza�a zbyt przyja�nie na przyby�e kobiety, a te dostrzeg�y natychmiast, �e gospodyni jest czym� zdenerwowana. - Sta�o si� co�? Gra�ynka pr�bowa�a przebi� jak�� niemi�� atmosfer�. - A sta�o si�, sta�o. Z s�siaduj�cego z kuchni� pomieszczenia wyci�gn�a za r�czk� ma�� dziewuszk�. Dziecko by�o tak podobne z urody do pani Zofii, �e nie pozostawa�o najmniejszej w�tpliwo�ci, �e to jej c�reczka. Tylko �e w oczach matki widnia� gniew, natomiast oczy dziewczynki rozszerzone by�y niepomiernym strachem. - Powiedzia�am, �e jak jeszcze raz wyjdzie na drog�, to utn� g�ow� - o, tym tasakiem. Zofia przyci�gn�a dziewczynk� do kuchennego sto�u, na kt�rym w�r�d r�nych przedmiot�w le�a� tasak do mi�sa. Dziecko b�agalnie wpatrywa�o si� w Gra�ynk�, jakby wiedzia�o, �e stamt�d jedynie mo�e przyj�� ratunek. � Nie b�j si�, Anulko, mama ci� tylko straszy, bo nie chce, �eby na drodze przytrafi�o ci si� jakie� nieszcz�cie. Mog�aby� przecie� wpa�� pod samoch�d. Gra�ynka �agodnie przemawia�a do dziewczynki. Zofia z w�ciek�o�ci� potrz�sn�a drobnym cia�kiem c�rki: - Straszy! Zobaczymy, czy to jest straszenie! Justyna, widz�c w oczach ma�ej narastaj�ce przera�enie, w��czy�a si� do rozmowy: - To jasne, �e dzieciak nie mo�e przebywa� tam, gdzie je�d�� samochody, ale ma�ej trzeba to t�umaczy� inaczej. Nie gro�bami. - Dobre rady, paniusiu, zostaw dla swoich. T�umaczy�! G�wniarz i tak nie zrozumie. P�jdzie tasak w robot�! Dziecko zacz�o si� trz���. Chcia�o co� powiedzie�, ale z gardzio�ka wydoby� si� tylko nieokre�lony d�wi�k. Gra�ynka zacz�a z kolei przemawia� do matki, ale tej z�o�� nie opuszcza�a. Justyna nagle poczu�a co� dziwnego. Wydawa�o jej si�, �e stoj�ca przed ni� dziewczynka jest jej, Justyny, cz�ci�, �e co� wsp�lnego z ni� maj� te przera�one oczy dzieci�ce. Ale co? Dlaczego ten strach w czarnych oczach ma�ej to jakby ona sama.... O Bo�e! Tak. To tamto wydarzenie z urodzinowego dnia. To krzyk Bronisia przecie� w tej chwili si� w niej odezwa�. I rozpaczliwa boja��, druzgoc�ca dzieci�ca bezsilno��. Wszystkie fakty tamtego dnia stan�y przed ni� jak �ywe. A pani Zofia wci�� wygra�a�a Anulce. Justyna wyszarpn�a dziecko matce. - Gra�ynko, wyjd� z ma�� przed dom! Zofia te� chcia�a za nimi. Justyna przytrzyma�a j� mocno za r�k�: - Ty stara, g�upia krowo - wysycza�a w twarz m�odej kobiety. - Nie potrafisz wyobrazi� sobie, jakie tortury zadajesz dziecku? Ja podobny strach, nie o siebie przecie�, tylko o mojego ma�ego koleg�, prze�y�am na w�asnym ciele. Zapomnia�am o tym, ale dzisiaj tu, od�ywa we mnie ca�a scena. Zofia sta�a z otwartymi ustami. Justyna rozlu�ni�a u�cisk swojej d�oni. Zacz�a opowiada� ca�� histori� tamtego incydentu. Usiad�y. - To co mam zrobi�, - spyta�a Zofia - �eby nie wychodzi�a sama na t� cholern� szos�? - Najpierw musimy wszystkie ca�kowicie si� uspokoi�, ja, pani, a przede wszystkim - ma�a Anulka. W drugiej kolejno�ci spr�bujemy znale�� metod�, by pani c�reczka wola�a bawi� si� w pobli�u domu. Po nied�ugim czasie od wydarzenia z ma�� Anulk� Justyna urz�dza�a