9229

Szczegóły
Tytuł 9229
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

9229 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 9229 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

9229 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

SHIRLEY JACKSON Nawiedzony Tytu� orygina�u The Haunting of Hill House (t�um. Maria Straszewska-Hallab) 2000 �Wej�� do domu na Wzg�rzu, to wkroczy� do umys�u szale�ca.� Stephen King Leonardowi Brownowi Rozdzia� 1 I �aden �ywy organizm nie mo�e na d�u�sz� met� normalnie funkcjonowa� w warunkach absolutnego realizmu. Niekt�rzy utrzymuj�, �e nawet skowronki i koniki polne miewaj� sny. Dom na Wzg�rzu, cho� nienormalny, opiera� si� samotnie o swoje pag�rki i tuli� ciemno�� w swym wn�trzu. Sta� tak ju� osiemdziesi�t lat i zapewne sta� tak b�dzie przez nast�pne osiem dziesi�cioleci. W �rodku �ciany wznosi�y si� pionowo do g�ry, ceg�y przylega�y r�wno jedna do drugiej, pod�ogi by�y w ca�kiem niez�ym stanie, a drzwi - dobrze zamkni�te. Pomi�dzy drewnem a kamieniami Domu na Wzg�rzu zalega�a g�ucha cisza, a to, co po nim chodzi�o, chodzi�o samotnie. - Doktor John Montague by� doktorem filozofii. Stopie� naukowy uzyska� w dziedzinie antropologii, czuj�c niejasno, �e pomo�e mu to zbli�y� si� do w�a�ciwego powo�ania, kt�rym mia�a by� analiza zjawisk nadprzyrodzonych. Bardzo skrupulatnie pos�ugiwa� si� swoim tytu�em, poniewa� badania, kt�re prowadzi�, by�y tak ca�kowicie nienaukowe. Mia�nadziej�, �e �w tytu� naukowy doda im powagi i powszechnego szacunku, a nawet pewnego naukowego autorytetu. Wiele kosztowa�o go wynaj�cie na trzy miesi�ce Domu na Wzg�rzu, zar�wno bior�c pod uwag� finanse, jak i ze wzgl�du na dum� w�asn�, jako �e nie nale�a� do os�b lubi�cych �ebra�. Liczy� jednak na to, �e wszystkie jego cierpienia zostan� ca�kowicie zrekompensowane przez satysfakcj�, jak� przyniesie mu publikacja jego ostatecznej pracy dotycz�cej przyczyn i skutk�w metapsychicznych zak��ce� w domu, kt�ry powszechnie znany by� z tego, �e w nim straszy�o. Ca�e �ycie szuka� domu, w kt�rym naprawd� straszy�o. Pocz�tkowo, kiedy us�ysza� o istnieniu Domu na Wzg�rzu, mia� pewne w�tpliwo�ci, potem przerodzi�y si� one w nie�mia�� nadziej�, a wreszcie zacz�� niezmordowanie d��y� do jego wynaj�cia, gdy� nie nale�a� do ludzi, kt�rzy �atwo rezygnowali z takiej szansy. Zamiary doktora Montague wzgl�dem Domu na Wzg�rzu bezpo�rednio by�y zwi�zane z metodami nieustraszonych dziewi�tnastowiecznych �owc�w duch�w, postanowi� on bowiem zamieszka� w Domu na Wzg�rzu i przekona� si� na w�asnej sk�rze, co si� tam dzia�o. Z pocz�tku my�la�, �eby na�ladowa� pewn� anonimow� dam�, kt�ra zamieszka�a w posiad�o�ci Ballechin i urz�dza�a tam latem zabawy dla wierz�cych i sceptyk�w, w��cznie z krokietem i obserwacj� duch�w jako czo�ow� atrakcj� sezonu. Jednak�e dzisiaj zar�wno wierz�cy, jak i sceptycy, a tak�e zwolennicy gry w krokieta, nale�� ju� do rzadko�ci. Doktor Montague by� zatem zmuszony zatrudni� asystent�w. By� mo�e powolny tryb �ycia w epoce wiktoria�skiej bardziej sprzyja� metodom stosowanym pod�wczas do bada� nad zjawiskami metapsychicznymi albo te� drobiazgowa dokumentacja tych zjawisk przesta�a by� g��wnym dowodem stosowanym do orzekania autentyczno�ci tych�e zjawisk, w ka�dym razie doktor Montague nie tylko zosta� zmuszony do zatrudnienia pomocnik�w, ale na dodatek musia� ich najpierw znale��. W zwi�zku z tym, �e uwa�a� si� za cz�owieka wyj�tkowo skrupulatnego, poszukiwanie asystent�w zaj�o mu sporo czasu. Starannie przeczesa� rejestry towarzystw metapsychicznych, ostatnie szpalty wszystkich sensacyjnych czasopism oraz sprawozdania parapsycholog�w i zebra� poka�n� list� ludzi, kt�rzy w taki czy inny spos�b - niewa�ne kiedy, jak d�ugo czy nawet jak podejrzanie - zwi�zani byli z jakimi� anormalnymi wydarzeniami. Z listy tej wyeliminowa� najpierw nazwiska os�b zmar�ych. Kiedy poskre�la� r�wnie� nazwiska tych, kt�rzy wydawali mu si� ��dni rozg�osu, cofni�ci w rozwoju umys�owym czy te� niepo��dani z powodu wyra�nej tendencji do zajmowania centralnej pozycji na scenie, pozosta�o mu oko�o tuzina kandydat�w. Ka�da z tych os�b dosta�a od doktora Montague list z zaproszeniem do sp�dzenia ca�ego lub te� cz�ci lata w wygodnej wiejskiej rezydencji, nieco starej, lecz doskonale wyposa�onej w kanalizacj�, elektryczno�� i centralne ogrzewanie oraz czyste materace. W li�cie wyra�nie okre�lony by� cel pobytu - obserwacja i sprawdzanie prawdziwo�ci r�nych nieprzyjemnych opowie�ci, jakie kr��y�y na temat tego domu przez wi�ksz� cz�� jego osiemdziesi�cioletniej egzystencji. Doktor Montague nie stwierdza� otwarcie, �e w Domu na Wzg�rzu straszy�o, gdy� b�d�c cz�owiekiem nauki, nie chcia� za bardzo zawierza� swemu szcz�ciu, dop�ki sam na w�asnej sk�rze nie do�wiadczy� w nim jakich� metapsychicznych manifestacji. W zwi�zku z tym jego listy cechowa�o pewne dwuznaczne dostoje�stwo obliczone na rozbudzenie wyobra�ni specjalnego rodzaju czytelnika. Na tuzin wys�anych list�w doktor Montague uzyska� jedynie cztery odpowiedzi. Pozosta�ych o�miu kandydat�w przypuszczalnie wyprowadzi�o si�, nie pozostawiaj�c nowego adresu, albo te� utraci�o wszelkie zainteresowanie paranormaln� rzeczywisto�ci�, a mo�e po prostu nigdy nie istnia�o. Do owej czw�rki, kt�ra mu odpisa�a, doktor Montague napisa� ponownie, wyznaczaj�c dzie�, w kt�rym dom b�dzie oficjalnie gotowy do zamieszkania, i za��czaj�c dok�adne wskaz�wki dotycz�ce dotarcia do niego, gdy� - jak by� zmuszony wyja�ni� - trudno by�o uzyska� jakiekolwiek informacje na temat po�o�enia domu, zw�aszcza od otaczaj�cej go wiejskiej ludno�ci. W dniu wyjazdu do Domu na Wzg�rzu doktor Montague da� si� przekona�, aby w��czy� do grona swego wysoce wyselekcjonowanego towarzystwa przedstawiciela rodziny, kt�ra by�a w�a�cicielem domu. Otrzyma� r�wnie� telegram od jednego z kandydat�w, kt�ry nagle si� wycofa� pod najwyra�niej wymy�lonym napr�dce pretekstem. Inny zn�w ani nie przyjecha�, ani nie napisa� - by� mo�e z jakich� wa�nych osobistych powod�w. Pozosta�ych dw�ch stawi�o si�. 