przyj�cie imieninowe. Na honorowym miejscu, oczywi�cie, ciesz�ca si� wci�� dobrym zdrowiem i jeszcze lepszym humorem - Jadzia. Przysz�y dwie serdeczne kole�anki Justyny oraz Anetka z m�em i ma�ym Sebastianem. Jadzia opowiada�a dowcipne historie z dzieci�stwa. Na pprzyk�ad o tym, jak chcia�a si� koniecznie nauczy� siusia� w taki spos�b, jak robi� to jej ma�y kolega. Jadzia nie pami�ta�a, po ile mogli mie� wtedy lat, ale pami�ta�a, jak bardzo jej si� podoba�o, kiedy robi� to na stoj�co, a strumyk jego moczu si�ga� tak daleko. - Szanowa�am go - m�wi�a Jadzia � za to sikanie. I opowiada�a dalej, jak pr�bowa�a osi�gn�� taki sam rezultat, w efekcie czego, ca�e nogi by�y zawsze mokre, a strumyk jej moczu nigdy nie przybra� takiego kszta�tu, jak u Zenka. By�o weso�o, ale o powa�nych rzeczach te� nale�y troch� pom�wi�. Justyna opowiedzia�a o tym, co zasz�o u niejakiej pani Zofii. Opowiedzia�a te� o swojej reakcji. Przytoczy�a tak�e owo wspomnienie z dzieci�stwa... Zako�czy�a stwierdzeniem, �e zawsze si� stara�a, aby w stosunku do swojej c�rki nie u�ywa� metod zastraszania. Na te s�owa Aneta wybuchn�a serdecznym �miechem. W piwnych oczach zata�czy�y ogniki. - O matko wyrodna! I ty, wobec tak dostojnego grona, twierdzisz, �e nigdy mnie nie postraszy�a�? - Oczywi�cie, �e nie. Jestem tego najzupe�niej pewna. Aneta zanosi�a si� od �miechu: - Mamu�ku, a kto swojej trzyletniej c�rce powiedzia�, �e uschnie jej r�ka, jak b�dzie j� podnosi�a na mam�? S�uchajcie. Ile ja si� tej swojej r�ki naogl�da�am po k�tach czy mi schnie. Przyk�ada�am jedn� do drugiej i por�wnywa�am. I tylko czeka�am, kiedy mi ta jedna zacznie schn��. Tak chyba by�o do �smego roku �ycia. No, a kiedy ju� zm�drza�am, to przyrzek�am sobie, �e jak urodz� w�asne dziecko, to nigdy, ale to nigdy, nie pope�ni� wobec niego takiego g�upstwa. - C�re�ko moja mi�a, a matko mojego jedynego wnuka, jak na razie podtrzymujesz stwierdzenie, �e wobec swojego pierworodnego nie pope�ni�a� b��du? - Tak, podtrzymuj�. - To mo�e zechcesz mi wyt�umaczy�, dlaczego po mojej, zaledwie czterodniowej, nieobecno�ci, ma�y w �aden spos�b sam nie chcia� przej�� przez przedpok�j? - Nie wiem. Domy�lam si� tylko, �e musia�a� mu "babciu" naopowiada� strasznych bajek i dziecko po prostu si� ba�o. - Ot� wcale nie. Zanim to jednak wy�wietli�am, musia�am porz�dnie si� nag�owi�. Wyobra�cie sobie, �e po powrocie z Kielc zauwa�y�am, i� ma�y boi si� zosta� sam w przedpokoju, szczeg�lnie boja�liwie patrzy� w ten k�t, gdzie wisi zas�ona w nieokre�lonych w kszta�t�w malowid�a. Patrzy� w ten k�t i powtarza�: "Wilki". Pomale�ku zacz�am go wypytywa�, a� wreszcie wyci�gn�am, �e to mama m�wi�a: - "Sebastianku, jak b�dziesz wychodzi� ze swojego pokoju, do pokoju, gdzie mama ogl�da film, to z tej zas�ony zejd� wilki i ci� porw�". - Justyna ci�gn�a dalej: - Ile musia�am si� nat�umaczy�, �eby w ko�cu wyperswadowa�, najpierw z zas�ony, a potem z tej ma�ej g�owiny, stado wilk�w. No i co teraz powie moja m�drali�ska? - Mamo, chcia�am obejrze� po "dzienniku" film, a ten, zamiast spa� w ��eczku, w ma�ym pokoju, co jaki� czas maszerowa� do mnie. Musia�am co� wymy�le�. - Obydwie zastosowa�y�cie wspania�e metody wychowawcze. Jadzia chichota�a znad fili�anki czarnej kawy. Justyna z Anetk� obrzuci�y si� ciep�ymi spojrzeniami. Obecnym przy stole, od tych spojrze�, zrobi�o si� mi�o i swojsko. Aneta z szerokim u�miechem powiedzia�a po chwili: - Dy� prawd� rzek�a ciocia Jadzia, prawda, mamu�ku? � A ju�ci, �e prawd�. I przenios�y wzrok na bawi�cego si� w z�odzieja i policjanta Sebastiana. Oj, �eby wszyscy rodzice w stosunku do swoich dzieci wykazywali tylko taki stopie� niedopatrzenia, jak my obydwie � by�oby du�o dzieci szcz�liwych. �Maksymilian �Bart-Koz�owski �"Wst�powanie w kr�lestwo nocy" Wyr�nienie w kategorii prozy literackiej Wielka gala sali podnosi�a atmosfer� do nieokre�lonego �aru. Odnosi�o si� wra�enie, �e wszyscy razem albo pojedynczo za chwil� wyrusz� na szlak poszukiwania z�ota. Z wypiekami na twarzy kr�ci�y si� kelnerki, poprawiaj�c na sto�ach to tu, to tam, chocia� wszystko oczekiwa�o ju� na go�ci w nale�ytym porz�dku. Ko�o sto��w by�o pusto. Przy wej�ciu, ale pod �cian� sta�o kilka os�b w oczekiwaniu na wydarzenie. Niekt�rzy zmieniali raz po raz nog�, to w prz�d, to w ty�. Zdenerwowanie, gor�czka oczekiwania, godzina wyznaczona by�a tu�. Bankiet mia� si� rozpocz�� za kilka minut. Wcze�niej mia�o nast�pi� podpisanie wa�nej, arcywa�nej umowy. A po dokonaniu tak wa�nego ceremonia�u planowano wielkie �arcie, no i, picie na pot�g� do kwadratu albo i wi�cej. Delegacji japo�skiej spodziewano si� za chwil�. Tu ju� nie wchodzi�o w gr� jakie� tam betonowanie na Syberii lub w Kazachstanie. Poprzeczka sz�a mocno w g�r�; budowa miasteczka sportowego w Japonii. I pieni�dz za robot� konkretny, twardy. Ucho ch�tnie s�ucha o takich walorach waluty. Co poniekt�rzy szeptali po k�tach, �e firma roz�o�y si� na �opatki, �e tam trzeba podo�a� specjalnym warunkom. Ziemia w Japonii trz�sie si� raz na tydzie� albo i cz�ciej. Ostro�ni przestrzegali, ale czynili to szeptem. Odwa�ni mieli za nic japo�sk� trz�sionk�. Nic dziwnego, �e Kunk, m�j bezpo�redni prze�o�ony, przypomina� szczeg� za szczeg�em, jak to wszystko ma toczy� si� po kolei. Sam u�o�y�em plan. Ale to by� jego plan. Po akceptacji tak ju� zostawa�o. Teraz by�em tylko wykonawc�; taka moja rola. Kunk rz�dzi�, nie ja. To on by� dyrektorem pot�nej firmy. To on podejmowa� decyzj� o betonowaniu fundament�w na japo�skiej trz�sionce. Projektowa� mo�na i miasta na Jowiszu, ale decyzj� tak� podj�� to, ju� inna sprawa. Ka�dy z nas mia� swoj� rol� do wype�nienia na bankiecie. - Japo�czycy uwa�aj� na ka�dy drobny szczeg�lik. Nie mo�e by� �adnej, nawet najmniejszej gafy. Rozumiesz, Glas?! - Rozumiem, szefie ... - odpowiedzia�em pewny siebie. I mog�em tak powiedzie�. O wszystko zadba�em. I o to nawet, �e nam�wi�em studentk�, ucz�c� si� japo�skiego, aby przy konsulu przemieni�a si� w uleg�� gejsz�. To takie do towarzystwa niewiasty w Japonii. Czemu wi�c nie