2 Eleanor Vance mia�a trzydzie�ci dwa lata, kiedy przyjecha�a do Domu na Wzg�rzu. Po �mierci matki jedyn� osob�, kt�rej rzeczywi�cie nienawidzi�a, by�a jej w�asna siostra. Nie lubi�a te� ani swego szwagra, ani pi�cioletniej siostrzenicy i w og�le nie mia�a �adnych przyjaci�. W du�ej mierze winne temu by�o jedena�cie lat, kt�re sp�dzi�a, opiekuj�c si� niedo��n� matk�. Pozosta�y jej po tym pewne piel�gniarskie umiej�tno�ci oraz niezdolno�� do przebywania w ostrym s�o�cu bez konieczno�ci mru�enia oczu. Nie pami�ta�a, aby w swym doros�ym �yciu by�a kiedykolwiek naprawd� szcz�liwa. Lata sp�dzone przy matce sk�ada�y si� z drobnych przewinie� i wyrzut�w, wiecznego zm�czenia i nie ko�cz�cej si� rozpaczy. Cho� nigdy nie zamierza�a by� wstydliwa ani pow�ci�gliwa, to prze�y�a tyle lat w samotno�ci, nie maj�c nikogo, kogo mog�aby kocha�, �e trudno by�o jej rozmawia� z drug� osob�, nawet na zupe�nie banalne tematy, bez niezr�cznego za�enowania i nieudolnego poszukiwania odpowiednich s��w. Jej nazwisko pojawi�o si� na li�cie doktora Montague, poniewa� pewnego dnia, zaledwie miesi�c po �mierci jej ojca, na ich dom - bez �adnego uprzedzenia, powodu czy celu - posypa� si� deszcz kamieni. Liczy�a sobie w�wczas zaledwie dwana�cie lat, a siostra mia�a wtedy lat osiemna�cie. Kamienie z szale�czym �oskotem sypa�y si� z sufitu i stacza�y z hukiem po �cianach, wybijaj�c w oknach szyby. Trwa�o to oko�o trzech dni. W tym czasie Eleanor i jej siostra bardziej ni� kamieniami przera�one by�y reakcj� s�siad�w i gapi�w, zbieraj�cych si� codziennie pod drzwiami ich domu, oraz �lepym, histerycznym upieraniem si� matki, twierdz�cej, i� wszystko to by�o win� z�o�liwych i oszczerczych s�siad�w, kt�rzy od samego pocz�tku mieli co� przeciwko niej. Po trzech dniach Eleanor i jej siostra zosta�y przeniesione do domu przyjaci�, a kamienie przesta�y si� sypa� i zjawisko nigdy wi�cej si� nie powt�rzy�o, mimo �e Eleanor wraz z siostr� i matk� wr�ci�y do domu, a sp�r z s�siadami nigdy w�a�ciwie nie zosta� zako�czony. Wszyscy zapomnieli o tej historii, z wyj�tkiem ludzi, z kt�rymi skontaktowa� si� doktor Montague. Z ca�� pewno�ci� zapomnia�y o niej Eleanor i jej siostra, kt�re w owym czasie obwinia�y si� nawzajem o spowodowanie tego zdarzenia. W czasie ca�ego swego �ycia, jak tylko si�ga�a pami�ci�, Eleanor mia�a wra�enie, i� czeka�a na co� w rodzaju Domu na Wzg�rzu. Opiekuj�c si� matk�, przenosz�c wiecznie niezadowolon� starsz� pani� z krzes�a na ��ko, przygotowuj�c jej niezliczone tace z zup� i owsiank� czy te� wymykaj�c si� po cichu do brudnej pralni, Eleanor kurczowo trzyma�a si� przekonania, �e kiedy� co� si� stanie. Przyj�a zaproszenie do Domu na Wzg�rzu poczt� zwrotn�, mimo �e szwagier upiera� si�, aby zadzwoni� najpierw do paru os�b i upewni� si�, czy ten doktor Montague nie zamierza� przypadkiem u�y� Eleanor do jakich� dzikich rytua��w zwi�zanych ze sprawami, o kt�rych - zdaniem siostry Eleanor - m�oda, niezam�na kobieta wiedzie� nie powinna. - By� mo�e - szepta�a siostra Eleanor w zaciszu ma��e�skiej sypialni - by� mo�e ten doktor Montague, je�li to rzeczywi�cie jego prawdziwe nazwisko, by� mo�e ten doktor u�ywa tych kobiet do jakich�... jak by to powiedzie�?... eksperyment�w. No wiesz, jakie to eksperymenty oni robi�. Siostra Eleanor rozwodzi�a si� szeroko na temat eksperyment�w tych�e doktor�w. Eleanor nic takiego nie przysz�o do g�owy, a gdyby nawet, to wcale si� tego nie obawia�a. Kr�tko m�wi�c, by�a gotowa wyjecha� za wszelk� cen�. U�ywa�a tylko imienia Theodora. Jej rysunki podpisane by�y kr�tko �Theo�, a na drzwiach mieszkania i witryny sklepu, a tak�e w spisie telefon�w, w nag��wku jasnego papieru listowego oraz na dole jej �licznej fotografii stoj�cej na kominku, s�owem, wsz�dzie - widnia� jedynie podpis: Theodora. Theodora w og�le w niczym nie przypomina�a Eleanor. Zdaniem Theodory obowi�zki i sumienie nale�a�y wy��cznie do atrybut�w harcerek. �wiat Theodory sk�ada� si� z samych przyjemno�ci i ciep�ych kolor�w. Dosta�a si� na li st� doktora Montague, poniewa� wchodz�c do laboratorium i wnosz�c tam ze sob� powiew kwiatowych perfum, by�a w stanie - rozbawiona i podniecona t� swoj� niewiarygodn� umiej�tno�ci� - zidentyfikowa� poprawnie osiemna�cie na dwadzie�cia, pi�tna�cie na dwadzie�cia i dziewi�tna�cie na dwadzie�cia kart trzymanych przez asystenta pozostaj�cego poza zasi�giem g�osu lub wzroku. Imi� Theodory ja�nia�o w zapisach laboratoryjnych i wobec tego nieuchronnie zwr�ci�o uwag� doktora Montague. Pierwszy list doktora Montague rozbawi� Theodor� i odpowiedzia�a na� z czystej ciekawo�ci. (By� mo�e rozbudzi�o si� w niej to samo przeczucie, kt�re dyktowa�o jej symbole kart trzymanych poza zasi�giem jej wzroku i teraz popycha�o j� w stron� Domu na Wzg�rzu, mimo �e z ca�� pewno�ci� nie zamierza�a korzysta� z zaproszenia). A jednak, by� mo�e znowu z powodu owego ponaglaj�cego j� instynktu, kiedy otrzyma�a kolejny list od doktora Montague, Theodora da�a si� sprowokowa� i �lepo, bez opami�tania, rzuci�a si� w wir gwa�townej k��tni z przyjacielem, z kt�rym wynajmowa�a mieszkanie. Po obu stronach pad�y s�owa, kt�re tylko czas m�g� wymaza�. Theodora celowo i z wyrachowanym okrucie�stwem roztrzaska�a �liczn� ma�� figurk� przedstawiaj�c� j� sam�, kt�r� wyrze�bi� dla niej jej przyjaciel, a on z kolei podar� na drobne kawa�ki tom poezji Alfreda de Musseta, kt�ry otrzyma� od Theodory w prezencie urodzinowym, ze szczeg�ln� pasj� koncentruj�c si� na pierwszej stronie z �artobliw�, lecz czu�� dedykacj� Theodory. Oba te czyny by�y naturalnie niewybaczalne i musia�o up�yn�� troch� czasu, aby mogli si� z tego razem po�mia�. Theodora odpisa�a jednak tej samej nocy, przyjmuj�c zaproszenie doktora Montague, i nast�pnego dnia w lodowatej ciszy wyjecha�a. Luke Sanderson by� k�amc�. A tak�e z�odziejem. Jego ciotka, kt�ra by�a zarazem w�a�cicielk� Domu na Wzg�rzu, lubi�a zaznacza�, �e jej bratanek posiada� najlepsze wykszta�cenie, najlepsze ubranie i najlepszy smak oraz najgorszych przyjaci� spo�r�d wszystkich znanych jej os�b. Nigdy nie traci�a �adnej okazji, aby si� go bezpiecznie na kilka tygodni pozby�. Adwokat rodziny zosta� zmuszony do przekonania doktora Montague, �e wynaj�cie domu do wspomnianych przez niego cel�w absolutnie nie wchodzi�o w rachub� bez zapewnienia obecno�ci cz�onka rodziny w czasie jego tam pobytu. By� mo�e podczas ich pierwszego spotkania doktor Montague wyczu� pewien rodzaj si�y, czy te� swojego rodzaju koci instynkt samozachowawczy, co sprawi�o, �e zale�a�o mu na obecno�ci Luk�a w domu podobnie jak pani Sanderson. W ka�dym razie Luk� by� zadowolony, ciotka by�a wdzi�czna, a doktora Montague ten obr�t spraw bardzo usatysfakcjonowa�. Pani Sanderson poinformowa�a adwokata rodziny, �e w zasadzie w domu nie by�o niczego takiego, co Luk� m�g�by ukra��. Wprawdzie stare srebro przedstawia�o pewn� warto��, jak t�umaczy�a adwokatowi, ale jego kradzie� stanowi�aby nieprzezwyci�on� wr�cz trudno�� dla Luke�a, wymaga�aby bowiem zainwestowania pewnego wysi�ku oraz nie lada zachodu przy spieni�eniu go. Ocena pani Sanderson by�a jednak dla bratanka krzywdz�ca. By�o to ma�o prawdopodobne, aby Luk� pokusi� si� o rodzinne srebro albo zegarek doktora Montague czy nawet bransoletk� Theodory. Jego nieuczciwo�� sprowadza�a si� g��wnie do wyci�gania drobnych z portfela ciotki i oszukiwania w grze w karty. Mia� r�wnie� sk�onno�� do spieni�ania zegark�w i papiero�nic, podarowanych mu przez czu�e i rumieni�ce si� przy tym �licznie przyjaci�ki ciotki. Pewnego dnia Luk� mia� odziedziczy� Dom na Wzg�rzu, nigdy jednak nie przysz�o mu na my�l, �e kiedy� w nim zamieszka. 3 - Po prostu uwa�am, �e ona nie powinna zabiera� samochodu, to wszystko - powiedzia� z uporem szwagier Eleanor. - Ten samoch�d w po�owie nale�y do mnie - przypomnia�a mu Eleanor. - Pomog�am za niego zap�aci�. - Ja po prostu uwa�am, �e ona nie powinna go zabiera�, to wszystko - powt�rzy� szwagier. A potem zwr�ci� si� do �ony: - To niesprawiedliwe, aby ona zabiera�a samoch�d na ca�e lato, a nas zostawia�a bez niczego. - Carrie ci�gle nim je�dzi, a ja go nawet nie wyprowadzam z gara�u. A poza tym macie sp�dzi� ca�e lato w g�rach. Tam go przecie� nie b�dziecie u�ywa�. Carrie, wiesz przecie�, �e nie b�dziesz je�dzi� samochodem po g�rach. - A co si� stanie, je�li biedna ma�a Linnie nagle si� rozchoruje? I b�dzie nam potrzebny samoch�d, aby dotrze� do doktora? - Ten samoch�d jest w po�owie m�j - powt�rzy�a Eleanor. - I zamierzam go zabra�. - Ale przypu��my, �e Carrie zachoruje. Co b�dzie, je�li nie znajdziemy doktora i b�dziemy musieli uda� si� do szpitala? - Zabieram go ze sob�. - Nie s�dz� - powiedzia�a Carrie wolno i dobitnie. - Przecie� nie wiemy nawet, gdzie ty si� wybierasz. Nie uwa�a�a� za stosowne, aby nas o tym szczerze poinformowa�. A zatem nie s�dz�, abym mia�a powody po�yczy� ci samoch�d. - Ten samoch�d w po�owie nale�y r�wnie� i do mnie. - O nie! - zaprotestowa�a Carrie. - Nie pozwalam ci go zabra� i koniec. - No w�a�nie! - zawt�rowa� szwagier Eleanor. - Jestnam potrzebny, tak jak ci Carrie m�wi�a. Carrie u�miechn�a si� lekko. - Nigdy bym sobie tego nie wybaczy�a, Eleanor, gdybym po�yczy�a ci samoch�d, a tobie sta�o si� co� z�ego. Sk�d mamy wiedzie�, czy mo�emy zaufa� temu doktorowi? Jeste� w ko�cu jeszcze ca�kiem m�od� kobiet�, a ten samoch�d wart jest sporo pieni�dzy. - Carrie, wiesz przecie�, �e dzwoni�em do Homera z biura kredyt�w i on powiedzia�, �e ten facet ma ca�kiem niez�� opini� na jakiej� tam uczelni. - Naturalnie, nie ma powodu, aby�my w�tpili, �e jest to porz�dny cz�owiek. - Carrie ci�gn�a dalej z u�miechem. - Eleanor jednak nie zamierza poinformowa� nas, gdzie si� wybiera i jak si� z ni� b�dzie mo�na skontaktowa� na wypadek, gdyby�my chcieli odebra� samoch�d. Co� mog�oby si� sta� i nigdy by�my si� o tym nie dowiedzieli. Nawet je�li Eleanor - m�wi�a dalej, celowo wpatruj�c si� w swoj� fili�ank� - nawet je�li Eleanor gotowa jest polecie� cho�by i na koniec �wiata na zaproszenie pierwszego lepszego m�czyzny, to nadal nie widz� powodu, dla kt�rego mia�abym jej pozwoli� zabra� ze sob� m�j samoch�d. - Ten samoch�d nale�y w po�owie do mnie. - Przypu��my, �e ma�a Linnie zachoruje tam wysoko w g�rach, gdzie nie ma nikogo, z dala od doktora? - W ka�dym razie, Eleanor, jestem przekonana, �e mama r�wnie� uzna�aby moj� decyzj� za s�uszn�. Mama mia�a do mnie ca�kowite zaufanie i z pewno�ci� nigdy nie zgodzi�aby si� na to, abym ci pozwoli�a na takie szale�stwo. Wyjecha� nie wiadomo gdzie, i do tego moim samochodem. - A co b�dzie, je�li ja si� rozchoruj�, gdzie� tam wysoko... - Jestem pewna, �e mama przyzna�aby mi racj�, Eleanor. - A poza tym - doda� szwagier Eleanor, kt�remu nagle wpad�a do g�owy nowa my�l - jak� w�a�ciwie mamy pewno��, �e ty nam zwr�cisz ten samoch�d w dobrym stanie? Ka�d� rzecz w �yciu robi si� kiedy� po raz pierwszy - m�wi�a sobie Eleanor. Wczesnym rankiem wysiad�a dr��ca z taks�wki, obawiaj�c si�, �e w tym czasie by� mo�e jej siostra i szwagier poczuli ju� pierwsze s�abe uk�ucia podejrzenia. Szybko wyci�gn�a walizk� z taks�wki, a kierowca si�gn�� po kartonowe pude�ko le��ce na przednim siedzeniu. Eleanor wynagrodzi�a go sowitym napiwkiem, zastanawiaj�c si�, czy siostra i szwagier ju� jej szukali. By� mo�e za chwil� skr�c� w t� uliczk�, m�wi�c do siebie: �No popatrz, to ona. Tak jak my�leli�my, z�odziejka!