mia�a by� taka w Polsce na uroczysto�ci. - �adna gafa. Mur! - upewnia� si� Kunk. - Mur, beton - zapewni�em pryncypa�a. Kunk u�miechn�� si�. To lubi�. W og�le mia� zalety i wady. Wady zawsze przewa�aj� u ludzi stoj�cych spo�ecznie wy�ej. Tak ka�dy z ni�szego szczebla, patrz�cy w g�r�, uwa�a. By�em jego sekretarzem technicznym. Tak okre�lono w anga�u. Nie kojarzy�o si� to nikomu z funkcj� sekretarki, kt�re Kunk zmienia� ka�dego roku z wiosn�. Sekretarza technicznego nie zmienia si� tak pr�dko. Nie tylko sprawa przynale�no�ci do rodzaju m�skiego mia�a tutaj wp�yw. Po prostu sekretarz taki zna� firm� i on wszystko przygotowywa�. By� krwi� swego szefa w firmie. U�miech Kunka oznacza�, �e l�k o wynik bankietu przechodzi ju� w stan zadowolenia. - Mur-beton - powt�rzy�em do siebie. Kunk poprawia� muszk�, wypr�a� si�, wci�ga� brzuch. Mia� swoje lata. Tym cz�ciej zmienia� sekretarki. Rozejrza�em si� po sali. Wszystko zapi�te na przys�owiowy guzik. Tylko ten b�l w oczach budzi� nieznany dot�d niepok�j. Sczeg�lnie �mi� w lewym oku. I chwilami nieokre�lone uczucie, �e drzemie gdzie� w blisko�ci, mo�e tu� obok albo i jest ju� w cz�owieku jaka� przes�ona, co mo�e przes�oni� sal�, oczekuj�cych w skupieniu ludzi, okna, wszystko. Sk�d takie uczucie? Dlaczego? Po co? Przecie� u�miechaj� si� wszyscy i Kunk si� u�miecha. Nie zna�em nigdy takiego b�lu. Trzeba i�� do okulisty. K�ucie gdzie� w g��bi �renicy przemija�o. Ot, zwyk�e przem�czenie, przejdzie. Prze�y� ten bankiet, odpocz��. �atwo powiedzie�... Realizacja umowy poci�gnie kolejno�� spraw w nie mniejszym tempie. Wyjazdy fachowc�w i pseudofachowc�w, tych nie b�dzie brakowa�o. I twardy pieni�dz przes�oni oczy, t� realno�� w�asn� �wiata. Presja na Kunka b�dzie narasta� to od jednego, to od drugiego albo i drugiej. Kto jest jego sekretark�? A, Lusia, wygl�da na sprytn�. Tym gorzej i dla Kunka, i dla mnie. Pcha si� niejeden na konrakt, a nie umie nie tylko rysunku technicznego odczyta�, ale i w�asnego nazwiska. Oczywi�cie, b�dzie pcha� si� taki owaki przez Lusi�. I Kunka te� trzeba b�dzie pilotowa�. Jest dobry na b�ysk, na pierwsze uderzenie. Troch� jest w nim i z Papkina od Fredry. Taki na pif, paf, ale to nie jest tylko jego wada. Mo�e nas wszystkich i tak ju� jest od stuleci. Barykady szybko budujemy, ale utrzyma� je, a jeszcze przej�� do ataku, to ju� trudniej. Ale ten snop �wiat�a od reflektor�w bije po oczach, istny ogie�. Daj� znak d�oni� - przyga�, przyga�. Obs�uguj�cy rozumie opacznie. Dodaje kilka luks�w, �wiat�o jarzy. Nie mog� podej�� bli�ej. T�umek przy wej�ciu zafalowa�. Nie by�a to meksyka�ska fala, ale mi�a dla oka. O�ywienie budzi�o nast�pn� fal�. Konsul czy wicekonsul japo�ski jest ju� blisko. Wiod�cy delegacj� japo�sk� cz�owiek by� niskiego wzrostu. Tu� za nim posuwa� si� kocim krokiem s�usznego wzrostu m�czyzna. O, ma ochron�... Musi by� szych�. Za ochroniarzem sz�o kilku, ale nie wi�kszych od konsula. Czy to jest konsul we w�asnej osobie? Teraz jest moja chwila, uczyni�em krok do