� Odwr�ci�a si� po�piesznie, aby wej�� do du�ego miejskiego gara�u, gdzie trzymali samoch�d, ogl�daj�c si� nerwowo za siebie w stron� ko�ca ulicy. Nagle zderzy�a si� z niziutk� kobiecink�, co sprawi�o, �e niesione przez ni� pakunki rozsypa�y si� na wszystkie strony. Z przera�eniem patrzy�a na jedn� z torebek, kt�ra rozdar�a si� na chodniku. Wysypa�y si� z niej kawa�ki sernika, plasterki pomidor�w i sucha bu�ka. - A niech ci� szlag trafi! - wykrzykn�a starsza pani, zbli�aj�c twarz ku twarzy Eleanor. - Mia�am to zabra� do domu, niech ci� szlag trafi!!! - Tak mi przykro - powiedzia�a Eleanor, schylaj�c si�, ale najwidoczniej nie da�o si� ju� zebra� pokruszonych kawa�k�w ciasta i pomidor�w do podartej torby. Starsza pani pozbiera�a z gniewem pozosta�e torby, zanim Eleanor zdo�a�a si�gn�� po nie r�k�. W ko�cu Eleanor wyprostowa�a si�, u�miechaj�c si� przepraszaj�co: - Jest mi naprawd� bardzo przykro. - A niech ci� szlag trafi! - powt�rzy�a z uporem starsza pani, ale tym razem nieco ciszej. - Nios�am to sobie do domu, na obiad. A teraz przez ciebie... - Mo�e mog�abym pani za to zap�aci�? - zapyta�a Eleanor, si�gaj�c po portfel, a stara kobieta zamar�a na chwil� w bezruchu i zamy�li�a si�. - Nie mog� tak po prostu wzi�� od ciebie pieni�dzy - zadecydowa�a na koniec. - No bo widzisz, ja tego nie kupi�am. To by�y resztki. - Z gniewem cmokn�a wargami. - �eby� ty widzia�a, jak� dzi� mieli szynk�! Ale kto� inny j� dosta�! I czekoladowy tort te�. I sa�atk� ziemniaczan�. I malutkie pomadki w papierkach. Przysz�am ju� za p�no. A teraz... - Obie z Eleanor spojrza�y na le��cy na chodniku �mietnik i malutka kobieta powt�rzy�a: - Rozumiesz chyba zatem, �e nie mog� wzi�� od ciebie pieni�dzy, ot tak, z r�ki, za co�, co by�o tylko odpadkami. - Czy mog�abym zatem kupi� pani co� w zast�pstwie? Bardzo mi si� �pieszy, ale je�li jest tu w pobli�u jaki� otwarty o tej porze sklep... Drobna starsza pani u�miechn�a si� z�o�liwie. - Mam jeszcze to! - wykrzykn�a, trzymaj�c kurczowo jeden z pakunk�w. - Ale mo�esz mi zap�aci� za taks�wk� do domu. Nikt mnie ju� wtedy nie potr�ci. - Z przyjemno�ci� - zapewni�a Eleanor i zwr�ci�a si� do taks�wkarza, kt�ry czeka� obok, przygl�daj�c si� temu zaj�ciu z zainteresowaniem. - Czy m�g�by pan zabra� t� pani� do domu? - spyta�a. - Wystarczy par� dolar�w - zapewni�a starsza pani. - Naturalnie nie licz�c napiwku dla tego pana. Ten m�j niewielki wzrost to wieczne ryzyko. Ludzie ci�gle mnie popychaj�. Mi�o mi jednak spotka� kogo� takiego jak pani, kt�ra pragnie mi to w jaki� spos�b wynagrodzi�. Niekt�rzy to mnie czasem i popchn�, i przewr�c�, i nawet nie popatrz� za siebie. Z pomoc� Eleanor wsiad�a ze swymi pakunkami do taks�wki, a Eleanor wyci�gn�a z portfela dwa dolary i pi��dziesi�t cent�w i poda�a starszej pani, kt�ra zacisn�a je mocno w drobnej r�ce. - W porz�dku, kochana, dok�d mamy jecha�? - zapyta� taks�wkarz. Kobiecina zachichota�a. - Powiem ci, jak ruszymy. - A potem zwr�ci�a si� do Eleanor: - Powodzenia, kochanie. Od tej pory radz� ci uwa�a�. - Do widzenia - po�egna�a j� Eleanor. - Naprawd� bardzo mi przykro. - No dobrze - powiedzia�a staruszka, machaj�c do niej r�k�. - B�d� si� za ciebie modli�, kochanie. �C�-pomy�la�a Eleanor, patrz�c na odje�d�aj�c� taks�wk� - przynajmniej jedna osoba b�dzie si� za mnie modli�. Przynajmniej jedna�. 4 By� to pierwszy rzeczywi�cie s�oneczny dzie� lata, w�a�nie ta pora roku, kt�ra zawsze nasuwa�a Eleanor bolesne wspomnienia z wczesnego dzieci�stwa, kiedy to wydawa�o si� jej, �e lato trwa wiecznie. Nie mog�a sobie przypomnie� ani jednej zimy, zanim pewnego zimnego i deszczowego dnia umar� jej ojciec. Podczas tych szybko mijaj�cych lat zastanawia�a si� cz�sto, co zrobi�a z tymi wszystkimi straconymi letnimi dniami, jak�e� mog�aje tak bezsensownie zmarnowa�? Jestem taka g�upia, m�wi�a sobie na pocz�tku ka�dego lata, bardzo g�upia. Jestem ju� doros�a i wiem, jak� co ma warto��. Tak naprawd� nie ma w �yciu rzeczy, kt�re si� marnuje, wierzy�a rozs�dnie. Nie da si� tak zwyczajnie zmarnowa� czyjego� dzieci�stwa. A potem co roku, pewnego letniego poranka, gdy tylko na ulicach miasta, po kt�rych chodzi�a, powia� ciep�y wiatr, mrozi�a j� my�l: i znowu zmarnowa�am tyle czasu. Tego jednak poranka prowadzi�a ma�y samoch�d, kt�ry posiada�a z siostr� do sp�ki, cho� nadal obawia�a si�, �e rodzina spostrze�e si�, �e go zabra�a. Jecha�a powoli, pod��aj�c za sznurem innych pojazd�w, zatrzymuj�c si�, gdy jej kazano, i skr�caj�c, kiedy si� da�o. U�miecha�a si� do s�onecznych smug padaj�cych w poprzek jezdni i my�la�a: �Jad�! Jad�! Jad�! Wreszcie uczyni�am pierwszy krok!� Przedtem, kiedy tylko siostra dawa�a jej pozwolenie na prowadzenie samochodu, jecha�a zawsze ostro�nie, poruszaj�c si� wolno dla unikni�ciajakichkolwiek zadra�ni�� i skaz, kt�re mog�yby zdenerwowa� Carrie. Dzisiaj jednak, z kartonowym pude�kiem na tylnym siedzeniu, z walizk� na pod�odze, z r�kawiczkami, portfelem i letnim p�aszczem le��cym na siedzeniu obok, samoch�d nale�a� wy��cznie do niej. Ma�y, w�asny, samowystarczalny �wiat. �Jad�, naprawd� jad�!� - my�la�a z rado�ci�. Na ostatnim skrzy�owaniu na obrze�u miasta, tu� przed zjazdem na wielk� podmiejsk� autostrad�, zatrzyma�a si�, czekaj�c na �wiat�a, i wyci�gn�a z portfela list od doktora Montague. �Nie b�dzie mi nawet potrzebna mapa� - pomy�la�a. �To musi by� bardzo skrupulatny cz�owiek�. �Trasa numer 39 do Ashton - czyta�a w li�cie - nast�pnie skr�ci� w lewo na tras� numer 5 w kierunku zachodnim. Jecha� dalej w tym samym kierunku przez oko�o trzydzie�ci mil, a� dotrze Pani do ma�ego miasteczka Hillsdale. Prosz� przejecha� przez ca�e Hillsdale, do rogu ze stacj� benzynow� po lewej stronie, a ko�cio�em po prawej. Nast�pnie trzeba skr�ci� w lewo w w�sk�, wiejsk� dr�k�. Jest to bardzo kiepska droga, wij�ca si� po�r�d pag�rk�w. Pojedzie ni� Pani do ko�ca, jakie� sze�� mil, a� dotrze Pani do bramy Domu na Wzg�rzu. Podaj� tak dok�adne wskaz�wki, gdy� nie radzi�bym zatrzymywa� si� w Hillsdale i pyta� o drog�. Ludzie tamtejsi s� nieuprzejmi wobec obcych i zachowuj� si� z otwart� wrogo�ci� wobec ka�dego, kto pyta o Dom na Wzg�rzu. Bardzo si� ciesz�, �e przy��czy si� Pani do naszej grupy w Domu na Wzg�rzu i z wielk� przyjemno�ci� poznam Pani� w czwartek 21 czerwca�. �wiat�a si� zmieni�y i skr�ci�a na autostrad�, uwalniaj�c si� od miasta. �Nikt mnie ju� tutaj nie z�apie� - pomy�la�a. �Nie maj� nawet poj�cia, w kt�r� stron� jad�. Nigdy dot�d nie je�dzi�a tak daleko sama. Pomys� dzielenia tej cudownej podr�y na mile i godziny by� �mieszny i dobrze zdawa�a sobie z tego spraw�. Prowadz�c samoch�d precyzyjnie pomi�dzy lini� wymalowan� na szosie a pasmem przydro�nych drzew, rozkoszowa�a si� przemijaniem chwil, ci�gle nowych, porywaj�cych j� z sob� w ten niewiarygodnie nowy �wiat, w nowe, nieznane miejsca. Ju� sama ta podr� by�a dla niej pozytywnym czynem, miejsce przeznaczenia niejasne, niewyobra�alne, by� mo�e wr�cz nie istniej�ce. Zamierza�a delektowa� si� ka�dym etapem swojego podr�owania, podziwiaj�c drog�, drzewa, domy oraz ma�e brzydkie miasteczka. Bawi�a j� my�l, �e mog�aby si� gdzie� tu zatrzyma� i nigdy ju� st�d nie wyjecha�. Mog�aby zatrzyma� samoch�d gdzie� na poboczu autostrady, mimo �e dobrze wiedzia�a, i� by�o to niedozwolone i zosta�aby za to ukarana. Mog�aby zostawi� go na drodze i p�j�� poza te drzewa, w mi�kkie, pon�tne pola. Mog�aby tak w�drowa� a� do upad�ego, goni� za motylami czy brodzi� w strumieniu, a potem wieczorem natrafi�aby na chatk� jakiego� biednego drwala, kt�ry zaoferowa�by jej schronienie. Mog�aby na zawsze zamieszka� w kt�rej� z pobliskich wiosek albo nigdy nie zjecha� z drogi i gna� przed siebie dop�ty, dop�ki nie zdar�aby doszcz�tnie opon i nie dotar�a na koniec �wiata. �A mo�e - my�la�a - pojad� po prostu do tego Domu na Wzg�rzu, gdzie mnie oczekuj� i gdzie proponuj� mi wy�ywienie, schronienie i do tego jeszcze drobne wynagrodzenie za to tylko, �e pozostawi�am wszystkie swoje miejskie zobowi�zania i k�opoty za sob� i uciek�am w �wiat? Ciekawa jestem, jaki jest ten doktor Montague. I kto tam jeszcze opr�cz niego b�dzie?� By�a ju� bardzo daleko za miastem i rozgl�da�a si� za zjazdem na tras� numer 39, t� magiczn� nitk� wybran� dla niej przez doktora Montague spo�r�d wszystkich dr�g �wiata, kt�ra mia�a j� przywie�� bezpiecznie do Domu na Wzg�rzu. �adna inna droga nie by�aby w stanie zaprowadzi� jej z miejsca, w kt�rym by�a, do miejsca, w kt�rym pragn�a by�. Wskaz�wki doktora Montague potwierdzi�y si�, co czyni�o go nieomylnym. Pod znakiem wskazuj�cym na drog� do trasy numer 39 widnia� r�wnie� nast�pny znak: Ashton 121 mil. Droga, teraz ju� jej serdeczna przyjaci�ka, wi�a si�, raz si� wznosi�a, raz opada�a, prowadz�c przez zakr�ty, za kt�rymi czyha�y na ni� przer�ne niespodzianki. A to krowa przygl�da�a si� jej zza p�otu, a to oboj�tny pies siedz�cy gdzie� w dolinie, w kt�rej po�r�d p�l i sad�w le�a�o miasteczko. Na g��wnej ulicy jednej z wiosek, przez kt�re przeje�d�a�a, zobaczy�a obszerny dom podparty kolumnami i otoczony murowanym ogrodzeniem. Drewniane okiennice przys�ania�y okna, a schod�w strzeg�a para kamiennych lw�w. Pomy�la�a sobie, �e mo�e kiedy� tam zamieszka i b�dzie je codziennie odkurza�, a wieczorem g�aska� na dobranoc po g�owach. �Czas zacz�� si� liczy� dopiero od tego czerwcowego poranka� - wmawia�a sobie. �By� to jednak czas dziwny i jedyny w swoim rodzaju. W przeci�gu zaledwie paru sekund zdo�a�am prze�y� ca�e �ycie w domu z dwoma lwami u wej�cia. Codziennie zamiata�am werand� i odkurza�am lwy, a raz w tygodniu zmywa�am im pyski, �apy i grzywy ciep�� wod� z sod� i czy�ci�am im z�by szczotk�. Wewn�trz domu pokoje mia�y wysokie sufity, czyste l�ni�ce pod�ogi i wymyte okna. Opiekowa�a si� mn� drobna, delikatna pani, kt�ra kr��y�a sztywno wykrochmalona ze srebrn� zastaw� do herbaty na tacy i codziennie wieczorem podawa�a mi dla zdrowia kieliszek wina z czarnego bzu. Obiady jada�am sama w d�ugim pokoju przy wypolerowanym stole, a pomi�dzy wysokimi oknami bieli�y si� w �wietle �wiec p�aszczyzny �cian. Jad�am dr�b i rzodkiewki prosto z ogrodu oraz �liwkowy d�em domowej roboty. Spa�am pod baldachimem z bia�ej organdyny i noc� strzeg�o mnie �wiat�o w korytarzu. Ludzie k�aniali si� mi na ulicach miasta, poniewa� wszyscy byli dumni z moich lw�w. A po �mierci...� Pozostawi�a ju� miasto daleko za sob� i przeje�d�a�a teraz obok brudnych i zamkni�tych stragan�w z oberwanymi szyldami. Dawno temu musia�o si� tam znajdowa� jakie� targowisko z wy�cigami motocyklowymi, gdy� napisy nadal je reklamowa�y. �Tylko dla strace�c�w� - zapewnia� jeden z nich. Eleanor zacz�a szydzi� z samej siebie, gdy� wsz�dzie zdawa�a si� widzie� oznaki z�ych wr�b. Zwolni�a, aby nie dojecha� do Domu na Wzg�rzu zbyt szybko. W pewnej chwili zatrzyma�a si� na skraju szosy pe�na niedowierzania i podziwu. Ca�a droga, by� mo�e jakie� �wier� mili, obsadzona by�a rz�dem cudownie utrzymanych, pe�nych r�owego i bia�ego kwiecia oleandr�w. Wjecha�a w bram�, kt�rej strzeg�y, i zobaczy�a, �e drzewa ci�gn�y si� dalej poza ni�. Bram� stanowi�a zaledwie para podupad�ych, rozsypuj�cych si� kamiennych kolumn, pomi�dzy kt�rymi wiod�a droga w szczere pola. Rz�d oleandr�w rozdwaja� si� nagle i wyznacza� boki olbrzymiego placu. Z daleka mia�o si� wra�enie, �e drzewa po przeciwnej stronie czworoboku ros�y na brzegu jakiej� niewielkiej rzeczki. �rodek oleandrowego skweru by� pusty, nie by�o tam �adnego domu ani budynku, niczego opr�cz przecinaj�cej go drogi, ko�cz�cej si� nad brzegiem strumienia. �Co to mog�o by�?� - zastanawia�a si�. �Co te� tu kiedy� sta�o, po czym dzi� nie ma ju� ani �ladu? Albo te� co miano tu wybudowa�, a nigdy nie wybudowano? Czy mia� to by� dom? Czy te� ogr�d lub sad? Czy w�a�ciciele opu�cili to miejsce na zawsze, czy te� maj� tu zamiar powr�ci�? Oleandry s� truj�ce� - przypomnia�a sobie. �Mo�e one tu czego� strzeg�? Gdybym tak wysz�a z samochodu i przesz�a przez t� bram�, a potem znalaz�a si� po�rodku tego magicznego kr�gu oleandr�w, to mo�e okaza�oby si�, �e trafi�abym do krainy czar�w, chronionej trucizn� od oczu natr�tnych przechodni�w? A mo�e z chwil� przest�pienia tej bramy r�wnie� znalaz�abym si� pod ich ochron�? I prys�oby wtedy zakl�cie, i znalaz�abym si� w jakim� s�odkim ogrodzie z fontann� i niziutkimi �aweczkami oraz oplecionymi r�ami altankami. Natrafi�abym tam na t� jedn� jedyn� �cie�k�, by� mo�e wysadzan� drogimi kamieniami, rubinami i szmaragdami, kt�ra zaprowadzi�aby mnie prosto do zakl�tego miejsca. Wesz�abym na g�r� po niskich, kamiennych schodkach i przesz�abym obok kamiennych lw�w strzeg�cych wej�ciana dziedziniec, po�rodku kt�rego stoi fontanna i gdzie czeka�aby na powr�t ksi�niczki zap�akana kr�lowa. Na m�j widok kr�lowa upu�ci�aby swoj� wyszywank� i skrzykn�aby s�u�b� budz�c� si� wreszcie z g��bokiego snu, i kaza�aby jej