przodu. Zawirowa�o w m�zgu, co� wpad�o do g�owy, jakby gor�cy kamie� albo zarzewie z ogniska. Przemin�o. Jeszcze jeden krok, musz� to spe�ni�... Musz� wszystko wykona� zgodnie z harmonogramem przeze mnie zreszt� ustalonym. Kunk jest w pobli�u, konsul te�... W g�owie smaga ogie�, jeszcze p� kroku... Mo�e poprosi� kogo�, kto jest bli�ej?! Ogie� rozpala si� we wszystkich przestrzeniach m�zgu... Ale czemu na oczy nak�ada si� noc? ...Ha�as, niebywa�y ha�as rozleg� si� w sali. Z r�k moich, szczyt niezdarno�ci w oczach ka�dego, wypad� kryszta�, pi�kny rubinowy wazon, duma zaopatrzeniowc�w. Pysznili si� zdobycz� ca�y dzie�. Teraz w drobniute�kim kryszta�owym piasku rozsypuje si� pod nogi, po suto zastawione sto�y. Przera�one pracownice popiskuj� w obawie przed odpryskiem na nylonowe po�czoszki. To by�a chwila. U�miecha� si� konsul. Mia� w sobie co� z wodza. W�dz nie okazuje tego, co mu si� snuje po g�owie i we wn�trzu. Dobry w�dz jest z natury w takiej sytuacji kamieniem. Kunk, przera�ony, z�apa� si� za g�ow�. Nastr�j uroczysty znik�. I jak tu toczy� dysputy na temat korzystnych wzajemnie operacji handlowych. Ten kryszta� mia� by� przepustk� do owocnych obrad. Tak przynajmniej nam si� wydawa�o, mnie tak�e... Wraz z niebywa�ym hukiem w mojej g�owie wszystko powr�ci�o do normalno�ci. Tylko rozsypany w miazg� gruz kryszta�owy na pod�odze �wiadczy� o wydarzeniu... Konsul usztywni� swoje stanowisko, poprosi� o opinie bieg�ych. Niby rozbity kryszta� nie by� tego przyczyn�. Kunk krzykn��: - To przez ciebie, �lepy jeste�, czy co? - Taka gafa..., cz�owieku, popsu�e� wszystko... - Kontrakt b�dzie - odpowiedzia�em s�abo. - Kontrakt, kontrakt, ale jaki?! - i odszed�. Zosta�em sam. Dokuczliwa samotno�� skoczy�a mi do gard�a. Wszyscy wyszli bez po�egnania ze mn�. A przecie� i w takim momencie kontrakt b�dzie podpisany, powinni wszyscy �asi� si� jak koty. To ja podpowiada�em, kogo Kunk ma wys�a� na roboty za konkretny, twardy grosz... Kunk drugi dzie� z rz�du nie wzywa� mnie do siebie. Siedzia�em za biurkiem i gapi�em si� w okno. Po niebie snu�y si� ob�oki o rozmaitych kszta�tach. Oczy uspokoi�y si�. Z niema�ym zaciekawieniem przygl�da�em si� chmurom. Ka�d� przemienia�em w jak�� posta�. Prowadzi�em tajemne dialogi. Jak za dziecinnych lat. Nikt mn� si� nie interesowa�... Kunka spotyka�em przypadkiem na korytarzu. Obydwaj udawali�my si� do miejsca, gdzie i kr�lowie podobno chodz� na piechot�. Sykn��: - Co, �lepy pan jest?! Delegacja po zbiciu kryszta�owego wazonu rozjecha�a si�. Konsul rozdawa� grzeczne u�miechy. W�dki nie chcia� si� napi�. A jak bez drinka za�atwi� milion dolar�w? Jak... - Przecie� kontrakt podpisano... - Podpisano, podpisano... - zgry�liwym g�osem rzek� Kunk i zamiast w pisuar la� na posadzk�. - Przypadek z tym kryszta�em. - Przypadek, przypadek - sarkn�� i opu�ci� szybko toalet�. Zapomnia� ukry� z pewno�ci� wa�n� cz�� m�skiego cia�a, bo za drzwiami us�ysza�em pisk kobiecy i kilkakrotne - przepraszam, przepraszam... Czeka�em na um�wion� wizyt� u lekarza