przygotowa� obfit� uczt�. Prys�o bowiem zakl�cie i pa�ac o�y� na nowo. A potem wszyscy �yliby d�ugo i szcz�liwie�. �Ale� nie� - pomy�la�a po chwili, ruszaj�c ponownie w drog�. �Jak tylko ukaza�by si� zamek i gdy tylko prysn��by czar, ca�a okolica poza obr�bem oleandr�w powr�ci�aby do swej prawdziwej postaci. Znikn�yby miasteczka, znaki drogowe i krowy rozmy�yby si� w zielony, zamglony, ba�niowy obraz. A potem od strony pag�rk�w nadjecha�by konno ksi���, ca�y w srebrze, i z setk� �ucznik�w u boku, proporcami �opoc�cymi na wietrze, r��cymi i podrzucaj�cymi niespokojnie �bami ko�mi i b�yskiem klejnot�w�. Roze�mia�a si� i odwr�ci�a, aby po�egna� zakl�te oleandry. - Innym razem! - obieca�a im. - Innym razem wr�c� tu do was i odczaruj� was. Przejecha�a ponad sto mil i zatrzyma�a si� na obiad. Znalaz�a wiejsk� karczm�, kt�ra reklamowa�a si� jako stary m�yn, i sama nie mog�a uwierzy�, �e posadzono j� tam na umieszczonym ponad rw�cym strumieniem balkonie. Rozci�ga� si� stamt�d wspania�y widok na le��ce poni�ej mokre ska�y i upajaj�co iskrz�c� si� wartk� wod�. Postawiono przed ni� szklan� mis� pe�n� bia�ego sera oraz po�o�ono serwetk�, w kt�r� zawini�te by�y male�kie widelczyki do kukurydzy. Pragn�a maksymalnie przed�u�y� sw�j obiad, gdy� by�a to kraina, w kt�rej czary rzucano i odczyniano bardzo pr�dko, a poza tym dobrze wiedzia�a, �e Dom na Wzg�rzu i tak czeka� na ni� u schy�ku dnia. Opr�cz niej w sali znajdowa�o si� jeszcze tylko czworo innych ludzi - matka i ojciec z ma�ym ch�opczykiem i dziewczynk�. Rozmawiali ze sob� cicho i uprzejmie. Nagle dziewczynka odwr�ci�a si� i zacz�a si� wpatrywa� w Eleanor z nie ukrywan� ciekawo�ci�, a� po chwili si� do niej u�miechn�a. �wiat�a strumienia odbija�y si� o sufit i wypolerowane sto�y i ze�lizgiwa�y po lokach dziewczynki. Matka odezwa�a si�: - Ona chce kubek pe�en gwiazd. �O tak - pomy�la�a Eleanor - ja r�wnie�. Naturalnie, �e te� chcia�abym mie� kubek pe�en gwiazd�. - Ona wola�aby pi� ze swego ma�ego kubeczka-wyja�ni�a matka, u�miechaj�c si� przepraszaj�co do kelnerki, oburzonej troch� tym, �e �wie�e mleko, jakie oferowali w m�ynie, nie odpowiada�o ma�ej dziewczynce. - Na jego dnie s� gwiazdki i ona w domu zawsze z niego pije. Nazywa go kubkiem pe�nym gwiazd, poniewa� widzi je po wypiciu mleka. Kelnerka skin�a g�ow�bez przekonania, a matka zwr�ci�a si� do dziewczynki: - Dostaniesz mleko w tym kubeczku, jak tylko wr�cimy do domu. A teraz b�d� grzeczna i wypij troch� mleka z tej szklanki. �Nie r�b tego� - ostrzeg�a Eleanor dziewczynk� w duchu. �Zawsze domagaj si� swego kubka pe�nego gwiazd. Jak ci� raz zmusz� do tego, �eby� by�a taka sama jak wszyscy, to ju� nigdy wi�cej go nie zobaczysz. Uwa�aj!� Dziewczynka spojrza�a na ni� i u�miechn�a si� lekko pe�nym zrozumienia, wszystkowiedz�cym u�miechem, ukazuj�c do�eczki w policzkach, po czym potrz�sn�a uparcie g�ow�. �Dzielna dziewczynka� - pomy�la�a Eleanor. �M�dra, dzielna dziewczynka�. - Rozpuszczasz j� - odezwa� si� karc�co ojciec. - Nie powinna� jej pozwala� na takie fanaberie. - To tylko ten jeden raz - powiedzia�a matka. Odstawi�a mleko i delikatnie dotkn�a r�k� ramienia dziewczynki. - Zjedz chocia� lody. Kiedy wychodzili, dziewczynka pomacha�a r�czk� w kierunku Eleanor. Eleanor pomacha�a jej r�wnie� i siedzia�a dalej w radosnej samotno�ci, dopijaj�c kaw� i patrz�c na weso�o i wartko p�yn�cy strumie�. �Ju� niewiele mi pozosta�o� - pomy�la�a Eleanor. �Jestem prawie w po�owie drogi�. I nagle przysz�a jej do g�owy my�l, migotliwa jak strumie�. Przypomnia�a sobie urywek piosenki, mgliste s�owa: �Zw�oka nie przynosi obfito�ci�. Niewiele brakowa�o, a zatrzyma�aby si� tu� przed Ashton, gdzie zobaczy�a male�k� chatk� ukryt� w ogrodzie. �Mog�abym tu zamieszka� zupe�nie sama� - pomy�la�a. Zwolni�a, aby lepiej przyjrze� si� kr�tej ogrodowej �cie�ce wiod�cej do ma�ych, niebieskich drzwi, z bia�ym kotem �pi�cym na schodach dla dope�nienia doskona�o�ci obrazu. �Nikt by mnie tu za tymi r�ami nie odnalaz�. A dla pewno�ci obsadzi�abym drog� oleandrami. W zimowe wieczory pali�abym ogie� w kominku i piek�abym jab�ka w swoim w�asnym piecu. Hodowa�abym bia�e koty i uszy�abym bia�e firanki na okna. Czasami wychodzi�abym do sklepu po herbat�, cynamon i nici. Ludzie przychodziliby do mnie, �ebym im powr�y�a i przepowiedzia�a przysz�o��, a ja parzy�abym napary mi�osne dla smutnych starych panien. Trzyma�abym drozda...� Ale chatka by�a ju� bardzo daleko za ni� i nale�a�o teraz rozejrze� si� za now� drog�, kt�r� tak starannie nakre�li� doktor Montague. �Skr�� w lewo na tras� numer 5� - poleca�y s�owa listu i wkr�tce znalaz�a si� na trasie pi�tej, w kierunku zachodnim, tak jakby to sam doktor Montague prowadzi� j� w jaki� spos�b z oddali, trzymaj�c r�ce na kierownicy jej samochodu. Podr� powoli dobiega�a ko�ca. �Mimo jego przestr�g, zatrzymam si� w Hillsdale na kaw� - pomy�la�a sobie. �Nie mog� znie�� tego, �e ju� za chwil� moja d�uga podr� si� sko�czy�. Nie by�o to przecie� �adne niepos�usze�stwo. List stwierdza� wyra�nie, �e zatrzymywanie si� w Hillsdale i pytanie o drog� nie by�o wskazane. Nie zabrania� wszak�e zatrzymywania si� na kaw� i je�li nie wspomni tam nic o Domu na Wzg�rzu, to nie b�dzie w tym przecie� nic z�ego. �W ka�dym razie - pomy�la�a niejasno - to moja ostatnia szansa�. Zanim si� obejrza�a, pojawi�o si� przed ni� Hillsdale, bez�adna masa kr�tych i pogmatwanych uliczek oraz brudnych dom�w. By�a to ma�a miejscowo��, wioska w�a�ciwie, i jak tylko wjecha�a na g��wn� ulic�, od razu zobaczy�a na drugim jej ko�cu wspomniany w li�cie ko�ci� i stacj� benzynow� na rogu. Wygl�da�o na to, �e znajdowa�o si� tam tylko jedno miejsce, w kt�rym mo�na by�o wypi� kaw�. By�a nim ma�o atrakcyjna gospoda. Eleanor upar�a si� jednak, aby przystan�� w Hillsdale, tote� zatrzyma�a samoch�d przy nad�amanym kraw�niku i wysiad�a. Po chwili zastanowienia zamkn�a samoch�d na klucz, maj�c na uwadze le��c� na pod�odze walizk� i kartonowe pud�o na tylnym siedzeniu. �Nie zatrzyma�abym si� tutaj d�u�ej� - pomy�la�a, zmierzywszy wzrokiem ulic�, kt�ra nawet w promieniach s�o�ca wygl�da�a na brudn� i brzydk�. W cieniu pod murem spa� niespokojnie jaki� pies. Po drugiej stronie ulicy sta�a w drzwiach kobieta i bacznie przygl�da�a si� Eleanor, a pod p�otem stercza�o dw�ch milcz�cych wyrostk�w. Eleanor, kt�ra zawsze obawia�a si� obcych ps�w, szyderstw kobiet i m�odocianych chuligan�w, wesz�a pr�dko do �rodka, �ciskaj�c kurczowo portmonetk� i kluczyki od samochodu. Wewn�trz ujrza�a lad�, za kt�r� sta�a zm�czona dziewczyna, zupe�nie pozbawiona podbr�dka. Po drugiej stronie sali siedzia� samotnie m�czyzna i jad� obiad. Spojrzawszy na szar� lad� oraz stoj�c� na niej wysmarowan� szklan� mis�, kt�r� przykryty by� talerz p�czk�w, stwierdzi�a, �e musia� by� bardzo g�odny, skoro si� zdecydowa� na zjedzenie czegokolwiek w tym lokalu. - Poprosz� o kaw� - zwr�ci�a si� do dziewczyny zza lady. kt�ra odwr�ci�a si� oci�ale i wolno wyj�a fili�ank� ze stosu naczy� stoj�cych na p�kach. �B�d� musia�a wypi� t� kaw�, skoro tak si� na ni� nastawi�am - pomy�la�a sobie Eleanor - ale nast�pnym razem powinnam pos�ucha� doktora Montague�. Dziewczyna zza lady i jedz�cy obiad m�czyzna najwidoczniej za�artowali sobie z czego�, gdy� kiedy postawi�a przed Eleanor kaw�, spojrza�a na niego i u�miechn�a si� p�g�bkiem, a on wzruszy� na to ramionami. Kelnerka roze�mia�a si� w�wczas na g�os. Eleanor podnios�a na ni� wzrok, ale dziewczyna zaj�a si� w�wczas ogl�daniem w�asnych paznokci, a m�czyzna zacz�� wyciera� talerz chlebem. By� mo�e kawa Eleanor by�a zatruta, w ka�dym razie z ca�� pewno�ci� na tak� wygl�da�a. Zdecydowana zg��bi� do ko�ca tajemnice Hillsdale, Eleanor raz jeszcze zwr�ci�a si� do kelnerki: - Poprosz� jeszcze o jednego p�czka. Dziewczyna spojrza�a z ukosa na m�czyzn�, zsun�a jeden p�czek na talerzyk i postawi�a go przed Eleanor, po czym roze�mia�a si� na widok jego spojrzenia. - To bardzo �adne ma�e miasteczko - zagadn�a dziewczyn�. - Jak si� nazywa? Dziewczyna wytrzeszczy�a na ni� oczy ze zdziwienia. Widocznie nikt przedtem nie mia� odwagi nazwa� Hillsdale �adnym ma�ym miasteczkiem. Po chwili znowu spojrza�a na m�czyzn�, jakby oczekuj�c od niego potwierdzenia, i rzek�a: - Hillsdale. - D�ugo tu mieszkasz? - spyta�a Eleanor. �Nie wspomn� ani s�owa o Domu na Wzg�rzu" - zapewnia�a siebie w duchu. �Ja tylko jeszcze gram na zw�ok�". - Aha - odpowiedzia�a zwi�le dziewczyna. - �ycie w takim ma�ym mie�cie musi by� bardzo przyjemne. Ja pochodz� z du�ego miasta. - Ach tak? - Podoba ci si� tu? - Nie narzekam - odpowiedzia�a dziewczyna. Spojrza�a znowu na m�czyzn�, kt�ry przys�uchiwa� si� im uwa�nie. - Niewiele si� tu dzieje. - Jak du�e jest to miasteczko? - Niewielkie. Jeszcze kawy? - Pytanie to skierowane by�o w stron� m�czyzny, kt�ry stuka� kubkiem o spodek. Eleanor, kt�ra w�a�nie odwa�y�a si� na pierwszy �yk, zastanawia�a si�, jak on m�g� prosi� o wi�cej. - Czy miewacie tu wielu go�ci? - spyta�a, kiedy dziewczyna nape�niwszy kubek, wr�ci�a na swoje miejsce za lad� i opar�a si� nonszalancko o p�ki. - Mam na my�li turyst�w. - A po co? - Przez chwil� dziewczyna patrzy�a na ni� z b�yskiem w oczach odzwierciedlaj�cym pustk� jeszcze wi�ksz� od tej, kt�r� zna�a Eleanor. - A po co mia�by tu kto� przyje�d�a�? - Popatrzy�a nad�sana na m�czyzn� i doda�a: - Nie ma tu nawet kina. - Ale te wzg�rza s� takie malownicze. W takich ma�ych miasteczkach jak to, po�o�onych z dala od g��wnej trasy, cz�sto chyba mo�na natrafi� na ludzi z wielkich miast, kt�rzy chc� kupi� domy u st�p wzg�rz. Na odludziu, �eby odci�� si� od �wiata. Dziewczyna za�mia�a si� kr�tko. - Nie tutaj. - Albo odnawiaj� stare. - Odludzie! - za�mia�a si� znowu dziewczyna. - To dziwne - zauwa�y�a Eleanor, czuj�c na sobie wzrok m�czyzny. - Tak. Je�li b�dzie tu kino, to mo�e wtedy... - My�la�am - zacz�a Eleanor uwa�nie - �e mog�abym si� przynajmniej rozejrze� dooko�a. Stare domy s� zwykle ta�sze i wielk� przyjemno�ci� jest przy wracanie im �wietno�ci. - Nie tutaj. - A wi�c nie ma tu w okolicy �adnych starych dom�w? Nawet tam wy�ej? - Nie ma. M�czyzna wsta� i wyci�gn�� z kieszeni pieni�dze, po czym odezwa� si� po raz pierwszy. - Ludzie wyprowadzaj� si� z tego miasta, a nie wprowadzaj�. Kiedy zamkn�y si� za nim drzwi, dziewczyna zwr�ci�a swe oczy bez wyrazu z powrotem na Eleanor nieomal z oburzeniem, tak jakby to Eleanor i jej trajkotanie zmusi�y go do wyj�cia. - On mia� racj� - powiedzia�a na koniec. - Ludzie st�d uciekaj�. Je�li maj� szcz�cie. - A dlaczego ty st�d nie uciekniesz? - spyta�a Eleanor, na: co dziewczyna wzruszy�a ramionami. - A bo to gdzie indziej by�oby mi lepiej? - spyta�a. Oboj�tnie wzi�a od Eleanor pieni�dze i wyda�a jej reszt�. A potem jeszcze raz rzuciwszy b�yskawiczne spojrzenie na puste talerze na drugim ko�cu lady, odezwa�a si� nieomal z u�miechem: - Codziennie tu przychodzi. Eleanor u�miechn�a si� do dziewczyny, lecz kiedy pr�bowa�a j� ponownie zagadn��, ta sta�a ju� odwr�cona plecami i uk�ada�a fili�anki na p�kach. Czuj�c si� wi�c zb�dna, z ulg� wsta�a i zosta - i wiwszy reszt� kawy, zabra�a kluczyki i portmonetk�. - Do widzenia! - zawo�a�a, a dziewczyna, ci�gle jeszcze j zwr�cona do niej plecami, odpowiedzia�a: - Powodzenia! Mam nadziej�, �e znajdziesz ten sw�j wymarzony dom. 5 Droga prowadz�ca obok stacji benzynowej i ko�cio�a by�a rzeczywi�cie kiepska, pe�na g��bokich kolein i wyboista. Ma�y samoch�d Eleanor to podskakiwa�, to grz�z�, jakby z niech�ci� pod��aj�c dalej w kierunku ma�o atrakcyjnych pag�rk�w. Zdawa�o si�, �e pod g�stymi, ponurymi drzewami, kt�rymi po obu stronach obsadzona by�a droga, o wiele szybciej zapada� zmierzch. �Wygl�da na to, �e nie ma tu wielkiego ruchu� - pomy�la�a z przek�sem Eleanor, szybko skr�caj�c kierownic�, aby unikn�� wyj�tkowo gro�nego kamienia. �Sze�� mil czego� takiego na pewno nie wyjdzie samochodowi na zdrowie�. Po raz pierwszy od kilku godzin wspomnia�a siostr� i roze�mia�a si�. Do tej pory z pewno�ci� wiedz� ju�, �e wzi�a samoch�d i wyjecha�a. B�d� sobie z niedowierzaniem powtarza�, �e nigdy by si� tego po niej nie spodziewali. �Ja te� bym si� tego po sobie samej nie spodziewa�a� - pomy�la�a, �miej�c si� nadal. �Wszystko si� zmieni�o. Sta�am si� ju� inn� osob�, z dala od domu�. �Zw�oka nie przynosi obfito�ci... w chwilowej uciesze jest chwilowy �miech...