okulisty. W�a�ciwie wielkiej ch�ci ku temu nie przejawia�em. Nic mnie nie bola�o, ale odczuwa�em l�k przed nast�pnym atakiem b�lu i to w chwili nieprzewidzianej. Mia�em jeszcze przekonanie, �e Kunkowi moja wiedza i do�wiadczenie jest niezb�dne. Los okaza� si� niezwykle srogi. Diagnoza lekarza by�a kr�tka: - Natychmiast do szpitala! Telefonicznie powiadomi�em Kunka o tym fakcie. Wyczuwa�em w jego g�osie zaniepokojenie. Uspokoi�em go, �e na moim biurku jest opracowany w szczeg�ach kalendarz realizacji kontraktu. Poczu�em satysfakcj�. Po dziesi�ciu badaniach lekarskich w szpitalu odnios�em nieomylne wra�enie, �e z ka�d� minut�, godzin�, nieznane moce przenosz� mnie, wbrew mojej woli, w inny �wiat. Bywa�o, �e bada�o mnie nieraz i dw�ch lekarzy na zmian�, szepcz�c co� pomi�dzy sob�. Nie wytrzyma�em, spyta�em: - Chcia�bym i ja co� wiedzie�?! - Jeszcze nie wiemy, jak temu wszystkiemu podo�a�. Cierpliwo�ci. Jest pan w szpitalu, tutaj pomoc jest na miejscu. - Pomoc! - stwierdzi�em nijako. - Cz�sto miewa� pan ataki b�lu w oczach? - spyta� drugi lekarz. - Nie, ale w chwili niespodziewanej ... - i przypomnia�em sobie nieszcz�sny dzban kryszta�owy i odchudzony kontrakt. - I w chwilach emocji - stwierdzi� pierwszy lekarz. - Tak - przyzna�em. - Mo�na to tak okre�li�. I zn�w szepty. Wyt�y�em ucho. Jeszcze nie mia�em s�uchu wyostrzonego jak obecnie. Nadchodzi�a noc, kolejna noc w szpitalu. Spa�em na korytarzu. Oczekiwa�em miejsca na sali. Dopiero w�wczas mia�a nast�pi� operacja oczu. Noc to by�a upragniona pora doby. Gas�y spojrzenia ludzkie, kierowane raz po raz w moj� stron�. Neony za oknami przygasa�y. Nie wbija�y si� w cz�owieka, takie k�uj�ce, m�wi�ce ostrym �wiat�em: - jeste� chory, chory ... Neony dr�czy�y my�l�, �e oto one bardziej potrzebne s� �wiatu, Kunkowi, ni� ja. Martwe przedmioty, a tyle m�wi� za ludzi. Nikt nie odwiedza� mnie w szpitalu. Kunk tylko raz zatelefonowa�. Nie rozumia� czego� w opracowanym kalendarzu kolejno�ci za�atwiania tej wa�nej umowy zagranicznej. Kunk nie rozumia� zapewnie i innych rzeczy tam opisanych. Dziwne, �e nie pojmowa� tylko jednej sprawy... Mia� ju� zapewne doradc�. To niemo�liwe, podpowiada�a mi pr�no��. Przeczucie nie myli�o, stawia�o na pewno��, �e tak jest. Przecie� telefonowa�by cz�ciej, przyje�d�a�by z kwiatami. Tym sztucznym znakiem przyja�ni, jak to bywa u niejednych. Mo�e jeszcze wpadnie i chocia� oka�e lito��. A to da si� wyczu� ju� po pierwszym spojrzeniu. Banalna rozmowa i unikanie spojrzenia wprost w oczy, jedynie w bok, gdzie� w okno, w �cian�, byle nie na cz�owieka, oczekuj�cego jak najwi�cej. Kunk jednak nie przychodzi�, zagoniony sprawami albo i gonitw� za now� atrakcyjn� damsk� znajomo�ci�. Noc� buntowa�em si� najwi�cej. Nie chcia�em przyjmowa� dar�w tego �wiata: tej pseudoopieki, politowa�, czu�o�ci na pokaz. To by� gwa�t zadany moim planom �yciowym. I ja chcia�em pojecha� do Japonii, do kraju kwitn�cych wi�ni i podobno dobrych ludzi. Spyta�em lekark�, kt�ra najwi�cej kr�ci�a si� przy mnie: - Co b