� I nagle dech jej zapar�o, gdy samoch�d uderzy� o kamie� i obr�ci� si� w poprzek drogi ze z�owieszczym zgrzytem gdzie� spod spodu. Szybko jednak zebra� si� w sobie i dzielnie rozpocz�� wspinaczk� od nowa. Ga��zie drzew uderza�y o szyby i powoli zapada� zmrok. �Dom na Wzg�rzu lubi widocznie takie efekty� - pomy�la�a. �Ciekawa jestem, czy tam kiedykolwiek �wieci s�o�ce�. Na koniec, jakby ostatnim wysi�kiem, samoch�d pokona� pl�tanin� ga��zi i zesch�ych li�ci le��cych w poprzek drogi i zatrzyma� si� na polanie przed bram� wjazdow� do Domu na Wzg�rzu. �Po co ja tu w�a�ciwie przyjecha�am?� - pomy�la�a natychmiast bezradnie. �Po co si� na to wszystko zgodzi�am?� Brama by�a wysoka, z�owieszcza i masywna, mocno osadzona w kamiennym murze otaczaj�cym posesj� ukryt� pomi�dzy drzewami. Nawet z samochodu widoczna by�a olbrzymia k��dka i gruby �a�cuch, mocno okr�cony wok� �elaznych pr�t�w bramy. Za nimi mog�a jedynie dostrzec, �e droga ci�gn�a si� dalej i skr�ca�a gdzie� ukryta w cieniu ciemnych, nieruchomych drzew, rosn�cych po obu jej stronach. Skoro brama by�a najwidoczniej zamkni�ta, wrogo zabarykadowana na dwa spusty, okr�cona �a�cuchem i okratowana, to kt� mia�by ochot� si� tam dosta�? Nie pr�bowa�a nawet wysi��� z samochodu, tylko nacisn�a klakson i czu�a nieomal, jak drzewa i brama wzdrygn�y i cofn�y si� nieco na ten d�wi�k. Po chwili zatr�bi�a ponownie i w�wczas dostrzeg�a po drugiej stronie bramy m�czyzn�, kt�ry wolno zbli�a� si� w jej kierunku. By� ciemny i wygl�da� r�wnie serdecznie i zach�caj�co jak owa k��dka. Zanim podszed� do bramy, przyjrza� si� jej zza krat. - Czego chcesz? - Jego g�os brzmia� ostro i nieprzyjemnie. - Chc� tu wjecha�. Prosz� otworzy� mi bram�. - A kim pani jest? - Ale�... - g�os jej zadr�a�. - Mia�am si� tu stawi� - wykrztusi�a w ko�cu. - A po co? - Spodziewaj� si� mnie tutaj. �A je�li to nieprawda?� - przysz�o jej nagle na my�l. �Czy� taki mia� by� koniec tej podr�y?� - A kto? Wiedzia�a naturalnie, �e rozkoszowa� si� i popisywa� przed ni� swoim autorytetem, zdaj�c sobie niejako spraw� z tego, �e z chwil� otwarcia bramy utraci czasow� nad ni� przewag�, kt�r� w swoim mniemaniu posiada�. �A jak� ja mam nad nim przewag�?� - zastanawia�a si�. �W ko�cu to ja stoj� za bram��. Czu�a, �e je�li straci cierpliwo��, co rzadko jej si� zdarza�o, gdy� ba�a si�, �e to powi�kszy tylko jej bezsilno��, to on odwr�ci si� i odejdzie, zostawiaj�c j� na bruku, z�orzecz�c� i w�ciek��. Potrafi�a nawet wyobrazi� sobie jego niewinn� min�, gdyby kto� p�niej pr�bowa� zgani� go za jego arogancj�. Ten z�o�liwy, bezmy�lny u�miech, szeroko otwarte, pozbawione wyrazu oczy, i protesty wypowiadane skaml�cym g�osem, �e on, owszem, wpu�ci�by j� do �rodka, mia� nawet taki zamiar, ale jak� w�a�ciwie mia� pewno��, �e ona m�wi�a prawd�? Dano mu przecie� rozkazy, tak czy nie? Musia� robi� to, co mu kazano. Bo to on w ko�cu napyta�by sobie biedy, gdyby wpu�ci� kogo� niepo��danego do �rodka. Wyobrazi�a sobie, jak wzrusza ramionami i roze�mia�a si� na sam� my�l o tym. Prawdopodobnie by�o to najgorsze, co mog�a zrobi�. Zmierzy� j� zimnym spojrzeniem i odsun�� si� od bramy. - Niech pani lepiej przyjedzie p�niej - powiedzia� i tryumfalnie si� odwr�ci�. - Niech pan pos�ucha! - zawo�a�a za nim, z trudem powstrzymuj�c gniew. - Jestem jednym z go�ci doktora Montague. On mnie w tym domu oczekuje, niech�e mnie pan wys�ucha! Przystan�� zwr�cony teraz twarz� ku niej i u�miechn�� si� szeroko. - Nie mog� pani oczekiwa�, skoro jest pani jedyn� osob�, kt�ra tu przyby�a. - Czy chce pan przez to powiedzie�, �e w domu nie ma nikogo? - O ile mi wiadomo - nikogo. Z wyj�tkiem mojej �ony, kt�ra szykuje dom dla go�ci. A zatem nie mog� tu pani oczekiwa�, nieprawda�? Wcisn�a si� w siedzenie samochodu i zamkn�a oczy. �Tak trudno dosta� si� do tego Domu na Wzg�rzu jak do nieba� - pomy�la�a. - Mam nadziej�, �e wie pani, na co si� pani nara�a, przyje�d�aj�c tutaj. My�l�, �e tam w mie�cie powiedzieli to pani. Czy s�ysza�a pani co� o tym miejscu? - S�ysza�am tylko tyle, �e jestem go�ciem doktora Montague. Jak pan otworzy bram�, to b�d� mog�a wjecha� do �rodka. - Ale� otworz�, otworz�. Chc� si� tylko upewni�, �e pani wie, co tu pani� czeka. By�a tu pani kiedy�? Kto� z rodziny mo�e? - Przyjrza� si� jej teraz uwa�niej zza krat. Jego kpi�ca mina stanowi�a kolejn� barier�, poza k��dk� i �a�cuchem. - Nie mog� tu pani wpu�ci�, dop�ki si� nie upewni�. Jak si� pani nazywa? - Eleanor Vance - westchn�a. - A zatem nikt z rodziny, jak s�dz�. Czy s�ysza�a pani kiedy� o tym miejscu? �To moja ostatnia szansa� - pomy�la�a. �On mi daje ostatni� szans�. Mog� tu pod t� bram� zawr�ci� i odjecha�. Nikt by mnie za to nigdy nie wini�. Ka�dy ma prawo do ucieczki�. Wystawi�a g�ow� przez okno samochodu i powiedzia�a z w�ciek�o�ci�: - Nazywam si� Eleanor Vance. Oczekuj� mnie w tym domu. Niech pan natychmiast otworzy bram�. - Dobrze, dobrze. �wiadomie udawa�, �e dobiera klucze, a� wreszcie przekr�ci� jeden z nich w k��dce, otworzy� j� i obluzowa� �a�cuch, ostentacyjnie rozwieraj�c wrota jedynie na tyle, aby si� da�o przepu�ci� samoch�d. Eleanor wjecha�a wolno do �rodka, a skwapliwo��, z jak� uskoczy� na skraj drogi, sprawi�a, �e przez chwil� my�la�a, i� wyczu� przelotn� my�l, jaka jej przysz�a do g�owy. Za�mia�a si� i zatrzyma�a samoch�d, gdy� zobaczy�a, �e zbli�a� si� do niej, tym razem ostro�nie, z boku. - Nie b�dzie si� tu pani podoba� - zapewni� j�. - B�dzie pani jeszcze �a�owa�, �e otworzy�em pani t� bram�. - Prosz� zej�� z drogi! - powiedzia�a. - Ju� i tak za d�ugo mnie tu pan przetrzymywa�. - Czy my�li pani, �e kto inny otworzy�by pani t� bram�? Czy s�dzi pani, �e znalaz�by si� kto�, kto siedzia�by tutaj tak d�ugo? Z wyj�tkiem mnie i mojej �ony? My�li pani, �e wszystko tu b�dzie tak, jak sobie pani za�yczy, byle�my tu tylko zostali i wszystkim si� zajmowa